Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-03-2022, 10:05   #21
 
Umbree's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputację
Szybko rozprawiliście się z goblinami, co zrobiło wrażenie na nieznajomym. Nie chowając ostrza, skinął wam z aprobatą głową.
- Dziękuję wam za ratunek, dzielni nieznajomi - powiedział przyjemnym barytonem. Przeskakiwał spojrzeniem po twarzach Sherwynn i Verny. - Zwłaszcza wam, drogie panie. Wiedziałem, że piękne kobiety potrafią stawiać czoła niebezpieczeństwom, ale przekonałem się o tym dopiero dziś, na własne oczy. - Błysnął białymi ząbkami w stronę bardki i paladynki, jakby pozostali dla niego nie istnieli. W końcu jednak i na męską część drużyny zwrócił uwagę. - Dziękuję za propozycję, drogi elfie, ale nie skorzystam. Mogę poznać wasze imiona? Ja nazywam się Aldern Foxglove, jestem szlachcicem z Magnimaru, czasami bywam w Sandpoint w interesach.

Przedstawiliście się po kolei, a Foxglove nadal przyglądał się Sherwynn i Vernie, nie mogąc od obu oderwać wzroku. Bardka znała takie zafascynowane, męskie spojrzenia i nie robiły na niej wrażenia, podczas gdy paladynka czuła się z tym dość niezręcznie.
- Za uratowanie mi życia nagroda was nie ominie - rzucił. - Odwiedźcie mnie jutro w “Rdzawym Smoku”, porozmawiamy na spokojnie, gdy to szaleństwo się skończy. Stawiam najlepszy alkohol, jaki ma Ameiko.

Ruszył w stronę wąskiego przejścia między budynkami w stronę karczmy i syknął.
- Muszę znaleźć jakiegoś znachora i zacerować to draśnięcie, ale to już mój problem. Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro. A zwłaszcza z wami, drogie panie. Raz jeszcze dziękuję za ratunek!

I pokuśtykał w swoją stronę, stroniąc od toczących się w okolicy walk.


Sytuacja w miasteczku zaczęła się uspokajać, gdyż kilka ocalałych goblinów postanowiło po prostu wziąć nogi za pas. Wy w międzyczasie wspomogliście jeszcze kilku walczących swoją bronią, przez co chęć do walki zielonych zupełnie się załamała. Z każdą chwilą milkły okrzyki, nie było już słuchać goblińskich pieśni. Gaszono wzniecone przez zielonych pożary, pomagano rannym i zajmowano się ciałami zabitych. Wszystko powoli wracało do normalności, jednak mieszkańcom nie w głowie było już dzisiejsze święto. Ci, którzy nie pomagali i nie byli ranni, zamykali się w domach na cztery spusty.

Wróciliście pod katedrę, gdzie na schodkach prowadzących na podium siedział zmęczony szeryf Hemlock. Był już nie młodym mężczyzną i takie uganianie się za goblinami musiało kosztować go sporo sił. Obok niego stał ojciec Zantus. Widząc was, Shoanti podniósł się do pionu.

- Dobra robota - powiedział, gdy podeszliście. - Ojciec Zantus opowiedział mi, jak się sprawiliście. Te pokurcze planowały chyba podpalić naszą nową katedrę. Na szczęście temu zapobiegliście. Złapaliśmy dwóch, postaramy się ich przesłuchać, ale nie wiem, czy uda się z nich coś wyciągnąć. Północna brama, którą tu weszli, była otwarta a nie wyważona. Strażnik, któremu zleciłem jej zamknięcie na czas święcenia katedry zarzeka się na życie matki, że wypełnił swoje zadanie. Nie zostawiłem tam jednak żadnej obstawy, bo uznałem, że strażnikom też należy się uczestnictwo w konsekracji. Mój błąd. Możliwe zatem, jakkolwiek niedorzecznie to brzmi, że zieloni dostali pomoc z miasteczka.

Podrapał się po głowie.
- Postaram się czegoś dowiedzieć od tych małych skurwieli, których schwytaliśmy - rzucił. - Wy macie już dzisiaj wolne. Dobrze się sprawiliście, zasłużyliście więc na odpoczynek. Nie opijajcie jednak tego zwycięstwa zbyt mocno, bo choć to mało prawdopodobne, wróg może chcieć jeszcze dzisiaj zaatakować. No i jutro być może będę was potrzebował.

Skinął głową na stojącą nieopodal kobietę, która wyciągnęła z zawieszonej na ramieniu torby sześć mieszków.
- To wasza zapłata za ochronę festiwalu. Zapracowaliście sobie godnie na te pieniądze - rzucił szeryf, wręczając każdemu z was mały mieszek. - Po trzy złote monety na głowę. Macie jakieś pytania? Jeśli nie, to odpocznijcie, bo ja będę miał jeszcze roboty do wieczora…
 
Umbree jest offline  
Stary 14-03-2022, 18:37   #22
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Szlachcic z Magnimaru, Aldern Foxglove, miał dość dobry gust, a Argaen nie dziwił się, że mężczyzna zwrócił uwagę na kobiety, których urodzie nie można było nic zarzucić. No i założyłby się, że gdyby Aldern mógł, to do "Rdzawego Smoka" zaprosiłby tylko obie panie.
No ale szlachcic potrafił stanąć na wysokości zadania.
- Argaen Valdemar - przedstawił się. - To była dla nas czysta przyjemność móc panu pomóc.
Oczywiście nie zamierzał odmówić, skoro zapraszano go na dobre wino. No i ciekaw był, co Aldern rozumie pod słowem "nagroda".


Oczyszczenie miasta z pozostających jeszcze przy życiu goblinów nie było już takie pasjonujące, bowiem zielonkawe kurduple zrozumiały, ze najazd zakończył się niepowodzeniem i myślały tylko o ratowaniu życia.
A gdy wszędzie zapanował spokój, można było odebrać zasłużoną nagrodę - okrągłe trzy sztuki złota.
- Dziękuję, szeryfie. Mam nadzieję, że jeśli pan zdobędzie jakieś informacje, to podzieli się pan nimi z nami.

Niezłym dodatkiem do złota były zdobyte na goblinach łupy, których spieniężeniem zajął się Vall.
Argaen co prawda też znał paru ludzi, którzy skupywali różne przedmioty, ale Vall z pewnością potrafił lepiej się targować, która to umiejętność była zaklinaczowi obca.

Do wieczora zostało nieco czasu, więc Argaen ogarnął się, by na spotkaniu w "Rdzawym Smoku" wyglądać jak przedstawiciel rodu Valdemarów, a nie jakiś łachmyta.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-03-2022, 23:42   #23
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Po walce Sherwynn gładkim ruchem schowała spadonę do pochwy.
— Niezmiernie raduje mnie fakt, że miałam niewątpliwą przyjemność pokazać szlachetnemu panu, że piękna kobieta jednak potrafi robić mieczem — rzekła sardonicznie bardka. — Jeśli chodzi o me miano, to zowię się Sherwynn. Nazwiska nie podam, bo żadne z tych, które mogłabym wymienić, nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. W każdym razie jestem najemniczką i bardką.
Afekt ze strony ocalonego był przezeń wyraźnie dostrzegany, nie stanowił jednak dlań niczego nadzwyczajnego i niespotykanego. Codziennie musiała mierzyć się z takimi spojrzeniami i awansami. Była ponad to.
— Ekhm, oczy mam tutaj panie Foxglove — zwróciła dobitnie uwagę zapatrzonemu tam, gdzie nie trzeba szlachcicowi z Magnimaru. — A skoro mam już pana uwagę, to pragnę przekazać, że stawię się jutro po odbiór wspomnianej nagrody. W złocie, jak mniemam?
W końcu mężczyzna udał się w stronę karczmy, wpierw żegnając się z drużyną.
— Nie ma za co, do zobaczenia — odparła bez większego entuzjazmu szkarłatnowłosa.
Wkrótce Aldern zniknął jej z oczu.
— Biedak, a prędzej zwykły głupiec. Ta nieszczęsna wymiana zdań powinno trafić do jakiegoś poradnika jak zepsuć dobre wrażenie w pięć minut.

Dla Sherwynn walka nie skończyła się, póki nie ucichły wszelkie goblińskie głosy i ostatni z napastników nie zostali powaleni bądź przegnani z miasta. Pozostała na placu boju do samego końca. Ostatnim punktem służby okazało się spotkanie z szeryfem Hemlockiem pod katedrą.
— Życzę powodzenia z przesłuchiwaniem tych małych gnojków, nam nie udało się za wiele z nich wydusić — zwróciła się do stróża prawa. — Rzeczywiście niepokojący jest fakt, że ktoś mógł pomóc im z dostaniem się do miasta, zwłaszcza w połączeniu z tym, że najprawdopodobniej zamierzali spalić nowiutką katedrę. Tak jakby ktoś miał coś osobistego do Zantusa, albo samej Desny.
Spojrzała Belorowi w oczy.
— Oczywiście w razie potrzeby jestem do usług, o ile zapłata nadal będzie równie sowita
Jakby dla podkreślenia swych słów zważyła w dłoni otrzymany wcześniej mieszek z monetami.
 
Alex Tyler jest offline  
Stary 15-03-2022, 12:30   #24
 
Bellatrix's Avatar
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
Bezpośredniość, z jaką szlachcic zwracał się do niej i do Sherwynn nieco ją przytłoczyła. Bardka wyglądała na zdecydowanie bardziej doświadczoną w takich sprawach i szybko poprowadziła z nim rozmowę, dzięki czemu aasimarka mogła nieco okrzepnąć.
- Verna. - Przywitała się. Nazwiska nie podała, bo była przekonana, że Foxglove na pewno znał się z jej ojcem, a to doprowadziłoby do niepotrzebnie dłuższej rozmowy. - Cieszymy się, że nic ci nie jest, panie. Po nagrodę na pewno się stawimy.

Więcej nie mówiła, bo i co miałaby powiedzieć? Nie miała doświadczenia z mężczyznami, zwłaszcza starszymi i wpatrującymi się w nią jak w jakąś atrakcję cyrkową. Dobrze, że jej kolczuga zakrywała, co było trzeba, przez co nie musiała go upominać tak jak Sherwynn, by trzymał wzrok na wodzy.
- Nie lubię takich sytuacji - rzuciła do bardki, gdy Foxglove już się oddalił. - Takie zachowanie i spojrzenia działają na mnie odwrotnie do celu, który sobie zakłada rozmawiający. I jeśli myśli, że zrobił tym na mnie wrażenie, to się mocno myli.

Odetchnęła, nie musząc już dłużej dzielić przestrzeni ze szlachcicem. Szybko skupiła się na obecnej sytuacji, gdyż wciąż mieli sporo do roboty.


Walka o miasteczko w końcu została wygrana. Ostatni żywi zieloni rejterowali, zdając sobie sprawę, że ich najazd okazał się być błędem. Przeszła więc z kompanami pod katedrę, którą zdołali wcześniej obronić, gdzie natrafili na szeryfa i kapłana. Odebrała od Hemlocka należne trzy sztuki złota, słuchając przy okazji co ma do powiedzenia.

- Też nie sądzę, żeby udało się cokolwiek wyciągnąć z goblinów - powiedziała. - To wyglądało na zaplanowany atak, a jeśli w miasteczku jest ktoś, kto im pomaga, trzeba go szybko znaleźć, bo nie wiadomo, czy jeszcze czegoś nie planuje. Jeśli będzie mnie pan jeszcze potrzebował, jestem do dyspozycji.

Schowała mieszek do kieszeni spodni i gdy zostali zwolnieni z obowiązków, odeszli kawałek dalej, by się rozmówić.
- Marzę o kąpieli - powiedziała do towarzyszy. - Skoczę do domu, odświeżę się i dołączę do was w "Rdzawym Smoku", dobrze? Tak, jak mówiłam wcześniej, ja stawiam. - Uśmiechnęła się szeroko. - Zajmijcie jakiś dobry stolik... Jeśli jeszcze jakikolwiek da się zająć.


Gdy dotarła do domu i pokazała się matce, ta aż uniosła z wrażenia brwi.
- Co się stało? - zapytała, wstając od stołu w salonie.
- Gobliny zaatakowały miasteczko. Ale udało nam się zwyciężyć - odpowiedziała Verna, zrzucając z siebie pas z bronią i buty.
- Jesteś ranna?
- Nie. Jest ojciec?
- Jeszcze nie wrócił...
- To dobrze. Jak wróci a będę jeszcze w domu, powiedz mu, że mnie nie ma. Widział mnie na rynku i nie mam ochoty na kolejną wychowawczą rozmowę. Idę się wykąpać a potem wracam do miasta - rzuciła, wchodząc szybko po schodach na piętro. - Poproś Adele, żeby nagrzała mi wody.
- Może nie powinnaś już dzisiaj nigdzie wychodzić? Co będzie, jeśli te gobliny wrócą?
- Nie sądzę, by wróciły. Mocno popędziliśmy im kota - Krzyknęła tylko z góry i zamknęła się w swoim pokoju.

Niedługo później balia z gorącą wodą została przygotowana, więc Verna oddała się przyjemnej kąpieli, choć tym razem nie siedziała w niej tak długo, jak to miała w zwyczaju. Umyła się całkiem szybko i wyszła z wody gdy ta była jeszcze całkiem ciepła. Po wytarciu ciała ręcznikiem znalazła szybko w szafie odpowiednie na wieczór odzienie.

Nie zamierzała już paradować w pancerzu, a założyć coś lekkiego, padło więc na komplet spodni i kamizelki, do tego białą koszulę i czarne buty pod kolano. W razie czego założyła tylko pas z rapierem i przeglądając się ostatni raz w lustrze zabrała lekki płaszcz, po czym wyszła z pokoju mając zamiar udać się na spotkanie z towarzyszami w "Rdzawym Smoku".
 
Bellatrix jest offline  
Stary 15-03-2022, 13:17   #25
 
Nostromo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nostromo nie jest za bardzo znany
Cade miał ograniczone zaufanie do szlachetnie urodzonych no chyba że stawiali. Ten zapowiedział alkoholowy poczęstunek, więc był w porządku.

-Mam nadzieję, że poza "zwłaszcza paniami" reszta ekipy ratunkowej również skosztuje najlepszego alkoholu Ameiko na wasz koszt panie.

Gdy szlachcic już się oddalił pozostało zająć się sobą i przyszykować się mentalnie na wieczorną popijawę i jutrzejsze poprawiny na koszt szlachcica.

-Ja odpuszczę sobie przeszukiwanie ciał tych zielonych śmierdzieli. Co przy nich znajdziecie to wasze. Wracam szybko do domu zanim moja mama wpadnie w histerię. Poza tym jestem ciekaw czy nikomu z mojej rodziny nic się nie stało. Do zobaczenia wieczorem.

Ruszył więc przez miasto do domu. Mimo, że nie był strażnikiem uważnie przyglądał się zniszczeniom i plamom krwi tu i ówdzie. W każdym z takich miejsc zatrzymywał się na chwilę i wzdychał ciężko.

Gdy doszedł do domu zrozumiał, że się spóźnił. Zapłakana mama wraz z czeredą sióstr i młodszych braci już stała w progu wypatrując jego powrotu. Zanosząc się szlochem już ze szczęścia rodzicielka rzuciła się Cade na szyję i zaczęła całować po policzkach powtarzając raz na razem "mój chłopiec" zaś rodzeństwo dotykało jego rąk i nóg jakby w oczekiwaniu, że któraś część ciała słabo się trzyma i gotowa jest odpaść. Ku ich rozczarowaniu wszystko było na miejscu i trzymało się mocno, więc dali mu spokój. Z mamą sprawa była dużo gorsza i bez interwencji ojca się nie obyło.

-Denaia daj mu już spokój, widzisz, że nic mu nie jest. Kilka goblinów to zdecydowanie za mało żeby pozbawić życia kogoś kogo szkoliłem. A ty młodzieńcze wejdź do środka i opowiadaj co wiesz.
-Czy nikomu z rodziny nic się nie stało tato?
-Nikomu. Ja i matką odpuściliśmy sobie święto a bracia i siostry zdążyli uciec. Jak gobliny dostały się do miasta?
-Ktoś od wewnątrz otworzył im bramę. Obawiam się, że miasto ma duży problem.
-Pewnie bardzo chcesz się dowiedzieć kto to taki?
-Nie tylko ja chcę się dowiedzieć. Dokończymy tą rozmowę później. Śpieszę się na miasto by wznieść kilka toastów z towarzyszami broni.
-Twoje święte prawo- odrzekł śmiejąc się Alton.

Cade zostawił w domu łuk, kołczan i rapier. Zatrzymał jednak dwa sztylety, nie zdejmował też skórzni. Jako doświadczony wojak była mu jak druga skóra i nie chciał się z nią rozstawać nawet przy nieoficjalnym wyjściu na miasto. Tak wyposażony ruszył do karczmy.
 
Nostromo jest offline  
Stary 15-03-2022, 13:29   #26
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Vall stał dłuższą chwilę wpatrując się w stertę złomu. Bo ciężko było określić dziwne noże jako broń. Jego ztylet był idealnie wyważony, wysuwał się bezszelestnie z szerokiego rękawa gdy odpowiednio ułożył nadgarstek. A to? To z trudem mogłoby służyć do krojenia mięsa.

Z drugiej strony poszarpane krawędzie musiały wywoływać okropny ból. Cieszył się, że nie oberwał w czasie walki z zielonoskórymi. Zerknął jedynie w stronę ramienia. Był wdzięczny Vernie. Praktycznie nie czuł bólu, a strzała przecież wbiła się głęboko.

W ogóle złapał się na tym, że się uśmiecha. I uśmiechał się cały czas gdy pomyślał o paladynce.

Złom leżał ułożony na poszarpanym prześcieradle. Zawinąć go było łatwo, ale nie był dzięki temu łatwiejszy do niesienia. Vall postanowił “pożyczyć” jeden z wózków jaki używano do budowy straganów. Wrzucił do środka wszystko i ruszył do Zakładu oczyszczania miasta.

***

- Gorvi no daj spokój. Przecież to dobra stal jest.

Półork oglądał długi nóż z krytyczną miną.

- Z kurą żeś się na rozumy pomieniał?
- Że niby co, że nie stal?
- Vall, umówiliśmy się, nie znosisz mi gówien. Szanujmy swój czas.
- Słuchaj, masz tu gotową broń. Owszem, mogę iść do kowala i dać na przetopienie. On dolicza swoją robotę i sprzeda to za chwilę jako noże. Albo lemiesze.
- No kurde raczej, że lemiesze i podkowy. Może do tego się nada - półork z pogardą rzucił oglądany nóż na stos.
- Gorvi - elf na moment zamknął oczy i zrobił głęboki wdech. Po chwili przechylił się nad stołem i ściszonym głosem dodał:
- Obydwaj dobrze wiemy co, jak i komu sprzedajesz. Gdy straż miejska do ciebie przyjdzie, to nie powiesz, że taki rudy krasnolud z warkoczem na brodzie kupił od ciebie długi nóż, a potem napadł szlachcica. Bo ty noży nie masz. Ty sprzątasz śmieci.
- Żebym ciebie nie sprzątnął smarkaczu - półork był może jakieś dziesięć lat młodszy od Valla, nie przeszkadzało mu to jednak występować z pozycji doświadczonego życiem i pouczającego. - Mam lepszą broń, naprawdę. Śmieci są tam. Możesz to tam zrzucić.
- Gorvi, Gorvi, Gorvi… - i co? I smarkacz z bramy przyjdzie do ciebie i kupi długi miecz z herbem rodowym Valdemarów? I niby ja się z kimś na rozumy pomieniałem?
- Kończy mi się cierpliwość elfie.
Rael uśmiechnął się szeroko i pokazał jeszcze dwa łuki. Poruszył brwimi w dumie.
- Mam jeszcze to - pokazał zabrane dwa łuki.
- Majdan z drzewa dębowego, cięciwa z jelita, solidna produkcja. Najpewniej kradziony. Idealny na krótkie dystanse.
Oczy Gorviego błysnęły. On sam dodał:
- Jak kradziony, to taniej, bo ryzyko ponoszę.
- Dla ciebie zdobyczny. Wszak ubiłeś gobliny, co?

Półork mruknął, a Vall pierwszy raz od początku rozmowy poczuł, że jednak nie traci tu niepotrzebnie czasu.

***

Przed spotkaniem był jeszcze w dzielnicy portowej. W dokach nie było dużego ruchu. W końcu wszyscy żyli najpierw festynem, a teraz się otrząsnęli. Vall korzystając z tego wykąpał się w morzu. Cały czas miał wrażenie, że czuje na sobie goblińską krew. Nie było mu z tym dobrze. W końcu wysuszył się i ułożył włosy. W końcu zapraszała ich Verna.

Mimowolnie znów się uśmiechnął i ruszył na spotkanie do karczmy.
Po drodze odstawił skradziony ręcznik i wózek.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 17-03-2022, 21:33   #27
Kowal-Rebeliant
 
shewa92's Avatar
 
Reputacja: 1 shewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputację

Rozmowa z uratowanym szlachciem wyglądała dokładnie tak samo jak większość spotkań Petara z przedstawicielami tego stanu. Dla mężczyzny, któremu przed chwilą uratowali życie, był w zasadzie niewidzialny. Mharcis z reguły cieszył się z tego. Rzadko kiedy przychodziło coś dobrego z zainteresowania wśród możnych. Co prawda tym razem zaskarbili sobie jego wdzięczność, a przynajmniej powinni, ale większość zasług przypadła w udziale kobietom w oddziale. Aldern Foxglove jak typowy przedstawiciel szlachty myślał za pomocą dwóch sakiewek, tej w której trzymał złoto i tej, w której trzymał klejnoty rodowe. Mharcis uśmiechnął się gorzko pod nosem i grzecznie przyjął zaproszenie. Pewnie uratowany mężczyzna nie zauważyłbny jego nieobecności, ale gdyby jednak było inaczej to mógłby potraktować to jako zniewagę, a to mogłoby mocno utrudnić życie strażnika miejskiego.

***

Po rozdzieleniu się z grupą, Mharcis nie udał się prosto do domu. Udał się jeszcze do garnizonu, żeby zorientować się co z jego ojcem, który również służył w straży i mimo, że miał tego dnia wolne od służby to młodszy z Petarów nie wątpił, że Peter będzie własnie tam, starając się być jak najbardziej użyteczny. Spotkał go niemal od razu, a na twarzy starszego mężczyzny od razu pojawił się szeroki uśmiech.

-Jesteś! Chwała bogom! - zawołał na widok syna - Słyszałem już, żeś żywy i podobno nawet nieźle się sprawiłeś chłopcze! Chociaż... część z tego co mi mówiono brzmiało jak bajki. - spojrzał Mharcisowi w oczy -Podobnoś walczył nie włócznią a magicznymi prmieniami z łap, w dodatku w jakimś lodowym pancerzu. Prawda to? - pytał z niedowierzaniem.

-Też się cieszę, że nic Ci nie jest tato...- młodzieniec nie chciał w tym momencie poruszać z ojcem kwestii jego nowo nabytych zdolności -Wiesz jak to jest z opowieściami po walce. Jutro będą opowiadać, że jednym ruchem ręki położyłem cały oddział goblinów. Ha! To by dopiero było! - wykpił się ze szczerej odpowiedzi, ale czuł się źle oszukując staruszka -Faktycznie jest parę sztuczek, których się ostatnio nauczyłem, ale opowiem Ci o nich w domu. Nic nadzwyczajnego. - uspokoił ojca i odwlekł wyjaśnienia w czasie -Mam jeszcze coś do załatwienia, więc pewnie wrócę późno. Nie czekaj na mnie.

Peter Petar przez chwilę patrzył z powagą na syna, ale momentalnie poweselał. Ufał swojemu chłopcu i nie zamierzał zmuszać go teraz do rozmowy.

-Czyżby chodziło o jakąś uratowaną dziewoję? Może w końcu doczekam się wnuka co? - zażartował, chociaż sam przed sobą musiał przyznać, że więcej było w tym nadzieii niż humoru.

-Jesteś niemożliwy. - Mharcis pokręcił głową - Biegnę bo muszę zajrzeć do domu i założyć coś czystego. Pogadamy jutro. - Odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku, nie wiedząc, że właśnie podsycił ojcowskie nadzieje.

***
W domu pozbył się pancerza i wyszorował się z krwi i potu. Pewnie nie starałby się aż tak, gdyby wychodził swiętować z kolegami z garnizonu, ale przecież miał przebywać wśród szlachty. Nie chciał wysłuchiwać później nieprzyjemnych komentarzy. Wychodząc z domu, pod wpływem impulus, chwycił jeszcze włócznię i tarczę. Nikt nie powiedział przecież, że pozbyli się wszystkich goblinów z miasta.
 
shewa92 jest offline  
Stary 18-03-2022, 08:26   #28
 
Bellatrix's Avatar
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
W "Rdzawym Smoku" - praca wspólna.

Wieczorem wszyscy zainteresowani zjawili się w „Rdzawym smoku”, przybywając w odpowiedzi na zaproszenie Verny. Przybytek Ameiko jak zwykle był pełen gości, choć czuć było delikatną zmianę w zachowaniu klienteli. Mieszkańcom Sandpoint udało się odeprzeć gobliny, ale niejedna osoba przypłaciła to życiem, zaś miasto doznało zniszczeń. Stąd radosna atmosfera była nieco stonowana, a dyskusje często kręciły się wokół dzisiejszych wydarzeń.

Sherwynn nie była zbyt zadowolona z tego, że dała się namówić na wizytę w gospodzie należącej do rodu Kaijitsu, ale robiła dobrą minę do złej gry. By nie zastanawiać się dłużej nad tym nieprzyjemnym faktem, zwróciła się do niedawnych towarzyszy.
— Nadstawiałam z wami karku, a praktycznie nikogo z was nie znam — powiedziała wspierając łokcie na blacie i splatając dłonie. — Zechcecie mi coś o sobie powiedzieć? Może ty zaczniesz… Vall?
Cade usadowił się z innymi przy stole i nie czekając na zaproszenie czy toasty nalał sobie piwa z dzbana do własnego kufla. Powolutku sączył bursztynowy trunek pogwizdując i majtając nogami w powietrzu siedząc na zbyt wysokiej ławie. Podczas tej jakże przyjemnej czynności obserwował uważnie klientelę tawerny. W końcu postanowił się odezwać.
- Jeśli podkomendny szeryfa nie kłamał mamy w mieście plugawego zdrajcę. Kogoś całkiem zdeprawowanego i gotowego na wszystko. Nie wiem jak wy, ale ja bardzo chciałbym zdemaskować tą osobę. Cała moja rodzina mieszka tutaj.
- Nie ty jeden - powiedział Argaen. - Moja rodzina też mieszka tu od chwili, gdy powstało to miasto. Z goblinów szeryf nic nie wyciągnie, bo one nic nie wiedzą. Miały zaatakować i zaatakowały. Kto, jak i dlaczego kazał to zrobić, tego nie wiedzą. To zwykli żołnierze.
Nalał sobie wina.
- A ja - spojrzał na Sherwynn - urodziłem się w Sandpoint. Znam tu każdy kąt. Jak łatwo się domyślić, jestem zaklinaczem. Jeśli zaś chodzi o dokonania i życiowe osiągnięcia, to, prawdę mówiąc, nie ma się czym chwalić. W Sandpoint zazwyczaj niewiele się dzieje.
- Popieram was, panowie. Też chciałabym odnaleźć tę osobę. Lub osoby, bo tego też nie można wykluczyć. I tak jak rodzina Argaena, moja również mieszka tutaj od początku jako jedna z założycieli miasteczka - powiedziała Verna, polewając zamówionego wcześniej wina do kubka. Sobie i towarzyszom. - Ja jestem wyrodną córką tatusia, który widziałby mnie bardziej jako akolitkę w świątyni lub żonę dla jakiegoś szlachetki. Niestety dla niego, nie to mam w planach na dalsze życie. Co do Scarnettich, to chyba wiecie, że nasza rodzina nie cieszy się zbytnim poważaniem wśród mieszkańców. Sama wiele razy musiałam udowadniać lokalnym, że nie jestem taka, jak mój ojciec czy brat. - Skrzywiła się i upiła wina. - No ale wracając do ataku na miasteczko... powinniśmy mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Gobliny same nie wpadłyby na pomysł, żeby zaatakować Sandpoint akurat w czasie festiwalu. To moim zdaniem oznacza, że ktokolwiek za tym stoi, musiał to wcześniej zaplanować i przygotować. Dobrze, że udało się nam wszystkim odeprzeć ten atak.
- Liczę na to, że coś jednak uda się wyciągnąć z tych goblinów. - Powiedział milczący do tej pory mężczyzna. - Mharcis Petrar. - przestawił się tym - Cade i Vall już mnie znają, reszta zapewne widziała w czasie służby. Pracuję w straży i chociaż źle to o nas świadczy to właśnie my ponosimy winę za to, co się wydarzyło. Nigdy nie powinniśmy pozwolić tym stworom pokonać bramy, a już na pewno zostawić jej niestrzeżonej. - Skrzywił się na myśl o decyzjach podjętych przez dowództwo. - Wydaje mi się, że teraz w naszym interesie jest dociec, co się tak naprawdę wydarzyło.
Vall wypił wino i skrzywił się nieco. Otarł usta.
- Ja jestem Vall Rael bez szlacheckiego nazwiska. Gdy się urodziłem to miasto miało ledwie kilka domów. Wychowałem się na tych ulicach i tu żyję. I jest mi z tym dobrze. Nie specjalnie chciałbym, żeby gobliny urządzały sobie tutaj rajdy. Jestem mistrzem sztuk wszelakich - uśmiechnął się do bardki odsłaniając równe i białe zęby - żadnej pracy się nie boję, o ile nie jest męcząca. Określiłbym siebie mianem łowcy okazji.
Przy tych słowach położył na stole pękatą sakiewkę, a po luźnym rękawie na stół wbiegła łasica.
- To jest Fred. Najwaleczniejsza z łasic jakie znam. A was niech nie zmyli zawartość sakiewki jaką przynoszę do podziału. Jest napchana głównie miedzią.
Na te słowa Fred zaczął szturchać łapką sakiewkę, jednak elf cofnął rękę, a łasica nie chcąc spaść musiała wczepić się w rękaw. Sakiewka leżała na środku stołu.
- Swoją część już odliczyłem. Reszta dla was. Co zaś do goblinów, to w zasadzie jesteśmy w martwym punkcie. Nie wiemy kto nimi kierował, ani kto ich wpuścił. Nie mamy tego jak ustalić. Dla mnie to kończy sprawę - sięgnął po wino i znowu upił łyk.
- No to jeszcze mój udział - dodał Argaen, kładąc na stole dwie złote monety. - Znalazłem to przy tym, hmmm, śpiewaku, co to zagrzewał kompanów do walki.
— Hm, nie spodziewałam się, że znajdę w tym prowincjonalnym mieście jeszcze parę interesujących osób — wyrzekła czarująco Sherwynn, gładząc opuszką palca brzeg kubka. — Miło mi was poznać. Jeśli chodzi o mnie, to… dużo by gadać. W każdym razie górnolotnie mogłabym rzec, iż próbuję się przekonać w praktyce czy pióro silniejsze jest od miecza, a może odwrotnie?
Zaśmiała się serdecznie, lecz szybko spoważniała.
— Właściwie, to robię tylko to, co konieczne, by przeżyć. Aczkolwiek w duchu aspiruję do czegoś więcej. Marzą mi się dalekie podróże i wielka sława…
Upiła nieco trunku, przepędzając eskapistyczne myśli.
— Wracając do tego co prawiliście… Bardzo dobrze wybrałaś Verno, sama prawie przerobiłam scenariusz z żoną szlachetki. I stanowczo odradzam. Jeśli chodzi o Twój udział Argaenie, to przed podziałem trzeba będzie go rozmienić na mniejszy nominał, no, chyba że Pan Łasica da radę przegryźć monety na równe części? Hah! W kwestii hemlockowych przesłuchań goblińskiej braci, to nie wróżę sukcesów. Lepiej jeśli każdy z nas teraz zastanowi się, kto mógł być na tyle głupi, czy też zdeprawowany, by dogadać się z zielonymi i wpuścić ich do miasta. Proponuję również, aby zacząć już węszyć właśnie w tym kierunku.
- Nie zamierzam się ustatkować, dopóki sama tak nie zdecyduję. - Verna uśmiechnęła się do Sherwynn. - Mam podobne plany jak ty. Zwiedzić świat, zobaczyć, jak żyje się gdzie indziej, poznać inne kultury. Tyle rzeczy jest do zrobienia w życiu, że nie warto go marnować na sprawy, które innym wydają się dla nas najlepsze. To nasze życie, nie ich.
Upiła łyk wina.
- Co do sytuacji z goblinami, to nie chcę nikogo oskarżać, bo nie mamy żadnych dowodów. Dla zwykłego mieszkańca to mógłby być na przykład Gorvi, który ostatnio zaczął się dziwnie zachowywać, ale myślę, że to by było zbyt proste. Miasto płaci mu wystarczająco, poza tym nie wiem, jaki miałby cel w brataniu się z zielonymi, żeby ci zniszczyli miejsce, z którego ma dobry pieniądz. Kowal Korvut od zawsze był odpychający, ale to, że ktoś taki jest nie znaczy, że wchodzi w konszachty z goblinami i chce spalić miasto. Równie dobrze można by oskarżyć mojego ojca, w końcu Scarnetti też mają swoje za uszami. - Wzruszyła ramionami. - Zgadzam się co do jednego: trzeba przeprowadzić jakieś śledztwo.
- Czy to nie jest czasem obowiązek straży? Wybaczcie, ale… - Mharcis zawahał się trochę - Ja doceniam i rozumiem dobre chęci, tyle że cywile mieszający się w śledztwo mogą niechcący zatrzeć ślady, czy zniszczyć dowody. Jeśli chcecie pomóc to zgłosicie się do władz miasta, ale dobrze by było nie działać na własną rękę.
- Trochę swobody przed wpakowaniem się w małżeńskie okowy? - Argaen z lekkim uśmiechem spojrzał na Vernę i Sherwynn. - To dość zrozumiałe podejście. - Ponownie się uśmiechnął. - Co prawda rodzina zwykle nie popiera takich przejawów samodzielności, ale nie jestem bratem ni kuzynem, by ograniczać czyjąś swobodę.
- Jeśli zaś chodzi o straż.... - Przeniósł wzrok na Mharcisa. - Może i dobrym jest pomysłem, by władzom miasta zgłosić chęć pomocy, ale wolałbym mieć swobodę działania, a nie być ograniczanym przez pomysły i polecenia tych, co mogą mieć gorsze pomysły, niż my.
- Poza tym... może jakiś goblin przedostal się przez mur i otworzył niepilnowaną bramę? - przedstawił kolejną możliwość, wykluczajacą współudział któregoś z mieszkańców miasta. - Poza tym mamy tłum gości...
- Tak, ale samowolka zamiast pomóc w śledztwie może je całkiem położyć. - pokręcił głową - Straż bierze za coś pieniądze i przynajmniej teoretycznie powinna być najlepsza w tego typu działaniach. Piekarz nie pozwala klientom dorzucać składników do ciasta, ale może czasem poprosić kogoś z rodziny o pomoc i pozwolić wykonywać pracę pod nadzorem. Jeśli chcecie pomóc to porozmawiam ze zwierzchnikami.
Sherwynn uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem, gdy usłyszała co powiedział Argaen. Widocznie mężczyzna nie wiedział, że jest z nią spokrewniony. Ale w sumie uznała ten fakt za korzystny, skoro uważał on, że jako członek nawet dalszej rodziny mógłby próbować wpływać na jej wybory.
— Z całym szacunkiem Mharcisie, ale to właśnie niekompetencja straży doprowadziła do tego całego rabanu — odniosła się bezpośrednio do słów czarownika. — Stąd właśnie moje ograniczone zaufanie co do tej instytucji. Valdemar ma rację, że w sumie mógłby być to ktoś z przyjezdnych. Jednak jeśli strażnik nie łże, to za otwarcie bramy odpowiedzialny jest ktoś z dostępem do klucza, albo wprawny złodziej. Tylko w drugim wypadku moglibyśmy rozważać osobę przyjezdną.
- Sam to przed chwilą przyznałem. Dowództwo ponosi odpowiedzialność za brak należytej ochrony przy bramie, ale nie zmienia to faktu, że dwie niezależne i nie współpracujące ze sobą grupy, prowadzące to samo śledztwo mogą sobie bardziej przeszkadzać niż pomagać. Straż powinna wiedzieć co robicie i powinna znać rezultaty działań. Nie chodzi o to, żeby udowadniać kto jest lepszy, tylko znaleźć winnego i nie dopuścić do takiej sytuacji w przyszłości. Sama pewnie byś nie chciała, żeby każdy kto ma ochotę w dowolnym momencie mógł wkroczyć na scenę w czasie twojego występu i śpiewać czy grać po swojemu. - uśmiechnął się - Na współpracy możemy tylko zyskać.
— Jeśli umoczony jest ktoś ze straży to taka współpraca byłaby jedynie strzałem w stopę — stwierdziła bardka. — Pozwalając winnemu być zawsze o krok przed nami. Zresztą, abstrahując już od kompetencji tutejszych śledczych, to chyba każde wie, że z reguły ciężko dociec prawdy trzymając się granicy prawa. A jeśli koniecznie chcesz, byśmy uzupełniali się ze strażą, to… możemy czynić to nawet bez jej wiedzy. W końcu mamy Ciebie w jej szeregach. Będziesz na bieżąco z postępami śledztwa, nieprawdaż?
- Słusznie zauważyłaś. Jestem w szeregach straży, więc… Straż już wie. - Spojrzał na bardkę i chociaż mówił spokojnie to jego twarz zdradzała wyraźne podeskscytowanie. Rozmowa na razie zmierzała w pożądanym przez niego kierunku. - Prawo jest prawem nie bez powodu i zasady mają czemuś służyć. Wyobraź sobie, że oprócz tu obecnych jeszcze kilka innych grup podejmie własne śledztwa i rozwlecze dowody po całym mieście. Tobie też to utrudni zadanie. Ja też wcale nie byłbym na bieżąco z tym, co robicie bo mam swoje obowiązki. W czasie patrolu też nie mógłbym was powstrzymać przed czymś potencjalnie szkodliwym, czy nielegalnym bo by mnie z wami nie było… - zawiesił głos - No chyba, że straż wyznaczyłaby wam na stałe kogoś do pomocy i nadzoru… - mrugnął okiem, a na twarzy pojawił się szczery uśmiech. Nie przepadał za swoją pracą i chyba udało mu się znaleźć sposób, żeby trochę urozmaicić patrolową rutynę.
Vall podał kawałek jakiegoś owocu swojej łasicy. Ponieważ nie było ich na stole, to prawdopodobnie pozyskał go dzięki swej obrotności.
- Czyli mielibyśmy prowadzić jakieś nielegalne akcje? Pod oficjalną jurysdykcją straży? Tfu tfu. Pod nieoficjalną jurysdykcją. I gdyby nie daj bogowie powinęła nam się noga, to nas wyciągną z pudła, tak? - Elf wyraźnie się ożywił.
- Legalne pod oficjalną. - poprawił go Mharcis - Pewnie można by przymknąć oko na pewne okoliczności i z pewnością mielibyście więcej swobody niż działając samodzielnie.
- Jak na szeregowego członka straży wydajesz się mieć trochę zbyt szerokie prerogatywy - wtrącił uśmiechnięty od ucha do ucha niziołek- ja nie mam za bardzo pomysłu jak ugryźć sprawę. Gobliny wiedzą tylko, że wódz kazał atakować. Trzeba by się wybrać, złapać i przesłuchać wodza. Nie prościej byłoby żeby jakiś kapłan zapytał swego bóstwa o jakiś punkt zaczepienia? Początek niteczki, którą moglibyśmy pójść do kłębka?
Vall nieco skrzywił się, gdy perspektywa “nietykalności” zaczęła się oddalać. Nic jednak nie powiedział.
- Nie mam żadnych.- Odpowiedział na niezrozumiałą wypowiedź niziołka. - Wydaje mi się, że jednak nie jest trudno się domyślić, że straż wolałaby mieć pod kontrolą to co się dzieje ze śledztwem niż pozwolić każdemu w mieście robić co mu się żywnie podoba. Nie składam żadnych obietnic bo nie mam takiej mocy, ale mogę zwrócić się do zwierzchników i postarać się uzyskać najbardziej satysfakcjonujące rozwiązanie. Nic ponadto nie powiedziałem.
Argaen uśmiechnął się lekko.
- Straż może i wolałaby - powiedział - ale nikt nam nie zabroni działać na własną rękę. Z tym że... - spojrzał na niziołka i ponownie na Mharcisa - na razie nie mamy punktu zaczepienia.
- O to to! - powiedział Vall wskazując palcem na Argena - szlachcic ma rację!
- Nie, nie ma. - pokręcił głową chłopak - Wystarczy, że straż nie pozwoli mu badać bramy czy nie pozwoli porozmawiać z jeńcem, jeśli którykolwiek cokolwiek wie. Mogą też nie ujawnić żadnej innej posiadanej informacji "dla dobra śledztwa". Rozumiem, że niektórzy nawykli do tego, że ich polecenia są natychmiast wypełniane ale… lepiej jest współpracować niż robić sobie pod górkę.
- To może jeszcze raz, bo mam wrażenie, że kręcimy się w kółko. Załóżmy, że Mharcis dogada się ze strażą i mniej, lub bardziej zaakceptują naszą pomoc a jego uczynią naszym - elf ugryzł się zanim powiedział “przydupasem”. Ze strażnikiem było trzeba jednak lepiej żyć - kontaktem. To co chcielibyśmy zrobić? Zapytamy rodziców? - Spojrzał na Argeana i na Vernę.
- Albo zapytamy straży? - Spojrzał na Cadego i Mharcisa. - Bo nie bardzo widzę dla nas miejsce przy pomocy w sprawie. Przynajmniej nie do czasu aż trzeba będzie uśpić kolejne gobliny.
Kończąc wywód pogłaskał łasicę.
- Na mnie w kwestii rodziców nie macie co liczyć - powiedziała Verna. - Z ojcem mam relację jak pies z kotem, a matka woli siedzieć w domu i o niczym nie wiedzieć.
- Celna uwaga. Straż ma dostęp do jeńców. Straż pewnie będzie przepytywać świadków, ludzi którzy kręcili się przy bramie w czasie natarcia, straż pewnie już szacuje zakres zniszczeń i najszybciej będzie widzieć co mogło być potencjalnym celem. - mógł wyliczać dalej, ale przestał - Też nie do końca rozumiem jaki miałby być dokładnie wkład cywilów w śledztwo, ale skoro chcą jakiś wnieść to dobrze, żeby nie utrudnił pozostałych prac.
Vall Rael westchnął teatralnie.
- To może na razie poczekamy na rozwój sprawy. Pogadamy jutro z tym szlachcicem, co go to gobliny osaczyły. A jak w tym czasie straż wpadnie na trop, to my możemy się podczepić… do pomocy.
Argaen dla odmiany pokręcił głową.
- Mam wrażenie, że Mahrcis dość dokładnie przedstawił stosunek straży do nas, biednych i niedoświadczonych cywilów, którzy tylko plątaliby się im pod nogami, zacierali ślady i tak dalej.
Wypił łyk wina.
- Nie sądzę, by z tego wyszła choćby namiastka wspólpracy - dodał.
- Pogadać zawsze można. Nic to nas nie kosztuje. Ja mogę popytać na ulicy czy ktoś czegoś nie widział. Zobaczymy. Pytanie co potem? Odwet na goblińskiej wiosce? - Elf wyjął monetę, którą zaczął obracać między plecami, a siedząca przed nim łasica próbowała wytrącić mu z dłoni.
- Z takim podejściem na pewno nie. - Petar odpowiedział Argaenowi - Uogólnianie i wykrzywianie słów, które wypowiedziałem niczego tu nie zmieni. Możesz być najlepszym śledczym na świecie, ale nie mam powodów, żeby tak sądzić. Mam za to powody, żeby szanować porządek w tym mieście. Straż zajmuje się łapaniem przestępców, a szlachta… interesami… Nie wydaje mi się, żeby któryś strażnik angażował się w zarządzanie Twoim majątkiem chociaż nie wątpię, że są wśród nas osoby, które robiłyby to kompetentnie. Nazwisko nie sprawia, że wolno wszystko. - Mharcis widać uraził ego szlachcica, ale nie przejmował się tym zbytnio. - Vall ma rację. Nie ma się z czym wyrywać. Do jutra może wyjść na światło kilka dodatkowych informacji i wtedy można się zastanowić.
- Panowie, spokojnie, nie ma sensu się sprzeczać o takie błahostki - rzuciła Verna. - Postarajmy się spędzić przyjemnie dzisiejszy wieczór a na sprawdzanie rzeczy, czy dogadywanie się ze strażą będzie czas jutro. Poza tym sam szeryf powiedział, że może nas jutro potrzebować. Co może oznaczać, że sam może chcieć wciągnąć nas w to śledztwo. Może zaimponowaliśmy mu tym, jak obroniliśmy katedrę, kto wie. - Paladynka wzruszyła ramionami i sięgnęła po kubek z winem.
Argaen nie powiedział na głos, co myśli o jakości straży tudzież jej kompetencjach, by nie pozbawiać Mharcisa złudzeń, które ten, o dziwo, jeszcze posiadał.
- Oczywiście masz rację Verno. Miło, że wśród szlachty też znajdują się osoby takie jak ty. - Uśmiechnął się i momentalnie zapomniał o Argaenie. Powstrzymał się, by nie powiedzieć na głos co myśli o tutejszej szlachcie i jej niekompetencji, żeby nie sprawić przykrości… kobietom przy stole, zwłaszcza że pewne ich życiowe decyzje świadczymy o tym, że są ulepione z nieco lepszej gliny. Najwyraźniej nie cała ta szlachta była zła. - W takim razie dość już o prawie i polityce. Pijmy! - wzniósł wysoko kufel.
- Mnie nie po drodze zarówno ze strażą, jak i szlacheckimi rodami — wtrąciła Sherwynn. — Ale dobrego wina nie zwykłam odmawiać.
Co powiedziawszy stuknęła swoim naczyniem o kubek Mharcisa.
Argaen podzielał zdanie bardki odnośnie straży i wina, ale nie zamierzał się tą opinia dzielic z innymi.
- Wasze zdrowie! - powiedział, unosząc pucharek z winem.

Wszyscy wznieśli toast a dosłownie chwilę później przy ich stoliku pojawiła się szczerząca się od ucha do ucha Ameiko.
- I jak wieczór upływa moim najznamienitszym gościom, tak zwanym ”Bohaterom Sandpoint”? - zapytała radośnie z ironią w głosie. - Tak, tak, moi mili, wieści szybko się rozchodzą - ludzie już wiedzą, żeście odparli zielonych atakujących katedrę i uratowaliście życie Alderna Foxglove'a. Gdy wrócił do Smoka, to nie mógł się biedaczysko nachwalić bohaterskiej postawy Verny i Sherwynn. O was jednak... - Wskazała palcem na Valla, Argaena, Cade'a i Mharcisa. - Jakoś zapomniał wspomnieć, na szczęście widziałam z daleka, jak to się naprawdę potoczyło. No ale z jego ust wyszło, że nasze piękności same położyły siedem goblinów i bez ich pomocy umarłby niechybnie. - Tianka przewróciła oczami i zaśmiała się. - Ach, ci mężczyźni z dużych miast. Ale mniejsza... - Machnęła ręką. - Jakbyście czegoś potrzebowali, to wystarczy zawołać. Dałabym wam, drodzy bohaterowie, jakiś rabat na posiłki i alkohol, ale wiecie, jak to jest - ciężkie czasy i muszę dbać o interes, bo jutro na przykład mogą go spalić gobliny. - Mrugnęła porozumiewawczo do wszystkich, wciąż się uśmiechając. - Chyba nawet napiszę o was jakąś piosenkę i nie zapomnę uwzględnić tego bidulki Foxglove'a. Wyobrażacie sobie, że do mnie też się przystawiał? - Zmarszczyła nosek a ton jej głosu sugerował zniesmaczenie.
Na słowa Ameiko o bohaterach Sandpoint, Verna uśmiechnęła się lekko. Czuła radość rozlewającą się po trzewiach. Podświadomie zawsze chciała, żeby nazwisko Scarnetti nie kojarzyło się w miasteczku tylko ze złymi rzeczami z przeszłości i czuła się dumna, że to właśnie dzięki niej zaczyna się to zmieniać. Nie uważała się jednak za bohaterkę, bo przecież broniła miejsca, które było jej domem i niosło ze sobą masę dobrych wspomnień. Inna sprawa to to, co wygadywał ocalony szlachcic.
- Mam nadzieję, że go poprawiłaś i opowiedziałaś wszystkim, że nie byłyśmy tam same - powiedziała z przekonaniem. - I liczę, że nie ma go gdzieś tutaj na sali. Nie chciałabym, żeby się tu nagle zjawił i popsuł nam ten miły wieczór. Pochlebstwa i komplementy to jedno, ale nigdy nie będę brała na poważnie mężczyzny, który celowo, dla osiągnięcia jakiegoś swojego celu upiększa rzeczywistość.
- Spokojnie, kochaniutka, pan Foxglove odpoczywa w swoim pokoju po ciężkiej walce z goblinami. Kazał sobie donosić jedzenie i trunki na piętro, więc raczej już dzisiaj nikogo swoją obecnością nie zaszczyci. - Uśmiechnęła się Ameiko.
- Najwyraźniej Aldern dość jednostronnie spogląda na świat. - Argaen się uśmiechnął. - Ale gust ma dobry, to musisz przyznać.
- Najwyraźniej najlepiej dla niego byłoby, gdyby świat zamieszkiwały same kobiety. - Verna uśmiechnęła się do Argaena. - Chociaż może to nie byłby taki najgorszy pomysł.
Sherwynn poczuła wyraźny przypływ satysfakcji, gdy Ameiko wspomniała o świeżo zdobytej przez drużynę sławie. Ucieszyło ją również, że pieśni powoli zaczynały być pisane o niej, a nie wyłącznie przez nią. Co zawsze było jej pragnieniem. Chociaż zostanie „Bohaterką Sandpoint” jeszcze nie stanowiło szczytu jej aspiracji. Co najwyżej fundament pod, jak miała nadzieję, jej przyszłe i prawdziwie heroiczne czyny.
— Zaiste, brzmi nieźle… — przytaknęła z emfazą Vernie, wracając na ułamek sekundy do pewnego wspomnienia. — I to nawet jak uwzględnię związane z tym ubytki w trzosie. Zwłaszcza że wtedy nie musiałybyśmy się kłopotać panem Aldernem.
- Przykro mi, ale taka wizja świata zdecydowanie mi nie odpowiada... - Zaklinacz pokręcił głową, lekko się uśmiechając. - Ale zawsze jest nadzieja, że Aldern ma jakieś ukryte zalety.
— Największym problemem pana Foxglove jest to, że wszystko, co można by uznać za jego zalety, jest wręcz naoczne — odparła gładko bardka, dolewając sobie trunku, temat rozmowy bowiem podniósł jej zapotrzebowanie na coś mocniejszego.
Cade zaśmiał się na słowa bardki.
- Czy wy nie przesadzacie. Jest młody, przystojny, dobrze urodzony i bogaty. Czym się ma interesować? Poza tym ma nas ugościć. Ja choćby za to już go lubię. Chciałbym być na jego miejscu zamiast prawie dać się zabić dla trzech sztuk złota. Ach to nieszczęsne życie niziołczego najemnika - westchnął przeciągle i duszkiem opróżnił kufelek z piwem, po czym nieco już chwiejnie sięgnął po kolejna dolewkę.
— Cóż, skoro tak ci przypadł do gustu, to pozostaje jedynie żałować, że bogowie poskąpili ci niewieścich przydatków - zachichotała rudowłosa, po czym łyknęła nieco wina.
- Byłaby z was bardzo ciekawa para, kochaniutki - rzuciła Ameiko, chichocząc wraz z Sherwynn i puściła oczko Cade’owi, żeby ten wiedział, że tylko żartuje. - No nic, lecę do kuchni. Jak mówiłam, jakbyście czegoś potrzebowali, to wołać. Bawcie się dobrze i grzecznie “Bohaterowie Sandpoint”. - Zaśmiała się jeszcze na odchodne i poszła w swoją stronę.
- My zawsze jesteśmy grzeczni - zapewnił, mijając się z prawdą, Argaen.
 
Bellatrix jest offline  
Stary 18-03-2022, 09:56   #29
 
Umbree's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputację
Chociaż czas mijał wam na przyjemnej rozmowie i ogólnie nikt nie chciał ruszać się ze “Smoka”, to wiedzieliście, że musicie. Szeryf wyraźnie zakomunikował wam, że może was nazajutrz potrzebować, więc nie przesadziliście ani z alkoholem, ani nie siedzieliście do zbyt późna. Rozchodziliście się do siebie w krótkich odstępach czasu i w końcu każde z was zasnęło po ciężkim dniu.

ROZDZIAŁ II: BOHATEROWIE SANDPOINT

24 (Dzień Trudu) Rova, 4707 Absalomskiej Rachuby.

Kolejny dzień przyniósł ciekawą zmianę. Wieści musiały naprawdę szybko się rozchodzić, bo gdy kroczyliście uliczkami miasteczka, by spotkać się w "Rdzawym Smoku", zewsząd napotykaliście na przyjazne spojrzenia i uśmiechy mieszkańców. Właściwie każda napotkana osoba albo pozdrawiała was z daleka, albo zagadywała krótko i dziękowała za wczorajsze odparcie ataku na katedrę. Nigdy wcześniej nie czuliście od lokalnych aż takiej wdzięczności i było to naprawdę miłe uczucie. Po martwych goblinach nie pozostał nawet ślad, tak samo jak po ozdobach, którymi udekorowano festiwalowe miasteczko. Katedry nikt nie zamierzał już tłumnie konsekrować, zwłaszcza, że tu i ówdzie mówiło się, że ojciec Zantus zrobił to sam, o wschodzie słońca.


Spotkaliście się w "Smoku", od wejścia pachnącym wspaniałymi, orientalnymi potrawami. Pomimo dość wczesnej pory, większość stolików było zajętych, głównie przez przyjezdnych kupców i innych podróżnych zajadających specjały z dalekich krain. Alderna Foxglove'a na szczęście nigdzie nie było widać, co ucieszyło zwłaszcza Vernę i Sherwynn. "Wasz" stolik z wczorajszego wieczoru był jednak wolny, więc schodziliście się do niego w krótkich odstępach czasu. Kto wcześniej nie zjadł śniadania, uraczył się tym proponowanym przez Tiankę, tak samo jak egzotyczną, dziwnie pachnącą, ale o dziwo dobrze smakującą herbatą.

Rozmawialiście o planach na dzisiejszy dzień, gdy drzwi gospody otworzyły się z hukiem i w środku pojawił się wysoki, przysadzisty mężczyzna, ubrany w kolorową, egzotyczną szatę. Od samego wejścia powiedział gardłowo kilka ostrych słów w dziwnym języku, którego żadne z was nie rozumiało. Rozpoznaliście go od razu - to był Lonjiku Kaijitsu, ojciec Ameiko. Większość z was pamiętała go dobrze z czasów dziecięcych, głównie za sprawą jego paskudnego charakteru. Ciągle krzyczał na swoją córkę w swoim języku i ganiał z laską dzieciaki, które w jego mniemaniu nie powinny się z nią bawić. W tym Valla, Argaena i Sherwynn. Widząc zaciśniętą szczękę mężczyzny i sprężysty krok, jakim przeszedł przez główną salę wiedzieliście, że szykują się jakieś kłopoty.

Przeskakiwał spojrzeniem skośnych oczu po zebranych na sali, a gdy natrafił na was, skrzywił się jeszcze bardziej, jakby dostał jakiegoś porażenia twarzy. Wtedy z zaplecza wyszła Ameiko, trzymając w obu dłoniach miskę z zupą.
- Ojcze! - krzyknęła ostro, po czym dorzuciła coś równie nieprzyjemnego w swoim języku. A przynajmniej tak wam się wydawało, słysząc jej ton. Mężczyzna coś jej odpowiedział i ruszył szybko w jej stronę. Zażarta dyskusja, która się wywiązała, szybko przybierała na intensywności i głośności.

W pewnym momencie rozgniewany Lonjiku próbował chwycić Ameiko za włosy, ta jednak odsunęła się, po czym szybkim ruchem rozbiła trzymaną w dłoniach miskę z zupą na głowie ojca. Nudle i kawałki warzyw spłynęły po czerwonej ze złości twarzy mężczyzny, dla którego to musiało być chyba największe upokorzenie, jakiego doznał w życiu. Ameiko zastygła w bezruchu, jej twarz zdjął niepokój a na sali zapanowała zupełna cisza.

Lonjiku przetarł rękawem twarz i wysyczał przez zaciśnięte zęby, tym razem we wspólnym.
- Od teraz jesteś dla mnie tak samo martwa, jak twoja matka.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł z gospody najszybciej, jak mógł. Ameiko w tym czasie błyskawicznie zniknęła na zapleczu. Goście powoli wracali do swoich niedokończonych rozmów i posiłków, a wy zastanawialiście się, co powinniście uczynić. Czy iść sprawdzić, co z Tianką? A może zostawić ją samą?

Wtem drzwi do karczmy otworzyły się znowu i stanął w nich młody strażnik miejski, którego Cade i Mharcis od razu rozpoznali - to był Lukas, syn jednego ze stolarzy, służyli razem od dłuższego czasu, jeszcze gdy niziołek był jeszcze w straży. Rozejrzał się po sali i gdy was zlokalizował, podszedł energicznym krokiem do waszego stolika.

- Mharcis, Cade. - Najpierw przywitał się z tymi, których znał a potem skinął głową pozostałym, starając się nie patrzeć zwłaszcza w stronę Sherwynn, która jak zwykle eksponowała swoje wdzięki . - Szeryf Hemlock przysłał mnie po was. Mam rozkaz, żebyście poszli razem ze mną pod katedrę, żeby tam się z nim spotkać. Podobno są jakieś problemy i chce z wami pomówić. Nic więcej nie wiem, tylko tyle miałem przekazać. Więc jak już skończyliście jeść, czy co tam robiliście, to ten… możemy iść? - Zwiesił się obiema rękoma na halabardzie.
 
Umbree jest offline  
Stary 18-03-2022, 12:36   #30
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Vall spał na poddaszu magazynu portowego. Tym razem w okolicy nie było straży, zdaje się większość była zaangażowana w pomoc potrzebującym i rozbieranie ozdób. No i pewnie też wielu jak na szpilkach czekało na wynik przesłuchania pojmanych żywcem goblinów. Następnego dnia pewnie będzie mieć miejsce jakaś egzekucja, ku uciesze gawiedzi. Może przy konsekracji świątyni?

Przed świtem Fred już lizał elfa po twarzy.

- Zostaw…

Nie poddawał się mimo protestów. Mały Trevor wystapił w jego obronie i próbował odepchnąć dużo większą od siebie łasicę. Skończyło się na przepychance między zwierzakami, podczas gdy Vall odwrócił się na drugi bok i próbował spać dalej.

Niestety szpara w dachu wypada akurat tak, że tuż po wchodzie słońca promienie trafiały idealnie w oczy elfa. Zaklął i postanowił wstać.

W czasie ubierania się i otrzepywania siana myślał o wczorajszym wieczorze. Choć głównie myślał o Vernie. I z jakiegoś powodu o Argaenie. Szlachcic był przebojowy. Charyzmatyczny. Obyty z kobietami. W myślach Valla rósł jako cel jego zazdrości.

Fred zapizczał.

- Zamknij się. Idź lepiej na zwiad.

Łasica nie odpuszczała.
- Nie będę z tobą o tym gadał.

Fred przechylił głowę, a Vall usiadł zrezygnowany.
- Ona jest ze szlachty. Widziałeś jak wygląda w tej zbroii? Ma wielki dom. Naaaaprawdę wielki. I służbę. A ja? Ja śpie w magazynie do którego musiałem się włamać.

Łasica potrąciła mieszek ze złotem, a elf przewrócił oczami.

- No i co z tego? Zaraz pewnie zeżre cię jakiś pies i wydam wszystko na kamień wezwania, żeby przyciągnąć twoją duszyczkę z wieloświata.

Tym razem Łasica się zasępiła.
- A widzisz, on jest Valdemrem. Też ma służbę. Też ma wielki dom. Wyjechał stąd i posmakował świata. Powiem ci Fred, że moją jedyną szansą jest jeśli on będzie uderzać do bardki.

Łasica przywarła brzuchem do ziemi i łapkami zakryła oczy.

- Dobra, idź na zwiad. Nie chcę wyjść z miejsca włamania wprost na strażnika miejskiego.

***


Jakież było zdziwienie Valla gdy w czasie przejścia obok piekarni pozdrowił go i zaproponowano bułkę. Bez opłaty. Coś mu mocno nie pasowało… znaczy pewnie normalnie by ją ukradł… ale fakt, że szedł po mieście nie musząc uciekać był… taki inny.

Jadł skubiąc pieczywo i podając dwóm gryzoniom.

Jakaś dziewczynka machała kijem w dłoni pokrzykując. Po chwili chłopak z ubrudzoną twarzą skoczył obok niej, wyciągnął dłoń w drapieżnym geście i krzyknął: “Śpijcie gobliny!”

Za nim zza rogu wyskoczyli kolejni dwaj chłopcy. Jeden z nich był niziołkiem i krzyknął: “za straż, posmakujcie strzał Cadego!” - rozległo się, a jeden chłopak udawał, że naciąga cięciwę swojego wygiętego kija.

Vall w sumie nie był pewny czy Cade jest nadal strażnikiem, czy nie. Niedawno jeszcze był. W opowieści był na pewno. Dziewczynka swoim patykiem dźgała ziemię na której leżały niewidzialne i uśpione gobliny. Elf pokiwał głową z niedowierzaniem i ruszył w dalszą drogę.

Jak się okazało nie był to odosobniony przypadek. Raz za razem ktoś się kłaniał, ktoś inny pozdrawiał przyjaźnie. W końcu Rael dotarł na miejsce spotkania.

***

Kłótnie rodzinne są żenujące. Elf patrzył na wszystko przysłuchując się. Chciałby choć raz wymienić kilka słów ze swoim ojcem. Albo chociaż go zobaczyć. Chciałby jeszcze raz posłuchać głosu matki. Nawet gdyby była na niego zdenerwowana. Zupełnie uciekła mu sama treść kłótni. A może nie znał język? Przez chwilowe zamyślenie nawet tego nie był pewny.

Obie strony rozeszły się, a Vall patrzył na rozlaną zupę. Nie znosił marnowania jedzenia. Pewnie dlatego, że wiele razy doświadczył głodu. Ruszył do wielkiej rozlanej plamy. Najpierw poruszył dłonią w kółko a zupa zaczęła powoli spływać w jedno miejsce tworząc rosnącą bryłę cieczy. Vall pochylił się, a ciecz zmieniła się w kulę i natychmiast zamarzła. Wyglądała dość komicznie ze sterczącymi z niej kawałkami makaronu.

Elf z kulą mrożonej zupy w lewej dłoni wykonał kolejny gest prawą dłonią, a zabrudzenia pozostawione przez pozbawione wody przyprawy rozwiały się. Uśmiechnął się na myśl o tym, że zawsze może znaleźć pracę w zakładzie oczyszczania miasta. Ruszył na zaplecze wyrzucić zupę i porozmawiać z dziewczyną.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172