Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-05-2022, 12:50   #1
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Bissel I DnD 3,5 Greyhawk


Marchia Niland

O bisselskiej historii Marchii Nilandu niewiele póki co rzec można. Jej początek sięga zaledwie cztery lata wstecz, do roku 607 w którym to Wielki Książe Tristan de Marque, by zaspokoić potrzeby domagającego się wypraw wojennych rycerstwa, powiódł zastępy na podbite przez dzikie hordy ziemie Królestwa Geoff. Dodać również należy, iż działając w ten sposób władca Bissel po raz kolejny rzucił wyzwanie Marchii Grann, wysuniętej na północ prowincji Królestwa Keolandii, która ciesząc się znaczną niezależnością polityczną prowadziła w ostatnich latach ekspansywną politykę skierowaną między innymi na zajmowanie podbitych ziem Królestwa Geoff. Tak oto, za panowania jednego władcy po raz kolejny napięte zostały stosunki pomiędzy oboma krajami. I choć działania Bissel nie dotyczyły jak poprzednio, podczas odzyskiwania podbitej przez Grann Rustycji, bezpośrednich spraw pomiędzy dwoma granicznymi państwami, to jednak wzajemna kolizja interesów widoczna była każdemu w polityce obeznanemu.

W roku 607, kiedy na obecny Niland ruszyła pierwsza wyprawa bisselska, wojska Bissel dotarły do Panhur, po drodze tocząc zajadłe i co ważniejsze, zwycięskie boje z koczowniczymi plemionami półdzikich nomadów i nieludzi, którzy uznawali ziemie te za swą dziedzinę. Umacniając pokonywaną trasę wznoszonymi stanicami wojska Bissel utworzyły szlak, który podstawą się miał stać przyszłej kolonizacji i podboju. Szlak ten przemianowany został wkrótce na Trakt Kości, z racji liczby żywotów jakie pochłonął. W kolejnych latach z Bissel napływali na ziemie Nilandu kolejni osadnicy zwabieni tu obietnicami wolnizny, perspektywą szybkiego wzbogacenia się i szmatu ziem czekającego jedynie na objęcie. Zwalniani z więzień przestępcy lżejsi, wydrwigrosze i bandziory wszelkiej maści pospołu z mającym nadzieję na poprawę swego bytu wolnym chłopstwem czy w końcu szlachetnie urodzonymi, dla których brakło ziem w rodzinnych lennach. Nowa Ziemia, jak początkowo zwano Niland, roztaczała przed każdym o śmiałym sercu miraże wolności i świetlanej przyszłości. Nic w tym dziwnego zatem, że wszyscy ci, których nadziei Bissel nie spełniało w jakimś stopniu, wybierali drogę na zachód. Wędrowcy spoza granic też nie byli rzadkością w tej dającej nadzieję na przyszłość krainie. Oni też przybywali tu licznie. Do Nilandu. On dawał im nadzieję na spełnienie wielu niespełnianych marzeń.

Kolejna wyprawa wojenna, zorganizowana w dwa lata później w 609, wiodła pod swymi sztandarami nie tylko rycerstwo Bissel, lecz również mężów Geoff i innych jeszcze, którzy u boku wojsk Bissel chcieli osławić swe imię i zyskać majętność. Prestiżu całej wyprawie dodawał swą własną osobą sam władca Geoff, Król Owen I, król po przegranej wojnie i przegranej krainie pozostawał na wygnaniu. On też przyczynił się do największej zdobyczy Bissel na wyprawach geoffskich. Była nią ... korona. Podczas bitwy w ruinach Keren władca Geoff, raniony śmiertelnie przez wrogów, na marach już będąc w obecności możnych Geoff i Bissel włożył na głowę władcy Bissel swą koronę królewską, co w związku z bezpotomną a co ważniejsze bezdziedziczną śmiercią władcy Geoff, zostało uznane za wyraz jego ostatniej woli wyniesione przez Bissel do rangi koronacji. Tak oto w Keren dokonano koronacji Wielkiego Księcia Bissel, Tristana de Marque na Króla Geoff i Bissel. Pochowany w swej ziemi władca Geoff oddał więc Bissel nieocenioną przysługę.

Obecnie, po dwunastu latach kolonizacji, w 621 r. Niland, teraz już Marchia Niland, jest szmatem ziemi wydartej hordom dzikich koczowników wciśniętym pomiędzy porośnięte lasami zbocza Zaporowych Wierchów a bezkresną knieję Przyćmionej Puszczy. Przez całą niemal marchię płyną rzeki stanowiące dorzecze wielkiej, bystrej i kamienistej w górnym swym biegu rzeki Javan, mającej swe źródła w owianej złą sławą, niezbadanej Dolinie Maga. Nad Javan wznoszą się trzy największe miasta, stanowiące swoiste punkty centralizujące lokalną władzę, wymiar sprawiedliwości i całe życie gospodarcze. Te miasta to Keren, położone najbliżej Bissel, Panhur, stolica marchii i siedziba Margrabiego Ademara de Brek oraz zbudowane niemal wyłącznie na palach Parzyce, położone na południu, nad samymi Mętnymi Mokradłami. W każdym z nich stacjonują znaczne jak na te warunki siły zbrojne, dbające o bezpieczeństwo okolicy. Na ile to możliwe. W stolicy marchii, Panhur, wznosi się też najwyższa świątynia Niezwyciężonego, do której wysłany z Bissel został prezbiter diakonalny, Jan Horacy Sunderdorf zabiegający już od lat o ustanowienie w Nilandzie diecezji biskupiej.

Jednak miasta to jedno a puste, niezamieszkałe niemalże przestrzenie Nilandu, to drugie. Co prawda napływ osadników pozwala mieć nadzieję, że ziemiom dawnego Geoff uda się w najbliższych dziesięcioleciach przywrócić dawną świetność, lecz wciąż trzeba dawać odpór kolejnym, nie uznającym jeszcze swej porażki, zbrojnym hordom nieludzi i barbarzyńskich koczowników. Nie raz i nie dwa nowi osadnicy wznoszą swoje domostwa na zgliszczach osad, które spłonęły kilka tygodni wcześniej. Tylko po to, by kolejni osadnicy czynili to samo po roku czy kilku latach. To właśnie Niland, miejsce nieustannej walki. Nie pozwól by cię pokonał...


***


Niland nie był dla nikogo miłym do życia miejscem. Ci wszyscy, którzy uwierzyli w Niland mlekiem i miodem płynący, wsadzali na rozkolebane wozy i wózki swój dobytek i rodziny i ruszali ku świetlanej przyszłości. Większość nie dojeżdżała do kresu swej drogi a kości ich bieliły pobocza traktu z Pomoru - miasta na zachodzie Senecji, dzielnicy Bissel - do Lursenbergu, najdalej na południowy-zachód położonego miasta nowej Marchii Niland. Albo mówiąc inaczej, kres swej drogi znajdowali dużo wcześniej. Jednak to nie zniechęcało wędrowców i wciąż nowi zajmowali miejsca tych, którym nigdzie nie dane było już dotrzeć. Ni zbójeckie hanzy, ni wojownicze klany nieludzi, ni klany koczowników, ni czarna magia zbyt często tu spotykana a w końcu nawet i wypędzone ze swego świata dusze nie potrafiły zniechęcić śmiałków przed rzucaniem światu wyzwania. Przybywało ich z każdym dniem, tygodniem więcej i więcej. Niektórzy zbaczali z Traktu Kości, nazywanego tu po prostu Traktem, i rozpełzali się niczym mrówki po Nilandzie w poszukiwaniu swego miejsca. Spływało nurtem spokojnego po opuszczeniu gór Jawan na sam kres marchii. W poszukiwaniu „lepszego jutra”. Zapominając starą prawdę, że „Zwykle lepsze jutro było wczoraj”. Wielu wybierało żyzne, północne rubieże marchii nieświadomym będąc zagrożeń płynących z niedalekiej doliny, zwanej powszechnie Doliną Maga. Krainy osnutej legendami opisującymi wszechmocnych czarnoksiężników o złych zamiarach i jeszcze gorszymi, prawdziwymi opowieściami osadników, gdzie mniej było magii a więcej brutalnego realizmu pogranicza. Inni osadzali się bliżej południa, lekceważąc zagrożenia płynące ze strony wysiedlanych z Nilandu elfów, którzy w Przyćmionej Puszczy znaleźli swoją Panią Jeziora. I nie w smak im była ludzka tłuszcza rozlewająca się u brzegu ich ukochanego lasu. Inni jeszcze parli na zachód, ku równinnym stepom i bagiennym rozlewiskom w okolicach Parzyc. Każdy osadnik na własną rękę szukał szczęścia.

W Nilandzie znajdowało go niewielu…


***


Reguły sesji:


* Prowadzący: Bielon
* Kwestia konwencji: BielHekowy heros-slowfood. Greyhawk. Bissel.
* Kwestia zgodności z settingiem: Wszelkie materiały kanoniczne zachowują ważność, data rozpoczęcia przygody to lato 621 roku.
* Kwestia zastosowania mechaniki: Mechanika rozstrzyga kwestie sporne, przy czym o konieczności odwołania się do niej decyduje MG.
* Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy: Gracze mają nieograniczoną swobodę, jednak opis konsekwencji ich czynów leży w gestii MG. W niektórych (sami sprawdźcie jakich) sytuacjach gracze wchodzą w interakcję za światem na opisanych zasadach i sami opisują skutki niektórych swoich czynów.
* Kwestia relacji wewnątrzdrużynowych: To jest życie, więc konflikty w drużynie były, są i będą. W sumie zaś radzę pamiętać, że to Bissel. Drużyny tu wszak nie ma… A i DnD raczej z gatunku uświninionych.
* Kwestia częstotliwości postowania: Tempo postowania ustalamy na jak najczęstszą. Mój post na pewno ukaże się nie rzadziej niż raz na tydzień.
* Kwestia preferowanej długości postów: Długość się liczy mniej, ważniejsza jest jakość. Gracze piszący posty jednolinijkowe są mile widziani, w charakterze mięsa armatniego. W końcu trzeba zapracować na tytuł "Rzeźnik". Jednak 5 stron opisu blask księżyca jest widziane równie mile. A do ksywki wracam. Ci co mnie pamiętają, wiedzą.
* Kwestia poprawności i schludności notek: Żadnych emotek, psują mój nastrój.
* Kwestia zapisu dialogów: Dialogi piszemy. Kursywą oraz poprzedzamy myślnikiem.
* Kwestia zapisu myśli postaci: Myśli zaznaczamy z obu stron tyldą oraz piszemy kursywą.
* Kwestia podpisy pod notkami graczy: Wyłączamy podpisy w notkach sesyjnych.
*Walki w grze: Rzecz bardzo ważna. Chciałbym byście pamiętali, że walka to ostateczność. To sposób rozwiązania konfliktu, gdy wszelkie inne metody zawiodły. A walkę wygrywa nie ten który zabije przeciwnika, tylko ten, który przeżyje. W walce można wszak zginąć i wierzcie mi, może się to stać waszym udziałem w tej sesji. Nie życzę wam tego. Wy sobie, jak sądzę, również tego nie życzycie. Pamiętajcie więc o tym obywając broni. Bo moi NPCowie dobywając jej iść będą zwykle na pewniaka. Bo też chcą żyć. Czego i wam życzę.

Grają:

1. GreK, który wystąpi jako: Bord zwany "Rudym".
2. Kalokagathi, który wystąpi jako: Maksymilian Wilhelm Aleksander von Magnis
3. Aro, który wystąpi jako: Fabian Alim Kader
4. Aiko Kawash, która wystąpi jako: Samantha Larisch
5. Elenorsar, który wystąpi jako Thorben Stonestrike
6. Crach, który wystąpi jako Markus 'Zach' Wettel
7. Mike, który wystąpi jako Rodrigo


***



I
Zachodni Niland,
Początek lata, roku 621
Popołudnie




Wiatr ostrym tchnieniem wiał im w twarze, kiedy stali tak nad mogiłą Erewarda de Ruist, ostatniego pana na Mott. Rzekomo ostatniego. W sumie to również rzekomo pana, bo dowodu na jego szlacheckie pochodzenie w sumie nie było. Heraldyczne meandry potwierdzone w stosownych dokumentach, które normą były w cywilizowanym świecie, tu w Nilandzie nie miały żadnego znaczenia. Tu, każdy mógł być kim chciał.

-Pan wystawia nas wszystkich na próby i nie jest nikomu znana chwila, kiedy powoła go przed swe oblicze. - Pomp nie wyglądał na kapłana. Jednak w ich małej karawanie pełnił wiele funkcji, jedną z nich było prawienie kazań każdego dnia ku pokrzepieniu serc ludzi. Miał gadane i nikt mu nie wchodził w paradę kiedy chodziło o sprawy kontaktów z Jedynym. W sumie może to było i lepiej dla niego, że nie wyglądał na kapłana, bo Uszaci - dzicy żyjący w stepie i atakujący wędrujące przez Niland karawany - ze szczególną zajadłością tępili wszystkie sługi Jedynego. Pomp nosił zwykły kubrak, wytarty i cerowany w tak wielu miejscach, że w zasadzie można by powiedzieć, że trzymał się w całości jedynie na cerach. Czerwony cylinder, którym zwykle chronił przed słońcem swoją łysiejąca czaszkę, dodawał mu komicznego wyglądu przez co większość nieznajomych, którzy nie mieli okazji go bliżej poznać, brała go za coś pomiędzy kretynem a klaunem. Wielu później dostrzegało pochopność swoich sądów. - Wszyscy przybyliśmy tu, na dziewicze ziemie Nilandu, by stać się lepszymi ludźmi. Każdy z nas ma swoje własne sumienie i to one właśnie skierowało nas do tej dzikiej krainy. Bo tam, gdzie żyliśmy wcześniej, nie byliśmy sami w stanie już żyć. Tu jednak każdy z nas jest kimś nowym. Zaczyna z czystą kartą i jedynie swoim postępkom zawdzięcza to, kim się staje. - Wiele głów potakiwało wsłuchując się w donośny, dźwięczny głos Pompa. Tak było. Każdy z nich miał na plecach swoje brzemię, którym nie obnosił się wobec towarzyszy niedoli. Każdy miał swoją własną przeszłość. Każdy miał powód by znaleźć się w Nilandzie i tu szukać lepszego jutra. By samemu stać się kimś lepszym. - Ereward de Ruin też był takim człowiekiem! Poczciwym, chętnym do pomocy, odważnym i skromnym! Choć przecież nie bez powodu znalazł się na szlaku! - Po prawdzie to pamiętali go raczej jako pompatycznego durnia, złośliwego i szyderczego, który swą pozycją wynosił się nad innych na każdym kroku podkreślając jakim to nie jest wielkim wielmożą. Rozległe rodowe włości w Senecji i Ainorze i bogowie wiedzą gdzie jeszcze w jego przekonaniu czyniły go kimś wyjątkowo ważnym, dla którego towarzystwo zwykłych podróżnych było uciążliwą niedogodnością. Niechętny każdemu, opryskliwy i wyniosły. Taki w ich mniemaniu był Ereward, ale nad mogiłą nie wypadało mówić o zmarłym złych rzeczy. „Nieboszczyk dobry beł”. Choć jednego nie można mu było odmówić, był odważny. Gdyby był mniej odważny nie stali by teraz nad mogiłą w której leżały jego poszatkowane i upakowane w proste ubranie zwłoki. Zbroja została już rozebrana na części przez członków ich małej karawany. Niland nie pozwalał na to by marnować tak cenne łupy.

-Nie ważne jest jednak wszystko to co czcigodny Ereward czynił w przeszłości! My zapamiętamy go z ostatniego boju! Boju do którego stanął by bronić każdego z nas! Boju w którym postawił na szali swe życie, choć był przecież młody i nie musiał czynić tego co uczynił! Postąpił jednak godnie, rycersko!! Wiemy o tym wszyscy, że poświęcił się dla każdego z nas!! I wszyscy będziemy o tym pamiętać!!

To też chyba była jedynie połowiczna prawda. Ereward de Ruin zginął, bo znalazł w złym miejscu i w złym czasie. Tyle, że o każdej nagłej śmierci można by tak powiedzieć. On znalazł się na samym końcu podążającej traktem na zachód z Panhur do Lursenbergu karawany. Ot i tyle. Zresztą „Trakt” to też było spore nadużycie, bo nazywano tak szlak wytyczony słupami milowymi, który tylko orientacyjnie wskazywał kierunek jazdy. Koleiny wyżłobione przez liczne karawany, oraz pozostałości porzucanego w drodze dobytku wyznaczały o wiele lepiej tę drogę. Drogę, którą wędrując na zachodni kraniec Nilandu wybierali ci, którzy nie decydowali się na pływanie barką pod prąd rzeki Idrit, jednego z dopływów Jawan. Rzeką, na barce, było by pewnie bezpieczniej, ale walczące z silnym przeciwnym nurtem łodzie wlekły się niemiłosiernie a do tego nie raz i nie dwa podróżni musieli brać się do lin i burłaczyć nie mogące pokonać prądu łodzie. Ereward zginął, bo jechał na końcu a jechał na końcu bo już nikt nie był w stanie wytrzymać z nadętym bufonem i gdyby nie znalazł się na końcu pewnikiem doszło by do rozlewu krwi. Pomp, dowódca lichej karawany - to była jego druga fucha i z tej również o dziwo wywiązywał się wzorowo - poprosił go by przejął pieczę nad ariergardą i właśnie przez to zginął w tym błotnistym jarze. Bo walczył na tyłach, kiedy większość pozostałych podróżnych pokonywała już strome nabrzeże jakiejś rzeczki przecinającej szlak. Bo walczył wraz z tą niewielką grupą podróżnych, którym nie udało się uciec na drugi brzeg przed watahą Uszatych.

Tak, Uszaci dawali w kość wszystkim wędrującym po zachodnim Nilandzie. Szlak porzuconych sprzętów a czasem i kości był w sumie w większości ich sprawką. Albo innych band, które się pod nich podszywały. To było zresztą wspólne miano dla band koczowników słynących z tego, że pokonanym wrogom odcinali uszy i nizali je na rzemienie, którymi później puszyli się w formie wisiorów. Ludzkie hanzy, kompanię wszelkiego rodzaju szumowin, bandy nieludzi a czasem i półbestii, połączone jednym celem - mordować i rabować. Oj, dawały w kość osadnikom Nilandu. Zupełnie nic sobie nie robiąc z faktu, że kraina stawała się coraz bardziej cywilizowana. Wokół miast i większych, chronionych częstokołami osad jeszcze panował jako taki porządek, ale już kilka mil od nich życie stawało się po stokroć tańsze. A im bardziej na zachód, im bliżej granic zdziczałego i opanowanego przez hordy goblinoidów i innych bestii Królestwa Geoff, ataki bywały częstsze i bardziej zajadłe. Lursenberg, najbardziej położone na zachód miasto Nilandu, uważane było za wyspę pośród morza bezprawia. Nic więc dziwnego, że w końcu i ich mała karawana spotkała Uszatych.

-Pożegnajmy więc tego, który własną piersią osłonił nas przed upadkiem, własną śmiercią okupił nasze życie. Gdyby nie on, gdyby nie jego poświęcenie, nie było by nas tutaj. Gdyby nie ochronił słabych oddając swoje życie, to co każdy z nas ma najcenniejszego, w ofierze Jedynego. Niezwyciężony Heironeus znajdzie mu miejsce w swoim orszaku, bo Ereward de Ruist godzien jest go jak mało kto! I o to módlmy się bracia i siostry! Ojcze nasz, któryś jest Jeden…

Podróż z Panhur wiała nudą od samego początku. Niektórzy nawet zastanawiali się skąd tu tyle porzuconego sprzętu a co ubożsi członkowie karawany, jak baklun Hasyn i jego rodzina, szperali w odpadkach po innych karawanach szukając czegoś, co mogło by im się przydać. Albo co mogli by wymienić na miedź, srebro lub złoto. Albo choć na narzędzia, ubrania lub jedzenie. Biedne, umorusane bachory Hasyna biegały wszędzie, darły się za dziesięciu a co poniektóre kradły, choć żadnego z nich nie złapano za rękę. Gdyby złapano, pewnie by już jej nie miał. Niektórzy zastanawiali się w głos co z takich wyrośnie, ale na odpowiedzią był Barnaba Bo i jego kompani. Piątka zbirów, która z każdym szukała zwady o obrazy, poważne obrazy i o brak obraz. Jako brak należytego szacunku. To, że nie rzucili się reszcie do gardła karawana zawdzięczała chyba tylko temu, że od samego Panhur nie wytrzeźwieli na tyle, by wspólnie podjąć jakieś działanie. Mordercy, rzezimieszki, koniokrady i złodzieje. Gnoję. Kwiat tej ziemi. Ale z drugiej strony, gdyby nie ich wybryki, gdyby nie wrzaski dzieciaków Kasyna, cała podróż byłaby tylko jedną wielką nudą.

Nuda. Nic tylko turkot kół i przyroda przesuwająca się za wozem. Pagórek, zielone łąki o wysokich do połowy pasa trawach, las, rzeczką płynąca płytkim jarem i znów pagórek. I tak w koło. No i różnego rodzaju rupiecie, które ich poprzednicy porzucili wędrując na zachód, wschód czy gdzie ich tam oczy poniosły. Niektóre jeszcze nowe, ledwie pokryte liśćmi i pyłkami traw czy zaciekami które wybruździł w nich padający deszcz. Inne porośnięte już grubą warstwą trawy, bluszczy czy kolcokrzewu. Pagórek, łąka, zagajnik, strumyk, pagórek… Dzień w dzień to samo. Tęsknota za starym, lepszym światem, strach o to co będzie w przyszłości. Nieustanne krzyki, przekleństwa, utyskiwanie i złośliwe przytyki, nieustanne pytania i nieustanne odpowiedzi. Otarcia, choroby, oparzenia słoneczne, upał, muchy, pragnienie, smród potu, przetarte na tyłku spodnie, drzazgi w spracowanych rękach, wydzielane racje, bóle zębów, głowy, dupy, tysiące domysłów, nieświeże jedzenie, biegunki, sprzeczki o nic i ciągły strach przed każdym nieznajomym, zmartwienie czy tam dokąd zmierzają osiągną to co sobie zaplanowali. Proza Nilandu.

Choć byli i tacy, którzy mieli po co jechać do Lursenbergu. Jak choćby i ten co wiózł jakąś kuźnię na wozie, podobno przewoźną! Tyle, że po cholerę jechać z taką kuźnią do miasta takiego jak Lursenberg? Przecież tam w mieście musiały być już jakieś kuźnie? Taka przewoźna, to raczej tu, na szlaku by się przydała, ale w mieście? Ludzie mieli jednak różne szalone pomysły na swą przyszłość. Albo z kolei alfons z czterema dziwkami, których wóz podczas ostatniej walki przewrócił się tak pechowo, że dwie przyciśnięte burtą utopiły się a jedną Uszaci naszpikowali strzałami. I tak ostał się alfons i jedna panna. Marny kapitał na kupczenie dupą i w karawanie już trwały zakłady kiedy alfons zacznie sprzedawać własną. Albo…

Takich „albo” było pewnie więcej, ale byli i tacy, którzy mieli poważne powody by wziąć udział w wyprawie. Najlepszy tego przykład leżał właśnie w dole, dwa łokcie poniżej poziomu gruntu, rozebrany już ze zbroi, pozbawiony miecza i innego oręża, rycerskiego pasa, pierścienia, a nawet gaci i butów. Odziany w prostą koszulę Ereward de Ruin wydawał się taki chudy i słaby. Ale to właśnie on wespół z alfonsem Maksymilianem, jedną z dziwek Samanthą, szalonym kowalem Thorbenem, tropicielem „Zachem” który akurat szedł w ariergardzie gdy rozpoczął się napad, baklunem Fabianem zupełnie innym niźli Hasan i jego czereda, Rodigo który walczył rękoma lepiej niż nie jeden bronią i ochlaptusem „Rudym” dał odpór prawie trzem dziesiątkom Uszatych przeganiając ich znad strumienia. To właśnie on opłacił tę walkę życiem. No poza trzema piątymi biznesu alfonsa. To właśnie nad jego mogiłą stali ci, którzy chcieli mu podziękować za jego poświęcenie. A przecież był tak blisko swojego celu. Niemal na rozdrożu z którego jeden ze szlaków wiódł dalej do Lusterberga a drugi na północ, do Jamy. Gdzieś sami miała być posiadłość de Ruin, warownią Mott. Kamienny zamek. Taki prawdziwy, nie jakieś usypane na modłę nilandzką błotno-gliniaste gówno, tylko zamek na skale z kamienną wieżą, murami. A to przecie nie wszystko, bo wedle słów Erewarda do posiadłości należały okoliczne lasy, kilka osad i sama Jama! A to przecież tam podobno odkryto złoto w jakichś jaskiniach pod górą! To musiało być ogromne bogactwo! Ledwie dzień, czy dwa drogi stąd. Tego wieczoru miał być ich ostatni popas. Wszystko to czekało na Erewarda de Ruin a ten po prostu wziął i zdechł na progu. Jak kto ma pecha to w pogodny dzień razi go piorun.

-Nim jednak przysypiemy ciało Erewarda piachem oddając go na wieki wieków Matce Ziemi, chcę byście wszyscy poznali ostatnią wolę tego mężnego rycerza. - Oczy wszystkich stojących nad mogiłą uniosły się spoglądając ze zdziwieniem na wyjmowany przez Pompa pergamin. Ślady atramentu na brzegach żywotnie wskazywały na to, że on był jego autorem. Nie miał po prostu ręki do pisania, ale i tak uchodził za najlepszego prawnika w karawanie. No w sumie jedynego. Nawet ten jeden zdawał się aż nadto, bo po co komuś na pustkowiu prawnik, ale opłata za udział w karawanie, pobierana z góry, przewidywała „opiekę człowieka wprawionego w prawie przez cały czas trwania karawany do jej rozwiązania”. To chyba jedyny powód dla którego Pomp świadczył również usługi prawne dla wszystkich jej członków. Nie narzekał na nadmiar spraw, może dla tego mógł dzielić osobę z kierownikiem wyprawy i kaznodzieją. No, ale teraz trzymał w ręku prawdziwy dokument. Widać na nim było kilka zdań spisanych zamaszystym pismem, dwie pieczęci, datę, dwa podpisy i cztery kleksy. - Testament ten spisałem z nieodżałowanym przez nas Erewardem trzy dni temu, kiedy po raz kolejny nawiedził go sen o jego bezpotomnej śmierci, której skutkiem byłby przepadek całego jego majątku. Oto słowa, które sam kazał mi spisać, poświadczając to swoim podpisem i rodowym klejnotem odciśniętym na dokumencie. Klejnotem, który nakazał wręczyć spadkobiercy. To jego treść. - Pomp odchrząknął i poważnym głosem zaczął odczytywać.

-Ja, Ereward de Ruin, piąty i wydziedziczony syn Ezequiela de Markt, otrzymawszy w wyjęte z rodowej władzy ziemie podległe warowni Mott na ziemiach Geoff i Nilandu, w razie mej nagłej śmierci w boju w drodze do moich włości, ustanawiam w równym stopniu spadkobiercami wszystkich tych, którzy wespół ze mną w słusznej bój ten toczyli. Niechaj sami między sobą ustalą komu przypadnie zaszczyt władania moją spuścizną, podzielą ją między siebie, albo i sprzedadzą. Taka jest moja ostatnia wola. - pośród tych, którzy stali nad grobem Erewarda, rozszedł się szmer zdumionych głosów. Kilka spojrzeń spoczęło nieprzychylnie na tych, którzy nagle stali się wyróżnieni ogromnym bogactwem. Większość wzruszyła ramionami i kwitując tę całą sprawę wzruszeniem ramion obróciła się na pięcie i wróciła do stojących już w ordynku, gotowych do odjazdu wozów. Większość, ale nie wszyscy. Pomp wyciągnął rękę z pergaminem w kierunku siódemki, ale nie zdążył nawet przekazać go „Rudemu”, który po niego wyciągnął rękę, kiedy w pierś „Rudego” po rękojeść, z głośnym mlaśnięciem, wbił się sztylet zwalając go do otwartej mogiły. Stojący po drugiej strony otwartego grobu Barnaba Bo spojrzał ze zdumieniem na stojącego obok Werke, zwalistego półorka, jednego z jego bandy. A jeszcze inny skwitował jego rzut pełnym zdumienia - Kurwa Mały?! Pierwszy raz ci się udało. - Nie było jednak śmiechów ani wiwatów. Tylko ostre sztylety wrogich spojrzeń. I skrzypienie butów wycofującego się rakiem Pompa.

-Nie podoba mi się ten testament. - Barnaba Bo splunął do grobu Erewarda. Już Erewarda i „Rudego”. Czasami były takie pogrzeby, że gdy żałobnicy się podochocili w żalach kończyło się na pogrzebie hurtowym. Kompan Bo, „Pipa” Ryss wyszarpnął zardzewiały miecz z pochwy i wyszczerzył pożółkłe od żutego tytoniu zęby w karykaturze uśmiechu. - Nam się należy połowa tego co wam się dostała, bo myśmy wczoraj z Erewardem szli z tyłu. Tak samo się narażaliśmy, więc należy nam się połowa. Lepiej oddajcie ją po dobroci. Albo się zgadzacie gdy doliczę do trzech, albo my zgodzimy się za was. - Barnaba wyjął swoją siekierę z rzemienia, na którym nosił ją przy pasie, po czym zważył w sękatej dłoni.

-Raz!

Werke odsunął się nieco w bok ujmując w długie jak u małpy łapy swą wekierę nabijaną kolcami.

-Dwa!

Juda i Womak, rzezimieszki z Senecji, dobyły swoich zakrzywionych noży dzierżąc po jednym w każdej ręce, rozchodząc się na bok, jakby chcąc oskrzydlić uszczęśliwiona spadkiem siódemkę; dokładniej już szóstkę bo „Rudy” leżał w mogile na równi z Erewardem; obejść ją z boku.

-T…


***


[Proszę GreK'a o niepostowanie]

***

Powodzenia

p
b
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 22-05-2022, 20:56   #2
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Niland nie był dla nikogo miłym do życia miejscem. Ale toż samo można było powiedzieć o Bissel jako takim, o Velunie, o Ket i o dalszych jeszcze krainach, miastach, państwach i innych szeroko pojętych bytach politycznych. Jak Flanaess długie i szerokie, tak niemiłość i nieprzyjemność egzystencji odczuwał każdy na swój własny sposób, specjalnie dlań uszyty przez życie podle proweniencji, przekonań, statusu społecznego czy innych kryteriów składających się na to, kim osobnik był naprawdę. Od koronowanych głów w bogatych zamkach aż po czyścicieli latryn pluskających się w szambie - każdy na swój sposób mógłby dodać coś od siebie, gdyby wdać się z takowym w rozważania na temat życia, niesprawiedliwości i nieprzyjemności. Jakby społeczeństwa nie przekroić i nie przedzielić, tak licho znalazłoby się wszędzie, w tej czy innej postaci. W przeciwieństwie do “rozumnych” humanoidów, którzy szufladkowali, segregowali i dzielili się nawzajem wedle społecznych konstruktów, samo życie wznosiło się ponad mniej lub bardziej sztuczne podziały, egalitarystycznie dając w dupę każdemu wszędzie i zawsze.

Fabian Alim Kader też nie raz i nie dwa dostał od życia po dupie. Właściwie już na samym jego początku rzucona została mu sporej wielkości kłoda pod nogi, bo mimo że poczęty został z mieszanego związku bakluńsko-oeridyjskiego, tak ta pierwsza krew przeważyła w fizjonomii, jak na nieszczęście. I choć tabor, który był mu miejscem urodzenia i dorastania traktował go jak swojego (wszak karawana złożona była z wielu osobników różnych proweniencji), tak świat poza nim rządził się swoimi prawami i na Baklunów - podstępnych, obcych i cwanych Baklunów - patrzono się krzywo. I na samym patrzeniu też nie zawsze się kończyło. Zwłaszcza gdy tabor wjeżdżał na ziemie Bissel, gdzie pomimo upływu lat nadal pamiętano historie o bakluńskich najeźdźcach i gdzie zapewne, w wioskach na odludziu, dalej stosowano politykę pogromów i linczów na zabłąkanych bakluńskich owieczkach.

Jakby sama bakluńska krew była za małą klątwą rzuconą na Fabiana, życie postanowiło skomplikować mu egzystencję jeszcze bardziej, wzbogacając ową krew o element magiczny i dodając kolejny punkt, który prowadzić mógł do nieprzyjemności. Samo tylko posądzenie o gusła zaraz zrywało do działania służby porządkowe, rycerzy zakonnych, łowców czarownic i samych plebejuszy, a co dopiero gdy talent nie był zaledwie domniemany. Fabian prędko nauczył się kryć ten swój wątpliwy dar nawet przed braćmi i siostrami z taboru, przed jedyną rodziną jaką posiadał, nie chcąc sprowadzić nań niebezpieczeństwa i przyczynić się do ich przedwczesnej śmierci samym tylko istnieniem. Mimo wszystko, metodą prób i błędów, szlifował swój talent na tyle, na ile mógł. Zwłaszcza na szlaku, w szeroko pojętej głuszy, podczas wizyt w osadach wszelakich ograniczając się jedynie do odwiedzania bibliotek, uczonych, zielarzy czy inszych tęgich głów.

Jak głosiło przysłowie, ciekawość była pierwszym stopniem do piekła i w przypadku Fabiana okazało się być nader trafne. Jedno potknięcie, chwila nieuwagi i niewinny eksperyment magiczny w Ket skutkował ściągnięciem na siebie uwagi miejscowego emira, a wraz z nią jego żołnierzy. Tak oto życie Kadera skręciło nagle pod ostrym kątem, bakluński tabor został rozbity i rozproszony na cztery strony świata, a sam guślarz-samouk wzięty w niewolę. I choć obława emirowych siepaczy nie skończyła się stosem, tak trudno było nazwać owo zdarzenie szczęściem. Emirowi Abdulowi al-Adidowi marzył się siepacz o magicznych zdolnościach i włożył gruby pieniądz w swój najnowszy nabytek, ale Fabian pozostał dla niego tylko i wyłącznie inwestycją. Kader na dworze al-Adida nie miał tak źle, ba!, miał nawet lepiej niż pierwszy chłop pańszczyźniany z brzegu, bo nawet pomimo rygorystycznego i drakońskiego szkolenia obejmującego przede wszystkim magię i wojaczkę, nie musiał martwić się czy aby nie przyjdzie mu głodować i zaciskać pasa za tydzień. Nawet był mu dany dostęp do nadwornego księgozbioru, z którego korzystał nader często w ramach eskapizmu.

Z czasem eskapizm urealnił się, wszystkie nauki wpojone Fabianowi na dworze al-Adida zostały zaprzężone do tegoż działania, do tej próby ucieczki z niewoli w jaką popadł przed laty. Kader nie oglądał się za siebie, uciekając jak najszybciej i jak najdalej od Ket, nawet północne rubieże Bissel zostawiając daleko w tyle. Przeszłość pogrzebał nader prędko, równie prędko jak zadecydował o zaniechaniu poszukiwań jakichkolwiek śladów pod swojej dawnej rodzinie. Liczyła się tylko ucieczka jak najdalej i jak najprędzej, unikając siepaczy emira, który na pewno miał w planach odzyskanie swojego narzędzia i własności. Niland zdawał się wtedy Fabianowi idealnym miejscem - zadupie zadupia, na które nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się z własnej, nieprzymuszonej woli. Kryjówka idealna.

I do tego nasączona magią, która wylewała się z Doliny Maga za miedzą...




Istny obraz nędzy i rozpaczy. Nie tylko sam Niland który przemierzali, nie tylko świeży trup jaśniepana de Ruina, ale i sama - pożal się Al’Akbarze - karawana w skład której wszedł Fabian. O ile podróż z Ket do Senecji przebył miejscami sam jeden, bez zbędnego towarzystwa, tak podróż przez tą dziką nilandzką rubież musiała odbyć się w grupie. Nie było tutaj miejsca na grymasy i wybrzydzanie, trzeba było zagryźć zęby i zdzierżyć wspólną wędrówkę szlakiem z marginesem marginesu. Oraz opanować sztukę spania z jednym otwartym okiem.

Fabian trzymał się w dużej mierze samego siebie, częściej niż rzadziej będąc w pełnym rynsztunku - okutany w ciemną ćwiekowaną skórznię, z lekkim mieczem przy pasie i nożami pochowanymi w strategicznych miejscach. Zaufanie miało wysoką cenę w cywilizowanych stronach, a w nilandzkiej głuszy, której trakty i ścieżyny zdobiły resztki naiwnych nieszczęśników, była wywindowana jeszcze wyżej. Mimo że Fabian trzymał się samego siebie i lustrował wszystkich tym wiecznie kalkulującym spojrzeniem, zdarzało mu się czasami wdawać w pogadanki. Wspólny miał ładny, starannie cyzelowany i poprawnie akcentowany, będący zupełną antytezą gardłowego i terkoczącego bakluńskiego, w którym od czasu do czasu rozmawiał z Hasynem i jego familią.

Kader elegancki miał nie tylko styl wymowy, ale też i dobytek w postaci ubrania. Jakby skrojony na miarę i nawet perypetie, patchworkowe łaty i niedobrane plamy nie były w stanie zupełnie zakryć dobrej jakości. Lekki zarost na twarzy był starannie przystrzyżony i utrzymywany w tymże stanie, a długa grzywa z tyłu zebrana w bakluński ogon - spleciona, zwinięta i trzymana w miejscu rzemieniami. Jedynie góra czupryny raziła niedbałością, tu nieco dłuższa, tu nieco krótsza, jakby Kader ciachał ją sobie sam sztyletem w napadach nudy czy artystycznego polotu. Złoto-ciemna skóra Bakluna poprzecinana była srebrnymi wstęgami starych blizn, których siatka zdobiła wyciągniętą i atletyczną sylwetkę, a jedna z nich ozdabiała nawet lewą stronę młodej facjaty. Wizerunku dopełniał amulet w kształcie ośmioramiennej gwiazdy, symbol Al’Akbara.

Fabian Alim Kader do Nilandu pasował jak pięść do nosa.




O zmarłych, wedle powszechnego przekonania, należało mówić albo dobrze, albo wcale. Fabian milczał więc podczas pogrzebu Erewarda de Ruina, którego trawił jedynie z przymusu i który bardzo łatwo oraz bardzo prędko wpisał się na fabianową listę nielubianych osobników. Rycerzowi i rzekomemu szlachcicowi można było zarzucić wiele, oj naprawdę wiele, ale też i niektórych rzeczy nie można było mu odmówić. De Ruin znał się na wojaczce, tutaj zgodziłby się chyba każdy. Fabian bardzo cenił sobie jego obecność podczas tamtej bitwy na brodzie, tą jego mężną i odważną postawę, to jego zaklinanie się na Jedynego i ściąganie na siebie uwagi Uszatych. Kader nie należał do siłaczy, stawiał na prędkość i zdradzieckość przy starciach, całym sobą wyznawał pragmatyzm. Ktoś taki jak de Ruin był tedy cennym kompanem.

Miejsce ostatniego spoczynku Erewarda było malownicze jak na Niland. Na niewielkim wzniesieniu niecałe dwie ligi od felernego brodu, z widokiem na wodne meandry i szumiącą knieję, w cieniu dorodnego dębu. Było miło i przyjemnie, przynajmniej na chwilę, nie licząc ostrego wiatru, otwartej mogiły i samego pogrzebu. Pogrzebu który przeszedł z nudnej i przydługiej przemowy Pompa w odczytanie ostatniej woli i testamentu Erewarda de Ruina, jakże zaskakującej dla wszystkich obecnych, żegnających rycerza. Zwłaszcza dla tych, którym los nagle zawiesił przed nosem spuściznę, pozornie mającą być kurą znoszącą złote jaja, przynajmniej jeśli wierzyć słowom i przechwałkom nieboszczyka. De Ruinowi gęba się nie zamykała o tej całej warowni, o włościach doń należących, o plotkach o złocie we wzgórzach. Nic więc dziwnego, że gdy tylko przebrzmiały słowa Pompa, zaraz zleciały się sępy.

Fabian drgnął, wyrwany z zaskoczenia, rejestrując lecącego do mogiły “Rudego”. Parę myśli zdążyło przelecieć przez głowę Bakluna na temat warowni Mott i ewentualnego upomnienia się o spadek po de Ruinie, ale że sytuacja prędko przeszła w stan tak zwany “dynamiczny”, odłożył je na później. Barnaba Bo i jego szajka pijusów-obdartusów już dopominała się o połowę, ha!, połowę spadku z racji... W sumie z żadnej racji, a już na pewno nie takiej, która miałaby jakiekolwiek podwaliny prawne. Wczoraj było wczoraj, dzisiaj liczyło się tu i teraz.

Miecz syknął, ściągnięty z jaszczura smukłą dłonią. Palce lewej dłoni świerzbiły Fabiana, cienie rzucane przez dąb falowały zachęcająco, nęcąco, szeptały chcąc być splecionymi i wyrwanymi z dwuwymiarowej egzystencji. Kader zacisnął pięść. Nie, do tej pory zdołał ukryć magiczny talent i nie widział potrzeby sięgania po niego tutaj. Nie na takie płotki, jakimi byli opijusy Barnaby.

- Trzy - dokończył za Barnabę.

Sztylet, ściągnięty ekspresowo zza pazuchy, zawirował i błysnął w popołudniowym słońcu, ciśnięty w stronę zachodzącego ich od lewej Judy. W ślad za wirującym ostrzem skoczył Fabian, gotów ciąć, dźgać i płatać. Bez pardonu czy litości.

W Nilandzie nie było miejsca na półśrodki.




__________________________________

18, 18, 17, 6, 3
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 22-05-2022 o 21:30.
Aro jest offline  
Stary 23-05-2022, 00:01   #3
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Rodrigo de Viniarii pochodził ze szlachetnego i długowiecznego rodu. Tak mówił jego ojciec, sam Albrecht de Viniarii. Ród ów pysznił się swą długowiecznością już od jednego pokolenia wstecz. I była to długowieczność praktykowana z kunsztem i znawstwem. Bo mało kto z woli Jedynego przeżył by tyle co on, i to jak powiadali niektórzy, przy zdecydowanie nie sprzyjających okolicznościach. Był on mistrzem nawiązywania błyskawicznych sojuszy. Nie raz zdarzało się, że był sojusznikiem każdej ze stron konfliktu, i to nawet kilkukrotnie zanim spraw dobiegła końca.
Rodrigo odziedziczył te przymioty po ojcu... choć jeszcze brakowało mu wprawy. Dlatego też był tu. Nie zadbał o to, by jego byli i obecni sojusznicy nie wiedzieli o sobie nawzajem. Brak mu tez było giętkości języka i elokwencji jego ojca. Tam gdzie jego rodziciel sprawę załatwiał kilkoma zręcznymi słowami, syn zazwyczaj kończył sprawę potężnym mordobiciem, pożarem i pościgiem wspominanym w okolicy przez pokolenia.

*

Gdy zaczęło się odliczanie chciał krzyknąć: "Panowie, możemy to wyjaśnić na spokojnie." Ale zamiast tego nadepnął na lezącą łopatę, która wskoczyła mu w dłoń. Z lekkim zamacham, ale solidnie skręcając biodra przyjebał temu zachodzącemu od prawej.
Rodrigo jak rzadko kto, zwłaszcza w Nilandzie, nie przywiązywał uwagi do noszenia broni. Z bronią w garści to byle chuj mógł zabić. Rodrigo byle chujem nie był!

k100: 63, 52, 24, 32, 50

 
Mike jest offline  
Stary 23-05-2022, 23:50   #4
 
Crach's Avatar
 
Reputacja: 1 Crach nie jest za bardzo znany
Markus'Zach'Wettel
Podróż do celu przez większość czasu mijała bez jakichś większych przeszkód poza jakże typowymi uciążliwościami jak chmary owadów niemiłosiernie kąsajacych zwierzęta pociągowe i podróżnych, ich mniejszych 'kuzynów' próbujacych na stałe zadomowić się w ubraniach i zakamarkach ciała mimo usilnych i często powtarzanych prób ich pozbycia (wysiłek raczej daremny przy wszechobecnym brudzie i braku środków czystości jak choćby balii z gorącą wodą by się wykąpać i wyprać ubrania)
Trudno było uwierzyć że podróżowali owianym złą sławą Szlakiem Kości. I tylko napotykane od czasu do czasu pozostałości innych karawan przypominały im o tym fakcie. Można by rzec miłe złego początki.


Chcąc zabić monotonię podróży obserwował niekiedy pozostałych by coś się o nich wywiedzieć i znaleźć jakieś słabe strony czy dające sposobność do ataku nawyki. Poniekąd 'zboczenie zawodowe' , troche też ostrożność.
Poza tym inni robili to samo mniej lub bardziej otwarcie i z większym lub mniejszym powodzeniem w kryciu się z tym zamiarem , czy sukcesem owych obserwacji.
Zwłaszcza Grupę Barnaby.
Niedziwne. Częste szukanie zwady i niekiedy niemal otwarta wrogość oraz próby zastraszenia pozostałych sprawiły że chyba nawet najbardziej ugodowo nastawieni w duchu zastanawiali się co zrobić jeśli zaczepki przerodzą się w otwarty konflikt. Szczerze chyba tylko to iż wzmacniali oni swoją obecnością obronność karawany sprawił że nie skończyli z poderżniętym gardłem gdzieś wcześniej na szlaku.
Bogowie świadkiem że niejednokrotnie świerzbiły go palce by pozbyć się 'problemu' gdy upijając się do nieprzytomności, często całą bandą, stanowili jakże łatwy cel.


Szlak boleśnie przypomniał o swej ponurej sławie gdy byli zmuszeni odeprzeć atak Uszatych - fakt iż było to tak blisko dotarcia do zapewniających bezpieczeństwo murów miasta , zaledwie dzień lub dwa drogi , tylko podkreślił jak niebezpiecznym miejscem mimo możliwości jakie oferuje jest Marchia Niland.



Treść testamentu była na tyle zaskakująca że chyba wszyscy opuścili nieco gardę.
Efekt - martwy "Rudy"

Propozycję Barnaby traktował dosyć podejrzliwie - istniała spora szansa że stary wyga odwracał tylko ich uwagę dając swoim ludziom czas by zajęli dogodną pozycję.
W końcu mimo , jak to skwitowali znajomi z bandy, fartownego rzutu on i pozostali wciąż przewyższali liczebnie jego bandę.

Fakt iż część okrążanych mogła nie wykazać jednolitej postawy wobec agresji, a może nawet po prostu zawahać się na chwilę licząc że da się może jeszcze rozwiązać problem bez dalszego rozlewu krwii idąc na ustępstwa względem żądań rzezimieszka byłaby mu tylko na rękę.

~Zaślepieni chciwością głupcy. Całe te bogactwa które się według testamentu niby nam należą,mogą nie być warte pergaminu na którym został spisany ~ pomyślał gównie o Barnabie i jego przydupasach.

Oczywiście sam też był zaintrygowany spadkiem ale podejrzewał że może wiązać się z tym niejeden haczyk.

Dla przykładu sama służba zajmująca się posiadłością może niezbyt przychylnie patrzeć na nie mającego ani kropli Rodzinnej krwii 'przybłędę' legitymującego prawa do tytułu i ziemi wątpliwej jakości testamentem.

~Może warto jednak sprawę rozwiazać pertrakcjami. Jeśli zadowolą się tym co było przy Erewardzie zostawiając nam testament , sygnet i może jedną czy dwie rzeczy potwierdzające prawomyślność testamentu oddanie im pozostałych rzeczy nie jest aż tak bolesną stratą~

Odgłosy walki mogły przyciągnąć Uszatych , albo coś jeszcze gorszego, W końcu wciąż byli poza zapewniającymi względne bezpieczeństwo murami miasta.

Rozważania o potencjalnie bezkrwawym rozwiązaniu sprawy (świeżo stygnących zwłok nie licząc) wyparowały na widok rozgorzejacego konfliktu.

Widocznie Fabian i Rodrigo mieli te same podejrzenia co do intencji 'negocjacji' Barnaby i postanowili zacząć działać zanim on i jego banda zajmą dogodne do ataku pozycje.

Tym razem , bacznie obserwujac co się dzieje nie dał się zaskoczyć. Wyćwiczonym przez wielokrotny trening ruchem tak szybkim że niemal nie dało się go zauważyć wyciągnął toporek i sztylet po czym cisnął sztyletem w Judę zgrywając swój rzut z Fabianem tak by rzezimieszek nie miał szans na uchylenie się przed atakiem.

Z toporkiem w ręce ruszył w stronę drugiego przeciwnika ustawiając się tak by zapewnić Sobie i Rodrigo przewagę.

Miał nadzieję że pozostali widząc co się dzieje otrząsną się z zaskoczenia i szybko przyłączą się do walki
_________________
5d20
12, 11, 7, 18, 7

5d100
72, 98, 100, 84, 60
 
Crach jest offline  
Stary 25-05-2022, 12:00   #5
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Niland, miejsce do którego zmierzali miało być wybawieniem jego rodziny, chociaż według Thorbena, głównie wybawieniem jego ojca, który nie spełniał się zawodowo, a miał wygórowane ambicje co do siebie, a zwłaszcza swojego syna. Thorben akurat miał fach w ręku, jak nie mało kto, lepszy nawet niż głowa rodziny Helgered. Jego tarcze, zbroje i inne wyroby, które tworzył były solidne. Niestety przez problemy ojca z gildią, stare waśnie rodzin, nie powodziło się im, mimo że produkty mieli solidne i dobrze wykonane, to nie mogli należeć do gildii. Z tego powodu jak to bywało w większości przypadków, w obrębie murów miasta założenie sklepu, który dobrze prosperował graniczyło z cudem. Nałożone cła, embarga, brak kruszca po cenie hurtowej oraz ochrony gildii sprawiało, że utrzymanie się było praktycznie niemożliwe. Poza murami stawiał biznes ten komu własne życie oraz interes były niemiłe. Taka działalność albo była obrabowana, albo zniszczona.

Tak więc bez perspektyw w byłym mieście, szli rodziną z dwoma wozami. Jeden wypchany skrzyniami oraz miejscem do spania, a drugi z mobilną kuźnią wymyśloną przez ojca kowala, którą uważał za rewolucyjny wynalazek. Co prawda, taka kuźnia w trasie pozwalała nieźle zarobić. Nie ma co oszukiwać, ale nie było innego kowala, który mógł wykuć cokolwiek na trakcie, jednak Thorben nie widział powodzenia jej już w samym Nilandzie, ale może w przygranicznych konfliktach zda egzamin.
Większość ludzi narzekało na podróż Traktem Kości, jednak młodemu kowalowi dawało to możliwość na zajęcie się także tym, co lubił robić. Gdy tylko nabrał masy mięśniowej pracując przy kowadle, zaczął interesować się narzędziami, które tworzył. Mieczami, toporami młotami, tarczami, glewiami, buzdyganami, kopiami, halabardami, korbaczami, morgensternemi, zbrojami, kolczugami i wieloma innymi przedmiotami rynsztunku, które miał okazję wykuwać. Gdy oczekiwały na swojego nowego właściciela, albo zalegały na półce, bo nikt ich nie odbierał, brał je w rękę i w zaciszu zaplecza, gdy nikt nie patrzał, ćwiczył ciosy na jednej z belek i gdy to robił, czuł że robi właśnie to, co chciałby robić w życiu, ale nie z belką, a z żywym człowiekiem. Z tego też powodu, gdy początkowo myślał o wyprawie na zachód bardzo pesymistycznie, tak później możliwość dołączenia do wojsk przygranicznych stacjonujących przy Geof, może dać mu szansę na rozwój w dziedzinie wojaczki, a wieść, że jego luba ze swoją rodziną także wybiera się do Nilandu, jedynie umocniło go w przekonaniu, że wyjdzie mu to na dobre.

Jakże się pozytywnie zdziwił, że było mu dane zakosztować wojaczki dużo, dużo wcześniej w trakcie podróży po Trakcie Kości, gdy niejednokrotnie podczas napadanej karawany, mógł łapać za oręż w swoim wozie i dołączyć się do bitki. Czuł jak krew pulsuje mu w żyłach, gdy macha, bije, miażdży, a dźwięk łamanych kości sprawiał, że nie mógł doczekać się kolejnego napadu. Kilka takich akcji przekonało go, że młot jest tym, co w jego ręku leży najlepiej. Przypadek, czy może wielokrotne machanie młotem kowalskim przyzwyczaiło go do dobrego chwytu i wymachu?

Taki właśnie oręż miał przypięty już na stałe do pasa, gdy doszło do ostatniego ataku Uszatych. Thorben już był przygotowany, a jego rodzina zdawała sobie sprawę z faktu, że nie ma co go powstrzymywać. Gdy tylko usłyszał krzyki i dźwięk szczęku metalu, sięgnął po swoją broń i ruszył w jego stronę aby walczyć ramię w ramię z jakże dziwną kompanią. Niestety nie każdemu udało się ujść z niej żywym i w tym momencie, trochę czasu później stał razem z innymi zgromadzonymi nad mogiłą Erewarda de Ruist, kompana poległego tuż pod progiem ich celu podróży. Był tu bo tak wypadało, nie żeby przepadał za rycerzem, jednak poświęcił swe życie, aby ratować karawanę. To czy jego czyn był szlachetny, czy wymuszony poprzez miejsce, w którym się znalazł, dla Thorbena nie robiło dużego znaczenia. Ważne było to, że walczył dzielnie do końca, poświęcając przy tym swoje życie i nie pierzchnął jak tchórz.
Gdy kowal myślał, że koniec ceremonii się zbliża, zdziwił się na kolejne słowa Pompa, które mówiły o rzekomym testamencie i ostatniej woli pana na Mott, mówiące że wszystko co miał w posiadaniu, przekazuje wszystkim tym co wespół z nim, ramię w ramię w boju byli, czyli i samego kowala, który nie jedną czaszkę zmiażdżył swym toporem podczas ostatniego wypadu Uszatych. Młody mężczyzna od razu zobaczył uśmiechającą się twarz ojca, gdy te słowa rozbiegły się wraz z wiejącym wiatrem. On sam miał mieszane uczucia. Z jednej strony z prostego kowala, mógłby stać się kimś ważniejszym, zapewne mógłby załatwić ojcu, że byłby głównym przedstawicielem gildii, jednak z drugiej nieco psuło mu to plany na zostanie wojakiem. Chociaż będąc wyżej w hierarchii społecznej, dałoby mu to możliwość na rozwój tam, gdzie wcześniej nawet by o tym nie marzył.

Nie było mu dane zbyt długo o tym myśleć, będąc wyrwanym do rzeczywistości przez świst sztyletu wbijającego się w tors "Rudego", który runął do świeżo wykopanego grobu. ~ Uszaci! ~ Było pierwszą myślą, która przyszła do głowy kowalowi, a ręka odruchowa powędrowała do młota. Jednak napastnikiem nie okazały się dzikusy, a banda rzezimieszków, szumowin, oprychów wyciągniętych spod prawa.

Bardzo, oj bardzo nie podobało się Thorbemowi to co mówił Barnaba Bo, ani to co później zaczęło się dziać, a działo się bardzo szybko. Jeden sztylet, zaraz drugi lecące w stronę Judy. Na prawo, w stronę Womka rzuciło się dwóch, na lewo jeden. Instynktownie ruszył za Fabianem unoszącym się w powietrzu po skoku ze swojego miejsca. Dzierżąc w ręku młot, mając kompana po prawicy, machnął z całej sił na odlew od lewej, celując w stronę żeber, mając nadzieję, że wirujące w powietrzu ostrza nie pozwolą mu się uchylić od miażdżącego kości uderzenia, a ciosy dwóch przeciwników powalą jednego z roszczeniowców. W biegu cieszył się z faktu czując ciężar swojej koszuli skrytej pod ubraniem, którą zrobił sam, a klient nie przyszedł, aby ją odebrać jeszcze w starej kuźni, bo już kolejny raz mogła mu uratować życie podczas tej podróży.



13, 3, 19, 19, 12
 
Elenorsar jest offline  
Stary 26-05-2022, 00:37   #6
 
Kalokagathi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kalokagathi nie jest za bardzo znany
Co by nie mówić o Maksymilianie Wilhelmie Aleksandrze von Magnis, był on przede wszystkim człowiekiem o silnym instynkcie przetrwania. Co za tym idzie gdy tylko poleciał pierwszy sztylet Maksymilian strategicznie usunął się za szeregi żałobników, nie chcąc swoją hrabiowską krwią prowokować kolejnych rzutów.
Kiedy poczuł się bezpieczniej na tyłach dotarł do niego cały komizm sytuacji, a jednak lata spędzone w towarzystwie sprawiły że potrafił zachować dostojną powagę niemal w każdych warunkach, nawet gdyby musiał kupczyć własną dupą.

Miast rzucać się do ataku zebrał siły do jednego krótkiego okrzyku:
- Uszaci atakują! - zawył tak głośno że aż jemu samemu zadzwoniło w uszach, a kiedy na chwilę zwrócili na niego uwagę poszedł od razu za ciosem.
- Czego się debile tłuczecie o nic?! Śpieszno wam do grobu, co zabijecie resztę a potem sami staniecie się ofiarą napaści, razem mamy przynajmniej szansę dotrzeć na miejsce cało. Chcecie połowę? - tu zwrócił się do Barnaby - I chuj dobrze, dostaniecie co wasze, każdy w karawanie dostanie, WSZYSTKIM SIĘ COŚ ZE SPADKU NALEŻY!! - Dodał tak głośno żeby każdy dobrze usłyszał.

______________________
6,13,20,3,12
 
__________________
"Naucz się zasad jak profesjonalista, by móc je potem łamać jak artysta."
-Pablo Picasso
"Progres, nie perfekcja."
- IHNFI
Kalokagathi jest offline  
Stary 27-05-2022, 09:53   #7
 
Aiko Kawash's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko Kawash nie jest za bardzo znany
Samantha też odeszła na bok, unikając spokojnie pierwszych rzutów i ciosów. Zerkała na sytuacje zwijając skręta ze znalezionych niedawno ziół. Bibułka miała ciekawe zdobienia. Pociągnęła i wypuściła dym z ust. Czekała.

___________________
5,8,12,3,19
 
Aiko Kawash jest offline  
Stary 02-06-2022, 14:21   #8
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
„Wasza Godność, dotarliśmy do ujścia Mott. Buntownicy w dniu wczorajszym przypuścili szturm, który został odparty bez większych ofiar. Nadal bez większych strat, choć z przykrością spieszę z wiadomością, że jeden z obiektów zmarł. Postępuję dalej zgodnie z wcześniejszymi instrukcjami. Uniżony sługa Waszej Godności.
A.T.
P.S: Gołębie się sprawdzają”



***


To co jeszcze przed chwilą było zacną ceremonią niespotykaną często w tak zdziczałej części królestwa naraz zmieniło się w całkiem często spotykaną prymitywną rąbaninę. Tak jakby nie starczyło im atrakcji dnia wczorajszego, kiedy to Uszaci zwalili im się na głowy, choć przecież karawana miała za sobą kilkanaście dni względnie spokojnej jazdy. Gdy brakuje słów ludzie zwykle sięgali do bardziej namacalnych argumentów. Z tego też względu stoicki myśliciel pewnie mógłby co najwyżej wzruszyć ramionami nad niedostatkami charakteru innych. Tyle bardzo niewielu było w najbliższej okolicy stoickich myślicieli. Za to na niedobór ostrzy nie mógł narzekać nikt.

Walka rozgorzała na całego. W ułamku chwili. Jeszcze oddech wcześniej wszyscy stali z umiarkowanie smutnymi minami grając przed samym sobą smutek po odejściu dwóch dziwek o orientalnych imionach Seelue i Meke, oraz mężnego Erewarda de Ruin a już po chwili świat wypełnił charkot wściekłych przekleństw, szczęk oręża i krzyki walczących. Jakby karawanie nie dość było problemów z przeprawami, Uszatymi czy dzikimi zwierzętami ciągnącymi się za stadem. Najrozsądniejsi, jak ocalała dziwka Samantha, jej pryncypał Maksymilian i Pomp, cofnęli się oddając pole walczącym i czekając na rozwój wydarzeń. A ten biegł w swoją stronę. Wszyscy wiedzieli czym to się skończy.

Dwaj nożownicy, Juda i Womak, zadziałali jak spuszczone ze smyczy psy rzucając się na żałobników, którzy od niedawna zostali również dziedzicami Mott, z werwą której dotychczas nie sposób było u nich zaobserwować. Pewne ruchy, wyćwiczone latami spędzonymi z nożami w garści, zaowocować musiały rzezią. Musiały.

Ale jednak los okazał się dla dla dwóch zbójów z Senecji mniej szczodry. Juda pierwszy ruszył skracać dystans, ale nie spodziewał się chyba tak gwałtownej reakcji niedawnych towarzyszy. Fabian i Markus w tej samych chwili wyrwali swe sztylety i w tej samej chwili cisnęli je w zachodzącego z lewej Judę. Ten mógł się wielu rzeczy spodziewać, ale z całą pewnością nie spodziewał się tego, że pomkną mu na spotkanie dwa ostrza. Oba…

… chybiły wywołując na twarzy rzezimieszka uśmiech wyższości. Fabian z mieczem w dłoni ruszył mu na spotkanie a w ślad za nim skoczył Thorben z łatwością biorąc zamach swoim młotem. Z drugiej strony grobowca Womak wolniej szedł na spotkanie Rodrigo i Markusa. Choć widok łopaty w rękach jednego z przeciwników wywołał na jego szczerbatej twarzy uśmiech politowania. Dwa sztylety kręciły zawijasy w jego sękatych łapach, zwodząc i wabiąc. Czekając na dogodną okazję.

Łopata w rękach Rodrigo nie wyglądała na oręż. Na jej krawędzi jeszcze żółciła się glina. Mimo to, kiedy pomknęła na spotkanie wroga, zmusiła go do zrewidowania oceny. Szeroki zamach poparty skrętem bioder sprawił, że Womak cofnął się uskakując, wytrącając wielkiego Werke z równowagi.

Toporek w ręku Wettela zatoczył krótki łuk i z mlaśnięciem wbił się w bok rzezimieszka łamiąc go w pół w trakcie uniku. Kończąc jego sprytne sztuczki. Ostatecznie. Łopata w rękach Rodrigo uderzyła w odsłoniętą łepetynę padającego nożownika, wybijając mu z głowy wszelkie sztuczki. Jego charkot zagłuszył krzyk protestu muskularnego półorka Werke, który runął do wykopanej mogiły, wprost na ciało darczyńcy. Choć Ereward de Ruin nie miał mu tego za złe.


***


Krzyki walczących uderzyły w niebo płosząc przysiadłe na okolicznych drzewach kawki, gołębie i wróble. Od strony stojącej opodal karawany dały się słyszeć głosy protestu. Krzyczała Stara Gerta właścicielka stada wołów ciągnących za karawaną i siódemki dzieci, krzyczał ojciec Thorbena, krzyczał Andreas Timmer wiozący wóz pełen drobiu hodowlanego i gołębi pocztowych, krzyczał Pomp który cofnął się od mogiły dając walczącym trochę miejsca.

-Przestańcie! Przestańcie jak mi bóg miły! Dość mamy wrogów wokół by kłócić się o niewiadomy spadek! Chuj wie czy coś tam w ogóle jest! PRZESTAŃCIE DO JASNEJ KURWY!!

Samantha stała z boku obserwując wszystko zza błękitnej chmurki wypuszczanego dymu. Słodki smak rozlewał się jej leniwie po podniebieniu gdy tuż obok mordowali się jej współtowarzysze. Ja zwykle, krew uderzyła im do głów i teraz tylko jakiś wstrząs mógłby oderwać ich od tak zajmującego zajęcia.

***


Stal skrzyła srebrzystą poświatą w serii fint, pchnięć, cięć i bloków. Fabian nie walczył nigdy z przeciwnikiem uzbrojonym wyłącznie w noże, ale już to jedno skrzyżowanie ostrzy z wytrawnym nożownikiem uzmysłowiło mu, że jest nielichych tarapatach. Tylko zasięg miecza pozwalał mu utrzymać wroga na dystans, ale musiał cofać się kroczek za kroczkiem, by robiąc sobie pole mieć Judę cały czas przed sobą. Szybki był skurwysyn.

Gdyby nie zasięg miecza i szaleńczą szarżę Thorbena, który potężnymi zamachami ciął przestrzeń swoim kowalskim młotem. Jedno trafienie tym morderczym obuchem skończyło by starcie dla jednego z walczących a Thorben, tnąc z wyszczerzonymi we wściekłym grymasie ustami, sprawiał wrażenie furiata któremu za jedno jest w co trafi. Jednak nie mógł w pełni skupić się na Judzie, bo z boku skoczył ku niemu „Pipa” Ryss. Wyszczerbiony miecz o włos minął skroń kowala ścinając mu kępkę włosów i zmuszając do gwałtownego zwrotu. Naraz stanął na skraju otwartej mogiły świadom tego, że tkwi tam ten cholerny półork!

-Wszyscy stać! - ryknął Barnaba Bo dołączając się do Pompa w próbie powstrzymania dalszej rzezi. Szczęk stali dowodził, że nie na wiele się to zdało. Mleko się już rozlało i nie było co zbierać.

Nagle rozległ się donośny ryk Maksymiliana Wilhelma von Magnisa, który potwierdzał jego przywódcze zdolności. Powszechnie mówiło się, że u każdego dowódcy najważniejszy jest głos. Donośny, gromki, rozkazujący. Taki jak ten, który wyrwał się z piersi Maksymiliana.

-Uszaci atakują! - Maksymilian zawył tak głośno że aż jemu samemu zadzwoniło w uszach. Walczący na moment zamarli, rozglądając się po okalających dolinkę wzgórzach. Niepewnie, jakby naraz odzyskiwali świadomość.

-Czego się debile tłuczecie o nic?! Śpieszno wam do grobu, co zabijecie resztę a potem sami staniecie się ofiarą napaści, razem mamy przynajmniej szansę dotrzeć na miejsce cało. Chcecie połowę? - tu Maksymilian zwrócił się do Barnaby - I chuj dobrze, dostaniecie co wasze, każdy w karawanie dostanie, WSZYSTKIM SIĘ COŚ ZE SPADKU NALEŻY!!

Może pomysł dzielenia się z wszystkimi nie wszystkim słyszącym przypadł do gustu, ale trzeba było przyznać, że skutek został osiągnięty. Przerwano bezrozumną rzeź i teraz tylko obie strony spoglądały na siebie złowrogo. Tylko trzymający się za otwarty brzuch, siedzący już Womak, jakoś nie zamilkł a nawet jakby zaczął głośniej jęczeć. Trudno było mu się dziwić, spod palców płynęła mu gęsta jucha.

-Krok w tył! Każdy!! I żadnych sztuczek!! To było jedno wielkie nieporozumienie!! - Barnaba Bo zdawał się najrozsądniejszym z bandy. Choć to przecież on popchnął pijacką zgraję zbirów do tej walki.

-Jesteśmy tu razem!! Razem odparliśmy Uszatych, razem jechaliśmy w trudzie i znoju przez trzy tygodnie dzieląc się żarciem i trudami wędrówki. Przecież nie pozabijamy się o tę obiecany spadek! Zresztą większość i tak będzie chciała jechać do Lursenbergu! Po co wam ta kłótnia? - Pomp zdawał się wracać do swoich zarządczych zachowań. Choć wciąż stał w pewnej odległości. Jakby nie był do końca pewien, czy może już podejść.

-Połowa nasza, kurwha! - powiedział niewyraźnie Werke, kiedy wygramolił się już po głowie zmarłego rycerza z jego grobu.

-Jakoś się dogadamy, nie? - Barnaba uśmiechnął się nawet, jakby starcie które wybuchło przed chwilą nie znaczyło nic i nadal byli wspaniałą rodziną.

-Drobne sprzeczki … wśród przyjaciół …zawsze się zdarzają…-Powiedział nieprzekonanym głosem Pomp i ściągnął swój cylinder ścierając wyczarowaną skądś chusteczką perlisty pot z czoła.

Barnaba Bo uśmiechnął się jeszcze szerzej. Jakby się troszkę mocniej postarał śmiałby się dookoła głowy. Juda cofał się powoli nadal trzymając w pogotowiu swoje dwa noże. W bandolierze na piersi miał ich jeszcze kilka. Noży nigdy dosyć. Werke oparł swą wekierę o ramię wyszczerzając kły. Tylko przy bardzo dużej ilości dobrej woli można by ten grymas uznać za uśmiech.

-Kurwa, jak boli…- jęczał Womak, choć po prawdzie czucie powinien stracić już chwilę temu.

-To co? Remis? - Barnaba kuł żelazo póki gorące. Pomp ponownie założył cylinder. Chyba dochodził do siebie. Wszystkim jakby trochę ulżyło a atmosfera odrobinę stygła.

-Mogę przygotować taki dokument, w którym testatorzy dzielą się masą spadkową. Mam w tym doświadczenie. Zbierze się chętnych, spisze co trzeba, przybije pieczęcie i będzie wszystko zgodnie z prawem. - powiedział wyraźnie myśląc już o czymś innym. - Opłata jak zwykle w takich wypadkach wynosi dziesięć od sta. - zakończył wracając już zupełnie do formy.

Chmury dalej płynęły nad błękitnym niebem Nilandu. Tylko Womak jakoś nie dostrzegał w ich obłokach tego co wszyscy. Piękno powoli przestawało go interesować.

W sumie nie było mu się co dziwić. Z wyprutymi flakami każdemu może braknąć poczucia estetyki.

P.S.: I przepraszam raz jeszcze za zwłokę. Postaram się więcej do tego nie doprowadzać.

p
b
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 02-06-2022 o 15:36.
Bielon jest offline  
Stary 02-06-2022, 23:21   #9
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Panie Pomp - rzekł Rodrigo opierając się na łopacie - Napiszcie to Pro publico bono, wszak wszyscy na tym korzystają. Tedy nie godzi się pieniędzy brać za pisma napisanie. Zapewne pan Barnaba poprze ten wniosek. Mam rację?

k120: 2, 16, 11, 16,14

 

Ostatnio edytowane przez Mike : 03-06-2022 o 00:28.
Mike jest offline  
Stary 03-06-2022, 17:38   #10
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Fabian prędko skonstatował, że porwał się z motyką na słońce i banda Barnaby nie do końca była z takiej pierwszej łapanki. Baklun, przyzwyczajony do innych starć, na miecze - gdzie jego prędkość i wyuczone ruchy sprawdzały się częściej niż rzadziej - był zdecydowanie w plecy, stając w szranki z Judą. Skurwiel był szybki nawet jak dla niego, co w połączeniu z nietypowym orężem wyrównało szale, albo nawet i przechyliło je w stronę nożownika. Fabian nie brzydził się nożową robotą, praktykował ją od czasu do czasu, ale daleko było mu do Judy, który na marginesie społeczeństwa wyszlifował swoje umiejętności. Kaderowi nie zostało nic innego, jak odpędzać się mieczem i miarowo stąpać w tył, wyczekując okazji na trik, fintę czy inny manewr, mający wychylić szale starcia na powrót w jego stronę.

Szczęśliwie jednak żelazna symfonia została przerwana. Prędko i nagle, równie szybko co się zaczęła. Ostatnie uderzenia przebrzmiały, reszta karawany nawołująca do pokoju odetchnęła z ulgą. Fabian gardy jednak nie opuścił, stąpając po okręgu wokół Judy i miotając spojrzeniem wokół, rejestrując kolejne elementy. Barnabę, który dał popis dualizmu i zmienności człowieka, bo wszak on sam był głównym prowodyrem tej całej zamieszki, a teraz, ha!, wychodził z otwartymi ramionami, gotów się dogadywać. Zaiste, pragmatyczny oportunizm tudzież oportunistyczny pragmatyzm. O ile takie słowa mieściły się w słowniku Barnaby Bo, w co Kader szczerze wątpił.

Podczas gdy inni rozpoczynali już negocjacje i dywagacje, Fabian dobił do miejsca w którym zaległy ciśnięte w Judę sztylety i zgarnął je w dłoń. Swój wcisnął na swoje miejsce za pazuchą, a ten zachowy zwrócił właścicielowi ze skinieniem głowy, jakby w aprobacie. Uwadze Fabiana nie uszedł fakt, że Maksymilian i Samantha postanowili jedynie stanąć sobie z boku i obserwować całą awanturę, miast przyjść z asystą. Cóż, bywało i tak. Kadera nie bardzo to zdziwiło, ale mimo wszystko odnotował takie, a nie inne zachowanie "towarzyszy". Baklun wycofał się też na bezpieczną odległość, gdzieś za plecy bardziej przebojowych kolegów, milcząc. W głowie jednak snuł plany dalszych działań, w dużej mierze wymierzone w Barnabę Bo i ewentualne uderzenie wyprzedzające. Bo w to, że dogadają się i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie, nie uwierzył ani na chwilę.




__________________________________

15, 11, 14, 6, 10
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 03-06-2022 o 20:08.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172