Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2023, 22:19   #11
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Ulotna powściągliwość

Sakhrabaya 16 Sarenith 4707 AR; popołudnie, ulice miasta

Spiekota ustępowała, ustępowała z wolna rozwleczona w czasie jak przeciągnięta nuta. Powściągliwość okazała się odpowiednią postawą w niej się elf ugruntował. Kucharz nie potrafił opanować swej miłości do cynamonu i dodał szczyptę niemal do każdej potrawy, toteż bard jadł niewiele i raczej z nudów. Z początku uwagę skupił na ujętych w zgrabne rajtuzy nogach pań, albo zgrabnych nogach wyeksponowanych w trafnym odzieniu. Zaraz jednak przeniósł uwagę na krasnoluda, ten okazał się przecież trafny w etykiecie przy przywitaniu, posilał się za to bez skrępowania. Szczerość i obycie idące w parze przypadły elfowi do gustu na tyle by umilić wszystkim posiłek delikatną melodią wygrywaną na lutni. Melodią ku apetytowi Thurgruna utkaną, skrytą niby za innymi doznaniami, tło niezauważalne, a konieczne. Do dźwięków instrumentu dodawał czasem bezsłowną vokalizę. Grał zatem na zwłokę, bo nigdzie nie było mu śpieszno, przyszłość i tak nadejdzie.

Taras opuścił ostatni dedykując ostatnie nuty sprzątającej służbie, w zamian odbierając szczęście na strudzonych twarzach. Instrument zostawił w pokoju, za to na chude ramiona narzucił luźną pelerynę z jedwabiu koloru indygo, na głowę wdział kapelusz z liści palm i papirusu z dużym rondem. Poprawił przed lustrem makijaż.

Podczas przechadzki zamykał pochód. Tak więc wyszło, że szli od największego da najmniejszego. Nic podobnego, by Świteź ignorował gościa, przeciwnie między oficjalnymi wyjaśnieniami Rayyana opowiadał ciekawostki, choć Deirlial nie był pewien ile jest w słowach barda prawdy. Opowieści o łotrzykach, piratach, dżinach uwięzionych w dzbanach, spełniających namiętności, sadzających wczorajszych złodziej na tronach.

- Tu powstał pierwszy latający dywan, wkrótce wszystkie warsztaty na placu kobiercowym tkały podobne, tajemnica kryła się ponoć w wplatanych niciach specjalnego jedwabiu, zbieranego tuż przed przebudzeniem motyla. Niestety sztuka ta gdzieś chyba przepadła, bo ostatnio nie widziałem żadnego. Ostatnie rozeszły się nielegalnymi kanałami do miejscowych watażków.

Deirlial z łatwością rozpoznał w mowie Świtezia wschodnie akcenty. Dla odmiany zwrócił się w mowie elfów. Na co bard ze znów zauważalnym dialektem.

- Chwila przyjemności, a zostaje z nami na lata - wskazał na słodycze - pewnego dnia można nie wcisnąć się w kaftan. Otóż zajmuję się właśnie tym. Graniem na lutni, fecie, śpiewem, całkiem dobrze można się z tego utrzymać, a panienki i przygody to tylko dodatek. - tym razem to on się uśmiechnął, uchylił maski powściągliwości, błysnął jak pierwszy promień słońca po czarnej nocy. Jasno i wyraźnie. Świteź spodziewał się podobnego pytania, choć myślał, że zada go kobieta, może jeszcze zada. Podjął - Podejrzewam, że nasza przemiła Semiramis po prostu się mną znudziła i znalazła doskonały powód, żeby się mnie pozbyć z dworu na jakiś czas. - zawiesił - Może nawet jeśli wrócimy z tarczą pozwoli znów dla siebie śpiewać, to bardzo znaczna Pani Mecenas sztuki.
- Mówisz o niej z uczuciem.
- Owszem, kocham Semiramis jak siostrę, starczy mi do pieszczot jej służek w niej kocham charyzmę. - znów wziął oddech - A imię? - stopił elfa ciepłem spojrzenia - Jak coś ci zaŚwita, to powiedz.

Ale dwie przecznice dalej znów na twarzy maska. Uprzejma, ale zimna. Zbombardowana emocjami półorka na skraju pęknięcia. Do wszystkiego jeszcze obywatelska postawa Deirliala, Świteź wdzięczny, że kroczy przed nim drugi herold. Na ostatku, z cienia baldachimu i głębszego jeszcze cienia słomianego kapelusza ocenił zbiegowisko. Ruszając za towarzyszami porwał odruchowo mały cep. Za paskiem miał tylko sztylet w torebce zaś poprzeczny flet i puder.

Ostrzeżony zachowaniem wpierw Rayyana, a po wtóry Deirliala przekroczył ledwo próg przygotowany na ohydę. Zdrajczyni ledwie zatańczyła na estetyce i trzewiach, by zacząć kusić swym szalonym pięknem. Piekielna kałuża czerni w odcieniu szkarłatu odbijała strop warsztatu i wisielca malując podobne rzeźbą w czerwonym obsydianie. Świteź się zachwycił, skruszył maskę, buźkę porcelanową rozłupała egzaltacja. Bard rozważał czy ktoś zapewne specjalnie to zaplanował, czy może to ulotny urok śmierci.

Szarańcza pochłonie grzeszników
Głodna duszy i ciała
Niezmordowana,
Krucjata Niewolników
- dokończył

Kamień w pierścieniu hipnotyzował. Kim był ten człowiek trawiła elfa ciekawość, dość bogaty sądząc po sadle i szatach. Nie mógł się oprzeć Świteź, cofnął pod ścianę w głąb, w cieniu skrył. Szeptał głosem gruchającej gołębicy kreśląc zgrabnymi paluszkami w powietrzu jakby trącał struny niewidzialnej harfy, następnie przerzucił się na wydobyty z niewielkiej torebki przy pasku poprzeczy flet i zaklinał siły ciążenia.

Świteź będzie używał sztuczek wykrycia magii i ręki maga. Chciałby ściągnąć pierścień z dłoni wisielca i nie podchodząc przenieść go sobie do dłoni. Następnie oględziny pomieszczenia, ale tak, żeby nie wejść w arcydzieło, przed czym będzie powstrzymywał innych i ostatecznie wyjdzie na zewnątrz wypytać zgromadzonych ludzi, ale to już raczej na kolejny post.
- Kim jest nieboszczyk?
- Co to za magazyn?
- Do kogo należy?
- Kiedy ktoś tu był ostatnio? itd.
Oczywiście wcześniej z uprzejmym uspokajającym wstępem. Wykorzystam society.

ARO - Czy w tym uniwersum funkcjonują arkana tarota?



20/4/17/11/8



Mam nadzieję, że nie przesadzam wkładając w usta twojego bohatera niewinne pytanie, jak coś nie tak to daj znać.
P.S. Ufam, że historia o dywanach się podobała, mam jeszcze kilka.



Dopiszę wkrótce czary do docka, skorzystam z twoich sugestii na swoim szkielecie.
Wymyśliłem kiedyś dla iluzjonisty do KC taką zdolność gromadzenia mocy z czynionego przedstawienia. W owym wypadku sztuczki, czy form charyzmy po spektakularne emanacje magiczne. Miało się to nazywać: Podziw. To mógłby być ów nasz backgrund. Nie upieram się, przytulę i wiedzę o dżinach i co tam wymyślisz.

 
Nanatar jest offline  
Stary 02-02-2023, 08:19   #12
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Deirlial z uprzejmym uśmiechem wysłuchiwał opowieści młodszego elfa. Z własnego doświadczenia wiedział, jak percepcja historii zmieniała się z każdym pokoleniem, gdy proste wydarzenia obrastały skorupą legend i mitów. Siejący postrach gościńców bandyta najpierw miał czterech popleczników, ale z latami ta liczba rosła do czternastu, a nawet czterdziestu, a zawartość jego tajemniczego skarbca rosła z każdym rokiem, czekając aż ktoś go odnajdzie. Dezerterzy stawali się rewolucjonistami, złodzieje bojownikami o równość - i na odwrót, zależnie od tego kto pisał ich historię. Jednak nie w prawdzie leżała wartość tych opowieści, chociaż każda zawierała w sobie jej ziarno. Mówiły one wiele o ludach je opowiadających, ich folklorze i tym, co dla nich ważne. Tak, latający dywan można stworzyć nawet ze zwykłej szmaty potraktowanej odpowiednimi zaklęciami, ale o ich wyjątkowości świadczy właśnie artyzm wykonania i krążące wokół nich legendy.
Odpowiedź Świtezia była oczywiście wymijająca - z jednej strony wręcz powinien się jej spodziewać, z drugiej jednak dawała pewne świadectwo. Bezpośrednie, acz graniczące z uwielbieniem wypowiedzi o Semiramis, do tego umniejszanie swojej roli, szacunek z jakim odnosili się do niego tutejsi… albo był kimś znaczącym, albo świetnie takiego grał. Uczony skłaniał się ku pierwszej możliwości, wiedząc, że spotkanie z jego panią rozwieje wątpliwości.
- Nie omieszkam - odpowiedział z uśmiechem na grę słów - A co słodkości, to mym obowiązkiem jako badacza jest poznać pełen przekrój kultury, nieraz kosztem zdrowia - stwierdził z udawaną powagą - a nawet kaftana -

***

Miejsce zbrodni było …niechlujne. Elf skrzywił się z niesmakiem na taką ilość krwi, by zaraz potem sięgnąć do kieszeni po cienkie rękawiczki z cielęcej skóry, a po ich założeniu niewielką fiolkę i notes. Odkorkował ją i zaciągnął się ostrą, pachnącą świeżością mieszanką, po czym ruszył do przodu.
- Dużo krwi, ale raczej należy tylko do denata - stwierdził sucho, analizując scenę zbrodni - Proszę, nie ruszajcie się z miejsc przez chwilę. Skąd pochodzą te słowa? - dopytał, słysząc jak Świteź dokańcza wypisane na ścianie zdanie.

Zaczął od bezinwazyjnych oględzin, nie chcąc naruszyć miejsca przed przybyciem straży. Krwawe rozbryzgi na skrzyniach sugerowały mogły oznaczać walkę lub inne dynamiczne wydarzenie, lecz brakowało zniszczeń, dlatego musiały być efektem brutalnego postępowania z unieruchomioną ofiarą. Ciemna plama pod trupem, w połączeniu z zaciekami na ciele sugerowały, że rany zostały zadane już po powieszeniu, ale na jakiś czas przed śmiercią, która najpewniej nastąpiła wskutek wykrwawienia. Delikatnie zerknął pod poły szat, próbując ujrzeć twarz zmarłego, ale wątpił, by zadano mu cios łaski.
- Musiał zostać jakoś uciszony - rzucił - Torturowano go przez dłuższy czas, a potem zostawiono do wykrwawienia się, lub uduszenia, biorąc pod uwagę tuszę. Podejrzewam knebel, ewentualnie zmiażdżenie lub resekcja krtani - knebel jest skuteczniejszy, chociaż przy takim modus operandi nie można wykluczyć okrutniejszego rozwiązania
Wyprostował się, notując spostrzeżenia.
- Jak długo może zająć straży dotarcie tutaj? - zapytał w międzyczasie - Ścięgna mogą lada moment puścić przy takim obciążeniu, a to utrudni dalsze badanie. Czy Sakharabaya dysponuje wydziałem śledczym? Nie chcę wchodzić w cudze kompetencje - wytłumaczył się. Nie miał zamiaru rozpocząć swojego pobytu w Qadirze od wdania się w konflikt ze stróżami prawa.
Rzuty:
17, 19, 13, 4, 7

Badam miejsce zbrodni, odpalając Pursue a Lead.
Nanatar, żaden problem, to by pasowało Deriliala

 
Sindarin jest offline  
Stary 04-02-2023, 21:12   #13
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Dr Quartermain & Thurgrun

Zostawiając kontuzjowanego Rocco pod czujnym okiem Riony, Lara skierowała kroki na parter domu gościnnego z Thurgrunem, już w pełni odzianym. Mahmed okazał się być zajęty rozmową z innymi gośćmi na dziedzińcu - tercetem kupców w bogatych szatach i skrzących się od biżuterii, którzy w donośnych tonach opowiadali jakąś rubaszną historyjkę jeden przez drugiego. Młoda kobieta, zapewne córka gospodarza wnosząc po podobnych rysach twarzy, okazała się jednak w niczym nie ustępować swojemu ojcowi pod względem gościnności. Wysłuchawszy prośby medyczki, prędko zniknęła za drzwiami prowadzącymi do pomieszczeń pracowniczych.

W międzyczasie Thurgrun skierował kroki na tyły budynku, do skromnego ogrodu kłującego w oczy zielenią i kolorowymi kwiatami, na który wychodziło okno pokoju młodego Allayne’a. Wąskie ścieżynki z wielobarwnych płytek wiły się między schludnie utrzymywaną florą, miejscami rozwidlając się nieco wnękami z kamiennymi ławeczkami, oferującymi bardziej kameralne miejsca na zaczerpnięcie świeżego powietrza, niż główny taras zajazdu. Magus zatrzymał się przy jednej z tychże wnęk, dodatkowo ozdobionej poidełkiem dla ptaków z ciemnego metalu. Krasnolud uważnie przyjrzał się okolicy, ale nic podejrzanego nie rzuciło mu się w oczy. Ba!, co więcej, teza o niewidzialnym agresorze zdawała się być coraz mniej prawdopodobna. Gładkość piaskowej ściany uniemożliwiała wspinaczkę w górę, do tego krzewy poniżej okna bujały się leniwie w nienaruszonym stanie. Akrobatyczne popisy również nie wchodziły w grę - pokonanie sporej odległości do najbliższego budynku wychodziło grubo poza humanoidalne możliwości.

Duet wrócił na piętro z naręczem artykułów medycznych - bandaży, nożyc, igły i nici - zapewnionym przez młodą Aaliyę. Rocco podczas ich nieobecności zdawał się odzyskać większość sił - już w koszuli podniósł się z podłogi i przysiadł na skraju łoża, młoda twarz straciła na bladości i zaczęła nabierać kolorów, nawet nienaturalny gorąc bijący od skóry zelżał znacząco, co Lara odnotowała gdy rozpoczęła opatrywanie rany. Mykael, który zajął miejsce w fotelu w kącie, również wyglądał już o niebo lepiej niż na korytarzu, nie licząc dobrze widocznego zmartwienia i skubania skórek u paznokci w nerwowym tiku. Którego nie zaprzestał nawet pod zirytowanym spojrzeniem Allayne’a.

Nic mi nie będzie — chłopak sarknął w stronę Taldańczyka, przewracając oczami. — Jestem w dobrych rękach.

Temu nie można było zaprzeczyć. Dłonie Lary działały pewnie, z wprawą i doświadczeniem widocznym nawet dla niewtajemniczonego spojrzenia. Rocco okazał się być przykładnym pacjentem, trwając dzielnie w miejscu, sycząc tylko gdy medyczka zaczęła oczyszczać ranę i włosy sklejone krwią. Przyczyny nagłego omdlenia nadal pozostawały dla doktor tajemnicą, ale brak historii podobnych zdarzeń u chłopaka wskazywał na odosobniony, losowy przypadek. Medycyna znała wszak nawet przypadki zdrowych osobników w sile wieku, którzy umierali nagłą śmiercią ni z tego, ni z owego. Omdlenia i nienaturalne temperatury ciała przewijały się również w medycznych pracach traktujących o przypadłościach, jakie wynikały z rozwijających się talentów magicznych, lecz siłą rzeczy postawienie takiej diagnozy wymagałoby ekspertyzy doświadczonego maga. Magia miała irytujący zwyczaj wymykania się metodzie naukowej.

Jakby nie było, nie było za wiele przesłanek, by martwić się o długoterminowy stan zdrowia młodego Allayne’a. Zwłaszcza że, gdy Lara skończyła go opatrywać, chłopak nie czekał z wygrzebaniem ze swojej torby podróżnej małego lusterka, w geście młodzieńczej ciekawości przyglądając się uważnie bandażowi na skroni.

Jak prawdziwy najemnik! — Zawyrokował lekkim tonem.

Riona parsknęła ze swojego miejsca, wsparta o biurko. Niepokój zupełnie ulotnił się z półelfki.

Oby tylko na tej jednej ranie się skończyło.




Dwa elfy i półork

Scena makabrycznej kaźni nie zyskiwała przy bliższym poznaniu, nie można więc było mieć Rayyanowi za złe, że nie dołączył do elfich towarzyszy w wejściu do magazynu, zamiast tego opierając się ciężko o ścianę przy drzwiach i oddając się uważnej obserwacji coraz bliżej krążących gapiów. Deirlial z kolei zagłębił się w magazyn pewnie, krocząc w stronę ciała płynnie ostrożnymi krokami, nie chcąc w jakikolwiek sposób naruszyć sceny zbrodni; Świteź postąpił krok za swoim pobratymcem, przezornie przekraczając próg budynku, by skryć się przed wszędobylskimi, ciekawskimi spojrzeniami przechodniów. Zwłaszcza że w chwilę później, po krótkiej i melodyjnej inkantacji, w powietrzu zawisła widmowo-mglista dłoń, która zsunęła pierścień z palca nieboszczyka, przenosząc go w powietrzu w stronę oczekującego barda.

Uczony w międzyczasie zatrzymał się na skraju czarno-czerwonej kałuży krwi pod wisielcem, pochylając się do przodu w celu bliższej inspekcji ciała. Rany na korpusie wyglądały na zadawane w swego rodzaju amoku lub szale, biorąc pod uwagę ich chaotyczne rozmieszczenie i zmienną głębokość pchnięć, a kąty pod jakimi zadane były cięcia utwierdziły elfa w przekonaniu, że zostały one zadane już po zawieszeniu denata na belce. Odchyliwszy poły szaty, oczom Deirliala ukazała się napuchnięta i sina twarz z zaszłymi krwią białkami oczu, ale nie zauważył nań żadnych innych ran. Podobnie jak na owłosionych plecach, gdy postanowił obejść ciało by przyjrzeć się mu pod każdym kątem, przelotnie zerkając w daleki koniec magazynu, gdzie znajdowały się szerokie drzwi, w których zapewne stawiano dwukółki, wozy i inne formy transportu towarów na sprzedaż podczas dnia pracy. Tak przynajmniej mniemał uczony, wnosząc że biurko ze schludnie ułożonymi papierami i materiałami piśmienniczymi było stanowiskiem kogoś odpowiedzialnego za księgowanie inwentarza przechowywanego w budynku.

Inspekcja Świtezia trwała o wiele krócej. Gdy pierścień wylądował w jego otwartej dłoni i elf przyjrzał się dokładniej szafirowi osadzonemu w złocie, jego uwagę przykuły rysy na krysztale. Rysy, które okazały się nie być skazami jak założył w pierwszej chwili, a wygrawerowaną, miniaturową runą będącą symbolem Błękitnego Konsorcjum, tymże samym którym oznaczone były towary na półkach. Kolejne zaklęcie umknęło spod palców Świtezia, rozlewając magiczny puls po wnętrzu magazynu i potwierdzając jego przypuszczenia - pierścień był magiczny. Związek kupiecki był na tyle bogaty i wpływowy w Qadirze, że należący doń kupcy sygnowali dokumenty, formularze, kontrakty i wszelkiej maści papierzyska składające się na biurokracyjny krwiobieg nie tylko własnymi podpisami, ale i niewidocznymi dla gołych oczu, magicznymi runami. Bard zważył akcesorium w dłoni, świadom że wartość biżuterii niekoniecznie wyrównywała ryzyko ewentualnego jej przywłaszczenia - Błękitne Konsorcjum nie zbudowało swojej fortuny na skrupułach.

Idzie straż! — Rayyan wysyczał od strony drzwi, wtykając głowę do środka. — Radzę wycho... heueugh...

“Heueugh” znaczyło, że półork wcale nie nabrał odporności na makabrę i na ponowny widok krwawego znaleziska znowu pozieleniał na twarzy, prędko cofając głowę i z trudem powstrzymując odruch wymiotny. Zdążył nawet odejść dwa, trzy kroki od drzwi, zanim elfy opuściły magazyn.

Tłum na placu zdążył zgęstnieć jeszcze bardziej podczas inspekcji miejsca zbrodni, ale nadchodzących strażników nie sposób było przegapić. Nie tylko z racji mundurów na które składały się posrebrzane napierśniki i zielone sauby, ale i ciżby rozstępującej się przed maszerującym kwartetem niczym morze przed hydromantą. Wojskowi zatrzymali się przed trójką nieludzi pod magazynem, łypiąc nań - zwłaszcza na Deirliala - podejrzliwie, spode łba. Świteź nie zmartwił się jednak, jedna z twarzy była znajoma.

Jahan — elf zagaił brodacza na szpicy w ramach powitania.

Tylko ciebie mi tu brakowało — Jahan burknął pod nosem. — Takie to już moje szczęście.

Strażnicy wyminęli tercet bez dalszych rozmów, tłocząc się pod drzwiami i zerkając do środka. Kwiecisto-soczysta wiązanka keleszyckich przekleństw wyrwała się z gardeł, podobnie jak parę kaszlnięć i nawet podejrzanie podobne do rayyanowego “heueugh” dźwięki. Jahan doszedł do siebie pierwszy, cofając się od progu i zwracając do najmłodszego oficera.

Młody, do kapitan po wsparcie, ino chyżo! — Strażnik uderzył się zamkniętą dłonią w pierś i prędkim krokiem ruszył wykonać polecenie. Brodacz z kolei wyprostował się i potoczył spojrzeniem po placu. Nabrał powietrza w płuca i ryknął imponującym basem. — Kto odnalazł ciało?!

Tak jak w pierwszych chwilach ludzie stłoczyli się wokół płaczącej kobiety, tak teraz nader prędko odsunęli od niej, nieomal tratując się nawzajem. Dwójka strażników, na skinienie głowy Jahana, ruszyła w tamtą stronę, a brodacz łypnął na trójkę nieludzi.

Wynoście się — zakomenderował zwięźle. — Widzę, żeście nic nie tykali i nie uśmiecha mi się tłumaczyć naczelnikowi w pałacu, dlaczego dręczyłem ulubionego wierszokletę dwórek. Ale naprawdę musisz się nauczyć nie wtykać nosa w takie sprawy, Świteź.

Pobożne życzenia — parsknął Rayyan, ale odpowiedziało mu tylko burknięcie i zbywające machnięcie dłonią.

Tercet wycofał się z powrotem przez plac, w kierunku zaułka z którego przybyli. Ciżba zdążyła w międzyczasie się przerzedzić, miejscami skondensować i zbić w pomniejsze grupki, zawzięcie dyskutujące między sobą półszeptem. Bez wątpienia na temat trupa w magazynie. Bard nie mógł przepuścić okazji do zasięgnięcia języka wśród ciżby i, po wzruszeniu ramion ze strony półork, zaczął krążyć po placyku, oddając się w najlepsze słownym grom bliskim jego sercu. Duet z kolei ulokował się na powrót pod herbaciarnią, a Rayyan w końcu odpowiedział na wcześniejsze pytanie Deirliala.

O tych burzach wiem niewiele, to i za wiele nie mogę powiedzieć. Nikt nic nie wie — półork wzruszył ramionami, poprawiając karwasz na przedramieniu. — Nadchodzą znikąd, w jednej chwili cieszysz się ciepłem lata, a w następnej łykasz piach. Szepcze się, że to jakaś kara boża, magiczna anomalia, gniew pustynnych duchów, szalony dżinn lub jeszcze bardziej szalony aeromanta. Za każdym razem jak przejdzie burza, niewolnicy znikają jak kamień w wodę, a ostatnio nawet zaczęli ginąć ludzie. Jak tam, w magazynie...

Rayyan machnął dłonią w stronę rzeczonego budynku.

Brzmi jak magia — Deirlial skomentował zwięźle.

Mhm, może, nie wiem. Nie wyznaję się na tym. Musiałbyś zapytać sarenritów lub arkanistkę Semiramis, ale odradzam — najemnik uśmiechnął się krzywo. — Nie należą do najprzyjemniejszych.

Świteź tymczasem krążył wśród gawiedzi, przepływając między jednym zbitkiem miejscowych, a drugim, strzygąc długimi uszami. Krążył i łowił, nasłuchiwał i zagadywał, zbierał ziarna informacji i oddzielał je od plew, odnotowując znaczące detale i wymijając coraz to kolejnych strażników, przecinających plac w kierunku miejsca zbrodni. Rzeczonych detali nie było za wiele, ale nawet te nieliczne fragmenty składały się w kształtny obraz. Tożsamość nieboszczyka pozostawała niewiadomą, poza faktem przynależności do Błękitnego Konsorcjum, co elf zdołał skonstatować już przy oględzinach pierścienia, jeszcze w magazynie. Sam magazyn należał do kupieckiego związku, będąc jednym z licznych budynków w okolicy rzecznego nadbrzeża, w których składowane były towary, zarówno te importowane, jak i te przeznaczone na eksport. Nikt nie był w stanie stwierdzić, kto był tam ostatnio, parę osób dedukowało że skład stał pusty od poprzedniego wieczora, nieliczni zastanawiali się na głos, dlaczego ciało zostało znalezione dopiero teraz, a nie z samego rana.

Widząc coraz to bardziej zniecierpliwione spojrzenia Rayyana, jakie wojownik posyłał w jego stronę, Świteź zakończył swoje manewry i ruszył w stronę czekających nań towarzyszy. Był już niemal przy nich, parę kroków zaledwie od herbaciarni, gdy donośny głos, którego źródłem była jakaś staruszka obwieszona ludowymi talizmanami, przetoczył się przez plac.

Widziałam szakala w ludzkiej skórze w burzowych tumanach! O oczach węża i pazurach czarnym jadem broczących! — Kobieta nie zdawała się być poruszona parsknięciami i pobłażliwymi spojrzeniami gapiów, ciągnąc niestrudzenie. — Wszystko przez to, że nie widzicie żmija, przez którego dom nasz krwawi! Tam, TAM!, się zagnieździł!

Gdy pomarszczona i plamista dłoń wskazała dumnie górujący na wzgórzu pałac, atmosfera na placu stężała. Ludzie rozpierzchli się na wszystkie strony w nagłym odpływie, byle jak najdalej od staruszki na tyle szalonej, by donośnie oczerniać majestat Jej Promienności. Strażnicy - na początku równie rozbawieni przedstawieniem - spoważnieli w jednej chwili, z ponurymi minami zaczynając wypychanie ludzi z placu. Nawet gdy strażnicze łapy zacisnęły się na krzykaczce, ta nie zamilkła.

Runą mury i opadną okowy, wspomnicie moje słowa! Oczy się wam otworzą, jak mnie się zamkną! Strzeżcie się szakala! Strzeżcie się szarańczy! Strzeżc...

Nic tu po nas — Rayyan stwierdził oczywistą oczywistość ponurym tonem. Wojskowi wypychali tłum w wyraźnym zamiarze otoczenia placu kordonem.

Tercet ponownie zagłębił się w labirynt ulic, zostawiając szaloną “wieszczkę” daleko za plecami.




Pałac Jej Promienności

Wedle jednych z pierwszych słów Świtezia, upalny gorąc zaczął lżeć tym mocniej, im niżej wędrowało słońce i im bliżej świetlista tarcza zbliżała się do linii horyzontu. Temperaturę stopniowo zbliżającą się do poziomów, do jakich przyzwyczajone były avistańskie ciała, powitali z ulgą, gdy opuścili już przyjemne schronienie domu gościnnego, kierując się krętym, miejskim labiryntem w stronę Wysokiego Miasta i znajdującego się tam pałacu Semiramis, za przewodnika mając elfiego barda i półorczego wojownika. Odświeżeni, wypachnieni i zadbani - chłodniejsze powietrze zyskiwało na tym, że nie groziło zburzeniem reprezentatywności jaką przybrali na audiencję. Reprezentatywność została jednak zburzona w inny sposób.

Plac o podnóży pałacu, zbudowanego na modłę staroqadirańskich zigguratów, zdominowany był przez marmurową fontannę imponujących rozmiarów, pośrodku której lśnił pomnik Sarenrae ze szczerego złota, ale to nie to przyciągnęło ich uwagę w pierwszej kolejności. Nawet nie kolorowe rezydencje wokoło, ani potężna i wysoka fasada siedziby Semiramis czy właściwe już zabudowania pałacu na szczycie kwadratowej bazy, flankowane bujną zielenią ogrodów. Nie, to proste stopnie - tyle stopni - prowadzące w tamtą stronę i strzeżone przez pałacowych gwardzistów gdzie stykały się z płytkami placu, stały się pierwszym centrum uwagi. Ścieżka ku górze przywodziła na myśl historie o wspaniałych okazach architektury, w których podwoje prowadził tysiąc stopni - rzeczywistość oczywiście miała się inaczej, ale nawet te parę dziesiątek schodów skutecznie spłyciło oddechy i wywołało krople potu na czoła. Przystanęli na chwilę u szczytu, w cieniu łukowatego przejścia, pod czujnym spojrzeniem gwardzistów o kamiennych minach. Daleko na północy, burzowa chmura piasku przesuwała się leniwie wzdłuż widnokręgu wyznaczanego przez wydmy i diuny.


Na spotkanie wyszedł im młody niewolnik o jasnej czuprynie, w beżowej szacie i z grubo plecionymi łańcuchami krzyżującymi się nad sercem. Kłaniając się po pas, młodzieniec gestem zaprosił ich do wkroczenia w przyjemnie chłodne wnętrze budynku, oznajmiając że czym prędzej poinformuje Jej Promienność o ich przybyciu i znikając w drzwiach prowadzących na wewnętrzny dziedziniec kompleksu pałacowego, uprzednio jeszcze prosząc ich o rozgoszczenie się. Rozgościć było się gdzie, to trzeba było przyznać; komnata wielkości trzech plebejskich chat obfitowała w siedziska różnego rodzaju - od miękkich puf, przez stosy poduszek, po sofy, fotele i szezlongi - z których jedno było wygodniejsze od drugiego. Grube dywany w qadirańsko-keleszyckie wzory zdobiły podłogę, ściany były ozdobione obrazami pędzli lokalnych mistrzów, a nad głowami lewitowały kolorowe lampiony. Sale powitalne takie jak ta były nieodłączną częścią domostw wszelakich, będąc miejscem gdzie goście mogli odpocząć, a tradycji gościnności, będącej fundamentem qadirańskiej kultury, i towarzyszącym jej rytuałom stać się zadość.

Wedle tejże tradycji, gdy tylko zajęli wygodnie miejsca, opadł na nich tabun niewolników ze złotymi łańcuchami na nadgarstkach, oferując szerokie misy wypełnione wodą (do przemycia dłoni i twarzy) oraz ręczniki lekko pachnące lawendą. Następnie na stolikach wylądowały karafki wypełnione wodą, winem palmowym i wielbłądzim mlekiem z miodem oraz kielichy ze srebra ozdobionego jadeitami. Pojawiły się i przekąski, piętrzące się na paterach - kiście winogron, suszone daktyle, granaty, cytrusy i słodkie gruszki. Do tego były też hebanowe deski, oferujące selekcję lokalnych serów.

Mocno zakorzenionym elementem qadirańskiej kultury było, jak się przekonywali, epatowanie bogactwem. Zauważyli to już w mieście, gdzie bardzo łatwo było wyłowić z tłumu tych, którym powodziło się w życiu, a teraz - otoczeni niemalże wulgarnym przepychem sali powitalnej - utwierdzali się w tym przekonaniu. Zwłaszcza patrząc na złote łańcuchy niewolników im usługujących, stylizowane na ozdoby i ich beżowe szaty, które choć były prostego kroju, nie były uszyte z pierwszego lepszego materiału. Błyszczące akcesoria, jak miarkowali Lara i Deirlial, symbolizowały nie tylko bycie własnością Semiramis, ale i charakter służby oraz zakres obowiązków - bransolety znaczyły nadgarstki najprostszej służby (w Absalomie zapewne nazwanoby ich trzema “P” - “przynieś, podaj, pozamiataj”), a łańcuchy oplatające korpus i krzyżujące się nad sercem jak w przypadku jasnowłosego młodzieńca, musiały oznaczać nieco lżejsze, bardziej umysłowe zadania im powierzane (być może służyli w charakterze posłańców, skrybów bądź dworskich asystentów?). Nawet przyjemnie chłodne powietrze komnaty świadczyło o pojemności sakhrabayańskiego skarbczyka, Thurgrun był pewien że w grube ściany wplecione były sprytne zaklęcia, które kontrolowały temperaturę komnaty.

Minęła już niemal godzina, gdy w sali powitalnej ponownie zjawił się jasnowłosy niewolnik, uprzejmie prosząc grupę o podążenie zań w głąb pałacu. Przecięli wewnętrzny dziedziniec flankowany po obu stronach zielenią ogrodów akcentowaną wielobarwnością kwiatów, z której ich uszu dobiegały radosne rozmowy dworzan i gości weń skrytych, przeplatane melodią wygrywaną na strunach harf. Kolorowe płytki pod stopami składały się w mozaikę, artystyczną interpretację Gwiezdnej Karawany, która otaczała kwadratową fontannę ozdobioną pomnikami czworga Władców Żywiołów w rogach. Niewolnik poprowadził ich jeszcze dalej, w górę kolejnych stopni - szczęśliwie już nie tak licznych jak te pierwsze - w szeroki korytarz, gdzie zieleń dalej dominowała wizję, acz w nieco innym wydaniu. Głęboki szmaragd był rodowym kolorem Semiramis, toteż pozostawał wszechobecny - dywany, liberie wolnych służących, sauby gwardzistów, szarfy mijanych po drodze urzędników, materiał mebli oraz zdobiące ściany gobeliny, wyszywane naprzemiennie srebrnym wężem Sakhrabayi i czarno-białymi bułatami Qadiry, utrzymane były w tej jakże konsekwentnie przyjętej stylizacji.

Niewolnik doprowadził ich do kolejnej komnaty w które krzyżowały się trzy korytarze, zatrzymując przed drzwiami z ciemnego drewna i pochylając w ukłonie. Dwójka gwardzistów strzegąca pomieszczenia bez słowa pchnęła odrzwia, wpuszczając ich do środka. Gdy tylko przekroczyli próg i ruszyli wzdłuż kolejnego dywanu, z Rioną na szpicy, od ścian odbił się znajomy głos Rahata, wchodzący w podniosłe tony.

Macie zaszczyt stanąć w blasku Jej Promienności, Semiramis Kishar Ismat, pani i protektorki Sakhrabayi, wiernej córy Qadiry, szlachetnej krwi Keleshu i regentki Maharevu.

Semiramis Kishar Ismat spoglądała na nich z góry, z podwyższenia w drugim krańcu komnaty, gdzie zasiadała na hebanowym tronie. Ciemne spojrzenie obramowane henną i głęboką zielenią makijażu skupiało się na przybyszach w wyrazie znudzonej uprzejmości, z chłodnym uśmiechem na brązowym obliczu. Dłonie, z których jedna ozdobiona była bransoletą stylizowaną na rodową żmiję, spoczywały nonszalancko splecione na podołku jedwabnej sukni, wyszywanej srebrną nicią w misterne kształty, które mieniły się w świetle zachodzącego słońca, wpadającego do komnaty przez okna za plecami możnowładczyni. Krwawo-złote promienie odbijały się również od wplecionych w kruczoczarną, gęstą kaskadę włosów srebrnych łańcuszków plecionych na qadirańską modłę, zwieńczonych miniaturowymi szmaragdami osadzonymi w szlachetny metal uformowany w kroplowate kształty. U stóp Jej Promienności spoczywał cętkowany przedstawiciel kociego gatunku, który przywodził na myśl lamparty, a w którym Deirlial rozpoznał ocelota zza Oceanu Arkadiańskiego.

Znany już grupie Rahat zajmował miejsce po prawicy Semiramis, epatując tą samą ilością urzędniczej sztuczności co parę godzin wcześniej. Po lewicy zaś znajdowała się czarnoskóra kobieta, obleczona od stóp do głowy w prostą abaję w mosiężnej barwie - zapewne wspomniana przelotnie przez eunucha Mukhata. Łańcuch wysadzany szmaragdami, bliźniaczy rahatowemu, potwierdzał urząd nadwornej doradczyni, a wąskie oczy intensywnego koloru miedzi i nienaturalna symetria twarzy zdradzały domieszkę niebiańskiej krwi w jej żyłach.

W dół szerokich stopni prowadzących na podest rozstawieni byli kolejni gwardziści, o równie kamiennych minach co poprzedni, które zdawały się być częścią służbowego munduru, z bogato wysadzanymi jelcami jataganów przy pasach. U samego podnóża schodów z kolei, zaledwie parę kroków od krańca dywanu gdzie zatrzymała się grupa, stało dwóch zaskakująco skąpo odzianych niewolnych - zaledwie w sandały, białe szarawary przepasane zieloną szarfą i niewolniczym, złotym łańcuchem oplatającym ich w biodra. Nagie, atletyczne torsy błyszczały od wonnych olejków weń wmasowanych, nawet przy kamiennej pozie jaką przybrali młodzi mężczyźni, z dłońmi za plecami i pochylonymi głowami. Gdy po chwili ciszy, przeznaczonej na ukłony ze strony gości, Semiramis przemówiła głębokim kontraltem, jeden z niewolników - nałożników, szeptała intuicja - o avistańskiej karnacji, również przemówił w wyznaczonych pauzach, przekładając słowa możnej na taldański.

As-salamu alaykum, witajcie na mej ziemi. Radam móc gościć was w mym pałacu i ponownie powitać panią w Sakhrabayi, magister Bruin. Wieść o waszym przybyciu uradowała me serce.

To wielka przyjemność, Wasza Promienność, powrócić do Sakhrabayi. W imieniu własnym i moich towarzyszy dziękuję również za zaszczyt audiencji i chciałabym skorzystać z tej okazji, by podarować Waszej Promienności skromny dar z moich rodzimych stron - Riona wyciągnęła przed siebie prostokątne pudełko z jasnego drewna, którego strzegła jak oka w głowie podczas wędrówki do pałacu.

Drugi z niewolników, o waryzjańskiej urodzie, odebrał podarek z rąk półelfki i, wspiąwszy się po stopniach, zaprezentował go Semiramis na klęczkach, ze zgiętym karkiem. Smukłe palce otworzyły wieko leniwym ruchem. Chłodny dotąd uśmiech zdawał się nabrać nieco ciepła. Sługa zniknął z pudełkiem w drzwiach w lewym końcu komnaty, przepędzony gestem magnatki.

To wspaniałomyślny podarunek, magister Bruin. Teraz pragnęłabym usłyszeć nieco o pańskich towarzyszach — ciemne spojrzenie prześlizgnęło się po twarzach gości, utkwiło w licu naznaczonym zmarszczkami. Semiramis władczym gestem wywołała Deirliala przed szereg. — Elf ukazujący oznaki starzenia, to prawdziwa rzadkość. Powiedz mi coś o sobie.

Po uczonym przyszła kolej na Larę, a po niej na Thurgruna. Później przemawiał Rocco, Frederic, Sigrun, Mykael i cała reszta ich grupy. Avistański niewolnik wiernie przekładał słowa tych, którzy nie władali keleszycką mową, ale ciężko było uwierzyć w to, że Semiramis potrzebowała takiego tłumaczenia. Twarz magnatki nie zdradzała jednak niczego, ciemne spojrzenie osiadało niezmiennie beznamiętnym ciężarem na przemawiających osobnikach, nawet gdy w którejś chwili do komnaty wślizgnęła się służka z wyzwoleńczym znamieniem na szyi i wyszeptała jej parę słów do ucha. Audiencja dobiegła końca na krótko po tychże introdukcjach.

Przyjmijcie me życzenia dobrej fortuny w ekspedycji — Semiramis przemówiła, gdy tylko ostatnia osoba zakończyła się przedstawiać. — Moi słudzy zajmą się wami, gdyż pewne kwestie wymagają mej bezzwłocznej uwagi. Niechaj Wieczny Płomień oświetla wam ścieżki.

Po prędkich ukłonach i podziękowaniach, grupa opuściła sale audiencyjną, odprowadzana ciemnym spojrzeniem Jej Promienności i z Rahatem oraz Mukhatą parę kroków za nimi. W kwadratowej komnacie czekała na nich mieszana grupa gwardzistów i niewolników, a gdy ciężkie drzwi zamknęły się za plecami doradców, aasimarka przemówiła pierwsza. Zaskakująco poprawnie akcentowanym taldańskim.

Magister Bruin, sprawy dotyczące ekspedycji możemy omówić w moim gabinecie. Najlepiej w kameralnym gronie nas i pańskich specjalistów, których role w przedsięwzięciu będą bardziej proaktywne, jak mniemam — parę urażonych spojrzeń zleciało w jej stronę, ale kobieta nie była tym poruszona. — Reszta pańskich pracowników może w międzyczasie zwiedzić pałacowe ogrody, gdzie czeka na nich poczęstunek. Gwardziści oraz słudzy będą nad nimi czuwać.

Mukhata nie siliła się nawet na fałszywą uprzejmość, najwyraźniej preferując pragmatyczno-bezpośrednie podejście. Riona jedynie przytaknęła bez słowa sprzeciwu (który byłby bezcelowy) i grupa rozdzieliła się. Większość avistańczyków udała się na zewnątrz, w stronę wielobarwnych ogrodów, prowadzona przez zbrojną eskortę i pochylonych niewolników. Drudzy z kolei zagłębili się jeszcze dalej w pałacowe korytarze, za przewodników mając posępną Mukhatę i napuszonego Rahata.




Gabinet okazał się być kolejną obszerną komnatą, tym razem jednak urządzoną w bardziej stonowany sposób, będącą częścią serii pomieszczeń we wschodnim skrzydle, przeznaczonych do użytku aasimarce. Tutaj nic już nie epatowało bogactwem i nie ociekało przepychem, pozostając domeną schludnego minimalizmu, w mniej lub większym stopniu okraszonego również pedantyzmem i ascetyzmem, mocno odzwierciedlając usposobienie Mukhaty. Przynajmniej na tyle, na ile zdążyli je poznać.

Półki potężnych regałów pod jedną ze ścian uginały się pod ciężarem dzieł nań zgromadzonych, o szeroko pojętej tematyce naukowej - dominowały tam woluminy i grymuary traktujące o arkanach magii, okultyzmie oraz ezoteryzmie, znalazły się również traktaty medyczne, księgi alchemiczne oraz prace historyczne. W kolekcji figurowały nawet księgi opatrzone znajomymi nazwiskami - “Thassilon - fakty i mity” autorstwa profesora Kazbara Wilgrima oraz “Materialne pozostałości Imperium Jistka w Południowym Cheliax” autorstwa sir Davida Quartermaina. Było też i pokaźnych rozmiarów biurko z materiałami piśmienniczymi i stosem książek, płócienne diagramy na ścianach oraz wzmacniane tubusy na półkach, przewiązane kolorowymi wstążkami. Na lewo od wejścia dominował z kolei stół otoczony prostymi krzesłami, z karafkami z wodą i kubkami w jednym krańcu, paroma pergaminami w drugim i rozwiniętymi mapami w centrum blatu. Wszystko schludnie zorganizowane, pieczołowicie zadbane i ułożone jak pod linijkę.

Rahat wkroczył do komnaty pierwszy, siadając na jedynym krześle po drugiej stronie stołu i gestem zapraszając grupę do zajęcia reszty miejsc. Za ich plecami Mukhata zamknęła drzwi gabinetu i, przykładając dłoń do ciemnego drewna, wyszeptała parę słów. Odległe dźwięki wpadając przez uchyloną okiennicę ucichły, wytłumione aktywowanym zaklęciem które owinęło mury. Arkanistka zajęła miejsce pośrodku stołu, rozkładając papiery w równych odstępach i podając złożony na czworo, zalakowany pergamin Rionie.

List od profesora sprzed dwóch tygodni — oznajmiła. Podczas gdy półelfka odczytywała wiadomość swojego mentora, aasimarka kontynuowała. — Podczas pańskiej nieobecności profesor Wilgrim poczynił znaczne postępy, finalizując mapowanie najbliższej okolicy Ward-Alsahry i nawiązując pokojowy kontakt z koboldzim plemieniem... tutaj. Wedle raportu sprzed dwóch tygodni który przyszedł z listem, grupy zwiadowcze natknęły się na parę ruin tu, tu i tutaj.

Dłoń aasimarki zaznaczała miejsca na mapie drobnymi, czerwonymi pinezkami.

Przepatrywacze odnaleźli również ślady wskazujące na obecność niezidentyfikowanych dotąd górskich plemion bądź klanów, zwierzynę rozszarpaną przez, cytuję, “jakieś monstrum” oraz rozległą sieć kawern. Owe znaleziska w naszej opinii nie stanowią bezpośredniego zagrożenia dla obozu w Ward-Alsahrze i nie ma powodów do niepokoju. Rzeczony raport był ostatnim, jaki dotarł do Sakhrabayi, lecz pragnę zapewnić was — Mukhata uniosła dłoń, wstrzymując zaniepokojoną Rionę — że Jej Promienność dba o bezpieczeństwo ekspedycji. Wedle wysłanego do Ward-Alsahry patrolu, na obóz nie spadło żadne nieszczęście, a profesor Wilgrim postanowił osobiście zbadać jedną ze wspomnianych ruin. Profesor jest przekonany, że obelisk który tam się znajduje wyznaczał swego czasu granicę Falhajy.

To doskonała chwila, aby nadmienić, że wedle prawa wszelakie znaleziska... — Rahat przerwał swoje milczenie. — ...o wartości kulturowej bądź historycznej należą do Jej Promienności. Podobnie jak wszelkie słowo pisane, które...

“Które stanowi własność intelektualną qadirańskich i keleszyckich przodków” - eunuch jedynie powtarzał warunki kontraktów, jakie podpisali jeszcze w Absalomie w obecności nie tylko Riony i przedstawiciela Pionierów, ale też miejskiego justycjariusza oraz kapłanki Abadara. Do tego w trzech kopiach. Rahat musiał być świadom tego faktu, gdyż przemawiał niestrudzenie, cytując warunki zawarte w umowie verbatim.

Rahacie, jestem pewna że magister Bruin nie przeoczyła tychże kwestii przy werbunku. Nie marnujmy więc czasu — Mukhata przerwała w końcu mężczyźnie. Uśmiech eunucha zbladł nieco, ale machnął tylko wieloznacznie dłonią i pozwolił arkanistce chwycić ponownie za stery rozmowy. — O poranku, przy zachodniej bramie, czekać będą na was zapewnione przez pałac wierzchowce oraz wóz z zapasami. Nie mieliśmy okazji wysłać najnowszej prognozy pogody do Ward-Alsahry, wobec czego, magister Bruin...

Mukhata podała półelfce pergamin zapisany schludnym pismem technicznym. Po chwili kolejny papier znalazł się w dłoni arkanistki, ale ten nie trafił ostatecznie w ręce magister Bruin.

Doktor Quartermain, przygotowałam dla pani listę najpowszechniejszej flory występującej na masywie Zho. Część z nich ma właściwości lecznicze, zaznaczyłam je zielonym tuszem dla szybszego rozpoznania. Na wszelki wypadek.

Aasimarka zamilkła i wyprostowała się w swoim miejscu, splatając dłonie. Miedziane spojrzenie omiotło grupę, jakby kobieta na coś oczekiwała. Rahat odchrząknął gdy cisza zaczęła przedłużać się niekomfortowo, z iskrą szczerego rozbawienia w oczach.

Czy mają państwo jakieś pytania?
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 05-02-2023 o 19:15.
Aro jest offline  
Stary 08-02-2023, 11:48   #14
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Ostrzeżenie, i charczenie, półorka wyrwały Deirliala z zamyślenia. Wyglądało na to, że zbrodnia nie była, jak wcześniej mu się wydawało, pokazem siły, ostrzeżeniem lub zaplanowaną zemstą - sposób zadawania ran sugerował raczej szaleńczy trans, dzikość czy dawanie upustu ogromnemu gniewowi. W grę wchodził też jakieś rodzaju rytuał magiczny, ale specyficznego rodzaju. Większość takich obrządków skupiała się raczej na ruchach spokojnych, opanowanych, to tutaj mogło być związane z jakimś bóstwem chaosu, siłami natury lub żywiołów. Elf dodał tą notatkę do tego, co zdążył już zapisać, po czym szybko zrobił nieco bardziej uporządkowaną kopię swoich zapisków, tym razem w keleszyckim.
Uśmiechnął się lekko do strażników, uprzejmie odchodząc na bok i pozwalając im wejść do środka. Nie protestował przed dość obcesowym traktowaniem, a zanim odeszli, wręczył Jahanowi dokładnie złożoną karteczkę zapisaną drobnym równym pismem.
- Kilka wskazówek, powinny ułatwić pańską pracę. Jeśli będziecie potrzebowali pomocy, jestem zakwaterowany w domu gościnnym Mehmeda. Deirlial Ulondi - przedstawił się na odchodne.

***

- As-salāmu ʿalaykum wa-raḥmatu -llāhi wa-barakātuh - na pozdrowienie Semiramis elf odpowiedział pełnym zwrotem grzecznościowym, połączonym z głębokim ukłonem. Kontynuował także w keleszyckim - Jak ci wiadomo, zwę się Deirlial Ulondi i do niedawna byłem archiwistą Absalomu. Po dwóch stuleciach badań jednego miejsca postanowiłem poszerzyć swą działalność - uśmiechnął się lekko - Jestem przede wszystkim uczonym, lecz jako absolwent Arcaminarium posiadam pewną wiedzę z zakresu alchemii i magii - cała ona pozostaje do twej dyspozycji, pani, dopóki pozostajemy twymi goścmi. Jeśli zaś chodzi o mą aparycję, to zaiste, nie jest często widywana. Paradoksalnie, przedstawiciele mojej rasy obawiają się starości równie mocno, jeśli nie bardziej, od mniej długowiecznych ras, mimo że ta nadchodzi znacznie później. Niezależnie od ich pobudek, starają się często ukrywać wszelkie jej oznaki - ja uznałem, że są bardziej rozwijające zajęcia niż próba walki z nieubłaganym czasem. Chociażby odkrywanie tajemnic Golarionu i jego historii - po tych słowach ukłonił się ponownie, dając tym znak, że skończył.

***

Elf z nieukrywaną ciekawością przyglądał się bogatej biblioteczce w gabinecie Mukhaty. Znał wiele z tych traktatów, część miał okazję przeczytać, a możliwość zapoznania się z pozostałymi przyjąłby z wielką radością. Z zadowoleniem skonstatował też, że ich właścicielka przykłada wielką wagę do organizacji i porządku, to wróżyło utrzymywanie grymuarów w dobrym stanie.

W skupieniu wysłuchał relacji z dotychczasowych poczynań wyprawy, próbując dokładnie zapamiętać wszystkie punkty, które aasimarka zaznaczyła na mapie. Nie odwracając wzroku sięgnął do kieszeni po notatnik, tak jakby było to dla niego odruchem.
- Czy poza wierzchowcami i wozem zostaną nam przydzieleni jacyś ludzie? Byłbym także wdzięczny za manifest zapasów - powiedział, gdy przyszedł czas na pytania.
 
Sindarin jest offline  
Stary 08-02-2023, 22:39   #15
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Sakhrabaya 16 Sarenith 4707 AR; wieczór; Pałac Semiramis

Obfitość przytłaczała, Świtedź co prawda cenił bogactwo, ale wnętrza pałacu Jej Promienności zdawały się nakładać na wolę podobne kajdany, jak złote okowy niewolników na nadgarstkach. Uciekł myślami, przeniósł się w czasie do ostatnich chwil na placu opodal zbrodni na kupcu. Ciało poruszało się podobne mechanicznej marionetce, przez dobrze sobie znane korytarze, arkady, dziedzińce i ścieżki między ogrodami.

Dość się dowiedział nie było potrzeby więcej szumu robić około siebie. Dosłyszał ostatnie wyjaśnienia półorka czynione elfowi, rad dorzucić swoje mądrości, gdy zjawiła się szalona wieszczka. Ile by prawdy nie było w jej słowach i jakiego by nie miały celu, tak jawna manifestacja zdrady zostanie z pewnością ukarana równie przykładnie co okrutnie. W odczuciu barda kobieta musiała być zatem szalona.

Kiedy dość się oddalili Świteź podjął, bo był winny Deirlialowi odpowiedzi, a i próżność kazała mu podzielić się wiedzą.

- Zamordowany to kupiec spod znaku Błękitnego Konsorcjum, jeśli się nie mylę, a nie jestem biegły w świecie finansjery to jakaś kupiecka gildia z długimi mackami. Nie zdziwiłbym się gdyby kontrolowała miejscowy rynek niewolniczy. Magazyny wynajęte przez jakiś dom handlowy, podobno nikogo tam od kilku dni nie było. To oczywiście nic nie znaczy, bo kupca ktoś mógł tam zawlec o dowolnej porze. Musisz przy tym wiedzieć Deirlialu, że podobne zbrodnie zdarzają się zawsze po dziwnych piaskowych burzach, pojawiających się nie wiadomo skąd i szybko opadających na osady. Z początku były to mniejsze osady na północ od nas. Wpierw znikali niewolnicy. - zawiesił - Zauważ. Później zjawiska zbliżyły się, ogarnęły szerszy obszar. Wiemy, że osady na południe od Sakhrabaya również od tego ucierpiały. Znasz się Panie uczony na podobnych zjawiskach? Masz jakieś teorie? - głową pokiwał, ale zaraz podjął - Wszystkiemu towarzyszy pariaska legenda o Szarańczy, organizacji wyzwoleńców. Słyszy się to nawet po nocach w palarniach i salonach gier. Stąd ta rymowanka - wydął wargę drobną komicznie, wreszcie przestając być poważny - A nie, to sam wymyśliłem.

U Mahmeda poruszenie, bard nie przepuścił okazji, żeby zbliżyć się do szefowej. Riona nie była skora do wyjaśnień, próbowała odesłać go do kogoś z młodszych, elf zaś był uparty i miał swe metody. Półelfka wyjaśniła mu wszystko w swym pokoju i poprosiła o dyskrecję. On wykorzystał chwilę, żeby przyjrzeć się komnacie kobiety, wszak to wiele mówiło o właścicielce, choćby była tylko przejazdem. Dyskrecję obiecał, nadmienił przy tym co widzieli z Darielem i Rayyanem, oznajmiając przy tym, że podobne zdarzenia towarzyszą często niezwykłym piaskowym burzom.

Prędko się odświeżył, mając w nadziei znów pokazać się Semiramis poprawił makijaż. Później już pieścił instrument i zarazem zmysły nowych towarzyszy gotujących się do wyjścia.


W cieniu dużych liści palmy pozwalał masować swoje stopy niewolnikom, warto było, a tym bardziej jeśli mieliby się zbuntować, żądając za swe usługi pękatych worków złota, by wkrótce zamienić się w swych niedawnych oprawców. Do muzyki nie zamierzał dodawać nic i tak nie była w jego smaku. Coś jak vino z goździkami i cynamonem.

Jak można się było spodziewać Semiramis zaszczyciła ich tylko na chwilę, a jego nawet nie poproszono do przodu. Brak mu było jej blasku, splendoru, niemniej wygodnie ulokował się z tyłu. Znów posyłając przed siebie heroldów. Z kolei podążając za aasimarką szeptał Deirlialowi do ucha. - Mukhata to przemiła i otwarta osoba. Jestem pewien, że dobrze byście się dogadali. jest taka uporządkowana i do celu.

Zaś już w środku w pedantycznie uporządkowanej pracowni, zdecydowanie zagubiony, podenerwowany bez zmian. Wykorzystał pierwszą chwilę, by dyskretnie wstać, z półki zdjął księgę, spojrzał za okładkę, przeczytał. Niby dyskretnie, ale bez nadmiernej konfidencji, trochę nawet z podziwem. Nad głową panny Lary.

- Masz zamiar dopisać kolejne rozdziały? - pokazał dzieło Davida Quartermaina - Czy może przywiodło cię tu zaklęcie jeszcze inne? Jaki ptak zaśpiewał? Puszczyk, drozd, czy kruk? - Oczywiście spoczęło na nim gniewne spojrzenie eunucha, a Świteziowi brakowało jeszcze atencji aasimarki, która wykazała zimną powściągliwość.

Kiedy Deirlial wypalił z pytaniem, był szczęśliwy i dumny z takiego herolda. Zawsze rad kiedy go ktoś wyręczał. Pozwolił wybrzmieć pytaniu i odpowiedzi, dodał wreszcie. Bo należało.

- Proszę jeszcze o informację dla klarowności jak wiele osób powinno być z profesorem Wilgrimem. Ilu naukowców, ilu przepatrywaczy, ilu zbrojnych? Sposób zabezpieczenia wody i zapasów, oraz jak wygląda system komunikacji. Mamy posłańców, ptaki, czy magię. To dobry moment. Rozumiem, że informacje o klanie koboldów wyczerpuje raport. - Świteź niemal przeraził się swej rzeczowości.

Uwagi o własności intelektualnej uleciały mu przez głowę szybciej niż kastrat zdążył o nich nadmienić.

Przy rożnych okazjach zachęcam współgraczy do interakcji. Może to być nawet później wieczór, pod baldachimami, kiedy bard będzie przygrywał do "kotleta". Nie mam nic przeciwko temu by ktoś włożył w jego usta kilka słów, podług tego jak dotychczas zachowywał się elf.

10/10/6/17/18

 

Ostatnio edytowane przez Nanatar : 11-02-2023 o 21:08. Powód: literówki/ przepraszam Alex, wzrok nie ten. I raz jeszcze "Deirlial".
Nanatar jest offline  
Stary 09-02-2023, 23:44   #16
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
ver 0.9

Życie Rocco nie było zagrożone, tak właściwie to jego rana była tylko powierzchowna. Jednak Lara mimo wszystko wolała ją opatrzeć. Do tego zaś potrzebowała podstawowych artykułów medycznych, dlatego udała się na parter domu gościnnego, by poprosić o nie gospodarza. Na miejscu okazało się, że Mahmed był zajęty, ale fortunnie jego córka też się tam znajdowała i nie pozostała głucha na prośbę blondynki.

Powróciwszy do komnaty rannego mężczyzny, Quatermain z pewną ulgą i niekrytym zadowoleniem spostrzegła jego poprawiający się stan, to samo dotyczyło jego wiernego kompana – Mykaela. Dziewczyna szybko przystąpiła do medycznej procedury, najpierw wprawnie oczyszczając ranę Rocco, potem fachowo zakładając skomplikowany opatrunek-czepiec. W trakcie pracy spostrzegła, że temperatura ciała pacjenta odczuwalnie się obniżyła, w stosunku do stanu z chwili niedługo po doznaniu urazu. Przychodziło jej do głowy kilka wyjaśnień tego zjawiska. Aczkolwiek pewnej diagnozy postawić nie mogła, ponieważ posiadała niewielkie rozeznanie w sprawach magicznych.

Jeszcze, gdy kurowała Rocco młoda medyczka oddała się krótkiej refleksji, pobudzona ku rozważaniom widokiem bliskiej relacji łączącej pacjenta z Taldańczykiem Mykaelem. Poczęła poważnie zastanawiać się, dlaczego nigdy w jej życiu nie pojawił się ktoś, kogo mogłaby określić przyjacielem, czy nawet dobrym kolegą. Odcięta wysokimi murami posiadłości lub w dalekich podróżach, zatopiona w księgach bądź pogrążona w nauce. Jakoś nigdy nie znalazła w życiu czasu, by rozwinęła się między nią a kimś innym jakakolwiek głębsza zażyłość. Tylko czy naprawdę zawsze było z tym tak źle, czy tylko sobie to wmawiała? Może celowo trzymała innych na dystans? Wydawało jej się to nieco zabawne, biorąc pod uwagę, że nie miała najmniejszych problemów z komunikacją. To właśnie dlatego stanowiło to dla niej nurtującą zagadkę. Co by jednak nie mówić, faktem było, że nigdy nie miała nikogo ważnego poza rodzicami. A teraz nawet ich zabrakło...

Po zakończeniu procedury medycznej w stosunku do Allayne’a i jego niespodziewanym komentarzu Lara parsknęła śmiechem niemal w tym samym momencie co Riona.
— Oby — przytaknęła słowom Bruin. — Zwłaszcza że organizatorzy raczej nie zwracają za uszkodzone meble, co?

Czas przed nadejściem zmierzchu i zapowiedzianą audiencją u lokalnej władczyni stanowił odpowiedni moment na odpoczynek. Lara raczyła skorzystać z tej okazji i pozwoliła sobie na nieco relaksu w swojej komnacie. Korzystając z rozkoszy ciszy, chłodnawego przeciągu i miękkiego łoża notowała w swoim dzienniku. Na papier przelewała głównie prywatne spostrzeżenia i uwagi oraz luźne plany na przyszłość. Po jakimś czasie, aczkolwiek na dość krótko, w zaznawaniu wygód i spokoju przeszkodziła jej Riona Bruin, która odwiedziła ją z wyrazem lekkiego zatroskania wymalowanym na twarzy, by podzielić się nowinami na temat tego, co spotkało jednego z elfich uczestników ekspedycji oraz jego towarzyszy podczas spaceru po mieście. Przetrawiwszy jej słowa Quatermain stwierdziła, że plotki i dzisiejsze wydarzenia składniają ją ku podejrzeniu, że nad Sakhrabayą zawisła jakaś pradawna klątwa bądź grupa jakichś wściekłych kultystów zwyczajnie próbuje wywrzeć na mieście pomstę.

Uciekając za horyzont, słońce zabierało ze sobą palący żar. Przed jego zachodem temperatura zrobiła się całkiem znośna jak na gust mieszkańców północy. Wtedy to młoda medyczka razem z resztą ekspedycji udała się rosochatą plątaniną ulic ku Wysokiemu Miastu i postawionemu tam pałacowi. Imponujący budynek stanowiący zwieńczenie ciągu odznaczających się polorem domostw dygnitarzy i możnych przypominał Larze architekturę staroqadirańskich wież świątynnych o zmniejszających się schodkowo kolejnych tarasach. Dziewczyna dowiedziała się, że budownictwo Casmaronu słynęło z monumentalizmu i kipiących przepychem wnętrz. Quatermain poświęciła też badawcze spojrzenie marmurowej fontannie i osadzonemu na niej złotemu posągowi Kwiatu Jutrzenki, po czym rozpoczęła żmudny proces wspinaczki po ciągnących się daleko w górę schodach.

Marsz na sam szczyt nie był lekki, ale też Lara nie była typem uczonej przykutej do biurka. Była sprawna fizycznie i gibka, dlatego w niewielkim stopniu odczuła trud wspinaczki. Na samej górze jedynie otarła kilka kropelek z czoła jedwabną chusteczką, poprawiła ułożenie pończoch i wysokich butów, po czym ruszyła żwawo w dalszą drogę, podążając za niedawno przybyłym młodym niewolnikiem o jasnej czuprynie pełniącym najwyraźniej funkcję pałacowego concierge'a.

Młodzian zaprowadził wszystkich do chłodnego wnętrza, gdzie czekały na nich miękkie siedziska i poczęstunek. Okazała sala w najlepszym możliwym wydaniu dawała świadectwo tradycyjnej qadirańskiej gościnności oraz tamtejszemu uwielbieniu do zbytków. Kosztując delikatesów, doktorka rozwiązywała w głowie zagadkę, jaką stanowiły funkcje i obowiązki kryjące się za zróżnicowanymi ozdobami niewolników.

Po niecałej godzinie zgodnie z obietnicą powrócił blond consierge, prosząc wszystkich, by podążali za nim. Po drodze czarnooka podziwiała wewnętrzny dziedziniec i urzekające feerią kwietnych barw ogrody. Wyraźnie akcentowanym głoskom wypowiadanym przez znajdujących się tam dworzan akompaniowały melodyjne szarpnięcia harf. Pośród tych odgłosów stąpała po posadzce mozaiki przedstawiającej Gwiezdną Karwanę i dalej po stopniach w górę ku szerokiemu korytarzowi, gdzie w końcu zamilkły. Tamże dostrzegła gromady pałacowych pracowników kroczących pośród ścian i komnat jaśniejących szczerym złotogłowiem, aksamitem, adamaszkiem, atłasem, makatami, zdobnymi zasłonami, szpalerowymi obiciami i gobelinami przeważnie przedstawiającymi srebrnego węża Sakhrabayi lub czarno-białe bułaty Qadiry.

W końcu niewolnik doprowadził blondynkę i resztę ekspedycji do miejsca, gdzie krzyżowały się trzy korytarze. Tam zatrzymali się przed drzwiami z ciemnego drewna, by zaraz przekroczyć ich próg i ruszyć wzdłuż kolejnego dywanu, z Rioną na przedzie. Przy okazji dał się słyszeć znajomy głos Rahata, wchodzący od progu w podniosłe tony. Po oficjalnym przedstawieniu władczyni przez jej wysokiego urzędnika Quatermain miała okazję przyjrzeć się wysoko urodzonej kobiecie. Przez wypolerowane szkła młoda dziewczyna ujrzała kogoś na właściwym miejscu. Semiramis nie zawiodła jej oczekiwań ani ich nie przerosła. Prawdę powiedziawszy, bardziej zainteresował ją egzotyczny kot, spoczywający u jej stóp, którego gatunku nie potrafiła dokładnie określić. Taka już była Lara, niewielkie znaczenie przypisywała osobistościom, wysokim stanowiskom i wartościom materialnym. Pewnie gdyby pani Kishar Ismat była liczącą dwa milenia mumią, o wiele bardziej zainteresowałaby sobą medyczkę.

Otoczona parą najważniejszych doradców i zastępem sług, nałożników oraz ochroniarzy władczyni w końcu zabrała głos, posługując się w tym celu swoim avistańskim tłumaczem. Dla Lary jednak nie stanowiło problemu zrozumienie co przekazywała w ojczystym kelesh. Regentka Maharevu najpierw wymieniła kilka słów z Rioną, która najwyraźniej w ramach protokołu dyplomatycznego wręczyła jej jakiś podarek. Medyczkę od razu zaintrygowało co też mogło stanowić odpowiedni prezent dla żyjącej pośród zbytków qadirańskiej władczyni. Aczkolwiek miała na to ledwie ułamek klepsydry bowiem na życzenie tutejszej rządzącej przyszło przedstawić się elfowi Deirlialowi, a wkrótce potem samej Quatermain. Wystąpiła tedy przed szereg i z zachowaniem wszystkich obowiązujących zasad powitała rządzącą, a następnie kontynuowała w kelesh ze swoich niezwykle charakterystycznym taldańskim akcentem:
— Jestem Lara Quatermain, posiadam stopień doktora z dziedziny medycyny uzyskany na Uniwersytecie Absalomskim. Od niedawna prowadzę indywidualną praktykę jako medyk, ale obecnie służę w tej materii niniejszej ekspedycji naukowej. Do której to dołączyłam, ponieważ od najmłodszych lat fascynuje się archeologią, co zawdzięczam moim rodzicom dr Amelii Livingstone i prof. sir Davidowi Quatermainowi.
Po tych słowach usunęła się, by zrobić miejsce Thurgrunowi.

Po przedstawieniach i życzeniach od władczyni audiencja dobiegła końca. Lara ze swej strony wypowiedziała taktowne podziękowanie i razem z innymi w zorganizowany sposób opuściła salę. W krok z nimi okazała się podążać prawa ręka władczyni, czarnoskóra Mukhata. Już za drzwiami z ciemnego drewna kobieta płynnym taldańskim w bezpośredni sposób złożyła Rionie propozycję nie do odrzucenia. Zaproszenie do jej komnaty, które miało dotyczyć także grupy wybrańców spośród grona członków ekspedycji. Quatermain szybko dowiedziała się, że wchodzi w jej poczet, jako oficjalna medyczka wyprawy.


Gabinet ciemnoskórej arkanistki okazał się obszernym pomieszczeniem urządzonym w zdecydowanie mniej wystawny sposób niż charakterystyczne pomieszczenia wysokich dostojników z tych rejonów. Do tego nietrudno było dostrzec przywiązanie kobiety do drobnych detali, harmonii i ścisłego porządku. Pojęć prawie że obcych blondwłosej doktor o sercu awanturniczki, z natury słabo zorganizowanej i polegającej głównie na intuicji.

Przyglądając się półkom potężnych regałów i zgromadzonym na nich dziełom czarnooka dziewczyna zdołała wypatrzeć pośród nich nawet jedną z książek napisanych przez jej ojca. Na ten widok wpierw poczuła bardzo przyjemne ciepło w środku, które ledwie chwilę później ustąpiło strapieniu. Przez świadomość zaginięcia rodziciela z trudem przychodziło jej skupianie się na wielkiej dumie i miłości, jakie w stosunku do niego odczuwała. Niewinne pytania Świtezia, niewątpliwie wbrew intencji autora, tylko pogorszyły sprawę, działając niczym uderzenia prosto w jej serce wykonane chłodnym ostrzem sztyletu.
— Myślę, że niewiele można dodać do słów mego ojca — odparła z ciężkim westchnieniem, silnąc się na normalny ton. — Był... Jest bardzo fachowy i dokładny. Ale wierzę, że kiedyś uda mi się opisać moje własne przygody.
Gospodarze zaraz potem uciszyli spojrzeniami elfa, niechcący pozwalając okularnicy odpocząć od nieprzyjemnego tematu. Zaraz potem Mukhata zamknęła drzwi i przykładając do nich dłoń, wyszeptała jakieś zaklęcie tłumiące odgłosy z zewnątrz. Medyczka przypuszczała, że również te wydostające się w tamtym kierunku.

Kiedy Bruin czytała list od prof. Wilgrima, Lara słuchała zasiadającej pośrodku stołu arkanistki przyglądając się uważnie mapie, na której ta wskazywała różne punkty, dodając powiązane z nimi informacje. Dziewczynę ucieszyły deklaracje, że władze Sakhrabayi dbają o bezpieczeństwo ekspedycji. Ostatnie czego chciała, to by koledze jej ojca stało się coś złego. Przy okazji zaintrygowała ją informacja o tym jakoby prof. Kazbar natrafił w pobliżu swojego stanowiska archeologicznego w Różanej Dolinie na obiekt, który mógł być częścią dawno zaginionego miasta Falhaja. Blondynka dowiedziała się o nim co nieco jeszcze przed wyruszeniem w drogę z notatek ojca. Jednak informacja na natrafieniu na materialny ślad tej antycznej osady miejskiej rozbudziła w niej na nowo nadzieję i ekscytację.

Niedługo potem Rahat z urzędniczą nadgorliwością i wyraźną emfazą wyrecytował warunki kontraktu, który Quatermain i inni podpisali jeszcze w Absalomie. W jej własnym mniemaniu zupełnie nieporzebnie, ponieważ nawet nie zamierzała niczego znikąd zabierać. Interesowało ją odkrywanie antycznych tajemnic, a nie grabienie grobowców. Mukhata w pewnym momencie przerwała koledze i podała Bruin pergamin związany ze sprawami technicznymi dotyczącymi wyprawy, zaś drugi, ku pewnemu zaskoczeniu jej samej, młodej medyczce.
— Dziękuję uprzejmie — odparła odbierając prezent od wysokiej urzędniczki.
Wkrótce potem nadeszła okazja, by goście zdali własne pytania. Lara uczyniła to jako ostatnia.
— Zastanawiają mnie niepokojące zdarzenia w mieście i rzekomo powiązane z nimi burze piaskowe. Czy wiadomo już cokolwiek więcej w tym temacie? I czy te niepokojące zjawisko nie stanowi czasem zagrożenia dla naukowej wyprawy pana Kazbara?
14, 13, 10, 7, 15


 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 11-02-2023 o 14:18. Powód: ver 0.9
Alex Tyler jest offline  
Stary 14-02-2023, 00:21   #17
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Dialog z Alex

Cała sytuacja z atakiem była dziwna. Thurgrun zbiegł do swojego pokoju ubierając się pospiesznie w to co miał pod ręką. Wliczały się w to świeże gacie, czarny skórzany pancerz i bluzkę z kapturem. Przeczesanie budynku od zaplecza nie przyniosło żadnego rezultatu. Nawet cyrkowiec nie wskoczyłby po tych murach, a to oznaczało dwie rzeczy. Albo użyto magii, która wywietrzała zanim przybył, albo...
Nie czekając ani chwili, zawrócił i pobiegł na górę.
ŁUP! ŁUP! ŁUP! rozległo się dość głośnie pukanie do drzwi Lary.
- Jesteś? - krasnolud przyłożył ucho do drzwi.
W odpowiedzi na łomotanie do drzwi Quatermain odłożyła swój notatnik, zeszła z łoża i zbliżyła się do drzwi. Uchyliwszy je, spojrzała znad wypolerowanych szkiełek na magusa i zapytała:
- Czym mogę służyć, Thurgrunie?
- Mam pewną teorię, mogę wejść? -

Młoda kobieta skinęła delikatnie głową i wpuściła stojącego u progu krasnoluda.
Ten wszedł do pokoju swobodnie podchodząc do okna. Wychylił się na chwilę, po czym odwrócił do archeolożki.
- Byłem na tyłach budynku. Ściany są gładkie jak dupka najdroższej kurdyzany, wysokie, bez możliwości podejścia. - wyłożył prosto z mostu. - Są dwie możliwości. Pierwsza jest taka, że magia ulotniła się zanim zdążyliśmy zbadać miejsce. Byliśmy chwilę po ataku, to nie mogła być złożona magia, ale mam też drugie wyjaśnienie. -
Thurgrun spojrzał dziewczynie prosto w oczy. Szukał w nich, czy domyśla się drugiego scenariusza.
- Drugie jest takie, że ktoś wszedł i wyszedł przez drzwi. -
- Jeśli chodzi o sprawy magiczne, to niestety niewiele mogę rzec - przyznała Lara, siadając na łóżku.
Nieco zaskoczona drugim wnioskiem Thurgruna od razu zapytała:
- Przepraszam, ale co chcesz powiedzieć przez to, że wyszedł przez drzwi? Sugerujesz kogoś z ekspedycji?
- Ekspedycji nie, ale kogoś z otoczenia tak. Kogoś z obsługi domu może? Nie wiem, ale odpowiadam za wasze bezpieczeństwo, więc wolałem się podzielić uwagami. Jak dobrze jesteś w stanie poradzić sobie z napastnikiem? -
zapytał prosto z mostu.
- Umiem się bronić - odparła po chwili medyczka. - Ale żadna ze mnie wojowniczka. Nie posiadam też innej broni poza muszkietem. -
Krasnolud skrzywił się. - Rozejrzę się po okolicy, ale miej się na baczności. - powiedział po chwili zastanowienia.
- Dziękuję - rzekła blondynka, kiwając głową. - Ty także miej się na baczności i postaraj nie narażać niepotrzebnie. -
- Jestem tu po to, żeby narażać swoje życie, żeby twoje było bezpieczne. - odpowiedział ze smutnym uśmiechem. Kierując się do wyjścia. Lara nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć, by nie wyjść na nieco protekcjonalną, więc sięgnęła po poczucie humoru.
- Owszem, ale to ja będę musiała cię potem składać do kupy. O tym już nie pomyślałeś? - założyła ręce na biodrach i wydęło wargi w udawanym oburzeniu, po czym mrugnęła figlarnie czarnym okiem w stronę krasnoluda.
- To jedyna pozytywna część tej całej popieprzonej sytuacji - uśmiechnłą się szerzej, tym razem szczerze dotykając się po piersi, niczym po piersi kobiecej. - HA! Dobre. - zaśmiał się w pół kroku. - Wiesz, naprawdę nieźle sobie poradziłaś z tymi dwoma bęcwałami. Bohatery! Najemniki! - zaśmiał się.
Quatermain poprawiła okulary na nosie i spojrzała na Thurgruna tak jakby się przesłyszała.
- Mówisz o Mykaelu i Rocco? - z niedowierzania kilkakrotnie zamrugała. - To nasi towarzysze podróży i na pewno byłoby milej, gdybyś był w odniesieniu do nich mniej obcesowy. -
Obcesowy? Krasnolud był nieco zmieszany. Podrapał się po gęstej, zaplecionej w warkocze, blond brodzie. Na jego twarzy malowało się zdziwienie.
- Nie rozumiem o czym mówisz. To Młodziki, niech ta “przygoda” nie namiesza im mocniej w głowie niż te rany.
- Nie masz z nimi zwady, więc nie widzę powodu, byś miał ich poniżać - Lara twardo obstawała przy swoim.
Wzruszył ramionami. Nie było sensu się kłócić. - Nikogo nie poniżam. Mówię prawdę. - Wziął głębszy oddech kiwając głową. - Źle to zaczęliśmy. Nie uważam, żebym nikogo poniżył, ani był obscesowy. Może to moje krasnoludzkie pochodzenie, proszę o wybaczenie… za moje grubiaństwo i brak wychowania. -
- Przeprosiny przyjęte - odparła wyraźnie rozpogodzona. - Mam nadzieję, że przyjdzie ci z tego jakaś nauka. Jako bardziej doświadczony wojownik winieneś być dla nich wzorem. A nie wykpiwać z nich i mianować bęcwałami. Słowo to w taldańskim jest pogardliwym określeniem oznaczającym głupca. To akurat dobrze pamiętam ze studiów. -
Thurgrun nie był pewien co sądzić o tej wymianie zdań. Wydawało się, że dziewczyna przywiązuje kobiecą uwagę do słów, podczas gdy mężczyźni, a zwłaszcza krasnoludzcy faceci używali różnych inwektyw w zupełnie niegroźnym i niepejoratywnym sensie. Ot, kolejna ciekawostka do kompletu.
- Czego w ogóle będziecie szukać tutaj? - spytał zmieniając temat.
- Falhajy - rzekła młoda doktor. - Zaginionego miasta znajdującego się najprawdopodobniej w południowej części Masywu Zho. Możliwe, że blisko Ward-Alsahary. -
- Dużo grzebania w pasku? Czego się spodziewasz? Ruiny do odkopania? Upiorne miasto widoczne tylko w określonych warunkach? Fata morgana? -
- Dużo grzebania w piasku - odpowiedziała czarnooka. - Mowa o pogrzebanym gdzieś, niemal zapomnianym mieście o nie do końca jasnej genezie. Ciężko mi powiedzieć coś więcej bez wchodzenia w domysły i spekulacje. Zwłaszcza że nie jestem ekspertką. -
- Hmm - zamyślił się krasnolud. Od zawsze wiedział, że kobiety mają smykałkę do archeologii, mają predyspozycje. Mało który facet lubi grzebać w przeszłości z taką skrupulatnością. Tym bardziej więc zdziwiła go odpowiedź Lary.
- A jaka jest twoja dziedzina ekspertyzy? - spytał.
- Mam doktorat z medycyny - wyjaśniła Quatermain.
- Czyli nie jesteś archeologiem? -
- Moi rodzice byli wybitnymi archeologami, więc moje życie w dużym stopniu kręciło się wokół tego tematu. Dlatego też jest mi bardzo bliski. Nie posiadam jednak formalnego wykształcenia w tym kierunku. Choć zamierzam to kiedyś nadrobić. -
Thurgrun mógł sobie tylko pluć w brodę, że nie zamienił zbyt dużo słów z Larą podczas podróży.
- Cóż, - chrząknął w zakłopotaniu głaszcząc brodę. - W takim razie… hmm… zbiłaś mnie z pantałyku… - powiedział zmieszany z rozbrajającą szczerością.
- Jakby co, to nie było to moim zamiarem - rzuciła żartobliwie medyczka, mrugając do magusa okiem.
- Tak, cóż… - gdyby nie bujna broda, z pewnością Lara zauważyłaby zarumienione policzki. - To ja już… to ja już pójdę. Tak, będę u siebie, daj znać jak będziesz mnie potrzebować… jakby coś się działo oczywiście. - chcąc uniknąć większej kompromitacji krasnolud wycofał się czym prędzej zamykając za sobą drzwi.

~ Skończony idiota! ~ pomyślał wychodząc. Nie rozumiał, jak to się stało, że nagle stracił język w gębie. Ba! Żeby tylko język. Co się właściwie wydarzyło? Krasnolud długo jeszcze zachodził w głowę jak mógł tak koncertowo spieprzyć prostą wydawałoby się rozmowę.

* * *

Podróż do pałacu nie była męcząca, ponieważ ktoś najwyraźniej mający co najmniej dwie szare komórki pomyślał i dostali zaproszenie gdy Słońce chyliło się już ku zachodowi. Gorąc nie bił już z nieba, ale z kamiennych domów i brukowanych ulic. Z góry zaś czuć było chłodniejsze powietrze delikatnie muskające wędrowców. Idealne połączenie.
~ Tak można by żyć ~ pomyślał krasnolud maszerując pomiędzy gwardzistami. Czuł się nieswojo mając własną obstawę, ale nie protestował. Dyskretnie zerkał na plecy Lary po raz kolejny układając w głowie alternatywne wersje rozmowy, w której zawsze wychodził na bardziej elokwentnego i obytego.

Cały ten przepych i złoto bardzo zastanawiało Thurgruna. Czy istnieje tu złodziejstwo, które znał z pozostałych rejonów Taldoru, czy też tutejszy przepych był tak powszedni, że nikt nie kwapił się z wypuływaniem szlachetnych kamieni stanowiących oczy niejednej statuły? A jeśli istnieje półświatek, to czym się zajmuje, jeśli nie paserstwem bogactw?
Te i inne ponure myśli towarzyszyły mu gdy wspinał się po stopniach do pałacu. Nie zauważył nawet kiedy stanął na szczycie. Spostrzegł jedynie, że zamyślił się tak bardzo, że stał się nieuważny.

Skarcił się w myślach po raz kolejny, gdy okazało się, że przyjdzie im czekać w do porzygu wypchanym bogactwem miejscu. Spędziwszy tu niemal godzinę, krasnolud wynudził się śmiertelnie. Obejrzał z bliska chyba każdy centymetr ściany, skosztował każdej potrawy i każdego napoju, toteż gdy musieli ruszyć czuł się strasznie ociężały i napęczniały. Miał tylko nadzieję, że nie dostanie sraczki w trakcie audiencji. Albo gazów. Głośne i dosadne gazy zapewne odbiły by się niezłym echem po pomieszczeniu i nie wzbudziły aprobaty zebranych.

No i znów Rahat z kołkiem w dupie. Pewnie nie śmiał nawet drgnąć, żeby kij mu się przypadkiem nie poluzował pomiędzy ściśniętymi pośladami. Thurgrun nie lubił takich miejsc i zdecydowanie zatęsknił do gorzałki wypitej ze wspólnego bukłaka gdzieś przy ognisku jedząc wędzone węgorze.

- Thurgrun o pani - przedstawił się z niskim ukłonem ukazującym ogoloną głowę. - Absolwent Akademii Sztuk Magicznych w Absalomie, a także sztuk wojskowych w mych rodzinnych stronach. Służę pomocą w kwestiach magicznych, a także w przetrwaniu i przeżyciu co bardziej kruchych członków wyprawy. - odpowiedział przekazując głos kolejnej osobie.
Zaciekawiło go co też się stało, jakież to zrządzenie losu sprawiło, że audiencja, a przez to i jego męki zostały skrócone do minimum? Ot, wrodzona ciekawość. Jeszcze tylko kilka ukłonów i wolność.
A nie, jeszcze nie. Musieli jeszcze omówić temat z Mukhatą, ale ona w przeciwieństwie do reszty była bezpośrednia. I chyba szczera. Thurgrun od razu poczuł nić porozumienia.


W samym gabinecie Thurgrum postanowił sprawiać wrażenie idioty i nie odzywał się, by nie rozwiać jakikolwiek wątpliwości. Powściągliwie przyglądał się pomieszczeniu w duszy radując się prostotą i ascetyzmem tego miejsca, tak różnego od tego co znajdowało się za drzwiami. Z tematów, które go interesowały były na pewno mapy terenu, dostępność wody, zapasów jedzenia, schronienia przed żarem i pustynnymi wiatrami. Część był w stanie wyczytać z przedstawionej mapy, część niestety musiał dopytać ignorując przy tym Rahata tak jak tylko się dało. Nie był natomiast w stanie wyłuskać z papieru informacji ile powinna potrwać podróż, jaki zapas zapasów mają i jak wygląda sytuacja w obozie, a zatem wszystko co nie dotyczyło bezpośrednio grzebania w ziemi w poszukiwaniu skarbów.
 
psionik jest offline  
Stary 15-02-2023, 01:13   #18
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Pałac Jej Promienności

Będzie wam towarzyszyć czteroosobowy patrol podczas podróży przez Bruzdy oraz dwóch woźniców — nadworna arkanistka odparła krótko na pytanie Deirliala. — Przyrządzę dla pana kopię manifestu na jutro.

Kolejne pytania uleciały ze strony drugiego elfa. Podczas gdy bard przemawiał, Mukhata zajęła ręce rozkładaniem papierów, zawierających zapewne odpowiedzi, wnosząc po krótkiej chwili jaką poświęciła na konsultację ze słowem pisanym. Rahat jedynie milczał, bezwiednym gestem gładząc kielich i co rusz upijając zeń łyk wody.

Obóz winien obecnie liczyć piętnaście osób, wraz z profesorem Wilgrimem. Sześciu uczonych oraz ośmiu zbrojnych, z równą ilością przeszukiwaczy i najemników — wymieniła Mukhata, przesuwając pergamin po blacie. — Sposobem komunikacji pozostają konni posłańcy z racji drapieżnego ptactwa w Dolinie oraz braku wystarczająco silnych czaromiotów wśród ekspedycji. Co do zabezpieczeń... Magister Bruin?

Korzystamy w tym zakresie z rekomendacji pałacu — Riona odchyliła się w krześle, by napotkać spojrzenie Świtezia. — Standardowe procedury, Świteziu. Wodę czerpiemy z oazy, zapasy pozostają pod kluczem i są racjonowane wedle reguł. Jak mniemam profesor nadal dba o to, by na wszelki wypadek mieć wystarczająco wiele wszystkiego na co najmniej pół tygodnia. Drobne rzeczy ginęły jeszcze zanim wyruszyłam z powrotem do Absalomu, lecz mniemam że była to sprawka owych koboldów.

Wedle raportu profesora Wilgrima, te prymitywne istoty obwołują się “Dziedzicami Murranaixa”. Typowe dla tego gatunku urojenia wielkości — kamienna maska Mukhaty opadła na chwilę w wieloznacznym grymasie. — Liczebność plemienia jest nam nieznana, aczkolwiek jak wspomniałam, ich obecność na masywie nie powinna stanowić problemu dla ekspedycji. Profesor zawarł pakt o nieagresji z ich szamanem. Gdy tylko będzie to możliwe, Jej Promienność oddeleguje zbrojny oddział do wysiedlenia tych szkodników.

Lara przemówiła jako ostatnia i to jej słowa w końcu zmotywowały Rahata do reakcji. Chociaż nieśmiertelnie urzędniczy uśmiech nie przygasł, to odstawiony na stół kielich, zwężone spojrzenie i napięta sylwetka były wystarczającymi dowodami na to, że poruszony temat był mu nie w smak.

Panno Quartermain, nie przejmowałbym się sensacjonalizmem plebejuszy, którzy ze snucia teorii na tenże temat uczynili swe ulubione zajęcie ostatnimi dniami. Zapewniam, iż sytuacja jest pod kontrolą Jej Promienności oraz Jej wiernych sług. Pańskie obawy, o ile zrozumiałe, są nieuzasadnione — protekcjonalne nuty wdarły się w głos Rahata.

Anomalie pozostają ograniczone do siedlisk ludzkich, doktor Quartermain — ton Mukhaty pozostawał w naukowo neutralnych tonach. — Gdyby istniały przesłanki, iż mogą stanowić zagrożenie dla wyprawy, poinformowałabym państwa o takowym ryzyku.

Związani tajemnicą urzędu doradcy nie zamierzali zaoferować więcej informacji na temat burz, to było oczywiste i zupełnie już przypieczętowane przez ciszę jak po raz wtóry owinęła schludny gabinet Mukhaty. Milczenie przerwała Riona, podnosząc się ze swojego miejsca i dziękując urzędnikom, wymieniając się jeszcze z nimi mało ważnymi uprzejmościami przy opuszczaniu gabinetu, przed którym czekał na nich tenże sam jasnowłosy niewolnik, który powitał ich przy wejściu do pałacu, w asyście dwóch gwardzistów. Jak się okazało, Mukhata i Rahat nie zamierzali odprowadzać ich do wyjścia, pozostając w pracowni arkanistki i żegnając oszczędnymi życzeniami dobrej fortuny w ekspedycji, identycznymi do pożegnalnych słów Semiramis.

Młody niewolny poprowadził ich kolejnymi pysznie udekorowanymi korytarzami, po paru chwilach przekraczając drzwi prowadzące do ogrodów. Naturalna zieleń, przeplatana wielobarwnymi kwiatami, zastąpiła tą sztuczną, gdy grupa zagłębiła się wąskimi ścieżkami, otoczona szmerem flory, rozmowami dworzan i melodiom wygrywanym na harfie. Niewolnik doprowadził ich w końcu do pokaźnych rozmiarów altany, gdzie czekała na nich reszta ich towarzyszy. Zaciszny kąt ogrodów oferował wspaniały widok na rozświetloną pajęczynę ulic i alejek Sakhrabayi, jak i atramentowy już nieboskłon naszpikowany mrugającymi gwiazdami. Parę chwil minęło, zanim ekspedycja zebrała się do opuszczenia pałacu Jej Promienności, pozwalając nacieszyć oczy malowniczym widokiem, skosztować kolejnych przekąsek i zwilżyć gardła słodkimi napojami.

Koniec końców jednak, Riona zarządziła powrót do domu gościnnego.




Zachodnia brama
17 Sarenith 4707 AR


Zachodnia brama Sakhrabayi o tej porze świeciła pustkami, nie licząc strażników jakimi obsadzona była kordegarda i jeźdźców w tradycyjnym łuskowym pancerzu, strzegących wypakowanego po brzegi wozu. Pałacowy przewodnik, który oczekiwał ich na tarasie jeszcze przed śniadaniem i którego obecność była tylko formalnością (bramę doskonale było widać sprzed domu gościnnego), zachęcił ich gestem do przekroczenia wierzei i, skłoniwszy się po pas, zniknął im z oczu w którejś z alejek. Parę kroków za murami czekał już na nich - wedle zapowiedzi Mukhaty - wypakowany po brzegi wóz, czwórka zbrojnych w tradycyjnych pancerzach łuskowych oraz dwóch woźniców - jeden garbaty, drugi szczerbaty. Oraz tabun osiodłanych koni z lokalnej stadniny, otoczony przez niewolników którzy ponownie zajęli się bagażami grupy. A przynajmniej tych z nich, którzy na to pozwolili.

Przygotowanie do wyjazdu odbywały się w różnych humorach, miejscami nadal przygaszonych. Część młodszych uczestników wyprawy resztę wieczoru spędziła na zwiedzaniu Sakhrabayi; niewątpliwie zwiedzili liczne przybytki oferujące suto zakrapiane rozrywki, wnosząc po bladych licach i ponurych minach. Sam początek dnia nie nastrajał pozytywnie także tych, którzy postanowili pozostać w domu gościnnym - świątynne dzwony rozbrzmiały o pierwszym brzasku, a krótko po nich zajazd rozbrzmiał krokami gości i personelu udających się na poranne modły, wznoszone z twarzami zwróconymi ku wschodzącemu słońcu. Sarenricka wiara była głęboko zakorzenionym aspektem qadirańskiej tożsamości, toteż każde miasto rozbrzmiewało takimi sakralnymi chórami w keleszyckiej mowie i nieprzywykli doń cudzoziemcy często byli wyrywani ze snu porannym rytuałem.

Szczęśliwie, gdy już konie zostały oporządzone, nawet najgorsze nastroje uległy poprawie - co mogli zawdzięczać w dużej mierze obfitemu śniadaniu zaserwowanemu przez Mahmeda, w lżejszym wydaniu aniżeli posiłki dnia poprzedniego, oraz parującym kubkom wypełnionym po brzegi świeżo zmieloną kawą. Towar, który na avistańskich salonach uchodził za luksus, tutaj był normalną częścią życia. Członkowie ekspedycji powoli, jedno po drugim, zaczęli wspinać się na siodła.

Rayyanie, jeśli mogę... — Riona zagaiła półorka przy sprawdzaniu wozu i jego zawartości. — Nie zauważyłam, żebyś uczestniczył w modłach. Nie wyznajesz Sarenrae?

Nie tak gorliwie jak większość tutejszych — odparł najemnik. Znaczona bliznami dłoń szarpnęła za medalion na szyi, wyciągając symbol stylizowany na trzy sztylety spod napierśnika.

Ah, niecodzienny wybór! Zaiste ciekawe, który aspekt Calistrii najbardziej do ciebie przemawia — półelfka uśmiechnęła się znad pergaminu, na którym odhaczała kolejne pozycje.

Hah, na pewno nie ten, który chodzi po głowie pani magister — Rayyan zaśmiał się w głos. — Należę do Wolnej Kompanii, nazwa chyba mówi sama za siebie.

Istotnie.

Twoja kolej, pani magister. Do którego boskiego patrona, bądź patronki, wznosisz swoje modły?

Uśmiech półelfki przygasł nieco na to pytanie i zamilkła, odhaczając ostatnią pozycję na liście i zwijając papier. Odchrząknęła.

Milani.

Ah — Rayyan przytaknął w zrozumieniu.

Najemnik odwrócił się na pięcie i wcisnął palce do ust. Przeciągły gwizd uciszył inne toczące się rozmowy i ściągnął spojrzenia w jego stronę.

Słuchajcie uważnie, przyjaciele — półork miał naturalnie donośny głos, nie musiał go nawet za bardzo podnosić. — Beżowe chusty w waszych jukach nie są dla ozdoby. Na wypadek jakby miał zerwać się wicher, pokażę wam jak owinąć twarze, żebyście nie nażarli się piachu. Patrzcie uważnie.

Prezentacja Rayyana została przyjęta przez zbrojnych parsknięciami i zniecierpliwionymi spojrzeniami, ale to nie zatrzymało go przed powtórzeniem lekcji trzy razy. Dopiero gdy najemnik po raz trzeci obwiązał własną, brązową chustę wokół swojej twarzy, padł sygnał wyjazdu. Ekspedycja ruszyła przed siebie spokojnym tempem, przy akompaniamencie terkoczącego wozu i przyjacielskich rozmów, rozpoczynając kolejny etap podróży. Tym razem, całe szczęście, o wiele krótszy i na stałym gruncie.

Oraz o wiele bardziej ekscytujący, niż miesięczny rejs.




Karawanseraj

Podróż na zachód, łagodnie wijącym się szlakiem, zajęła niemalże cały dzień. Drogą ciągnęła się wężowato, stanowiąc swego rodzaju linię demarkacyjną i oddzielając pagórki na południu, od których Bruzdy brały swoją nazwę, od bardziej płaskich, nizinnych terenów na północ, które hen daleko przechodziły w pustynię. Gdy jasne mury Sakhrabayi zniknęły za horyzontem, krajobraz stał się nader monotonny - suchość wisiała nie tylko w powietrzu, ale i rozciągała się gdzie okiem nie sięgnąć, barwiąc okolicę na stonowane kolory brązu i brunatu. Gdzieniegdzie tylko ta monotonia przeplatana była miejscową florą, w postaci bylic, traganków, rdestowców i heliotropów. Daleko na południe, na czubkach pagórków, czasami można było dostrzec nawet stadka dzikich owiec.

Słońce prażyło niemiłosiernie i każdy popas, zarządzany mniej więcej co dwie godziny w strategicznych miejscach, oferujących schronienie przed żarem, witano z ulgą. Ciężko było też nie podziwiać wytrzymałości czwórki zbrojnych i Rayyana, którzy niestrudzenie podróżowali w pancerzach, jakby ukrop nie robił na nich wielkiego wrażenia - ale, jak głosiła popularna maksyma, do wszystkiego szło się przyzwyczaić. Zwłaszcza że w gorącym klimacie żyli od urodzenia.

Gdy ostatni postój - dwie ligi od karawanseraju do którego zmierzali - dobiegał już końca, zbrojny kwartet wyruszył paręnaście minut przed resztą, by upewnić się czy dalsza droga była bezpieczna. Parę zgryźliwych komentarzy uleciało między grupą, widząc w tym manewrze zaledwie chęć bycia pierwszymi w chłodnych łaźniach, zwłaszcza że na szlaku nie wypatrzyli nawet najmniejszego drapieżnika. A co dopiero niebezpieczeństwa, które mogłoby zagrozić tak licznej grupie.

Karawanseraj wyrósł na widnokręgu dwie godziny później, w wydłużających się cieniach, osadzony na szczycie pagórka i pamiętający lepsze czasy. Nawet w czasach swojej świetności jednak, gdy budynek gościł kupców przemierzających martwy już szlak łączący Sakhrabayę z zachodnimi prowincjami, czworokątna bryła piaskowca zapewne nie imponowała żadnemu podróżnemu, pozbawiona jakichkolwiek elementów dekoracyjnych na zewnętrznych ścianach. Jedynie rzeźbiony łuk, w którym osadzona była brama prowadząca na dziedziniec, był stylizowany na dwa rumaki stojące dęba i oferował jako-takie urozmaicenie architekturalnej nijakości. Uchylone nieznacznie wierzeje nęciły wizją chłodnej kąpieli i cienistych wnętrzy do tego stopnia, że orszak mimowolnie przyspieszył, pokonując ostatnie metry krętej ścieżki.

Tylko po to, by zatrzymać się nagle.

To, co z daleka zmęczone oczy uznały za grę światła i cieni, na bliższą już odległość wyglądało na zaschnięte plamy. Zarówno na drewnie uchylonych skrzydeł, jak i na granicy piasku i kamienia, którym wyłożony był pasaż. Rayyan w żołnierskim odruchu uniósł dłoń, zaciskając ją zaraz w pięść, wstrzymując karawanę. Szóstka, którą w pałacu Mukhata obwołała “specjalistami”, wymieniła się naprędce spojrzeniami, w popisie bezsłownej komunikacji potwierdzając, że byli zgodni co do proweniencji plam.

Rayyan, czy wszystko... — Riona zrównała się z najemnikiem i podążyła za jego spojrzeniem ze zmarszczonym czołem. Sapnięcie zaskoczenia uciekło z jej ust. — Na Wieczny Rozkwit, czy to krew?!






________________________________


5k20
 
Aro jest offline  
Stary 15-02-2023, 09:13   #19
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Słysząc kpiące słowa Mukhaty o koboldach, Deirlial uśmiechnął się nieznacznie- ile ras mogło dokładnie coś takiego powiedzieć o ludziach i ich mieszańcach? Postarał się jednak zapamiętać miano Murranaixa, brzmiało jak skrócona wersja smoczego miana, a nie raz i nie dwa słyszał o tych majestatycznych gadach wysługujących się „prymitywnymi istotami”, które oddawały im boską cześć. Nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, gdyż pytanie doktor Quartermain wywołało, jak na obecną sytuację, wręcz żywiołową reakcję. Bagatelizowanie sprawy, ignorancja, zapewnianie o kontroli nad sytuacją i milczenie - czy gdyby tak było, czy niezidentyfikowanemu sprawcy udałoby się dokonać brutalnego morderstwa połączonego z (prawdopodobnie) rytualnymi torturami w centrum miasta na nieprzypadkowej ofierze, utrzymując je w pełnej tajemnicy?

***

Gdy wrócili do domu gościnnego, elf poprosił o karafkę wina palmowego i przekąski do niego, po czym zaprosił pozostałych towarzyszy do bocznej, bardziej prywatnej salki w rogu.
- Uznałem, że warto będzie w pełni skorzystać z wygód, skoro przez najbliższe dni nie będą dla nas osiągalne - rzucił z uśmiechem - Doktor Quatermain, czy może pani powiedzieć coś więcej na temat tych wydarzeń, o które pytała pani w pałacu? My także mieliśmy styczność z czymś, co zdecydowanie nie powinno być aż tak lekko potraktowane -

***

Deirlial z przyjemnością oddał część swojego bagażu tragarzom, zostawiając sobie najprzydatniejszy, i najcenniejszy ekwipunek. Z lubością wdychając aromat świeżej kawy, przysłuchiwał się rozmowie Riony i Rayyana, zerkając przy tym na niewolnych. Callistria i Milani… to mogło zwiastować kłopoty, zależnie od tego jak mocno ta dwójka była oddana dogmatom swych bóstw.
Następujący potem instruktaż wiązania chust obejrzał bardziej z grzeczności, niźli z potrzeby - chociaż od jego podróży do Osirionu minęło wiele dekad, wciąż świetnie pamiętał każdy jej element, w tym i przygotowanie na burze piaskowe. Szczególnie jednak tą część, która obrodziła w konsekwencje - wspaniałe konsekwencje, które będzie wspominał do końca swego życia, które w pewnym sensie dały mu jego wolność. Przez głowę przemknęła mu dawno nieobecna w niej myśl.
~Ciekawe, co czym teraz zajmuje się Elaria…~

***

Droga do karawanseraju nie obfitowała w żadne ekscytujące wydarzenia, no chyba że takowym można było nazwać dojrzenie z daleka stada owiec. Deirlial spędzał te godziny w milczeniu, obserwując krajobraz z nieodłącznym notatnikiem w dłoni. Kiedy w końcu zdał sobie sprawę, że w okolicy nie znajdowało się absolutnie nic godnego jego uwagi, wrócił do analizowania wczorajszych zapisków. Czy władze miasta ignorowały te zbrodnie, czy może wręcz przeciwnie - chcieli utrzymać je w tajemnicy, by nie wywoływać paniki w czasie, kiedy intensywnie nad tym pracowali? Myślał o tym intensywnie, próbując w ten sposób zapomnieć o doskwierającym mu upale: szybko zdążył zatęsknić za swoją chłodną pracownią w Absalomie, ale nie miał zamiaru pokazać słabości w tej sytuacji.

Sam karawanseraj nie zrobił na nim wrażenia - ot, dostosowana do tego klimatu wersja avistańskiego zajazdu z gospodą. Deirlial był jednak uradowany perspektywą odpoczynku w nieco wygodniejszych warunkach. Ta cicha radość minęła szybko, gdy rdzawe plamy na piasku i kamieniach okazały się krwawymi rozbryzgami.
- Zgadza się, krew - potwierdził pytanie Riony, podchodząc bliżej i rozglądając się - Walka lub zasadzka, brak ciał wyklucza większość zwierząt. Jednak z ofiar została zaciągnięta do środka - wskaza na wrota - Optymistyczny scenariusz zakłada odpędzenie napastników i zabranie rannego w bezpieczne miejsce, ale to trzeba sprawdzić - rzucił, zerkając na Rayyana i Thrugruna.

 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 18-02-2023 o 22:53.
Sindarin jest offline  
Stary 18-02-2023, 21:45   #20
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Karawanseraj


Droga znajoma, droga męcząca, upalna. Elf skrył blade ciało pod szerokim płaszczem i szarawarami w kolorze głębokiego indygo. Stopy odział równie stosownie do długiej podroży w mokasyny za kostkę, oblicze cieniło rondo dużego filcowego kapelusza w kolorze podpleśniałego buraka. Bard rad był z uzyskanego efektu, makijaż zrobił henną, żeby nie kłopotać się w drodze. równie z wrodzonego lenistwa i niechęci do myślenia o zbyt wielu rzeczach ograniczył ekwipunek do minimum. Dwa małe kuferki, jeden niezwykle cenny zawierał lutnię z której ściągnął struny, by nie uszkodziły się w drodze, do tego tłumok, znaczy worek z ubraniami i drobiazgami.

Cięciwę z łuku również ściągnął i umieścił na piersi w niewielkim zapinanym w poprzek tułowia otorbieniu. Mawiało się na to elfka. Nie rozstawał się tylko z długim chudym ostrzem znaczącym się spod płaszcza i ową elfką. W istocie pod obszernym odzieniem Świteź skrywał kilka niespodzianek.

Podróż znosił dzielnie, ale chętnie wypatrywał cienia i odrobiny wody. W większej spiekocie przyczepiał do ronda kapelusza półprzeźroczysty woal. Ów zapewne stępił w pierwszej chwili jego wzrok, kiedy zbliżyli się do strażnicy.

Piach czerwony,
Rdzawe plamy
Od krwi palmy,
Przejrzały.

niedojrzały!
- olśniło elfa

Oczarowany mógłby rozstawiać sztalugi, ale mroczna wizja, niebezpieczeństwo przyczajone, nieodkryte, skruszyły pozę. Stłamsił pokusę bard. Niby bez pospiechu, ale w rytm: woal schował za pazuchę, skąd wydobył cięciwę, dwa kroki do wozu i już sposobił oręż, jednocześnie przebijając się głosem.

- Mędrcy koło wozów, brać co wam w ręce wpadnie! Rayyan, opanuj tabor! - już podjął kołczan - Wycieczka! Deirlial i Quartermain, odstąp w tył! Siebie będziemy ratować i zapasy, a nie zbrojnych! - niespodziewanie, przemieszczający się dotychczas między wozami Świteź, tylko słyszalny, susem wskoczył na jeden z nich, co nieco zaskoczyło struchlałego woźnicę. Elf czekał reakcji swych słów.
- Widzisz coś tam magusie? - zwrócił się dla odmiany do krasnoluda. - A Ty? - pani do Riony, znów do wszystkich - Czterech zbrojnych, pojechało przed nami. - taka przestroga powinna wystarczyć.

Elf zeskoczył z wozu, znów niemalże zniknął w cieniach między wozami. Skierował się na przód kolumny, choć swędziały go plecy.

Wredna niepewności,
Kochanko najlepsza,
Najgorsza przyjaciółko,
Moja miłości.


W jakiej odległości jesteśmy?
Czy widać tylko krew, czy też kawałki ciał?
Do wydawania dyspozycji używam negocjacji, lub performence chyba, że MG uzna za odpowiedni inny test. Następnie jakaś wiedza - natura, chyba, że bard, na ocenę sytuacji.
Świteź gotowy z łukiem i czarami. Co powiedzą czarodzieje?

14/10/14/18/17

 
Nanatar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172