Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-05-2023, 10:02   #51
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Czekając, aż doktor Quartermain zbada chore gnolle, elf raz jeszcze badawczo przyjrzał się Cykucie i jeńcom, odkładając swoją torbę i łuk pod ścianą. Wszystkie poszlaki wskazywały na to, że przedstawiona przez nią historia ucieczki, przyjęcia i zdrady w karawanseraju jest prawdziwa, i badacz zgadzał się opinią medyczki. Wciąż jednak były w tym wszystkim luki, które wręcz domagały się wypełnienia. Co dokładnie wygnało gnolle z ich terenów – duchy, mroczne moce, a może zwykła epidemia? I w jakim celu mieszkańcy karawanseraju je zaatakowali? Rasowe uprzedzenia były wątpliwe, mogli ich zwyczajnie nie wpuścić. Może „prośba” o schronienie w wykonaniu gnolli była mniej cywilizowana, niż wydawało się to właściwe? Także mało prawdopodobne, wszak mieli najemników do ochrony. Pozostawał sztampowy i odwieczny powód: chciwość, chęć zagarnięcia wszystkich ich skarbów, wspomnianego srebra? Zdaniem elfa było to najpewniejsze, chociaż musiało jednocześnie wiązać się z nieprzeciętną głupotą zarządcy. Sprytny kupiec zażądałby od zdesperowanej grupy ogromnej kwoty za nocleg, obławiając się bezpiecznie, kosztem co najwyżej złych języków. Próba zamordowania gości stawiała go zaś na równi, lub nawet niżej od bandytów grasujących na drogach.
- Cykuto – odezwał się po chwili, podchodząc do Sahida - Czy w czasie, gdy doktor Quartermain bada twych synów, opowiesz ze szczegółami, jakie wydarzenia was tu doprowadziły? Czym były te duchy, skąd się wzięły i czy to one wywołały chorobę? Chciałbym także raz jeszcze porozmawiać z jeńcami. Próba przekupstwa świadczy o ich winie, więc każde kolejne kłamstwo tylko pogorszy ich los – spojrzał na tłuściocha - Będę wdzięczny, jeśli przedstawisz, zgodnie z prawdą, wydarzenia ostatnich dni. Jest tu wysłannik Semiramis – skinął dyskretnie w stronę Świtezia - więc przypominam, że krzywoprzysięstwo, chociaż jest zbrodnią mniejszą niż próba morderstwa gości pod własnym dachem, nie poprawi waszej sytuacji –

 
Sindarin jest offline  
Stary 20-05-2023, 20:55   #52
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Karawanseraj
17 Sarenith 4707 AR


Duchy, złe duchy — powtórzyła Cykuta. Samica miała słabo rozbudowane słownictwo we Wspólnym, cóż poradzić. — Przyszły nocą, zawsze. Wolne zjawy w pyle i wietrze, za gusłami miraży. Nie jak Cykuta i gnolle, trochę jak wy, ale inne. Nie elf, nie ork, nie ludź, nie krew stąd.

Albinoska zamilkła, podrapała się za uchem w geście sugerującym, że szukała odpowiednich słów w keleszyckim. Nie odnalazła ich, w zamian odzywając się we własnej mowie, cyzelując słowa, by członkowie ekspedycji mogli zrozumieć każdą sylabę.

Agnirakta, vāyurakta. Samatalarakta. Rakta — przy tym ostatnim podeszła do jeńców, wskazując pazurem czerwone plany. Powtórzyła słowa, dźgając zaschniętą krew.

Dyplomacja pierwsza klasa — parsknął Thurgrun pod nosem, obracając topór w dłoni. — To dyplomacja czy jakaś gra w zgadywanki prosto z salonów szlachty?

Jakaś krew — zadumał się Deirlial. Zaryzykował zgadnięcie, co miała na myśli guślarka, zakładając że gramatyka języka gnolli operowała podobną strukturą co znane mu mowy, gdy szło o nazewnictwo ras. Zwłaszcza że Qadira mogła poszczycić się sporym odsetkiem przedstawicieli rasy, która przyszła mu na myśl. — Czy masz na myśli planokrwistych, Cykuto? Żywiołotkniętych? Potomstwo dżinów?

Cykuta przytaknęła dopiero na to ostatnie i już miała przemówić ponownie, gdy Świteź wszedł jej w słowo.

To miejskie legendy — oznajmił z nutą sceptycyzmu. — Co jakiś czas szepcze się o górskich miastach pełnych ifrytów, oreadów, ondynów, sylfów i suli, skrytych pod iluzjami i zaklęciami maskującymi. Tak jak o monstrach w najciemniejszych zakątkach masywu, zrodzonych z przelanej tam przed wiekami krwi Volnagura i podziemnych kompleksach Szarańczy, pełnych wyzwoleńców.

W każdej legendzie tkwi ziarno prawdy — odparł śledczy, zanim zwrócił się ponownie do Cykuty. — Czy to oni wygnali was z gór?

Tak-nie — odparła samica. — Plemię Cykuty potrzebować nowe miejsce, znaleźć schronienie. Dużo woda, dużo żer w dolinie. Duchy tam. Wygnać plemię. Wcześniej plemię wygnać czarnomagia. Cień. Stary cień, przyszedł marami do Cykuty. Później innych. Jad i trucizna w domu plemienia. Dlatego uciec. Teraz cały czas uciekać. Cień rośnie.

Profesor Wilgrim nie raportował żadnych anomalii magicznych — burknął Thurgrun.

Zanim komukolwiek było dane przemówić, na dziedziniec powróciła Lara z Rayyanem. Tuż za nim stąpał kolejny gnoll, o czarnej sierści. Przemówił pierwszy, prędką serią warknięć i szczeknięć, podszytą czymś na kształt ekscytacji. Tudzież radości. Bez wątpienia wyjaśnił szczegółowo przebieg wizyty lekarskiej w magazynie, aczkolwiek mimo tego doktor Quartermain przemówiła w stronę Cykuty.

Twoi współplemieńcy, Cykuto, przejawiają objawy zatrucia, najpewniej pokarmowego. Napoiłam ich ziołowym specyfikiem, który uśmierzył boleści żołądka i uspokoił jelita. W normalnej sytuacji radziłabym odczekać aż przejdą im najgorsze symptomy, aczkolwiek w tych okolicznościach jest to niewskazane — medyczka westchnęła. — Musisz baczyć, aby pili wystarczająco dużo wody w drodze, odwodnienie tylko pogorszy ich objawy. Chłodny kompres, to jest wilgotny materiał na czole, powinien pomóc z gorączką. Gdy będą w stanie się posilić, ogranicz ich jadło najlepiej do suchego chleba z przegotowaną wodą. Jeśli idzie o specyfik, wymieszaj w równych proporcjach...

Instrukcje Lary były wypowiedziane rzeczowym tonem, szczegółowe, wyczerpujące i niewymagające uciekania się do kreatywnych synonimów. Cykuta zdawała się o wiele lepiej rozumieć keleszycki niż nim władać, wnosząc po uważnym spojrzeniu utkwionym w medyczce, niezmąconym choćby cieniem niezrozumienia. Gdy Quartermain zamilkła, samica kiwnęła tylko głową i, rzuciwszy parę słów w swoim języku, skierowała kroki do magazynu, najpewniej aby przekonać się na własne oczy, czy zabiegi medyczki rzeczywiście pomogły.

Lara i Rayyan powrócili na drugi koniec dziedzińca, pod czujnym spojrzeniem gnolli i zaciekawionymi zerknięciami kompanów. Dźwięki poruszenia zza pleców sugerowały, że plemię zaczęło czynić ostatnie przygotowania do wyjazdu. Największa dwukółka z łącznika została też zaraz wciągnięta do środka, zapewne by ułożyć na niej złożonych chorobą osobników.

Mają hienodona — oznajmił Rayyan, podnosząc swój oręż.

Cykuta pojawiła się ponownie na dziedzińcu parę chwil później, tym razem już w towarzystwie wszystkich swoich pobratymców. Wspomniana przez pół-orka potężna bestia wyłoniła się ostatnia, już w uprzęży do której gnolle przyczepiły dwukółkę.

Teraz iść — oznajmiła samica. — Cykuta ostatnia, synowie i bestia najpierw.

Teraz iść — przytaknął Rayyan.

Specjaliści usunęli się z drogi, krocząc po łuku w przeciwnym kierunku do tego, który obrała albinoska. Za wyjątkiem Thurgruna, który kroki skierował na zewnątrz karawanseraju, otwierając bramę na oścież i oddalił się w kierunku oczekującej reszty karawany, by uprzedzić Rionę i towarzystwo co do widoków, jakie miały wyłonić się zaraz za nim. Słowa jednak nie były w stanie kompletnie przygotować co niektórych na widok hienodona i parę okrzyków czy podniesionych głosów przebiło się z tamtego kierunku.

Trupy ich tam — oznajmiła Cykuta, wskazując ostatni zakątek budynku którego jeszcze nie zwiedzili, gdy została sam na sam z grupą. — Cykuta łaskawie zostawi. Podzięka. Znachorka weźmie też to.

Samica odpięła od pasa jeden z kościanych fetyszy, przecinając piasek dziedzińca i podchodząc do doktor. Wyciągnęła podarek w jej stronę.

Jeśli spotka inne gnolle, pokaże — wyjaśniła. — Dadzą pokój.

Czy napotkane inne hienowate rzeczywiście miały “dać pokój” na ujrzenie akcesorium miało pozostać zagadką. Gdy Cykuta zniknęła za bramą i karawana zaczęła powoli wtaczać się do środka, a Sahid i jego towarzysz-najemnik zostali uwolnieni z więzów, stało się jasnym, że nie mieli w planach “dania im pokoju”.



Gdyby nie odwołanie się do autorytetu Jej Promienności i głęboko zakorzenione tradycje gościnności, będące fundamentem qadirańskiej kultury, zapewne przyszłoby im nocować pod murami karawanseraju. Wybuch złości Sahida trwał ładny kawał czasu, jakby mężczyzna zupełnie nie odczuwał odniesionych ran i złagodniał właśnie gdy Świteź uciekł się do wspomnienia tychże dwóch świętości, a zgasł zupełnie gdy pojawiła się Halima z dziećmi. Na prośbę żony mężczyzna pozwolił się opatrzeć Larze, patrząc nań najprzychylniejszym wzrokiem - zapewne dzięki daniu Irfanowi szansy na przeżycie - aczkolwiek znaczyło to w tym przypadku tylko tyle, że w jego oczach nie błyszczało życzenie nieszczęścia.

Do doprowadzenia karawanseraju do porządku, by nadawał się do noclegu, zaprzęgnięto wszystkich. Mniej lub bardziej chętnie wzięto się za czyszczenie dormitorium z krwi, zbroczoną pościel rzucając wraz z trupami hien z pasażu do spalenia. Rozbrojono potrzaski w kuchni, rozebrano prowizoryczne barykady i ustawiono meble na właściwe miejsca. Trupy Złotego Bractwa zostały owinięte w proste sukna wydobyte z magazynu, tak samo jak ciała strażników Semiramis z ostatniej części karawanseraju, która okazała się być łaźnią i prywatnymi pomieszczeniami gospodarzy. Jedynie wprowadzone na dziedziniec wierzchowce mogły liczyć na natychmiastowy odpoczynek, uwiązane przy wodopojach i pojemnikach na paszę.

Dopiero gdy słońce niemal już zaszło za horyzontem, spowijając okolicę w długich cieniach, porządki dobiegły końca. Swąd spalonych trucheł całe szczęście nie wdzierał się zza murów karawanseraju dzięki lekkiemu powiewowi wiatru schodzącego z odległych gór i świszczącego wśród Bruzd. Przy późnej kolacji zaserwowanej przez Halimę niektórzy z członków ekspedycji ograniczyli się tylko do spakowanego w Sakhrabayi prowiantu, widocznie nie ufając gospodarzowi łypiącemu w ich kierunku sztyletami przy każdej okazji. Nie, aby ktokolwiek spodziewał się trucizny w podawanym jadle, acz mogła być zdecydowanie przyprawiona równie niepożądaną plwociną.

Łaźnia, podobnie jak reszta pomieszczeń, okazała się pamiętać lepsze czasy, gdy szlak handlowy przez masyw Zho, łączący Maharev z zachodnimi prowincjami, był jeszcze przejezdny i karawanseraj mógł liczyć na liczne karawany. Teraz, z czterech kamiennych basenów w każdym kącie pomieszczenia, zaledwie dwa pozostawały w użytku. Między nie wciśnięta była nawet łaźnia parowa, która obecnie służyła zaledwie za składowisko ręczników i myjek. Kąpiel w chłodnej wodzie, pompowanej gdzieś z głębin ziemi dzięki krasnoludzkim mechanizmom, była nader przyjemna po całym dniu podróży, gdy już wywietrzono skrzydło z odoru śmierci. Nawet będąc ograniczoną czasowo przez magister Bruin, która zadbała o to, aby każdy miał okazję na odpoczynek w wodzie, jednocześnie nie zajmując zbyt długo miejsca w łaźni. Zwłaszcza że, mimo kotar w obu basenach oferujących prywatność kąpieli, Riona ułożyła grafik bacząc na to, aby nie mieszać płci osobników w tym samym czasie.



Sahid oraz Rahim, jego towarzysz niewoli i kapitan wybitego najemnego oddziału, wzięli na siebie obowiązek posprzątania części magazynowej, do pomocy biorąc tylko młodych synów gospodarza. Mężczyzna na wszelkie oferty pomocy odmawiał kategorycznym tonem, co część wzięła po prostu za kolejny przejaw niechęci. Co bardziej podejrzliwi jednak uważali, że właściciel musiał coś ukrywać w składowni karawanseraju. Jak się okazało to właśnie ci drudzy mieli rację, bo gdy Deirlial - na prośbę Halimy - przerwał pracę mężczyznom, aby oznajmić im że kolacja jest gotowa, wprawne oko dostrzegło skrytkę w kącie pomieszczenia, która musiała umknąć gnollom. Deski podłogi w tamtym miejscu odstawały od reszty na tyle, by wyczulony wzrok śledczego mimowolnie to zauważył. Zawartość schowka miała jednak pozostać tajemnicą.

Przynajmniej na razie.


Mimo makabrycznych odkryć w karawanseraju, spędzenie dnia w podróży i napięcie podczas przybycia na miejsce noclegu prędko zrobiły swoje, kołysząc większość członków ekspedycji do snu godnego sprawiedliwych. Doprowadzone do porządku dormitorium, ze świeżą pościelą, zostało przeznaczone dla większości z nich. Dla specjalistów przygotowano prywatne pomieszczenia, komfortowe w swojej prostocie. Wizg wiatru w wąskich otworach i między drewnianymi skrzydłami drzwi w ciemności nabierał upiornych tonów, przypominając zawodzenie elfich zjaw zwanych ben side, lecz nawet do tego szło się przyzwyczaić. Zwłaszcza będąc motywowanym zmęczeniem.

Pobudka, wedle instrukcji Riony z poprzedniego wieczora, nadeszła wcześnie. Karawanseraj zaczął budzić się do życia o pierwszym brzasku. Wpierw ospale i powoli, lecz za rannymi ptaszkami powstali i inni - dormitoria miały to do siebie, że ruch i hałas, nawet te trzymane na delikatnych poziomach, prędko przybierały efekt kuli śnieżnej i za pierwszym przebudzonym zaraz powstawali inni, przy zwyczajowych stęknięciach, pomrukach i wychrypianych “jeszcze pięć minut”. Wszyscy byli jednak gotowi do drogi na czas, rozbudzeni porannymi ablucjami i parującymi kubkami kawy, serwowanymi przez Halimę z promiennym uśmiechem na ustach, którego powodem okazało się być przebudzenie jej ranionego syna, Irfana. Wedle doktor Quartermain szanse młodzika na przeżycie wzrosły i gospodarze mogli sobie pozwolić na ostrożny optymizm.

Nieco inaczej sprawa miała się z młodym Rocco. Przy zmianie opatrunku na głowie Lara dostrzegła typowe objawy zmęczenia, aczkolwiek jak się okazało, nie były one raczej połączone z odniesioną w Sakhrabayi raną, która goiła się wręcz podręcznikowo. Na wszelki wypadek jednak wykonała również parę prostych testów, mających sprawdzić czy nie doszło do wstrząśnienia mózgu u Andorańczyka.

Po prostu nie mogłem spać — Rocco westchnął, posłusznie wodząc spojrzeniem za palcem Lary. — Śniły mi się jakieś głupoty, a poza tym Rayyan chrapie jak niedźwiedź. Nie ma powodów do obaw.

Medyczka uśmiechnęła się tylko niezobowiązująco, przyzwyczajona do pacjentów bagatelizujących objawy. Nie była też do końca pewna, czy te słowa były skierowane do niej, czy też do Mykaela parę kroków za jej plecami, obserwującego ich jastrzębim wzrokiem. Zakończywszy badania, Quartermain uznała że ból głowy, lekka bladość i zaczerwienione oczy były tylko objawami niewyspania.

Mimo to proszę cię, abyś dał mi znać jeśli dalej będzie dokuczać ci bezsenność i ból głowy. Ty również, Mykaelu. Pilnuj go jak oka w głowie — rzuciła przez ramię lekkim tonem, będąc pewna że to Taldańczyk prędzej poinformuje ją o takich rzeczach. — Rocco, czy w twojej rodzinie istnieją predyspozycje do magii?

Co to ma do... — sarknął Rocco, lecz zreflektował się prędko pod spojrzeniem medyczki. — Tak, doktor Quartermain. Moja babka była wieszczką. Taką z prawdziwego zdarzenia, co potrafiła czerpać energię skądś tam, a nie taką, co wróżyła z fusów i wnętrzności zwierząt. Podobno ten dar objawia się co drugie pokolenie, ale moja siostra zaczęła przejawiać oznaki jeszcze zanim przeniosłem się do Absalomu. Wątpię więc, by to było to. Myśli pani, że to jakiś talent magiczny się we mnie przebudza?

Niewykluczone — odparła Lara. — Aczkolwiek magia z natury jest nieprzewidywalną siłą.

Pocieszające — westchnął Rocco.



Podróż przez Bruzdy
18-19 Sarenith 4707 AR


Kolejny dzień w drodze dorównywał temu pierwszemu pod względem komfortu. Pierwsze godziny po opuszczeniu karawanseraju minęły względnie przyjemnie z racji łagodnego wiatru i budzącego się słońca, lecz im bliżej południa, tym spiekota coraz bardziej zaczęła dawać się we znaki i nic nie wskazywało na to, aby mieli się do niej prędko przyzwyczaić. Przy pierwszym popasie, wśród kamiennych formacji, większość z nich skorzystała z cienistych kryjówek między głazami, nie podnosząc się nawet gdy Rayyan ze Świteziem dostrzegli patrol w barwach Sakhrabayi, ciągnący z przeciwnego kierunku. Duet rozmówił się ze zbrojnymi na uboczu, roztropnie zakładając że wersja Sahida, jaką mieli usłyszeć w karawanseraju, zapewne minęłaby się z prawdą. Do tego nie do końca ufali mu, gdy obiecał posłać wiadomość na dwór Semiramis przy pierwszej sposobności. Humory poprawiły się nieco po tym krótkim spotkaniu, gdy żołnierze oznajmili, że reszta drogi do kolejnego miejsca noclegu była pozbawiona zagrożeń.

Nie oznaczało to jednak, że obyło się bez wrażeń. Po kolejnych godzinach w siodle, gdy masyw zaczął coraz wyraźniej rysować się w oddali i rosnąć w oczach, spiekota złagodniała pod ostrymi podmuchami wiatru, lecz ulga nie trwała długo. Powiew niósł ze sobą bowiem chmurę pyłu i piachu, która zmusiła ich do nieprzewidzianego postoju na parę chwil i zasłonięcia twarzy chustami. Kłąb przetoczył się dalej, nie wyrządzając im żadnych szkód, lecz przez resztę dnia co i rusz odnajdywali drobiny w zakamarkach ubrań, jakby złośliwie wciśnięte tam magiczną sztuczką losu. Do podgórskiej osady, w której mieli spędzić noc, zajechali już po zmroku.

Nawet jednak w świetle dnia otoczona prostą palisadą miejscowość nie wywarłaby na nich wielkiego wrażenia. Budynki z piaskowca należały w dużej mierze do burkliwych górników, utrzymujących się z pracy w niedalekim kamieniołomie, jedynym źródłem dochodu tejże miejscowości odkąd, jak oznajmił Świteź, wyczerpały się okoliczne złoża metali. Jedynym charakterystycznym punktem była kuźnia należąca do braci bliźniaków, brodatych pobratymców Thurgruna, z którymi magus zamienił parę słów przy kubku domowego samogonu. Miejscem noclegu okazał się być dom gościnny nieopodal ich zakładu właśnie, w tym przypadku pozbawiony już luksusów jak ten w Sakhrabayi, czy karawanseraj Sahida. Wszystkim przyszło nocować w rozległym dormitorium, przedzielonym zaledwie kotarą na część dla kobiet i część dla mężczyzn, a za łaźnię służyły małe cele z drewnianymi baliami.

Gdy następnego dnia opuścili osadę - również z samego rana - i dotychczasowy szlak przez względnie płaski teren przeszedł w górskie serpentyny, powietrze wypełniła ekscytacja. Nie było się co temu dziwić, gdyż znajdowali się już naprawdę blisko celu długiej podróży, a masyw ostawał się pełni letniego gorąca Qadiry, wobec czego aura ostatniego dnia w siodłach okazała się być względnie akceptowalna dla avistańskich organizmów. Nawet flora i fauna zdawały się upodobać sobie górskie tereny - wszelkiego życia było tutaj zaskakująco więcej, niż się spodziewali. Kolorowe kwiaty i zielono-brązowe krzewy zapuszczały korzenie między kamieniami, na niektórych zboczach o ostrych kątach wił się bluszcz, gdzieniegdzie pod końskimi kopytami przemykały drobne gryzonie, a nad głowami krążyły ciemne, ptasie sylwetki.

Podróż doliną do Ward-Alsahry przypominała nieco wycieczkę krajoznawczą.



Ward-Alsahra
19 Sarenith 4707 AR


Pierwszymi zwiastunami dotarcia na miejsce docelowe były siwe strużki dymki, wijące się w oddali, na tle nieskazitelnego błękitu czystego nieba. Mimo że późne południe dopiero co zaczynało przechodzić we wczesny wieczór i zmęczenie było nadal odległym widmem, karawana instynktownie przyspieszyła tempa, pokonując ostatni zakręt. Dotychczasowe przejawy życia w górach tutaj, na umownej granicy Ward-Alsahry oferującej widok na kotlinę, atakowały oczy przyzwyczajone przez niemal trzy dni podróży do beżowo-piaskowej nijakości. Bujna roślinność okalała północno-zachodnią część wklęśnięcia terenu, wyznaczoną przez klifowate wzniesienia, otulając krystalicznie czystą oazę zasilaną przez malowniczy wodospad. Zieleń przykuwała spojrzenia nie tylko we florze, lecz również w materiałach namiotów rozbitych nieopodal wodospadu, wśród listowia i krzewów, jak i nieco poza, na piaszczystym podłożu. Sztandar Semiramis, srebrny wąż na szmaragdowym tle, powiewał nad obozem.


Na spotkanie wyszedł im mężczyzna o żylastej sylwetce, wiekiem dorównujący Rionie, w kolorowym odzieniu z lekkich materiałów. Wnosząc po szerokim uśmiechu i objęciu na powitanie, dwójka znała się jeszcze przed udziałem w ekspedycji. Odgarniając klejące się do czoła gęste, rudawe loki, przemówił w stronę reszty uczestników, zsuwających się w ślad za pół-elfką z siodeł.

Witajcie w Ward-Alsahrze — szerokim gestem wskazał dolinę, z fanfarą godną wodzireja. — Pewnikiem jesteście styrani drogą. Za mną, moi drodzy, pokażę wam gdzie możecie się odświeżyć.

Powiew wiatru zza pleców mężczyzny przyniósł ze sobą zapach siarki, marszcząc nosy podróżnych i wywołując u niektórych zdziwione spojrzenia, które zaraz zaczęły szukać źródła nieprzyjemnego odoru.

Ach, tak — zaśmiał się chudzielec, mrugając porozumiewawczo okiem w stronę Riony. — Przyzwyczaicie się do mojego mało naturalnego zapachu. Mamusia lubiła sobie pofolgować w wątpliwym towarzystwie. I tak wyszedłem na tym lepiej niż inne diablęta. Wiecie, ile muszą się wykosztować u krawców ci, którzy mają ogony? Ja na szczęście tylko śmierdzę. I mam ciekawe spojrzenie.

Tiefling wskazał własne oczy, z których jedno lśniło zwierzęcą żółcią, a drugie mdłą purpurą. Rudawy musiał mieć naprawdę ciekawy rodowód, mieszając w sobie nie tylko krew Piekieł, ale też martwego Azlantu. Aczkolwiek sporo absalomczyków przejawiało cechy fizyczne odziedziczone po dawnych, azlanckich przodkach.

Przyjaciele, poznajcie Jaspera Mirkeja. Jego błyskotliwość prześciga tylko brak manier — Riona zaśmiała się dźwięcznie.

Mężczyzna tylko cmoknął w udawanym oburzeniu, obracając się na pięcie i gestem zapraszając resztę do podążenia w ślad za nim. Prowadząc ich w stronę obozu, wskazywał kolejne punkty i wyjawiał ich przeznaczenie. Nieco zbędnie, stwierdzał bowiem przy tym oczywiste oczywistości, jak choćby w przypadku miejsca dla wierzchowców na skraju wody, gdzie już znajdowały się uwiązane konie czy dwóch wielkich namiotów w beżowych barwach, których nieco odgarnięte poły pozwalały dojrzeć posłania z kolorowymi poduchami w qadirańskie wzory. Było też i centralnie ulokowane palenisko, gdzie gotowano posiłki, jaskinia za wodospadem z naturalnie uformowanym basenem wody służąca za łaźnię, namiot kartografów, namiot skrybów, namiot-magazyn z dwoma wozami oraz, rzecz jasna, namiot profesora Wilgrima. O dziwo pusty.

Profesor nie wrócił? — Riona odezwała się na widok tego ostatniego, ze zmartwieniem w głosie.

Od tygodnia nie wysłał też wiadomości, ale sama go znasz. Jeśli rzeczywiście znalazł jakiś fizyczny dowód na istnienie Falhajy, to zapewne zapomniał z racji tendencji do obsesyjności. Za dużo się martwisz — Jaspar machnął dłonią.

A ty za mało — ripostowała magister.

Pocieszy cię zatem fakt — tiefling zatrzymał się przy palenisku, odwracając w stronę grupy — że profesor zażyczył sobie obecności twoich specjalistów jak najprędzej. Za to ty przejmiesz jakże niewątpliwy przywilej zarządzania obozem z moich zgrabnych dłoni do jego powrotu.

Riona przewróciła oczami, zerkając przez ramię w stronę Deirliala, Lary, Świtezia, Rayyana i Thurgruna.

Wygląda na to, że nie zagrzejecie na długo miejsca w obozie.

Słyszałem, że profesor skończył mapowanie okolicy. Chciałbym zobaczyć... — zaczął Rayyan, lecz Jasper przerwał mu uniesieniem ręki.

Wstrzymaj rumaka, ogierze — rzucił lekkim tonem z filuterną nutą. Pół-orkowi opadła szczęka na te słowa, ale w oczach zalśniły zaraz iskry rozbawienia. — Kopie map zdążyłem już przygotować, ale na obowiązki przyjdzie jeszcze czas. Uwiążcie i oporządźcie konie, przywitajcie z nowymi towarzyszami, posilcie, napijcie i, przede wszystkim, odświeżcie. Bo, wybaczcie, cuchniecie niemal tak źle jak moja skromna osoba. Rozmówimy się wieczorem. I tak nie wyruszycie wcześniej, jak nazajutrz.

Dwie godziny — oznajmiła Riona.

Tak jak Jasper zasugerował, tak też zrobili. W międzyczasie wymieniając uprzejmościami z nowymi dla nich twarzami ekspedycji, które odrywały się od swoich zadań, by przywitać z nowoprzybyłymi. Przybycie do Ward-Alsahry było zacnym zakończeniem podróży.

“Miłe złego początki”, jak stwierdziliby pesymiści.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 21-05-2023 o 13:35.
Aro jest offline  
Stary 28-05-2023, 17:32   #53
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Kiedy nadszedł moment rozstania, przywódczyni sfory pozytywnie zaskoczyła medyczkę.
— Dziękuję Cykuto — Lara skinęła wdzięcznie głową odbierając od gnollicy podarek – kościany fetysz. — Życzę ci pomyślnej podróży!


Ze względu na to, że pomogła jego synowi, wrogość Sahida ominęła Quatermain. Choć sama czarnooka nie potrafiła odwdzięczyć się tym samym. Po tym jak mężczyzna okazał się człekiem podstępnym, chciwym i uprzedzonym, nie mogła wzbudzić do niego ani cienia sympatii. Zachowała jednak profesjonalizm i nie dała tego po sobie poznać. Wysłuchała prośby jego żony i zajęła się ranami fatalnego gospodarza.

Blondynka bardzo chętnie pomogła przy porządkowaniu obiektu. Uznała to dobry gest pojednania z Sahidem, wszak, jaki by nie był, wciąż potrzebowali od niego gościny. Jednak dostrzegała w tym również bardziej pragmatyczny wymiar. Energiczne zabranie się do działania gwarantowało ukończenie pracy jeszcze tego samego dnia, zmniejszając opóźnienie ekspedycji. No i goszczenie się w zabałaganionym, brudnym i zasłanym trupami budynku byłoby niewygodne, a przede wszystkim niezdrowe. Doktor Quatermain podczas całej procedury doprowadzania karawanseraju do porządku dzieliła się ze wszystkimi pracującymi niezbędnymi wytycznymi sanitarnymi.

Lara świadoma łagodniejszego podejścia gospodarzy do jej osoby, nie odmówiła kolacji zaserwowanej przez Halimę. Jeszcze przed wieczerzą udała się do ściśle nadzorowanej przez Rionę łaźni, gdzie z przyjemnością zmyła z siebie cały kurz i wyschnięty pot. Po posiłku natomiast zawitała do jednej z prywatnych kwater, którą jej wydzielono. Tamże, po dokonaniu obszernego wpisu w dzienniku, udała się na zasłużony spoczynek.


Mimo zapowiedzianej przez Bruin wczesnej pobudki córka archeologów nie czuła niedospania. Może to świadomość, że poprzedniego dnia udało się zapobiec niepotrzebnemu rozlewowi krwi, uczyniła jej sen nadzwyczaj spokojnym i relaksującym? Oczywiście nie obyło się całkowicie bez ofiar, ale poza biednymi hienami, te, na które wpływ miała medyczka, zostały całkowicie uniknięte. Po porannej toalecie, podczas której z trudem doprowadziła do porządku swoje niesforne włosy, Lara udała się na śniadanie. Uśmiech Halimy i kubek pysznej kawy były dla niej wystarczającym wynagrodzeniem za udzielenie Irfanowi pomocy medycznej. Rokowania co do stanu zdrowia junaka wydawały się w miarę dobre, co cieszyło również ją samą.

Przed wyruszeniem w drogę Quatermain standardowo przypomniała wszystkim o konieczności regularnego uzupełniania płynów i noszenia nakrycia głowy. Pierwsze godziny podróży były względnie przyjemnie, lecz im bliżej słońca w zenicie, tym bardziej zaczynała przeszkadzać wzrastająca temperatura. Pierwszy popas odbył się w cieniu pustynnych formacji skalnych, co dało nieco wytchnienia jasnej skórze Absalomianki. Jej ochronne mazidło na bazie lokalnej flory co prawda chroniło przed oparzeniami, ale nie spiekotą. Co gorsza, w takich warunkach nie można było się nawet porządnie spocić. Słońce momentalnie odbierało każdą krztynę wilgoci, którą zdołało wyprodukować łaknące chłodu ciało. Przez co podróżując w pełnym słońcu, nie można było liczyć na choćby odrobinę ulgi. Mimo młodego wieku Lara doświadczyła na własnej skórze większości typów klimatów i związanych z nimi niedogodności, dlatego starała się dzielnie znosić quadirańskie warunki. Czasami jednak jej umysł powracał z utęsknieniem do poprzedniego wieczora w łaźni i kojąco-pieszczącego dotyku chłodnej wody na nagim ciele.

Dalsze godziny wędrówki przyniosły ze sobą przelotną burzę piaskową. Mimo przesłoniętej chustą twarzy i okrycia wierzchniego medyczka nie mogła pozbyć się od tamtej chwili nieprzyjemnego wrażenia, że drobinki piasku wcisnęły się w każdy, nawet najtrudniej dostępny zakamarek jej ciała. Ulgi przyszło jej zaznać dopiero wiele klepsydr później, po długiej kąpieli w drewnianej balii, na którą pozwoliła sobie w małej miejscowości, do której ekspedycja dotarła po zmroku.


Kolejnego dnia również doktor Quatermain udzieliła się wszechobecna atmosfera ekscytacji wynikająca ze zbliżającego się wielkimi krokami kresu podróży. Pokonując kolejne mile masywu z nadzieją w osłoniętych szkiełkami oczach wypatrywała obozu profesora Wilgrima, przy okazji racząc się widokiem nowego krajobrazu. Po dwóch dniach oglądania mosiądzowego piasku jako przyjemną odmianę odbierała widok kojącej zielenią roślinności, którą usłany był ostatni etap drogi do Ward-Alsahry. Wraz z nadejściem wieczora czarnooka wypatrzyła leżącą w cieniu wodospadu oazę, wokół której zebrały się materiałowe namioty. Nad nimi powiewał sztandar Semiramis, przydając zdobiącemu go srebrnemu wężowi pozory naturalnego ruchu.

Gościom naprzeciwko wyszedł wionący siarką mężczyzna, diabelstwo o mianie Jasper Mirkej. Poza osobliwym zapachem uwagę strzelczyni wyborowej przykuła widoczna u niego heterochromia, w avistańskim folklorze określana zazwyczaj wiedźmimi lub diabelskimi oczami. Przejawiał on również cechy fizyczne wywodzące się z pradawnego Azlantu, często spotykane u rodowitych Absalomczyków, choć nieobecne u samej Lary, z racji, że jej przodkowie przybyli do Miasta w Centrum Świata z Imperium Taldoru w okresie jego złotego wieku.

Mirkej oprowadził ich po obozie, choć jego wyjaśnienia były bardziej sztuką dla sztuki z ich racji ich truistycznego charakteru. Okularnica podążała jego krokiem, uważnie rozglądając się dookoła i mapując w głowie wszystkie kluczowe miejsca. Odrobinę zaskoczyło i zasmuciło ją odkrycie pustego namiotu profesora Wilgrima. Liczyła, że przyjaciel jej rodziców wyjdzie im na przywitanie. Diabelstwo jednak szybko wyjaśnił, że Kazbar od dłuższego czasu był w terenie. I życzył sobie, by jak najprędzej dołączyli do niego tak zwani specjaliści. Lara nie miała nic przeciwko, zew zbliżającej się przygody i odkryć zawsze skutecznie usuwał z jej członków wszelkie zmęczenie. Sama gotowa była wyruszyć choćby natychmiast, podekscytowana na myśl o tym, co mógł odkryć profesor. Wiedziała jednak, że koniecznym było poczynić niezbędne przygotowania do drogi, co przesuwało najwcześniejszy termin wyprawy na następny poranek.

W danym momencie wydawało się, że chwilowo zapomniała o niepokojących zeznaniach przywódczyni gnolli odnośnie mrocznych zjawisk w Masywie Zho.

Z racji, że czas aż tak nie naglił, blondynka skorzystała z zaoferowanych dwóch godzin swobody, by przespacerować się samotnie po obozie. W trakcie witała się serdecznie ze wszystkimi świeżo poznanymi członkami ekspedycji. Przy okazji miała nadzieję znaleźć kwatermistrza i uzyskać od niego zestaw narzędzi ślusarskich.
11, 15, 14, 10, 9


 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 04-06-2023 o 08:42.
Alex Tyler jest offline  
Stary 28-05-2023, 20:01   #54
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Ward-Alsahra
19 Sarenith 4707 AR


Obóz przywitał elf z dużą ulgą. Nużyła go podróż przez piachy, w ogóle nużyła go ta podróż i misja, ugruntował się w przekonaniu, ze Semiramis wysłała go tu za karę, wprawdzie nie wiedział za co kara owa miałaby być, ale jej promienność zapewne znalazła powód. Ot nawet by dać prztyczka w nos jego legendzie i tym bardziej protektorom ze wschodu.

Obóz i sztandary, to one na powrót przywiodły myśli Świtezia ku władczyni. Przez kolejne dni podróży po przygodzie w karawanseraju, bard zapomniał o Pani, myślał i skupił się na przetrwaniu, zapomniał tym bardziej, że w owych dzikich terenach imię Jej Promienności nie robiło, żadnego wrażenia.

Spotkanie z Gnollami, jako nieprzyjemne niemal wymazał z pamięci. Na wyciu wiatru skupił się, na szeleście tkanin, z owych tkał muzykę nową.

Po przewodniku obiecywał sobie dużo, a już na pewno, że swym aromatem przyćmi każdą ilość cynamonu. Czas dany wykorzystał na kąpiel. Wszystko czego potrzebował miał przy sobie. Odświeżona skóra oddychała, a bard wykorzystał resztę czasu, by wyczyścić i nastroić po podróży mandolinę.

Pieścił struny, głaskał pudło.
Szarpał struny, pieścił pudło,
Rytm wybijał, w drewnie palcem,
Łamał ciszę swym kontraltem


Na miejsce zborne przybył wyjątkowo przed czasem, w dużo lepszym nastroju, co zawdzięczał kąpieli.

7/4/6/8/17

 
Nanatar jest offline  
Stary 29-05-2023, 09:31   #55
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Gdy gnolle opuszczały karawanseraj, Deirlial rozmyślał nad tym, co powiedziała im znachorka, oraz o tym, czego świadkiem był w Sakharabiyi. Wyglądało na to, że anomalne wydarzenia były ostatnimi czasy dość częste na tym obszarze – a może wręcz przeciwnie, błędem byłoby nazwanie ich anomalnymi, gdyż były niejako normą w Quadirze? Którekolwiek z tych stwierdzeń kryło w sobie więcej prawdy, wniosek nasuwał się jeden: ta ekspedycja będzie wyjątkowo interesująca.

***

Wybuch gniewu ich gospodarza sprawił jedynie, że opinia uczonego o nim pogorszyła się jeszcze bardziej. Powstrzymał się od komentowania jego tyrady, z ulgą oddając pole argumentacji Świteziowi – czuł obrzydzenie na samą myśl o interakcji z tym chciwcem, gotowym dopuścić się mordu na własnych gościach, byle napchać kieszenie. Dalsze zachowanie Sahida tylko wzmacniało to uczucie, przez co elf obserwował go coraz uważniej, nie kryjąc się z podejrzeniami co do jego zamiarów. Zauważywszy ukrytą skrytkę w magazynowni, zanotował sobie jej lokalizację, by móc później przekazać ją ewentualnym śledczym Semiramis, którzy mogliby odwiedzić karawanseraj. Wszak niekoniecznie należało zakładać, że incydent z gnollami był unikalnym wydarzeniem, a w schowku mogły znajdować się dowody sugerujące, że to miejsce było ostatnim postojem także innych podróżnych.

***

Kolejne dni podróży mijały bez jakichkolwiek znaczących ekscesów, dając Deirlialowi czas na dokładne spisywanie zarówno relacji z podróży, jak i katalogowanie dostrzeganych po drodze roślin i zwierząt. Często rozmawiał z lokalnymi członkami karawany, dopytując nie tylko o fakty związane z fauną czy florą, ale także związane z tymi okolicami legendy i baśnie. Żałował, że wizyta w osadzie u podnóży gór była tak krótka – dotarcie po zmroku i wyruszenie o świcie nie dawało żadnej możliwości na zapoznanie się z lokalnymi zwyczajami czy chociażby architekturą. Tą chwilę spędzoną w bardziej komfortowych warunkach, pod dachem i z możliwością pełnego zrelaksowania się, elf wykorzystał w inny sposób. Słyszał już wcześniej, że Rocco ma problemy ze snem i gnębią go mary. W normalnej sytuacji zignorowałby to kompletnie, zrzucając je na symptomy lekkiego wstrząśnienia mózgu, ale w kontekście zarówno tajemniczych okoliczności powstania urazu, jak i dziwnych koszmarów, które przydarzały się innym, zlekceważenie tego mogło być nierozsądne. Tak też wyjaśnił swoje pobudki chłopakowi, prosząc go o jak najdokładniejsze opisanie tego, co mu się przyśniło.
Rzadko kiedy pamiętam swoje sny, panie Ulondi — Rocco westchnął, drapiąc się za uchem i marszcząc czoło. — Pamiętam tylko jakieś mgliste korytarze, z płomykami w powietrzu. Takimi guślarskimi, zielonymi. Później byłem w Absalomie, ale chyba Odbiciu. Bo wszystko było cieniste i mdłe, jak na obrazach tej malarki, jak jej tam. Shalar.
Chłopak zamilkł na chwilę, wykręcając palce i jeszcze raz wytężając pamięć. Spąsowiał nieco przy następnych słowach.
A na sam koniec gonił mnie krwiożerczy jednorożec — bąknął, opuszczając spojrzenie, wyraźnie zawstydzony.
Elf przysłuchiwał się opowieści w milczeniu, notując najważniejsze informacje. Widząc zawstydzenie chłopaka, pokręcił głową.
- Możliwe, że twój umysł dyskretnie ostrzega cię przed niebezpieczeństwem ze strony, której się nie spodziewasz – wyjaśnił - Masz szerokie horyzonty, panna Shalar jest naprawdę utalentowaną artystką – pochwalił go przed udaniem się na spoczynek.
Cienisty Absalom, cień, który prześladował Cykutę w snach – czy to mogło być powiązane? Niewykluczone, acz było to mocno naciągane połączenie, przynajmniej dopóki nie natrafią na kolejne poszlaki. Cóż, pozostawało jedynie pozostawać wyczulonym na wszelkie nietypowe wydarzenia, które z pewnością miały się im jeszcze przytrafić.

***

Dotarłszy do Ward-Alsahry, Deirlial nie ukrywał ulgi, ciesząc się na możliwość odpoczynku, a potem zabrania się do właściwej im pracy. Nadzieje te zostały szybko rozwiane, gdy chwilowy zarządca obozu poinformował ich, iż nie tylko czeka ich kolejna wyprawa, ale już niedługo znowu będą ruszali w drogę, tym razem by dotrzeć do obecnego miejsca pracy profesora Wilgrima. Fakt, iż ich pracodawca od jakiegoś czasu nie dawał oznak życia, był niepokojący, ale uczony potrafił postawić się w takiej sytuacji, zdarzało mu się zamykać w odosobnieniu na całe tygodnie, gdy spisywał wyjątkowo zajmujące historie. Chwilowo musiał więc zawierzyć pewności siebie diabelstwa, które samo w sobie intrygowało go w kwestii natury jego czarciego przodka. Zapach siarki sugerował diabła lub demona, brak fizycznych oznak dziedzictwa był z pewnością szczęśliwym trafem, a może oznaką płynącej w żyłach krwi erynii lub sukuba?

Tą krótką chwilę, jaką dała im Riona przed kolejnym spotkaniem, elf poświęcił na przedstawienie się innym uczestnikom ekspedycji, a także zdobycie zapasu papieru, lub nawet jakiegoś dodatkowego notatnika. Czuł, że niedługo skończy mu się miejsce, a nie chciał zapisywać relacji z podróży między przepisami na mutageny i formułami zaklęć.

 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 29-05-2023 o 12:46.
Sindarin jest offline  
Stary 01-06-2023, 16:51   #56
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Ward-Alsahra
19 Sarenith 4707 AR


Obóz w Ward-Alsahrze żył własnym życiem, jak każda - nawet najmniejsza - ostoja cywilizacji. Przybycie nowych twarzy do oazy przerwało szarą rutynę dnia codziennego, wywróciło porządek do góry nogami i wstrzymało prace na krótkie chwile, potrzebne do spełnienia konwenansu towarzyskiego. Powitania napływały zewsząd - krótsze czy dłuższe, chłodniejsze czy cieplejsze. Co bardziej uczynni pomogli nowoprzybyłym rozpakować bagaże i zająć posłania w namiotach noclegowych, oddając się zwyczajowym przy takich okazjach pogawędkach na neutralne tematy. Wymiany uprzejmości odbywały się z kordialnymi uśmiechami, w przyjaznych tonach.

Kwatermistrzem okazał się być korpulentny mężczyzna o imieniu Leif, z ryżymi pasmami w ciemnej, przerzedzającej się czuprynie ściętej na krótko. Mężczyzna zdawał się słabo tolerować qadirański klimat, wnosząc po fakcie że nawet zasiadając za biurkiem w cieniu baldachimu musiał co jakiś czas ocierać czoło z kropel potu. Do tego na blacie, oprócz schludnie ułożonych papierów i grubej księgi, znajdowały się również dwa dzbanki wody, z których co i rusz wypełniał gliniany kubek. Larę powitał krótkim uściskiem dłoni, nie napotykając jednak jej spojrzenia, w zamian zajmując się czyszczeniem szkieł okularów.

Narzędzia "ślusarskie", hm? — mruknął pod nosem.

Pozostało to jednak jedynym komentarzem na prośbę medyczki. Leif podniósł się z krzesła i zniknął w środku namiotu. Przez krótką chwilę doktor Quartermain mogła dostrzec, że płócienny magazyn był równie zorganizowany co stanowisko przed nim, a pudła, kontenery i skrzynki w środku nawet oznaczone były kolorowymi wstążkami. Nic dziwnego, że kwatermistrz powrócił z narzędziami bardzo prędko. Larze pozostało tylko złożyć podpis na kwicie, inicjały w księdze i jeszcze raz podpis na zapasowej kopii kwitu. Leif uczynił to samo, dodatkowo przybijając ciemną pieczątkę na obu papierach. Uroki biurokracji.

Pański muszkiet — kwatermistrz ponownie zajął się czyszczeniem szkieł — to z Alkenstaru? Rzadki to widok. W Absalomie pracowałem w biurze celnym. To cudo musiało kosztować fortunę. Quartermain, tak? Brzmi znajomo.



Obóz ekspedycji pod wodzą profesora Wilgrima nie różnił się od innych, które Deirlial widział już w swoim życiu. Rozkład poszczególnych miejsc był tylko nieco inny, podobnie jak rozkład pracy i ról, lecz u podszewki operował wedle doskonale znanych mu standardów. Jak się jednak okazało, dodatkowe pergaminy i notatniki nie znajdowały się w magazynie, jak na początku przewidywał i śledczy został odesłany do namiotu skrybów i kartografów. Tam przyjęła go młoda kobieta o jasnych włosach oraz delikatnie ostrych rysach, sugerujących rozcieńczoną krew elfów - Deirlial przewidywał jedną czwartą bądź jedną ósmą - która okazała się być niezwykle wylewna przy powitaniu.

Znam pańskie dokonania, panie Ulondi! — oznajmiła z promienistym uśmiechem, potrząsając dłonią elfa. — Własną pracę dyplomową pisałam w oparciu o ekspedycje w Osirionie, w których brał pan udział. Nigdy nie myślałam, że będę miała zaszczyt pana poznać! To zaszczyt! Naprawdę! Czysta przyjemność, panie Ulondi!

Dziękuję, pani...? — Deirlial zawiesił znacząco głos.

Och, tak! Proszę mi wybaczyć — jasnowłosa zaśmiała się, nie zaprzestając potrząsania dłonią elfa. — Octavia Serayne! Miło mi pana poznać, panie Ulondi! Naprawdę miło!

Panią również, pani Serayne — odparł uczony. — Czy dostanę zatem parę papierów lub czysty notatnik, żebym mógł prowadzić notatki?

Tak! Tak, oczywiście!

Octavia w końcu wypuściła dłoń Deirliala z własnych palców, energicznym krokiem dopadając skrzynki w kącie. Ściągnąwszy z wieka stertę popielatych teczek, wyciągnęła z jej wnętrza prosty dziennik owinięty jasną skórą. Wręczyła go śledczemu z nieniknącym uśmiechem.



Świteź nigdy nie miał jeszcze okazji widzieć na własne oczy jakiegokolwiek obozu archeologicznego i znał takie ekspedycje jedynie z opowieści. Jak się okazało malowane słowami obrazami były tylko lekko przerysowane, nie ulegając pokusie do sięgnięcia po licentia poetica i trzymając się względnie mocno faktów. Bard czas wolny zajął strojeniem i czyszczeniem mandoliny, przysiadłszy nieopodal paleniska w centrum, by móc obserwować krzątających się wte i wewte członków ekspedycji. Większość z nich pochodziła z Avistanu, co widać było na pierwszy rzut oka przez jasne karnacje, czerwieniejące prędko pod qadirańskim słońcem. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż istnienie zaginionego miasta w samej Qadirze dawno już spisano jako wybujałą legendę i tylko cudzoziemcy skłonni byli inwestować w próby jego odnalezienia.

Jej Promienność patronowała wielu obiecującym projektom w tej części Qadiry, lecz jej decyzję o wydaniu przyzwolenia na ekspedycję, jak i dołożenie do funduszu operacyjnego było uważane za conajmniej dziwne przez parę pałacowych frakcji. Malkontenci mieli jednak w zwyczaju narzekać na każdą decyzję Semiramis, jakkolwiek rozsądną by nie była - ot, dola z którą mierzyć musiała się każda kobieta u władzy - a cynicy z kolei doszukiwali się drugiego, trzeciego czy czwartego dna jej patronatu, biorąc go za część jakiejś grubszej konspiracji. Jakie pobudki nie kierowałyby Jej Promiennością, Świteź był pewien że ani jej reputacja, ani skarbiec nie miały ucierpieć na tym patronacie. Być może wręcz przeciwnie, jeśli ekspedycja dowiedzie istnienia Falhajy.

Najświetniejszy bard w Sakhrabayi tutaj — za plecami elfa rozległ się znajomy głos. — Cóż za miła niespodzianka.

Podłużna i smukła sylwetka opadła na konar obok barda ze zwykłą dozą płynności, nietypową dla przydługiego ciała. Mirza nie zmienił się za wiele odkąd zniknął z pałacu, gęste czarne włosy były teraz tylko o wiele dłuższe i splecione w warkocze na modłę koczowników przemierzających suche prowincje Qadiry. Świteź pamiętał go z pałacu jako wyszczekanego młokosa, jawnie podważającego decyzje swoich zwierzchników w miejskiej straży, któremu powszechnie zarzucano “niesubordynację” i oskarżano o “nieobyczajne zachowanie”. Po krzywym uśmiechu i iskrach w jego oczach elf widział, że w tej kwestii się nie zmienił.

Będziesz nam umilać zesłanie swoimi balladami? — Mirza splótł palce na karku i wyciągnął nogi, przyjmując wygodną pozę.

Jeśli będzie ku temu okazja — Świteź odparł wymijająco. — Nie spodziewałem się ciebie tutaj.

Potrzebowali zwiadowców, to się zgłosiłem — mężczyzna wzruszył ramionami. — Lepsze to, niż wieczne przemierzanie szlaków w siodle. Przynajmniej nie tak nudne.

Zdążyłem usłyszeć już w pałacu, że mieliście parę ciekawych znalezisk.

Mhm — Mirza zamruczał niezobowiązująco, mrużąc oczy jakby szykował się do drzemki.



Ponownie spotkanie z Jasperem i Rioną rozpoczęło się, gdy słońce powoli kryło się już za horyzontem, w Ward-Alsahrze osłoniętym wszechobecnymi górami. Tutaj cienie wydłużyły się o wiele prędzej dzięki wierchowym formacjom właśnie, przesłaniającymi ostatnie etapy wędrówki słonecznej tarczy ku zachodowi. Obóz ekspedycji zaczęły rozświetlać rozpalane latarnie, rozwieszone w regularnych odstępach między namiotami i wyznaczające ścieżki prowadzące do skraju wody, wierzchowców i ustronnego miejsca służącego za wychodek. Rozpalono również centralne palenisko, wokół którego zaczęli zbierać się wszyscy członkowie ekspedycji, zwabieni w okrąg ciepłego świata chęcią towarzystwa, lub - co bardziej prawdopodobne - zapachami kolacji gotującej się w naczyniach nad którymi pieczę sprawował kwatermistrz Leif.

Spotkanie w namiocie skrybów odbyło się zatem przy akompaniamencie odległych rozmów, stłumionych słów dobiegających od strony ogniska, szumie roślinności poruszanej lekkim wiatrem i śpiewem skowronika, który na chwilę przysiadł nieopodal, spoglądając na zebrane osoby lśniącymi oczami. Oprócz Riony Bruin i Jaspera Mirkeja, w namiocie pojawiła się również niska kobieta o hebanowej skórze, w jasnym saubie i margrunie trzymającej cienki welon obszyty ciemną nicią, odsłaniający tylko intensywną, oliwkową zieleń czujnego spojrzenia. Kobieta przedstawiła im się w ciężko akcentowanym taldańskim jako Maya Azoulay, dowódczyni zwiadowców.

Na okrągłym stole pośrodku namiotu rozwinięta była prowizoryczna mapa okolicy. Ward-Alsahra zajmowała tam centralne miejsce, otoczona siecią przełęczy, dolin i kotlin. Linie kreślone ciemnym tuszem, symbolizujące i rysujące ten skrawek masywu Zho były najciemniejsze i najdokładniejsze wokół oazy, blednąc i niknąc im dalej od niej. Do oznaczeń i adnotacji użyto z kolei czerwonego tuszu oraz schludnego pisma technicznego, używanego w naukowych kręgach Absalomu. Jasper wskazał specjalistom dzbanek rozcieńczonego wina na stoliku obok i odczekał aż zajmą miejsca wokół stołu, zanim zaczął mówić, wodząc palcem po mapie.

Najbliższa okolica, jak widzicie, jest nam już dobrze znana. Nasi zwiadowcy stale prowadzili rozpoznanie terenów dopóki profesor Wilgrim nie zawiesił tych działań, gdy udał się w to miejsce — Mirkej stuknął paznokciem w punkt na północny wschód od Ward-Alsahry. — Dotąd napotykaliśmy tam jedynie parę pozostałości, sugerujących stałe siedlisko ludności przed wiekami, lecz profesor jest przekonany że znaleziony nieco głębiej obelisk wyznaczał niegdyś drogę do Falhajy. Jego planem było rozbicie obozu właśnie tam, by skupić się na dokładniejszym przeszukaniu okolicy. Jak widzicie, nie mieliśmy jeszcze okazji poznać bliżej tamtych stron.

Jasper uśmiechnął się kwaśno, przesuwając dłonią nad cienko zarysowanymi liniami, które były zaledwie szkicem opartym zapewne o ekstrapolację poznanej już, wcześniejszej topografii.

Jakich zagrożeń możemy się spodziewać? — zapytał Rayyan.

Droga do obozu profesora winna być bezpieczna — oznajmiła Maya. — Możecie natknąć się tylko na lokalne zwierzęta, wszelkie inne zagrożenia są ulokowane w innych częściach gór.

Zwiadowczyni wskazała odpowiednie symbole i oznaczenia. Zatrzymała dłoń nad adnotacją o “koczownikach” wprost na północ od Ward-Alsahry, około trzech dni wędrówki wnosząc po skali mapy.

To nowoprzybyłe plemię unikaliśmy z racji ich nieprzyjaznego nastawienia do obcych — wyjaśniła. — W przeciwieństwie do koboldów, możecie natknąć się na ich łowców. Odradzam bezpośredni kontakt.

Jesteśmy tutaj w celach badawczych — odezwała się Riona. — Ufam, że postaracie się uniknąć konfrontacji jeśli będzie to możliwe.

Największym zagrożeniem pozostaje ukształtowanie terenu — Maya kontynuowała, jakby nie usłyszała słów pół-elfki. — Przedwczoraj odczuliśmy lekki wstrząs i możliwe, że gdzieś po drodze osunęła się ziemia. W tym przypadku możecie obrać inne drogi. Jasperze?

Tiefling strzelił palcami, po czym wykonał parę gestów i zaintonował słowa zaklęcia. Mdłe, błękitne światło wypełniło namiot gdy nad mapą zawisła iluzja wizualizująca ukształtowanie terenu w trzech wymiarach. Maya zbliżyła się do mirażu, wskazując dwie odnogi wąskiej doliny łączącej Ward-Alsahrę z obozem profesora przy obelisku.

Północna ścieżka to w większości skalny parapet. W południowej z kolei jeden z moich zwiadowców znalazł resztki zwierząt. Jest tam kompleks jaskiń, co sugeruje obecność jakiegoś drapieżnika. Są też inne odnogi, lecz nie mieliśmy okazji przyjrzeć się im bliżej i nie mamy pojęcia, czy można nimi dotrzeć do obelisku. Wątpię, aby przez trzy dni podróży miało spaść na was jakieś niebezpieczeństwo, lecz mimo wszystko zalecam ostrożność — Maya odstąpiła od stołu z mapami.

Proste jak konstrukcja cepa — burknął Thurgrun.

Mglista iluzja rozpłynęła się w powietrzu, rozwiana dłonią Jaspera. Riona spojrzała po twarzach specjalistów, przysuwając do siebie czysty pergamin. Maya z kolei usunęła się bezszelestnie w kąt namiotu, jakby niechętna zbyt bliskiemu przebywaniu w otoczeniu innych osób.

Leif przygotuje dla was zapasy na drogę — oznajmiła magister. — Jeśli wymagacie czegoś konkretnego, proszę abyście mi o tym wspomnieli teraz. Również, jeśli macie jakieś pytania. Chciałabym, abyście jutro wyruszyli o pierwszym brzasku, by nie marnować światła dziennego.
 
Aro jest offline  
Stary 04-06-2023, 11:57   #57
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
— Hm, być może dlatego, że moi rodzice, Amelia i David Quatermain, byli członkami Absalomskiego Stowarzyszenia Archeologów i Towarzystwa Pionierów, a przy okazji przyjaciółmi profesora Wilgrima — oznajmiła delikatnie słabszym głosem, po czym uczyniła nostalgiczną pauzę.
Szybko jednak jej czarne spojrzenie zaczęło powracać do poprzedniego stanu.
— Ach, rzeczywiście jest bardzo drogi — z lekkim rozkojarzeniem zerknęła przez ramię na swoją broń palną. — Mój ojciec kupił go dawno temu w Alkenstar i zabierał ze sobą na safari w Garundzie. Przez ostatnie kilka lat zdobił jedynie ścianę, ale wciąż dobrze się sprawuje.
Rozmowa o muszkiecie przy okazji nasunęła jej pewną myśl.
— W sumie przypomniał mi pan, że nie mam oprócz niego nic do samoobrony. Jutro z rana wyruszam, i choć raczej nie spodziewamy się komplikacji, to chyba czas pomyśleć o jakieś zapasowej ochronie. Nie ma pan przypadkiem na stanie jakiegoś oręża?

Lara przez swoje wypolerowane szkiełka uważnie śledziła przebieg całej odprawy. Po wszystkim właściwie nie miała pytań. Jej myśli za to dynamicznie krążyły wokoło tematu Falhajy, a dokładnie tego co być może udało się odkryć profesorowi. Nie mogła doczekać się wyruszenia w drogę i dotarcia na miejsce.

20, 20, 18, 6, 7


 
Alex Tyler jest offline  
Stary 05-06-2023, 09:46   #58
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
- Dziękuję – Deirlial skłonił się uprzejmie, po czym przekartkował tomik - Z pewnością będę miał z niego dobry użytek. Przewiduję, iż ta wyprawa przyniesie ze sobą znaczną ilość zapisków, których uporządkowanie będzie żmudnym zadaniem. Czy mógłbym liczyć na pani wsparcie w tej materii, o ile oczywiście nie będzie to kolidowało z pozostałymi obowiązkami?

***

Na spotkanie elf przybył wcześnie, chcąc nieco odpocząć od obozowego gwaru. Z zainteresowaniem analizował mapę okolicznych terenów, wsłuchując się w ptasie trele, dopóki Jasper nie poprosił ich o zajęcie miejsc. Sama narady była dość krótka i konkretna, a stworzona przez tieflinga wizualizacja była użytecznym narzędziem – zwiadowcy sprawnie wykonali swoją pracę, chociaż uczonemu wydawało się, że temat koczowników i koboldów potraktowali nieco po macoszemu, lub zwyczajnie uznali, iż nie jest on znaczący.
- Czy posiadamy więcej informacji na temat zarówno koczowników, jak i koboldów? Do konfrontacji może dojść niezależnie od naszych starań, a pokojowe jej rozwiązanie może wymagać pewnej znajomości drugiej strony – zapytał na sam koniec.
 
Sindarin jest offline  
Stary 10-06-2023, 20:48   #59
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Ward-Alsahra
19 Sarenith 4707 AR


Mirza miał ładny głos, może tym tak hipnotyzował dwórki i paziów, bez różnicy, byle dla uciechy i wykorzystać, porzucić, miał taneczne ruchy, musiał mieć dobry słuch. Dobry szpieg, jak bard, a jednak, jako tropiciel na pustyni, taki lovelas.

- Masz dobry słuch - pochwalił elf - słyszałeś za dużo, czy tu ucha nadstawiasz? Tak dworny paź na takim zadupiu, gdzie ty moczysz? - zamachał rękami - Nie chcę wiedzieć. Wysłała cię tu, chroniąc od stryka, jakaś litościwa wola, nieco mniej wpływowa od mojej, toteż wiedz, że przybyłem patrzyć ci na ręce.

Zagrał na strunach agresywnie.

- Wiedz, że ballady się znudziły, teraz trzeba zadziwiać. - spojrzał wzdłuż sylwetki zwiadowcy - Opowiadaj! Kto wie co muza ozdobi. Jak na szlakach?

***

Znajdując sobie dogodne miejsce w cieniu, Świteź słuchał, wzrok wbiwszy w odrapany lakier na paznokciach i wyblakłą hennę na nadgarstkach. Pozwolił wystąpić kuzynowi, a kiedy znów słowa wygasły, ze swego miejsca, cienia, wzbił głos ile trzeba było.

- Mówiła Maya - odszukał jej wzrok - o wstrząsie niedawnym. Czy to rzecz zwykła w tym miejscu, czy anomalia, może jednorazowy przypadek? Czy w związku z tym parapet skalny jest ścieżką bezpieczną? - boginią zdała mu się ta drobna hebanowa istota.
- Proszę o kopie map na papierze. Zapas papieru i inkaustu, tak byśmy mogli kontynuować pracę w razie potrzeby. Sam odbiorę. - Od niechcenia, ale tak machnął głową i ręką, że było za wszystkie tłumaczenia.

Nabrała sensu wreszcie tułaczka barda, znalazł swą nową muzę.

Muzo natchniuzo,
W ciele poezja zaklęta,
Mistrzowie rzeźbili w materii,
Mistrzowie niepojęci,
Poemat zmienili w ciało,
W mięśnie, w śmiech,
Spojrzenie, niedotlenienie.
Sprężyste natchnienie


Długo nim owa nie opuściła pomieszczenia pozostał Świteź na swym miejscu.

Wpływ na Mirze przez oszustwo: 7
występ na odprawie przez występ: 7

Maya to odrębna sprawa.

 
Nanatar jest offline  
Stary 14-08-2023, 20:47   #60
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Ward-Alsahra
19 Sarenith 4707 AR


Ach, tak, teraz pamiętam — kwatermistrz pokiwał głową, gdy Lara wspomniała o swojej rodzinie. Mężczyzna przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał dać dziewczynie wyrazy swojego współczucia, lecz ostatecznie zaniechał tego, z chrząknięciem przysuwając do siebie księgę, którą zaczął wertować. — Oręż, powiadacie. Ma panienka jakieś preferencje?

Pytanie było mocno retoryczne, bowiem Leif nawet nie dał doktor Quartermain szansy na odpowiedź. Odnalazłszy odpowiednią stronicę w woluminie śledzącym stan obozowego inwentarza, mężczyzna poprawił szkła na spiczastym nosie i zaczął odczytywać możliwe wybory.

Hm, oręża mamy niewiele na stanie. Głównie parę sztyletów i noży, jeśli panienka preferuje krótsze ostrza. Znajdzie się jakiś baselard czy cheliańska cinquedea, w Sakhrabayi dostaliśmy też parę kindżałów. Są i zapasowe noże myśliwskie dla zwiadowców. Mamy też parę xiphosów i machairów, ale ja bym życia nie zawierzał taldańskim wyrobom — kwaśny uśmiech zagościł na twarzy Leifa.


Rozemocjonowana Octavia oniemiała zupełnie, gdy Deirlial zaproponował jej współpracę przy porządkowaniu zapisków z ekspedycji. Ćwierć-elfka przez parę chwil tylko mrugała oczami i to otwierała, to zamykała usta.

TAK! — gdy w końcu odpowiedziała, uczyniła to donośnym tonem. Zaraz jednak zmitygowała się i zniżyła głos do normalnych rejestrów, pąsowiejąc. — O-oczywiście, panie Ulondi. Z przyjemnością, naprawdę! T-to będzie zaszczyt! Wielki zaszczyt!


Mirza chyba rzeczywiście gotował się do ucięcia drzemki, bowiem pierwsze słowa Świtezia zdawały się jakby spłynąć po nim. Przymknięte oczy nie drgnęły choćby o cal, a wyraz twarzy młokosa pozostawał niezmiennie błogi. Nawet gdy w końcu postanowił zaszczycić elfickiego barda swoją uwagą, wyrwany z błogostanu uderzeniem w struny, uczynił to leniwym gestem, jakby od niechcenia zwracając twarz w stronę rozmówcy i krzyżując z nim spojrzenie.

Na szlakach bez zmian — oznajmił, przeciągając sylaby. — Pył i szkodniki, szkodniki i pył. Bladoskórzy marnują tylko czas z tą całą ekspedycyją, ale co ja tam wiem.

Zwiadowca ponownie wzruszył ramionami, podnosząc się do pozycji siedzącej i zajął się wyswobadzaniem ze skórzanego pancerza, nucąc przy tym jedną z popularnych w Sakhrabayi karczemnych przyśpiewek.

Koboldy, dzikusy i zwierzyna też — dodał. — Jak to w górach. Chociaż zwierzyna zrobiła się jakoś dziwnie agresywna im głębiej w Masyw. Nie dalej jak trzy dni temu znaleźliśmy truchła paru jaszczurów, na północ stąd. Właściwie to resztki trucheł, tak były poszarpane. Jakiś przerośnięty lampart, wnosząc po śladach.


Mglista projekcja, zawieszona nad stołem, nadal wizualizowała topografię zmapowanych terenów Masywu, kąpiąc ciasny namiot w mdłym blasku. Jasper pozwolił mirażowi rozpłynąć się bezdźwięcznie w powietrzu, gdy jasnym stało się że nie był już dłużej potrzebny przy dalszej naradzie.

Koboldy jak koboldy — tiefling parsknął znad sączonego kielicha. — Małe, głupie, łuskowate. “Dziedzice Murranaixa”, ha!, dobre sobie.

Profesor Wilgrim zawiązał z koboldami pakt — w przeciwieństwie do Mirkeja Maya utrzymywała rzeczowy ton. — Nie przewidujemy, aby to plemię miało przysporzyć ekspedycji problemów, biorąc pod uwagę że ich leże znajduje się w części Masywu, która obecnie nas nie interesuje. Ich zwiadowcy, jeśli takowych napotkacie, mogą zaoferować nieco więcej informacji na temat okolicy, lecz jak dotąd nie napotkaliśmy żadnych koboldów w tamtych okolicach.

A koczownicy?

Jak rzekłam, nie wiemy o nich nic ponad to, że istnieją. Ich klanowe znaki nie są nam znane. Osobiście przypuszczam, iż przybyli tutaj z zachodnich prowincji. Próba podjęcia z nimi kontaktu zakończyła się potyczką, zatem od tamtego czasu po prostu omijamy ich szerokim łukiem i to samo radzę uczynić wam, jeśli natkniecie się na ich łowczych. Jeden strzał z samopału znachorki winien starczyć, by ich przepędzić — Maya zerknęła w stronę Lary. Słowa zwiadowczyni sugerowały krotochwilę, jednak jej ton nadal rozbrzmiewał neutralnymi nutami. — Te proste osobniki zwykłą kuszę uznają za cud techniki.

Jasper, który zdążył już rozsiąść się na jednym z krzeseł, parsknął po raz kolejny na jej słowa. Riona z kolei wydawała się być nieco zmieszana opinią Mayi, wnosząc po cieniu dezaprobaty jaki przemknął przez jej twarz.

Wstrząsy są tutaj rzadkie — zwiadowczyni skrzyżowała oliwkowe spojrzenie ze Świteziem — lecz nie niespotykane. Jeśli ziemia osunęła się w okolicach parapetu, ścieżka może być naruszona i zalecałabym ostrożność przy stąpaniu.

Na krótko po tych słowach to Riona przejęła stery rozmowy, przytakując na prośbę Świtezia o kopie map rozłożonych na stole, oznajmiając że zostaną one zawarte w torbach z zapasami podróżnymi. Zawartość rzeczonych toreb zaczęła również wymieniać, dokładnie odczytując poszczególne pozycje z pergaminu i motywując tym samym skowrońca na gałęzi do zerwania się do lotu, nawet u niego wywołując uczucie nudy. Narada dobiegła końca w idealnym momencie, zaledwie parę chwil po tym, jak ze strony centralnego paleniska po obozie przetoczyło się wezwanie na kolację przyszykowaną przez kwatermistrza Leifa.


Masyw Zho
22 Sarenith 4707 AR


Trzy dni podróży górskim terenem okazały się być pozbawione większych wrażeń odkąd tylko opuścili obóz w Ward-Alsahrze o pierwszym brzasku, odebrawszy obiecane pakunki z racjami żywnościowymi - składającymi się głównie z sucharów popularnych wśród absalomskich żeglarzy i miejscowych suszonych owoców - oraz kopiami map z rąk kwatermistrza. Riona jako jedyna z obecnych na naradzie poprzedniego wieczora uznała za stosowne pożegnać ich przy opuszczeniu oazy, życząc im powodzenia nieco zachrypniętym snem, acz nadal serdecznym, tonem.

Zieleń doliny bardzo prędko wytraciła na intensywności, gdy tylko wspięli się na klifowate wzniesienie i ruszyli wzdłuż górskiego potoku zasilającego oazę, wyznaczającego pierwszą część trasy jaką mieli przebyć tego dnia. Gdy późnym popołudniem odbili jeszcze mocniej na północny wschód, pozostawiając szumiącą wodę za plecami, bezsprzecznie można było stwierdzić, że oto właśnie zaczynały się praktycznie dziewicze tereny. Roślinność przerzedzała się tam nader prędko i po pierwszej nocy - spędzonej w skromnej grocie z kolonią fluorescencyjnych grzybów na jeden ze ścian - została niemal całkowicie zastąpiona przez suche skały i glebę pokrytą kamieniami. Spiętrzający się teren - tu łagodniej, tam gwałtowniej - flankowany był przez wrzaskliwie wyrywające się z ziemi formacje i skupiska głazów, z rzadka ozdobione przez niewymagające wiele od środowiska jałowce, częściej niż rzadziej będące kryjówką gryzoni czy kolorowych jaszczurek. Drugą noc w plenerze spędzili właśnie w otoczeniu tej sucholubnej roślinności, pod wysuniętą z różowawego piaskowca przewieszką.

Trzeci dzień wędrówki górskimi serpentynami nie różnił się zbytnio od dwóch poprzednich, tak samo rzucając wyzwanie wytrzymałości grupy powałdowanym terenem, usianym kamieniami, pyłem i piaskiem. Jedynym pocieszeniem były tylko wszechobecne cienie rzucane przez piętrzące się wokół skały i niemal bezustanny wiatr wzbierający w przełęczach, które chłodziły gorąc qadirańskiego lata na tyle, że nie był on tak uciążliwy jak podczas podróży przez Bruzdy.

Ostatnia część trasy prowadzącej do obozu profesora Wilgrima ciągnęła się łagodnym kanionem, wydrążonym przed wiekami przez meandrującą rzekę, a teraz zupełnie wyschniętym. Wąska ścieżyna zmusiła ich do przyjęcia bardziej zwartego szyku i wlała napięcie w sylwetki Rayyana i Thurgruna, których dłonie zdawały być wręcz przyklejone do oręża, a oczy co i rusz lustrowały krawędzie w górze w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia. Nie trzeba było tutaj żołnierskiego wykształcenia by wiedzieć, że kanion był wręcz idealnym miejscem na zasadzkę. Szczęśliwie jednak zasadzka nie nadeszła i późnym popołudniem dotarli do miejsca, gdzie wąwóz rozszerzał się w miejsce, które było złączeniem trzech ścieżek wijących się przez Masyw i które zostało obrane przez profesora Wilgrima na obóz

Obóz, którego nie było.

Był za to obelisk. Właściwie to pozostałości kamiennego obeliska w postaci podstawy i kawałka słupa ze smoliście ciemnego kamienia, pokrytego cienką warstwą pyłu i piasku. Oprócz pomnika jedynym dowodem na to, że znaleźli się we właściwym miejscu były resztki paleniska pośrodku tej skromnej doliny. Prędkie zerknięcie w obie nieznane im bliżej odnogi - jedną prowadzącą dalej na północ, drugą na wschód - potwierdziło brak zagrożeń, podobnie jak przejechanie spojrzeniem po krawędziach półek skalnych, gdzie dostrzegli tylko gniazdo jakiegoś ptactwa. Pomimo tego dłonie jakoś nie chciały opuścić oręża, gdy ostrożnymi krokami opuścili wylot wąwozu i rozpoczęli bliższą inspekcję okolicy, rozpraszając się nieco.

Obelisk był najbardziej interesującym punktem, który musiał być dogłębnie zbadany przez profesora Wilgrima, wnosząc po fakcie że wszechobecny pył nie zdołał ukryć run wyrytych w cokole, które od razu przyciągnęły uwagę Deirliala, Świtezia i Lary, podczas gdy Rayyan i Thurgrun postanowili uważniej przyjrzeć się odnogom prowadzącym w nieznane. Pismo wyryte w kamieniu było na tyle stare, że jego wiek można było spokojnie liczyć w tysiącleciach i tylko względnie spore podobieństwo do obecnego alfabetu Imperium pozwoliło zidentyfikować je jako język starokeleszycki.

Dziwne opalizowanie na peryferiach wizji odciągnęło uwagę Lary od cokołu studiowanego przez elfy. Kamieni w brązowo-różanych barwach było wokół naprawdę wiele, lecz jeden z nich z jakiejś przyczyny był naznaczony - niewątpliwie magiczną sztuczką - niemalże niedostrzegalnym glifem. Parę chwil zajęło medyczce prześledzenie linii i złożenie ich w powszechnie znany symbol Wszechwidzącego Oka, opatrzony dodatkowo inicjałami “K.W.”.

To słowo, o tutaj, to “Falhaja” — Świteź wskazał odszyfrowany zbitek run. — Tylko tyle rozumiem. Jest jeszcze tutaj... “Al...” “Almusta...” “Almustadon”?

”Almustadein”? — podsunął Deirlial, mgliście kojarząc tą nazwę. — Jesteś pewien?

Syk obnażanego ostrza przerwał tercetowi inspekcję otoczenia. Rayyan śledził spojrzeniem coś we wschodniej odnodze, ściskając rękojeść miecza, powoli przesuwając oczami po ziemi okrytej cieniami. Nagłym ruchem poderwał głowę, jakby próbując dostrzec coś na skalnej półce, wycofując się prędkimi krokami i gorączkowo rozglądając wokół, po kamiennych fasadach.

Krew, widziałem tam krew! I coś jeszcze! — pół-ork wyrzucił jednym tchem. — Przysięgam, tam coś było!

E, zielony, jagódki ci zaszkodziły? — Thurgrun, mimo pozornej kpiny, dobył swojej broni i pospiesznie wrócił do grupy.

Gorączkowe rozglądanie się po skalnych formacjach wokół udzieliło się też reszcie grupy, lecz nie byli w stanie dostrzec czegokolwiek odstającego od normy. Jedynym ruchem na wysokości były przesuwające się leniwie odległe chmury, stado ptaków zmierzające na wschód i skowroniec, który wrócił do dostrzeżonego wcześniej gniazda.

Uczucie bycia obserwowanymi przyszło znikąd. Znikąd i nagle zawył też chłodny wiatr, wpadając w naturalnie uformowane załomy i prześwity, rozpraszając wokół drobiny piasku. A pod przeciągłym jękiem wiatru, w nutach tak cichych że niemal niesłyszalnych, gdzieś na wysokości pazury orały skałę.

Coś krążyło wokół nich.




___________________________

Więcej w komentarzach później lub jutro.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 15-08-2023 o 02:13.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172