Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-01-2023, 13:25   #1
 
snaga's Avatar
 
Reputacja: 1 snaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputację
[W poszukiwaniu Zamarzniętego Płomienia I] Księżyc Złamanych Kłów [18+]



ROZDZIAŁ I: OGIEŃ NA HORYZONCIE

* * *

Czas Syorn - smutku i umniejszenia,
Królestwo Mamucich Władców, północny Avistan,
wczesna wiosna



W brutalnej tundrze Krainy Mamucich Władców tylko najtwardsi ludzie są w stanie wytrzymać niesprzyjającą pogodę, wytropić niebezpieczną zwierzynę i odeprzeć wrogie plemiona. Członkowie plemienia Złamanego Kła przemierzali swój mały skrawek Królestwa we względnym spokoju. Każdego roku, przez prawie sześć pokoleń, plemię podążało za stadami mamutów w cyrkularnej migracji obejmującej większość zachodniego Królestwa. Ludzie przestrzegali tradycji przekazywanych od niepamiętnych czasów, w tym sztuki przetrwania w surowej krainie i rytuałów, które już wtedy były stare, choć świat jeszcze młody.

Za nimi była najdłuższa i najcięższa z zim, jaką przeżyli podczas swego istnienia. Nawet najstarsi członkowie grupy nie pamiętali takich mrozów i ciągnących się niemal w nieskończoność opadów śniegu. Zgromadzone na ten czas zapasy pozwoliły ledwo przetrwać ten ciężki okres, jednak wszyscy zdawali sobie sprawę, że kolejna taka długa zima może okazać się potężnym ciosem dla całego plemienia. Zwłaszcza, że podczas tych kilku miesięcy totalnej zmarzliny zwierzyny łownej było jak na lekarstwo. Pomimo tych trudności Złamane Kły podtrzymywały tradycje z dziada pradziada, w dużej mierze zaprzeczając realiom zmieniającego się wokół nich świata.

Zima zdawała się odejść na dobre, choć pogoda wciąż nie rozpieszczała, a północny wiatr niósł ze sobą wspomnienie tych ciężkich kilku miesięcy. Plemię dotarło w końcu do znanej wszystkim Równiny Gornok. Tutaj planowali rozbić obóz i obchodzić Noc Zielonego Księżyca – święto, podczas którego ludzie żegnali się z trudami zimy i świętowali nadejście wiosny. Podobnie jak w poprzednich latach, zgromadzenie zamierzało odprawić ceremonię pośród pierścienia zwietrzałych, stojących na pobliskim wzgórzu kamieni, zwanych Skalnym Krosnem. Niedaleko świętego miejsca założyli swoje obozowisko, mogąc odpocząć po trudach podróży i cieszyć się ciszą oraz spokojem.

Choć warunki z roku na rok były coraz cięższe, to nikt nie narzekał. Od dziecka wszyscy w plemieniu mieli wpajaną filozofię brania z tego życia co się da i nie poddawania się tej wymagającej i często śmiercionośnej krainie. Byli jednym z naturą, rozpoznając i chłonąc duchową esencję ze wszystkiego, co ich otaczało. Pozwalało to tropicielom obłaskawiać zwierzynę, skaldom przekazywać barwne opowieści o swoich przodkach, kapłanom manifestować moce zesłane przez Siostrę Cinder i innych bogów a wojownikom patrzeć śmierci w oczy z niezachwianą pewnością siebie. Złamane Kły jako jedyne plemię na tych ziemiach było otwarte na przyjmowanie pod swoje skrzydła nowych członków, jeśli ci będą respektować ich zasady.


Było niemal południe, gdy w cieniu Skalnego Krosna w harmonijny, zorganizowany sposób wzniesiono spore jurty, a każda z nich posiadała proporce z symbolami klanów plemienia: Sokoła, Łosia, Piżmowoła i Wydry. Niedaleko wypasano tuzin mamutów oraz ich młode a w całym obozie panowało zamieszanie - każdy wiedział, co ma robić i z czym sobie radzić. Przyjemny śpiew Argakoy, liderki Domu Wydry przecinał wciąż mroźne powietrze, zagrzewając wszystkich do pracy. Dziwnie milcząca była Nakta, uzdrowicielka i głowa Domu Łosia, wpatrująca się w strzelające w górę płomienie rozpalonego ogniska. Nieopodal dało się słyszeć chrapliwy głos krasnoluda Merthiga, przywódcy Domu Piżmowoła, który zawiadywał garstką młodych chłopców roznoszących worki z torfem. Był niegdyś potężnym wojownikiem a po tym, gdy stracił rękę w walce z ogrem, zaczął trzymać się bliżej pozostałych liderów klanów. Jego żona, Gagra, zawsze doglądała świętych ognisk, zapewniając Kłom przetrwanie kolejnej zimy.

I wreszcie Starszy Eiwa, przywódca Domu Sokoła, którego uchwyciliście siedzącego na szczycie pobliskiego, niewielkiego wzniesienia. Mówiło się, że pomimo faktu, iż decyzje na temat życia plemienia podejmowali wspólnie liderzy czterech Domów, to Eiwa był najbardziej szanowany i miał ostatnie słowo. Patrzył teraz z dumą, ale i smutkiem w oczach, jak prawnuk jego siostry, Pakano, rozstawiał po kątach członków klanu Sokoła, jakby sam był już Mamucim Władcą. Młody Kieł był pewny swoich umiejętności, ale oprócz tego nieco zbyt dumny i zarozumiały. Nie był zbyt lubiany. Nie od dziś wiedzieliście, że martwiło to Eiwę, który prędzej czy później odejdzie z tego świata, przekazując władzę właśnie Pakano.

Urządzanie obozu dobiegało powoli końca, a każde z was zajęte było własnymi sprawami, wymieniając co jakiś czas kilka słów z kręcącymi się tu i ówdzie członkami wszystkich Domów. Choć zima odeszła, powietrze wciąż było mroźne i póki co nic nie zapowiadało zmiany pogody.
 
__________________
The Black Order!

Ostatnio edytowane przez snaga : 21-01-2023 o 15:58.
snaga jest offline  
Stary 21-01-2023, 19:33   #2
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Ansgar Ponury, jak nazywano go w plemieniu, już dawno stracił rachubę odnośnie tego, ile razy w ciągu swojego bądź co bądź krótkiego życia odwiedzał Równinę Gornok. Za każdym razem jednak zachwycała go tak samo, a już zwłaszcza wtedy, gdy zimowe zmarzliny puściły, odsłaniając prawdziwe oblicze tego miejsca. Przed nimi było święto nadejścia wiosny i chyba każdy w plemieniu wyczekiwał momentu, kiedy zima wreszcie stąd odejdzie. Tym razem była dłuższa i surowsza, niż zawsze, co zmartwiło nawet przywódcę jego klanu, Starszego Eiwę. Ansgar czuł, że idą nowe, dziwne czasy, bo cóż mogli zrobić odnośnie przedłużającej się, srogiej aury? Jedynie się dostosować i prosić bogów, by ci byli łaskawi dla swych wyznawców. To jednak zdarzało się bardzo rzadko.

Po dotarciu na miejsce, gdy starszyzna wskazała, gdzie zostaną rozstawione jurty, zaczął w pobliżu rozbijać namioty z towarzyszącą mu młodszą o trzy lata siostrą, Tove. Po śmierci rodziców dwie zimy wcześniej, Ansgar był jedyną rodziną krew z krwi, jaką posiadała. Jak na tak młodą osobę była rezolutna i mądra; wiedział, że poradziłaby sobie, gdyby go zabrakło. No i miałaby wsparcie klanu. Po matce odziedziczyła talent do zielarstwa i tworzenia z nich dziwnych mikstur, które pomagały na przeróżne dolegliwości. Była ceniona w plemieniu, gdyż zwykle trafnie identyfikowała przypadłości zgłaszających się do niej osób. Ostatnimi czasy dość często zaglądał do niej Lorin z Domu Wydry i raczej nie miało to związku z żadnymi chorobami. No chyba, że serca, bo ponoć jak bóg miłości trafił w cel, to nic się z tym zrobić nie dało.

Ansgar uchwycił, jak Tove zerkała w stronę Lorina, który rozbijał namiot z ojcem karcącym go co chwilę, że nie może się skupić.
- Ma taki sam problem z rozbijaniem namiotu jak ty. - Stwierdził wojownik, gdy po raz kolejny przyłapał Tove na gapieniu się na Lorina.
- Co? Eee... nie... nie... to nie tak - odparła dziewczyna, rumieniąc się i wracając do pracy przy ustawianiu namiotu.
- W ciągu ostatniego tygodnia przychodził do ciebie z różnymi boleściami. To młody, silny chłopak. Nie wierzę w przypadek - odrzekł jej.
Tove westchnęła.
- No dobrze, lubimy spędzać ze sobą czas. Ale to nic jeszcze nie znaczy.
- Oczywiście, że nie. Ale nie musicie się z tym kryć czy oszukiwać. Cenię Lorina jako młodego woja, jest wyważony i ma swoje zasady. Uważam, że każdy człowiek kroczy swoją ścieżką i podejmuje swoje decyzje, ale jeśli obawiałaś się, że mam coś przeciwko, to byłaś w błędzie. Inaczej powiedziałbym ci o tym.

- On... - Tove się zawahała. - On się trochę ciebie boi. Wie, że jesteś ważnym ogniwem naszego klanu i dobrze wywiązujesz się ze swoich zadań. Wszelkich zadań. Waha się, by powiedzieć ci, że się mną interesuje. Nie wie, czy otrzyma twoje pozwolenie na spotykanie ze mną.
- Póki cię nie skrzywdzi, nie ma się czego z mojej strony obawiać
- odparł Ansgar. - Możesz mu to powiedzieć, zanim do mnie przyjdzie. A teraz wracajmy do pracy. Te namioty same się nie postawią.
Tove skinęła tylko głową. Na jej twarzy dostrzegł coś w rodzaju ulgi. Chyba była zadowolona z tego, jak przebiegła ta rozmowa.

Nie dziwił się jej słowom, bo swoim wyglądem ale i umiejętnościami wzbudzał szacunek, chociaż nie był jakoś przesadnie rozbudowany fizycznie. Było wielu bardziej umięśnionych wojowników w plemieniu a on - pomimo, że żylasty i wyglądający niepozornie - miał siłę dwóch chłopa. Głęboki, chłodny głos i spokojne, posępne spojrzenie niebieskich oczu oraz wciąż niezagojona szrama na lewym policzku sprawiały, że mógł wzbudzać niepokój. I oczywiście, mógł iść do Nakty, by ta przy użyciu swojej magii zasklepiła zranienie, które otrzymał jakiś czas temu walcząc ze smilodonem, ale skaryfikacje były naturalną częścią życia w Domu Sokoła. Poza tym nie obchodził go jego wygląd, tylko to, co może wnieść do klanu. A wnosił dużo, zwłaszcza na polu walki. Ojciec przyuczał go do łuku, chciał zrobić z niego tropiciela i choć Ansgar był pojętnym uczniem, posiadającym do tej pory wiedzę, którą wpoił mu nieżyjący rodziciel, to zdecydowanie bardziej ciągnęło go do walki w zwarciu. Do sprawdzania się za każdym razem, gdy wróg pojawiał się w polu widzenia. Tej euforii nie dało się zastąpić niczym innym a już na pewno nie dawało mu jej strzelanie z ukrycia z łuku. To nie była jego droga.

Tak samo, jak rany na policzku, ciężko było pominąć umieszczony białym, podskórnym barwnikiem symbol na jego czole. Takie znamiona umieszczało się na nowo narodzonych dzieciach, które były zbyt słabe, by przetrwać czas niemowlęctwa i musiały umrzeć. Powierzano je wtedy Bergelmir, półbogini rodziny, tradycji i genealogii, by mogła wziąć takie martwe dziecię w opiekę po jego śmierci. Niedożywiony i słaby Ansgar miał jednak w sobie tyle siły, że przeżył, co zaskoczyło nawet jego rodziców. Ponoć nie miał na to szans, a jednak tak się stało. W plemieniu mówiono, że to sama Bergelmir wstawiła się za tym, by przeżył, gdyż to nie był jego czas na dołączenie do grona jej dzieci. Przez to wszystko niektórzy ziomkowie z plemienia patrzyli na niego dziwnym okiem, ale on się tym zupełnie nie przejmował. Gdy dołączyła do nich Bilkis i skupienie co bardziej strachliwych przeniosło się na hebanowoskórą, zapewnił ją, że w razie czego ma jego wsparcie i żeby nie brała tych wszystkich spojrzeń i dziwnych komentarzy do siebie.

Odziewał się podobnie jak pozostali z jego klanu - miał na sobie wyprawione skóry drapieżników, główny oręż stanowił topór bojowy, przy pasie nosił też dwa jednoręczne toporki i nóż myśliwski. Uzbrojenia dopełniało kilka włóczni, z których rzadko korzystał, ale czasami się przydawały, by osłabić przeciwnika czy zwierzynę. Oprócz tego miał ze sobą plecak pełen najpotrzebniejszych rzeczy.

- No i praca zakończona - powiedział do siostry, gdy oba namioty zostały postawione. - Resztę zrobię już sam. Leć spędzić czas z Lorinem. Jeśli ojciec go puści. - Uśmiechnął się półgębkiem.
- Ze mną? Zawsze! Jesteś kochany. - Tove podeszła do brata i cmoknęła go w zdrowy policzek. Moment później już jej przy nim nie było.

Nie zamierzał mieć na nią oko, ufał jej, bo wiedział, że ani ona ani jej umiłowany nie zrobią niczego, co by go zdenerwowało. Jako najstarszy po zmarłym ojcu, to on miał ostatnie słowo, z kim jego siostra może się spotykać i z kim może płodzić dzieci. Nie zaprzątając sobie tym więcej głowy, Ansgar zerknął w stronę przywódcy klanu, Eiwy, z którym od dziecka miał bardzo dobry kontakt a potem mimowolnie przeniósł spojrzenie na Pakano, który niedaleko ich namiotów dawał upust swoim rozbuchanym marzeniom przywódczym, krzycząc na młodych chłopaków i popychając niektórych z nich. Ansgar pamiętał czasy, gdy za dzieciaka on i Pakano byli niemal nierozłączni, a potem, gdy weszli w wiek, gdzie to gorąca głowa dominuje, to Ansgar wykazywał się chłodniejszym spojrzeniem na przeróżne sytuacje. Obaj reprezentowali Dom Sokoła, ale byli po przeciwnych stronach barykady, choć to Pakano był tym, który tę barykadę wybrał.

Ansgar nie zamierzał mieszać się w tę sytuację, bo jego dawnemu przyjacielowi zapewno o t chodziło. By zwrócił na niego uwagę. Ich rozmowy od dawna do niczego nie prowadziły, więc widząc nieruchomą Naktę siedzącą przy ognisku, podszedł do niej, siadając obok.
- Wybacz, jeśli cię nachodzę, ale czy coś cię martwi, Uzdrowicielko? Dawno nie widziałem cię tak zamyślonej - powiedział, zerkając na nią.
 
Quantum jest offline  
Stary 21-01-2023, 21:01   #3
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Gdy tylko uporał się ze stawianiem jurty, którą miał później współdzielić ze swymi współplemieńcami, Finnleik skorzystał z okazji, by zjeść wciąż jeszcze ciepłego pieczonego susła. Planował tego dnia pracować do późnej nocy, musiał więc nabrać jak najwięcej siły, aby burczenie w brzuchu nie odwracało jego uwagi. Jako elf nie potrzebował snu i odpoczywał znacznie krócej niż jego towarzysze. Aby w pełni zregenerować siły, wystarczyło mu jedynie kilku godzin spędzonych na medytacji. Po obgryzieniu każdej możliwej strony kości gryzonia z niewielkiej ilości mięsa, prędko wyruszył w stronę swojego polowego warsztatu, żując po drodze cienką gałązkę, by pozbyć się resztek jedzenia spomiędzy zębów. Jego współplemieńcy potrzebowali talentów ”Finn’a", a on nie miał zamiaru ich zawieść.

Warsztat kowala postawiony został na skraju obszaru zajmowanego przez Dom Piżmowoła, na tyle daleko, by praca młodego elfa nie zbudziła śpiących współplemieńców, gdy ci udadzą się na zasłużony odpoczynek. “Kuźnia” (jeśli można było tak to miejsce nazwać) była niewielkim, osłoniętym skórami obszarem z małym paleniskiem, kowadłem, składanym stojakiem na narzędzia i beczką z wodą. Elf zajrzał do znajdującego się w rogu składziku, w którym trzymane były niezbędne zapasy i westchnął ciężko. Skromna ilość węgla jaka pozostała do jego dyspozycji zmniejszała się z każdym dniem, podobnie jak żelazo potrzebne do wykuwania przedmiotów, lub zastępowania zużytych elementów.

Gdyby tylko mógł wyruszać na wyprawy wraz ze zwiadowcami, miałby pewnie więcej możliwości na ich uzupełnienie, chociażby poprzez zdobycie skór i kości zwierząt, które później można by użyć przy handlu z członkami innych plemion, lub wędrownymi grupami kupców...

Odrzuciwszy na razie te myśli na bok, ubrał swój skórzany fartuch i prostą magiczną sztuczką rozpalił płomień pod paleniskiem. Trzymając kawałek żelaza w szczypcach, rozpoczął niemą modlitwę do Toraga, swego boga, uderzając młotem raz po raz w rozgrzany metal.



[media]http://www.youtube.com/watch?v=--jUtyFXZic[/media]



Finn dawniej pewnie nie przypuszczałby, że przekuwanie metalu dla ludzi, którzy stali się dla niego prawdziwą rodziną, pozwoli mu nawiązać mistyczną, głęboką więź z boską istotą. Tym bardziej zaskakujące było to, że Torag był jednym z głównych bóstw krasnoludzkich. Niemniej to elfa jednak bóg wybrał jako młot, który wykuwać miał w jego imieniu dzieła dla dobra i dobrobytu tego koczowniczego ludu. Ani Finn’owi ani Torag’owi nie przeszkadzało również bynajmniej, że elf był jedynym gorliwym wyznawcą tej wiary w plemieniu. Krasnoludzkiemu bogowi wystarczyło, że jego sługa z pełnym poświęceniem i czcią należycie wykonywał swoją pracę i z całego serca troszczył się o lud, który uratował go przed śmiercią z wycieńczenia i przyjął pod swój namiot.

Finn nie miał problemu z obrabianiem żelaza. Wiele lat pracy przy kowadle sprawiły, że był większy i bardziej muskularny niż wielu elfów. Jego zielone oczy uważnie wpatrywały się w wykonywaną pracę, by żaden szczegół nie umknął jego uwadze. Otarł pot z czoła, by przyjrzeć się swemu dziełu krytycznym okiem. Wykuty pierścień miał być jednym z elementów mamuciej uprzęży i nie mógł pozwolić, by jakakolwiek niedoskonałość spowodowała jej zerwanie.

W międzyczasie inni członkowie domu właśnie kończyli stawianie swych namiotów i pozdrawiali kowala, szykując się do wykonania kolejnych obowiązków. Bystremu oku elfa nie umknęło, że głownia topora Thors’a (jednego z plemiennych wojowników) miała mocne wgniecenie, prawdopodobnie wykonane w trakcie zbyt intensywnego treningu.

“Jak dzieci” - pomyślał śmiejąc się do siebie w duchu i przygotowując na więcej czekającej go pewnie jeszcze tego samego dnia pracy.
 

Ostatnio edytowane przez Koime : 25-01-2023 o 19:02.
Koime jest offline  
Stary 22-01-2023, 22:26   #4
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Można by rzec, iż pierwsza ekspedycja naukowa magister Bilkis Hurston ze względu na swój fatalny koniec nie należała do najszczęśliwszych. I właściwie byłaby to ocena trafna, aczkolwiek nieco powierzchowna i raptowna. Nie ulega bowiem wątpliwości, że uczona z pełną premedytacją podjęła się niebagatelnego wyzwania. Bezpieczne dotarcie z Absalomu do Królestw Mamucich Władców nawet przy znacznych środkach uzyskanych dzięki hojności uczelni i prywatnego benefaktora należałoby niewątpliwie do nie lada osiągnięć. Droga do celu była niezwykle długa, nierzadko prowadziła przez niegościnne tereny i często najeżona była wszelakimi niebezpieczeństwami. Mimo to świeżo upieczona uczona bez poważniejszych opóźnień i kłopotów zdołała pokonać ze swoimi ludźmi większość trasy. Co można by już uznać za pewien uśmiech losu. Czarnoskóra dziewczyna upatrywała w tym opatrzności samego Iroriego. Bóstwo musiało jednak na ostatnim etapie podróży spuścić zeń wzrok, ponieważ w momencie zbliżania się do rubieży Królestw Mamucich Władców przy akompaniamencie bicia wojennych bębnów i dzikich wrzasków horda belzkeńskich orków nie podejmując nawet próby kontaktu opadła zbrojnie na kolumnę wędrowców, bardzo szybko obracając w perzynę zdecydowanie mniej liczną ochronę ekspedycji. Hurston nie miała pojęcia, ilu jej ludzi zdołało ujść napastnikom, choć w duchu modliła się, by było ich jak najwięcej. Stojąc pośród bitewnej kotłowaniny, biadała wielce, iż niewiele mogła uczynić, aby im pomóc. Nie była wojownikiem ani prawdziwym dowódcą. Zaledwie ambitną uczoną. Straszliwym brzemieniem dlań stał się fakt, że poprzez swe marzenie sprowadziła nań zgubę. Gdy już wszystko było przesądzone, roniąc ciężkie łzy, zacisnęła zęby i korzystając z ostatniej okazji podjęła się ucieczki w głąb ziem Kellidów. Tylko to jej pozostało. Kontynuować wyprawę. Zwłaszcza że zwyczajnie nie byłaby w stanie zmarnotrawić ofiary ludzi, którzy dla jej pragnienia podążyli prosto w paszczę niebezpieczeństwa. Nie potrafiłaby również porzucić nadziei na rozpoczęcie prac nad swym magnum opus. Dlatego biegła ile sił w nogach, wydeptując ścieżkę przez rumiane pola krzewinki.

Uczona dobrze wiedziała, że wroga napaść była przede wszystkim wynikiem niefortunnego przypadku, jedynie w mniejszym stopniu łupieżczej natury napastników. Orkowie zmierzający na północ mieli bowiem zupełnie inny cel. Hurston orientowała się, że ich wyprawy na ziemie Kellidów nie były szczególnie rzadkim zjawiskiem, a podejmowali je, by polować na lokalną megafaunę. Część ze zwierząt stanowiła dlań wspaniałe trofea, inne przeznaczane były na świadczące o wysokim statusie wierzchowce lub maskotki prominentnych watażków szarozielonoskórych. Ekspedycja naukowa została więc zaatakowana jedynie przy okazji, jako że stanowiła łakomy kąsek dla wędrującej hordy orków.

Mimo znacznych kłopotów napotkanych pod koniec wyprawy młoda Bilkis ostatecznie miała dużo szczęścia. Uchodząc przed orkami z Twierdzy Belzken natrafiła bowiem na Złamane Kły. Zapewniła sobie tym samym nie tylko bezpieczeństwo, ale również spotkała najprawdopodobniej jedyne plemię na tych ziemiach, które było otwarte na przyjmowanie pod swoje skrzydła nowych członków. Co też od początku stanowiło jej cel. Preferowała bowiem pracę w terenie, stanowiąc zupełne przeciwieństwo „fotelowych uczonych”. Nie zwykła powielać bezmyślnie wiedzy autorytetów, tylko poddawała ją rzetelnej krytyce. Przede wszystkim zaś wychodziła z założenia, że najlepiej można poznać zwyczaje jakiejś społeczności poprzez asymilację z nią i czasowe odrzucenie wszelkich wcześniej nabytych poglądów, stereotypów czy przeświadczeń. Dopiero takie podejście dawało odpowiednią perspektywę do pełnego zrozumienia grupy, z którą się obcowało. Bilkis nazywała tę metodę badawczą obserwacją uczestniczącą.


Wstąpiwszy w szeregi Złamanych Kłów uczona z Absalomu dotrzymała tradycji plemiennej i dołączyła do jednego z domów, mianowicie Domu Wydry. Z odpowiadającymi mu zwierzętami czuła największe powinowactwo, a przy okazji jego liderka Argakoa jako bajarka i kobieta w wieku bliskim Starszemu Eiwie wydawała jej się najlepszym źródłem wiedzy o plemieniu i jego tradycjach. Od samego początku nowa członkini energicznie przelewała na karty swojego notatnika wszelkie nabywane informacje w postaci starannie kreślonego tekstu i rysunków.

Zagłębianie się w historię, kulturę symboliczną, zwyczaje, wytwory materialne i hierarchię nowo poznanego społeczeństwa łowiecko-zbierackiego stanowiło dla czarnoskórej dziewczyny spełnienie marzeń. Pierwszy raz miała bezpośrednią styczność z prawdziwą społecznością prostą miast polegać na świadectwach innych badaczy, których perspektywa niewolna była od śladów uprzedzeń i utrudniających zrozumienie badanych poważnych światopoglądowych naleciałości właściwych dla przedstawicieli cywilizowanych kultur Avistanu. Przyjmując postawę niezapisanej karty Hurston na własne oczy mogła obserwować i współprzeżywać manifestacje kultury duchowej i obrządki pogrzebowe, pojąć stosunek plemienia do przodków i wiele więcej. Obcowała fizycznie i duchowo z kellidzkimi petroglifami, malunkami naściennymi, rzemiosłem wykonanym z kości zwierząt, rogu i krzemienia. Własnymi dłońmi dotykała wytworów plastyki figuralnej, głównie figurek Popielnej Siostry. Własnymi uszami odbierała, jak grają plemienne flety i rogi. Ciemnobrązowymi oczyma analizowała zdobnictwo i ornamentację na ceramice i narzędziach, które później używała w trakcie zwykłych codziennych czynności. Odbierała sztukę plemienną tak jak każdy z jej członków, z odpowiednią rewerencją i zachwytem, miast niczym przeciętny południowiec postrzegać ją jako prymitywną i pozbawioną większego wyrafinowania. Zgłębiała też techniki domestykacji i pielęgnacji towarzyszących Złamanym Kłom mamutów włochatych. Nie było ani jednego aspektu egzystencji plemienia, któremu nie chciałaby poświęcić należytej uwagi. Wszystko to jednak wymagało czasu.

Jednocześnie powoli gromadzona wiedza powodowała mimowolne powstawanie różnych wniosków w umyśle uczonej. Biorąc pod uwagę materiał kopalny z tych okolic opisany w dwóch dość rzetelnych archeologicznych księgach, Bilkis zauważyła, że Kellidzi z Królestw Mamucich Władców mimo wysiłków, by trzymać się starych zwyczajów, podlegali powolnemu, acz nieuchronnemu postępowi technologicznemu. Obejmował on chociażby znaczące zmiany w produkcji narzędzi krzemiennych, z całymi dziedzinami opartymi na drobnych ostrzach, a nie prostszych i krótszych płatkach. Zauważyła też, że do obróbki kości, poroża i skór zaczęto używać rylców i zgrzebła. Nie umknęły jej też zaawansowane strzały, haczyki na ryby, lampy oliwne, liny czy igła z oczkiem, z pewnością nieznane ich dalekim przodkom.


Po kilku miesiącach pobytu wśród plemienia nadeszła zima. Nawet podług rachuby autochtonów najdłuższa i najcięższa, jaka kiedykolwiek nawiedziła Królestwa. Wiedza Bilkis na temat przyrody i technik przetrwania, choć obszerna była zarazem czysto teoretyczna. Od ponad stu pięćdziesięciu lat nikt jej krwi nie musiał radzić sobie w dziczy. Dlatego była świadoma, że gdyby nie praktyczne doświadczenie i wsparcie jej nowych braci oraz sióstr, nie zdołałaby przetrwać tych ciężkich miesięcy. Naprawdę doceniała ich pomoc, żelazną determinację i umiejętności radzenia sobie w niespotykanie ciężkich warunkach.

W końcu jednak przyszły wypatrywane z nadzieją roztopy i natura zaczęła budzić się do życia. Wiosna zbliżała się wielkimi krokami i zgodnie z plemienną tradycją należało ją odpowiednio przywitać. Społeczności proste żyły w harmonii z naturalnym rytmem, wyznaczanym przez prawa przyrody i ruch ciał niebieskich. Każda pora roku stanowiła dlań element odwiecznego cyklu, miała swój odrębny charakter i była w odpowiedni sposób celebrowana. Złamane Kły żegnały się z trudami zimy i świętowały nadejście wiosny pośród Kamiennego Krosna położonego na Równinie Gornok. Mieszkanka Absalomu była wielce podekscytowana perspektywą przeżycia i dokładnego opisania obchodów Nocy Zielonego Księżyca.


Solidaryzując się z innymi członkami koczowniczego plemienia Bilkis pomogła wznieść namiot własnego Domu. Przed południem, gdy obóz był już gotowy, miała nieco czasu dla siebie. Wykorzystała go, by rozejrzeć się po okolicy.

Kiedy dziewięć miesięcy wcześniej uczona z południa przybyła w te strony odziana była w białą szatę charakterystyczną dla jej profesji, pod nią zaś miała ubranie typowe dla regionu Morza Wewnętrznego. Teraz jednak wyglądała zupełnie inaczej. Okrywały ją typowe dla Kellidów z tych terenów fragmenty pozszywanych ze sobą zwierzęcych, porośniętych futrem skór. Miała też trybalistyczne malunki na twarzy wykonane popiołem i naszyjnik wykonany z kościanych koralików. Na potrzeby pracy badawczej całkiem przyjęła tożsamość Złamanych Kłów, łącznie ze stylem ubioru, czy akcentem. Jedyne czego nie mogła ze względów oczywistych zmienić i co wyraźnie odróżniało ją od pozostałych to hebanowy kolor skóry, odziedziczona po przodkach z Obszaru Mwangi pełna krągłości sylwetka i bujna czupryna kręconych, popielatych włosów. Mimo to czuła się jak jedna z nich. Po dziewięciu miesiącach wspólnego życia kierowane pod jej adresem ciekawskie spojrzenia i dziwne komentarze praktycznie ustały. W końcu pomagała jak każdy, często też dzieliła się swoją obszerną wiedzą, oczywiście na tyle, by nie spowodować pogwałcenia dziewiczości odwiecznych tradycji plemienia poprzez zainicjowanie ich zmiany. Zależało jej przecież na poznaniu ich w krystalicznej formie.

Przechadzając się po smaganym mroźnymi powiewami wiatru obozowisku, badaczka dostrzegła trójkę bawiących się dzieci. Natychmiast wydobyła pióro oraz notatnik i zbliżyła się kawałek. Wtedy to zauważyła, że rzucają one kanciastymi, trójściennymi jelenimi kośćmi z wyrytymi nań wizerunkami. Kiedy nachyliła się nad grającą trójcą zidentyfikowała je jako należace do różnych zwierząt. Z samej obserwacji szybko udało jej rozgryźć zasady nieskomplikowanej gry, ale dla pewności dopytała jeszcze samych uczestników.
— Na czym polega ta gra? — przemówiła płynnym Hallit. — Czemu odpowiadają te przedstawienia?
— To kot szablozębny — odpowiedział jej liczący koło siedmiu wiosen płowowłosy chłopiec, wskazując na jedno prostych rzeźbień. — Pokonuje on jelenia, mamut zaś pokonuje kota, z kolei jeleń pokonuje mamuta. Takie są zasady. Każdy z nas rzuca jedną kością i wygrywa ten, którego zwierzak zwycięży pozostałe.
— Aha, to brzmi całkiem interesująco. Czy mogłabym zagrać z wami?
— Jeśli pani chce — chłopiec skinął głową, po czym zerknął w bok — Tylko muszę przynieść kolejną kostkę z namiotu. Proszę poczekać.
Kiedy szkrab zniknął jej sprzed oczu, Hurston uśmiechnęła się pod nosem. Uważała za nieco zdumiewający, ale i uroczy fakt, że dzieci wychowujące się w tak surowych warunkach mimo wszystko zachowywały swoją naturalną niewinność.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 30-11-2023 o 17:24.
Alex Tyler jest offline  
Stary 23-01-2023, 09:38   #5
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Nalla zrobiła głęboki wdech. Wiosna nadchodziła. Powietrze było cieplejsze. Było w nim też czuć rośliny, które już masowo wychodziły spod śniegu. Zresztą to śniegu było coraz mniej. Złamane Kły dotarły na miejsce po długim i forsownym marszu, ale teraz koniec. Teraz przyszedł czas na rozbicie obozu. No i nadchodził jej dzień.

Nalla był nastolatką. Miała za sobą czternaście wiosen. Ta była piętnasta. Najwyższy czas udowodnić w plemieniu swoją przydatność.

Niosła ze sobą wielki plecak. Jak wszyscy w klanie miała ze sobą cały dobytek. Wszystko z czym była związane musiało się mieścić na plecach.

Była bardzo zgrabna jak na goliatkę. Zazwyczaj była też uśmiechnięta. Często poprawiała swoje brązowe włosy. Włosy goliatek były raczej rzadkie. Bardzo często kobiety z plemienia goliły się na łyso, bo tak było łatwiej. Mężczyźni goliaci prawie nigdy nie miewali włosów na głowie. W każdym razie Nalla była zgrabna i drobna jak na goliatkę, a fakt posiadania włosów czynił ja atrakcyjną w oczach wielu mężczyzn. To, że była drobna oznaczało, że miała tylko cal ponad siedem stóp wzrostu. Jej ojciec Lo-Kag Poeracz Kamieni miał dla porównania ponad osiem stóp i był najpotęzniejszym i najstarszym przedstawicilem Turów. Plemienia zgromadzonego pod sztandarem Wydry.

Wśród plemion północy goliatów było dużo więcej niż wśród ludzi na południu.
Tutaj nikogo nie dziwili pólgiganci. Zresztą przy mamutach i innej megafaunie nie wyróżniali się tak bardzo.

- Czeka nas dziś ciepła noc - Nalla najpierw usłyszała głos, potem poczuła przyjemne dotknięcie na ramieniu. Vauena Patrząca w Niebo. Żona Lo-Kaga i matka Nalli chyba najlepiej ze wszystkich w plemieniu odczytywała znaki natury. Próbowała uczyć córkę tej trudnej sztuki, jednak Nalla nie chwytała tego tak szybko jak Vauena by chciała.
- Dobrze. Natura będzie cię słuchać, tak jak ludzie z plemienia.

Młoda goliatka poczuła napięcie. Dziś był jej wielki wieczór. Święto. Początek wiosny. Czas, gdy wszyscy pieśniośpiewacze zbierają się przy ogniu i śpiewają historię plemienia. Sześć pokoleń wielkich zwycięstw i doświadczeń wyciągniętych z porażek wyśpiewanych w jeden wieczór.

- Córeczko poradzisz sobie. Jestem tego pewna.
- Dziękuję mamo -
półolbrzymka przytuliła swoją mamę mocno. Zacisnęła powieki i poczuła jak pod powiekami zbierają się łzy. Cieszyła się, że wreszcie będzie przydatna dla plemienia. Liczyła na to, że już niedługo dostanie swoje plemienne imię.

- Dobra, idź pomóc braciom rozłożyć namioty. Nie chcemy mieć najgorszych miejsc.

Dziewczyna spojrzała w niebo, żeby powstrzymać łzy. Przez moment wydawało się jej, że widzi w górze wielkiego kruka. Tego samego, który nawiedzał ją w snach. Jednak ptak zniknął po mrugnięciu okiem. Nalla potrząsnęła głową odganiając od siebie niepokój wywołany obecnością kruka. Miała krok sprężysty. Niemal taneczny. Każdy, kto widział ją z daleka dostrzegał lekkość jej kroków. Do czasu aż mijała ludzi, którzy byli o dwie lub trzy głowy niżsi. Lekka włócznia, którą nosiła na ramieniu w rękach ludzi mogła aspirować do rozmiaru piki. Okrągła drewniana tarcza na jej plecach pozwalałaby krasnoludowi osłonic ciało od stóp do czoła. Lekka kusza zwisająca z plecaka od człowieka wymagałaby użycia dwóch rąk do naciągu. Zdobyła ją w starciu z grupą orków poprzedniego lata. A jednak wszystko to, podobnie jak lekka skórznia zdobiona kośćmi mamuta i zaopatrzona w kaptur było idealnie dopasowane do goliatki.

Przeszła szybko przez obóz witajc tych, którzy pierwsi przybyli na miejsce. W trakcie wędrówki goliaci zazwyczaj trzymaali się z tyłu. Ich lud był wytrzymały. Gdy ludzie padali zmęczeni wędrówką, lub zwalniali tempo, to goliaci się dostosowywali. Plemię zawsze pozwalało najsłabszym podążać przodem. Oni nie zostawiali swoich. Nigdy. Gdyby goliaci prowadzili pochód, to wiele osób mogłoby nie wytrzymać tempa, a wtedy nikt by na nich nie zaczekał. Pewne rzeczy w plemieniu były oczywiste.

Jej rodzina rozbijała dwa duże namioty. Jeden zajmowała z rodzicami i dwoma braćmi. Drugi zajmował jej najstarszy brat - Vimak Ściskający Niedźwiedzia. Dorobił się syna. Dziecko miało niespełna trzy tygodnie. Rodziło się na koniec zimy, więc to dobry omen. Nie miało imienia. Goliaci nie nadawali imion dzieciom, które nie przeżyły pięciu zim. Tak naprawdę mało kto przeżywał pięć zim. Nalla miałaby trzy siostry i siedmiu braci gdyby było inaczej. Tymczasem przeżyła ich tylko czwórka. Vimak miał też starszą córkę. Vaulę. Dziewczynka dostała imię dopiero poprzedniej wiosny i była ulubienicą Nalli. Szkolona na pieśniośpiewaczkę goliatka wcisnęła dziewczynce garść suszonyh owoców, które prztrzymywała całą zimę. Teraz nadchodziła wiosna. Uzupełnią zapasy.

- Tylko podziel się z mamą. Ona musi mieć siłę, żeby karmić twojego braciszka - powiedziała czochrając krótkie włosy małej goliatki.


Lo-Kag pomagał rozbić namiot starszemu synowi, podczas gdy ich namiot był w powijakach. Zahil Lekkostopy i Dogar Twardogłowy znowu się kłocili. Między tymi dwoma braćmi był ledwie rok różnicy i cały czas konkurowali. A mieli w czym, bo byli zupełnie inni. Zahil był najlepiej skradającym się goliatem w plemieniu. Dogar zaś zyskał swój przydomek dlatego, że czołem zderzył się z kozica górską, a ta padła martwa. Obydwaj należeli do łowców-zwiadowców i zdawać by się mogło, że bez problemu rozłożą namiot. A jednak przepychanki i animozje stały na ich drodze. Było w tym coś dziecinnego, choć obaj byli o dekadę starsi niż Nalla. Dopiero gdy Lo-Kag swym zwyczajem przyzedł i na nich warknął zaczęli pracować jakby całe zycie zajmowali się tylko tym. Przekazywali sobie olinowanie i śledzie bez słów. Prwie bez patrzenia na siebie. A jednak każdy był dokładnie tam, gdie ten drugi potrzebował go w danej chwili. Nalla przynosiła im tylko skóry nowe elementy namiotu. W końcu odsunęła się.

Z daleka dochodził głos pieśni Argakoy. Golitka złożyła nogi i umieściła między nimi bęben z naciągniętą na niego skórą. Chwilę nuciła pod nosem aż uchwyciła harmonię z najstarszą pieśniopiewaczką w obrocie. A potem uderzyła w bęben. Znała tę pieśń. “Pieśń wiosennego obozu”. Pieśń, w której dziękowali za łaskę przetrwania zimy. Po chwili dołączyła do śpiewu w rytm uderzania o bęben.

Głos Nalli był niezwykły. Cieply. Kojący. Wszyscy goliaci mieli niskie głosy, ale jej wzbudzał wyjątkowo pozytywne odczucia. Słuchajac jej możn bylo zapomnieć, że jest goliatką. Uderzała w bęben z pasją. Wiedziała, że pieśń plemienia jest jej przeznaczeniem. A teraz, gdy zaczęła się jej piętnasta wiosna wieczorem miała wystąpić z innymi pieśniośpiewaczami. Była gotowa. Pień niosła jej duszę. I to pozwalało zapomnieć o ciężkiej zimie jaka się zakończyła. Teraz liczyła się jedynie Noc Zielonego Księżyca.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 25-01-2023, 21:03   #6
Kowal-Rebeliant
 
shewa92's Avatar
 
Reputacja: 1 shewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputację

Zimny kamień parzy w tyłek. Taką lekcję Mikhe wyniósł z porannej medytacji z Naktą. Wszelkie prawa natury wskazywały na to, że coś zimnego nie może parzyć, ale cztery litery elfa miały zupełnie inne zdanie na ten temat. Z obserwacji wynikało, że cześć ciała zbyt intensywnie wystawiana na niską temperaturę odczuwała ból podobny jak po wdepnięciu stopą w ognisko.

Płynęło z tego więcej nauki, którą syn Nevara musiał jeszcze przemyśleć. O świcie nadal było o wiele zimniej niż mu się wcześniej zdawało, mimo ustępującej zimy. Należało też znaleźć albo lepsze miejsce by medytować, rozłożyć pod "siedzeniem" skórę albo znaleźć pozycję, w jakiej miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, nie będzie już narażone na kontakt z kamieniem. W głowie elfa pojawiały się kolejne pomysły i myśli, niektóre zupełnie niezwiązane z sytuacją, ale jednego był pewien. Po około dwudziestu minutach nieustającego bólu, nagle przestał cokolwiek odczuwać, a jego umysł jakby spuchł, wypełniając całe jego ciało.

Z reguły wszelkie umysłowe rewelacje ograniczały się z odczuciami raczej do głowy. Tym razem, przez krótką chwilę, "myślał" całym sobą. Każdy mięsień, każdy cal skóry, każda kropla krwi tłoczona przez jego serce, stała się integralną częścią jego jaźni. Te wszystkie "elementy" ciała nagle istniały w jego umyśle, a zarazem jego umysł urzeczywistnił się w każdym fragmencie ciała. Mistrz Rdzawy Kruk wiele razy opisywał mu, w jaki sposób dochodzi do przebudzenia się Kruczej Krwi, ostatniego elementu Drogi Kruka, której do tej pory nie udało mu się opanować. Opis nauczyciela nie do końca odpowiadał temu, czego doznał Mikhe, ale był wystarczająco blisko, by uczeń nie miał wątpliwości, że właśnie poczynił ważny krok na drodze swojej edukacji. Według Mistrza, raz obudzonej Krwi, nie dało się już złożyć do snu. Lubił też powtarzać, że "krew jest silna w synu Nevara, być może najsilniejsza od czasu Redy Pierwszego Kruka. Elf mocno powątpiewał w słowa nauczyciela. Pozostali uczniowie, chociaż młodsi, od mniej więcej roku przejawiali już symptomy przebudzenia. Mikhe, z jakiegoś powodu, miał problem z przekroczeniem bariery umysłu, by w pełni zjednoczyć się ze swoim ciałem. W końcu się jednak udało.

Młodzieniec (jak na elfa) serdecznie podziękował Nakcie za możliwość dołączenia do jej porannej medytacji, po czym udał się w stronę namiotu Rdzawych Kruków. Chciał jak najszybciej powiadomić pozostałych o swoim sukcesie. W końcu przestanie być Jajkiem. Tytuł Pisklęcia nie był o wiele lepszy, ale mimo wszystko... brzmiał godniej. Wewnątrz plemienia zachowało się kilka różnych tradycji związanych z przyjmowaniem "plemiennego imienia". Wynikało to z faktu, że dawnie Klany, dzisiejsze Domy, miały w tym zakresie zupełną autonomię. Imię można było otrzymać, można się było z nim urodzić, można było zasłużyć czy samemu się obwołać. Łoś, Wydra, Piżmowół i Sokół różniły się tym, jakie drogi były akceptowalne i większość posiadała też jakieś unikalne dla siebie. Dla niewielkiej, składającej się ledwie z pięciu osób sekty, jak niektórzy określali Rdzawe Kruki, wchodzące w skład Domu Łosia, zasada była dosyć prosta. Każdy, kogo Mistrz wybrał na ucznia, stawał się Rdzawym Krukiem dla całego plemienia. Wewnętrzne zasady stosowały pewne rozróżnienie, które z reguły nie miało większego znaczenia. Rdzawe Kruki rozmawiały ze sobą swobodnie, używając imion nadanych przy narodzeniu w niemal każdej sytuacji. Czasem jednak, na użytek wewnętrznych ceremonii i obrzędów dodawano słowo określające stopień zaawansowania Drogi Kruka u wymienianej osoby. Jajkiem nazywano tych, którzy "nie przebili skorupy umysłu", Pisklęciem tych, którym to się udało. Dla osób, które przyswoiły sobie nauki rezygnowano z dodatkowego słowa no i zawsze był jeden Mistrz, który rezygnował z imienia nadanego przy narodzeniu. Chodziło tu o jakieś kwestie równowagi, których Mikhe jeszcze do końca nie rozumiał. Rozumiał za to, że od dziś nie będzie już nazywany przez swych braci Mikhe Jajo Rdzawego Kruka, ale Mikhe Pisklę Rdzawego Kruka. Zmiana mogła wydawać się niewielka, a w rzeczywistości była olbrzymia. Syn Nevara właśnie obudził się do życia.

Od miejsca, gdzie medytował z Naktą, donamiotu Rdzawych Kruków nie było daleko. Po drodze wymienił ledwie kilka zwyczajowych pozdrowień ze współplemieńcami i najwyraźniej nastraszył kilkoro dzieci, które czmychnęły na jego widok. Relacje członków sekty z współplemieńcami były raczej przyjazne. Większość nie rozumiała ani Drogi Kruka, ani Kruczego Porządku, ale mimo wszystko darzyła Rdzawe Kruki sporym szacunkiem, zdobytym jeszcze w zamierzchłych czasach przez ich pierwszych członków. Lata jednak mijały, ludzie umierali i coraz mniej osób wiedziało czym są, albo raczej czym mogą okazać się Kruki, kiedy zajdzie potrzeba. Obecnie pamięć była nieco bardziej "odświeżona" niż za czasów, kiedy Mikhe zaczynał naukę. Dwie wiosny temu, kilku łowcom udało się namówić Mistrza, by mimo podeszłego wieku wziął udział w "przyjacielskiej bijatyce z zasadami", prostym turnieju pięściarskim, w którym mógł brać udział w zasadzie każdy. Nie było nagród innych niż alkohol i sława, ale według przesądu zwycięzca sprawiał, że do jego Domu los miał uśmiechać się nieco częściej aż do kolejnej wiosny. Siedemdziesięcioletni staruszek, kładący jednego po drugim, największych wojowników plemienia był widokiem, który na długo zapada w pamięć. Zwyczaj nakazywał walczyć z odkrytym torsem, co dodatkowo potęgowało kontrast między walczącymi. Od tamtej pory odczuwalny "szacunek" współplemieńców wyraźnie wzrósł.

Nieco inaczej miała się sprawa z dziećmi. Najmłodsi członkowie plemienia żywili jakąś nieuzasadnioną obawę odnośnie kruków. Mikhe sam pamiętał, jak plotkował z przyjaciółmi, że "Kruki muszą być jakimiś czarnoksiężnikami i robią jakieś tajemnicze rzeczy". Wyglądało na to, że z tego się wyrastało, bo te same dzieci, już jako dorośli, nie podzielali swoich wcześniejszych przemyśleń, chociaż nadal nie rozumieli czym tak naprawdę są Rdzawe Kruki. Jedynym wyjątkiem wśród dzieciaków była Imek, która zdawała się nie odczuwać żadnego lęku względem Mikhe i jego braci. Czasem można było nawet zacząć się zastanawiać, czy to rzeczywiście lepsze podejście, bo dziewczynka nie przestawała mówić na temat "swoich zwierzątek". Elf uważał, ze jeśli zagadanie kogoś na smierć jest możliwe to Imek będzie pierwszą osobą, która rzeczywiście tego dokona.

Pogrążony w rozmyślaniach, nie zauważył kiedy znalazł się przed namiotem. Wiedział, co go teraz czeka. Krótka rozmowa, po której Mistrz zacznie gorączkowe przygotowania, by odprawić krótki rytuał w zamkniętym gronie, jeszcze przed rozpoczęciem świętowania. Mikhe Pisklę Rdzawych Kruków w końcu narodził się do życia. Uchylił poły namiotu i wszedł do środka, by oznajmić go braciom.

-Nic nie mów. Poczułem to, kiedy zmierzałeś w naszą stronę. Biegnij po braci. Wiesz, co trzeba przygotować. - instrukcja padła, zanim jeszcze Mikhe zlokalizował Mistrza w namiocie. Nie zwlekając, zabrał się za wypełnianie polecenia. Mistrz najwyraźniej chciał skończyć do południa, a uczeń nie miał nic przeciw temu.
 
__________________
Potrzebujesz pomocy z kartą do Pathfindera lub DnD?
Zajrzyj do nas!

Ostatnio edytowane przez shewa92 : 26-01-2023 o 07:14.
shewa92 jest offline  
Stary 26-01-2023, 16:10   #7
 
snaga's Avatar
 
Reputacja: 1 snaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputację

Na słowa Ansgara, Nakta oderwała wzrok od płomieni i posłała młodemu mężczyźnie spokojne spojrzenie, wciąż pozostając w tej samej pozycji.


- Nie tyle martwi, co porusza dogłębnie mą duszę odnośnie dalszego funkcjonowania naszego plemienia - powiedziała i dłonią wskazała miejsce obok siebie, gdzie barbarzyńca usiadł. - Wiesz dobrze, Ansgarze, że zawsze zależało mi tylko na dobru naszego zgromadzenia a Eiwa powoli zbliża się do momentu, w którym zobaczy znowu swoich przodków. Gdy to nastąpi, teoretycznie mogłabym przejąć dowodzenie nad Złamanymi Kłami jako najstarsza z Mamucich Władców zaraz po nim. Jednakże... nie mam już na to siły. Być może lata temu inaczej bym o tym myślała, ale teraz nie jestem już w stanie wziąć na swoje wątłe barki takiej odpowiedzialności i przewodzić Podążającym. Jak zapewne wiesz, Eiwa planuje przekazać swoją spuściznę Pakano, ale proszę, obiecaj mi... - w tym momencie kapłanka położyła ciepłą dłoń na przedramieniu mężczyzny, ciągle wpatrując mu się w oczy. - że ten abderyta i krzykacz nigdy nie zostanie przywódcą Złamanych Kłów. To nie skończy się dla nas dobrze.

Zabrała dłoń i znów utkwiła spojrzenie w tańczących płomieniach.
- A teraz idź. Kiedy słońce dotknie stojących kamieni, musisz stawić się przy Skalnym Krośnie. Czekać tam będzie ważne zadanie.




- Kowalu, chodź ze mną. - Od pracy oderwał elfa znajomy głos. To był Silas, jeden z młodszych wojowników Domu Piżmowoła. - Merthig chce z tobą porozmawiać.

Finn podążył za towarzyszem i gdy ten odsłonił połę jurty jego klanu, wszedł do środka. Było tu zdecydowanie cieplej, niż na zewnątrz, czego przyczynkiem było torfowe palenisko, utrzymujące ciepło w małej zagrodzie. Merthig siedział na małym zydlu a jego ognistorude włosy i broda współgrały z barwą płomieni. Jego stalowoszare oczy wpatrywały się z tą samą ostrością i inteligencją, co lata temu.


- Dobrze, że jesteś, Finn, mam do ciebie sprawę... - powiedział Merthig, nie ruszając się z siedziska. - Nadchodzą trudne czasy, wraz ze śmiercią Weohatana i nadchodzącą migracją, Podążający będą potrzebować nowych zwiadowców. Wipa, pomimo swojego stanu, chce być tego częścią. Zawsze miała posłuch Eiwy. Będzie wybierać przedstawicieli każdego domu, by utworzyli kolejną grupę, dlatego postanowiłem, że ty będziesz nas reprezentować. Masz silnego ducha, dlatego chcę, żebyś miał oko na naszych nowych zwiadowców, niech przeżyją, niech poprowadzą nas drogą naszych przodków. Módlmy się o wiosnę, módlmy się o długie lato i idź z moim…


- Naszym - weszła mu w słowo Garga, która pracowała nieopodal nad posłaniami.


Merthig uśmiechnął się.
- Idź z naszym błogosławieństwem. Udasz się pod Skalne Krosno, kiedy słońce będzie zachodzić. Wipa tam będzie. Wtedy dowiesz się, co i jak. - Krasnolud skinął mu głową.




Niedługo po tym, jak Bilkis skończyła grę w jelenie kości (wygrywając całe dwie rundy) a Nalla i Argakoa dokończyły piękną pieśń, obie kobiety znajdujące się niedaleko jurty swojego Domu zauważyły, jak ze środka pewnym krokiem wyszła najpierw Wipa, tropicielka w bardzo zaawansowanej ciąży, nosząca pod sercem dziecko swego poległego męża Weohatana, a za nią jej wyraźnie podenerwowana siostra, Panuaku. Stanęły przy wejściu do namiotu, rozmawiając na tyle głośno, że wszystkie słowa z łatwością docierały do uszu antropolożki oraz goliatki. I nie tylko.


- Złamane Kły są osłabione przez stratę Weohatana, bez porządnego zwiadu nasze plemię jest ślepe i nie może podążać ścieżkami naszych przodków. - Wyjaśniała swojej siostrze Wipa, ostatniej z trojaczków urodzonych w Domu Wydry około czterdziestu cykli temu.


- Są zbyt młodzi, niesprawdzeni - odkrzyknęła Panuaku - a ty chcesz włączyć do nich Bilkis? Sama wiesz, że to nie może się udać!


- Bilkis teraz i na zawsze jest Złamanym Kłem a moje osądy są zawsze pewne.


- Jesteś za miękka! Twój duch jest słaby, dlatego cię wybrał! - Panuaku niemal nie trzymała już emocji na wodzy. - Weohatan wybrał cię na życiową partnerkę, ponieważ było mu cię żal! Gdyby nie jego siła, która cię podtrzymywała, upadłabyś w śnieg, który zostawiliśmy za sobą, umarłabyś i zostałabyś zapomniana jak stary, słaby mamut, oddzielony od swego stada.


Panuaku nawet nie dostrzegła, gdy na jej policzku ze sporą siłą wylądowała otwarta dłoń Wipy.
- Jak śmiesz… - syknęła tropicielka, odchodząc szybkim krokiem od siostry. Ta uśmiechnęła się lekko pod nosem, rozmasowując policzek i zniknęła szybko w namiocie.

Wipa natomiast podeszła najpierw do Bilkis, a następnie do Nalli, przekazując im te same instrukcje.
- Chcę zobaczyć was obie przy Skalnym Krośnie, gdy słońce dotknie wierzchołków kamieni.

Nie odniosła się w żaden sposób do rozmowy, którą słyszeli wszyscy wokół, ale i nie nikt tego od niej nie wymagał. W plemieniu wszyscy wiedzieli, że starsze i bardziej doświadczone Kły nie musiały tłumaczyć się ze swoich spraw młodszym. Zniknęła po chwili gdzieś między pracującymi nieopodal mężczyznami.




Nie minęło dużo czasu, gdy elf zebrał swoich braci w namiocie Mistrza. Wszystko zostało odpowiednio przygotowane i ceremonia mogła się zacząć. Nie trwała długo a Mikhe ostatecznie stał się Pisklęciem Rdzawego Kruka. Gdy zebrani w namiocie poczęli go opuszczać, Mistrz zawołał młodego czarownika do siebie.


- Jeszcze dziś będziesz miał okazję się wykazać - powiedział spokojnym, głębokim głosem. - Gdy słońce zejdzie na wysokość wierzchołków Skalnego Krosna, staw się w tym miejscu. Odnajdziesz tam Wipę, tropicielkę Klanu Wydry. Od niej odbierzesz dalsze instrukcje.

Skinął Mikhe głową, dając mu znać, żeby zostawił go samego.






Reszta dnia minęła wszystkim w różnym tempie, jednak gdy tylko słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, udali się do Skalnego Krosna położonego około dwudziestu minut od miejsca, w którym Złamane Kły rozbiły swój obóz. Pierwsze dotarły Bilkis z Nallą, za nimi Ansgar, Finn i na samym końcu Mikhe. Nawet teraz, stojąc zaledwie kilkanaście metrów od kamiennego kręgu, czuli jego niezwykłą, mistyczną atmosferę - jakby dusze samych przodków prześlizgiwały się między skałami, obserwując przybyłych.

Z niewielkiego wzniesienia mogli też bez problemu zobaczyć płonący w oddali ogień wokół którego skupiony był obóz oraz gęsty dym niesiony z zimnym wiatrem. Daleko na zachodzie patrzyły na nich wysokie góry, ich ośnieżone szczyty wyglądały jak wielkie oczy, oświetlone przez wschodzący księżyc, by jeszcze przez chwilę dzielić niebo z zachodzącym słońcem. Temperatura mocno spadła, zapowiadając zimną noc.

Wipy jeszcze nie było.

 
snaga jest offline  
Stary 28-01-2023, 10:02   #8
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Prośba Nakty nieco zaskoczyła barbarzyńcę. Doskonale wiedział, jaka hierarchia panowała w Domu Sokoła i że to Pakano był kolejnym do objęcia przewodnictwa w klanie, ale nie sądził, by w razie śmierci Eiwy miał jakiś większy posłuch wśród pozostałych Mamucich Władców jeśli chodziło o sprawy całego zgromadzenia.

Jak widać Uzdrowicielka inaczej do tej sytuacji podchodziła i być może jej obawy były słuszne - wszak Pakano zdawał się być coraz bardziej nieprzewidywalny w swoich działaniach. I to akurat nie w tę pozytywną stronę. Nie wiedział, co oznacza słowo “abderyta”, ale z tonu głosu półorczycy wywnioskował, że ta nie pała do krewniaka Eiwy gorącymi uczuciami.

- Zrobię, co się da, gdy nadejdzie taki czas - odparł Ansgar, nie składając jednak żadnych obietnic. - Póki co Starszy Eiwa wciąż ma się dobrze.

Informację na temat zadania czekającego na niego przy Skalnym Krośnie o zachodzie słońca skomentował jedynie skinieniem głowy i oddalił się od ogniska, zostawiając Naktę samą, tak jak sobie życzyła. Nie wypytywał o szczegóły, bo skoro półorczyca powiedziała mu tyle, ile mu powiedziała, to tylko tyle miał usłyszeć. Reszty dowie się na miejscu. Nie zmieniało to faktu, że był ciekaw, cóż to za zadanie będzie miał do wykonania.


Reszta popołudnia upłynęła mu w mgnieniu oka, bo i w obozie zawsze było coś do zrobienia. Jak nie przy własnym namiocie to pomagając innym. Co jakiś czas wyłapywał w tłumie Tove stojącą z Lorinem i uśmiechał się lekko pod nosem - młodzi byli tak zapatrzeni w siebie, jakby świat poza nimi nie istniał. Ansgar nigdy nie czuł do żadnej kobiety tego, co podejrzewał, że Lorin czuje do jego siostry, ale ponoć wszystko przychodziło do człowieka w odpowiednim czasie.

Poza tym głowę zaprzątały mu inne myśli, niż miłosna stabilizacja. Chciał być jednym z najlepszych wojowników Kłów a może i w przyszłości Mamucim Władcą. To była odległa koncepcja, ale jak powiedział mu kiedyś Eiwa: najważniejsze to mieć w życiu cel i dążyć do jego realizacji.

Gdy słońce wędrowało już w dół nieboskłonu, przygotował się do wyruszenia w stronę Skalnego Krosna. Skoro czekało go tam jakieś zadanie, postanowił zabrać ze sobą plecak z najważniejszymi rzeczami, a z obozu nie ruszał się bez swojego bitewnego topora, dwóch mniejszych toporków zawieszonych przy pasie, noża myśliwskiego i kilku włóczni. Przed opuszczeniem obozu dał jeszcze znać Tove, gdzie się wybiera, by siostra nie martwiła się jego nieobecnością, po czym skierował się na miejsce.

Po mrozach ostatnich miesięcy, odziany w płaszcz z niedźwiedziego futra i czapę z lisiej turzycy czuł się nawet nieco zbyt ciepło na otwartym terenie przez który przetaczał się zimny wiatr, ale to nawet lepiej. Gdyby musiał sprawdzać się w walce, dobrze było być rozgrzanym i gotowym, niż zmarzniętym i zesztywniałym.

Przy Skalnym Krośnie nie był sam, jak się okazało. Trafił tam na Nallę oraz Bilkis a niedługo po nim dotarł też Finn i Mikhe. Całym sobą czuł nadprzyrodzoną naturę tego miejsca, jakby wokół nie byli sami, choć nikogo innego prócz nich i świszczącego między skałami wiatru tutaj nie było.

- Wygląda na to, że nie tylko ja zostałem wyznaczony do jakiegoś zadania - powiedział, gdy zebrali się wszyscy. - Czy któreś z was wie na ten temat coś więcej?
 
Quantum jest offline  
Stary 28-01-2023, 19:16   #9
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Wiadomość przekazana przez Merthiga sprawiła, że Finn przez chwilę stał jak wryty, szeroko rozwartymi ustami.

"Toragu, dzięki Ci za wysłuchanie mych modlitw! Twój sługa Cię nie zawiedzie!"

Opanowawszy się nieco, skłonił się przed liderem klanu.

- Jestem zaszczycony, że obdarzyliście mnie swoim zaufaniem. Z pomocą Ojca Stworzenia zrobię wszystko by chronić pozostałych członków grupy i całe plemię - odpowiedział i po chwili dodał z szerokim uśmiechem - Nie zawiodę was!

Elf pożegnał się z parą krasnoludów i ruszył poczynić odpowiednie przygotowania zanim uda się w wyznaczone miejsce. Wpierw skierował swe kroki ku kuźni, aby pozostawić po sobie porządek, nim zacznie szykować się na spotkanie Wipą i pozostałymi członkami zwiadowczej grupy. Wykorzystując magiczną sztuczkę, dokładnie wyczyścił swe narzędzia, fartuch i miejsce pracy. Upewniwszy się, że o niczym nie zapomniał i że przedmioty, które tego dnia wykuł lub naprawił, zostały zwrócone zleceniodawcom, poszedł do namiotu, w którym znajdowała się reszta jego dobytku.

Nie planował zabrać ze sobą zbyt wiele. Merthig wszak nie wspomniał, by owego dnia miała ich czekać jakakolwiek wyprawa. Będąc jednak częścią koczowniczego ludu wiedział, że lepiej zawsze być chociaż w pewnej mierze gotowym do nagłego wymarszu.

Na skórzany kaftan narzucił ciepły, podszyty futrem płaszcz. Uszył go sam, w taki sposób by od jego wewnętrznej strony znajdowało się sporo kieszeni na potrzebne drobiazgi. Przez chwilę zastanawiał się czy przybrać pod spód kolczugę, lecz odrzucił ten pomysł. Zrezygnował też z zabrania ze sobą buławy i lekkiej kuszy, lecz na wszelki wypadek za pasem miał zatknięty saks. Ze czcią podniósł tarczę z symbolem Toraga, sięgnął po plecak i udał w kierunku Skalnego Krosna.

W połowie drogi z obozu do celu spojrzał jeszcze na zachodzące słońce. Bardzo lubił ten widok, gdyż zmiany koloru nieba i słońca przypominały mu żarzący się w palenisku metal.

Na miejscu zastał już trójkę osób, a niedługo później do wszystkich dołączył jeszcze Mikhe. Każdy dom musiał naprawdę poważnie podchodzić do wyboru swych kandydatów na zwiadowców, bowiem wszyscy zebrani znani byli w plemieniu jako niezwykle utalentowani.

Pytanie zadane przez Ansgara nieco go zaskoczyło. Czyżby nie wszyscy zostali poinformowani, dlaczego mieli się tu spotkać?

- Z tego co wiem od Merthiga, każde z nas zostało wybrane przez nasze domy jako kandydaci do pełnienia zaszczytnej roli zwiadowców plemienia. Wipa pewnie wkrótce się tu zjawi i poda nam więcej szczegółów. Czy któreś z was widziało się z nią może wcześniej?



 
Koime jest offline  
Stary 29-01-2023, 14:17   #10
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Po zakończeniu gry w kości Bilkis podziękowała uprzejmie wdzięcznej dziatwie za możliwość udziału w zabawie.

Nieco później czarnoskóra kobieta stała się mimowolnym świadkiem sprzeczki między Wipą i Panuaku. Wyglądało na to, że półelfki nie mogły porozumieć się co do składu przyszłej drużyny zwiadowczej. A zwłaszcza dołączenia do niej antropolożki. Każda z nich twardo obstawała za swoim, przez co rozmowa szybko przybrała ostrzejszy ton i finalnie skończyło się na rękoczynie. Po którym uderzona Panuaku udała do swojego namiotu. Hurston wątpiła, by kwestia wyboru zwiadowców aż tak bardzo poróżniła siostry, bardziej prawdopodobną przyczyną kłótni wydawały jej się będące solą w oku zaszłości. Mimo to było jej trochę smutno, że mimo upływu dziewięciu księżyców Panuaku nadal nie uważała jej za pełnoprawną i godną zaufania członkinię plemienia.

Wkrótce potem Wipa podeszła do Bilkis i przekazała jej polecenie. Na co uczona pokornie skinęła głową. Nie wypowiedziała ani słowa komentarza odnośnie do niedawnej kłótni. Zdążyła już całkiem dobrze poznać zwyczaje plemienia, dlatego dobrze wiedziała, jak należy zachować się w tej sytuacji.

Zanim Wipa zniknęła Absalomiance z oczu, zbliżyła się do rosłej Nalli i przekazała jej prawdopodobnie te same instrukcje. Przy okazji nie umknęło brązowookiej badaczce, jakie spojrzenia co poniektórzy mężczyźni posyłali w kierunku liczącej zaledwie od niedawna piętnaście wiosen goliatki. Uczona zanotowała w swoim raptularzu, że w plemieniu Złamanych Kłów najwidoczniej niepokojąco wcześnie jak na standardy cywilizowanych avistańczyków dochodziło do inicjacji seksualnej.


Reszta dnia minęła Bilkis na kolejnych obserwacjach i pomaganiu współplemieńcom przy drobnych czynnościach. Kiedy tylko zauważyła, że niedługo może zacząć zmierzchać, zgodnie z instrukcją Wipy udała się w stronę Skalnego Krosna. Po drodze dołączyła do niej Nalla

Dotarłszy na miejsce, Hurston starannie naszkicowała i opisała w swoich notatkach krąg z kamieni o tak szczególnym dla plemienia znaczeniu. Potem obserwowała ze wzniesienia obozowisko Złamanych Kłów, czekając na Wipę. Po jakimś czasie zjawili się inni kandydaci na zwiadowców, z którymi to grzecznie się przywitała. Wszyscy z nich byli jej w jakimś stopniu znani, choć tylko goliatka należała do tego samego domu co ona. Wyglądało na to, że jakaś tradycja musiała zobowiązywać każdy z domów do wystawienia własnych ochotników. Kobieta zanotowała to spostrzeżenie w swoim dzienniku.
— Jest tak, jak rzekł Finn — przytaknęła czarnoskóra uczona, odnosząc się do pytania Ansgara. Potem nawiązała do ostatnich słów kowala. — Ja i Nalla widziałyśmy ją wcześniej. Nie powinniśmy jednak oczekiwać od brzemiennej kobiety nadmiernego pośpiechu. To mogłoby źle wpłynąć na jej błogosławiony stan. Myślę też, że nie ma powodu do zniecierpliwienia, z pewnością niedługo się zjawi.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 30-11-2023 o 17:25.
Alex Tyler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172