Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2023, 20:28   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na wieść o ataku likantropów jej twarz nabrała złowrogiego wyrazu, ale po krótkiej chwili odzyskała animusz.
- Więc skoro Bazalaris nie żyje, nie jestem mu już nic winna…- syknęła zawadiacko a na jej ustach znów zakwitnął śmiały uśmieszek.
- Więc skoro tak, powiedz to jego żonie, raczej nie będzie zadowolona…- odparł lekko podirytowany. Var'ras zastanawiała się chwilę, która zdawała się przedłużać w nieskończoność.
- Niech cię gniew Tempusa trafi, człeku. Kim ty do cholery jesteś żeby tu przychodzić i mi zawracać głowę? Gdzie była straż miejska? Niech cię szlag!- warknęła przez zaciśnięte zęby -Co z tymi likantropami? Porwali dziewuchę i uciekli w łodzi?- zasępiła się. -Ten akwen jest olbrzymi, mogą być wszędzie, co ja mam tu niby poradzić?- zasępiła się jeszcze bardziej -Chyba… Chyba że… Jest pewien druid. Można go poprosić żeby wysłał ptactwo do przepatrywania okolicy z góry. Jest noc, więc pewnie płyną wzdłuż brzegu, więc jeśli nie chcemy by zyskali nad nami przewagę to trzeba by natychmiast ruszać w drogę…- spojrzała pytająco na rozmówcę -Jak Cię zwą?- zapytała.

- Itkovian, potrzebujesz chwili czy możemy ruszać?- odparł wojak, ukazując zęby w szerokim uśmiechu.
- Muszę tylko udać się do swej izby, po kilka rzeczy i futro. Mam nadzieję że masz wypoczętego wierzchowca bo, czeka nas trudna droga i będziemy musieli ruszyć od razu jeśli nie chcemy by likantropy zyskały przewagę- Var'ras wstała z miejsca i już miała ruszać ale zatrzymała się nagle, jakby o czymś sobie przypomniała.
- A ty Verryn? Idziesz z nami?- uniosła lekko brew -Możesz się przydać…- rzuciła z przekąsem. -Dajcie mi kwadrans i do was wrócę.- powiedziała już do ogółu, po czym opuściła boks, pozostawiając mężczyzn samych.
- Porwanie to paskudna sprawa - powiedział Verryn - ale likantropy to jeszcze paskudniejsza sprawa. Ile osób ma liczyć nasz wyprawa ratunkowa? I powiedz mi coś więcej o Bazalarisie. I jego córce. Może wiadomo, komu mógł się aż tak narazić.

- Razem z Tobą? Mamy trzy osoby-odparł Itkovian- Co do Bazalarisa nie mogę powiedzieć Ci o nim za wiele. Nie znałem go, a do jego posiadłości dotarłem przypadkiem w pogoni za zmiennokształtnymi. Na miejscu dowiedziałem się o porwaniu. Wdowa nikogo nie podejrzewa, i wspomina tylko o drobnych zatargach z innymi kupcami- wojak zmrużył oczy, rozglądnął się uważnie po boksie po czym spytał- Nie potrzebujesz wziąć swoich rzeczy?

- Nie zdążyłem się jeszcze rozlokować - odparł Verryn. Skinął głową w kąt boksu, gdzie leżały jego rzeczy. - Narzucę coś na siebie i mogę ruszać.
- Trochę szkoda, że wdowa nic nie wie o ciemnych sprawkach swego męża - wrócił do poprzedniego tematu. - Trudno uwierzyć, że ktoś przez przypadek porwał córkę kogoś znanego i zamożnego. Najwyraźniej albo to zemsta, albo też dziewuszka ma jakieś ważne dla kogoś cechy.
- Chyba że ma to związek z jej mieszaną krwią- dodał Itkovian, po czym się zamyślił.
- A dokładniej? - spytał Verryn, który jako półelf też był 'mieszanej krwi', ale chciałby wiedzieć, jakie znaczenie mialo to w przypadku porwanej panienki. - I jak ona ma na imię?
- Dziewczyna z tego co pamiętam nazywa się Rachel, a jej matka jest półkrwi elfką - Itkovian zastanowił się chwilę i zakręcił wąsem. -Wśród mieszkańców Targos nie spotkałem jeszcze elfa poza Lady Lucianą, więc może ta Jej cecha ma jakieś znaczenie- podzielił się swoimi spostrzeżeniami z Verrynem.
- To by było, moim zdaniem, dość dziwne. - Zaklinacz pokręcił głową. - No ale nie mamy pojęcia, jakie pomysły i pragnienia mógł mieć ten, co zlecił porwanie.

- Jestem gotowa- głos Var'ras wyrwał mężczyzn z dyskusji. - Ustalmy coś zanim ruszymy- kobieta zwróciła się do Itkoviana -Nie jadę tam walczyć ani szukać tych likantropów. Doprowadzę Cię do druida i wracam. Czy to jasne?- spytała stanowczym tonem.
- Mam jedną lampę i drobny zapas nafty. Powinno starczyć do świtu. Jeśli jesteście gotowi to możemy ruszać- skinęła głową w kierunku wyjścia.
- Możemy ruszać. - Verryn wstał, założył futro i wziął swój plecak. - Prowadź zatem.
- Przydałabyś się nam, - Spojrzał na Var'ras. - Jaka jest nagroda z uwolnienie porwanej panienki? - przeniósł wzrok na Itkoviana.

- Lady Luciana wspomniała o złocie -odrzekł wojak obserwując reakcję Var'ras na wieść nagrodzie. Diablęcie spojrzało na krócej niż sekundę w kierunku Itkoviana, lecz jego wzmianka o złocie zdawała się kompletnie spływać po Var'ras. Kobieta wydawała się kompletnie nie zainteresowana skarbnicą Bazalarisa i jego żony.
- Jesteście gotowi? No to w drogę- ponaglała towarzyszących jej mężczyzn. Trójka awanturników opuściła burdel dziarskim krokiem. Tuż przed drzwiami czekała na nich trójka młodocianych strażników miejskich, niecierpliwie wypatrujących powrotu Itkoviana.
- Jesteś w końcu- zauważył ten najbardziej wygadany. Skoro udało Ci się zorganizować wsparcie, my wracamy do kwatery straży. Ktoś powinien tam być, kiedy wrócą nasi koledzy- zwrócił się do Itkoviana.

- Dziękuję wam za wsparcie – zwrócił się do strażników. - Mam nadzieję że nie będziecie mieli przeze mnie kłopotów- dodał i zaczął kolejno zdejmować z siebie pożyczone uzbrojenie. Oddał je w ręce strażników aby Ci zanieśli je z powrotem do koszar. Skinął im głową w ramach podziękowania, i pożegnał każdego z nich uściskiem przedramienia. Odprowadził odchodzących strażników wzorkiem, po czym wraz z kompanami ruszył w kierunku stajni. Tam poczekał chwilę aż nowi towarzysze osiodłają konie. Następnie udali się do gospody w której Itkovian był zakwaterowany. Po drodze mijali tlące się zgliszcza oraz ludzi którzy próbowali ratować to co jeszcze nie spłonęło… Po chwili dotarli do gospody, która stała wciąż nietknięta. - Zaczekajcie tu na mnie- powiedział wojak po czym pospieszył po rzeczy. W środku zastał ciszę i brak gości. Nie przejmując się tym zbytnio ruszył do pokoju. Otworzył drzwi i zgarnął resztę pozostawionego ekwipunku. Następnie udał się do szynkwasu, tam odłożył klucz do pokoju i skierował swe kroki do stajni znajdującej się na tyłach przybytku. Podszedł do swojego konia, pogładził go po pysku po czym wyszeptał -Musimy znowu wyruszyć w drogę Hyran- podał mu jabłko które zgarnął ze stolika po drodze. Koń parskną w odpowiedzi koń, po czym zabrał się za przekąskę, a wojak go osiodłał. Sprawdził rzemienie, przytoczył juki do siodła i wyprowadził konia przed gospodę. - Możemy ruszać - Powiedział Itkovian, po czym wsiadł na kasztanowego rumaka.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-02-2023, 12:10   #12
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Gdy wyruszali w drogę nad zanurzonym w nocnym mroku Targos unosiła się słaba łuna dogasających pożarów. Krzyki mieszczan jeszcze długo niosły się echem nad wodami Maer Dualdon. Trakt, którym podróżowali nie był zbyt szeroki i nocami nikt go nie patrolował, ale i tak był lepszy niż jakaś polna czy leśna ścieżka. Mimo iż Var'ras trzymała w ręku swoją naftową lampę nie mogli popędzać koni co sił. Wiązało się to ze zbyt dużym ryzykiem dla wierzchowców.
Wody ogromnego akwenu towarzyszyły im po ich lewej stronie. Lodowaty wiatr na zmianę chłostał ich raz od północy a raz od zachodu jakby nawet pogoda oszalała. Po około godzinie wędrówki, szlak w końcu skręcił na północ i mogli już zmierzać prosto w kierunku niewielkiego miasteczka Termalaine. To właśnie wtedy pogoda po raz kolejny spłatała im figla. Najpierw delikatne i drobne płatki śniegu a po niespełna kwadransie soczyste płaty poczęły skutecznie redukować ich pole widzenia, zupełnie jakby nie byli dość ograniczeni przez mrok nocy.
Var'ras zatrzymała się w miejscu i gestem ręki wydała kompanom polecenie by też to uczynili.

-Dopóki czujemy bruk pod kopytami będziemy mogli kontynuować jazdę, ale kiedy napada śniegu to możemy się zgubić. Nie wiem jak wy, ale ja nie chcę błądzić nocą, w trakcie śnieżycy po okolicznych tundrach!- musiała krzyczeć by przebić się przez wycie wiatru.
-Jest też druga opcja. Możemy zjechać z traktu i zbliżyć się do brzegu by mieć wody Maer Dualdon niemal na wyciągnięcie ręki. Wtedy na pewno nie zabłądzimy, ale ryzykujemy że któryś z koni połamie sobie nogę!- posłała im spod futrzastego kaptura pytające spojrzenie, który z dwóch, czarnych scenariuszy mężczyźni chcą wziąć pod uwagę.
- Szkoda co prawda koni - powiedział po chwili namysłu Verryn - ale lepiej nie zabłądzić.
Diablęcie spojrzało na Itkoviana, oczekując jego zdania w tej, dość istotnej kwestii.
-Jak sama powiedziałaś nie mamy już czasu na błądzenie, musimy tylko poruszać się ostrożne- Itkovian wyraził swoją opinię.
-No dobra, niech zatem będzie wzdłuż brzegu…- zasępiła się na krótką chwilę, po czym pociągnęła za wodze i skierowała konia na zachód. Po niespełna kwadransie dotarli do miejsca gdzie grunt zrobił się grząski.

-Uważajcie! Pod śniegiem jest piasek!- krzyknęła by przedrzeć się przez ujadający wicher. Wiatr był tak lodowaty jakby sama Auril dmuchała na nich z całą swoją mocą i wściekłością. Po około dwóch godzinach wędrówki w trakcie intensywnych opadów podróżnicy czuli się zmęczeni a w takim tempie do najbliższego miasteczka dotrą najwcześniej po świcie. Prowadząca pochód Var'ras niespodziewanie się zatrzymała.
-Słyszycie?!- wskazała ręką w kierunku wód akwenu. Dopiero teraz, gdy towarzyszący jej mężczyźni spojrzeli w tamtą stronę dostrzegli że jeszcze przed chwilą wzburzone porywistym wiatrem wody znieruchomiały, a wszystkiemu towarzyszył złowieszczy zgrzyt.
-Zamarza!- krzyknęła ponownie.
- Czy my też zaraz zamarzniemy? - spytał Verryn. Za krótko przebywał w tych stronach, by wiedzieć coś więcej o tym zjawisku.
Itkovian spojrzał w kierunku wskazanym przez diablicę, i zmarszczył brwi. Nie przypominał sobie by kiedykolwiek widział jak zjawisko zamarzania następowało tak intensywnie. Zaczął powoli odsuwać konia od brzegu. -Niepodoba mi się to- skomentował Itkovian -Ale może zadziałać to na naszą korzyść-dodał po chwili- Likantropy daleko nie odpłyną w taką pogodę.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 02-03-2023, 16:23   #13
 
Halwill's Avatar
 
Reputacja: 1 Halwill nie jest za bardzo znany
-Jest też druga opcja. Możemy zjechać z traktu i zbliżyć się do brzegu by mieć wody Maer Dualdon niemal na wyciągnięcie ręki. Wtedy na pewno nie zabłądzimy, ale ryzykujemy że któryś z koni połamie sobie nogę!- posłała im spod futrzastego kaptura
-Racja!- krzyknęła diablica -Może uda nam się zmniejszyć ich przewagę. Tyle tylko, że jeśli ukryją łódź i skryją się w pobliskim lesie- wskazała ręką kierunek zachodni, gdzie w porastały gęste lasy -Nawet nie zauważymy miejsca w którym wydostaną się na brzeg jeśli nie zostawią szczególnych śladów! Możemy ich dogonić ale możemy ich równie dobrze minąć!- komunikowała się niemal nieustannie krzykiem by dobrze było ja słychać pośród wycia wiatru i złowieszczego chrupania lodu.
-Jedziemy dalej?!- zapytała w końcu zerkając to na jednego to na drugiego kompana niedoli.
- Jedziemy, jedziemy - powiedział zaklinacz. - A jeśli chodzi o likantropy... przez ten czas zdążyły odpłynąć na tyle daleko, że nawet gdyby nie padał śnieg, to i tak byśmy ich nie zauważyli.
Itkovian tylko mruknął zgadzając się z Verrynem.
-Dobra…- syknęła Var'ras choć nie było jej nawet słychać. Kobieta opatuliła się szczelniej płaszczem, podciągnęła kołnierz i poklepała ze współczuciem wierzchowca po grzbiecie.


~***~

Minęło kilka godzin. Droga zdawała się nieskończoną męczarnią, zupełnie jakby podróżnicy odbywali pokutny marsz przez domenę Levistusa - zamarzniętego arcydiabła. Ich wierzchowce były skrajnie wyczerpane. Nieustanne opady śniegu otuliły podłoże niemal pół metrową warstwą puchu. Na szczęście niska temperatura sprawiła, że śnieg nie był zbyt lepki. Oni sami byli równie zmęczeni jak ich konie. Nieustannie czujni, wypatrujący ewentualnych śladów likantropów, po całym aktywnym dniu jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy. Bez dwóch zdań, jedyne co dodawało im otuchy to czekająca na nich osada rybacka Termalaine, gdzie będą mogli zaczerpnąć informacji, zmienić konie na wypoczęte i w ciepłej karczmie zaplanować dalszą część drogi do druida.


- Łódź!- krzyknęła Var'ras wskazując gestem ręki łódkę, która jak to Itkovian szybko rozpoznał, należała do porywaczy. Łódź leżała do góry dnem, nieopodal linii brzegu, granicy między lądem a zamarzniętymi wodami akwenu.
-Daleko dopłynęli, wiatr im sprzyjał.- skomentowała diablica. Silny, burzowy wicher na szczęście ustąpił, więc nie musieli więcej porozumiewać się krzykiem. -Za godzinę wzejdzie Słońce. Osada jest już blisko. Być może porywacze są w Termalaine. Tam nie ma palisady, w tak ciemną noc mogli bez trudu przeniknąć niezauważeni. O ile nie ominęli osady na około…- spojrzała na towarzyszy.
-Jeśli sprzyja nam szczęście nadal tam są, jeśli nie to i tak musimy coś zrobić ze zmęczonymi końmi- odrzekł Itkovian przyglądając się czy łódź nosi jakieś ślady po burzliwym zjawisku. -W każdym razie nie ma co zwlekać - pośpieszył gestem towarzyszy.


- W taką pogodą zapewne mało kto wystawia nos z chaty - powiedział Verryn. - Nawet jeśli przemaszerowali środkiem osady, to i tak nikt na nich nie zwróciłby uwagi. Możemy wejść do gospody i spytać, ale to zapewne byłaby strata czasu.
-W takim razie ruszajmy…- Var'ras spojrzała na północ, po czym rozejrzała się po okolicy, jak tylko jej na to pozwalał nieco bystrzejszy wzrok. Kompani dosiedli wierzchowców i ruszyli w dalszą drogę. Konie były zmęczone i niemal się wlekły. Każdy z podróżników wiedział, że gdyby teraz trzeba było zmusić ich wierzchowce do większego wysiłku, mogłoby się to zakończyć ich niechybną śmiercią.


~***~

Niespełna godzinę później niebo w końcu przybrało barwę stali jaśniejąc nad zamarzniętymi akwenem. Ciągle, raz po raz ich uszu dobiegał charakterystyczny procesowi zamarzania dźwięk. Warstwa lodu była pokryta śnieżnym dywanem to też ktoś kto nie zna okolicy mógłby wejść na lód nawet nie będąc tego świadomym. Drzewa, które mijali po drodze też były wykrzywione od mrożącego wiatru, który nie ustępował niemalże całą noc.
-Dzwony- syknęła Var'ras wytężając słuch -Biją na alarm! To Termalaine!- syknęła ponaglając swego rumaka. Zza niewielkiego wzgórza przed nimi unosiło się kilkanaście słupów czarnego dymu obwieszczając podróżnikom że chyba nie będzie im dane spokojnie usiąść by się ogrzać, zebrać siły i zaplanować dalszą część poszukiwań.
- Los nie szczędzi nam niespodzianek - powiedział zaklinacz. Jego wierzchowiec odrobinę przyspieszył, idąc w ślady konia Var'ras. - Bacznie się rozglądajmy, by nas jakaś niespodzianka nie ugryzła przypadkiem w tyłek.

Itkovian wyrwany z zamyślenia przez Var’ras przystanął i zaczął się przysłuchiwać. W oddali usłyszał ciche bicie dzwonów, oraz krzyki. Zdjął tarcze przytroczoną do siodła i przymocował ją do ramienia. – Kolejny dzień pełen wrażeń- skomentował po czym pognał wraz z towarzyszami w kierunku osady. Termalaine było niewielkim miasteczkiem. Gdyby nie niewielki ratusz można by je było nazwać rybacką osadą nikomu tym nie ujmując. Trójka towarzyszy podróży z diablęciem na czele wartko dokonała rekonesansu ze szczytu wzgórza, niemal u progu ogarniętego ogniem osiedla. Potężne jęzory ognia szalały, skoncentrowane w strefie blisko stojących od siebie chat. Mieszkańcy w panice próbowali zatrzymać rozprzestrzeniający się żywioł nawet nie zwracając uwagi na obserwujących ich z szczytu wzniesienia wędrowców.
-Widzę kilka trupów...- Var'ras wskazała ręką nieruchome ciała odznaczające się szkarłatem na tle białych zasp śnieżnych, pomiędzy niektórymi chatami -Nie traćmy czasu. Ruszajmy...-
 
Halwill jest offline  
Stary 05-03-2023, 07:47   #14
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację

Smród śmierci, strachu i krwi zmieszanej z fekaliami walczył z charakterystycznym zapachem palonego drewna i tłuszczu, zmuszając wędrowców do zasłaniania ust i nosów. Mieszkańcy biegali pogrążeni w chaosie, nie wiedząc gdzie włożyć ręce. Niektórzy pochylali się nad zwłokami rzuconymi gdzieś bez ładu, inni biegali z pustymi wiadrami w kierunku zatoki. Niestety na ich nieszczęście warstwa lodu była tak gruba, że ani żeliwne drągi ani siekiery nie były w stanie jej przebić.
-Illmaterze! Łaski!- krzyczała kobieta w poplamionym krwią fartuchu. Niewiasta szarpała blade ciało mężczyzny w sile wieku, którego gardło rozdarte były przez trzy, grube, krwawe bruzdy po pazurach.
-Demony! Widziała jo! Demony, Czorty! Mieli futra, kopyta i pazury!- ujadała babulinka wychylona przez okno drewnianej chaty, po drugiej stronie uliczki.
-Co tu się wydarzyło?!- Var'ras zatrzymała młodzieńca, który próbował przeciąć jej drogę. Chłopiec spojrzał na rogi wyrastające ze skroni kobiety, wyrwał się i uciekł ile sił w nogach.
-Cholera. Nie podoba mi się to... Przeklęte Pandemonium- skrzywiła się.

- Czyżby likantropy wzięły się tutaj ostro do zabijania? - wysunął przypuszczenie zaklinacz. - Tylko po co i dlaczego? No i te kopyta... - Pokręcił głową. Ruszył w stronę babulinki. - Ilu ich było? I w jaką stronę uciekli? - spytał.
-Gdzieś ty kopyta widziała ślepa cholero?- niespodziewanie rozległ się drażniący uszy krzyk jeszcze starszego jegomościa, który dopiero co pojawił się w progu chaty po drugiej stronie uliczki. -Wyraźnie widziałem łuski! To byli smokowcy, czy inne koboldy!- krzyczał energicznie przy tym gestykulując.
- Verrynie proszę porozmawiaj z tą kobietą na temat tego co tu widziała- powiedział Itkovian po czym skierował się w stronę Var’ras- Czy możesz przepytać tego jegomościa? Ja tymczasem rozejrzę się co tu się wydarzyło i postaram się też poznać inną perspektywę- Po tych słowach zaczął się gorączkowo rozglądać od której strony owe istoty przeszły i w którym kierunku się udały. – Spotkajmy się tu za kwadrans- dodał po czym ruszył w stronę z której najprawdopodobniej przybyli napastnicy. Gdy dotarł na wybrzeże wioski zaczął się rozglądać za śladami, lecz kiedy pochylił się nad śniegiem, wszystko mu się rozmywało. Przetarł oczy wierzchem dłoni, ale zmęczenie dawało o sobie znać, przez co nie dostrzegł nic szczególnego jedynie liczne odciski biegających w chaosie mieszczan. Itkovian rozejrzał się za kimś kogo mógłby przepytać o szczegóły minionych zdarzeń.

Kandydatów było wielu. Co prawda większość lokalsów biegała próbując gasić szalejące pożary, ale na szczęście kilku osobników w ocenie woja trzymało zimną krew, przez co uznał, że się nadają. Jednym z nich był człek o szerokich barach, odziany w stary, rybacki płaszcz. Poznaczona licznymi bruzdami twarz była surowa ale również opanowana. Mężczyzna dyrygował wieśniakami noszącymi kolejne trupy z pomiędzy chatami i kilku magazynów.
-Zanieście ich na molo. Tam jeszcze nie szaleją płomienie!- krzyczał -Jak zaczną się fajczyć to będzie się smród tygodniami trzymał!
-Wybaczcie że przeszkadzam, wiem że przybywam nie w porę, ale muszę się dowiedzieć co tu się wydarzyło – powiedział Itkovian podchodząc do mężczyzny- Od Targos tropię likantropy i muszę wiedzieć czy tu były i w którym kierunku się udały.
Słowa Itkoviana totalnie wybiły mężczyznę z rytmu. W pierwszej chwili wyglądał jakby chciał przegnać woja precz, ale gdy Itkovian wspomniał o likantropach, człek się uspokoił i skupił na rozmówcy.
-Likantropy powiadasz?- skomentował w tajemniczy sposób -Jesteś pewien, że to zmiennokształtni?- zmierzył Itkoviana od stóp do głów -Cholera… Wyglądasz jakbyś się na tym znał. Niech to szlag. Być może masz rację…- pokręcił głową z rezygnacją.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 06-03-2023, 16:54   #15
 
Halwill's Avatar
 
Reputacja: 1 Halwill nie jest za bardzo znany
- Chodź, powinieneś to zobaczyć w takim razie- rzekł przyciszonym tonem, rozejrzał się dyskretne czy nikt ich nie obserwuje bardziej niż powinien po czym zachęcił wojaka skinieniem głowy by za nim podążył. Mężczyzna minął kilka chat i dotarł do niewielkiego magazynu przy wybrzeżu, kilkanaście kroków od zamarzniętej wody. Raz jeszcze rozejrzał się, po czym uchylił lekko przesuwane wrota. Itkovian poczuł zaduch potu, ryb i krwi. Cholernie paskudna mieszanka. W środku, na klepisku, na sitowiu leżał przykryty kocami młody mężczyzna, a nad nim pochylała się nastoletnia dziewczyna. Chłopak był blady i dyszał bardzo płytko błądząc wzrokiem gdzieś po sklepieniu dachu. Dziewczyna była po łokcie uważana krwią a na twarzy miała liczne ślady zaschniętych łez.


-To moi siostrzeńcy… Chłopak… on znalazł się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie… - wydukał rybak, lecz zamiast dokończyć po prostu podniósł koc, ukazując trzy, głębokie bruzdy na piersi, pod którymi widać było żebra.
Itkovian spojrzał na bruzdy, zmarszczył brwi po czym przyjrzał im się dokładnie. Porównał rany odniesione przez młodzieńca z ranami które widział w domu Bazalarisa. – Jeśli chłopak przeżyje może się zarazić – zaczął Itkovian – Wiem że ta się temu jakoś zapobiec, ale nie mogę sobie przypomnieć jak, może któryś z moich towarzyszy będzie wiedział… - zamyślił się – Czy jesteście pewni że to były likantropy?
-Jak to jeśli przeżyje?!- wycedziła przez zęby przerażona dziewczyna lecz rybak zbył ją milczeniem.
-Nie, nie jesteśmy pewni- rzekł w końcu mężczyzna -Tylko on widział napastnika. Dziewczyna znalazła go nieprzytomnego w kałuży swojej krwi, tuż obok tego magazynu. Ale co innego mogło to zrobić? Dzikie zwierzęta nie zapuszczają się blisko ludzkich osiedli, nawet te chore, czy wygłodniałe…- spojrzał z politowaniem na chłopaka.
-Dla czego właściwie ukrywacie chłopka? I dla czego nikt nie go jeszcze należycie nie opatrzył?- zapytał zdziwiony.
-Bo my tu nie mamy żadnego medyka, potrafiącego leczyć egzotyczne choroby… - odparł oburzony - To nie Waterdeep czy Neverwinter, gdzie w wielkich gmachach świątynnych znajdziesz dziesiątki kapłanów chętnych by pomóc obywatelom. Z resztą…- spojrzał na chłopaka, po czym odszedł na bok kilka kroków -Słyszałem, że wilkołactwo jest zaraźliwe. Miejscowi by go prędzej utłukli niż pozwolili by mu dogorywać spokojnie…- odparł sciszonym głosem.
-W takim razie pójdę zobaczę czy w jukach mam jakieś bandaże, przy okazji zapytam moich kompanów czy znają się na leczeniu. Postaram się wrócić jak najszybciej- odparł Itkovian po czym ruszył pośpiesznym krokiem na miejsce zbiórki.
Rybak odprowadził wzrokiem Itkoviana do uchylonych wrót. Gdy tylko wyszedł na zewnątrz, w twarz uderzył go mroźny powiew znad zamarzniętego akwenu.

Itkovian wrócił do miejsca, gdzie rozdzielił się z Verrynem i Var'ras. Tam szybko dowiedział się, że kompani udali się w kierunku północno wschodnim.
Niedługo później wojak dotarł do miejsca, skąd dostrzegł diablicę, kręcącą się obok niewielkiej stajni, która przylegała do gospody z wdzięcznym napisem na szyldzie "Zmarznięty tyłek". Kobieta go zauważyła i dyskretnym skinieniem głowy zaprosiła do siebie.
Itkovian spostrzegł towarzyszkę i ruszył w jej kierunku. -Dla czego nie czekaliście w ustalonym miejscu?- Zapytał Itkovian- Zresztą to teraz nie istotne. Znasz się leczeniu i na likantropii? Ty albo Verryn, trzeba pomóc chłopakowi który widział co się stało, ale jest w kiepskim stanie i trzeba go opatrzyć.
-Co? - zapytała nie kryjąc zdziwienia Var'ras -A ty co się z zakonu Tyra urwałeś? Popieprzyło cię Itkovian? Tu są dziesiątki rannych. Verryn jest w środku- wskazała ręką drzwi do gospody.
-Gada z karczmarzem. Ale trafiliśmy w dobre miejsce- zachęciła kompana ruchem ręki by podszedł z nią do wywarzonych wrót do stajni. Kobieta wskazała skinieniem głowy na głębokie ślady po pazurach, oraz wykrzywione zawiasy, których nawet najsilniejszy, znany Itkovianowi człowiek nie byłby w stanie tak urządzić.
-Były tu skurwysyny. Ukradli konie i pognali na północ- wskazała ślady kopyt w stwardnialej glebie.
-Likantropy ukradły konie? - zapytał zdziwiony - Coś mi się tu nie zgadza, poza tym nie mamy potwierdzenia czy dziewczyna z nimi była, a ten chłopak ich widział, być może to jest jedyny rzetelny świadek. Poza tym nie wiem jak ty, ale ja nie chciałbym skazywać go na bycie likantropem. Nie poradzi sobie- dodał zakładając ręce po bokach.

-Rozejrzyj się dookoła. Połowa mieszkańców miasta ich widziała. Po co myślisz podpalili te chaty? Im wcale nie zależało na tym by uciec stąd po cichu, bo po prostu by to zrobili- diablęcie lekko się poirytowało słowami Itkoviana.
-Po za tym likantropia zabija dziewięciu na dziesięciu zarażonych. Weź się w garść. Już po nim- próbowała go przekonać.
-Może i masz rację, ale nie mogę go ot tak zostawić- odparł Itkovian nie dając się przekonać- I tak musimy tam wrócić po konie, więc nie zaszkodzi chociaż go opatrzyć - spróbował znowu Itkovian -Przecież nie będziemy się nim opiekowali tylko spojrzeć owinąć go bandażem i już. No chyba że wiecie co może pomóc w zapobiegnięciu przemianie, wtedy jeszcze zamienimy dwa słowa z jego wujem, o nic więcej nie proszę- ostatnie zdanie wypowiedział z rezygnacją w głosie.
-Konie i tak muszą tu zostać, nigdzie nimi dalej nie zajedziemy- odparła chłodno -Wszędzie na świecie komuś dzieje się krzywda. Jeśli masz zamiar przy każdej napotkanej osobie w potrzebie się zatrzymywać to spierdalaj i nas nie spowalniaj. Ja z Verrynem odnajdziemy, córkę Bazalarisa, spłacę swoją przysługę i wrócę do Targos raczyć się pitbym miodem, a ty się baw w rycerza. Koniec rekonesansu. Idę do Verryna. Idziesz ze mną czy nie?- zapytała stanowczo, po czym ruszyła żwawo w kierunku drzwi gospody.
 
Halwill jest offline  
Stary 07-03-2023, 11:58   #16
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- To jak było z tym napadem? - Verryn zatrzymał wierzchowca obok okna babci od kopytnych demonów i z nieukrywanym zadowoleniem zsunął się z siodła. - Ilu ich było i dokąd uciekli?
-Łojeee! Panie podróżnik! Ja to widziała ich dobrze! Pojawili się z nikąd! Mieli rogi i pazury! No godom, że diobły i czorty! Powyłazili z cimności i łod razu chaty się łogniem zajęnli!- mówiła z przekonaniem patrząc raz na Verryna, raz w kierunku gdzie znajdowało się kilka płonących chat. -Pojawili się gibko panie i tak samo poznikali zanim Słońce wylazło nad horyzont…- wyjaśniła.
Verryn mógłby się założyć, że na widok napastników babcia schowała się pod pierzynę i wystawiła nos za okno gdy było już po napadzie i "demony" uciekły, ale podziękował uprzejmie i ruszył dalej, na poszukiwanie bardziej wiarygodnego źródła informacji.

Czarokleta kilka chwil przechadzał się uważnie wypatrując kogoś kto w jego uznaniu sprawiał pozory kogoś kto może być przydatny. W końcu chyba udało mu się napotkać taką osobę. Kapłanka Chutanea'i opatrywała poparzonego młodzieńca, tuż obok studni w niemal samym centrum Termalaine. Miała długie blond włosy, zaplecione w gruby warkocz, sięgający krzyża. Jej twarz miała proste rysy, ale mimo to była urodziwą kobietą w okolicy trzydziestki. Obok poparzonego młodzieńca, który przeklinał wszystkich bogów, leżało dwoje innych mężczyzn z opatrzonymi kolejno głową i barkiem wraz z ramieniem. Kobieta raz po raz poprawiała drewniany symbol swej bogini, który wypadał jej spod dekoltu, kiedy pochylała się nad rannym.
- Verryn - przedstawił się zaklinacz, zatrzymując się obok kapłanki. - Mogę w czymś pomóc... chociaż nie znam się na leczeniu - zastrzegł. - Czy to likantropy zaatakowały wioskę, czy inne potwory? - spytał. - Gonimy grupę likantropów. Porwały młodą dziewczynę.

-Przytrzymaj mu głowę- powiedziała bez ogródek -Muszę sprawdzić dokładnie ranę, ale mi na to nie pozwala- dodała.
Verryn wykonał polecenie. Gdy kapłanka odkleiła okład od poparzonej rany mężczyzna zaczął się energicznie miotać. Po kilku chwilach ciągnących się niemal wieczność, kapłanka skończyła.
-Trzeba będzie amputować rękę…- burknęła pod nosem.
- Jestem Ana. Na codzień zajmuje się błogosławieniem plonów i doglądaniem trzody- wyjaśniła Verrynowi.
-Myślę że to mogły być likantropy. Jeszcze nigdy takiego nie widziałam. W zasadzie mieszkam za osadą i dopiero niedawno przybyłam. Wezwał mnie miejscowy dzieciak. Chłopak nie widział samego ataku, ale opowiadał o nagich mężczyznach biegających między chatami a magazynem przy molo. Ponoć kilka chwil później wybuchły pierwsze pożary - wyjaśniła.
- Szlag by to... - Zaklinacz pokręcił głową. - Muszę się dowiedzieć, ilu ich było i dokąd uciekli - wyjaśnił. - Jak na razie nikt nic nie wie i każdy opowiada co innego.
- W takim razie powinieneś się udać do Zmarzniętego tyłka w północno zachodniej części Termalaine. To największy zajazd w osadzie. Podobno niedługo po tym jak wybuchły pożary, to właśnie tam coś się wydarzyło- odparła niewiasta.
- Dzięki - odparł Verryn. - Rozejrzę się, czy ktoś jeszcze czegoś nie potrzebuje i sprawdzę tam.
Pożegnal się z Aną a potem ruszył by przekazać towarzyszom zdobyte informacje.

Var'ras nie wiele się dowiedziała. Nikt po za starym zrzędą nie chciał z nią rozmawiać.
-Każdy tylko gapił się na moje rogi i odwracał się na pięcie…- odparła rozgoryczona - A gdzie wąsaty zniknął?- dopytała.
- Usiłuje zdobyć jakieś informacje... - Zaklinacz machnął ręką, obejmując gestem pół wioski. - Ponoć wszystko zaczęło się od jakiegoś incydentu w Zmarzniętym tyłku. Przejdziesz się tam ze mną?
Verryn udał się wraz z Ver’ras w kierunku Zmarzniętego tyłka. Byli potwornie zmęczeni, ale jeśli chcieli zdobyć jakieś poszlaki, lub informacje musieli działać szybko. Karczma prezentowała się porządnie. Był to piętrowy budynek z cegły z przylegającą do północnej ściany niewielką, drewnianą stajnią. Solidne drzwi do gospody były zamknięte, podobnie jak okiennice – zarówno te na parterze, jak i na piętrze. Jedyny wyjątek stanowiły szerokie i masywne wrota do stajni, które leżały niedbale na obsypanej śniegiem glebie.
-Sprawdzę co tu się mogło wydarzyć. Ty spróbuj powęszyć w środku, w gospodzie – zaproponowała. Var’ras.
- Zabarykadowali się, ale może się uda - odparł. Podszedł do drzwi i zastukał rękojeścią sztyletu.

Klapka na wysokości głowy Verryna otwarła się z piskiem nienaoliwionych zawiasów a oczom mężczyzny ukazał się osobnik i prostokątnej szczęce, z siwymi, krótko ściętymi włosami. Mężczyzna zlustrował Verryna na ile pozwalało mu na to otwór w drzwiach, po czym zamknął wizjer i otworzył dla gościa drzwi. Wnętrze karczmy sprawiało wrażenie przytulnej i przyjaznej dla klienteli. Podłogę stanowiły elementy bruku. Na ścianach wisiały różne ozdoby, trofea zwierząt, obrazy różnych, egzotycznych miejsc świata, kilka tarcz czy sztuk oręża. Środek biesiadnej izby był pojemny i w domyśle Verryna służył za miejsce do tańców, kiedy już alkohol szumiał w głowach gości wieczornymi porami. W środku unosił się zapach potrawki i słodkiego wina, ale całość psuła gęsta atmosfera kilkorga mężczyzn obrzucających Verryna złowieszczym spojrzeniem.

-Wchodźcie i wybaczcie panie tę powagę na twarzach mych braci i kuzynów- rzekł gospodarz. Verryn miał przed sobą osobnika po pięćdziesiątce, o szerokich barach i kilku bliznach na ramionach i twarzy. W głębi szynku stała zaś czwórka mężczyzn, którzy byli odziani raczej w prosty sposób, jakby przyszli tu prosto z roboty (lub w drodze do niej).
-Jeśli chcecie coś zjeść, lub się napić to zapraszam. Jeśli pragniecie nająć pokój to niestety to będzie musiało poczekać aż wypędzimy stąd jednego szemranego typa…- dokończył.
- Cóż to za gość niechciany wpakował się do gospody? - spytał Verryn. - A coś do zjedzenia by się zdało, bo od paru godzin za likantropami gonimy, co pannę jedną w Targos porwali.
Miejscowi zignorowali pytanie Verryna o niechcianego gościa, gdy tylko wspomniał o pościgu za zmiennokształtnymi. Mężczyźni wymienili kilka spojrzeń i odeszli w głąb biesiadnej sali, zasiadając przy jednej z ław.

-Wybaczcie panie, przez to poranne zamieszanie nie wiele zdążyliśmy przygotować. Mogę zaproponować wczorajszy chleb i odgrzaną potrawkę z dzika, lub ewentualnie przygotować szybko jajecznicę- zaproponował, wskazując jednocześnie ręką jeden ze stolików.
-Likantropy powiadacie?- wrócił w końcu do tematu, a Verryn dostrzegł jak mężczyźni w głębi sali, nadstawiają uszu i zerkają raz po raz w jego stronę.
-Słyszelimy, że przypuściły szturm na Termalaine. Ponoć jest kilka trupów i kilka spalonych chat. Tyle tylko… czy jesteś pewien, że to likantropów ścigacie panie?- zapytał unosząc pytająco brew.
-Najstarsi mieszkańcy nie pamiętają by coś takiego miało kiedykolwiek miejsce w historii naszego grodu. Czemu miałyby teraz to zrobić?- dopytywał.
- Świadkowie mówili, że to były wilkołaki - odpowiedział zaklinacz. - Wielu świadków - dodał. - W Targos zabiły parę osób, porwały dziewczynę i uciekły łodzią, którą znaleźliśmy niedaleko stąd. A czemu to zrobiły? - Nikt z nas nie wie.
Gospodarz wysłuchał uważnie słów czaroklety, co jakiś czas zezując na mężczyzn kilka stołów dalej.
-To interesujące- skomentował -Pytam bo problemy Termalaine zaczęły się dwa dni temu, gdy przybył tu nasz gość- ruchem głowy wskazał sufit lecz zapewne chodziło mu o pokoje na piętrze.
-To był jeden ciąg dziwnych wypadków. A to burmistrz złamał nogę, a to najlepszy w osadzie kowal gruchnął się młotem w kciuk, zamieniając go w krwawą miazgę. Jednemu z dostojnych radnych padł koń. Wczoraj ta straszliwa wichura, zamarznięte na kamień wody. A dzisiaj to!- pokręcił głową.

-Ktoś wyrwał wrota ze stajni i skradł wszystkie konie. Nie tylko moje i mojego brata, ale również dwójki pozostałych gości. Słono mnie to będzie kosztowało…- irytował się człek.
- Samo pasmo nieszczęść - zgodził się Verryn. - Ale z naszymi wilkołakami nie ma to nic wspólnego.
- Jak wyglądał ten gość, od przybycia którego te nieszczęścia się zaczęły - spytał.
- Dziwny, szemrany typ panie. Postury raczej dość przeciętnej, ale jego oczy… Czerwone jak krew, a kiedy w nie patrzysz to jakbyś patrzysz w pustkę… powiadam wam panie, to on tu te nieszczęścia sprowadził. A kto wie, może i wilkołaki sprowadził?- zasępił się -My tu gadu gadu, a wy pewnikiem głodni jak cholera. Zaraz przyniosę strawę- rzekł lecz odwracając się w kierunku szynkwasu zamarł w bezruchu, patrząc na schody na piętro. Verryn również go dostrzegł. Był wysoki i raczej szczupły. Blask świecy odbijał się wesoło od jego łysej głowy. Zarówno gospodarz jak i Verryn wiedzieli, że mężczyzna coś usłyszał z ich rozmowy, cholera tylko wie co dokładnie…
- Dobry... - powiedział zaklinacz. Skinął głową w stronę łysego mężczyzny. Nie wierzył, że ten jest nosicielem pecha, ale jeśli... Dobrze by było nasłać go na likantropów...

Do sali wszedł wysoki mężczyzna którego głowa jest ogolona na łyso. Jest dość charakterystyczny, szczęka trójkątna i długa, uszy ściśle przylegające do czaszki, lekko bledsza skóra.
Wygląda dość młodo a ciało jest przeciętnej postury, idzie pewnie i spogląda na innych lekko z góry, uważne oczy mogą wyłapać znaki diabła, jego oczy są czerwone, używa lewej ręki a dodatkowo jego lewa dłoń ma cztery palce, jak by palec pomiędzy środkowym a małym nigdy nie istniał.
Zbliżył się odrazu do szynkwasu i spojrzał karczmarzowi prosto w oczy, spokojnym głosem mówiąc.
-Mleka lub kwasu chlebowego, jak nie ma piwo jasne, pół bochna chleba i marchew lub jabłko-

W biesiadnej zapanowała grobowa atmosfera. Wszyscy za wyjątkiem Verryna, wpatrywali się w Salomona z mieszanką nienawiści i obrzydzenia. Gospodarz przełknął ślinę i już miał coś powiedzieć, kiedy jeden z jego kuzynów (lub braci - kto wie), siedzących z tyłu podniósł się energicznie omal przewracając ławę.
Jego twarz nabrała purpurowego odcienia i sięgnął ręką w kierunku rękojeści krótkiego miecza, który wisiał mu przypasany do biodra, kiedy niespodziewanie drzwi do gospody otwarły się szeroko, a oczom zebranych ukazali się wąsaty Itkovian i towarzyszącą mu Var'ras.

-No i czego…- zaczęła dziarsko diablica, zdejmując z głowy kaptur. Kiedy jednak poczuła na sobie wzrok każdego kto był tu, w środku izby biesiadnej od razu doszło do niej że chyba przyszła nie w porę.
-Na wszystkie rany Illmatera… jeszcze jedna…- wysyczał karczmarz. Zapanowała nie lada konsternacja.
Nie znajomy popatrzył po zaistniałej scenie, w mężczyznę który chciał dobyć miecza wycelowały trzy palce lewej dłoni i znowu rozbrzmiał głos.
-Karczmarzu proszę zrealizuj moje zamówienie-
Ten tylko wycofał się prędko do tyłu, omal nie potykając się o jedną z ław, by po krótkiej chwili zniknąć za szynkwasem. Czworo mężczyzn o złowrogich spojrzeniach również postanowiło opuścić gospodę. Nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, jakby nie chcieli nikogo prowokować opuścili biesiadną izbę, w ślad za gospodarzem, wprost do kuchni.
- Dla nas dwie porcje czegoś porządnego do zjedzenia - w ślad za karczmarzem rzucił Verryn. - Siadaj - powiedział do Var'ras. - A potem ci wszystko opowiem - dodał.

-Co… Co tu się dzieje? Kim jest ten typ? I gdzie do cholery uciekł gospodarz? - Var'ras zasypała kompana pytaniami. Skinieniem głowy wezwała też Itkoviana, by wąsaty wojownik usiadł obok.
-Likantropy tu były. Widziałam wyraźne ślady wokół stajni- wyjaśniła półszeptem.
-Ukradli wierzchowce… wypoczęte wierzchowce. Na naszych koniach na pewno ich nie dogonimy. Też musimy zdobyć konie pełne sił- narzekała. Dostrzegła, że Verryn poświęca sporo uwagi tajemniczemu i jedynemu osobnikowi w biesiadnej sali po za ich grupą.
-To sferotknięty…- skomentowała -Ma oczy Czerwone jak ognie Baatoru…-
-Sferotknięty? Bardzo ciekawe i oryginalne określenie, pierwszy raz się z nim spotykam, to jakaś nowomowa?- Powiedział tajemniczy jegomość obserwując swojego rozmówcę i patrząc czy coś powie lub zrobi.
Diablęcia pozostały w kontakcie wzrokowym przez krótką chwilę w akompaniamencie przytłaczającej ciszy.
-Zabawne, bo poznałam to określenie dopiero gdy użyto go w stosunku do mnie…- na jej twarzy pojawił się drobny i tajemniczy uśmiech, zupełnie jakby trafił swój na swego.
-Jestem Var'ras, ten z wąsem to Itkovian a to Verryn- przedstawiła grupkę na jednym tchu. Ona, podobnie jak Salomon również była diabelstwem, lecz charakterystyczne rogi wyrastające z łuków brwiowych sprawiały, że trudniej było jej ukrywać swój rodowód.


-Nie przepadają za takimi jak my w tych stronach…- skomentowała wyraźnie rozbawiona swoją wnikliwością.
-Nie uszło to mojej uwadze, moje imię to Salomon i powiedz mi proszę co cię sprowadza w te regiony? Ja na przykład szukam aktualnie zatrudnienia- Powiedział Salomon.
- To możesz je znaleźć - powiedział Verryn. - Ścigamy likantropy i każda pomoc by się przydała. A koni nie ma, przynajmniej tu, w gospodzie - dodał, kierując te słowa pod adresem Var'ras. - Może ktoś w miasteczku jeszcze jakieś ma, ale to by trzeba spytać karczmarza, a tego przepłoszył Salomon. - Lekko się uśmiechnął.
-Rozumiem ale potrzebuje szczegółów, kto zlecił, ile płaci, ile tych likantropów, więcej szczegółów jest mi potrzebne- odparł Salomon.
-Zaczynając od początku -wtrącił Itkovian który do tej pory stał oparty o framugę drzwi- likantropy o których mowa zaatakowały Targos, być może również Bremen- tu przerwał, pogładził się po wąsie po czym kontynuował- Byłem tam, kiedy to wszystko się zaczęło i udałem się w pościg za tymi stworami gdzie natrafiłem na posiadłość Bazalarisa. Sam gospodarz już nie żył kiedy dotarłem, ale zastałem tam jego żonę lady Lucianę która mi streściła pokrótce co się wydarzyło. Porwali jej córkę Rachel, za sprowadzenie jej jedynego dziecka obiecała dużą sumę złota. Kontynuowałem więc pościg za nimi ale okazało się że już zdążyli odpłynąć- tu na chwilę przerwał, podszedł do szynkwasu po czym usiadł na jednym ze stołków.

-Nie wiemy kto to jest, jakie są ich motywy ani nie znamy ich liczebności. Wszystkie tropy zaprowadziły nas w to miejsce i z tego co tu widać były tu dość niedawno. Czy tyle szczegółów Ci wystarczy?- zapytał po czym oparł się ciężko na blacie.
-Jeszcze kwestia mojego wynagrodzenia mnie interesuje, jestem osobą władającą magią- powiedział Salomon nie odrywając wzroku od swojego rozmówcy.
-Konkrety gość- skomentowała Var'ras, uśmiechając się półgębkiem -Przynajmniej nie traci czasu na czcze gadanie- spojrzała w kierunku Itkoviana nie kryjąc ciekawości co do propozycji wojownika. Wszak do tej pory nie wspominali o złocie a przecież Verryn też był najemnikiem i pewnikiem oczekiwał jakiegoś rodzaju zapłaty za swój udział w tym pościgu i ewentualnym sukcesie. Itkovian już nabrał powietrza w usta by udzielić odpowiedzi, gdy nagle skoncentrował się na dźwiękach, które dobiegły go z zewnątrz. Wyraźnie słyszał kroki ciężkich buciorów ale zanim w ogóle zareagował coś trzasnęło o drzwi.
-Nie wymkną się…- powiedział głos zza drzwi, po czym głosy ucichły a odgłosy ciężkich buciorów oddaliły się w kierunku północnym (a przynajmniej tak się Itkovianowi zdawało)
 
Kerm jest offline  
Stary 11-03-2023, 21:45   #17
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Spośród grupki siedzących w biesiadnej izbie jedynie Verryn zdawał się w ogóle jakkolwiek zareagować na zamieszanie na zewnątrz. Mężczyzna zbliżył się ostrożnie do drzwi, lecz coś blokowało je od drugiej strony tak, że nawet nie chciały drgnąć. W dalszej kolejności ruszył za szynkwas z zamiarem sprawdzenia kuchni i ewentualnego tylnego wyjścia. Nie musiał długo szukać. Ani drzwi, ani gospodarza, ani jego kamratów którzy wrócili do gospody uzbrojeni w pałki, rzeźnicki tasak i krótkie miecze. Było ich siedmioro. Gospodarz, czwórka mężczyzn, którzy siedzieli w gospodzie gdy Verryn się tu zjawił wcześniej, oraz jeszcze dwoje młodych i krzepkich chłopaków. Każdy z nich dzierżył w rękach broń, choć po postawie można było łatwo stwierdzić że nie są to przeszkoleni wojownicy.
-To jeden z nich!- krzyknął gospodarz -Tych bierzcie żywych, ubijcie tylko diabelski pomiot!- zachęcał kompanów, choć sam nie pchał się w pierwszej linii do walki.
Towarzysze Verryna, którzy zostali w biesiadnej doskonale słyszeli rumor dobiegający z kuchni i już wiedzieli że coś się święci.
Zaklinacz nie miał zamiaru stawiać samotnie czoła grupie idiotów, którzy dysponowali nie tylko przewagą liczebną, ale na dodatek byli uzbrojeni niebezpieczne narzędzia i, w bitewnym zapale, mogli zrobić komuś krzywdę. Wycofał się do sali głównej uznając, że w czwórkę łatwiej dadzą sobie radę z przeciwnikami. Zatrzymał się obok Itkoviana, by szynkwas oddzielał go od karczmarza i jego kompanów.
-Siedmiu!- powiedział.

-Fatalna obsługa zero na dziesięć. Znowu to samo, może tym razem nie spalę karczmy- Salomon sobie szybko przypomniał poprzedni przybytek w którym był, gdzie wynajął pokój i usłyszał jak planują by go zabić w śnie. Schował się wtedy w niewynajętym pokoju i czekał aż go miną wtedy podpalił wszystkich zaklęciem i po prostu wyszedł z płonącej karczmy. Teraz zaś szybko dobył kuszy i wycelował w jedyne wejście.
Itkovian był już przygotowany, poprawił tylko rzemienie tarczy i dobył miecz. -To będzie kolejny trudny dzień- skomentował po czym przeskoczył szynkwas i stanął w przejściu czekając na przybycie napastników.
W czasie, gdy "goście" Zmarzniętego Tyłka organizowali się do odparcia ataku agresywnych lokalsów, Var'ras postanowiła wykorzystać ten czas na zorganizowanie ewentualnej drogi ucieczki, gdyby coś poszło nie tak. Diablica wartko doskoczyła do jednego ze stolików, złapała drewniany stołek i huknęła nim w okno tłukąc szybę w drobny mak. W tym samym czasie karczmarz wraz ze swoją świtą przedarł się przez kuchnię zbliżając się pod zasięg ramienia Itkoviana.
Kiedy na drodze do okiennicy nic już nie stało, Var'ras otwarła ją i wyjrzała na zewnątrz by się upewnić, że nikt tam na nich nie czeka.
-Jeśli wam życie miłe, to zostaniecie tam, gdzie stoicie- powiedział Verryn, a w jego dłoniach zapłonął ogień.

Itkovian wyprowadził cios gdy przeciwnik znalazł się w zasięgu. Zamachnął się ale oponent przeczuwając zamiar wojaka odsunął się na bok, robiąc tym samym unik. Chwilę później Itkovian usłyszał słowa Verryna. ~Dureń chce mnie usmażyć razem z nimi~ pomyślał, czym prędzej odskakując od przejścia, tym samym odsłaniając przeciwników.
Gdy tylko nadarzyła się okazja, której Itkovian nieco pomógł, skupiony na celu Salomon oddał strzał. Bełt wbił się bezlitośnie w ścianę, kilka centymetrów obok framugi drzwi, gdzie kotłowali się przeciwnicy. Być może brak porannego posiłku nieco otępił zmysły czerwonookiego mężczyzny. Agresorzy zaś korzystając z krótkiej okazji mimo braku doświadczonego przywódcy okazali się być całkiem dobrze zorganizowani. W momencie, gdy oddany przez Salomona strzał nie dosięgnął żadnego celu, pierwszy z mieszczan - młodzieniec z buławą w ręku wskoczył za szynkwas, nie spuszczając z oczu Verryna. Itkovian miał okazję, drgnąć go w bok, lecz wyprowadzony cios był zbyt wolny a sekundę później obok niego znalazł się kolejny z oponentów, dzierżący w ręku krotki miecz. Mężczyzna pchnął krótkim ostrzem, lecz czujny wojak zasłonił się na czas tarczą.

-Masz, golnij sobie!- rozległ się krzyk Var'ras, a sekundę później w powietrzu świsnęła flasza, rozbijając się na ścianie, za szynkwasem tuż za plecami młodego agresora, który jako pierwszy opuścił kuchnię. Każdy z obecnych w pobliżu mężczyzn rozpoznał charakterystyczny zapach nafty, bez najmniejszego problemu. Var'ras nie była kimś kto pieści się w tańcu, a jej zamiary były jasne i dobitne.
Trudno było się nie domyślić, że czas na negocjacje minął. Dlatego też Verryn cofnął się o parę kroków, a potem posłał ognisty pocisk w młodego agresora, za plecami którego, na ścianie, rozlała się plama nafty. Mimo przepotężnego zmęczenia, które było efektem wielogodzinnej pogoni w wyjątkowo niesprzyjających warunkach Verryn skoncentrował w sobie istotę splotu, tworząc z niego ogniste zaklęcie. Mężczyzna wycelował w napastnika, który najprawdopodobniej zmierzał w stronę właśnie czaroklety. Pocisk mignął po linii prostej nie wydając przy tym żadnego dźwięku, trafiając idealnie w cel. Bawełniana bluza, oraz skórzana kamizelka w sekundę zajęły się ogniem a raniony osobnik zaczął swój żałosny, pełen cierpienia sopran.

Biesiadną izbę w sekundę wypełnił smród palonego ciała, ale bynajmniej nie był to koniec żwawo postępujących problemów. Płonący nieszczęśnik w ostatnich chwilach świadomości rzucił się na podłogę, jakby toczenie po drewnianej podłodze mogło ugasić płomienie, którymi się zajął. A to z kolei sprawiło że nafta na ścianie i podłodze zajęła się ogniem i jakieś dwa uderzenia serca później cała ściana za szynkwasem przypominała bramy do piekieł.
-Wychodzę- oznajmił Salomon i wyskoczył przez wcześniej zaplanowaną przez towarzyszkę drogę ucieczki.
Wojak widział rozprzestrzeniający się ogień tuż za swoim przeciwnikiem. Spostrzegł okazję i natarł na niego swoją tarczą, chcąc go wepchnąć w płomienie. Tarcza sięgnęła celu lecz mężczyzna był równie silny co Itkovian, ustał twardo na nogach, nie przesuwając się ani o centymetr. Wąsacz zaklął w duchu i odskoczył od przeciwnika przygotowując się na cios.
Pożar w Zmarzniętym tyłku rozgorzał na amen. Najrozsądniej zdaje się postąpił Salomon, który najzwyczajniej w świecie uciekł z przybytku, choć jego “wychodzę”, mogło zabrzmieć niczym pożegnanie.

Czerwonooki przebiegł przez biesiadną izbę i wyskoczył przez okno, przygotowane do ucieczki. Mężczyzna otrzepał z szaty resztki tłuczonego szkła i już miał udać się w jakieś bezpieczne miejsce, gdy niespodziewanie jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem stojącego po drugiej stronie brukowanej uliczki mężczyzny. Miejscowy miał na sobie ciemny, zimowy płaszcz. Jego chłodne spojrzenie uważnie lustrowało Salomona. Niestety nie był to jedyny człowiek, który obserwował ucieczkę sferotkniętego, gdyż nieopodal wszystkiemu zza rogu przyglądało się troje dzieciaków.
-Szybko! Biegnijcie po straże!- krzyknął do chłopców, kładąc rękę na rękojeści przypasanego sztyletu -Nawet nie próbuj drgnąć pomiocie Otchłani. Gadaj no mi zara coś za jeden i co żeś nawyprawiał w gospodzie?!-

 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 14-03-2023, 17:13   #18
 
Halwill's Avatar
 
Reputacja: 1 Halwill nie jest za bardzo znany
~***~

Troje towarzyszy póki co pozostawało z dala od wścibskich oczu miejscowych, lecz ich sytuacja wcale nie była lepsza. Czarny, gryzący po oczach i drogach oddechowych dym wypełniał wartko całe pomieszczenie. Trzaski płonącego drewna zagłuszały dogorywającego młodzika, który padł pierwszy ofiarą tej bitki. Itkovian wiedział, że musi coś szybko wymyślić, lecz Tymora uśmiechnęła się do niego. Jego oponent spojrzał przez ramię czując na plecach gorąc płomieni i nagle stracił zapał do dalszego pojedynkowania się. Mężczyzna odwrócił się w kierunku drzwi do kuchni i postąpił krok, lecz Itkovian dostrzegł swoją okazję i wbił swój miecz w jego bok, przebijając z łatwością klatkę piersiową na całą szerokość tak, że miecz wąsacza przeszedł na wylot. Człek zesztywniał i sekundę później osunął się na ziemię łapiąc rozpaczliwie ostatnie chausty powietrza. Itkovian i Verryn wiedzieli, że to najwyższa pora na ucieczkę, tym bardziej że gospodarz i reszta jego świty już zdążyli uciec tylnym wyjściem. Tylko Var’ras w całym tym chaosie zdawała się zupełnie nie dostrzegać zagrożenia. Diablica stała nieruchomo, tam skąd cisnęła flakonem z naftą, gapiąc się opętańczo na rozprzestrzeniające się jęzory ognia. W jej oczach malowało się przerażające szaleństwo i chore podniecenie.
Wojakowi zaczęły łzawić oczy od gryzącego dymu. Schował szybko miecz i ruszył do okna. Już miał przeskoczyć przez otwór gdy spostrzegł stojącą w transie Var’ras. ~O ironio, a ochrzaniła mnie bym wszystkich nie ratował~ uśmiechnął się w duchu. Odwrócił się dopadł do towarzyszki mocno nią potrząsając - Ogarnij się, musimy stąd spadać- wykrzyczał. Diablica stała jak wryta, nic do niej nie docierało spoliczkował więc ją. Ta momentalnie otrzeźwiała, złapała się za lewy, lekko zaczerwieniony policzek rzucając Itkovianowi wściekłe spojrzenie. Wojak kaszlnął ostro, gdyż dym wdzierał już mu się do płuc. Momentalnie zrozumiała przyczynę jego zachowania. Ruszyli czym prędzej do wyjścia i wyskoczyli w ślad za Salomonem.

Verryn nie mial zamiaru czekać, aż niegościnna karczma zamieni się w stos płonących desek, z nim w środku, w charakterze pieczeni. Pobiegł w stronę okna i czym prędzej wydostał się na zewnątrz, by tam odetchnąć świeżym powietrzem.
Kompani opuścili strefę zagrożenia, ale na zewnątrz poza chłodnym, świeżym powiewem powietrza nie zapowiadało się bezpieczniej. Gdzieś w pobliżu znów rozbrzmiewały dzwony, ostrzegając mieszczan Termalaine przed kolejnym pożarem. W oknach okolicznych chat pojawili się gapie, a kilku z nich obserwowało całe zajście zachowując zapewniający bezpieczeństwo dystans. Jeden, starszy jegomość wykazywał dość stanowczą postawę, trzymając dłoń na rękojeści sporego, myśliwskiego sztyletu u pasa.
-O widzę, że nie jesteś sam…- syknął do Salomona, obrzucając oskarżającym spojrzeniem każdego kto po kolei wyłaniał się przez okno płonącej gospody. Kompani wiedzieli, że trzeba było podjąć błyskawiczną decyzję co dalej, gdyż zwlekanie mogło ściągnąć na nich spore kłopoty.
Kusza wycelowała w brudnego mężczyznę z sztyletem -Opuszczamy miasto, pozwalając sobie na grę słów powiem że jesteśmy tu spaleni- Zupełnie niezadowolony z obrotu spraw Salomon ruszył szybkim krokiem w uliczki, stwierdzając, że nie warto korzystać aktualnie z głównej drogi.
-Za mną- “lepiej być w grupie niż dać się zlinczować samotnie.”
Salomon starał się obrać drogę, która ich wyprowadzi z miasta.

Podpalenie karczmy oraz uśmiercenie dwójki ludzi sprawiła, że los Salomona zdawał się kompletnie związać wraz z losami Itkoviana, Var’ras i Verryna. Czerwonooki przebywał od paru dni w Termalaine, więc znał mniej więcej rozmieszczenie budynków w okolicy Zmarzniętego Tyłka, oraz drogę na szlak północny i południowy. Maszerowali więc dziarsko mimo potężnego zmęczenia. Byli w pełni świadomi, że kiedy opadnie adrenalina ich ciała mogą opaść z resztek sił. Co gorsza starszy jegomość, nie odpuszczał ich na krok, utrzymując bezpieczną odległość. Nawet nie próbował się ukrywać, po prostu śledził ich, bacznie obserwując.
Dotarli do miejsca, gdzie brukowana uliczka przemieniła się w zaśnieżoną i lekko udeptaną ścieżkę. Tuż obok tego miejsca znajdował się niewielki budynek z cegły, gdzie nad drzwiami powiewał czerwony sztandar z charakterystycznym symbolem osadzonym w jego centralnej części.
-Helmici...- syknęła Var’ras z trwogą w głosie. Kler Helma cieszył się mieszanymi opiniami na całym świecie. Jedni uważali ich za najlepszy sort strażników zawsze oddanych sprawie, zaś inni mieli ich za bezwzględnych inkwizytorów, którzy wszędzie dopatrywali się wrogów praworządności i potencjalnych kandydatów na stos.

 
Halwill jest offline  
Stary 16-03-2023, 09:38   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bogowie – zdawałoby się – jednak uśmiechali się życzliwie do czwórki uciekinierów, gdyż przed tym oto budynkiem stały konie. Pięć wypoczętych, narowistych rumaków o ciemnym umaszczeniu, z przytroczonymi siodłami. Trzeba je było tylko odwiązać od drewnianej balustrady, dosiąść i ponaglić piętą w bok. Dla towarzyszy niedoli była to szansa na szybką ucieczkę, z proporcjonalnie wielkim ryzykiem pościgu.
- Idźmy do nich i poprośmy o pomoc w ściganiu likantropów - zaproponował zaklinacz. - A jak już uwolnimy panienkę, to mogą nas sądzić...
Itkovian skrzywił się na wieść o kolejnym opóźnieniu pogoni. Rozważył szybko w myślach za i przeciw kręcąc przy tym wąsem. -To chyba najlepsze wyjście z tej sytuacji- skomentował zgadzając się na plan zaklinacza.
-Ja nie chcę mieć za wiele kłopotów, nie wiem jak wy ale wchodzę do środka powiedział Salomon po czym skierował się do budynku -Jak chcecie coś robić głupiego to możecie wykorzystać to że będą zajęci moją osobą- rzucił jeszcze na odchodne do “towarzyszy”.
Spalona gospoda związała losy czwórki towarzyszy na tyle, że póki co nie musieli nawet wracać do tematu udziałów z wyprawy. Atmosfera była gęsta i poważna. Itkovian nie podzielał entuzjazmu Salomona i Verryna co do oddania się w ręce Helmitów. Ver'ras również miała nietęgą minę. Mimo to można by powiedzieć wspólnie podjęli decyzję by oddać się w ręce Helmitów w celu złożenia wyjaśnień.

Niewielki budynek, w którym mieściła się siedziba kleru Czujnego Oka był urządzony skromnie i po żołniersku. Za żeliwnymi drzwiami krył się kilku metrowy korytarz, z dominującym zapachem wilgotnej cegły, lecz podłoga tutaj była pozamiatana. Na końcu ów korytarza
znajdowała się niewielka cela, gdzie w półmroku swoje obowiązki wykonywało dwoje mężczyzn. Pierwszy, podstarzały jegomość o siwej brodzie i łysiejącej głowie nosił długie szaty z bielą dominującą na tle błękitu. O dziwo na jego piersi widniał symbol Tyra - sprawiedliwego.
Drugi osobnik nie mógł liczyć więcej niż trzydzieści wiosen. Miał czarne włosy i opaloną, szczupłą twarz a jego barki dźwigały brzęczący przy każdym ruchu napierśnik, na którego centralnej części znajdował się grawer z symbolem Helma.
-W jakiej sprawie?- zapytał ten opancerzony, podczas gdy starszy człek z brodą uważnie przyglądał się czwórce wizytorów.
-Chciałem zgłosić napad na moją osobę, zostałem napadnięty w karczmie przez jej właściciela i gości z czysto rasistowskich powodów- powiedział Salomon jakby to nie była pierwsza taka sprawa -Czy mogę prosić o wskazanie winnych i ochronę?-
Oficer przyglądał się w milczeniu Salomonowi, lecz w końcu wydął usta w bliżej nieokreślonym geście po czym pokiwał lekko głową.
-Wy również zostaliście napadnięci?- zapytał zerkając kolejno na Verryna, Itkoviana i Var'ras -Pójdźcie za mną- rzekł wskazując ręką drzwi nieopodal biurka przy którym pochylał się nad jakimiś dokumentami.

- Prawdę mówiąc to bezpośrednio napadnięta była tamta dwójka. - Idąc za oficerem zaklinacz wskazał Salomona i Var'ras. - Padły słowa o ubijaniu diabelskich pomiotów. Ale nie tylko to sprowadza nas w te progi.
-Mamy od rana ręce pełne roboty, ale spróbujemy wam pomóc- odparł uprzejmie lecz zarazem bezuczuciowo Helmita, prowadząc czwórkę przybyszów. Mężczyzna dotarł do masywnych drzwi, otworzył je i gestem ręki zaprosił petentów do środka. Pomieszczenie było czymś na kształt gabinetu pomieszanego z kaplicą. Pod ścianą na przeciwko drzwi znajdował się posąg Helma rozmiarowo odwzorowany na gabarytach rosłego człeka. Na prawo i lewo stały zaś trzy dębowe, topornej biurka pełne map, dokumentów i plam inkaustu. Wyznawca Patrona Strażników pozbierał drewniane stołki do kupy i gestem ręki zaprosił ich by usiedli.
-W czym problem?- zwrócił się do Verryna, chyba celowo ignorując wątek Salomona. Niestety zanim czarokleta zdążył cokolwiek powiedzieć zza drzwi dobiegł ich jakiś hałas. Wykrzykiwane przekleństw niosły się echem po pustym korytarzu, a wszystkiemu towarzyszyło miarowe dudnienie ciężkich, stalowych buciorów. Towarzysze spojrzeli w stronę drzwi i nagle dostrzegli tam starego jegomościa, który jeszcze kilka chwil temu nie odstępowali ich na krok.
-Na furię Tempusa! To te kurwie syny! To oni puścili z dymem Zmarznięty Tyłek! A ten tu- wskazał palcem Salomona -Z szelmowskim uśmieszkiem na mordzie obwieścił, że są w tym mieście spaleni! Tfu! - splunął na podłogę.

Helmita, który przyprowadził czwórkę kompanów od razu sięgnął po miecz, wycofując się ostrożnie w kierunku drzwi.
-Siadać na tyłkach!- warknął wskazując ostrzem krzesła -Siadać i ani mi drgnąć! A wy na co czekacie? Wołać Saimona!- polecił zbrojnym, którzy przyprowadzili starca. Troje profilaktycznie sięgnęło po miecze, zaś jeden pobiegł gdzieś korytarzem i choć go nie widzieli, było to wyraźnie słychać za sprawą brzęku jego pancerza.
-Mogę odrazu zacząć zeznawać pod zaklęciem wykrycia kłamstwa i przyspieszyć sprawę?- Zapytał beznamiętnie Salomon, widział że ci mężczyźni nic nie mogą mu tu zrobić.
-Wyznasz prawdę i bez zaklęć- odparł rycerz, zamykając drzwi, pozostawiając czworo poszukiwaczy samych sobie. Na korytarzu panował jeszcze chwilę gwar, aż w końcu ucichło i zdaję się trwało to w nieskończoność.
-Ni cholera nie podoba mi się to…- syknęła Var'ras. W końcu z zewnątrz dobiegły ich charakterystyczne brzęki towarzyszące krokom ciężkozbrojnych. Klucz zatańczył w zamku a po chwili ktoś pociągnął za klamkę otwierając odrzwia na oścież. Ich oczom ukazał się ten sam człek który ich wcześniej przyjął, oraz stojący za nim osobnik o paskudnych bliznach szpecących jego twarz i całą szyję. Nie miał również lewej ręki i kulał na lewą nogę.
-Najpierw grzecznie odłożycie broń, wszelkie magiczne błyskotki, plecaki i wszystko czego posiadanie do zakończenia śledztwa może sprawić wam kłopoty- powiedział chłodno ten młodszy -Następnie każde z was zostanie odprowadzone do osobnej celi, zostanie przesłuchane i skonfrontowane z mieszczanami: to jest gospodarzem karczmy, który oskarża was o podpalenie i zabicie dwójki jego kuzynów oraz pozostałymi świadkami tych wydarzeń- dokończył i zdawał się nie akceptować żadnej formy sprzeciwu.

Błękitne oczy tego starszego, z bliznami na twarzy wierciły dziury w ich ciałach lustrując tak uważnie jak tylko się dało, jakby oceniał wiek, tężyznę fizyczną, talenty i umiejętności. Ten mężczyzna miał na sobie półpłytową zbroję a przy pasie spoczywał mu stary i od lat użytkowany buzdygan. Oczywiście nie byli sami. Na korytarzu widać było kilku uzbrojonych w kusze Helmitów gotowych na wezwanie dowódcy.
- A my go oskarżamy o napaść bez powodu i próbę pozbawienia życia - odparł zaklinacz. - Więc może tak ten osobnik powie najpierw, dlaczego zablokował drzwi karczmy. I dlaczego napadli na nas w siedem osób.
-Odłóżcie broń!- powiedział podniesionym głosem -To my tu jesteśmy od rozstrzygania sporów!- dodał gromko -Mamy świadków których musimy przesłuchać, zbadamy sprawę i jeśli okaże się że jesteście niewinni to odzyskacie broń i dobre imię. Ale teraz będziecie rozbrojeni i przesłuchiwani na naszych warunkach- dodał na koniec tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Nie widzę problemu o ile wszyscy podejrzani, tu mam też na myśli zwłaszcza karczmarza też zostaną zamknięci- Salomon odłożył kuszę na stół, nie bał się a jego głos był spokojny, czuł się zupełnie bez winy przynajmniej w tym miejscu.

Podirytowany Itkovian wstał odsuwając przy tym krzesło -Nie mamy czasu na bawienie się w przesłuchania i wzajemne oskarżania- warknął- ścigamy likantropy które są odpowiedzialne za atak na Targos i prawdopodobnie także na tą wioskę. Z każdą minutą którą tu spędzamy oni się oddalają. Przyszliśmy Was prosić o pomoc w ich ujęciu- I tu przerwał na moment, spojrzał po twarzach zebranych tu osób po czym dodał- Gdybyśmy chcieli uciekać od tej zgrai zabralibyśmy po prostu wasze konie- tu wskazał na tłum zebranych przy drzwiach- A jednak jesteśmy tutaj z własnej nieprzymuszonej woli…
-Targos ma swoje straże, ma też swoje złoto do najmowania najemników. Szkoda że was tak czas nie naglił gdy pojawiliście się w gospodzie, która niedługo potem stanęła w płomieniach. Gdybyście przybyli prosto do nas, być może już byśmy byli na ich tropie a tak…- wzruszył ramionami -Spędzimy trochę czasu razem- dodał. Stojący za nim człek z bliznami skinął mu głową i wyszedł a na jego miejsce wmaszerowalo (a niemal wbiegło) pięcioro zbrojnych, z załadowanymi kuszami gotowymi do strzału.
Verryn rzucił sztylet na stół i rozsiadł się wygodniej, bo i tak nic innego nie mógł zrobić.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-03-2023, 15:00   #20
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Kompani w końcu poddali się Helmitom. Kapłani Czujnego Oka nie zostawili im wyboru. Ich plan zakładał kompletnie inny scenariusz a liczne pogłoski o nadgorliwości członków zakonu Helma okazały się być okrutną prawdą. Każdego z czworga towarzyszy niedoli rozbrojono i odprowadzono do osobnej celi w lochach, pod budynkiem siedziby. Cele były małe i wąskie. Dominował tam smród stęchlizny i fekaliów choć panował porządek. Strażnicy odprowadzili podejrzanych, zamknęli za nimi drzwi na klucz i zewnętrzny rygiel po czym odeszli i zostawili ich samych sobie na dłuższy czas.

~***~

W pozbawionej okien podziemnej celi trudno było określić ile czasu minęło nim ktoś w końcu do nich wrócił. Na pewno kilka godzin, gdyż zmęczeni Verryn i Itkovian w końcu pousypiali na kamiennej podłodze jak małe dzieci nie zważając na niewygody i dość silny chłód. Zbudził ich odgłos odsuwanego rygla i brzęk kluczy w zamku. Ich oczom ukazali się strażnicy z naftowymi lampami w towarzystwie uzbrojonego w kuszę kompana.
-Czas przesłuchania- zwrócił się bezosobowo strażnik do Itkoviana po czym powtórzył te same czynności z Verrynem. Mężczyźni zostali zaprowadzeni do tego samego pomieszczenia gdzie trafili na początku, tam gdzie pod ścianą spoglądał na nich złowrogo posąg Wiecznie Czujnego Helma. W środku oczekiwała ich już dwójka rycerzy oraz siedzący w tyle komnaty starszy kapłan z bliznami na twarzy, nie zwracając uwagi kompletnie na nikogo.
-Zjedzcie jeśli jesteście głodni- rzekł rycerz, rozsiadając się po drugiej stronie dębowego biurka. Inny strażnik podstawił im miedziane talerze na których znajdowała się pajda chleba posmarowana smalcem, kawał sera, pętko kiełbasy i szklanka z wodą do popicia.
-Gospodarz zeznał pod przysięgą, że to twoja magia wznieciła płomienie- zwrócił się do Verryna -Natomiast twoje ostrze pozbawiło życia drugiego z jego kuzynów. Czy to prawda?- zapytał spokojnie.
- Gdyby nas nie zaatakowali - odparł Verryn - to nic by się nie stało. Zaatakowali w siedmiu, z pałkami i mieczami - dodał. - Czy zeznał również, pod przysięgą, że chcieli tamtą dwójkę pozabijać? Że zablokowali drzwi, żeby nikt z nas nie mógł się wydostać z gospody?-

Helmita pokręcił lekko głową, jakby wykazał coś na kształt zrozumienia -Nie. Powiedział, że wasz znajomek - Salomon sprowadził na nasze miasteczko nieszczęście i klątwy- odrzekł zupełnie poważnie rycerz -I pewnie gdybyście opuścili lokal na czas i przyszli prosto do straży miejskiej lub nawet do nas to oni by byli tu przesluchiwani. Niestety, to na was wskazują świadkowie jako winnych. Niestety to miejscowi nie żyją, a wy nie macie nawet draśnięcia, niestety to ulubiony szynk tutejszych spłonął. Znaleźliście się w złym miejscu i czasie, cóż więcej mogę wam powiedzieć?- skomentował poważnie z nutką współczucia w głosie.
- Kiedy wasz przyjaciel Salomon wydostał się przez okno Zmarzniętego Tyłka, zaczepił go jeden z mieszkańców, na wasze nieszczęście szanowany obywatel. Wiecie jaka była reakcja Salomona? Wycelował do niego z kuszy. To ciągle nie wszystko- ciągnął, wydobywając z szuflady biurka przy którym siedział, zwinięty pergamin. Mężczyzna wręczy go Itkovianowi -Śmiało, śmiało- polecił. Wojownik rozwinął rulon dostrzegając portret Var'ras.
-Dobrze widzisz. To list gończy. Jest poszukiwana w czterech z aglomeracji Dziesięciu Miast. Nie zgadniecie za co…- splótł ręce na piersi dając dwójce mężczyzn możliwość odgadnięcia zarzutów przeciwko diablęciu.
- Czy to - Verryn wskazał na list gończy - ma jakiś związek z napadem gospodarza i jego kompanów na nas? Czy Salomon strzelił do tego szanownego mieszkańca? I może jeszcze się dowiem, w jaki sposób można udać się do władz, gdy drzwi są zablokowane, a na karku ma się ponad pół tuzina żądnych krwi napastników? Jak rozumiem, nawet bronić się nie wolno…-
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172