Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2023, 23:02   #21
 
Halwill's Avatar
 
Reputacja: 1 Halwill nie jest za bardzo znany
-To- wskazał skinieniem głowy pergamin z portretem Var'ras -Ma wiele wspólnego z incydentem w gospodzie, gdyż wasza przyjaciółka została w kilku miejscach oskarżona o akty terroryzmu - podpalenia w gwoli ścisłości. Kiepsko, że byliście w jej towarzystwie, kiedy gospoda stanęła w ogniu. Masz rację. Macie prawo się bronić, ale to co tam zaszło było przekroczeniem obrony koniecznej. Jesteście awanturnikami, najemnikami. Salomon jest biegły w użyciu magii, ty- spojrzał na Itkoviana -Jesteś wojakiem. A tamci to niewiele więcej niż kmioty, rzemieślnicy, którzy ubzdurali sobie bohaterowanie. Nie musieliście ich zabijać, ani podpalać gospody. Przecież o tym wiesz- zwrócił się znów do Verryna.
- Kpisz, czy o drogę pytasz? - Verryn powoli miał dosyć tej całej farsy. - Gdyby nas nie zaatakowali, nic by się nie stało. Gdyby nie zablokowali drzwi wyjściowych, nic by się nie stało. Uprzedzałem ich, że mogą stracić życie - dodał. - Mieli do nas jakieś uwagi, to - cytuję twoje słowa - mogli tu przybiec i zgłosić przestępstwo, a nie dokonywać samosądu. Bandzior nie ma na czole napisane, że jest początkujący, a miecz czy pałka zabiją tak samo w rękach kmiotka czy zawodowego wojaka.
Helmita chciał coś powiedzieć nieco zbity z tropu sztywną i niezłomną postawą Verryna, lecz zdążył tylko nabrać w usta powietrza, gdy w pokoju rozległ się dźwięk szurania krzesła. Rycerz z bliznami na twarzy podniósł się z miejsca i powłócząc nogą zbliżył się do stołu przy którym przesłuchiwano więźniów. Saimon posłał pełne dezaprobaty spojrzenie w stronę swego młodszego kolegi jakby chciał mu pokazać jak bardzo jest zawiedziony przebiegiem przesłuchania.
-Wasza dwójka ma godzinę by opuścić Termalaine- rzekł głosem zniekształconym przez szkaradne blizny na szyi. Jednoręki wręczył Verrynowi skórzany mieszek z tajemniczą zawartością, po czym wyszedł z pokoju, pozostawiając wielkie zakłopotanie na twarzach pozostałych Helmitów.
-Słyszeliście. Możecie odejść- dodał przesłuchujący ich rycerz.
Do tej pory milczący wojak spojrzał ukradkiem na mieszek- Co z końmi i naszym ekwipunkiem?- zapytał.


-A co ma z nimi być? Jesteśmy stróżami porządku, nie złodziejami. Wszystko co wam skonfiskowaliśmy na czas śledztwa, odbierzecie przy wyjściu- odparł rzeczowo.
-Skąd możemy mieć pewność że nikt ponownie nas nie zaatakuje po drodze? -skrzyżował ręce –Nasze konie zostały przy gospodzie, co oznacza że będziemy musieli się tam udać-
-To nie nasz problem- odpowiedział -Jesteście poszukiwaczami przygód, od kiedy to martwicie się tym kto was po drodze zaatakuje?- zapytał z przekąsem -Wasz czas ucieka. Nasz zresztą również. Jeśli zatem nie macie nic ważnego to mój kolega was odprowadzi- zaproponował mężczyzna.
-Czyli w tym wypadku samoobrona nie będzie przez was źle postrzegana?- zapytał wojak z złośliwym uśmiechem.
-To zależy ilu będzie świadków- odpowiedział człek -Z resztą. Wątpię by was ktokolwiek kojarzył. To wasi rogaci sprzymierzeńcy przyciągali wzrok mieszkańców. Na szczęście to już nie wasz problem- dodał na koniec -Niech Helm ma was pod opieką swego Czujnego Oka- pobłogosławił ich, po czym wstał od biurka i wyszedł z pomieszczenia.
-Ruszać się, nie mamy całego dnia- ponaglił ich inny z rycerzy.
- A nasi kompani? - spytał Verryn stając w progu.. - Wszak oni nic nie zrobili.
-Zaczekacie w holu- polecił, po czym dwójka awanturników została doprowadzona do pierwszego pomieszczenia. Tam czekali dłuższą chwilę na powrót Helmity, który ich przesłuchiwał. Rycerz w końcu się pojawił prowadząc obok Var'ras.
-Salomon będzie przesłuchiwany jeszcze w kilku sprawach, nie tylko tej, w którą sami byliście zamieszani- odezwał się, po czym stanął nieco na bok i przepuścił diablęcie przodem. Kobieta była w tragicznym stanie. Miała liczne zadrapania i siniaki na twarzy, lecz co gorsza jej wyrastające z łuków skroniowych rogi zostały obcięte niedaleko nad miejscem, skąd wyrastały. Szła niepewnie, raz po raz podpierając się ręką o ścianę aby się nie przewrócić. Kobieta minęła obojętnie swoich towarzyszy i z zamglonym wzrokiem poczłapała w kierunku wyjścia.
-Za terroryzm w czterech miastach członkowskich należała jej się śmierć. Ale Nasz mistrz pokusił się o akt łaski i darował jej życie- wyjaśnił uśmiechając się złowrogo.


~ Sukinsyny ~ pomyślał zaklinacz. W tym momencie nic nie mogli zrobić, najwyżej zaopiekować się Var'ras. I dopilnować, by kobieta nie zrobiła nic głupiego.
~Bydlaki, tacy właśnie z was stróżowie prawa~ pomyślał Itkovian powstrzymując drżenie dłoni. W tej samej chwili do sali wszedł inny rycerz niosący rzeczy więźniów. Wojak wziął głęboki oddech i bez słowa przyjął swoje rzeczy, sprawdzając skrupulatnie czy niczego nie brakuje. Gdy upewnił się że niczego nie brakuje przywdział zbroję, przytroczył miecz do pasa, a tarczę przewiesił przez plecy. Rzucił lodowate spojrzenie na szczerzącego się strażnika chcąc zapamiętać jego twarz, po czym udał się do wyjścia. Przy drzwiach spotkał Var’ras opierającą się o framugę -Jak się czujesz? Mogę Ci jakoś pomóc?- zapytał wojak chociaż wiedział jak to musiało głupio brzmieć w uszach diablęcia.
Jej oczy momentalnie zaszły łzami, więc na krótką chwilę odwróciła twarz w bok. Była słaba i wyglądała jakby pozbawiono jej wszystkich witalnych sił -Tak… Jest coś w czym możesz mi pomóc…- spojrzała na Itkoviana i coś w niej pękło. Kobieta rzuciła mu się w ramiona i wtuliła tak jak dziecko które zgubiło się w tłumie ludzi ale w końcu odnalazło rodzica.
-Chce patrzeć jak ten skruwysyn dławi się własnym kutasem…- syknęła wojownikowi na ucho przez zaciśnięte zęby tak by tylko on mógł ją usłyszeć.
-Wiesz równie dobrze jak ja, że z zemstą będziemy musieli zaczekać- odparł wojak spoglądając na korytarz za ich plecami. -Wiesz dlaczego w ogóle Cię wypuścili? Mówili że Was powieszą.
Var'ras odsunąła się w końcu od Itkoviana I rękawem otarła policzki.
-Nie wiem, nic do mnie nie mówili. A może mówili ale… nie mówmy o tym teraz proszę. Chcę opuścić to cholerne miejsce…- zwróciła się znów z miną zbitego dziecka.
- Idziemy stąd jak najszybciej - powiedział Verryn, który na razie nie wolał nic nie mówić na temat tego, co się stało. - Porozmawiamy jak już będziemy daleko - dodał.
Miał już w rękach swoje rzeczy, więc opuścił niezbyt gościnny budynek. *
 
Halwill jest offline  
Stary 22-03-2023, 17:10   #22
 
noboto's Avatar
 
Reputacja: 1 noboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputację
Salomon

Sferotknięty słyszał jak na korytarzu przed jego celą coś się działo. Czarokleta był świadomy, że otwierano drzwi do pozostałych cel i kogoś, gdzieś wyprowadzano, lecz potem zapanowała znowu cisza. Minął kwadrans, kiedy za drzwiami zabrzęczał dźwięk stalowych buciorów. Zasuwa wizjera zabrzęczała i Salomon dostrzegł skrawek siwobrodej twarzy z po drugiej stronie. Refleksy światła pochodni tańczyły staremu jegomościowi na skroniach i policzku.
-Masz duży problem- zabrzmiał melodyjny głos półszeptem -Jesteś oskarżony o uprawianie zakazanej magii, jesteś współoskarżony o podpalenie gospody, zabicie dwójki osób oraz grożenie śmiercią jednemu z najbardziej wpływowych ludzi w Termalaine. Ale to nic... Saimon, jednoręki rycerz jest zaprzysiężonym łowcą czartów. To demon tak go załatwił. Szczerze nienawidzi każdego, czarciego pomazańca i jeśli go znam to powiesi twoje zwłoki na placu targowym jutro przed zmrokiem. Ten sam los spotka twoją znajomą Var'ras- oznajmił chłodno, zupełnie obojętny na los oskarżonego.
-Nie użyłem magii w tym mieście, można to łatwo sprawdzić, nie ma na mnie aur magicznych, gospoda podpaliła się w wyniku ataku gospodarza i jego ziomków. Nie zabiłem nikogo, żadna groźba nie padła z moich ust w tym mieście, gospodarz coś sobie ubzdurał i chciał dokonać samosądu, uważam się za niewinnego- powiedział spokojnie Salomon starając się podejść do tego jak najmniej emocjonalnie.

-Tak jak już wspomniałem nie masz szans z tego wyjść zwycięsko. Proces będzie farsą. Nikt nie stanie w twojej obronie, za to świadków przeciwko Tobie jest kilkoro. Nie musisz się czuć ani uważać za winnego. To nic nie zmienia…- starzec mówił, łapiąc na więźnia przez otwór w drzwiach -Mógłbym ci pomóc, wstawić się u Helmitów. Ale cena będzie wysoka…- dodał na koniec -Przyjmiesz moją propozycję, lub nazajutrz zawiśniesz. Odpowiedź musisz dać mi natychmiast- powiedział tonem, nie dającym innego wyboru.
-Czego chcesz?- Słowa były wypowiedziane tak beznamiętnie jak było to tylko możliwe.
-Kilka dni temu przybył do mnie młody akolita z klasztoru Oghmy- zabrzmiał głos zza drzwi. -Młodzieniec poprosił mnie o eskortę w drodze na Kopiec Celvina, gdzie jakiś czas temu wybrał się jego mistrz w poszukiwaniu oświecenia. Niestety tamte okolice są domem lodowych gigantów. Chłopak nie żyje nadzieją. Zdrowy rozsądek podpowiada mu, że jego mistrz zginął w drodze do celu. Jedyne czego chce to sprowadzić zwłoki, lub chociażby ich fragment do klasztoru i pochować z należytym szacunkiem. Ja jestem za stary by udać się z tą misją a mój jedyny rycerz wyruszył z inną misją i nie jestem w stanie powiedzieć kiedy wróci- wyjaśnił starzec. -To niebezpieczna misja. Bardzo. Ale daje większe szanse na przeżycie niż pobyt w tej celi. To moja propozycja- wyjaśnił.
-W sumie to bardzo ciekawa oferta, nawet bym mógł się nad nią zastanowić bez tych wszystkich aktualnych okoliczności, powiedz coś więcej- powiedział rozbudzony Salomon. Propozycja ciekawa wszak ograbienie zwłok czarodzieja może być bardzo zyskowne, dodatkowo znał potrzebny język - mowę gigantów.

Rozmówca Salomona zdawał się być wyraźnie zadowolony z entuzjazmu więźnia.
-Nie wiele więcej jestem w stanie ci powiedzieć. Kopiec Calvina to lodowe wzgórze na środku śnieżnej pustyni.
-Prędzej spotkasz odmrożenie niż jakiś zysk z tej wyprawy. Ale przynajmniej ocalisz się od stryczka- wyjaśnił. -Resztę opowie ci akolita Oghmy. A teraz będziesz się zachowywał tak jakby tej rozmowy nie było. Ja zaś zainterweniuje kiedy będzie czas- dodał na koniec.
-Jedyne co mi zostało do powiedzenia to powodzenia- Mężczyzna, skinął lekko głową i zamknął wizjer w drzwiach celi, a echo jego kroków po chwili ucichło. Salomonowi pozostało czekać i wierzyć, że tajemniczy osobnik naprawdę wyciągnie go z tej kabały.

Nieco później


Nie minęła nawet godzina, gdy Salomon usłyszał na korytarzu odgłosy maszerujących straży. Układ, który związał go z tajemniczym człowiekiem dawaj Salomonowi poczucie komfortu i spokoju. Klucz w zamku zatańczył, a po chwili drzwi stanęły otworem. Sferotknięty dostrzegł troje zbrojnych, z czego dwójka dzierżyła w rękach naładowane kuszę.
-Rusz się- powiedział młodzieniec. Niedługo później czarokleta był już w pomieszczeniu z wcale nie mniej surowym wystrojem niż jego celą gdzie spędził ostatnie godziny. Na miejscu czekał na Niego Helmita z bliznami na twarzy, w towarzystwie dwójki pomagierów. Na stoliku, w głębi pomieszczenia, nieopodal koksownika z rozżarzonymi węgielkami leżała skórzana oprawa na narzędzia. Salomon domyślał się, że Helmici prawdopodobnie chcieli zmusić go by przyznał się do winy. Jeden z zbrojnych zamknął solidne drzwi za Salomonem i stanowczym ruchem posadził go na drewnianym stołku.
-Cieszę się, że w końcu się widzimy…- wychrypiał jednoręki rycerz, ze względu na blizny na szyi -Chciałbym z tobą pomówić o rzeczach o które jesteś oskarżony…- w jego sposobie bycie nie było złośliwej satysfakcji czy radości sprawiania cierpienia. Wyglądał jakby był w pełni oddany swej profesji i misji, która go tu przysłała.
Salomon przez chwilę poczuł na plecach zimny dreszcz, bo co by było gdyby jednak tajemniczy jegomość tylko sobie z niego zakpił, lub wyszedł i nie zdążyłby wrócić na czas przed rozpoczęciem tortur? Na szczęście wraz z nadejściem tych myśli rozległo się dudnienie kroków, oraz walenie w drzwi.
-Stać! Prawo odkupienia!- W progu do komnaty stanął siwy kleryk Tyra, którego Salomon widział gdy pierwszy raz wszedł do tego budynku.
-Wykorzystuję tego więźnia prawem odkupienia!- zapostulował stanowczym tonem, wzbudzając na twarzach Helmitów konsternację.
-Śmiertelnie niebezpieczna wyprawa. Zamiast wysyłać świętych rycerzy na pewną śmierć chcę wysłać tego tutaj- wskazał palcem Salomona.

Saimon, pogładził się jedyną ręką po bliznach na szyi, wstał i wyszedł posyłając na odchodne złowrogie spojrzenie wyznawcy Tyra.
-Przysięgnij na najcenniejsze ci wartości że zrobisz wszystko by wykonać zadanie a ocalisz życie!- zwrócił się do Salomona.
-Hmmm… przysięga na duszę? bo w sumie nic cenniejszego nie posiadam, nienawidzę przysięg, traktuję je dość poważnie… ale umowa to umowa- z trudem powiedział -Przysięgam wypełnić zadanie- Powiedział z oporem, zawsze miał problem z obietnicami i przysięgami. Traktował je bardzo poważnie, coś wewnątrz kazało mu się od nich trzymać z dystansem. Może sumienie? Może coś innego -Mam też parę pytań- dodał do starego wyznawcy Tyra.
-W obecności świadków i bogów uznaję tego tutaj Salomona za oddanego sprawie Tyra i jego kleru co czyni go oddalonym od zarzucanych mu win- wyrecytował kapłan. -Proszę przygotować z depozytu i oddać jego własność- zwrócił się do Helmitów -Pójdźmy w ustronne miejsce, usiądziemy i pomówimy w spokojnym miejscu- odezwał się do Salomona, po czym jak gdyby nigdy nic wyszedł z celi i zaprowadził go do swej prywatnej kwatery.
-Saimon mnie znienawidzi za to ale nie wystąpi otwarcie przeciw mnie. Usiądź- gestem ręki zachęcił Salomona -Pytaj zatem…- dodał na koniec.
-Kilka podstaw jak się nazywał jeszcze raz, dokąd zmierzał, trasa jaką pokonał, Jak wyglądał, myślę czy nie wciągnąć w to reszty o tak po złośliwości bo przez nich całe to szambo, zachciało im się rzucać naftą i zaklęciami ognia, w grupie raźniej jeśli wiesz co mam na myśli-
-Akolita, którego masz eskortować nazywa się Hugo. To młody człowiek, którego znajdziesz w gospodzie "Na krańcu świata" dzień pieszej drogi na północ stąd. On odpowie na wszystkie twoje pytania jeśli chodzi o szczegóły wyprawy- odpowiedział starzec.
-Rozumiem, a co do reszty tych osób z których to winy tu wylądowałem-
-Mężczyźni zostali wypuszczeni jakiś czas temu. A kobietę… kobietę chcą powiesić- odparł chłodno. -Niestety nie dam rady wstawić się za waszą dwójką. Wybrałem Ciebie. Mam nadzieję, że słusznie- dodał na koniec.
 
noboto jest offline  
Stary 22-03-2023, 21:25   #23
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Troje towarzyszy w końcu opuściło okolice strażnicy, która zarazem stanowiła siedzibę Helmitów i jedynego w okolicy kapłana Tyra. Idąca przodem Var’ras odzyskała fason stwarzając pozory twardej i niezłamanej wydarzeniami minionej nocy. Widać jednak było po jej spiętym ciele, że ciągle nosi w sobie ogrom bólu i cierpienia. Kobieta raz po raz zerkała przez ramię z ukosa, czy aby nikt ich nie śledzi a dłonie mimowolnie sięgały do głowy by upewnić się, że spiłowane rogi nie są aby koszmarem, który teraz śni.
-Gdzie te cholerne konie?- zapytała diablica, kiedy dotarli do miejsca gdzie pozostawili wierzchowce, zanim jeszcze zawędrowali do gospody, po której obecnie pozostały gruzy i popioły.
-A to wy!- krzyknęła z okna babulinka, którą wtedy wziął na spytki Verryn -Nie było was, to konie Stefan zabrał. Ten stary pierdziel, co to zacna pani z nim gadała.- wskazała skinieniem głowy Var’ras.
-A gdzie te konie zabrał?- zapytała diablica.
-A no ma chlew, gdzie świniaka trzymał kiedyś. O tam!- wskazała kierunek. Towarzysze spojrzeli na siebie nawzajem, lecz nie mając zbytnio wyjścia udali się niechętnie we wskazanym kierunku, skrupulatnie zerkając na pozycję słońca nad horyzontem by zdążyć opuścić Termalaine na czas.

~***~

-Mam! Mam zacni państwo! Zabrałem bidne koniki, same tak sobie stałe a słuńce prędziusieńko zachodzi o tej porze roku, to żem je zabrał i zaopiekował się. Nie chowajcie urazy, przecież nakarmiłem i nawet wyczesałem...- dukał starzec widząc złowrogie spojrzenia trójki towarzyszy.
-W takim razie bardzo ci dziękujemy starcze. A teraz je zabierzemy- odparła chłodno Var’ras.
-Och zacna pani... Za dziękuje w piecu nie napalę, ani wnuków nie nakarmię...- rzekł nisko się kłaniając. Sferotknięta włożyła mu do ręki srebrną monetę.
-Masz i nie przepierdol na głupoty...- skomentowała chłodno. Zwierzęta na szczęście zdawały się być w dobrej formie a interwencja życzliwego wieśniaka wystarczyła by ocalić konie przed chłodem. Bo chłód nie ustąpił ani na chwilę. Co prawda wyjący wiatr póki co nie powrócił ale zamarznięty akwen pozostał niewzruszony, pokryty delikatną puchową powłoką śniegu. Ludzie szeptali, że warstwa lodu na wodzie jest taka gruba, że można po nim wozem jechać i nie pęknie.

~****~

-Niech mnie drzwi ścisną...- syknęło diablęcie na widok Salomona, wędrującego zasypanym śniegiem szlakiem na północ. Kompani dołączyli do czaroklety zmierzając i tak w tym samym kierunku.
-Myślałam, że cię powieszą. Choć.... O sobie myślałam to samo. Widzę jednak, że udało ci się wykaraskać z tych kłopotów?- zapytała retorycznie -W lesie, na północ stąd ma swój dom pewien druid. Być może będzie w stanie nam pomóc odnaleźć ślady uprowadzonej szlachcianki. Jak chcesz to możesz z nami podróżować. Jak to powiedziałeś wczoraj? Lepiej być w grupie niż dać się zlinczować samotnie?- uśmiechnęła się blado, choć każdy z kompanów wiedział, że był to wymuszony uśmiech. Po Salomonie nie było widać śladów pobicia, lecz póki co nikt nie miał chyba ochoty drążyć tematu przesłuchania i tego jak udało mu się umknąć spod szafotu.
Termalaine zniknęło im z oczu. Słoneczne promienie odbijały się od śnieżnej powłoki zmuszając podróżników do mrużenia oczu. Mimo iż przespali noc, w lochu nie byli zbyt wypoczęci. Warunki, w których odpoczywali nie sprzyjały regeneracji. Na szczęście przed zachodem słońca udało im się dotrzeć do jednego z ostatnich punktów cywilizacji przed zabrnięciem w dzikie śnieżne ostępy.


Rozdział II: Śnieżne rubieże



Na Krańcu Świata, tak głosił szyld nad wejściem do gospody. Był to typowy przybytek stojący przy szlaku. Drewniany budynek na niewielkiej polanie. Z komina unosił się czarny dym świadcząc o rozgrzanym piecu, zaś już kilkadziesiąt kroków od drzwi unosił się piękny zapach pieczonego mięsa.
-Ale jestem głodna...- syknęła Var’ras -Wynajmijmy izby. Zamówmy żarcie, wino i pomyślmy co dalej- zaproponowała. Nikt nie protestował. Poprzednie dwie doby były dla nich bardzo trudne a świadomość, że w dalej na północ może już nie być żadnych oznak życia takiego jakie było im znane wręcz kopała podróżników po zadkach zachęcając do zagoszczenia w szynku.
Po przejściu progu od razu poczuli przyjemną mieszankę zapachów, oraz kojące ciepło, którego tak bardzo oczekiwali. To było miejsce, gdzie mogli zregenerować siły. To było miejsce, gdzie w sumie musieli zregenerować siły, albowiem dalsza droga będzie tylko trudniejsza. To też było miejsce, które szczególnie pragnął odnaleźć Salomon ze względu na przebywającego tu Hugona – młodego akolitę kleru Oghmy.

Biesiadna izba była wielka i przestrzenna, choć w środku przebywało zaledwie troje gości. Wystrój był skromny, lecz przytulny a liczne trofea zwierzęcych głów, czy futer nadawały gospodzie jeszcze cieplejszego klimatu. Na ścianie na przeciwko frontowych drzwi znajdował się solidny, murowany kominek, w którym płomienie wesoło tańczyły z iskrami świeżo dorzuconego drwa.
W rogu na lewo od wejścia siedziała para krasnoludów, które wnioskując po ilości pustych kufli na blacie ich stołu nawet nie zorientowali się, że przybyli nowi goście. Na ławie, obok kominka spoczywała zaś samotna, starsza kobieta grzejąc wyciągnięte w stronę ognia dłonie. Po chwili zza szynkwasu, zza luźnej zasłonki wyłonił się starszy człek o wielkich gabarytach. Był wysoki i miał potężne brzuszysko, lecz jego twarz zdobił szczery uśmiech, w którym nie kryła się krytyka co do rasy czy pochodzenia swoich gości.
-Witajcie strudzeni wędrowcy. Niechaj bogowie wam sprzyjają. Rad jestem was gościć w tych skromnych progach. Rozsiądźcie się, a moja żona zaraz przyjmie od was zamówienia- rzekł zachęcająco.




Zdobyte PD:

Itkovian – 1000

Verryn – 700

Salomon - 500
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 29-03-2023, 20:16   #24
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Tenia

Gałęzie uginały się od grubej warstwy śniegu. W powietrzu wisiało coś, co trudno było opisać słowami. Jakaś złowroga aura, nieprzenikniona cisza, przerywana jedynie dalekim wyciem wiatru. Przeciętny zjadacz chleba nie mógł tego zauważyć ani wyczuć. Inaczej sprawa miała się ze sługami natury takimi jak na przykład druidzi.
Tenia modliła się do Chaunte’i jak każdego dnia w samo południe, gdy tylko miała dzień wolny od obowiązków. Ostatnie tygodnie spędziła w towarzystwie osobliwej grupki druidów, na których natrafiła zupełnie przypadkiem, wędrując ostępami mroźnej Północy.
Było ich troje i wiedli skryte życie opiekując się sporym lasem na północ od ostatniego ludzkiego osiedla tak zwanego Sojuszu Dziesięciu Miast. Piękna i niebezpieczna elfka o imieniu Szelest, Półork niemowa o przydomku Siła i ich niepisany przywódca – gnom który prosił by nazywano go Nów. Gnom i elfka byli sługami natury, wznoszącymi modły do Silvanusa, zaś Siła był niezbyt bystrym osiłkiem, który zapewniał towarzyszom ochronę i silne ramię do pomocy w codziennych obowiązkach.

Tenia czuła się dobrze w tym towarzystwie. Nikt nie pytał jej o przeszłość ani nie mówił co ma robić. Obowiązki w grupie dzielili sprawiedliwie. Nów od trzech dni chodził nieco wycofany, wodząc pustym wzrokiem po horyzoncie. Zima w tej części świata zawsze była ciężka, lecz tym razem mrozy przyszły tak nagle, a do tego znacznie silniejsze niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Gnom powtórzył już z tuzin razy, że nie podoba mu się to. Teresia zaakceptowała sytuację i nie wtrącała się. Doskonale wiedziała, że co ma być to będzie.
Modlitwę do bogini przerwał jej Siła, biegnąc ile sił w nogach, przedzierając się przez wysoka warstwę śniegu. Ciężko dysząc wbiegł do wąskiej jamy, gdzie wraz z nimi mieszkał młody niedźwiedź, którego Nów kiedyś opatrzył od ran zadanych przez strzały myśliwych.
Tenia nigdy nie rozumiała, jak Nów był w stanie rozumieć swego półorczego, niezbyt bystrego kompana – niemowę. Najwyraźniej znali się na tyle długo, że rozumieli się bez słów, lub wystarczyła mowa ciała.

-Tenio!- gnom przywołał kobietę niedługo po tym, jak do jamy wbiegł Siła. -Tenio, chodź prędko- ponaglił ją. Był blady. Bardziej niż zwykle. Po jego wątłym ramieniu biegała stara wiewiórka, nieustannie ruszając wąsami.
-Siła mówi, że ktoś porwał Szelest- rzekł tym swoim zabawnym głosikiem, wskazując na dowód fragment zakrwawionej zbroi z kory dębu, który chronił elfkę na co dzień. Nów był znacznie potężniejszy niż pozornie wyglądał a Silvanus obdarzał go wielką mocą w zamian za długa i wierną służbę.
-Podobno się rozdzielili i poszli. Jedni na północ, drudzy na południowy zachód. Nigdy o nic cię nie prosiłem, lecz tym razem muszę to zrobić. Udaj się po śladach na południowy zachód. My zaś pójdziemy po śladach na północ. Siła mówi, że oba ślady zdobią krople zamarzniętej krwi więc musimy się rozdzielić. Zrób to dla nas, proszę...- gnom spojrzał Tenii głęboko w oczy.
Dwudziestoparoletnia kobieta ubrana w białe skóry miejscowych zwierząt chwyciła w dłonie sękaty kostur i odgarnęła krótką czuprynę ciemnych blond włosów
-Przyjacielu o takie oczywistości nie musisz prosić! Każdemu zagubionemu trzeba pomóc nawet gdy nie łączy nas święta posługa naturze! Przysięgam ci na mą nieśmiertelną duszę, że dołożę wszelkich starań, aby pomóc zaginione - Wyraz jej twarzy i ton głosu były poważne a słowa szczere.
-Magowie oraz zaklinacze mają swoje zaklęcia, na odszukiwanie osób ja zaś dzięki łasce natury mogę przybrać postać wilka, aby obwąchać ślady i złapać trop- wyjaśniła pozostałym swój plan, następnie zmówiła krótką modlitwę do Wielkiej Matki “ześlij mi proszę błogosławieństwo, aby pomóc zagubionej” - Już po chwili była na czterech łapach i ruszyła tropić pod postacią smukłej suki o wydatnym pysku.

Tenia przeszła do natychmiastowego działania. Z resztą, na co tu było czekać. Wszystko, czego potrzebowała do życia, dawała jej natura. Wystarczyło ją o to poprosić. Tym razem to służka natury została poproszona o pomoc i miała zamiar spełnić ów prośbę najlepiej jak potrafiła.
Wyostrzone zmysły wilczyce, której przybrała były świetnym narzędziem do poszukiwań. Ślady krwi na śniegu były doskonale widoczne i bez tego, ale teraz otaczała je bladopomarańczowa aura, która dawała Tenii pewność co do każdego kroku, który postępowała przez warstwy białego puchu. Siła I Nów udali się w przeciwnym kierunku podążając na drugim śladem krwi. Poszukiwania doprowadziły wilczyce do miejsca, gdzie doszło do jakiejś walki. Zapach krwi był tu znacznie silniejszy i wymieszany. Cztery trupy. Nie, sześć, siedem. Osiem. Osiem ciał leżało na skraju niewielkiego lasku. Sześć trupów stanowił skład oddziału lokalnych myśliwych, lub strażników pól, patrolujących okoliczne tereny. Dwa trupy, zupełnie nagich ludzi dogorywały naszpikowane strzałami i poznaczona licznymi bruzdami od ostrzy. Tenia dostrzegła u zbrojnych szarpane rany od pazurów i kłów. Łatwo było połączyć kropki w całość, by wyszedł jej w wyobraźni obraz patrolującego oddziału, który natrafił na grupę likantropów.
-Khe… khe khe…- czuły słuch wilczycy wyłapał bardzo cichy kaszel, dobiegający ze strony jednego z nagich mężczyzn. Ten jeden jeszcze najwyraźniej nie wyzionął ducha.
Tenia wróciła do ludzkiej postaci i podeszła do umierającego
- Uleczę twe rany, w zamian chce informacje o elfiej druidce, została uprowadzona a jej trop wiedzie tutaj nie zamierzam potępiać twojego powinowactwa z wilkiem ale jeżeli służysz Malarowi czy podobnej kreaturze nie będę mieć problemu, żeby rozbić twą czaszkę- Oznajmiła, następnie nie czekając na reakcje wypowiedziała słowo leczące
- “Magna Vitae” - Poczekała aż lecznicza energia spłynie na likontropa następnie ustawiła się w pozycji bojowej gotowa do ataku gdyby jej pomoc nie została doceniona.

Płytki i szybki oddech mężczyzny nieco się ustabilizował. Jego twarz nabrała odrobiny koloru a mętny wzrok odzyskał bystrość.
-D… Dla… Dlaczego to zrobiłaś?- zapytał zdziwiony. Tenia doskonale wiedziała, że wśród watah likantropów rządziła brutalna siła a jeśli ranny nie był w stanie uciec o własnych siłach to nikt po nim nie płakał. Człowiek miał mniej niż trzydzieści wiosen. Jego całe ciało było naznaczone wieloma starymi bliznami. Gdyby go umyć, uczesać i odziać w jakieś w miarę normalne ubrania wyglądałby nawet na przystojnego.
- Potrzebuje informacji, których nie udzieliłbyś, mi jakbyś umarł, jeżeli tak bardzo zależy ci na odrzuceniu daru życia, mogę ci w tym pomóc, choć to moim zdaniem marnotrawstwo skoro jesteś młody i zdrowy, ale mniejsza z tym to twoje życie nie moje… A teraz gadaj elfka imieniem Szelest druidka w służbie Silvanusa, czy uprowadziło ją twoje stado? W jakim celu ? Gdzie ją zabraliście ? - Pytała, patrząc na durnego wilkołaka z niesmakiem.
W chwili gdy odzyskał siły witalne na jego gębie pojawił się szyderczy i cwaniacki uśmieszek.
-He he he- zarechotał złowieszczo -Ty głupia suko… Nadchodzi sroga zima. Taka jakiej jeszcze nikt nie widział…- na jego zębach lśniła krew, choć Tenia nie była pewna czy jest to jego krew, czy którejś z jego ofiar. -Przepowiednia mówi, że tylko elfia krew może nas uchronić. Dużo elfiej krwi… he he he… Po prawdzie to powinnaś mi podziękować…- uśmiechnął się do niej.

- Podziękować? O tak już ja wiem, jak ci podziękować! “Matko daj mi kwiat, abym mu podziękowała”- Pomodliła się używając prostej druidycznej sztuczki stworzyła świeży liść pokrzywy, rozgniotła go w dłoni, następnie wsadziła wilkołakowi końcówkę kostura w zakrwawiony pysk jednocześnie wciskając dłoń z papką w otwartą ranę.
-I jak się podoba takie podziękowanie kurwi synu? Tylko słaby wilk i słabe stado boi się długiej zimy! Natura jest surową Panią jeżeli przyjdzie na nas pora zemrzemy! A teraz gadaj mi tu miękki chuju złamany komu składacie krwawe ofiary?! Pani Krainy Zimy? Pojebanemu władcy złych likontropów? Pajęczej suce? Nie zdradzasz swojego stada słabeuszy chuju złamany jeżeli faktycznie są tacy silni, jak sądzisz, to ja będę kolejną ofiarą dla waszych złych bóstw! Odpowiadaj byle szybko a poślę cię przed sąd Kelemvorna! Chyba że wolisz tortury! - Po tej tyradzie zakończonej groźbą pozwoliła chujowi dość do głosu.
Mężczyzna wzdrygnął się z bólu, gdy Tenia bezwzględnie wepchnęła mu kostur w usta. Oddech znów mu przyspieszył a spod wystających z pleców strzał zaczęła się na nowo sączyć krew.
-Wyznajemy Malara…- odparł krótko skupiając się na pulsującym bólu.
-A ta twoja elfka… początkowo chcieliśmy ją zanieść szamanowi. Potem nasz alfa uszczknął sobie odrobinkę dla siebie. A potem stwierdził, że odda ją nam wszystkim… he he he…- zarechotał znów, na krótką chwilę zapominając o piekących ranach.
-Idź poszukaj, może jeszcze dycha… ale co to za życie?- puścił Tenii oczko.
- A chuj solą pokryty ci w dupę łajzo popierdolona! My kobiety jesteśmy silniejsze i potrafimy wytrzymać więcej niż ci się wydaje pustogłowy szczeniaku! Dość już czasu na ciebie straciłam udanego polowania w krainie wiecznych łowów twojego zawszonego boga piździelcu - Rzuciła zimno następnie wyciągnęła listek laurowy, aby zakląć, kostur szepcząc: “siły w drewno, aby pokarać wilka co zabija stado” - Następnie zaczęła uderzać zmiennokształtnego po łbie, dopóki jego czaszka nie zamieniła się w krwawą miazgę. Musiała pohamował furię, zamknęła ją w mentalnym, stalowym pudle, aby wypuścić ją na świat gdy znajdzie wrogów. Zaczęła przeszukiwać ciała, nie lubiła być hieną cmentarną, ale potrzebowała każdej pomocy w nadchodzącej bitwie niestety, nie miała czasu, aby szukać innego wsparcia.

Przesłuchanie dobiegło końca. Tenia zmarnowała lecznicze błogosławieństwo i niestety poza bełkotem niewiele się dowiedziała, ale koniec końców jednego likantropa mniej na świecie.
Kolejnym krokiem było przeszukanie ciał. Druidka zbyt wiele cennych rzeczy nie znalazła. Kilka sfatygowanych kolczug, kilka mieczy średniej jakości, rzucany toporek. Było też kilka łuków i garść strzał. Pomordowani ludzie mieli przy sobie srebrne symbole opiekuńczych bóstw takich jak Tempus, Selune, oraz Tymora. Poza tym Tenii udało się zebrać trzydzieści złotych monet i siedemnaście srebrników, oraz mapę przedstawiająca okolice.
Zostawiła większość rzeczy ze zmarłymi. Wzięła jedynie pieniądze, łuk z zapasem strzał, toporek do rzucania oraz mapę. Obiecała sobie, że wróci tu i pochowa zmarłych wojów i postara się zawiadomić ich bliskich bądź przełożonych jednak teraz musiała spróbować znaleźć Szelest.
 
Brilchan jest offline  
Stary 30-03-2023, 17:37   #25
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Itkovian wdzięcznie skinął głową, zaprowadził swoją bandę do stolika przy kominku. Rozsiadł się wygodnie i głęboko odetchnął. Rozmasował obolałe mięśnie krzywiąc się przy tym, rozejrzał się po wnętrzu doceniając panujący tam klimat. Spojrzał jeszcze po gościach lokalu po czym przerwał panującą ciszę
-Musimy ustalić jakiś plan na najbliższe dni – powiedział obejmując wzrokiem strudzone miny towarzyszy- Na gonienie likantropów już za późno, ślady prawdopodobnie już się zatarły w tym śniegu, musimy poszukać jakiś innych poszlak co do ich miejsca pobytu. Var’ras twój znajomy dalej będzie nam chętny pomóc? – zapytał głaszcząc wąsa.
-Trochę cię poniosło z tym znajomym. Wiem, że taki delikwent opiekuje się okolicznymi lasami. Na szczęście druidzi to z zasady zaprzysiężeni wrogowie zmiennokształtnych więc jeśli już go znajdziemy to raczej nam pomoże…- odparła na jednym tchu.
Wojak pokiwał głową jakby odpowiedź go usatysfakcjonowała
- Macie jakieś pomysły gdzie możemy zacząć szukać? Oczywiście oprócz udania się do druida… - ciągnął dalej.
-Miejscowych nie ma co pytać. Może dlatego, że miejscowych już nie spotkamy…- zamyśliła się Var'ras. -Ewentualnie pojedyncze chaty, ale raczej bym nie liczyła na pomocną dłoń kogokolwiek kogo napotkamy. Prędzej zaryglują się w chatach i będą udawać martwych. Druid pewnie będzie świadomy naszej obecności na jego terytorium, długo, zanim zbliżymy się do miejsca, gdzie ma leże. Ale trzeba będzie pomyśleć nad tym jak go wywabić nie wkurzając go przy okazji- diablica wzruszyła ramionami.
Rozmowę przerwało przybycie młodej kobiety o nietuzinkowej, lecz prostej urodzie. Przypominała bardziej córkę niźli żonę gospodarza.
-Witamy Na Krańcu Świata. Bardzo się cieszymy, że możemy was obsłużyć. Czego sobie życzycie?- zapytała melodyjnym i pełnym życzliwości tonem.
- Coś rozgrzewającego do picia i coś ciepłego do jedzenia — odparł zaklinacz. - Co pani poleca?

-W takim razie proponuję grzane wino. Słodkie, prosto z Silverymoon. Mamy również kilka flasz ekskluzywnego trunku z dalekiego Rashamen, lecz niestety muszę zastrzec, że ów trunek jest bardzo rzadkim towarem w tych częściach świata to też i cena jest adekwatna. Na kolację proponuję potrawkę z dzika, lub pieczoną perliczkę. Ewentualnie jajecznicę z boczkiem i cebulą- wyjaśniła, nadal uśmiechając się uprzejmie i przyjaźnie. -Jeżeli natomiast chcecie zostać na noc lub kilka to mamy do wyboru izby dla czterech osób, podwójne izby i pojedyncze. Kwatery są skromne, ale przytulne i zadbane, pewnie będziecie zadowoleni- powiedziała.
- Grzane wino.. - Verryn z uznaniem pokiwał głową. - To mi bardzo odpowiada. Podobnie jak potrawka z dzika. I tak, zostaniemy na noc, bo za nami i przed nami długa droga. Pojedynczą izbę bym poprosił-
Miał wrażenie, że noc będzie można spędzić w bardzo przyjaznych warunkach. Co prawda przydałoby mu się jakieś damskie towarzystwo, ale to zapewne byłyby zbyt wielkie wymagania.
Poczekał, aż inni złożą swe zamówienia, a potem ostrożnie sprawdził zawartość sakiewki otrzymanej w siedzibie Helmitów.
Itkovian słysząc ofertę lekko się skrzywił, wolałby piwo, trunek, do którego przyzwyczaił się w wojsku. -Dla mnie to samo- powiedział po chwili zastanowienia, a wszyscy usłyszeli jak zaburczało mu w brzuchu. Uśmiechnął się tylko przepraszająco- Do tego nająłbym pojedynczy pokój- dodał a jego skupienie przeniosło się na sakiewce trzymanej przez Verryna. Na razie postanowił nie pytać o zawartość, póki nie są sami, ale zachowywał czujność.

-Dla mnie również to samo. I też poproszę pojedynczą izbę- odezwała się Var'ras -Uwiązaliśmy przed drzwiami nasze konie. Czy ktoś może się nimi zająć?- zapytała rzeczowo diablica.
-Oczywiście. Mój młody brat osobiście dba o wierzchowce gości. Możecie być spokojni. Jak go znam, już pewnie je zdążył wprowadzić do boksów w naszej stajence- odrzekła żona karczmarza.
-Zbyt wielkiego ruchu to tu chyba nie ma co?- zapytała sferotknięta rozglądając się ciekawsko po wnętrzu.
-Zgadza się pani. Ale traktujemy to jako nasze życie a nie sposób by się dorobić, to też wkładamy serce w obsługę klientów tak by nieśli w świat wieści o naszej gościnie oraz by zawsze rozważyli powrót gdyby kiedyś byli w pobliżu- odparła gospodyni -A co mogę podać panu?- jej wzrok spoczął na Salomonie.
-Nie mam nastroju na jadło czy napitki- odpowiedział sucho, a gdy kobieta odeszła zwrócił się do towarzyszy -Helmici grozili mi śmiercią jak jej- spojrzał na bardziej obdarowaną piekielnym wyglądem - pomógł mi kapłan Tyra, wstawił się za mną pod warunkiem że wykonam dla niego przysługę. Muszę pomóc pewnemu akolicie odnaleźć ciało jego mistrza, który wyruszył w poszukiwaniu oświecenia-
- Ile masz czasu na realizację tego zobowiązania? - spytał Verryn, zastanawiając się, czy można by połączyć poszukiwania wilkołaków z poszukiwaniem zwłok.
-Cóż… to nieco bardziej skomplikowane- oznajmił Salomon -Nie padły konkretne daty, domyślam się, że trupowi raczej się nie spieszy ale wszystko zależy od akolity, który pragnie uczestniczyć w poszukiwaniach- kontynuował -Hugo, bo tak się zwie ów młodzieniec to wyznawca Oghmy. Być może będzie w stanie nam pomóc, jeśli my pomożemy jemu. A i ja z wdzięcznością przyjąłbym pomóc w tej wyprawie. Zwłoki prawdopodobnie spoczywają gdzieś w okolicach Kopca Celvina, całkiem możliwe, że w miejscu gdzie grasują lodowi giganci…- Spojrzał na każdego z towarzyszy. -Tak się składa, że Hugo wynajmuje tu izbę, oczekując na nadejście pomocy- dodał na koniec.
- On pomoże nam, my potem jemu... to by było dobre rozwiązanie. - Verryn skinął głową. - Mam nadzieję, że Hugo zdecyduje się, by pomóc pannie w opałach.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-03-2023, 05:45   #26
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Ponownie przybrała postać wilczycy ostatni raz dzisiejszego dnia skupiła się na próbie zlokalizowania watahy Malarytów, nasłuchiwała, odgłosów zbiorowego gwałtu próbowała też znów złapać trop krwi.
Zmysły Tenii znów eksplodowały głęboką esencją kolorów, szeroką gamą zapachów i wszechobecnymi dźwiękami natury. Tenia dość szybko rozpoznała ślady, które prowadziły do miejsca potyczki, ale i te, które od niego odchodziły i prawdopodobnie należały do tych likantropów, którym udało się uniknąć śmierci. Trzy pasma łap na śniegu prowadziły wilczycę przez około półtorej mili aż w końcu zniknęły w ciemnej jamie, pod niewielką skarpą. Jej zwierzęcy kształt bez problemu wślizgnął się do środka od razu rozpoznając zapach wilgotnego piżma zmieszanego z charakterystycznym dla jamy smrodem wilgoci i ziemi. Była to wąska jaskinia biegnąca niczym trzewia węża, by w końcu wpaść do sporej jamy dobre kilkanaście metrów poniżej poziomu morza. Zapach mokrego futra nie był już tu tak intensywnie wyczuwalny, gdyż całą jamę gęsto porastały liczne grzybnie najróżniejszych gabarytów. Zapachy w środku nabrały słodkawego odczynu a niektóre grzybnie fosforyzowały jaskrawymi barwami żółci, fioletu czy błękitu. Tenia nagle usłyszała gdzieś z głębi jaskini kwik, coś jakby dzik, oraz towarzyszące temu odgłosy drobnej szamotaniny.

Tenia poczuła się jak prawdziwa wilczyca gdy przyparła brzuchem do ziemi, stała się nocą! Miała nadzieje, że to Szelest zamieniła się w dzika i walczy z gwałcicielami? Może Malaryci dali jej szanse walczyć, zanim ją zabiją ? Gnana tą nadzieją zaczęła węszyć.
Wilczyca pełzła niczym cień, pozostając w kompletnym ukryciu. Jej czuły słuch wyłapywał coraz więcej dźwięków i po chwili mogła stwierdzić, że gdzieś tam w głębi znajduje się na pewno troje istot. Tenia zbliżyła się do niewielkiej półki skalnej, która była gęsto pokryta korzeniami powierzchniowych drzew, oraz miksem gęstych pajęczyn z lepkim organizmem grzyba. Było ich trochę. Dwa likantropy przypominały hybrydę szczura i humanoida. Były szczupłe i nieustannie węszyły wąsiskami. Nieopodal nich stał prawdopodobnie alfa ich watahy - likantrop który pochodził od dzika i to właśnie jego Tenia słyszała, gdy pokazywał miejsce w szeregu towarzyszom kwicząc i kwiląc przy tym głośno. Nieopodal leżało masywne truchło obgryzionej padliny klempy, zaś tuż obok leżała ona - Szelest. Była naga a jej blade, martwe ciało nosiło ślady okropieństw i ogromu zadanego bólu. Tenii już przez sekundę przeszło przez myśl, by postawić wszystko na jedną kartę, wyjść i zaatakować, ale odwiódł ją od tego delikatny ruch, który zobaczyła kątem oka, tuż obok swej łapy. Była to istota rodem z bajki dla dzieci. Kształtem przypominał ożywionego grzyba wielkości ludzkiej dłoni. Jego ciało miało humanoidalną formę, a tuż pod fosforyzującym na fioletowo kapeluszem znajdowały się dwa malutkie oczka. Grzyb spojrzał ciekawsko na wilczycę, po czym skierował ciekawskie spojrzenie na ukryte w głębi jamy likantropy. Tenia rozpoznała w istocie Mykonida, choć nigdy wcześniej takiego stwora nie spotkała, była niemal pewna, co do określenia gatunku napotkanej istoty.

Po pysku wilczycy spłynęły łzy, miała ochotę rzucić się do walki, ale wiedziała, że w pojedynkę nie ma szansy z liczniejszymi przeciwnikami. Zapamiętała formy, które przybrali Malaryci i obiecała sobie w duchu dokonanie zemsty. Przez chwilę zastanawiała się nad próbą wykradzenia zwłok biednej Szelest, wiedziała, że istnieją metody na przywrócenie życia, ale nie wiadomo czy elfka chciałaby wrócić po tym co ją spotkało? Tenia nie miała pewności czy dusza zmarłej trafiła do Silvanusa, czy też jako ofiara złożona Malarowi przeżywa kolejne katusze po śmierci? Ciężko czasami się połapać w boskich sprawach…
Druidka potrząsnęła łbem, wbrew temu co powiedziała, tamtemu śmieciowi nie mogła odrzucać swojego życia na puste gesty. Lepiej przysłuży się skatowanej elfce powiadamiając jej towarzyszy, o tym, co tu zaszło. Miała dwie lokalizacje i ważne informacje. Wyznawała Wielką Matkę więc rozumiała, że w walce podobnie jak w ogrodnictwie oraz rolnictwie trzeba cierpliwości i planowania.
Już miała się wycofywać gdy jej spojrzenie napotkało grzyboluda, nie chciała porzucać wilczej formy, bo i nie wiadomo czy ta świadoma roślina zna wspólną mowę. Zresztą czy magia pozwalająca rozmawiać jej ze zwierzętami by tu pomogła. A może potrzeba tu błogosławieństwa rozmawiania z roślinami? Spróbowała przyjaźnie tryknąć nosem grzyba, merdała ogonem, a postawą ciała starała się wyrażać przyjazne nastawienie.


Gdy nos wilczycy trącił lekko malutkiego grzyba, szara struktura na czubku jego kapelusza pękła aplikując Tenii chmurkę zarodników prosto w nozdrza. Wilczyca poczuła przez sekundę nudności i zakręciło jej się w głowie, ale po chwili odzyskała kontrolę nad swoim umysłem.
~Gość, ty. Dom mój…~ usłyszała w głowie piskliwy i dziecięcy głos, ale po krótkiej chwili uczucie zawirowania powróciło spotęgowane a Tenia poczuła w głowie dziwną trudną do opisania obecność wielu innych organizmów zupełnie jakby stała się częścią zbiorowej świadomości tych grzybów.
Zaskoczona Tenia spróbował odpowiedzieć w myślach na komunikat ~Ja druid, przyjaciel, natura. Szanować wasz dom! Oni wróg, zniszczyć moja kolonia! Ja chcieć ich śmierć, oddać wam ich zwłoki, aby twoja kolonia rosła w siła… Wy pomóc gość ochronić twój dom? ~ Borze szumiący Oberona w swej kniei kryjący! Jaki ten grzybek był uroczy! Miała nadzieję, że udało jej się wstrzelić w sposób myślenia tej istotki. Jeżeli uzyska pomoc kolonii grzyboludzi zdobyłaby sojuszników i miałaby szanse w tym starciu!
Nagle w tym samym momencie w głowie Tenii eksplodowała kakofonia głosów, zupełnie jakby w jednej chwili przemówiło jej prosto do ucha kilka osób na raz. To dziwaczne przeżycie zakończyło się po kilku uderzeniach serca i nagle nastała cisza, którą przerwał pojedynczy, brzmiący dostojnie, męski głos.
~Pomożemy Ci, jeśli przysięgniesz, że pozostaniesz w całkowitej ciemności~ Tenia złapała kontakt wzrokowy z ciekawskim grzybkiem, który ciągle obok niej stał.
Starała się przekazać w myślach emocje szczerości, uczciwości oraz pragnienia współpracy dla wspólnego dobra
~Dobrze, ale sprowadźcie jakiś do mnie, abym mogła pomóc w walce, chcę też zabrać ciało samicy z mojej kolonii gdy już ich pokonamy, jej zasoby muszą wrócić do mojej kolonii…~ - Odrobinę kręciło jej się w głowie, była szczera wobec rozmówców. Uważała je za cuda natury godne szacunku i pomocy. Naprawdę chciała, aby układ był korzystny dla Mykonoidów. Nie zamierzała nikomu opowiadać o społeczności w tej jaskini oprócz innych druidów lub innych zaufanych osób. Zbyt wielu głupców postrzega “potwory” jako coś, co trzeba zabić, a naturę widzą jedynie jako zasób, który należy zniewolić, zużyć i wykorzystać. Ale ona i jej podobne osoby były strażnikami równowagi.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 31-03-2023, 15:08   #27
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Tenia


~Jesteś uroczy, dzieciaczku~ - Dodała kierując myśl do uroczego grzyboludka, który ją zaczepił. Nie idealizowała grzyboludzi, ale musiała przyznać, że ten maluch był świetnym ambasadorem, a wysłanie go przodem okazało się świetnym zagraniem, które świadczyło o intelekcie kolonii. Mimo przykrych okoliczności nie mogła powstrzymać się przed zachwytem nad grzybnym dzieckiem, które przypominało jej o synku sześcioletnim Artosie, którego zostawiła w świątyni w mieście Targos nie mogła go wziąć ze sobą jego babka szlachcianka Miriam Ślepowrona próbowała odebrać go Matce po tym, jak połamała byłemu mężowi ręce za jego pijaństwo.
~Bądź gotowa~ zabrzmiał głos w jej głowie ~ Gdy nadejdzie odpowiednia chwila dostrzeżesz znak. Pamiętaj jednak by pod żadnym pozorem nie rozpalać światła, musi ci wystarczyć to, które emituje grzybnia na ścianach~ przestrzegł ją głos i w tym momencie wilczyca dostrzegła jak delikatne refleksy świetlne fioletu, czerwieni i pomarańczu nabrały intensywności, delikatnie pulsując.
~Zrozumiano. Zmysły tej formy nie potrzebują światła a jeżeli zostanę zmuszona do przemiany w postać człowieka poradzę sobie bez światła, przysięgam~ obiecała.
Tenia wyczekała cierpliwie na moment kiedy fosforyzująca struktura grzybów zaczęła mienić się jaskrawymi barwami opalizując fioletowo i różowo.
-Co to do cholery?- warknął jeden z likantropów widząc ten spektakl kolorów. Dopiero teraz Tenia uzmysłowiła sobie jak obszerna była grzybna struktura, porastająca nawet najgłębsze odmęty jaskini. Pozostający w formie hybrydy dzikołak zakwilił do swych kompanów, po czym sięgnął umięśnioną łapą za trzonek dwuręcznego topora, który spoczywał oparty o skałę całkiem nieopodal. Głowica topora nagle buchnęła płomieniami uzmysławiając Tenię, że broń jest magiczna a dzikołak będzie stanowił większe wyzwanie niż się do tej pory spodziewała. Do tego magiczny płomień, który tańczył na głowicy topora rozświetlał blado najbliższą okolicę likantropa. Szczurołaki nie posiadali oręża. Ich jedyną bronią były pazury i zębiska, ale i to sprawiało ich niebezpiecznymi wrogami. Nagle jeden z grzybów wielkości dorosłego człowieka przebudził się z letargu, stojąc tuż obok jednego z likantropów ze szczurzym pyskiem. Widząc to dzikołak zakwilił jeszcze raz, głośniej, po czym rzucił się do ataku a sekundę później w jaskini przebudziły się kolejne trzy Mykonidy sunąc w kierunku przeciwników.
Druidka przypomniała sobie furię, jaką czuła wobec Malaryty, naśmiewającego się z gwałtów. Do tego dołączyła chęć zemsty za śmierć oraz gwałty Szelest. Tenia otworzyła swą mentalną skrzynię, w której trzymała złość, oraz krzywdy. Na pysku wilczycy pojawiła się piana i z furią rzuciła się na najbliższego przeciwnika, aby gryźć i szarpać jego ciało.

Pierwsza faza potyczki poszła całkiem nieźle. Mykonidy wraz z Tenią pod postacią wilka błyskawicznie okrążyli swoich przeciwników, choć moment zaskoczenia umknął im w momencie, gdy świetliste refleksy grzybni pobudziły niektóre z grzybów do "życia". Mykonidy poruszały się żwawo i zwinnie, mimo iż na pozór przypominały niezbyt gibkie istoty. Poza tym każdy z nich zdawał się silny i bezkompromisowy w pojedynku. Kiedy stwory zbliżyły się do likantropów każdy za sprawą swojej woli nadmuchał pęcherze zarodników porastające swoje kolorowe kapelusze, a sekundę później struktury pękały rozsiewając chmurę jaskrawego niczym brokat pyłu. Herszt bandy i stojący najdalej na północ szczurołak zdawali się pozostawać niewzruszeni na działanie pyłu, lecz ten likantrop, którego kąsała Tenia w wilczej postaci niespodziewanie upadł u jej stóp wodząc mętnym i oszołomionym wzrokiem gdzieś po sklepieniu jamy. Stwór w swoim oszołomieniu pozostawał kompletnie bezbronny a Tenii nie zostało nic innego jak dokończyć dzieła i rozszarpać odsłoniętą gardziel.
Walka rozpętała się na dobre. Dzikołak zaatakował stojącego najbliżej mykonida swymi kłami, dość mocno orając trzon korpusu ożywionego grzyba. Likantrop zamachnął się swym płonącym toporem, lecz na szczęście oręż minął celu i to dość znacznie.
Nieopodal szczurołak ścierał się ze swoim oponentem i trafił go pazurami, ale na szczęście z niezbyt wielką siłą. Mykonidy jak jeden mąż, natarły okładając masywnymi pieśniami swych przeciwników. Każdy z Malarytów miał na karku po dwoje grzyboludzi a każdy z grzyboludzi zdołał trafić celu i choć ciosy topornych łap nie były zbyt finezyjne to jednak nadal pozostawały cholernie silne a do tego w miejscu uderzeń, na ciałach likantropów zostawał dziwaczny puder, który zdawał się parzyć skórę w miejscu kontaktu.
Smak krwi przeciwnika był rozkoszny! Kusiło ją, żeby przejść, od przekąski do dania głównego, ale musiała być cierpliwa. Rozsądek podpowiadał jej, że lepiej jest dobić drugiego przeciwnika, który poddał się działaniu paraliżujących zarodników. Grzyboludy radziły sobie, całkiem nieźle, na pewno przytrzymają Alfę i ostatniego szczura przez kilka uderzeń serca.
Druidka nie miała w tej chwili głowy na skomplikowane przemyślenia, kipiąc, z furii doskoczyła, do drugiego ze sparaliżowanych wyznawców zawszonego dzikusa rozszarpując mu gardło, nie dając wrogowi okazji, otrząsnąć się z działania halucynogennej grzybni.
Słodka krew zalała jej przełyk, choć nadal zachowała swój umysł obecnie czuła się jak prawdziwy wilk a Mykonoidy były jej watahą!
Jej ciało zalała adrenalina lekko pijana dwoma łatwymi zwycięstwami uniosła łeb, żeby ocenić stan dwójki pozostałych przy życiu wrogów.
Nadeszła pora na Alfę Dzikoczłeka! Mykonoidy zapewne poradzą sobie z ostatnim szczurzym likantropem.

Potyczka trwała w najlepsze. Żadna ze stron nie miała zamiaru odpuścić a uczestnicy bitki nie byli wyszkolonymi wojownikami, to też przypominało to bardziej plac ćwiczebny niż miejsce, gdzie rozstrzygały się losy życia i śmierci.
Płomienny topór dzikołaka wymierzył jednemu z grzyboludzi kilka potężnych razów i stwór po chwili padł na wilgotne podłoże. W międzyczasie dwa mykonidy atakowały pozostałego przy życiu szczurołaka, lecz ten wcale nie był im dłużny i radził sobie całkiem nieźle. Masywne łapy grzyboludzi waliły go na oślep, tłukąc po plecach i boku, ale i jego pazury kilka razy sięgnęły celu, pozostawiając głębokie bruzdy. Ostatni z Mykonoidów natarł na dzikołaka, lecz z mizernym skutkiem, bo choć jeden cios trafił celu, nie zrobił zbytnio wrażenia na herszcie likantropów.

Tenia rzuciła się z zębiskami na alfę! Potem będzie się zastanawiać nad leczeniem mykonoidów, przez chwile pożałowała, że Nów przerwał jej modły i nie miała mocniejszych błogosławieństw niż dwa słowa życia więc najlepszą metodą pomocy było szybkie zabicie Malarytów! Dobiegła do Dzikołaka i korzystając z tego, że grzyboludy go rozpraszały spróbowała dobrać się do miękkich partii jego ciała wilczymi zębiskami.
Potyczka rozkręciła się na dobre. Tenia była zbyt skupiona na swoim przeciwniku, by poświęcić choćby ułamek swej uwagi szczurołakowi i ścierającym się z nim dwóm mykonidom. Tylko kątem oka widziała zamaszyste ciosy sękatych łap grzyboludzi.
Wbrew przewidywaniom przywódca watahy likantropów skupił się na wilczycy, gdy ta ukąsiła jego łydkę, boleśnie ją szarpiąc. Dzikołak zakwilił tak głośno, że aż jej zapiszczało w uszach i natarł uzbrojonym w wielkie kły ryjem. Wilczyca odskoczyła w bok, cudem unikając niebezpiecznej rany, ale niestety to nie był koniec i sekundę później zmiennokształtny posłał jej druzgocące uderzenie płonącym toporem. Tenia poczuła jak ból odbiera jej na krótką chwilę zmysły, jak krew lepi futro na boku, a rana dodatkowo piecze od zaklętego w głowicy topora magicznego ognia.
Krzyk Alfy był muzyką dla jej uszu a rana, choć bolesna nie spowodowała, u niej skomlenia a jedynie wzmocniła jej furię i zachęciła ją do kolejnego ataku. Mykonidy nie były wirtuozami taktyki bojowej, lecz ich prymitywne umysły pozwalały wywnioskować, że skoro likantrop skupiał się na innym celu, mogli skoncentrować pełnię siły swego ataku na zmiennokształtnego. A może tak się tylko Tenii przez krótką chwilę wydawało? Może mykonidy po prostu robiły to co do nich należało - broniły swego domu? Broniły poświęcając wszystko. Tenia, choć skupiona na herszcie bandy, dostrzegła kątem oka jak szczurołak orze pazurami delikatną strukturę kapelusza grzybni, powalając mykonida trupem. Na szczęście drugi grzyboczłek zmotywowany śmiercią znajomka uderzył go masywną łapą w szczury pysk, wprawiając w oszołomienie. Mykonid nie czekał ani chwili i złapał sękatymi łapskami szczurołaka za nadgarstek i ramię, po czym pociągnął z całych sił wyrywając mu rękę przy samym barku. Likantrop zakwilił z bólu i padł na ziemię drżąc w konwulsjach, a krótką chwilę później jego ciało wróciło do ludzkiej formy, brzydkiego człowieka.

W tym samym czasie mykonid wspierający Tenię walił hardo na oślep dzikołaka, lecz ciosy zdawały się być zbyt słabe, nie robiąc na dzikołaku większego wrażenia. Malaryta po raz kolejny zmienił cel, poświęcając całą swoją uwagę Mykonidowi. Kły dzika wbiły się w trzonek ciała grzyboluda, tam, gdzie humanoid miałby brzuch, odrywając spory kawałek szarawego ciała. Dzikołak zakwilił głośno, zachęcając samego siebie, po czym wyprowadził płaski cios toporem, minimalnie chybiając celu.
Śmierć grzyboluda tylko wzmocniła jej złość! Alfa był ostatnim wrogiem i znów ją zignorował, w ruch poszły wilczę kły!
Dzikołak krwawił z kilku ran, ale mimo to nie wyglądał na ciężko rannego, który chciałby się poddać. Ba! Wręcz przeciwnie. Widząc, z jaką zawziętością wilczyca próbowała go kąsać zdawał się być jeszcze bardziej zmotywowany niż do tej pory. Z pomocą przyszedł ostatni mykonid, który wymierzył likantropowi solidny cios w tył głowy. Na ryju dzikołaka pojawiła się piana, lecz nie wiedzieć czemu to na wilczycy bardziej się skupił. Kolejny cios płomiennego topora okazał się druzgocący dla Tenii. Kobieta na krótką chwilę straciła przytomność tracąc swoją zwierzęcą formę, oraz wytrącając barbarzyńską furię. Tenia odzyskała świadomość po krótkiej chwili w momencie gdy przywódca malarytów obalał ostatniego z mykonidów.
-Wiedziałem, że nie walczę ze zwykłym zwierzęciem hrrrr…- warknął zerkając z ukosa na poturbowaną druidkę. Tenia ciężko dyszała. Ból był oszałamiający i zarazem paraliżujący.
-Trochę mnie podziobałaś wredna kurwico, ale to nic… rany szybko się na mnie goją- przemawiał powoli napawając się zwycięstwem. Likantrop powoli zbliżał się w jej kierunku kręcąc lekkie młynki toporem w powietrzu jakby odganiał natrętne muchy.
-Twoja znajoma wyciągnęła kopyta…- spojrzał w kierunku Szelest -Może uda ci się ją zastąpić na jakiś czas…- posłał Tenii paskudny uśmiech.
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 31-03-2023 o 17:04.
Brilchan jest offline  
Stary 31-03-2023, 15:42   #28
 
Blackvampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Blackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwu
Thulzssa

Samo licho wie, co przygnało go tak daleko od rodzinnych stron. Reprezentant rasy na ogół znienawidzonej przez większość cywilizowanych społeczeństw wędrował po Północy szukając okazji do zarobku i inspiracji do tworzenia swej specyficznej sztuki. W jaskini znalazł się zupełnie przypadkiem poprzedniego dnia. Śnieżyca zmusiła go do schronienia się pod ziemią. Plan był prosty, przeczekać i ruszać dalej kiedy tylko nadarzy się sposobność, ale gdy w końcu po świcie miał się zbierać w dalszą drogę, u wejścia do jamy usłyszał hałasy. Żałosne skomlenie skatowanej elfki przywleczonej przez grupkę zmiennokształtnych pod dowództwem rosłego dzikołaka niosło się echem po jaskini. Thulzssa wiedział, że nie ma szans w starciu z kilkoma likantropami, a że nie miał opcji prześlizgnąć się niezauważonym tuż pod ich nosami, musiał przeczekać. Mijały godziny a na przemian gwałcona i bita kobieta w końcu wyzionęła ducha. Thulzssa liczył na to, że Malaryci teraz opuszczą jamę i będzie mógł ruszyć w dalszą drogę kiedy na jego oczach niespodziewanie wywiązała się walka pomiędzy likantropami a dziwacznymi istotami przypominającymi rozumne grzyby o zgoła humanoidalnych ciałach, którym towarzyszył rozjuszony wilk.

Zimno to pojęcie, które wielokrotnie przewijało się przez myśli Thulzssy. Czasami rugał się za to, że zadecydował ruszyć akurat w te regiony Faerunu. Chciał znaleźć się jak najdalej od Wężowych Wzgórz oraz łap agentów klanu yuan-ti, z którego się wywodził, ale przecież mógł wyruszyć na południe. Z drugiej strony pościg, zanim byłby wtedy o wiele łatwiejszy. Tutaj nawet jeśli jakieś informacje o jego osobie dotrą do Wzgórz, to przewodzący klanem trzykrotnie się zastanowią, zanim kogoś za nim wyślą. Śnieg, mróz oraz trudne, wysokie tereny były bardzo dobrym odstraszaczem ewentualnego pościgu. Co prawda słyszał kiedyś o klanie yuan-ti zamieszkującym północ, ale były to jedynie jakieś stare legendy zapisane na zmurszałych tablicach świątyni, wokół której zamieszkiwał jego klan. Dodatkowo szansa, że jakimś sposobem porozumieją się oni z yuan-ti ukrywającymi się na północy raczej graniczyła z cudem.

Kolejna zamieć, zastanawiał się, czy w tych rejonach to aż takie częste? Czy może akurat szczęście przestało mu dopisywać rzucając na niego anomalie pogodowe. Coś tam podsłyszał w jednej z przydrożnych karczm, że natura w tym roku chyba uwzięła się na miejscowych. Niestety sam nie mógł na to nic poradzić, a tylko zacisnąć zęby i jak najszybciej znaleźć schronienie, zanim zmrozi go w miejscu. Szczęście w nieszczęściu udało mu się spostrzec jaskinię zlokalizowaną całkiem nieopodal. Thulzssa trzymał kciuki, żeby nie władować się prosto na niedźwiedzia albo jakieś inne, gorsze paskudztwo. Bogowie jedni tylko wiedzieli, co kryje się jeszcze pośród śniegów i skał tych krain.

Jeden krok, dwa kroki, trzy…wszystkie nad wyraz ostrożne, w końcu od jednego złego ruchu mogło zależeć jego życie. Dobrze, że jego wężowe dziedzictwo pozwalało mu widzieć w ciemnościach, mógł, dzięki temu prowadzić, chociaż częściowe obserwacje w mroku nie zdradzając swojej pozycji żadnym światłem. Na pierwszy rzut oka jaskinia wydawała się pusta, żadnych kości, śladów ogniska, czy ubrań, jedynie kamienie i zmarznięta ziemia. Świetnie, to już wróżyło dobrze, choć zdawał sobie sprawę, że pozory bywają mylące. Thulzssa wysunął rozdwojony język parę razy smakując nim powietrze. Było czyste i rześkie, pozbawione zapachów mogących wzbudzić w nim jakikolwiek większy niepokój. Wyglądało na to, że chyba znalazł idealne miejsce na przeczekanie tej przeklętej pogody. Mężczyzna poprawił więc mocowanie swojego pasa z bronią i ruszył pewniej w głąb jaskini.

Jakiś czas później dźwięki szalejącej zamieci zelżały aż w końcu całkowicie przestał je słyszeć. Zapowiadało się na to, że będzie mógł spokojnie kontynuować swą wędrówkę. Niestety Tymora miała dla niego chyba z lekka inne plany. Thulzssa zatrzymał się w pół kroku, gdy usłyszał zbliżające się istoty. Szybko wycofał się na bezpieczną odległość, z której mógł obserwować nieproszonych gości. To, co zobaczył nie napawało go optymizmem. Banda zwierzoludzi, którzy chyba byli lykantropami, wraz z upolowaną nieszcześnicą. Nie wróżył jej dobrego losu i, niestety, w tej sprawie miał rację. Okrutny spektakl, który przed nim urządzili kosztem godności i życia tej kobiety niejednego mógłby przyprawić o odruch wymiotny. Tak się, jednak składało, że Thulzssa w swoim życiu widywał już podobne rzeczy czynione na jeńcach przez jego własnych pobratymców. Sam nie raz i nie dwa przykładał do czegoś takiego rękę. Yuan-ti mieli mało litości dla schwytanych, tak to już wyglądało i on sam nie mógł tego w żaden sposób zmienić. Posłuszeństwo znajdowało się na pierwszym miejscu w klanie, niewykonanie polecenia kapłanów równało się z bardzo bolesną śmiercią. Nie, żeby wtedy w ogóle się nad tym zastanawiał, gdyż na oczy przejrzał dopiero całkiem niedawno. Wędrowna trupa bardów, którą przyszło mu szpiegować na polecenie Wysokiej Kapłanki okazała się dla niego niespodziewanym oknem na świat. Dzięki nim ujrzał, że życie może być znacznie lepsze niż go nauczono. W momencie, kiedy to zrozumiał reszta poszła już jak lawina…i tak skończył tutaj. Cóż…bez wycisku nie ma zysku jak to niektórzy powiadali.

Brutalny akt w końcu się zakończył, a w Thulzzsie zaiskrzyła nadzieja, że lykantropy grzecznie sobie pójdą. Ciekawiło go, czy tak jak zwierzęta, od których pochodziły ich cechy, zaznaczą jeszcze teren szczając wszędzie dookoła. Niestety, lub stety, niedane mu było się tego dowiedzieć. Do jaskini wtargnęły chodzące grzyby oraz rozjuszony wilk. Yuan-ti zamrugał parę razy ze szczerego zdziwienia. Bogowie chyba postanowili dzisiaj porobić sobie z niego żarty. Ciąg nietypowych zdarzeń prawie spowodował w nim wybuch chichotu, ale mężczyzna w ostatniej chwili powstrzymał się zasłaniając swoje usta dłonią. Walka rozpętała się na dobre, ale ostrożny wędrowiec nie miał zamiaru się w nią mieszać, przynajmniej na razie. Kto wie, jakie zamiary miały te chodzące purchawki, choć przyznać musiał, że na spektaklu kolorystycznym, to się całkiem znali, bo to z ich pojawieniem się grzyby na ścianach zaczęły zabawnie migotać.Yuan-ti przestąpił z jednego kolana na drugie, żeby nogi mu nie zdrętwiały i po cichu wyjął oba sejmitary z ich pochew. Wzrokiem szukał jakichkolwiek oznak, że atakujący mogliby mieć choć trochę inne zamiary niż lykantropi.
Thulzssa miał w sobie krew węży, wiedział, jak pozostać w ukryciu, choć tutejsze środowisko akurat nie sprzyjało żadnym gadom. Z zaciekawieniem przyglądał się rozwojowi sytuacji kiedy coś, być może szósty zmysł, zwróciło jego uwagę tuż obok grubego korzenia, za którym się krył. Na wysokości swojej piersi dostrzegł kilka grzybów, rosnących w grupie. Ot można by pomyśleć zwykły grzyb: trzonek, kapelusz i oto cały niezbyt skomplikowany organizm. Coś jednak Thulzssie nie pasowało, coś jakby przeczucie, że jest obserwowany
 
Blackvampire jest offline  
Stary 02-04-2023, 04:02   #29
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Domyślam się, że ten cały Hugo na nas czeka? Tak?- zapytała Var'ras.
-Czeka na kogoś kogo miał mu przysłać kapłan Tyra, który ocalił mi skórę- odparł Salomon –Jeszcze nie jest późno, może od razu po niego pójdę? W sumie i tak nie jestem głodny, to mogę z nim pogadać albo go tu przyprowadzić?- zaproponował.
- Może najlepiej by było. - Verryn skinął głową. – Niech lepiej nas zobaczy, zanim podejmie jakąkolwiek decyzję.
-Dobra- odrzekł krótko, po czym wstał od stołu i pozostawił towarzyszy samych. Sferotknięty podszedł do szynkwasu zapytać o to, w której Hugo przebywa izbie i po chwili z odmętów kuchni wyłonił się brzuchaty gospodarz. Mężczyźni zamienili kilka zdań, karczmarz wrócił na tyły a chwilę później powrócił i niosąc zamówione przez gości alkohole podszedł w towarzystwie Salomona do stołu. Człek postawił ciepły dzban, oraz kielichy.
-Ten Hugo… No trochę głupio się przyznać… No ale co wam będę bzdury opowiadał… Zdaję mi się, że po nim to chyba tylko jakieś księgi i łachy w izbie pozostały…- wyjaśniło gładząc się wielką dłonią po potylicy.
-Jak to?- dopytała Var'ras.
-A no tak miła pani. Siedział chłopaczyna już dobre półtora dekadnia. Był miły ale niestety trzy dni temu brakło mu srebrników. Prosił o pracę, by mógł odrobić pokój, to też posłałem go porąbać drwa. Po godzinie wrócił z odciskami na rękach, skarżąc się że już więcej nie da rady siekiery utrzymać. Wysłałem go do pomocy na kuchnię ale przez te blazy nie mógł nic w rękach utrzymać. Chciałem już mu polecić wyprowadzkę kiedy przyszła do nas wdowa po drwalu Mateuszu.

Powiedziała, że trza jakiegoś mądrego, bo w ruinach starej wieży niedaleko jej chaty co nocy słychać jakieś ujadanie, sapanie, skomlenie i tak dalej… Chłopak niechętnie zgodził się sprawdzić sprawę. No i nie wrócił od tamtej pory. Trochę mi głupio, bo chuchro z niego było o wątłych ramionach ale co poradzę, jakoś muszę utrzymać swój przybytek…- Miał skwaszoną minę i ewidentnie było mu głupio z tą sytuacją.
Zaklinacz spojrzał na kompanów.
- Może powinniśmy sprawdzić, co się z nim stało? - zaproponował. – Daleko stąd ta wieża? - Przeniósł wzrok na karczmarza.
-Nie, nie- odparł mężczyzna –To konno godzina jazdy na północny wschód. Wieża stoi tam od zawsze. Już mój dziad opowiadał o tym miejscu że pamięta je w kontekście ruin, kiedy jeszcze był młody. To dzikie tereny, nie znajdziecie tam nikogo po za odludkami jak rodzina Mateusza. Prawdopodobnie zamieszkał tam jakiś przeklęty stwór- dodał na koniec. W tej samej chwili z kuchni wyłoniła się młodą żona gospodarza niosąc do stołu posiłki. Symfonia zapachów rozbudziła ich apetyty zanim jeszcze w ogóle zdążyła zbliżyć się do stołu. Pachniało i wyglądało wyśmienicie.
Verryn z uznaniem pokiwał głową.
- Same pyszności, jak widzę - powiedział.
Gdyby nie obecność karczmarza bardziej by się zainteresował osobą gospodyni niż jedzeniem, ale wolał nie ryzykować.

-To po drodze do twojego druida?- wtrącił Itkovian zwracając się do Var'ras. Spojrzał łapczywie na kolację. Od razu zabrał się za jedzenie gdy tylko talerz dotknął stołu.
-To nie mój druid. To po pierwsze. Nasz jak już- oburzyła się diablica –A po drugie druid nie mieszka na wzgórzu w chacie, otoczonej żywopłotem, z drogowskazami prowadzącymi do "Posiadłości drzewojeba". Druid mieszka w lesie, w jaskini, na drzewie, gdzie zechce. Trzeba będzie go jakoś wywabić, ale teren na którym żyje może być spory- wyjaśniła Itkovianowi.
-Czyli śmiało możemy założyć że wycieczka w tamte strony nam nie przeszkodzi w poszukiwaniach- skomentował po czym upił spory łyk wina. –Jestem za tym żeby dziś porządnie wypocząć, a jutro się wyruszy do wieży i poszuka tego Hugo i druida- powiedział po czym popatrzył po pozostałych czy się z nim zgadzają.
-Cieszy mnie twój optymizm- skomentował ponuro, jak zwykle z resztą Salomon –Na północ stąd rozciąga się las, którym można by było palić w piecu długie lata w dość dużym królestwie. Będzie trzeba nieźle się nagłówkować żeby odnaleźć tego druida- dodał z kwaśną miną.
-Ale co do tego, co mówił Itkovian chyba wszyscy się zgadzamy?- zagaiła Var'ras –Porządny odpoczynek nam się należy. Najwyżej będą dwa trupy wyznawców Oghmy…- dodała.
- My musimy wypocząć, wierzchowce też. - Verryn skinął głową. – Zjemy, prześpimy się, a rankiem pojedziemy do wieży.-

Kolacja była smaczna, wręcz przepyszna. Kompani od wielu godzin nie mieli w ustach nic po za suszoną wołowiną i sucharami z własnych zapasów no i rzecz jasna skromne jadło które dostali w siedzibie Helmitów w Termalaine. Grzane wino również pieściło ich kubki smakowe. To mógł być całkiem miły i sympatyczny wieczór, gdyby nie okoliczności, które towarzyszyły im jeszcze poprzedniego dnia. Nikt nie wracał do tematu ze względu na Var'ras, bo nie było takiej potrzeby. Dla Verryna, Itkoviana i Salomona milczenie towarzyszki było wygodne. Jakiś czas później, kiedy Słońce zaszło za horyzont a wino rozluźniło ich ciała i umysły kompani udali się do swoich pokoi. Izby były skromne ale zarazem przytulne. Nakryte czystą i pachnącą krochmalem pościelą łóżka wręcz zapraszały kuszącym szeptem.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 04-04-2023, 11:34   #30
 
Blackvampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Blackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwu
Thulzssa & Tenia

Zaklął w duchu, kiedy wilk padł na ziemię, ale to co następnie się stało wprawiło go w ponowne zdziwienie. Nie spodziewał się, że zwierzę przybierze nagle humanoidalną formę. Jak widać bogowie nie chcieli przestać go dzisiaj zaskakiwać. Wydarzenie to całkowicie zmieniło aktualną sytuację, teraz już nie miał wątpliwości po, której stronie powinien stanąć. Wielki wieprzołak był do niego odwrócony tyłem wypluwając swoją zwycięską tyradę, był to więc idealny moment na atak.

Thulzssa wystartował do biegu ze swej klęczącej pozycji po drodze wyśpiewując słowa prostego zaklęcia leczącego. W mgnieniu oka kojąca magiczna energia spłynęła na rany druidki, zasklepiając część z nich. Czystokrwisty Yuan-ti miał zamiar wykorzystać zaskoczenie przeciwnika jak najlepiej tylko potrafił. Nie zatrzymując się ani na chwilę zaczął wywijać młynki swoimi sejmitarami, a bieg z zadziwiającą płynnością zmienił się w taneczny krok. Bard przed samym atakiem wykonał półpiruet mający za zadanie nie tylko zdezorientować przeciwnika, ale także zwiększyć impet samego uderzenia. Ostrze przejechało po skórze lykantropa zostawiając czerwieniejący ślad, a Thulzssa zrobił lekki krok w bok nie przestając kręcić swoją bronią. Ten specyficzny taniec mógł się wydawać dziwny dla kogoś niezaznajomionego ze stylem walki, który praktykowali bardowie Kolegium Miecza. Ci, którzy mieli okazję zobaczyć coś takiego w akcji wiedzieli, że nieustanne młynki wykonywane ostrzami oraz taneczne kroki zwiększały zarówno możliwości obronne jak i ofensywne danego tancerza mieczy.

- Wątpię by zassstąpiła Ci ona ewidentny zły dotyk po twoim ojczulku, wieprzku. Coś mi się zdaję, że wchodził w nocy pod twoją kołderkę jak mamussssia nie patrzyła, co? - Thulzssa wyszczerzył swoje uzębienie w całej okazałości ukazując znacznie szerszą linię ust niż u zwykłego człowieka oraz ostre kły przypominające zęby jadowe węża. Miał nadzieję, że te słowa ubodą przeciwnika i skupi się on na nim aniżeli na dobijaniu rannej. Walka jeszcze się nie skończyła, ale Thulzssa zauważył, że nagły atak wywołał o wiele większe zaskoczenie u lykantropa opóźniając jego reakcję. Pozwoliło to Czystokrwistemu na wyprowadzenie kolejnych dwóch, szybkich ciosów. Znów zakręcił ostrzami nadając im niemal hipnotycznych ruchów oraz dodatkowego pędu. Stwór nie wiedział, czy kolejny młynek to tylko płynny zwód, czy też nadchodzący atak. Na pierwszy rzut oka widać było, że bestia nie potrafiła zauważyć drobnych różnic w tańcu Thulzssy, które sygnalizowały nadejście ciosu. Pierwszy z sejmitarów uderzył niemal perfekcyjnie po przedramieniu paskudy pobudzając do życia małą strugę krwi. Drugie z ostrzy nie pozostało daleko w tyle i to ono trafiło znacznie celniej gdzieś pod żebra, raniąc bardziej dotkliwie. Z twarzy Yuan-ti nie schodził uśmieszek wyrażający nieskrywaną pogardę dla jego aktualnego przeciwnika. Ostrza wirowały w spiralnym tańcu tworząc swoistą barierę stali między Thulzssą a lykantropem. Wężowe oczy z uwagą obserwowały dzikołaka wyczekując jego odpowiedzi.

Kobieta roześmiała się słysząc żart wężoczłeka
- Dzięki za pomoc, zimnokrwisty. Jestem ci winna dług krwi, ale na razie trzeba nabić prosię na rożen! Zdechniesz gwałcicielu! - Krzyknęła, unosząc w górę drewnianą tarczę z wymalowanym na niej symbolem róży otoczonej kłosami zboża.
- “W drewnie siła” - zaklęła moc natury w swej pałce i ruszyła do ataku na Alfę. Herszt bandy likantropów z łatwością uniknął ataków Tenii, skupiając się w pełni na Thulzssie najwyraźniej uznając go za groźniejszego przeciwnika.
- Pokaż co tam masz! - krzyknął, zakwilił i rzucił się na yuan ti. Płonącą głowica dwuręcznego topora świsnęła tuż obok twarzy Thulzssy, lecz mężczyzna nawet nie musiał się zbytnio wysilać, by pozostać poza zasięgiem ataku - Rozpruje Ci flaki! - krzyknął i natarł barkiem, próbując nadziać wężowego wojaka na swe dzicze kły, lecz i tym razem chybił celu, a właściwie to Thulzssa wykonał łatwy unik.
Zignorowana druidka ponownie wpadła w furie i rzuciła się na prosiaka z zamiarem zgniecenia go na miazgę.

Czystokrwisty zdołał uniknąć obu ataków dzięki swojemu tańcowi dając tym samym okazję jego nowej sojuszniczce do przeprowadzenia ataku. Niestety skóra lykantropa była niebywale twarda, przez co zadanie jakichkolwiek ran sprawiało wielkie problemy. Thulzssa zakręcił się znowu w pół piruecie i sieknął sapiącego prosto w pysk, niestety ostrze ześlizgnęło się po jego imponujących kłach i tylko lekko przecięło skórę. Drugi atak nastąpił zaraz po pierwszym, ale ten całkowicie chybił. Yuan-ti zaklął pod nosem, zbytnia pewność siebie sprawiła, że prawie stracił rytm, a zmęczenie zaczynało dawać mu się we znaki. Wiedział, że nie będzie w stanie dużo dłużej pociągnąć tańca mieczy. Znał swoje możliwości całkiem nieźle, dlatego też był pewien, że stać go jeszcze na jeden pokaz wirujących ostrzy, a później zarówno dłonie jak i nadgarstki powiedzą stanowcze stop.
Malaryta był przeciwnikiem z najwyższej półki. Stwór był cholernie wytrzymały a jego porażająca siła budziła lęk w sercach Thulzssy i Tenii, gdyż wystarczyłby jeden celny cios topora by przepołowić dorosłego człeka w pół. Na szczęście zarówno yuan ti, jak i druidka byli na tyle zwinnie by unikać ciosów toporzyska.
- Kwwiiii - zawył dzikołak, nacierając od góry. Płonącą głowica topora uderzyła z impetem w wilgotne podłoże, wybijając w powietrze salwę iskier. Thulzssa poczuł satysfakcję, gdyż taktyka uników zaczynała przynosić skutki. Dzikołak był z każdym zamachem coraz bardziej zmęczony, a ciosu coraz mniej celne. Koniec potyczki zbliżał się nieuchronnie do końca, kiedy niespodziewanie likantrop w akcie desperacji i co dziwo w dość przewidywalny sposób natarł na swego przeciwnika kłami. Thulzssa poczuł przeszywający ból na boku, a krwawa szrama na żebrach trysnęła obficie krwią.

Druidka krzyknęła opętana szałem i zadała kolejny cios.
Czystokrwisty zdecydowanie nie był zadowolony z tego, że ubodła go człekokształtna świnia i zdecydowanie bardziej przejął się swoją urażoną dumą niż krwawiącą raną. Bard zacisnął zęby i ignorując piekący ból znowu rozpoczął swój taniec mieczy, w którym to zakręcił parę młynków, a następnie uderzył w paskudę trafiając gdzieś w owłosiony tułów. Sejmitar ciął całkiem głęboko, co też pokazała struga krwi, która bryznęła w pogoni za przelatującym ostrzem.
-Zdechłbyśśśśś w końcu! - Wysyczał przez zębiska Yuan-ti, po czym wyśpiewał formułkę tego samego zaklęcia, którym wcześniej zaleczył część ran druidki. Tym razem kojąca energia spłynęła na niego samego dodając mu nieco więcej werwy dzięki uśmierzeniu bólu i zasklepieniu części rany. Wszystko to trwało zaledwie parę uderzeń serca, a Thulzssa miał szczerą nadzieję, że przeciwnik w końcu teraz padnie na ten swój warchlaczy ryj.
Likantrop zatoczył się do tyłu jakby był pijany, upuścił swój topór na ziemię i złapał się za krwawiącą ranę. Jego mętny wzrok spoczął na Tenii, mimo iż po prawdzie przyczyniła się dużo mniej do jego ubicia.
- To dopiero początek. Z resztą to już się zaczęło he he he… - warknął, jego ciało przybrało ludzką formę a sekundę później trup padł na pysk w kałuży własnej krwi. Thulzssa odetchnął z wielką ulgą choć zaraz poczuł ukłucie bólu w swoim boku. Bard nie zastanawiając się długo podniósł jeden ze swoich mieczy i zaczął recytować kolejne zaklęcie. Ręka trzymająca sejmitar wykonała płynny ruch zupełnie jakby mężczyzna próbował szarpnąć coś delikatnie samym ostrzem. Gest ten powtórzył się parę razy przechodząc płynnie z jednego szarpnięcia w następne aż w końcu Yuan-ti wypowiedział ostatnie słowo mocy zaklęcia, a następnie dotknął ostrzem w ranę. Niebieski blask przepłynął ze stali prosto na ranę całkowicie ją zasklepiając.
 
Blackvampire jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172