
Napięcie, dotąd coraz to ciaśniej otulające procesję pogrzebową, poczęło odpływać z powietrza, gdy tylko pierwsi chłopi jęli znikać za zakrętem, w objęciach mlecznych oparów. Jedno po drugim, intruzi o niecnych zamiarach oddalali się pospiesznym krokiem, wiele z nich z opuszczonymi głowami, karkami zgiętymi w nagłym przejawie wstydu. Na wapiennych stopniach ostał się jedynie człek nazywany Gibsem i jeden z jego rosłych kamratów, zbrojny w siekierę, lecz ostatecznie i oni zmuszeni byli do opuszczenia Spoczynku, porzuceni przez tłum. Nim jednak obrócił się na pięcie, mężczyzna pogardliwie splunął jeszcze po raz ostatni w stronę konduktu.
—
Zaraza na was wszystkich i waszą krew! — warknął wściekle.
Poły jego ubłoconego płaszcza zatrzepotały w chłodnym podmuchu, gdy wspiął się pospiesznie po stopniach, złorzecząc pod nosem i przeklinając całość procesji, jak i każdego z osobna. Uwadze Hermana nie uszły ruchy mężczyzny - pewne i wyważone, marszowe kroki, dłoń wsparta o głowicę szabli - które, choć stępione nieco upływem czasu, sugerowały wojskowe wyszkolenie. Siostra Maria z kolei dosłyszała odeń jęki zderzającej się stali, poczuła gorąc posoki kalający oblicze, posmakowała wieloletniej goryczy w ustach. “Ten, który stoczył wiele bitew”, podszeptywał jej zimny wiatr. Fadir w międzyczasie wychylił kolejny alchemiczny dekokt i wrócił do swej oryginalnej formy. Wycofując się z czoła orszaku dostrzegł lęk i trwogę w uciekających przed jego spojrzeniem oczach większości miejscowych. Tylko dwie kobiety zdawały się nie podzielać obaw swych sąsiadów - wysoka radna wpatrywała się weń z jastrzębią czujnością zabarwioną cieniem podejrzliwości, a złotowłosa Waryzjanka spoglądała w jego stronę z jawną ciekawością.
—
Nie mam czego panu wybaczać, panie Fadirze — Kendra, przez parę chwil milcząca, odezwała się w końcu. Jej sylwetka, obleczona żałobną czernią, drżała delikatnie, lecz ciężko było wywnioskować, czy to przez odchodzącą złość jaką wywołał w niej tłum, czy pod chłodnymi powiewami. —
Była to zacna próba, która nijak mnie nie zhańbiła. Papa zwykł mówić, iż nawet strach bywa skutecznym narzędziem, lecz nie sposób nigdy dokładnie przewidzieć reakcji na jego użycie. W sidłach lęku jedni rzucą się do ucieczki, a drudzy do walki. Inni jeszcze zamrą zupełnie. Proszę się nie frasować, mistrzu Fadirze.
—
Strach ma w zwyczaju przyćmiewać zdrowy rozsądek — wtrąciła Teodora. —
Oby nie pchnął tych bluźnierców do zbyt pochopnych działań.
—
Istotnie — westchnęła Lorrimorówna. —
Mą obawą jest, iż mogą zechcieć zemścić się na panu, panie Fadirze. Proszę na siebie uważać, jeśli zostanie pan dłużej w Ravengro.
Lelek, który przycupnął na jednym z nagrobków, zerwał się nagle do lotu, pozornie w ślad za oddalającym się tłumem. Gruby radny postąpił krok do przodu, chrząkając znacząco.
—
Zadbamy o to, by pan Hephenus nie naprzykrzał się żadnemu z państwa — oznajmił dudniącym, basowym tonem. Skinął głową w stronę wysokiej radnej. —
Shanda i ja rozmówimy się z Benjenem. Poinformujemy go o tym… przykrym incydencie.
—
Dopilnujemy, by nie naprzykrzał się pani i pani gościom, panno Lorrimor — przytaknęła radna. Głęboki, melodyjny ton nie pasował zupełnie do jej surowego oblicza. —
W tych ciężkich chwilach może pani liczyć na nasze wsparcie.
—
Dziękuję, panie Kamibes, pani Faravan — Kendra skinęła głową w podzięce.

Mżawka poczęła gęstnieć, a drobne krople okrywać żałobników cienką warstwą, jakby w chęci zastąpienia napięcie sprzed paru chwil, gdy kondukt ruszył dalej. Wspiąwszy się po wapiennych stopniach, troje akolitów na przedzie poprowadziło ich głębiej w cmentarz, na skrzyżowaniu ścieżek skręcając w prawo. Procesja ponownie sunęła powolnym krokiem, otoczona przez grobową ciszę przerywaną tylko krokami i ceremonialnym dzwoneczkiem, krocząc szerszą aleją nazwaną Snem Wiecznym. Tak jak wcześniej, tak i tutaj gdzie okiem nie sięgnąć, biała mgła snuła się między nagrobkami i kamiennymi grobowcami. W wielu miejscach tożsamości pogrzebanych na Spoczynku były ciężkie do odczytania - czy to przez ząb czasu, który zatarł wyryte dłutem inskrypcje, czy też ciernisty bluszcz ciasno oplatający kamienie nagrobne. Po parudziesięciu jardach orszak wkroczył właśnie wśród mogiły, jął kluczyć między nagrobkami, pomnikami i płytami, stąpać wydeptaną ścieżyną, błotniście rozmiękłą jesiennymi deszczami.
Gdy zbliżali się do miejsca pochówku Petrosa, kolejne figury wyłoniły się spomiędzy mgielnych oparów. Wpierw rysujące się niczym cienie, przybierające na wyraźności z każdym krokiem. Krępy mężczyzna w sędziwym wieku, o ziemistej cerze i pomarszczonej twarzy musiał być wspomnianym wcześniej ojcem Xarrdelem, mającym przewodzić sakramentowi. Kapłan w przeciwieństwie do akolitów odziany był w ozdobny pluwiał, którego czarny materiał zdobiły srebrne motywy pharasmickiej spirali. Wyraz jego twarzy zdawał się być naturalnie posępny i nijak nie przybrał na cieple, gdy orszak zaczął zajmować miejsca wokół grobu, gdzie na prostej, drewnianej konstrukcji Herman i nowicjusze złożyli trumnę. Wręcz przeciwnie, na widok Teodory szare spojrzenie wyzierające spod krzaczastych brwi przybrało niespokojnej ekspresji, zrazu zastąpione
strachem, gdy spoczęło na siostrze Marii. Starzec nijak nie zdołał zapanować nad swym obliczem, opanowując się dopiero, gdy pharasmitka pozdrowiła go znakiem spirali, nim zajęła miejsce trzy kroki za nim. Xarrdel tenże gest odwzajemnił jawnie drżącą dłonią.
Drugą osobą był wysoki mężczyzna, nieco młodszy od Hermana. Zadbany, o gładkiej cerze i kruczych, gęstych włosach starannie zaczesanych do tyłu, z nienagannie przystrzyżonym zarostem. Jego odzienie w barwie głębokiej czerni, akcentowane i zdobione gustownymi wykończeniami, oblekało smukłą sylwetkę wyprostowaną w dumnej, dystyngowanej pozie. Człowiek zdawał się wręcz roztaczać wokół siebie aurę uprzywilejowania oraz pewności siebie, wskazujące na arystokratyczne pochodzenie, które to poświadczał złoty sygnet na palcu delikatnej dłoni. Herman znał go, nawet zamienił z nim niegdyś parę słów. Adivion Adrissant był znaną figurą na Uniwersytecie - szlachcic ze starego
ardealskiego rodu nader hojnie patronował nie tylko obiecującym studentom, a również samej uczelni i wielu projektom przezeń prowadzonym. W przeciwieństwie do lwiej części arystokracji oddawał się równie chętnie filantropii, fundując wiele inicjatyw nie tylko w hrabstwach
Soiwodii, a również
Palatynatach, znajdując tym samym powszechne uznanie w politycznych kręgach, acz jednocześnie popadając w niełaskę co bardziej radykalnych lojalistów Korony. Jego obecność na pogrzebie, chociaż nieco zaskakująca, wydała się Hermanowi naturalna - z głębin pamięci wyłowił fakt, że Adrissant, chociaż studiował w stołecznych Archiwach Quarterfaux, prestiżowej uczelni zarezerwowanej dla najbogatszych, był jednym z wielu protegowanych profesora Lorrimora jak on sam. Arystokrata musiał również rozpoznać Talbota, wnosząc po oszczędnie przyjaznym uśmiechu i skinieniu głowy, gdy na krótką chwilę skrzyżowali spojrzenia.
Trzecim mężczyzną z kolei był nieco przygarbiony Waryzjańczyk w podeszłym wieku, z jakiegoś powodu trzymający się ubocza ponurego zgromadzenia. Pomarszczona twarz, z długą siwą brodą i zwieńczona kępą przerzedzonych włosów, wykrzywiona była w cierpkim grymasie. Jako że starzec łypał równie niechętnie na wszystkich obecnych, nieprzyjazna ekspresja musiała być wymierzona w samo przebywanie wśród tłumu, a nie kogoś konkretnego. Niechęć można było zrzucić na karb ekscentryzmu powszechnego wśród starszych magów - pod ciemną opończą szło bowiem dostrzec prostą, szarą szatę, skrojoną wedle przestarzałej już mody, niegdyś popularnej wśród ustalavskich czarodziejów. Ostatnimi osobami było dwóch grabarzy w wyblakłych płaszczach, podobnie jak Waryzjańczyk pozostający na uboczu zgromadzenia, nieopodal górki świeżo wykopanej ziemi, w którą wbite były szpadle.
Kondukt zebrał się w półokręgu obok mogiły. Nagrobek z ciemnego jak smoła bazaltu, przez wieki mający znaczyć miejsce ostatniego spoczynku profesora, pozbawiony był przesadnych ornamentów i tylko posrebrzane litery oraz cyfry zdobiły kamienną płytę.
Dopiero gdy procesja, otoczona mgielnymi oparami i smagana podmuchami zimna, zajęła swe miejsca, ojciec Xarrdel postąpił do przodu, by rozpocząć ostatni sakrament. Głos kapłana niósł się pośród mogił i grobowców, przecinał ciszę cmentarza i wznosił ponad wietrzne wizgi, nijak nieosłabiony jego sędziwym wiekiem.
—
Jako samej Szarej Pani u zarania stworzenia, tako i nam przychodzi stawiać pierwsze kroki na tym świecie w lęku przed nieznanym. Błądząc niby dziecięcia we mgle, stąpamy niepewnie ścieżką usnutą nam przez los, bowiem nie do wyśledzenia są kręte drogi nam przeznaczone. Współdzielimy je z innymi istotami - rodziną i krewnymi, przyjaciółmi i wrogami, znajomymi i nieznajomymi. Krzyżują się one, splatają, rozdzielają. Kochamy, wielbimy, cierpimy, triumfujemy. Dzień po dniu, godzina po godzinie, minuta po minucie przemierzamy wytrwale nasz żywot, otoczeni nieznanym, zmierzając ku niepewnemu, nieświadomi tego, co na nas czeka. Jedno jeno jest bowiem tylko pewne - kres naszej wędrówki. Każdemu z nas pisany jest ten sam koniec. Każdemu z nas przyjdzie opuścić ziemski padół, przemierzyć Rzekę Dusz i stanąć przed obliczem Sądu Ostatecznego. Albowiem śmierć nie jest przeciwieństwem życia, lecz jego częścią. Częścią świętego porządku świata, cyklu istnienia naszych dusz.
Ojciec Xarrdel przemawiał pewnie, niezrażony wzbierającym wiatrem ni drobnymi kroplami spływającymi po jego pomarszczonej twarzy. Wrona wyłoniła się z białego miazmatu, zleciała w stronę żałobnej ceremonii i przysiadła na grobowcu nieopodal, kracząc co jakiś czas, jakby obserwując zebranych.
—
Wędrówka Petrosa Lorrimora dobiegła końca — kapłan kontynuował. —
Zgromadziliśmy się tutaj, by uczcić jego pamięć, powierzyć jego śmiertelną powłokę świętej ziemi i pożegnać jego wiecznego ducha, przemierzającego teraz Rzekę Dusz. Petros Lorrimor był niezwykłym człowiekiem. Kochającym ojcem, mężem nauki, wiernym patriotą i przyjacielem. Służył naszej ojczyźnie w Lepidstadzie, niosąc kaganek oświaty i rozpędzając mrok nieznanego. Swymi czynami budował lepszą przyszłość dla wszystkich, szerząc dobro i plewiąc zło. Nieustraszenie stawiał czoła przeciwnościom i monstrom jednako, trwając nieugięcie w swych przekonaniach. Jego długa ścieżka wiodła w wiele stron znanego nam świata, w zapomniane zakątki i cienie przeszłości, a jego żywot - jego czyny i dokonania - dotknęły wiele istot. Każde z nas nieść teraz będzie okruch jego pamięci, który winniśmy pielęgnować aż po kres naszych wędrówek i brać przykład z Petrosa. Albowiem tak jak przemierzał swą śmiertelną ścieżkę, tako stanie przed Sądem Ostatecznym - nieustraszenie, nieugięcie, pewnie, dumnie, bez cienia żalu. Jak każdą jedną duszę, tak i jego Pani Grobów osądzi z obojętną sprawiedliwością, ważąc wszystkie jego śmiertelne czyny, by na powrót złączyć jego nieśmiertelnego ducha z Wielkim Poza.
Kapłan skinął na akolitów, którzy podeszli do trumny i sprawnymi ruchami, przy pomocy spoczywających dotąd obok mogiły grubych lin, rozpoczęli powoli opuszczać ciało Petrosa Lorrimora do grobu.
—
Oto nadszedł czas ostatnich pożegnań — starzec oznajmił, spoglądając znacząco na Kendrę.
Kobieta powolnym, jakby niepewnym krokiem, podeszła na skraj mogiły. Splecione palce to zaciskały się, to rozluźniały, gdy przez parę uderzeń serca stała w milczeniu, wpatrując w złożoną w grobie hebanową trumnę. Gdy wreszcie przemówiła, jej głos drżał żałobnymi nutami.
—
Dziękuję, ojcze. Dziękuję również wszystkim za waszą obecność. Wdzięcznam za państwa wsparcie w tych trudnych chwilach — Lorrimorówna pochyliła głowę obleczoną czarnym woalem w geście podzięki. —
Wiem, iż odejście Papy jest bolesne nie tylko dla mnie. Był wielkim człowiekiem. Niezwykłym, niezapomnianym… J-jego osiągnięcia i d-dokonania… Pustki po nim nie wypełni nikt. Wiem również, iż Papa nie chciałby, abyśmy ulegli rozpaczy. Chc-chciałby… chciałby, abyśmy stawili czoła jego utracie tak, jak on s-s-stawiał czoła potwornościom tego świata. M-mężnie. Prze… przemyślanie. Rozsądnie. Będę trzymać cię w swej pamięci, ojcze… Oraz twe nauki. Mam nadzieję… Mam nadzieję, iż b-będziesz… będziesz ze mnie dumny. Post… postaram się kontynuować twą misję, Papo.
Kendra sięgnęła urękawiczoną dłonią ku górze ziemi, zbierając jej garść. Odezwała się ponownie, lecz tym razem w dawno już zapomnianej
mowie zniszczonego Azlantu. Drżenie jej głosu nie było w stanie zamaskować zupełnie rytmu i melodii słów, przywodzących na myśl poemat. Zakończywszy recytację, pozwoliła drobinom ziemi opaść w dół, na hebanowe wieko. Kobieta wycofała się od mogiły z pochyloną głową, ustępując miejsca kolejnym żałobnikom. Niewiele z osób przemawiało długo, wyrażając tylko krótko ubolewanie odejściem profesora i podobne sentymenty (“wielka strata”), by następnie skierować kroki ku Kendrze, oferując jej parę słów wsparcia i kondolencje. Lorrimorówna dotrzymywała konwenansu i etykiety, dziękując każdemu z nich cichym tonem, z Igorem przy boku.
—
Sic transit gloria mundi — Adivion swe pożegnanie zaczął w wymarłym przed mileniami
jistkańskim. —
”Tak przemija chwała świata”. Wraz z twym odejściem ja straciłem mentora i bliskiego przyjaciela, a Ustalav jeden z najświetniejszych umysłów, jaki wydała ta ziemia. Znajduję ukojenie w tym, że twój geniusz żyć będzie nadal w twych uczniach, których chętnie błogosławiłeś swą niezmierną wiedzą. Twe odejście jest niepowetowaną stratą nie tylko dla nas, a całego Avistanu. Trzymać cię będę w mym sercu po wsze czasy. Niechaj twój duch spoczywa lekko. Do zobaczenia po drugiej stronie, przyjacielu.
—
Pan Petros nie był taki straszny, na jakiego wyglądał — chuderlawy młodzik oznajmił, gdy stanął nad grobem. —
Był naprawdę miły, nauczył mnie liczyć i grać w szachy! Będę tęsknić za naszymi grami, panie Petrosie.
Wrona przysiadła na wierzchołku grobowca nie spieszyła się z odlotem, jakby rzeczywiście obserwowała pogrzeb. Regularnym krakaniem wreszcie zwróciła na siebie uwagę paru osób, w tym gości Lorrimorówny. Paciorkowate, ciemne ślepia błyszczały nieco dziwnie w świetle pobliskiej latarni, nasuwając na myśl namiastkę inteligencji. Herman i Fadir byli niemalże pewni, że czarny ptak nie był dzikim zwierzęciem, a najpewniej czyimś chowańcem. Bądź przybranym przez kogoś kształtem.
—
Brakować mi będzie twych nauk, Petrosie — złotowłosa Jominda westchnęła ciężko nad mogiłą. —
Wieleś mnie nauczył przez te lata. Zawsześ cierpliwie wysłuchiwał moich pytań. Nigdyś nie okazywał mi niechęci. Wspaniale wychowałeś też Kendrę. Znalazłam w was przyjaciół. Niech Pharasma trzyma cię w opiece.
—
Irytowałeś mnie jak diabli, starcze — brodaty czarodziej okazał się być niezwykle bezpośredni w swym pożegnaniu —
aleś był jednym z najtęższych umysłów, jakie żem widział. Ech, psiakrew, będzie mi ciebie brakowało.
Dopiero gdy zgromadzenie ponownie spowiła cisza i każdy chętny pożegnał się symbolicznie z profesorem Lorrimorem, ojciec Xarrdel postąpił do przodu. Na skraju mogiły uniósł kościstą dłoń, by nakreślić w powietrzu symbol spirali.
—
Tak jak Szara Pani błogosławiła początek twej wędrówki, tak oczekuje cię teraz u jej kresu. Spoczywaj w pokoju, Petrosie Lorrimor.
—
Spoczywaj w pokoju — zawtórowali obecni z opuszczonymi głowami.
Wrona zerwała się do lotu, gdy tylko ostatni sakrament dobiegł końca, a trumna z ciałem profesora Lorrimora zasypana żwawymi ruchami grabarzy. Kendra, która co jakiś czas ocierała łzy chusteczką podczas grzebania Petrosa, niemrawo odpowiadała na krótkie pożegnania przerzedzającego się stopniowo zgromadzenia. Akolici Pharasmy oddalili się jako pierwsi, tuż po tym jak ojciec Xarrdel, uprzednio zamieniwszy parę słów szeptem z Teodorą, złożył Lorrimorównie krótkie kondolencje, oferując jej pomoc duchową w nadchodzących dniach. Parę osób jednak ociągało się z opuszczeniem cmentarza, pragnąć zamienić jeszcze parę słów z pogrążoną w żałobie kobietą.
—
Adivion Adrissant, panno Lorrimor. Me najszczersze kondolencje — arystokrata pochylił głową z szacunkiem, z dłonią na sercu. —
Pani ojciec był mi niezwykle bliski, więc jeśli mogę jakoś służyć pani pomocą w tym ponurym okresie…
—
Dziękuję, mój panie — odparła kobieta.
—
Zamierzam pozostać w Ravengro do końca tygodnia. Naprawdę, proszę mnie odwiedzić w “Gwiaździstej Gospodzie”, jeśli jakoś mogę pani służyć. Przynajmniej tyle mogę zrobić, by uhonorować pamięć Petrosa.
—
Dziękuję za pańską ofertę — Kendra kiwnęła w odpowiedzi. —
Jeśli mogę, chciałabym przedstawić mych gości, panie Adrissant. Tak jak pan, byli oni drodzy memu ojcu. Siostra Teodora, Głos Iglicy. Siostra Maria. Mistrz Fadir. Magister Herman Talbot.
Arystokrata każdemu z przybyszy skinął uprzejmie głową, na dłużej zawieszając błękitne spojrzenie na zakonnicy i z zainteresowaniem przyglądając się symbolom, jakimi ozdobiony był jej habit.
—
Magistrze Talbot, gdyby nie okoliczności, rzekłbym iż miło znów pana widzieć — jedynie magus został obdarzony czymś nieco ponad zwykłą uprzejmość.
Adrissant nie zajął grupie zbyt dużo czasu, zrazu żegnając się i oddalając niespiesznie we mgłę, tuż po wymianie pustych kordialności. Złotowłosa Waryzjanka zajęło jego miejsce, łamiąc etykietę i przytulając mocno Kendrę.
—
Wiesz, gdzie mnie znaleźć, kochana — oznajmiła z pokrzepiającym uśmiechem i dłońmi na ramionach kobiety. Zwróciła się następnie do przybyszy, gdy Lorrimorówna niezdolna była przewodzić introdukcjom, ocierając łzy. —
Jominda Perdost. Zaszczyt to móc poznać przyjaciół Petrosa.
Ostatnimi osobami, które zbliżyły się do grupy, była dwójka radnych. Wysoka kobieta odezwała się jako pierwsza, kładąc smukłą dłoń na ramieniu Kendry.
—
Jeśli możemy coś uczynić, by wspomóc cię w tych chwilach, nie wahaj się, dziecko — radna przybrała na twarz cień serdecznego uśmiechu, niepasujący do jej ostrych rysów. Jej bursztynowe spojrzenie zrazu przesunęło się po nieznajomych jej osobach, lśniąc chłodną analizą. —
Shanda Faravan. Witajcie w Ravengro.
—
Kendro, raz jeszcze moje kondolencje — gruby mężczyzna westchnął ciężko. —
Jak Shanda już rzekła, jeśli coś możemy dla ciebie uczynić… Cokolwiek, moja droga. Naprawdę.
—
Doceniam to, panie Kamibes, pani Faravan — wyszeptała Kendra.
—
Zostaje jeszcze tylko kwestia testamentu — radny oznajmił, ocierając krople mżawki z czoła. —
Parę spraw wymaga mej uwagi, lecz zjawię się w rezydencji o szóstej, by odczytać powierzoną mi ostatnią wolę Petrosa.
Lorrimorówna tylko pokiwała głową w odpowiedzi.