Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-05-2009, 14:49   #1
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
[DnD 4- Planescape] Dzień Odnowy

Sigil.

Większość istot w multiwersum nawet nie zrozumie tego terminu. Słowo to nic im nie powie, bo i nigdy się z nim nie spotkali. Chłopi, kowale, cieśle, rybacy, myśliwi, piekarze, kamieniarze- sól ziemi, twardy grunt na którym wznoszą się wielkie cywilizacje. Nie warto ich pytać o Sigil, bo nie posiadają wiedzy, która jest im zbędna.

Sigil.

Spytaj oń szamanów i kapłanów, druidów i czarodziejów, a oni ci odpowiedzą. Sigil to dla nich magiczny symbol, runa- sposób na zapisanie ezoterycznej magii. Narzędzie, źródło wiedzy- tym jest Sigil dla tych nielicznych istot, które kształtują światy za pomocą zaklęć i rytuałów.

Sigil.

Spytaj o nie diabły i demony, anioły i slaady. Oni mogą wskazać ci drogę, bowiem dla nich Sigil jest miejscem w samym centrum planów, ale poza planami. Dopiero istoty planów powiedzą, że Sigil jest miastem, skrzyżowaniem, drogowskazem- czymś dokąd się zmierza, skąd się odchodzi i przez które się podróżuje.

Sigil.

Spytaj o nie, jego mieszkańców. Oni ci powiedzą: "to Klatka, trepie. Cholerna Klatka. Spadaj stąd, póki jeszcze masz nogi".


[media]http://www.youtube.com/watch?v=IUjVea7NOsk[/media]

Pierwsze zetknięcie się z Sigil, to prawdziwy szok, szczególnie dla Pierwszaków. No bo jak tu nie doznać szoku, gdy całe życie chodzisz po ogromnej kuli (a czasami po dysku, co jest w sumie jeszcze logiczniejsze) i nagle znajdujesz się w jej wnętrzu? Nie w sensie dosłownym, w sumie nawet nie przybliżonym, ale daje pewne pojęcie.
Krzywizna Miasta Drzwi jest bowiem skierowana w górę, a nie w dół jak w przeważającej większości światów. Patrząc przed siebie nie zobaczysz tutaj horyzontu, dalszy plan nie ucieknie ci sprzed oczu, o nie. Patrząc przed siebie zobaczysz ulicę. Patrząc za siebie zobaczysz ulicę. Patrząc nad siebie też zobaczysz ulicę.

Bo Sigil znajduje się wewnątrz ogromnego pierścienia, a co się z tym wiąże- z każdego punktu miasta możesz zobaczyć inny punkt miasta. To znaczy mógłbyś, gdyby nie smog i nie opary. Ale czasami, gdy z planów Żywiołowego Chaosu napłynie świeże powietrze niebo trochę się przejaśnia i wtedy daleko, daleko nad swoją głową widzisz ludzi. I całe mnóstwo nieludzi, jak najbardziej. Ba, jeden czy dwóch z nich może patrzeć w górę, czyli prosto na ciebie. I bardzo szybko zrozumiesz, że termin góra prowadzi do nieporozumień.
Będąc w Mieście Drzwi, masz cały czas pod górkę. To taki dowcip mieszkańców; wziął się stąd, że życie w Sigil jest ciężkie, a poza tym...no cóż, w dosłowny słowa rozumieniu, faktycznie cały czas idzie się tu w górę.
Nie musisz się obawiać, grawitacja ciągnie w każdym miejscu na zewnątrz pierścienia. To nie tak, że jeśli rzucisz coś wysoko w górę, to przeleci na drugą stronę miasta. O nie, po prostu spadnie ci na łeb.

Och, nasłuchałeś się o magii tak? Myślisz, że mógłbyś sobie tak latać po całej Klatce i w najgorszym wypadku musiałbyś pokonać odległość równą jej średnicy, a nie leźć po połowie obwodu? No cóż, teoretycznie mógłbyś. W praktyce tylko bardzo pijani magowie się na to decydują.
Dlaczego? Bo gdyby coś cię po drodze zepchnęło, to mógłbyś wylecieć za pierścień. Co jest za pierścieniem, pytasz? To bardzo interesujące, faktycznie. Przecież skoro Sigil znajduje się wewnątrz pierścienia, to na zewnątrz też coś musi być. I to nawet nie trudno zaobserwować, bo przecież pierścień ma krawędzie i można sobie z nich wyjrzeć, prawda?
Nieprawda. Po pierwsze wszystkie krawędzie są zastawione budynkami. Wszystkie! Na całym obwodzie. Ale zawsze znajdzie się jakiś trep, który wlezie na dach i wyjrzy. I co widzi?
Nic. Autentyczne, najprawdziwsze nic. Nie "nic" nieobecność czegoś, tylko "nic" nic. Chciałbyś wylądować gdzieś w nicości? Magowi też nie chcą.
Więc łaź po ziemi! Że co? Że ptaki? No są ptaki, ale one są głupie. Łaź po ziemi i nie wydziwiaj.

Ale dokąd tutaj chodzić? W ogólnym zarysie, masz tylko sześć możliwości.
Najpierw jest Dzielnica Kupiecka. Najpierw, bo tutaj właśnie stoisz. To naprawdę szczęście wylądować najpierw tutaj. To przyzwoita okolica, sporo Synów Łaski. Mnóstwo handlarzy, sklepów, kramów i przyzwoitych tawern.
Dalej jest Dzielnica Gildii. Dziś już nie wiadomo gdzie się zaczyna jedna, a gdzie kończy druga. Pewną wskazówką jest ilość sklepów, im więcej tym bliżej Kupieckiej.
Potem jest Dzielnica Urzędnicza, też bardzo przyzwoita. I ma Halę Informacji, bardzo fajna sprawa dla Pierwszaka. No i Gmach Rozrywki, największa atrakcja turystyczna w Klatce.
Eee... dalej lepiej nie idź, bo w Ulu możesz dostać w łeb.
Ale zaraz po nim jest Niższa Dzielnica. Chociaż to też nie jest dobre miejsce. Czujesz ten fetorek w powietrzu? To właśnie z Niższej. Jedna wielka fabryka powiadam.
No i w końcu Dzielnica Pani. Centrum miejscowych dupków, bogaczy, arystokracji.

Jakiej Pani? Pani Bólu oczywiście, miłościwie nam panującej. Nie pytaj, nie powtarzaj, nie interesuj się i będzie dobrze.

krótki opis Sigil za pięć miedziaków u Wodziciela Yana!
Najlepsze usługi w Klatce!!
Najlepsze wycieczki, najlepsze bary, najlepsze noclegi!!!



"Sigil. Jedyne miasto w Wieloświecie, które nie *poznało* same siebie i zarazem jedyne które *poznało* same siebie.
Klatka. Torus. Sigil. Sfera Pani. Nadsfera. Forteca- kłódka, do której kluczem jest Ból....
Żadna nazwa nigdy nie odda prawdziwego znaczenia tego miejsca. A nawet ten, kto by *poznał* wszystkie jego nazwy wraz ze znaczeniami, nie uczyniłby nawet kroku ku *poznaniu* samej istoty tego miejsca.
"
- Dak'kon, githzerai

Prolog: Sigil

Cytat:
Cechy Sigil
Rodzaj: demiplan
Rozmiar i kształt: torus o obwodzie 20 mil i grubości 1,5 mili
Grawitacja: normalna
Niestałość: plan stały, możliwa zmienność pod boskimi wpływami (Pani Bólu)
Cechy specjalne: w Sigil nie działa magia przywołań (summoning)

Niektóre kultury radzą sobie z odmiennością Sigil lepiej, inne gorzej. Drowy plasują się w grupie "lepiej" i poczytują to sobie jako kolejny dowód ich ogólnej wyższości.
Nie inaczej było z Desmondem Mizzrymem. Miasto Drzwi było wysoce nietypowe, ale przypominało pod pewnymi względami rodzinne Menzoberranzan- wysoko nad głową drowa nie było przeklętego nieba i palącego słońca, a jedynie strop. W Podmroku było podobnie, nawet w tym, że strop także był zamieszkiwany. Owszem, regularne ulice a parę stalaktytów to co innego, ale sam zamysł był podobny. Najtrudniej Desmondowi było się przyzwyczaić do dziwnej grawitacji. No i do Luminescencji oczywiście.
Kiedy nadchodził szczyt dla drowa robiło się o wiele, wiele za jasno. Na szczęście po mniej więcej trzech godzinach od szczytu robiło się przyzwoicie i w ostatecznym rozrachunku przez osiemnaście godzin dziennie dawało się wytrzymać.

Sigil było dziwacznym miejscem. Mizzrym miał okazje o nim słyszeć już w Sorcere, ale szczerze mówiąc były to jedynie niewiele warte wzmianki i na pewno nie oddawały nawet jednej setnej atmosfery miasta. Po pierwsze metropolia była ogromna, z setkami tysięcy istnień przemierzającymi jej ulice. Trzonem populacji byli wszędobylscy ludzie, ale nie składali się nawet na połowę. Dzielnice Klatki zamieszkiwały diabelstwa, aasimarowie, krasnoludy, gnomy, shadarkai i znacznie egzotyczniejsze rasy.
Desmond mijał od dnia pojawienia się w Sigil dziesiątki elfów i eladrinów, a żaden nawet nie obdarzył go spojrzeniem, nie mówiąc już o dowodach strachu. Tutaj zresztą nikt nie bał się mrocznego elfa i choć go to niepomiernie denerwowało, to z pewnością nie dziwiło. Widział w barach czerwone slaady, w obliczu takich potworów drowy wyglądają niepozornie.
To bardzo zwodnicze wrażenie, ale naziemcy mu ulegają.

Co wybitnie drowa irytowało, przewodnik który wpakował go do Miasta Drzwi zniknął tuż po feralnej zmianie planów. Mizzrym był więc zdany na własne siły, a do czasu aż nie znajdzie sposobu na powrót do Abeir-Torilu zatrzymał się w Ulu. Zabawne, ale niemal wszyscy mieszkańcy Sigil którzy uraczyli mrocznego elfa chwilą rozmowy odradzali mu zapuszczanie się do tej Dzielnicy. Desmondowi się w niej jednak podobało. Już pierwszego dnia jakieś małe diablę próbowało go okraść, tylko po to by zostać spopielonym przez magię zaklinacza. I nikt nawet nie krzyknął. Żadnej straży, paniki. Trup w błysku błyskawic padł w bocznej uliczce i nie wywołało to najmniejszej reakcji.
W Ulu Mizzrym czuł się trochę jak w domu.

Ale na ulicy mieszkać się nie dało, głównie z powodu smrodu. Owszem, w jaskiniach Podmroku też bywało marnie ze świeżym powietrzem, a odchody rothów dodawały pewną specyficzną nutę aromatyczną. Ale w Ulu śmierdziało wszystkim w polewie palonych zwłok. O tak, Kostnica pracowała dzień i noc.
Mroczny elf musiał więc wybrać sobie jakąś tawernę i jak każdy Nieświadomy wybrał Butlę i Dzban. Klatkowicze często dyskutowali czemu trepy bezbłędnie wybierali właśnie tą spelunę. W powszechnej opinii, to po prostu nieodmienne prawa głupoty.


Butla i Dzban to miejsce z tradycjami. Od wieków wejścia strzegą dwie fensirki, trolle Ysgardu. To znaczy, nie te same, o nie.


Fensirki się zużywają, w taki czy inny sposób, ale zawsze zatrudniane są nowe. Kiedyś spróbowano zatrudnić dwie ogrzyce i klienci od razu zaprotestowali.
Wygląd Butli i Dzbana też się nie zmieniał- ten sam budynek z czarnego granitu, z zabitymi oknami i stalowymi iglicami odstraszał estetów od niepamiętnych czasów. A w środku było tylko gorzej. Po pierwsze atmosfera mordowni robiła swoje. Każdy skurl z miejsca wiedział, że może dostać kosę pod żebra, ale z drugiej strony może będzie miał okazję rozłupać komuś czaszkę?
Podłogę tawerny ozdabiał brudny, czerwony dywan pokryty mnóstwem brunatnych plam, które tylko trochę zlewały się z ogólnym odcieniem. Z sufitu zwieszone były kopcące lampy oliwne rzucające jedynie niezbędne minimum światła. Drewniane przepierzenie z malunkami historycznej Wojny Krwi dzieliły salę na części: jedne przeznaczone dla skurli inne dla krwawników. A gdyby się jednak te grupy pomieszały, to obsługa- kelnerzy, wykidajły i piwowarzy- też składała się z fensirów.

Odstąpieniem od tradycji była piętrowa przybudówka z pokojami do wynajęcia- paskudnymi, tanimi, ale nikt nie wtykał nosa kto w nich mieszka i co w nich robi tak długo, jak płacił. Pewną upierdliwością była wspólna toaleta dla humanoidów przed którą drzemał fensir z głową opartą o tabliczkę z napisem "nIezyne z poWodó Afarii". Ale to wszystko to tylko etap przejściowy.

A przynajmniej tak sobie powtarzał zaklinacz już od jakiegoś czasu. Tymczasem portalu do Menzoberranzan jak nie było, tak nie było dalej. W związku z tym kolejny szczyt Desmond spędzał w ciemnej sali głównej, w części przeznaczonej dla Pierwszaków i popijał piwo serwowane przez niemal domytego orka w czarnej koszuli z naszywką B&D.
I wtedy to się stało.

Drzwi Butli i Dzbana otworzyły się wpuszczając przez chwilę strumienie światła oraz zjawiskową kobietę. Pierwszą drowkę jaką Mizzrym widział od opuszczenia swojego domu, co mogło dodawać jej w jego oczach urody, ale szczerze mówiąc- nie musiało.


Już sam ekshibicjonizm jej kreacji przyspieszał przepływ krwi w humanoidalnych samcach. Skórzane majtki ledwo okrywające miejsce intymne, wysokie buty za kolana, stanik podtrzymujący pokaźny biust w połączeniu z idealną figurą, piękną twarzą i cudownymi srebrzystymi włosami robiły piorunujące wrażenie.
Oczywiście Desmond nie byłby drowem, gdyby nie szukał oznak stanu kapłańskiego, ale symboli Lolth nigdzie na ciele mrocznej elfki nie było widać. A naprawdę nie miałaby pod czym takiego symbolu ukryć.

I ta właśnie zjawiskowa drowka spojrzała na Mizzryma. Nie wiedział on czemu, ale już po chwili podeszła do niego i usiadła przy barze, władczym gestem dłoni odsyłając orka.
-Masz chwilę czasu- to nie było pytanie.


Sigil, jeśli porównać je rozmiarowo do innych planów, wypada raczej blado. Gdzie mu tam do ogromnego Limbo, czy choćby Oerth. Ostatecznie, chociaż Klatka jest całym planem, to nie jest wiele większa od miast w sferach materialnych. Tyle, że mieści w sobie ćwierć miliona stałych mieszkańców i pewnie z dwa razy tyle podróżników.
W efekcie odnalezienie w nim kogoś, kto nie chce być odnaleziony okazuje się być wysoce kłopotliwe.

Przekonał się o tym na własnej skórze Astiroth próbując w Mieście Drzwi wyszukać swoją ofiarę. Kompletnie bez rezultatu. Wśród goblinoidów, ludzi, fey, diabłów, demonów, żywiołaków, wynaturzeń i masy innych stworzeń znalezienie jednego małego uciekiniera było skazane na porażkę. To, że na większość pytań mieszkańcy miasta odpowiadali “nie mój problem, Pierwszaku”, albo trochę gorzej- “spadaj trepie”, nie ułatwiało w ogóle sprawy.
Po dość pobieżnym zbadaniu Sigil łowca zredukował obszar poszukiwań do dwóch dzielnic- Niższej i Ula. Na początek wybrał Ul, co było tylko jednym z wielu błędów jakie popełnił od opuszczenia swojego planu.

Istnieje wiele niepochlebnych i...eee... jeszcze gorszych określeń Ula. Powszechnie w Sigil uważa się, że w Ulu żyją tylko istoty tak parszywe, że sama Śmierć brzydzi się po nich pójść. W przeciwnym wypadku, no cóż, umierają. Prawdopodobnie dlatego Kostnica znajduje się właśnie w tej dzielnicy.
Ale nie demonizujmy, istnieją tutaj przecież darmowe lecznice. No dobra, liczba mnoga jest trochę nieaktualna od kiedy Świry (i w sumie każda inna frakcja) się rozproszyły, ale wciąż działa Lecznica Wyczerpanej Duszy. Chociaż panuje opinia, że leżąc na ulicy z krwotokiem wewnętrznym ma się większe szanse przeżycia, niż idąc z katarem do Lecznicy, jednak to na pewno po prostu głupie żarty. Prawda?

Na razie Astiroth nie musiał się przekonywać o tym na własnej skórze. To znaczy mieszkańcy Ula kilkukrotnie próbowali nadszarpnąć jego zdrowie wraz z kosztownymi przyległościami, bezskutecznie jednak. Przynajmniej na razie...
W każdym bądź razie łowca zdołał się dowiedzieć o istnieniu Nocnego Bazaru: Najniższe ceny w mieście! Żadnych gwarancji! W takim miejscu pewnie można znaleźć jakichś informatorów, którzy może mogliby trochę ułatwić polowanie.

Tymczasem jednak shifter potrzebował trochę odpoczynku. Dość przytomnie zrezygnował z gościny w Butli i Dzbanie zadowalając się drugą najgorszą speluną w okolicy- gospodą Pod Gorejącym Człekiem.



Nazwa była odrobinę oszukana. W samym środku sali co prawda faktycznie nad ogromnym rusztem fajczyła się pewna istota, ale nie była ona w żadnym wypadku człekiem. Była żywiołakiem, który rzucał się wściekle na wszystkie strony uwięziony magicznym kręgiem.


Efekt był całkiem niezły, co słabsi psychicznie co chwila odwracali się przez ramię, aby upewnić się, że żywiołak ognia wciąż jest spętany.

Właścicielem Gorejącego Człeka jest niejaki Barkis Trzeci, kolejny w rodzie właścicieli tej przechodzącej z ojca na syna instytucji. Trzeba mu uczciwie przyznać, że radzi sobie całkiem nieźle- może się pochwalić największym odsetkiem klienteli pochodzącej z Otchłani i Piekieł w całej Klatce. To prawdopodobnie przez ten cholerny skwar panujący w środku.
Z drugiej strony wynajmuje pokoje w przystępnej cenie, a kiedy na zewnątrz pada (a w Mieście Drzwi powszechny jest niniejszy dowcip- "co to znaczy, jak nie widzisz na 300 stóp? Że pada. A co to znaczy, jak widzisz na 300 stóp? Że zaraz będzie padać") ciepłe posłanie jest niezgorszym luksusem.
I po takim właśnie relaksującym śnie Astiroth siedział w sali i popijał piwo (ciepłe piwo- Pod Gorejącym Człekiem wszystko jest ciepłe krwawniku).
I wtedy to się stało.

Węch zadziałał szybciej niż wzrok, czy słuch przytłumiony gwarem panującym we wnętrzu. Ciężki zapach piżma i mokrego futra, oraz charakterystyczna woń wilka. Do Gorejącego Człeka wszedł wilkołak. Nie jeden z tych bezmyślnych, rządnych jedynie krwi i mordu. Ten z odrobinę bardziej cywilizowanych.


Ubrany, co prawda dość agresywnie bo w zbroję, trzymający się prawie w pełni wyprostowany. Niósł też na plecach buzdygan, co wskazywało na to, że do walki nie rzucał się jedynie z kłami i pazurami.
I ta właśnie bestia jakby na pokaz zatrzymała się przed schodkami prowadzącymi do poziomu stołów i zaczęła wąchać, szukać czegoś. A shifter nie mógł pozbyć się wrażenia, że chodziło właśnie o niego. I nie mylił się bynajmniej, bowiem wilkołak wbił swoje spojrzenie prosto w niego i sprężystym krokiem ruszył do jego stolika.
-Chcesz posłuchać historii... krewniaku?


Pomyślałby kto, że czarodziej który nagle znajdzie się na innym planie jest w komfortowej sytuacji. Rozumie jak to wszystko działa i może zaraz wrócić. Pechowo, wcale tak nie jest. Aby samemu stworzyć drogę powrotną, trzeba znać odpowiedni rytuał, a sama jego nauka jest uciążliwa. Po prostu jest niewyobrażalnie skomplikowany dla normalnej istoty. No, ale to przecież czarodzieje- oni takie rzeczy łapią w lot. No dobra, powiedzmy. Ale nawet znając rytuał, trzeba jeszcze poznać wysoce specyficzne współrzędne miejsca, do którego mag chce się przenieść.
Alvin nie znał ani współrzędnych, ani rytuału. W efekcie był równie uziemiony jak drow, z którym przybył, tyle, że sam rozumiał doskonale beznadziejność swojej sytuacji. Na pierwszy rzut oka było widać, że wylądował w Sigil, tyle że tak naprawdę nie mówiło mu to jakoś szczególnie wiele. Ot, demiplan-miasto na przecięciu wszystkich światów. Świetnie, tyle że drogi powrotnej ta krótka definicja nie zawierała. A ponieważ odwiedzania tego miasta czarodziej na swojej liście planów nie miał, to postanowił znaleźć drogę powrotną. Nie musząc się przejmować drowem z którym tu wylądował, byłoby znacznie łatwiej.
Szczególnie, że tłumaczenie zaklinaczowi, który był ofiarą Magicznej Plagi jakim cudem przewodnik Bregan D'aerthe nie wiedział o znajdującym się w Podmroku portalu mogłoby być...trudne?

Bycie zmiennoształtnym miało swoje niewątpliwe plusy. Możliwość natychmiastowego wtopienia się w tłum i nieprzyciągania uwagi ułatwia podsłuchiwanie i podpytywanie. Wyłowienie faktu istnienia ogromnej ilości portali w Sigil było po prostu kaszką z mleczkiem, szczególnie że była to wiedza powszechna. Trochę więcej trudu sprawiło poznanie, gdzie można się dowiedzieć gdzie znajduje się jakiś portal do Abeir Torilu. Szczęśliwie takie miejsce w Mieście Drzwi istniało- była nim Hala Informacji.
Jeszcze szczęśliwiej mieściła się ona w Dzielnicy Urzędniczej, czyli całkiem przyjemnym miejscu. Ulice dystryktu administracyjnego były pozamiatane i wyczyszczone ze śmieci, kolcokrzew nie porastał każdego muru i każdej studzienki kanalizacyjnej, liczne posągi były wypolerowane i utrzymywane w stanie minimalnego osrania przez gołębie. Większość ulic w dzielnicy była elegancko oświetlona, a jeśli jakaś nie była- zawsze czekała tam zgraja chłopców światła (a wieść miejska niesie, że było wśród niej mniej złodziei niż w innych dzielnicach). Jednym słowem, w Dzielnicy Urzędniczej panował porządek. A znalezienie Hali Informacji było dziecinnie proste- wystarczyło podjechać do niej lektyką, w dodatku za bardzo przyzwoitą cenę.




Hala Informacji mieściła się tuż przy Hali Zapisów- ogromnej wieży, która była jedną z najważniejszych budowli w dzielnicy. Dawno temu Hala Zapisów była siedzibą Przeznaczonych, zanim ci zostali z miasta wywaleni razem z pozostałymi frakcjami. Od tamtego czasu Hala trochę podupadła, chociaż i tak była teraz w lepszym stanie niż wtedy, kiedy została ograbiona przez mieszkańców ze wszystkich dokumentów jakie się w niej znajdowały- aktów własności, urodzeń, ślubów, weksli, zeznań podatkowych, życzliwych donosów i całej masy innych świstków. Po dość długiej fazie zamknięcia teraz znowu prosperowała pod czujnym okiem urzędników, a koło niej jak to zawsze było stała otwarta dla mieszkańców Hala Informacji.
Ta w odróżnieniu od swojego ojczystego gmachu zawierała informacje powszechnie dostępne i rzadko kiedy spisane. Jeśli chciałeś posłuchać wykładu na temat Wojny Krwi- powinieneś iść tutaj. Jeśli chciałeś dowiedzieć się jakie są tradycje seksualne tieflingów- tak, też tutaj. A w przypadku kiedy wylądowałeś w Sigil źle skręcając pod murem cztery plany stąd- Archiwum Portali było miejscem dla ciebie.

Wszystko ma jednak swoje minusy. Minusem Dzielnicy Urzędniczej było ("nie wpadłbyś na to Pierwszaku!") urzędnictwo. Urzędactwo nawet. Alvin bowiem zaraz po wejściu do foyer utknął w kolejce. A ponieważ przed nim stał między innymi bariaur i illithid, pomysł wepchnięcia się przed kolejkę mienił się jako głupi. W ostatecznym rozrachunku czarodziej zmarnował godzinę na powolne przesuwanie się do recepcji, a w niej stracił jedynie pięć sztuk złota na wpis i został odesłany ze świstkiem na którym widniało "proszę przyjść jutro dwie godziny po szczycie".
I wtedy to się stało.

Zirytowany pierwszym zetknięciem z urzędem Sigil mag nawet nie zauważył kiedy na schodach Hali Informacji podeszła do niego ludzka kobieta. Ubrana była w czarną suknię, na głowie nosiła czerwoną chustę i pachniała różami.


-Przepraszam pana. Wygląda pan, jakby mógł mi pomóc.



Niektórzy przybywają do Sigil przez przypadek, inni robią to celowo. Jedni i drudzy za pierwszym razem są bezwiednymi trepami, nawet jeśli uważają inaczej. Erevan mógł myśleć, że posiadając tropy prowadzące do tego miasta nie wlazł w zupełną niewiadomą. Mylił się.
Po pierwsze niemal niczego o Sigil nie wiedział. Owszem, portal do tego demi-planu znajdował się w Myth Drannor, a to wskazywałoby, że jakieś historyczne informacje o Mieście Drzwi powinny się zachować, ale nawet jeśli to prawda, to Eveningfall nic o tym nie słyszał. Poza tym portal wyrzucił go w miejscu śmierdzącym siarką, z powietrzem tak zanieczyszczonym, że drapało go w gardło i światłem potwornie przytłumionym przez smog- jeśli dawni eladrini skonstruowali magiczną bramę do takiego miejsca, to Erevan jest wiewiórką.

Pozostawiając jednak takie spekulacje na później, skupmy się na faktach. Miejscem w którym znalazł się swordmage była Niższa Dzielnica. Nazwa oczywiście nie wzięła się z usytuowania w Sigil. W Klatce wszystko jest niżej albo wyżej w zależności od tego, w którą stronę się akurat patrzy. Dzielnica została tak nazwana z powodu ogromnej liczby portali prowadzących do Żywiołowego Chaosu, który potocznie uznawany jest za skupisko niższych planów (bo na rycinach w magicznych kolegiach jest rysowany na samym dole, a Morze Astralne u góry). Efektem tak pięknych połączeń międzyplanarnych są wyziewy z Otchłani, upał z planów ognia i pył wraz z kurzem z planów ziemi. A jakby komuś w tym klimacie było zbyt przyjemnie, to smaczku i aromatu dodaje jeszcze Wielka Kuźnia.




Jeszce przed Wojną Frakcji Kuźnia była siedzibą Bogowców, czy też Wyznawców Źródła jak to oficjalnie brzmiała ich nazwa. Ale kiedy musieli zmyć się z miasta, zostawili tą monstrualną budowlę pustą. Zaś ci którzy przyłączyli się do Oka Umysłu i zostali w Sigil, jakoś nie chcieli w niej dłużej pracować. A to oznaczało, że zrobiło się źle. Bo kiedy miażdżąca większość gwoździ, sztućców i metalowych kubków wytwarzana jest w jednym miejscu, a miejsce to przestaje funkcjonować. No, wkrada się chaos. Ludzie nie doceniają gwoździa, dopóki belka nie spadnie im na łeb.
Szczęśliwie Wielką Kuźnię przejęły Ostrzaki. Nikt już dzisiaj nie pamięta skąd się wzięły i jak zdobyły prawo własności. I nikogo to nie obchodzi. Ważne, że Kuźnia znowu produkuje gwoździe ("i noże i igły i brzytwy. Powiadam ci Hultaju, te Ostrzaki mają jakiś fetysz").

Nie po gwoździe tutaj jednak przybył eladrin ("tylko pięć miedziaków za pudełko trepie! Marnujesz okazję życia!"), a po trop. Niższa Dzielnica była prawdopodobnie najlepszym miejscem, by spróbować dowiedzieć się czegoś o demonach, chociaż z drugiej strony była też najgorszym miejscem by dowiedzieć się czegoś o demonach.
Powód był prosty- demony. Wiele mieszkało w Niższej Dzielnicy, a na palcach galarowatego sześcianu można było zliczyć te nieagresywne ("tak trepie. Faktycznie, galaretowaty sześcian nie ma palców. A to ci przypadek..."). Próba zdobycia newralgicznych informacji była więc wyjątkowo trudna i czasochłonna. A czas i Niższa Dzielnica w połączeniu dają choroby płuc, wysypkę i blednięcie włosów. Naprawdę, większość mieszkańców Niższej jest siwa na długo przed starością. Nie ma się co temu dziwić, skoro istnieje tutaj tyle określeń na wyziewy, co Pierwszacy mają na pogodę- jeśli nad dzielnicą wisi smog drewniany, to masz fart; kiedy wisi mięsny, lepiej zostać w domu jeśli nie chcesz pożegnać się z obiadem.

Tym samym poszukiwania Erevana wlekły się jak to tylko możliwe. Na szczęście udało się Eveningfallowi znaleźć przyzwoite miejsce na przeczekanie nocy- Sztylet i Firkin to prawdopodobnie najlepsze co może się przytrafić komuś w Niższej Dzielnicy. Tawerna, która zarazem jest ogrodem, to miejsce spotkań eladrinów, dev, bariaurów i wszelakich ras ceniących uroki przyrody.
Pod koniec kolejnego zmarnowanego dnia swordmage popijał wino z kryształowego kielicha i raczył się rozmową z eladrinem z Feywild. Prawdopodobnie gdyby nie kontakt z przedstawicielami własnej rasy i odrobina świeżego powietrza, już dawno zwinąłby manatki i próbował znaleźć inny trop.Na razie jednak chciał dalej próbować.
I wtedy to się stało.

Do Sztyletu i Firkina weszła blondwłosa eladrinka. Mimo dość odważnej, czerwonej kreacji wyglądała na zagubioną i przestraszoną, aż dziw bierze że ktoś jej nie zadźgał po drodze i nie okradł. Ale teraz znajdowała się w najbezpieczniejszym miejscu w dzielnicy. Mimo to nie wyglądała, jakby jej ulżyło.


Przeszła niemal przez całą salę przyciągając spojrzenia wszystkich gości i zatrzymała się właśnie przed Erevanem.
-Potrzebuję pomocy. Czy może mi pan pomóc?


Życie to nieustająca podróż, jak to mawiają niektórzy minstrele. Thorm Laggan naprawdę tak żył. Urodził się w drodze, uczył się w drodze i pewnie także umrze w drodze, podróżując z "Nie Pamiętam Skąd" do "Nie Wiem Gdzie".
Ostatnio jednak odkrył, że do towarzystwa dołączyło “Nie Wiem Jak”. Kiedy przetrząsał napotkane w kniei ruiny dawnej budowli przeszedł przez framugę w której niegdyś znajdowały się zapewne drzwi i... wyszedł w zupełnie niewiarygodnym miejscu. Było to miasto, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Ale gdzie ono się znajdowało? Tego zupełnie nie wiedział. Z całą pewnością nie był to już jednak Faerun, bo na coś takiego jego prawa na pewno by nie pozwoliły. To miejsce było... no, okrągłe. Jak we wnętrzu koła, czy pierścienia. To miejsce było fascynujące.
Tym miejscem było Sigil.

Dowiedzenie się kilku podstawowych rzeczy o Mieście Drzwi zajęło mężczyźnie niemało czasu. Oswojenie się z mijanymi na ulicach egzotycznymi rasami... no cóż, tego jeszcze nie zdążył zrobić. Zdążył jednak odkryć, że najszybciej można się czegoś dowiedzieć wynajmując wodziciela. Kogoś w rodzaju przewodnika, który raptem za parę srebrnych monet gotowy jest oprowadzić klienta po najciekawszych miejscach i wytłumaczyć mu podstawowe zasady rządzące Klatką.
Po kilkunastu dniach Thorm zdecydował, że najlepiej będzie najpierw poznać Dzielnicę Urzędniczą, głównie dlatego że znajdowało się tam sporo patroli Synów Łaski, czyli czegoś w rodzaju straży Sigil. W innych Dzielnicach bywało z tym różnie... (Co? Jaka to Dzielnica? Ul szanowny panie. Nazywa się tak, bo mieszkają tu najbardziej pracowici mieszkańcy, nie ma co. O, na przykład idąc tą alejką dotrze pan do punktu informacyjnego, w którym na pewno panu wszystko ładnie wytłumaczą. No, bez obaw. To bezpieczne miejsce...ty bezwiedny trepie).

Laggan miał już okazję odwiedzić Halę Informacji w której dowiedział się jakie miejsca wypada poznać w Mieście Drzwi. I tak się akurat składało, że na samym szczycie listy znajdowało się Sensorium, zwane poprawnie Gmachem Rozrywki. A to znajdowało się właśnie w Dzielnicy Urzędniczej.



O Sensorium można by mówić długo i w Hali Informacji tak właśnie o nim mówiono. Budowla miała ponad 700 lat, a samo jej zbudowanie zajęło cały wiek. I doprawdy wystarczy na nią spojrzeć, by się przekonać, że nie było to efektem lenistwa, a jedynie ogromnego nakładu pracy. Gmach Rozrywki ma bowiem przeszło tysiąc stóp wysokości, siedemset pięćdziesiąt szerokości i kolejny tysiąc długości. Jej podpory i pomosty sięgają od podłoża do szczytu, od wieżyczki do wieżyczki, sam marmur z którego składają się mury ma pięćdziesiąt różnych odmian, z których każda ma inną teksturę i odbija illuminację pod innym kątem w efekcie nierzadko rozszczepiając ją na miniaturowe tęcze. A gdyby spróbować zliczyć wszystkie rodzaje drewna, farb, ozdób i planów z których one pochodzą... po prostu umysł tego nie ogarnia.
Nawet nie trzeba patrzeć prosto na Sensorium by zostać oszołomionym. Fontanna przed frontem, która regularnie wyrzuca w górę kolumny wody na setki stóp to dość by zatkać przeciętnego chłopa do końca jego życia. Wokół niej garną się minstrele, artyści, cyrkowcy- każdy z nich z unikalnym występem, na którym ma nadzieję zarobić parę srebrników.

Mężczyzna zmierzał właśnie do monumentalnych, dziewięćdziesięciostopowych bram budynku, skąpany w bryzie fontanny. Jego uszy były bombardowane zewsząd okrzykami i muzyką, oczy wodziły po niezliczonych płaskorzeźbach Gmachu Rozrywki.
I wtedy to się stało.

Poczuł jak coś natarczywie ciągnie jego nogawkę. Jako że było to zdecydowanie za mało subtelne jak na złodziejaszka, Thorm spojrzał w dół, aby ujrzeć młodą dziewczynkę.


Jej oczy były zaczerwienione od łez, a szczęka trzęsła się od tłumionego szlochu.
-Porwali moją mamusię, niech mi pan pomoże. Proszę.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 16-05-2009 o 18:00.
Zapatashura jest offline  
Stary 16-05-2009, 18:38   #2
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Desmond Mizzrym to szczupły, średniego wzrostu drow. Kolor włosów z białego przechodzi w srebrny, co odróżnia go od większości mrocznych elfów, których włosy są koloru siwej bądź czystej bieli – był z tej cechy z tego powodu nadzwyczaj dumny, choć podejrzewał, że winą za to może obarczyć magiczną plagę. Kolor oczy niestety jednak nie był już tak wyjątkowy – standardowy wśród drowów czerwony, najbardziej pospolity z kolorów w opinii Desmonda.

Ostatnie co drow pamiętał przed przybyciem do Sigil był smród odchodów Rotha, który przewoził część jego rzeczy jak ubrania, księgi i parę pamiątek, które zakupił na Bazarze. Gdyby tylko wiedział, co nastąpi za chwilę być może zerknąłby na światła Narbondellyn, było by to iście poetycko piękne wspomnienie, które mógłby potem spisać w jednej z tych tanich i oklepanych, ksiąg-biografii, niestety los chciał inaczej, na szczęście jednak Desmond nigdy nie przepadał za pisaniem powieści.

Sigil w całej swej urodzie nieco przypominało mu Menzoberranzan. Brak słońca, spory ruch, nawet architektura miejscami nieco podobna – choć oczywiście tysiąckrotnie gorsza od tworów mrocznych elfów. Mimo to, był poirytowany zaistniałą sytuacją, a tym bardziej nieobecnością przewodnika, na którym mógłby ją wyładować. Co prawda dookoła było sporo niższych istot, lecz Mizzrym nie był głupi i wiedział, że w pobliżu mogą być jacyś strażnicy, którzy mogą nie zrozumieć prostej, podstawowej drowiej potrzeby nabicia kogoś na pal, gdy ma się zły humor.

Przejście w tył z miejsca, w którym się pojawił niestety nie zadziałało, podobnie przechodzenie pod innymi łukami. Nawet próba rozmowy na ten temat z tubylcami nie odniosła skutku pożądanego, a jedynie wywołała szyderczych śmiech. I choć Desmond miał sporą ochotę ubić owe jednostki za to – panowie z wielkimi mieczami i sympatycznym wyrazem twarzy bezgłośnie oznajmiali, że nie byłoby to zbytnio wskazane. Tak więc, po ciężkim dniu, o ile jest w Sigil coś takiego jak dzień, Desmond udał się do Ulu. Tam ku jego uciesze małe diabelstwo chciało go okraść, chciało bo niespodziewanie zmieniło skład chemiczny na składający się prawie w 100% z węgla. Zapach, który unosił się z ciała diabelstwa uspokoił drowa i poprawił na tyle humor, że ten z uśmiechem na twarzy doszedł do samej Butli i Dzbana.

W środku rozejrzał się za kimś kto wyglądał na właściciela – i za ścieżką w miarę czystą i nie klejącą się, która do niego prowadziła przez salę główną. Z małej kieszonki wyszedł wtedy jego chowaniec, książkowy chochlik o imieniu Zaxis, rozejrzał się dookoła swoimi niebieskimi oczkami – Zaxis wyglądał nieco inaczej niż typowy książkowy chochlik. Zwykle są czerwone – łatwo dzięki temu spostrzec ich diabelskie pochodzenie, Zaxis był jednak niebieski i niezwykle wychudzony. Nadawało mu to nieco komiczny, jednocześnie uczony wygląd – Dlatego właśnie zainteresował się nim Desmond.

- Mistrzu! – krzyknął do drowa chochlik, na co „mistrz” go skarcił ostro wzrokiem.

- Przymknij się Zaxis, to nie pora, ani czas na twoje genialne obserwacje… - westchnął Desmond kładąc dłoń na głowie chochlika, aby się schował z powrotem.

- Ale Mistrzu! To nie jest już Toril! – uparcie dalej komentował chochlik.

- Tak, a dokładniej już od paru ładnych godzin, a teraz chowaj się, muszę porozmawiać z tym „szanownym” i nie chcę być zmuszony pokazywać mu jak dobrze opiekać chochlika, żeby mięso się nie przypaliło i było miękkie w środku. – odpowiedział drow, po czym Zaxis schował się ponownie w kieszonce coś szepcząc pod nosem.

Rozmowa z niedomytym właścicielem okazała się dość przydatna, drow dostał klucze do swojego pokoju i ostrzeżenie przed złodziejami, raczej z przyzwyczajenia niż grzeczności. Potem wyszedł na kolejne bezowocne poszukiwania drogi powrotnej. Przed wyjściem jednak sprawił sobie drugą sakiewkę na pieniądze. Tę właściwą trzymał schowaną po ubraniem, której dodatkowo pilnował Zaxis, tę drugą z zaledwie paroma miedziakami trzymał na widoku, mając nadzieję, niezwykle owocną jak się okazało, że jakiś kolejny młody złodziej zapragnie jej zawartości. Po kolejnym dniu poszukiwań musiał jednak wrócić do gospody i schować się przed ostrym światłem luminescencji – bardzo uprzykrzająca życie pora dnia.

>> Muszę pomyśleć nad jakimś środkiem zaradczym na to… << pomyślał siedząc w Butli i Dzbanie, w Sali dla Pierwszaków, jak ich zwano.

Wtedy do sali weszła ona – drowka o wyrazistych i drapieżnych rysach twarzy, typ urody, który był powszechnie uważany w Meznoberranzan za najbardziej atrakcyjny, tak też uważał Desmond. Lecz nie tylko jej twarz i krągłości zwracały uwagę mężczyzny, ale i skąpy strój w połączeniu z brakiem symbolu Lolth.

>>Degeneratka?<< Przeszło mu przez myśl, po chwili jednak uśmiechnął się do siebie i zobaczył, że do niego podeszła. Cała jego męskość, nie tylko psychiczna, ale i fizyczna, pragnęła jej, ale wychował się w Menzoberranzan, w mieście pająków, gdzie zdradza, knowania były równie niebezpieczne co piękno, lecz nie tak zabójcze. To właśnie uroda była jedną z przyczyn, dla których Desmond musiał opuścić miasto, a potem ku swej niezmiernej radości – znalazł się tutaj.

-Masz chwilę czasu- to nie było pytanie. Drow słyszał już ten ton, zresztą jej uroda sprawiała, że miał ochotę spełnić każde jej żądanie… dlatego, też jeśli ma to zrobić, to przynajmniej z klasą i nie bez walki – kobiety w Menzoberranzan lubiły czasem takie gierki.

-Tylko chwilę Pani?- uniósł brew do góry -Kobiety skąd pochodzę są raczej… bardziej wymagające…- zmierzył całą jej postać, wszystkie krągłości wzrokiem. - Ale cóż można poradzić, jesteśmy w Sigil i powinniśmy uszanować lokalną tradycję- dodał nieco cynicznie. Lubił zabawy słowne, miał nadzieję, że kobieta jest na tyle inteligentna, aby podjąć wyzwanie i zrozumieć aluzje, które jej wysłał – nie tylko tę o sexie, ale i tę, że jej pozycja nie jest tak wysoka jak w drowim mieście.

-Kobiety skąd pochodzisz chyba zanadto oszczędzają bicza samcze- raczej nie takiej odpowiedzi się spodziewał Mizzrym, chociaż nie brzmiała ona aż tak gniewnie jak reprymendy z ust starszych sióstr domu.

-Rozumiem, więc że ty miała byś ochotę to zmienić? – zaryzykował kontynuację flirtu, nie mógł okazać słabości, tu miał silniejszą pozycję niż w Menzoberranzan - Czego, więc jaśnie pani sobie życzysz? - odpowiedział z ciekawości po cóż takiego ta istota do niego zagadała.

-Możliwe samcze, możliwe- dłoń drowki opadła na wiszący na jej biodrze bicz, który pogłaskała nadzwyczaj pieszczotliwym gestem.-A życzę sobie po pierwsze poznać z jakiego jesteś planu. Nie z Feydark, to widać po stylu bycia.

- Hmmm... cóż mnie też trapi parę pytań, ot choćby dlatego w tak piękny, "jasny" dzień pewna drowia pani wybrała się na przechadzkę do pewnej taniej gospody, aby zagadać do nieznanego jej drowa, który do tej pory nie spotkał w Sigil żadnego innego członka swojej rasy... intrygujące, nieprawdaż? – uniósł lekko brew uśmiechając się grzecznie przy tym – Ale wracając do pytania, to tak - nie jestem z Feydark, nie widzę przyczyny, dla której miałbym to ukrywać, jestem z Toril, planu materialnego, konkretnie to z Menzoberranzan. – wstał z krzesła i ukłonił się lekko, po czym znowu usiadł - Desmond Mizzrym, do usług.

-Cieszę się, że zdajesz sobie z sprawę z tego, że urodziłeś się, by służyć matriarchatowi. I właśnie do posługi cię potrzebuję- drowka nie wyglądała ani trochę na zbitą z tropu pierwszą częścią wypowiedzi Mizzryma. Szczerze mówiąc, kompletnie ją zignorowała.

-Jakieś bezmyślne diablę skradło mój pas i kolczyki, łudząc się w swej bezmyślności, że ujdzie mu to na sucho- kobieta zgrabnie przeszła na drowie dorzecze elfickiego.- Ale ty Desmondzie na pewno udowodnisz mu, że się myli, prawda? Szczególnie, że potrzebujesz pomocy w Klatce.

Brew drowa mogła by już nie znieść większej ilości unoszenia do góry w ciągu jednak dnia, lecz ta która należała do Desmonda było wyjątkowo wytrzymała i uniosła się ponownie. <<W swojej bezmyślności... cóż z wyżyn intelektualnych chyba nie pochodzi...>> Zainteresowało go jednak ostatnie zdanie i tylko dlatego nie skomentował jej słownictwa.

- Ależ oczywiście pani, z wielką chęcią. Jeśli to nie kłopot to prosiłbym o jakieś szczegóły, jak wyglądał ten pas, kolczyki czy diablę... na pewno nikt nie zapłacze nad paroma zwęglonymi ciałami diabląt, lecz znacznie oszczędziłoby to czas poszukiwań.. i jeszcze, jeśli można, czy mogę poznać pani imię i jak mam się potem skontaktować z panią ponownie? – stare nawyki z Menzoberranzan wróciły, chyba zbyt często używał słowa "pani", ale kobiety u władzy lubią jak się im powtarza, że ją mają.

Twarz kobiety przeciął drapieżny uśmiech.
-Od razu bardziej mi się podobasz... Desmondzie Mizzrym- jeśli wziąć fakt, że nie nazwała go kolejny raz samcem, za dowód, to te słowa mogły być prawdziwe.-Ten sferotknięty nazywa się Mezoth. To krnąbrny złodziejaszek i włamywacz, który nie wie gdzie nie powinien chodzić. Ukrywa się gdzieś w Ulu, najpewniej w pobliżu Nocnego Bazaru. Sama bym go znalazła i zabiła, albo kazała to zrobić moim sługom, ale podejrzewam że diablę ma na tyle dużo oleju w głowie, by się nas wystrzegać. Ale niekoniecznie będzie się obawiać każdego mrocznego elfa z planu materialnego.

- Nazywam się Drisiml, Desmondzie, ale rozpytywanie o mnie nie przyniesie ci niczego dobrego. Jeśli udałoby ci się odnaleźć przy zwłokach Mezotha brązowy, skórzany pas z czterema błękitnymi kryształami i kolczyki z zielonych szafirów, to wtedy... - zatrzymała się na chwilę jakby się zastanawiając, po czym dodała:

-Udaj się do Niższej Dzielnicy do Kostnicy. Odnajdź na jej murach wyżłobione trzy iksy i kółko, tuż przy ziemi. Zamaż je wszystkie krwią, a wtedy mnie odnajdziesz..

Desmond wstał, uśmiechem na ustach się ukłonił i odpowiedział:

- Dziękuję za okazane zaufanie w moje umiejętności, pani Drisiml. Udam się natychmiast na poszukiwania i postaram się jak najszybciej odzyskać pani pas i kolczyki. Bywaj pani i bezpiecznej drogi. – po czym udał się do wyjścia z nadzieją, że nie jest już tak jasno.

Niestety było jednak dość jasno, na tyle, że Desmond musiał całą drogę iść z założonym kapturem, w którym było dość gorąca. Jednak niewiele to pomagało, więc musiał mrużyć cały czas oczy. Po drodze napotkał jakiegoś kupca, stragan nie był zbyt zadbany, co zresztą tyczyło się również sprzedawcy, ale wśród asortymentu jaki oferowały były binokle z zaciemnianą szybką. Sprzedawca żądał za nie 20 miedziaków i tyle też otrzymał, jako że Desmondowi się spieszyło. Mógł teraz spokojnie rozglądać się dookoła, same binokle nie korygowały w żaden sposób wzroku, tylko zaciemniały obraz, wynalazek podziemnych gnomów jak zachwalał sprzedawca.

Ludzie w Ulu nie byli zbyt pomocni, gdy się o coś ich spytane, ale gdy mogli zarobić na tym nawet jednego miedziaka stawali się istną studnią wiedzy. W ten sposób drow trafił do Nocnego Targu, a raczej okazało się, że cały czas w nim był, gdyż wzrokiem dostrzegł sprzedawcę od binokli. Tam najpierw rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem diabelstw noszących opisany pas i kolczyki, wątpił aby ktoś był tak głupi, ale głupota niższych istot podobno nie zna granic – była więc szansa. Potem wsłuchiwał się w plotki przechodniów i ich rozmowy. W końcu kogoś spytał, i jeśli i to nie poskutkowało – zaproponował parę miedziaków, czy nawet sztuk srebra, za informacje od handlarzy przy straganach. Ci ludzie potrafią stać przy swoich towarach całe dnie, muszą być ciągle uważni, aby nikt ich nie okradł – z tego powodu znają w mieście zapewne więcej złodziei niźli sami właściciele tegoż fachu. A jeśli i to by nie poskutkowało to miał zamiar sprowokować jakiegoś naiwnego złodzieja do próby kradzieży jego drugiej sakiewki i zagrozić mu utratą życia jeśli nie poda mu żądanych informacji.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 22-05-2009 o 22:24.
Qumi jest offline  
Stary 18-05-2009, 16:59   #3
 
Zaelis's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znany
Klatka działała mu na nerwy.
Nawykły do niekończących się stepów i tysiącach hektarów puszcz czuł się w mieście osaczony. Jego czuły węch szarpały co róż nowe wonie, uniemożliwiając mu ulubiony sposób tropienia. W dodatku jego ofiara zaszyła się w najbrudniejszej części, gdzie pełno jemu podobnych szumowin. Wszystko to działało Łowcy na nerwy, jego krew buzowała gniewnie w żyłach. Spacerował przez kilka godzin po ulicach wchłaniając nowe wonie, starając się wyłapać tą jedną, jedyną..niestety – bezskutecznie.
Najbardziej jednak byli Ci irytujący złodzieje, za wszelką cenę próbujący odebrać mu jego i tak skromny dobytek. Wpierw go to bawiło, ale kiedy złamał rękę już szóstemu rabusiowi od przybycia był coraz bardziej zdenerwowany, musiał się powstrzymać by nie sięgnąć po miecz i nie odrąbać kończyny. Na razie trzeba być cywilizowanym i nie rozlewać zbytnio krwi.

Na razie.

Sigil, z każdą chwilą działało mu na nerwy, jego krew buzowała. Każde nazwanie go trepem, niemal momentalnie powodowało złe lśnienie oczu i odsłonięcie kłów, skrywanych przez wargi, choć i to powodowało kolejne napady śmiechu. Każda minuta spędzona w Sigil była udręką, ale nie o to wszak chodzi. Chodzi o odnalezienie złodzieja, odrąbanie jego łba od ciała i zostawienie. W końcu jednak, znużony poddał się. Poszukać go wszak może jutro, nie zdąży daleko uciec. Udał się zatem do karczmy. Ta, którą pilnowały dwa trolle ominął szerokim łukiem, jego wrażliwe powonienie już było torturowane w tym obrzydliwym miejscu, zapach trolli mógł to tylko pogorszyć. Tak też udał się do „Płonącego Człowieka”, gdzie ze zdziwieniem ujrzał żywiołaka. Uśmiechnął się szyderczo, widząc jak istota miota się w swoim więzieniu, swojej własnej małej klatce, wewnątrz olbrzymiej klatki. Wspaniała ironia losu, doprawdy.

Zamówił miód, a przynajmniej coś co tu uchodziło za ten trunek i sączył go, wsłuchując się nadal w to co się dzieje. Wtem, w jego nos wpadł inny zapach. Mokre futro, piżmo..jego krew zagotowała się znowu, uśmiechnięte usta ukazały na chwilę kły, zaś włosy na całym ciele stanęły dęba. Wilkołak. Kiedy podszedł do niego skinął mu głową, starając się zachować opanowanie. Obserwował sylwetkę likantropa, analizował sposób w jaki się porusza, w jaki trzyma broń. Widział, że gdyby przyszło do starcia mógłby mieć z nim problem, choć uważał że dałby jednak radę. Ale nie o samą walkę wszak chodziło. Kiedy usłyszał gardłowe dźwięki uśmiechnął się lekko i skinął zapraszając głową, wskazując ręką wolne krzesło naprzeciw.
-Astiroth wita syna księżyca. Z chęcią wysłucha co wilczy brat ma do powiedzenia. Astritoh kocha dobre historie. – wypowiedział, ostrożnie artykułując słowa, jednak, nie mógł się powstrzymać od swej zwyczajowej gierki jaką prowadził z nowo poznanymi osobami. Uwielbiał zmieniając się mimikę twarzy, to zdziwienie ustępujące miejsca oburzeniu. Chciał też zobaczyć, czy nieznajomy mu wilkołak odgadnie, że shifter jedynie się z niego naigrywa z tym rodzajem mowy.
Wilkołak wyszczerzył cały garnitur swoich kłów przysiadając się do stolika.-Jestem Kieł i wierz mi, mam bardzo dobrą historię dla krewniaka. Widzisz tego żywiołaka?- pytanie albo było retoryczne, albo poza idioty zmyliła likantropa.

-Astiroth widzi ducha płomieni. Co z nim nie tak? – rzucił, zamierzając kontynuować farsę. Cóż, jeżeli jego „kuzyn” nie zdołał złapać że w tym momencie jest to tylko gra aktorska, świadczy jedynie o jego głupocie, a w naturze nie ma miejsca dla istot słabych i głupich.

-Pewnie wszystko jest tak, ale to tylko namiastka czegoś, co było maskotką tego miejsca wieki temu. Wiesz jak się nazywa ta karczma?- kolejne retoryczne pytanie.

-Astiroth nie jest głupi, wie że karczma nazywała się „Pod Płonącym Człowiekiem”. Kuzyn przejdzie do..powie co trzeba, a nie śmiać się z Astiroth. – warknął zirytowany, lekko mrużąc przy tym oczy. Pyszałkowatość i próba pokazania wyższości jednak działała mu na nerwy.
- Astiroth nie głupi, ale też nie stąd. Nie przesiąkłeś zapachem Sigil. Nie wszyscy przejmują się nazwą miejsca, w którym piją. Ale masz rację, to "Pod Gorejącym Człekiem". Nazwa wzięła się od pewnego czarodzieja żyjącego całe wieki temu. Nazywał się Ignus i poświęcił całe swoje życie zgłębianiu tajników magii ognia. Był potężny, bardzo potężny. Znacznie silniejszy niż dzisiejsi czarodzieje, którzy nie mogliby stawić mu czoła. Potrafił tworzyć ogniste kule, sprowadzać deszcz pożogi, spopielać ludzi samym spojrzeniem. O tak, był potężny.
I był też szalony. Pewnego dnia jego szaleństwo kazało mu spalić cały Ul. Całą tą dzielnicę. I wiesz co? udało mu się spalić do gołej ziemi jeden dystrykt zanim go powstrzymano. Potrzeba było do tego wszystkich czarodziei z Ula, ale się udało. Wiesz jak?


-Koniec farsy, kuzynie - powiedział Astiroth uśmiechając się od ucha do ucha - A teraz kontynuuj, jestem ciekaw jak historia się zakończyła. - powiedział już w swej zwyczajowej metodzie, porzucając maskę idioty. Jego twarz momentalnie nabrała o wiele bystrzejszego wyrazu, dorównując temu samemu poziomowi inteligencji jaki widać w oczach.

Pysk wilkołaka rozszerzył się w jednym z najstraszniejszych uśmiechów jakie widział w swoim życiu shifter.-Otworzyli w nim portal do planu ognia. Wyobrażasz sobie coś takiego? Żywe przejście do miejsca w którym nieustannie szaleje pożoga- nic tylko ogień i ogień i żar. To go dopiero powstrzymało.
Kieł przerwał na chwilę i wydawało się, że to już koniec historii. Lecz to nie była prawda- Powstrzymało, ale nie zabiło. Ignus żył, człowiek który nieustannie płonął, jego ciało się stopiło, mięso upiekło, krew wyparowała. Ale on wciąż żył. Bez ruchu, bez słowa, trwał trzymając się siłą woli życia. Taki był potężny. Magowie umieścili go w tym miejscu- wskazał palcem na żywiołaka ognia.-Był wizytówką tej tawerny i od niego wzięła swoją nazwę. Zniknął całe dziesięciolecia później. Legenda głosi, że ktoś przywrócił mu zmysły, a Ignus z wdzięczności ruszył za nim. Dobra historia krewniaku?


-Bardzo dobra, kuzynie. Ciekawa i zajmująca. Dzięki Ci za podzielenie się wiedzą o niej ze mną. - rzucił spokojnie dopijając znajdujący się w kuflu miód. - Ale dlaczego mi ją opowiedziałeś?
-Bo w Ulu otwiera się jej nowy rozdział krewniaku. Chcesz posłuchać?



-Zamieniam się w słuch, kuzynie,


-Na Placu Szmaciarzy istnieje arena walk- zaczął mówić przyciszonym głosem, jakby to była tajemnica.-Miecze, topory, włócznie, kły, czary. Lubisz walkę prawda krewniaku?

-To chyba oczywiste, czyż nie? Jestem łowcą, szukam walki i poluję na wartościowych przeciwników, choć zdarzają się oni rzadko. Kontynuuj.


-Klatkowicze też lubią dobrą walkę. Dlatego arena cieszy się popularnością ludu, ale urzędnicy nie pozwalają na taki przelew krwi. Dlatego arena jest tajna, a zabijanie jest na niej oficjalnie zabronione – rzucił wilkołak i zamilkł, a po chwili kontynuował
-Cztery lata temu pojawił się nowy gladiator, sprowadzony przez maga. Bardzo groźny gladiator...
Nazywa się Infernus i jest człowiekiem pochłoniętym przez płomienie. Mieszkańcy Ula, którzy pamiętają dawne legendy widzą w nim reinkarnację Ignusa. Jest tak samo szalony, tak samo ukochał ogień i tak samo lubi cierpienie. Dzierży ostrze po którym pełgają płomienie, lecz nie jest to magia ostrza. To żar jego ciała. Klatkowicze boją się, że w końcu spróbuje spalić Ul, co nie udało mu się we wcześniejszym wcieleniu.
- Świecące ślepia wlepione były oczekująco w Astirotha.

-Mam się go pozbyć?- zapytał mrużąc delikatnie oczy. Czuł, że jego ciało reaguje z podnieceniem na możliwość walki, czuł, że włosy powoli się unoszą. Tak, dreszcz emocji towarzyszący przed każdą walką był jednym z jego ulubionych uczuć. Zdziwił się natomiast gdy wilkołak się roześmiał. Cały trząsł się z wesołości, co nie podobało się parze Kolczastych Diabłów siedzących dwa stoliki dalej. Oba syknęły ostrzegawczo i dopiero to uciszyło Kła.
-To byłoby piękne krewniaku i wielu byłoby ci za to wdzięcznych. Ale Infernus pokonał już dziesiątki przeciwników, a kilku przez wypadek... zabił. Myślisz, że byłbyś w stanie pokonać ognisty żywioł?
-Nie wiem, Kuzynie. Niemniej byłoby to nadwyraz interesując. Co Ty proponujesz?
-Jeśli czujesz się na siłach, mogę powiedzieć ci gdzie znajduje się arena- likantrop znowu ściszył głos.
-Mów – odpowiedział krótko wbijając palce w drewno.
-Twój zapach mówi o tobie prawdę. Jesteś wojownikiem, od razu to wyczułem.
Arena znajduje się na Placu Szmaciarzy, to częściowa prawda. Ale żeby się do niej dostać musisz znaleźć zniszczony, przeżarty przez rdzę silos pamiętający jeszcze czasy zanim w tamtym dystrykcie otworzył się portal prowadzący w sam środek bitwy między diabłami a demonami. W tym silosie jest ogromna dziura. Jeśli przejdziesz przez nią trzymając w ręku jakiś śmieć: szmatę, złamany nóż, cokolwiek takiego, to otworzy się portal prowadzący do PodSigil. Tam wystarczy że spytasz kogoś o małą klatkę, a na pewno wskaże ci drogę.

-Zrozumiałem. Dzięki Ci, Kuzynie – rzucił z uśmiechem, malującym się na twarzy, ukazującym kły wyrastające z szczęk. Choć nie jest on tak imponujący jak ten jego rozmówcy, to jednak tworzył niewątpliwie dziwny widok.
-Jeśli go pokonasz, zabierz ze sobą trochę jego krwi. Udaj się z nią sto metrów na iglicę od areny. Jest tam ślepa, zawalona gruzem uliczka uliczka. Jeśli przejdziesz przez nią z tą krwią, przeniesie cię na dziedziniec budynku w którym będą czekać ludzie, którzy gotowi są wynagrodzić ci trud. – rzucił likantrop, wpatrując się błyszczącymi oczami w shiftera.
-Hm. Niech i tak będzie. – zakończył rozmowę i wstał, w tym samym czasie co wilkołak. Uścisnął jego przedramię i obserwował jak bestia wychodzi. Miał ochotę wyć z radości, jednak jeszcze nie czas na to. Ruszył do karczmarza, gdzie wynajął pokój, by przespać się przez kilka godzin.

O świcie wyruszył kierując się wspomnianego w rozmowie placu.
 
Zaelis jest offline  
Stary 18-05-2009, 20:51   #4
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Wychodząc z domu informacji, doszedł do wniosku, że jutro wraca pod postacią kogoś wiele bardziej groźnego niż człowiek. A choć postać szlachcica Ribiery najbardziej mu odpowiadała, to jednak w takim miejscu, będzie musiał wyglądać inaczej, może jako drow albo jeszcze ktoś inny uzyska więcej informacji. Koniecznie musi się dowiedzieć jaka rasa, ma tu największy posłuch. Nagle usłyszał za sobą kobiecy głos.
-Przepraszam pana. Wygląda pan, jakby mógł mi pomóc. -

Cholera, nawet nie zauważyłem jak do mnie podeszła, muszę się bardziej skupić.
Alvin, spojrzał na kobietę, przez chwilę rozmyślał nad tym czy jej nie zignorować, ale to należałoby w jego charakterze. Zamiast tego skłonił lekko głowę i odpowiedział.
- A czym mógłby tak pięknej Pani służyć, taki pierwszak jak ja? -

-Pierwszak czy nie, wychodzi pan niezadowolony z Hali Informacji. Oznacza to, że nie otrzymał pan informacji, na którą liczył. To oznacza, że szuka pan jakiejś odpowiedzi, czyli nie jest bezmyślnym trepem. Ach, mam przeklęty zwyczaj komplikowania rzeczy. Po prostu wydał mi się pan osobą inteligentną, a pomocy kogoś takiego właśnie potrzebuję- odparła kobieta, dość chaotycznie zresztą.

- A więc słynny kobiecy instynkt po raz kolejny nie zawiódł. Nie obiecam Pani pomocy, ale z pewnością, wysłucham, i być może pomogę. - odparł, rozejrzał się po ulicy - Ale to nie jest dobre miejsce na rozmowy, nie znam za dobrze okolicy, jeśli poprowadzi Pani do jakiejś dobrej karczmy, to tam z pewnością będzie czas na rozmowy. Nazywam się Recco Ribierra. - ukłonił się w stronę kobiety, - Ale proszę się do mnie zwracać Recco. -

Kobieta uśmiechnęła się wdzięcznie
- Nazywam się Anastazje deVire, a w tej Dzielnicy jest na szczęście dość spokojnych karczm o ile mi wiadomo. Jeśli pozwoli pan ze mną.-

Alvin wyciągnął rękę, tak jak pamiętał, że robił to jego ojciec, kiedy prowadził matkę na bal, lub na spacer.
- I słusznie odgadła Pani, że nie dowiedziałem się tego co chciałem. Mam wrażenie, że wie Pani o wielu rzeczach, które wydarzyły się wokół mnie, lub jest Pani niezwykłym obserwatorem. - Zagaił podczas drogi do karczmy.

-Nie wiem o panu niczego, poza pana imieniem. A mój ojciec nieboszczyk pewnie powiedziałby, że w ogóle nic nie wiem. I tutaj właśnie rodzi się mój problem. -

- Z całym szacunkiem dla Pani zmarłego ojca, ale z pewnością przesadziłby mówiąc takie rzeczy. Słucham więc na czym polega Pani problem. Postaram się pomóc najlepiej jak będę umiał. -

-Mój ojciec odszedł niedawno i wciąż noszę po nim żałobę. Pozostała jednak sprawa jego spadku, o tym jednak nie będę mówić na ulicy-
Anastazja jedynie przyspieszyła kroku by jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym lokalu.

>> Jeśli szuka prawnika lub księgowego to na niewiele się zdam, ale jeśli szuka negocjatora, to dobrze trafiła. Pytanie co ja z tego będę miał. Sama może nie znać, ani portali, ani rytuałów, ani kluczy. Z drugiej strony jest szlachcianką, być może ważna, a to z kolei znaczy, że albo zna kogoś ważnego, a może nawet jej ojciec miał jakieś księgi w kolekcji<< Ruszył za Anastazją w milczeniu do lokalu jak wybrała.

Gdy znaleźli się na miejscu kobieta rozejrzała się niespokojnie po wnętrzu i wybrała najbardziej ustronny stolik. Dopiero tam przyciszonym głosem zaczęła wyjawiać w czym tkwił jej problem.
-Mój ojciec nieboszczyk był za życia czarodziejem i zgromadził niemałe pieniądze sprzedając swoje magiczne wyroby. Majątek nie odgrywał jednak w jego życiu większej roli. Magia była dla niego całą pasją, którą chciał przekazać także mnie. Ja jednak nie miałam nigdy do tego głowy. Zostałam artystką, malarką. Moje prace wiszą w muzeach Klatki, lecz ojciec do końca życia nie mógł zaakceptować mojego wyboru. Po śmierci także nie. Dlatego w ostatniej woli napisał, że jego pieniądze maja być w całości wykorzystane na wykupienie moich prac i zniszczenie ich. Jedynym prawnym wyjściem jest, żebym rozwiązała pozostawione przez niego magiczne zagadki. Gdyby mi się to powiodło, pieniądze przypadły by mnie. Ale ja nie mam pojęcia jak rozgryźć te ostatnie złośliwości mojego ojca. -

Alvin wysłuchał jej, przez chwilę milczał, a potem odpowiedział.
- Za dużo zbiegów okoliczności, ale cóż. Powiedz mi proszę Pani co to za zagadki? Czy musisz je wykonywać osobiście? - Ciekawe jak potężnym magiem był jej ojciec. To robi się coraz ciekawsze. - I proszę nie obraź się na mnie ale chciałbym też wiedzieć, jaką rolę przewidujesz dla mnie po tym jak ci pomogę?-

-Oczywiście rozumiem, że nikt nie pomoże mi bezinteresownie. Pieniądze odgrywają dla mnie tak samo małą rolę, jak odgrywały dla ojca. Obiecuję panu połowę tego, co po sobie zostawił. Niestety nie wiem ile tego jest. Gdyby zechciał mi pan pomóc, musiałby się zgodzić na połowę niewiadomej. Co do zagadek... znam na razie tylko pierwszą. I nie wiem ile ich jest jeszcze po niej. Wszystko wskazuje na to, że żeby poznać następną, trzeba najpierw rozwikłać obecną. Czy zdecydowałby się pan mi pomóc? Nie wydaje mi się, że ojciec naprawdę wymagałby ode mnie wiedzy magicznej. Tutaj po prostu chodzi o jego ułożony styl myślenia. Taki... ścisły. -

- Brzmi to ciekawie. Tak, z chęcią Pani pomogę, ale jeśli chodzi o zapłatę, to pieniądze nie grają dla mnie także zbyt wielkiej roli, zwłaszcza, że choć Sigil to centrum, to zamierzam szybko stąd zniknąć. Dlatego jako zapłatę wolałbym skromne 10% i dostęp do magicznych bibliotek Pani ojca. Ewentualnie jeśli jego magiczne przedmioty lub przyrządy nie będą Pani potrzebne, to możemy nawet wtedy zapomnieć o tych 10 procentach. No chyba, iż okaże się że owej fortuny jest za mało, wtedy obiecuję, pomóc, dobrze sprzedać magiczne przedmioty Pani ojca i nie wziąć nic. Co Pani na to? -
Uśmiechnął się przyjaźnie, a widząc jej zdumienie dodał - Ja także uważam, że na świecie przydało by się więcej bezinteresowności. -

Uśmiech kobiety wprost promieniał. Czarodziej miał wrażenie, że rzuciłaby mu się na szyję, gdyby nie żałoba i miejsce. -Zgadzam się oczywiście. Może miał pan rację, że mam kobiecą intuicję? -

>>Tak ja też mam intuicję, choć często zawodną<< dodał w myślach, a na głos powiedział.
- Czy ma Pani pierwszą zagadkę ze sobą, czy musimy się do niej udać? Powiem szczerze, że dziś jadłem tylko lekkie śniadanie, a ten lokal wygląda na dobry. Pozwoli się Pani zaprosić na obiad? - Nie czekając na odpowiedz skinął ręką na kelnera.

-Nie mam ze sobą przedmiotów potrzebnych do jej rozwiązania, ale zadanie chyba można rozwiązać w teorii. Mój ojciec skonstruował urządzenie pozwalające zmierzyć siłę aury magicznej przedmiotów. Nie wiem jaki miał w tym cel, ale ostatecznie nie jestem czarodziejką. Jeszcze przed śmiercią celowo uszkodził ten miernik i teraz wygląda na to, że rozpadnie się najwyżej po kilku użyciach. Z tego co mi wiadomo, w ogromnym uproszczeniu jego sposób działania jest taki do jednej szklanej kapsuły wkłada się badany przedmiot, a do drugiej przedmiot kontrolny. To ustrojstwo powinno wtedy jakoś podać proporcjonalną siłę przedmiotu. W ramach pierwszej zagadki ojciec zostawił mi dziewięć kluczy, które nasączył magiczną energią. Jeden z nich zawiera prawdziwe zaklęcie, potrzebne do otworzenia kufra z kolejną zagadką. Kłopot w tym, że jeśli ojciec nie kłamał w ostatniej woli, to kufer przyjmie tylko jeden klucz. A ja muszę wybrać ten właściwy.-

- Jeśli każdy z nich jest nasączony energią magiczną, to jak owo urządzenie ma rozpoznać tylko siłę to na niewiele nam się zda. Rozumiem, że prawdziwe zaklęcie ma silniejszą aurę od tych bezużytecznych. - Widząc zbliżającego się kelnera zamilkł, a gdy tamten podszedł powiedział - Poprosimy dobre wino, nie za mocne, i coś do jedzenia. Na co ma Pani ochotę? - Zwrócił się do Anastazji, a gdy wybrała dodał - Dla mnie to samo. - Kiedy kelner odszedł po zamówienie kontynuował rozmyślania - Kluczy jest dziewięć, co oznaczało by, że najlepiej przeprowadzić dziewięć testów. Z kolei maszyna może tyle nie wytrzymać. Zakładając, że osiem kluczy ma taką samą moc, a jeden jest potężniejszy, wystarczyło by przeprowadzić cztery testy, ale nadal nie wiemy, czy maszyna tyle wytrzyma. Dobrze było by najpierw naprawić ową maszynę. Nie zapytałem jeszcze, czy mamy jakiś limit czasowy na rozwiązanie owych zagadek? -

Po otrzymaniu zamówienia, najpierw zajął się winem. Przyjrzał się etykiecie i pieczęci winnicy, i choć nie rozpoznał winnicy zamierzał na przyszłość mieć już zdanie o choćby jednym rodzaju win z Sigil. Wyjął korek i zbliżając go do nosa delikatnie powąchał. Zapach miał lekką sugestię słodyczy i dziwny zapach, którego Alvin w tej chwili nie zidentyfikował. Nalał wina do jednego z kielichów, tu postanowił zapamiętać, aby dorzucić coś ekstra dla karczmarza, że dał mu szklane kielichy i że były trzy, gdy kielich był już w połowie pełny, podniósł go lekko do światła i przechylając sprawdzał czy wino jest odpowiednio oleiste, faktycznie po brzegach kielicha ściekało dość leniwie. Wreszcie powąchał wino w kielichu, zamykając przy tym oczy. Odstawił kielich na tacę, nalał połowę wina do drugie i wypił nieduży łyk. Całkiem dobre, nie to co wina które pijał na statku kapitana Visquero, a później te które zamawiał dla siebie, ale dobre. Nalał drugi kieliszek i podał go Anastazji. Większość ludzi, gdy widziała po raz pierwszy jak de'Maus kosztował win była albo rozbawiona, albo zaszokowana. On jednak nie przejmował się tym zbytnio, uczynił z tego rytuał, tyko on i kapitan Visquero, znali prawdziwe znaczenie tej czynności. Gdy ktoś pytał, po co to robi, Alvin potrafił przez długi czas wyjaśniać jak dochodzi do powstawania wina i jak wiele czynników ma wpływ na jego smak, barwę, zapach i jakość. Większość nie wytrzymywała tego wykładu i tylko nieliczni mogli dotrzeć do końca, aby poznać jego prawdziwe znaczenie.

Czekając na resztę zamówienia powiedział.
- Wracając do problemu z kluczami, zeszliśmy do czterech prób, ale to według mnie wciąż za duża liczba. Gdyby spróbować wybrać losowy klucz i go odłożyć, zostałoby nam osiem kluczy, podzielimy je na dwie grupy po cztery, w ten sposób wkładając do komory po jednej grupie, sprawdzimy czy któraś jest potężniejsza, jeśli nie to znaczy, że klucz który odłożyliśmy jest najpotężniejszy. Jeśli natomiast okaże się, że jedna z grup ma większa moc, wtedy odrzucamy ten pojedynczy niebiorący udziału w eksperymencie, i te cztery, z grupy o mniejszej mocy, pozostałe cztery klucze dzielimy na dwie grupy po dwa klucze i powtarzamy mierzenie, powinniśmy po raz kolejny uzyskać uzyskać wynik wskazujący silniejsza grupę, w tej grupie mamy dwa klucze, więc teraz wkładamy każdy klucz i wykonujemy trzeci pomiar, który wskaże nam najpotężniejszy klucz. Czyli w najlepszym wypadku potrzebujemy jednego pomiaru, w najgorszym trzech. - Napił się winna, smakując je powoli, przyjrzał się Anastazji i kontynuował. - Oczywiście to ma sens tylko wtedy, jeśli założenie że osiem kluczy jest tej samej mocy, a jeden potężniejszy, w przypadku gdy osiem będzie tej samej mocy a jeden słabszy, musimy zastosować, taką sama metodę, jednak w momencie gdy będziemy mieli dwie grupy po dwa klucze i okaże się, że one maja taką sama moc, to będzie znaczyło, że w wcześniejszej grupie czterech jeden z kluczy miał moc mniejszą. Następnie postępujemy tak jak wcześniej. Tym sposobem wracamy do czterech pomiarów. Zakładając najczarniejszy scenariusz, każdy z kluczy ma inna siłę mocy. Nie powiedziała mi Pani Anastazji czy mamy limit czasowy. -

-Mam tydzień na dostanie się do skarbca. Jeśli mi się to nie uda, pieniądze zostaną wykorzystane zgodnie z ojcowską wolą. -

-
hmmm... więc niema co tracić czasu zwłaszcza, że nie wiemy ile zagadek jeszcze przed nami. Z tego co kojarzę, zaklęcia magicznego maskowania maja słabsza aurę, więc możemy przyjąć z dużą dawka pewności, że właściwe jest założenie, które zrobiłem na początku. Nie pozostaje nam nic innego jak zjeść posiłek i pójść obejrzeć, owe klucze i urządzenie. -
Dokończyli posiłek, a przy wyjściu Alvin zapłacił dokładając jedną złota monetę dla karczmarza, ze słowami.
- To za dobry wybór wina. -




Anastazja zaprowadziła do miejsca, gdzie znajdowały się klucze oraz dziwne urządzenie.
- Będę potrzebował teraz chwili samotności, droga Pani, muszę się skupić i spróbować zrozumieć dokładnie zasadę działania urządzenia, a może odkryję ile mamy prób, lub jak to naprawić. -

Aparat wygląda mniej więcej tak jak opisała go Anastazja i jak Alvin go sobie wyobraził. Dwie szklane komory o pojemności około 2 litrów były połączone szeregami rurek do dokładnie skalibrowanych magicznych kryształów. Wkładając do jednej komory wstawić przedmiot o znanej mocy, a do drugiej o nieznanej, to kryształy zajarzą się w sekwencji pozwalającej odczytać stosunkowy poziom mocy badanego przedmiotu. Kłopot w tym, że kryształy są popękane i szlag je trafi najdalej po dwóch użyciach. Być może rytuał naprawy by coś pomógł, ale nie wiadomo ile będą kosztowały części i czy będą dostępne. Usiał i przyjrzał się kluczom, podzielił je na stoliku na którym leżały. Najpierw wybrał jeden i odłożyła bok, pozostałe podzielił na cztery pary. Przesunął dwie pary przed siebie i nakreślił nad nimi palcem napis „pierwszy test”, a pod nim dopisał „siły równe”. Napis lekko lśnił błękitem i wydawał się jakby co sekunda pojawiał się na nowo. Przesunął teraz wzrok nad następne dwie pary i napisał „drugi test”, i poniżej „siły równe”.
- Wynika z tego, że to jest właściwy klucz -Podniósł ten klucz, który odłożył na początku. Położył go ponownie i rozważył inne możliwości kombinacji z czterema parami, wszystkie zakładały minimum trzy próby. Nagle przyszło oświecenie. TRZY. Podzielił na stole jeszcze raz klucze ale tym razem na trzy grupy po trzy klucze, jedną odsunął na bok, a nad dwoma napisał „próba pierwsza”, a po chwili dopisał „siły równe/nierówne” wybrał trzecią grupę, odłożył jeden klucz, a nad dwoma napisał „próba druga” i „siły równe/nierówne”.


- Pani Anastazjo- Zawołał. - Mam rozwiązanie.-
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 18-05-2009 o 21:27.
deMaus jest offline  
Stary 21-05-2009, 18:01   #5
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Poznawanie nowych miejsc było nieodłączną częścią wędrówki. Wędrówka – przemieszczanie się z nie do końca poznanego punktu do całkiem nieznanego punktu... częścią życia. To nawet nie była filozofia życia... To po prostu było życie.

Podróż.

Wszystko co pamiętał, wszystko co ukształtowało jego jestestwo – to była podróż... Nawet teraz wysłano go w podróż w jednym – niemalże nieuchwytnym – celu... Podświadomie ścisnął w dłoni niewielką ozdobę i przyspieszył kroku. Słońce powoli chowało się za horyzont i wydłużało cienie. Nadchodziła jego ulubiona pora dnia, pora, której wielu się bało.

Postanowił jednak znaleźć jakieś miejsce na spoczynek – z dala od szlaku, z dala od ewentualnych towarzyszy... Odchodząca w bok dróżka wydawała się ciekawą alternatywą do poszukiwania czegoś w głuchej kniei. Po chwili doszedł do opuszczonych ruin. Miejsce to było dobre – jak każde inne. Dach nad głową bez konieczności rozstawiania namiotu był niewątpliwym atutem miejsca...
Przez całe popołudnie zanosiło się na deszcz i Thorm obawiał się, że w końcu lunie – w najmniej oczekiwanym, a tym samym najmniej odpowiednim momencie...

Magia była zawsze trochę dziwnym aspektem funkcjonowania świata – tym razem też nie starał się zrozumieć, czy nawet rozpoznać, co spowodowało, że był w jednej chwili w zupełnie innym miejscu niż jeszcze moment temu... Po prostu – był. W mieście – nieznanym i nietypowym, które wyrosło przed jego oczami. Dosłownie wyrosło, czy może raczej należy powiedzieć pojawiło się w wyniku nie do końca zrozumiałych okoliczności, dla wygody zamkniętych słowem „magia”.

Poznanie miasta, nazywanego przez mieszkańców Miastem Drzwi - zajęło mu trochę czasu. Jego ogrom i majestat porażał. Takiego natłoku budowli nie widział jeszcze nigdzie indziej...

Podziwiał właśnie architekturę i wykonanie kolejnego zapierającego dech w piersiach budynku. Choć powoli zaczynało docierać do niego dlaczego miasto było tak piękne i oszałamiające. Musiało być. Zamknięci w tej Klatce – przecież sami tak je nazywali – ludzie i inni, których nawet nie starał się nazywać, musieli tworzyć monumentalne i piękne rzeczy tylko po to, aby nie oszaleć...

Puki co jednak – wolał się skupić na podziwianiu... Oczywiście – mając na uwadze, że trzeba zrobić wszystko, aby się stąd wydostać. Bo każda klatka ma jakieś wyjście. Jakieś...


Szarpanie za nogawkę przerwało bieg jego myśli. Było zbyt nachalne, aby był to złodziej, chyba że początkujący... Błyskawicznie spojrzał w dół i zdziwienie przemknęło przez jego twarz. Dziecko, mała dziewczynka, zapłakana szarpała go za nogawkę.

- Musi mi pan pomóc. – jej słowa spowodowały, że jeszcze bardziej oniemiał. Przykucnął, aby zrównać się wzrokiem z dzieckiem. Może miał nadzieję, że to ona się pomyliła... Może nie lubił patrzeć na ludzi z góry... Może... Dziewczynka wydawała się zadowolona z tego, że zwrócił na nią uwagę, może nie był pierwszym, z którym usiłowała porozmawiać?

- Opowiedz mi dokładnie co zaszło. Gdzie to się stało? Dlaczego sądzisz, że twoją mamusię porwano? Kto to zrobił? Czy coś widziałaś? – mówił spokojnie, wiedząc, że sam ton głosu pozwala na uspokojenie rozmówcy. Miał więcej pytań, ale na niektóre w ogóle nie uzyska odpowiedzi... Nie było więc pytać: „Skąd mnie znasz?” Ponieważ wyglądało na to, że dziecko po prostu wybrało kogoś z tłumu, kto się nim zainteresował i kto w jej, dziecięcej, ocenie wyglądał na „dobrego człowieka”. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę z niezręczności całej sytuacji – nie znał miasta, ani panujących w nim praw; samemu również ciężko było coś zdziałać – jeżeli doszłoby do rozwiązań siłowych... To wszystko powodowało, że był naprawdę niezbyt odpowiednią osobą do prowadzenia poszukiwań, ale cóż – nie zamierzał zostawić dziecka całkiem bez pomocy...

- Uspokój się i opowiedz wszystko dokładnie - gmach Sensorium i uliczni artyści będą musieli poczekać... Rozejrzał się dyskretnie po okolicy uświadamiając sobie, że kiedy tak stał z rozdziawioną gębą i wpatrywał w płaskorzeźby zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością. A to może kosztować bardzo wiele... Zbyt wiele...
 
Aschaar jest offline  
Stary 22-05-2009, 21:29   #6
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Portal jaśniał srebrnym owalem, unosząc się kilka cali nad piękną posadzką w Hali Wiedzy. Gdzieś w jego głębi, przez srebro powierzchni przebijały jakieś poruszające się humanoidalne sylwetki i szaro-bure tło świata po drugiej stronie. Spojrzał po raz ostatni na promienie słoneczne, przebijające się przez rżnięty z wodnego kryształu sufit budynku. Tam dokąd się wybierał, ponoć nie było Słońca. Wreszcie przeszedł przez portal, by znaleźć się w nieznanym.


W nozdrza uderzył go niesamowity fetor, a oczy osłonił rękawem, bo powietrze było wypełnione tak dużą ilością pyłów i dymu, że po policzkach spłynęło mu kilka łez, wyciśniętych przez gryzący smog. Nabrał w płuca powietrza i zakrztusił się, przyzwyczajone do krystalicznie czystego powietrza Miasta Pieśni narządy, powoli przystosowały się do nowych, ekstremalnych warunków. Po chwili odjął dłoń od twarzy i rozejrzał się wokół.

Widoczność była ograniczona do kilkunastu metrów, w dalszej odległości wszystko było spowite szarawą mgłą. Podłoże przypominało litą skałę, a gdzieniegdzie przez wąskie szczelinki wyrastało z niego dziwne czarno - listne kolczaste pnącze. Wszystko wydawało się eladrinowi dziwne, tak jak mówili mu Mędrcy Miasto Drzwi zbudowane było we wnętrzu pierścienia lub kuli, tego akurat nie byli pewni, także z każdym krokiem wydawało mu się, że idzie pod górę. Grawitacja za to działała normalnie… i chwała bogom.

Erevan zadziwił się tłokiem jaki panował na ulicach. Chodniki i uliczki wypełnione były po brzegi wędrującymi przechodniami. Tłum składał się chyba z każdej rasy znanej bogom, ludzie pędzący gdzieś, dostojnie chodzące elfy i jego pobratymcy, dumnie kroczące krasnoludy, kilku potężnych goliatów, żywiołaki, genasi, dużo było diabelstw i innych demonicznych przedstawicieli. Słowem wielorasowy, różnokolorowy i składający się z przedstawicieli najdziwniejszych nawet profesji tłum. A on od kilku chwil był jego częścią.

Nikt nawet się nie zdziwił nagłym jego pojawienie, tylko jakiś kulawy pies, leżący w brudnej uliczce podniósł głowę, by po chwili położyć ją z powrotem na łapach i na powrót zamknąć oczy. Najwyraźniej takie sytuacje były tu na porządku dziennym.


Nikt nie zdziwił się pojawieniem wysokiego i szczupłego eladrina, biało – szare włosy opadały mu do ramion, a niebieskie niczym błękit nieba oczy omiatały czujnie okolicę. Ubrany był w ciemno – zielony kaftan i takież same spodnie. Odzienie wykończone było haftowanymi złotymi nićmi symbolami Corellona – Słońca i Obrońy, Pana Miecza. Za ochronę służyła mu skórzana zbroja, której elastyczność i lekkość zdradzały piękną eladrińską robotę. Ciężki płaszcz z szerokim kapturem, teraz jednak zdjętym dopełniał reszty ubioru.

Prosta ale funkcjonalna rękojeść miecza, wystawała ze skórzanej pochwy. Jedyną ozdobą tej broni była czapla wytrawiona na tworzywie rękojeści. Kilka małych sakw i sakiewka sąsiadowały przy pasie z mieczem.

W zasadzie nie wiedział dokąd ma pójść. To miejsce było dla niego całkiem obce, a slaad, którego miał wyśledzić i odzyskać Oko, mógł być wszędzie. Nie miał zamiaru otwarcie o niego rozpytywać, mogłoby to zdemaskować jego misję i już nigdy nie odnalazłby uciekającego między planami demona. Musiał znaleźć miejsce, gdzie bez zwracania na siebie uwagi zorientuje się w mieście i będzie mógł rozpocząć poszukiwania.

Ruszył przed siebie, nie bacząc na kierunek…. W końcu i tak nie wiedział gdzie ma pójść.

Fetor nie ustawał, a miejscami, gdy mijał kolejne wąskie zaułki, wypełnione piętrzącymi się górami odpadków jego intensywność się zwiększała. Widoczność też nie była najlepsza… kiedy stanął przed ogromnym budynkiem, strzelającym w „górę” niezliczoną ilością kominów i szybów wentylacyjnych, chyba znalazł odpowiedź na zanieczyszczenie powietrza. To coś przed czym stał i zadzierał głowę było monumentalną manufakturą, równie monumentalnie zanieczyszczającą powietrze.

Na placu przed budynkiem biegało kilka Ostrzaków… Erevan nie spotkał jeszcze osobiście żadnego przedstawiciela tej rasy, dlatego też przystanął na chwilę przyglądając się ich poczynaniom.

Nagle jeden z nich podbiegł do niego, obwieszony był torbami i różnymi paczuszkami:

- Witaj nieznajomy, doskonałe brzytwy i gwoździe oferuję, prosto z Wielkiej Zbrojowni – wskazywał na dymiący kominami budynek za sobą – okazja panie! Tylko pięć miedziaków za pudełeczko… pierwsza jakość dostojny eladrinie.

- Nie chcę gwoździ, ostrzaku. Mam za to inną propozycję – wyciągnął z mieszka srebrną monetę – jestem tu nowy. Szczerze mówiąc nie wiem gdzie mam iść i co robić. Nie wiem nawet gdzie jestem dokładnie, a chciałbym znaleźć miejsce, gdzie można by odpocząć nie dusząc się dymem. Nie znasz może takiego miejsca?

- A Pierwszak!!! – zaśmiał się kupiec – Że też od razu nie poznałem… W Niższą Dzielnicę rzuciły was panie plany. W dumę i podporę Sigil, wielką manufakturę, tylko tu robi się takie gwoździe jak nasze, nie zechcesz panie może jednak kupić? – umilkł pod zrezygnowanym spojrzeniem Erevana. – Odpowiednim miejscem dla was może być Sztylet i Firkin, dość spory zajazd. Wystarczy iść około trzysta metrów prosto, a potem skręcić w szeroką uliczkę w prawo… - oczy Ostrzaka, cały czas wbite były w srebrną monetę.

- Dzięki za pomoc – eladrin rzucił mu monetę i uprzedzając pytanie kupca powiedział – i na pewno nie chcę kupić tych gwoździ.




Wskazane przez sprzedawcę miejsce było idealne, Eveningfall nie mógł się nadziwić, że wśród tych walących się budynków i ruin, manufaktur i kominów może istnieć takie miejsce. Pełne zieleni, światła i czystego powietrza. Wśród gości przeważały elfy, eladrini, zauważył także kilku briaurów i dev.

Zamówił sobie skromny i lekki posiłek, uzupełniony karafką dobrego wina. Nie było także problemu z zarezerwowaniem pokoju na noc.

-Potrzebuję pomocy. Czy może mi pan pomóc? – dźwięczny i melodyjny głos wyrwał go z zamyślenia. Podniósł oczy i ujrzał kobietę z jego rasy, wyjątkowo piękną, choć kobiety eladrinów zawsze były smukłe i emanujące wręcz urodą, to jednak ona była naprawdę zjawiskowa.



Erevan wstał od stołu i przywitał się:

- Jeśli tylko będę w stanie pomóc, Pani, to chętnie oferuję pomoc. Nazywam się Erevan.

- A ja Miranda. Wygląda pan na kogoś silnego. Jest pan najemnikiem, żołnierzem?

- Raczej strażnikiem, obrońcą, pani. W czym mogę Ci pomóc, sam wprawdzie w Sigil jestem nie długo, ale jeśli będę w stanie z chęcią pomogę. Co Cię sprowadza do tej niegościnnej krainy Mirando?

-Cóż... ja tu mieszkam- odparła jakby trochę zmieszana.- To znaczy nie do końca w tej Dzielnicy, ale w Klatce. A jeśli naprawdę jest pan strażnikiem to zsyłają mi pana niebiosa.

- Dlaczego jeśli można wiedzieć? Cóż Cię kłopocze, moja droga? Usiądź Pani i porozmawiajmy, przy tym szlachetnym trunku. - odsunął jej krzesło i wskazał na czerwone wino, stojące w kryształowej karafce.

Kobieta faktycznie usiadła i z wdzięcznością przyjęła proponowane wino. Upiła jego łyk próbując się jakoś pozbierać i zabrać do składnego przedstawienia swojego problemu.
- Nie bój się moja droga, nic tu nie grozi, mów co Cię trapi.

-Otóż to nie ja sama mam problem, tylko moja siostra: Annalise. Zakochała się w chłopaku z Ula i nie chciała słuchać żadnych argumentów, że zamieszkanie z nim to głupota. I w końcu wylądowała tak nisko, jak to tylko możliwe w Sigil: na Placu Szmaciarzy. Pewnie straciłabym z nią kontakt na zawsze, gdyby nie rodowa pamiątka.- Miranda położyła dłoń na swoim naszyjniku.- Moja siostra ma taki sam. Pozwala on kontaktować się na wielkie odległości, więc wiedziałam co się z nią dzieje. Aż do niedawna.Ukochany Annalise umarł, został zabity przez bandytów z Placu. To było trzy dni, zapłakana siostra opowiedziała mi o tym i od tamtego dnia kontakt się urwał. Nie odpowiada na moje wołania... bardzo się o nią boję.

- Możesz mi coś więcej opowiedzieć o tym miejscu - Placu Szmaciarzy? I o mężczyźnie twojej siostry? Czym się ostatnio zajmowała? Potrzebuję więcej informacji Mirando, poprosiłbym Cię byś mi towarzyszyła, bo łatwiej rozpoznałabyś siostrę, ale to może być zbyt niebezpieczne.
Eladrinka powoli się uspokajała. Najwyraźniej Erevan miał na nią kojący wpływ.

- Plac Szmaciarzy to najgorszy dystrykt najgorszej Dzielnicy w Sigil- słowa te zabrzmiały w ustach kobiety jak najgorsze przekleństwo.- Góry śmieci, ruin i ochłapów. Podobno dawno temu była to normalna część miasta, ale otworzył się w niej portal przez który przeszły demony i diabły, zaraz zabierając się do kolejnej bitwy w swojej Wojnie Krwi. A mężczyzna mojej siostry... nazywał się Tom i był skurlem bez miedziaka przy duszy. Ale moja siostra jakoś go spotkała, zakochała i... przepadła. Porzuciła wszystko, byle tylko z nim być. A na Placu Szmaciarzy nie można prowadzić normalnego życia. Tam się walczy o przetrwanie...
- Rozumiem, że próby kontaktu przez bliźniacze naszyjniki nie przynoszą rezultatu. To nie musi oznaczać najgorszego Mirando, istnieje wiele sposobów na zagłuszanie ich działania. Wyruszę tam natychmiast, życzysz sobie iść ze mną? Postaram się zapewnić Ci maksimum bezpieczeństwa, ale zrozumiem jeśli nie będziesz chciała pójść.

Eladrinka spuściła zawstydzona głowę.- Boję się. Plac to niebezpieczne miejsce, a pan nie upilnuje przecież dwóch bezbronnych kobiet.

Miranda umilkła na chwilę.- Moja siostra wygląda bardzo podobnie do mnie, ale ma czarne włosy. Poza tym wyglądamy jak bliźniaczki. Wszyscy nasi znajomi tak mówili kiedy jeszcze byłyśmy razem. Błagam, niech ją pan odnajdzie. Odwdzięczę się najlepiej jak mogę.

- Z chęcią Ci pomogę Mirando, rozumiem też, dlaczego nie chcesz pójść. Pójdę na ten plac jeszcze dziś. Może umówmy się, że spotkamy się tutaj jutro wieczorem? Może do tej pory uda mi się coś ustalić.

- Dobrze i dziękuję z góry za pomoc. Niech Lartehian kieruje twoimi krokami.

Po tych słowach posłała szermierzowi ciepły uśmiech i ruszyła w stronę wyjścia kołysząc zmysłowo biodrami, choć robiła to zupełnie bezwiednie.

„Piękna kobieta” – pomyślał Erevan dopijając wino. „W zasadzie i tak nie znam miasta, nie wiem gdzie zacząć poszukiwania tego złodziejskiego demonicznego ścierwa… może sam wpadnie mi w ręce… w każdym razie nic nie stoi na przeszkodzie bym jej pomógł.”



Dotarł na Plac Szmaciarzy prawie bezbłędnie, kierując się wskazówkami Mirandy. Smród i fetor były nie do zniesienia, a Erevan zastanawiał się jak można żyć w takim plugastwie i zanieczyszczeniu. Uliczki przypominały wręcz tunele, wypełnione odpadkami i śmieciami, a na każdym kroku można było spotkać żebraków. Eladrin zarzucił kaptur płaszcza na głowę, a miecz delikatnie poluzował w pochwie, tak by mógł go błyskawicznie dobyć. Miał zamiar najpierw rozejrzeć się w tym labiryncie śmieci i tego co pozostało z dawnych uliczek. Jeśli to by nie pomogło to chciał rozpytać o siostrę Mirandy jakichś stałych bywalców, ewentualnie o jej zabitego męża.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 23-05-2009 o 08:51.
merill jest offline  
Stary 22-05-2009, 23:44   #7
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Mieszkańcy Ula nie słynęli ze swojej chęci niesienia pomocy, no chyba że ktoś chciał umrzeć, albo szybko pozbyć się pieniędzy. Drow nie chciał ani jednego, ani drugiego, więc jego starania i próby szły jak po grudzie.
Po pierwsze na Nocnym Rynku było sporo diabelstw: kobiet, mężczyzn, młodszych i starszych, ale żadne nie nosiło zaginionych fantów. Nie powinno to nikogo dziwić, diabelstwa słyną ze swojej przebiegłości, ale drowy zwykły nie doceniać wszystkiego, co samo nie było drowem.
Podsłuchiwanie rozmów było już kompletnie chybione- Mizzrym słyszał głównie o biedzie, smrodzie i o pogarszającej się jakości jedzenia u Alishy. Na pewno jednak nie usłyszał choćby jednego zdania o Mezocie.

W końcu przyszła ta nieprzyjemna chwila, w której trzeba sięgnąć do sakiewki. Zanim jednak Desmond to zrobił, długo szukał jakiegoś handlarza, który wyglądał na posiadającego cenne informacje. To znaczy wszyscy handlarze na Nocnym Rynku byli tacy. Każdy jeden był też szemrany, nie dawał żadnych gwarancji, a często sprzedawał tylko przez tydzień, po czym zwijał kram nie czekając aż wkurzeni klienci spróbują zareklamować jeden z felernych towarów.
W takim tłumie trudno znaleźć tego właściwego, ostatecznie więc zdecydowała drowia mentalność. Jeden ze sklepikarzy był dragonbornem, a powszechnie było wiadomo, że rasa ta nie przepada za diabelstwami. Dla Mizzryma jasnym było, że smokoludź skorzysta z okazji by wbić szpilę jakiemuś tieflingowi. I co dziwne, nie pomylił się.
-Mezoth, tak krwawniku?- zapytał dragonborn chowając pod ladę otrzymane pieniądze.-Ja tam nie wiem komu nadepnął na odcisk, ale powszechnie wiadomo, że ludu Lolth lepiej nie tykać. W końcu Pajęcza Królowa ma swoje aspekty w całej gamie panteonów. To musi o czymś świadczyć, prawda krwawniku? Jakbym ja szukał tego diablego pomiotu sprawdziłby u końca Trzech Węgłów. Jest tam taki paser, taa...
A żeby żadne niepowołane oczy i uszy nie wiązały kapusia z drowem, zaraz głośno oznajmił:-nie, panie klient. Nie mam mięsa rotha. Ja w ogóle nie sprzedaję mięsa. Spadaj!

To było prostsze niż można się było spodziewać. Ale że plany bywają złośliwe, znalezienie Trzech Węgłów było potwornie kłopotliwe i kosztowało Desmonda niemal tyle, co sam cynk. Ale w końcu stał u jednego końca owej uliczki i zmierzał ku przeciwnemu, szukają wspomnianego pasera. Ładnie to tutaj nie było, w dodatku ciemno po zbóju gdyż Luminescencja zaczynała się już zbliżać do Przeciwszczytu.


Zdawało się że z każdego małego okienka i każdej bocznej alejki były w drowa wbijane wrogie spojrzenia. Było to oczywiście tylko wrażenie, gdyż Mizzrym doskonale widząc w ciemności żadnych lśniących żądzą srebra oczu nie widział. Nastrój jednak pozostawał... w końcu to Ul.

I pewnie dlatego z bramy mijanego domu wyskoczył złodziej sięgając brudną łapą po sakiewkę mrocznego elfa. Zbyt głośno, zbyt niezgrabnie. I o całą milę za głupio, szczególnie że Mizzrym liczył na taką właśnie sytuację. Chwycił wyciągniętą rękę, chociaż nie bez obrzydzenia, wykręcił ją i jednym kopniakiem podciął złodziejaszka, który wywalił się jak długi w błoto i smętne resztki bruku, który był w tak złej jakości, że nie było takich desperatów by go kraść.
Już sama demonstracja magicznego potencjału jakim władał zaklinacz wystarczyła, by złodziej zmiękł. A uśmiech losu sprawił, że akurat słyszał co nieco o Mezocie.
-Tak, tak.. jest takie diabelstwo, jest. Niech mnie pan drow nie zabija, ja się tylko potknąłem, ja nie chciałem nikogo okraść, o nie. Aaaa... Mezoth, Mezoth, już mówię. Podobno gdy jest gorąco ukrywa się w Kostnicy. Przekupuje pilnujących wejścia Grabarzy, żeby go wpuścili. Nie zabijaj?


"Pokaż mi najpaskudniejsze miejsce w Planach, a ja pokażę ci Plac Szmaciarzy. I wiesz mi, że twój wybór będzie w porównaniu kandydatem na wakacje."

Plac Szmaciarzy to paskudne miejsce, nawet jak na wielce zaniżone standardy Ula. Szary popiół, kurz, gnojówka, płonące cuchnąco resztki i uliczki wykopane w górach śmieci. Oto jest Plac Szmaciarzy- Wrzód na Wrzodzie Sigil. Nie można upaść tak nisko, by zamieszkać na Placu. Trzeba osiągnąć dno i mozolnie kopać głębiej aby tu wylądować.
Albo mieć jakiś interes, by katować swój nos tą okolicą- tak jak Astiroth przedzierający się przez kolcodrzew by dotrzeć do majaczącego w irytującym oddaleniu silosu. A kujące gałęzie nie były nawet w połowie tak nieprzyjemne jak odór tej okolicy.
Szczęśliwie im bliżej silosu, tym było lepiej. Owszem, mniej więcej w takim stylu jak ścięcie jest lepsze niż nabicie na pal, ale to zawsze jakaś poprawa.


Po pierwsze były tam domostwa, chociaż to termin użyty na wyrost. Raczej chaty, szałasy stworzone z czegokolwiek co chroniło przed deszczem (wiesz co jest gorsze od bagna trepie? Mokra góra śmieci). Ale prawdziwym promykiem był pomost prowadzący właśnie tam, gdzie potrzebował tego shifter. Mijani biedacy mu nie przeszkadzali, podświadomie wyczuwając, że prośba o miedziaka mogłaby się skończyć krwawo.
Z chwilą gdy stopy łowcy dotknęły metalowych kładek opanowało go poczucie ulgi- wreszcie jakiś w miarę zaufany grunt pod nogami. Już tylko parędziesiąt metrów dzieliło go od wyrwy będącej portalem do areny. Astiroth ściskał w ręku jakieś łachmany które znalazł po drodze i zastanawiał się czy wystarczą. Oczywiście, że wystarczyły- wszystko co podniesie się na Placu Szmaciarzy jest beznadziejnym śmieciem.

Gdy shifter przeszedł przez przeżartą przez rdzę dziurę w silosie, poczuł jakby jego ciało się rozciągało. Termin portal był trochę nieuczciwie użyty, gdyż w rzeczywistości to przejście do PodSigil było kręgiem teleportacyjnym. Dla łowcy, który nagle znalazł się w jaskini której każdą ścianą, sklepieniem i podłożem były śmieci nie grało to większej roli.
Otóż dawno, dawno temu Plac Szmaciarzy nie nazywał się tak, jak nazywa się dziś. Był dość normalnym dystryktem. Potem się wszystko popsuło i stał się jednym, wielkim wysypiskiem śmieci. W Klatce śmieci zwykło wywalać się do kanałów i nie inaczej było tutaj. Tyle, że kanały w końcu zostały zapchane przez śmiecie, a reszta zaczęła zalegać na ziemi kolejnymi warstwami. W efekcie PodSigil Placu Szmaciarzy było tunelami wśród naprawdę starych odpadów. Na tyle starych, że nawet ich fetor się nimi znudził i gdzieś ulotnił.

W odrażającej jaskini było ciemno, ale gdzieniegdzie świeciły powtykane w gruzy pochodnie. Oświetlenie zaś było niezbędne, gdyż... tutaj były domy. A raczej ruiny dawnych domów, które teraz zamieszkiwane były przez biedaków w łachmanach. Powiedzieć, że to miejsce tętniło życiem, to spora przesada, ale na pewno żyło. Ruszało się nie tylko stadami karaluchów, ale także ludźmi, krasnoludami i goblinoidami z tego co mógł dostrzec Astiroth.
A że z żadnym z tych obdartusów nie chciał spędzać zbyt wiele czasu, capnął za ramię mijającego go zupełnie obojętnie osobnika i zapytał o mała klatkę, jak poinstruował go wilkołak. Jedyne co otrzymał w odpowiedzi, do gest dłoni wskazujący jeden z tuneli, ale to powinno wystarczyć.


Nawigowanie przez PodSigil nie było nawet trudne, bo tunele się nie rozwidlały, prowadziły od jednego miejsca do drugiego, bez zbędnych niespodzianek. I dzięki temu shifter dotarł do małej klatki w przyzwoitym czasie.
Arena znajdowała się w budynku, który ani chybił był kiedyś świątynią, ale odpady pochłonęły ją z całą resztą dawnego Placu Szmaciarzy. Przed wejściem stała para tieflingów w skórzniach, ale nawet nie zwrócili uwagi na przechodzącego obok nich Astirotha. Oni nie mieli na celu powstrzymywania groźnych typów. Oni mieli wyczuć jakiegoś agenta Synów Łaski, który chciałby zamknąć interes.

Wnętrze małej klatki było prawdopodobnie najbogatszym miejscem w tym podłym dystrykcie, ale broniło się tylko przez kontrast. Ze ścian zwisały pajęczyny, podłoga lepiła się do stóp, a strop napawał nabożnym lękiem przed grawitacją, która chyba tylko wysłuchując modlitw nie zerwała go na dół. Ale to wszystko było nieważne, bo na samym środku dawnej świątynnej nawy głównej znajdowała się arena.


Otoczona czterema fragmentami kamiennego muru połączonego przez metalową kratę, sklepiona u góry stalową kopułą była niczym innym, jak sporą klatką. Wokół niej, na ziemi wymalowany był magiczny krąg, ani chybił chroniący widzów przed przykrymi i prawdopodobnie letalnymi niespodziankami. Szczerze mówiąc, podobało się to łowcy.
Pozostawało już tylko znaleźć i wyzwać Infernusa.


Kobieta dość szybko przybyła na zawołanie maga. Przyniosła też ze sobą tacę z imbrykiem i dwoma filiżankami.
-Tak długo się pan nad tym głowił, myślałam, że może zechce się pan czegoś napić.
Alvin nie miał nic przeciwko temu. W dodatku zaparzona przez Anastazję herbata była całkiem niezła i nie przypominała w smaku żadnej, jaką mag miał okazję pić w Faerunie. Pewnie liście z których została przygotowana pochodziły z zupełnie innego planu.

Kobieta uważnie wysłuchała jak należy rozwiązać pozostawioną przez ojca zagadkę. Była pod wyraźnym wrażeniem i od razu poprosiła, by sprawdzić który klucz jest właściwy.
Uruchomiona maszyna zabuczała nisko, kryształy rozświetliło się lekko de'Maus dałby słowo, że pokrywające je pęknięcia zaczęły się rozszerzać. Nie tracąc czasu wykonał pomiary na dwóch losowo wybranych trójkach i odczytał ze skali wynik. Jasnym było, że poszukiwany klucz znajdował się w komorze testowej, więc zostało zbadanie jedynie tej trójki. przy drugim, a zarazem ostatnim pomiarze, buczenie maszyny robiło się gwałtownie niższe niechybnie wróżąc nadchodzące nieodwracalne uszkodzenie. Nim jednak pierwszy kryształ eksplodował wyrzucając w górę odłamki czarodziej zdążył sprawdzić odczyt i zidentyfikować właściwy klucz. Wkrótce potem pociągnięte reakcja łańcuchową zaczynały pękać i wybuchać pozostałe kryształy i dla bezpieczeństwa Anastazja i Alvin opuścili pokój.

-Czyli to ten klucz?- spytała kobieta, gdy odgłosy rozpadającej się aparatury ucichły. Gdy tylko usłyszała potwierdzenie, pociągnęła czarodzieja za ramię prowadząc go do jakiegoś innego pokoju w jej domostwie.
-Nie ma na co czekać, musimy otworzyć kufer i sprawdzić kolejną zagadkę- Anastazja nabierała widać przekonania, że jej sztuka nie zostanie zniszczona, a spadkiem będzie mogła rozporządzać sama. Oczywiście dzieląc się z mężczyzną, który zgodził się jej pomóc.

Wspominany już kilkukrotnie kufer nie robił jakiegoś dużego wrażenia. Ot drewniana skrzynia z zamkiem, tyle że pewnie magicznie zabezpieczona.


Anastazja wsunęła klucz do dziurki i przekręciła go, zaciskając oczy. Rozległo się ciche brzdęknięcie i wieko odskoczyło w górę. Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc z westchnieniem ulgi. Zajrzała do wnętrza i wyjęła z niego pojedynczą kartkę- niczego więcej tam nie było. Zdziwiona spojrzała na zapisaną na niej treść, po czym bez słowa wręczyła ją de'Mausowi.

Wyglądają jak ogry, ale to nie ogry. Nie są nawet z nimi spokrewnieni...
...budują podziemne twierdze, a ich społeczności budują hierarchię
na podstawie bogactw i niewolników.

Słyną z naturalnego talentu do magii wieszczącej...
...tak jak eladrini są obrazem piękna natury,
tak one odzwierciedlają brzydotę...

Każdy jest inny, każdy unikalny. Są wewnętrznie rozbici jak ludzie, ale...
Już jeden wystarczy, by zmylić całe miasto... doskonali szpiedzy i oszuści.

Zdrajczynie w wojnie krwi.


Posąg nimfy

Wszystkie linijki poza ostatnią wyglądały jak jakieś urywki z dłuższego opisu. bez wątpienia były charakterystykami jakiś istot, tylko jakich? No i co do tego wszystkiego miał posąg nimfy?


Dziewczynka wcale nie wyglądała na uspokojoną. Ktoś porwał jej mamusię, trudno więc liczyć na to, by się miała uspokoić.-Wracałam z mamusią do domu kiedy napadli na nas czerwoni ludzie z rogami. Porwali mamusię i zaciągnęli ją do kanałów, o tam- rączka dziewczynki wskazała bliżej nieokreślony kierunek, który nic nie dawał Thormowi.
Pytanie dziecka o podanie jakiś szczegółów było z góry skazane na porażkę, ale dziewczynka przekonana, że znalazła kogoś "dobrego" zaczęła ciągnąć Laggana w kierunku który przed chwilą wskazywała.

A ludzie wokół kompletnie ignorowali tą scenę, minstrele dalej grali, mimowie wciąż przedstawiali swoje milczące sztuki. Przechodniów nie interesowało to w ten wyszukany sposób charakteryzujący mieszczańską znieczulicę.
Dziecko gorączkowo pragnęło zaciągnąć za sobą Thorma, będąc przekonanym, że jej mamusi dzieje się krzywda i ktoś musi jej szybko pomóc. W sumie to nie była jego sprawa, ale z drugiej strony- jaki byłby z niego wyznawca Tempusa, gdyby nie przeciwstawiał się bandyckim napaściom?

Dwóch czerwonych ludzi z rogami? Zapewne diabelstwa, na pewno nie zdziwiłoby Laggana gdyby członkowie tej rasy zarabiali na życie porwaniami. Dając dziewczynce trochę nadziei, pozwolił się jej prowadzić w narzuconym przez nią tempie.
I już po paru minutach stał w ślepym zaułku pomiędzy dwoma rezydencjami, czując podświadomie że jest ciągnięty w pułapkę. lecz dziewczynka puściła go i podbiegła trochę do przodu pokazując roztrzęsiona kratę kanałów.


-Tam zabrali mamusię, niech jej pan pomoże.


Plac Szmaciarzy to cudowne miejsce, naprawdę. Spytaj Kadyxa. Eee... że niby chcesz drugiej opinii? No dobra, to nie jest cudowne miejsce.
To najpaskudniejsze miejsce jakie można sobie wyobrazić. Gdyby z piekła wywalali za złe zachowanie, to właśnie na Plac Szmaciarzy. Klatkowicze zwykli mawiać, że Plac ma tylko dwóch stałych mieszkańców- Śmieci i Smród. Po prostu jedno i drugie znajduje się tam w takim skupieniu, że nabrało pewnej formy... osobowości.


Zwały odpadków są nie do pomylenia z jakimikolwiek innymi, a nawet Kostnica w upalny dzień nie cuchnie tak strasznie. Trzeba być niespełna rozumu, by tutaj mieszkać. No, ale miłość odbiera przecież rozum, prawda?
Erevan poważnie zastanawiał się, co on tutaj w ogóle robił. Niby chciał pomóc, a Miranda była niczego sobie. Ale to na co się nadział w tym dystrykcie to już przesada. Sama podróż przez Ul była upierdliwa i przynajmniej trzy razy prawie go okradziono. Tutaj jednak wszystko osiągnęło apogeum.

Tutaj nawet nie chodziło o żebraków, czy o gnieżdżące się wszędzie pająki. To ta atmosfera plugastwa dobijała. Jak mogło istnieć takie miejsce, było dla eladrina rzeczą niepojętą. Trzymanie zawartości żołądka na swoim miejscu było nie lada wyzwaniem, a w połączeniu z nawigowaniem przez tunele w śmieciach- zapewniało unikalne przeżycie w dorobku Eveningfalla.
Poszukiwania w ciemno niewiele dawały. Po pierwsze tutejsze chaty były niemal nie do odróżnienia od zwałów śmieci. Po drugie, nawet jeśli już swordmage je odróżnił, to nie zamieszkiwały ich żadni eladrini. I tak wszystko sprowadziło się do wypytywania.

-Tom?- powtórzyła zapytana staruszka.-Tak, był taki jeden. Ale dostał kosę pod żebro i się skończyło. Podobno zaczęło mu się powodzić- rzęziła baba. Ciekawe jak komukolwiek mogło się tutaj powodzić?
-Że niby kto? Eladrinka jaka? A ta czarnula, co się z nią prowadzał. Cheba dalej mieszka w jego chacie. O, przy tamtej krawędzi-starucha wyciągnęła sękaty palec kierując go ku jeden z krawędzi Sigil.-I na Urzędniczą.

No proszę, nie tak trudno było zdobyć tą informację. Gorzej, że owa "chata" znajdowała się trochę daleko, a to oznacza dalsze duszenie się, deptanie pająków, zapadanie się po kolana w nieczystościach i wycinanie sobie drogi w kolcokrzewach. Po prostu uroczo.


A miało być jeszcze gorzej. Bowiem gdy eladrin szedł przez wyjątkowo paskudny tunel, którego śmieciowe ściany miały z sześć metrów wysokości, nagle coś spadło tuż przed nim z góry. Włochaty kształt opadł na sprężyste osiem odnóży, a ociekające jadem szczęki kłapnęły próbując wgryźć się w nogę swordmage'a.


A gdyby tego było mało, za plecami usłyszał kolejny stłumiony odgłos opadającego ciała. Jedynie instynkt zdołał go uratować przed zranieniem.
Tylko tego mu brakowało- napaści jakichś tępych pajęczaków. Za to obawy Mirandy miały swoje realne podstawy. Zanim jeszcze swordmage zdążył sięgnąć po broń pajęczak za nim kolejny raz próbował się w niego wgryźć.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 23-05-2009 o 11:49.
Zapatashura jest offline  
Stary 25-05-2009, 19:44   #8
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Szukanie informacji o Mezothie okazało się nie lada wyzwaniem dla Desmonda, gdyż jak się okazało większość bywalców targowiska była wyjątkowo niekompetentna… dopiero dragonborne, imię nie jest istotne, a we wspomnieniach Desmonda wystarczy w zupełności „niewyrośnięta jaszczurka”, podał jakąś godną uwagi informację dla drowa.

>>Trzech Węgłów… urocza nazwa…<< - skomentował w myślach drow unosząc słynną już na paru planach brew. Udał się, więc tam niemal natychmiast, zdejmując okulary i chowając do jednej z kieszonek swojej szaty. Światło zaczynało blednąć i następowała pora, którą można by nazwać nocą, nie żeby Desmond kiedykolwiek widzisz noc.

W paskudnej, brudnej uliczce Desmond szedł ostrożnie, z sakiewką u boku pasa, która wesoło brzęczała od monet w środku. Miał tam naprawdę sporo miedziaków, które doskonale służyły za przynętę, gdyż już po chwili złapał jedną rybkę w sieć.

Już sama demonstracja magicznego potencjału jakim władał zaklinacz wystarczyła, by złodziej zmiękł. A uśmiech losu sprawił, że akurat słyszał co nieco o Mezocie.

-Tak, tak.. jest takie diabelstwo, jest. Niech mnie pan drow nie zabija, ja się tylko potknąłem, ja nie chciałem nikogo okraść, o nie. Aaaa... Mezoth, Mezoth, już mówię. Podobno gdy jest gorąco ukrywa się w Kostnicy. Przekupuje pilnujących wejścia Grabarzy, żeby go wpuścili. Nie zabijaj?
Drow uniósł swoją sławetną brew w rozbawieniu słysząc słowa złodzieja.

-Zabić? Oh, a skąd taki pomysł? Na pewno wiesz jeszcze to i owo o tym co się dzieje w mieście i na ulicach, a ja chętnie posłucham… a przy okazji… słyszałeś o jakimś nowym drowim czarodzieju, który pojawił się niedawno w Sigil? Tak mniej więcej dwa dni temu… – spytał szczerząc zęby i bawiąc się jedną ręką iskrami przebiegającymi między palcami.

Złodziej głośno przełknął ślinę i zaczął nerwowo drapać się po ramieniu, myśląc intensywnie co by tu powiedzieć drowowi, który zaczynał tracić cierpliwość…

- Ekhem… tak, tak- na twarzy drowa pojawił się delikatny uśmiech rozbawienia widząc nerwową reakcję złodzieja, uwielbiał czuć wyższość i mieć kontrolę nad swymi ofiarami - Był taki jeden, ciemna skóra, białe ee… włosy, czerwone oczy, spiczaste uszy… chyba na targu go widziałem raz… a poza tym to nic nowego panie, ludzie znikają, ciemne interesy się kręcą… jakiś łupieżca umysłów otworzył nowy sklepik na targu…- zaczął wymieniać cokolwiek tylko pamiętał co się działo ostatnio, aż Desmond przerwał mu unosząc dłoń. Puścił złodzieja, włożył rękę do sakiewki i rzucił mu jednego miedziaka ze słowami:

-To za fatygę, zasłużyłeś- i kiedy złodziej z mieszaniną radości i strachu spojrzał na darowaną mu monetę myśląc, że może by tak zmienić zawód na donosiciela… cóż nie dokończy wyliczanki za i przeciw, gdyż po chwili uderzył w niego strumień elektryczności, zmieniając w wypaloną zapałkę.

- Myślisz, że tak po prostu dam ci odejść? Że zaryzykuję, żeby ktoś poszedł ostrzec Mezotha? Poza tym kiepsko kłamiesz… ścierwo, będę musiał teraz wyprać rękawy swojej szaty! – oburzony mroczny elf spojrzał na boki uliczki -Zapamiętajcie to i nie wchodźcie mi w drogę!- nonszalanckim tonem zawiadomił wpatrujące się w nich oczy po czym ruszył do miejsca, do którego wysłał go złodziej.

Łatwo było znaleźć kostnicę, był to naprawdę ogromny budynek, który już wcześniej miał okazję oglądać z daleka szukając drogi powrotnej do Faerunu. Bramy pilnowali dwaj strażnicy ubrani w szare szaty.

-Dzień dobry, czy to Kostnica? – spytał na tyle uprzejmie na ile mógł, pytanie było oczywiste, ale strategią dyskusji było poczucie kontroli drugiej strony, więc musiał dać im poczucie wyższość nad Pierwszakiem.

-Tak- odpowiedź która padła była równie sucha, co powietrze w Niższej Dzielnicy

>>Hmmm...<< Desmond był nieco zdziwiony tonem głosu strażnika.

- Rozumiem... czy w takim razie mogę wejść? Szukam znajomego, mojego przewodnika, z którym trafiłem do Sigil, obawiam się najgorszego i chciałbym się upewnić czy nie ma go w Kostnicy... należał do Bregan D'arthe... - mimo wszystko starał się zachować uprzejmy ton, choć przypominał on raczej służalczy, ze względu na przyzwyczajenia z rozmów z kapłankami Lolth.

-Nikt żywy nie wejdzie do Kostnicy- padła odpowiedź.

- Czy nie ma żadnych... wyjątków od tej reguły? Z całą pewnością przecież wy jesteście żywi? Czy nie... hmmm... znalazłby się sposób... gdybym okazał nieco dobrej woli, aby wejść do środka i abym mógł się upewnić czy nic się nie stało mojemu... przyjacielowi?- strażnicy potrafią być bardzo... obowiązkowi i lojalni, dlatego Desmond starał się stosownie dobierać słowa, w sposób na tyle prosty, aby martwe mózgi - bo zapewne dzięki tej martwej części ciała są tacy błyskotliwi i mogą się dostać do Kostnicy - mogły zrozumieć co ma na myśli proponując im łapówkę >>Oby mi się to wszystko opłaciło...<<

-My nie jesteśmy żywi. To wam wydaje się, że tacy jesteśmy- wyszukana dyplomacja drowa była niczym rzucanie grochem o ścianę.

-Jeśli wasz przyjaciel umarł, każcie wpisać jego imię do Monumentu. My na pewno wyprawimy mu pogrzeb.

-Rozumiem... to właściwie dość interesujące...- Drow postanowił wykorzystać pójść tym śladem i zaatakować od innej strony - Właśnie w tym problem, że nie jestem pewien... ale chętnie bym się dowiedział co macie na myśli mówiąc, że jesteście martwi... przecież oddychacie, serce wam bije... czy się mylę?- oczywiście zdawał sobie sprawę, że skazał się właśnie na tortury ideowymi przemowami i tym podobną papką, ale być może będzie w tym coś co będzie mógł wykorzystać.

-Mylisz się- i w sumie tutaj już przemowa się skończyła.
Drow pomasował się po miejscu gdzie nos styka się z oczodołami.

- W jakim sensie? - darował sobie już długie dyplomatyczne odpowiedzi, podejrzewał, że owe osiłki po prostu nie nadążały i nie były w stanie przyswoić sobie tak dużej ilości informacji.

-Nie żyjemy- jakże cudownie treściwi potrafili być Grabarze. No, oczywiście oficjalnie nie byli Grabarzami. Ale z drugiej strony złodzieje też nie są oficjalnie złodziejami, nie?

- A czy ja żyję?- Kolejny front od którego miał zamiar zaatakować, choć spodziewał się odpowiedzi "Żyjesz" a potem na pytanie czemu "Bo żyjesz". -Znaczy się, jaka jest różnica pomiędzy nami, co musiałbym zrobić, aby zyskać takie same prawa jak wy?

-Przestać żyć- ci goście pewnie umieliby wytłumaczyć strukturę planów w mniej niż pięciu słowach.

Brew Desmond nie wytrzymała i uniosła się wyjątkowo wysoko, istny rekord sfer. Już w przeciągu paru dni można było słyszeć ballady w mało uczęszczanych tawernach w Sigil o brwi drowa, która sięgnęła wyżej niżli jakakolwiek wieża w Sigil.

-A przyjmujecie państwo łapówki?- Postanowił spytać wprost skoro tych dwóch tępaków nie potrafiło odpowiadać bardziej skomplikowanymi zdaniami niż 6-7 słów.

Na tak plugawą obrazę Grabarze nie mieli zamiaru marnować oddechu. W końcu byli martwi, po co mieliby więc zużywać tlen?

-Więc czemu słyszałem o pewnym diabelstwie, które dostaje się do wewnątrz Kostnicy, dzięki przekupywaniu strażników?- tym razem postanowił zastraszyć strażników - Zgaduję, że gdybym poszedł wyjawić ową informację do waszych przełożonych, a ci sprawdziliby Kostnicę to nic by nie znaleźli?- drwiąco odpowiedział Desmond.

-Tylko zwłoki i pracowników Kostnicy- i kolejna zwięzła odpowiedź, będąca wyjawieniem największej prawdy w sferach.

W Desmondzie się już niemal gotowało słysząc kolejną frazę, którą nawet ciężko nazwać zdaniem. Wziął jednak parę głębszych oddechów i się nieco uspokoił.

- A czy mogę być dla was na parę godzin martwy, aby się dostać do środka?- spróbował jeszcze raz, choć miał ochotę zmienić ich w takie same wypalone zapałki jak tego złodzieja.

-Nie można być martwym przez chwilę. Martwym jest się na zawsze- tak, to też była prawda objawiona.

-A więc jak wy umarliście? W jaki sposób? W jakich okolicznościach?- wiedział że z góry pytania są skazane na porażkę, ale był w desperacji.

-Nie wiemy. Jedynie nieliczni wiedzą, jak umarli- Desmond nie był w stanie znaleźć nawet jednej nici porozumienia ze swoimi rozmówcami.

-Czyli to całkiem możliwe, że jestem martwy, a nawet sobie z tego sprawy nie zdaję? Skoro nie wiem jak umarłem, to mogę nie wiedzieć, że umarłem?- wszystkie inne nici zawiodły, może ta wytrzyma ciężar intelektualny strażników.

-Ale wydaje ci się, że żyjesz, co dowiodłeś swymi słowami. Nie jesteś Prawdziwie Martwy.

>>Prawdziwie Martwy! W końcu coś konkretnego!<< Niemal krzyknął na głos Desmond

-Czy aby na pewno? Nikt mi nigdy nie wyjaśnił czym jest Prawdziwa Śmierć, więc skąd mam wiedzieć czy jestem żywy czy nie? Być może to tylko iluzja, którą stworzyła moja własna świadomość lub kłamstwo powtarzane mi od dzieciństwa, które stało się dla mnie rutyną?- trochę za filozoficznie być może, ale miał spore nadzieje co do tej nici i nie mógł się powstrzymać.

-Na pewno- mur niewzruszonej wiary we własne słowa dwójki strażników był nie do przeskoczenia dla mrocznego elfa.

Błyskawica lecąca z ręki Demonda uderzyła w ziemię obok niego wnosząc tumany kurzy w powietrze.

- Dobrze, więc, zapamiętam to sobie- Nie miał już ochoty dalej dyskutować z nimi, w głowie za to miał już mocno rozwiniętą wizję tortur i powolnej śmierci dwóch strażników.

Odszedł od nich i zaczął pytać ludzi czy znają jakąś możliwość dostania się do środka Kostnicy, omijając strażników najchętniej. Był wyjątkowo wściekły i było to widać w jego wyglądzie i głosie, choć starał się to ukryć.

Od ludzi dowiedział się, że można dostać się tam na wozie z ciałami, przekupując kolekcjonerów i że strażnicy biorą w łapę, na co magiczna krew krążąca w żyłach czarownika zagotowała się i po całym jego ciele przelatywały wyładowania elektryczne.

Aby się uspokoić, usiadł gdzieś z boku i rozpoczął krótki trans, na dosłownie parę minut. Był wtedy całkowicie przytomny, ale pozwoli mu to odprężyć się i uspokoić. Zaczął szukać jakiegoś kolekcjonera i gdy tylko jakiegoś znalazł wyciągnął 5 sztuk złota ze słowami na ustach:

-Chcę się dostać do kostnicy.

Jeśli w Sigil zaczęły pojawiać się jakieś historię o brwi drowa, to z pewnością szybko odejdą w niepamięć w obliczu ogromnego wytrzeszczu jakiego dokonał elf widzący pięć złotych monet.

-Oczywiście dobry panie, oczywiście- usłużność wprost wylewała się z kolekcjonera.-Wystarczy, że wejdzie pan na wóz. Ale nie radzę teraz, bo jeszcze z godzinę razem z bratem będziemy szukać sztywniaków. Ale może pan iść z nami, oczywiście...- gadaninę elfa przerwał mocny kuksaniec pod żebro od jego brata.

-Proszę, proszę na wóz. Już jedziemy do Kostnicy, właśnie skończyliśmy nasz obchód. Tylko niech się pan przywali jednym, czy dwoma trupami, jakby Grabarze sprawdzali.

Zrobił jak powiedzieli bez słowa chowając się pod trupami, przed tym podając monety braciom. >>Śmierdzi, ale przynajmniej do cholery dostanę się do środka... tylko jak się wydostanę...? Ehh... coś się wymyśli, najwyżej paru strażników oberwie po głowie<<
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 25-05-2009 o 19:50.
Qumi jest offline  
Stary 25-05-2009, 23:40   #9
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
-Tom?- powtórzyła zapytana staruszka.-Tak, był taki jeden. Ale dostał kosę pod żebro i się skończyło. Podobno zaczęło mu się powodzić- rzęziła baba.

-Że niby kto? Eladrinka jaka? A ta czarnula, co się z nią prowadzał. Cheba dalej mieszka w jego chacie. O, przy tamtej krawędzi-starucha wyciągnęła sękaty palec kierując go ku jeden z krawędzi Sigil. -I na Urzędniczą.

Erevan przyznał szczerze sobie w duchu, że nigdy by nie podejrzewał ludzkiej rasy o tak lekceważący stosunek do czystości i higieny. Starucha, którą wypytywał, ubrana w łachmany stanowiła idealny obraz całego tego, zapomnianego przez bogów miejsca.

Ruszył żwawo we wskazanym przez kobietę kierunku. Kierunku, który wskazał mu sękaty, powykręcany w stawach przez reumatyzm palec, bardziej jednak przypominający szpon, niźli ludzką część ciała.




Szedł ostrożnie, starając się unikać zapadających się pod stopami zdradliwych kałuż, pełnych błota i nieczystości, na Corellona, Erevan wolał nie wiedzieć co jest ich substratami. Uliczki, które prowadziły go w stronę krawędzi, bardziej przypominały wydrążone w wielkiej kupie śmieci tunele, niźli znane z innych miejsc aleje. Sterty sięgały dużo nad głowę eladrina, a do najniższych nie należał.

Niezrażony szedł jednak dalej, mając przynajmniej jakiś trop. „Mieszkanie Toma” – brzmiało nieźle, miał nadzieję, że nie przedzierał się niepotrzebnie przez to jedno wielkie Wysypisko. Gdyby siostra Mirandy była na miejscu, to jego misja zakończyła by się szybko z powodzeniem… gdyby była…



Ściany śmieci piętrzyły się w niektórych miejscach na kilka metrów… właśnie przechodził przez taki korytarz. Nagle przed nim, na wąską, błotnistą ścieżkę opadł włochaty kształt. Cztery pary odnóży i kłapiące jadem szczęki pajęczaka zagrodziły mu drogę. Wyrwał miecz z pochwy i chciał odskoczyć od pająka, kiedy za plecami usłyszał kolejne pluśnięcie w błocie. Był w potrzasku, zareagował instynktownie.

Wrodzona moc jego rasy zadziałała błyskawicznie. Przez moment czuł jak jego ciało dematerializuje się, by po chwili ciemności, przemieszanej z srebrzystymi błyskami, pojawić się za pająkiem zagradzającym mu drogę z przodu.

Klinga długiego, smukłego miecza zapłonęła zielonkawymi płomieniami, spływającymi po niej niczym krew. Wyćwiczona pozycja szermierska, wyuczona podczas godzin wyczerpujących treningów pod okiem seniora rodu Eveningfallów, pomogła osiągnąć cel. Płonące ostrze zmierzało ku łączeniu odwłoku potwora z tułowiem, jednego z najbardziej wrażliwych punktów.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 26-05-2009, 00:00   #10
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Ostrze bez trudu trafiło tam, gdzie miało trafić. Tyle, że efekt nie był tak śmiertelny jak mogłoby się zdawać. Pajęczak kłapnął wściekle szczękami i odwrócił się do swej ofiary, kompletnie nieświadomy, że chyba znajduje się poza jego możliwościami.
Kolejne dość niezgrabne i w pełni przewidywalne kłapnięcie było wymierzone w brzuch eladrina.

Pozostały pająk nie chciał jednak dać się tak łatwo pozbawić korzystnej dla niego pozycji. Ugiął swoje nogi i wyskoczył w górę, na imponującą wysokość i odległość, lądując tuż za Erevanem. Namiastka ataku jaką jednak wykonał pozostawiała dużo do życzenia.
 
Zapatashura jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172