Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-10-2011, 15:07   #1
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
[Wiedźmin, Storytelling] Opowieść Starca



OPOWIEŚĆ STARCA


Grzmiało. Krople rzęsistego deszczu bębniły o szyby starego budynku. Część z nich pozostawała na szkle, a część spływała powoli do wąskiej okiennej ramy, wsiąkając w drewno. W tych kroplach, które pozostały na szybie okiennej, odbijały się oczy stojącej u okna postaci. Postać ta, wysoka, szczupła i wyprostowana, okryta była długim ciemnym płaszczem, zasłaniającym głowę, i wpatrywała się w burzę z żywym zainteresowaniem. A przynajmniej tak się mogło wydawać.

- Zawiodłaś mnie, Filippo. – odezwał się głos. Był zniekształcony, ponieważ wypowiadająca słowa osoba nie znajdowała się fizycznie w pomieszczeniu. Kontaktowała się z kobietą o imieniu Filippa przez dziwne urządzenie, składające się z trzech podwieszonych na kijach kryształów, ułożonych w idealny trójkąt.

Wywołana Filippa zgarbiła się, ale nie odwróciła się od okna.

- Zawiodłaś mnie – powtórzyła postać. – Loża miała mieć własne państwo. Po co ginął Detmold? Po co ten teatr z Saskią, po co bitwa o Vergen i obrady w Loc Muinne? Ty i de Tancerville skrewiłyście… po całości.

- Wiem – ociągając się odpowiedziała Filippa. – Ale Emhyr…

- Rozumiem, co chcesz powiedzieć, Filippo – ze zniecierpliwieniem przerwała jej postać. – Ale Cesarz Nilfgaardu dotrzymuje umów tylko tam, gdzie nie mogą dojść jego wojska. A teraz, podejrzewam, będą mogły dojść dość daleko…
-Mówią, że Cesarz ma potężnych sprzymierzeńców. – Filippa jakby próbowała się bronić – którzy mogą nam być przychylni.

- Gówno mnie obchodzi, kogo Cesarz wybierze do masakrowania redańskich żołnierzy, Eilhart! – wrzasnęła postać, niewątpliwie wyprowadzona z równowagi wybiegami rozmówczyni. – I gówno mnie obchodzi wiedźmin, który popsuł ci szyki! Wiesz, jakie ja mam plany! Wiesz, co muszę zrobić! Miałaś mi zapewnić państwo, Eilhart, państwo!

- Nie krzycz – spokojnie odpowiedziała Filippa Eilhart. – dogadamy się z Cesarzem. Uwzględni nas w swoich planach.

Osoba, która prowadziła rozmowę z Filippą Eilhart długo nie odpowiadała, jakby mieliła słowa w ustach.
- Obyś miała rację. A teraz ukryj się, nie wychodź przez jakiś czas. Ja znikam, ale niedługo skontaktuję się z tobą ponownie. Czekaj na moje polecenia.

Po tych słowach w pokoju zapanowała głucha cisza. Filippa Eilhart rozpięła płaszcz i rzuciła na siennik. Jej piękna, idealnie proporcjonalna twarz pokryta była teraz błotem i zadrapaniami. Wszystko bolało ją od długiej jazdy konnej, do której nie przywykła. Nie mogła się teleportować. Nie mogła się ujawnić. Radowid pewnie już wysłał rozkazy.

Wróciła pamięcią do niedawnych obrad w Loc Muinne. Wszystko, ale to absolutnie wszystko poszło nie tak. Najpierw wejście Nilfgaardczyków, potem smoka, śmierć Sheali… Ich intryga doprowadziła do tego, że teraz rozdającym karty był Radowid. A miało się stać dokładnie odwrotnie.

Ale już niedługo.

***

Samotny mężczyzna stał w wielkiej sali jadalnej pewnej kaedweńskiej gospody, nawiasem mówiąc, przygotowanej właśnie pod niego. Wszystkim kazał się rozejść, jedynie gospodarz pozostał na jego usługi, drżąc z niepewności, czy niczego gościowi nie potrzeba. Bo trzeba było powiedzieć, że to nie był zwyczajny gość.

Ale tamten miał go najzwyczajniej w świecie w dupie.

Z rozmyślań wyrwał samotnego mężczyznę odgłos skrzypiących drzwi i kroki w sali.
- Już myślałem, że masz mnie gdzieś, Janie Natalis. – powiedział, nie podnosząc wzroku.

- Nie śmiałbym, Wasza Wysokość. – Natalis ukłonił się po żołniersku i czekał na znak od rozmówcy.

- Siadaj, oczywiście – machnął ręką mężczyzna, po czym wydął wargi. – Nie będę zabierał twojego i mojego cennego czasu, Natalis. A raczej nie zabierałbym, gdybym wiedział co robić. Bo jeśli to prawda, co podobno mówiła de Tancerville przed śmiercią… - tutaj zawiesił głos, czekając na reakcję rozmówcy.

- Skurwesyny. – Jan Natalis nie bawił się w język dyplomacji – w tej sytuacji…

- W tej sytuacji – przerwał Natalisowi rozmówca – nie będę siedział w Tretogorze. Ani ty w Wyzimie. Odstawisz Anais gdzie trzeba, dasz jej najlepszą straż, jaką masz, roześlesz listy gończe za wszystkimi czarodziejkami z tej… listy Shilarda. Niech pomyślę… dwa tysiące denarów za informację o pobycie jakiejkolwiek z tych suk, osiem tysięcy za głowę. Potem weźmiesz swoich ludzi, niewielki oddział i pojedziesz na południe. Nie będę teraz rozmawiał o polityce. Najpierw chcę wiedzieć, na czym stoję.

Natalis potaknął. Słowa władcy były rozsądne; dobrze było na własne oczy zobaczyć, co dzieje się na południowej granicy. Anais powinna być teraz bezpieczna, po całym tym cyrku w Loc Muinne.

Zamigotała lampa podwieszona na suficie. Przez chwilę mężczyźni nic nie
mówili.

- Smok zginął? – spytał wreszcie Natalis.

- Chyba tak. Wiedźmin go ubił, podobno. Odwołałem wyrok za tym dziwadłem, jest nam potrzebny. Zresztą i tak by mi spierdolił. Powinieneś już iść, Janie Natalis. I pamiętaj – rzucił jeszcze, kiedy tamten wstawał – nie jesteśmy jeszcze przyjaciółmi. Chwilowe zawieszenie broni.

- Zdaje sobie z tego sprawę, Wasza Wysokość. – odpowiedział poważnie Natalis, wstając. Potem ukłonił się i wyszedł.

Na zewnątrz nocne niebo zasnute było chmurami. Drzewa szumiały na lekkim wietrze; w powietrzu czuć było wilgoć. Zapewne zbierało się na burzę. W oddali słychać było krzyki i śmiechy temerskich żołnierzy oraz, od czasu do czasu, parskanie koni.

Myślę, że zawieszenie broni może trwać dłużej niż chwilę. I wcale nie jestem pewien, czy to dobrze – pomyślał Natalis, obracając głowę tam, gdzie wcześniej siedział jego rozmówca. – Obyś miał dobry plan, królu Radowidzie.

***

Pierdolony deszcz.

Lało już czwartą godzinę i absolutnie nie zanosiło się na koniec. Niebo zasnute było ciężkimi chmurami, niemal tak ciężkimi jak Twoje bagaże, przemoknięte o suchej nitki. Dobrze chociaż, że prowiant zawinąłeś szczelnie, bo szlag by go trafił i błagałbyś potem Osipa o pajdkę chleba.

Jednak mimo niesprzyjających warunków Twój bystry umysł pracował szybko. W miarę pokonywania kolejnych kilometrów, w głowie rodziły się kolejne pytania. Jak to możliwe, że spotkać się mieliście o jednym miejscu i czasie? Osip mógł mniej więcej wiedzieć, gdzie każdy z jego przyjaciół się znajduje, ale to oznacza, że gońców rozesłał w różnym czasie, tak, by zgrać was wszystkich na konkretny dzień. A do tego dochodzi jeszcze różna szybkość podróży… Wydawało Ci się to co najmniej dziwne, tak, jakby stary pisarz miał to od dawna zaplanowane? Ale przecież to niemożliwe, dałby Wam znak wcześniej, to byście się przygotowali.


Z ciekawych, acz lekko niepokojących rozważań wyrwał Cię widok budynku. Podmurowana, solidna gospoda wyłaniała się zza zakrętu. Był wczesny ranek i słońce jeszcze nie wzeszło, więc zobaczyłeś ją dopiero z niewielkiej odległości. Robiła wrażenie swoją wielkością i otoczeniem – wokoło rosło mnóstwo dużych wierzb, tuż przy głównym budynku stała wysoka budka strażnicza, a kilka metrów dalej stała wielka, przestronna stajnia. Strzeżona, jak zaraz zauważyłeś. To właściwie cały kompleks – pomyślałeś. Tym lepiej, bo pewnie spędzisz tu chwilę czasu.

Zsiadłeś z konia; natychmiast podbiegł stajenny. Odczekał chwilę, aż odepniesz bagaże – poza oczywistym ryzykiem, nie było sensu ich zostawiać w stajni, musiały przeschnąć przy kominku – i wziął Twojego konia.

Targając ciężkie bagaże podreptałeś do gospody. Przekroczyłeś próg i momentalnie zostałeś uderzony falą przyjemnego ciepła, którego źródłem był potężny kominek w prawym rogu głównej sali. Oprócz niego, w tejże Sali znajdowało się kilkanaście stołów i stolików, wieszaki i sznury , które przezorny gospodarz rozwiesił do suszenia rzeczy przy kominku, a także bar, za ladą którego krzątał się wysoki, grubawy mężczyzna.


***

Uderzał fakt, że było tu całkowicie pusto. Prócz Ciebie, w końcu sali siedziało tylko dwóch mężczyzn, wyglądających na lokalnych, żywo dyskutując przy piwie. W drugim, lewym rogu siedziała jeszcze jedna kobieta, chyba starsza. Nie miała jednak, jak zauważyłeś, żadnej opaski.
No, to sobie poczekasz.

***
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 24-10-2011, 21:05   #2
 
SkyWei's Avatar
 
Reputacja: 1 SkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwu
Jak ja nie znoszę deszczu! Aż chce mi się syczeć! Ale już niedaleko. Właściwie już biegnie do mnie stajenny. Podjechałem do niego tedy stępa by ni stratować go. A bogowie mogą mi być świadkiem w tako pogodę mógłbym mieć na to ochotę! Zlazłem szybko z wierzchowca i dałem pędrakowi srebrnego grosza by porządnie oporządził mi konia i nic nie zwinął. Gospoda co prawda wyglądała na porządną, ale nie ma co być skąpym. Przestąpiłem przez próg i… o tak błogosławione ciepełko. Ale cały dzień w przejściu nie będę stał jak głupi. Zwłaszcza, że ludzie tu są. Mało ciekawi, ale jednak. Podszedłem więc do stolika po drodze zamawiając porządnego grzańca i jakąś zjadliwą polewkę, zdjąłem opończe i rzuciłem ją na krzesło obok, powiesił na krześle miecz, po czym rozsiadłem się wygodnie prostując zdrętwiałe kończyny i rozkoszując się tym, ze nie muszę już jechać w ulewie.

Ciekawe co sobie myślą nieliczni po za mną goście gospody. Czy widzą tylko wysokiego, dobrze zbudowanego blondyna o wściekle zielonych oczach? A może rzucał im się w oczy mój strój wskazujący na to iż nie grzeszę brakiem gotówki? Mój płaszcz był przedniej roboty, a po skórzany bezrękawnik, który bardziej przypominał bojową kurtę bez rękawów, wiły się wypalone linie niczym zerrikańskie tatuaże. A nóż ktoś poznał się na jego broni , która dumnie dyndała obok. I choć mogła zdawać się paradną wcale taka nie była. Albo ta dziwna fryzura. Krótkie włosy nastroszone jak u kota. Co ja plotę. Jeszcze wpadnę w samouwielbienie.

W myślach przeliczyłem ile jeszcze mi zostało w sakiewce od ostatniej wizyty w krasnoludzkim banku i mogę z radością stwierdzić, że dziś nie mam się o co bać. Jutro zacznę. Ale teraz póki mam chwilę przed pałaszowaniem warto trochę pomędrkować. Stary pryk organizuje Hanzę. A jak ja go znam to będzie Hanza że hoho! Idę o zakład w którym stawiam głowę, że nie będzie tam żadnego normalnego rębajły tylko same ewenementy mojego pokroju. Tylko w jaką on się kabałę wpakował, że jej potrzebuje? Nie przeczę, że on nie musiał się starać by wpaść w kłopoty, ale zwykle sam się umiał z tego wykaraskać. Dziwne. I ciekawym kiedy będę znał jakieś fakty. Ale na razie mogę zaczekać. Nóż się pojawi znajomy kamrat i się od niego czegoś wywiem. Ale teraz idzie do mnie wieczerza więc czas skończyć to myślenie po próżnicy. Dostałem michę z polewką cebulową oraz kiełbasą, pajdę chleba i parujące słodkie winko. Aktualnie nie marze o niczym więcej. Więc pora brać się za pałaszowanie.
 

Ostatnio edytowane przez SkyWei : 24-10-2011 o 21:52.
SkyWei jest offline  
Stary 24-10-2011, 23:45   #3
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Dotknęła delikatnej wstążki, otaczającej jej szyję. Jaskrawa czerwień znacząco odznaczała się od jasnej skóry i czarnej bluzki, widocznych spod rozwiewanego pędem płaszcza. Osip wiedział, jaki kolor wybrać. Kolor krwi i pożogi, ale także życia, radości i odwagi.

Wiedział, że tego koloru nigdy nie wybrałaby na podróż, chociaż usilnie namawiał ją podczas ostatniego spotkania na wyrzucenie „tych burych szmat”, jak określił jej odzienie i ubieranie się w coś bardziej stosownego do jej urody i wieku. Osip nigdy nie był młodą kobietą na szlaku, a chciał dla niej tylko dobrze. Gdyby przejrzał jej juki, znalazłby tam parę fatałaszków, które na pewno zaspokoiłyby jego potrzebę zrobienia z niej istoty płci żeńskiej. Ale nie przeglądał jej bagaży, bo zwykle widywali się zbyt krótko, a i on był zbyt uczciwy, listownie zaś nie dało się wszystkiego przekazać.

Rozpaczliwa wiadomość staruszka zastała ją w Mahakamie, gdzie rozsądnie wydawała ciężko zarobione latem pieniądze. Rozpaczliwie potrzebowała nowego orężu, tym razem porządnego, bo ostatni jej miecz złamał się w pół, kiedy próbowała porąbać udo jelenia. Może nie było to odpowiednie narzędzie, ale żeby się tak bezczelnie złamać po pierwszym podejściu? Po tym epizodzie przysięgła sobie nie polować na nic większego niż królik.

W każdym razie, przyspieszyła swoją wizytę w krainie krasnoludów, i ruszyła na południe, by jak najszybciej stawić się na wezwanie Osipa.

Pod udami czuła mocne mięśnie Kary'ego, na twarzy lodowate uderzenia deszczu, a w dłoniach ból od kurczowego trzymania wodzy. Te wszystkie wrażenia dochodziły do niej jakby obok, myślami była wystarczająco daleko, by nie zważać na drogę i mniej doświadczony wierzchowiec mógłby wyprowadzić ją na manowce. Kary jednak znał swoją panią zbyt dobrze, by chcieć narowić właśnie w takiej chwili.

„Czego chce ode mnie ten stary dziad? Musi być w naprawdę wielkich tarapatach, by wzywać kogoś, kto ma u niego dług wystarczająco duży, by nie móc odmówić. Na pewno nie wezwał tylko jej, znał ją wystarczająco dobrze, wiedział, że nie podołałaby niczemu większemu. Mogła sobie jeździć po całym świecie, ale w głębi duszy wciąż była tamtą zestrachaną dziewczynką z Novigradu. Zresztą, była, nie bójmy się tego słowa, mieszańcem, i co więcej, zachowywała się absolutnie nieprzewidywalnie. Na dodatek nie miała, i nie chciała mieć, pojęcia o polityce, a tylko problemy z polityką mogły tak zagrozić staruszkowi. Zawsze lubił bawić się ostrymi rzeczami, w końcu się skaleczył. Co ona mogła z tym zrobić? Cóż, to miało się okazać.

Najwyżej po prostu spotkają się w normalniejszych warunkach, wypiją razem piwo, a potem rozejdą. Miała bowiem nadzieję, że Osip pojawi się w tej gospodzie. Inaczej... Oznaczałoby to, że przeliczył się o wiele bardziej niż mu się wydawało albo z nią w coś pogrywa. Tak czy owak, nic dobrego dla niej.

Anouk zatrzymała konia i oderwała skostniałe palce od cugli, kiedy tylko dojrzała światła zajazdu. Kaptur już dawno spadł jej z głowy, a sznurek wiążący włosy zsunął się niedługo po nim, od deszczu pukle skręciły się w dość wyraźne loki, więc wyglądała teraz jakby trafił ją piorun. To znaczy, tak sądziła, bo czegoś tak wyrafinowanego jak lustro i tak nie posiadała, a w tych ciemnościach nie mogła się przejrzeć nawet w kałuży. Odetchnęła głęboko, poprawiła płaszcz, by w końcu zakrywał ją jak trzeba, co właściwie było idiotyzmem, kiedy już była cała mokra, aż woda kapała z jej ubrania, i ruszyła powoli.

Kiedy zeskoczyła z Kary'ego przed gospodą, nie musiała długo czekać na stajennego, młodego chłopaka, który jej widok niemal się zaślinił. Kiedy odgarnęła uparte kosmyki z twarzy, kolana widocznie się pod nim ugięły.
- Jeżeli tylko nie zajmiesz się nim należycie, dowiem się. - Powiedziała z szerokim, wilczym wręcz uśmiechem, bardzo dokładnie ukazującym zęby.
Parobek nie przyjął od niej monety.

Stanęła w progu zajazdu, przez chwilę chłonąc płynące z niego ciepło i smakowite zapachy. Ale szybko złowiła nieprzyjazne spojrzenie grubaska stojącego przy szynkwasie, więc wstąpiła i zamknęła drzwi. Grubasek nie ważył się nic jej powiedzieć, mimo że mełł w ustach przekleństwa na jej widok. „Wpływ Osipa”, uświadomiła sobie. „Uprzedził ich o moim przyjeździe”.

Zastanowiła się, jak żałosny widok sobą przedstawia. Rozczochrana, przygarbiona, ociekająca wodą, która już tworzyła kałużę pod jej stopami, w zniszczonych ciuchach, które, mokre, przylegały ściśle do jej ciała. Z mieczem bardzo dobrze widocznym przy jej biodrze i kuszą na plecach. Z twarzą anioła i uszami diabła. Znowu dotknęła wstążki, delikatnie przesuwając po niej palcem, w geście świetnie znanym wszelakiej maści rzezimieszkom.

Zdecydowanie nie była najbardziej wyczekiwanym typem klienta. Ale miała pieniądze, a te, jak przekonała się lata temu, pozwalały odsunąć na bok wiele niechęci. Zamówiła pokój, kąpiel i kolację, rozglądając się po izbie. Zauważyła troje ludzi, ale wyglądali raczej na zwykłych kupców, niźli kogoś, kto przeprawiałby się przez pół kraju na wezwanie staruszka. Z drugiej strony, choć dziaduszek bywał ekscentryczny, nie przygarnąłby się do kogoś podobnego do mężczyzny siedzącego przy jednym z wolnych stolików.

Wstążka. A jednak, Osip umiał zaskakiwać. Blondasek miał być towarzyszem tej dziwnej grupy, którą tworzył jej przyjaciel. Można by pomyśleć, że dwanaście lat to wystarczająco, by kogoś poznać, a tu, proszę.

Nie zastanawiała się nad tym dłużej, postanowiła najpierw skorzystać z odrobiny luksusu, zanim dowie się, co ją czeka.
 
Sileana jest offline  
Stary 25-10-2011, 20:08   #4
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
Lebioda szarpnął długouchym łbem, omal nie wyrywając ręki Cassiva ze stawu. Mężczyzna w rewanżu dwukrotnie pociągnął za uzdę muła, do góry i do dołu. Zwierzak wyglądał żałośnie, cały mokry, podczas gdy jego bogato odziany właściciel prezentował się godnie i wielkopańsko nawet w podobną ulewę. Lebioda patrzył z wyrzutem na zamontowane na nim rusztowanie, na które składały się dwa metalowe, składane teleskopowo trzony. Jeden przyczepiono do sakwojaża, drugi niósł Cassivellaunus w lewej ręce. Tym samym szczelne płótno chroniło przed deszczem dobytek podróżnika i jego samego, ale już nie łeb jucznej ofiary. Sierść Lebiody, zagęszczona na karku i przy uszach, na przemian stroszyła się i lepiła w kołtuny pod ciężarem kropel wody. Z nosa muła ciekła nieprzerwanie gęsta strużka. Cassiv brzydził się widokiem tego żałosnego stworzenia oraz faktem, że musi go używać. Trzeba było nająć jakiegoś krasnoluda na tragarza, byłoby wygodniej.

Stelaż zabrzęczał pod wpływem wiatru, kompozycja łańcuszków łącząca zadnią część sakwy muła z parasolem została poddana próbie wytrzymałości. Lebioda odmówił posłuszeństwa.
- Uparty jak ojciec, co? – Prospero Cassivellaunus, nieużywający pełnego miana od naprawdę odległej przeszłości, po raz kolejny skarcił zwierzę. – Typowy osioł.

Ubawiony własną grą słów, spojrzał ku zajazdowi. Muł ciągnął go bokiem, po błocie (w którym piękniś na pewno upaprałby sobie wypucowane cholewy), zamiast zgodnie z wolą pana iść ćwierć strzelenia z łuku po prostej. Na wierzbowych rozstajach miało być krańcem mokrej przygody, która zdążyła się Cassivowi mocno znudzić, choć jego podróż nie była wcale tak daleką, jak można by sądzić. W istocie wyglądał, jakby wyszedł z domu przed trzema kwadransami.
- Chodź, durnoto – zachęcił juczniaka jegomość przedstawiający się szlacheckim mianem jako pochodzący z Gors Velen.

Koniec końców Lebioda wygrał, a zrezygnowany podróżnik mu ustąpił, z zamyśleniem wpatrując się w maltretowaną ciężkimi kroplami ziemię. Intersekcja? To ona wywołała niechęć muła? Wyczucie żyły wodnej było w obecnych warunkach atmosferycznych niemożliwe, Cassivellaunus więc odstąpił od prób zrozumienia sytuacji i zatoczył łuk, z dala od brukowanego podjazdu. Z takim brakiem konformizmu skończysz u pańszczyźnianych chłopków, pomyślał mściwie, mierząc się na spojrzenia z wielkimi oczami osło-klaczowatego bękarta.

***

Iście książęcym lub co najmniej hrabskim gestem zakończył odprawę stajennego, a próg przekroczył mimowolnie zadufanym krokiem. I jeszcze nim zdążył się porządnie rozgościć, a przy okazji zapewne narobić nieco zamieszania u karczmarza, zdziwił się wielce, że nie jest pierwszym posiadaczem czerwonej wstążki towarzyszącej pamiętnemu dziełu epistolarnemu spod ręki Osipa. Swoją drogą, zaraz po przyjeździe, dobrze to sobie zanotował w pamięci, miał pogratulować dawnemu znajomemu pewnej ręki podczas kaligrafowania run. Niejeden zawodowy, dworski skryba powinien się zawstydzić na widok takiego pisma.
Wstążka przybysza z Gors Velen gościła mu we włosach, związał nią schludnie zaczesane za uszy fale. Jej bliźniaczka witała na szyi obcej kobiety, czy też dziewczyny. Trudno było mu oceniać wiek innych, a i sam był zazwyczaj błędnie posądzany o skromne dwadzieścia dziewięć, do trzydziestu pięciu zim.

Suchy i zadowolony, że rycerski wams nie ucierpiał pod kątem estetycznym na deszczu, Cassiv teatralnie rozwiązał włosy, migotając w dłoni swoją wstążką. Przyjaciele Osipa byli, a przynajmniej powinni być mu serdecznymi. Czerwony materiał oplątał na widoku, ostentacyjnie, przy naszyjniku ze szlachetnych, lazurowych kamieni. Przypięty u pasa miecz o krzywej głowni poprawił wypracowanym gestem rycerskiego bojownika o damskie wdzięki. Zasiadł przy długim stole, bez skrępowania pozwoliwszy sobie podostawiać brakujące krzesła. Odrzucił za prawe ramię półdługą, granatową pelerynę, oparł się na niewygodnym krześle.

- Piwa – rzucił za kontuar, ledwie zaszczycając obsługę czwartą częścią uwagi. – Na początek antałek. A później… - z niejakim wyzwaniem przyjrzał się blondynowi, nie wiedzieć z jakiej bliżej przyczyny skupiając się na jego czole – a później pewnie drugi.

Na sam koniec pozbył się dworskiej, bez wątpienia drażniącej otoczenie maniery, poskubał się po skroni i oparł luźno but na drugim krześle. Teraz bardziej przypominał artystę lub niefrasobliwego kochanka na utrzymaniu naiwnej baronówny, której za batystową bieliznę, skórzane buciki i wreszcie sygnet z pokaźnym szafirem musiał płacić wigorem po zmroku.
 

Ostatnio edytowane przez Mivnova : 25-10-2011 o 21:00.
Mivnova jest offline  
Stary 25-10-2011, 23:53   #5
 
Fabier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabier nie jest za bardzo znany
((muzyka))


Stajenny ciągle wgapiał się to w leżący na jego dłoni mieszek, napęczniały od monet, to na osobę, która mu go wręczyła.

Był to wysoki mężczyzna, krótko ostrzyżony, z włosami nastroszonymi do przodu. Miał na sobie ubranie przystosowane do podróży, jednak nie były to bynajmniej zwykłe szmaty z byle targu. Wysokie skórzane buty, ciężki pas z niewielkimi sakiewkami, koszula z cienkiego materiału i w końcu długi, czarny płaszcz z kapturem – każdy element ubioru, z jakiegoś nieznanego powodu, wyglądał jakby jego właściciel wydał dorobek swojego życia na to, by się ubrać.

- Nie wydaj wszystkiego od razu – uśmiechnął się do wciąż oszołomionego chłopaka ze stajni.

W niektórych ustach mogło to brzmieć sarkastycznie. Mogło brzmieć jak okazanie swoje finansowej, a więc i intelektualnej wyższości nad prostym chłopem pracującym w karczmie. Mogło brzmieć jak najzręczniej przemycona obelga. Z głosu przybysza brzmiała jednak tylko czysta sympatia dla świata, jakaś magia i urok, nieskrywana intencja zaprzyjaźnienia się z każdym. Chłopak poczuł, że mimowolnie uśmiecha się do przyjezdnego.

- A, i jeszcze Talar – poklepał konia po łbie – z pewnością namówi mnie na nieco więcej monet dla stajennego, jeśli tylko dobrze o niego zadbasz. Mogę na Tobie polegać?

I znowu uśmiech. I znowu mimowolne jego odwzajemnienie.

***

Fabier nie był osobą, która sądzi innych według pieniędzy, niezależnie czy mają ich za dużo czy za mało. Nie żywił zazdrości wobec bogatszych ani pogardy wobec biedniejszych. Dlatego tym, co najpierw zwróciło jego uwagę u bogato ubranego jegomościa przy jednym ze stołów, była zwykła czerwona wstążka.

Fabier nie był też osobą, która sądzi innych według rasy. Widok długich, szpiczastych uszu, przebijających się między bujnymi, choć mokrymi włosami, nie wywołał w nim większej reakcji. Wiele innych osób już w tej chwili wyjmowałoby nóż i z wyrachowanym spojrzeniem spoglądało na tę osobę. Musiałyby jednak szybko skorygować swoje zamiary – bo kolejną rzeczą po uszach, która rzucała się w oczy, był miecz oraz kusza.

Elfka – czy też półelfka? – dotykała akurat czerwonej wstążki zawiązanej na szyi. I tylko to się liczyło, to był konkret, którym warto się przejmować.

Fabier nie był też osobą, która sądzi innych według… gustów kulinarnych. Tym niemniej zapach cebuli, unoszący się znad jednego ze stolików, przykuwał uwagę w sposób nieco bardziej nachalny, niż by sobie tego życzył. Mężczyzna ewidentnie nie należał do tych osób, które tracą czas na delektowanie się jedzeniem.
U niego już wstążki nie dostrzegł.

Odgarnął poły płaszcza z ramion, obnażając na widok publiczny czerwoną wstążkę, zawiązaną na nadgarstku.

***
Podszedł wolnym krokiem do siedzącej przy ogniu kobiety. Czasami trzeba bawić się w konspirację, tajemniczość i ukrywanie swoich zamiarów; wątpliwe jednak było, by przypadkiem założyła taką samą, czerwoną wstążkę. Mógł więc pozwolić sobie na bezpośredniość.

- Fabier Larto – wyciągnął dłoń w kierunku elfki i uśmiechnął się – zdaje się, że mamy wspólnych znajomych. Jednym z nich jest, jak zgaduję, niejaki Osip. Drugi siedzi w tym samym pomieszczeniu, i słowo daję, gdyby nie ta czerwona wstążka, to wcale a wcale by się nie wyróżniał.

Mrugnął dla podkreślenia lekkiego żartu, jakim starał się przełamać pierwsze lody. Zerknął przelotnie na drugiego posiadacza czerwonej wstążki, z nogą uwieszoną na krześle.

- I tak mi się wydaje, że może powinniśmy zapoznać się tym bogatym jegomościem?
 

Ostatnio edytowane przez Fabier : 26-10-2011 o 00:00.
Fabier jest offline  
Stary 26-10-2011, 19:30   #6
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
-Chwała niech będzie kapeluszom!- głośno pomyslał nowy jegomość, którego nakrycie głowy istotnie było pokaźnych rozmiarów, gdy stwierdził, że od połowy piersi jest prawie suchy. Trza by zmajstrować jakieś urządzonko tego typu, tylko większe, nie koniecznie noszone na głowie... I wypadałoby by dało się składać, aby nie zajmowało za dużo miejsca... To ma sens. Ale nie teraz. Zostawił krępkiego konia u chłopaka, ale nie dał mu monety. I tak się obłowił na innych gościach, a i nie przejął się tym, że nie dostał, więc chyba całkiem sporo, skoro nie dostanie kolejnej monety całkowicie go obeszło. Cholerny świat. Jego sakiewka była prawie pusta. Zarzucił plecak na plecy, ściągnął kapelusz i sięgnął do kieszeni. Zatrzymał się przed wejściem wciąż w niej grzebiąc, w pewnym momencie zawiesił kapelszu na stojaku, na pochodnię przy drzwiach, a jego twarz nabrała wyrazu gniewu...
Goście gospody mogli usłyszeć serię przekleństw, po czym do środka wszedł młody krasnolud. Na głowie miał spory kapelusz, na barkach bure ponczo sięgające dołu piersi, a z tyłu krzyża. Na plecach miał plecak, a na nim tarczę, choć ona trzymała się na szarfie, przerzuconej przez bark i przywiązanej do paska

Walnął swój plecak na najbliższym stole, zaraz obok tarczy i zaczął przeszukiwać wszytskie kieszenie oraz zawartość głównej, wciąż kląc po nosem. Na koniec wyrzucił całą zawartość i gdy nie znalazł swego celu, bezładnie wcisnął dobytek spowrotem i padł na ławę opierając się swawolnie o ścianę. Myślał nabijając fajkę tytoniem z niewielkim dodatkiem fisstechu oraz korzeni i kilku ziół. Odpalił wciąż myśląc. “Dobra, zgubiłem tę cholerną wstążkę (jak mogłem ją zgubić?!) i w tym momencie nie będę wiarygodny póki nie spotkamy się z samym Osipiem. Chyba, że nawet o tym nie wspomnę... może nie będą o nią dopytytwać? Aj... ale po tej scenie co odwaliłem? Dobra, trza pokombinować...”. Jeśli ktoś go obserwował to właśnie zobaczył rozjaśnienie na twarzy krasnoluda, który najwyraźniej przypomniał sobie gdzie wcisnął cel poszukiwań. Niemal agrsywnie otworzył plecak i przetrząsną zawartość ostatecznie zaprzestając gdy westchnął z ulgą. Znalazł. Dobrze... Pochwalił się w duchu za grę aktorską, wyglądało to jakby na prawdę odnalazł to czego szukał, nie ważne co to by było. Podszedł do gospodarza. Opłacił pokój oraz tani posiłek i grzane piwo z imbirem, które kosztowało go więcej niż jedzenie. Cóż, krasnolud nie wielbłąd, pić musi... Gdy przygotowywano zamówienie on poszedł się przebrać, na szczęście plecak był z porządnej, grubej skóry więc zawartość pozostała sucha i takiż też powrócił do wspólnej izby, w nieco bardziej wyjściowych ubraniach. Swoje poprzednie powiesił przy ogniu by wyschły. Dobra... teraz czas znaleźć paczkę o której gaworzył Osip. Na cholerę ktoś jeszcze? Sami by sobie poradzili, jak za dawnych czasów. Zastygł w bezruchu wspominając jakąś z ich podróży. Nagle potrząsnął głową odzyskując kontakt z rzeczywistością. Dobra, teraz znaleźć pozostałych przyjaciół Osipa. Oni też mają mieć czerwone wstążki więc trzeb znaleźć kogoś z takową na widoku... czerwona wstążka, czerwona wstążka, cholerna czerwona wstążka... O! Jest ta motkojebna czerwona wstążka!
Ale najpierw zjeść...
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 29-10-2011 o 15:29.
Arvelus jest offline  
Stary 27-10-2011, 17:13   #7
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Dla koneserów smaczek. Wsłuchajcie i wczytajcie się dobrze

***

-Blado coś wyglądasz drogi przyjacielu-staruszek leniwie przeciągnął się na swoim bujanym fotelu. Nie słysząc żadnej odpowiedzi ze strony swego słuchacza, dodał po chwili- Czy aby na pewno wszystko z Tobą w porządku?

-Osip… Ja… Nie umiem zapomnieć. Widzę to zbyt często. Nie wiem, czy wytrzymam… Nie wiem jak długo… To mnie przerasta

-Ci…
- przerwał mu mężczyzna kołyszący się na krześle-Odpręż się chłopcze, co było to było, nie da się tego zmienić. Mówi się trudno.

-Ale gdybym tylko mógł cofnąć czas! Osip zrozum, nigdy bym tego nie zrobił! To… Nie byłem ja!


-A skąd ta pewność chłopcze, hm? Może twoje oblicze z tamtych czasów jest odbiciem twej prawdziwej natury, sztucznie uśpionej i pogrążonej w wymuszonej stagnacji? Nie wmówisz mi chyba, że mordowałeś nieświadom znaczenia tego czynu…
-Wtedy nie myślałem tak…

-Devlin -
wtrącił się ponownie- to nie jest żadne usprawiedliwienie

-Nie rozumiem…

-Czego tu nie rozumieć?

-Po co to robisz? Dlaczego rozgrzebujesz moje stare rany? Czemu mnie piętnujesz?! Turglem, od ciebie oczekiwałem pocieszenia i słowa otuchy. Czemu ma służyć te przedstawienie?


-Eh… Powiedz mi jak długo się znamy?

-11 lat… Czemu pytasz?

-Taki kawał czasu, a mimo to dalej nic nie rozumiesz
-staruszek uśmiechnął się diabolicznie, odsłaniając tym samym doszczętnie zepsute zęby z pomiędzy których wypełzało robactwo– Cały czas uciekasz przeznaczeniu. Choć raz, pozwól sobie pomóc.

Devlin odskoczył przerażony. Nagle uświadomił sobie, że znajduje się w zamkniętym ciemnym pomieszczeniu. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć?! Serce łomotało mu jak szalone. Strach paraliżował go coraz bardziej. To wszystko nie miało sensu. W myślach krążyły mu chaotyczne myśli - GDZIE JESTEM!? JAK SIĘ TU ZNALAZŁEM?!

-Śmierć mój drogi. Ot co ci powie stary druh. Tylko ona może Cię wybawić i uwolnić od tego wszystkiego – Mrok gęstniał wypełniając każdą wolną przestrzeń -Pamiętasz ich twarze? Oni czekają na ciebie, są żądni zemsty. Czy oddasz się w ręce sprawiedliwości, czy też będziesz uciekał w nieskończoność nękany swą przeszłością?

-Zostaw mnie w spokoju!


Postać przypominająca Osipa zerwała się z krzesła. Twarz dziwadła zaczęła jakby się rozpływać. W mgnieniu oka zmieniła swój kształt i rysy. Oto przed oczami Devlina mienił się jego ojczym Lavyron aep Dahy. Zmora o znajomym wyglądzie zaczęła sunąc w stronę przerażonego mężczyzny. Pokój stawał coraz mniejszy, w ciemności czaiły się drapieżne wspomnienia w każdej chwili gotowe do ataku. Kręciło mu się w głowie. Nie mógł się ruszyć. Chciał dobyć miecza, ale spostrzegł, że jest nagi. Wszystko nie miało sensu. Rozrywający ból. Pulsujące skronie. Krew. Wszędzie krew


Przerażony ocknął się nagle. Zasnął w siodle. Przejmujące zimno wskazywało niechybnie na to, że jest już noc.
„Jeszcze tylko dwa dni, dwa dni… Wytrzymam!”

***



Deszcz wspierany zdradliwym północnym wiatrem chlastał bezlitośnie jego twarz. Był przemoczony i wyziębiony do granic możliwości. Kaptur zarzucony na głowę zdawał się w ogóle nie spełniać swej pierwotnej funkcji. Żeby było tego mało wędrował na piechotę. Konia stracił wczoraj. Nieszczęsne zwierze złamało sobie nogę na trakcie, okazał więc litość i skrócił jego męki. Miał nadzieję, że nie bolało… Przynajmniej nie za długo. Pomimo tego wszystkiego, na przekór losu szedł dalej. Nie mógł się ot tak poddać. Wobec Osipa miał wszak pewne zobowiązania.

List od starego przyjaciela otrzymał na pograniczu Temersko-Lyryjskim, gdy podróżował w towarzystwie Scoia'tael. Ton w jakim utrzymywana była wiadomość był wielce niepokojący. Bez chwili namysłu zawrócił i pognał w stronę Brugge.

Jednak dopiero w drodze dopadły go wątpliwości. Przeczuwał, że wizyta u starucha odnowi jego stare rany i tym samym znowu powróci ten ból. Bał się. Nie chciał tego znosić dłużej niż było to konieczne. Zbyt długo oglądał mogiłę swej przeszłości. Wypadałoby zapomnieć o wszystkim… Ale on nie umiał. Wspomnienia staja się częścią człowieka i ukazują go takim jakim jest.

Kim zatem stał się Devlin Rives?

Błoto rytmicznie mlaskało mu pod nogami. Z każdym krokiem czuł, że jego buty przybierają niebezpiecznie na wadze, a on sam wprost proporcjonalnie traci siły.
Od stóp do głów uwalany był tym wszechobecnym świństwem. Wyglądał jak sterta brązowego gówna, która opuściwszy trzewia swego mecenasa, legła bezwstydnie na zielony kobierzec, wzbudzając tym samym powszechne obrzydzenie. Życie potrafi być urokliwe… Ale tylko czasami… W każdym bądź razie nie teraz, albowiem brodzenie w szambie dłużyło się i dłużyło. Podróż wydawała się nie mieć końca. Devlin zaczynał powoli wątpić w sens dalszej wędrówki, gdy nagle spośród smug nieustającego deszczu wyłoniły się zabudowania. Po krótkiej chwili był już pewny, to zajazd do którego zmierzał.

Dobrze wiedział w jak trudnej i niezręcznej sytuacji może się za chwile znaleźć. Drżącą ręką dotknął swej zeszpeconej twarzy. Od kącika ust, aż po lewe ucho przez twarz Devlina ciągnęła się ogromna blizna, która całkowicie zdeformowała jego facjatę i fizycznie uczyniła go potworem. Należał wiec do tej grupy ludzi na widok których dzieci płaczą, a krowy dają zsiadłe mleko. Nie chciał pokazywać się w takim stanie Osipowi i jego znajomym. Sięgnął do swej sakwy i po krótkim czasie wyciągnął kawał zielonego płótna. Zręcznie zrzucił kaptur i obwiązał materiałem swoje "brzytrze" lico, zakrywając tym samym tyle ile tylko się da (istny pirat-,-). Teraz przynajmniej nie wzbudzał powszechnego zgorszenia… chociaż jego ubłocony skórzany strój sugerował co innego.

***


Stajenny wybiegł mu na spotkanie. Liczył zapewne chociażby jednego orena za fatygę, ale grubo się mylił. Devlin nie miał ani konia do odprowadzenia ani grosza przy duszy. Ostatnie oszczędności wydał tydzień temu. Zignorował wiec młodzieńca i melancholijnym ruchem otworzył drzwi do karczmy. Przełknął ślinę. Bał się tego spotkania, ale mimo wszystko starał się tego nie okazywać. Jego błękitne oczy (a właściwie oko, albowiem drugie zostało przysłonięte) wyrażały póki co zmęczenie i smutek. Chwiejnym krokiem przeszedł przez próg. Rozejrzał się po sali. Za ladą znudzony oberżysta szukał skarbu w nosie, krasnolud jak krasnolud robił to w czym był najlepszy-pił, jacyś miejscowi chłopi szeptali sobie w kącie, a przy kominku zebrało się kółko wzajemnej adoracji - przystrojone paniątka przechwalały się czarnowłosej piękności który to z nich ma więcej w gaciach (I to bynajmniej nie z tyłu). Jak zauważył Devlin, wszyscy tam zgromadzeni mieli czerwone wstęgi. Przyjaciele Osipa. Stary ma plecy. Na co mu zatem ktoś taki jak Rives? Spojrzał na swoją bordową chustkę zawieszoną na skórzanym kubraku. Jeszcze 2 dni temu miała swój pierwotny kolor. Teraz całkowicie zlała się z wszechobecnym brudem i błotem. Oczyma wyobraźni spróbował wyimaginować sobie jak też może wyglądać na tle otaczającego go przepychu. Zarumienił się. Przedstawiał istny obraz nędzy i rozpaczy, gówno nie człowiek. Zmierził nerwowo swoje krótkie, brunatne włosy. Był cały mokry. Czuł się mało komfortowo. Nie czekał jednak na reakcje gości. Zamknął za sobą drzwi i ponownie z melancholijnym zapałem udał się do najciemniejszego kata w karczmie. Nie chciał, by inni gapili się na niego.
Gdy w końcu rozsiadł się na ławie, odetchnął z ulgą. Bagaż, który musiał cały czas taszczyć był niewyobrażalnie ciężki. Ściągnął więc swoje brzemię w postaci plecaka, kołczanu i pokrowca z łukiem, po czym walnął je pod stół. Musiał chwile odpocząć. Przez te koszmary nie spał dobrze już od tygodnia. Był wyczerpany.
Mimo woli zerknął raz jeszcze na gromadkę przy kominku. Zadumał się przez chwile. Co mogło się kryć za tymi aksamitnymi wamsami? Czy jest tam coś więcej, aniżeli nadęte ego? Kim oni w ogóle są? Jak poznali Osipa? Czy wiedzą coś więcej na temat tajemniczego listu?
Mógłby katować się bez końca podobnym pytaniami, ale ostatnimi czasy odczuwał pewna pustkę i bierność na wszystko. Zatem swoje myśli skwitował tylko lakonicznym „pierdolę to”.

I tak pogrążył się w głębokiej apatii… Czekał na Turglem’a. Wszystko inne nie miało znaczenia. Był zmęczony…
 
__________________
"Pies się poznał a srać chodzi pod chałupę, nie dla ciebie chamie wiadro!"

~ Z cyklu: Złote Myśli Mizukiego.

Ostatnio edytowane przez Glyswen : 27-10-2011 o 19:10.
Glyswen jest offline  
Stary 30-10-2011, 02:10   #8
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Prolog, Karczma “Na Wierzbowych Rozstajach”

W głównej sali panowała względna cisza, słychać było tylko krzątającego się za ladą karczmarza, który chyba wycierał właśnie kubki, oraz rozmowę dwóch mężczyzn, gadających przy piwie. Starsza kobieta z przeciwnej strony sali po prostu siedziała.
Główna sala była dobrze oświetlona i bardzo dobrze ogrzana - niewątpliwie karczma ta była jedną z lepszych w tych okolicach.

Podszedł wolnym krokiem do siedzącej przy ogniu kobiety. Czasami trzeba bawić się w konspirację, tajemniczość i ukrywanie swoich zamiarów; wątpliwe jednak było, by przypadkiem założyła taką samą, czerwoną wstążkę. Mógł więc pozwolić sobie na bezpośredniość.
- Fabier Larto – wyciągnął dłoń w kierunku elfki i uśmiechnął się – zdaje się, że mamy wspólnych znajomych. Jednym z nich jest, jak zgaduję, niejaki Osip. Drugi siedzi w tym samym pomieszczeniu, i słowo daję, gdyby nie ta czerwona wstążka, to wcale a wcale by się nie wyróżniał.
Mrugnął dla podkreślenia lekkiego żartu, jakim starał się przełamać pierwsze lody. Zerknął przelotnie na drugiego posiadacza czerwonej wstążki, z nogą uwieszoną na krześle.
- I tak mi się wydaje, że może powinniśmy zapoznać się tym bogatym jegomościem?
Cassiv kiwnął głową i strzelił na boki kącikami ust, jak gdyby słowa Fabiera były potwierdzeniem czegoś, czego wyczekiwał i należało się im uznanie. Zarazem w ogóle się nie krępował faktem, że nie były do niego kierowane. Miał minę kupca, który dobrze porachował zysk na giełdowej hossie. Rzeźbioną gnomim wzorem lufkę wsadził do ust, zakończył ją tytoniowym nabojem w bibułce, wciśniętym w złote obicie. Takowy nabój był w co bardziej luksusowych kręgach wygodną alternatywą dla zwykłych fajek. Wreszcie skrzącym patyczkiem mężczyzna w sile wieku zainicjował wielki kłąb dymu. Uśmiechał się do obcych zachęcająco, zupełnie jakby sam powysyłał zaproszenia i wcale nie widział zebranych w tym przybytku po raz pierwszy w życiu.
Oberżysta przyniósł do stolika puste kufle w trzyłokciowej długości drewnianym nosidle, postawił je przed gościem z Gors Velen.
- Wydajecie przyjęcie, panie?
- Nie, ja nie – Cassiv z zaciekawieniem obserwował lokalny przejaw ludowej tradycji. Słyszał o piwach zamawianych na sążnie i inne miary długości, ale nigdy jeszcze tego nie widział. Nosidło mieściło dziesięć kufli, było nieco zużyte, jednak solidne. - Ale zostaw naczynia, dobry człowieku. Mój przyjaciel może się tu zjawić w każdej chwili. Wtedy wiele osób zechce wypić jego zdrowie.
Ciekawe, jak wiele, zapytał się już w myślach Cassiv. Znając Osipa, pół karczmy mogło go znać. W otoczeniu kufli i antałka kreślił lufką wesołe kółeczka, przysłuchując się bezczelnie posiadaczom niezwykle pomysłowego ze strony nadawcy listu znaku wyróżniającego – figlarnej wstążki.

***

Anouk powoli obróciła głowę, by dokładnie obejrzeć jegomościa, który tak nachalnie przerwał jej chwilę spokoju. Zauważyła wstążkę, ale nie zrobiła ona na niej większego wrażenia. Uśmiechnęła się spokojnie, ale nie podała mu dłoni.
- Odnosi pan mylne wrażenie, ze jestem tym w jakikolwiek sposób zainteresowana. Nie wiem, kim pan jest, i, szczerze powiedziawszy, dopóki palcem nie wskaże mi pana zaufana osoba, nie zamierzam się z panem zapoznawać. Ale proszę się nie krępować i zacieśniać więzy ze wszystkimi innymi.
- Jeśli jednak zmieni pani zdanie - proszę się nie krępować.
Skinął głową i uśmiechając się, odszedł od kobiety.
Często spotykał się z ludźmi. Często z nimi rozmawiał - przeważnie z elitami. Nie miał jednak kłopotów czy barier w komunikacji z szeroko pojmowanym "zwykłym człowiekiem"; gminem, pospólstwem, mieszczaństwem. Czasem po prostu ktoś nie chce rozmawiać z tego czy innego powodu. Najlepsze co można zrobić, to się nie narzucać.
Niczym niezrażony skierował się w stronę bogato ubranego mężczyzny.
- Fabier Larto - wyciągnął rękę z owiniętą nadgarstku wstążką - zdaje się, że mamy wspólnego znajomego, prawda?
- Tak, rzeczywiście. Co najmniej jedna rzecz by na to wskazywała – mość o aparycji królewicza udawał tonem głosu podejrzliwość, ale w niebieskich oczach nie krył radosnego potwierdzenia. Najwyraźniej miał na celu przedrzeźnienie braku zaufania okazanego przez kobietę, improwizował komedię. List zawierał uprzedzającą informację o tym, co się właśnie teraz wydarzyło. Osip był rozsądnym człowiekiem, można było spokojnie mu zawierzyć, a więc również tym, których pisemnie polecił. Szlachcic wskazał krzesło, pozwolił sobie poczęstować rozmówcę jasnym trunkiem. Zakłopotaną miną przeprosił za nieudolne nalanie piwa i w efekcie powstanie dużej ilości piany.
– Cassiv z Gors Velen. Jak widać nie mam talentu rozlewniczego równego naszemu nieobecnemu przyjacielowi. To trochę jak w tym słynnym truizmie, prawda? Że swobodną rozmowę przy kuflu można zacząć z kimś zaraz po pozdrowieniach od wspólnych znajomych. Ha, myślałem, że to tylko taka retoryczna figura, tymczasem proszę: słowo ciałem się stało.
Kufel powędrował do Fabiera. Cassiv przyssał się do lufki, nie chcąc pospieszać obcego. Miał parę pytań, ale wnioskował, że niekoniecznie jest możliwość uzyskania na nie odpowiedzi. Wolał, by nieznajomy sam mówił, zamiast go przesłuchiwać. Nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek wiedział coś ponad treść listu.
Larto skinął Cassivowi w ramach podziękowania za kufel. Chwycił go tylko, nie podnosząc jeszcze do ust.
- Mogłem zacząć od tematu pogody i sytuacji na kontynencie. W międzyczasie dwa razy byśmy ziewnęli, spoglądając od czasu do czasu na ciekawsze tematy - ledwie zauważalnym ruchem głowy wskazał siedzącą nieopodal elfkę - a tak przynajmniej mamy konkret na powitanie. Więc, skąd... - urwał, bo...
…Do dwójki rozmówców podszedł mężczyzna, najwyraźniej młody krasnolud, bo broda nie sięgała nawet połowy piersi
-Czołem waszmościowie- stwierdził tonem urodzonego dyplomaty, a przynajmniej kogoś obeznanego z etykietą- Zwą mnie Arhiman T’yshvarr. O ile się nie mylę wszyscy trzej znamy Osipa Turglema, byłego łowcę przygód, a aktualnie bajarza znającego chyba pół świata, mam rację?
- Racniejszej się nie da - przytaknął przybysz z temerskiego miasta portowego.
-To świetnie! A wasza godność...
- Cała, zdrowa, zwana Cassivem, dziękuję. A jedyne czego nie lubi, to pustych naczyń.
Oberżysta w mig pojął przytyk, by odjąć sobie roboty, na zapas przygotował coraz to bogatszy w podróżników stół pod wyraźnie się szykującą popijawę.
Fabier wyciągnął dłoń na powitanie.
- Fabier Larto. Rzeczywiście, mamy wspólny mianownik w postaci Turglema. Ma go również tamta urocza dama, która jeśli akurat nie wraca z jakiejś wojny, to prawdopodobnie na jedną się szykuje - uśmiechnął się lekko - Więc, skąd właściwie przybywacie?
-Cóż... fakt, że Osip zbiera własny oddział świadczy o zbliżającej się wojnie- Stwierdził rozbawiony - A przybywam zewsząd i znikąd. Przy żadnym z kominków nie zagrzałem zada na dłużej. Nie mam pojęcia w jaki sposób posłaniec mnie odnalazł, ale akurat byłem od kilku tygodni w Wyzimie... długo znacie naszego Osipa?
Fabier zaśmiał się krótko.
- Poznaliśmy się w dwa lata temu, w roku 1271, gdy służyłem jeszcze w korpusie dyplomatycznym - mówił wolno i wyraźnie, tak jakby każde słowo miało zdobyć swoje własne odznaczenie pod względem dykcji - Znamy się więc od niedawna. Z Osipem dogadujemy się nadzwyczaj dobrze, mamy jakąś nić porozumienia.
- Więc mogłoby się wydawać, że macie waści w miarę świeże informacje o naszym nadal nieobecnym pisarczyku - wtrącił Cassivellaunus. - Nie widziałem go od wielu lat, a i korespondencji jakoś zaniechaliśmy.
-Ja poznałem się z nim blisko dwa dziesięciolecia temu, gdy walczyłem na arenie w Carcano i trzymałem się go póki nie zmęczył się podróżą i przygodami. Ja nigdy nie lubiłem pisać listów, więc rzadko jakieś wysyłaliśmy, tym bardziej, że nie mam zwyczaj usiedzieć w miejscu. Pewno musiał nieźle opłacić posłańca, skoro mnie znalazł... Panie starszy! Piwa jeszcze! Jedno czy trzy?- Pytanie skierował do współrozmówców?
- Trzy - wielmoża oszczędnym gestem odgiął tyleż palców.
- Pozwolę sobie odmówić -Larto pokręcił głową, po czym wyjął z małej sakiewki przy pasie drobne zawiniątko.
- To by się zabawnie złożyło, panie T’yshvarr - zauważył błękitny Nordling w zadumie. - Nawiązaliście znajomość z Turglemem podówczas, gdy ja zaprzestałem z nim podróży.
-Więc dwa piwa z korzeniami panie starszy!- cholera, w sakiewce słabo a on trunki stawia? “Chyba mnie wujek Alojzy kopnął...”
- Carcano? - zdziwiony uniósł tylko brwi, wciąż skupiony na zawiniątku - Pewną wiedzę o świecie mam, słowo daję, jednak miejscowości nie mogę skojarzyć...
-To w Nilfgardzie, bogatsze miasto nadmorskie. Niewolnictwo kwitnie, ale jedzenie jest tanie, za to alkohol jakby doili go z cycków młodych panien, jak mawiał mój dziad...
- Nigdy nie byłem w samym Nilfgaardzie. Ale już prowincje mają w sobie coś... obcego, egzotycznego. Stolica cesarstwa musi być wspaniałym miejscem - magnat błysnął nieludzko białymi, zadbanymi zębami. Wydął przy tym wargi w zblazowanym zaciekawieniu, typowym dla ludzi, którzy udają zainteresowanie czymś, co mogłoby dla nich nie istnieć albo chcą na zajętych wyglądać przez wzgląd na pozycję i konwenans.
- Bzdura. Nilfgard nie ma nic do zaoferowania... - stwierdził z cichym zarzutem
- Poza stabilnym pieniądzem, dyscypliną, czystymi ulicami, kobietami dbającymi o higienę, kanalizacją, bystrym władcą... - wyliczenie cichło, aż ostatnie słowa Cassiv wypowiedział już pewnie dla samego siebie.
- Cesarstwo..
Fabier rzucił na stół mały, prostokątny kawałek bibułki. Odwiązał od pasa niewielki woreczek, jego zawartość - cienko zmielony tytoń - wysypał na bibułę.
- Bywałem tam czasami. Samo miasto Złotych Wież...rzeczywiście, potrafi zaimponować.
Polizał dłuższą krawędź bibuły, w palcach powoli i dokładnie zaczął ją sklejać z przeciwległą.
Arhiman odebrał piwa od gospodarza i jedno dał Cassivowi, samemuy, od razu, przyssywając sie do swojego
-Każde państwo ma swoje perełki, które lubi pokazywać i masę błota wokół. Nilfgard różni się tym, że perełki są większe, ale błoto jeszcze bardziej śmierdzi...
Włożył tak skręconego papierosa do ust, pochylił się nad tlącym się na stole ogarkiem świecy.
- Oh, ale wiesz na pewno jak to jest. Lepiej mieć jeden duży brylant niż kilka małych.
Zaciągnął się dwa razy, po czym wrócił do normalnej pozycji; oparł się o krzesło i wyciągnął nogi.
- A co do tych brylantów... kulinarnych, to trzeba przyznać - wydmuchnął dym - Zdecydowanie znają się na rzeczy.
-Nie, lepiej mieć kilka małych i niech gdzie indziej będzie podobnie, albo niech nie cuchnie gnojówką...
- Z kamieniami szlachetnymi jest ten problem - zauważył denerwująco mentorskim tonem gość z Gors Velen - że wielkość jednak ma znaczenie. Dwie błyskotki o masie sumarycznej równej trzeciemu klejnotowi, mimo identycznego szlifu, zawsze będą mniej wartościowe. Mość Fabier ma trochę racji.
- Bo ja wiem - palący papierosa wpatrywał się w unoszące się szare obłoki- Tym z pałacu było raczej zbyt wygodnie, by iść w koncepcję społecznej solidarności z owym błotem i gnojówką. Jedną chwilę panowie, dobrze?
- Nilfgaard jak żadna inna kraina rozumie, co znaczy społeczna solidarność - Cassivellaunus ściągnął brwi w naiwnym wyrazie pedagogicznym, z byle wypowiedzi umiał zrobić wykład. Teraz słyszała go chyba cała izba. - Wymusza ją batem i ścisłą hierarchią. To jedyne państwo, gdzie asymilacja różnych ras się powiodła. Pod tym względem Nordlingowie mogą się od południa uczyć.
 
Arvelus jest offline  
Stary 30-10-2011, 11:45   #9
 
Fabier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabier nie jest za bardzo znany
Fabier wstał od stołu. Spojrzał z uśmiechem w stronę elfki, posilającej się akurat miską zupy. Bujne włosy, zamienione przez deszcz w prawdziwą burzę loków, od razu przyciągnęły jego uwagę. Podszedł wolnym krokiem, nieco ją okrążając - tak jak dziecko, które próbuje nie przestraszyć ulicznego kocura, siedzącego beztrosko przy drodze.

Dzięki temu mógł też spokojnie przypatrzeć się innym jej zaletom, opinanym akurat przez czarną bluzkę. Zbyt dobrze umiał się kontrolować, by bezwstydnie się w nie wgapiać..ale kto wie, może elfka ma jakieś zdolności magiczne albo psioniczne? Może potrafi czytać w myślach? Ciekawe co wyczytałaby z jego - "jak duże one są" ? No właśnie, jak?

Papierosa wsadził pomiędzy palce lewej dłoni...i zaryzykował.
- Nie miałem nic złego na myśli - uśmiechnął się ciepło i serdecznie, jakbym samym tym gestem chciał ją sobie zjednać - jeśli to nie będzie przeszkadzać, usiądę obok, dobrze?

Nie czekając na odpowiedź, usiadł. Możliwie daleko; na tyle, na ile ława pozwalała.

Przeczesując włosy, by szybciej wyschły, i grzejąc się przy kominku, przysłuchiwała się rozmowie dziwnych przybyszów, z których każdy dumnie pokazywał rubinową wstążkę. Osip mógł być ekscentryczny, ale ta dziwna grupa przypadkowych moczymord nie była w jego typie. Cóż, jeżeli tylko się zjawi, będzie wiedzieć.

Ludzki szczeniaczek znowu spróbował swoich szans, uśmiechając się głupkowato, jak odurzony wyjątkowo mocnym fisstechem. Okrążył ją, by bardzo dokładnie przyjrzeć się jej sylwetce, udając, że wcale tego nie robi.

- Nie miałem nic złego na myśli... - Jakby nie patrzeć, dla każdego nastolatka TAKIE myśli były absolutnie normalne. Co nie znaczy, że chciała się wdawać z nim w jakieś rozmowy.

Na swoje szczęście, psiak nie dał jej czasu na odpowiedź, i po prostu się dosiadł.
- Jak rozumiem, towarzystwo zbyt bogatych osobników dało w kość? - Uśmiechnęła się kącikiem ust i nie czekając na odpowiedź odwróciła się do ciepła.

Cóż, elfka ewidentnie nie była w jego typie. Ładna, rzeczywiście. Wyniosła, jak każda z jej rasy. Ale nieufna i nieprzyjemna jak najbardziej pokrzywdzona przez świat suka.
- Mało jest osób, które chcą dać mi w kość, szczególnie jeśli mówimy o tych bogatych - przyłożył papierosa do ust, zaciągnął się - ale dlaczego Ty, piękna elfko - uśmiechnął się nieco szerzej - tak bardzo starasz się być jedną z tych osób?
Odwróciła się i przekrzywiła głowę, pozwalając włosom spłynąć na ramię.
- Bo nie jestem bogata? - Uśmiechnęła się promiennie.
- Jeśli mówimy o pieniądzach, to może i nie. Jeśli mówimy jednak o tym uśmiechu, który najwyraźniej potrafisz z siebie wydusić - mrugnął do elfki - to naprawdę starczyłoby go dla całego Cesarstwa - wydmuchał dym nosem - Zastanawiam się czy Osipa też próbowałaś tak zniechęcić?
- Kim jest Osip? To jakiś twój znajomy? - Oparła podbródek na dłoni, patrząc ze znudzeniem.
Zaśmiał się serdecznie. Wstał, rzucając końcówkę papierosa do ognia.
- Postępuj jak uważasz. Na pewno wychodziło Ci to dotąd na dobre. Gdybyś doszła jednak do wniosku, że miecz, kusza oraz miska zupy nie są najlepszym towarzystwem.... - zerknął na kobietę, której takt, serdeczność i jakieś wewnętrzne ciepło dało się przyrównać co najwyżej do wygłodzonego wilka - zresztą. Przecież sama wiesz dlaczego tu jesteśmy.
Pomachał jej ręką, na której zawiązana była czerwona wstążka, po czym wrócił do suto zastawionego stołu.
***
- Więc..mówiliśmy o Nilfgaardzie, prawda?
- Prawda.


Ale w rzeczywistości nikt już nie rozmawiał o imperialnym kolosie. Debata przegrała nierówny bój ze smakołykami zaserwowanymi przez arendarza. Na wierzbowych rozstajach mogło się pochwalić dobrą kuchnią, która teraz zachęcająco uchyliła zza drzwiczek nieco woni grzanego tłuszczu. Na ledwo zdjętej z ognia patelni skwierczał smażony ser. Cass z lubością nałożył sobie ciągnącą się porcję, zręcznie manewrując sztućcami i wygrzebując rodzynki, za którymi nie przepadał.

- Jednak tylko do momentu, gdy ruszyłeś w bój. Później byliśmy zbyt zaabsorbowani uroczym obrazkiem - zniewieściałym gestem arystokrata otarł usta z żurawinowego sosu, rozejrzał się po sali.
Ależ dzikusy, pomyślał bez specjalnego przejęcia. Elfka oziębła jak driada, szalonooki blondyn oraz typ spod ciemnej gwiazdy, który w siodle spędził chyba ostatni miesiąc, zaś z twarzy robił wielką tajemnicę. Trędowaty? Nie. Pachniał mokrą końską sierścią. Więc raczej wojak.
A wszyscy, cała wesoła gromada, bez wątpliwości od Turglema. Z jednej strony Cassivellaunus żałował, że ludzie (czy elfy) nie potrafią być na tyle wyzwoleni ze swych kompleksów, uprzedzeń i manier, by móc w cywilizowany sposób spędzić miło czas wśród obcych. Z drugiej... chyba wcale im się nie dziwił. Mieli prawo do prywatności, nawet jeśli korzystaniem z tego prawa w duchu pogardzał. Czy sam by się tak nie zachowywał, gdyby był kimś innym?
- Spróbujcie koniecznie pieczywa -zachęcił Larta i krasnoluda, podając im miękkie bułeczki z porządnym akcentem czosnkowym. - Mogę wam mówić na ty, prawda? Wierzajcie mi, w Gors Velen taka kuchnia to skarb. Tam wiecznie tylko ryby i ryby...

Wielmoża wyrwał strzęp mięsa, obsmarował go krwistoczerwoną konfiturą, dolał piwa Arhimanowi i żując kęs prosiaka pogratulował kuchcikom poprzez złączenie opuszków kciuka i palca wskazującego. Pieprz wyciskał łzy, sól szczypała w podniebienie. I był to ledwie początek. Na stół wjechała patera z dziczyzną pachnącą octem, śliską od masła, przetarte warzywa na polewce ze skwarkami, ziemniaki na sposób pasterski, marynowane grzybki, a także pasztet przystrojony pietruszką oraz ćwikłą.

Arhiman skinał głową w podziękowaniu za dolane piwo
-Dobra panowie, muszę tylko solidarnie uprzedzić, że nie stać mnie by zapłacić za te smakołyki równą część, wynikającą z naszej liczebności. Więc mogę liczyć, że to w ramach poczęstunku?- zapytał wprost, nigdy nie był bogaty a i często korzystał z takich poczęstunków, bo jego umiejętności nie raz były wykorzystywane przez miejscowych wioski w której w danym momencie był, więc się przyzyczaił i nie widział nic uwłaczającego w zadaniu takiego pytania
- O ile kurs nobla i talara nie uległ gwałtownej zmianie, a srebro Bremervoord nie obraziło się na złoto z Gors Velen, jakoś sobie poradzimy - przedstawiciel uprzywilejowanego stanu poczuł się rozbrojony szczerością krasnoluda. Lubił towarzystwo tego ludu. Było odprężające.
-Jak będzie możliwość to się odwdzięczę- Arhiman pochylił głowę w geście podziękowania i zabrał się do jedzenie utrzymując wszelkie, zgodnie z logiką, zasady etykiety, nie chciał wyjść na chama, ale oczywiście też nie zachowywał się jak jakiś emisariusz elfów. Po prostu grzecznie cieszył się jedzeniem. Nie trzeba głodować by znać przyjemność jaką daje ta czynność, a jak się zna uczucie głodu to jest ona znacznie większa
 

Ostatnio edytowane przez Fabier : 30-10-2011 o 11:49.
Fabier jest offline  
Stary 30-10-2011, 21:47   #10
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Noc przebiegła spokojnie. Każdy z was spał w oddzielnym pokoju, schludnym, czystym, ale skromnie urządzonym. Chociaż przynajmniej ciepło było. Nad ranem, kiedy jeszcze świtało, pobudziliście się wszyscy mniej więcej o tej samej porze. Jednak pierwszy wstał Fabier Larto, tknięty jakimś złym przeczuciem. Jeszcze raz wziął list od Osipa i odwrócił go. Na drugiej stronie kartki było napisane:
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie was szóstka. Nie zwlekajcie, przyjedźcie do Suchego Modrzewia jak najszybciej.

Dziwne. Każdy z was mógłby przysiąc na wszystko, co najświętsze, że wcześniej tych słów tam nie było. A może byliście gapami? Tak czy inaczej, był to znak, że trzeba się zbierać. Najbardziej czuł to właśnie Fabier, którego złe przeczucie nie opuszczało cały poranek. Jednak skryty człowiek zatrzymał je dla siebie – nie widział powodu, dla którego miałby się dzielić czymś w sumie irracjonalnym.

Jednak od złych przeczuć się nie umiera, a trzeba było ruszać dalej. Osip chyba naprawdę miał problemy i byłoby błędem, gdybyście zwlekali… Zapłaciliście zatem 15 denarów za izbę i jednego za stajnię dla konia, co stanowiło uczciwą cenę, jak na niezłe warunki zajazdu. Konie osiodłane, czas był najwyższy, by ruszać w drogę.

Poprzedni wieczór w karczmie zbliżył część drużyny ze sobą, choć nadal traktowaliście się z lekką nieufnością. Najbardziej izolowała się Anouk – nie wiadomo, czy z powodu odmienności płci, rasy, czy też może taki miała charakter – kobieta nie chciała się z nikim bratać, mimo że najpewniej męska część kompanii chętnie widziałaby ją… bliżej siebie. Cóż, nikt z was nie był na tyle bezczelny, by ignorować wolę półelfki.
Przy siodłaniu zwierząt jednak okazało się, że nie będziecie się poruszać w jednakowym tempie. Problemem był Cassiv, który nie miał konia, lecz… muła. Przez niego byliście mocno spowolnieni. Jednak mężczyzna wydawał się tym niezrażony – przeciwnie, miał dobry humor i jakby nie zauważał tego, że drużyna wlokła się właśnie przez niego.

***
Błoto po ostatniej nocy rozbryzgiwało się pod kopytami waszych rumaków, kiedy docieraliście do niewielkiej polanki po całym dniu spędzonym w siodle. Wszystkich was bolały siedzenia, a do Suchego Modrzewa zgodnie z obliczeniami, jakie zrobił Cassiv, był jeszcze kawałek drogi. Milcząco więc zgodziliście się wszyscy na nocleg pod gołym niebem. Okolica raczej nie należała do niebezpiecznych, ale postanowiliście być ostrożni i wystawić warty przy ogniu. Niewiele rozmawialiście, siedząc przy palenisku; każdy z was zmęczony całodzienną nudną i mozlną jazdą żuł wolno swoje zapasy wpatrując się w ogień.

Również ta noc przebiegła spokojnie, chociaż, jak zgodnie przyznaliście rankiem, dało się usłyszeć na warcie dziwne odgłosy, dobiegające z okolicznych lasów…

Chłód poranka zmusił was do szybkiego ogarnięcia miejsca noclegu, spakowania bagaży i ruszenia w dalszą drogę. Marzyliście o wykąpaniu się w wiosce w balii ciepłej wody i zjedzeniu porządnego, sytego posiłku, który na pewno Osip zamierzał wam ugotować. Zirytowana była zwłaszcza Anouk, która kątem oka dostrzegała spojrzenia mężczyzn. Ona najbardziej liczyła na schronienie u Osipa i na wyjaśnienie jej, czemu postanowił zebrać tę dziwną kompanię.

Myśli pozostałych również krążyły wokół postaci ich przyjaciela. W Arhimanie budziło się pragnienie przeżycia takiej przygody, jak za dawnych czasów, kiedy podróżował z Osipem i wspólnie stawiali czoło niebezpieczeństwom. Cała zatem drużyna pragnęła spotkania Osipa i porozmawiania z nim. W ten piękny jesienny poranek nikt nie przypuszczał nawet, że coś mogłoby pójść nie tak.

A jednak.

Pierwsze oznaki kłopotów pojawiły się już niedaleko od miejsca noclegu. Wasze konie nagle przystanęły, wszystkie niemal w jednym momencie, i zaczęły parskać gniewnie. Przez dosłownie moment zastanawialiście się, o co chodzi upartym zwierzakom, póki sami nie poczuliście źródła ich niepokoju.

Woni trupa.

Zmusiliście konie do lekkiego kłusu i po chwili ujrzeliście zwłoki - powieszonego na gałęzi człowieka, którego ciało przebite było kilkoma strzałami. Niewątpliwie elfimi, co od razu zauważyła Anouk. Szacowaliście czas jego śmierci na mniej więcej kilka dni – ile – nie dało się stwierdzić bez użycia magii. Nie oglądając się długo na zwłoki, pogoniliście konie do szybszego kłusu, przerażeni perspektywą ujrzenia tego, co właśnie zobaczyliście, w większej skali. Po waszych głowach kołatały się niepokojące myśli, mimo iż przecież widywaliście czasami trupy przy drogach. Ale elfie strzały? Tutaj, na granicy z Nilfgaardem? To pachniało czymś mocno dziwnym…

Pierwsze zabudowania wioski ujrzeliście po paru milach. Budynki były rozrzucone nieskładnie, stodoły i stajnie mieszały się z domkami mieszkalnymi, a jednak wioseczka miała jakiś dziwny urok w sobie. A raczej miałaby, gdyby nie panująca tu upiorna cisza.

Zwolniliście tempo jazdy. Na głównej uliczce nie było nikogo, nikt nie krzątał się po podwórkach, ogródkach, żadnych śmiechów, krzyków, rozmów. Cisza. Nagle zobaczyliście przyczynę tego stanu i momentalnie wasze ręce powędrowały do broni.

Mieszkańcy zostali pomordowani.

Przy domach walały się trupy mężczyzn, kobiet i dzieci. Część z nich była posieczona, część poszyta strzałami, po kilka w jednym ciele. Elfimi strzałami, dokładnie takimi, jak widzieliście wcześniej. Drzwi do domów były pootwierane, napastnicy musieli wywlec ludzi na ulice. Przez okna i frontowe drzwi zobaczyliście porozwalane meble, wywalone pierze – ten, kto zaatakował wioskę, musiał dodatkowo ograbić domy.

Nikt teraz nie zastanawiał się, co to za elfy dokonały masakry Suchego Modrzewia. Byliście wszyscy bardzo spięci, część z was sięgnęła po broń. Przez kilka minut głucha cisza, a potem, gdy już mieliście zastanawiać się, co robić dalej i gdzie może być Osip, usłyszeliście krzyk i dojrzeliście biegnącego ku wam człowieka.

Słusznej postury starszy mężczyzna o pociągłej twarzy i dużych ciemnych oczach był ubrany w stare, podniszczone rzeczy, miał siwiejącą brodę i malujące się przerażenie w ruchach i mimice.

- Jak to dobrze, że ktoś wreszcie przybył! – usłyszeliście łkający głos – Nie… oszczędzili… nikogo! – starzec upadł na kolana i zaczął płakać…
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172