Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-12-2012, 23:13   #1
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
[The One Ring] Bractwo z Esgaroth









Po czterech wiekach, kiedy Ludzie Północy z dawnych lat, wnieśli dumne miasto u stóp Samotnej Góry, z zakręcie rzeki, Dal widziało dwieście lat dobrobytu oraz niemal tyle samo ruiny. Teraz, kilka lat po śmierci Smauga i wzniesieniu z gruzów miasta Królów Północy, Dal znowu stawała się tym, co jeszcze do niedawna oddawały tylko pieśni.

Rathar po przybyciu wraz z rodziną do miasta nie mógł się napatrzeć, choć z pewną dozą podejrzliwości i sceptycyzmu dla gwaru, żywiołowości i tętniącego życiem odbudowanego miasta. Było niemal ukończone, a więc mury, królewski pałac oraz liczne dystrykty miasta miały swoje zabudowania. Dal rozkwitało z każdym dniem. Ulice pełne były krasnoludzkich inżynierów, którym pomagali młodzi czeladnicy z miasta uczący się od khazadzkich mistrzów fachu. Dźwięk uderzeń młotów o kamienne, kolorowe kostki bruku niósł sie ulicami, które od swych barw brały nazwy.

Przez przecinające dystrykty rzeczne kanały pięły się i przeskakiwały mosty i mostki, dzieła architektury kamieniarzy z Ereboru. W stawach i fontannach pływały kaczki i łabędzie, a śmiech nie tylko dzieci donośnie toczył się od Rynku Zabawek, który słynął ze swej tradycji handlu tymi wyrobami; drewnianych i metalowych małych dzieł sztuki z całego Śródziemia; zabawek często mechanicznie animowanych do życia wedle przepisów starych krasnoludzkich tajemnic.










Rathar stał na balkonie wysokiej kupieckiej kamienicy o czerownym dachu w dystrykcie Kruczej Bramy. Dzielnica zamieszkana była wyłącznie za rekomendacją i z nadania króla Barda, przez rody i rodziny szczególnie zaangażowane w odbudowę nowej Dali. Kiedy obiema rękoma opierał się o żółtą, kamienną balustradę tarasu, za plecami, w tle, miał masywną sylwetę Samotnej Góry,

Przed nim rozpościerała się rzeka, która wychodząc z zakrętu po okrążeniu murów miasta, łagodnie wiła się na południe ku Esgaroth. Wiatr rozwiał mu włosy pędząc w tamtym kierunku. I on nie wiedząc czemu czuł, że go w tamte tereny ciągnie, całkiem jakby miał włóczęgowską naturę. Choc rodzice zwali go "Wszędobylskim" był jednak obrońcą wszystkim, którym zagrażał Cień.

Długowłosy mężczyzna, odziany w brązowe skóry, stał na ulicy z plecakiem na plecach. Przegryzł jabłko i zadarł głowę do góry. Skinął ręką ku Beorningowi. Był to Igwar Pszczelarz z doliny Anduiny. Z Mroczej Puszczy. Z Woodland Hall. Choć nie całkiem z tak bliska domowi Rathara, którym były Góry Mgliste, to teraz jednakże w porównaniu z wyniosłymi Dalijczykami, Pszczelarz był całkiem jak sąsiad, swój druh, który mówił podobnym językiem i maniery miał bardziej Beorningowi zrozumiałe i bliższe. Poznali sie na weselu Aviny i od słowa do słowa razem postanowili wyruszyć z Dali do Miasta na Jeziorze. A potem jeszcze dalej. Ku nieznanemu i nieodkrytemu. Życie było zbyt krótkie, aby je mitrężyć, tym bardziej wśród przekupek, kupców i butnych rycerzy.










Iwgar przybył do Dali tym samym szlakiem, który używała każda karawana a więc i Ratharowa. Trakt wzdłuż zachodnich obrzeży Mroczej Puszczy przecinała Stara Droga Krasnoludzka, tam gdzie kończyły sie granice Leśnych Ludzi a zaczynały Beorna. A potem jeszcze Brama Lasu ze ścieżką elfów odbiegała od traktu w Czarny Las. Jednak obie te drogi nie były często, jeśli w ogóle, póki co, uczęszczane. Nie licząc śmiałków i awanturników, elfów oraz mrocznych mieszkańców lasu. O ile przez serce lasu po starożytnym trakcie khazadów, który wiódł od Długich Bagien przez most na Anduinie ku Wysokiej Przełęczy w Górach Mglistych, nawet nie słyszał by choć jedna eskapada przecierająca szlaki zakończyła sie pomyślnie, przez czyhające na podróżników w lesie mroczne przeszkody Cienia, to przez Królestwo Króla Elfów w Północnej Puszczy, nie każdy mógł ot tak sobie wędrować. Zgoda na to potrzebna była od mieszkańców tych teren terenów, czyli leśnych elfów, które strzegły każdej piędzi lasu w tamtym rejonie z zawziętą i niekiedy okrutną skutecznością.

Wędrówka zatem zeszła na okrążeniu lasu u stóp Gór Szarych i karawana zawitała do Dali kierując się ku Samotnej Górze. Erebor wyrastał z równiny Królestwa Barda, kojarząc się Pszczelarzowi z daleka z pojedynczym, ogromnym kopcem mrówek na sporej, pustej od drzew, polance z jego stron, który odkrył niegdyś w dzieciństwie włócząc się po lesie.

Kiedy Iwgar przybył do Dali i zastukał w drewniane drzwi rodu rycerza Belrica Skurfa syna Baldulfa, odpowiedziało mu głuche milczenie. Dopiero życzliwy sąsiad wyjaśnił, że jedynie syn z całego klanu Skurfów się ostał na tym świecie żywy. Ojciec z braćmi zaginął zeszłej jesieni w Mrocznej Puszczy a matka, żona rycerza Belrica, w zgryzocie i tęsknocie zmarła osłabiona przez suchoty.

Dowiedział się też Pszczelarz, że synowiec rycerza Belrica na weselu w tymże dystrykcie się bawił, uczestnicząc w weselisku Olafa syna Omunda z pewną dziewką Aviną z doliny Anduiny. Brwi uniósł Iwgar na to, bo niecodziennym to były takie małżeństwa na Północy, choć czasem się zdarzały. Dumni i do tradycji przywiązani Bardingowie często wyżej srali niż tyłki mieli a co dopiero dla zacnego rodu czy bogatego kupca wiązać sie z ubogimi i prostym ludźmi z jego rodzinnych stron. Niemiał jednak nic przeciwko temu i miał tylko nadzieję, że bracia z Dali bratający się z krasnoludami, którzy rozmiłowani są w rzeczach martwych i ponurych jak kamienie, skały i kruszce szlachetne, świecidełka, nie zapomną o pięknie natury ożywionej i podziemne bogactwa kopalni oraz brzęk złotych monet, nie przysłonią im prawdziwego piękna natury, nie zagłuszą śpiewu ptaków...

Może i mógł poczekać do rana, lecz tak nie zrobił. Miał dobrą intuicję. Syn poległego rycerza w towarzystwie przyjaciół, a był on bliskim druhem pana młodszego i jednym ze świadków na ślubie, wzniósł uroczysty toast.

- Za poległego Belrica Skurfa syna Baldulfa!

Igwar na pytania odpowiedział dokładnie, co chciał ostatni przedstawiciel swego rodu usłyszeć. Miał mu ze szczegółami opisać gnijące ścierwo zakute w pogięte blachy truchło jakie się ostało z jego ukochanego rodziciela? Czy może to, że to co zabiło rycerza z Dali niemal w go pół przecięło i przeżuło? Drobne leśne drapieżniki, owady i robactwa właśnie urządzały sobie ucztę na ciałach poległych śmiałków z Dali, którzy, jak Pszczelarz usłyszał na weselu, w drodze ku Starej Krasnoludzkiej Drodze byli. Od dumnego młodzieńca, który z szacunkiem i namaszczeniem odebrał rodowy miecz po ojcu, dowiedział się Igwar, że z polecenia Króla Barda, rycerz miał misję zbadania starego szlaku, czy bezpieczny był dla karawan i gotowy do otwarcia jako szlak handlowy. Zaginęli wraz z nim trzej synowie i sługa.

Z wdzięcznością został Pszczelarz przyjęty i ugoszczony przez ostatniego ze Skurfów jak i rodzinę pana młodego. Bardzo szybko przy miodzie, na temat którego Iwgar zdawał się wiedzieć chyba wszystko, wspólny język leśny człowiek z bratem ładnej, blondwłosej Aviny – panny młodej znalazł. Ją to właśnie Rathar z Gór Mglistych jako głowa rodu oddawał w zamążpójście Dalijczykowi.

Miał też Olaf syna Omunda trzy młodsze siostry, równie urodziwe, co i panna młoda, a może nawet i ładniejsze. Lecz o gustach urody w dniu tym Ratharowi mówić nie wypadało a zresztą tylko ta średnia wiekiem, panna Dalla, ciemne, filuterne oczy zalotnie ku przybyszowi z Mrocznej Puszczy śmiejąc się obracała. Pozostałe wodziły za rycerzami z Dali.










Rathar sięgnął po leżący u nogi, spakowany plecak i po chwili wyszedł na ulicę dołączając do Iwgara. Zostawiał za sobą matkę z siostrą i młodszym bratem, który jeszcze chłopcem był nieletnim. Zupełnie nieoczekiwanie i w ostatniej chwili Heva poważnie pytała go o zgodę na osiedlenie się w tym mieście. Zaproszenie otrzymała cała rodzina Rathara do zamieszkania w Dali. Matka po śmierci ojca oraz dwóch synów nigdy nie była już taka jak dawniej. Góry tylko przypominały mu małżonka, tak jak i jakże podobne w sylwetce i zachowaniu oblicze ocalałego, dorosłego syna. Rathar zatem po długim namyśle, na rzecz szwagra przestał był głową rodu; odpowiedzialnym za rodzinę i przyszłość klanu. Może nawet mu ulżyło? Chciał być przecież wszędzie być, tyle zobaczyć, tyle przeżyć. A młody Barding, nie dosyć, że zamożny i przedsiębiorczy, okazał się dobrze wychowanym i honorowym człowiekiem. W innych okolicznościach lub po prostu, gdyby sobie dali na to więcej czasu w Dali, mógłby być jego przyjacielem. Tak różny od Rathara a jednak na swój sposób mężny i honorowy. Jego miłości do Aviny nie mógł podważać, bo zdawało się to być uczucie prawdziwe, głębokie i między młodymi wzajemne. Szacunek jaki okazywał również jego całej rodzinie, a zwłaszcza matce, przekonał go ostatecznie do zgody. Teraz Rathar był wolny i mógł zerwać się jak ten wiatr południowy u boku Iwgara Pszczelarza.





 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 02-02-2013 o 19:58.
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-01-2013, 09:35   #2
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację












Młoda kobieta i krótkowłosy mężczyzna w oczach wielu musieli uchodzić za szlachetnie urodzonych i bogatych. Przynajmniej tak myśleli o Bardingach inni. Ich stroje zdobione były cennymi lecz oszczędnymi wstawkami a materiały z których uszyte były ich stroje oraz jakość zbroi i oręża rycerzy z Dali nie miały sobie równych. Ciekawe czy to dlatego tak wiele panien tak ochoczo oddać się chciałao w zamążpójście za Bardów z Dali?

Fanny córka Kolbeinna cieszyła się z pobytu w Esgaroth. Spędzili w nim już prawie dwa miesiące. Dla Kronikarki widok tego miasta i jego mieszkańców był na każdym kroku źródłem inspiracji. Tak wiele elementów kultury Bardingów przeplatało się z obcymi, ale nie dziwiła się, że i czasem dostrzec można typowego, tradycyjnego mieszkańca królestwa Dali, co jednak do odbudowanego miasta powrócić się nie zdecydował. Powody zawsze były różne. Założenie rodziny z miejscowymi, ustabilizowany interes, znacząca rola w życiu miasta. Esgaroth tak podobne a tak inne od Dali fascynowało ciekawską Fanny. Nie mieli króla lecz radę mędrców ze szlachetnych rodów, acz niekoniecznie już szlacheckich; wybieranych spośród swego ludu a nie z urodzenia. Tacy otwarci ludzie na inne kultury a jednak nie zapominający kim są.

Kronikarka wiedziała i pamiętała wszystkie fakty.
Esgaroth było jak drewniana wyspa na jeziorze. Osadzone na wbitych głęboko w dno drewnianych palach, miasto północy było jednym z największych ludzkich osiedli w Dzikich Krajach. Jego położenie od wieków stało się jego błogosławieństwem i przekleństwem zarazem. W czasie napiętych stosunków między ludami Północy, umiejscowienie w strategicznym punkcie między Leśnym Królestwem Elfów, Dali a Samotną Górą miało swoje plusy i minusy. W czasie pokoju, który nastał po Bitwie Pięciu Armii, odbudowane Miasto na Jeziorze stało się centrum handlowym Północy. Wolne Miasto Esgaroth swoją niepodległość uzyskało setki lat temu, gdy Król Dali oddał władanie miastem na jeziorze w ręce Rady Starszych, która spośród swego zacnego grona obierała Pana Miasta na Jeziorze.
W 2946 roku prace nad obudową miasta dobiegły końca i Miasto na Jeziorze było trzy razy większe od zniszczonego atakiem Smauga poprzednika. Ruiny spalonego miast, a na południe od obecnej lokalizacji, wciąż sterczały zwęglonymi palami ponad wodą. Nieopodal miejsca gdzie na dnie leżały kości smoka pokonanego Czarną Strzałą Barda.

Esgaroth z lotu ptaka, swym kształtem przypominało podłużną skrzynię. Zaostrzoną palisadę z ociosanych drzew Mrocznej Puszczy i wystające pond nią drewniane dachy i wieże widać było gołym okiem z brzegu, jeśli nad wodą nie snuła się poranna lub wieczorna mgła, co często spływała wraz z zapachem zgnilizny, gnana zepsutym oddechem wiatru znad Długich Bagien. Rozlewiska przy rzece były nieustającym przypomnieniem wypaczenia, niegdyś pięknego, zielonego lasu i wylewających się z niego pozostałości zła. Cień zapuściło w nim swe korzenie bardzo głęboko przez korupcyjną obecność Nekromanty z Dol Guldur. Dzisiaj bagna prócz nieprzyjemnej obecności dostarczały również cennych ziół, których nie sposób znaleźć w innych rejonach Śródziemia. Niewielu co prawda znajduje się śmiałków, którzy decydowali się na ich zbiory, gdyż cuchnące rozlewiska to wciąż niedokładnie zbadane i oczyszczone z gnieżdżących się tam niebezpieczeństw treny, o których historie i legendy często bywają powtarzane przy ogniskach w pieśniach ludzi zamieszkujących te okolice. Wokół Długiego Jeziora rozsiane były pojedyncze, lub łączące się w małe, skupiające domostwa kilku rodzin wioseczki, które zajmowały się rybołówstwem, zielarstwem, dostarczaniem Esgaroth wszelakich materiałów z lasu oraz zarówno przewożeniem jak i opieką nad spływem towarów oraz pobieraniem opłat celnych. Handel rzeczny znowu rozkwitał po pokonaniu Smauga i kupcy ze wszystkich stron świata znowu przybywali z egzotycznymi towarami wschodu, ludzi z południa i odległych zakątków zachodniego wybrzeża Śródziemia.

Z lądu ku miastu wiódł wąski, drewniany most. Była to jedyna droga dostępna tym, którzy nie przybywali do Esgaroth barkami, tratwami, łodziami. Wielka, obwarowana brama strzegła wjazdu, obsadzona zbrojnymi z miejskiej straży, którzy trenowani byli na dobrych łuczników. Za nią kupcy i podróżni przejść musieli przez mytników opłacając należny podatek za wstęp do Miasta na Jeziorze. Stamtąd dalej stało otworem drewniane miasto, w którym próżno było szukać budynku z kamienia ani płonących bez nadzoru żagwi latarni czy też ognisk. Jakby nie było struktura zabudowy miasta jest wielce narażona na zagrożenie tego żywiołu, o czym przekonali się przed laty jego mieszkańcy. Ognisty oddech smoka zaognił pożar, który doszczętnie strawił poprzednie zabudowania Esgaroth w okamgnieniu nie zostawiając w swoim śladzie nic, prócz zwęglonych zgliszczy.
Miasto zbudowane na platformach z grubych desek i bali podzielone było na kilka dystryktów. Zabudowania w nich, tak jak w każdym innym mieście, posiadały między nimi ulice i uliczki, po którym spacerowali mieszkańcy, toczyły się wozy i tak dalej. Oprócz tego kilka wodnych kanałów umożliwiało przemieszczanie się między dzielnicami i po mieście za pomocą łodzi.

Nieodłącznym elementem krajobrazu Esgaroth był widok białych ptaków, które szybowały z piskliwym skrzekiem nad dachami jego mieszkańców. Owoce jeziora są jednym z głównych środków utrzymania i wyżywienia miasta, więc zapach ryb przyciągał ptaki, którym Miasto na Jeziorze stało się również domem. Prócz nich i ludzi, którzy od setek lat byli obywatelami, miasto po odbudowie stało się również siedzibą innych kultur.

Handel z Eflami z Mrocznej Puszczy i Krasnoludami z Ereboru sprawił, że obie rasy z polecenia swych królów i aprobatą Pana Esgaroth pomogły w odbudowie miasta a dzisiaj ich przedstawiciele dbający o interesy handlowe i polityczne ich ojczyzn, zamieszkiwali swoje dystrykty w mieście na jeziorze. Ludzie z Esgaroth stali się naturalnym pośrednikiem w handlu między krasnoludami i elfami. Wzajemna niechęć tych ras nie była jednak w stanie przezwyciężyć zapotrzebowania na ich produkty. Nikt nie mógł równać się ze wspaniałymi elfickimi wyrobami z drewna, tak samo jak niezastąpione były umiejętności krasnoludzkich kamieniarzy i jubilerów. Bez stali z kopalni Samotnej Góry wyśmienici kowale z Mrocznej Puszczy mieliby znacznie ograniczony dostęp do surowców.

Po zniszczeniu Dali, mieszkańcy Esgaroth przyjęli do siebie uchodźców z północy, którzy przez wiele lat nazywali Miasto na Jeziorze swym drugim domem. Po odbudowaniu stolicy regionu przez Barda, wielu z nich wraz z całymi rodzinami powróciło do Dali. Ci, którzy zostali stanowili mniejszość w Esgaroth, lecz lata wspólnej egzystencji niemal całkowicie zatarły różnice kulturowe pomiędzy mieszkańcami obu miast. Nigdy zresztą nie było tych różnic tak wiele.
Bardzi i Ludzie Jeziora byli potomkami tych samych, potężnych niegdyś mieszkańców Królestwa Północy. Dzisiaj różnice między nimi wynikały raczej ze specyficznego położenia tych obu osiedli ludzkich.
Lata niespokojnych czasów sprzyjały izolacji, która utrwaliła je jeszcze bardziej. O ile mieszkańcy Dale to wyniośli i dumni ludzie, bardzo przywiązani do tradycji i starych praw, w których dojrzeć można pozostałości po spuściźnie kultury starożytnych królów Północy, to Ludzie Jeziora byli bardziej otwarci na świat i wszystko nowe co nieśli ze sobą podróżni i kupcy ze wszystkich zakątków Śródziemia. Bardzi, jak i szlachta to wyniośli ludzie, którzy przede wszystkim cenili sobie odwagę, honor oraz przedsiębiorczość. Byli wspaniałymi rzemieślnikami oddając na praktyki do kopalń i kuźni krasnoludzkich swoich młodych mieszkańców w zamian za bycie oknem na świat khazadzkim wyrobom. Ich przywiązanie do przeszłości objawiało się w sposobie bycia, myślenia a nawet ubioru.

Natomiast mieszkańcy Esharoth jakże bardziej byli nowocześni i elastyczni w swym sposobie bycia. Cenili sobie otwartość i umiejętność adaptowania z innych kultur wszystkiego co dobre, piękne i pożyteczne. Objawiało się to nie tylko w ich strojach, gdzie można znaleźć bardziej wyszukane ozdoby niż u ich krewnych z Dale, lecz również w sposobie bycia, w którym dominowała serdeczność, mniejsza nieufność i ciekawość względem obcych, podróżnych z innych kultur, krain i ras. Z tego powodu otwarcia i mniejszej izolacji, w Esgaroth spotkać można było na ulicy i krasnoluda i elfa, szlachcica z Dale oraz kupca z dalekiego wschodu czy Gondoru a nawet Hobbita.
Podróżnicy szukający przygód, bogactwa i sławy z doliny Anduiny są również wcale rzadkim widokiem. Nawet Hobbici zza Mglistych Gór nie wzbudzali sensacji po tym jak Bilbo Baggins przyczynił się do pokonania Smauga. W jego ślady ruszyli inni zapaleni jego opowieściami o przygodach w Dzikich Krajach młodzi mieszkańcy Shire oraz Hobbici kupcy a wszyscy wiedzieli, że ich wyroby, zwłaszcza piwa i ziół do palenia oraz ceramiki to jedne z najbardziej pożądanych na rynku Śródziemia towary.
Wodny Rynek, czyli targ miejski w Esgaroth, nazwę swą zawdzięczał dostępowi do bazaru z lądu jak i wody. Stanowił centralną część Miasta na Jeziorze i był zdecydowanie największym rynkiem Północy.
Zbliżające się w listopadzie Zgromadzenie Pięciu Armii, które obyć sie miało po raz pierwszy w Dali, jest również powodem dla którego wielu przychodzi z gościną w te strony. Będzie to czas targów, festynów i zabaw hucznie towarzyszącym obchodom pamiątki zwycięstwa Ludów Północy nad Wrogiem. Wiosną 2946 roku wielu delegatów swych klanów i rodów, którzy mają wziąć udział w obradach Zgromadzenia Pięciu Armii, jak również weterani oraz kupcy przyciągnięci obietnicą zysku, zanim dotrą do Dale, najpierw zatrzymają się w Esgaroth, które jest im po drodze i które też przyciągnie na szlaku kupujących ich towary.

Nawet w nowo odbudowanym Mieście na Jeziorze, z okazji piątej rocznicy śmierci smoka Smauga, jesienią, pierwszy raz w historii będzie miał miejsce festyn Dragontide. Ta uroczystość to trzydniowy karnawał, który rozpoczyna 1 listopada Dzień Czarnej Strzały. Pierwszy od wielu lat w tej części świata, turniej łuczniczy przyciągnął wielu łaknących renomy oraz złota śmiałków. Na dodatek miał to być pole popisu konkurujących ze sobą Gildii Łuczników z Esgaroth i Królewskich Łuczników z Dale. Wiosną tego roku zaś w mieście na jeziorze, organizowane były wewnętrzne eliminacje Gildii Łuczników Miasta na Jeziorze. Wyłonić one miały zwycięzców godnych reprezentowania gildii w jesiennym turnieju głównym.
Fanny wiedziała to wszystko i jeszcze więcej. Jednak tylko suche fakty mogły być skreślone jej kronikarskim piórem na pergaminie. Tylko duszę karmiła widokami i zasłuchaniem w śpiewy pieśni tego miasta.

Mikkel, towarzysz życiowy Fanny Kronikarki, jakim był, nie do końca wiedział chyba sam. Z niezauważalnym na pierwszy rzut oka dystansem, lecz tkwiącym uparcie jak niewygodna zadra lub kamyk w bucie, podchodził syn Thoralda nie tylko do swojej kultury, ale i całej Północy i jej utartych stereotypów. Ciężko zrozumieć własne dziedzictwo, które wyssało się z lekiem matki i spijało z pieśni ust ojca, nie obejmując go bezgranicznie z zamkniętymi oczyma jak znaną na pamięć mapę nagiego ciała kochanki. Kto wie? Może wyruszył towarzyszyć pięknej żonie, aby znaleźć siebie tam, gdzie nigdy nie był? Tam, gdzie podobno było wszystko to co sprawia różnicę między Bardingiem a resztą Ludzi Północy widoczną... Może wśród nich dojrzy i sobie przez czyny a nie pieśni, tę różnicę obejmie z radością jak prawdziwie swoją skórę. Z wyboru a nie urodzenia. Kto wie?










Svein długo nie mógł zasnąć. Nikomu się nie przyznał, nawet chyba przed sobą, że mimo siedemnastu lat wciąż czekał na matkę. Odkąd pamiętał przychodziła w nocy ucałować go na dobranoc. Od kilku lat co prawda udawał, że śpi i tej nocy nie było inaczej. Jednak, nie wiedzieć jeszcze czemu, nie doczekał się.

Kiedy wiosenne słońce zatańczyło mu na twarzy jasną czerwienią pod zamkniętymi powiekami, obudził się. Białe ptaki jazgotliwie skrzeczały nad miastem a przez otwartą okiennicę zalatywał zapach palonej w kotłach zaprawy do uszczelniania łodzi oraz ryb.
Przy łożu znalazł starannie złożone, czyste ubranie. Nie było jego. Wiedział do kogo należało. Poznał sprawną robotę matczynych rąk, która solidnie naprawiła podarte odzienie bliskiego mu brata. Pasowało na niego jak ulał. Zmężniał po zimie i nawet urósł zrównując się wzrostem z ojcem. Na drewnianej podłodze stały skórzane buty po Gudmundzie. Nie wiedział, że je zachowała matula. Jakby nie mógł ich nie pamiętać. Będąc małym brzdącem zawsze marzył aby takie mieć takie wędrowne buty, zupełnie inne od tych tradycyjnych na modłę Bardingów noszonych przez ojca z Ludenem...

Śniadanie zjadł w pośpiechu, bo prawie zaspał do pracy. A może to tylko czas na wspomnieniach przy przymierzaniu nowego odzienia tak mu zleciał? Dosyć, że musiał pędzić do portu. Ojciec wytyczne mu zostawił z wczorajszego wieczora, że parę Bardingów z Dali będzie musiał przewieźć po wodzie tam dokąd zechcą, lecz nie dalej jak do Długich Bagien. Wynajęli łódź na jeden dzień a Svein miał być ich przewoźnikiem i przewodnikiem po jeziorze.
Łódź ojca, główne źródło utrzymania rodziny, przechodziła akurat naprawę poszycia. Svein skorzystać musiał ze starej łodzi, którą dobrze pamiętał z dzieciństwa, która służyła wiernie ojcu i braciom jeszcze w starym Mieście na Jeziorze, na długo przed jego przez Smauga zniszczeniem. Stara była, mniejsza i nie tak zwinna jak nowa, lecz porządna i do przewozu kilku ludzi jak najbardziej sie nadająca. Na dziobie miała juz niespotykany wzór rzeźbionej głowy łabędzia. Dzisiaj niemal wszystkie w Esgaroth zdobione były modnymi głowami smoków.
Na szczęście nie spóźnił się i gdy pojawili się podróżni z Dali, łódź i Svein byli gotowi do żeglugi.











To był piękny wiosenny poranek. Ciepłe promienie słońca na lazurowym niebie sprawiały, że obok nieśmiało tlącego się w ludzkich sercach bezpieczeństwa, z nadzieją można było patrzeć w przyszłość po latach udręki. Smok Smaug i rzesze goblińskich plemion, co zatruwały życie tych krain, nareszcie stawały się tylko nieprzyjemnym wspomnieniem. Rześka lecz bynajmniej zimna bryza omiatała twarze żeglarzy rozwiewając ich włosy jak bandery. Wygięty żagiel nadymał się zachłannie co raz ściągany liną sternika. Młodzieniec Svein, który wkraczał w dorosłość prowadził łódź z pojedynczym masztem pewnie, gdy mknęła lekko przechylona na burtę jakby ślizgała się po wodzie. Niebieskie bałwany wesoło pluskały rozbijając się o dziób, zostawiając w mokrym śladzie spienione pęcherzykami powietrza wiry, które szybko wygładzało falujące jezioro. Młody człowiek jeziora miał urodę rzadko spotykaną, której z powodzeniem pozazdrościć mogłyby dziewczęta, a juz na pewno wodziły za nim oczętami. Czy chłopak zdawał sobie z tego sprawę? Wpatrzony daleko w horyzont był lekko nieobecny zostawiając w łodzi podróżnym cichą pieśń, która przyjemną, spokojną, jakby pełną tęsknoty melodią, współgrała z szumem fal.

Mikkel choć często również miała jakby zamyślony wzrok głęboko osadzonych oczu, który dopełniał jakby zmęczony lekki uśmiech kącików ust, tego pięknego dnia był jednak jak najbardziej obecny w łodzi i ciałem i duchem. Nie był przyzwyczajony do żeglowania, choć nie znaczyło to, że nigdy nie pływał łodzią. Bynajmniej. Jednak bardziej wolał kołysanie konnego siodła a szum wiatru we włosach niekoniecznie mokry od zimnych kropel wiosennego jeziora. Może dlatego siedząc w łodzi pewniej trzymał się drewnianych krawędzi łajby gdy czasami wyglądał za burtę przeglądając się w wodzie.

Fanny słyszała, co od razu był planem do wykonania, od którego odwieść nikt o zdrowych zmysłach jej nie mógł, że w taki dzień jak ten, można było dostrzec na dnie bielejące kości Smauga. Ale żeby tylko. Lud głosił, że w przejrzystych wodach, przy dobrym słońcu i małej fali, można nawet było dostrzec błyski bynajmniej przepływających łusek ryb. Tam, w okolicy sterczących w oddali sczerniałych pali, żałosnych szczątków dawno spalonego Esgaroth, podobno błyszczały klejnoty ze skarbca Samotnej Góry. Niejeden Człowiek Jeziora słyszał lub sam miał okazję znaleźć szlachetny kamyk a nawet srebrną lub złotą monetę z dawnych lat, którą powracająca fala wyrzuciła na brzeg. Smaug w swym potężnym cielsku wrośnięte miał na stałe niczym przebogaty płaszcz, setki diamentów, złota i innych bogactw w których zakopany Smok latami spoczywał karmiąc się tajemnicza energią złota. Podobno wypaczał podczas tej wymiany energii swoją złą aurą zgrabione krasnoludom i ludziom przedmioty. Tak mawiali niektórzy mędrcy i powtarzał lud. A prawda jaka była? Fanny nie wiedziała. Chęć poznania ganała ją i wołała jak głodne dziecko wewnątrz jej.

Wkrótce po wypłynięciu łódź odbiła łagodnym łukiem mknąc wzdłuż porośniętego lasem zachodniego wybrzeża. Mikkel dosłyszał niosący się po wodzie, coraz bardziej wyraźny śpiew, cudny, kobiecy głos o pięknej melodii i słowach wciąż zbyt odległych aby być zrozumiałymi. Syn Thoralda obejrzał się nieznacznym ruchem głowy w kierunku sternika. Czyżby młodzieniec specjalnie lub nieświadomie kierował się w tamtą stronę.

Svein wpatrzony był w kierunku porośniętego drzewami, nieznacznie wstępującego w jezioro cypelka. Nieco dalej za nim był most, który wiódł ku dawnemu Esgaroth. Znał to miejsce. Znał dobrze, choć zawsze omijał je szerokim łukiem, mimo zewu do włócznia się po okolicy, nie miał z tą częścią jeziora przyjemnych wspomnień. A jednak słysząc śpiew, w którym w miarę zbliżania dosłyszał elfia nutę, jak zauroczony i jakby bez wahania dyskretnie, lecz pewnie, kierował łódź w tamtą stronę.










Igwar z Ratharem już cały tydzień bawili w Esgaroth. Przy pierwszych oznakach zniecierpliwienia jakie zaczynały odczuwać ich niespokojne dusze, umyślili, zrobić przyjemne z pożytecznym. Wyruszyć ku rozlewiskom na południu, zwanym Długimi Bagnami, gdzie Pszczelarz miał nadzieję zebrać bukiet rzadko spotykanych ziół. Przyjemne to dla Rathara o tyle było, że kołyszące się na wodzie miasto Esgaroth, niekoniecznie jego ulubionym miejscem było; choćby z powodu braku stabilnego, pewnego gruntu. Może okolica jeziora to nie twarde Góry Mgliste, lecz suchy ląd zdecydowanie bardziej do niego przemawiał. Ile można było odwiedzać karmy, rynek pełen dziwów nad dziwami i wycierać się od ślących z nieba cuchnące prezenty białych, skrzekliwych ptaków? Co prawda bagna nie były jego wyborem i gdyby nie chęć towarzyszenia Pszczelarzowi i okazja do być może przetrzepania skóry legendarnym dziwadłom i bestiom, które te mroczne tereny ponoć zamieszkiwały, to z dwojga złego prędzej ruszyłby na przełaj przez Mroczny Las w swoje strony. Ale przecież nie na tym polegała przygoda.

Rozpościerające się za jeziorem jak okiem sięgnąć równiny Rhovanińskich stepów mimo wszystko nie były tak kuszące jak wędrówka lasem, więc ruszyli wzdłuż brzegu jeziora nigdzie sie nie spiesząc. Obaj mieli cały czas całego świata i zdawać by się mogło, że znaleźli w sobie druhów do wspólnego przemierzania szlaków Północy. Niby obaj mieli nadzieję w Esgaroth dołączyć do kompani przygodnych wędrowców, jacy często łączyli w bractwa z wiadomych względów, to nie mieli po co narzekać. Póki co stanowili zalążek takiego a każdy nowy dzień miał tyle do siebie dobrego, że za nim się skończył, był pełen nowych możliwości jakie niósł niespodziewany los lub według innych przeznaczenie.

Obaj dosłyszeli kobiecy śpiew w obcej, brzmiącej jak śpiew najcudowniejszych ptaków lub istot boskich nie z tej ziemi. Wymieniając się spojrzeniami, z błyskiem w oku, który wynikał raczej z wesołej ciekawości jak niskich pobudek, ruszyli w tamtym kierunku.










Nelise Yasumrae z rozkoszą weszła do wody. Temperatura jeziora była przyjemna. Zawsze nią była. Ona była elfem. Nieśmiertelnym dzieckiem. Ludzkie kategorie ciepła i zimna były jej znane tylko jako nazwy i przypisane im przez inne rasy definicje. Jej nigdy nie było zimno, chyba, że był to chłód wynikając zupełnie z czego innego. Taki, który mrozi serce wypełniając je po brzegi goryczą nim skuje je jak lód na jeziorze zamykając gorycz szczelnie w swej skorupie. Była elfem. Kiedy kochała, kochała prawdziwie, kiedy cierpiała jej żal zamknięty w mniejszych stworzeniach sprawiałby, że ptaki spadałby jak kamienie z nieba a zające i młode sarny padały w biegu z pękniętymi sercami. Jednak tego dnia powoli wchodząc do wody czuła się po raz pierwszy od dawna jakby wolna. Jakby piękno tego czwartego kwietniowego poranka pozwalało zostawić za sobą ból i tęsknotę tak jak porzucone na brzegu ubranie.

Kiedy wypłynęła spod wody suwając spod niej głowę wokół niej zatańczyły dwie ważki. One nie tańczyły! One się biły w powietrzu. Dominujący, piękny, kolorowy owad delikatnie zbliżył się do twarzy uśmiechniętej do niego elfki. Delikatnie usiadł za jej przyzwoleniem powolnego przymknięcia długich rzęs na nosie córki Lewne promieniejącej radością. Druga, odtrącona, jakby smutna ważka nieśmiało unosiła się nad wodą nieopodal. Wesoło opadła po chwili czekania na wynurzoną spod wody otwartą dłoń Nelise.

Chwilę później elfia dziewczyna nurkowała pod wodą ganiając się z rybami. Kiedy znowu stanęła przy brzegu, zanurzona po pas wodzie, myjąc włosy podjęła pieśń. Była pogodna i pełna nadziei. Tę, którą nauczyła ją matka. Tę melodię, którą znała tak dobrze, choć tak rzadko ją przywoływała, każdy raz czyniąc go tym najbardziej wyjątkowym.
Po pewnym czasie usłyszała niosący sie po wodzie śpiew młodzieńca. Poznała w swoim życiu wielu ludzkich minstreli. Ten głos był bardzo ładny i należał do młodego człowieka. Zachwyciła się tym, jak wiele serca i tęsknoty śmiertelnik potrafi włożyć w każdą dojrzałą nutę. Byli daleko. Bardzo daleko. Ociekającą kroplami wody dłonią przysłoniła czoło. Ciekawa była jak wygląda. Nie spotkała jeszcze żeglarza, który miał aż takie predyspozycje do bycia bardem. Jego głos nie mógł jeszcze i pewnie nigdy nie będzie mógł równać z jej umiejętnościami, niemniej postanowiła śpiewać również, zdając sobie po pewnym czasie sprawę, że widoczna jej elfim oczom łódź w pewnym momencie obrała kurs na jej plażę. Widziała trzy osoby w jej wnętrzu. Wydawało jej się, że śpiewał młodzieniec przy sterze.

Wygięty żagiel drewnianej łajby, z ozdobną głową łabędzia na dziobie, była już blisko, gdy do szpiczastych uszu Nelise dobiegły dźwięki z lasu. Ktoś się zbliżał ostrożnie i starannie, aby nie zostać zauważonym. Nie da się jednak chyba ludziom całkowicie zaskoczyć leśnego elfa. Widziała, że ktokolwiek się zbliża jest jeszcze na tyle daleko, że na pewno jej nie widział. Odruchowo skryła się pod wodą. Wynurzyła się przy pochylonym równolegle nad taflą jeziora drzewie kilkadziesiąt metrów dalej i pospiesznie skryła się w jego grubych konarach. Ledwie dopięła ostatni guzik bluzy, gdy dostrzegła w krzach przy plaży dwóch długowłosych ludzi. Rozglądali się wśród kwitnących krzewów. Na pewno usłyszeli jej głos. Uśmiechnęła się zagadkowo.










Żeglarze byli całkiem niedaleko cypelka, gdy głos, który zaintrygował już wszystkich w łodzi łącznie z Fanny nagle umilkł. Całkiem jakby zbyt bliska obecność nadpływającej łajby go przerwała, spłoszyła. Syn Gundruta utkwił wzrok w nabrzeżu. Na plaży nie było nikogo.

Rathar i Igwar, kiedy zbliżali się do brzegu a spomiędzy liści prześwitywała już niebieska ściana jeziora, pieśń zamilkła w pół słowa. Wciąż zostając pod osłoną zarośli, ostrożnie podeszli do brzegu, lecz okolica miejsca z którego dobiegał kobiecy głos, była pusta. Zamiast właścicielki cudownej pieśni w oddali ujrzeli, przepływającą niedaleko brzegu łódź z jednym postawionym żaglem. Plaża była pusta lecz na białym piasku obaj zobaczyli odciśnięte ślady stóp, które prowadziły do wody, lecz już z niej nie wracały.

Nagle łódź podniosła sie dziobem do góry czemu towarzyszyło głuche uderzenie i niski pomruk tarcia dna o przeszkodę. Zakołysało szalenie! Trzasnęła deska w poszyciu a z dziury zaczęła napływać tryskający wodny ciurek. Sekundę później burta przechyliła się gwałtownie, nabierając szybko wody.

Żagiel zatrzepotał na wietrze i zaczął się kłaść ku jezioru. Fanny lecąc do wody nie wiedziała czy łapać wodoodporną tubę z kronikami czy plecak! Mikkel widząc, że nieuchronnie czeka go podobny los co małżonki, wybił się w powietrze w ślad za znikającą pod wodą Bardką. Przynajmniej wiedział w którym kierunku skakać. Svein zaś o mały włos podzieliłby los pozostałej dwójki. Balansując ciałem udało mu się wskoczyć na przechylającą się krawędź burty i wciąż trzymając w ręku linę szotu opadającego w wodę żagla, nim maszt z łoskotem uderzył o jezioro, chłopak stał już na dnie łodzi przebierając przez chwilę nagami jak na toczącej się beczce. Kiedy łódź całkiem przewróciła się do góry dnem robiąc grzybka, Svein z zakłopotaniem stał na jeszcze wciąż dryfującym, lecz pomału padającym ku jeziornemu dnu, poszyciu starej łodzi. Ojciec łeb mu urwie?

Rathar i Igwar widzieli wszystko jak na dłoni. Tak samo zresztą jak ukryta między konarami Nelise. Ona wiedziała, że łódź wpłynęła na powalone w jeziorze wiekowe drzewo. Domyślić się tego również zdążył Svein. Pszczelarz jednak nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przed chwilą był świadkiem przymusowej kąpieli dwójki swych znajomych Bardingów z Dali. Fanny i Mikkel! Nie wiedział czy się śmiać czy biec im z pomocą. Nie było tam chyba zbyt głęboko lecz wszak mieli ze sobą jakieś bagaże.

Fanny, kiedy otworzyła oczy, była głęboko pod wodą. Mokre ubranie ciążyło jak kamienie. I choć w pierwszy m odruchu chciała wzbić się do góry, okazało się, że nie jest to takie łatwe. Zanim obróciła się głową we właściwym kierunku, zdążyła zobaczyć, że przyczyną wypadku było wiekowe, przeogromne drzewo. Wpierało się o dno mocarnymi konarami gałęzi a jego pień krył sie pod wodą. Łódź zahaczyła o pnące się ku tafli jeziora kikuty prastarych, drewnianych ramion. Przyszło jej do głowy, że to musiało być bardzo stare drzewo. Baaaardzo stare. Przecież drewno unosi się na wodzie? I wtedy poczuła jak coś oplotło się wokół jej kostki niczym lina! Instynktownie wierzgnęła z całej siły nogą!
Poczuła jak pociągnięto ją ku dnu zostawiając w miejscu, gdzie przed chwilą jeszcze była dziewczyna, kropelki powietrza i wypływającą ku górze skórzaną tubę kronikarki...

Mikkel szybko dojrzał Fanny i nie zważając jak ciąży mu ubranie szeroko i zachłannie rozgarniał wodę rękoma a butami odbijał się od niej kierując ku żonie. Dobiegło do głuche, stłumione uderzenie masztu o taflę wody. Fanny, kiedy był juz blisko, nagle zaczęła opadać i to całkiem szybko na widoczne w oddali dno! Porośnięte ciemnozielonymi, wodnymi roślinami, falującymi jakby w rytmie podwodnego wiatru, wyciągnięte ku przebijającym się smugom słonecznych promieni. Dno kołysało się jak ruchomy, gęsty i długowłosy dywan.

Barding zbliżając się do Fanny, będąc już na wyciągnięcie ręki, nagle zauważył na dnie, wśród traw, błyszczący w słońcu złoty pierścień z osadzonym w koronie dużym czerwonym rubinem. Błyszczał odbijając słońce. Był taki piękny! Szlachetny! Zapragnął go na własność jak dziecko pragnie słodyczy! Zupełnie nie zaprzątał sobie głowy białą dłonią ludzkiego szkieletu, w pomiędzy rozcapierzeniu kości palców których, ów szkarłatny pierścień spokojnie spoczywał.






 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 28-01-2013 o 18:54.
Campo Viejo jest offline  
Stary 28-01-2013, 13:19   #3
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Na pewnej przystani drewnianej stała sobie kiedyś pewna łódka. Oczywiście nie taka zwykła, ale prawdziwa łódka człowieka z Esgaroth, to znaczy, pomimo leciwego wieku, dobrze utrzymana i całkiem bezpieczna, pod warunkiem właściwego prowadzenia. Należała do zrzędliwego Gundruta, który nie cierpiał wszystkich obcych oraz ciągle przepowiadał, że przez te dziwne elfy oraz ponure krasnoludy przyjdzie kiedyś nieszczęście na Miasto. Póki co jednak, nieszczęście nie nadchodziło od czasów ataku Smauga, zaś obcy przybysze, zarówno ludzie, jak innoplemieńcy, przynosili wiele bogactw oraz mało kłopotów. Korzystał oczywiście na tym również Gundrut, przyjmujący z przyjemnością oferowane mu solidne opłaty, lecz zrzędzić nie przestawał. Pomimo owej przywary, jednak chłop znał się na swojej robocie oraz nie należał do specjalnie leniwych, toteż wzbogacił się znacznie na przewozach po Długim Jeziorze. Wkrótce nabył też większą, bardziej pakowną łódź, zaś owa stara stanęła na sennej przystani miejskiej. Nudziłaby się tam pewnie, gdyby nie fakt, że czasem, jak zamówienie wyjątkowo dopisało, Gundrut wykorzystywał obydwie swoje łodzie, obsadzając je synami oraz wynajmowanymi przez siebie marynarzami. Niekiedy też nowy stateczek wymagał naprawy, smołowania, lub po prostu oczyszczenia dna. Wtedy stara łódka przypominała sobie dawne dzieje i pracowała z równą intensywnością jak kiedyś. Podobnie było 4-ego kwietnia owego roku, w którym miał się odbyć wielki festyn w mieście Dale z okazji 5 rocznicy zabicia Smauga oraz pokonania wilczo – orkowego sojuszu podczas wielkiej Bitwy Pięciu Armii.




Długie Jezioro, żaglowa łódź, para pasażerów, ich pies, którego zabrali na pokład oraz stojący przy sterze młody mężczyzna. Chłopak niemal jeszcze z rysów, może nieco zbyt delikatnych, jak na w pełni ukształtowanego, dorosłego człowieka. Ale rzecz dziwna, owa delikatność nie raziła, a wręcz dopełniała ogólny wizerunek sprężystej, męskiej sylwetki. Svein miał długie, ciemne włosy, niekiedy związane, kiedy indziej zaś swobodnie rozpuszczone. Kontrastowała z nimi jasna, przyjemna karnacja skóry, zaś współgrał blask źrenic: ciemniejszych, niż największe głębie jeziora oraz bardzo często wpatrujących się gdzieś, ku odległym dalom. Do tego nos miał prosty, całkiem przeciętne usta, wyraźnie zaznaczony, męski kształt brody oraz zwyczajną resztę stosunkowo umięśnionego oraz gibkiego, lecz przecież nie jakiegoś arcywyjątkowego ciała. Raczej nie dałoby się powiedzieć o żadnym jego szczególe, że jest wyjątkowo piękny, ale raczej właśnie ich harmonijna wspólnota, doskonale współgrające dopasowanie do siebie tworzyło młodzieńczą urodę oraz sprawiało, że wydawał się niemal zbyt przystojny, jak na zwykłego syna właściciela łodzi. Podobnie zresztą jego siostra bliźniacza Ebbia. Kiedy byli jeszcze dziećmi, obydwoje nazywano Pięknymi Bliźniakami. Teraz wprawdzie nikt tego pół żartobliwego – pół wyrażającego podziw określenia nie używano, jednak niewątpliwie, rodzeństwo stanowczo nie musiało się uskarżać na braki towarzyskie. Przy czym, jeśli Ebbia rzeczywiście szukała sobie odpowiedniego męża, takiego:
- mądrego, lecz nie przemądrzałego,
- przystojnego, lecz nie pięknisia,
- bogatego, lecz nie takiego, którego zjadła miłość do pieniędzy,
- dobrze urodzonego, lecz nie epatującego tym,
- dowcipnego, lecz poważnego,
- czułego, lecz twardego,
- męskiego, lecz delikatnego,
- szlachetnego, lecz nie naiwnego,
- hojnego, lecz nie rozrzutnego,
- słuchającego żony, lecz bynajmniej nie pantoflarza,
… itd., itp. …
Jeśli więc Ebbia szukała kogoś takiego, to Svein, póki co, nie wydawał się specjalnie zainteresowany szybkim związkiem. Nawet właściwie nie to, żeby stronił od dziewczyn, czy wstydził się bardziej, niż dowolny inny chłopak, ale chyba zamiast odpowiadać na każde co śmielsze wejrzenie jakiejś ładnej panny, wolał raczej czekać na tą szczególną, wyjątkową niewiastę.




Lubił pływać pokazując Długie Jezioro zakochanym parom. Przeważnie bowiem tacy podróżni byli zapatrzeni w siebie. Nie wymagali zbyt wiele i cieszyło ich słońce odbijające się na tafli wody, szemranie szuwarów, reszcie białe ptaki szybujące spokojnym lotem po błękitnym niebie. Oni zajmowali się sobą, zaś dumając Svein pogrążał się we własnych myślach. Kiedyś próbował po przyjacielsku zagadywać klientów, rozmawiać o tym, co widzieli, co porabiali, ciekaw wszelakich nowinek. Nauczony jednak przykrymi doświadczeniami w przypadku par, powściągał swoją ciekawość. Czasem wspominał wewnątrz swych myśli, niekiedy śpiewał, lub grał na zabranej przez siebie niewielkiej lirze. To był kolejny element atrakcji owej podróży. Lubił śpiewać oraz doskonale radził sobie z kilkoma instrumentami. Niemal tak dobrze, jak z mieczem. Nie mniej, śpiewając na łodzi nie robił tego dla radości podróżnych, lecz dla ptaków, czy okolicznych zwierząt: saren, zajęcy, albo lisków, przechadzających się przy brzegu jeziora. Odnosił takie, właściwie dziwaczne nieco wrażenie, iż niekiedy go nawet słuchały, czasem ciesząc się wdzięcznie, czasem natomiast podśmiewując na widok zabawnych wysiłków młodzieńca.


Gdzież słońca złota skra?
Gdzie stu promieni fontanna,
Gdzież słono - gorzka łza,
Czerwona, zorza poranna.

Odeszłaś wtedy w cień,
W rubinach złoconych ogniem.
Popiołem snuł się dzień
Płonący niczym pochodnie.

Palących kropel deszcz,
Wzleciała strzała w niebiosa,
Od ryku przeszedł dreszcz
I wiatr gorący we włosach.

Czerwonoczarna mgła
Się uśmiechnęła do ciebie.
Pod rękę z tobą szła,
Gdy wędrowałaś po niebie.

Wszystko minęło jak grom,
Co niebo tnie błyskawicą,
Zostawia spalony dom,
I od łez zszarzałe lico.

Któż będzie wrócić mógł,
Pod swojskie dęby, żołędzie,
Na chaty bielony próg,
Gdy ciebie już tam nie będzie …

Nigdy nie będzie.



Piosenkę tę ułożył Olfar, syn Borsa, bard z Egaroth, kiedy po ataku Smauga na miasto utracił ukochaną narzeczoną. Podobno wtedy odśpiewał ocalałym pieśń tak pełną żalu, że poruszyła każde serce. Miała piękną, rzewną melodię, która nieco przyspieszała przy dwóch ostatnich zwrotkach, zaś słowa jej stanowiły coś, co tak naprawdę czuł niemal każdy mieszkaniec Esgaroth. Bowiem nie było niemal nikogo wśród uciekinierów, kto nie utraciłby osoby, którą kochał. Najbliższa rodzina Sveina szczęśliwie przeżyła atak smoka, lecz tego dnia, 4-ego kwietnia, owa smętna, melodyjna pieśń, sama narzucała się młodzieńcowi na usta. Dokładnie bowiem tego dnia, 8 lat temu, zaginął jego brat Gudmund. Jedynie skrwawioną szatę znaleziono potem nad jeziorem, lecz samego ciała nigdy. Nigdy jednak nikt też nie widział później Gudmunda syna Gundruta żywego.

Dla Sveina, który szczerym sercem kochał swojego najstarszego brata, było to wydarzenie niemal gorsze od późniejszego ataku Smauga. Dlatego śpiewał owego dnia pieśń, lecz kiedy skończył ją, rychło posłyszał jeszcze słodsze, jeszcze piękniejsze nuty niesione wiatrem przez przestrzeń. Jakiż człowiek bowiem dorówna pieśnią elfowi? Piękno ludzkiego barda, wybitnego, talentami obdarowanego, blednie przy elfie, dla którego muzyka jest naturą tak samo pierwotną, jak najprostsze odruchy, czy zwykła, niewiązana mowa.

Idąc szlakiem słodkiej melodii, podświadomie kierował się w stronę brzmienia elfie mowy, którą wyczuć można tyleż umysłem, co gorącym sercem. Pechowo doprowadzając przy okazji do katastrofy, której nie mógł usprawiedliwić ani zamyśleniem, ani melancholijną kontemplacją nieznanych dziejów Gudmunda, ani słuchaniem elfiej pieśni. Plaża przy starym, zarośniętym szlaku, który wiódł przez las ku odległemu zachodowi, widocznie nie lubiła członków jego rodu. Lata temu właśnie na niej odnaleziono resztę ubrań brata, jeszcze za czasów starego Miasta. Natomiast teraz zaś on rozwalił przy niej łódź, narażając wiezionych pasażerów na poważne niebezpieczeństwo.




Gdyby istniało wystarczająco silne oraz obrzydliwe przekleństwo w języku Westron, którego odmianą posługiwali się mieszkańcy Esgaroth, Svein niewątpliwie wyrzuciłby je z siebie. Stał na przewróconej łodzi, która dzięki lekkiej budowie oraz szerokiej płaszczyźnie lekkiego żagla utrzymywała się jeszcze na tafli jeziora. Ale nie było się co łudzić, stara łajba szła na dno. Dziura kadłuba, choć niespecjalnie wielka, to jednak wystarczająca okazała się, żeby pokonać mały stateczek zdobiony łabędzią głową. Jednak o łódź przyjdzie zatroszczyć się później. Nie było czasu, zaś Svein, chociaż często dosyć niezdecydowany, zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Pies jakos tam pływał, lecz mogła zginąć dwójka ludzi! Dwie osoby powierzone jego opiece. Jak to się mogło stać? Było mu bardziej niżeli potwornie wstyd.
- Hej! Hej! Pomocy, potrzeba pomocy. Dwie osoby tooonąąą!!! – chowając młodzieńczą dumę za pazuchę wrzasnął ile sił, mając nadzieję, że ktoś usłyszy oraz zdecyduje się wesprzeć jego własny wysiłek. Najważniejsze było: ratować. Zaś każdy pomocnik zwiększał szanse ratunku. Jeszcze pasażer – mężczyzna skoczył sam do wody, można więc było zakładać, że wie, co robi, ale jego towarzyszka wypadła niczym kartofel wyrzucony ze starego koszyka. Zaskoczona mogła strącić przytomność, mogła zostać pociągnięta przez obszerne, kobiece stroje, mogła … wolał nawet nie myśleć. Sam ubrany leciutko, jak przystało na marynarza ceniącego sobie swobodny strój, już szykował się do skoku.
- Najpierw spróbuję znaleźć kobietę – postanowił - doholuję do łodzi, która może się jeszcze chwilę utrzyma, potem wrócę po mężczyznę. Może jednak są przytomni, może łódź jeszcze przez moment nie zatonie, może uda się jakoś ich szybko odnaleźć … - głupota! Zbyt dużo przypuszczeń. Szybko złapał kilka głębokich wdechów napełniając płuca życiodajnym tlenem oraz przymierzył się do ratunkowego nurkowania.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 28-01-2013 o 13:52.
Kelly jest offline  
Stary 30-01-2013, 13:36   #4
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Gdyby miała sama przed sobą przysiąc uczciwie i z głębi serca, to odkąd przybyli z Mikkelem do Esgaroth, chciała z bliska zobaczyć kości Smauga. Wyprawy do straszliwego szkieletu w ogólnej opinii mieszkańców Miasta na Jeziorze uchodziły, co najmniej za lekkomyślne, choć niejeden do ich opisania użyłby zapewne słowa głupstwo czy szaleństwo. Toteż Fanny powstrzymywała swe pragnienie, nie chcąc poddawać nieustannym próbom cierpliwości męża, który przecież był tu, pojechał z nią, zostawił dom, obowiązki i swoją sforę, choć była to tylko samolubna podróż jej niemądrej duszy.

Fanny wtedy, w ten wieczór, gdy smok nadleciał nad Esgaroth znalazła się wśród córek i synów Dali, którzy zgromadzili się wokół Barda. Wraz z ojcem stanęła w szeregu dzielnych łuczników, gdy tylko Księgi spoczęły w wysmolonych skrzyniach, owinięte impregnowanymi skórami, tuż pod taflą spienionej wody. Wówczas ta chwila zwłoki łamała jej serce. Jak to? Czyż księgi mogą być ważniejsze od walki z potworem? Czyż ważne, że spali je smoczy ogień, gdy nie będzie komu ich czytać, gdy pamięć, którą przechowują, straci dziedziców? Ale Kolbeinn nie słuchał skarg córki. Pakowali pisane od prawie dwustu lat tomy, tak by miały szansę przetrwać każdy pogrom. Trwało to wieczność. W końcu stanęli na barykadzie, z długimi łukami w dłoniach. Jakże czuła się wtedy dumna. Zapomniała zupełnie, że powinna troszczyć się o ojca, widziała tylko wielką czerwono- złotą bestię i prostą sylwetkę Barda, spowitą złowrogim blaskiem. I chciała być jak on. Potomek Giriona. Najmężniejszą z mężnych. Dzierżyła wspaniały łuk, srebrzystego Melieraxa -dzieło jej dziadka. Miał prawie dwa metry długości i choć był lekki niczym ptasia kość, każde naciągniecie cięciwy sprawiało, że krwawiły jej palce. To był pierwszy raz, kiedy walczyła, i od razu ze Smaugiem. Jakżeby mogła pomyśleć o tak przyziemnej rzeczy jak rękawiczki? Nawet, jeśli dobrze świadczyłoby to o jej rozumie, jak fatalne świadectwo dawałoby sercu.

Więc kiedy inni pierzchali w panice, a przy Bardzie wytrwała już tylko garstka łuczników, byli wśród nich i Fanny i Kolbeinn Młodszy. Fanny posyłała w przestworza strzałę za strzałą, celnie i śmiało, zbyt słaba jednak, zbyt niedoświadczona, by któryś pocisk mógł wzbić się wysoko. Gdy zaś Smaug zniżał swój lot strzały odbijały się od twardych łusek i diamentowej osłony brzucha. Sekret wyśpiewany przez Drozda Fanny poznała dopiero później, kiedy zapisywała na kartach Księgi słowa dyktowane przez ojca.

Kolbeinn choć miał więcej siły, nie miał tak dobrego jak córka oka. Żadne z nich nie mogło skrzywdzić potwora. Dopiero dużo później Fanny zrozumiała, jaka była rola w tej bitwie takich jak oni: Choć na sekundy odwracać uwagę bestii, zyskiwać drogocenne chwile, w których Bard mógł celować. Zrozumiała i pogodziła się. Bo bestia umarła. Tylko, że tamtego dnia, gdy Smaug przefrunął nad ich głowami i młoda, zwinniejsza Fanny dała radę odskoczyć przed wyplutym z potwornej paszczy ogniem, a Kolbeinn był ciut, ciut wolniejszy, i nagle pod stopami Fanny zobaczyła sczerniały ojcowski łuk i gdy w najstraszliwszej w życiu chwili podnosiła wzrok i ujrzała popaloną rękę ojca, wtedy Fanny myślała tylko o jednym; Zapomniałam, zapomniałam, że najważniejsza jest rodzina. Już nigdy tego nie zrobię.

Dziś Fanny ma 23 lata. Wtedy czuła się dorosła i dzielna. Dziś jest raczej niespokojna niż dzielna, bardziej niedokończona niż dorosła. Kolbeinn umarł, choć mimo smoczej febry i martwej dłoni żył jeszcze kilka lat, a rodziną Fanny jest ciemnowłosy Mikkel, przystojny, zagadkowy, bo właściwie cały czas nieznajomy, mężczyzna, który siedzi teraz w łodzi i patrzy w tym samym, co ona kierunku. On czujny i uważny, ona podniecona swoim drugim spotkaniem ze Smaugiem.

Na kolanach Fanny spoczywa skórzana tuba. Dziewczęce ramiona cały czas obejmują ją z zachłannością, jakby czemu innemu przeznaczoną. Fanny często patrzy na męża, czasem otwarcie, czasem dyskretnie i zawstydzeniem. Nadal szuka aprobaty dla tej przejażdżki, choć kilkakrotnie zapewniał, że rozumie, że jej dzieło wymaga by patrzyła i widziała więcej niż inni.

***

W Esgaroth spędzili zimę. Teraz, gdy zaczynała się wiosna i tylko patrzeć jak będzie można schować kurtki i boso chodzić po zielonych łąkach, mogli rozpocząć dalszą wędrówkę. Potomków dawnych Bardów wygnało na cztery strony świata i Fanny wyruszała w pielgrzymkę, którą podejmował przynajmniej raz w życiu każdy z jej przodków, żeby uzupełnić Kroniki, sprawdzić i skrzętnie zanotować, kto umarł, kto się narodził. Tym razem jechała też w innym celu. Ona sama miała być Pamięcią i Przypomnieniem, sama jej obecność miała mówić: Wracajcie. Miasto Waszych przodków znowu się rozrasta w cieniu Góry. Dal ma już mury, dzwony i świątynie, ma pałace i kamienice i wysokie bramy. Mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Wracajcie, do swojego Domu.

Nie wyznaczyli kierunku, w który chcieli wyruszyć, lecz do bezpiecznej podróży i tak potrzebowali większej kompanii. Fanny pisała do Iwgara Pszczelarza, z pytaniem czy by im nie towarzyszył, ale rosły myśliwy nigdzie nie zagrzewał zbyt długo miejsca, więc zapewne listy nadal go ścigały po całej krainie. Jeszcze nie popadli w zniecierpliwienie, bo słońce dopiero budziło pierwsze pąki na drzewach i wielu miejscach zalegał biały śnieg, ale Fanny już każdego ranka budziła się z nadzieją. Może dziś znajdą godnych towarzyszy i wyruszą dalej. I wrócą do pierwszego dnia listopada. Na festiwal.

Bo Fanny zgłosiła siebie i Mikkela do udziału w konkursie strzeleckim. Uiściła należne wpisowe i schowała kwity do skrzyneczki z dokumentami. Zrobiła to wczoraj, wiosenne słońce obudziło ją bardzo wcześnie, Mikkel jeszcze spał w drugim pokoju. Fanny wyszła na spacer w towarzystwie Bursztyna, przez ramię przepasała futerał z łukiem i nogi same zaniosły ją do urzędu. Jej łukiem nie był już Melierax. Ten, który dziś nosiła, zrobiła sama. Nazwała go Męką, bo jeszcze nigdy tak się nie starała robiąc broń i nigdy tak się nie umęczyła. W ogarniętej szaleństwem odbudowy Dali pod dostatkiem było desek, bali, kłód i pieńków. Gdyby Fanny potrzebowała dębu, świerku, sosny, olchy, brzozy, gdyby wystarczył jej jesion, wiąz czy orzech znalazłaby je na co drugim rogu. Ale Fanny postanowiła pójść w ślady dziadka i zrobić łuk ze srebrzystego cisu. Potrzebowała kawałka odpowiedniej długości, nieprzesuszonego, z korą, która jeszcze zachowała wilgoć, a której nie porósł mech, ze zdrowego drzewa nie więcej niż 150-letniego, żeby słoje nie były poskręcane i nie mniej niż 70- letniego, żeby drewno było odpowiednio twarde. Złożyła zamówienie w każdej karawanie wyruszającej na północ i na wschód. Dostała mnóstwo drewna, ale nic nie spełniało jej wymagań. I w końcu, gdy już prawie zrezygnowała, pewna karawana krasnoludzka przywiozła kawałek cisu. Był elementem prowizorycznej konstrukcji podtrzymującej zerwany w czasie podróży dach wozu. Nawet nie wiedzieli, jaki skarb wiozą. Z radości odtańczyła polkę na środku głównego rynku, ze wstrząśniętym rudym brodaczem, przymusowym partnerem szalonej dziewczyny. Kłoda była odrobinę za krótka. Ale przecież szczupła, średniego wzrostu łuczniczka mogła zrezygnować z kilku centymetrów. Potem Fanny grzebała w papierach dziadka. Kurz wznosił się tumanami w całym warsztacie, gdy wyciągała stare pergaminy i notatki, rysowała schematy i sumowała liczby w słupkach. Odrobinę mocniej niż to robi się zazwyczaj wygięła ramiona łuczyska, troszeczkę skróciła majdan, prawie niewidocznie poszerzyła grzbiet. Fanny stworzyła łuk na swoją miarę.

Męka miała taki sam jak Melierax ciemnosrebrzysty kolor. Strzelisty cis z Północnych granic Mrocznej Puszczy nigdy nie zmienia barwy. Oczywiście Męka nie dorównywała doskonałością Melieraxowi, nie broniła Esgaroth przed Smaugiem, nie starła się z goblinami w Bitwie Pięciu Armii. Ale była najlepszym łukiem, jaki Fanny dotąd zrobiła.

Zawody wydawały się Fanny doskonałym zwieńczeniem podróży. Melierax i Męka zasłużyły na publiczny występ, a Mikkel chyba się ucieszy z niespodzianki.

***

Płynęli więc zobaczyć smoczy szkielet. Bursztyn lubił wodę, ale nie przepadał za łodziami. Ułożył się pośrodku pokładu, wpatrzony w Fanny, z rezygnacją w oczach i ciężkimi westchnieniami zdającymi się mówić, zobacz, zobacz jak dla ciebie pokornie znoszę te katusze. Chociaż słowo pokora nie pasowało ani do Bursztyna ani do jego opiekunki. Fanny, która urodziła się w Esgaroth, pamiętała Gundruta i jego łodzie z łabędziami, Sveina zaś sądziła, że widzi po raz pierwszy. Nie była to oczywiście prawda, ale, w jakiej krainie osiemnastoletnia dziewczyna zapamiętuje twarze trzynastoletnich chłopców.

Fanny naturalnie wzięła ze sobą na tę wycieczkę Mękę, choć Mikkel śmiejąc się pytał, czy będzie strzelała do kości. Właściwie, pomyślała sobie, czemu nie, może trochę szkoda solidnych jesionowych strzał, ale kiedyś Fanny czytała o barbarzyńskich ludach polujących na ryby za pomocą małych łuków, ciekawe jak taka strzała zachowuje się pod wodą, z jaką siłą trzeba napinać cięciwę, jak korygować tor lotu pocisku. No właśnie, czemu nie, Męka się przecież nie obrazi, zresztą dawno nie strzelała, Fanny będzie miała zabawę, a Mikkel pewnie kupę śmiechu.

Dopiero pełna tęsknoty pieśń syna Esgaroth sprawiła, że Fanny posmutniała. Pochyliła się nad burtą rysując palcami linie na wodzie. Lekki wiatr, tuż przy wodzie silniejszy, burzył jej włosy, rzadko je wiązała choćby w koński ogon. Policzki miała zarumienione, a oczy błyszczące, choć zazwyczaj zielonoszare, w ten pogodny dzień odbijały kolor nieba i wody i lśniły czystym błękitem. Wyglądała pięknie, ale wcale się piękna nie czuła. Zastanawiała się teraz mocno, a skupienie rysowało wąską kreskę na jej czole. Czy kiedyś Mikkel mógłby zatęsknić za nią tak bardzo, tak głęboko, jak ten, kto płakał w pieśni, czy może raczej los zgotował jej historię bez tęsknot i namiętności. Ot z kilkoma zdaniami w Kronikach, jak to, które zapisywał jeszcze jej ojciec; 15 czerwca 2945 roku w Dali Mikkel syn Thoralda i Fanny córka Kolbeinna zawarli małżeństwo, ucztę weselną zaszczycił obecnością król Bard.

Oboje z Mikkelem potrafili skrzętnie wypełniać swoje dni wydarzeniami, zwiedzali miasto i okolice, gościli u starych znajomych, chodzili na spacery z Bursztynem, Mikkel zbierał wiadomości o tym, co dzieje się na szlakach i w dalekich krajach, Fanny zapisywała wszelkie dotyczące Bardingów prawdy i pogłoski, dzieje rodzin, które pozostały w Esgaroth, opowieści o Bardzie powtarzane na łodziach i pomostach. Nadal nie odważała się pisać od razu w Kronice. Najpierw robiła notatki, potem długo myślała, dopiero na koniec starannym pismem przenosiła do księgi to, co uznała za istotne. Dni mijały im szybko, zazwyczaj przyjemnie, czasem chodzili na kolację do tawerny, która obojgu przypadła do gustu. „U Bilba” głosił wielki napis, a nad drzwiami szmaciany hobbit dosiadał wielkiej beczki. Tawerna z prawdziwym Bilbem nie miała oczywiście zbyt wiele wspólnego, ale jej właściciel przysięgał, że gościł hobbita z czarodziejem po wielkiej bitwie, nim ruszyli w drogę powrotną, i że obydwaj nie mogli się nachwalić jego strudli i serów. Fanny rzadko jadła strudel, sery częściej, ale pokochała serwowane tu świeże omułki. Popijała je aromatycznym białym winem z beczek, które przypłynęły aż z ogrodów Dorwiniona. Mikkel omułek nigdy nie chciał spróbować.

Tak więc nauczyli się wypełniać całe dni bardzo dokładnie i wykluczać z nich chwile, które, zupełnie niechcący, ktoś by mógł nazwać romantycznymi. Ale z łodzi trudno było nagle wysiąść ,no jak się potem okazało prościej niż Fanny myślała, jeszcze trudniej było poprosić pięknego przewoźnika, żeby już nie śpiewał bez sprawiania mu tym przykrości.

I kiedy Svein skończył, a myśli Fanny zaczęły w końcu wracać do straszliwego szkieletu znowu usłyszała śpiew. Jej mina w pierwszej chwili była wręcz gniewna, bo to przecież dość wredny psikus losu, że ktoś TAK pięknie śpiewa jak ty akurat za nic nie chcesz śpiewu słyszeć.
Ale cudowny głos nieznanej elfki w końcu zawładnął i Kronikarką. Ten śpiew sprawił, że już nie myślała tylko płynęła w tej muzyce wcale się nie dziwiąc, że Svein zaczął wiosłować w kierunku plaży.

A gdy muzyka zamilkła, Fanny jednak wysiadła.

***

Przez chwilę nie było nic poza zdziwieniem. Że spada, że jedna chwila a suknia taka ciężka, że ręce i nogi jej własne, a nic a nic nie słuchają poleceń. Że to drzewo taakie stare, że chyba tylko smocze czary trzymają je w całości. Ale światło przebijało z góry i Fanny zobaczyła Mikkela. Ręce wyrwały się w jego stronę… i wtedy coś chwyciło jej kostkę.
Panicznie wyrywała nogę, ale lina oplotła już łydkę ciasno. Krzyknęła, zabulgotała woda wokół jej ust, w ostatnim odruchu zdrowego rozsądku Fanny pochyliła się ku nodze żeby rozwiązać sznurowadła długich butów, palce w wodzie ruszały się niezgrabnie, metalowe napy nie chciały uwolnić rzemienia, śpieszyła się jak umiała, i tonąca, wodą otulona, czuła łzy, które wolno płynęły jej po policzkach.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 01-02-2013, 13:33   #5
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Klinga gładko ześlizgnęła się po jego skórze. Czuł, że była dobrze przygotowana. Dokładnie naostrzona i starannie wypolerowana. Dzięki temu i dzięki pewnej ręce, która ją dzierżyła nie zostawiła nawet najmniejszego zadrapania. Wznosiła się i opadała równomiernie tylko obchodząc się smakiem krwi. Mężczyzna, który nią władał jeszcze dwa miesiące temu wzbudzał powszechne zdziwienie u mieszkańców Esgaroth. Był wtedy początek lutego. Śnieg przykrywał zamarznięte Długie Jezioro, a mróz trzaskał tak srogi, że niektóre karawany z Dali wolały przechodzić po twardej ściętej lodem tafli prosto do portu niż nadkładać drogi przez most. Mało kto też wychylał nos z ciepłych pieleszy, chyba że już naprawdę coś pilnego gnało go na ulice Esgaroth. Ten jednak przybysz nie widział w tym problemu. Odprowadzany przez śniadających patronów gospody wzrokiem, w którym tlił się cały szereg emocji od politowania poczynając, a na zafascynowaniu kończąc, wychodził na zewnątrz i wracał po pół godziny. I tak co trzy, lub cztery dni. Czy mróz, czy jak później deszcz, czy rozchodząca się od zachodu cuchnąca mgła.
Dziś jednak gdy młody bezchmurny dzień 4 kwietnia 2946 roku zapowiadał głosem rybitw piękną wiosenną pogodę, w widoku golącego się przy poidle mężczyzny nie było niczego dziwnego. W taki dzień nawet niektórzy Esgarothczycy sięgali po brzytwy by ostrzyc zapuszczone zimą dla zaoszczędzenia ciepła brody. Mikkel jednak, bo tak zwał się ów mężczyzna, czynił tak z zupełnie innych powodów. I nie dlatego, że był Bardyjczykiem. Czy starannie ogolona twarz w jego mniemaniu wyróżniała prawdziwego Bardyjczyka od innych ludzi północy? Z pewnością nie. Nie był to nawet drobny element składowy takiego wyróżnienia. Bo przecież nawet prawdziwi bardyjscy rycerze i szlachta przebywający w Esgaroth mieli swój pomyślunek i czasem gdy warunki nie sprzyjały pozwalali sobie na odstępstwa od zwyczajów. Broda wszak nie zając. Urośnie trochę dłuższa, ale poczeka na swój nieunikniony los. Coś zupełnie innego niż zwyczaj kierowało Mikkelem. Była to bowiem jedna z czynności, których Mikkela nauczył człowiek choć stanowczy i surowy w obyciu to największy i najznamienitszy ze wszystkich mężów Rhovanionu. Bodaj najprawdziwszy, z prawdziwych Bardyjczyków. Jego ojciec Thorald. Ktoś kto rok temu przestał być rodziną Mikkela, a jak się okazało stał się teraz jego dziedzictwem. Mikkel syn Thoralda. Tak właśnie Bardyjczyk z brzytwą zawsze przedstawiał się każdemu nieznajomemu. I rozumiał wagę tych słów. Jego własny problem z północą był inny. Bo przecież nie każdy powiernik swojego dziedzictwa od razu staje się Bardyjczykiem. To było coś więcej. W tej tradycji był Król. Było przeznaczenie wielkości. Splendor honoru. Patronat północy. Piękne acz niezrozumiałe dla Mikkela słowa, które spijał z pieśni jakimi kształtował swoich potomków Thorald. Życie w Dali było pełne tych słów. Zaczynało go męczyć. Nie chciał się na siłę z nimi zgadzać. Chciał je zrozumieć. I miał nadzieję w wyprawie Fanny znaleźć ich znaczenie. Albo od nich uciec.

Wstał po czym spłukawszy twarz zimną wodą ostrożnie starł szmatką z brzytwy resztki włosów i kremu. Jeden z rybaków, który co ranek przechodził tędy do pracy pozdrowił go dłonią. Mikkel skinął mu głową i wrócił do gospody.

***

Spała. Zwykle rano spała długo. A już w Esgaroth stało się to zwyczajem. Podejrzewał, że ma to swoją przyczynę w budowie miasta Esgaroth. Podtrzymywane potężnymi palami uliczki obwarowane domami i magazynami i niemal żadnej zieleni gdzie możnaby psa wyprowadzić. Mikkel więc codziennie budził się jeszcze przed świtem i wyjeżdżał z Bursztynem nad wschodni brzeg jeziora. Wystarczająco odległy by kochająca książki Fanny pozwalała sobie na chwilę słabości i zostawiała ten obowiązek Mikkelowi. Wcale nie miał jej tego za złe. Cenił sobie te chwile. Nierzadko przedłużał nawet do popołudnia. Zima w Esgaroth potwornie mu się dłużyła i źle wpływała na kondycje. Co prawda nadal dobrze się trzymał i uchodził w oczach Esgarothczyków za bardyjskiego rycerza. W końcu by zniszczyć odziedziczoną po przodkach sylwetkę potrzebowałby pewnie z roku takiego nieróbstwa. Ale i tak jednak miał wrażenie, że brzuch mu rośnie, nogi jakoś bolą, a na domiar złego czasem zwyczajnie przestaje mu się chcieć ruszyć. Takie wypady miały więc mimo swojej pory kilka bezcennych i niezastąpionych plusów.
Dziś taki wypad miał już za sobą. Nawet wracając przyniósł ze sobą świeże omułki od poławiacza, które czekały na karczmarza. Ten zapewne miał dostęp do niemniej świeżych, ale Mikkel jakoś lubił tak stawiać sprawę. Czasami gdy przychodził później przynosił ze sobą trochę upolowanej samodzielnie dziczyzny do sprawienia i przyrządzenia. A że płacili dobrym pieniądzem to karczmarz zawsze z uśmiechem spełniał ich prośby i drobne zachcianki.

Wyciągnął osełkę i zaczął przywracać brzytwie należytą ostrość.


W tym momencie Fanny zwykle się budziła. Ciekawiło go co też sprawiło, że wczoraj sama zerwała się z rana. Czasem po prostu wpadała na jakiś pomysł i musiała go zrealizować choćby i wszystkie hordy Rhunów stanęły jej na drodze. Albo choćby musiała wstać przed świtem. Spodziewał się, że zobaczyła coś dzień wcześniej na targowisku i postanowiła zrobić mu niespodziankę. Próżna myśl to była, ale wydała mu się wtedy zupełnie właściwą. A jednak nic z tych rzeczy. Wróciła bez słowa. Skarcił się w duchu. Ale nadal był ciekaw. Pewnie nie wytrzyma i zapyta ją jeszcze. Może jeszcze dziś rano?

***

Nie zapytał. Od razu jak się obudziła, mówiła tylko o smoczych kościach. Mieszkając z tą dziewczyną trochę już zaczął ją znać. Znać w znaczeniu jaki może dotyczyć tylko bliskiej osoby. I tak na przykład zauważył, że bywały dni gdy mówiła dużo i wówczas ciężko było uwierzyć, że ta radosna, racząca się południowymi przysmakami dziewczyna była Kronikarzem Dale. Ale i zdarzały się też takie kiedy nie mówiła prawie wcale. Wtedy zdać by się mogło po jej twarzy, że Smaug nadal włada tą krainą popiołu. Wtedy też najcześciej zapełniały się strony bardyjskich kronik. Lubił wszystkie te dni. Dziś jednak bez wątpienia był jeden z tych, w które w kronikach nie zostaje zapisana nawet kropka. Przestała opowiadać o dniu gdy Samaug runął do wody dopiero teraz gdy przywitali się z młodym przewoźnikiem o imieniu Svein.
Fanny powiedziała, że znała jego ojca i że to dobry wybór na przewodnika podczas rejsu. Mikkel nie miał na ten temat zdania. Zanim z Fanny wyruszyli do Esgaroth, ilość razy gdy witał w mieście nad Długim Jeziorem można by zliczyć na palcach jednej ręki. Chłopak jednak rzeczywiście wyglądał jakby znał jezioro tak jak można znać własne rodzeństwo. Ponadto miły i nienarzucający się, a gdy wsiadali pomógł Fanny wejść na łódź. I nawet nie powiedział złego słowa gdy poinformowali go, że Bursztyn też płynie.
Mógłby trochę więcej poopowiadać o odwiedzanych miejscach, ale cisza nie bolała Mikkela jakoś bardzo. I tak pewnie by nie mógł się skupić na niczym. Nie bał się wody. Ale wolał pływać dzięki sile swych ramion i nóg niż na łodzi, która na oko zim widziała nie mniej niż on sam. Siedział więc starając się nie patrzeć na fale, a na nabrzeżne łąki i drapał za uchem równie nieprzekonanego do tego rejsu, choć zdecydowanie bardziej to okazującego, Bursztyna.

Bursztyn był dziwnym psem. Thorald zawsze powtarzał, że podstawą wychowania tej rasy jest sfora. Rhovaniońskie psy stepowe to nie ogary, które okiełznali leśni ludzi, ani tym bardziej potężne, goblińskie wargi. To małe psy, które w pojedynkę nie mają szans z większym przeciwnikiem. Ludzie ze wschodu używają ich do wypasu owiec i jak mawiano w czasach głodu również do jedzenia. Thorald jednak zauważył, że psy te tworząc sforę wykazują się niesamowitym instynktem współpracy. To zaś w połączeniu z ich wrodzoną wytrzymałością na długotrwały wysiłek, oraz niewybrednością w stosunku do pożywienia, sprawiało, że były idealne do przedłużających się polowań. No i po latach pracy nad wytresowaniem i wychowaniem dzikich osobników doczekał się swojej sfory, która trzeba przyznać, rzeczywiście sprawiała się doskonale. Wtedy myśleli już że wiedzą o tych psach wszystko. Po śmierci Thoralda okazało się to jednak nieprawdą. Mikkel podarował Bursztyna Fanny jeszcze jako szczeniaka. Głównie dlatego, że te psy szalenie się jej podobały. Udzielał jej też kilku wskazówek jak i czego uczyć, a z czego zrezygnować. Czasem w niektórych naukach sam uczestniczył, ale większą część tresury zostawiał żonie. Efekt był zaskakujący. W każdym razie dla niego. Bursztyn nauczył się bowiem myśleć i kalkulować samodzielnie. Zupełnie jakby zapatrzył się na swoją panią. Nawet bawiło to Mikkela choć nadal nie rozumiał jak to się stało. Bursztyn jednak ewidentnie nie potrzebował stada ani do polowania ani do zabawy. Bursztyn Kronikarz, czasem go zwał dla żartu. Póki nie szli nad wodę, albo nie ruszali na dłuższe polowanie. Wtedy natura upominała się o swoje. I Bursztyn zawsze słuchał jej zewu.

A skoro już o zewie mowa, to Mikkel wsiadając na łódź Sveina jeszcze o tym nie wiedział, ale i jego czekała dziś konfrontacja z własnym sercem. Jak się miało okazać nie jedna.

***

Pierwsza zastała go zupełnie nieprzygotowanego. Gdy cisza żeglugi przedłużała się, a do miejsca podwodnego pochówku smoka został jeszcze kawałek jeziora do przepłynięcia, Svein zaczął śpiewać. Jakąś nieznaną Mikkelowi piosenkę. Nader dla Bardyjczyka zważywszy na dzień i jego młodą porę, smutną. Znać jednak było, że bliską chłopakowi, bo jakaś szczerość taka w niej była. Słuchał jej jednak tylko jednym uchem, nadal niespokojnie znosząc kołysanie łódki. Nie do końca więc dotarł do niego moment gdy prosty, acz pozbawiony fałszu śpiew chłopaka urwał się, a zamiast tego po jeziorze uniosła się melodia zupełnie inna. Pozbawiona prostoty jaką cechowali się wszyscy ludzie. Mędrcy mawiali, że na początku zanim było wszystko inne, była muzyka. Jeśli to prawda to jak brzmiała? Większość ludzi zapewne przyznałaby że właśnie tak. Jak śpiew elfa.

Wstał zapominając o kolebaniu. Wstał też Bursztyn i Fanny. Być może Svein też by wstał gdyby nie rumpel sterowy, którym łagodnie skręcał by naprowadzić łódź na źródło śpiewu. Mikkel zmrużył oczy. Elfy zawsze otaczała pewna magia i tajemnica. Człowiek mógł to ukrywać, mógł się do tego nie przyznawać nawet przed samym sobą, ale jego serce lgnęło do nich jak ćma do światła księżyca. Dopiero gdy w pień drzewa obok jego głowy wbijała się strzała, która precyzyjnie w ramach ostrzeżenia rozcinała mu policzek... Dopiero wtedy czar, choć nie do końca, pryskał. Wtedy człowiek uczył się uodparniać na przyciągającą go magię. Mikkel, który takie właśnie doświadczenie w sercu nosił, szybko otrząsnął się z otępienia i zaczął bacznie wypatrywać śpiewającego. A raczej śpiewającej wnioskując po tembrze głosu. Nie trwało to jednak długo. Coś zachrobotało o dno łodzi, a kadłub gwałtownie przechylił się na burtę. Przez chwilę próbował łapać równowagę, ale gdy zobaczył, że stojąca obok Fanny runęła w zimną toń, bez wahania skoczył za nią...

Pierścień... Piękny wielki rubin lśnił słonecznym światłem, które docierało do brunatnozielonego kobierca z podwodnych traw i glonów. Był wspaniały. Godny wielkich mężów Dale. Godny prawdziwych Bardyjczyków, w których rękach powinien się znajdować!

Machnął w pierwszym odruchu dłońmi nie widząc opadającej coraz niżej Fanny... W drugim zamarł. Zew jeszcze przez chwilę wołał do niego. Ale już obcym głosem. Nie jego. Mikkel syn Thoralda znów zwrócił spojrzenie ku żonie, która teraz mocowała się ze swoimi butami...

Nie wiele myśląc złapał się masztu, który zdążył opaść do pionu i schodząc po nim szybko w kierunku dna kierował się do Fanny. Pewnie się zaplątała...

W jego dłoni pojawił się długi sztylet. Jego jedyna broń na tę wyprawę.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 02-02-2013 o 13:06. Powód: minstrelsy:)
Marrrt jest offline  
Stary 02-02-2013, 18:54   #6
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ha! On na zrobionej z przepychem ceremonii ślubnej w samym Dale! To we łbie wielkiego Beorninga zwyczajnie się nie mieściło i wyłaziło na zewnątrz, ustami głównie. Iwgar nasłuchał się tego sporo, na kilku co najmniej postojach, kiedy to przy ognisku Rathar wracał tam we wspomnieniach. Nie tylko tam, bowiem mężczyzna rozmownym się robił w takich chwilach, gdy ogień płonął wesoło, a natura otaczała zewsząd, ukojenie dając i spokój. Zupełnie inaczej niż podczas wędrówki, kiedy to milczał, na drogę bacząc uważnie i myśli złe wyganiając, dzięki czemu na zmysłach w pełni mogąc się skupić. Ostatnie dni zmieniły wiele, pozwalając odprężyć się sumieniu, może nawet lepiej świat zrozumieć - co jak co, ale takie dziwo, jak bogaty Barding za żonę biorący kobietę zrodzoną w cieniu Gór Mglistych, rzeczą było niecodzienną. I choć Rathar zadowolony z tego wielce na początku nie był, samo miasto zaś na jego wyostrzone zmysły działało niepokojąco, to poddał się zrządzeniom nieprzewidywalnego losu i zgodę na pozostanie rodziny w Dale wyraził, skoro taka ich wola była. Tylko z Ingundem się przed wyprawą rozmówił, on to pozostawał tylko z męskiej części rodu, na nim spoczywała odpowiedzialność, niezależnie od tego, jak bardzo jej nienawidził.
- Bracie, posłuchaj mnie. Ludzie, których tu spotkaliśmy, wrażenie uczciwych i dobrych sprawiają. Pamiętaj jednakże, że dziedzictwo nasze jest inne. Nie strać czujności. Nie pogrąż się w gnuśności i nie szukaj przyjemności oraz dalszego celu życia w bogactwie i przepychu, dziewkom się pięknym nie dając owinąć wokół palca. Być może matka i siostry nasze odnajdą tu zagubione szczęście. Ja jednak wrócę i zabiorę cię w góry. Nauki Beorna nie mogą zaginąć w naszym rodzie.
Wiele kilometrów dalej, gdy przypominał sobie tę przemowę, to nie był z niej zadowolony. Nigdy nie potrafił w pełni zastąpić poległego ojca. W jego sercu był to jeden z mocniej wbitych cierni.

Rathar Wszędobylski nie był człowiekiem małym. Jego przydomek mógł w pewien sposób w błąd wprowadzać, sugerował przecież, że wszędzie się mieścił. Och, nie. Wysoki i szeroki w barach, silnie umięśniony mężczyzna wejść w każdą dziurę dawał radę, ale tylko wtedy, gdy dziura ta była odpowiednio duża. Co niektóre dziewki śmiać się z tego mogły, te naprawdę zainteresowane zawsze z ciekawością. Niewiele ich jednakże było, bo i Beorning od czasu, gdy pełnoletność osiągnął, rzadko w domu bywał, rzadko z gór na długo wracając.
Nie znaczyło to, że nie było ich wcale, Rathar do wstydliwych i nieśmiałych w żadnej mierze nie należał, i na wesołe oczy jednej z sióstr męża swojej siostry, odpowiedział podobnie, w tany biorąc. Na całej tej kurtuazji, pieśniach i pięknej mowie się nie znał, cóż to jednak za mężczyzna, co dziewki zabawić podczas uczty nie potrafił? Piękno, swoboda i szczerość potrafiły się bronić same, bo kto jak kto, ale on fałszywych komplementów prawić nie umiał. W Dale, przebywając tam czas jakiś, dowiedział się też, że wypowiadanie na głos zdecydowanej większości swoich myśli rzadko spotyka się z pełnym zrozumieniem i spokojem. O ile pochwały przyjmowano chętnie, to krytyka nieprzychylnych spojrzeń przysparzała. Z ulgą więc opuścił tamto miejsce, wiedząc na pewno, że nawet jak kobietę znajdzie i osiąść gdzieś postanowi, nie będzie to tamto zdecydowanie zbyt duże dla niego miasto.

Zmierzali więc z Pszczelarzem ku miastu na wodzie. Odkąd Rathar usłyszał jak ono wygląda, nie nazywał go inaczej, ciekaw tylko tego, jak bardzo różniło będzie się od tego, od którego się oddalali. W wolnych chwilach, jak już mówione było, Beorning mówił sporo i opowiadać lubił, jeśli tylko dotyczyło to tego, czego lub na czym się znał. Człowiek lasu był mimo wszystko pokrewną duszą, jeśli nawet środowisko różniło się, to natura pozostawała naturą. Mówił więc o Mglistych Górach i słuchał o górach. Opowiadał o zagrożeniach, tylko temat wielkiej bitwy pomijając prawie zupełnie, choć dowiedział się Iwgar, że tam właśnie ojciec i bracia polegli, niewiele o tym jednak usta wielkiego mężczyzny opuściło. Tylko topór, jednoręczny i rzeźbiony na obuchu, pozostał mu po tym wydarzeniu. Zwał się "Zew" i był bronią jego ojca, a wcześniej ojca jego ojca. Broń ta stanowiła spadek i dziedzictwo. Rathar jednakże pragnął osiągnąć coś więcej, niż tylko słyszeć w uszach śpiew własnych przodków. Chciał, aby i jego imię znalazło się pośród tych wielkich. Stąd też drugi jego oręż stanowiła solidna włócznia, co do której twierdził, że posługiwać się nią dopiero uczy, za to lubi ten styl. Jakże inny od walki toporem.
Wreszcie dotarli do pierwszego celu swojej podróży.

***

Esgaroth miało egzotyczną nazwę i to było wszystko, czym zachęcało. Śmierdziało tu rybami, ludzie byli wszędzie utrudniając poruszanie się, a najważniejszy okazywał się fakt, że wszystko tu znajdowało się na wodzie, przez co Rathar miał wrażenie, że kołysze się i w każdej chwili może zatonąć. Podejrzewał, że stali mieszkańcy tego miejsca mogli się przyzwyczaić, on jednak przez cały spędzony tu tydzień niemal fizycznie, a na pewno psychicznie cierpiał.
Z tak wielką wodą nie spotkał się nigdy wcześniej, w ani jednym fragmencie swojego życia. Góry pozbawione były większych zbiorników, a strumienie, choć wartkie, sięgały co najwyżej do pasa, znacznie rzadziej do piersi, gdy w szerszych miejscach zamieniały się powoli w rzeki. Pływanie w czymś takim, na czym postawiono drewnianą osadę, zakrawało dla Beorninga na czyste szaleństwo i musiał długo ze sobą walczyć, by pewnego dnia poprosić jednego z tutejszych o przewiezienie go łodzią. Z lękami należało walczyć, stawiać im czoła z podniesioną głową. Nawet jeśli były czarną, nie wiadomo jak głęboką tonią, w każdej chwili pragnącą pochłonąć go w całości. Tak, Rathar Wszędobylski znów dowiedział się czegoś nowego. Nie żeby się bał pływać. Zwyczajnie nie chciał. Patrzenie w dół mającego dobre sto metrów urwiska było niczym w porównaniu do kołyszącej się pośrodku jeziora, cieniutkiej łódeczki. Na własnych nogach, na pewnym czy nawet mniej pewnym gruncie, mężczyzna miał pewność, że praktycznie wszystko zależy od niego. Tutaj zależało od kawałków pozbijanego ze sobą drewna. Nocami myślał tylko o tym, że całość nagle się zawali, a przebudzenie nastąpi już w głębokiej wodzie, spod której nie dało się dojrzeć nawet światła gwiazd. Toteż prawie nie spał.

Ucieszył się wielce, gdy razem z Pszczelarzem doszli do porozumienia, odnośnie tego, by miasto na wodzie opuścić i to bez zwlekania. Następnego dnia po tej decyzji Rathar z ulgą postawił stopę na stałym lądzie, uśmiechając się sam do siebie. Długie włosy związał rzemieniem i przeciągnął się, nabierając powietrza wolnego od smrodu ryb, przytłumionego po tygodniu wdychania go, wciąż jednak wyczuwalnego w samym Esgaroth. Poprawił plecak, w którym zmieścił dużą część swojego ekwipunku, wraz z racjami żywnościowymi, wodą (niektórych nawyków nie dało się pozbyć tak szybko) czy kocem przydatnym, gdyby zdarzyło się nocować w mniej gościnnym miejscu. Zabrał nawet linę z kotwiczką, nie dając się przekonać do tego, że nie będzie potrzebna, a także kilka innych drobniejszych przedmiotów, jak nieodłączna hubka wraz z krzesiwem. Długie Bagna brzmiały mokro, Beorning pochodził jednakże z gór i wiedział, że natura bywa kapryśna. Wolał potem nie ryzykować, że będzie w brodę sobie pluł, że czegoś nie wziął. Tę ostatnią przystrzygł nawet w mieście, chociaż nawet przez głowę mu nie przyszło, by zgolić ją do końca. Jak to, prawdziwy mężczyzna bez brody? Widział takich Bardingów, nie przekonali go do swoich poglądów w najmniejszym nawet stopniu. Fakt, że wyglądał przez nią na więcej niż dwadzieścia dwa lata, to nie przeszkadzało mu to w ogóle.

Ubrał się jak zwykle, w ciemne, grube, wyprawiane skóry, dopasowane dokładnie do jego sylwetki. Zbroję tą, bo służył ten ubiór właśnie do ochrony, kazał sobie stworzyć dawno temu i teraz było już widać, że znoszona jest i niebyt nowa. Za to wygodna, często smarowana i naprawiana, ciągle służyła idealnie. Pod nią Rathar wkładał proste i nie za grube stroje, od wyglądu zdecydowanie preferując użyteczność i wygodę. Tego dnia nastąpiła jednakże niewielka zmiana, bowiem postanowił nałożyć także lekką kolczą koszulę, jeszcze bardziej wzmacniając ochronę górnej części ciała. Iwgar mógł sobie popatrywać dziwnie, przecież to nie była wyprawa wojenna, Beorning swoje ciągle wiedział. A i te nawyki. Wyprawa to wyprawa, a to co nosił wcale wielce ciężkie nie było. Bagna kojarzyły mu się z podmokłym gruntem i ewentualnym brodzeniem w wodzie, nie zaś pływaniem w niej.
Całości dopełniała broń, którą reprezentował zawieszony u pasa Zew i sztylet z drugiej strony, trzymana w ręku włócznia o długim grocie oraz przewieszona przez plecak okrągła drewniana tarcza ze wzmocnieniami metalowymi na środku i obręczy.
Rathar gotowy był do drogi.

***

Gdy pierwsze dźwięki niezwykłego śpiewu dotarły do jego uszu, odwrócił się w kierunku Pszczelarza, jakby w nim szukając potwierdzenia, że nie dzieje się to tylko w jego uszach. Jasne, nic nie rozumiał, co nie miało znaczenia w przypadku tego, co słyszał. Bez słowa porozumiewając się z towarzyszem, ruszył w tamtym kierunku, ostrożność zachowując wyłącznie po to, by nie spłoszyć śpiewającej. Potrafił poruszać się cicho i niepostrzeżenie, jego postura i ekwipunek niewiele mu w tym przeszkadzały, może z wyłączeniem metalowej koszulki. Z tego co się zorientował, Iwgar był jeszcze lepszy, przynajmniej tutaj, w leśnym środowisku, jakże dla niego naturalnym.
Zbliżali się, byli coraz bliżej, gdy pieśń się nagle urwała. Mimo tego podążali dalej, aż wyszli na niewielką plażę, a odciski stóp nie umknęły ich uwadze.
- Jakie, potrafiące tak śpiewać istoty żyją w tym miejscu? Elfy?
Nie zdążył poznać odpowiedzi, bowiem ich oczy dojrzały łódkę w niewielkim oddaleniu od brzegu.
Łódkę, której pasażerowie zaczęli mieć duże i gwałtowne problemy.
Rathar chrząknął, nieco zmieszany. Miało nie być pływania.

Krótka chwila obserwacji wydarzeń zdawała się sugerować, że jedyną prawdziwie topiącą się osobą, była kobieta, która wypadła z drewnianej łupinki i już nie pojawiła się na powierzchni. Beorning zrzucił plecak i tarczę, a także odrzucił włócznie, zamiast tego wyjmując linę. Nie zastanawiał się za mocno nad tym wszystkim, wbiegając do wody.
Nie chciał pływać, o co to to nie.
Dotarł do miejsca, w którym woda sięgała mu do piersi i silnie rzucił linę w kierunku łodzi, jakby w odpowiedzi na krzyk młodzieńca. Zaopatrzona w kotwiczkę lina leciała daleko, mężczyzna nie miał jednakże wprawy w ratowaniu ludzi wpadających do jeziora. Jasne było, że metal zatonie, o ile nie zahaczy o coś trwalej osadzonego. Gdyby się nie udało, można było rzut powtórzyć.
- Łapcie linę, to wyciągnę!
Nie miał pojęcia czy ktoś słyszał. Głos Rathar miał donośny, za to nie widział zbyt dokładnie co działo się pod powierzchnią wody.
 
Sekal jest offline  
Stary 02-02-2013, 20:24   #7
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Koło znów się zamknęło, podobnie jak bramy elfiego pałacu za jej plecami gdy zdecydowała się odejść. Nie tak rozpoczęła się ta historia, lecz był to jeden z kluczowych jej elementów.
Nie czuła tęsknoty. Miejsce to nigdy nie było dla niej domem, było raczej kolejnym oczkiem w podróży. Niekończącej się podróży którą prowadziła całe życie i choć bardzo chciała coś z tym zrobić po tylu latach nie wiedziała jak. Nie przywiązała się do żadnego konkretnego miejsca, jej domem był cały Mroczny Las, a jednak nie mógł być nim w takim znaczeniu do jakiego przyzwyczajona była większość ludzi. Bezpośrednią przyczyną tego nie był tylko mroczny wpływ Dol – Guldur, choć jeśli elfy potrafią nienawidzić pełnią serca, to właśnie nekromanta zasługiwałby na to uczucie od niej.
Gorycz i ból, to właśnie zmusiło ją do opuszczenia bezpiecznego schronienia jakim była elfia forteca. Uczucia te paliły ją wewnątrz i niszczyły, niczym choroba trawiąca kwiat. Jedynym lekarstwem było iść naprzód, zostawiając dawne życie gdzieś w cieniu. Być może wróci do niego, gdy już będzie dość silna by stawić czoła wspomnieniom. Miała taką nadzieję.

Od tamtej pory minęło kilkanaście lat i nie mogła ukrywać że to co z początku wydawało się proste przyniosło ze sobą wiele obaw, z każdym krokiem cięższych. W końcu nie wiedziała jaki wpływ może mieć na nią życie pomiędzy ludźmi i czy zostanie zaakceptowana. Pomagał fakt że większość z nich życzliwie patrzyło na jej podobnych, a i rodzice wychowali Nelise tak że dziewczyna nie zachowywała się wyniośle wobec innych ras. Jej rodzice byli kimś więcej niż elfami, byli pełni ciepła i miłości. Byli elfami które pamiętały las przed pojawieniem się nekromanty. Nauczyli ją rzeczy o których niektóre młode pokolenia już zapomniały.

Ci którzy podróżowali lub prowadzili małe gospodarstwa w północnej części puszczy znali ją i zawsze gościli. Nelise z początku unikała dużych miast, gdyż nie była do nich przyzwyczajona i czuła się niepewnie. Drobna dziewczyna z małą gitarą, mieczem, łukiem i całym zestawem innych tobołków była niecodziennym widokiem, ale ona przywykła już do noszenia „domu na plecach”. Nauczona samodzielności i uparta, podobnie do matki. Gdy teraz wracała myślami do momentu gdy odeszła z Pałacu Króla Elfów cieszyła się z tej decyzji. Już nawet prawie wybaczyła Astoriusowi to że przez niego nie wzięła udziału w Bitwie Pięciu Armii. Był on elfem, dawnym przyjacielem jej rodziców który to właśnie nakłonił ją do opuszczenia miasta, ale gdy wróciła aby wyruszyć na wojnę zamknął ją pod kluczem i powiedział że nie pozwoli by ostatnia z Yasumrae zginęła. W tamtym czasie nie marzyła o niczym innym jak o tej konfrontacji. O krwawej zemście. Być może o śmierci.
Dziś żałuje że nie pomogła w bitwie, a jednak stara się szukać i pozytywnych stron tej sytuacji. Rodzice nigdy nie pochwalaliby gonitwy za zemstą, a przed ich utratą zawsze była tą która najbardziej stroniła od walki. Być może nie powinno się to zmieniać, ale i rodzice się nie zmieniali, i to ich zabiło. Elfi sentymentalizm wzmocniony przez prawie wieczne życie był ich sposobem bycia ale i słabością. Czasem zastanawiała się czy to ta powolna w ludzkich oczach adaptacja do zmian, była przyczyną tego że ich kultura stoi na granicy upadku.

Zgromadzenie Pięciu Armii było tym czego było jej trzeba. Motywacją by wreszcie postawić stopę w prawdziwym ludzkim mieście, tym tak wielkim że nie sposób ogarnąć go całego okiem. Tym o którym tak wiele słyszała. Chciała też dowiedzieć się więcej o samej bitwie którą przegapiła więc wyruszyła razem z pierwszą kupiecką karawaną która zmierzała w tamtą stronę, odwdzięczając się przyjemną muzyką instrumentu w zamian za miejsce na wozie.

***

Pierwszy widok Esgaroth był zaskakujący i porażający zarazem. Elfka słyszała już wiele na temat tego odbudowanego miasta, i choć tak jego wielkość jak i umiejscowienie budziły zachwyt, to szybko on opadł. Nelise nie widziała jeszcze nigdy tyle ściętych drzew, tyle martwego drewna w jednym miejscu. Gdy tak patrzyła, nie widząc ich końca wyobrażała sobie ile lasu trzeba było ściąć by to wszystko zbudować. Odwróciła wzrok. Miała tylko nadzieję że na miejscu ściętych drzew posadzono nowe, chciała wierzyć w to że ludzie potrafili o tym pomyśleć.

Chociaż samo miasto nie spodobało jej się, to jego mieszkańcy szybko trafili do jej serca. Ci ludzie tak różnili się od tych zamieszkujących Mroczny Las mimo że ten znajdował się zaraz niedaleko na zachodzie. Byli weselsi, bardziej przyjaźni, otwarci i pełni życia. Zdawali się być szczęśliwi i urzekło ją to. Zastanawiała się tylko na ile ten smutek i strach który zmienił ludzi lasu, zmienił też i elfy? Na ile zmienił ją? Odpowiedź wydawała się prosta, a jednak Nelise starannie jej unikała.

Spacer po mieście nieco ją krępował gdyż prawie wszystkie twarze odwracały się za nią, obserwując z zaciekawieniem. Nie była pewna czy to z powodu pozytywnych emocji, czy też negatywnych. W zasadzie była nieco skołowana ilością nowości które odkrywała. Słyszała że mieszkają tu elfy, a więc ludzie powinni być przyzwyczajeni do ich widoku, a jednak ci obserwowali każdy jej ruch. Przez chwilę zmartwiła się czy aby jakiś nieostrożny ptaszek przelatując wysoko nie miał problemów żołądkowych i nie ubrudził jej ubrania. Zaczęła wymyślać tysiące teorii, ale przyczyną tych wszystkich obaw była po prostu niepewność. Jej życie wkraczało na nowy etap i nie była pewna co to jej przyniesie. Uspokoiła się dopiero gdy jakiś mały chłopiec uniósł do niej swoją małą dłoń i pomachał z wesołą miną. Ten prosty gest jakoś złagodził niepewność w jej sercu i sprawił że uśmiechnęła się szczerze, odpowiadając tym samym, ciepłym powitaniem.

Niewątpliwie jednak nawet pomimo szpiczastych uszu Nelise robiła wrażenie na mieszkańcach Esgaroth. Nie chodziło tylko o jej urodę, choć w oczach wielu jest naprawdę piękną kobietą. Podobno tak samo jak jej matka. Tak zawsze mówił ojciec, choć miłość rodziców często tuszuje wady swych dzieci. Tych u niej nie było zbyt wiele. Średniego wzrostu elfka o zgrabnej, sprawnej i zwinnej figurze, nieco posągowej sylwetce co tylko podkreślała jej długa szyja i nogi wybiegała poza standardy urody jej rasy. Podobno w jej żyłach płynęła szlachetna krew, ale nigdy o tym nie rozmawiała. Temat ten mógł tylko dzielić na „lepiej” i „gorzej” urodzonych co we wszystkim w co wierzyła elfka, było absurdem.
Nelise dba o swój wygląd bo kocha piękno i nie chodzi tylko o nią samą, ale także o piękno innych, sztuki, architektury, uczuć czy natury. Jej długie do połowy pleców włosy o barwie morskiej zieleni, o ciemniejszych i jaśniejszych pasmach spływają luźno przez ramiona, niezwiązane w żadną zmyślną fryzurę. Są wolne, tak jak ona. Czasem tylko spinała je w kucyk, ale nie był to częsty zabieg.
Jak to u elfów, jej twarz nie posiada ani jednej zmarszczki, a skóra jest miękka i aksamitna. Drobne, ale ostre brwi podkreślają każdą emocję malującą się na twarzy podczas gdy długie rzęsy dodają czaru spojrzeniu. To zazwyczaj jest ciepłe, wesołe i pełne życia, choć czasem jakby oddalone i rozmarzone. Swą głębią trochę przypomina morze i jego nastroje. Kolor jej oczu to kolor szmaragdu, lasu i wiosny, lub jeśli ktoś woli prościej, po prostu zielony.

Ubrana była w proste i ładne wiosenne ciuchy które ciasno przylegając podkreślały kobiece atrybuty jej ciała i były wygodne w noszeniu.


Na te drugie Nelise nie miała co narzekać, bo poza faktem że kobieta zawsze znajdzie coś w sobie do czego można się przyczepić, to akurat jej biodra były ładnie zaokrąglone, tyłek i biust jędrny i pełny. Kompleksy dotyczące tych części ciała były udręką wielu innych dziewcząt, także elfek. Oczywiście nie mogło obejść się bez dziury w całym. Ni jak jednak nie podobał się jej własny nos, ale po tylu latach oglądania go w końcu musiała przywyknąć. O ile nad jędrnością ciała dało się pracować o tyle zmienić własnego nosa już nie, a bynajmniej nie na lepsze. Tak naprawdę to nie było nic aż tak ważnego, tylko drobnostki które czasem krzątały się po głowie.

Yasumrae zazwyczaj ubierała się dość skromnie, bez przepychu i wielkiej ilości biżuterii. Zresztą nie miała teraz żadnej. Niedawno w czasie swoich wędrówek po ludzkich osadach natrafiła na handlarza który sprzedawał elfie wyroby, a gdy dostrzegła jeden z nich oczy zabłysły jej jak świetliki. Była to niezwykle piękna, skórzana kamizelka z kapturkiem, zdobiona wesołymi barwami i miłymi dla oka wzorami.
Coś jak się jej wydawało idealnego dla niej – elfiej artystki. Mimo że zbliżało się lato, a gdzieniegdzie obszyto ją futerkiem ona po prostu musiała ją mieć. Z trudem zdobywając taką ilość pieniędzy kupiła od mężczyzny ciuch i spłukała się kompletnie nie mając nawet za co opłacić kolacji. Można to nazwać kobiecą słabością. Nie żałowała jednak i tak ubrana, z mieczem przy pasie i gitarą na plecach trafiła do Esgaroth żyjąc każdego dnia, z dnia na dzień. Tak naprawdę nie czuła się szczęśliwa, czegoś wciąż jej brakowało, ale nie chciała o tym myśleć, nie teraz.

***

Wynajęła pokój w mieście, ale długo tam nie została. Opuściła je by poczuć się trochę swobodniej, odetchnąć świeżym powietrzem, usłyszeć śpiew ptaków i poczuć dotyk jeziora. Większość bagażu zostawiła w mieszkaniu, poza sztyletem który wolała mieć przy sobie. Przezorna, zawsze ubezpieczona. Tak mówił jej ojciec gdy na każde wyjście samej poza elfi obóz w Mrocznym Lesie kładł jej na ręce stertę uzbrojenia. Wtedy nigdy tego nie lubiła, ale w końcu weszło jej to w nawyk.
Kąpiel była właśnie tym czego było jej potrzeba po długiej podróży, rozluźniała i orzeźwiała.
Tym bardziej że było tu bezpieczniej niż w rzece Mrocznej Puszczy. Nawet zwierzęta same do niej lgnęły, jakby jej szczęście oddziaływało i na nie. To było piękne, było magią bycia elfem.
Była częścią świata natury, a ta się jej nie obawiała i Nelise nie miała zamiaru nadużywać tego zaufania. Poza tym elfka kochała wszystkie zwierzęta, choć niewątpliwie te niegroźne i futrzaste były jej ulubionymi. Wśród nich mogła czuć się swobodnie, zupełnie naga zażywając kąpieli bez lęku, skandalu czy wstydu. To pozwalało poczuć się wolną, niczym wiatr lub morska fala, a to uczucie było dla niej bardzo ważne.

Chociaż Nelise kochała muzykę samą w sobie i umiała grać na kilku instrumentach to niewątpliwie jej ulubionym był jej własny głos. Umiała pięknie śpiewać, a głos ten niczym zaklęty dotykał wszystkiego, tak ludzi, elfów, innych ras, jak i samej natury. Odkąd zaczęła wędrować od tawerny do tawerny i od chaty do chaty nauczyła się też niektórych ludzkich pieśni. Mimo że nie brzmiały one w ludzkim mniemaniu już tak magicznie jak elfie, to jej się bardzo podobały. Teraz jednak jej myśli były daleko w czasie i przestrzeni. Przywoływały odległe wspomnienia z głębi Mrocznego Lasu. Te milsze wspomnienia. By je rozbudzić zaśpiewała starą pieśń którą kiedyś śpiewała jej mama. Nie spodziewała się że ktoś mógł ją słyszeć, ale nawet gdyby tak było, nie wstydziła się. W końcu była śpiewaczką, a pieśń była naprawdę piękna. Nie minęło dużo czasu a rozproszył ją inny głos, głos śpiewającego mężczyzny. Wydawał się odległy ale był naprawdę ładny, zdawało się nawet że próbował naśladować elfią melodykę. Mimo to pieśń ta nie sprawiała uśmiechu na jej ustach. Była smutna i bolesna, przez chwilę przypominając jej o własnych zagrzebanych dawno smutkach. Dawno temu też śpiewała wiele takich pieśni, dziś jednak wolała te pogodne, dodające sił w trudnych chwilach. Postanowiła śpiewać dalej, swoim delikatnym i ciepłym głosem próbując skruszyć smutek w tajemniczym mężczyźnie. Ku jej zaskoczeniu łódź która płynęła wzdłuż brzegu zwróciła się w jej kierunku. To było dziwne uczucie, poczuła się nieco niczym syrena która śpiewa dla żeglarzy wabiąc ich ku skałom. Nie wiedziała ile prawdy miało jeszcze znaleźć się w tych słowach.

Nie minęło wiele czasu gdy nagle drgnęło jej długie ucho słysząc jeszcze kogoś innego od strony lasku przy plaży. Nel miała wyjątkowo dobry słuch. Może to wykształciło w niej taką wrażliwość na muzykę, a może odwrotnie? Umknęła się ubrać, ukryta za gałęziami zwieszonego nad wodą drzewa. Nieco głębiej, tak aby liczne kropelki wody ściekające z jej ciała nie wpadały do tafli jeziora zdradzając gdzie się schowała. Wyżymając włosy z wody dostrzegła dwóch mężczyzn którzy przybyli na brzeg rozglądając się i chyba jej szukając. Obaj byli przystojni, choć brunet nieco bardziej. Uśmiechnęła się przyglądając im z ukrycia rozbawiona nieco zamieszaniem jakie sprawiła wokół swym śpiewem. Uśmiech szybko jednak zszedł jej z ust razem z głośnym, głuchym uderzeniem które znienacka dobiegło całkiem niedaleko od strony wody. Wcześniej zaabsorbowana ubieraniem się i zerkaniem w stronę lasu nie zwróciła uwagi na to że łódź była już tak blisko brzegu. Na jej oczach zaraz miało dojść do tragedii gdy cała załoga wpadła do wody, a łódź przewróciła się do góry dnem niechybnie kończąc historię swoich rejsów. Kobieta i mężczyzna wpadli do wody, a razem z nimi przerażony piesek który jako jedyny szybko wypłynął na powierzchnie i zaczął nerwowo szczekać. Na unoszącym się wraku balansował próbując utrzymać równowagę młody chłopak. Nawet ją ruszył jego urok, choć to nie był moment na takie rzeczy. Miał bardzo delikatną twarz i wydawał się przerażony. Elfkę z odrętwiałej obserwacji wybił dopiero jego krzyk i prośba o pomoc. Poczuła się jak idiotka, bo przecież powinna zareagować od razu. Na szczęście nie założyła na siebie jeszcze skórzanej kamizelki, a ubranie i tak miała mokre. Wskoczyła więc z pluskiem do wody niczym delfin i popłynęła pomóc rozbitkom. Pod wodą widziała całkiem dobrze, bo bardzo lubiła pływać i nurkować. Kobieta która wpadła pierwsza miała najwyraźniej kłopoty więc Nelise ostrożnie podpłynęła jej pomóc, uważając na uzbrojonego w sztylet bruneta którego widziała teraz pierwszy raz z bliska. On ją zapewne także. Nie chciała go wystraszyć, ale widok ostrza w pierwszej chwili nieco ją zatrzymał. Jeśli by mu przeszkodziła, nie dość że mógłby przez przypadek zrobić jej krzywdę, to jeszcze tylko utrudniłoby ratowanie kobiety. Postanowiła pomóc na ile dało się nie sprawiając dodatkowych problemów. Gdy sytuacja została opanowana i wydawało jej się że nikt nie potrzebuje już pomocy popłynęła ratować pieska. Nic tak nie bolało jej serca jak przerażone bezbronne zwierzę. Chciała więc pomóc dopłynąć mu do brzegu i nieco uspokoić. Cała mokra, z ubraniem ciężkim niczym kolczuga usiadła na brzegu głaszcząc uroczego zwierzaka, nim ten zobaczył swoją panią i zerwał się w jej kierunku z tęsknotą. Spojrzała niepewnie na nieznajomych błądząc oczami po nich to zerkając na wrak łodzi.

- Czy wszyscy są cali? – zapytała miękkim i opiekuńczym głosem.



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 03-02-2013, 23:02   #8
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Wprawdzie Iwgara nie nazywano Pszczelarzem ze względu na fakt posiadania dużej ilości wosku w uszach to o miodach mawiał mało… uważał, że gadanie jest znacznie gorsze niż próbowanie. Tak miał ze wszystkim… wolał kosztować życia miast o nim opowiadać albo śpiewać. Co innego zachwalać zacny trunek kiedy się go piło. A ku temu była nielada okazja w Dale. Może trochę zaskakująca to jednak wielce miła - ślub. Choćby nawet i Iwgar chciał wszystkiego zakosztować to pewnie na koniec tego weseliska pęknąłby. Dlatego koncentrował się jeno na tych bardziej smakowitych kąskach… i rzecz jasna na degustowaniu miodu. Wtedy znajdując wśród gości znawcę tematu rozprawiał o bukiecie, o ziołach, o pszczołach i beczkach w których trunek leżakował… jednak jego rozmówca nie był ani gładki ani miły dla męskiego oka. Był lekko już pomarszczonym mężczyzną. A Iwgar kiedy pił miód to stawał się słodki i lepki… dlatego wtedy najlepszym rozwiązaniem było odnaleźć tą właściwą sikoreczkę, z którą można było potańcować. Która chciałaby zakosztować jego słodkiego oddechu i na której mogły by spocząć jego lepkie dłonie. Była tam taka jedna… Dalla… znacznie ciekawsza i weselsza niż te miejscowe panny co to bały się pobrudzić rąbka sukienki lub chociażby pisnąć w tańcu. Nim jednak do reszty się do niej przylepił poznał brata panny młodej. A właściwe to ów brat „życzył” sobie poznać jego. Wielkolud co to mógł krzywdę zrobić… ale jak to mówią złego dobre początki. I tak poznał Rothara… prawie, że od weselnej burdy. Do teraz trudno Pszczelarzowi wyrozumieć czy ten Beorning spił go aby zapewnić spokój siostrze czy rzeczywiście tak sobie przypadli do gustu, a biedny chłopina, osamotniony wśród tych wyniosłości nie miał z kim się napić.

Jakby nie było ruszyli razem. Dwie dusze raczej z tych niespokojnych. Dwóch mężów co to cywilizację tolerowali jeno od czasu do czasu… A ruszyli w kierunku, w którym ich nogi niosły.

Pszczelarz był Leśnym Człowiekiem jak się patrzy. Blond czupryna i zarost tej samej barwy. Twarz wysmagana wiatrami, opalona słońcem o bystrych oczach koloru górskiego strumienia. Do najwyższych nie należał, ale też mu dość daleko do tych najniższych, mierzy blisko sześć stóp wzrostu. Jednak przy Wszędobylskim zawsze był za krótki. Raczej proporcjonalnej budowy, a właściwie to aktywny tryb życia i dobra kondycja nadała mu męską sylwetkę. Tam gdzie powinny być mięśnie to były. Tam gdzie mężczyzna może odłożyć tłuszczyku na zimę to i Iwgar go odłożył. Nosił się jak to na człowieka przebywającego w głuszy przez większą część roku przystało. Ubrania miał mocne, wygodne i bez zbędnych ozdób. Naturalnych barw gubiących się pośród listowia. Większość już była nadszarpnięta zębem czasu natomiast trudno by go było nazwać niechlujem – wszystko pocerowane jak należy i dość czyste. Nieodłącznym elementem jego ubioru był skórzany pancerz. Utwardzana bawola skóra chroniła jego grzbiet zarówno przed orężem jak i niepogodą. Na wszystko miał narzucony impregnowany płaszcz. Dość obszerny i podszyty wiewiórczym futrem. Doskonale mogącym pełnić również rolę śpiwora. Całość dopełnia oręż.

Łuk już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie, że nie raz był posłańcem śmierci. Mocny i idealnie leżący w dłoni Iwgara. Kres. Niby żaden tam długi na dwa metry potwór miotający pociski prawie aż po sam horyzont. Ot łuk… nie za długi nie za krótki… dziwny nieco bo bardziej przypominający te Easterlingów. Powyginany jakoś mocniej niż zwyczajne. Refleksyjny. Śmiercionośny. I w leśnej gęstwinie i na równinach. Dwa kołczany z prostymi strzałami… o lotkach w czterech barwach. Tych białych było najwięcej. Do pasa przypięty nóż myśliwski – ostra stal mająca blisko stopę długości. Topór i drugi nóż już mniej pokaźny też na podorędziu.

***

Dale i Esgaroth były jedynie przystankami w podróży. Przystankami ważnymi i wielce interesującymi dla Iwgara. Pomimo tego, że kochał naturę, dzikość puszczy i spokój… to nie był typem samotnika. Był ciekawym świata, wesołym człowiekiem. A gdzieżby indziej na północy mógł znaleźć taki tygiel różności z najdalszych zakątków jak nie w mieście wyłaniającym się z jeziora. Oczywiście każdy kij ma dwa końce… ale Pszczelarz nie chciał tutaj osiąść tylko zakosztować tego. Zobaczyć. Spróbować. Poczuć. Nie zaryzykowałby stwierdzenia, że miasto nie miało przed nim tajemnic, że zobaczył co było do zobaczenia, że poznał tych których warto było poznać. Nie absolutnie nie… ale tyle ile widział tyle mu zdecydowanie wystarczyło. Czas spędzony w mieście był wykorzystany aż nadto.

Pretekstem do paru dni odpoczynku były poszukiwania karbieńca trójlistowego. Zioła wielce przydatnego jeżeli chodzi o gorączki i stany zapalne. Często występującego właśnie na bagnach w okolicy jezior… a nadającego się do zbierania jedynie w okresie kwitnienia przypadającego właśnie na ten okres. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało to fakt faktem… dwóch dorosłych mężczyzn wybrało się nad jezioro zbierać kwiatki. Co by nie mówić chyba każdy z nich liczył na jakiś dreszczyk emocji nie do końca wynikający z wzajemnego towarzystwa ale trochę historii o tych bagnach się nasłuchali. Być może coś spotkają… Dlatego też dwóch zaprawionych w niewygodach wędrowców nieomalże ze wszystkimi swoimi ruchomościami opuściło miasto. Niestety karbieńca było jak na lekarstwo.
Rzepicha pstra… tak lubiana przez rozwiązłe niewiasty bo wspomagająca usuwanie niechcianych konsekwencji, była. Grążel purpurowy… pomagający krwi krzepnąć w iście zatrważającym tempie, był. Uczep zimnowodny mogący powstrzymać nawet najgorszą biegunkę, również … ale Karbieńca nie udało się Iwgarowi wypatrzeć. Ewidentnie łatwiej tutaj było zapełnić kociołek jakimś mięsiwem niż odnaleźć to po co tutaj przylazł.

***

Mimo, iż dobiegający do jego uszu śpiew był całkiem, całkiem to jednak nosił w sobie nuty niezbyt przez niego oczekiwane. Po pierwsze dla Iwgara śpiew to radość i taniec.. a smęty i nostalgia nigdy nie trafiały mu do serca. Po drugie były elfie… no zdecydowanie śpiewała jakaś gładkolica niewiasta, ale tam skąd pochodził spiczastousi częściej zwiastowali kłopoty niż radość. Nie mniej jednak postanowili to z Ratharem sprawdzić. Kto wie, może im się poszczęści i zobaczą to i owo…

Ciche poruszanie się nie było czymś niezwykłym dla Iwgara. Często przykra rzeczywistość Mrocznej Puszczy wymagała od niego tego aby pozostawał niezauważonym po to aby przeżyć. Dlatego wykształcił w sobie i tą umiejętność. Można nawet powiedzieć o nim, że był jednym z tych którzy byli dostrzegani w ostatnim momencie. Dużo później niż by można się spodziewać po przeciętnym zjadaczu chleba. Często pojawiał się Pszczelarz niewiadomo skąd i nie wiadomo od kiedy był w pobliżu. Ale już taki jego urok.

Być może i tym razem byłby podobnie. Ale chcąc nie chcąc Wszędobylski nie posiadał takich umiejętności jak on… za to posiadał brzęczącą koszulkę kolczą. Nie bez znaczenia był też fakt, że śpiewająca Elfka nie wzbudziła w nich najwyższej czujności. Być może błędnie założyli ale nie potraktowali jej jak niebezpieczeństwo ale bardziej jako atrakcję wartą zobaczenia.

Rzecz jasna kiedy się pojawili na skraju lasu już nikogo nie było. Iwgar rzucił tylko wymowne spojrzenie na swego towarzysza podróży i począł się uważnie rozglądać. Kolejne wydarzenia jak to wydarzenia miały w zwyczaju mało tego, że przyjęły dość niespodziewany obrót to jeszcze biegły za sobą w zatrważającym tempie. Najpierw zwiadowca dostrzegł łódź… potem na łodzi znajome sylwetki i twarze… nim jednak zdążył się ucieszyć z bardzo nieoczekiwanego spotkania wydarzyła się wpadka. Nieuważny żeglarz przewrócił łódź i jego znajomi wylądowali w wodzie… nim zdążył zareagować to z oddalonych sitowi wyłoniła się niewieścia sylwetka. Bez dwóch zdań elfia… rzucając się na ratunek.

Wiedziony ni to owczym pędem za innymi ni to sercem chcącym pomóc Leśny Człowiek też ruszył… jednak dystans dzielący go od brzegu jeziora był znacznie większy niż ten dzielący łódź… Nie wspominając już o tym dzielącym elfkę i łódź.

Nim dotarł nad taflę wody kilka myśli zdążyło mu przebiec po głowie… i taka, że trzeba by rozpalić jakiś ogień i pomóc się osuszyć nieszczęsnym pływakom bo ten kwiecień nie był znowu aż taki ciepły. I taka, że dobrze że nie pozwolił wyduldać Ratharowi ostatniego bukłaczka z zaprawianym miodem – bo to był jeden z tych maliniaków co to potrafiłby rozgrzać nawet nieboszczyka. I to, że ta elfka ma na sobie jakieś futerko to nie będzie się pewnie krzywiła faktem, iż porzucił w krzakach upolowaną młodą łanię...

Po drodze wygubił część ekwipunku. Zrzucił część ubrań… nad samym brzegiem zzuł buty… i kiedy już miał wskakiwać na ratunek z wody wyłoniła się elfka. Stojąc już dobrze po uda w wodzie zawahał się. Ruszać czy nie ruszać… gdyby Mikkel czy Fanny się nie wyłoniła z wody nim doliczy do trzech rzuci się na ratunek… a jak się pojawią to chyba będzie mu głupio tak stać w mokrych portkach i zajmie się ogniem i szykowaniem suchych fatałaszków na zmianę.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 03-02-2013 o 23:23.
baltazar jest offline  
Stary 06-02-2013, 07:31   #9
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Pod wodą wszystko wyglądało, jak to zawsze bywa, inaczej. Każda chwila zdawała się być taka spóźniona albo inaczej, pospieszana. Ruchy, choć chciałoby się je wykonać zwinnie i od razu, jak w złym śnie, wciąż jak na złość, były zbyt powolne. Opadali coraz niżej od jasnej plamy słońca co tańczyła im nad głowami, gdzieś tam na górze, jak na falującej tafli drugiej strony lustra.

Mikkel ze sztyletem w dłoni widział jak Fanny, z szeroko otwartymi oczyma, pełnymi żalu lecz i determinacji, walczyła z rzemieniami cholewy buta, już niemal uwalniając stopę. Bardling dojrzał, to co i jego Kronikarka musiała już zobaczyć. Nie była to lina jednak, co oplotła się wokół kostki dziewczyny. To była wodorośl w kolorze zielonym i dziwne myśli przyszły im do głowy, gdy skrzyżowały się ich pospieszne spojrzenia. Mikkel, chwyciwszy stopę żony, ciął po wodoroście ostrym sztyletem. Przeciął roślinę, lecz ostatecznie ze znacznie większym naciskiem ostrza na ciemnozielony pęd niżby się tego spodziewał. Odcięty wodorost oplatający buta Fanny zwiotczał zsuwając się po stopie i teraz dryfował w prądach, jakie wzbijały dookoła ruchy ludzkich ciał.

Ktoś wskoczył lub coś wpadło do wody.

Fanny odbiła sie od ramion mężczyzny rękoma i wspomożona jego pchnięciem w górę, nogami i dłońmi pracowała unosząc się do góry.

Z góry dobiegły stłumione i niezrozumiałe, donośne męskie wołanie.

Nic Fanny nie krępowało, prócz mokrego, ciężkiego ubrania. Powietrza już niewiele w płucach miała, lecz pewna była, że sobie poradzi. Pomógł jej młody Sven podtrzymując w razie potrzeby. Wspólnie wypływali na powierzchnię.

Mikkel, widząc, że sytuacja została opanowana a marynarz już powyżej pomaga Fanny, tylko chwilę został pod nimi wzrokiem odprowadzając wycofującą się na dno wodorośl. Szybko zniknęła pomiędzy ruchomym kobiercem jej podobnych roślin, wijąc sie niczym wodny wąż lub zwijana w naprędce niewidoczną ręka lina. Nie było i nie wróżyło to niczego dobrego.
A rubin mrugał czerownym okiem jakby świecił tylko dla niego.

Dopiero płynąc ku górze, zobaczył Bardling odpływającą sylwetkę czarnowłosej kobiety. Zwinna i piękna niczym wodna nimfa, choć być nią jednak nie mogła, bo wszak nagą nie była, wynurzała się razem z wszystkimi na powierzchnię bliskim oddaleniu. Jej naturę poznał po uszach, gdy kosmyki długich włosów elfki rozwiały się pod wodą jak na wietrze. Dostrzegł ją też Svein i z trudem mógł wzrok od jej widoku oderwać, a dlaczego, to już on sam wiedział najlepiej.

Fanny wynurzyła się pierwsza tuż obok bijącego wodę przednimi łapami Bursztyna. Na widok pani rudzielec zapiszczał jeszcze głośniej i całe szczęście, że Kronikarka miała na sobie odzienie. Inaczej pazury przestraszonego psa mogłyby choć niechcący, to boleśnie zadrapać jej dekolt i ramiona, gdy dynamicznie przebierający kończynami, pies z kronikarską, skórzaną tubą w zębach, dosłownie starał się wskoczyć jej na ręce. Uspokoił się nieco dopiero po stanowczej komendzie, cały szczęśliwy, że przywołują go do porządku. Mikkel i Fanny szybko znaleźli stały grunt pod stopami. Młody pies płynął zaraz za nimi, już bez wydawania z siebie zrozpaczonych dźwięków. Elfka szybko zrezygnowała z asekuracji psa widząc, że da rade dopłynąć o własnych siłach a na dodatek podrapać może i jej pomoc tylko jeśli nie wystraszyć to może zdenerwować psika może, który ze wzrokiem utkwionym w młodej kobiecie wytrwale płynął przed siebie.

W tym czasie Svein nie próżnował, bo widząc na brzegu dwóch mężczyzn, co na ratunek im przyszli rzucając linę, zanurkował domyśliwszy się, że jej koniec musiał być obciążony. Odczepił kotwiczę uczepioną konara powalonego drzewa i nie namyślając sie długo uczepił ją tonącej łodzi.

Bardlingowie od razu rozpoznali Igwara i mimo pechowego zdarzenia na twarzach wszystkich zagościły szerokie uśmiechy. Formalne zapoznania między zgromadzonymi na piaszczystej plaży, nastąpiły kilka chwil później, gdy już wszyscy stanęli na suchym lądzie. Później ku radości Sveina wszyscy włączyli się do wyciągnięcia zatopionej łodzi, w czym nieoceniona okazała się lina z hakiem rosłego Beorninga.











Naprawa łodzi okazała się być wcale ponad ich możliwości, więc względnie osuszeni postanowili pomóc młodemu żeglarzowi załatać klinem dziurę, choćby i na tyle, aby mogła bezpiecznie dopłynąć do Esgaroth. Ledwie z tym postanowieniem podzielili się obowiązkami, gdy Bursztyn warknął nastawiając uszu. Elfka obróciła głowę w tym samym kierunku co pies odruchowo sięgając po łuk i cięciwę. Gdy tylko ją założyła a na niej wparła się strzała już i reszta słyszała łamiące się w gałązki. Ktoś lub coś gnało przez las, tratując krzaki. Listowia zafalowały jakby szamotane od środka i ze ściany zieleni wypadł młody chłopiec. Mógł mieć mnie mniej jak dziewięć i nie więcej jak jedenaście wiosen.

- Pomocy! – krzyczał.

Dostrzegając ludzi na plaży popędził ku nim wymachując rękoma i wrzeszcząc przejętym głosem.

- Pomocy! Pomocy! – wielkie łzy toczyły się po policzkach Belgo. – Pomóżcie! Proszę pomóżcie! Mój ojciec, jego ochroniarze, oni go zabiją! Jedziemy do Mrocznej Puszczy, a oni go chcą zabić! Kazał mi biec! Znajdź pomoc! Pomocy! – zalał ich potok krzyków przerażonego chłopca.

Bursztyn wesoło machał ogonem obwąchując zziajanego malca.

Nie zastanawiali się długo. Chwycili oręż, która była pod ręką i pognali w kierunku skąd przybiegł malec. Dobrze był odziany i nie wyglądał na biedaka. Svein go nie znał i nigdy w Esgaroth nie widział. Coraz więcej ludzi osiedlało sie w mieście, to i trudno było mu ostatecznie orzec, czy on jest tutejszym czy nie bardzo, lecz po bliższym przyjrzeniu się podróżne ubranie sugerowało wyraźnie małego Bardlinga. Syna szlachcica lub bogatego kupca. No może zubożałego szlachcica. Odzienie było czyste lecz reperowane, więc aż tak bogatym to jego rodziciele nie byli. Rozpoznali w nim Dalijczyka rzecz jasna od razu Mikkel z Kronikarką.

- Jak ci na imię? – zapytała dźwięcznie elfka małego.
- Belgo.

Nie musieli biec długo.
Zobaczyli ich ich kilkadziesiąt metrów dalej, na zarośniętym, nieużywanym rozwidleniu starego traktu, który wiódł do starego Esgaroth. Trójka zbrojnych z obnażonymi mieczami okrążała stojącego pod drzewem starszego mężczyznę, który bronił się konarem gałęzi. Machał nim zajadle opędzając się od ludzi z szyderczymi i krwiożerczymi uśmieszkami. Osaczali kupca. Jeden z napastników nosił na twarzy czerwoną pręgę uderzenia. Obok drzewa stał wóz z końmi i objuczone towarami luzaki.

- Zostawcie go! – wydarł się buńczucznie nadbiegający Belgo.

Jeden z napastników, najwyższy, obejrzał się i zobaczył wychodzących z listowia ludzi .

- Odstąpcie! Nie wasza to sprawa! Winny nam jest zapłatę oszust! - krzyknął. - Bierzemy co nam się należy!

Svein od razu rozpoznał w trójce zbrojnych Jonara, Kelmunda i Finnara. Szemranych o nieciekawej reputacji, byłych strażników miejskich, co ze służby Pana Esharoth zostali zwolnieni.

- Szubrawe łgarze! - starszy człowiek sapnął, plecami przywarty do pnia rozłożystego drzewa i kolejny raz zamachnął się konarem na trzymających dystans zbrojnych.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 06-02-2013, 16:17   #10
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dla młodego człowieka, który uważa, że może spróbować doskoczyć gwiazd, takie chwile stanowią wyjątkowe połączenie goryczy oraz uświadomienia sobie własnej wartości na poziomie około zerowym. Najpierw rozwalił łódź, później zaś zamiast rzucić się na ratunek pasażerom, którzy byli wszak powierzeni jego opiece, poczekał, aż ci uratują się sami, dopomagając dopiero w ostatnim momencie, kiedy uwolniona kobieta już płynęła ku górze. Miła rzecz, przydatna, acz wyłącznie dodatkowa, bez której na upartego można było się obejść. Szczęśliwie ogólnie nikt nie zginął, zaś jacyś nieznajomi pomogli mu wciągnąć oraz naprawić łódź. Svein nie mógł wystarczająco się:
- naprzepraszać, to pasażerów,
- nadziękować, to nieznajomych pomocników na brzegu,
- naoglądać, to kolejną gwiazdę elfów, która pojawiła się na jeziorze, spadając zapewne z firmamentu niebieskiego, gdzie hasała sobie obok światła Earendila. Przynajmniej tak wykoncypował sobie młodzian, patrząc na głos, urodę, grację …

Wreszcie na brzegu:
- Państwo wybaczą, tutaj, przy tej plaży rzeczywiście jest niebezpiecznie, jednak wśród zagrożeń nie wiedziałem nic o tym drzewie. Palisady, resztki kołów, czy inne, ale drzewo … przepraszam, nie usprawiedliwia mnie to, ze dopuściłem do tego zderzenia oraz wypadnięcia za burtę, ja bardzo, bardzo przepraszam … - widać było, że jest mu wyraźnie wstyd wobec Fanny i Mikkela oraz czuje się winny całego zamieszania, przykrej kąpieli, której doświadczyli, całej nieprzyjemności.
- Dzięki panom udało się naprawić oraz sprawić, że jakoś dotrzemy cało do Esgaroth – przez skromność nie dodał, iż oznaczało to, że ojciec nie wywali go na zbity pysk od razu, tylko po kwadransie. Zawsze to da możność zabrania swoich rzeczy. Naprawdę dziękuję – uścisnął obydwu nieznajomym, czerstwym niczym konary dębu mężczyznom dłonie, naprawdę wdzięczny – gdyby nie panowie, nie wiem, czy dałbym radę … przepraszam, właściwie wiem, nie dałbym. Znaczy naprawić może, bowiem dziura niewielka, ale wytargać … Niewątpliwie ona lina bardzo się przydała. Tak czy siak, jeśli spotkamy się przy jakiej karczmie, dobry garniec dobrze syconego miodu, jako dodatek do słownej podzięki, macie ode mnie ze szczerego serca.
- Ai! Êl sila erin lû e-govaned vîn – powitał wreszcie elfkę się trochę zacinając. Bynajmniej nie dlatego, że wywarła na nim najmniejsze wrażenie, gdyż było dokładnie odwrotnie. Tylko po prostu przepraszając oraz dziękując innym, zbierał jednocześnie znane sobie fragmenty elfie mowy, owego słynnego, melodyjnego sindarinu, którego podstawy znał o tyle o ile. Podobnie jak niektórzy, handlujący z mieszkańcami Mrocznej Puszczy, kupcy, jeśli ciekawi byli elfich kontrahentów oraz szanowali ich tysiącletnią z okładem kulturę. Nie spodziewał się tu pani Pięknego Plemienia, jak czasem zwano elfy w Mieście na Jeziorze. Niewątpliwie miła, chociaż zaskakująca niespodzianka.

Potem zaś pojawił się chłopiec …

***

Dwa lisy mieszkające nieopodal Długiego Jeziora ze zdziwieniem przypatrywały się kilkorgu wrzeszczącym na siebie ludziom. Oczywiście ludne Esgaroth było niedaleko, lecz na tą stronę Wielkiej Bulgoczącej Wody, jak lisy nazywały Długie Jezioro, mieszkańcy miasta zapuszczali się rzadko. Tymczasem do owych krzyczących, którzy trzymali w garści błyszczące kły, chwilę później dołączyli inni.
- Hoho, ludzie, jeden, dwa, trzy, dużo … a nawet elf – konstatował ze zdziwieniem pan lis. – To nie jest zwyczajne, to stanowczo nie jest zwyczajne.
- Masz rację kochany – elegancka lisiczka z rozłożystą kitą zgodziła się ze swoim zaciekawionym mężem. – Tyle dużych ludzi oraz elf …




Zwierzęta miały rację. Ten fragment brzegu należał do słabo uczęszczanych, odkąd Miasto na Jeziorze zmieniło swoje położenie. Czasem samotny podróżny przemierzał go, czasem rzeczywiście jakąś niewielka grupa myśliwych, czasem inny jakiś ryzykant. Jednak taka grupa, która wybrała sobie odludne miejsce na potyczkę… niewątpliwie stanowiła rzadkość. Pani Lisiczka już zastanawiała się, jak opowie o tym kilku koleżankom, których nory znajdowały się nieco dalej na południe przy spadzistym brzegu. To była nowina, którą warto było się podzielić …

***

Chyba chłopaki postawiły na złego konia, zaś Svein ogólnie wściekły na siebie za spowodowanie wypadku, rad by ową wściekłością się podzielić, przerzucając część na jakieś inne wredne bary. Wywaleni ze służby strażnicy nadawali się idealnie. Oczywiście, jeśli naprawdę coś nabroili, bowiem Svein, cokolwiek by mówić, nie miał we zwyczaju: najpierw bić, potem gadać. Wkurzony był oraz rozgoryczony. Prawda! Prawdą również jednak było, że starał się być uczciwy oraz niekiedy więcej po prostu wkurzał się wewnątrz własnych myśli, niżeli naprawdę robił.
- Jonar, Kelmund, Finnar, jakże miło was widzieć. Jak sobie radzicie po tym, jak za machloje wywalili was ze służby z Esgaroth – rzeczywiście, byli gwardziści mieli reputacje bardziej zszarganą bardziej, niżeli żagiel po burzy. Skarg mieszkańców było na nich co nie miara, zaś plotek, prawdziwych czy nie, na temat ich podejrzanych konszachtów, jeszcze więcej. Wreszcie naczelnik straży nie wytrzymał wyrzucając po prostu ową trójkę ze służby. Odeszli ponoć przeklinając oraz złorzecząc, czy jednak wzięliby się za rabunek na traktach? Tak mogło to wyglądać. Lecz przecież, nie każdy słabszy jest zawsze tym nieskazitelnie uczciwym. Grozili tamtemu, lecz może naprawdę ich oszwabił. Wątpliwie, lecz przecież nie niemożliwe jednak. Brat Gudmund nie raz mówił.
- Dwa razy pomyśl, nim uderzysz ostrzem, bowiem wielu wyrządzanych przemocą krzywd nie da się później naprawić. Lecz kiedy wiesz, że twa sprawa jest słuszna, nie wahaj się, gdyż przez to utracono wiele zwycięstw.
Tutaj wszakże sytuacja nie była całkiem jasna, chociaż reputacja byłych gwardzistów stawiała ich zdecydowanie po niewłaściwej stronie. Jednak najważniejsze było póki co, nie dopuścić, by niewinnemu stała się krzywda, toteż póki co wyciągnął jedynie miecz starając się wyglądać groźnie.
- Co tutaj się dzieje? Zostawcie owego podróżnego! Trzy miecze na konar drzewa, to jest właściwe? Zostawcie go natychmiast! Bo inaczej pogadamy – zagroził. Jeszcze przed chwilą czuł przygnębienie wypadkiem, ale widząc podłą sytuację innego wędrowca, pełne pasji oraz współczucia uczucie zaczęło ogarniać młodzieńca. – Zostawcie, mówię. Zacny panie – zwrócił się do mężczyzny, który opiekował się chyba chłopcem – ci osobnicy zostali wyrzuceni ze straży miejskiej. Czy uczynili panu jaką krzywdę? Opuścić broń! – krzyknął powtórnie do tamtych. Niepłonna miał nadzieję, iż tamci widząc kilku obcych, uzbrojonych osób, nie będą chcieli bitki oraz albo dadzą spokój, albo też okaże się jakimś cudem, iż to oni są poszkodowani, chociaż szczerze wątpił.
 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172