Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-12-2021, 18:48   #141
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jedynie czego Eshte chciała to powrotu do domu. Do swojego zamku na kółkach, by tam odpocząć od tego wszystkiego. Od Paniuni i od Pani Ognia, od Ruchacza i od miejscowych elfów. I z początku wyglądało, że wszystko do tego zmierza. Przemierzała las niezagrożona, podążając za gryfem i siedzącym na nich czarownikiem. On wybierał drogę przez dość upiorne obszary i z pewnością niebezpieczne. Wydawał się jednak tym nie przejmować, a jego wierzchowiec wydawał się być bardziej podekscytowany niż zazwyczaj. Wydawało się że Razorbeak czuł się tu jak… w domu. I czarownik chyba też.
Cóż… Eshte nie czuła się tu jak w domu! Ani to strachliwe bydlę na którym siedziała, rozglądające się nerwowo i podejrzliwie strzygające uszami. Dobrze że tym razem była przygotowana trzymając mocno wodze by nie pozwolić by na swobodny galop.

I okazja na coś takiego trafiła się nagle. Coś wypełzło z spośród bagiennych chaszczy. Coś dużego i zielonego. Niczym olbrzymi ogar upleciony z pnączy korzeni o “mackowatej” paszczy. Jego oczy świeciły złowieszczym blaskiem, gdy spozierał na dwójkę wędrowców zapuszczających się do jego dziedziny. Niemniej widok nastroszonych piór górskiego gryfa połączony z nagłymi pojawieniami się błyskawic na dłoni Tancrista, sprawił że stwór jeszcze raz przekalkulował swoje szanse i… zaczął się wycofać.

Ugh… dlaczego właściwie wybrali trasę przez zdewastowane Dzikim Gonem ziemie ?! Ano tak. Bo Ruchacz twierdził iż tędy jest bezpieczniej. Że elfy tu nie przyjdą. Teraz wiedziała czemu. Bo tutaj pełno jest upiornych bestii! Na miejscu partyzanckich elfów też by tu nie przychodziła!
Ech, i znowu jej bezpieczeństwo było w paskudnych łapach drapieżnej i dzikiej bestii. Oraz jego pana. Nie mogła być bardziej nieszczęśliwa. I powinna być wściekła, jednakże jakoś nie była w stanie.
Głównie dlatego że była głodna i dlatego że była zmęczona… bardzo zmęczona. A im dłużej jechali, tym bardziej rana stawała się dotkliwa. Nie było to przeszywające uczucie paraliżujące ciało, ale raczej tępy dudniący ból. Jak powoli ropiejący ząb. Nieprzyjemny i powodujący rozkojarzenie, ale nie na tyle mocny by musiała wyć z bólu lub pokazywać czarownikowi jak bardzo cierpi. Bo to by przecież zaowocowało kolejnymi badaniami z jego strony. A on już chyba sobie dość ją wymacał jak na jeden dzień!
Więc lepiej było zacisnąć zęby i znosić dolegliwości, bo w końcu kiedyś muszą dojechać do osady z obozowiskiem prawda? Przecież… nie zabłądzili? Nie spędzą tu nocy, prawda?
Prawda… wszelkie te wątpliwości Tancrist uciszał swoimi słowami i niewzruszoną pewnością siebie. On wiedział gdzie jedzie, on twierdził że niedługo dojadą. On twierdził że wszystko będzie dobrze. Ale jak ona mogła mu zaufać?


A jednak jej mężuś nie kłamał. Dojeżdżali. Już widziała dymy znad palisady. Już czuła zapachy. To nic że czuła się zmęczona, to nic że głowa ją boleć poczęła a dudniący ból w biodrze nie ustawał. To nic, była już tak blisko domu że nie zważała na niedogodności. W końcu będzie mogła odpocząć. I zamknie drzwi przed nosem Ruchacza! Należy mu się takie traktowanie.
Nic więc dziwnego że popędziła rumaka wyprzedzając czarownika na gryfie i zbliżając się do bramy. Wystarczyło ją przekroczyć i skierować się do wozu, do ukochanego Małego Brid'a i Skel’kela i…
Świat zawirował, w oczach Eshte pociemniało i zaczęła tracić równowagę… a potem poczucie rzeczywistości. Spadała? A może leciała w dół? Sama nie była pewna. Nagle wszystko zalała ciemność.


Najpierw były zapachy… ciężkie i piżmowe pomieszane z różą i bzem. Wypełniające powietrze, mdlące wręcz. Jakby zamiast rześkiego powietrza były tylko te zapachy.
Potem objawił się dotyk. Eshte czuła miękko pod pupą i plecami. Dużo poduszek. Nie czuła żadnego bólu od rany. W ogóle nie czuła rany, ani śliskiej mazi na niej… ani. Nie czuła nic.
Nie czuła nic… na sobie! Żadnego kubraczka, żadnych butów, żadnej koszuli… Niczego!
Leżała goła na poduszkach. To nie wróżyło dobrze. Zerwałaby się z wrzaskiem, ale jej ciało nie do końca słuchało właścicielki. Nie miała sił by się podnieść, nie miała sił by się ruszyć. Było za to przyjemnie odprężona, jakby jej ciało było zrelaksowane i lekko podekscytowane… co nieprzyjemnie kojarzyło się jej z Panią Ognia. Bo tak się Eshte czuła, gdy ognisty babsztyl był u sterów. Ogólnie cała ta sytuacja bardziej pasowała do niej… niż do kuglarki. Gdzie właściwie była ?


Czuła dziwne zapachy, miękkie poduszki, słyszała ciche nucenie kobiecego głosu. Ruchacz byłby zachwycony. Ona… wprost przeciwnie. Otworzyła oczy widząc nad sobą unoszące się płachty tkaniny, lekko falujące na wietrze i zakrywające niebo. Zobaczyła tak jakby opary… różowej mgły wypełniające otoczenie. Zobaczyła wreszcie nią…

Rogatą elfkę o czerwonej skórze i białych włosach pochylającą się na nią i wodzącą palcem po ciele nagiej Eshte. Elfkę o bardzo małym biuście… bo była ubrana w eee… coś… czy biała mgiełka może być strojem? I czy elfki mają rogi i czerwoną skórę? Zdecydowanie nie.
Więc wszystko nagle stało się jasne. Eshtelëa umarła i znalazła się otchłani, w łapach jakiejś demonicy zamierzającej ją męczyć przez całą wieczność!
Co za horror !! I co za niesprawiedliwość! To nie ona powinna się tu znaleźć, tylko czarownik… albo nie. Jemu mogłoby się tu spodobać. Paniunia może? Bo choć kuglarka nieco inaczej wyobrażała sobie demoniczne Otchłanie, to niewątpliwie do nich trafiła. Bo co innego mogło to być?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31-03-2022, 01:24   #142
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
„Niech no tylko wszyscy ją zostawią i pozwolą kilka dni odpocząć.
Bez trolli przewracających jej domek na kołach,
bez dzikusów świszczących strzałami koło jej uszu.
Bez budzącej się Pani Ognia, bez narzucającej się kapłanki, bez wrzasków Paniuni.
Bez bycia zaczepianą przez Ruchacza. I bez przygłupich pomysłów jaśniepaństwa. „


Najwyraźniej sztukmistrzyni Meryel nie była wystarczająco precyzyjna w swych życzeniach. Gdyby w tamtej chwili rezolutnie wzięła pod uwagę bycie zostawioną na pastwę obrzydliwej czarcicy, to teraz nie znajdowałaby się w zasięgu jej łap, nie leżałaby w kadzidłowym smrodzie przyprawiającym ją o ociężały ból głowy. „Bez bycia macaną przez lubieżnego biesa” - czy naprawdę tak trudno jej było wtedy o tym pomyśleć?! Głupia!
Może gdyby pomyślała, to teraz obudziłaby się we własnym łóżku i do tego we własnym ubraniu, zamiast w tym.. tym.. namiocie. Kilka razy zamknęła i otworzyła oczy w nadziei, że jednak to wszystko okaże się tylko snem. Nie, nie. Nie snem. Koszmarem. Podobnym tamtemu, jakiego doświadczyła na zamku po pogryzieniu przez gremlina. Może i ta czarcica rozwieje się w niepamięć, tak jak wtedy malutka Arissa i reszta obrzydliwych majaków.

Niestety, nie budziła się. Postanowiła zatem, że zwyczajnie wstanie, ubierze się i.. i.. i wyjdzie stąd, no! Głowę miała trochę ciężkawą, myśli nieco zamroczone, więc wstawanie rozbiła na drobne kroczki. Pierwszym z nich było podniesienie się do pozycji siedzącej. Tak, to był dobry początek.

Powoli uniosła się na łokciach w górę, czując jak głowa ciąży jej niczym ołowiana kula. Powoli uniosła się na łokciach i… ciało uznało, że ten sukces mu wystarczy, Łokcie elfkę zawiodły i ciało z ulgą ponownie osunęło się na miękkie poduszki. Eshte została zdradzona… i to nie przez Ruchacza, a przez jej własne ciało!

- Och obudziłaś się! To dobrze. Jak się czujesz, już lepiej? Wyglądasz lepiej, nawet mimo śladów dawnych kłopotów.- mrukliwy i ociekający lubieżnością niczym miodem głos diablicy był kuglarce znajomy, ale umysł ociężały od ciężkich aromatów mącących świadomość nie potrafił dopasować głosu do oblicza, a tym bardziej imienia.

-Taaa... wprost cudownie.. -burknęła Eshte, wcale nie podzielając radości tego biesa. Była całkiem pewna, że czuła się lepiej ZANIM obudziła się w tym namiocie wypełnionym ciężkimi oparami. Niewątpliwie narkotycznymi oparami, co wyjaśniało zachowanie jej ciała. Pamiętała jak przez mgłę, że siedziała sobie wygodnie na grzbiecie konia, i chociaż była trochę obolała, to przejażdżka przez las była przyjemniejsza od obecnej sytuacji. Przynajmniej do czasu, aż nagła ciemność pochłonęła jej świat.
Jeszcze raz spróbowała się podnieść z pułapki miękkich poduszek. Pokracznie to wyglądało, kiedy starała się zmusić własne łokcie do współpracy.

- Wyglądasz na rozkojarzoną… pamiętasz co się stało z tobą? Pamiętasz cokolwiek przed walnięciem głową o ziemię?- zapytała diabliczka zaciekawiona jej sytuacją. Tylko czemu, przecież Esthe wiedziała co się działo. Albo to był koszmar, albo była w otchłani. A jej próby podniesienia się z poduszek zawodziły raz po raz. Było jej zbyt wygodnie. Była zbyt rozluźniona.

W końcu poddała się i zatonęła w tym nieludzkiemu odprężeniu. Zawiesiła zrezygnowane spojrzenie wysoko na płachcie zastępującej dach.
-No.. pamiętam. I konia.. i las.. wracałam do Gównowa -odpowiedziała zdawkowo. Coś ten rogacz był zbyt przyjacielsko nastawiony. Oczywiście było to lepsze od gróźb i prób skrzywdzenia elfki unieruchomionej w pułapce wygodnego łóżka i miękkich poduszek. Ale wiedziała z jaką łatwością przyjacielskie pogawędki i gesty potrafiły się przeobrazić w lubieżne zaczepki. Wątpiła, aby taki półnagi bies znał różnicę. Albo żeby potrafił ją uszanować.

- Z tego co ja wiem przyniesiono cię do mnie poobijaną i wycieńczoną i krwawiącą.- odparł rogaty potworek korzystający z sytuacji i bezczelnie muskający palcami udo elfki. Bezbronnej i niemogącej nic zrobić. I ku zgorszeniu samej Eshte, ów dotyk był całkiem przyjemny… i lekko ekscytujący. Ale winę za to elfka mogła zrzucić na słodkawą mgiełkę wypełniają to miejsce.
- I z dużym guzem na głowie, więc należy ocenić czy poza guzem twoja głowa nie ucierpiała. Co pamiętasz? Kogo? Kim jesteś?- zaczęła wypytywać diablica.

Eshte opuściła ciężkie powieki, bynajmniej nie z przyjemności. To też nie ekscytacja przymarszczyła jej brwi.
Ta koźlica dużo gadała. Bardzo tym przypominała jej Thaaneeekryyysta i.. i gdzie on właściwie się podziewał? DLACZEGO zostawił ją samą z tym diabelstwem?! DLACZEGO porzucił ją na pożarcie przez biesa?! Gdyby tylko nie była taka zmęczona i zamroczona, to teraz cała zapłonęłaby z wściekłości na swojego bezużytecznego „mężusia”.
Niestety teraz nie miała na nic sił. Ani na złość, co było wręcz nie do pomyślenia. Ani na magię. Ani na ruszenie tyłka z łóżka. Ani na odpowiadanie na potok pytań. Jedyne co była w stanie zrobić, to ponownie wznieść spojrzenie ku górze i westchnąć - Chcę się.. ubrać i.. pójść do domu..

- A czujesz się już na siłach? Bo wzrok jakiś mętny i problemy ze wstawaniem.
- zadumała się diabliczka, która wydawała się mniej rogata po bliższemu przyjrzeniu i mniej czerwona. I taka jakoś bardziej znajoma.

Sztukmistrzyni zamrugała kilka razy. Eh, zmuszono ją, biedną i nieświadomą, do wdychania tych oparów, no i teraz miała majaki. Nie mogła się już doczekać, aż wyjdzie stąd i odetchnie stęchłym powietrzem Gównowa. To oczyści jej myśli i odciąży głowę.
-Czuję się CUDOWNIE – wykrzesała z siebie odrobinę stanowczości, aby kłamstwo brzmiało bardziej przekonująco -Gdzie są moje.. ubrania?

- Trochę tu, trochę tam…
- odparła diabliczka stając się coraz mniej diablęca, gdy ociężały obecnie umysł elfki uwalniał się z majaków wywołanych oparami. Bo to musiały być majaki. Eshte była pewna że znała właścicielkę tego głosu. Nie potrafiła przylepić imienia, ale twarz z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej znajoma.- … nie zwróciłam uwagi na to gdzie je rzucałam, gdy cię rozbierałam. Byłaś w dość kiepskim stanie, straciłaś sporo krwi i sił. Nie powinnaś tak beztrosko ciskać magią na prawo i lewo bez odpowiedniej dozy odpoczynku. Rozumiem, że twój kochanek może być dobrą pokusą do zarwania nocki, ale… powinnaś lepiej planować swój wypoczynek.

- Aha..
- mruknęła tylko kuglarka, której aż zakręciło się w głowie od ilości słów wypowiedzianych przez tego rogacza. Albo i nie rogacza. Już nie wiedziała na kogo właściwie patrzy przez mgłę dusznych oparów. Ciężka, zamroczona głowa nie pozwalała jej skupić się na słuchaniu tego całego potoku wylewającego się z ust tamtej, a co dopiero na znalezieniu w nim sensu.

Potrafiła teraz myśleć tylko o odnalezieniu swoich ubrań i.. ucieczce stąd. Ale w tym celu musiała się podnieść z łóżka, co.. na razie okazywało się być sporym wyzwaniem. Powoli zacisnęła dłonie w pięści i pchana zdeterminowaniem jeszcze raz spróbowała wydostać się z niepozornej pułapki miękkich poduszek.
Weź podnieś dupę! No rusz się!” - rozkazywała sobie w myślach, kawałek po kawałeczku starając się napiąć mięśnie ciała.

Niewiele to jednak dało. Ciało nadal było bardziej otumanione niż umysł, który próbował skojarzyć znajomy głos diabliczki. Ta zaś gadała bez przerwy - Myślę że powinnaś co najmniej jeden dzień przeleżeć w łóżku i być karmiona. Tyle powinno wystarczyć na odzyskanie sił. I na przyszłość, nie szastaj sztuczkami… bo wyczerpanie bywa niebezpieczne. No i… hmm… myślę że powinnam cię doglądać osobiście. Tak na wszelki wypadek.

-Obejdzie się bez tego
-syknęła Eshte przez zaciśnięte zęby. Powoli, bardzo powolutku zaczynała się w niej jarzyć irytacja całą tą sytuacją, która postawiła ( położyła? ) ją w wielce znienawidzonej przez nią roli. Była akrobatką, a mimo to ciało całkiem odmawiało jej posłuszeństwa. Leżała więc bezbronna, bezczynna, zdana na łaskę tej kobiety. Niby znajomej, ale to niczego nie zmieniało. To z jej powodu nie mogła się ruszyć. To wszystko przez te jej przeklęte poduszki i duszące opary. To jej wina. Otumaniona elfka zaczęła nawet podejrzewać, że tak naprawdę nie było żadnego uderzenia w głowę i ten rogacz wszystko sobie wymyślił, byle tylko ją tutaj uwięzić.

- No nie wiem… jesteś trochę blada. No i czemu jeszcze nie wstałaś? - spytała zupełnie naiwnie znajomo brzmiąca nieznajoma. Nieświadoma tego, że kuglarka już wszystkiego się domyśliła! Tyle że nie przybliżało to ją w żaden sposób do rozwiązania problemu jakim był jej paraliż.

-Ciężko mi się.. oddycha w tym dymie.. -odpowiedziała Eshte oddychając płytko, aby wdychać jak najmniej tych narkotycznych oparów. Wprawdzie akurat z samym oddychaniem problemów nie miała, ale wzbudzająca jej podejrzenia kobieta nie musiała znać szczegółów. Kuglarka ani myślała przyznawać się komukolwiek, że nie była w stanie ruszyć własnego tyłka.

- To niepokojące…- oceniła rogata nachylając się ku kuglarce i przyłożyła dłoń do czoła elfki, potem musnęła palcami policzek i wargi.
Zamyśliła się.- Noooo tak. Zapomniałam, że nie masz zbyt mocnej głowy i nie przywykłaś do mocnych aromatów. Zaraz coś na to poradzimy.
Eshte wcale nie miała słabej głowy! Radziła sobie z piciem. Tylko jedna istota nie będąca krasnoludem okazała się wytrzymalsza od kuglarki. Ta niby-kapłanka.

Tymczasem rogata, której głos brzmiał podobnie jak głosik Arissy, podała kuglarce czarkę z podejrzanie wyglądającym płynem - Pij do dna. Nieważne, że smakuje jak końskie siki.

-A to nie wystarczy..
- elfka pociągnęła nosem nad kubkiem z BARDZO podejrzanym płynem, ale.. jedyne co poczuła, to kadzidlany odór wypełniający powietrze. Nie była nawet pewna, czy uda jej podnieść ręce, chwycić naczynko i wlać w siebie ciecz. To nie tak, że w ogóle chciała to robić -Tak po prostu.. wywietrzyć..?

- Skoro chcesz tu spędzić ze mną całą… noc…
- zamruczała diabliczka uśmiechając się zupełnie jak owa lubieżna niby-kapłanka.- To tylko rozpędzę opary i skorzystamy z sytuacji.
Odsunęła przy tym czarkę od ust elfki.

W jednej chwili jakby piorun strzelił w kuglarkę. Ta.. sugestia wystarczyła, aby nieco, na tyle na ile pozwalały wszechobecne opary, rozrzedziła się mgła przesłaniająca jej myśli. Ostatnie czego teraz chciała, to zostać tutaj dłużej, a co dopiero spędzić całą noc w TAKIM towarzystwie.
Nagle otworzyła szeroko oczy i w tym gwałtownym zrywie spróbowała unieść rękę, aby wyszarpnąć naczynko z dłoni tego niby-biesa, niby-kapłanki. Końskie siuśki czy nie, Eshte była bardzo zdeterminowana do wydostania się z namiotu.

Bestyjka podała czarkę kuglarce i ta łapczywie piła ową trutkę, które rzeczywiście była gorzka i nieprzyjemna w ustach. Ale i tak lepsza niż wizja uwięzienia w tym miejscu. Gorąco w jej ciele zaczęło słabnąć, myśli stawały się ostre jak i spojrzenie. Oddech się wyrównał, a omamy odchodziły w niepamięć.
Teraz wiedziała, że to nie Otchłań a namiot kapłanki. I że nie demonica ją więzi, a Arissa. Co prawda nie robiło to żadnej różnicy Eshte, ale było już lepiej z umysłem uwięzionej tu artystki.

To co się nie zmieniło to fakt, że Eshtelëa nadal była golutka, a kapłanka cóż… miała tunikę, ale równie dobrze mogła dołączyć do niej bezwstydny paradowaniu nago. Biały materiał był mocno prześwitujący i kuglarka w dziwnym przebłysku satysfakcji mogła się naocznie przekonać że w kwestii wielkości biustu górowała nad kapłanką. Co prawda normalnie elfia artystka nawet by na takie kwestie nie zwracała uwagi, ale obecnie słaba i upokorzona, desperacko się czepiała każdego możliwego triumfu… nawet tak nieznaczącego jak wielkość cycków.

Pokrzepiona nieco tym faktem, kuglarka zmusiła się do pozycji siedzącej. Sukces, nawet jeśli okupiony drżeniem rąk przytrzymujących jej ciało w tej pozycji. Potem wstanie. Sukces!
Potem… osunęła się na wyścieloną dywanami podłogę. Zabolało nieco, czołganie przychodziło z trudem.

- Chyba będę musiała wezwać pomoc.- oceniła Arissa przyglądając się zmaganiom elfki z jej ociężałym ciałem. - A ty staraj się nie przesilać. To właśnie nadużywanie swoich możliwości wepchnęło cię w moje łapki.

Eshte jęknęła głośno, z wyraźnym cierpieniem dobiegającym głęboko z jej gardła. I duszy.
Może powodem była ta niekończąca się bezradność, która stanowiła absolutne przeciwieństwo jej niezależnej natury. Może ból rozsadzający jej rozczochraną głowę, którą mocno objęła rękami, zasłaniając przy tym uszy i zamykając oczy. A może, co było wielce prawdopodobne, wypicie paskudnego lekarstwa nie uczyniło słuchania Arissy.. przyjemniejszym. Tym bardziej w sytuacji, kiedy kuglarka nie mogła po prostu wstać i wyjść. Nie dostrzegała większej różnicy pomiędzy namiotem niby-kapłanki, a lochem czerwonej czarcicy. W obu przypadkach przechodziła istne tortury.

- Hmmm… przyniosę ci coś do okrycia. Wiem że wstydliwa bywasz często… a i ja chyba powinnam się czymś okryć, nieprawdaż?- spytała retorycznie elfia kapłanka nieświadoma tortur jakie przechodziła w tym czasie kuglarka. Eshte słyszała za sobą cichy odgłos jej drobnych stóp nie wiedząc co właściwie Arissa planuje. Bądź co bądź nie musiała wszak robić tego co deklarowała, a elfia artystka była na jej łasce.

Lekarstwo rozpędziło mgły przesłaniające myśli sztukmistrzyni Meryel, ale na ich miejsce wstąpiły ciemne chmury ponurego nastroju. Skulona na dywanie, opierając się plecami o łóżko, zaczęła tonąć we własnej beznadziejności i zastanawiać się nad kilkoma prostymi pytaniami. Co takiego uczyniła, że zasłużyła sobie na bycie karaną w tak bezduszny sposób? Komu podpadła, że teraz życie pomiatało nią na każdym kroku? Gdzie popełniła błąd, że ciągle kończyła ranna, obolała, manipulowana albo naga wbrew swojej woli? Kiedy przestała przyciągać do siebie uśmiech losu?

Gdy kuglarka dramatyzowała pogrążając się w otchłani czarnych myśli i rozpaczy, coś miękkiego i ciepłego okryło jej ciało. Gruby i duży koc. Arissa otuliła elfkę, sama okrywając się płaszczem.
- Poczekaj tu chwilkę.- rzekła do Eshte jakby ta miała jakiś wybór i wyszła z namiotu zostawiając biedną artystkę samą.

Wróciła wkrótce z Ruchaczem. Czarnoksiężnik kucnął przy “żonce” i mocniej owijając ją kocem uniósł z podłogi.
- Musi wypoczywać, dzień lub dwa. Żadnego wychodzenia z łóżka, żadnego trunku, dużo jedzenia i żadnej magii. No i niech dużo śpi.- mówiła tymczasem kapłanka. - Jutro wieczorem przyjdę sprawdzić jej stan.

Kuglarka.. nie do końca poczuła ulgę na widok swojego „mężusia”. W jej oczach to on był winny temu, że teraz nie potrafiła nawet ustać na nogach. Mówiła mu przecież, że nie chce trafić w ręce tej niby-kapłanki. Mówiła mu, powtarzała nie raz. Ale i tak nie posłuchał. Słabość jej ciała była jego winą. Jego i Arissy. Ruchacza i tej bezwstydnicy. Otruli ją. Rzucili na nią klątwę. Musieli to sobie wcześniej zaplanować, a biedna elfka nie miała nawet jak się obronić. Ile właściwie dni i nocy przeleżała tutaj nieprzytomna? Co się działo z jej ciałem? Z jej NAGIM ciałem?!
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17-07-2022, 02:18   #143
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Była osłabiona, niebezpiecznie lawirowała na pograniczu rozpaczy, ale wzbierało w niej coś jeszcze. Gorące pragnienie zemsty, którego zapowiedzią było nagłe wciągnięcie powietrze w płuca.
-CO TY ROBISZ?! POSTAW MNIE NA ZIEMI! -ryknęła, na tyle głośno i wściekle, na ile pozwalało jej zbolałe ciało. Próbowała się też wyszarpać z objęć mężczyzny, lecz kiedy i tym nie osiągnęła skutku, to przeniosła gniewne i zdezorientowane spojrzenie na Arissę. W kolejne słowa włożyła cały swój aktorski talent -Kto to jest?! Czemu on mnie dotyka?!

To był prawdziwy popis kunsztu aktorskiego. Szkoda tylko, że publiczność była tak… mierna. Niemniej uwierzyli jej słowom i mimice.

Ruchacz spojrzał na Arissę z podejrzliwością i zakłopotaniem. Nie wiedział co robić w takiej sytuacji, a kapłanka też wydawała się lekko zdezorientowana.
- No… ten… tego… musiała się zatruć dymem z kadzideł i odpłynęła. Może lepiej jak zostanie u mnie na noc. - zawyrokowała w końcu.
-Czy aby na pewno musi? - zapytał niepewnie czarownik, a jego wspólniczka w zbrodni wzruszyła ramionami dodając.- U mnie na pewno dojdzie do siebie.

-A weźcie mnie oboje zostawcie w spokoju!
-warknęła Eshte nie mając zamiaru pozwolić im na podejmowanie kolejnych decyzji, jak gdyby ona była małym dzieckiem pozbawionym własnego zdania. Wspólnymi siłami zrobili już wystarczająco dużo złego! Musiała jak najszybciej uciec od ich dalszej.. „pomocy”
-Nie urwało mi nóg, tylko uderzyłam się w głowę, tak? Więc nie potrzebuję pomocy jakiegoś.. parobka, żeby dostać się do mojego domu -zabłysnęła swoim logicznym myśleniem, po czym groźnie wycelowała palec w Thaaaneeeekryyyysta. Każdemu dźgnięciu w jego tors towarzyszyło słowo wypowiedziane rozkazującym tonem -Postaw. Mnie. Na. Ziemię.

Czaruś przyjrzał się jej podejrzliwie, po czym westchnął ciężko - Jak. Sobie. Życzysz. Księżniczko.
I takoż uczynił. Niestety, ani gniew kuglarki ani jej upór nie zmienił rzeczywistości. Gdy już stanęła na swoich nogach, zachwiała się i odruchowo oparła o swego “męża- łajdaka” gubiąc przy okazji płaszcz którym Arissa ją okryła i prezentując swoją gołą pupę w całym jej majestacie… jak i resztę obszarów, które akurat nie były przyciśnięte do szerokiego torsu czarownika. Nogi elfki drżały nadal i było tylko kwestią czasu zanim zawiodą.

- Może jednak dasz się zanieść do łóż.. do wozu. Do łóżka w wozie. Bo choć z pewnością wielu podziwiało by twój marsz bez ubrania, to chyba nie o taką sławę ci chodzi?- zaproponował uprzejmie Thaanekryyst wzdychając ciężko, podczas gdy Arissa łakomym spojrzeniem wodziła po Esthe uśmiechając lubieżnie.

-Nie dotykaj mnie - syknęła elfka do „obcego” mężczyzny i słabym ruchem ręki spróbowała się odepchnąć od niego. Zaowocowało to tylko kolejnym zachwianiem się na drżącym nogach, a potem uwaleniem się gołym tyłkiem z powrotem na ziemi. Ale to dobrze, bo i tak planowała się schylić po koc. Siedząc na ziemi otuliła się nim ciasno, a następnie podniosła się. To znaczy, próbowała się podnieść. Bardzo próbowała. Mocno zaciskała zęby, kiedy całe swe siły wkładała w obudzenie mięśni w nogach i utrzymanie się na nich.

-Nikomu nie.. groziłoby.. oglądanie mojej.. golizny, gdyby ta.. tutaj - tym razem palec oskarżycielsko wycelowała w Arissę, która jak na jej gust wyglądała na zbyt z siebie zadowoloną -oddała mi.. moje ubranie!

- Ale ja ci go nie zabieram.
- nadąsała się kapłanka.- Ono gdzieś tu… leży. Nie pamiętam tylko gdzie je rzuciłam. Będę musiała poszukać i to trochę mi zajmie. Chcesz poczekać? Albo poszukać sama?

-Twój namiot nie jest jakimś wielkim zamkiem, nie powinno być trudno znaleźć moje ubrania
- odpowiedziała Eshte burknięciem.
Zmęczyły ją te próby samodzielnego stanięcia na nogach, były one w jej wykonaniu bardziej nieporadne niż pierwsze kroki stawiane przez nowo narodzone źrebię. W porównaniu do niej były one ucieleśnieniem gracji.
Jedynym zdobytym przez nią osiągnięciem było kurczowe uczepienie się ręki czarownika i wykorzystanie go do utrzymania się we.. względnie stojącej pozycji. Z takiej wysokości mogła rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu strzępów swojego zapomnianego ubrania, marudząc przy tym -I skoro uderzyłam się w głowę, to w ogóle nie rozumiem jaki był cel rozbierania mnie.
Oh, rozumiała. Rozumiała aż za bardzo. I to zrozumienie sprawiało, że z coraz większą niechęcią spoglądała na Arissę oraz jej partnera zbrodni, Ruchacza. Już ona zadba o to, aby nigdy więcej nie oglądali jej nagiej.

- No nie.. ale zrobiłam bałagan podczas rytuałów. Utraciłaś sporo krwi i to… w połączeniu z nadużywaniem magii wywołało twoje omdlenie. Uderzenie podczas upadku było jego następstwem a rozebranie… częścią rytuałów uzdrawiania.- wyjaśniła Arissa przesuwając spojrzeniem po bajzlu jakim były porozrzucane wszędzie poduszki, zaschnięte plamy wina w kształcie mistycznych znaków, żarniki wypełnione mdlącym kadzidłem. - I ciesz się, że wam nie policzę za cały proces uzdrawiania. Kosztował mnie wiele.

Eshte zdołała jedynie wypatrzeć spodnie i jeden trzewik przez tą mgiełkę zapachów, jedynie odrobinę rozproszoną przez kapłankę.
- Naprawdę chcesz tu czekać, aż znajdziemy każdy twój ciuszek?- zapytał cicho Ruchacz.

Zgromiła go jednym spojrzeniem rozgorzałym ze złości.
-A co Ci do tego? - nadal odgrywała przed nimi to swoje wybiórcze zaciemnienie pamięci. Nie było to trudne, bo i gniewanie się na niego było dość łatwe. Nieważne, czy w jej oczach był czarownikiem traktującym ją jak życiową niedorajdę, czy bezczelnym parobkiem niby-kapłanki.
-Wezmę przynajmniej moje spodnie - łaskawie zgodziła się na taki kompromis, dzięki któremu przynajmniej miała przestać świecić swym gołym tyłkiem. Jeden fatałaszek to zawsze więcej niż.. no, nic.

Pociągnęła Thaaneeekrryyysta w kierunku niedbale porzuconych spodni.. a raczej pociągnęłaby, gdyby miała do tego siły. Jedyne co teraz była w stanie zrobić, to skinąć w ich stronę podbródkiem i liczyć na to, że „parobek” do czegoś się przyda. Sama tylko żachnęła się na zupełnie szaloną sugestię Arissy - I nie przypominam sobie, abym to ja przyszła tutaj być przez Ciebie uzdrawianą. Niech Ci zapłaci ten, kto uznał to za dobry pomysł.

- Ty to umiesz “zdobywać” sobie przyjaciół. Nic dziwnego że tak szybko zyskujesz nowych wrogów.-
westchnął ciężko Ruchacz, przytulił do siebie wczepioną w siebie kuglarkę i wraz z nią ruszył ku spodniom.
A Arissa poprawiając płaszcz na swoich ramionach, dodała - Poświęciłam mój czas i moje zdolności bo jestem miła z natury i uczynna. Nie oczekuję odpłaty.
Czarownik skinął głową w niemym podziękowaniu kapłance, a kuglarka tylko wywróciła ślepiami. Była sama jedna przeciwko ich dwójce, a nie miała w sobie sił na dalsze próby przegadania tych mistrzów manipulacji. Na co właściwie jej byli wrogowie, skoro miała takich „przyjaciół”?

Postanowiła skupić się na ucieczce z tego przeklętego miejsca. Chwilę z wyraźnym zafrapowaniem przyglądała się swoim biednym spodniom, brudnym i zmiętoszonym na ziemi. Potrafiła swoim ciałem i magiem wyczyniać cuda o wiele bardziej zachwycające od.. ubierania się. A mimo to teraz wizja wciągnięcia spodni na tyłek jawiła jej się prawie niewyobrażalnym zadaniem. Była najsmutniejszym rodzajem akrobaty - takim, któremu nogi odmawiały posłuszeństwa.

Eshte stopami pogrzebała w tym żałosnym zawiniątku, aż odnalazła właściwe nogawki. Następnie schylając się próbowała je naciągnąć na nogi. Długo to trwało i wyglądało też bardzo pokracznie, bowiem musiała jeszcze balansować pomiędzy trzymaniem się mężczyzny oraz zasłanianiem kocem swojej golizny. Ale kiedy już pociągnęła za sznureczki wiążące spodnie w pasie, to odetchnęła ciężko, jak gdyby co dopiero zaznała nieludzkiego wysiłku. Po tym osiągnięciu, nadal bez słowa, szturchnęła „parobka”, żeby nadać mu kierunek ku wyjściu z namiotu.

Niestety nie dotarła tam o własnych siłach. Nie tylko nogi miała słabe, ale i całą resztę. Z tego powodu zachwiała się, osunęła i musiała zdać się na ramiona silnego parobka, który uniósł ją owiniętą w koc.
- Doprawdy. Gdy zgodziłem się być twoim mężem to inaczej wyobrażałem sobie ten związek. Czuję się bardziej piastunem niż małżonkiem. - westchnął Ruchacz wynosząc kuglarkę, co niestety Arissa słyszała i co mogło dać jej niewłaściwe wyobrażenie o związku Eshte. Bo Tancrist nieświadomie zasugerował, że to elfka poprosiła go o rękę. Że to ona chciała tego związku!

Jego „żonka” obdarzyła czarownika ostrym spojrzeniem spod przymarszczonych brwi. Czy on naprawdę miał teraz czelność marudzić?! On?! Przecież to przez niego i Arissę nie miała teraz sił utrzymać się na własnych nogach!
Traktowali ją jak życiową niedorajdę, ale też jak.. egzotycznego cudaka, którego mogą sobie bez pytania głaskać, dotykać i ogólnie uważać za swoją własność. Zwykle nie czuła się w ich oczach uwielbianą sztukmistrzynią zasługującą na szacunek, a.. jakąś byle sierotką, ciekawostką dla znudzonego życiem szlachciurka i bezwstydnej niby-kapłanki. I dzisiejsze przebudzenie tylko to potwierdziło.

Była zbyt zmęczona, aby znowu się z nim kłócić. I tak niczego by nie zrozumiał. Nigdy nie rozumiał.
-Nic do mnie nie mów -mruknęła beznamiętnym tonem głosu, po czym uniosła podbródek i zawiesiła wzrok na chmurach przesuwających się wysoko ponad ich głowami. Odetchnęła głębiej powietrzem, o wiele bardziej orzeźwiającym od odoru kadzideł.

Owinięta kocem niczym w kokonie była niesiona przez pół obozowiska niczym jego zdobycz. Czarownik przychylił się do jej prośby i milczał. A gdy zbliżali się do jej wozu dostrzegła starego jednookiego krasnoluda pilnującego jej dobytku przy ognisku i oczywiście… Trixie.
Wróżka podleciała do obojga i fruwając nad nimi trajktotała wyraźnie przestraszona.

- Eshte takżeśmy się bali,jak spadłaśzkonia i leżałaśbezczucia. Tancristprzeraził się że cośzłego się ztobą dzieje i nagwałt szukaliśmykogoś ktomógłby cię poratować,bo niedało się wlać eliksirudotwoichust. Anie mogliśmydo byleuzdrowiciela bo twojakonkurentka mogłaby ich przekupić.Dobrze że onprzypomniał sobie o twojejprzyjaciółce. Tak siębałam że umrzeeeeeszszsz…- na koniec tego monologu, w którym to niemal połykała słowa, wróżka się rozbeczała, a Eshte zrobiło się tak.. przyjemnie i różowo. Czuła się jak księżniczka z bajki w objęciach swojego królewicza. Teraz wszystko mogło się tylko potoczyć dobrze… a potem przypomniała sobie o pyłku, który sypał się z Trixie obficie, gdy ta była podekscytowana lub przerażona.

-Tak, tak. Też za Tobą tęskniłam - powiedziała szybko kuglarka, żeby w porę zapanować nad wybuchem płaczu wróżki. Sama też poczuła coś nowego, jak gdyby.. bardzo silne ukłucie ulgi i radości na widok pierwszej przyjaznej twarzy. No, twarzyczki. Może i bardka była malutka ciałem, i w roztrzepaniu obsypywała elfkę swoim pyłkiem, ale nigdy nie robiła tego ze złośliwymi zamiarami.
Kuglarka spróbowała się osłonić przed kolejnymi drobinkami mogącymi przemienić ją w Słodką Idiotkę, wołając jednocześnie - Ale Trixie, uważaj na pyłek!

- Och… tak…
- odparła zakłopotana wróżka uspokajając się nieco. Tymczasem wtrącił się jednooki krasnolud, wstając i pochodząc. Podał jej nieco sfatygowany kapelusz, ten sam którego straciła w lesie.
- Zgubiłaś go… szukając ciebie natknąłem się na niego. Na następny raz nie uciekaj tak szybko. Nogi mam krótsze od konia. I od ciebie.- mruknął.

-Nigdzie nie uciekałam! To ta szlachciurska chabeta się spłoszyła - żachnęła się Eshte, już nie pierwszy i pewnie też nie ostatni raz tłumacząc komuś tę subtelną różnicę. Z czułością ujęła w dłonie kapelusz, wymęczony życiem mniej więcej tak mocno jak ona sama, po czym przyjrzała się pomiętemu materiałowi i porozdzieranym koronkom. Będzie potrzebował lekkiego.. odświeżenia, ale było to łatwiejsze od szycia całkiem nowego kapelusika.
Ta niespodzianka rozpogodziła nieco chmury ponurego nastroju sztukmistrzyni. Pierwszy raz od przebudzenia jej wargi wykrzywiła się w słabym uśmiechu, kiedy zwróciła się znowu do krasnoluda -Dziękuję, Dziaduniu.

Czarownik wniósł elfkę do wozu, który był… wysprzątany. Wszystko było poukładane i uporządkowane. Niewątpliwie dzieło Ruchacza! Gdzie się podział ten cały artystyczny nieład, w którym tak dobrze się orientowała?!

Tancrist położył elfkę na jej łóżku, okrył dokładnie i rzekł z troską w głosie -Teraz leż i wypoczywaj. Przyniosę ci polewkę do spożycia i piwo. Musisz nabierać sił. Zapewne za dzień lub dwa znowu będziesz hasać jak zwykle.

-Oby
-jednym burknięciem Eshte zakończyła swoją rozmowę z tym.. z tym.. z tym zdrajcą! W myślach ( i nie tylko ) przezywała go już na wiele sposobów, ale to słowo „zdrajca” pierwszy raz pojawiło się w jej bogatym repertuarze.

A zatem ten zdrajca, łajdak, lubieżnik i, co najgorsze, jej fałszywy mąż, wyszedł z wozu zostawiając ją samą. No, nie tak całkiem samą. Skel'kel, ta jedyna istotka w życiu kuglarki, która nie sprowadzała na nią nieszczęścia, wypełzł ze swojej kryjówki i pośpiesznie, tyle ile miał sił w swoim wężowatym ciałku, wpełzł do łóżka. Otulił się wokół szyi elfki, swoim ciepłem i mięciutkim futerkiem poprawiając jej nastrój. Choćby i tylko odrobinę.

I na krótko.
Thaaaneeekryyyyst wrócił z kuflem piwa i glinianą miską, której zawartość pachniała wyjątkowo kusząco. Aż obudziła złowieszcze pomruki w żołądku kuglarki. Czy aby jednak.. to jedzenie nie było zatrute? Czy w zmowie z Arissą nie dorzucił jej ( znowu! ) jakichś odurzających przypraw? Czy mogła mu zaufać na tyle, by zjeść chociaż kawałeczek?

Ona rozmyślała, a tymczasem ten łajdak postawił posiłek koło łóżka, mówiąc -Zjedz wszystko i połóż się spać. Jutro wszystko zobaczysz w jaśniejszych barwach.

Wątpiła. Eshte szczerze wątpiła, że jutrzejszy dzień uczyni wszystko znośniejszym. Nadal obudzi się w Gównowie, nadal w orszaku pełnym szlachciurków, w których oczach była bardziej szpiegiem niż artystką. Nadal będzie zmuszona odgrywać żonę tego ZDRAJCY i odganiać się od natrętnej niby-kapłanki. I zapewne jej ciało nadal będzie zbyt słabe, by mogła samodzielnie ustać na nogach.
Nie miała jednak wątpliwości co do tego, że jeśli Ruchacz dłużej będzie jej zawracał głowę, to sam w końcu zobaczy gwiazdy przed oczami.

-To zostaw jedzenie i daj mi wreszcie spokój -mruknęła skupiając się na głaskaniu futerka Skel'kela i nawet nie zaszczycając czarownika swoim spojrzeniem. Zresztą, nawet nie musiała. Mężczyzna wykazał się wyczuciem obcym dla większości przedstawicieli jego płci i zadziwiająco.. posłuchał jej. Ponownie wyszedł z wozu, ale tym razem nie zapowiadało się na to, aby miał szybko wrócić. Na szczęście.

Pod wpływem zapachu unoszącego się z miski, pomruki jej żołądka przeobraziły się w istne ryki. Próbowała ignorować swój głód, wmawiać sobie, że to przecież tylko kolejna pułapka mająca na celu ułatwić ściągnięcie z niej ubrań. I przez dłuższą chwilę nawet wygrywała ten bój, jednak nie bez powodu wszelkiego rodzaju wojownicy nażerali się przed swoimi walkami. Biedna, zagłodzona kuglarka zwyczajnie nie miała sił, aby przez resztę dnia opierać się tej straszliwej pokusie.

Posiłek okazał się być smaczny, bardzo tłusty i równie mocno sycący. Może nie wyrafinowany, ale parszywy Thaneekryyst wiedział czego potrzebowało teraz ciało elfki. Dużo, dużo kalorii. Gęsta, pełna kawałków mięsa polewka wypełniła brzuszek przyjemnym ciepełkiem, a ciało siłami. Leniwymi siłami, które zamiast dodać jej chęci do wstania z łóżka, wręcz bardziej uporczywie próbowały ją w nim zatrzymać.

Ziewnęła szeroko, a zawtórował jej w tym Skel'kel błyskający swoimi małymi ząbkami. Również jej gniew gdzieś odpłynął, być może również do pełnego brzucha, i biedna Eshte została przytłoczona straszliwym.. znużeniem. Niby spała, cholera wie ile dni, w leżu Arissy, ale zmęczenie znowu ją dopadło. Czyżby.. czyżby jednak ten łajdak doprawił jej posiłek czymś specjalnym.. ? Próbowała, naprawdę ze wszystkich swoich lichych sił, ale nie była w stanie się dłużej opierać tej ociężałości.

Zakopała się głębiej pod bezpiecznym i miękkim ciężarem koców, głową zatonęła pośród licznych poduszek. Było jej wygodnie, było jej przyjemnie i błogo.. prawie. Każda próba poruszenia nogami kończyła się bólem, który skutecznie burzył poczucie błogości. Nie pozwalał ani na chwilę zapomnieć o tym, co zrobili jej Ruchacz i Arissa. Czy naprawdę jeszcze kiedyś wróci do swej dawnej akrobatycznej sprawności?

Takie ponure myśli towarzyszyły Eshte, kiedy powoli odpływała się do krainy sennych marzeń. Tam nie czuła żadnego bólu. Jej ciało z powrotem było zwinne i po prostu.. cudowne. Z beztroską tryskała swoją magią, tworząc najbardziej zjawiskowe iluzje i sztuczne ognie rozświetlające niebo. W jej snach zrodzonych z pysznego posiłku, nie było miejsca na zdrajców, łajdaków, niby-kapłanki i harpio-hrabianki. Nikt jej nie rozbierał, nikt jej nie macał. Pozbawiony charakteru tłum, będący bardziej jedną masą niż konkretnymi postaciami, krzyczał i klaskał w podziwie dla talentów sztukmistrzyni. Bo była zachwycająca, oczywiście.
A zachwycając była najszczęśliwsza.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-08-2022, 02:08   #144
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Rankiem… no, ranek to to nie był. Było za jasno. Ale była u siebie i tak jakoś jej domek znajomo chybotał. Jechała gdzieś w nim.
Co więcej, obudziła się wtulona mocno w znajome ciało czarownika, który jak zwykle półnagi spał w jej łóżku! Powinna go za to ofukać… ale dopiero wtedy jak wyciągnie dłoń z jego gaci, bo jakim cudem zsunęła palcami pod jego spodnie podczas snu i wodziła zdecydowanie za nisko po jego podbrzuszu. Nie mogła go karcić w takiej dwuznacznej sytuacji. No i… jechali.

Jechali?! Jak to możliwe?! Przecież ona była tutaj, w środku! Ruchacz niestety był tutaj razem z nią, więc jeśli żadne z nich nie powoziło.. to kto? I dokąd jechali?! Czy uwolniła się z sideł niby-kapłanki tylko po to, aby teraz zostać porwaną we własnym wozie?!

Gwałtownym szarpnięciem wyrwała swoją rękę z pułapki tego ZDRAJCY. Jednak obrzydzenie do niego oraz tej części siebie ( niewątpliwie Pani Ognia ), której podobały się takie macanki jego ciała, szybko zostało zastąpione.. zdziwieniem. Miłym zdziwieniem, co tym bardziej ją zaskoczyło. Oto bowiem tym ruchem odkryła, że.. bez problemu może ruszać rękami i nie wiąże się to ani z ogromnym zmęczeniem, ani tym bardziej z bólem.

Przez moment naprawdę zobaczyła wszystko w jaśniejszych barwach. Przez krótki moment, po którym znów zalała ją fala wspomnień wczorajszego dnia, jak również świadomość obecnej sytuacji. Wyrzucenie Ruchacza ze swojego łóżka mogło poczekać. Najpierw musiała dowiedzieć się KTO miał czelność prowadzić jej wóz. Słudzy Arissy? Bandyci? Pierworodny? Marchewa? Dzikie elfy?
Wygrzebała się spod barłogu koców, przy okazji całkiem przez przy-pa-dek uderzając mężczyznę łokciem między żebra, po czym na czworakach podkradła się do okienka tuż przy łóżku. Rozchyliła szeroko barwne zasłonki, aby mieć lepszy widok na otoczenie.

Wyjrzenie przez okno pozwoliło elfce stwierdzić, że ktoś niski i siwy siedzi na koźle jej wozu. Ani chybi Dziadunio. Nie tylko to zauważyła zerkając na zewnątrz. Jej wóz był tylko częścią tej karawany. Jego szlachecka mość musiała ruszyć w końcu swoje dupsko i cały ten jego orszak ruszył się z miejsca wraz z jej domkiem na kołach.

- Powinnaś jeszcze dziś odpoczywać - tymczasem odezwał się Ruchacz, przeciągając na łóżku i przyciągając mimowolnie jej spojrzenie ku wijącym się na jego ciele tatuażom, wręcz “poruszającym” się wraz jego mięśniami. Mogła się w duchu irytować, że ten widok był dla niej.. fascynujący mimo wszystko.
- Omal wczoraj nie wyzionęłaś ducha. - mruczał ten łajdak leżący w jej łóżku.- Może i czujesz się dziś lepiej, ale… nie powinnaś jeszcze nadmiernie się wysilać.

Powoli odwróciła spojrzenie od czarownika, co ku jej niezadowoleniu okazało się trudniejsze niż być powinno. Z powrotem wyjrzała na świat przesuwający się za okienkiem. Nawet jeśli to Dziadunio siedział za lejcami prowadzącymi Małego Brida', to elfka nadal czuła się porywana. Nieco mniej, niż gdyby na miejscu krasnoluda znajdowali się bandyci, ale nadal była uwięziona we własnym domu. Na domiar złego, uwięziona z tym ZDRAJCĄ jej zaufania. Musiała być naprawdę niewyobrażalnie zmęczona, skoro zdołała przy nim zasnąć.

Narzuciła na siebie koc, żeby osłonić swą częściową nagość przed Ruchaczem, bo przecież niby-kapłanka nie była wczoraj łaskawa zwrócić reszty jej ubrań. Tak otulona przysiadła ze skrzyżowanymi nogami na łóżku i sięgnęła po kufel stojący tuż obok. Kilkoma łykami wczorajszego piwa zalała swoje spragnione gardło, dając tym sobie więcej czasu na zastanowienie się. Co teraz? Jak długo już jechali? Jak długo jeszcze będą jechali? Jak długo będzie musiała wytrzymywać towarzystwo Thaaneeekryyysta?

Na razie nie miała wyboru, bo czarownik nie opuszczał ani jej wozu, ani jej łóżka. I nie przejmował się ni obecnością Skel’kela, jak i śpiącej na półce wróżki. Nie wydawał się mieć ochoty na wyjaśnianie sytuacji w jakiej kuglarka się znalazła. Zamiast tego owinął się kocem i odwrócił do niej plecami.
Dopiero po dłuższej chwili milczenia rzucił mimochodem - Dlaczego kmiotek ze Srebrnych Jastrzębi kręcił się wokół twojego wozu? Jak im z kolei podpadłaś? Wolałbym zawczasu wiedzieć z czym możemy mieć do czynienia.

Lodowaty dreszcz przeszył ciało elfki, jak gdyby mężczyzna wylał na nią całe wiadro wody. Wzdrygnęła się i po raz kolejny zerknęła przez okno. Tym razem spodziewała się, że zobaczy Marchewę wpatrującego się w nią swoim spojrzeniem pełnym nienawiści do elfów. Nic takiego się nie stało, ale na wszelki wypadek pośpiesznie zasłoniła okienko.
-Ostatnio przyciągam do siebie wielu różnych parszywców. Nic więc dziwnego, że przypałętał się kolejny - powiedziała Eshte oschle, ale zaraz jeszcze zapytała, niby to tak od niechcenia -A który? Ten z blizną na gębie, czyyyyy... ten drugi, z włosami koloru marchewki?

- Ten drugi…
- odparł czarownik nie odwracając się ku niej. Rzucił tylko przez ramię. - Jesteś pewna, że nie mają żadnego konkretnego powodu by się tobą interesować?

-Mówiłam Ci już, że Srebrne Jastrzębie nienawidzą elfów. Ale pewnie i wtedy mnie nie słuchałeś, co?
-fuknęła kuglarka, ani myśląc zdradzać czarownikowi delikatnych i nieprzyjemnych szczegółów ze swojego życia. Już wcześniej wzbraniała się przed mówieniem mu o powodach swojego lęku przed Jastrzębiami, ale teraz to już całkiem stracił ten przywilej.
-Pewnie ten rudy ma kolekcję odciętych spiczastych uszu i chce ją powiększyć o kolejną parkę -wprawdzie wzruszyła ramionami, lecz wyraz jej twarzy był daleki od nonszalanckiego. Zalęknionym spojrzeniem powiodła po swojej lewej ręce, po której wiły się nie lśniące tatuaże, a pajęczyny oparzeniowych blizn.

Miała nadzieję, że może.. może.. może jednak Marchewa jej nie rozpoznał, przecież zmieniła się przez tych kilka lat. I czy.. teraz planował dokończyć to, czego on i jemu podobni dawniej nie zdołali skończyć? Czy jego nienawiść płynęła aż tak głęboko?

- Rzecz w tym moja droga, że… nie… Srebrne Jastrzębie nie mają nic do elfów.- odparł Ruchacz po namyśle.- To myśliwi. Polują na różnych wartych złapania osobników. Nie dyskryminują w swojej żarłoczności nikogo. Dla nich nie ma znaczenia czy jesteś elfką czy nie… liczy się nagroda. A z tego co wiem…- spojrzał podejrzliwie na kuglarkę.-... za ciebie nikt żadnej nie wyznaczył, prawda?

-Też nic o tym nie wiem. Ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to Paniunia zapłaciła im za moją głowę
- odparła Eshte kwaśno. Czyż nie byłoby wielce ironicznie, gdyby to rzeczywiście ta harpia opłaciła Marchewę? Oh, ta dwójka dogadałaby się i-de-al-nie w temacie swojej odrazy do sztukmistrzyni.
Zacisnęła dłoń w pięść i przyglądając się bliznom napinającym się wraz z jej skórą, zapytała czarownika mruknięciem - Nie zapytałeś rudego dlaczego kręci się koło mojego wozu?

- Nie było okazji, zresztą… stara się być niezauważonym. Kiepsko mu to wychodzi, ale się stara…
- przyznał Thaaneekryst obojętnie, choć ironicznym tonem. - W każdym razie gdy Durmangor… nasz krasnolud.- wyjaśnił na wypadek, gdyby kuglarka nie wiedziała o kogo chodzi.-... próbował go o to zapytać, to on szybko się oddalił.

-No to dobrze. Skoro słabością rudego są krasnoludy, to powinnam być bezpieczna z Dziaduniem w pobliżu, co nie?
-powiedziała elfka dość rozkojarzona własnymi myślami przesyconymi lękiem i.. i bólem. Rozdzierającym bólem ciała, ale ponad wszystko dojmującym bólem zdrady.
Te silne emocje sprawiły, że instynktownie spróbowała tchnąć życie w magię płynącą w swych żyłach i wzniecić w piąstce swój zaufany ogień. Jeśli Marchewa miał ją na oku, to musiała potrafić się obronić, pomimo tej osłabiającej klątwy rzuconej na nią wspólnymi siłami Ruchacza i Arissy.

Stworzenie płomyku przyszło jej bez problemu i bez wysiłku, aczkolwiek zaraz potem w brzuchu Eshte zaburczało głośno. Była bowiem głodna jak wilk w zimie.

- Z Dziaduniem wszędzie jesteś bezpieczna. To jeden z tych najemników, których nie można przekupić w żaden sposób.- ocenił czarownik nie zwracając większej uwagi na płomienie.- Dlatego cieszę, że udało mi się go nająć by chronił twój kuperek.

„Nająć za moje ciężko zarobione monety”
- przypomniał elfce w głowie złośliwy głosik, który do złudzenia przypominał jej własny. Nie miała jednak czasu zareagować, bo w kolejnej chwili wszystko zagłuszył donośny ryk dochodzący z.. jej brzucha.

-Długo już podróżujemy? Kiedy się zatrzymamy na odpoczynek? -pytała Eshte wygaszając płomienie obejmujące jej piąstkę. Potem otuliła się ciaśniej kocem -Jestem głodna.

Pokrzepiona powrotem swoich sił, zdecydowała się wygramolić z łóżka i wstać. Zaskoczyła tym swoje nogi, które po tylu godzinach ( albo i.. dniach? ) bezczynności, zwyczajnie nie były przygotowane na samodzielne utrzymanie kuglarki w pozycji stojącej. Ugięły się pod nią i byłaby straciła równowagę, gdyby nie oparła się tyłkiem z powrotem o łóżko.

- Niech pomyślę… będzie z parę godzin od świtu? - zadumał się Ruchacz siadając i przeciągając leniwie. - Zobacz w okolicy drzwi. Durgmangor powinien zostawić tam nam prowiant zrobiony ze śniadania w postaci zawiniątka.

I rzeczywiście obok wejścia leżał sobie podejrzanie zwyczajny szary płócienny worek. Nie wyglądał zbyt zachęcająco. Podróż w orszaku i odgrywanie żonki czarownika wystawiły kuglarkę na przepyszne luksusy, jakimi na co dzień zajadało się pulchniutkie jaśniepaństwo. I możliwym było, że trochę ten przepych ją zepsuł. Żołądek, ten sam który jeszcze do niedawna w pełni zadowalał się mało wyrafinowanym jedzeniem przygotowywanym przez samą Eshte, teraz domagał się kolejnych dań ze szlachciurkich stołów. Jakoś wątpiła, aby worek skrywał upragnione smakołyki.

Dłonią rozmasowała swe udo w chęci obudzenia zaspanych mięśni, po czym ostrożnie ruszyła przed siebie. Nogi już chętniej z nią współpracowały, ale mimo to nadal trzymała się blisko mebli i kufrów, w razie gdyby nagle potrzebowała ponownie złapać równowagę. Tym sposobem dotarła do leżącego na ziemi worka. Najpierw z przesadną dokładnością sprawdziła, czy drzwi są dobrze zamknięte i żaden najemnik nie będzie mógł łatwo wejść do środka, i dopiero potem sięgnęła po worek. Poganiana rykami swojego żołądka rozsupłała wiązania i zajrzała do środka.

Zaczopowany dzban wydawał się zawierać piwo. Poza tym był chleb, wędzona ryba, wędzona szynka, wędzony boczek. To nie było szlacheckie jedzenie. I z pewnością Dziadunio je przyszykował, bo nie było tu śladu zieleniny, a jak wiadomo krasnoludy nie przepadają za warzy… a nie, pod mięsiwem było parę pieczonych rzep. Co prawda nie było tu smakołyków, ale gdyby nie było tu jedzenia, to pieczyste z mężusia byłoby możliwością do rozważenia. Tak bardzo Eshte była głodna.

Ah, przynajmniej Dziadunio o nią dbał. Odnalazł jej kapelusz, przygotował prowiant na drogę. To więcej niż mogła się spodziewać po tym ZDRAJCY malowanym tatuażami. Szlachciurki na pewno nie podróżowały o pustych brzuchach, na pewno nie napychały się wędzoną rybą i rzepami. A zatem gdzie były jej smakołyki?!

Balansując pomiędzy słabością własnego ciała oraz poruszającym się wozem, i pokazując tym, że niestraszne byłoby jej życie na statku rozkołysanym falami, elfka przydreptała do stołu. Usadziła tyłek na krześle i poprawiła koc na swych ramionach. Tak opatulona przed chłodem i spojrzeniem „mężusia”, zajęła się wyciąganiem jedzenia z worka.

-Dokąd jedziemy? Do kolejnej wioski na drodze do domu Pana Hrabiego? -pytaniem przerwała tę długą ciszę, jaka nastała w wozie w trakcie jej długiej wędrówki ku drzwiom. Oderwała kawałek chleba, po czym bezceremonialnie wpakowała go sobie do ust, aby uciszyć wygłodniałą bestię ryczącą w jej brzuchu.

- Do Haenstradt. To małe miasteczko. Dojedziemy tam wieczorem. A potem… kolejną noc już spędzisz na zamkowych komnatach.- wygłodniałe spojrzenie czarownika częściej niż na elfce, skupiało się na wyciągniętym przez nią prowiancie.

Twarz kuglarki wykrzywiła się w wymownym grymasie, który niewiele miał wspólnego z czarownikiem pożerającym spojrzeniem JEJ jedzenie, ani z kawałkiem wędzonej ryby przeżuwanym leniwie w ustach. O taką reakcję przyprawiła ją wizja spania w domu Paniuni, gdzie pewno nawet koc i poduszki będą próbowały ją zabić. Już teraz ta harpia była nieustępliwa, aż strach było myśleć do czego się posunie na swoim terenie.

-Hanszrat.. - „powtórzyła” Eshte nie przywiązując większej uwagi do prawdziwej nazwy, albo.. nie potrafiąc wymówić dziwacznych zlepków liter tak lubianych na tych ziemiach -Miasteczko, więc jest większe od Gównowa, tak? I ładniejsze? Bogatsze?
Zadawała swoje pytania, ale tak naprawdę interesowała ją odpowiedź tylko na jedno: czy tamtejsi mieszkańcy potrafili docenić jej sztukę i chętnie dzielili się swoimi błyszczącymi monetami?

- Grauburg to to nie jest, niemniej w tym miasteczku mają całkiem wygodne karczmy. I drogie jeśli cenisz wygodę. - podsumował mężczyzna przyglądając się jedzącej kuglarce, do której przypełznął Skel’kel i owijając się wokół nogi pełzał w górę ku jedzeniu.
- Póki jedziemy… skorzystam z okazji by popracować nad twoim tatuażem na szyi, myślę że w ciągu dwóch posiedzeń całkiem go już usunę.- wtrącił czarownik zmieniając temat.

-No nareszcie! -dobrze, że elfka zdążyła przełknąć jedzenie, bo inaczej z tej uciechy oplułaby wszystko kawałkami przeżutego jedzenia. Nie odczuwała jednak na tyle dużej wdzięczności, aby zaproponować czarownikowi przyłączenie się do jej śniadania. Co innego Skel'kel. Tylko wychynął swoimi paciorkowatymi oczkami nad blat stołu, a ona już zaczęła podsuwać mu do posmakowała kawałeczki szyneczki, albo rybeczki, albo chlebka, albo rzepki. Z zadowoleniem przyglądała się fajkowemu liskowi, jednocześnie snując pogodniejsze plany -To może w takim razie już nie muszę jechać aż do zameczku Pana Hrabiego?

Ruchacz… rozmyślał w milczeniu przez kilka chwil, nim odpowiedział - Haenstradt może być dla ciebie okazją, do potajemnej i cichej ucieczki z tej karawany. Acz nasz gospodarz mógłby poczuć się urażony odrzuceniem przez ciebie jego gościnności. I posłać za tobą strażników w ramach upomnienia. Albo nawet Jastrzębie.

-Co takiego?!
-Eshte wydała z siebie syknięcie pasujące wściekłemu kotu i chyba.. tak, chyba nawet burza włosów nastroszyła jej się jeszcze mocniej. Spojrzała na mężczyznę spomiędzy niesfornych kosmyków opadających jej na czoło i oczy.
-Czy nagle stałam się jego więźniem? Czy może jednak nadal jestem wolną artystką, i w każdym momencie mogę zrezygnować z występowania przed szlachciurkami? -pytała, chociaż sama dobrze znała odpowiedzi i każda inna tylko podsyciłaby jej niezadowolenie -Tym bardziej, że ich towarzystwo ciągle tylko ściąga na mnie kłopoty. Jakoś kiedy samotnie podróżowałam, to nie trafiałam ani na trolle, ani na zdziczałe elfy.

- Nie. Nie jesteś jego więźniem, jesteś opłaconą pracownicą na co sama się zgodziłaś. A co za tym idzie, pewnie trzeba było zwrócić koszta podróży.
- zadumał się Thaaneeekryyyst drapiąc po podbródku.- Choć tego akurat dałoby się uniknąć, gdybyś wymówiła się z tego orszaku dobrą wymówką i zwinnością w mowie. Odrobina miodu na języku przy pożegnaniu hrabiego też by pewnie ułatwiła to rozstanie, ale…- westchnął ciężko - Oboje wiemy, że dyplomacja nie należy do twoich talentów. I takie wymówienie swoich usług zakończyłoby się pewnie obrazą hrabiego. A tego żaden nobil nie ścierpi, więc żeby uratować swój honor… on pewnikiem musiałby cię przykładnie ukarać. Potrafisz szybko zdobywać sobie nowych wrogów, Eshtelëo.

Elfka prychnęła słysząc te niedorzeczności wylewające się z ust mężczyzny -Nieprawda. To Twój rodzaj jest tak przewrażliwiony, że wszystko biorą za obrazę i w każdym widzą wroga.
Nieco gwałtowniejszym ruchem ułamała kawałek chleba, który zaraz wykorzystała do magicznej sztuczki i sprawiła, że zniknął w jej ustach. I tak naprzemiennie karmiła to siebie, to swojego pieszczoszka, to kontynuowała narzekanie na świat znajdujący się poza ścianami jej wozu.

- Miałam w tej podróży być kuglarką zachwycającą moją sztuką, a póki co większość czasu spędziłam na ratowaniu własnego tyłka. Albo na przekonywaniu jaśniepaństwa, że nie jestem szpiegiem Pierworodnego i dzikich elfów - wzruszyła nagimi ramionami ukrytymi dokładnie pod kocem -Też mogę się obrazić.

- I miałaś okazję zachwycić oraz zarobić na swoim występie.
- przypomniał jej Ruchacz i wzruszył ramionami dodając.- Nie będę cię wtajemniczać w meandry polityki i intryg dworskich. Niemniej masz rację… ty też się możesz obrazić. Tyle że twojej obrazy nie pomści żaden najemnik, a jego… może całkiem spora grupa. Nie należy wchodzić na odcisk osoby mającą władzę, to chyba rozumiesz?

Elfka wywróciła oczami, bo to było łatwiejsze od przyznania racji temu ZDRAJCY. I tak nie przekonał jej do zmiany planów, a co najwyżej do.. przesunięcia swojej decyzji aż dotrą do miasteczka.
-To musi być straszliwie męczące, tak się ciągle obrażać na wszystko -mruknęła sięgając po dzban piwa i otwierając go z satysfakcjonującym „pyknięciem”. Potem podsunęła do siebie kubek, wprawdzie pusty, ale wyraźnie brudny od resztek poprzedniego napitku. Niezrażona wypełniła go złocistą cieczą, dodając -Dziwię się, że Pan Hrabia i pozostałe szlachciurki mają jeszcze siły podróżować.

- Chyba coś o tym wiesz. Ciągle jesteś naburmuszona.
- stwierdził ironicznie czarownik siedząc na łóżku, nadal nagi od pasa w górę, czego elfka próbowała nie zauważać, gdy zerkała na wijące się po jego ciele linie tatuażu. Był to niemal hipnotyzujący widok.

-No, ale JA przynajmniej mam powody do denerwowania się -skwitowała Eshte z.. ciut jakby źle umiejscowioną nutą dumą w głosie -Cały czas jestem obrażana i podejrzewana o szpiegowanie dla Pierworodnego albo dzikich elfów. Mój wóz zostały prawie zniszczony przez trolla, a ja musiałam sama sobie radzić z jakimś spiczastouchym czarownikiem i jego łucznikami. Na szyi mam tatuaż tamtego gównojada, a w głowie pasożyta druidów - wyliczała długo, aż zaschło jej w gardle i musiała się poratować dużym łykiem piwa. Ta chwila pozwoliła jej się jeszcze zastanowić nad tą swoją listą nieszczęść i irytacji -Oh, i jeszcze nikt się nie liczy z moim zdaniem. Więc z czego mam być zadowolona?

- Ja się liczę z nim.
- odparł Ruchacz i wzruszył ramionami tłumacząc. - Gdybym się nie liczył, to bym się nie bawił w tą całą szopkę z małżeństwem i nie znosił cierpliwie twoich oskarżeń dotyczących mojej osoby. Spójrz jednak z innej strony na swoją sytuację. Jesteś cała i zdrowa, w miarę bogata i z pełnym żołądkiem. I żywa, czego nie można powiedzieć o wszystkich szlachciurkach którzy wyruszyli razem z nami. Paru rycerzy nie przeżyło dwóch spotkań z trollami. Ty zaś tak.

-To może powinni płacić tym najemnikom za obronę swoich jaśniepańskich pośladów, zamiast za mszczenie się za niby obrazy
- skwitowała tylko kuglarka w przerwie pomiędzy jednym i drugim pociągnięciem piwa z kubka.
Odzywała się kąśliwie, ale nie wybuchała złością. Może jeszcze była na to trochę za słaba, a może.. może już przyzwyczajała się do tego, że Thaaneeekryyyst miał drastycznie odmienne podejście do innych szlachciurków.. jak i do Arissy. Ich poglądy były tak bardzo rozbieżne, jak w jej odczuciu powinny być rozbieżne ścieżki jej, Pierworodnego i kapłanki.

Szkoda tylko, że jego poglądy były zapakowane w tak przedziwnie przyjemne dla oczu ciało.
Co za strata.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-08-2022, 02:24   #145
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Czarownik zaśmiał się ironicznie słysząc jej słowa - Najemnikom się płaci za pilnowanie tyłków swoich panów… ale oni są tylko ludźmi. Zawodzą czasem, zwłaszcza gdy zagrożenie jest tak duże jak trolle, a panowie których pilnują są tak nieprzewidywalni jak pewne hałaśliwe artystki. Czasami… ludzie giną po prostu, nawet bogaci i potężni.

-Może wiesz.. tamte elfy też się mszczą za jakąś obrazę wyrządzoną im przez Pana Hrabiego i jego ludzi. Szlachciurki nie są zbyt subtelne... i nie mają w zwyczaju przepraszać, co nie?
-skwitowała Eshte wiedziona własnym, jakże ostatnimi czasy bogatym doświadczeniem. Wprawdzie obie strony jej SROGO podpadły i powinny zapłacić jej za wyrządzone krzywdy, ale wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby cały ten konflikt zrodził się z winy jaśniepaństwa przekonanego o swojej wyjątkowości. Tylko czemu, oh czemu, kuglarka znalazła się w samym środku tego bałaganu?

- O nie… tamte elfy walczą, bo hrabia postanowił przejąć we władanie ziemie, które co prawda zgodnie z prawem i obyczajem i tak są jego… ale dotąd się nimi nie interesował i godził na mizerną daninę w skórach miodzie, drewnie i wosku.- odparł Tancrist zamyślony i drapiąc się po brodzie dodał.- Co zapewne oznacza, że jego ludzie znaleźli tam u elfów coś co warte było rozpętania całej tej awantury z długouchymi… bez obrazy kochanie.- dodał żartobliwie na koniec. Następnie zmienił temat. - Myślę że powinniśmy skorzystać z okazji że mamy woźnicę i podczas tej podróży popracować nad twoim wyglądem…- poprawił okulary dodając.- … i choć trochę usunąć tatuaż z twojej szyjki.

Nie umknęło elfce to.. pieszczotliwe określenie jakim została nazwana przez Thaaneeekryyysta. „Kochanie” objęło nagłym gorącem czubki jej uszu i przyprawiło je o mocno zaczerwienienie się. Ale też obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem rzucanym znad krzywego kubka z piwem. Póki co za każdym razem jego malowanie po tatuażu kończyło się.. dziwnie, jak gdyby wcześniej maczał włosie pędzli w pyłku wróżek. Sen nie wypłukał z niej złości na czarownika, zatem ostatnie na co teraz miała ochotę, to być macaną przez tego ZDRAJCĘ. I jeszcze się przy tym cieszyć jak słodka idiotka. Brrr, okropność.

A zatem postanowiła zwyczajnie zignorować jego propozycję.
-Co takiego mógł tam znaleźć? -zapytała po krótkiej chwili milczenia, w trakcie której wlała w siebie kolejny łyk piwa -Jakieś błyskotki?

- Możliwe że właśnie to… tyle że nie takie cię interesują. Złoto… ale w postaci zarodków, diamenty ale zamknięte w skałach. Sól kamienna może…
- dywagował głośno czarownik nie zauważając na szczęście jej rumieńców.- Możliwe że pod ziemią jest coś wartego sprowadzenia tam górników i założenia kopalni w przyszłości. Bo nie widzę innego sensownego powodu na wywoływanie całej tej awantury z elfami… Nie z powodu kawałka lasu, takiego samego jak wszystkie inne puszcze.

- No tak, i to pewno jedne z tych elfów, co to są bardzo przywiązane do swoich drzew
- stwierdziła Eshte bębniąc palcami o kubek i przyglądając się Skel'kelowi robiącemu podchody do jednej z pieczonych rzep. Zaraz odetchnęła głębiej, po czym uderzyła w głośne i oskarżycielskie tony -Ale ja trochę rozumiem tych dzikusów. Też nie lubię, kiedy ktoś mi się panoszy po domu i jeszcze traktuje go jak swoją własność. A szlachciurstwu to już w ogóle się wydaje, że im wszystko wolno.
Może nie pałała wielkim uczuciem do lasów, ale za to lubiła swój domek. Może nie posiadała wielu drogocenności mogących przyciągnąć uwagę jaśniepaństwa, ale.. no, najwyraźniej coś miała, skoro czarownik przyczepił się do niej i nie chciał puścić.

- Ja też bym im współczuł, gdyby nie to że… wśród nich są czarownicy tacy jak ten elf który zaatakował twój umysł. Nie zdziwiłbym się, gdyby w owym lesie była jakaś kryjówka Pierworodnego któremu nie podoba się że władca tych ziem, zaczął się interesować okolicą jego siedziby.- zadumał się Ruchacz ponurym tonem.

Jego słowa nie spodobały się Eshte. Nie było w tym niczego zaskakującego, bo przecież zawsze dużo gadał, więc często jego wypowiedzi nie odnajdywały u niej pochwały. Jednak czym innym było bredzenie o szlachciurkach wrażliwych na każdą obrazą, a czym innym sugerowanie, że gdzieś w okolicy może się czaić Pierworodny. Ten, którego miała już nieszczęście poznać? A może kolejny pięknooki gównojad?
-Czy jedna kuglarka może być naznaczona tatuażami przez dwóch różnych Pierworodnych? -zapytała ponuro. Z jej szczęściem to te „pocałunki” Pierworodnych będzie zbierała niczym wyjątkowo parszywą kolekcję.

- Rozważając czysto teoretycznie? Tak.- mężczyzna potwierdził jej najgorsze obawy.

-I co wtedy? Będą walczyć między sobą o władzę nad ofiarą? Pierworodni nie sprawiają wrażenia chętnych do dzielenia się swoimi.. żonami - mruknęła elfka, która już po zaczerwienione czubki swoich uszu miała to całe bycie żoną. Nie miała z tego statusu żadnych, ale to ŻADNYCH korzyści! Eh, głupie były te wszystkie panieneczki wdzięczące się jak dorodne kwoki w poszukiwaniu mężów.

Eshte westchnęła ciężko i wzniosła oczy ku górze, aby zmęczonym spojrzeniem obrzucić malowaną powałę wozu. Widać to właśnie tam skrywała odpowiedzi na swoje troski ( a przynajmniej niektóre z nich ), bowiem nagle powiedziała z iskierką nadziei -Ej, a może jest to jakiś sposób na pozbycie się tych gównojadów?? Po prostu pozwolić im się nawzajem pozabijać...

- Z reguły słabszy Pierworodny nie tyka własności potężniejszego, więc… raczej będziesz cieszyć tylko tatuażem jednego z nich
. - odparł Ruchacz gasząc i tę nadzieję.- Teoretycznie mogłabyś mieć dwa, w praktyce jednak zawsze będzie tylko jedno oznakowanie na twoim ciele.

-Wolałabym nie mieć okazji do sprawdzenia, który z tych lalusiów jest potężniejszy
-zamarudziła Eshte, kiedy zwyczajowo nie odnalazła pocieszenia w słowach czarownika - No to mam jeszcze jeden bardzo dobry powód, żeby zostawić jaśniepaństwo samo z całym tym gnojem.
Mocząc wargi w pozostałościach piwa zerknęła przez okienko na przesuwający się za nim świat. Jednak szybko przypomniała sobie, jakie potwory ( w tym lubieżne niby-kapłanki ) skrywa ten świat, więc starannie zakryła go zasłonką.

- Nie trzeba było się z nimi zabierać w ogóle. Łatwiej było wejść niż teraz wyjść z tego całego ambarasu.- dodał ironicznie jej “pożal się bogom” mężuś. - No cóż.. skoro zamierzasz opuścić naszego gospodarza, to przynajmniej teraz mnie ominą uczty i bale na samym zamku.

-Przecież jeśli się szybko uwiniesz z usuwaniem tatuażu, to będziesz mógł dołączyć do Pana Hrabiego i dalej podróżować ze swoim rodzajem do zamku
- stwierdziła tylko elfka z obojętnością w głosie, która podkreślała jak bardzo, BARDZO, mało ją interesują przyszłe losy czarownika. I żeby nie pozostawić łajdakowi miejsca na żadne wątpliwości, to jeszcze przy tym wzruszyła ramionami!

Tak, tak, może i się ciut przyzwyczaiła do towarzystwa w podróży.. o ile rzeczywiście można było się przyzwyczaić do czyjegoś ciągłego gadania i krytykowania jej na każdym kroku. Mimo to czasem, tak jakby, bywało, uh, miło. Przynajmniej do czasu, aż postanowił ją ZDRADZIĆ i rzucić na pożarcie lubieżnej niby-kapłance.

- Tak. I wtedy wreszcie się wyśpię.- odparł czarownik odwracając się plecami do elfki. - Bądź co bądź pół nocy czuwałem nad tobą niepewny czy czary-mary kapłanki w pełni przywróciły cię do krainy żywych. - tu ziewnął.- A potem ciężko mi było zasnąć, gdy lepiłaś się do mnie jak pijawka.

Eshte przyglądała mu się mocno zmrużonymi ślepiami oraz wargami wykrzywionymi w rozgoryczeniu jego słowami. Ale zamiast odpowiedzieć mu warknięciem, zamiast wycelować w jego plecy wulgarnym gestem, ona tylko uniosła rękę ku burzy swych włosów. Smukłymi palcami zaczęła obmacywać miejsce po miejscu, aby odnaleźć tego domniemanego guza nabitego w lesie… którego jakoś nigdzie nie było.
-Czy to na pewno ja się uderzyłam w głowę? Bo sam brzmisz, jakby troll porządnie pomacał Cię maczugą po łbie - skwitowała złośliwie.

- Możliwie że tak się stało. Oberwałem podczas walki z trollami, z której to twój rumak umknął zabierając cię ze sobą. Ale nie zajmowałem się za bardzo swoimi ranami.- odparł Ruchacz ziewając.- Nie ma znaczenia gdzie obrywam, póki cios przeżyję. Rany da się wyleczyć później, gdy znajdzie się na to czas.

-Ale.. na pewno przeżyjesz, tak?
-upewniała się Eshte spoglądając na niego podejrzliwie, co tylko potwierdzało, że nie kierowała nią troska o dobro swojego mężusia. Jedynie zaradność i chęć trzymania się daleko od kolejnych kłopotów - Martwy nadal uprzykrzałbyś mi życie. Paniunia wmówiłaby wszystkim, że to ja Ciebie zabiłam i miałabym jeszcze więcej problemów ze szlachciurkami.

- Przeżyję… a jak będzie mi gorzej to zaciągniesz mnie do medyków, albo do kapłanki. Durgmangor w tym ci pomoże.
- powiedział uspokajającym tonem Ruchacz.- Nie martw się. Nie dam ci zrobić krzywdy. Czy to za życia, czy po śmierci mojej.
Spojrzał przez ramię i uśmiechnął się żartobliwie.- Jeśli rzeczywiście Dzikun związał nas małżeńskim węzłem przez przypadek, to nasze duchy będą też razem podążać przez wieczność. Przerażająca perspektywa, nieprawdaż?

Sztukmistrzyni Meryel nigdy nie miała powodów, aby podejrzewać bogów o jakiekolwiek przejawy sympatii wobec siebie. Talent, wprawdzie rzeczywiście NIERAZ określany jako godzien niebiańskich pałaców, zawdzięczała wyłącznie swojej ciężkiej pracy, a nie uśmiechowi jakiegoś znudzonego bożka.
Gdyby jednak miała w zwyczaju padać na twarz w modłach, to miałaby powody do podziękowania za to, że w tym momencie nie miała już żadnego jedzenia w ustach. Bo inaczej byłaby się mocno zakrztusiła po usłyszeniu tej groźby czarownika. Padłaby bez tchu na podłogę i nawet nie miałaby co liczyć na pomoc z jego strony. Co najwyżej zerwałby się, żeby znowu wykorzystać jej moment słabości i ściągnąć z niej wszystkie fatałaszki. Oh, i jeszcze posłałby po Arissę, niech też sobie popatrzy.

Jak zatem dobrze, że ogromny niesmak był jedynym, z czym elfka musiała się zmagać po tej groźbie wypowiedzianej przez Thaaneeekryyyysta. Zapewne i sam rogaty bożek poczuł nagłą potrzebę odetchnięcia z ulgą, nawet nieświadomy tego jak bliski był spędzenia wieczności na byciu ofiarą ognistej wściekłości pewnej bardzo, bardzo, BARDZO niezadowolonej kuglarki.






* * *




Cały ten gniew gotujący się w Eshte od momentu obudzenia w leżu Arissy, przyprawiał ją o poczucie wprost niewyobrażalnego GŁODU. Wczoraj zjadła posiłek przed snem i nadal była głodna. Po obudzeniu zjadła śniadanie w wozie i.. tak, nadal była głodna. Przedziwne to było, a na domiar złego takie zaspokajanie tego głodu groziło jej, o zgrozo, zaokrągleniem się! To doprawdy byłoby idealne gówno na torcie tylko ostatnich kilku dni.

Może to tamta niby-kapłanka ją głodziła, może ciało ciągle domagało się pożywienia, aby zregenerować siły utracone z winy Ruchacza i Arissy. Po prostu była nienażarta i tyle. Dlatego z zadowoleniem przyjęła zatrzymanie się całego orszaku na odpoczynek. Oznaczało to, że nie tylko mogła w końcu przestać słuchać chrapania swojego „mężusia”, ale też mogła napełnić brzuch posiłek zarządzonym przez szlachciurstwo. Drugie śniadanie, obiad czy podwieczorek - nazwa nie miała dla niej większego znaczenia. Najważniejsze, że znowu będzie mogła zatopić zęby w jedzeniu.

Posiłek jedli przy wozie, pośrodku drogi. Nie tylko ona ze swoimi towarzyszami, ale nawet szlachciurstwo rozłożyło się w podobny sposób. Oczywiście z większą ilością obrusów, miękkich poduszek, lśniących zastaw stołowych i karmiącej ich służby, lecz.. nadal pośrodku drogi.
Thaaaneeekryyyst tradycyjnie poszedł się spoufalać ze swoim rodzajem i zapewne, jak podejrzewała jego „żoneczka”, spiskować z niby-kapłanką. Zatem Eshte jadła tylko w towarzystwie Dziadunia i wróżki, a ich posiłek był iście plebejski. PLEBEJSKI! Nadal był smaczny i zaspokajał ( zapewne tylko tymczasowo ) jej głód, aczkolwiek daleko mu było do pyszności, pod którymi uginały się arystokratyczne stoły.






Krasnolud milczał przy posiłku odpowiadając jedynie niewyraźnymi pomrukami na zaczepki Trixie. Natomiast bardka trajkotała jak najęta, nie dając nikomu dojść do głosu. Jak dobrze, że wróżkom nie było obce poczucie głodu i czasem musiały nakarmić te swoje maleńkie brzuszki, bo inaczej nigdy nie przestawałaby cieszyć wszystkich swoim głosikiem.

I tak elfka dowiedziała się wielu rzeczy. Że wczoraj spadła z konia, że krwawiła z dwóch ran, jednej w boku i jednej na czole. Że była blada jak ściana, gdy Ruchacz szukał dla niej ratunku. Że Trixie była pewna, iż Eshte umrze, i już zaczęła pisać tren żałobny na jej cześć. A skoro sztukmistrzyni pokrzyżowała jej plany i jednak okazała się być żywa, to wróżka musiała skorzystać z okazji do zadeklamowania swojego dzieła, przynajmniej tej części którą już napisała. O Eshtelëi Meryel Nellithiel del Taltauré, mistrzyni iluzji i sztuk magicznych. Potężnej pogromczyni Pierworodnych, trolli i elfów. Łamaczce serc męskich i niezwykłej akrobatce w sypialni…
Tak, w niektórych miejscach Trixie przesadziła, w kilku zmyśliła i zdecydowanie ten tren wymagał wielu przeróbek nim panna Meryel zaakceptowałaby go na swoim pogrzebie. Mniej mężczyzn w jej życiu, a więcej.. cóż, jej! Jej wspaniałości, której przecież starczyło na cały hymn. Nie, nie! Na kilka hymnów! I po co właściwie czekać do jej śmierci, skoro już teraz można tworzyć wychwalające ją pieśni!

Jeszcze w trakcie podróży kuglarka odkryła z zadowoleniem, że jakieś pomocne chochliki przyniosły do wozu jej fajeczkę i sztylet. I była im szalenie wdzięczna, bo sama ani myślała zbliżać się do leża niby-kapłanki w celu odebrania swoich rzeczy. A tęskniła za nimi bardzo. Nie miałam nawet okazji nacieszyć się skrzydlatą mocą ukrytą w sztylecie, zaś fajeczka.. no, po prostu lubiła ją sobie przypalić. Tak jak teraz.

Z tej całej opowieści wróżki nie dowiedziała się niczego, co mogłoby usprawiedliwić Thaaneeekryyysta i Arissę z ich ohydnego zachowania. Nic z tego co mówiła nie świadczyło o ich niewinności i jedynie dobrych zamiarach wobec niej. Oboje nadal śmierdzieli zdradą, a ona znała ten odór bardzo dobrze. ZA dobrze.
Popalając sobie fajeczkę nad miską wyczyszczoną z jedzenia, i zaledwie jednym uchem słuchając ciągłego trajkotania wróżki, Eshte w swych myślach nie mogła zrozumieć jednego. Jak to się stało, że znowu wystawiła się na zdradę? Niech licho pali Arissę, ale czy przypadkiem nie za mocno zaczęła polegać na swoim fałszywym mężusiu? Zbyt blisko go do siebie dopuściła, skoro ta jego parszywa ZDRADA tak celnie w nią uderzyła. Czy naprawdę przez tyle lat swojego życia nie nauczyła się jeszcze, aby trzymać wszystkich na bezpieczny dystans? Szczególnie uważać powinna na ludzi i elfy. Jakoś przedstawiciele innych rasach jeszcze nie dali jej aż tak wielu powodów do trzymania ich na dystans.

Jak choćby jej obecne towarzystwo. Dziaduniowi wystarczyło dać w łapę ciężki mieszek ( na szczęście nie ZBYT ciężki ), aby przygotowywał dla niej jedzenie, powoził jej domkiem na kołach i odstraszał Marchewę. Może po dorzuceniu jeszcze kilku monet zacząłby też prać jej ciuchy, sprzątać wnętrze wozu oraz strzec jej też przez Arissą i Paniunią. Jedynie jak na gust Eshte, był nieco zbyt pobłażliwy wobec czarownika.
W przypadku wróżki nawet nie była pewna, czy Trixie w ogóle byłaby w stanie posunąć się do zdrady. Była zbyt milutka, żeby wyrządzić kuglarce jakąkolwiek krzywdę. Co najwyżej wyraziłaby swoje niezadowolenie w innych sposób, jak choćby.. niezbyt pochlebną pieśnią na cześć elfki. Drażniące, ale nie tak krzywdzące jak ostatnie występki Thaaneeekryyysta i jego wspólniczki. Nie, nie. Nie Eshte. Tej DRUGIEJ elfki. Coś czarownik szybko sobie przeskakiwał z jednego spiczastego ucha na kolejny.
Oczywiście, rozgniewana wróżka mogłaby też obsypać ją swoim pyłkiem. To już zdecydowanie byłby problemem..

To nagłe poczucie niesprawiedliwości, jak gdyby cały świat tylko czekał, aby zwrócić się przeciwko niej, wyrwało ze sztukmistrzyni poirytowane westchnienie.
Samotne podróże miały swoje wady, ale przede wszystkim miały również jedną potężną zaletę. Samotność. Nie mogła. Jej. Skrzywdzić.

Eh.. ale czy goszcząc w swej głowie tego ognistego pasożyta, rzeczywiście jeszcze kiedykolwiek miała szansę być sama?
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-09-2022, 01:47   #146
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Kuglarce nie były obce podróże w taborze wozów. I z pewnym zdziwieniem odkryła, że różnica pomiędzy taborem i orszakiem była tylko jedna - ludzie.
Ten pierwszy był domem dla poruszających się nim wędrownych artystów. Nieraz i całe, dość liczne rodziny podróżowały wozami, które wspólnie tworzyły gwarne miasteczko na kołach. Wyrastało jednego dnia w okolicach dużego miasta, by po jakimś czasie ruszyć w dalszą drogę. Trochę tak jak Eshte wędrująca ze swoją sztuką, tylko.. w zdecydowanie większym gronie.




A szlachciurki podróżowały w zupełnie inny sposób. Wprawdzie z boku ta ich wyprawa mogłaby przypominać wyjątkowo fikuśny tabor niepraktycznych, przesadnie zdobionych wozów, ale przecież jaśniepaństwo zaczęłoby omdlewać na samą myśl o używaniu tego samego słowa co wędrowni artyści. I pomimo tego, że tamci przemieszczali się z całymi swoimi rodzinami i życiowym dobytkiem, to poruszali się szybciej od tego hrabiowskiego zgromadzenia. Zapewne jednym z powodów było to, że służba nie poganiała koni do żwawszego kroku pod groźbą powytrząsania arystokratycznych kuperków rozwalonych na leżankach. Drugi powód odkryła Eshte po zaspokojeniu swojego głodu.

Kiedy ona skończyła jeść posiłek, służba dopiero kończyła przygotowywać dania dla swoich wielkich pań i panów. Talerze i sztućce musiały zostać odpowiednio nabłyszczone, warzywa wyrzeźbione w kwiaty czy ptaki, a sery potrzebowały czasu do porośnięcia pleśnią. Zaś samych dań było więcej niż jedno, z wymyślnymi i niezwykle pracochłonnymi deserkami na koniec.

A po zjedzeniu tego wszystkiego musieli jeszcze sobie odpocząć. Rozluźniali wiązania gorsetów i drzemali z brzuchami wywalonymi do góry, marnując czas pozostałych członków orszaku.
Kuglarce jedzenie już dawno zdążyło się ułożyć w żołądku, więc taka bezczynności zaczęła ją tylko niecierpliwić. A pozbawiona zajęcia, niecierpliwa Eshte była groźną mieszanką.

Próbując zabić jakoś czas, zajęła się sprawdzaniem zapięcia uprzęży na Małym Bridzie. Kilka razy też obeszła wóz, oceniając stan kół i innych elementów ważnych w podróży. Niestety ( a może na szczęście? ) okazało się, że Dziadunio zadbał O WSZYSTKO. I tak, całkiem wygodnie było mieć takiego pomocnika. Może trochę nawet ZBYT wygodnie. Biedna elfka zupełnie nie miała się czego chwycić. Nawet grzywa jej wiernego wierzchowca została idealnie rozczesana!

Było jednak coś, czego opłacony krasnolud nie mógł za nią zrobić. Czego nikt nie mógł za nią zrobić.

Wróciła do swojego wozu i pełna energii po jedzeniu oraz przespaniu wielu godzin, postanowiła zrobić z niej użytek w sposób pożyteczny i również przyjemny. Na swój sposób. Miała też nadzieję w pełni uciszyć podszepty tej drażniącej niepewności, która co jakiś czas przypominała jej, że zaledwie wczoraj nie była nawet w stanie utrzymać się na własnych nogach, a co dopiero wykonywać swoje akrobacje i tkać iluzje. Czymże byłaby sztukmistrzyni bez swoich talentów?

Jednak całkiem szybko okazało się, że Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré, Mistrzyni Iluzji i Królowa Trzymania w Napięciu, była PONAD te wszystkie kłody rzucane jej pod nogi przez jakichś bożków złaknionych odrobiny tragedii. Zresztą, nie pierwszy raz wyszła zwycięsko z ich gierek. Przecież zaledwie niedawno wygrała z klątwą demona, przegoniła i oszpeciła Pierworodnego, pokonała trolla, niezliczoną ilość razy ośmieszyła Paniunię, wyszła cało ze spotkania z dzikimi elfami, a teraz jeszcze cudownie ozdrowiała z tej słabości nałożonej na nią przez Arissę i czarownika. Jak tak dalej pójdzie, to może już jutro pozbędzie się tego ognistego babska ze swojej głowy!

Czuła się zatem.. huh, zadowolona. Było to niespodziewane uczucie, które poczuła pierwszy raz odkąd obudziła się w obrzydliwie wygodnym leżu niby-kapłanki. A i wcześniej w lesie też nie miała zbyt wielu powodów do radości. Aż do teraz.
Zarówno jej ciało, jak również magia płynąca w żyłach, współpracowały z nią i-de-al-nie. I to pomimo jawnej krzywdy wyrządzonej wspólnymi siłami Thaaneeekryyyysta i Arissy. Oczywistym było dla artystki, że tylko swojej wytrwałości mogła zawdzięczać tak szybki powrót do sił. Bo przecież, że nie tamtej dwójce.

Odetchnęła sobie głośno. Ostatnimi.. tygodniami nie miała wiele czasu tylko dla siebie, a co dopiero na treningi z dala od wścibskich oczu. Musiała korzystać z tej jakże rzadkiej okazji.
Pochyliła się zwinnie, dłońmi dotknęła podłogi i chwilę szukała odpowiednio mocnego wsparcia. Dopiero wtedy, polegając w pełni na sile swoich rąk, dźwignęła ku górze tyłek i nogi.




-Trochę przeszkadzasz - zamruczała bynajmniej nie karcąco, ale zamiast tego z nutką rozbawienia w głosie, kiedy fajkowy lisek postanowił wspiąć się po wygiętym ciele elfki i opleść się na jej wysoko zadartej łydce. Zapiszczał przy tym zwycięsko, jak wspinacz zdobywający szczyt górski.

- Wróci…- odezwał się głos i otworzyły się drzwi. Ruchacz wszedł do wozu i zamarł zaskoczony widokiem jaki zastał. Wędrując spojrzeniem po wyginającym się ciele elfki, mruknął jedynie -Gdybym cię nie znał lepiej pomyślałbym, że mnie prowokujesz do niecnych czynów. Choć… z drugiej strony, trudno powiedzieć co ci chodzi po tej ślicznej główce.
Postawił na stole dużą butelkę wina i coś jeszcze owiniętego białą tkaniną.
- Wygląda na to że siły ci wróciły, no i… cóż… wyglądasz zjawiskowo - aż ją łajdak wzrokiem rozbierał. Co z jednej strony złościło, z drugiej… pochlebiało. Ugh, czemu Esht… czemu Pani Ognia podobał się ten pożądliwy błysk w oku Ruchacza?

Byłaby fuknęła głośno w odpowiedzi na jego słowa, ale szybko uznała, że nie było to warte ryzykowania utraty równowagi. Dlatego tylko ostentacyjnie wywróciła oczami ponad zarumienionymi policzkami. Że też nie pomyślała o zamknięciu drzwi na wszystkie możliwe spusty.
-Słyszałam kiedyś od.. wędrownego barda.. jak to.. w pewnych kulturach.. -mówiła, ale jednocześnie skupiała się na swoim spokojnym oddechu, który był podstawą utrzymywania tej akrobatycznej pozycji - .. skarpeta zawieszona.. na drzwiach.. oznacza, że.. osoba za tymi drzwiami.. nie życzy sobie.. towarzystwa..

W kolejnym przejawie nienaturalnej zwinności, Eshte przerzuciła nogi nad swoją głową, przyprawiając Skel'kela o kolejny pisk zachwytu, aż dotknęła stopami podłogi. Wtedy odbiła się dłońmi i płynnym, nieco wężowym ruchem podniosła się i wyprostowała.
-Może też powinniśmy tak robić, co? -zapytała czarownika kąśliwie, jednocześnie rozcierając palcami swój bark.

- Może… ale wpierw powinnaś odnaleźć tego wędrownego barda i dopiero zacząć rozważać takie działania.- zastanowił się czarownik przyglądając się bacznie elfce.- Bowiem wiesza się nie skarpetę czy onucę, a niewieścią pończoszkę i… oznacza ona iż zajęłaś, owszem gimnastykowaniem, ale w łożu i to z kochankiem lub mężem. Jesteś pewna, że chcesz tego spróbować? Bo mnie ciężko rozeznać co do twoich kaprysów, są tak zmienne jak twój humorek.

Nagle rozmowa z tamtym bardem nabrała więcej sensu w głowie elfki mało wprawionej w rozumieniu niedomówień. Przyłapana na tej niewiedzy ( i to przez tego łajdaka! ) tylko wydęła wargi w niezadowoleniu.
-A taka zawieszona pończoszka utrzyma Ciebie z dala ode mnie? A niby-kapłankę też? Tak jak czosnek chroniący przed wampirami? -odgryzła się Eshte przymrużając złośliwie ślepia - Bo jeśli tak, to może rzeczywiście powinnam spróbować.

- Jesteś urocza gdy się peszysz. Uroczo się rumienisz, acz..
- mężuś podszedł bliżej kuglarki. Spojrzał w jej oczy przez swoje szkiełka i dodał.- … nie przeceniaj swojej urody. Nie jesteś aż tak śliczna bym miał się na ciebie rzucać jak dziki ogar przy każdej okazji.

-Ta?
-powątpiewała elfka nie cofając się ani o krok przed mężczyzną. Ba, nawet uniosła dumnie podbródek, aby spojrzeć mu hardo w oczy -To ciekawe, bo co dopiero nazwałeś mnie zjawiskową. A może się przesłyszałam i w takim razie mogę się swobodnie przeciąąąągać i wygiiiinaaaaaać..
Jak zagroziła tak też zrobiła. Zaplotła dłonie wysoko nad głową i rozciągnęła się mocno, wyginając przy tym grzbiet w zgrabny łuk -.. bez strachu, że jednak ten ogr się w Tobie obudzi?

- Nie cofam mych słów. Jesteś śliczna i zjawiskowa…- odparł Ruchacz nie odrywając spojrzenia od fiołkowych oczu elfki. Która to czuła dziwny gorąc w sobie. Paradoksalnie zaczęła podobać się jej ta sytuacja, ten wzrok pożądliwy u czarownika. Serce bić poczęło szybciej, acz to nie strach czuła. Przyjemnie wszak było tak z nim igrać, tak wystawiać go na próbę. Przyjemnie było być wielbioną przez jego spojrzenie. Jak daleko wszak może się posunąć nim ten lubieżnik pęknie, nim chwyci ją w ramiona do ściany przyciśnie, całować pocznie jak opętany?

- Nie cofam słów, acz choć ładniutkie z ciebie dziewczę, to…- trochę trudno było czarownikowi skupić się w tej chwili na tym co mówił.- … to nie zamierzam rzucać się na ciebie przy każdej okazji. Acz ty masz talent do prowokowania takich sytuacji. A może nawet w tym upodobanie?

-Twoje życie musi być naprawdę parszywe, skoro wszystko uznajesz za prowokację ze strony kobiety. I moje kuglarskie popisy, i rozmowy na balu, i wyprawę do lasu po korzonki, i przebudzenie się tego pasożyta w mojej głowie..
- wyliczała elfka bez choćby jednej nutki współczucia w głosie dla tego Ruchacza. Jak już komuś tutaj się należało współczucie, to tylko jej! Bycie pożądaną i zachwycającą artystką było niezwykle męczące.
Wyprostowała się i opuściła dłonie na biodra, dodając z niedowierzaniem - Ale przede wszystkim kłótnie ze mną! Czy dopiero jak przestanę oddychać, to Ty przestaniesz ślinić się na mój widok?

- Na pewno jakbyś przestała się prężyć w tym obcisłym stroju, to by trochę pomogło.
- wzruszył ramionami Ruchacz, po czym splótł je na swoim torsie mówiąc. - Nie uznaję za prowokację twoich.. kuglarskich popisów, acz twoje zachowanie przed dosłownie chwilką mało miało z nimi wspólnego. A poza tym… niespecjalnie się opierasz czy protestujesz, gdy cię całuję, droga żonko.
Ugh… celnie trafił łajdak jeden. Ale to przecież jego wina, że traciła głowę podczas owych pocałunków. W tym musiała się kryć jakaś magia, albo podła lubieżna sztuczka.

-No tak, przecież to nie ja wyrywałam się i krzyczałam po pomoc, kiedy siłą wynosiłeś mnie z gospody w Gównowie. Ale dla ogra to nie jest wystarczające opieranie się, co? -nareszcie uśmiech wykrzywił wargi elfki, choć niestety był on ironiczny, a nie śliczny i uroczy -Jeśli zaś nie chcesz być prowokowany -wypowiadając to słowo uniosła kpiąco jedną brew -moim treningiem, to następnym razem pukaj przed wejściem do wozu. Oszczędzisz tym sobie tych niebezpiecznych widoków.

- To nie twój trening prowokował, tylko twoje prężenie się potem.
- i teraz palec czarownika dźgnął piersi kuglarki.- A co do krzyków o pomoc, to jakoś zapominasz o tym co krzyczałaś zanim cię z karczmy zabrałem.

-Aha! Czyli jednak czasem słuchasz tego co mówię! Szkoda tylko, że dopada Cię nagła głuchota na moje prośby i sprzeciwy
-to odkrycie zabłysnęło nieco triumfalnymi iskierkami w oczach elfki, która w tym samym momencie capnęła mężczyznę za nadgarstek tej jego bezczelnej dłoni. Stanowczo zacisnęła na nim palce, po czym syknęła -Nie dotykaj mnie. Nie pomacaliście mnie już wystarczająco? Ty i Arissa?

- Czasem… ale nie jestem twoim niewolnikiem.
- burknął Czaruś spoglądając wprost w oczy elfki.- I nie muszę wykonywać twoich poleceń, czy nakazów… bo prośby jakoś niełatwo ci wyartykułować. A co do macania, to przypominam iż w lesie to ty mnie do nich przymuszałaś, a w namiocie… medycy macają swoich pacjentów podczas badań. A co dokładnie u ciebie zmacała kapłanka, to nie wiem bo nie byłem przy tym. Ale widocznie pomogło, bo nabrałaś i wigoru i bojowości.

-To będę wdzięczna, jeśli przy kolejnej okazji zainteresujesz się losem ciała Twojej nieprzytomnej niby-żony, zamiast zostawiać je na pożarcie tej fałszywej kapłance
-westchnęła ciężko kuglarka niewzruszona jego zarzutami. Ona go do niczego nie zmuszała, to za każdym razem był ten Ognisty Babsztyl. I za każdym razem mu o tym mówiła, ale.. najwyraźniej właśnie na te jej tłumaczenia czarownik pozostawał głuchy.

-Podobno uderzyłam się w głowę, tak? Tutaj -wypuściła nadgarstek mężczyzny ze swojego uścisku, aby unieść rękę i palcem wskazującym wycelować w potencjalnego guza czającego się pośród burzy jej barwnych włosów -A mimo to obudziłam się z moim ubraniem porozrzucanym po całym namiocie.. nawet bez byle gaci na moim tyłku! I nawet nie wiem co się ze mną działo, Arissa mogła się przecież posunąć do wszystkiego!

- Fałszywą? Ona nie jest fałszywą kapłanką. Sprawdziłem to… i ty mogłabyś, gdybyś wykorzystywała to czego cię nauczyłem.
- stwierdził po namyśle Ruchacz. I odparł wzruszając ramionami.- Kapłani mają… różne rytuały wymagane dogmatami bóstwa, które użycza im swojej mocy.

Elfka płynnym ruchem przesunęła rękę ku swojej twarzy, gdzie zakryła palcami oczy i pokręciła głową. On niczego nie rozumiał. I nawet nie próbował zrozumieć, a każda próba wytłumaczenia mu czegoś tak prostego, jak zwykłe poszanowanie dla niej i jej ciała, kończyła się w podobny sposób. Mniejszą lub większą kłótnią. Jaśniepański świat był tak odmienny od jej własnego, nikt tutaj jej nie słuchał. Nic zatem dziwnego, że tak wysoce ceniła sobie podróże tylko w swoim towarzystwie.

Porzuciła temat, po którym zostało jej tylko ciężkie westchnienie. Podeszła do stołu i przysiadła na krześle, a Skel'kel owinął się miękko wokół jej szyi.
-Co to? -zapytała Eshte, skinięciem podbródka wskazując na tajemniczy przedmiot owinięty w biel.

- Aaaa too… ciastka i wino. Jak już skończymy malunki na dziś, to sobie razem podjemy. - wyjaśnił czarownik zerkając przez ramię.

-Oh -szczerze zaskoczył kuglarkę, która spodziewała się czegoś o wiele gorszego od.. ciastek. Z tego powodu nadal spoglądała podejrzliwie na pakunek, w próbie odnalezienia podstępu ukrytego pod bielutką tkaniną. Aż znalazła.
-To jakieś resztki z Twojego jaśniepańskiego obiadu, tak? -uśmiechnęła się pod nosem na swoją przebiegłość i zadowolona zmierzwiła futerko na grzbiecie fajkowego liska -Nie martwisz się, że w końcu komuś wyda się dziwnym, że chodzisz jadać ze szlachciurkami, zamiast spędzać ten czas ze swoją żonką?

- Mąż zazwyczaj spędza wiele czasu ze swoją żonką. To się nazywa życie rodzinne.
- odparł ironicznie czarownik.- Tym bardziej jeśli żonka jest deczko schorowana. W takim przypadku mąż powinien zadbać o nią, nieprawdaż?

-Eee...noooo...
-odpowiedziała rezolutnie elfka. Wsparła się łokciem o blat stołu, a następnie przechyliła głowę i rozpłaszczyła policzek na swojej otwartej dłoni -Ale Ty właśnie chodzisz na obiadki do Pana Hrabiego i reszty tej zgrai pachnącej fiołkami. To o jakim „spędzaniu czasu z żoną” w ogóle mówisz?

- Czyżbyś się tak za mną stęskniła?
- zapytał podejrzliwie Thaanekryst i dodał. - Oczywiście że udzielam się towarzysko. Muszę wiedzieć co w wysokiej trawie piszczy, co byśmy byli przygotowani na niespodzianki

-Tak jak tamto przymuszone zaproszenie na polowanie, właśnie o takich niespodziankach się dowiadujesz?
-zapytała kuglarka głosem słodziutkim od rozbrzmiewającej w nim ironii. Potem dorzuciła do tego jeszcze swoje jedno prychnięcie -Przecież jeśli te węże znów będą coś dla mnie planowały, to znowu caaaaałkiem przy-pad-kiem akurat Tobie zapomną o tym wspomnieć.

- Pewnie w to nie uwierzysz moja słodka żonko, ale świat nie kręci się wokół twojego zadka. Polowanie niewiele miało z tobą wspólnego i zostałaś zaproszona na nie tylko dlatego, że Henrietta zachwalała twój triumf nad trollem. W innym przypadku nikt by o tobie nie pomyślał jednym z łowców trolli.
- westchnął czarownik wzruszając ramionami.

-To ciekawe -nie, wcale takie nie było, o czym świadczył kącik warg Eshte unoszący się w krzywym uśmieszku - Bo z tego co Pan Hrabia mówił, to powodem zaproszenia były moje spiczaste uszy, a nie mój niezwykły talent do polowania na trolle.
Niedbałym dmuchnięciem odgoniła opadający jej na twarz kosmyk włosów, których układanie tak dalece wykraczało poza jej zainteresowania. Spojrzała wtedy na mężczyznę i kiwając głową dodała -Wiesz, odnoszę wrażenie, że zaczynam lepiej od Ciebie rozumieć oślizgłość jaśniepaństwa. Podejrzewałam, że mam dar do języków.

- Wątpię…
- ocenił sceptycznie Ruchacz i pokręcił głową zaprzeczając. - Mam wrażenie, że niczego nie rozumiesz. Ale… nie ma to znaczenia. Jeszcze z dwa razy machnę pędzelkiem i uwolnię się od ciebie. Więc zabierajmy się do pracy, dobrze?
On się uwolni? Przecież to ona chce się uwolnić od niego!

Eshte zmełła w ustach kolejne słowa, które w pewnością nie poprowadziłyby do niczego dobrego. Wiedziała więcej niż się ten łajdak spodziewał. I rozumiała wszystko. Wszystko! Całą tą niesprawiedliwość ze strony szlachciurków, każdą ich intryżkę wycelowaną w jej spiczaste uszy! Łatwo było to wszystko zobaczyć, kiedy nie miało się klapek na oczach. Albo tych wyraźnie bezużytecznych szkiełek na nosie czarownika.

Z westchnieniem podciągnęła ku sobie jedną nogę i wsparła się stopą o brzeg swojego krzesła. Wygodnie zaplotła palce na kolanie, mówiąc -No.. to przysuń sobie krzesło. Ja ostatnio zbyt dużo czasu spędziłam na łóżku - cmoknęła z rozdrażnieniem i uściśliła bez powodu -Na łóżkach..

- Od kiedy to narzekasz na okazję do wylegiwania się?
- spytał ironicznie czarownik przeszukując wpierw swoje pakunki, a potem siadając obok kuglarki ze swoimi farbkami.

-Nie jestem jakaś leniwa, jeśli właśnie to masz na myśli -odparła elfka z przekąsem. Powoli zdjęła ten żywy, futrzany szal, który dotąd otulał miękko jej szyję, po czym odłożyła go na blat stołu. Tam swoim małym noskiem złapał trop ciastek przyniesionych przez czarownika, więc wyruszył na ich poszukiwanie.
-Całe to wylegiwanie się zawdzięczam gremlinom, dzikusom z lasu, Tobie i tej niby-kapłance -kontynuowała Eshte, jednocześnie przechylając głowę, żeby odsłonić przed mężczyzną tatuaż mieniący się na jej szyi. Spięła się cała w oczekiwaniu na pierwsze muśnięcie pędzla i jego palców -Zauważyłam, że przebywanie w ciągłym towarzystwie jest bardziej niebezpieczne i bardziej wycieńczające od moich samotnych podróży.

- Doprawdy… ale czyż to nie podczas tych samotnych podróży nabawiłaś się malunku na szyi?
- mruknął tymczasem Thanekryst wodząc pędzelkiem po skórze elfki. I niestety… znowu to było przyjemne uczucie. Gdy wodził pędzelkiem, gdy był blisko i czuła oddech na swoim szpiczastym uchu. Co przywodziło pokusę muśnięcia owego przez jego wargi… przynajmniej tak jej wyobraźnia podpowiadała, iż Ruchacz pewnie ledwie się powstrzymuje przed taką napaścią. No bo przecież.. jest lubieżnikiem, prawda?

-Ale ten Gównojad był w Grauburgu z powodu szlachciurstwa, którym i ja się teraz otaczam -odgryzła się kuglarka z nieco innej strony. Wszak zrzucanie odpowiedzialności i winy na innych, byle tylko daleko od siebie, było tylko jednym z jej wielu talentów. Spojrzała kątem oka na Thaaneeekryyysta zajętego swoimi macankami jej szyi -Twój rodzaj przynosi pecha innym, wiesz?

- Bo z pewnością wcześniej powodziło ci się cudownie. A te oparzenia to pewnie iluzja.
- mruknął czarownik nie zaprzestając muskania szyi elfki pędzelkiem, co nadal było przyjemne i relaksujące. - A to że twój trzosik mocno ostatnio przytył, jest z pewnością dowodem na owego pecha, co?

-Może i przytył, ale ah, jakim kosztem..!
-dramatyzowała Eshte i w tej teatralności tak się zapomniała, że nieopacznie pozwoliła opaść swoim powiekom. Nagła ciemność sprawiła, że w tej krótkiej chwili kuglarka poczuła wszystko.. mocniej. Stała się bardziej świadoma łaskoczących ją pędzi, ale przede wszystkim oddechu mężczyzny muskającego jej skórę, jego palców dotykających jej delikatnej szyi. Jego bliskości i ciepła.

Gwałtownym wzdrygnięciem „przywróciła” sobie wzrok i z powrotem stłumiła te wrażenia. Podobno wielkie damy musiały przez wiele godzin trwać w jednej pozie, aby malarz mógł uchwycić ich urodę oraz odpowiednio przeobrazić ją w coś wartego podziwiania na płótnie. Cóż, siedzenie nieruchomo nie należało to talentów sztukmistrzyni Meryel. Szczególnie, kiedy sama była tym płótnem.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-09-2022, 02:16   #147
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
- Ponoć dla wielkiej sztuki trzeba wiele wycierpieć.- odparł ironicznie Tancrist zajęty malunkami. Eshte słyszała to powiedzenie, aczkolwiek miała wrażenie że znaczyło ono coś innego, niż to co mógłby sugerować czarownik.
- Niemniej twoje cierpienia chyba się skończyły.- zmienił temat zamyślając się na moment. - Bo wyglądało na to, że siły ci całkiem wróciły. Zakładam też, że masz dość energii na czarowanie. Hmmm… według mnie przesadziliśmy z ćwiczeniami ze sztyletem. Przemiana w wywerny kosztowała nas wiele sił, a że ty szafujesz swoją mocą beztro… nad wyraz hojnie, to nic dziwnego że cię potem osłabiło.

-Nooo.. i tak cały ten pomysł z gadziną był jakby trochę nietrafiony. Znaczy, przed trollami to jeszcze bym uciekła machając skrzydłami, ale te dzikie elfy..
- rozważała elfka, w pełni czerpiąc ze swojej wiedzy taktycznej. Jakże bogatej wiedzy -One strzelają z łuków, co nie? I to całkiem nieźle. A jeszcze te ich strzały są jakieś magiczne.

- Strzała z łuku zwykle nie radzi sobie z wbiciem głęboko w ciało wywerny. Za gruba łuska. Co innego ciężka kusza. Niemniej… magiczne strzały to inna para ciżemek. Te rzeczywiście mogłyby ci zaszkodzić. W ogóle…
- zastanawiał się głośno Tancrist pieszcząc szyj… eee… marząc pędzelkiem po skórze elfki, która jakoś nie bardzo chciała by skończył malowanie.- To że był tam mag potrafiący rozpoznać piętno Pierworodnego… to źle wróży na przyszłość.

- Ot kolejny problem do kolekcji
-kuglarka tylko wzruszyła ramionami na jego złowieszcze słowa, co bynajmniej nie było dowodem na jej odwagę. Elfi czarownik ze swoimi parszywymi sztuczkami póki co sprawiał wrażenie bardziej irytującego od szlachciurstwa oraz straszniejszego od Marchewy, ale już nie od Pierworodnego.. ani od lubieżnej niby-kapłanki. Eshte byłaby całkiem się załamała i przestała wychodzić z wozu, gdyby tonęła w przerażeniu pod każdym rzucanym jej krzywym spojrzeniem.

- Jeszcze parę muśnięć… i będziemy musieli zakończyć na dziś.- odparł mag, a kuglarka odkrywała, że wcale nie miała ochoty zakończyć. Bo było to przyjemne i mogło być bardziej… ugh… nie wiedziała czy to wpływ Pani Ognia, czy może pyłek wróżki, ale myśli elfki wędrowały ku coraz bardziej “różowym” wizjom rozwoju sytuacji.

-Coraz sprawniej idzie Ci to malowanie -pochwaliła go nieopacznie. A gdyby tego było mało, to przez te przyjemne muśnięcia na skórze na moment zapomniała, że przecież rozmawia z tym łajdakiem i ZDRAJCĄ, któremu nie powinna pozwalać robić czegokolwiek przy swoim ciele.
-Obiecałeś mi jeszcze smoka na plecach, pamiętasz? I może też coś na tej ręce? -raz jeszcze prezentując swój brak talentu do siedzenia nieruchomo, elfka wyciągnęła przed siebie rękę, która pod rękawem ubrania skrywała pobliźnioną skórę - Na niektóre występy sama maluję sobie na niej różne zawijasy, tak żeby przypominały tatuaże, ale nie zawsze mam na to czas. I nie zawsze mi się chce. Więc jakieś Twoje bardziej wytrzymałe malunki byłyby całkiem przydatne, wiesz?

- Mogę przywołać dowolne malunki na twoim ciele które wytrzymają cały wieczór i po których rano nie będzie śladu. W zależności od tego jak dużo mocy poświęcę na nasycenie zaklęcia.
- to mówiąc Ruchacz pstryknął palcami i na przedramieniu elfki pojawił się smok wśród kwiatów. Po czym czarownik wzruszył ramionami.- To prosta sztuczka, którą opanowałem gdy byłem uczniem. Niezbyt wymagająca, acz trzeba mieć talent do niej. Ty preferujesz iluzje więc materialne efekty są trudniejsze dla ciebie do opanowania.

-Myślałam o czymś nieco trwalszym.. takim wiesz, przynajmniej na miesiąc
-zamarudziła elfka, choć na widok tatuażu ślepia zalśniły jej mocno, jak te wszystkie świecidełka które zajmowały tak szczególne miejsce w jej chciwym sercu. Z zachwytem przyglądała się gadzinie wijącej się na jej skórze, koniuszkami palców drugiej ręki muskała jego tatuowane łuski.
- Moje występy wymagają dużo energii i równie dużo skupienia. Nie zawsze mogę sobie pozwolić na podtrzymywanie dodatkowej iluzji pomiędzy moimi tańcami, wywijaniem obręczami i zabawami z ogniem - uznając, że powiedziała zbyt wiele i ten ŁAJDAK pewnie dopatrzy się w tych słowach jej słabości, Eshte pośpiesznie uniosła dumnie podbródek i dodała - Chociaż pewnie bym mogła, gdybym tylko bardzo chciała.

- Nie próbuj. To twoja siła. Olbrzymi potencjał magiczny. Ale i słabość, bo przywykłaś do lekkomyślnego nim szafowania.
- odparł czarownik i wzruszył ramionami.- Zwykłe tatuaże może ci zrobić każdy mistrz igieł. Trwałe tatuaże magiczne… potrafią kosztować nawet całą wieś.

-Szafowania?! - powtórzyła Eshte oburzona, po prostu o-bu-rzo-na tym zarzutem padającym z ust czarownika -I kiedy według Ciebie szafowałam moją magią, co? Oczywiście pomijając te chwile, kiedy musiałam ratować własną skórę.

Zaraz, zaraz.. czy to nie on raz za razem musiał się ratować tym swoim specyfikiem, bo przesadził z machaniem zaklęciami, albo dał się komuś zranić?! Ona przynajmniej sama się nie narażała na poturbowanie. Za każdym razem to ją odnajdywało krwiożercze niebezpieczeństwo.

- Przyglądam się twoim występom i choć zachwycające to pokazują twoją rozrzutność. A i wczoraj rano trochę za bardzo wciągnęła cię postać wywerny. Mimo że sztylet pochłaniał sporo mocy, by ją podtrzymać.- odpowiedział niezrażony jej oburzeniem Ruchacz.

-Mam dużo mocy to ją wykorzystuję - skwitowała kuglarka nawet nie starając się o fałszywą skromność. Przecież była dumna z tego ogromu magicznej energii aż skrzącej się w jej żyłach. Nie miała powodów, aby umniejszać swoją wartość.
Lekko przekrzywiła głowę, po raz kolejny ukazując swój całkowity brak talentu do siedzenia nieruchomo, i zerknęła pytająco na czarownika - Bo i co innego mam z nią robić?

- Jak zwykle omijasz sedno sprawy szerokim łukiem.
- karą za jej nieposłuszeństwo, była plamka farby naniesiona na czubek jej nosa za pomocą pędzelka przez czarownika. I jej własne zarumienione policzki. Bo zrobiło się tak jakoś… milutko? - Nie chodzi o to byś chowała swoją moc, a o sposób w jaki jej używasz. Jesteś deczko niechlujna… efektowna, ale nie efektywna. Ja, korzystając ze mojego mniejszego niż potencjału, potrafię wywołać całkiem imponujące kreacje. Ty przy każdym czarze zużywasz więcej swojej energii niż jest potrzebne.

-Nooo...
-elfka wierzchem dłoni przetarła swój nos, co jedynie zaowocowało większym roztarciem farby po jej skórze. Nie miała jak tego zauważyć, a nawet gdyby, to taki drobiazg nie byłby w stanie zaburzyć jej przekonania o własnej cudowności. Cudowności, która czyniła ją głuchą na rady tego ŁAJDAKA .
-A tańczysz przy tym swoim czarowaniu? Wyginasz swoje ciało? Może powinieneś kiedyś spróbować. Zobaczysz wtedy, że nie tak łatwo jest żonglować wszystkim jednocześnie - westchnęła ciężko, w ten przesadnie teatralny sposób charakterystyczny dla osób tak bardzo zmęczonych swoich życiowym sukcesem -To sztuka.

- Przy mojej sztuce muszę uważać na otoczenie, bo najczęściej praktykuję rzucanie czarów, gdy jakiś troll ogr czy wrogi czarownik próbuje urwać mi głowę.
- odparł ironicznie Ruchacz.- Więc zamiast skupiać się na tańczeniu, wolę… skupić się by szpony jakiegoś potwora nie natknęły się na moje ciało.
Spojrzał na kuglarkę dodając.- Ja czaruję w boju, nie na pokaz dla innych. Niemniej, podobnie jak ty, nie mogę całej swojej uwagi poświęcać tylko tkanemu zaklęciu.

Eshte.. nie poświęcała w tym momencie większej uwagi na to, co mówił jej fałszywy mężuś. Nie było to nic nowego. Nieraz kiedy zaczynał dużo gadać i wpadał w swoje tyrady, ona po prostu przestawała go słuchać. Ale tym razem było inaczej. Teraz bardziej skupiała się na pewnej.. myśli, która trzepotała w jej głowie niczym zamknięty w słoju motyl.
Kusząca to była myśli. Tak bardzo kusząca, że w końcu rozciągnęła wargi elfki w lisim uśmieszku, a w jej oczach zatańczyły rozbawione kurwiki.
-Zróbmy to - powiedziała ochoczo, nieświadoma wieloznaczności jakiej ten lubieżnik mógł się doszukać w tych zaledwie dwóch zagadkowych słowach.

- Zróbmy co? -niemniej Ruchacz wyraźnie znał ją na tyle by nie doszukiwać się łóżkowych podtekstów. Zamiast tego, zmrużył wzrok przyglądając się podejrzliwie “żonce”, jakby obawiał się że zaproponuje mu podpalenie namiotu Paniuni albo równie szaloną zabawę.

To pytanie sprawiło, że uśmiech kuglarki rozszerzył się strasznie, aż błysnęła w nim wszystkimi swoimi ząbkami. I zdawało się też, że.. taak, cała się nieco trzęsła z tego podekscytowania kotłującego się w jej smukłym ciałku.
-Ty mi pokażesz jak lepiej panować nad moją mocą, a ja.. -zamilkła dramatycznie, aby dać mężczyźnie krótką chwilę na przygotowanie się do przyjęcia jej łaskawości -Ja Ci pokażę jak tańczyć z obręczami.

Nie trzeba było nawet wspominać, jak bardzo Eshte była zadowolona ze swojego pomysłu. I to bynajmniej nie dlatego, że miała dobre serduszko i marzyło jej się zrobienie tancerza z Thaaneeekryyysta. O nie, nie. Wizja tego łajdaka próbująca wykorzystać z siebie choćby odrobinę zwinności, była warta zmarnowania czasu na słuchanie jego mądrzenia się na tematy magiczne.

- Pokażę, acz nauka nie jest konieczna. Znam dworskie tańce… innych znać nie potrzebuję.- odparł Czaruś szybko odrzucając jej tak hojną ofertę.

-Pffff, dworskie tańce -machnęła ręką Eshte, a w tym jednym pogardliwym prychnięciu zawarła całą swoją opinię o tych przedziwnych podskokach uprawianych przez szlachciurki. Nie miała o nich do powiedzenia zbyt wiele dobrego -To byłoby bardzo niesprawiedliwe, gdybyś tylko Ty mnie czegoś uczył. Rzadko dzielę się z innymi sekretami mojego sukcesu, więc powinieneś czuć się za-szczy-co-ny.

Oczywiście mówiąc „rzadko” miała na myśli, że NIGDY nie miała okazji nikogo uczyć swojego rzemiosła. Bo i po co? Żeby sobie tworzyć konkurencję? W przypadku Thaaneeekryyyst nie groziło jej, że ten zdecyduje się na rolę kuglarza, ani tym bardziej, że będzie w niej dobry. A przynajmniej będzie mogła się trochę z niego pośmiać.
Spojrzała na niego kątem oka, a iskierki rozbawienia nieprzerwanie tańcowały w jej tęczówkach -Nie zaszkodzi Ci nauczenie się czegoś nowego, wiesz?

- Ech… mogę przynajmniej… zastanowić się nad tym, jak mi pokażesz to czego chcesz mnie nauczyć.
- mruknął Ruchacz polubownie i… czule cmoknął ją w czubek szpiczastego ucha kuglarki. Przeszło to przyjemnym dreszczykiem przez jej ciało i sprawiło że przechyliła nieco bardziej głowę jakby… oczekiwała że kolejne cmoknięcie nastąpi u podstawy szyi. Odruchowo to uczyniła, dopiero po chwili orientując się co naprawdę zrobiła. Ugh… czego ją ten lubieżnik nauczył? A może to była wina Pani Ognia, że już nie w pełni panowała nad odruchami swojego ciała? I czemu ten dotyk nadal był dla niej miły? To też była wina Pani Ognia, w końcu to ten ognisty babsztyl domagał się pieszczot od Thaaneekryysta. Problem był jednak w tym, że… eehhmm… choć to ognisty babsztył kontrolował wtedy ciało Eshte, to.. obie odczuwały wszelkie doznania sprawiane przez usta i język czarownika i… istniała obecnie niewielka, naprawdę drobna pokusa by chwycić za czuprynę kocha… męż… łajdaka i poprowadzić jego usta do miejsc na ciele elfki lubiące ów dotyk. Była to co prawda mała pokusa, ale niczym giez brzęczący tuż nad uchem, irytująco natrętna.

Zamiast na kuszącej czuprynie czarownika, Eshte zacisnęła dłonie na swoich kolanach. A im bardziej Pani Ognia kusiła ją do ZŁEGO, tym bardziej kurczowo zaciskała palce. Że też tamto babsko wypełniało jej myśli swoimi lubieżnymi szeptami, chociaż zaledwie wczoraj kuglarka obudziła się z palącą wściekłość wycelowaną w niby-kapłankę, ale też i tego łajdaka! A zatem ta złość powinna nadal w niej płooooonąć, wypalać te wszystkie inne.. zachcianki.

Siedziała cała zesztywaniała, niczym bezbronne zwierzątko okrążane przez drapieżnika. Milczała, wręcz mocno zaciskała wargi, a mimo to w głowie toczyła zażarty bój. Podszepty druidzkiego pasożyta próbowała zagłuszyć własną.. litanią złości: „Thaaneeekryyyyyst jest łajdakiem, paskudnym łajdakiem i ZDRAJCĄ dogadującym się z Arissą, widziałaś głupia co Ci zrobili, co ON Ci zrobił, weź się opamiętaj. Łajdak, lubieżnik, paskudnik, zdrajca, zdrajca, zdrajca!

Nieświadomy co wywołał swoją czułostką na jej uchu, Ruchacz nadal skupił się na swoim malowaniu. A elfka nadal walczyła ze sobą. Z tym całym chaosem wywołanym przeciwstawnymi uczuciami… i kaprysami. I choć poczucie zdrady paliło ją nieco, to pokusa posmakowania przyjemności łóżkowych wcale nie ustępowała. I w tym wszystkim elfka najbardziej czuła potrzebę pokazania czarownikowi, że należy tylko do niej… że właśnie ona, Eshte powinna być dla niego najważniejsza. Tylko jak to uczynić?

W każdym razie wydawało się, że Thaanekryyst kończy malowanie na jej szyi. I może wtedy zimna kąpiel ostudzi jej własne ciało i zdusi podszepty Pani Ognia w zarodku. Bardzo bardzo zimna kąpiel.
Kuglarka tak mocno skupiała się na ignorowaniu podszeptów i zdradliwego ciepła promieniującego z ciała nachylającego się do niej czarownika, że zapomniała mrugać. I oddychać też. Siedząc sztywno i nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami wpatrzonymi nieruchomo w przestrzeń, wyglądała trochę jak.. no, opętana. Co tak właściwie nie było dalekie od prawdy.

-Ko.. ko.. -zagdakała mając problemy ze skupieniem się w tym samym czasie na mówieniu oraz walkach toczonych w swojej głowie. Przełknęła głośno ślinę i na moment przypomniała sobie o oddychaniu, bo na jednym, krótkim wydechu wyrzuciła z siebie dwa posklejane słowa -Kończyszjuż?

- Kończę kończę… wkrótce. Skoro nie potrafisz wytrzymać malowania, to jak ty chcesz sobie z tatuażami poradzić? Je się robi dłużej i nakłuwa skórę boleśnie igiełką.
- rzekł czarownik żartując i zmienił temat.- To jakie to przedstawienie planujesz uczynić w mieście. Bo chyba nie zamkniesz się tu ze mną, co?

-Tooo.. ooo.. zależy...
-zająknęła się Eshte, jakoś wcale nie śmiejąc się z żarciku “mężusia”. Ale za to doceniła zmianę tematu, bo przecież właśnie na tym się znała, na swojej SZTUCE!
Dlatego teraz dokładała wszystkich sił, aby właśnie w tym odnaleźć swój ratunek i skupić się na tym, co dodawało jej pewności siebie. Czyli na swoim kuglarskim geniuszu, a nie na jakimś tam damsko-męskim pitu pitu. To akurat za każdym razem przyprawiało ją o wielką konsternację.
-Zaleeeeeży jacy ludzie tam mieszkają - mówiła powoli, w ogromnym skupieniu - Czy ten rodzaj, który na widok elfki władającej ogniem chwyta za widły? Ten, dla którego najwyższą sztuką jest jak najgłośniejsze beknięcie? Czyyyyy może jednak będą potrafili docenić mój talent?

- To miasto. Tam się wiesza, a nie nadziewa na widły. A z ogniem trzeba uważać, zwłaszcza w uliczkach i na placach otoczonych drewnianymi budynkami.
- ocenił Ruchacz i dalej posunął się z ocenami. - Ja zaś uważam twoją sztukę za… ekscentryczną i dość… pośrodku. Inni kuglarze albo bardziej schlebiają tłumom, albo bardziej finezyjnie operują magią … i mniej w tym wszystkich… obcisłych ciuszków i tańca.
Zanim jednak zdążyła wypowiedzieć choć słowo oburzenia, dodał.- Gotowe.. koniec na dzisiaj. I miejmy nadzieję, że w najbliższym mieście są jakieś sklepy alchemiczne bądź apteki, bo nie mam już materiałów na kolejną sesję malarską.

Koniec” - to jedno słowo uwolniło Eshte z tej straszliwej mocy trzymającej ją siłą przy czarowniku. Niczym wyrwana z więzów, z powrotem smakująca wolności własnych myśli, zerwała się na równe nogi tak gwałtownie, że prawie przewróciła za sobą krzesło. Nie przejęła się tym za bardzo.
-No, a jak ich nie będzie? - zapytała sięgając ręką do swojej szyi i dłonią rozcierając skórę w tym miejscu, które co dopiero było macane przez pędzle, palce i usta tego łajdaka - Nie pomyślałeś o zrobieniu zapasów w Grauburgu, co?

- Pomyślałem… ale gdy troll przewrócił twój wozik, część moich zapasów… uległa zniszczeniu
.- westchnął ciężko Ruchacz.

-I oboje wiemy czyja to była wina, co nie? -skwitowała Eshte, bynajmniej nie mając na myśli tamtego śmierdziela pokonanego jej własnymi rękoma. No, jedną ręką. Jedną smoczą łapą -Ta trollica i jej tatusiek powinni nam zapłacić za wszystkie zniszczenia.

- Pomarzyć o monetach można, ale nie licz na zapłatę za szkody.
- stwierdził czarownik nie komentując jej sugestii. Poprawił okulary i westchnął.- Chyba się nieco położę by odpocząć. To całe malowanie na twojej szyjce było wyczerpujące. I co gorsza, kolejne będzie wymagało jeszcze więcej wysiłku ode mnie.

-Aha
- mruknęła tylko kuglarka, która z jego słów wywnioskowała głównie tyle, że skoro on planował drzemkę, to te wszystkie ciasteczka i wino były teraz tylko dla niej. W związku z tym wróciła do stołu i zaczęła rozpakowywać pakunek, aby przyjrzeć się słodkiej ofierze przyniesionej dla niej przez mężczyznę -A kiedy ruszamy w dalszą drogę? Bo może pójdę posiedzieć z Dziaduniem na koźle. Trochę dziwnie być tutaj, w środku, kiedy wóz się porusza.

- Jak tam sobie chcesz. Pewnie już niedługo wyruszymy. Wydawało mi się, że słyszałem jak twój koń był zaprzęgany do wozu.
- machnął ręką Ruchacz. Tymczasem Skel’kel kręcił się wokół kilku klepek w podłodze domku na kółkach elfki, jakby chciał je przewiercić nosem.

Eshte zdążyła wpakować sobie do ust jedno ciastko, nim jej uwagę zwróciło zachowanie ciekawskiego zwierzaka. Jako, że sama też nosiła w sobie niebezpieczne pokłady ciekawości, to zaraz przycupnęła koło niego.
-Czho tham mhasz, mhały? -zapytała przeżuwając słodki przysmak z urokiem jedzącej krowy. Palcami jednej dłoni przesunęła po tej klepce, która w tym momencie zainteresowała fajkowego liska.

I tak elfka odkryła kryjówkę. Ktoś użył magii lub noża, by wyciąć w podłodze wozu małą kryjówkę na kilka drobnych przedmiotów. Łatwo się było domyślić kto..
Nie ukrył jednak tam złota i kosztowności, tylko kilka drobnych dziwnych przedmiotów w mieszku, wyglądających jak pokręcone kawałki drzewa, kilka pokrytych znaczkami kamyczków oraz.. znajomy Eshte mieszek zawierający ulubiony tytoń Skel’kela. Ten który służył, wedle Ruchacza, do wywoływania wróżebnych wizji. Nic dziwnego, że liska tak ciągnęło do niego.

To odkrycie, przede wszystkim wieszczego tytoniu, w porę ugasiło rozpalający się w elfce gniew na bardzo konkretnego łajdaka, który miał CZELNOŚĆ zniszczyć podłogę jej wozu. Tak, Thaaneeekryyyst ją ostrzegał przed paleniem tego zielska, że niebezpieczne, blah, blah, blah, coś tam jeszcze, tak właściwie to go nie słuchała za dobrze. Tyle, że ona z chęcią zobaczyłaby swoje inne.. przyszłości. Najchętniej takie bez Pierworodnego Gównojada.

Ostrożnie i bardzo powoli, żeby nie zwrócić na siebie uwagi czarownika, z powrotem ukryła te skarby pod luźną klepką. Zagarnęła w dłonie wyraźnie zawiedzionego liska, po czym mrugnęła do niego i szepnęła mu cichutko do uszka -Później.
Podniosła się na równe nogi i wyprostowała, jednocześnie unosząc zwierzaczka wysoko nad swoją głowę.
-No chodź, maleństwo moje -zaczęła „ciuciać” do niego słodkim, ale przede wszystkim też głośniejszym tonem już słyszalnym dla mężczyzny -Pójdziemy posiedzieć z Dziaduniem, zjemy ciastka i popalimy sobie fajeczkę.

Po wyjściu z wozu zobaczyła jak stary krasnolud porządkuje okolicę, pakując do plecaka swoje garnki i upewniając się że ognisko jest porządnie ugaszona. Ignorował przy tym uparcie lawinę pytań, którymi zasypywała go podekscytowana bardka rozsiewając pyłek, gdy latała wokół niego.Na szczęście dla Dziadunia, krasnoludy były nie tylko całkowicie niewrażliwe na magię ale i dość odporne na pyłek wróżek. W przeciwieństwie do Eshte. Trixie dopytywała się o szczegóły jego licznych przygód, o których najwyraźniej wiedziała co nieco, ale krasnolud opowiadał jedynie pomrukami i “mhm”-ami nie karmiąc ciekawości upartej wróżki.

Nie tylko Dziadunio robił porządki. Wszyscy dookoła tak czynili. W tym i… Marchewa oporządzający konie i zerkający z bezpiecznej odległości na wóz kuglarki, jak i na samą elfkę wychodzą z niego.
Pod tym jego spojrzeniem ciało Eshte przeszył mocny dreszcz i zastygło na szczycie schodów sparaliżowane instynktowym strachem.
Nie.. nie wiedziała jak się zachować w obliczu tych przelotnych spotkań z koszmarem swojej przeszłości. Czy powinna go spopielać gniewnym spojrzeniem? A może lepszym rozwiązaniem byłoby wejść w rolę całkiem obcej mu elfki? Wszak znał ją pod innym imieniem niż obecnie się posługiwała, nawet kolor włosów miała inny, a i sam wóz pomalowała po swojemu. Może tylko wyglądała jak tamta!

Nijak nie mogła się teraz zdecydować. Dlatego tylko odwróciła pośpiesznie spojrzenie i zeszła po schodkach.
-Trixie, weź daj spokój Dziaduniowi -krasnolud mógł liczyć na ratunek przybywający ze strony kuglarki. Ah, czyżby? -W podróży będzie czas, aby wszystko nam poopowiadał. Czarownik poszedł spać, a ja nie mam ochoty siedzieć w środku i słuchać jego chrapania. No to posiedzimy sobie razem na koźle -zadecydowała tak po prostu. Bo i czemu właściwie miałaby się pytać? Toż to jej wóz i jej koń! Uniosła wysoko rękę i zaprezentowała biały pakunek -Mam szlachciurskie ciastka na drogę.

- Wbrew temu co mówią o nas, krasnoludach… ja lubię ciastka.
- stwierdził mrukliwy brodacz z uśmiechem na obliczu. - Pozwalam ci usiąść obok mnie podczas podróży.

Już usta Eshte otwierały się, aby skomentować ostro to łaskawe pozwolenie krasnoluda i przypomnieć mu kto tu rządzi.. ale koniec końców tylko machnęła ręką od niechcenia. Dziadunio okazywał się być najbardziej przydatną osobą w jej najbliższym towarzystwie. Karmił ją, odstraszał Marchewę, a co najważniejsze - odnalazł jej kapelusz. Tyle wystarczyło, aby kuglarka przymknęła oczy na tę jego zuchwałość.
Ten jeden raz.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29-09-2022, 18:55   #148
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wreszcie! Po tylu dniach spędzonych w dziczy i wśród drzew Eshte zobaczyła miasto. Wreszcie będzie mogła odetchnąć pełną piersią i poczuć wonie miasta. Smród rzygowin, rynsztoków co prawda nie był najwspanialszą wonią świata, ale po tym co elfka przeszła wśród drzew wydawał się nęcić.


Miasteczko Haenstradt za murami miało niską zabudowę i pełną starych kamienic, niemal zapadających się pod własnym ciężarem. Miało swój urok i było wyszykowane jak stara pudernica prezentująca swoje wdzięki przed kawalerem. Wszędzie rozwieszone proporczyki, ulice… cóż w miarę uprzątnięte. Miejscowa straż miejska miała broń i błyszczące pancerze wypucowane na błysk. Na ulice wybiegli niemal wszyscy mieszkańcy głośnymi okrzykami wiwatując na cześć gości.
Tak właśnie artystka światowej klasy, jaką niewątpliwie była Eshtelëi Meryel Nellithiel del Taltauré. Niestety łaska plebsu na kapryśnym koniu jeździ. I tego właśnie wierzchowca ujeżdżał sam Hrabia Voglstein-Craig. I to jego witał burmistrz rada miejska z gorliwością godną padalca. Niemal gotowi byli lizać mu buty, by zasłużyć na jego łaskawe spojrzenie.
I jego córeczce też. Tylko Eshte jakoś tak nikt nie witał i nikt nie zauważył. Co świadczyło o braku gustu miejscowych. Jak mogli ignorować olśniewającą artystkę jaką elfka była?!
Banda buraków.

Frustracji kuglarki nie osłodziły kolejne wydarzenia. Orszak hrabiego zajął cały główny rynek. Tam się rozłożyły wozy i obozowisko, aczkolwiek… szlachta otrzymała najlepsze pokoje w okolicznych karczmach. A Eshte… żona szlachcica, nie otrzymała takiej propozycji. Nadal musiała się gnieździć w swoim wozie! Dotąd nie było z tym problemu, ale dotąd mieszkała sama. Teraz wraz z nią gnieździł się jej lubieżny zdradliwy małżonek i wróżka która wypełniała wóz… romantycznym pyłkiem, który dodatkowo komplikował sytuację. Bo przecież to nie tak, że kuglarka czuła jakąś miętę do Ruchacza, prawda?!

Ech… pech elfki nadal trwał. Bo choć była żoną szlachcica, to nie zyskiwała nic na tym statusie. Poza bezczelnym darmozjadem zajmującym miejsce w jej wozie i łóżku.
Pocieszeniem niewielkim okazała się uroczystość na cześć hrabiego, która miała odbyć się wieczorem i zgromadzić także miejscowych widzów. Normalnie elfkę by to nie obchodziło, ale… tym razem Eshte była jedną z artystek, która miała brać udział w części rozrywkowej. Co oznaczało nie tylko zapłatę za jej trud, ale i możliwość dorobienia na datkach rzucanych przez rozbawioną gawiedź. No i jeszcze możliwość przyćmienia reszty artystów swoim występem. Bo czy ktoś mógłby pokazać lepsze widowisko niż sławna na całym świecie, Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré?


- Trzeba zwiedzić miasto, ale potajemnie. Odkryć jego sekrety w przebraniu! - takie to hasło rzuciła Trixie z typowym dla siebie entuzjazmem. Wróżka od dawna nie była w żadnym mieście i wyraźnie się tym ekscytowała. I chciała je zwiedzić potajemnie.
Trixie nie musiała długo namawiać kuglarki do swojego planu. Eshte zgodziła się szybko i chętnie z prostego powodu - uwielbiała przebieranki! Grzebanie w górach swoich ubrań, materiałów i dodatków, a potem tworzenie z nich zachwycających kreacji, było jej ulubionym elementem przygotowań do występów.
Problemem było to, że wróżce zamarzyło się przebranie, które byłoby w stanie ukryć prawdziwą tożsamość sztukmistrzyni. Takie, w którym będzie mogła zwiedzać miasteczko bez przyciągania rzeszy miłośników swego talentu. A chociaż elfka była znana światu z wielu swoich talentów i cudownych przywar, to niekoniecznie z.. subtelności swojego gustu. Ubierała się w taki sposób, aby zwracać na siebie spojrzenia, a nie.. unikać ich. Bo i jak mogłaby to zrobić? Jej charakter był zbyt wielki, żeby go ukryć pod byle kapturem albo kapeluszem.
Jakże Eshte mogła ukryć swoją eshtowatość? Swoje.. eshtestwo?

Czerń. Czerń była odpowiedzią. Kuglarka nie poszukiwała inspiracji w cierpieniu, a zatem nie miała w zwyczaju ubierać się w posępne ciuchy. To właśnie te barwne piórka wyróżniały ją na tle szlachciurków i półnagich tancerek. Była pstrokatą papugą, a nie mrocznym krukiem! I właśnie dlatego nikt nie będzie się spodziewał sztukmistrzyni Meryel w czerni.

Świecidełka i ubrania były jedynymi uznawanymi przez nią pamiątkami. Tak, najczęściej zabierała je sobie sama, bez wiedzy właścicieli, ale dzięki temu była teraz w posiadaniu niemałej kolekcji ubrań. Znalazła wśród nich kilka w różnych odcieniach czerni, podebrała też jakiś fatałaszek z garderoby czarownika. Narzuciła to wszystko na siebie, spięła się w talii pasem, pstrokate włosy ukryła pod kapturem. I z trudem poznała samą siebie w lustrze.


A że wyglądała jak świeżutka wdówka pogrążona w żałobie? Cóż, czyż nie lepiej być wdową niż żoną, nawet fałszywą, takiego łajdaka i ZDRAJCY?


Wymknęły się z obozu, bez Dziadunia. Trixie słusznie argumentowała, że stary krasnolud by je spowalniał i za bardzo się rzucały w oczy. Toteż wymknęły się bez niego. Bo w mieście kto mógłby złapać tak nieuchwytnego ducha jak Eshte? Miasto było żywiołem kuglarki. Tu czuła się jak w domu przemierzając uliczki wraz z trajkoczącą ciągle i wiecznie zachwyconą wróżką.
Co prawda mijane osoby spoglądały często gapiły się w kierunku elfki i wróżki, ale… pewnie z innych powodów. Bo przecież nie mogła ich interesować energicznie przemierzająca uliczki przekomarzając się z rozentuzjazmowaną wróżką “wdowa pogrążona w żałobie”.
Elfce jednak umykały szybko te spojrzenia, bo nikt jej zaczepiał podczas tej wędrówki przez uliczki miasta. A to było ciekawe. Mimo swoich rozmiarów miało dużo ciekawych sklepików, głównie z powodu tego, że w mieście była spora społeczność gnomów. I Eshte zauważyła kilka sklepików alchemicznych, co przypomniało jej o Ruchaczu. Co prawda wolała o nim nie myśleć za bardzo, ale skonfiskowała części jego garderoby przypominała mu o fałszywym mężu. W tym czarną tkaninę którą maskowała swoje oblicze, tkaninę przesiąkniętą jego pachnidłami. Zapach czarownika zdawał się elfkę otaczać i… było to miłe uczucie. Bądź co bądź, był to przyjemny dla niej zapach i dodawał jej otuchy, wbrew wszelkiemu rozsądkowi.


Zwiedzanie miasta było przyjemnym doświadczeniem dla Eshte, zwłaszcza w towarzystwie rozentuzjazmowanej wróżki latającej dookoła niej. Samo Haenstradt miało wiele do zaoferowania kuglarce, będąc miasteczkiem na przecięciu szlaków handlowych. Stroje, tkaniny, przyprawy, błyskotki… to wszystko było w zasięgu ręki dla zamożnej osoby. Na szczęście, elfka nie musiała ostatnio narzekać na brak funduszy. Choć ostatnie dni nie były dla niej fortunne, to pod względem finansowym… cóż, nie mogła narzekać. Co jednak nie oznaczało, że kuglarka zamierzała wydawać na prawo i lewo ciężko zarobione pieniądze. Eshte bowiem dobrze wiedziała, że po czasach dobrobytu może nadejść okres posuchy. I trzeba było mieć coś wtedy w zanadrzu. Co nie oznaczało, że nie mogła połazić z wróżką od handlarza do handlarza, popatrzeć na towar i wyrazić swoje zdanie na temat jego jakości. Wszystko w ramach zwiadu oraz… eeemm… odgrywania roli wdowy w żałobie, oczywiście.
Nagle, coś zaczęło się dziać. Szyja elfki na karku ni to pulsowała, ni to swędziała. Było to dziwne uczucie, które rosło gdy obierała jeden konkretny kierunek. Jakby coś, ciągnęło ją ku konkretnemu miejscu. Odruchowo przesunęła palcami po skórze w miejscu w tego dziwnego uczucia.
No tak, dotykała opuszkami tatuażu, zrobionego przez Pierworodnego i zmienionego przez Ruchacza. Eshte nie wiedziała co się dzieje, ale już dość przeżyła by wiedzieć co to oznacza… kłopoty. Niestety Trixie inaczej podeszła do sprawy.
- Mistyczna intuicja! Coś cię przyciąga. Zapewne ukryty skarb! Magiczne klejnoty! Naszyjniki! Magiczne tomy! -
A raczej jakiś potwór. Eshte nauczona doświadczeniem przewidywała najgorszego z nich. Samego Pierworodnego. Dlatego wolała raczej się oddalić, niż przybliżać do źródła zagrożenia.
Wróżka na odwrót, mimo że nie grzeszyła odwagą, to wizja przygody i potencjalnych skarbów całkowicie zaćmiła rozsądek małej wróżki. Ostatecznie udało się Eshte wypracować kompromis. Podejdą nieco bliżej, by pulsowanie było wyraźniejsze, a potem… elfka wskaże kierunek, a wróżka poleci sama na zwiad. Poleci wysoko, by nie napytać sobie biedy.
A kuglarka na nią poczeka.


Czekanie okazało się udręką dla kuglarki. Ale co jej pozostało w tej sytuacji? Oparta o ścianie powtarzała sobie w myślach że nie powinna ulegać żarliwym namowom Trixie. Co w ogóle sobie myślała pozwalając jej na tą wycieczkę? Sytuacji nie poprawiał niepokojąco pulsujący i swędzący tatuaż. Wrażenie było na tyle mocne, że Eshte się niecierpliwiła i martwiła. A może… a może coś się ciekawskiej wróżce stało? Może została zauważona? Złapana? Zabita?
Trudno było powiedzieć co taki Pierworodny może jej zrobić, ale z pewnością nic przyjemnego. A jeśli się do niego ślini w uwielbieniu, tak Eshte nieraz robiła?
Niełatwo było kuglarce czekać opierając się o ścianę budynku w wąskiej pustawej uliczce. Niełatwo było czekać, niełatwo było się nie martwić o jej bezpieczeństwo. I co… jeśli jednak coś się Trixie stało? Co miała zrobić w takiej sytuacji? Ruszyć jej na ratunek? Zapomnieć o niej i uciec z podwiniętym ogonem? Szukać ratunku? U kogo?
Tylko jedna osoba przychodziła elfce na myśl… Ruchacz. On niestety był tylko mógłby pomóc.
On i… Dziadunio też. Może powinna wpierw Dziadunia poprosić o pomoc? Kusiło to kuglarkę, niemniej rozsądek podpowiadał że najlepiej wziąć do pomocy obu i każdego kogo by się dało zwerbować.
No i … ile ma jeszcze czekać na powrót Trixie? Kiedy stwierdzić, że już dość czekania?
Tej decyzji nie miała okazji podjąć. Ktoś inny ją uprzedził.

Marchewa.
Szedł powoli uliczką, uzbrojony i nerwowo się rozglądając na boki. W pełnym rynsztunku niczym przywódca wojskowy. I nie był sam. Za nim podążała trójka okutych zbroje najemników. Wyglądali na doświadczonych rębajłów. I trochę nie pasowali do Marchewy. A przynajmniej to tego, którego znała kiedyś.
Wskazał palcem na opierającą się o ścianę wdówkę i rzekł.
- To ona.
- Dobra…- skinął głową mężczyzna z kozią bródką i rzekł do Eshte. - Ej ty… albo pójdziesz w pęta po dobroci. Albo i tak zostaniesz skrępowana… ale z obitą buźką.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11-12-2022, 00:15   #149
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nie było na tym świecie takiej mocy, dzięki której Marchewa mógłby rozpoznać kuglarkę w tej wdówce. Nie było! Wszak tyle trudu włożyła w swoje przebranie, aby całkiem nim ukryć swoje eshtestwo i od stóp po głowę ubrała się w czerń. W czerń! Nie rozpoznałaby jej nawet własna matk.. eee, no, nawet własny fałszywy mąż. A co dopiero ten mężczyzna, który znał ją z innych czasów, z innego miejsca na świecie, z innego imienia i z innych.. włosów.
A może poza polowaniem jako Srebrny Jastrząb, Marchewa dorabiał sobie na boku jako zwykły bandyta? I pech chciał, że akurat ze swoimi kompanami-zbirami upatrzyli sobie akurat ją na ofiarę! Może to wszystko było tylko parszywym zbiegiem okoliczności!

-Kłopoty. Znajdź Thaaneekryysta. Albo Dziadunia -wyszeptała Eshte półgębkiem do swojego futrzanego kołnierza, niewiele mniej eleganckiego od tych zdobiących kosztowne płaszcze arystokratek. Tyle, że w miejscu ich zezowatych kulek ze szkła, ten miał sprytne oczka błyszczące życiem.

Potem zesztywniała z lęku przed tym, co mogło oznaczać to źle zapowiadają się spotkanie, elfka odepchnęła się od ścianu budynku. A chociaż inny mężczyzna jej groził, to jej spojrzenie skupiało się na tym ognistowłosym osiłku kroczącym uliczk,ą niczym koszmar powracający z jej przeszłości. Łatwo byłoby po prostu.. poddać się temu paraliżującemu strachowi, który uczyniłby z niej królika zastygłego na widok zbliżającego się drapieżnika. Jednakże Eshte była bardziej kłótliwa od zwykłego gryzonia, nawet w takiej sytuacji.

Zatem trzymając się swojej roli, postanowiła skorzystać z tego, co wiedziała o wysoko urodzonych panieneczkach. Wciągnęła w płuca powietrze, po czym zakrzyknęła głosem wściekłym i władczym jednocześnie -Jak śmieeeesz mi grozić! Czy Ty wiesz kim JA jestem?!
Głosem, którego drżenie mogła usprawiedliwić złością gotującą się w jej ciałku. A nie strachem.

- To wiedźma, która odrodziła się z płomieni. Pewnie Pierworodna. - wyjaśnił Marchewa nerwowo zwracając się do swoich towarzyszy.- Bo kto inny?
- Pierworodna… pewnie dużo jest warta. Nawet jeśli nie jest Pierworodną. Takie drogie ciuszki ma na sobie… ktoś z pewnością zapłaci okup za nią.- ocenił chłodno mężczyzna z kozią bródką, podczas gdy jego dwoje towarzyszy zachodziło obecnie metaforycznie “przypartą do ściany” elfkę z obu stron, by odciąć jej drogi ucieczki.
Skel’kel ześlizgnął się z szyi kuglarki i ruszył by sprowadzić pomoc. Na szczęście bandyci nie zwracali na zwierzaka uwagi.

Pi.. Pierworodna?!
Tym jednym słowem Marchewa zdołał wytrącić elfkę z równowagi. Obrażano ją już na wiele sposobów i w różnych językach, ale jeszcze nigdy, NIGDY nie przyrównano jej do jednego z tych gównojadów. Na dodatek jakoś tak.. nawet nie brała pod uwagę, że istnieją kobiety tego rodzaju. Pewnie dlatego, że osobiście miała do czynienia tylko ze “swoim” Pierworodnym.

- Niech tylko MÓJ MĄŻ o tym usłyszy, a będziecie żałować, że sami nie potraficie odradzać się z ognia! -pogroziła im całkiem przekonująco, bo i czarownik potrafił być przekonująco straszny. Ale czy nie miała przypadkiem być wdówką? Czy nie o tym świadczyła ta cała czerń? Eh, może była jedną z tych wdówek, co to zaraz po pogrzebie znajdują sobie kolejnych mężów. Bardzo w arystokratycznym stylu.

-Ale skoro to na błyszczących monetach wam zależy.. -Eshte spojrzała po zbirach powoli zagradzających jej drogi ucieczki, po czym krzyknęła do jednego z nich -Łap! Kup sobie coś ładnego!
I machnęła ręką w jego kierunku, co zaowocowało złotawym deszczem monet wyrzuconych z jej długiego rękawa. Czyżby zachłanna sztukmistrzyni gotowa była rozstać się ze swoim zarobkami w celu ratowania własnej skóry? Czasem. Ale najczęściej takie monety były zaledwie iluzją, za którą kryły się niespodzianki wybuchające gęstym dymem.

- Nie tak się umawialiśmy! - na szczęście dla elfki, jej porywacze nie byli ze sobą zgodni. Marchewa wpierw bowiem zaprotestował, a potem wrzeszczał. - Mieliśmy ją złapać, a potem zabrać do Inkwizytorów Peruna by ją poprawnie spalili, a nam zapłacili za złapanie wiedźmy.

- Głupiec… dla męża może być więcej warta.
- odparł gniewnie mężczyzna z kozią bródką. Nie byli skupieni na niej, gdy elka rozsypała “monety”. Zgodnie z przewidywanie, zbir rzucił się na nie. A pochwyciwszy je palcami poczuł jak eksplodują wypełniając część uliczki gęstym dymem. Sztuczka idealna na efektowne wejście jak i zejście ze sceny. W tym przypadku kuglarka schodziła uciekając w dym i po drodze odpychając gwałtownie skołowanego najemnika.

Krztusząc się lekko wyszła z oparu i rzuciła biegiem wprost przed siebie. Była na jednej z tych ubogich uliczek w gorszej części miasta. Tutaj częściej niż patrol straży można było napotkać rzezimieszków. Tutaj nikt nie pomagał napadniętym. Nieliczni świadkowie napaść na artystkę już pochowali się w domach nie chcąc mieć z tym zdarzeniem nic wspólnego. Doprawdy… kiepską okolicę sobie wybrała wróżka na szukanie “skarbu” który wskazywał tatuaż na szyi Eshtelëi. I kiepski czas… a tego elfka nie miała za wiele na rozmyślania.

Bandyci i Marchewa po otrząśnięciu się z szoku związanego z jej efektowną ucieczką już rzucili się w pogoń jej tropem. Trudno nie mieli, wszak przez następne pięć metrów była prosta droga. Potem dopiero następowało rozwidlenie.

Elfka zwolniła kroku, ale tylko na tyle, by spojrzeć za siebie i cisnąć czymś w kierunku zbirów. Nie, nie, tym razem to nie kolejne dowody hojności tej wdówki posypały się z rękawa jej żałobnej kreacji. Ale i ta mała kulka ślicznie błyszczała lecąc w powietrzu, jednak nim zdążyła spotkać się z mężczyznami, Eshte pstryknęła mocno palcami. Wtedy kuleczka wybuchła, tworząc przed nimi kurtynę z wolno opadających drobinek mieniących się złotem. Kuglarka nie była niszczycielską siłą jak Pani Ognia. Ona polegała na zaskakiwaniu swoich przeciwników coraz to nowymi sztuczkami i wykorzystywaniu zamieszania do ucieczki.

Tak jak teraz, gdy pod wpływem drugiego pstryknięcia palcami te magiczne ziarenka zaczęły wybuchać. Nie jakoś straszliwie, nie były w stanie niczego rozsadzić ani podpalić. Ale za to wybuchały głośnymi hukami i mocnymi błyskami tuż przed oczami grupki mężczyzn.






Tej samej sztuczki użyła przeciwko grupce gremlinów napotkanych w grauburgowych zamku. A oni nie byli jacyś lepsi, co nie? Paskudni, zapewne też śmierdzący i chcący wyrządzić jej krzywdę. Tym razem Eshte nie miała czasu unosić się dumą przed czarownikiem, bo oczywiście nawet go tutaj nie było, żeby pomóc własnej fałszywej żonie. Typowe. A zatem korzystając z dezorientującej mieszanki hałasu i błysków, na rozwidleniu wybrała jedną z uliczek i rzuciła się w dalszą ucieczkę.

Za sobą słyszała krzyki wściekłości i gniewu. Osłaniając się tarczami bandyci polujący na nią okazali się wytrwalsi i odważniejsi od owych goblinów, a choć dystans pomiędzy kuglarką a nimi się zwiększył, to Marchewa i jego wspólnicy wciąż siedzieli jej na ogonie. Przed sobą zaś miała ślepą uliczkę, cóż… prawie ślepą. Było trochę skrzyń, trochę beczek piętrzących pod budynkiem i… otwarte okno jednego z domów, do które zwinna akrobatka mogła dosięgnąć tanecznym wyskokiem wykorzystując do tego ową piramidę gratów, ale które był poza zasięgiem ciężkozbrojnych wojów. Jedyny jej ratunek w tej chwili.

Jęknęła sobie w duchu na samo wyobrażenie tego, co mogła zastać w środku. Z pewnością w takiej parszywej, zapomnianej przez świat okolicy, nie miała się co spodziewać ładnego i pachnącego schronienia. Ani miłej i nieco groźnej gospodyni, taką co miotłą pogoni męską zgraję, a samą biedną elfeczkę poczęstuje chlebem świeżo wyciągniętym z pieca. Eh!

Sytuacja nie do końca pozwalała Eshte wybrzydzać. Zatem złorzecząc pod nosem na niepraktyczność długiej sukni, z rozpędu wskoczyła na beczkę, potem na skrzynię i na jeszcze jedną. Tak wysoko, aż mogła w końcu sięgnąć okna. Nie mając wiele czasu na ocenianie wnętrza i ewentualne porzucenie tego pomysłu, elfka po prostu wskoczyła do środka.

Nie była to najlepsza akrobacja w życiu sztukmistrzyni i być może nawet bandyci mieli okazję podejrzeć bieliznę artystki, gdy wskakiwała do środka. Choć raczej tym nie musiała się martwić. Jedynie co słyszała za sobą to werbalne “rzucanie mięsem” z powodu uciekania zdobyczy, a nie gwizdy podziwu z powodu jej zgrabnych nóg.
Lądowanie było mniej udane. Eksplozja białej mgły wypełniła jej pole widzenia i sprawiła, że zaczęła kichać. Nie zobaczyła co prawda, gdzie wylądowała, ale usłyszała że sama nie jest. Bo znów krzyczano na nią. Ale trzeba przyznać, że owe głosy miały powód do wściekłości.

Eshte z impetem wskoczyła prosto na ławę z workami mąki, które rozrzuciły swoją zawartość w powietrze. Dwójka mężczyzn i kobieta szykowali się tu do pieczenia… ciast lub chlebów. I na ławie w którą elfka uderzyła stopami, stały otwarte worki z białą pszeniczną mąką. Teraz ta mąka rozsypała się po całej kuchni, po stołach i tym co na nich leżało. I oczywiście po całej elfce, która z wdowy w kirze zmieniła się bladą pannę młodą.

- Co ty tu robisz! Co ty sobie wyobrażasz kobieto ?! Nasza mąka! Jesteś nam winna pieniądze! - krzyczeli do niej wymachując wałkami (na szczęście nie sięgneli po leżące na stole noże). Tymczasem na dole słychać były łupnięcia. To pewnie Marchewa i jego banda dobijali się nie planując zrezygnować ze swojej zdobyczy.

-Za… -zaczęła Eshte, jednak gramoląc się z ławy wzbiła kolejne kłęby mąki, które wpadły jej do otwartych ust i wywołały mocny kaszel. Trochę się przez to zapłakała, więc całkiem nieświadomie zaczęła wyglądać dość.. żałośnie.
-Za.. khe khe.. zapłacę! Za wszystko! I jeszcze kupię zapas chleba! I ciast! -ciężkie czasy wymagały sięgania po równie ciężkie środki, więc chciwa kuglarka była gotowa nawet rozstać się ze swoimi ciężko zarobionymi monetami. Odruchowo chciała otrzepać ubranie, ale nie miało to większego sensu. Mąkę to chyba miała w uszach oraz, w jakiś niewytłumaczalny sposób, także w gaciach.

-No ale jeśli tamci mnie znajdą i zabiorą, to nie zobaczycie nawet jednej monety. Trochę byłoby szkoda, co? -mówiąc to rozglądała się gorączkowo po wnętrzu, poszukując kolejnego sposobu na ucieczkę przed zbirami.

- To płać.- odparł postawny mężczyzna, z blizną na podbródku i przerzedzonymi włosami wyciągając dłoń. Najwyraźniej obietnica zapłaty nie robiła na nim takiego wrażenia, jak zapłata z góry.

Tymczasem kobieta chwyciła go za ramię.
- Głupiś… co ci po pieniądzach jak będziesz obity lub martwy. Pewnie jakaś złodziejka z niej, możnego okradła i jego ludzie ją ścigają. Chcesz nas narazić na gniew szlachcica dla paru monet, które i tak nam odbiorą? Nie warto.- rzekła chowając się za rosłym mężczyzną. Drugi korpulentny dodał.- Za chwilę drzwi nam wyważą. Lepiej się pospieszyć i otworzyć, a co potem… bogowie rozstrzygną.
- I co? Będą tu nam zbiry z tą kobietą bawić się w pościg i więcej szkód narobią?
- burknął mężczyzna z blizną do grubaska, a ten dodał strachliwie.- Nie wiem co uczynić, ale wiem że lepiej zrobić coś szybko.

-Niejestemżadnązłodziejką!
-sprzeciwiła się Eshte spanikowanym piskiem. I tym razem nawet mówiła prawdę, bo rzeczywiście Marchewa i spóła nie gonili jej z powodu skradzionego mieszka.
Jako że Ten-z-blizną sprawiał tutaj wrażenie głównego piekarza oraz najwyraźniej podzielał jej uwielbienie do pieniędzy, to swoje dalsze słowa dobierała właśnie dla niego -Te parszywe ZBIRY chcą mnie porwać i domagać się okupu od mojego męża. Od mojego BARDZO bogatego męża, który hojnie odwdzięczy się za pomoc jego żonce. On i caaaaaaały orszak. Wiecie ile to sprzedanego chleba?! Ile zapasów mąki?! Wystarczy tylko, że pokażecie mi którędy mogę uciec!

W tym momencie sama doskoczyła do okna, z którego co dopiero wskoczyła do środka. Może właśnie tędy powinna uciec? Bandyci na pewno nie będą się tego spodziewali! A może innym oknem? Albo na dach?!

- Z pewnością te typki na dole też mają podobną historyjkę do opowiedzenia.- odparł piekarz z blizną przyglądając się Eshte.- I podobne obietnice w zamian za pomoc, ale za puste słowa nie kupię chleba. Jeśli chcesz wsparcia od nas, to daj coś konkretnego. Z pewnością bogata szlachcianka może poświęcić część swojej biżuterii.

Tymczasem grubasek ruszył do drzwi znajdujących się na dole budynku.
- Zagadaj ich jakoś… przez chwilę.- krzyknął do niego mężczyzna z blizną, a kobieta za nim syknęła.- Ja bym jej nie ufała, szlachetnie urodzeni są wszyscy tacy sami. Obiecują wiele, a potem nasyłają żołdaków i obijają ci plecy. Nie mieszajmy się w to…

Co za ironia losu. Eshte właśnie spotkała kobietę, która myślała o szlachcicach tak samo jak ona sama. I ten fakt w tej chwili obracał się przeciw niej. Nie miała jednak wiele czasu na rozważenie go, bo cofnęła się do okna by ocenić odległości i swoje możliwości.

Przeskoczenie z jednego okna na drugie oczywiście nie wchodziło w rachubę. Głównie dlatego że były zamknięte od wewnątrz i nie do sforsowania od tej stronie. A na wąskim parapecie długo by się nie utrzymała. Wejście na dach… ugh… byłoby bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Gorzej, że Marchewa i jego sługusy z pewnością by ten pokaz zwinności zauważyli, bo jeszcze nie weszli do środka.

Elfka wydęła lekko wargi niepocieszona roztaczającymi się przed nią rozwiązaniami. Nieczęsto się zdarzało, aby rozstanie ze świecidełkami okazywało się najlepszym wyjściem z tak okropnej sytuacji.
Za namową wróżki przebrała się za jaśniepańską wdówką, a to, jak dobrze zauważył Ten-z-blizną, było również związane z przyozdobieniem się świecidełkami. I właśnie teraz ściągała z palców dwa pierścienie, mocno przyprószone mąką jak i cała Eshte, ale z wyraźnie odznaczającymi się cennymi kamieniami. Oczywiście, że nie jej własność.

- Jak już będzie po wszystkim, to moi żołdacy zajmą się tamtą zgrają, a nie piekarzami o dobrych sercach - skwitowała oddając mężczyźnie świecidełka, które miały uczynić ich serca większymi.

Piekarz ocenił daninę i schował pierścienie do mieszka przy pasie, skinął głową ku elfce i poprowadził ją do drzwi znajdujących się po drugiej stronie pomieszczenia. Innych niż te przez które wyszedł grubasek.
- Za nimi jest sypialnia, tam zaś za szafą którą da się przesunąć jest wąski korytarz ze schodami prowadzącymi na stryszek i są lufciki prowadzące na dach. Nie powiemy im o tajnym przejściu, ale powiemy że weszłaś do mojej sypialni. Więc pewnie w końcu znajdą te tajne przejście. Nie marnuj więc czasu.- rzekł beznamiętnym tonem.

-Mam.. przesunąć szafę?! -upewniła się elfka z powietrzem wciśniętym głęboko w płuca. To sobie kupiła za DWA pierścienie? Szafę, którą będzie musiała sobie SAMA przesunąć?!
Pośpiesznie otworzyła drzwi, aby przekonać się z czym miała do czynienia. Może nie była to jedna z tych masywnych szaf, wokół których trzeba było budować całe domy. W końcu Ten-z-blizną był piekarzem, więc raczej nie posiadał ogromnej garderoby wymagającej przechowywania w równie ogromnym meblu, prawda? Prawda?!

- Tylko wygląda na ciężką, tak ma wyglądać. To wejście do kryjówki zrobionej przez kupca który opłacił budowę tej kamienicy nakazał zbudować tajne przejście na wypadek napaści na miasto. W rzeczywistości nawet dziecko zdoła ją przesunąć.- oby te słowa piekarza były prawdziwe, bo szafa wyglądała na solidną i ciężką. I drogą w porównaniu z resztą mebli, które były proste i zgrzebne. Wchodząc do sypialni elfka zauważyła nowy problem. Zostawiała bowiem za sobą biały ślad z mąki. Niczym trop.

-Aha, aha - kiwała tylko głową Eshte, jednocześnie poklepując się mocno dłońmi po swej kreacji, próbując przywrócić jej dawną żałobną barwę. A chociaż zdołała wzbić sporawe kłęby bieli, to jakoś wcale nie przestawała być pokryta mąką. Właziło to to głęboko w materiał i.. cóż, nie tylko.
Podskoczyła też kilka razy w miejscu, aby jeszcze tym sposobem się otrzepać i zostawić u swych stóp jeszcze trochę białego proszku. Cóż, nie mogła za bardzo zrobić niczego więcej. Przecież nie rozbierze się i nie będzie uciekała nago przez całe miasto!

-No to zobaczmy - zacierając dłonie podeszła szybko do szafy. Zaparła się o jej bok, aby ją przesunąć, według słów mężczyzny, z wręcz dziecinną łatwością. Z początku szło ciężko i trudno, ale potem mężczyzna pokazał jej kierunek z którego powinna pchać i wtedy szafa, choć z pewnym zgrzytem, szybko zaczęła się przesuwać odsłaniając ukrytą szczelinę w ścianie. A i elfka nabrała nagle sił, słysząc kroki ciężkich buciorów na schodach. Marchewa zbliżał się razem ze swoimi łotrami.

Jak smagana pasem po tyłku, Eshte przestała spoglądać podejrzliwie w odkrytą szczelinę i zamiast tego po prostu się w nią wcisnęła swoim zwinnym ciałkiem. Nie miała innego wyboru jak zaufać piekarzowi, że jest to rzeczywiście ukryte przejście na dach, a nie, dla przykładu, jego mroczny loszek do więzienia kobiet. Jak to było? Schody, stryszek.. i lufcik na dach?

Zasunęła pospiesznie szafę, rozejrzała się… i z ulgą dostrzegła schody prowadzące na górę! Reszta nie była ważna w tej chwili. Biegiem ruszyła do schodów i szybko po nich, zanim tamci odsuną szafę, bo biała ścieżka mąki zdradzi im drogę.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 11-12-2022 o 00:26.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05-01-2023, 02:01   #150
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Strych jak to strych, zakurzony z pajęczynami, zagracony. Lufciki całkiem duże, ona się na pewno przeciśnie, jej prześladowcy być może. Wdrapać się do nich łatwo i…ugh… efka spojrzała z żalem na swoje śliczne buciki. Obcas za duży. Nawet tak zwinna akrobatka jak ona, nie poradzi sobie z takimi szczudłami na zapewne pokrytymi śliskimi dachówkami dachu.

Eshte nie miała wiele czasu na rozmyślania w trakcie ucieczki, jednak w swym pośpiechu zdołała wyrwać krótką chwilę na.. westchnienie sobie z żalem. Pierścienie, teraz buty.. ile jeszcze elementów garderoby będzie musiała stracić, nim ją samą stracą z oczu Marchewa i jego ludzie?! Co jeszcze będzie musiała poświęcić ?!
Z niecierpliwością w ruchach poluzowała wiązania butów, zsunęła je z nóg, po czym, nie mając innego wyboru, porzuciła je na stryszku. Przynajmniej pozbawiona obcasów mogła w pełni wykorzystać swoje akrobatyczne talenty, którymi przecież przewyższała te goniące ją ogry. Zresztą, miała jeszcze niejedną sztuczkę w rękawie.

Zręcznym gestem ręki wzniosła przed sobą własne odbicie. Białe, tak jak teraz prawdziwa kuglarka, ale zdecydowanie bardziej niewyraźne od oryginału. Widmo jej samej, ale czy robiło to aż taką różnicę na mrocznawym stryszku? Na pierwszy rzut oka może i mogła zmylić ich oczy, jednak prawdziwym celem jej życia była rozsadzenie swojego widmowego ciałka w kolejną serię błyszcząco-hałasującego pyłu. Może jak odpowiednio dużo razy wybuchnie im czymś w gęby, to w końcu zrezygnują?

Dopiero po zastawianiu tej pułapki Eshte przecisnęła się przez lufcik i wspięła na dach.
Ach, świeże powietrze wolności… z nutką smrodu kopcących kominów. Zimne i śliskie dachówki, pokryte gdzieniegdzie mchem nie zachęcały do pośpiechu ale świadomość, że bandyci depczą biednej artystce po piętach rzucało nową perspektywę na tą sytuację. Eshte znalazła się na dachu, będącym pułapką o ile… nie przeskoczy na kolejny dach i znajdzie się poza zasięgiem łap Marchewy i jego kompanów.

Ryzyko istniało. Przeskok na dach sąsiedniego wymagał rozpędzenia, jeśli miał być udany. I należało się nie ześlizgnąć po śliskich dachówkach zaraz po przeskoczeniu. Ryzyko istniało, ale czy była jakaś inna alternatywa? Iluzja elfki mogła zaskoczyć bandytów i skonfundować, ale czy by ich zniechęciła ? Kuglarka nie była pewna. Marchewa z kompanami ścigali wszak wiedźmę, którą chcieli wydać na spalenie na stosie. Pewnie spodziewali się trochę czarnoksięskich sztuczek z jej strony. W końcu właśnie czarami parają się czarownice.

Gdzie się podziewał Skel’kel z odsieczą? A Trixie? Dziadunio? Jej samozwańczy mąż?! Jak to się stało, że zaczęła podróżować w towarzystwie, ale brodząc po kolana w kłopotach nie mogła liczyć na ŻADNĄ pomoc?! Jaki był z nich w ogóle pożytek?!

Skakanie po dachach nie napawało jej entuzjazmem. Miała wiele talentów, ale taki rodzaj akrobacji jakoś tak.. nie był jednym z nich. Nie planowała za bardzo swoich kolejnych kroków w tej ucieczce. Po prostu.. no, uciekała. Byle przed siebie, byle jak najdalej od tych łotrów. Kierował nią zwykły instynkt przetrwania oraz cichutka nadzieja, że kolejnymi przeszkodami w końcu zniechęci ich do dalszej pogoni za sobą. Ale się nie poddawali.

A gdyby tak.. zeskoczyć?
Ostrożnie wychyliła barwną czuprynę za krawędź dachu, aby spojrzeć w dół na uliczki. Słyszała, może z niezbyt wiarygodnych źródeł, że byle góra liści lub siana potrafi skutecznie złagodzić taki skok z wysokości...
Zauważyła rachityczny wóz z sianem, który od biedy mógłby posłużyć do złagodzenia upadku… kosztem zwichnięcia nogi lub złamania żeber. Tak zwany “skok wiary” określany był tak nie bez powodu. Skuteczność jego równa była rzutowi monety. Albo się uda, albo nie. Skok wiary często zabierał akolitę wprost do bóstwa w które wierzył, podczas gdy jego połamane ciało konało w agonii. Nic dziwnego, że był często stosowany przez religijne sekty fanatycznych zabójców. Tak przynajmniej elfka słyszała.

Upadek na ten wóz wypełniony jakiś wiechciami słomy, może nie był aż tak zabójczy. Ale czy mogła sobie pozwolić na takie ryzyko? Zważywszy w czyje łapki trafiłaby w ramach leczenia?
Tak czy siak musiała szybko podjąć decyzję, bo słyszała eksplozję swojej kopii jak i przekleństwa prześladowców. Byli coraz bliżej.

Również ona poprzeklinała sobie burknięciami pod nosem. Ani nie chciała przeskakiwać ani zeskakiwać w obawie przed połamaniem się i byciem zdaną na łaskę tych parszywców. Albo co gorsza - Arissy. Nie miała też zamiaru tak po prostu pozwolić się złapać. Ugh, decyzje, decyzje! Narastająca panika zdecydowania nie ułatwiała ich podejmowania.

Męskie głosy zmusiły ją do szybkiego wyboru. I oby.. właściwego. Balansując na zdradziecko śliskich dachówkach, Eshte zbliżyła się do krańca dachu. Tam kilka razy zamachała szeroko rękami, pokręciła też kostkami obu nóg, a na zakończenie westchnęła sobie ciężko. Bardziej już gotowa nie będzie. Teraz albo nigdy.

Rozpędzając się do skoku była skupiona przede wszystkim na tym, aby się nie poślizgnąć i w razie czego szybko odzyskać równowagę. Bardzo kusiło ją zamknięcie oczu, szczególnie że im bliżej była końca dachu, tym coraz głośniej dochodziły do głosu jej wątpliwości. Bo może to jednak nie był jej najlepszy pomyyyyyyyyyyy…
Skoczyła, a towarzyszący temu krzyk nie był zbyt bojowy. Raczej paniczny, przerażony. Zaskoczony. Krzyk osoby, która dopiero w połowie skoku zdała sobie sprawę ze znajdowania się wysoko w powietrzu. Zdecydowanie zbyt wysoko.






Niemniej impet skoku poniósł ją daleko wprost na dachówki sąsiedniego domu. Śliskie dachówki jak się okazało. Choć wylądowała na nich obiema stopami, to nie udało jej się utrzymać równowagi niestety. Ześlizgnęła się po nich, po drodze zaliczając łupnięcie o nie lewym ramieniem. Spróbowała się jeszcze chwycić… i udało się. Wisiała nad ulicą machając nerwowo nogami i nie mając możliwości podciągnięcia się w górę. Desperacko zaciskała palce na końcówce spadzistego dachu z przerażeniem patrząc jak powoli traci chwyt. Jeszcze chwila i spadnie. Roztrzaska się o bruk, a jeśli przeżyje to ją spalą.

Świst. Podmuch wiatru, ptasi skrzek.
Nie zdążyła zauważyć co właściwie wydało ten głos, bo po chwili silne ramię pochwyciło ją i przycisnęło do torsu.
Twarda klatka piersiowa i obejmujące ją ramię jakoś ją uspokoiło, zwłaszcza że czuła zapach znajomych męskich pachnideł. Rozejrzawszy się, zorientowała się że unosi się wyżej i wyżej nad miastem. W ramionach czarownika, siedząc na jego gryfie.

Czy on.. czy on nie mógł.. czy on.. tak jakby..
Czy on nie mógł zjawić się wcześniej, DO CHOLERY JASNEJ, żeby oszczędzić jej tego całego skakania i strachu przed upadkiem?! NIE MÓGŁ?! Oh, pewnie łajdak czerpał dziką satysfakcję z ratowania jej w ostatniej możliwej chwili. Parszywy łajdak!

- Doprawdy… muszę cię chyba zamknąć w jakiejś wieży. Gdzie nie pójdziesz pakujesz się w kłopoty.- jak zwykle narzekał, ale… tym razem jego usta były blisko jej ucha. A samą elfkę kusiło, by podsunąć mu swe ucho pod jego wargi. Po tak… traumatycznych przeżyciach, zasłużyła na odrobinę pieszczoty, prawda?

Była wściekła, ale też i wdzięczna. Dziwaczna mieszanka, w której zadziwiająco przeważała.. wdzięczność wobec Thaaneeekryyyysta. Za to, że nie pozwolił jej spaść i się połamać, albo zostać złapaną przez Marchewę i spaloną na stosie. Jej wdzięczność oraz wciąż odczuwalny szok były tak silne, że w pierwszym odruchu sięgnęła ku niemu dłońmi. Ujęła jego policzki, jak gdyby co najmniej zaraz miała go ucałować w podzięce! Ale zamiast tego tylko zastygła z oczami ciągle rozszerzonymi w niedowierzaniu i przerażeniu.

-Nie mogłeś przylecieć kilka chwil wcześniej, co? ZANIM skoczyłam? -odezwała się drżącym szeptem, prawie samej siebie nie słysząc zza głośnego bicia własnego serca.

- Dobrze że cię wypatrzyłem z powietrza, w samą porę. - odparł jej mężuś tuląc ją mocno i jakby czule do siebie. I było to zdecydowanie miłe uczucie. - Wiesz że pełzający lisek nie jest najszybszym posłańcem? Cud że mnie znalazł tak szybko. Dobrze że zacząłem cię szukać, zaraz po tym jak zniknęłaś Durmangorowi z oczu.

-Nie wiedziałam, że potrzebuję męskiej opieki, aby w spokoju zwiedzać to miasteczko -żachnęła się Eshte, która przecież nie była jakąś delikatną panieneczką wymagającą ratunku na każdym kroku, tylko BARDZO samodzielną elfką -Włosy też powinnam mieć cały czas zasłonięte, żeby nie ściągać na siebie złości byle łotrów?

A tak w temacie łotrów, to kuglarka puściła policzki mężczyzny i wychyliła się trochę, aby spojrzeć w dół na dachy. Przygotowała już ręce do wykonania wulgarnego gestu, w razie gdyby dostrzegła czuprynę barwy marchewki oraz pozostałych zbirów.
Spojrzenie w dół okazało się nie najlepszym pomysłem elfki. Nie w chwili, gdy niedawno spadała z dachu. Byli wysoko, za wysoko. Unosili się nad miastem na tak dużej wysokości, że domy wydawały się małe. A swych dręczycieli nie widziała. Eshte zakręciło się w głowie. I mocniej wtuliła się w fałszywego męża, dla bezpieczeństwa zaciskając dłonie na jego szatach.

- Tak. Gdy koło twojego wozu krążą podejrzane typki, to winnaś brać eskortę. Gdy poluje na ciebie Pierworodny, a w okolicy na elfy patrzy się podejrzliwie, gdy część wielmożów chętnie obwiniłaby cię o śmierć swoich krewnych z rąk trolli… to powinnaś podążać w towarzystwie ochroniarzy. Masz wielu wrogów moja żonko, więc powinnaś dbać o swoje bezpieczeństwo dopóki nie znikniesz im z oczu.- mruczał Ruchacz korzystając z okazji i muskając wargami szpiczaste ucho elfki. Było to tak przyjemnie rozkojarzające. Mogła szybko przywyknąć do takiego dotyku z jej strony… rozkoszna byłaby taka pobudka rano. Esthe z trudem więc sobie przypomniała, że przecież wraz z wróżką udały się w głąb uliczek miasta korzystając z genialnego przebrania. Genialnego! Jednak to nie ten argument wyrwał się jednak z usta elfki, a coś całkiem innego - Mmmm… jeszcze…

Ooooooh, dopiero TERAZ to ogniste babsko postanowiła się odezwać! Zamiast pomóc i rzucić kilkoma ognistymi kulami w tamtą zgraję, ona obudziła się dopiero w obecności tego zdrajcy! I oczywiście przyprawiła kuglarkę o gorące rumieńce.

-Jeeeeeeeeszcze trochę i w ogóle nie będę mogła wychodzić ze swojego wozu! -jak dobrze, że miała szybki język i w porę zagadywała podszepty tamtej, nawet nie dając mężczyźnie czasu na odpowiedź -A przecież właśnie dlatego specjalnie się przebrałam, nie? Żeby nikt nie rozpoznał we mnie zachwycającej sztukmistrzyni. Tak właściwie.. - przymarszczyła brwi wyraźnie nie potrafiąc dostrzec problemu w swoim jakże misternym planie -.. to jestem zdziwiona, że Ty mnie rozpoznałeś. Chyba że liczyłeś na uratowanie innej elfki skaczącej po dachach, co?

- Nie chcę cię zasmucać, ale twoje przebranie za bardzo rzucało się w oczy. Co pomogło mi cię znaleźć.
- przyznał czarownik nie przestając muskać ucho elfki, przez co przyprawiać jej o szybsze bicie serca i całkiem nie pasujące do niej myśli. Niestety… była już doświadczona w łóżkowych zabawach i wiedziała gdzie skierować usta Ruchacza, by sprawić sobie przyjemność.

-CO?! -chwilowego oburzenia elfki nie mogła ukoić żadna pieszczota. Że też Thaaneeekryyyyst miał czelność doszukiwać się dziur w jej planie -Ale przecież ja NIGDY nie noszę na sobie tyle czerni, dlatego to przebranie było takie genialne! Nie wyglądam jak uwielbiana artystka, a jak ktoś z Twojego rodzaju. Może tym razem bycie taką paniunią ściągnęło na mnie kłopoty, co?
Nie.. byłaby naiwna wierząc we własne słowa. Marchewa dobrze wiedział, że to ona ukrywała się pod żałobną czernią i kapturem zasłaniającym barwną czuprynę. Pewno użył jakiejś magii, aby dostrzec ją pod tym idealnie przemyślanym przebraniem.

- Taka ilość czerni rzucała się w oczy. A choć nikt, kto o tobie słyszał pewnie by cię nie rozpoznał… to ten kto ciebie zna z widzenia i szuka. Cóż… elfka tak charakterystycznie ubrana, zwłaszcza teraz… zwraca na siebie uwagę przechodniów i nawet jeśli się nie zainteresują, to na pewno zapamiętają. - mruknął czarownik znów cmokając w ucha kuglarkę. - No dobrze… czas wybrać miejsce na lądowisko. Gdzie cię zabrać?
I zaczął kołować Razorbeakiem powoli zmniejszając pułap.

-Noooo… -zamyśliła się głośno Eshte -Widziałeś Trixie? Byłyśmy razem, ale potem tatuaż zaczął mi dokuczać i ona poleciała się rozejrzeć za źródłem tego dziwnego wrażenia, no bo w końcu to Pierworodny mógł się czaić.. gdzieś tam -machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, bo z grzbietu gryfa w ogóle nie potrafiła określić miejsca, w którym ostatni raz widziała swoją bardkę -Czekałam na nią, ale pojawiła się ta zgraja i musiałam uciekać. A jeśli rzeczywiście coś znalazła? Albo.. kogoś?

- Nie widziałem… posłałaś Trixie? Samą? Może być teraz w dużym niebezpieczeństwie. Niekoniecznie jest tu Pierworodny, ale… więź pomiędzy tatuażami pozwala właścicielki ich wyczuwać się nawzajem. W tej sytuacji ty masz przewagę nad innymi nałożnicami Pierworodnego.Twój malunek jest trudniejszy do wykrycia, gdyż znacznie osłabiłam jego emanację. To oznacza, że ona ciebie raczej nie wyczuła. Albo… on, choć wątpię by Pierworodny obdarzał takim znakiem kogoś poza kochankami.
- wyjaśnił Ruchacz i pokręcił głową.- Jak mogłaś ją puścić samą, przecież mogła ona wpa…? Wiesz co? W sumie to bez znaczenia. Obie też byście się wplątały w jakąś kabałę. Miejmy nadzieję, że Trixie ma talent ratowania swojej skóry, bo ją trudniej będzie znaleźć.

-Ej, ja się martwiłam, że to tamten Gównojad jest w pobliżu. Trixie myślała, że skarb, no to poleciała sprawdzić. To byłby bardzo użyteczny tatuaż, taki pozwalający mi wyczuć drogocenności
-odparła kuglarka odrobinę zbaczając z tematu zagubionej wróżki. Oczywiście, że trochę się o nią martwiła, ale z drugiej strony była też świadoma tego, jak bardzo, bardzo złym pomysłem jest przebywanie z nią w jednym pomieszczeniu.
Zabawne, że wystarczyło posiedzenie kilka chwil w ramionach mężczyzny i na grzbiecie gryfa, aby z Eshte uleciał jeszcze tak niedawny strach. Teraz nawet z przyjemnością spoglądała w dół na miasteczko, proponując - Jeśli polatamy jeszcze trochę, to może znowu coś poczuję. I wtedy znajdziemy Trixie, nie?

- Kochanica Pierworodnego to nie jest ktoś kogo można lekceważyć. Te istoty wybierają na matki swojego potomstwa tylko potężne partnerki.
- odparł Ruchacz i wzruszył ramionami.- Poza tym nie słyszałaś, że największym skarbem jest miłość ukochanego..?

Eshte wywaliła język na zewnątrz. Nie w geście wesołości, tego jaka jest dowcipna i złośliwa, ha ha ha. O nie, to konkretne wystawienie języka, któremu towarzyszył brzydki grymas, oznaczało mdłości wzbierające się pod wpływem słów tego łajdaka.
-Tak bardzo chcesz mieć obrzyganego gryfa? -zapytała ponuro.

Czarownik się nie odzywał, uśmiechając się ironicznie. Najwyraźniej spodziewał się po elfce właśnie takiej reakcji.
- Trixie jest w dużym niebezpieczeństwie, jeśli uda się jej odnaleźć wysłanniczkę Pierworodonego. Może się jej nie udać jej typowa taktyka jaką jest ucieczka. Musimy ją znaleźć pierwsi i… musimy szukać z poziomu ulicy. W powietrzu sami staniemy się łatwym celem. - stwierdził mężczyzna po chwili namysłu.

Kuglarce nie podobało się to co mówił. Skarbu to by z chęcią poszukała, ale jakiejś tam nałożnicy Gównojada, i to pewnie jeszcze takiej szczęśliwej z bycia jego niewolnikiem, już niekoniecznie. Jednak wiedziała, że nie zostawi maleńkiej bardki na pożarcie jakiejś harpii. Mogła tylko mieć nadzieję, że Thaaneeekryyyst się myli i Trixie rzeczywiście znalazła skarbiec pełen świecidełek. I po prostu biedna się zapomniała.

-Nie mam butów - stwierdziła Eshte wzdychając ciężko, nie tyle nad brakami w swojej garderobie, co nad końcem tej krótkiej chwili odprężenia. Musiała się też przebrać, otrzepać się cała z mąki, bo przecież nie będzie taka biała chodziła po mieście -I pewnie powinniśmy też zabrać ze sobą Dziadunia.

- Nie mamy czasu na szukanie Durmangora .-
przyznał jej mężuś zbliżając się coraz bardziej do dachów domów, na których to elfka nie widziała Marchewy i jego kompanów. Spojrzał na stopy elfki i westchnął. - No cóż… kupimy ci buty, byle szybko.

Zwykle to Eshte odbierała dech w piersiach swoimi zachwycającymi występami, ale tym razem sama zastygła na moment w niedowierzaniu. Zamierzał kupić jej.. buty? Już tak dawno nikt jej niczego nie kupował! No bo właściwie kto? A może Thaaneeekryyst.. może.. może on teraz próbował jej się przypodobać po całej tej wspólnej zdradzie z niby-kapłanką? Ooooh, mogła z tym żyć!

Szeroko otwarte usta kuglarki nagle rozciągnęły się w równie bardzo, bardzo szerokim uśmiechu prezentującym większość jej zębów.
-Może jeszcze jakieś ubranie? -zapytała, mając zamiar wydusić jak najwięcej z tej zapewne tylko tymczasowej hojności czarownika -Jestem cała biała od mąki, na pewno nie chcesz, żeby Twoja żonka tak chodziła po mieście, co?

- Skoro ty zapłacisz za te zakupy, to oczywiście… całą szafę ubrań możemy kupić.
- odparł z kamienną miną czarownik, choć jego spojrzenie było żartobliwe i ironiczne.

Kąciki wargi kuglarki drgnęły kilka razy, po czym odwróciły się w żałosną podkówkę.
-Ale ja nie mam ze sobą nawet jednej monety. I co my zrobiiiimyyyyyyy? -zawyła głośno i bardzo, bardzo dramatycznie. Oczywiście, że nie chodziła po mieście z pustymi kieszeniami, jednak jej mężuś nie musiał o tym wiedzieć. Nie miała innego wyboru jak wymusić na nim hojność!
Zamachała nóżkami w powietrzu, mówiąc - Będziesz musiał mnie nieść całą drogę przez miasto, ot co.

- Będę musiał… a potem zaniosę cię do łoża w twoim wozie. I tam ty się odwdzięczysz mi za noszenie.
- odparł z lisim uśmieszkiem czarownik i już kuglarka miała zaprotesto… ale łajdak przybliżył się do jej oblicza swoim i nagle pocałował. Mocno i namiętnie. I zamiast protestu z ust elfki wychodziły jedynie pomruki, a jej ciało przylgnęło mocno do koch… mężusia.
To było przyjemne, tak się całować. To było przyjemne, być obejmowaną czule. To było przyjemne, czuć się bezpieczną w jego ramionach. I pożądaną.

I… pewnie dlatego po tym całym długim pocałunku, skołowana sprzecznymi emocjami elfka długo nie mogła wydusić z siebie słowa.
- Cóż… niech ci będzie. Za buty zapłacę ja i ja je ostatecznie wybiorę. Za resztę… znalazłem jakiś woreczek z monetami w wozie. Skoro nie twoje… to pewnie moje.- rzekł z ironicznie Ruchacz zerkając na żonkę, która nie mogła całkiem dojść do siebie.

Niewiele brakowało, zaledwie jeszcze kilka chwil takiego całowania, a niewątpliwie z uszu elfki buchnęłaby para równie gorąca co jej policzki. Jednak pozostało jej tylko ogromne zdezorientowane. Oh, oraz zaślinione usta, które szybko przetarła ręką, mrucząc przy tym burkliwie -No ja mam nadzieję, że Twoje.

Podekscytowanie na myśl o nowych butach, całkiem nowych a nie skradzionych z cudzych nóg, przyćmiło wszystkie złości jakie powinna czuć wobec tego ŁAJDAKA. Zaraz zaczęła trajkotać i snuć dość przerażające wizje -To jakie kupimy dla mnie buty? Haftowane złotą nicią? A może zdobione cennymi kamyczkami i kolorowymi piórami? Oooo, i na taaaakiej -Eshte rocapierzyła szeroko swój kciuk i palec wskazujący - wysokiej podeszwie. I wiązane aż pod kolanami.
Ważne, że w swoich oczach miała cudowny i wprost wybitny gust. Na pewno jedyny w swoim rodzaju.

- Wygodne, o długiej holewie i niskiej podeszwie, skórzane i może obite metalem.- plan Ruchacza wobec butów elfki był odmienny od jej wyobrażeń.- Wygodne do ucieczki, wspinaczki i walki.
Jego gryf zaczął pikować ku uliczce pełnej rzemieślniczych sklepików.

-Ale przynajmniej z kamieniami i pióraaaaaaaaa… -żądania elfki zmieniły się w przeciągły krzyk, kiedy bestia gwałtownie zmieniła swój lot.
Pęd powietrza wypełniał jej uszy, palcami instynktownie wczepiła się w szatę mężczyzny. A chociaż naturalnym odruchem byłoby zamknięcie oczu, aby nie przyglądać się nadciągającej śmierci, to Eshte bez mrugnięcia wpatrywała się w szybko zbliżającą się uliczkę.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172