Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-03-2015, 16:59   #31
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Głośny odgłos sprzeciwu unosił się ponad zwyczajowym gwarem placu w dzielnicy kupieckiej.

NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!

To Eshte.
Znów uwięziona w potrzasku, acz tym razem zamiast zaułka z łotrzykami lub straszliwie czarującym elfem, były silne jak stal i grube jak pnie drzewa ramiona dwóch osiłków. Trzymali ją mocno za ręce, że nie miała szans na wyrwanie się bez uprzedniego co najmniej odgryzienia ich sobie w łokciach. Ale to nie przeszkadzało jej w próbowaniu. Szczególnie, kiedy przyszła jej do głowy niepokojąca myśl, że to właśnie tamten Pierworodny-jego-mać zdążył już szybciej zakończyć swoje interesy w mieście i przysłał pachołki, aby ją przyprowadziły do niego. A ona przecież ani myślała zostać jego nałożnicą chodzącą z wiecznym poczuciem zachwytu nad jego osobą!

-Nie obchodzi mnie jak bardzo wam się podobał mój występ, nie możecie mnie tak po prostu porywać! -krzyczała i wcale nie ułatwiała osiłkom ich zadania. Wiła się szaleńczo w ich uściskach, machała nogami starając się rozdawać im kopniaki, a gdyby nie obawy przed połamaniem sobie zębów na twardych mięśniach, to zapewne także starałaby się ich pogryźć. Wszystko, żeby tylko te bydlaki ją puściły.

-Nic nie zrobiłam! Mam swoje prawa! - w pewnym momencie nawet pokusiła się o próbę postawienia ich lub siebie w ogniu, ale i to zakończyło się niczym innym jak znów falą piekącego bólu przenikającego całe jej ciało. Nie spodziewała się przecież, że ta klątwa nagle zniknie w najbardziej ku temu odpowiednim momencie, lecz wściekła i spanikowana nie kierowała się zdrowym rozsądkiem. Jedynie potrzebą przeżycia.
Kiedy zaś wyraźnie nic innego nie pomagało, to sięgnęła po groźby cedzone ze złością przez zaciśnięte zęby -Tylko mnie puśćcie, a nakopię wam tak, że własna mamusia was nie pozna!

-To tym bardziej nie mają powodu by puścić, prawda?
- odparł z wyższością w głosie niziołek sięgający jej do pasa i przezornie trzymający się poza zasięgiem jej nóg.- Oskarżono cię o okradzenie mego Pana! I pójdziesz do niego wytłumaczyć się z tego!

Nie informował bynajmiej Eshte o jej wyimaginowanej zbrodni, lecz raczej tych ze strażników miejskich którym chciałoby się sprawdzić sytuację. Jego słowa w połączeniu ze strojem świadczącym, że służy jakiemuś nobilowi wystarczyło, by mieszczanie tylko kiwali głową ze zrozumieniem. Od elfki kuglarki do elfki złodziejki była w ich skojarzeniach krótka droga. Jeszcze nie miała okazji, by się dowiedzieć o jaką kradzież ją posądzano, a już plebs miejski ją osądził. A osiłki nic sobie nie robiły, z jej wrzasków i szarpaniny… zapewne nie raz prowadzili awanturującą się osobę, bo sprawnie pacyfikowali wszelkie jej próby wyrwania się z ich uścisku.

-Oh.. - dla odmiany teraz zaś tylko ciężkie tchnienie wyrwało się z ust Eshte, jak gdyby dopiero te słowa niziołka uświadomiły jej w jak wielkich jest tarapatach z powodu narażenia się jakiemuś tutejszemu wielkiemu panu. Gdyby tylko to była prawda.
Na moment przestała machać nogami i jakoś zdołała napiąć mięśnie w swym ciele na tyle, by wyciągnąć szyję w stronę tego paniczyka o owłosionych stopach. I syknąć wściekle -Oh, nie. To Tobie najpierw nakopię, kurduplu. Niech no tylko się uwolnię, a zrobię z Ciebie pokurcza nawet w Twojej własnej rasie.

Rzuciła się kilka razy dziko, sprawdzając czy przypadkiem osiłki nie rozluźniły trochę swych uścisków. Niestety, najwyraźniej widok zbitego na kwaśne jabłko niziołka nie był dla nich wystarczająco kuszący.

Gdyby tylko Skel'kel nie pozostał przy wozie do pilnowania całego dobytku kuglarki, to zapewne sam by się po nich wił, próbując ostrymi jak szpilki ząbkami ją uwolnić. Ale była sama, i nie wiedziała jaką tym razem ponurą niespodziankę przyszykował dla niej Grauburg -Nie obchodzi mnie co Twój szlachetka sobie wymyślił. To pewnie jeden z tych, co to z własnej dupy sobie wyciągają takie pomysły i oskarżają niewinne elfy!

- Zamilcz dziewko!
- parsknął gniewnie niziołek i wzruszył ramionami.- Tak mizerna i nisko urodzona istotka jak ty nie ma nawet prawa, by mówić bez szacunku o moim Panu. A co dopiero nazywać go szlachetką.
Po czym rzekł do siebie bardziej.- Ech… z kim mi przyszło pracować. Że też akurat elfka musiała to być.
Gestem zatrzymał osiłków wraz z Eshte i obrócił się do niej.- Racz nie robić tyle niepotrzebnego rabanu, a ujdziesz z tego cało. Może nawet zarobisz nieco… tylko na bogów, nie rób tu sceny. Doprawdy… włos z ci z głowy nie spadnie, jeśliś niewinna.

-Sami zaczęliście! -odparła mu warknięciem, jak gdyby ani myślała zmienić swe zachowanie. Tym bardziej, gdy była prawie pewna, że w trakcie całego zamieszania osiłki wyrwały jej przynajmniej jeden z barwnych włosów. Musiała jednak przyznać, że to porwanie nie wyglądało jak zaplanowane przez tamtego elfa. Po nim spodziewałabym się czegoś subtelniejszego, lub po prostu pojawienia się we własnej osobie. Przecież i tak nie mogłaby mu odmówić.

-Cóż więc takiego wymyślił sobie ten Twój.. -urwała, by odnaleźć chwilę na przełknięcie wielu mało pochlebnych określeń jakie nasuwały się na tego szlachetkę odpowiedzialnego za to upodlenie kuglarki na oczach jej widowni. Nie mógł wybrać gorszego momentu -jaśnie..-słowa, nie będące uznaniem dla głupoty tego tajemniczego osobnika, z trudem przechodziły Eshte przez usta. Szczególnie, gdy musiała się powstrzymywać przed wypowiadaniem innych, bardziej pasujących do okazji -pan...-i właśnie na tym powinna zakończyć, by nie zostać znów zwyzywaną od dziewek. Ale elfce takie trzymanie za zębami swego ciętego języka nie przychodziła łatwo -iczyk...? Cóż takiego ukradłam według niego?
-Eeemmm… kurka…. eee to bardzo prywatna sprawa.- niziołek najwyraźniej się speszył słysząc to pytania.- Dowiesz się wszystkiego na miejscu.

Prowadzili ją ku namiotom ustawionym na błoniach zamkowych władców miasta i okolicy. Czyli paniczyk który oskarżał ją o kradzież musiał uczestniczyć w turnieju. I to w najważniejszej części, czyli potykaniu się na kopie.






Las różnobarwnych namiotów, z czego te najbardziej kolorowe były najważniejsze… należały wszak do rycerstwa. A barwy namiotów, były też barwami herbowymi. Toteż w oczy Esthe rzuciły się niemal dwa “wojenne obozy”, dwie grupki namiotów umieszczone naprzeciw siebie niczym siedziby dowódców wrogich armii, otoczonych małymi namiocikami z chorągiewkami na szczycie. Chorągiewki te miały barwy “dowódców”. Znane kuglarce zestawienia czerwieni z żółcią i żółci z czernią znajdujące się po przeciwnych stronach rycerskiego obozu. I tak jak na ulicach, tak i tutaj czuć był hamowaną agresję pomiędzy czerwonożótymi, a czarnożółtymi. Agresję sięgającą nie tylko rycerzy czy najemników, ale nawet pachołków i ciur obozowych.
Agresję którą mogłaby wykorzystać, gdyby nie fakt, że prowadzono ją do “neutralnego” czerwono-białego namiotu stojącego pośrodku. Dlatego też nikt się nią przejął. Dla wszystkich była tylko rozwrzeszczaną plebejką, która się naraziła możnemu rycerzowi. Nikogo nie obchodził jej los.

Niziołek wszedł przodem, a elfka została wtrącona przez osiłków do środka. Stanęli u wejścia, gotowi wedrzeć się do środka namiotu, jeśli tylko ich pracodawca krzyknie głośno.

-A więc… - rzekł niziołek odwracając do Eshte.- … nikt się chyba nie domyślił prawdziwej natury naszego pochodu. A prawda jest taka, że potrzebna jest mi obrotna elfka, która umie tańczyć i nie boi się błaznować w zamian za sowitą nagrodę. No i umie trzymać język za zębami.

Elfka jęknęła cierpiętniczo. Domyślała się bowiem do czego to mogło prowadzić, a jej przecież wcale nie interesowało wplątywanie się w jakieś wielce ekscytujące problemy Wielkich Panów. W przeciwieństwie do tamtych tłumów na placu, ona nie potrzebowała wiedzieć kto ma krótszą kopię, a komu ona nie staje w rękach. Już naprawdę wolała być fałszywie posądzoną o kradzież.
Dłońmi próbowała rozmasować swe ramiona czujące jeszcze na sobie niedawny silny uścisk tamtej dwójki. Starała się także powstrzymać przemożną chęć spełnienia swej groźby wobec niziołka.
-Nie interesują mnie te wasze wielkopańskie knowania -mruknęła do niego ponuro w odpowiedzi -Jakieś walki o dłuższą i sztywniejszą kopię, o barwy fatałaszków i zachwyty piszczących mieszczanek. Nie próbuj mnie w to mieszać.

- Mnie interesuje jedynie wiarygodne przedstawienie. To znaczy mego Pana interesuje. Pewnie słyszałaś to powiedzenie, że “elfie paluszki każdą kopię utwardzą”?- westchnął niziołek smętnie.- Mój Pan bierze ją dosłownie i jego oręż…- tu wskazał dłonią długie kopie turniejowe.- … są “utwardzane” przez elfią kapłankę w mistycznym rytuale. Tyle że ta głupia flądra wczoraj schlała się do nieprzytomności i dziś nie jest w stanie nawet wybełkotać nawet dwóch zdań składnie. A tym bardziej odstawić całego przedstawienia z poświęcaniem kopii bogom wojny.
Wzruszył ramionami dodając.- Potrzebna jest więc na gwałt inna elfia kapłanka, która odstawi podobny mistyczny cyrk na oczach mego suwerena. Trochę skakania, trochę macania tych turniejowych kopii, parę mistycznych zdań i obracania oczami, parę poważnych min i… dostaniesz swój udział w nagrodach za pojedynki. Całkiem spory zarobek jeśli mogę rzec.

Reakcją kuglarki na tą przypowieść, było parsknięcie głośnym śmiechem, którego nawet nie próbowała powstrzymać. Doprawdy, wiele już w swoim życiu słyszała i widziała dziwactw wydelikaconych arystokratów, lecz te paniczyki nadal potrafiły ją zadziwić. Utwardzanie kopii elfią dłonią!
Bezczelny rechot wypełniał wnętrze namiotu i z całą pewnością umykał także na zewnątrz, gubiąc się gdzieś w turniejowym gwarze. A Eshte aż w pół się zginała i ledwo trzymała się na nogach, gdy co rusz jej ciałem wstrząsała kolejna fala śmiechu. Kilka razy sądziła, że już po wszystkim, odetchnie głębiej i będzie mogła dalej rozmawiać z niziołkiem, lecz.. wtedy znów przypominała sobie absurd tej sytuacji.
To błędne koło musiało trwać dłuższą chwilę, bowiem elfkę już brzuch i klatka piersiowa zaczęły boleć od tego ciągłego śmiania się.

-Oh, to.. to... -zająknęła się, ale nie ze strachu czy zawstydzenia swoim zachowaniem. Ciężko jej było w pełni odetchnąć, a co dopiero się składnie wypowiedzieć -To musi być niezwykłe.. pracować dla kogoś takiego...
Palcami otarła łzy, który zdążyły zalśnić w jej oczach -Ładnie się ustawiła ta wasza.. kapłanka. Pomacha rękami, poudaje boskie uniesienie z okazji turnieju, a Wielki Pan obdaruje ją każdą ilością złota. Że też sama o tym nigdy nie pomyślałam.

- Mój pan jest jednym z Błędnych Rycerzy. To instytucja dość popularna w naszych rodzinnych stronach. Walka z olbrzymami, cnotliwe życie, odwaga, honor, szczerość… i przy tym naiwność i skłonność do uwierzenia w każdy przesąd jaki usłyszy. Owa kapłanka była murwą w podrzędnym burdelu. Niestety zamiłowanie do męskich pali i alkoholu wyniosła z roboty.
- westchnął niziołek nie podzielając jej wybuchu śmiechu. - Arissa to jedna z tych co kocha swoją pracę. Ale potrafi odgrywać cnotkę i dziewicę, gdy trzeba… w zasadzie w tym się specjalizowała w swoim zamtuzie. I wygląda cnotliwie, tak jak i ty.
Podszedł do stołu i nalał nieco wina.- To nie jest jej pierwszy wybryk, więc… nie będziesz pierwszą kapłanką w zastępstwie, bo świętobliwa Arissa obecnie “medytuje”. Za parawanem leżą jej ciuszki, założysz je… odstawisz spektakl i dostaniesz dary dla świątyni po turnieju. A podczas jego trwania… mam wino i mam kości. Porzucamy sobie dla zabicia nudy.

I znów to zrobił – przyprawił kuglarkę o rubaszne zarechotanie. Doprawdy, te niziołki były takie przezabawne! Powinna częściej przebywać w towarzystwie przedstawicieli tej rasy, lub nawet zaprosić jednego z nich na wspólne podróże, aby nieprzerwanie poprawiał jej humor. Cnotliwa! Ona! Wprawdzie nie wyglądała jakby przyjmowała w swym wozie klientów i ciałem przecież w zupełnie inny sposób pracowała, lecz nigdy wcześniej nie słyszała, aby ktoś użył wobec niej takiego określenia!
-Widać, że obracasz się tylko wśród bardzo konkretnego rodzaju elfek, skoro to akurat mnie masz za wyglądającą cnotliwie -powiedziała chichocząc jeszcze, ale tym razem cicho pod nosem, zamiast wybuchając kolejną falą śmiechu -Ale przyznaję, brzmi to łatwo. I zabawnie.

Z ciekawości skierowała swe kroki za parawan, by móc zobaczyć na jaki typ cnotki kreowała się tamta elfka. Oddaną swej wierze kapłance w worku po kartoflach, czy niewinną białogłowę wodzącą na pokuszenie skąpymi fatałaszkami?
-A jeśli nie wygra pomimo tego całego przedstawienia? -dobiegło jej pytanie -Nie widzi mi się utrata mej głowy tylko dlatego, że jakiś rycerzyk musi mieć elfkę do utwardzenia jego kopii, a ja akurat nieodpowiednio zakręciłam tyłkiem lub źle wypowiedziałam imię jakiegoś boga wojny.

-No co ty… cnotliwy rycerz nie mści się na kapłankach.- odparł w odpowiedzi niziołek, gdy Eshte mogła ocenić kryteria cnotliwości na podstawie szaty jaka tam leżała.- W końcu nie wypada śmiertelnikom podważać wyroku bogów. Niemniej jestem pewien, że wygra… w końcu pewnie słyszałaś o Hagdarze Tyrwaldsonie?

Słyszała… gdzieś kiedyś… To imię obiło się o jej uszy. I tyle… nie kojarzyła kto to. Za to przyglądała się długiej białej szacie wyszywanej złotą nicią coraz bardziej rozumiejąc czemu właśnie ją wybrał ów niziołek na obiekt porwania.
Szata ta okrywała ciało o szyi do stóp, miała długie rękawy i… już na pierwszy rzut oka wydawała się ciasna. Co prawda Eshte nie chlubiła się szczególnie obfitymi kształtami ciała, nawet jak na elfkę, to jednak w porównaniu z Arissą musiała być krąglutka zwłaszcza w strategicznych obszarach ciała. Kuglarka oceniła jednak, że zdoła się wcisnąć w tą szatę, choć z wielkim trudem. I ów strój będzie mocno opinał jej ciało i wrzynał się tam gdzie nie powinien. Przynajmniej jednak zapewni kuglarce dostojny chód i powolne ruchy. Bowiem każdy gwałtowny gest z jej strony mógłby spowodować pękanie szwów szaty.
I przyprawić wtedy Błędnego Rycerza o naprawdę rozkoszne widoki, bo chcąc nie chcąc, Eshtelëa musiała ją ubrać na gołe ciało.

-Nie znam żadnego Edgara Tyłkawsona -prychnęła Eshte zza parawanu, jak zwykle zadziwiając swoją umiejętnością do przekręcania każdego imienia. Zresztą, była zbyt zajęta przymierzaniem szaty do swojego ciała, aby przejmować się jakimiś rycerzykami.
-Jesteś pewien, że ta wasza kapłanka jest elfką, a nie jakąś drobną wróżką? -aż ciężko jej było uwierzyć, aby taka chudzinka naprawdę niegdyś zarabiała na życie w zamtuzie. Ta myśl sprawiała, że kuglarka zaczynała się czuć dziwnie, wręcz jakoś tak.. uh, kobieco z tymi swoimi krągłościami, które przecież nie były jakieś okazałe -Mam nadzieję, że nikt nie oczekuje bym wiła się jak uderzona boską pasją z nieba. Ale będzie istnym boskim cudem, jeśli uda mi się zmacać kopie i zachować to ubranie w całości. Inaczej nie tylko one będą utwardzone.

-Masz wyglądać dostojnie, dziewiczo i uduchowiono. Żadnego wicia się, żadnego boskiego szału, żadnego obłędu w oczach, żadnej piany na ustach.
- wyjaśnił niziołek stojąc grzecznie po drugiej stronie parawanu.- Podejdziesz do kopii, wygłosisz parę bzdur o tym, że bogowie wspierają prawych w boju. Obmacasz je błogosławiąc w nieznanym języku. Tylko niech ten bełkot brzmi magicznie. I tyle… o resztę zadbam ja.

Sięgając rękami do tyłu elfka zaczęła rozplątywać wiązania swego gorsetu, miękkiego i ledwo podkreślającego sylwetkę jej ciała w porównaniu do tych sztywnych, niewygodnie mocno zaciśniętych jakie nosiły arystokratki. I kurtyzany.
Opadł lekko u stóp Eshte, zaś za moment dołączyły do niego kolejne fragmenty składające się na jej sceniczny strój – krótkie spodenki i barwne pończoszki.

-Rozumiem, rozumiem.. -mruknęła, a gdy zaczęła wciskać na siebie przymałą szatę, to jeszcze gdzieś z głębin materiału, za którym miała ukrytą głowę, dobiegło krótkie -Nudziarz...

Jakże byłoby o wiele ciekawiej i zabawniej, gdyby mogła się powyginać przed rycerzykiem, dać mu „prawdziwy” pokaz bycia dotkniętą boskim palcem. A gdyby jeszcze miała swoją magię, ah! Toż to byłoby przedstawienie jej życia!
Musiała się jednak zadowolić tym co miała, a była to ograniczająca ruchy szata nieprzyjemnie spłaszczająca jej piersi. Któż by pomyślał, że te kiedykolwiek będą do czegoś za duże. Na pewno nie Eshte, która teraz czuła się jak kawał mięsa przewiązany sznurem.

Sztywno, lecz jednocześnie dystyngowanie, bo taki sposób poruszania wymuszała na niej przyciasna szata, kuglarka wyszła zza parawanu i wznosząc ręce ku niebu rzekła najbardziej natchnionym głosem jaki potrafiła z siebie wydobyć. I próbując przy tym nie chichotać za bardzo. Tylko troszkę -Ah, niech chwała będzie bożej łasce, albowiem bez niej męskie kopie pozostałyby wiotkie, a rycerskie żądze niezaspokojone.
- Tylko żebyś nie postawiła przy okazji innej lancy bożemu rycerzowi. Pamiętaj, że cnotliwi być mają.- pogroził żartobliwie niziołek. Po czym wszedł na stołek i dość stanowczym tonem rzekł.- Kleknij przede mną boska wybranko… zajmiemy się tą szopą, którą masz na głowie.
I sięgnął do swego surduta po grzebień i miedziane spinki do włosów.

Kuglarka.. znaczy kapłanka oczywiście, westchnęła raz jeszcze w błogim uniesieniu -Ah, mój synu o nadmiernie owłosionych stopach. Wszak niezbadane są wyroki boskie, a ja ich skromna służka, nie mogę sprzeciwiać się ich woli postawienia na baczność każdej śmiertelniczej kopii.
Pokiwała powoli głową podkreślając wagę swych świętych słów, po czym trochę niechętnie, trochę z obawami zniżyła się do niezbyt okazałego wzrostu niziołka. Trochę ją niepokoiło co ten chce zrobić z jej artystycznie roztrzepanymi włosami. Nie miała przecież zamiaru pokazywać się komukolwiek z taką czupryną jaką on nosi -Nie znam się na bogach. Ten Twój rycerz ma jakiegoś swojego ulubionego, ku któremu powinnam wznosić modły?

- Crom-Thaldur bóg wojny, honoru, cnoty rycerskiej i sprawiedliwego przelewu krwi. Ale akceptuje też miejscowe bóstwa wojny i jakiekowliek inne.
- rzekł niziołek sprawnie operując grzebieniem i spinkami. - Masz zadziwiająco mięciutkie włosy. Dziwne… bo wyglądają na twardy rodzaj owłosienia.
-Twardy rodzaj... co..
- zaskoczył Eshte tym stwierdzeniem, że właściwie nie wiedziała co odpowiedzieć. Czy włosy były dla tej kurduplowatej rasy jakimiś pieścidełkami, o które dbały i lubiły je sobie wzajemnie poczochrać? A może to znów był przejaw ich humoru wcześniej doprowadzającego ją do płaczu? Jeśli tak, to tym razem się nie udało. Elfka nadal się krzywiła i grymasiła sobie pod nosem czując pociągnięcia za kosmyki, niczym dziewczynka na siłę czesana przez swoją matkę.

-Chyba za dużo czasu spędzasz przy tym swoim rycerzyku, że we wszystkim dostrzegasz jakąś twardość. A takie to to cnotliwe podobno -kilka razy zacmokała ustami, by potem rozciągnąć je w kąśliwym, krzywym uśmiechu -A może jemu też czeszesz i spinasz włosy przed każdym turniejem, co?
-Czeszę, przycinam włosy, ceruję szaty, poleruję zbroję, pilnuję jego pachołków i dbam o rząd jego rumaka.
- mruknął w odpowiedzi niziołek i westchnął.-Dbam o mego rycerza odkąd przestał być pacholęciem. Jestem… jego piastunem, panienko.

Eshtelëa zaś wstała, spojrzała w lustro i… oniemiała na moment. Lustro musiało być jakieś zaczarowane, bo ta posągowa elfka o figlarnie trefionych włosach nie mogła być przecież uliczną kuglarką.
Biała szata wyglądałaby niewinnie na niej, gdyby nie fakt że mocno opinała jej ciało podkreślając atuty jej sylwetki wyrobione morderczym treningiem akrobatycznym. Małe piersi kuglarki nie wydawały się małe, gdy materiał wręcz zaciskał się na nich podkreślając nieprzyzwoicie ich krągłość jak i sprężystość. To samo było z pupą, która wydawała się wręcz stworzona, by przyciągać męskie spojrzenie. Ułożone niczym fale morskie włosy okalały twarzyczkę Eshte zamiast ją zakrywać przy energicznych ruchach jej łabędziej szyi, którą to niziołek podkreślił nową fryzurą.

- Uważam że wyszło całkiem nieźle, czyż nie?- zapytał retorycznie niziołek najwyraźniej dumny ze swego dzieła.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 19-03-2015 o 17:41.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19-03-2015, 17:41   #32
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Zatem tak wyglądają elfie kapłanki? Jestem zaskoczona, że więcej mężczyzn nie spędza całego swego wolnego czasu w świątyniach. Modły muszą doprawdy.. -mówiła do niziołka, choć można było odnieść wrażenie, że raczej swe słowa kieruje do własnego odbicia, tak bardzo nie mogła od niego oderwać niedowierzającego spojrzenia. Nie wstydząc się zbytnio obecnością tego małego mężczyzny, dłońmi ścisnęła się lekko za piersi przez szatę, aby sprawdzić czy to naprawdę jej własne.
-...rozpalać serce i ducha – dokończyła, po czym lekko się obróciła w lustrze, by móc tym razem zwrócić swój wzrok na pośladki opięte materiałem. Niby też własne, ale ciężko jej było w to uwierzyć -Na pewno chcesz akurat mnie wysłać na spotkanie z Twoim rycerzykiem? Może zechcieć porzucić swój niewinny wianuszek na taki widok.

-Nie zdziwiłbym się mu wtedy. Ja bym na jego miejscu porzucił.
- zaśmiał się niziołek drapiąc po bokobrodzie.- Jego ojciec pewnie by się z tego ucieszył. Bo już syn nie miałby powodu się szlajać po turniejach. Acz uprzedzam, że nie będzie ci łatwo. Arissa też próbowała się parę razy dobrać mu do spodni. Bez skutku. Ślubowanie rycerskie najważniejsze. A zresztą on już poślubił sławę rycerską i turnieje. Nie zdziwiłbym się zresztą, gdyby to twoje łono nie rozpaliło się nieprzystojnymi kapłance pragnieniami. To wszak rycerz sławny o gładkim licu, postaci godnej herosa i maczudze wręcz stworzonej do gromienia dziewiczych bram. Szkoda że ze wszystkich oręży tego jednego używać nie próbuje…- zaśmiał się niziołek i dodał posępnym tonem.- To jedynak więc, gdyby jakiś śmiertelny wypadek mu się przydarzył, to ród Tyrwaldsonów, byłby w nie lada opałach.

Podziwianie dopiero co odkrytych atutów swego ciała, zostało przerwane Eshte przez nagłe zgięcie się przez nią w pół. A dokładniej to próbę zgięcia, bowiem już w tym ruchu przeszkodziła jej szata wpijająca się tam gdzie nie trzeba. I z tego powodu jej wybuch śmiech był o wiele krótszy i bardziej cichy niż wcześniej, chociaż nie mniej szczery.

-PRZESTAŃ! -ryknęła potem odwracając się w stronę tego eleganckiego kurdupla, który miał czelność przyprawiać ją o takie bóle brzucha. Przecież będzie je odczuwać jeszcze następnego dnia! -Chcesz mieć tam poważną kapłankę oddaną swej wierze, czy wolisz rechoczącą od wspominania sobie tej rozmowy?
Splecione na piersi ręce sprawiły, że te jej elfie krągłości jeszcze bardziej napięły się pod materiałem, kiedy powiedziała stanowczo -Ani mi w głowie jakieś delikatne paniątka, a już tym bardziej to co pilnie strzegą pod swoimi sukienkami. Pewnie wystarczyłoby byle uniesienie rąbka, abym spłonęła w jakichś oczyszczających boskich płomieniach.
-To nie jest prawdziwa szata kapłańska… nie martw się. To iść już go szukać,byś odstawiła przedstawienie?
-zapytał niziołek, po czym podrapał się po głowie.- A przy okazji, jak chcesz być tytułowana kapłanko? Tego żeśmy nie ustalili.

Ot pytanie. Nie to, żeby był bardzo trudne, ale właśnie.. dawało kuglarce zbyt duże pole do popisania się swoją wyobraźnią dotyczącą skomplikowanych, długich imion i przesadzonych tytułów. W zamyśleniu podrapałaby się po głowie, gdyby nie obawa przed zniszczeniem tego co pieczołowicie ułożył z jej włosów niziołek.

-Czcigodna.. -zaczęła niewinnie, lecz to tylko groziło późniejszym łamaniem języka na zawiłych zbitkach liter. Bezgłośnie poruszyła ustami, sprawdzając jak na nich układają się wymyślane przez nią imiona właściwe dla szacownej elfiej kapłanki.

-Nephenye – przekrzywiała głowę raz w jedną, raz w drugą stronę i mrużyła oczy przy tym niemałym wszak wysiłku -...Yunalesca – koniuszek języka zwinnie i satysfakcjonująco przeskakiwał po jej zębach. Jednak ciągle czegoś brakowało. Było ciągle zbyt prosto, zbyt.. zbyt krótko, a przez to za mało tajemniczo i niewystarczająco mistycznie. Po chwili namysłu pstryknęła palcami w powietrzu i dodała z zadowoleniem, niczym artysta zwieńczający swe dzieło ostatnim muśnięciem pędzla -Aeralstira. Kapłanka Świętego Ognia i Głosicielka Boskiej Pieśni.

Na koniec Eshte uśmiechnęła się szeroko, triumfalnie. Ale też z pewnym błyskiem w oku, jak gdyby wyzywała niziołka na próbę wypowiedzenia tego wszystkiego bez pomyłki, bez poplątania się i jeszcze na jednym wydechu.

- Nephenye Yunalesca Aeralstira... - powtórzył niziołek bez problemu zapamiętując jej łamańca językowego.- Dobrze… przybędę tu z mym Panem z jakieś pięć minut. Przygotuj się więc duchowo i przemyśl swój występ, czcigodna Nephenye.
Po czym szybko oddalił się z namiotu.

Zostawiona sama sobie elfka postanowiła przez jeszcze kilka chwil poprzyglądać się swemu odbiciu. Chociaż czy naprawdę mogła myśleć, że to Eshtelëa odpowiada jej swym własnym spojrzeniem z tafli lustra? Ciężko było dostrzec wybuchową kuglarkę w tej białej jak śnieg szacie zamiast własnoręcznie szytych, niepoprawnych kreacji, tak jak i w tych prawie idealnie ułożonych włosach zamiast kosmyków roztrzepanych w codziennym artystycznym chaosie. Dziwnym uczuciem było widzieć siebie tak.. tak.. tak uporządkowaną.

-Chwała Crom-Thaldurowi pełnemu prawości.. -mruczała do siebie, jednocześnie dłońmi przesuwając leniwie po swym ciele ciasno opiętym kapłańską szatą. Piersi, biodra też nagle tak kobieco krągłe -Światło sprawiedliwości w mroku... -starała się tak dobierać słowa, aby brzmiały jak najbardziej uduchowiono. Nasłuchała się w podróżach przeróżnych klech wygłaszających swe modły na ulicach, lub wytrwale próbujących ukazać wieśniakom jakim demonem była drobna długoucha chcąca pokazać im sztuczki. Ale żaden z nich nie wyglądał tak rozpraszająca jak czcigodna Nephenye teraz.

Wiele „łask”, „ogni”, „niebios”, „chwał” i „skromnych służek” padło spomiędzy jej warg, nim w końcu zdołała oderwać swój wzrok od lustra. Nie wypadało wszak, by cnotliwa kapłanka popadała w samozachwyt.
Przysiadłaby na krześle, gdyby nie strach przed rozdarciem odzienia, więc zamiast tego dostojnym krokiem podeszła do rządku kopii. Wyciągnęła ku nim rękę i zaczęła lekko przetańcowywać palcami po gładkiej powierzchni, znów szepcząc sobie pod nosem kolejne błogosławieństwa własnego autorstwa.

I na tym rozmyślaniu została przyłapana. Do namiotu wszedł młody rycerz w towarzystwie niziołka. Pewnikiem niewiele starszy od Zygryfa, ale całkowicie od niego różny. Zygryf był przystojny, acz delikatny. Jego uroda pasowała do romantycznych ballad, do pieśni przy księżycu i miłosnych wyznań. Hagdar był duży...






Wyższy od elfki o pół głowy, szeroki w barach, w potężnej ciężkiej płytowej zbroi podbitej niedźwiedzim futrem wydawał się herosem z całkiem innych ballad. Takich pełnych bestii z który bohater rozprawia się krwawo. Hadgar… był prawdziwym wojownikiem. I dobrze wychowanym jak się okazało.

- Moje serce raduje się, że boska służebnica raczyła zaszczycić mój namiot swą wizytą.- odparł kłaniając się w pas, ujmując jej dłoń i składając na niej pełen szacunku pocałunek. Jeśli uroda Eshte zrobiła na nim wrażenie, to nie dał tego po sobie poznać. Nawet jego oczach elfka mogła zobaczyć tylko szacunek.
-Jestem wszędzie tam, gdzie ktoś potrzebuje uchylić mu odrobinę boskiej łaski -odparła Nephenye pochylając lekko głowę w powitaniu. Nieznacznym, bo i czyż kapłanka mogła zginać swój grzbiet przed kimkolwiek innym niż samymi bogami? Na pewno nie, a przynajmniej nie ta odgrywana przez elfkę -A jeśli teraz bogowie życzą sobie właśnie Ciebie, szlachetny rycerzu, natchnąć za moją skromną pomocą, to będę szczęśliwa móc spełnić ich wolę.
Uśmiechnęła się do niego, a chociaż dość oszczędnie, bez nadmiernego przejawu radości, to nawet w tym delikatnym uniesieniu warg wyczuwalne było kojące ciepło.

- Niestety kapłanka która podróżuje ze mną, obecnie weszła w boski trans, jak poinformował mnie mój sługa Palemonius. Proszę ciebie więc o błogosławieństwo mych kopii, by przebijały tarcze wrogów i kruszyły wszelki opór, by ich miażdżące uderzenie każdego z nich rzucały na kolana.- mówił to z kamienną powagą na obliczu. Niziołek stojący za nim pokiwał głową.
- Bowiem tylko w twoich paluszkach i łasce twej bogini cała nadzieja, Nephenye Yunalesca Aeralstira.- kontynuował wypowiedź.
-Zrobię co w mej mocy, aby być godnym zastępstwem Twej kapłanki -powaga równie pozornie niezachwiana zabrzmiała w jej głosie, choć prawdą było, że w środku ta dumna elfka dusiła pragnienie zachichotania. Jednakże gdy czuła nadciągające, niebezpieczne zadrżenie warg, to opuszczała spojrzenie, co w oczach rycerza wyglądać mogło jak skromna, może wręcz zmieszana reakcja na jego nazbyt pochlebne słowa.

Ujęła go za dłoń, lecz nie w ten czuły sposób przypominający kochanków wzdychających do siebie w blasku księżyca. Wręcz obrazą byłoby podejrzewać ten delikatny, ledwie wyczuwalny dotyk opuszek Nephenye o posiadanie jakiegoś bezwstydnego drugiego dna wobec rycerz. Jedyną bezwstydnością była jej ukryta chęć zatonięcia palcami w tym futrze zdobiącym jego zbroję, przekonania się jak bardzo jest ono miękkie lub jak bardzo szorstkie i nieprzyjemne dla skóry. Ale powstrzymywała się, i trzymając jego dłoń pomiędzy nimi zaczęła mówić w skupieniu -Pochyl więc głowę, Hagdarze Tyrwaldsonie. Otwórz siebie na nasze Matki, i na naszych Ojców zasiadających na swych boskich tronach. Otwórz na nich swą duszę, serce i umysł. Niech Twa wiara zabłyśnie w ich oczach jak najjaśniejsza gwiazda.
-Tak pani.
- rycerz bez wahania wykonał polecenie kapłanki, klękając szybko na jedno kolano i pochylając przed “Nephenye” głowę z pokorą.

Pod ślicznie ufryzowanymi włosami i szatą bieluśką jak płatek śniegu kuglarka popadła w krótką panikę, gdy Hagdar wspomniał o jakiejś jej.. bogini. O tym nie było mowy w rozmowie z niziołkiem, a ona sama akceptowała wiarę w tylko jedną istotę – siebie samą. Podejrzewała jednak, że i jego zwyczajowa kapłanka miała początkowo podobne rozterki, które szybko rozwiała odrobinę improwizacji. Oraz dużej ilości mocnych trunków, najprawdopodobniej. A kuglarka nie mogła być przecież jakaś gorsza od byle murwy, prawda?

-Kłaniam się Tobie moja troskliwa Matko, Królowo krocząca w nieskazitelnej bieli poranka, wszystkowiedząca i wszystkowidząca Pani, której uśmiech przyćmiewa każdą słodycz naszego świata. Każdym mym krokiem Ciebie wielbię, moim duchem Cię miłuję, każdego dnia ofiaruję Ci me życie i wieczne oddanie – dobierała powoli do siebie słowa mające zapewniać o uwielbieniu tej nieistniejącej przecież bogini, która jednak w oczach wyobraźni rycerza miała stać się prawdziwą boską istotą -Spójrz teraz łaskawym okiem na prośbę swej skromnej służki. Obdaruj mnie siłą, bym mogła w Twoim imieniu pobłogosławić tego szlachetnego rycerza. Niech kroczy zwycięsko, niosąc w sobie Twój nieprzemijający blask.

Nie było to aż tak trudne. Miała wrażenie, iż wystarczyło tylko rozpływać się w zachwytach nad bliżej nieokreślonym bytem oraz zapewniać o swym nieskończonym oddaniu. Jak w rozmowach ze szlachetkami lub kupcami, kiedy chciało się odwrócić ich uwagę od swej dłoni wędrującej ku pełnej sakiewce -Zwracam się także ku Tobie Crom-Thaldurze, najszlachetniejszy z rycerzy. Panie pełen prawości, któryś jest światłem sprawiedliwości w mroku, ujrzyj swego wiernego syna proszącego pokornie o Twą łaskę. Wejrzyj w jego dobre serce i bohaterską duszę. Pobłogosław jego i broń, którą dzierży w swym boju, by mógł w chwale nosić na ustach Twe imię.

Ponad klęczącym mężczyzną zerknęła krnąbrnie na stojącego nieopodal niziołka. Czyż nie była przekonująca? Czyż nie robiła dobrego przedstawienia tuż przed oczami jego suwerena? Sama nie miałaby bezczelności powątpiewać w niezwykłą cnotliwość Nephenye, gdyby tylko wierzyła w jakiekolwiek bóstwo.
Milczała dłuższą chwilę, lecz w pewnym momencie rycerz poczuł jak elfka opuszkami palców muska po wierzchu jego dłoni, znacząc na skórze niewidzialne znaki. I szeptać zaczęła w nieznanym ( także i sobie ) języku, zbyt melodyjnym jednak i zbyt jedwabistym, aby brzmienie jego można było skojarzyć z jaką czarną magią.

Przeminęło ostatnie słowo i kapłanka znów ucichła. Ale tym razem cisza nie trwała długo, a przerwana została odetchnięciem przez nią, głośnym niczym rozpaczliwa próba złapania oddechu przez tonącego, w której odrzuciła głowę w tyłu. Dla efektu jeszcze wywróciła oczami.

Rycerz klęczał posłusznie i z lekko pochyloną głową, niczym posąg wykuty ze stali obleczonej magicznymi zaklęciami. Zaś sam niziołek z uśmiechniętą miną uniósł kciuk do góry, a potem dyskretnie wskazał palce na stojące w stojaku kopie turniejowe. No tak… czyż nie wspominał że “elfie paluszki każdą kopię utwardzą” w co naiwnie wierzył rycerz, błędnie bo dosłownie, interpretując to powiedzenie?
Lekkie obuwie kapłanki w większości ukryte pod długą szatą, zaszurało cicho o ziemię, gdy odstąpiła od mężczyzny. Następnie wyprostowana dumnie i niezwykle dostojna ruszyła nieśpiesznie w stronę wskazaną jej przez niziołka.

-Pani w Bieli i Ty Rycerzu Złoty.. -wyciągnęła rękę ku pierwszej z turniejowych broni, a następnie i jej powierzchnię zaczęła muskać palcami, jak zaledwie moment temu dłoń mężczyzny. Żywiła w duszy nadzieję, iż nie wymagano od niej by.. naprawdę dłońmi utwardzała kopie bardziej odpowiednimi ruchami. Niziołek właściwie nie mówił jak dokładnie wyglądało macanie ich przez tamtą kapłankę.
Póki jednak nikt nie wnosił sprzeciwu, to elfka palcami zaledwie przetańcowywała po niewielkim fragmencie broni, szepcząc przy tym i kreśląc swe niewidoczne znaki. Pochyliła potem jeszcze nad nią głowę i zwracając się do tej boskiej dwójki, powiedziała już głośniej -Prowadźcie go ku sprawiedliwemu zwycięstwu.
I zbliżyła się do kolejnej z kopii, gdzie znów powtórzyła ten swój.. rytuał. Ten ceremoniał, którym je błogosławiła, zmieniając jedynie sposób w jaki zwracała się z prośbą do bogów -Dajcie mu siłę do przebijania tarcz swych przeciwników.

Następna z broni nie została potraktowana w żaden sposób inaczej. Nephenye, jak gdyby będąc w jakimś uświęconym transie, powtarzała swe gesty bez zawahania, a słowa wypowiadała hipnotycznym wręcz tonem -Niech żadna przeszkoda nie będzie mu straszna.

To musiało być to odzienie i te włosy tak nienaturalnie ułożone na głowie kuglarki. To one sprowadzały na jej język te modlitwy, chociaż sama Eshte przecież nigdy nie pohańbiła swych kąśliwych usteczek modłami czy choćby poczuciem skruchy przed jakąś nieokreśloną istotą wyższą. A teraz, proszę bardzo, mogłaby przyćmić niejedną kapłankę i grubego klechę! -Nie pozwólcie, by zaznał wątpliwości w swym sercu.

W końcu stanęła przed nimi wszystkimi. Tak niewinna w swej bieli, tak bezbronna będąc w otoczeniu broni, do których nie były wszak nawykłe jej kapłańskie dłonie. W umiłowaniu splotła je przed sobą.
-Obdarzcie go swą przychylnością. Oto proszę was ja, wasza wierna służka, Nephenye Yunalesca Aeralstira -i zaraz z powrotem rozplotła, tym razem jednak unosząc rozłożone ręce, jak w chęci objęcia nimi wszystkich kopii. Powietrze przecinały jej smukłe palce, gdy gestykulując tworzyła znane tylko sobie symbole.

-Niech tak będzie! – jej głos zabrzmiał zdecydowanie, wypełnił wnętrze namiotu donośnym tonem, który bardziej pasowałby do pola bitwy niż do tak uświęconego momentu. Ale czyż to nie na walkach, nie na ścieraniu się na broń i tarcze polegało życie rycerskie?
Wykonała rękami gwałtowniejszy ruch zwieńczający błogosławieństwo, co znów przyprawiło ją o to dziwne tchnienie tonącego i wywrócenie oczami. Po tym jednak jej ciało zwiotczało w rozluźnieniu, a elfka oddychając głęboko musiała oprzeć się o stojący obok stół.

- Niech tak będzie!- huknął pobożnym tonem głosu rycerz i powstał z kolan, podszedł do Eshte i ująwszy jej dłonie w swoich rzekł cicho.- Dziękuję pani, za twe wstawiennictwo o bogów. Teraz lżej będzie mi na sercu, podczas stawania w te szranki.
-Ah.. nie, nie musisz mi dziękować, rycerzu. Ja byłam zaledwie pokornym ogniwem w rozmowie pomiędzy Tobą i Najwyższymi
-elfka, pomimo tego, że przed chwilą swym gwałtownym okrzykiem przyprawił ją prawie o podskoczenie w miejscu z zaskoczenia, pozostawała istnym ucieleśnieniem spokoju. Skromnym i pełnym dobra -A im podziękować możesz poprzez udowodnienie, żeś godzien każdego z ich uśmiechów, jakimi teraz Ciebie obdarzają.
I znów się uśmiechnęła, nadal oszczędnie i słabo, lecz na pewno z życzliwością.

- Takoż i uczynię!- odparł równie gromko co wcześniej rycerz, ukłonił się z szacunkiem kapłance i wyszedł z namiotu przy okazji wołając do niziołka.-Palemoniusie każ podstawić konia i przynieść kopię!
- Widzisz… nawet nie zerknął ci na tyłek.
- wzruszył ramionami Palemonius uśmiechając się ironicznie.- Twoje wdzięki jakoś nie zachwiały jego cnotliwym charakterem.

Elfka parsknęła krótkim, trochę sarkastycznym śmiechem, przez który popękała jej misterna maska ugrzecznionej Nephenye. Znów na światło dzienne wychynęła kąśliwa Eshtelëa, aby uradować świat swym istnieniem.
-Dziwisz się? -zapytała, a najwyraźniej siły magicznie już jej wróciły po błogosławieństwach, gdyż zamiast dalej opierać się o stół, zwróciła się ku niemu i chwyciła w dłoń kielich z winem -To tylko oznacza, że byłam bardzo przekonująca. Taki cnotliwy rycerzyk nie śmiałby przecież zerknąć śmielszym okiem na kapłankę tak bardzo oddaną swej, oh troskliwej Mateczce. To jego dla odmiany mógłby spopielić święty ogień, gdyby choćby jedna gorętsza myśl pojawiła się pomiędzy jego żarliwymi modlitwami.
Ruchem ręki wykonała ku niemu toast, po którym z zadowoleniem upiła triumfalny łyk szkarłatnego trunku.

- Z tego co o wiem o rycerzach, to… nie bardzo masz rację. Lepiej dla ciebie byś nie chodziła sama pomiędzy namiotami, cnotliwa kapłanko.- podrapał się po karku niziołek wyciągając pięć kości z kieszeni oraz sięgając po gliniany kubek.- Teraz masz wybór: możemy sobie tu pograć na pieniądze w kości, możesz dostać obstawę i pooglądać sobie turniej, możesz też przebrać się i moi chłopcy odprowadzą cię bezpiecznie poza obszar tej dzielnicy. A wtedy pod wieczór podrzucę ci datek na twą świątynię, “wielebna” Nephenye.
-A długo trwają te ich potyczki na najtwardszą z kopii? Jestem dzisiaj dość rozchwytywana – mruknięcie kuglarki dobiegło z wnętrza kielicha, w którym akurat poszukiwała dna. Taki występ wymagał odpowiedniego uczczenia i jeśli tylko dzisiaj wieczorem znów nie miałaby kolejnego pokazu, to spędziłaby ten czas w jakiejś przyjemnej karczmie opływającej w trunki. Musiała jednak póki co korzystać z tego co miała pod ręką.

- Domyślam się…- oparł z wiele mówiącym uśmiechem niziołek. Z wiele mówiącym bzdur, bo cokolwiek sobie myślał Palemonius zapewne nie miało nic wspólnego z prawdą. Wrzucił kości do kubka i potrząsnął nim- Zwykle całe popołudnie, bo pod wieczór. Zagrałbym z tobą na fanty, ale szybko zostałabyś goła i wesoła, więc… po prostu miedziaka za każde zwycięstwo?
Kości zagrzechotały, a potem kubek z nimi wylądował do góry dnem na stole. Po odsłonięciu wypadły dwie szóstki, trójka, czwórka i jedynka.- No proszę, słodka parka na początek.

Groźby błysk pojawił się w oczach Eshte. Czyżby.. czyżby on ją nie tylko wyzywał do zagrania, ale także poddawał w wątpliwość jej umiejętności hazardowe? Niedopuszczalne!
Miała jeszcze dużo czasu do wieczora i swojego występu o północy na przyjęciu organizowanych przez rudowłosą szlachciankę. Mogła zatem, dla odmiany, spędzić chwilkę albo dwie na przyjemnościach. W końcu należało jej się po tym jak dzięki niziołkowi została potraktowana jak złodziejka przed wszystkim na placu! Mogła się teraz na nim odegrać za to upokorzenie.

-Szykuj swoje miedziaki, kurduplu! - żachnęła się rozpalona już nie „boskim blaskiem”, lecz dzikim pragnieniem zostawienia go bez choćby grosza przy duszy. Pochwyciła w dłonie kubek i wrzuciła do niego kości. Mocnym ruchem zamieszała nimi w środku.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-03-2015, 23:56   #33
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Turniej rycerski… Pojedynki dwóch pędzących na siebie rycerzy, zakutych w stal.

Huk uderzenia kopii o tarcze, trzask łamanych drzewców, krzyki tłumów, tętent koni… jęki przegranych i triumfalne krzyki zwycięzców. Eshte nic z tego nie zobaczyła.
Ale i tak była zadowolona, więcej… była szczęśliwa. Prawie zakochana… w niziołku. Gdyby był bardziej włochaty i ze szpiczastymi uszkami wzięłaby go na swoje zwierzątko. Albo i bez tego… Gdyby nie był sługą tego rycerzyka, to by go zabrała ze sobą na przytulankę.
Był taki zabawny i gadatliwy. I znał tyle historii… i był fryzjerem. Zanim został piastunem, Palemonius był fryzjerem i golibrodą na dworze ojca Hagdara Tyrwaldsona, który był przeciwieństwem syna… tęgim pijakiem, cudzołożnikiem i co najciekawsze... lubił sobie żarty stroić ze swych wrogów. Jak choćby wtedy, gdy przekupił sługi swego rywala do podania mu środka na przeczyszczenie do obiadu, tak mocnego że ów biedak ześlizgnął się na rzadkim gówienku ze siodła swego rumaka podczas parady ulicami miasta.
Tatuś cnotliwego synka był niezłym ziółkiem, choć jego dowcipy były równie subtelne co walnięcie młotem kowalskim.
- Ale to i tak nic w porównaniu z Arissą, ta ma jakieś… problemy z chucią. Za każdym razem gdy jej robię fryzurę próbuje rozpiąć mi spodnie.- westchnął Palemonius.- A jak się jej uda, to… cóż… ciężko wtedy układać fryzury, wierz mi. Na szczęście jest wyjątkiem… inne elfki które wciskałem w jej ciuchy były bardziej wstrzemięźliwe.
Dla niziołka bycie głosem rozsądku pomiędzy łatwowiernym acz szlachetnym młodzieńcem, a opętaną chucią i alkoholem podstępną elfką było ciężką próbą. Ale obfitowało w różne spowodowane się zderzaniem tych dwóch odmiennych charakterów.
- I wyobraź sobie, że mimo iż widział Arissę nago parę razy, a także kilka razy w bieliźnie dalekiej od przyzwoitości… oczywiście przypadkowo, to Hagdar nadal wierzy że “kapłanka” jest cnotliwą dziewicą. -westchnął ciężko niziołek ponownie zgarniając miedziane monety Eshte. Okazał się bowiem twardym graczem.- I nie wmówisz mi, że tylko udaje naiwniaka. Każde z tych przypadkowych spotkań było zaplanowaną przez Arissę pułapką, która za punkt honoru postawiła sobie zaciągnięcie go do łóżka. Ale niestety… mój pan to beznadziejny przypadek prawiczka. Za dużo książek mówię ci. Czytanie romansów rycerskich jest szkodliwe dla zdrowia.
Te i inne opowieści nie tylko umilały rozgrywkę, ale i rozpraszały nieco Eshte odciągając od samych kości, przez co Palemonius znacząco ogrywał ją z zarobku.


Ale nie mogła się na niego gniewać z tego powodu. Palemonius miał bowiem rację. Turniej rycerski był zyskownym widowiskiem, a przynajmniej dla jego triumfatorów. Hadgar do nich należał i dlatego szlachetna kapłanka dostała złote ostrogi, pas rycerski, srebrną zastawę z opalami i tym podobne podarunki. Bezużyteczne bibeloty dla Eshte, ale znajdzie się pewnie niejeden lichwiarz, który da dobrą cenę za te skarby. Spośród nich tylko jeden przedmiot przyciągnął uwagę kuglarki na dłużej niż uśmiech.
Sztylet ze smoczym motywem na rękojeści. Poręczny lekki i wykonany przez mistrza w płatnerskim fachu. Jednak nie były to jedyne powody dla których ten niewielki oręż przyciągnął uwagę elfki. Poczuła dziwne sensacje, gdy dotknęła. Sztylet lekko wibrował w jej dłoni. Kuglarka mogła tylko zgadywać, ale przypuszczała, że powód tego był prosty. Ów zakrzywiony puginał nasączono jakąś magią, która rezonowała z jej własną mocą. Niestety elfce nie udało się rozszyfrować jaka to magia i jak ją uaktywnić. Eshtelëa wszak nigdy nie miała okazji dotykać magicznego przedmiotu, a co dopiero posiadać taki. Na razie jednak mogła nieco odpocząć po dość męczącym dniu i przyszykować się na wieczór.


“Taki duży dom przy dużym okrągłym placu z nieczynną fontanną w kształcie delfina.”


Trafić było łatwo. Wejść trudno, bo osiłki przy drzwiach nie potrafiły rozpoznać w Eshtelëi Meryel Nellithiel del Taltauré artystki światowego formatu i nie zamierzały jej wpuścić na przyjęcie określając elfkę mianem przybłędy. Przybłędy!
Powinna po prostu odwrócić się plecami i odejść z dumą. Zarobiła dziś dosyć. Na pewno znajdzie się jeszcze szansa by zabłysnąć przed socjetą.
Powinna, ale wpierw nie mogła sobie odmówić pyskówki z tymi dwoma przerośniętymi mięśniakami. I ta głośna wymiana zdań przyciągnęła uwagę gospodyni. Erythea Holm zeszła i przeprosiła naburmuszoną artystkę podzielając jej pogląd, że plebs się na sztuce nie zna i prawdziwego talentu nie zoczyłby nawet mając go przed sobą.
Te pochlebstwa udobruchały wystarczająco Eshte, by łaskawie zdecydowała się pójść na przyjęcie. Zresztą nie mogła przecież zrezygnować z tego występu. Sława i monety były tu wszak na wyciągnięcie ręki.

To co zobaczyła w dużych komnatach samej kamienicy, można było określić tylko w jeden sposób. Spęd modnisiów, pozerów i snobów.


Większość tego towarzystwa stanowili synowie i córy kupców i bogatych rzemieślników, trochę zubożałej szlachty. Na pewno nie te elity do których Eshte chciała dotrzeć ze swymi olśniewającymi występami. Ale cóż.. taki występ to i tak krok w dobrą stronę. Choć nie tak duży jak się spodziewała.
Na środku sali bankietowej tańczyły pary. Przygrywał im kwartet smyczkowy.


W perukach, frakach i kamizelkach… stroje były wyszywane złotą nicią. Instrumenty niewątpliwie nowiutkie. Stoły z przekąskami i winem, posiłek niewątpliwie godny bogaczy, zatem i Eshte podniebienia. Wchodząc kuglarka została obrzucona spojrzeniami przez gości. Każdy z nich ocenił jej status, urodę, wygląd… i wydali już opinię na jej temat.” Obdartuch z ulicy, kuglarka, nie warta rozmowy, długoucha wywłoka. “- to mówiły Eshte spojrzenia dostojnych matron, jak i ślicznych panienek. Spojrzenia mężczyzn zawierały to samo z dodatkiem czasem wyuzdanych fantazji. Nie miało to dla kuglarki znaczenia. Przywykła przez te lata do takich spojrzeń... a gdy przyjdzie jej czas olśni ich wszystkich swym występem i wsadzi im te pogardliwe spojrzenia prosto w rozwarte z zachwytu usta. Była tego pewna.
Jedna osoba wyróżniała się w tłumie, zarówno sporą porcją odsłoniętego ciała, jak i ...egzotyką.


Ciemna cera, nietypowy strój i skomplikowane tatuaże sprawiały, że była na tym przyjęciu elementem równie obcym co Eshte. I taka była prawda. Ciemnowłosa kobieta siedziała z boku sali z enigmatycznym uśmieszkiem i tasowała karty przed siedzącą przed nią matroną. Była więc to owa mistyczna wróżbitka. Jedyna artystka jaką Erythea Holm zaprosiła na to przyjęcie, poza Eshtelëą na to przyjęcie. I ten jej tani mistycyzm budził zachwyt u kolejnych klientek do jej stolika.
Erythea Holm poradziła elfce, by ta wciągnęła się w wir zabawy póki nie nastała północ. Oczywiście bez przesadzania z alkoholem, skoro jej występ ma być wielką sensacją o północy. Widowiskiem o którym te wypomadowane mieszczuchy długo nie zapomną. A na razie Erythea zostawiła elfkę samą pośród obcych jej ludzi. Tak przynajmniej sądziła dopóki nie usłyszała za sobą głosu wypowiadającego słowa.
- A prywatne pokazy też są w twoim repertuarze Eshtelëo? Bo może bym jeden zamówił.- głos jej dobrze znany. To głosu podszyty ironią i wesołością. Odwróciła się gwałtownie by stanąć oko w oko z samym RuchaczemTancristem von Taelgrim. Ubrany w granatowe szaty wyszywane złotem szlachcic prezentował się bardziej efektownie, niż w polowych szatach których używał na wyprawie. Dłonie jak zwykle w rękawiczkach, tym razem czarnych i aksamitnych. Przy czym jedną trzymała pucharek wina.
I spoglądał na nią, nie tak jak inni. On widział w niej małe i nieporadne dziewczątko. Osóbkę której trzeba podcierać nosek w sprawach magii, która niewiele wie i umie. A jeszcze mniej rozumie.
Jakby on był wielkim magiem, a ona nowicjuszką wymagającą prowadzenia za rączkę. Patrzył na nią z góry… ale w zupełnie inny sposób niż reszta. I zawsze z tym swoim ironicznym uśmieszkiem.
-Więc? Jak z tymi pokazami?- zapytał nadal nie otrzymawszy od niej odpowiedzi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-04-2015 o 11:45.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20-06-2015, 02:40   #34
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Ze wszystkich ludzi w Grauburgu...
Dusza Eshte cierpiała słysząc ten głos, widząc te oczy spoglądające zza okrągłych szkiełek. Czemu, ah czemu. Czemu, ze wszystkich ludzi w tym mieście i ze wszystkich szlacheckim przyjęć urządzanych tego wieczora, akurat to jedno musiało przyciągnąć tego.. tego lubieżnika. Może i było to lepsze spotkanie niż kolejne z tamtym parszywym elfem, lecz..

Grymas malujący się na twarzy elfki i uzewnętrzniający jej katusze, idealnie ukazywał jej „radość” z zobaczenia czarownika. Splotła ręce na piersiach podkreślonych gorsecikiem i powiedziała z wyniosłością w głosie -Moje pokazy są przeznaczone tylko na eleganckie przyjęcia, których goście potrafią docenić kunszt sztuki jaką prezentuję – chociaż niewielki wzrost nie pozwalał jej spoglądać z góry na mężczyznę, to rekompensowała to sobie dumnym zadarciem podbródka. I nosa -Nie rozbieram się w czasie moich występów, nie macham cyckami, nie kręcę tyłkiem, ani nie oferuję wymyślnych, zamtuzowych usług. Lepiej sobie na ulicy poszukaj jakiejś.. artystki, z takiej na pewno miałbyś pożytek w swoim gnieździe rozpusty.

Z jednej strony, był on jedyną osobą pośród tych napuszonych, snobistycznych gości Ery, którą znała i z którą mogła porozmawiać. Ale z drugiej strony.. był on jedyną osobą, z którą mogła porozmawiać. A przecież dobrze pamiętała, że dyskusje z nim nie należały do przyjemnych i trunki płynącego w jego krwi wcale tego nie ułatwiały, wręcz przeciwnie. Czyniły go jeszcze bardziej nieprzewidywalnym, i ona ani myślała znów pozwolić mu się do siebie zbliżyć. Zboczeniec jeden.

-Wiem co sobą prezentujesz moja droga, oglądałem twój występ… i znam twój potencjał pewnie lepiej niż ty sama.- odparł niezrażony jej odpowiedzią czarownik smakując trunku.- Więc… kiedy popiszesz się tymi wodotryskami ognia i baletem?A co do samych cycków… widzę, że jednak idziesz z modą i podkreśliłaś swój dekolcik.
Jedną z wad Ruchacza było to, że nie dawał się tak łatwo spławić jak inni, nie można było go też zgasić tak łatwo jak pospolitych karczmarzy celną wypowiedzią. Bo zawsze szykował jakąś ironiczną ripostę i… zawsze mógł “wyciągnąć z kapelusza” te kilka krępujących sytuacji, gdy biedna Eshte była bliżej niego niż powinna.

-Niestety, moja profesja wymaga poświęceń. Jeśli chcę mieć co włożyć do brzucha na kolację, to muszę się dostosować do mej publiki. Nie myśl sobie, że sprawia mi radość takie obnażanie się przed Tobą -żachnęła się kuglarka, choć.. prawdą było, że odczuła głęboką ochotę zakrycia się jakimś ciężkim, futrzanym płaszczem, aby tylko czarownik nie mógł przeniknąć przez materiał swymi kaprawymi oczkami. Myśl, że przesuwał swym spojrzeniem po jej skórze, napawała ją co najmniej niesmakiem -Tutejsza gospodyni jest miła, ale wielka szkoda, że ma tak zły gust co do swych gości. Przemyślałabym występowanie tutaj, gdybym wcześniej wiedziała kogo zaprosiła.
- Och… taki jestem straszny w twoich oczkach? A czymże ja ci się naraziłem? Tym, że ratował twoją skórę… nie raz, nie dwa, a trzy razy
- odparł zaciekawiony Tancrist przybliżając się bardziej do Eshte i skupiając spojrzenie na jej licu.- Doprawdy… a może... jest inny powód?
Zamyślił się nagle rozważając na głos filozoficznym tonem.- Może się boisz, że ulegniesz mi? Że nie gdzieś głęboko w sercu wiesz, że nie potrafiłabyś się mi oprzeć? I stąd ten strach i obrzydzenie na pokaz. Bo głęboko w serduszku, czujesz do mnie pociąg… niewytłumaczalny magnetyzm podobny temu jaki nasz glob i księżyc trzymają przy sobie… odpychają i przyciągają zaraz w niewidzialnym wiecznym tańcu.

Elfka parsknęła krótkim, lecz dość głośnym śmiechem.
Ludzi w Grauburgu łączyło nie tylko ślinienie się na widok falujących piersi, lecz także niezwykłe poczucie humoru, przez które ona aż zginała się wpół. Samemu niziołkowi udało się ją doprowadzić do takiego stanu kilka razy, a teraz jeszcze Ruchacz okazywał się mieć w sobie odrobinę z błazna. A może całkiem dużo?

-Co dodają tutaj do wina? Też chcę! -zapytała podekscytowana, bo przecież takie brednie padającej z ust mężczyzny mogły być owocem tylko jakiegoś wspaniałego specyfiku. Dlatego przechylając głowę i wodząc wzrokiem pomiędzy zebraną drobną arystokracją, poszukiwała kogoś z tutejszej, wyraźnie ignorującej ją służby. Podobnie rozglądał się Skel'kel, owinięty wokół jej „wytatuowanego” ramienia, lecz jego nosek i paciorkowate oczka spoglądały ku stołom zastawionym przekąskami.

-Ale jakoś nie oczekiwałam akurat Ciebie zastać na takim spotkaniu towarzyskim, chyba że.. -podejrzliwość błysnęła w oczach Eshte -Chyba, że to jedno z tych przyjęć, na których o północy wszyscy zakładają maski i tańce zmieniają się w jedną, wielką orgię.
-Twoje fantazje na mój temat są zabawne, ale dalekie od rzeczywistości, Eshtelëo. Nie, to przyjęcie jest całkowicie pozbawione jakichś nieprzyzwoitych atrakcji. Jedna prawdziwa wróżbitka, jedna ognista kuglarka i jedna akrobatka o północy. Wysublimowana “rozrywka na poziomie”. Nic gorszącego. Ja zaś jestem ozdobą, takoż jak i ty… nadaję tej imprezie większe znaczenie poprzez moje urodzenie.- wyjaśnił Tancrist nie przejmując się jej wybuchem śmiechu.- A ty, jak widzę, dorobiłaś się nowego tatuażu na szyi… i to magicznego.

-Co?
-swymi słowami całkiem ją wyprowadził z jej krnąbrnej, pewnej siebie i prześmiewczej równowagi. Ognista kuglarka i akrobatka o północy? Albo jemu już się dwoiło w oczach od popijanego trunku, albo sama ona była niedoinformowana i.. i rzeczywiście gdzieś tutaj kręciła się dla niej prawdziwa konkurencja.

-Co? -zwróciła z powrotem ku niemu swą twarzyczkę, aby przyjrzeć się, czy aby nie ma on brudnych okularów lub wzroku już mętnego od alkoholu. Czyżby jednak Wielki Pan Czarodziej nie potrafił rozpoznać tatuażu własnoręcznie przez nią namalowanego na skórze, od jakichś zawijasów pochodzenia magicznego?

-To? -rozplotła ręce i przesunęła spojrzeniem po czarnych, nieco roślinnych zdobieniach pnących się po całej długości jej skóry. Nie przypominała sobie, żeby malowała je także na szyi, lecz.. mogła przypadkiem musnąć ją palcami zabrudzonymi barwnikiem. Wzruszyła odkrytymi ramionami -Oh, oczywiście, że jest magiczny. Mistyczny wręcz. Przyciąga widownię, tak samo jak i głęboki dekolt.
-Nie mówię o tych bazgrołach nasmarowanych tuszem.
- stwierdził arystokrata krótko.

Palce jego dłoni wykonały okrąg w powietrzu tworząc z magii taflę, w której odbijała się głowa kuglarki wraz szyją i dekoltem niczym w lustrze. Tafla srebrzyła się unosząc przed Esthe niczym prawdziwe lustro i zasłaniała twarz maga. Pokazywała też tatuaż na jej szyi nie jej ręką stworzony, tatuaż mieniący się zmiennymi kolorami… obcymi naturze.






Tatuaż przedziwny, bo przypominający glify z wieży. Tatuaż znajdujący się miejscu bolesnego buziaka jakim obdarzył ją ów Pierworodny.

Przyglądała się swojemu odbiciu z niedowierzaniem. Owszem, dla niektórych tutaj największym zaskoczeniem mogłoby być wyczarowane przez mężczyznę lustro unoszące się w powietrzu, lecz ona jakby nie zauważała tego jawnego popisywania się z jego strony. To co odbijała tafla było dla niej bardziej niespodziewane.
Sięgnęła ku niej dłonią, by móc koniuszkami palców ostrożnie, prawie dotknąć tęczowego tatuażu zdobiącego jej skórę. Drugą zaś sięgnęła ku własnej szyi, aby dotknąć na niej to samo miejsce. Nie wyczuwała niczego dziwnego pod opuszkami, tak samo jak wcześniej, gdy w uliczce próbowała wyczuć jakieś zmiany na skórze pozostawione jej przez elfiego parszywca. Czy w takim razie miała ten tatuaż odkąd on.. odkąd on ją ukąsił?
Powróciło wspomnienie tamtego spotkania, aż wzdrygnęło ciałem Eshte. To bycie pozbawioną własnej woli, bycie marionetką w jego rękach rozpływającą się pod jego spojrzeniem, dotykiem, pocałunkami. Brzmiało romantycznie, ale w niej wywoływało wstręt. Oraz strach. Czemu tak ją naznaczył? Czy to dzięki temu będzie w stanie ją odnaleźć po zakończeniu swych „spraw” w mieście? Nie, nie, nie, nie! Czy nie wystarczyło jej już bycie ofiarą jednej klątwy?!

Paznokciami skrobnęła tęczowy zawijas. A potem jeszcze raz, i jeszcze, i mocniej. Jak w szaleńczej próbie zdrapania ze swej skóry tego piętna. Nie przeszkadzał jej ani ból, ani pojawiające się zaczerwienienie.
-Nie schodzi.. - syknęła balansując na granicy pomiędzy gniewem i przerażeniem. Mimo to panowała nad sobą na tyle, aby nie krzyczeć i tylko cichymi warknięciami zwracać się do własnego odbicia, za którym Thaneeeekryst ukrywał swą twarz. Zapewne rozpromienioną ironicznym uśmieszkiem -Czemu nie schodzi?!
- Przecież to magiczny tatuaż. Nie da się go zdjąć. Naznaczone jest twoje ciało i dusza… na tym polega magia tatuażu. Skąd go masz?- zapytał Tancrist… o dziwo, dość czułym i opiekuńczym tonem głosu. Jakby temu łajdakowi udzielił się jej niepokój. Lustro zniknęło, za nim była jego zaskakująco skupiona i poważna twarz. Mag powoli zdjął rękawiczkę i rzekł nie znoszącym sprzeciwu głosem.- Przestań drapać, to nic nie da. Odchyl szyję i stój przez chwilę nieruchomo.
-Nie!
-kuglarka odskoczyła w obronnym odruchu od mężczyzny, a w szczególności od tej jego niebezpiecznie uniesionej dłoni. Skel'kel zapiszczał cicho i mocniej owinął się wokół jej ręki -Nie rób niczego, nie zbliżaj się! Nie chcę, żebyś jeszcze Ty mi coś wypalił na skórze!

Wcale nie wierzyła w te jego dobre zamiary. Może i rzeczywiście udało mu się ją kilka razy ura.. wspomóc w walce w trakcie ich wyprawy na złego maga, może i widziała jak pod ruchami jego dłoni znikały podobne runy w zniszczonej twierdzy, ale.. ale Grauburg doświadczył ją już tyloma nieprzyjemnościami. Odebrano jej już magię, teraz najwyraźniej utraciła swą wolność. Nie miała już wiele do stracenia na rzecz kolejnych klątw.
Przypominała teraz przepełnione lękiem, zaszczute zwierzątko, kiedy rozglądała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia -Nie.. nie.. nie mogę tu zostać..
-Nie zachowuj się jak głupiutka gąska.
- stwierdził Tancrist chwytając za dłoń elfki swoją dłonią. I wtedy jego tatuaże pokrywające nadgarstek rozbłysły lekko. Niemniej zacisnął mocniej i westchnął smętnie.- Tatuaż… skaza… bawiłaś się demonologię? Czyżbyś się szaleju najadła? Wiesz jak to się mogło skończyć.

Nic nie rozumiał, ale był wyraźnie zdenerwowanego i zaniepokojonego. I okazał się całkiem silny bez problemu ciągnąc za sobą opierającą się mu kuglarkę. A Skel’kel choć popiskiwał cicho i noskiem trącał policzek elfki by ją pocieszyć, jakoś nie był skory by atakować Thaneekrysta. Ten wyszedł z nią na balkon rezydencji i bezczelnie przycisnął do siebie tuląc mocno.- A teraz posłuchaj. Przestań na czeluście piekielne panikować. Już i tak się wpakowałaś w kłopoty. Kto ci pomoże, jeśli nie ja? Kto?
Jego oczy były w nią wpatrzone, spokojne ale i smutne. Zupełnie jakby się o nią martwił. Tulił ją do siebie mocno, nie pozwalając jej uciec z tej pułapki.
-Nie zmuszaj mnie bym cię spoliczkował. Albo… pocałował… - burknął nieco zawstydzony tą wypowiedzią -Uspokój się… proszę.

-Co.. co.. co robisz!
-na Eshte jakoś nie podziałały kojąco ani groźby czarownika, ani tym bardziej jego nagłe i zupełnie nieoczekiwane przez nią próby przytulenia jej do siebie. W szczególności te ostatnie miały całkiem odwrotny efekt. Nie tylko przecież nie miała ochoty być tak blisko niego, ale także ostatni mężczyzna, który ośmielił się tak ją do siebie tulić, pozostawił jej na szyi ten tatuaż. A także nieskończony lęk w duszy.

-Czemu.. zostaw! -szarpała się, lecz Thaneeekryyyst miał zadziwiająco mocny uścisk, z którego nie potrafiła się wyślizgnąć. Złość, panika i strach związany z odkryciem ozdoby podarowanej jej przez Pierworodnego, zasnuwały jej zdrowy rozsądek. Chciała tylko uciec, spakować swoje rzeczy do wozu i odjechać stąd, jeszcze tej nocy, ale on jej przeszkadzał! Czemu tak mówił, dlaczego nie pozwalał jej odejść, parszywiec jeden! I zboczeniec!
Zdołała w tym momencie zapomnieć o swej klątwie, więc próbowała zapłonąć żywym ogniem. Dopiero piekący ból przeszywający jej ciało i zmysły sprawił, że przestała się wyrywać. Zwiotczała, zadygotała i zęby mocno zacisnęła, żeby nie jęknąć cierpiętniczo.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20-06-2015, 02:48   #35
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
- No już, już… przestań.- mruknął cicho Tancrist, tuląc ją do siebie osłabioną bólem i żalem, dygoczącą i drżącą. -Poczułem, że ten tatuaż to znamię niewolnicze. Ktokolwiek ci je zostawił, znajdzie cię wszędzie. Jedyne co można zrobić to je usunąć.
Cmoknął czule w czoło szarpiącą się Eshte.- Ty tego nie zrobisz… nie umiesz. Nie masz pojęcia o magii.
Po czym czując, że osłabiona nieudaną próbą wzniecenia ognia elfka nie stawia oporu, Tancrist zaczął głaskać ją po głowie jak małą dziewczynkę mówiąc.- A teraz… opowiedz wszystko co się stało. Jak zostałaś dotknięta skazą, jaki demon cię naznaczył. Wszystko. Tylko wtedy będę mógł ci pomóc.

Nie wiedziała już co było bardziej kuriozalne w tej całej sytuacji. Tatuaż mieniący się feerią kolorów na jej szyi, czy to dziwaczne, zupełnie nienaturalne zachowanie czarownika. Spodziewała się po nim ironicznych uśmieszków, pogardliwego skomentowania jej problemów z demonem i elfem, a potem zostawienie samej sobie.. chociaż nie, raczej domagałby się, aby to ona się zmusiła do poproszenia go o pomoc. A zamiast tego on.. on był czuły, interesował się jej troskami i nawet nie starał się jej zmacać. Może naprawdę czegoś dodawano do tutejszych trunków, że tak zmieniły tego lubieżnika?

-Tatuaż musi być.. z dzisiaj -mruknęła po chwili milczenia. Potrzebowała pomocy, wiedziała o tym, lecz.... nie chciała jej akurat od niego. Nie była jednak w sytuacji, gdy mogła sobie pozwolić na wybrzydzanie -Wcześniej, po moim porannym występie, w jednej z uliczek napadła mnie grupka łotrzyków. Pojawił się tam też ten.. ten.. elf.. -smukłe palce elfki powoli zacisnęły się na miękkiej szacie mężczyzny, kiedy przed oczami jej wyobraźni pojawiła się twarz tamtego „ideału”. Oh, było to trudne, ale odczuwała do niego większą niechęć niż do mężczyzny tulącego ją teraz do siebie.

-Obszczaniec parszywy, ktoś powinien go złapać i wypatroszyć, a na koniec nabić tę jego śliczną główkę na pal. Chrzaniony Pierworodny. Przepłoszył tamtych, ale mnie ukąsił w szyję i obiecał, że zabierze ze sobą z miasta -nie miała zamiaru dzielić się z nim szczegółami tamtego spotkania. Dla niej nie byłoby to miłe rozpamiętywanie, a i on pewnie wziąłby ją za jakąś głupią, naiwną dziewkę -Nie mogę mieć tego czegoś na szyi. On nie może mnie odnaleźć!
-Szlag… w mieście jest Pierworodny?! To źle… to bardzo źle. A skoro się ukrywa to planuje coś parszywego. Co robić, co robić…
-usłyszawszy tę nowinę Tancrist na chwilę zapomniał o trzymanej w ramionach elfce, co nie przeszkadzało mu jednak nadal tulić ją do siebie i głaskać czule po włosach. A jej czuć się dziwnie z tego powodu. Przecież go nie cierpiała, tych jego ironicznych docinków i spojrzeń i traktowania jej… zazwyczaj. Więc dziwnie czuła się teraz w jego ramionach. Tak jakoś… bezpiecznie.

- Nawet gdybym zawiadomił zakonników, to… nie byłby dobry pomysł. Byłabyś wtedy przynętą na niego, a to nie byłoby mądre posunięcie. Hmmm…- rozmyślał na głos.- Kłopot w tym, że usunięcie takiego tatuażu jest trudne. A ja nie jestem trzeźwy. Potrzebuję kilku godzin, by zniszczyć bez szkody dla ciebie. Wygląda na to, że spędzisz ze mną noc i pewnie większość jutrzejszego dnia. Już… się cieszę. - zakończył słowa kwaśnym uśmieszkiem i ironicznym tonem.- Ale przynajmniej będę miał cię na oku, więc nie wpakujesz się w jakieś kłopoty i może zdołam cię osłonić przed nim.
-Eeee.. nie. Nie, nie, nie
-Eshte dość szybko odnalazła lukę w tym planie czarownika. Dość dużą, nie do przeskoczenia wręcz, która z góry skreślała cały ten pomysł -Nie spędzałabym z Tobą nocy nawet gdybyś był trzeźwy, więc na pewno nie pozwolę Ci się nigdzie zaciągnąć jak tutejsze trunki płyną w Twych żyłach. Potrzebujesz czegoś więcej niż wykorzystywanie mojej chwilowej słabości.

Także w momencie takiego zagrożenia swego życia, lub wolności i nie tak pewnej cnoty, elfka potrafiła odstawić na bok swoje lęki i odwarknąć odpowiednio temu zboczeńcowi. Bo znów nim był. A ona, chociaż nade wszystko pragnęła się pozbyć każdej jednej ze swoich klątw, to nie miała zamiaru płacić za to swym ciałem.
Rozluźniła palce z uścisku, jednak teraz oparła się dłońmi o tors Thaaaneeekryysta w próbie odepchnięcia się od niego. Albo chociaż zwiększenia odległości pomiędzy nimi do mniej.. niezręcznej -Łajdak mówił, że musi najpierw zająć się jakimiś swoimi sprawami w mieście i dopiero potem po mnie przyjdzie. To kilka dni. Wystarczająco dużo czasu, abyś mógł zrobić swoje czarymary w dzień. Albo bym znalazła kogoś innego do pomocy.

-Ze mną?
- uśmiechnął się ironicznie czarownik.- Doprawdy... schlebiasz swej urodzie. Nie myślałem bynajmniej byś spędziła noc ze mną w łożu. Ani mi w głowie twoje fantazje na mój temat. Potrzebuję wypocząć bez narażania się na takie pokusy. Ze mną, to znaczy w moim domu, ale skoro wolisz ryzykować, twoja wola. Cieszę się jednak, że zdołałaś zebrać się do kupy.- rozluźnił całkiem ręce pozwalając się kuglarce od siebie odsunąć.- Nie bardzo sobie radzę z atakami histerii u kobiet. Więc… postaraj się tu dobrze bawić i zapomnij o tym całym tatuażu. Ja zniknę z tego przyjęcia po północy, bowiem mam odeskortować artystkę, która wtedy występuje. Może udaj się do wróżbitki? Niech ci powróży przyszłość. Może to cię odpręży?

I znów Eshte złapała się na tym, że spoglądała na czarownika bez choćby jednego słowa. Korzystając z okazji wykonała w tył ze dwa kroczki, choć i tak już miała wrażenie, że cała przesiąknęła jego zapachem. I jeszcze te jego słowa.. nie te o wróżeniu, bo elfka ani myślała stać się ofiarą takich wątpliwych praktyk, ale te o artystce i znikaniu. One przyprawiły ją zaraz o krzywy uśmiech.

-Dobrze urodzony szlachcic z wpływowej rodziny, bardzo kulturalny i niezwykle potężny... -powtórzyła słowa gospodyni powoli, wraz z narastającym powątpiewaniem. Co za poczucie humoru miała ta kobieta, to musiało dotykać wszystkich szlachciców i ludzi z nimi powiązanych.
Westchnęła, a dłonią tym razem przesunęła po swej twarzyczce.

-Ery ma doprawdy dziwaczny gust. Powiedziałam jej, że będę potrzebowała kogoś do odprowadzenia mnie z powrotem do wozu, bo nocami uliczki tego miasta nie są bezpieczne dla kogokolwiek. Ale widzę, że sama będę musiała o siebie zadbać, tak jak ostatnim razem, kiedy Ty miałeś mnie chronić -lekceważąca, czyli całkiem codzienna dla niej nutka, zabrzmiała w głosie kuglarki. Najlepiej było zapomnieć o tym nagłym momencie słabości z obu stron i powrócić do zwyczajowych docinek.
Zsunęła palce na szyję i potarła miejsce z tatuażem, w ponownej próbie starcia go ze skóry. Chociaż wiedziała, że i tak to nic nie da -Nie wiem jak w ogóle wyobrażasz sobie próbę ustrzeżenia mnie przed Pierworodnym, skoro nawet wtedy w wiosce spadł mi włosek z głowy pod Twoją „opieką”.
-O ile dobrze pamiętam wyszłaś z tej przygody bez szwanku. To ja najpierw naraziłem własne życie na atak tego wściekłego nekromanty, by ciebie ratować, a potem jakaś elfka, jej imię przemilczę, rzuciła się na mnie jak kotka w rui. Niewątpliwie z zamiarem zgwałcenia mnie.
- rzekł w odpowiedzi Tancrist wyjątkowo dramatycznym tonem głosu.- Więc kto tu się naraża na niebezpieczeństwo? I jeszcze będę cię musiał łapać jak przelecisz przez barierkę balkonu podczas swojego oddalania się ode mnie. Czyżbyś była może… ową akrobatką niezwykle utalentowaną?

Czarownik potarł czoło w zrezygnowaniu. -No pięknie… najwyraźniej jakieś złośliwe bóstwo popycha nas ku sobie. Ona przepowiedziała, że… przybędzie powiązana ze mną kobieta. Ale nie sądziłem, że akurat chodziło o ciebie.
-Oczywiście, że jestem tą niezwykle utalentowaną akrobatką. A czy Ty jesteś tym bardzo kulturalnym przyjacielem Ery?
- zapytała, a spojrzenie jakim dokładnie obrzuciła czarownika od góry do dołu świadczyło tylko o głębokich wątpliwościach. Nie było żadnym sekretem dla niej, że miał on pewne wyraźne niedobory w kulturalnym zachowaniu. Nie potrafiła też go sobie wyobrazić jako czyjegokolwiek przyjaciela, choć.. sposób w jaki co dopiero ją do siebie tulił i uspokajał, mógł być jakimś przyjawem ludzkich uczuć z jego strony. Dobrze, że szybko powrócił do swojego ironicznego „ja”, bo jeszcze mogłaby go.. uh, polubić.

Odwróciła się do niego plecami i podeszła do balkonowej barierki. Tam obmacała się po gorseciku i pasie spodenek, aż w końcu z głębin swego artystycznego ubrania wyciągnęła smukłą fajeczkę.
-I jakoś nie posądzałam Wielkiego Pana Czarodzieja o wiarę w te wszystkie wróżby. Chociaż może to nie jej karty Cię zainteresowały, tylko sama egzotyczna wróżbitka? Tego akurat bym się spodziewała – gorzkawy uśmieszek przeciął twarzyczkę elfki, kiedy opierając się o barierkę ubijała tytoń w fajeczce. Powinna się unieść gniewem i przynajmniej uderzyć go silnie pięścią za to bzdurne gadanie o jakiejś kotce w rui, ale.. już zaczynała się uczyć na własnych błędach. Dzięki klątwie, wybuch złości zapewne zabolałby bardziej ją, niż jego.

- Wiem że ją łączy jakaś więź z kartami których używa. Wiem, że kryje się w tym jakaś magia. Dlatego ona mnie intryguje. Z zupełnie innych powodów co ty.- jego głos się przybliżał z każdym słowem, po chwili stanął tuż za nią opierając się o barierkę i więziąc ją między nią a sobą.- Ty… jesteś zabawna, intrygująca i na swój sposób urocza. I nawet podobają mi się twoje kudełki na głowie. Dlatego wolałbym, żeby nie porwał cię jakiś Pierworodny i stępił twój charakterek. Świat byłby nudniejszy bez Eshtelëi Meryel Nellithiel del Taltauré, nieprawdaż?
Szepnął jej wprost do ucha.- Dlatego zdradzę ci jak radzić sobie z Pierworodnym. Istnieje na to kilka sposób, większość z nich niedostępna dla ciebie. Jeden jednak jest możliwy i ponoć skuteczny. Musisz się w kimś zakochać Eshte, zakochać mocno i bez pamięci. Jeśli twoje serce będzie zajęte przez kogoś innego, urok Pierworodnego nie będzie w stanie go opętać. Dlatego tak wiele z nich ginie z rąk zakochanych rycerzy… i krasnoludów, ale na krasnoludkę to za cherlawa jesteś.

Kuglarka znów prychnęła, jednak tym razem nie miało to wiele wspólnego z wybuchem szczerego śmiechu. Raczej z kocim okazem pogardy dla całkiem niezrozumiałego, ludzkiego zachowania, którego ona teraz była świadkiem w postaci czarownika. Przed opuszczeniem przyjęcia naprawdę będzie musiała sprawdzić jakiego specyfiku dodają tutaj do wina.

-Nie dość, że wierzysz we wróżby, to jeszcze teraz w jakąś potęgę miłości? Zawsze miałam wrażenie, że Tobie podobni odrzucają takie brednie, pozostawiając je dla wieśniaczek rozkochanych w słodko-mdlących romantycznych opowieściach – mówiąc starała się odchylać głowę od ust i szeptu Thaneeekryyysta, będących o wiele zbyt blisko spiczastego ucha jak na jej gust. Zresztą, on całym swym ciałem był zbyt blisko niej, przez co kontemplowała możliwość uderzenia go łokciem prosto w brzuch, aby nie było mu zbyt miło -A może Ty w skrytości swego zamczyska też się w takich zaczytujesz? Wciąż czekasz na swojego księcia z bajki, co?
Wolną dłonią raz jeszcze zaczęła przeszukiwać wszelkie zakamarki swego gorseciku i kieszeni spodenek. Ale nie przeszkadzało jej to w zniweczeniu kolejnego z „rozkosznych” pomysłów mężczyzny -Będziemy zatem musieli spróbować innego sposobu na tego Pierworodnego, chociaż.. myślałam, że wystarczą jakąś Twoje rytuały i pozbycie się tatuażu, bym nie musiała się dłużej martwić zostaniem jego niewolnicą.

-To nie jest kwestia potęgi miłości tylko kwestia serca i umysłu. Żądza pieniądza, sławy, miłość własna nie są dość silne, by wytrzymać wpływ charyzmy Pierworodnego. Znikną pochłonięte przez uczucie jakie wzbudza. Ale prawdziwie zakochani mogą się mu oprzeć… lub pełni prawdziwej wiary wykutej bólem, poświęceniem i umartwieniami.- czarownik nadal mruczał kusząco blisko jej szpiczastego ucha. Na granicy intymności. A jednak nie przekraczał jej. Nie próbował objąć, ni dobierać się do niej. Nie próbował całować jej szpiczastego ucha, choć tego właśnie się spodziewała… dlaczego?

- Usunę tatuaż… nie martw się o to. Ale to nie jest problemem. Za pomocą tatuażu on może cię łatwo odnaleźć, acz jeśli wpadłaś mu w oko… może szukać nawet po utracie kontaktu. Dla niego jesteś bardzo łakomym kąskiem, Eshte.- ciepły oddech pieścił jej uszko. Stała na balkonie niczym bohaterka jakiejś romatycznej powieści niemal w objęciach kochanka. Czyż teraz ten lubieżnik nie powinien obdarzyć ją jakąś pieszczotą, by mogła mu po sprawiedliwości dać kuksańca? - To moja rada dla ciebie. Zrobisz co zechcesz.
Na co właściwie czekał?

-W takim razie.. -zaczęła z wolna, bo i nieco rozkojarzały ją jej własne poszukiwania. Nawet kiedy już odnalazła swój obiekt poszukiwań, którym była mała paczuszka zawierająca w sobie nie tylko zapałki, ale także wstyd elfki. Do czego to doszło, aby ona, Mistrzyni Ognia, musiała się posiłkować takimi narzędziami do wzniecenia płomieni, lub po prostu zapalenia sobie fajeczki.

-W takim.. - pierwsza z zapałek odmówiła posłuszeństwa niewprawionej w używaniu ich Eshte, ale dzięki kolejnej już zasyczało i w powietrzu uniosła się smużka siwego dymu. Skel'kel czując ten zapach aż zapiszczał radośnie i szybko, wężowym ruchem zsunął się po jej ręce, by owinąć się naokoło jej nadgarstka. Z zadowoleniem wyraźnie malującym się na drobnym pyszczku rozkoszował się ostrym zapachem unoszącym się w powietrzu.

Także i elfka wsunęła w kącik swych ust końcówkę fajeczki, mówiąc -W takhim rhazie, po zdjęczu tatuaższu mogłabym po phrostu uciec z thego Twojego zasrhranego miaszta, nie? Na pwewno nie byłam w jegho oczach aszż tak wyjątkowa, żebhy miał szukhać mnie po całym świecie.
-Możliwe że masz rację.- szepnął jej do ucha Tancrist.- Możliwe że nie… kto wie. A teraz zostawię cię z twymi myślami, a co do twych drugich problemów, to je akurat usunąć łatwo, tylko wiązałoby się to z macaniem twojego gołego ciała, bo muszę usunąć wszelkie… skazy tkwiące w tobie. Na to się jednak nie zgodzisz, więc…
Odsunął się od niej.- Powodzenia ci życzę w walce z tą niedogodnością. A po północy cię odprowadzę tam gdzie zechcesz Eshte.
Skłonił lekko i opuścił balkon zostawiając elfkę z jej myślami, obawami i pragnieniami.
A także z lekko rozchylonymi usteczkami, w których kąciku smętnie zwisała smukła fajeczka.

Nie to, żeby ją zaskoczył swoimi słowami o macaniu jej ciała. W końcu nie oczekiwała po nim niczego więcej, niż próby wykorzystania każdej okazji do chwycenia za cycki. Tym, co zasiało ziarno niepewności w sercu Eshte, było stwierdzenie przez niego, że zlikwidowanie tatuażu wcale nie będzie rozwiązaniem jej problemu z Pierworodnym..

-Ale.. ! -zakrzyknęła odwracając się gwałtownie, w nadzie... nie, w oczekiwaniu na dostrzeżenie jeszcze krańca tej jego wyjściowej sukienki. Ale nic, nawet niteczki. Oddalił się tak szybko, że prawie zaczęła powątpiewać, czy aby na pewno kiedykolwiek wyszedł z nią na balkon. Zapewne goniło go pragnienie zostania otoczonym przez tamte trajkoczące arystokrateczki, dlatego aż się za nim kurzyło po odejściu.

Wzdrygnęła się na samo wspomnienie jego nadmiernej bliskości. Nie to, żeby jakakolwiek inna była przez nią bardziej akceptowalna, ale tak straszliwe naruszenie jej prywatności było w niej wiele nieprzyjemnych uczuć. Ale to było przecież oczywiste! Wcale nie była bliska omdlenia od bycia owiewaną jego pachnidłami.. no, może jedynie od ich nadmiaru. Nie przechodziły ją dreszcze, kiedy łaskotał ją swym ciepłym oddechem w spiczaste ucho. I wcale, ale to wcale (!) nie życzyła sobie, aby on ją dotknął! Nie chciała poczuć jego ust na swym uchu, sama taka myśl napawała ją wstrętem, a co dopiero gdyby faktycznie to zrobił! Nie pragnęła zostać przez niego ciasno objętą i przytuloną mocno do jego ciała. Chyba po takiej jego pijackiej próbie musiałaby prawie zdzierać z siebie skórę w czasie kąpieli!
Już wystarczyło, że przesiąknęła zapachem jego pachnideł. Czuła na sobie tę nęcącą, trochę mocną mieszankę zapachów, bogowie tylko wiedzieli z czego stworzonych. Była pośród kosmyków jej włosów, na odzieniu, na skórze.. prawie sprawiało wrażenie, jak gdyby czarownik nadal tu był. I że będzie z nią przez całe to przyjęcie. I po nim. I zaśnie też wraz z nim...

Eshte z trudem powstrzymała w sobie odruch wymiotny.
Dobrze, że balkonowa barierka była blisko. I zieloniuśkie ogrody pod nim także.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-06-2015, 04:10   #36
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
W zasadzie Eshte wydawała się niewidoczna, a właściwie ostentacyjnie ignorowana przez uczestników przyjęcia. Co akurat jej nie przeszkadzało. Sam Tancrist zaś przebywał albo w towarzystwie rozanielonej jego obecnością Erythei , bądź innych kupieckich cór. Toteż w zasadzie nie zwracał uwagi na elfkę… co akurat jej odpowiadało.
Mogła więc do woli jeść i pić, choć na to drugie uważała nieco. Wszak będzie wracała w towarzystwie czarownika, więc przynajmniej jedno z nich musi być w miarę trzeźwe.
Gorzej, że po dłuższym okresie ignorowania, jakiś młodzieniec podpity i pewny siebie, zbliżył się do niej.




Gładkolicy przystojniak ubrany na biało, będący na rauszu i z pewnością sądzący, że”elfki są łatwe”.
- Coś za nudne te przyjęcie leśny kwiatuszku. Nie uważasz że…- zabrakło mu na moment pomysłu na dalsze słowa, bo zamarł z otwartymi ustami.- … że moglibyśmy, dodać pikanterii temu wieczorowi i poszukać sobie miejsca na bliższe… no… poznanie naszych ras i różnic między nimi?
Nie dość, że pijany, to jeszcze brał ją za leśnego elfa co to siedzi w lesie i cywilizacji nie widział.

-Oh.. - zaskoczył kuglarkę swych pojawieniem się, a już tym bardziej swoją mało subtelną propozycją, akurat jak zajadała się jakimś przesadnie słodkim ciastkiem z wisienką. W pierwszych odruchu miała ochotę rzucić nim prosto w jego twarz, aby gęsty krem wysmarował całe jego śliczniutkie policzki i zbyt idealnie prosty nos. Ale powstrzymała się, bo rzeczywiście to zgromadzenie szlachciców nie było dla niej najciekawszą rozrywką. Może mogłaby się nieco zabawić kosztem tego młodzika.

-Oh, to cudowny pomysł. Pierwszy raz jestem na takim.. takim.. jak wy to nazywacie? - zaświrgotała beztrosko, nawet odnajdując w sobie jakiś mocny akcent, z jakim według niej mógłby mówić jakiś dziki elf. Potem zamilkła na ten krótki moment, gdy pozornie nie potrafiła odnaleźć odpowiedniego słowa w tym obcym dla siebie języku -Przyjęciu, tak. W lasach mamy zupełnie inne zwyczaje niż tutaj. Czy nie wypada rozmawiać o tych różnicach w towarzystwie?
-Oczywiście … myślę że znajdziemy jednak sobie miły kącik z dala od głównej sali, by dokonać wymiany… kulturalnej.-
kupiecki syn z pewnością sądził, że trafił na niezbyt rozgarniętą elfkę, więc wyszczerzył zęby w uśmiechu godnym wilka.

Eshte pozwoliła, aby i jej wargi zadrżały lekko, w nieśmiałej próbie odbicia na nich tego jego uśmiechu. W swej naiwności elfka zapewne wzięło go za przejaw uprzejmości wobec niej, a nie jakichś słabo ukrywanych, przebrzydłych pragnień skupiających się na jej ciału.
Rozejrzała się subtelnie po gościach kręcących się po pomieszczeniu, po czym nachyliła się ku kogucikowi, aby zapytać szeptem -Bardzo z dala? To aż taka duża tajemnica, te różnice? Zakazany temat? Bo ja to mogłabym o tym rozmawiać tutaj, teraz. Może nawet ktoś jeszcze by do nas dołączył? Może..
Urwała, a następnie wykonała gwałtowny ruch, jak gdyby chciała zaciągnąć któregoś pierwszego lepszego przechodzącego właśnie arystokratę do ich fascynującej wymiany zdań.

- Ehmm…- zbiła go z tropu tymi słowami. Zamyślił się szukając odpowiedzi w zamglonym alkoholem umyśle.- Myślę, że to dość ciekawa rozmowa na dwie osoby… tylko. W większym gronie, traci na smaku.
-Oh, naprawdę? Skoro tak..
- przekonana niezwykłą charyzmą młodziana oraz niewątpliwie oczarowana jego urokiem i tym, że w ogóle dostąpiła zaszczytu bycia wystarczająco dla niego interesującą na rozmowę, prosta elfka zamarła w pół ruchu nim zdążyła kogoś zaczepić.
-To pierwsza taka moja rozmowa w tym mieście, zwykle mało kto się interesuje takimi różnicami. A może po prostu coś robię nie tak, że nikt nie chce ze mną o tym rozmawiać? Nie chciałabym popełnić żadnej.. em.. gafy, o! Gafy w towarzystwie kogoś ważnego -trajkotała, jak gdyby kto jej język rozplątał. Lekkomyślnie i naiwnie tak, obdarzając szlachetkę spojrzeniem pełnym podekscytowania i zainteresowania, niczym jakiegoś egzotycznego ptaka lub.. owada. W trakcie palcami dłoni gładziła delikatnie futrzany szal otulający jej szyję -Bo jesteś kimś ważnym, prawda? To Twoje ubranie.. musisz być jakimś tutejszym księciem, prawda? Prawda?

-Jestem Dirk Hofenstaff, dumny dziedzic browarów grauburskich i potomek najlepszych gorzelników w całej okolicy.-
odparł pyszniąc się niczym paw podczas tej wypowiedzi. Choć brzmiało to pompatycznie, oznaczało jednak że Dirk był jedynie synem browarnika... bogatego co prawda, ale tylko mieszczanina.

-To fascynujące! -usta mówiły jedno, a myśli już coś zupełnie odmiennego. One bezczelnie sobie drwiły z tego kogucika, który zachowywał się, jak gdyby był posiadaczem przynajmniej włości z własnym państewkiem. Nawet Thaneeekryyyst się tak nie obnosił ze swoim bogactwem i pozycją na tej całej pokrętnej, wyjątkowo wysokiej drabinie wymuskanych arystokratów. A przecież musiał być w tym towarzystwie najwięcej znaczyć, skoro pomimo swego charakterku, przyciągał do siebie takie tłumy szlachcianek. Drażniły ją tym kręceniem się. Tak odrobinkę.

Nieznająca sztywnych zasad etykiety, a przez to nie będąca nimi w żaden sposób skrępowana, kuglarka.. znaczy leśna elfka, była bezpośrednia oraz niefrasobliwa. Tak jak w tym momencie, gdy ujęła młodzika pod ramię i wręcz się na nim uwiesiła swym drobnym ciałkiem, mówiąc z szerokim uśmiechem i lśniącymi oczami -Musisz mi o tym opowiedzieć! Opowiesz, prawda? Prawda? W moim lesie nie mieliśmy tych.. no.. gorzelników. Brzmi niebezpiecznie i ekscytująco!

I Dirk zaczął opowiadać… a raczej zmyślać o ciężkim losie browarników walczących z trollami o jęczmień i gnomami o chmiel i drożdże. Bo straszne sknery są. Dość twórczo zmieniał negocjacje z kontrahentami w walkę na śmierć i życie całkowicie odrealniając proces produkcji piwa. Ale był też sam dość pijany i łasy na komplementy.

Niemniej Eshte kątem oka zauważyła, że swymi głośnymi wypowiedziami przyciągnęła uwagę Thaneekryysta otoczonego wianuszkiem wpatrzonych w niego mieszczanek, nie brzydszych od niej. Jakoś poczuła się przyjemniej, gdy jego oczy spoczęły na niej. Było coś ekscytującego, gdy patrzył tak na nią bez cienia ironii w spojrzeniu. Było coś w tym ekscytującego i przypominającego chwilę, gdy siedziała nim okrakiem przy tamtym ognisku. Coś podniecającego i łechtającego jej własną próżność, gdy czarownik patrzył na nią z zachwytem zamiast protekcjonalnością.

Brrrr. Dziwaczne to było uczucie przyprawiające ją o równie podejrzaną reakcję ciała – lekkiego dreszczu wędrującego po odsłoniętej skórze elfki i chowającego się pod fragmentami ubrania. Doprawdy, wystarczył zaledwie ten krótkotrwały przejaw ludzkiego, troskliwego wobec niej zachowania ze strony czarownika, aby już zdołał namieszać w jej głowie. Pewno jak tak ją do siebie tulił i szeptał, to jakimś swoim parszywym zaklęciem ją naznaczył, bo przecież tych jeszcze nie miała wystarczająco brużdżących jej w życiu. Mogła w tej sytuacji zrobić tylko jedno, aby zetrzeć mu uśmieszek z ust.

Wywaliła język w jego stronę, po czym z wyniosłością odwróciła od niego spojrzenie, by móc je z uwielbieniem wlepić w swojego księcia w bieli. Na jego opowieści reagowała westchnieniami zachwytu i niedowierzania, a kolejnymi pytaniami zachęcała do kontynuowania. Młodzian musiał być w swym osobistym raju, tyle że.. tyle że w tym samym czasie dłonie Eshte korzystając z alkoholowej mgły przesłaniającej jego zdrowy rozsądek, ostrożnie przeszukiwały kieszenie jego odzienia.
Co najważniejsze… okazja do chwalenia się wymyślonymi sukcesami naiwnej elfce odciągało jego myśli od innych, bardziej nieprzyzwoitych, spraw. Dzięki temu też dłonie elfki mogły pochwycić jego sakiewkę, oraz kopertowy mechaniczny czasomierz. Niewątpliwie dzieło gnomów, na których tak pomstował przez większość historii. Ta jednak się kończyła.

- Więc moja słodka… może teraz udamy się w ustronne miejsce bym przeszedł od słów do czynów i pokazał ci… najważniejszą różnicę między ludźmi a elfami. Ludzie mają większe.- wyszeptał jej nieco pijackim i bardzo lubieżnym tonem głosu wprost do ucha.

I znów tchnienie wyrwane z piersi kuglarki słowami szlachetki, i znów usta rozchylone jak u rybki, a oczy rozszerzone do wielkości monet dopiero co jemu podkradzionych. Że też dostąpiła zaszczytu zwrócenia na siebie uwagi kogoś tak ważnego i mogła poznać tak wiele sekretów ludzkiej rasy! Nie mogła sobie wyobrazić lepszego sposobu na spędzenie wieczoru!
Dłońmi oplotła jego rękę i uścisnęła palcami pieszczotliwie, niewątpliwie oczarowana kunsztem flirtu tego kogucika. Wtulając się w niego stanęła na paluszkach, by móc swym przyjemnie ciepłym oddechem musnąć jego ucho -Też mam pewną tajemnicę do zdradzenia, specjalnie dla Ciebie. I do.. pokazania. Zainteresowany?
-Oczywiście kwiatuszku… rybko złota.
- wymruczał Dirk zerkając przy okazji w dekolt Eshte, może nie tak pokaźny, ale wciąż uroczy.

Uśmiechnęła się krzywo. Nie urokliwie, tak jak powinna dzieweczka rozpływająca się pod spojrzeniem i słodkimi słówkami samego arystokraty, ale przecież on nie mógł o tym wiedzieć. Nie widział niczego poza jej piersiami opiętymi gorsecikiem oraz bezwstydnymi wyobrażeniami ich wspólnych uniesień nawiedzającymi jego wyobraźnię.
Zbliżyła jeszcze trochę swe wargi do jego ucha, aż prawie mógł poczuć na skórze ich figlarne muśnięcie. I szepnęła, zaledwie jedno słówko -Skel'kel.
Paciorki bursztynowych oczek błysnęły pośród futerka kołnierza, który przez cały ten czas zdobił szyję kuglarki. Lisek poruszył się, zwinnie zsuwając swe ciałko po jej ramieniu, a potem owijając się wokół ręki młodzika. Był szybki, był jak wąż. Z łatwością wsuwał się pod poły eleganckiego ubrania i nie pozwalał się złapać.

-Potwór! Atakują mnie ! Straże!- krzyczał w panice Dirk próbując pozbyć się bestii, a na jego krzyki zareagowali nie tylko zgromadzeni goście patrzący z zaskoczeniem na miotającego się kupczyka, ale też… strażnicy dyskretnie pilnujący bezpieczeństwa. O ile goście jedynie się uśmiechali i pokpiwali z miotającego się nerwowo szlachetki, o tyle strażnicy sięgali po kordy, by uśmiercić cokolwiek atakowało biedaka.

A kuglarka początkowo odskoczyła od niego zaskoczona tym nagłym wybuchem. Nawet próbowała się dowiedzieć co się stało, co mu jest, dlaczego tak dziwacznie podskakuje i jak ona może mu pomóc. Troska malowała się na jej twarzyczce, która jednak z każdym jego kolejnym podskokiem zmieniała się z wolna w przerażenie. Aż w końcu we wzgardę, że jej śliczny i elegancki książę okazał się być takim opętańcem.
Cmoknęła cicho kilka razy i klepnęła się delikatnie w udo, tak jak przywołuje się psiska do siebie. A potem korzystając z zamieszania stworzonego naokoło nich, oraz swej własnej umiejętności bycia niewidzialną w oczach wysoko urodzonych, Eshte zaczęła się powoli wycofywać w kierunku stołów pełnych smakołyków.
-Ktoś tu za dużo wypił -powiedziała protekcjonalnie, lecz nie na cały głos. Zaledwie na tyle głośno, aby pobliskie szlachetki ją posłyszały i mogły z tego wyciągnąć własne wnioski. Gorzelnik, który wypił za dużo. To nie mogło być nic niezwykłego w ich światku.

Harmider ułatwił jej ulotnienie się, ale przestała być niewidoczna. Za to stała się unikana. Traktowana niczym czarny kot. Kupcy schodzili z jej drogi, szlachcice też… oczywiście z jednym niechlubnym wyjątkiem. Czarownika i wianuszka jego aktualnych wielbicielek.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-06-2015, 20:47   #37
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację


Stare zegary, jakie to zwykle ulubili sobie arystokraci w swych posiadłościach, echem rozbrzmiewającym pośród korytarzy oznajmiały nastanie północy.

Eshte słyszała kiedyś bajeczkę, bo w żaden inny sposób nie można było określić tak naiwnej historyjki, o tłamszonej dzieweczce, której życzenie zostało spełnione i jednego wieczoru mogła ona poczuć się jak księżniczka na królewskim balu. Jej pochodzenie zmieniało się w ustach opowiadającego, czasem czyniąc ją po prostu biedną, ludzką służką, a innymi razy przybierając bardziej tolerancyjną naturę i w głównej roli umieszczając prześladowaną elfkę. Jednakże w każdej z tych wersji wybicie północy oznaczało koniec pięknego snu, powrót do szarej i nieszczęśliwej codzienności. Oczywiście, bardowie nigdy nie mogli sobie pozwolić na tak trywialne zakończenie, więc wymyślali przeróżne. A to najbardziej absurdalne, w którym przystojny książę ją odnajduje i żyją razem szczęśliwie, a to najbardziej prawdopodobne, zwieńczające opowiastkę jej śmiercią w ubóstwie.

Cóż, kuglarka może i była na balu, lecz ani nie czuła się na nim księżniczką, ani tez jej marzeniem nie było wskoczenie w wielkie, gorsetowe suknie. Może i z tego powodu świat w żaden sposób się dla niej nie zmienił, kiedy zegary obwieszczały środek nocy. Nadal była elfką, nadal kuglarką. Nadal szlachciurki unosiły dumnie podbródki i nosy, kiedy była blisko, jak gdyby jej nis.. brak klasy otaczał ją jakim smrodem zbyt mocnym dla ich delikatnych nozdrzy. Tyle, że z winy Ery, byli teraz zmuszeni ją oglądać, bo i przecież zignorowanie części artystycznej przyjęcia byłoby obrazą ich gospodyni. A że tę część stanowiła jakaś spiczastoucha.. cóż, już ona im zetrze te pogardliwe grymasy z twarzyczek.

Tańczyła, tak jak wcześniej tego dnia na miastowym placu. Popisywała się akrobatycznymi zdolnościami swego ciała, a obręcze bez zawahania wirowały na jej talii, w dłoniach, kolanach, w powietrzu. Niewątpliwie był to widok godny każdej lśniącej monety, ale.. ale czy był to pokaz wart północy, tak znamiennej pory dla gospodyni tego niewielkiego balu? Czy wywoływał pośród jej gości i zachwyt rozdziawiający im usta, i niedowierzanie rozszerzające oczy najbardziej wyrafinowanym damom, i dreszcz podekscytowania przeszywający ciała poprzybierane w najlepszej jakości materiały? Czy swym tańcem poruszała niebo i ziemię, uciszała nadal przekazywane półszeptami gorące ploteczki i ścierała z upudrowanych twarzyczek te krnąbrne uśmieszki?
Czy pozostawiała w cieniu pokazy magicznych fajerwerków, wyścigi konnych rydwanów i rycerskie pojedynki?

Mm..
Nawet Eshte, wszak dobrze przekonana o swym mistrzowskim kunszcie, wiedziała, że to było zbyt mało, aby zabłysnąć swą najjaśniejszą gwiazdą. Wiedziała i.. była już na to dawno przygotowana.

Nim nadęci, pomniejsi arystokraci zaczęli już wracać do swych jakże niecierpiących zwłoki zajęć. Nim na ślicznie gładkiej twarzyczce Ery zaczęły się formować zmarszczki narastającej irytacji, nim zdołała ruszyć ku elfce z zamiarem wygarnięcia jej marności tego występu. Nim kuglarka pozostała zapomniana gdzieś w jednej części sali, nadal tańcząca i ze zręcznością wywijająca kołami.
Nim..

Światła zgasły.
I te zwykłe, z pospolitego płomienia powstałe. I te nieliczne magiczne, na które stać tylko najmożniejszych. Wszystkie przegrały pod dmuchnięciami, wilgotnymi palcami, klaśnięciami dłoni czy sprawnie wykorzystanymi gaśnikami. Pogrążyły gości w głębokiej ciemności.
Gdzieś z niej dobiegł kobiecy krzyk, czemu niewątpliwie towarzyszyło teatralne prawie omdlenie ze strachu, mające na celu zwrócić na siebie uwagę któregoś z przystojnych i bogatych szlachetek. A może nawet nie tak przystojnego, lecz podobno potężnego i dobrze sytuowanego Thaaneekryyysta, będącego w tym towarzystwie kimś w rodzaju księcia na białym koniu? Elfka z łatwością sobie wyobrażała jego ironiczny uśmieszek, jakim nagrodziłby taki dramatyczny występ niewiasty. Ale czemu właściwie miałaby o nim teraz myśleć? Przecież mroki były dla niej zbawieniem, aby nie widzieć tej jego pyszałkowatej twarzy przyglądającej się jej zza szkiełek okularów!
Szybko zganiła swoje myśli za krążenie wokół tego czarusia.

Coś syknęło, coś cmoknęło cicho. W powietrzu uniósł się nikły zapaszek siarki.
Znów coś syknęło, coś zamarudziło niewyraźne tym razem.
Raz jeszcze coś syknęło, coś.. płomyczek tańczący na czubku zapałki, swym migotliwym blaskiem odrobinę rozświetlił zapadły mrok. Pierwszym co dało się dostrzec w tym świetle, były usta rozchylające się w chytrym uśmieszku ukazującym ząbki Eshte. Nie do końca symbol nadziei, nie do końca powód do radowania się dla tych wymuskanych szlachetek. A bo to szpiczastouch przybył ich wszystkich tutaj wymordować pod osłoną nocy?

Ognista wstęga, niczym jedna z tych spadających gwiazd o płonących ogonach, przecięła ciemność. I jeszcze raz, i znów. A każda z nich pozostawiała po sobie wiszący w powietrzu ognik, najpierw malutki, zaledwie lekko się żarzący, by zaraz szybko urosnąć do rozmiarów płomyczka. Chwila minęła i kuglarkę już otaczało kilka takich dziwów o niewytłumaczalnym pochodzeniu. Świece unoszące się naokoło niej? No niechybnie jakiś mroczny rytuał tego wampióra! Gdzie są strażnicy, gdzie jest zakon, którego obowiązkiem wszak powinno być ratowanie cennego zbiorowiska pomniejszej szlachty przed elfim złem!

Tyle, że po dokładniejszym przyjrzeniu się, kiedy mrok zelżał pod ciepłym blaskiem bijącym od płomieni okazało się, że to wcale nie były świece. A jeśli miał to być rzeczywiście rytuał, to.. niezwykle kuriozalny. Oto bowiem ogień w kilku miejscach objął pierwsze z kół używanych przez Eshte w swym pokazie. Ah, gdyby tylko nie została dotkniętą klątwą przez tamtego parszywego demona w uliczce! Wtedy, bez strachu o poparzenia, mogłaby postawić w magicznych płomieniach je całe, aby w tańcu lizały jej odsłoniętą skórę ku niedowierzaniu publiczności. Ah, gdyby tylko..
Serce artystki bolało na samą myśl o takim niedociągnięciu w swej sztuce.

Było coś niezwykle mistycznego w jej zgrabnej sylwetce oświetlanej blaskiem płomieni. Coś potężnego i złudnego zarazem, jak gdyby jej nieludzki urok miał trwać tylko do czasu, aż ktoś zdmuchnie jej ogień. I ją także, wraz z nim. Bowiem ona nie tylko panowała nad tym okrutnym żywiołem, ona.. stanowiła z nim jedność. Przynajmniej w oczach naiwnej widowni, bo dla elfki ten ogień był obcy. Nie należał do niej, nie powstał z jej własnej energii magicznej. Ale nadal potrafiła go okiełznać.





Zapowiedziała, że będzie istną gwiazdą tego przyjęcia. I tak też się stało.
Będąc jedynym świetlistym punktem w całej komnacie balowej, Eshte przyciągała ku sobie spojrzenia szlachetek pogrążonych w mroku. Tym bardziej nie pozwalała im ich od siebie odwrócił, gdy ruchami dłoni zaczęła wprawiać w powolny ruch trzymane koło, a co za tym idzie – upodabniając płomienie do jakich ogników nocami zwodzących wędrowców na manowce.

Nie było muzyki towarzyszącej jej występowi. Zresztą, tak jak zwykle. Kwartecik sprowadzony przez gospodynię nie mógł przecież grać w ciemnościach, a nawet jeśli.. to tak eleganccy panowie w swoich drogich kubraczkach i ze swoimi drogocennymi instrumentami, nie graliby dla byle ulicznej artystki. Jakaż byłaby to dla nich hańba!
Ale przecież Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré nie potrzebowała ich pomocy! Przyśpieszający wraz z obręczą rytm serca oraz przyjemnie ekscytujący szum krwi w uszach, stanowiły dla niej najlepszy z akompaniamentów. Jej własne tempo, jej taniec. Jej świat.

Niech sobie drwi Thaaneeekryst, niech sobie wyobraża, że jej skąpy strój jest jakimś uzewnętrznieniem się jej wewnętrznych żądz i pragnienia bycia dostrzeżoną przez niego. Niech sobie myśli, ona mu przecież nie zabroni, choćby najbardziej by chciała. Ale prawdą było, że i jej ciało odsłonięte, i ten strój, którego nazwanie ubraniem byłoby zbyt wielkim słowem, oprócz cieszenia oczu sprawiały także praktyczną funkcję. Jakieś falbaneczki, bufiaste rękawki, drobne koroneczki lub insze skomplikowane zdobienia nie tylko damskiej części garderoby, zaraz mogłyby zająć się ogniem, co nie byłoby nawet częścią pokazu elfki! Klątwa zmuszała ją do.. ostrożności. Nie pięć kół jednocześnie, ale jedno lub dwa. Nie w pełni płonące, ale tylko w kilku strategicznych punktach na obręczy. Nie akrobatyczne, nienaturalne wyginanie się, ale przemyślane prowadzenie ogników wokół siebie. Było to niewątpliwie ograniczające, i może nawet trochę uwłaczające dla Mistrzyni Ognia, jednak nie byłaby artystką, gdyby nie potrafiła improwizować.

Delikatne buciki, tak wygodne jak gdyby kuglarka poruszała się na boso, dotykały parkietu w tanecznie stawianych krokach. Zwiewnie i z lekkością, nie pozostawała w jednym miejscu na dłużej, jak nerwowa ptaszyna lub motyl latający od jednego cudnego kwiatu do kolejnego. Nie pozwalała swej widowni na wygodę stania w jednym miejscu. Szlachetki, niczym rój owadów o pstrokatych skrzydełkach i jednym umyśle, musieli ustępować przed tą drobną kobietką. Elfką, co gorsza! W innych okolicznościach żaden z tych paniczyków i damulek nie usunąłby się nawet odrobinę, aby zejść z drogi byle spiczastouchemu. Tyle, że ta konkretna elfka miała w swej władzy ogień. A każdy z nich zapewne znał dokładną cenę swych ubrań, które z łatwością mogłyby tak cudownie zapłonąć..






Ale póki co to Eshte płonęła. Nie w pełni, nie dosłownie. Języki ognia były jednak na tyle blisko, że czuła ich gorące muśnięcia na swej skórze. Strach przed poparzeniami? Nie było go, ni odrobiny, bo i nie był to dziki ogień, mogący nagle wymknąć się spod kontroli i spopielić wszystko, a także wszystkich, na swojej drodze. Jedynym co te tutaj płomyczki rozpalały, to wyobraźnię publiki, przez którą co i rusz przechodziła fala westchnienia. Oraz krew w żyłach tańczącej kuglarki.

Czasem się uśmiechała znad blasku płomieni.
Czasem sobie parskała wesołym chichotem, kiedy jeden z drugim eleganciki prawie sobie po błyszczących pantofelkach deptali, w próbie oddalenia się od wirującej elfki. Nie to, żeby specjalnie zbyt blisko nich się popisywała, co by aż powiew gorąca czuli na swoich upudrowanych twarzyczkach. Gdzież tam znowu, wszak kulturalną elfką było, co to jej takie psikusy nie były w głowie.
Czasem jej taniec stawał się bardziej figlarny, a obręcz beztrosko podrzucała sobie w powietrze, niczym mała dziewczynka swoją zabawkę, by zaraz znów ją złapać i zakręcić wokół siebie. Tak po prostu.

A mimo to jej oczy przez cały czas pozostawały skupione. Nie mogła wszak sobie pozwolić na błąd, na choćby drobne, dosłowne, potknięcie lub nieodpowiednie ułożenie palców pomiędzy płomieniami. Było w tym trochę winy perfekcjonizmu Eshte dotyczącego jej mistrzowskiej sztuki, było też trochę.. trochę prawie żołnierskiej dyscypliny z jaką latami trenowała swe ciało do obecnego efektu. I przecież nie był to jeszcze koniec. Każdego dnia poszukiwała nowych wyzwań przed jakimi mogłaby postawić swą zręczność i gibkość. Wyzwań artystycznych oczywiście, a nie jakichś tam walk z potworami czy ustnych bijatyk z bezczelnymi czarownikami.
W końcu jeśli planowała być nigdy niegasnącą gwiazdą królewskich sal, to musiała być najlepszą kuglarką jaką nosiła po sobie ziemia. Przywołującą najprzyjemniejsze dreszczyki podekscytowania, przyprawiającą prawie o omdlenia odbieraniem tchu w piersiach swymi popisami. Lśniącą, podziwianą, rezerwowaną zawczasu i chytrze wyrywaną sobie z jednych arystokratycznych przyjęć, by zaszczycić obecnością inne.

Ambitne to było marzenie. Nie jakaś tam bajeczka o księciuniu mającym ją wyrwać do swej bajki, ale faktyczne marzenie będąc na wyciągnięcie ręki. Prędzej czy później.
Wymagało jednak występowania na tak pomniejszych spotkaniach jak to u Ery. Nie było to jeszcze najgorsze otoczenie, lecz.. lecz musiała także zgadzać się na bycie oglądaną przez takich odrażających osobników jak Thaneeeekryyyst, albo tamten szlachciurka o lepkich rączkach. Ale jeśli oznaczało to krok ku fortunie i sławie, to ona mogła się tak poświęcić.

Przybyła tu z zamiarem pozostawienia po sobie jak najlepszego wrażenia, które miało się odcisnąć na malowanych usteczkach okolicznych plotkarek. Oczywiście, jedynie w schlebiającej jej postaci mającej ściągnąć elfce większą widownię.
Przybyła i swe słowo planowała dotrzymać. Potwierdzała to każdym zawirowaniem swego ciała i płonącej obręczy. Każdym wyskokiem i tanecznym krokiem. Potwierdziła to zapłonięciem kolejnego koła, które zaraz zaczęło swymi obrotami współgrać z pierwszym na wąskiej talii kuglarki.
W momencie, kiedy widownia mogła się już zaczynać czuć znużona, Eshte.. jak zwykle prezentowała przed nimi jeszcze jedną sztuczkę.
Nie pozwalała od siebie odejść.

 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30-06-2015, 01:36   #38
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Gdy kuglarka zakończyła już pokaz i zebrała brawa od publiczności i oddychając ciężko rozglądała się po publiczności, on podszedł. Thaaneeekriiist z uśmiechem zadowolonego kocura. Zupełnie jakby był mistrzem patrzącym na postępy swe ulubionej uczennicy. Było to… drażniące uczucie. Chciała zachwytu, chciała by widział w niej co najmniej równą mu czarodziejkę. Co najmniej…

-Więc… czas już na nas, Eshte? Dokąd idziemy, figlarko?- zapytał żartobliwie kłaniając się jednocześnie dwornie.

Właściwie to elfka już nie wiedziała, czy mag sobie zwyczajnie z niej drwił swoim zachowaniem, czy może jeszcze zwyczajniej po prostu był pijany. Jakkolwiek byłoby to dziwne dla każdej z tych cór kupieckich o wpatrzonych w niego maślanych oczach, ona jakoś lepiej sobie radziła z ironicznym i lubieżnym Thanekryyystem. Z takim miłym, opiekuńczym i odrobinę szarmanckim.. właściwie nie wiedziała co zrobić. Chyba ją nieco nawet przerażał.

Spoglądała na niego podejrzliwie, spomiędzy smużek dymu wznoszących się z ugaszonych obręczy, co dopiero przecież otulających ją tańczącymi językami ognia. Odgarnęła z czoła poprzyklejane do skóry niesforne kosmyki włosów, po czym odparła szczerząc zęby -Po moją zapłatę, oczywiście.
Nie to, żeby nie wiedziała co miał na myśli. Ale mógł sobie tylko śnić, że ona spędzi noc w jego ponurym zamczysku!

-Ach tak… zapłata.
- w dłoni czarownika pojawiła się pękata sakiewka po czym znikła równe szybko między jego palcami. A sam Tancrist zaczął mówić konspiracyjnym szeptem.- Gospodyni zwykła płacić swym artystom następnego dnia po przyjęciu. Niemniej zasugerowałem jej, że osobiście przekażę ci twoją należność już teraz, acz obiecałem że uczynię to dyskretnie z dala od wścibskich spojrzeń gości… na wypadek, gdyby któryś z nich podejrzewał, że sam występ tutaj nie był dla ciebie zapłatą samą w sobie.

Eshte przymrużyła oczy, czyniąc jeszcze bardziej wyrazistymi jej wątpliwości dotyczące zamiarów mężczyzny, a z usteczek jej tym razem zaciśniętych w krzywym grymasie, dobiegł cichy pomruk -Mhhhm...
Chrzanić go i jego magię, dzięki której zniknęła ta kusząco gruba sakiewka. Inaczej mogłaby zwinnie i szybko wyrwać ją spomiędzy jego palców, a potem umknąć biegiem. Tyle, że był właśnie chędożonym czarownikiem i nie mogła wiele zdziałać przeciwko temu. Jedynie ponarzekać -Skąd mam wiedzieć, że to nie jest jakaś Twoja sztuczka, po której nie dostanę ani grosza? Czy to jakieś wasze arystokratyczne zwyczaje, takie kombinacje?

- To mnie obmacasz i okradniesz jak tego pijanego kupczyka. Już nieco zarobiłaś na tym występie liszko o słodkich ustach.
- wzruszył ramionami Tancrist uśmiechając się bezczelnie. Zauważył wszystko, nic mu nie umknęło, mimo że nie przyglądał się cały czas.
Tylko wzruszyła ramionami na te jawne oszczerstwa względem swojej osoby -On nawet nie zauważy braku swych błyskotek, a dla mnie to różnica zjedzenia lub niezjedzenia posiłku. Zresztą, należało mu się.
Pozbierała komplet swych obręczy, a następnie wygodnie oparła je wszystkie w zgięciu jednej ręki. Teraz, kiedy cała ekscytacja z występu powoli opadała, Eshte zaczynała czuć leniwie zmęczenie. To był wyjątkowo ciężki i długi dzień.

I co najgorsze, jeszcze nie było mu końca. Znów przyjrzała się Thaneekryystowi od góry do dołu, a owocem tego widoku było uniesienie brwi z pewnym niesmakiem. Musiało istnieć tylko jedno usprawiedliwienie jego słodkich słówek -Czy Ty jesteś pijany? Być może powinnam rozmówić się z Ery, żeby przyznała mi jakiegoś bardziej odpowiedzialnego strażnika..
- Będzie ci trudno… Erythea jest teraz bardzo zajęta. Zresztą znajdziesz wśród tych kiełbaśników, jubilerów, kuśnierzy, kapeluszników, kogokolwiek, kto mógłby cię obronić?
- zapytał Tancrist i wzruszył ramionami.- Poza tym moja droga, jak zamierzasz się pozbyć tego tatuażu z szyi, jeśli nie będziesz wiedziała gdzie mnie szukać, lub też.... gdzie ja mam szukać ciebie.
Westchnął głośno i nachylił się ku elfce dając jej prztyczka w nos.- Słuchaj mości pannico. Nie chcesz to nie. Wyjdziemy z kamienicy, dostaniesz swoją sakiewkę i rób co chcesz. Możesz nawet ode mnie uciekać jak zając przed wilkiem.
Uśmiechnął się bezczelnie dodając.- Przyznaj się po prostu przed sobą, że boisz się… ale nie tego, że mógłbym cię przycisnąć do ściany w jakimś zaułku i obsypać pocałunkami w wielce lubieżny sposób. Boisz się… że takie zakończenie wieczoru mogłoby ci się spodobać. Bo czegoż innego mogłabyś się bać z mej strony?

Zaskoczył ją. I tym swoim bełkotem oraz gestem, od którego aż zrobiła zeza i zmarszczyła nosek. Powinna się zezłościć, powinna mu coś odwarknąć w gniewie, zabrać swoją zapłatą i więcej się już nie przejmować jego gadaniem. Ale dobrze wiedziała czym to by się skończyło – znów piekącym bólem od nieudanego wybuchu ognia, znów w słabości zdaniem się na jego opiekuńcze ramiona. Brrr.

-Oh, taaaaaak – zawtórowała elfka jego samouwielbieniu. Było ono dla niej oczywiste już wtedy w wiosce, lecz najwyraźniej tutejsze trunki jeszcze tylko zwiększały miłość Thanekryyysta do siebie i swej potęgi -Jesteś przecież ideałem mężczyzny, jakże którakolwiek kobieta mogłaby Ci się oprzeć, prawda? Każda tylko skrycie marzy, aby zedrzeć z Ciebie tę sukienkę i ani myśli zerknąć na innego.

Przyklasnęła dłońmi i zatrzepotała rzęsami w karykaturalny sposób naśladując tamten do niedawna otaczający go wianuszek dziewczątek, dla których był chyba wręcz bogiem. Nie, nie, wcale nie była zazdrosna. Bo o co tu być zazdrosną!

Szybko jednak znów krzywy grymas wstąpił na twarzyczkę Eshte. Podniosła się na palcach w swych lekkich bucikach, by mu odpłacić pięknym za nadobnym. Jej smukłe palce jednej dłoni strzeliły go w sam środek szkiełek na nosie -Zejdź na ziemię, czarusiu. W tym dziwacznym światku przyjęć i wielkich, arystokratycznych problemów może i jesteś wyśnionym księciem dla szlachcianek, ale mnie nie pociągają żadne wymyślne tytuły czy te inne „von” w nazwisku. Nie jesteś moją tarczą przeciwko Pierworodnemu oszczańcowi.

- Więc skoro twoje serduszko nie zostało poruszone, a twe lędźwie nie płoną żarem, który tylko mój dotyk może ugasić, to czego się boisz kuglarko?
- szlachcic nie przejął się słowami. Co więcej możliwe nawet, że nie wierzył w ich szczerość. Niewzruszony niczym skała z przylepionym do ust ironicznym uśmieszkiem spoglądał z góry na elfkę.- Nie mów mi, że taka zwinna elfka nie poradzi sobie z narzucającym się jej pijanym magiem?
-Jedyne czego się boję, to Twojej bezużyteczności, Ruchaczu
-odparła Eshte, również podejmując się tej walki na niewzruszenie. Zadarła podbródek, aby bezczelny nie mógł patrzeć na nią za bardzo z góry i jeszcze by ręce splotła dla podkreślenia swego stanowiska, gdyby tylko te nie były zajęte obręczami -W uliczkach tego Twojego Grauburga czai się wszystko co najgorsze. Łotrzyki, młodociani zboczeńcy, demony i jeszcze Pierworodni! Nie mogę przejść przez uliczkę, żeby nie wdepnąć w któreś z nich!
Nieśpiesznym krokiem ruszyła przez salę, nie zaszczycając łajdaka choćby spojrzeniem -Chciałabym kogoś, kto mnie przed tym wszystkim obroni. Ale najwyraźniej muszę jakoś sobie dać radę tylko z Tobą.
-Jakoś dotąd nie mogłaś narzekać na moją opiekę. Ile już razy ratowałem twój zgrabny tyłeczek z opresji? Będzie z trzy razy.
- odparł czarownik podążając tuż za nią.- Nie jest moją winą, że przyciągasz kłopoty jak magnes żelazo.

Zeszli na dół i minęli strażników przy wejściu. Wtedy w dłoni Tancrista pojawiła się ciężka sakiewka z monetami.- To gdzie teraz moja ukochana i wyśniona towarzyszko nocy i łoża. Do mnie czy do ciebie?
Zrobił to specjalnie, by dwójka mięśniaków z którymi się kłóciła wcześniej pomyśleli, że jest dobrze opłacaną kurtyzaną.

Spiorunowała go spojrzeniem. Dopiero teraz o tym pomyślała, ale może on po prostu próbował ją przez cały wieczór wyprowadzić z równowagi ku swej własnej pokrętnej satysfakcji? Nawet mu się to udało. Gdyby nie klątwa trzymająca mocno w ryzach każdą iskiereczkę magii elfki, to zaraz spomiędzy jej usteczek uniosłyby się strużki dymu, a włosy zajęłyby się płomieniami ku przerażeniu strażników. Ale nie. Zamiast tego grymas bólu wykrzywił jej wargi, co również było dobrą reakcją na jego marną grę aktorską.
-Nie stać Cię na mnie, mości panie – odpowiedziała mu z nonszalancją, a dopiero po kilku dalszych krokach dodała – Odprowadź mnie do mojego wozu. Skoro ten bydlak i może mnie wszędzie znaleźć dzięki temu tatuażowi, to nie ma sensu się ukrywać.

W międzyczasie Skel'kel po swojej wyprawie pomiędzy talerze ze smakołykami w trakcie występu Eshte, zdołał ją odnaleźć i z radosnym piskiem wspinał się wężowym zwyczajem po jej nodze.

-Prowadź więc moja piękna.- rzekł szarmanckim tonem szlachcic czekając, aż “jego piękna” wybierze kierunek.- Strasznie spięta jesteś turkaweczko, powinnaś mniej serio traktować me docinki.

Elfka westchnęła ciężko, jak gdyby wszystkie problemy tego świata nagle opadły swym ciężarem na jej barki. Potem wolną dłonią przesunęła po swej twarzyczce i pokręciła głową. Lisek, który już zręcznie odnalazł po jej ubraniu drogę ku szyi kuglarki, owinął się wokół niej i wilgotnym języczkiem musnął jej policzek.

-Chyba wolałam, jak uważałeś siebie za wielkiego maga, a mnie za coś brzydszego i gorszego od miastowych kurtyzan -zza palców zasłaniających usta dobiegł pełen niedowierzania szept Eshte. Czy naprawdę to ją czekało przez całą drogę ku jej domkowi na kołach? Dobrze, że plac kupiecki nie znajdował się bardzo daleko od domu Ery. Mniej więcej też pamiętała drogę pomiędzy labiryntem uliczek, więc żwawo szła przed siebie.

- Moja droga…- wzruszył ramionami Tancrist.- Nie wiem dlaczego to uważasz, że mam ochotę nastawać na twą cnotę. Tym bardziej, że z nas dwojga, to moja cnota jest w niebezpieczeństwie.
Podążył tuż za kuglarką jak zwykle odnosząc się do tych kłopotliwych sytuacji jakie były jej udziałem przy nim. - To rzuciłaś się na mnie rozsiadłaś wygodnie jak kotka w rui. Kto wie… gdyby nie świadkowie tego napadu, możliwe że posiadłabyś mnie wbrew mej woli.

-No już, już. Rozpamiętujesz tamten pijacki wybryk, jak niewinne dziewczątko swój pierwszy pocałunek. Ej, a może właśnie tak było, co?
-w końcu, oprócz zażenowania, niezrozumienia i gniewu, także iskiereczki złośliwości przetańcowały w fiołkowych oczach Eshte. Idąc zerknęła na towarzyszącego sobie mężczyznę, i obdarzyła go jakże rozkosznym, chytrym uśmieszkiem -Tyle opowiadania o kurtyzanach, które możesz sobie opłacać na pęczki, a do swojego pierwszego pocałunku musiałeś wykorzystać byle pijaną kuglarkę? Żadna z tych cycatych i eleganckich nie oferowała takiej usługi?

- Jesteś moją pierwszą elfką.
- potwierdził jej “podejrzenia” Tancrist potakując głową dla dodania powagi słowom okraszonym kpiarskim uśmieszkiem - Jakkolwiek wiele tych eleganckich panienek oferowało swe usługi i korzystałem z nich. To niemniej żadna się nie rzuciła na mnie z tak wyraźnymi oznakami pożądania jak ty, moja droga Eshtelëo. Żadna nie była tak dzika i namiętna, by mnie w tak brutalny i bezpośredni sposób napastować. Inne były zwykle nieśmiałe i dość subtelne w swych zalotach. Ty nie…

Nagle czarownik odpiął swój płaszcz i szybkim ruchem go zdjął, by równie gwałtownie zarzucić go na elfkę i zanim zdążyła zareagować na tą napaść… opatulić.
-Powinnaś się cieplej okrywać na pokazy o tak późnej porze. Noce bywają chłodne.- dodał mentorskim tonem, a ją oprócz ciepłego płaszcza, opatulił także zapach pachnideł jakie Tancrist stosował.

Odkaszlnęła i burknęła coś niewyraźnie pod nosem. Dziękuję? Oh, nigdy! Ona, jako samodzielna istotka, nie dziękowała za nic i nikomu, a już w szczególności nie takiemu wymuskanemu szlachetce! Może „nie trzeba było”, choć najprędzej to „głupiś”. Nie zrzuciła jednak płaszcza ze swych ramion, ani też nie otuliła się nim ciaśniej. Po prostu.. w milczeniu zaakceptowała płynące z niego ciepło. I zapach, który nawet nie był tak drażniący jak noszący go mężczyzna. Eshte domyślała się, że Thaaaneekryyst jako bogaty paniczyk, musiał mieć całą kolekcję pachnideł. Więcej niż ona, która posiadała... cóż, nie miała żadnych i zwykle tylko pachniała siarką i fajkowym dymem.

-Widać, żeś był pijany, to i szczegóły tamtego wieczoru Ci się mieszają w głowie z fantazjami. Ja Ci wtedy tylko zadałam pytanie, reszta była Twoją winą -odparła, w kolejnej z tych nieskończonych prób doprowadzenia czarownika do porządku i starcia mu z ust uśmieszku. W międzyczasie jej pieszczoszek umknął gdzieś pośród poły płaszcza, poszukując najlepszego miejsca na krótką drzemkę -I jestem przekonana, że gdyby spić którąś z tych damulek, co to dzisiaj do Ciebie robiły maślane oczy, to zaraz zapomniałaby o byciu nieśmiałą i o tych wszystkich waszych etykietach sretach. Może powinieneś spróbować następnym razem. Przynajmniej przestałbyś napastować wybitne artystki.
-Nie piłem za wiele tamtego wieczoru.
- przypomniał sobie szlachcic i uśmiechnął się podstępnie.- Zważ jednak, że bycie napastowanym przez sławną artystkę to nie to samo co bycie ofiarą napaści przez byle córkę kupca… nieprawdaż? W tym pierwszym przypadku… sama sława nachalnej wielbicielki czyni wydarzenie wyjątkowym. A to drugie jest… trywialne.

Sytuacja znów zrobiła się kłopotliwa dla Eshte. Czy mogła bowiem przyznać mu rację iż jej napaść… wywołana przez niego, była wyjątkowa? I pochlebić swej miłości własnej? Czy też zaprzeczyć jego słowom i zrównać się z innymi pospolitymi dziewkami, które pewnikiem chciały go w sobie rozkochać?

-Aha! - płaszcz załopotał, kiedy elfka z takim okrzykiem podskoczyła w miejscu i obróciła się twarzyczką do czarownika. Wzniosła rękę i oskarżycielsko wycelowała w niego palcem – Zatem przyznajesz, że byłeś wtedy świadom tego co robiłeś, więc specjalnie pozbawiłeś mnie równowagi, żebym na Ciebie upadła za co winę cały czas próbujesz zrzucić na mnie! I kto tu jest nachalny?
Parsknęła rozbawiona, a przede wszystkim dumna z błyskotliwości swego umysłu. Znów obracając się we właściwym kierunku mającym doprowadzić ją do swego wozu, Eshte rzuciła krnąbrnie przez ramię -Nie jesteś taki sprytny za jakiego się uważasz, Thaanekkryyście.

- Nie przyznaję się do tego. Nie odwrócisz kota ogonem lisiczko… przyznaję jednak, że poczytuję sobie za zaszczyt, że taka artystka miała ochotę mnie napastować. I za przyjemność fakt pocałowania twoich gadatliwych i uszczypliwych usteczek.
- czarownik bynajmniej się nie poddawał. Na szczęście jego czas się kończył, bowiem doszli do placyku na których stał domek na kółkach Eshte.
-Więc mam nadzieję, że masz duże łóżko, bo nie zwykłem sypiać na podłodze.- rzekł niewinnym tonem szlachcic.

-E, co? -swym dziwacznym stwierdzeniem sprawił, że kuglarka się zająknęła, zatrzymała w miejscu i spojrzała na niego.. no, dość głupio. Bo i nie do końca rozumiała co on właściwie miał na myśli. Przechyliła głowę, wprawiając w ruch chaos własnoręcznie przycinanych kosmyków -Co? Czemu miałbyś..
Nagłe zalśnienie oczek oznajmiło wszem i owcem, że Eshte w końcu pojęła mało subtelną sugestię mężczyzny. I niezbyt jej się ona podobała. Wręcz wcale.
-Cooo?! -powtórzyła raz jeszcze, acz tym razem o wiele głośniej i o wiele gniewniej -Chyba nie myślałeś, że spędzisz noc w moim wozie?! Odprowadziłeś mnie, zrobiłeś to co do Ciebie należało, ale nawet nie próbuj wchodzić do mojego domu! -wykonała ręką w powietrzu gwałtowny, szybki ruch przecinający powietrze pomiędzy nią i czarownikiem -Miłej nocy i do widzenia, Ruchaczu!

-A więc zamierzasz samotnie spędzić noc i stawić czoło kryjącym się w jej mroku demonom i Pierworodnym. Jakże odważny to gest z twej strony.- rzekł z jak zwykle ironicznym uśmieszkiem szlachcic. Czyżby takiej reakcji się spodziewał, mówiąc owe słowa? Czyżby grała rolę w scenariuszu ułożonym w jego głowie. Czyżby… nią subtelnie manipulował?! Czarownik zbliżył się do niej nagle, pochwycił za jej dłoń, którą przed chwilą tak gwałtownie machała i ucałował jej wierzch. -Więc pozwól, że cię pożegnam nadobna i słodka Eshtelëo życząc ci miłego spędzenia nocy.

-Nie życzę sobie żadnego mężczyzny w moim wozie, a już tym bardziej ludzkiego mężczyzny! Już wolałabym ugościć u siebie Pierworodnego
– bycie upartą jak osioł sprawiło, że kuglarka skłamała nie tylko przed jawnie napastującym ją czarownikiem, ale przede wszystkim przed sobą samą. Prawdą przecież było, że samo wspomnienie tamtej ślicznej twarzy elfa przyprawiało ją o dreszcze na ciele, ale wcale nie te przyjemne. Miała doprawdy gorącą nadzieję, że dotrzyma swego słowa i nie nawiedzi jej przed „zakończeniem swych spraw”, bo i przecież wcale nie chciała go gościć w swym łożu. Nawet bardziej niż Thaneeekryysta, choć ten nie musiał o tym wiedzieć.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30-06-2015, 02:05   #39
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Powinna wyrwać dłoń z jego uścisku, lecz tego nie uczyniła. Bynajmniej, nie z powodu jakiejś rozkoszy, którą zapewne według niego czuła pod dotykiem jego palców i ust. Nic z tych rzeczy. Po prostu w momencie pożegnania z nim, bądź co bądź jedynym dla niej źródłem informacji co do problemów magicznych, kuglarka poczuła drażniące ukłucie przypominające jej o swych utrapieniach. Ani myślała go prosić o pomoc, ale jeśli wystarczyło jakieś jedno jego czary mary, aby mogła raz jeszcze używać swych sztuczek...

-Boli – mruknęła cicho i dla odmiany w taki sposób, jak gdyby się wstydziła tej swojej.. dolegliwości, nie chciała się nią dzielić z kimkolwiek. Ale nim zdołał jej odpowiedzieć ze znaną sobie ironią, to ona dokończyła -Boli, kiedy próbuję używać mojej magii.
- Na to akurat mogę teraz poradzić… choć jedynie w niewielkim stopniu. Całkowite uleczenie wymagałoby, byś rozebrała się przede mną do naga.
- odparł całkiem poważnym tonem szlachcic zdejmując rękawiczki.- Mogę jednak przywrócić ci nieco kontroli nad magią, na tyle przynajmniej byś mogła używać niezbyt potężnych sztuczek bez bólu.
Po czym rzekł mentorskim tonem.- Podwiń rękawy i odsłoń swoje ręce jak najbardziej się da.

Przez chwilę przyglądała mu się, znów podejrzliwie, znów próbując doszukać się jakichś niegodnych zamiarów w jego oczach ukrytych za szkiełkami. Tyle, że był poważny, tak jak wtedy na przyjęciu, gdy odkrył naturę jej tatuażu. Nie mogła mu ufać, nawet o tym nie myślała. Ale też przecież nie mógł jej już zrobić niczego gorszego, prawda? A jeśli zapłatą za uwolnienie chociaż odrobiny jej magii miało być pozwolenie mu na obmacanie swych rąk.. cóż, mogła to jakoś przełknąć.

-Czemu wszystkie Twoje abrakadabry muszą się wiązać z macaniem czyjegoś ciała, co? -zamarudziła elfka głośno, ale mimo to wyciągnęła swe ręce spod płaszcza o wiele zbyt obszernego jak na jej drobne ciałko. Wyprostowała je ku czarownikowi ukazując własnoręcznie malowane „tatuaże”, które pokrywały jej jasną, napiętą skórę. A z niego nawet na chwilę nie spuszczała spojrzenia, w razie gdyby sam chciał wypróbować na niej jakieś swoje parszywe sztuczki.

-Że też osóbka z takim potencjałem, jest taką ignorantką w dziedzinie magii.- westchnął czarownik i jego dłonie dotknęły palców elfki. Tancrist zamruczał coś pod nosem, a tatuaże na jego dłoniach zabłysły niebieskim blaskiem. Podobny blask wydobywał się spod jego szat. Czyżby miał wytatuowane niemal ciało? - Żeby usunąć skazę z twego ciała, muszę ją czymś wypchnąć. Coś ci zaaplikować. Magia to nie dżin spełniający życzenia. Żeby coś osiągnąć trzeba odpowiednio nagiąć rzeczywistość . Niestety… ty ze swego talentu korzystasz instynktownie, nawet nie próbując zrozumieć rządzących nią zasad.

Eshte po części jedynie skupiała się na jego słowach. Po części zaś obserwowała jego palce muskajace jej palce, dłonie i wędrujące po jej przedramionach. Od czasu do czasu pod ich wpływem z ciała elfki unosiły się czarny smolisty dymek i wtedy, przez kuglarkę przechodził dreszczyk… rozkoszy, takiej jakiejś zmysłowej, intymnej… różowił on jej policzki, przyśpieszał jej oddech. Miała wrażenie że lubieżnik maca nie jej dłonie, ale także dotyka czegoś… szczególnie intymnego dla niej. I co najbardziej kłopotliwe, zarówno ów dreszczyk jak i dotyk były bardzo przyjemne. A Eshte jakoś nie bardzo chciała kojarzyć maga z jakąkolwiek przyjemnością.
Na szczęście posiadała w zanadrzu kolekcję związanych z nich wspomnień, które ze złości od razu zagotowywały krew w żyłach kuglarki. Mogła je wykorzystać przeciwko samej sobie, gdyby osoba czarownika stawała się dla niej zbyt.. akceptowalna.

Zatem uzbrojona w tą tajemną broń, pozwoliła się sobie odrobinę poddać temu dziwnemu uczuciu. Odrobinkę tylko, ale było ono na tyle.. ciepłe i leniwie rozpływające się po jej ciele, że pod tym ciężarem zamknęła oczy. Rozchyliła usteczka, jak gdyby chciała coś mu odpowiedzieć zgryźliwego, lecz padło spomiędzy nich tylko ciche westchnienie, gdy kolejna smużka uniosła się ponad jej skórą. Kolejna próba, tym razem niewyraźny pomruk, a potem zwilżenie warg. Udało się.

-...magia jest dla mnie tak naturalna, jak poruszanie się i oddychanie, a do tego nie potrzebuję mieć wiedzy medyka, nie? - szepnęła nie mogąc się wysilić na głośniejszy, czy choćby bardziej gorzki ton głosu. Delikatnie uniosła powieki, nie całkiem, ale na tyle, by móc pozerkiwać na poczynania Thanekryyyysta. Uważnie, choć nie było z tym łatwo – W takim razie co Ty mi.. aplikujesz?
-Własną energię oczywiście… a właściwie energię zgromadzoną w klejnotach magicznych.
- obmacawszy dłonie i ręce elfki, czarownik sięgnął ku jej obliczu.
Palce muskały czoło uwalniając kolejne smużki dymu i wprawiając Eshte w coraz bardziej… ekstatyczny stan. To było całkiem przyjemne i kusiło… zwłaszcza, gdy jego palce przesunęły się na policzki, a z nich na usta wodząc pieszczotliwie po wargach. Kuglarce zrobiło się gorąco pod płaszczem i szatami. Przyjemnie cieplutko, acz ubrania wydawały się nagle zbyt ciasne.

Na szczęście, czarownik zakończył swą perwersyjną magię odsuwając dłonie i dodając.- To powinno wystarczyć. Spróbuj jakichś prostych sztuczek i… nie próbuj iluzji, zwłaszcza bardziej skomplikowanych lub dużych. Bo wtedy sięgniesz po te zasoby swej magii, która nadal jest skażona.
Jego tatuaż przestał świecić, a on z pietyzmem nakładał rękawiczki na swe dłonie.

Eshte zamrugała gwałtownie oczami, jak po wybudzeniu się ze snu. Wyjątkowo.. rozkosznego, którego jakaś jej strona, ta zamknięta gdzieś głęboko i nigdy nie mogąca dojść do głosu, wcale nie chciała tak szybko zakończyć.
Dobrze jednak, że to przerwał. Znalazła się bowiem w pozycji zbytniego pochylenia ku niemu, którą jej ciało musiało przyjąć w trakcie tych.. tych dziwacznych pieszczot. Bez jej woli, prawie jak przy spotkaniu z Pierworodnym! Ale czarownik nie miał tej mocy co tamten, więc elfka była w stanie się oprzeć jego dotykowi. Parszywiec jeden.

Spojrzała na swoje ręce. Wyglądały rak samo, nic się nie zmieniło i nie było śladu po tych smolistych smużkach dymu. Proste sztuczki, tak? Skupiła się na iskierkach pływających w jej krwi, wypełniających jej ciało i duszę. Instynktownie skrzywiła się, kiedy nadszedł moment, w którym powinien ją przeszyć piekący ból.. ale tak się nie stało. Zamiast tego ogień objął jedną z jej dłoni, najpierw nieśmiało, a potem płomienie otuliły dokładnie jej palce. Uśmiechnęła się radośnie na ten widok.

-No, no. Jednak potrafisz coś zrobić dobrze, Thaaanekryyście.. chociaż mogłeś to zrobić przed moim występem. Byłby wtedy bardziej.. wybuchowy -mówiła, kiedy ręką płynnie przesuwała w powietrzu ciesząc się ogniem rozświetlającym cienie nocy. Czuła się, jakby odzyskała jakąś część siebie. Czy to na pewno był tylko jeden dzień odkąd nie mogła używać swej magii? Sprawiało wrażenie wieczności.
Znów płaszcz załopotał, gdy Eshte wykonała w miejscu zgrabny piruet, po którym wyciągnęła już obie ręce ku mężczyźnie -To teraz tylko oddaj mi moją sakiewkę, a jutro przyjdź, żeby usunąć mi ten parszywy tatuaż.
-Nie przesadzaj jednak z magią, bo może zaboleć. Nie sięgaj zbyt głęboko...
- przypomniał czarownik sięgając po sakiewkę. Ważąc ją w dłoni zamyślił się, by po chwili rzec żartobliwie.- Może ją powinienem zatrzymać, jako zapłatę za moje leczenie, albo… zażądać innej rekompensaty za mój trud. Może namiętny pocałunek, co?

Jakby mu macanie nie wystarczyło! Zboczeńcowi podstępnemu!
Kuglarka wywróciła oczami. Oczywiście, nie spodziewała się przecież niczego innego. A już szczególnie nie tego, że czarownikowi będzie wystarczyło samo poczucie bycia pomocnym komukolwiek. Jej by nie wystarczyło. Ale też ona nigdy nie domagała się perwersyjnych zapłat za swoje usługi!
-Miałeś już wystarczająco dużo przyjemności z tego.. leczenia, że pewno z tego podekscytowania nie będziesz mógł zasnąć, Ruchaczu. Oddawaj! - i z tym okrzykiem na ustach Eshte podskoczyła z lekkością, w próbie pochwycenia sakiewki z jego dłoni.
- Obawiam się, że w drugą stronę nie daje to żadnej przyjemności…- westchnął szlachcic odsuwając błyskawicznie dłoń z pękatym woreczkiem.- To dość męczący dla mnie czar… niemniej… znaj moją wspaniałomyślność.
Spod płaszcza tymczasem wynurzył się Skel’kel i owijając wzdłuż ręki elfki, podążał zaciekawiony w kierunku czarownika trzymającego jej sakiewkę.
Tancrist umieścił w wyciągniętej dłoni elfki sakiewkę.- Zupełnie nie wiem, czemu jestem tak wyrozumiały względem ciebie, liszko jedna.
Spojrzał na fajkowego liska wpatrującego się w niego swymi paciorkowatymi i oczkami ziewającego przy tym szeroko i … podrapał go pieszczotliwie po podgardlu.- Widzisz malutki… mamy ten sam kłopot. Twoja pani jest trudna we współżyciu… i zupełnie nie wiem, jak my z nią wytrzymujemy.

A Skel’kel pozwalał mu się pieszczotliwie drapać pomrukując przy tym niczym kocur. Ech… i tak upadła nadzieja zrobienia z niego liska obronnego. Eshte nie bardzo jednak pojmowała zachowanie swego pupila. Pierworodnego gotów był pokąsać niczym wściekły brytan, a lubieżnego czarownika traktował przyjacielsko. Dlaczego?

-Z nikim nie współżyję, a już na pewno nie z Tobą! -żachnęła się elfka nie tyle rozumiejąc to słowo tylko w jeden, oczywisty sposób, ale także podejrzewając, że mężczyzna specjalnie właśnie jego użył, lubieżnik przebrzydły. Cofnęła rękę z sakiewką, jednocześnie przy tym odsuwając swojego pieszczoszka od palców Thaaneeekryyysta sprawiających mu nazbyt dużą przyjemność. Mały zdrajca. Na tamtego rozpustnika to prawie się rzucał ze swoimi ząbkami ostrymi jak igiełki, a do tego się łasi! Czy nie wie, że ten też chce niecnie wykorzystać Eshte?!

Palcami drugiej dłoni delikatnie, acz w karcącym geście, stuknęła go w nosek. Obróciła się potem i ruszyła w stronę swojego wozu, na którego pierwszym schodeczku jednak zatrzymała się. Spoglądając ku mężczyźnie wskazała kolorowy tatuaż mieniący się na szyi, po czym dodała stanowczym tonem. Aby nie zapomniał – Jutro.
-Więc do jutra… lisiczko.- machnął ręką Tancrist na pożegnanie i zaczął się oddalać od wozu zostawiając Eshte samą w ciemności nocy.

Głośne trzaśnięcie poniosło się przez plac kupiecki. Takie jakieś, pełne wyrzutu, jak gdyby ktoś drobnej postury zatrzaskiwał za sobą drzwiczki.




* * *




Stała na balkonie. On stał za nią. Czarownik. Lubieżnik. Czuła jego oddech. Jego pachnidła. Jego ciepło. Drżała… z niecierpliwości. Jego dłonie wędrować zaczęły po jej ciele. Przesuwały się po jej ubraniu, ale czuła jakby dotykał jego skórę. Jakby nie było szat na niej, jakby nie miał rękawiczek.
Wstydziła się przylgnąć do jego ciałem, ale też i pragnęła, by on dotykał ją bardziej. By czuła go mocniej, intensywniej. By zrobił to czego się po nim spodziewała. Dlaczego zwlekał… dlaczego drażnił się z jej oczekiwaniami?

-Hej..- obudziła się słysząc ten głos. A więc tylko jej się śnił.
Obudziła się już całkiem i usiadła. Spojrzała na postać, która wyrwała ją z tego lubieżnego snu o Thaaneekryysście. Spojrzała i zamarła w przerażeniu na widok najpiękniejszej twarzy jaką widziała w życiu. Na widoku oblicza Pierworodnego uśmiechającego się drapieżnie. Ale czy w przerażeniu, naprawdę? Czy nie było to podniecenie płynące z jego bliskości? - Załatwiłem już sprawy w mieście i przyszedłem po ciebie...
Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Czyżby nadal śniła? Nie było przecież możliwym, aby wszystkie jej marzenia i fantazje tak szybko ziściły się w postaci tego ideału uśmiechającego się do niej w ciemnościach. Tak blisko, tak ciepło.

-To był tylko jeden dzień? Myślałam, że cała wieczność jak musiałam na Ciebie czekać... -wymruczała Eshte spoglądając na niego. Z paskudnej uliczki potrafił samą swoją obecnością uczynić istny raj, ale świadomość, że jest w jej wozie, tuż obok niej.. ah, to było bardzo ekscytujące i zaspanej elfce podsuwało do głowy wiele rozpustnych myśli. Miała na przykład przemożną ochotę, aby unieść rękę i dotknąć gładkiego policzka Pierworodnego. Ale powstrzymywała ją obawa przed sparzeniem się, i to dosłownym. Bo czyż nie zostałaby ukarana za dotknięcie tego boskiego tworu swymi niegodnymi dłońmi?

Pierworodny nie odpowiedział, tylko nachylił się jedynie bardziej ku Eshte. Jego usta przylgnęły do jej warg całując pieszczotliwie i namiętnie. Nie były to pocałunki jakiegoś młodzika, nieudolnego i niecierpliwego w pieszczeniu swej pierwszej kobiety w życiu. Pewny siebie złodziej pocałunków jakim był Thanekryyyst mógł się schować do swej norki, przy cudownym kunszcie tego elfa. Tego ideału. Tego.. tego jej księcia z bajki, tak. Wystarczył sam jego pocałunek, aby całkiem zapragnęła zatonąć w tej rozkoszy jaką tylko on mógł ją obdarować.

A gdy ich języki się spotkały, to w skroniach kuglarki zawrzała krew. Ale nie tak jak w trakcie tańca, kiedy to entuzjazm wraz z radością wybijały w jej ciele swe tempo. Teraz było.. wyraźniejsze, gwałtowniejsze. Zdawało się całą ją wypełniać, niczym gorączka kontrolująca jej ruchy. I to nie było złe. Nie było. Nie musiała teraz nad niczym panować, bo i podobały jej się te instynktowne reakcje. Może i ten Pierworodny był boskim dziełem, może i nie była warta jego zainteresowania, lecz.. ocierającym się o niego biodrom Eshte to wcale nie przeszkadzało. Ani jej całującym go ustom. Ani dłoniom kurczowo wczepiającym się pośród jego jedwabiste włosy.






Dłoń mężczyzny przesunęła się po jej szyi i schodziła coraz niżej i niżej. Niczym pod wpływem magii jej ubranie rozstępowało się przed jego dotykiem prując się bezgłośnie. Palce tego idealnego kochanka muskały wpierw skórę szyi, a potem oplotły jej nagą pierś pieszczotliwie. I zaczęły masować ją, przynosząc doznania upijające niczym wino.
Wyrwał z jej ust cichy, drżący jęk, gdy zaledwie swymi niezwykłymi opuszkami opuszek przyprawił jej napiętą skórę o dreszczyk, a ciało o mimowolne wygięcie się ku niemu. Aby poczuć więcej, mocniej. Bardziej ekstatycznie. Szczyt jej piersi, tak drobnej przecież, ale mimo to zdającej się wręcz idealnie pasować do dłoni mężczyzny, nabrzmiał wyraźnie pod jego dotykiem. Tak szybko, tak po prostu. Elf nie musiałby się nawet jakoś bardzo starać, a ona po byle muśnięciu jego palców i warg, byłaby już gotowa oddać mu się na całą noc. Na wieczność w tych rozkosznych objęciach egzotycznego księcia.

Pożądanie przesłaniało jej umysł czerwoną mgłą. Pochłonęło rozsądek, jakąś tam wydumaną skromność czy niepewność. Jakże cokolwiek innego mogło się liczyć, kiedy ON, istny elfi bóg, uznał ją za swą wybrankę. Nie było żadnych klątw, nie było strachu, nie było świata poza wnętrzem wozu. Nie kiedy Pierworodny spoglądał na nią swymi oczami przypominającymi blaskiem małe słońca, lecz jeszcze piękniejsze. Tętniły pragnieniami, przyprawiały ją o dreszcze i na miejsce myśli wypełniały głowę o wielce pobudzające wizje tego co może się zdarzyć. Nie, tego co na pewno się zdarzy. I będzie to najlepsze co ją spotkało w życiu.

Magicznym sposobem bielizna kuglarki także ustąpiła pod dłonią mężczyzny, pozostawiając ją nagą, bezbronną i wiernie oddaną swemu cudownemu Panu. Smukłe palce od razu znalazły właściwą ścieżkę ku kobiecości Eshte, a przyjemność jaką za sobą niosły aż szarpnęła jej zgrabnym ciałem. Bezwolnie kołysząc biodrami przyjmowała z niekłamaną radością tę dotąd nieznaną sobie błogość.
Pościel szeleściła pod nią, łóżko skrzypiało, ale ponad tym wszystkimi wznosiły się jej głośny, dyszący oddech i pojękiwania wygrywane na jej zmysłach przez Pierworodnego. Zwielokrotniał jeszcze jej doznania nachylając się nad nią drapieżnie i swoim zwyczajem kąsając jej skórę w najbardziej wrażliwych miejscach. Drobne ukłucia bólu były zadziwiająco pobudzającymi impulsami, po których za każdym razem znów czuła koniuszek jego języka. I za każdym wzbudzał w niej cichą nadzieję, że następnym razem poczuje go niżej.
I niżej. I niżej...

A to przecież dopiero był początek.
Oh, niechże on się z nią bawi jak najdłużej. Niechże ją dotyka, pieści i całuje na wiele wymyślnych sposobów, jak tylko zechce w swych boskich pragnieniach. Niechże weźmie w swoje pełne posiadanie, niechże uczyni ją tylko swoją.




* * *




I znów, tak jak poprzedniej nocy, kobiecy krzyk przeszył powietrze uśpionego placu. Ale jeśli wczoraj ktoś go posłyszał i uważał za twór jakiego straszliwego koszmaru, to ten dzisiejszy musiał brzmieć, jak gdyby kogo prawie zarzynano we śnie. To był wrzask prawdziwego strachu, a źródło jego było potworniejsze niż każdy demon ze swoimi śmiesznymi klątwami..

Gwałtownie wyrwana ze snu elfka aż usiadła na swym barłogu, który ktoś w swej uprzejmości mógłby nazwać łóżkiem. Oddychała szybko, serce jej waliło mocno jak młot i szybko jak ptak w panice próbujący wyrwać się ze swojej klatki. Czuła jak ubranie klei się do jej spoconego, rozgrzanego ciała. Spojrzenie zaś, pobudzone widokami jakie zgotowała jej wyobraźnia we śnie, w niepokoju lustrowało wnętrze wozu pogrążone w ciemnościach. Czy to znów sen? Czy znów umysł płatał jej figle, i obudziła się z jednego tylko po to, aby zaraz pogrążyć się w kolejnym? Z jednego okropnego w kolejny jeszcze gorszy? Ale czy mogło być coś straszniejszego od tego ostatniego?!

To było.. było..
Eshte wzdrygnęła się mocno. A potem jeszcze raz. I jeszcze. Jak gdyby od samego wspomnienia dopadły ją gorączkowe drgawki.
To było.. takie prawdziwe. Za bardzo jak na jej gust. Szczególnie, że przecież to nie był jakiś byle wymysł fantazji i coś takiego.. mogło jej się naprawdę przydarzyć. To odkrycie dokonane przez czarownika musiało tak poruszyć wyobraźnię kuglarki, te słowa, że Pierworodny, czegokolwiek ona by nie robiła, i tak będzie jej szukał. I tak ją odnajdzie.

Nie wiedziała już co ją bardziej przeraziło. Powtórne, tak dokładne zobaczenie Jego twarzy, czy to.. to co jej zrobił, a przeciwko czemu jej podświadomość wcale nie miała nic przeciwko. Czyżby swym nienaturalnym czarem omamił ją tak bardzo, że teraz miała widywać go w swych snach? A może to było coś więcej, i on ją naprawdę właśnie nawiedził, objawił się w jej głowie i całkiem świadomie wykorzystał?!

Kolejne nerwowe rozejrzenie się po wnętrzu wozu. Czy drzwi są zamknięte? Czy okna zatrzaśnięcie, czy okiennice ukrywające ją przed resztą świata? Czy lisek czujnie stróżuje..?
Nie. Ciche, senne popiskiwanie w kącie przeczyło ostatniemu. Szczęśliwy pieszczoszek, na nim najmniejszego wrażenia nie zrobił elf ze swoją urodą i złotym językiem. Mógł spać spokojnie, aż mu Eshte szczerze zazdrościła.
Jedyne co ona teraz mogła, to pozawijać się ciasno w koce i spróbować zasnąć. Jakże jednak było to możliwe, kiedy przy każdym, wyimaginowanym i prawdziwym, odgłosie nocy, nadstawiała od razu uszy i szeroko otwartymi oczami poszukiwała intruza w mroku. I dłoń zaciskała kurczowo na rękojeści sztyletu, tego zdobionego, zdającego się dziwnie drżeć pod jej dotykiem. Może, tak sobie naiwnie myślała, broń podarowana jej przez przesadnie świątobliwego rycerzyka, odgoni od niej tego potwora jakim był Pierworodny.

Najgorsze, że nadal czuła na sobie jego zapach.
Oh, nie elfa. On, ze swoimi idealnymi palcami, słodkimi wargami i.. i.. niczym więcej ! Parszywiec jeden, niech sczeźnie, pozostał w krainie snów. Nie, zapachem dręczącym nozdrza elfki były pachnidła czarownika. Jakoś w swej chęci jak najszybszego oddalenia się od jego towarzystwa, zapomniałam mu zwrócić jego płaszcza, który teraz, z jakiegoś przedziwnego powodu, leżał na jej łóżku niczym kolejny koc do schronienia się przed chłodem. Doprawdy, noc musiała się co najmniej lodowata, skoro w taki sposób wykorzystała jego odzienie. Zamiast, na przykład, podrzucić Skel'kelowi, aby udekorował swoje legowisko. Lub przerobić na ściery.

Jęknęła ciepiętniczo.
Od kiedy to pozwalała jakimś byle mężczyznom tak sobie mieszać w głowie?!
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-07-2015, 00:51   #40
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Kuglarka, w czasie swych podróży, poznała tajniki radzenia sobie z problemami na wiele sposobów. Wrzaski, wyklinanie i grożenie pięściami, to był tylko jeden z nich. Straszenie intruzów swoimi magicznymi sztuczkami - kolejny. Zwykła też uciekać w alkohol i inne słodkie upojenia, aby tylko pozwolić sobie na moment spokoju od męczących ją myśli. Bądź bólu. Tak wielkiego, że choćby jeden trzeźwiejszy moment stawał się wieczną agonią..

Cóż, może to nie był ten sam rodzaj cierpienia, ale widok Pierworodnego za każdym razem, gdy zamykała oczy, było swoistym rodzajem tortury..
Nie pozwalało jej zasnąć, nie mogła przez to wysiedzieć spokojnie w swym wozie, bo przy każdym bezwolnym odpłynięciu myślami pojawiał się znów On. Przyprawiał ją o ciarki, a zwykle przecież tak bezpieczny domek na kołach, nagle wydawał się zbyt ciasny i za słabo strzeżony przed nadmiernie przystojnymi elfami.

Bezczynne czekanie na poranek byłoby istnymi katuszami, dlatego Eshte w pewnej minucie tej nocy postanowiła ją sobie nieco.. umilić. Pamiętała dobrze, że pośród budynków otaczających plac kupiecki, znajdowała się także zachęcająco wyglądająca gospoda. Nie jakaś tam kolejna dla paniczyków o słodko pachnących pierdach, ale porządna mordownia, gdzie lało się piwo, karty i monety tańcowały po blatach nadgryzionych czasem stołów i nikomu nie przeszkadzały spiczaste uszy, póki ich posiadacz był wystarczająco rubasznym partnerem do wspólnego picia. A ona dzisiaj miała być ku temu wprost idealna.

Nie musiała się długo przekonywać do tego pomysłu...













* * *


Rano łomot roznoszący się w jej głowie, splótł się z łomotem w drzwi tawerny, do której wkroczyli dwaj strażnicy miejscy. Sądząc po hałasie, będącym przyjmowanym mieszaniną jęków gości zmęczonych po nocnych zabawach, obali byli w pełnym rynsztunku bojowym. Jeden stanął przy drzwiach, a drugi ruszył do karczmarza i zaczął rozmawiać z nim podejrzliwym tonem. O ile pytań Eshte nie dosłyszała, o tyle odpowiedzi były dość głośne.

-Zapewniam, że pośród moich gości nie ma żadnych podejrzanych elfów. Żaden szpicek nie zatrzymał się w moich pokojach.... Pierworodny? A czymś się on różni od elfa?... To skąd ja mam wiedzieć!... Oczywiście dam natychmiast znać, jakbym zobaczył coś podejrzanego… A co się właściwie dzieje?... Jak to, zawarto bramy? Przecież jest weselisko szykowane!... Jak to więc… bramy kazano zawrzeć?! A co z gośćmi zjeżdżającymi do miasta?! Co z kupcami? Do mnie kurier przybył trzy dni temu, bym przygotował pokoje dla szlachetnego sir Cassiusa Gonswortha… Nie zapłaci mi jeśli go nie wpuścicie do miasta!... Co to znaczy, rozkaz barona von Gerstein? Raz zaprasza… a teraz zamyka… Będę stratny!... Dobra dobra… będę miał oczy dookoła… kurcze, co ja zrobię z wolnymi pokojami?

Kuglarka mruknęła coś niewyraźnie, przetarła dłonią policzek z zaschniętej śliny, aż w końcu otworzyła oczy. Znów jęknęła. Może i zapiła swój strach przed Pierworodnym do tego stopnia, że była w stanie zasnąć.. ale za jaką cenę?! Świat wirował, w ustach chyba coś zgniło i jeszcze ten wrzeszczący karczmarz.. o co tam właściwie chodziło? Jakiś tam sens tego wtargnięcia powoli docierał do główki Eshte, mocno otumanionej alkoholem. Pierworodny? Znowu? Skąd nagle wszyscy o nim wiedzieli, skoro podobno się ukrywał? Czy to czarownik komuś ważnemu przekazał to czego się od niej dowiedział? Nareszcie! Nie był już przynajmniej tylko jej problemem, i może ktoś w końcu zetnie mu tą śliczną główkę. Chciałaby to zobaczyć.

Jedyne co jej się nie podobało, to sposób w jaki mężczyzna mówił o elfach. Podejrzana, ona? Ona niczego nie zrobiła, niech na tamtym parszywcu skupiają swój gniew!
Tyle, że już za dobrze znała tę niechęć względem swojej rasy i również dobrze wiedziała jak może się skończyć takie pomylenie jej z Pierworodnym. Nie, nie, nie. Nie miała zamiaru pokazywać się jakimś strażnikom z zakutymi łbami.

Wstała powoli i nie bez stęknięcia, bo i najchętniej po prostu umierałaby dalej na jakimś łóżku. Ale nie, musiała się stąd wydostać w miarę niepostrzeżenie, aby silna łapa sprawiedliwości tego miasta nie zdołała jej pochwycić za posiadanie długich uszu. W pierwszym odruchu otworzyła okno i wystawiła przez nie głowę na zewnątrz, gdzie owiało ją powietrze świeższe niż wewnątrz oraz gwar mieszkańców i gości Grauburga. Uh, samo zerknięcie w dół, a przecież tawerna nie była jakaś wysoka, prawie przyozdobiło ulicę wczorajszą kolacją kuglarki.

Na szczęście wychylona nie wzbudziła zainteresowania strażników, podobnie jak wypięty prowokacyjnie tyłek artystki nie skusił nikogo z bywalców do klepnięcia go. Na szczęście…
Na nieszczęście zaś… zobaczyła, iż po mieście kręci się dużo strażników. Nie tylko ze straży miejskiej, lecz i ze straży zamkowej. I że atmosfera na ulicy zrobiła się ponura i nerwowa. Ludzie i nieludzie szeptali o czymś po kątach. Żaden artysta nie brał się do występów, ku uciesze gawiedzi… jak i sama tłuszcza do zabaw się nie garnęła. A co gorsza, dwóch wojaków próbowało okiełznać jej Brid’a.






Ale jej ukochany konik nie był potulny wobec nikogo oprócz niej samej, choć podejrzewała, że przeklęty Thaaaneeekriiist obłaskawiłby magią jej rumaka, tak jak to zrobił ze Skel'kelem, czy też tym skrzydlatym czartem, którego miał za wierzchowca.

Wychyliła się jeszcze trochę i rękę uniosła niebezpiecznie tracąc równowagę, bo i ochotę miała powygrażać tym prostakom dotykającym jej konia. Usteczka także otworzyła, aby ich zwyzywać prosto z okienka, ale.. nie padło z nich żadne głośne przekleństwo. To co się działo w tym mieście było podejrzane, a ona, jako elfka, nie powinna zwracać na siebie zbytniej uwagi. O nie, nie, nie, nie. Niech sobie wyłapią te wszystkie długouche kurtyzany, ale ją zostawią w spokoju.
Jakże dobrze, że wczoraj pozwoliła się zmacać czarownikowi. Wprawdzie pamiętała to teraz jak przez mgłę, lecz tym lepiej. A drobne fajerwerki jakimi nocą raczyła gości tawerny i straszyła jej gospodarza, były dla niej wystarczającym potwierdzeniem tego co zaszło. I tego co na powrót zyskała.

Pierwsza próba zakończyła się wznieceniem iskier w dłoni. Druga wcale nie była lepsza, bo Eshte poczuła jak co poniektóre kosmyki jej włosów zmieniają się w płomyczki i leniwie liżą jej policzki. Dobrze, że była odwrócona i nikt nie mógł tego zobaczyć. Dopiero dzięki którejś z kolejnych prób uzyskała to czego chciała – iluzję posiadania zwyczajnych, całkiem ludzkich uszu w miejscu swych własnych, spiczastych przecież. Jeśli szukają elfów, to nikt nie powinien zwrócić uwagi na owszem, pstrokatą, ale jak najbardziej ludzką kuglarkę, prawda?

I też nikt w tej chwili nie zwracał na nią uwagi większej, niż ocenienie jej kuperka. Zresztą strażnicy z karczmy opuścili już te przybytek, zapewne z zamiarem udania się do następnego.

Może i miała tego dnia spóźnione reakcje. Może i chwiała się przy każdym stawianym przez siebie kroku. Może i słońce zdawało się chcieć wręcz wypalić jej fiołkowe oczy, a ludzie z dziwnego powodu przekrzykiwali siebie w najbardziej trywialnych rozmowach zwyczajnego dnia wzmagając tylko ból jej głowy. Ale tego już było za wiele. Jaką mieli czelność, aby zbliżać się do jej wozu, a co dopiero jeszcze narażać na irytację jej delikatnego konika! Nie, nie, przekroczyli granicę.

-Co wy robicie?! Kto wam pozwolił ruszać moją własność?! -zakrzyknęła do dwóch strażników, idąc dziarsko w ich kierunku, choć nie bez lekkiej utraty równowagi na nierównej drodze. Nic sobie nie robiła z ich władzy czy dzierżonej przez nich broni. Nie mieli przecież prawa tego robić! Ona niczego nie zrobiła, aby komukolwiek podpaść w tym mieście... prawda?

-Czyli to pannica jest właścicielką owej budy na kółkach i chabety do niej przypiętej, tak?- zapytał jeden ze strażników, starszy i wąsaty. Protekcjonalnym spojrzeniem obrzucił skacowaną elfkę dodając.- Wie pannica, jaka wynosi kara za włóczęgostwo? Bo pisma pozwalającego zastawiać tym wozikiem ulicę miasta to pannica pewnie nie posiada, co? Niech pomyślę… włóczęgostwo, utrudnianie ruchu, obraza strażników na służbie… młody, ile to będzie?
-Od czterech do ośmiu dni loszku i grzywna około dwunastu tynfów lub przepadek mienia na rzecz miasta Grauburg, panie sierżancie!
- ochoczo i co gorsza głośno wytłumaczył drugi z nich.

-Coooo?! Chyba sobie żarty robicie! - prychnęła Eshte wzburzona, a oczami jak małe ogniki zdawała się próbować spopielić obu mężczyzn, szczególnie tego drugiego, nadmiernie podekscytowanego swoją pracą polegającą na gnębieniu artystów. Sama przyprawiała się już o bolesne łomotanie w głowie, ale to nie było ważne.
-I za kogo wy mnie właściwie macie?! Nie jestem żadną włóczęgą, tylko kuglarką, uliczną artystką! To oznacza, że występuję na u-l-i-c-y! -specjalnie przeliterowała im powoli oraz z wielkim, doprawdy wielkim pietyzmem to proste słówko. Dobrze wiedziała, że strażnicy raczej nie grzeszą błyskotliwością i łączenie ze sobą tak prostych faktów może przekraczać ich umiejętności.
Butnie oparła dłonie na biodrach -Właśnie sobie wymyśliliście to nowe prawo, co? Nie macie prawdziwych łotrów do łapania, więc skupiacie się na dręczeniu kobiet?

-Ależ nikt nie broni panience występować na ulicy… bez względu na profesję jaką się pannica zajmuje. Ale prawo stanowi, iż nie można na tej ulicy mie-szsz-kać. A tym bardziej ją tarasować tym… czymś. Ruderka na kółkach powinna stać w wozowni, szkapina w stajni, a artystka spać w karczmie… czy to jasne?
- starszy nie stropił się nic a nic wybuchem elfki odpowiadając stoickim tonem. Młodszy zaś trochę przycichł i stropił się pod jej wybuchem.

-Ru.. Ruderka?! -powtórzyła Eshte z niedowierzaniem. Jak on śmiał obrazić jej wóz takim obrzydliwym słowem! Niech no tylko pokaże jej w jakich warunkach sam mieszka, a dopiero potem zacznie rzucać ruderami w stronę istnych dzieł sztuki na kołach!
-Nie tylko obrażasz mój dom, ale także wszystko co posiadam! I może jeszcze mam całe moje sprzęty kuglarskie nosić ze sobą na plecach, bo jakiemuś paniczykowi nie podoba się mój wóz? To jest utrudnianie mojej pracy! - uniosła rękę i oskarżycielsko wycelowała palcem najpierw w tego wygadanego, wyraźnie starszego stopniem strażnika, a potem w jego płochliwego kompana -Może to ja powinnam komuś na was donieść. Znam ludzi.

-Tak… a jakich to ludzi?
- zapytał ów doświadczony strażnik, zapewne nie wierzący jej słowom. Po czym dodał.- Jak się pannicy nie chce nosić swojego sprzętu, to tragarzy można w mieście wynająć. A to tutaj…- walnął dłonią w ścianę wozu.- Ma przestać tarasować ulicę. Na wzniesienie domu też trzeba mieć pozwolenie i się płaci podatki… artystka winna to wiedzieć.

-To jest niewiarygodne!
-kuglarka w swoim rozjuszeniu aż niekontrolowanie zamachała rękami w powietrzu. Już łatwiej przyszłoby jej zaakceptowanie nieudolnych prób zatrzymania jej za samo posiadanie spiczastych uszu, niż za źle, według strażników, ustawiony wóz! Czy była tu jedyną artystką uliczną, czy wszyscy inni naprawdę wynajmowali pokoje i zatrudniali tragarzy? Cóż za zezwierzęcenie sztuki!
Nie chciała się do tego posuwać. Naprawdę, naprawdę mocno się wstrzymywała przed wyjęciem tego z rękawa. Bo i przecież nie potrzebowała pomocy ani Thaneekryysta, ani Zygryfa, ani żadnego z ich zakonnych koleżków. Ale jeśli tylko powołanie się na nich mogło poruszyć tę skałę jaką był strażnik, to nawet Eshte jakoś to już przełknie.

Uniosła podbródek w sposób dumny, ale przede wszystkim krnąbrny, bo przecież nie będzie jej jakiś mężczyzna na głowę właził ze swoimi śmiesznymi prawkami -Ta „ruderka” przybyła do miasta w obstawie zakonnych rycerzy i takiej też siły będziecie potrzebować, aby ją przesunąć ze swojej cennej ulicy.

- Myślę że paru pachołków poradzi sobie z jej przestawieniem, jak i zabraniem wierzchowca do stajni i jego krnąbrnej właścicielki do loszku miejskiego.
- strażnik jej nie uwierzył. Widziała to w jego spojrzeniu. Powątpiewał w jej szczerość jej słów. Po chwili wybuchł głośnym śmiechem.- Albo przestawimy tą budę wraz z koniem, albo zrobimy z budy ruszt i będzie konina na kolację.
Po czym dodał już poważnym tonem.- Dobra… pośmialiśmy się, ale to dość. Masz… hmmm… pół godziny na usunięcie tego pudła z ulicy. Potem straż miejska zrobi to za ciebie.

-Ciekawe co jutro sobie wymyślicie. Zakaz tańców na waszych drogocennych ulicach? Prawo nakazujące odpowiedni ubiór kobietom poruszającym się po nich? A może wręczycie każdemu szmatę i każecie polerować na błysk te wszystkie kocie łby, co?
-mówiąc to przeszła pomiędzy tymi dwoma prostakami zakutymi w zbroje, po czym czule poklepała Małego Brida po mięciutkich chrapach. Niewątpliwie w jej mniemaniu był on wielce zestresowany całym wydarzeniem, choć samo wielkie konisko bardziej sprawiało wrażenie rozbawionego nieudolnymi próbami poruszenia go z miejsca.

-Panienka za szybko dyktuje pomysły, a szkoda… bo może artystkom ulicznym dobrze by zrobił większy negliż?- zaśmiał się głośno starszy ze strażników , po czym klepnął w plecy drugiego strażnika.- Idziemy młody. Pannica już się zajmie swoim konikiem.

-Jeszcze zobaczymy
– prychnęła z wyższością elfka, chociaż smutną i drażniącą prawdą było, że nie wiedziała zbytnio w jaki sposób mogłaby to obejść. Nie to, żeby jej nie było stać na pokój w tawernie, miejsce w wozowni i jeszcze jedno w stajni. Występy obdarowały jej malutką fortunką, którą jednak wolałaby wydać na własne przyjemności, a nie jakieś kaprysy tutejszych strażników. No i przecież, jakże by mogła zostawić swój dom ze wszystkimi swoimi skarbami, w jakichś obcych łapskach?!




* * *




Czego właściwie się spodziewała? Że on naprawdę przyjdzie? Że jej pomoże?
Ha! Durna, durna, durna elfka! Wystarczyło kilka słów troski, trochę zapewnień o chęci uwolnienia jej od niewolniczego piętna Pierworodnego, aby stała się tak żałośnie naiwna! A przecież powinna wiedzieć, powinna mieć już wypalone w głowie jak ten tatuaż, aby nigdy nie polegać na innych! Zawsze kończyło się tak samo.

Po przemiłym spotkaniu z dwójką strażników, Eshte zabawiła jeszcze z godzinę na placu nim na swym karku zbyt mocno zaczęła czuć wzrok tych stróżów idiotycznych praw Grauburga. Nie mogła wiecznie czekać aż jaśnie pan się pojawi.
Później zaś część popołudnia spędziła na kierowaniu swego wozu ulicami miasta, nie mając żadnego konkretnego celu. Znaczy miała jeden, ale nie mógł on jej doprowadzić ku żadnemu konkretnemu miejscu. Nie wiedziała przecież, gdzie ten czaruś mieszkał, chociaż domyślała się, że musiało to byś jakieś ponure zamczysko, najprawdopodobniej w najbliższym sąsiedztwie burdelu. Lub dwóch. Raz nawet przemknęło jej przez myśli, aby po prostu ruszyć za jakimś wianuszkiem „dam do towarzystwa”, który zaprowadziły ją prosto pod drzwi posiadłości Thaaaneeekryyysta, ale.. dziwnym trafem na żaden taki nie trafiła. Pewnie zbyt późno szukała, i o takiej porze wszystkie już nagie leżały wraz z nim w jego łożu, takim z fikuśnym baldachimem..

Uh, od tej myśli aż krew zagotowała się w żyłach elfki. Nie z zazdrości, oczywiście. Nie o takiego lubieżnika i kłamcę. Tyle, że jednocześnie wyobraziła sobie ten jego przebrzydły, ironiczny uśmieszek, który zapewne teraz wykrzywiał jego wargi, kiedy opowiadał swoim.. towarzyszkom o jej naiwności. Ku ich niewątpliwej uciesze. Wyobraźnia z łatwością podsunęła jej echo kobiecego chichotu, podobnemu grupce ryczących osłów.

Taka głupia prostaczka! Co też sobie myślała?
Cudownie się nią zabawiłeś, Thaneekryyyście. To przecież oczywiste, że nie mogłeś się nią naprawdę zainteresować, hihi-haha.
Kilka słodkich słów i już ją omamiłeś jak byle wieśniaczkę, haha.
Niech sobie ten Pierworodny zrobi z niej swą niewolnicę. Bo w końcu kogo to będzie obchodzić, prawda?
Hahaha.
Hihihihi.


Zasyczały płomienie otulające nagle zaciśnięte w pięść palce Eshte.
Drań. Była dla niego tylko kolejną zabaweczką. Wiedziała, że co poniektórzy Wielcy Panowie ulubili sobie bawienie się kosztem elfów, którzy nie mogli nawet walczyć o swoje prawa. Ba, sama kilka razy padła ofiarą przezabawnego poczucia humoru wymuskanych szlachciurków, ale NIGDY nie zagrażało to tak bardzo jej.. jej wolności. Czarownik był innym rodzajem łajdaka niż tamci. Nikczemnik. Zwykły gnój.
Swój gniew na niego uzewnętrzniła najpierw w aktywnym poszukiwaniu odpowiednio brudnego ścieku pośród grauburgowych uliczek, a potem z pomocą kilku kopniaków wepchnięciu do niego jego płaszcza. Tak, tego przesadnie miękkiego, przesadnie pachnącego i na pewno przesadnie drogiego. Niech ma za swoje, dwulicowiec jeden.

Zdołało to na tyle ukoić jej gniew, że mogła zacząć się zastanawiać co dalej zrobić. Uciec z miasta? Jak najdalej od Pierwrodnego? Była to jakaś możliwość, a najwyraźniej w mieście i tak coś się wydarzyło, że artyści nie byli już mile widziany na jego ulicach. Przynajmniej ona jeszcze nie widziała w okolicy żadnej konkurencji dla siebie. A może to właśnie był powód? Może każdy jeden z tych kuglarzy, połykaczy ognia, czarodziejek i bardów spostrzegł, że nie ma się co równać z kunsztem Eshte i odszedł szukać gdzie indziej swego szczęścia.
No, mogło tak się stać przecież. Ale nawet to nie zdołało poprawić jej nastroju. Bo i cóż jej było po sławie, jeśli elf, według wczorajszych słów tej gnidy, i tak ją wszędzie znajdzie, póki ona ma ten tatuaż na szyi? Nie było sensu w poszukiwaniu kolejnych czarowników mogących zdjąć oba jej piętna. Pewno każdy był podobnemu Thaneeekryystowi, albo by ją oszukali, albo jako zapłatę zapragnęli jej ciała.

Ale nie znała nikogo innego w Grauburgu. A przynajmniej nie na tyle, aby móc popr.. domagać się pomocy. Nigdy też nie zwykła polegać na kimkolwiek oprócz siebie, co dotąd wychodziło jej jak najbardziej na dobre. Problem pojawił się dopiero teraz, gdy samodzielnie nie mogła pozbyć się ani tatuażu, ani tej klątwy, którą pozostawiło w niej spotkanie z demonem. Nie była zakonnikiem ani jakąś kapłanką, by znała się na takim rzeczach! Gdyby rozwiązaniem było walnięcie Pierworodnego z pięści prosto w tę jego śliczną twarzyczkę, aby wystraszenie na śmierć chrzanionego demonologa, to ona byłaby do tego odpowiednią osobą!

Nie mogła pójść ze swoim problemem do Zygryfa. Pomimo wychwalania jej pod niebiosa w czasie ich krótkiej współpracy, ten naiwny i bardzo grzeczny rycerzyk raczej nie byłby zbyt pomocny. W końcu sam nie błyszczał w czasie potyczki z tamtym demonem, którą ona obserwowała z ukrycia. I pewno musiałaby mu dokładnie opowiedzieć całe zajście z Pierworodnym. O nie, nie, nie. Nie potrzebowała jeszcze tego białowłosego patrzącego na nią z politowaniem, że tak się dała omotać. Był też nazbyt świętoszkowaty, i zaraz zacząłby krucjatę przeciwko elfowi, a wątpiła, aby sama na tym dobrze wyszła. Zakon pewno mógł zrobić tyle dobrego, co i równie złego.

Bohaterowie w lśniących zbrojach.. nie, nie tego potrzebowała. Zbyt głośni byli, za mało subtelni i zbyt.. po prostu głupi, oślepieni jakimiś wzniosłymi pieśniami czy historiami o wielkich bojach. Potrzebowała kogoś twardo stąpającego po ziemi, i jeszcze mocniej wymachującego swą bronią, pod którą żaden Pierworodny nie umknie.
Ale przecież.. nie wszyscy, których znała w Grauburgu, byli aż tak wyniośli jak rycerzyki lub czarownik. I to dosłownie, nie wszyscy wyrastali ponad ziemię jak oni.
Kranneg był bardzo żarliwy w pragnieniu obrony jej przed wszystkim co złe. Potrafił się także zręcznie posługiwać toporem i był, cóż, krasnoludem – a to już dwie cechy według niej idealne do walki z boskim elfem. Wszak na pewno nie miałby nic przeciwko zostaniu jej osobistym strażnikiem, prawda? Na pewno nie. Każdy zechciałby dotrzymać zaszczytu strzeżenia tak wybitnej artystki jak Eshte.

Co on takiego jej powiedział na pożegnanie? Że czego powinna szukać?
Kampanii, jakiejś kampanii.
Brody? Białej brody? Cz.. cz.. czerwonej?
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172