Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-12-2013, 01:20   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Zuchwali] Bez kompromisu - I






Errden, Ellyria



Jesień
1 Księżyca Myśliwych
874 PE / 987 RC



Uniwersalny voseryjski kalendarz, wprowadzony dosyć dawno temu, opierał się na księżycu i jego wędrówce po ciemnym nieboskłonie. Srebrna tarcza podróżowała z dokładnością, której vuokaackie zegary mogły tylko pozazdrościć - równo co 30 dni ukazywała się światu w całym majestacie, o ile dopisywały warunki meteorologiczne. Nic dziwnego, że w świecie pełnym zepsucia, a- i niemoralności oraz powszechnego skurwysyństwa, wśród ludu przyjęło się powiedzenie, że księżyc jest jedyną rzeczą, która działa jak należy.

Pełnie wyznaczające początek i koniec miesięcy miały to do siebie, że ludzie zaczynali wariować i rejestrowano skok w szeroko pojętej przestępczości. Coś sprawiało, że krew gotowała się w żyłach i wzmagała agresję. Myśliciele i astrolodzy tłumaczyli to swego rodzaju uwarunkowaniem, pozostałością po przodkach, którzy podczas pełni urządzali polowania. Nawet mimo ucywilizowania i ewolucji, coś siedziało głęboko w ludzkich podświadomościach i odzywało się właśnie wtedy, podczas srebrnych nocy.

Ale w Errden było zeszłej nocy spokojnie. Owszem, ktoś komuś obił mordę, w jednej z tawern wybuchła bójka, ktoś skończył z nożem między żebrami, ktoś udusił sąsiada, kogoś okradziono... Tyle że to była norma, nihil novi. Żadnych poważniejszych problemów. Może lud zwyczajnie wyczerpał zapasy energii podczas zamieszek dwie noce wstecz, kiedy Margrabia urządził nagonkę na Soennyrczyków należących do ruchu oporu i ich sprzymierzeńców.

No i zapowiedź publicznych egzekucji też zrobiła swoje.

* * *


Na Starym Placu wzniesiono szafot, coby nikt z zebranych nie mógł narzekać na jakość przedstawienia. Drewniana konstrukcja oddzielona była od zbitej masy ludzi kordonem straży, wbitych w zbroje i uzbrojonych w miecze i tarcze. Na prawo od miejsca kaźni wzniesiono kolejne podwyższenie z ławami, w których zasiadali możni i wpływowi. Sam Margrabia Eulass z wielkim brzuszyskiem, Matka Przełożona w białej szacie, przedstawiciel Kręgu o haczykowatym nosie, kasztelan, komendant i inne ważne persony.

- Errdeńczycy! - Herald zahuczał donośnie. - Jak wiadomo, dwa dni temu, z rozkazu naszego Margrabiego Eulassa ze Sturgitisów - niech bogowie go błogosławią - straż miejska zatrzymała członków i sprzymierzeńców soennyrskiego ruchu oporu, spiskujących przeciw Koronie Ellyrii i Jej poddanym. Wszyscy zatrzymani zostali osądzeni przez Mości Margrabiego, Jego wiernych doradców oraz biegłych w prawie uczonych i wobec zdobytych dowodów uznani winnymi zdrady stanu.

Wprowadzani sznurkiem na szafot spiskowcy byli obrazem nędzy i rozpaczy. Widać nie cackano się z nimi podczas przesłuchań, bo siniaki i inne różne rany nadal były doskonale widoczne. No, ale to nikogo nie dziwiło. Większość skazańców stanowili młodzi, a nawet bardzo młodzi, ale nie okazano im z tego powodu łaski. Ich wisielczy taniec lud obserwował z fascynacją i nawet słychać było okrzyki aprobaty.

Było w miarę spokojnie do pewnego momentu. Kiedy na szafot zaczęto wprowadzać pojedynczych Ellyrian, którzy wspierali Soennyrczyków dla własnego zysku, atmosfera zgęstniała. Leciały przekleństwa, ludzie buczeli i ciskali kamieniami, zgniłymi jabłkami i pomidorami. Ale to nie potrwało długo, bo obnażona przez strażników stal zgasiła chęci do samosądu.

- Edvin Ravssenr. - Herald oznajmił imię kolejnego skazańca.

Po wygłoszeniu standardowej formułki - "w imieniu Jego Wysokości, blablabla" - kupiec będący cieniem samego siebie dołączył do reszty wisielców, mimo żarliwych zapewnień o swej niewinności.

Ludzie wiwatowali.



9 Księżyca Myśliwych
874 PE / 987 RC

Kilka lig na południe od Renbergu
Księstwo Greińskie


Droga z Errden do granicy z Greinem była w dobrym stanie - brukowana, strzeżona przez liczne patrole. Do Renbergu, greińskiego posterunku granicznego podróżowało się przyjemnie i bez incydentów, co było rzadkością. Byli edvinowi pracownicy nie narzekali na nudę; prawdę mówiąc to po tym co przeszli witali ją z otwartymi ramionami. Zwłaszcza Vindieri, który nadal nie był pewien czy dałby radę w jakimś starciu. Pedrus co prawda zapewnił go, że ręka jest w miarę sprawna, ale też ostrzegł żeby nie szalał. Nafaszerowane magią i cholera wie czym jeszcze specyfiki zadziałały jak należy i rana była już niemal zagojona. Tylko swędziała niemiłosiernie.

Reszta drużyny była w lepszym stanie, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Zarobione złote korony mile dźwięczały w sakiewkach, nawet pomimo wydania paru lub parunastu z nich w Errden. Po odbiorze zapłaty zaszaleli nieco "Pod Dwoma Toporami" i uszczuplili tamtejsze zapasy gorzałki, ale przyjazny i łasy na złoto właściciel nie narzekał. Następnego dnia, co niektórzy na wierutnym kacu, poczłapali na Stary Plac obejrzeć egzekucję. Nie chcieli jakoś wierzyć w to, że ich były pracodawca współpracował z soennyrskim ruchem oporu, ale podobno były na to dowody. Podobno.

Teraz mało ich to obchodziło. Zostawili Errden i Międzyrzecze w tyle, przekraczając granicę w Renbergu. Wszyscy oprócz Tylo, który zniknął bez pożegnania. Reszta postanowiła nie rozstawać się od razu, zwłaszcza że podróżowali mniej więcej w tym samym kierunku - na południe. Szare chmury towarzyszące im od Errdenu, nie opuściły ich nawet tutaj. Droga z Renbergu była o wiele mniej przyjemna i o wiele bardziej błotnista. Spodziewali się ataku jakichś zbójców lada moment, ale chyba byli w tych spokojnieszych stronach. Na pewno w tych lepiej strzeżonych.

Wisielce na drzewach wzdłuż drogi bankowo byli bandytami.

* * *


Karawana Sergiego toczyła się niemiłosiernie wolno, ale to nie było zaskoczeniem dla nikogo. Błotnista droga nie była najlepszym terenem dla dwóch ciężkich, wyładowanych po brzegi wozów. Koła i końskie kopyta rozchlapywały brązową breję na wszystkie strony, jak dotąd unikając ugrzęźnięcia, które kosztowałoby ich cenny czas. Od momentu przekroczenia granicy wszystko szło gładko. Ludzie zaczęli się niepokoić.

Areuze opuścili w pośpiechu, nie oglądając się ani razu przez ramię. Sergi był człowiekiem interesu, prowadzącym obwoźny handel wymienny w wielu voseryjskich wioskach i miastach. Rozerwany wojną domową Azavert wydawał mu się idealnym miejscem na zarobek. Powszechnie wiadomym jest, że podczas wojen ceny wzrastają niezmiernie szybko i ludzie przedsiębiorczy z tego wzrostu korzystają. Sergi nie był jednak głupi i nie pchał się z karawaną na linię frontu. Nawet w odległym Areuze wojna odciskała swoje piętno, blokując dopływ towarów z południa i zabierając wielu młodziaków, którzy przydaliby się bardziej w polu.

Sergi miał również znajomości. Biskupowi Areuzkiemu dostarczał wino po promocyjnych cenach, a Markizowi co ten sobie tylko zażyczył. Będąc człowiekiem przedsiębiorczym i chciwym, kupiec miał również kontakty z soennyrskim ruchem oporu, który od czasu do czasu wspierał. Ręka rękę myje i Sergi opuścił Areuze, jeszcze zanim Soennyrczycy zaczęli nań maszerować i przekroczył granicę z Greinem.

Ricard był świadom tego, że jego pracodawca nie należał do ludzi uczciwych i krystalicznie dobrych. Wiele zasłyszanych plotek to potwierdzało, podobnie jak jego własne obserwacje, ale czy to było ważne? Sergi dbał o swoich pracowników, wypłaty zawsze dostawali na czas i nigdy nie brakło im jadła czy napitku. Gdy szło o zwykłą, ludzką uczciwość w kwestiach pracy, nie można mu było niczego narzucić. Ricard po prostu robił to, co do niego należy.

Pal licho charakter interesów pracodawcy.

* * *


Leto Hardriada mógł szczerze powiedzieć, że od wielu lat nie znajdował się tak blisko Ellyrii, jak teraz. Większość przymusowego wygnania spędził na zachodzie, w Azavercie, podejmując się kilkunastu zleceń tamtejszych wielmoży. Pobyt z dala od miejsca urodzenia był zwyczajnie podyktowany instynktem samozachowawczym. Nawet jeśli nadal o nim pamiętano i plotki o jego śmierci nie dotarły na arvneński dwór, to Książę Balsar Iscodi raczej nadal oferował za jego głowę pokaźną sumkę. Hardriada miał w końcu o wiele lepsze prawo do Księstwa.

Ellyriański wygnaniec mało co pamiętał z dworskiego życia, a maniery i etykietę zapomniał dawno temu. Ciągłe życie w drodze, spanie w gospodach wątpliwej renomy lub pod gołym niebem, żarcie suszonego mięsa lub przymusowa głodówka - wszystko to zahartowało go i sprawiło, że teraz taki był z niego szlachcic, jak z koziej dupy trąba. Nie miał w zwyczaju psioczyć na przewrotność losu i zaznane niesprawiedliwości. Nie było sensu.

- Będzie lało. - Mruknął pod nosem, niezadowolony. - Zasrane jesienne deszcze.

- Ano. - Odparł jego towarzysz, ser Steffen Brandt. - Dalej dzisiaj nie ujedziemy.

Leto i błędny rycerz podróżowali razem już piąty dzień. Zarośnięty i zapuszczony Brandt nie wzbudziłby w nim zaufania, gdyby nie to że uratował go od tarapatów na szlaku. Samotny podróżnik był idealnym celem dla bandytów, a Hardriada akurat tamtego dnia miał niesamowitego pecha. Gdyby nie Steffen, kto wie jakby się skończyło. Ellyrian musiał przyznać że błędny rycerz, nawet napruty gorzałą, nie był kimś z kim chciałby się zmierzyć.

Rozbili obóz na polanie nieopodal leśnego strumienia, próbując rozpalić ognisko mimo lekkiej mżawki, która w każdej chwili mogła zamienić się w ulewę z prawdziwego zdarzenia. Wieczór nadszedł nadzwyczaj szybko, co było zasługą pochmurnego nieba i brakującego nań słońca. Minęło kilka długich chwil, zanim ogień zaczął ich grzać i nadawał się do upieczenia upolowanego zająca.

Światło przyciągnęło ciekawskich.

* * *


Obóz, co do tego nikt nie miał wątpliwości. Zresztą posłani na rekonesans Narsaini zaraz wrócili i potwierdzili domysły. Ktoś obozował po drugiej stronie strumienia, ktoś kogo nie sposób było wyminąć, jeśli chcieli przejść na drugi brzeg. Szczęśliwie była tylko dwójka obozowiczów, więc najemnicy nie zastanawiali się długo nad działaniem. Madyass, Elva i Vindieri przekroczyli strumyk pierwsi, a za nimi Narsaini i Pedrus.

Steffen i Leto zorientowali się, że nie są sami. Szum wody nie zagłuszał całkowicie charakterystycznych odgłosów kopyt na leśnym poszyciu. Brandt sięgnął po swój wierny buzdygan i podniósł się, podobnie jak Hardriada. Spośród cieni pierwszy wyłonił się rudowłosy Madyass, za nim Vindieri, a na końcu Elva. Spomiędzy drzew łypały w ich stronę żółte oczyska Narsainów.

- Nie szukamy kłopotów... - Zaczął Madyass, z uniesionymi rękoma.

Tyle że kłopoty i tak ich znalazły.

Wycie wilka przetoczyło się przez las, tylko by powrócić wraz z echem sekundy później. Dźwięk miał mało wspólnego z drapieżnym czworonogiem, za to wiele z czymś nienaturalnym - wbijał się w czaszki tysiącem metaforycznych igieł, sprowadzając na słuchaczy ból. Wierzchowce zarżały w panice i część rzuciła się do ucieczki, ale nikt nie kwapił się do gonitwy za nimi. Ser Steffen i Leto byli na klęczkach, z dłońmi przyciśniętymi do uszu w desperackiej próbie odegnania wycia. Podobnie Madyass i Elva, których krzyki bólu dołączyły do kakofonii dźwięków. Z kolei Vindieri i Narsaini jakoś trzymali rezon. Podobnie jak Ricard, który z rozkazów Sergiego sprawdzał okolicę i obserwował obie grupy. Scenuttanin zdołał jakoś uspokoić wierzchowca i tylko dzięki piekielnej symfonii krzyków, wycia i wizgania, nikt nie zorientował się co do jego obecności.

Ghrarr i Beorn pierwsi usłyszeli nieproszonych gości, co zawdzięczali wyostrzonym zmysłom. Ciężkie uderzenia i sapania zwiastowały przybycie kłopotów, których reszta obecnych była świadoma dopiero w kilka chwil później. Ciemny, wielki kształt wypadł jak wicher spomiędzy drzew, sadząc w stronę Steffena i Leto. Kolejne dwa skoczyły w stronę najemników.

Kształty przypominały przerośnięte, umięśnione wilki, które niepokojąco zdawały się niektórym mocno humanoidalne. Ale nie było czasu na rozmyślania, czy właśnie przyszło im się ścierać z czymś wedle nauki nieistniejącym.

Mieli ważniejsze rzeczy na głowach.





_______________________________
Powodzenia, Panowie!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 21-04-2014 o 19:17.
Aro jest offline  
Stary 09-12-2013, 12:58   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wojna jest po to, by zbrojni mężowie łupy brać mogli. Tak przynajmniej powiadali mądrale, co po gospodach i tawernach siedzą. I szczęściarze, co z łupami wrócili. Tych jednak jakby mniej było. No i co rusz powtarzali, że złoto do tych się garnie, co w walkach udziału nie biorą, a interesa wszelakie załatwiają.
Przykładem oczywistym był Sergi, który - siedząc na dwóch (czy może nawet trzech) stołkach działał na korzyść wszystkich biorących udział w konflikcie stron - pełnymi garściami czerpał korzyści z takiego układu. Co by się stało, gdyby margrabia dowiedział się o dostawach dla buntowników? Pewnie paru kolejnych wisielców ozdobiłoby gościniec. A że wśród nich znaleźliby się pracownicy kupca, więc Ricard był dość zainteresowany tym, by nie doszło do takiego tragicznego przypadku. Teraz jednak Azavert został za ich plecami i nikt nie powinien się ich czepiać. Prócz mytników, co to zawsze usiłowali wydoić kupca, który nieostrożnie chciał się przedostać przez taką czy inną bramę. Ale to już była sprawa Sergi’ego.

Ricard odwrócił się w stroną podążających za nim wozów i machnął dłonią na znak, że pojedzie jeszcze kawałek by sprawdzić okolicę. Siedzący na koźle pierwszego wozu Sergi odmachnął na znak, że zrozumiał, a potem, ustalonym od dawna gestem, zasygnalizował, że za kilka chwil karawana się zatrzyma na kolejny, tym razem nocny, postój.
No cóż... Sergi jeździł tędy parę razy i znał każdą polankę, każdy strumyk. Z pewnością znał okolicę lepiej, niż niejeden przepatrywacz.

Las był ponury, pogoda kiepska a gościniec - mało gościnny. Na szczęście z wysokości siodła wyglądało to znacznie lepiej, chociaż koń z pewnością miałby swoje do powiedzenia.
Poprawił kapelusz, by spadające z nieba i z drzew krople nie leciały mu za kołnierz i znów rozejrzał się dokoła, wypatrując ewentualnych niebezpieczeństw.
Najchętniej nasunąłby kaptur na głowę, ale to nieco utrudniłoby obserwację okolicy. I nie chodziło nawet o to, że za to mu płacono. Gdy na traktach bandytów różnej maści jest wielu, łatwo stracić nie tylko sakiewkę, ale i życie.
Ricard minął leżącą przy trakcie polanę, gdzie z pewnością zamierzał zatrzymać się Sergi, i pojechał dalej.

Już miał w końcu zawrócić, gdy poczuł dym. Zapach przytłumiony deszczem, ale wyczuwalny. A, jak powiadano, nie ma dymu bez ognia. Ten ostatni zazwyczaj oznaczał ludzi, a ludzie... różnie z tym bywało. Nie wszyscy mieli poszanowanie dla cudzej własności.
Ci jednak, przy ognisku, nie wyglądali zbyt groźnie. Dwie osoby. I kolejnych paru, również nie sprawiających złego wrażenia. Można było spokojnie zawrócić i uprzedzić Sergi’ego o znajdującym się w okolicy towarzystwie.

Kora nagle stanęła dęba, a Ricard cudem wprost utrzymał się w siodle. I z trudem uspokoił przerażoną klacz.
Nie dziwił się jej w najmniejszym stopniu. Sam był prawie tak samo przerażony niesamowitym wyciem, tudzież widokiem niby-wilków.
- Na Crena - jęknął Ricard widząc coś, co nie miało prawa istnieć. - Z jakich otchłani piekielnych wyleźliście?
Nie powinien tu tkwić ani chwili. Życie pięćdziesięciu osób mogło zależeć od niego. Cóż wobec tej liczby znaczyła siódemka włóczęgów?
Strzelił dwa razy do najbliższego potwora, a potem zawrócił Korę i popędził traktem, by jak najszybciej ostrzec Sergi’ego i pozostałych członków karawany.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-12-2013, 18:39   #3
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Mile jest sącząc korzenne piwo, gdy gorzkawo-cierpki smak przebija się receptorami smakowymi do mózgu, posłuchać sobie o opowieściach. Dawnych, czy nie , krwawych lub mniej krwawych, z jakimiś zagubionymi damskimi duszyczkami, które w podzięce oddawały swe krągłości wybawcy.
Lub też o dzielnych wojownikach i ich mniej dzielnych sekundantach, pokonujących ranę za raną do upragnionego celu, którym na dobrą sprawę mogła być dziewoja w potrzasku, z tym że najczęściej taką opowieść snuł daleki potomek sekundanta i zdecydowanie mocno wolał pominąć pikantne szczegóły dotyczące dzielnego woja i wyratowanej białogłowy. Lub innego koloru głowy jeśli okazało się, że słomianowłose to w danej karczmie nic interesującego. A opowieść ma przecież zdobyć serca i umysły ludzkie i jak los pozwoli to w miarę urodziwa pomocnica karczmarki przyjdzie na prywatne "obdarcie" pikantnej tajemnicy... którą zakryliśmy przed gawiedzią.

Nic jednak romantycznego i pikantnego w nakładaniu kolejnej i kolejnej strzały w siodełku cięciwy. Równie nudne jest posyłanie owej śmiercionośnej witki w mało spodziewający się tego tłum, no ewentualnie grupkę, biesiadujących obozowiczów. Ale nie chodzi o to by rozpatrzyć moralne za i przeciw, oraz z honorem na twarzy dać się zaszlachtować rezygnując z przewagi taktycznej. Możemy to nazwać atakiem z zaskoczenia.
Tak samo, a raczej w nieco prostszych słowach myślał Ghrarr stojąc między zrośniętymi i rozchylonymi siłami natury drzewami. Niektóre z grotów trafiały celnie, inne posłane były za mocno, za lekko, niedokładnie. Długo nie trwała ta w miarę możliwości regularna salwa. Ot kilka świstów. Na pole walki wkroczyli bowiem towarzysze i nijak można było skupić się na wrogach. Dlatego resztę potyczki Narsain przesiedział wykorzystując naturalne siedzisko i wypatrując okazji do śmiercionośnego strzału lub pomocy przy odwrocie przyjacielskich mu najemników. Co do nowym miał chwilami wahania, lecz poczucie, że nie chciałby ich mieć za wrogów przeważyło szalę.
Po całym acz niezbyt długim starciu przewędrował wraz z innymi strzelcami pozbierać nadające się, do ponownego umiejscowienia w oku, strzały.

Droga mijała im powoli acz spokojnie. Poza najbardziej poszkodowanym Vindieri nie obyło się bez siniaków, drobnych ran, złamanego żebra czy dwóch, ale zdecydowanie dobrze.
Do Cernu dotarli po 3 godzinach, a sam pobyt odbył się bezproblemowo. O ile można nazwać brakiem problemów zamieszki na kontynencie wywołane buntem, powstaniem, jak zwał tak zwał.


Do pracodawcy dotarli nieco ponad połowę dekadnia przystanki robiąc po gościńcach, czy tworzących się na szlaku siołach. W jednej takiej namiastce wsi, Ghrarr kazał sobie podbić plecy kaftana stalowymi płytkami. Dostrzegł wadę rynsztunku po tym jak w ostatniej potyczce dla próby z bliska przebił skórznię, martwego już wtedy, złodzieja karawan. Nie robił tego oczywiście przy innych towarzyszach. Dziwnie wygląda ktoś kto opiera o drzewo trupa i traktuje go jako tarczę. Tak czy inaczej 15metrów przy silnym naciągu wbijało z trudem grot który jednak dziurawił wzmocnioną skórę.
A potem pomyślał o tej całej miejskiej ciasnocie i co raz częstszych w użyciu jak i wymyślności kuszach.

Niemiłe powitanie i grubiaństwo strażników potwierdziło słowa wartowników ze stolicy. Z niesmakiem w kieszeniach poczłapali na Stary Plac, jak nazywano miejsce owiane odorem gówien w stężeniu nieco mniejszym niż w zwykłych szarych uliczkach. Zapewne dlatego było tu czyściej bo mieściły się, poza bankiem do którego zmierzali, przeróżne administracyjne budynki mające na celu utrzymać gospodarkę miasta w ryzach i likwidować każdy przejaw samowolki na rzecz rzetelnej opłaty haraczu, za sam fakt mieszkania w tym kotłowisku ciasnych przestrzeni.
Jednak ich miny rozpromienione zostały gdy po podpisie, który Narsain złożył pod instruktarzem jakiegoś Vuokaata, okazało się że jednak dostaną swoją dolę. Poczciwy Sigurd zapewne przeczuwając więcej niż jego pan uiścił stosowne rozporządzenia. Zaintrygował Ghrarra fakt tej formy potwierdzenia tożsamości. Tam gdzie się wychował to osoba która mogła rozpoznać klienta musiałaby być obecna. Ale widać Kręgowi i kupcom wszyscy ufali. A przynajmniej jeśli chodziło o rozporządzenia pieniężne.


Umówili się "pod Dwoma Toporami" gdy już słońce zmieni barwę na pomarańczową. Do tego czasu każdy miał zająć się sobą żeby nie przepić wszystkiego nie zakupiwszy usprawnień. Ghrarr załatwił to szybko. Zwłaszcza że większość kramów mieściła się w bliskiej odległości od zajazdu. Kilka przyjemności, nowe odzienie i wynalazek, który przypadł mu do gustu,a za który wydał niemal całą jedną sakiewkę. Kusza ale w wersji jednoręcznej na skrócone bełty o 1/4. Poręczne, wygodne i łatwe do ukrycia pod połami płaszcza.
Niemal wchodząc na umówioną libację zakupił wyrób z liści tytoniowych, o nieco słabszej jakości od tego co palił z opiekunem. Ale zawsze coś. Odpalając od stojącej w kramie świeczki zaciągnął się i z niewielkim uśmiechem wkroczył dołączając do pijących już towarzyszy.
Zabawa była udana, a Narsain wziął sobie do serca mocnego kuksańca od Elvy by nieco więcej mówił. Przecież przekonywać nie musi, i nie umie, ale rzucić uwagą czy opinią można. A nawet opowiedzieć dowcip. Bardziej jednak od kuksańca przekonała go jej wydekoltowana koszula która akurat niemal całkowicie odsłoniła zawartość gdy właścicielka się wychyliła, żeby go oczywiście mocno palnąć w czuprynę. Co nazwała kuksańcem.

Egzekucję spędził na kacu. Coś jednak było w tych liściach, a może to mieszanka tych wymyślnych trunków na które było ich stać... nieważne.
Droga uleczyła głowę, tak samo podziałały urocze widoczki na palikach. Bezpieczeństwo też ma swoją cenę.


* * *

Ghrarr i Beorn pierwsi usłyszeli nieproszonych gości, co zawdzięczali wyostrzonym zmysłom. Ciężkie uderzenia i sapania zwiastowały przybycie kłopotów, których reszta obecnych była świadoma dopiero w kilka chwil później. Ciemny, wielki kształt wypadł jak wicher spomiędzy drzew, sadząc w stronę obozowiczów. Kolejne dwa skoczyły w ich stronę.
Obydwaj zdążyli wypuścić po strzale i niemal synchronicznie zmienić miejsce zza jednego drzewa, gdzie stali, za drugie już w odległości dwóch kroków od siebie. Bądź co bądź w walce, pomimo różnic klanowych, wychowywano ich niemal identycznie. Bezgłośnie przytaknęli sobie i jednoczesnemu pomysłowi by zostawić zwarcie tym, którzy lepiej na tym wyjdą.
To COŚ przypominało zwierzęta, a na zwierzęta poluje się w ciszy
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
Stary 09-12-2013, 23:50   #4
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
4 Księżyca Myśliwych
874 PE / 987 RC


Poranek jak na jesień był bardzo pogodny, zachęcał do podróży, dużo bardziej niż ostatnie deszczowe dni, Leto nie miał sprecyzowanego celu, jeździł od sioła do sioła, od miasta do miasta w poszukiwaniu okazji do zarobku. Od paru dni na trakcie nie spotkał nikogo, a zajazdu uświadczył chyba jeszcze w zeszłym miesiącu, jednak z tego na ile znał okolice jeśli obecna pogoda dopisze powinien przed zmrokiem dotrzeć do „Potulnego Dzika”.

Na widok zabudowań zajazdu humor mu się poprawił, zdążył zatęsknić już za domowym jadłem i miękkim łożem w nocy, jego koń Luna zapewne też ucieszy się z nocy spędzonej w stajni, z dala od wyjących wilków i chłodu. Wjechał na dziedziniec i wręczył stajennemu dwa srebrnika prosząc o godne zajęcie się koniem. W karczmie roznosiło się przyjemne ciepło a zapach jadła przypomniał Hadriadzie o tym jak bardzo głodny jest po całym dniu wędrówki. Usiadł w kącie i zamówił kaszy ze skwarkami, zalewajke i dzban wina. Rozejrzał się po sali pod oknem siedziała grupka wędrowców pijących gorzałę, prawdopodobnie nie pierwszą flaszke bo wydzierali się na całe gardła, przy kominku zasiadał najprawdopodobniej kupiec ze swoją żoną i pachołkami, natomiast przy drzwiach zasiadał dziwny brodaty jegomość, który wnioskując z ubioru był najprawdopodobniej rycerzem, co dosyć zdziwiło Leto bo od dawien nie widział rycerstwa w tych stronach. Kiedy wino dało o sobie znać i zaczęło cisnąć pęcherz Hadriada wyszedł za gospodę w celu wyszczania się. Nie mógł jednak wiedzieć, że chwile za nim zajazd opuściła pijacka grupa, najprawdopodobniej wietrząc łatwy cel zarobku, kto będzie szukał samotnego wędrowca. Pewnikiem ich plan powiódł by się gdyby nie owy dziwaczny jegomość, który musiał przewidzieć zamiary pijaczków i pojawił się prawdopodobnie ratując strażnikowi dróg życie.

-Karczmarzu jeszcze jeden gąsior wina dawajcie ino hyżo. - zawołał zapraszając rycerza do stołu -Wszak gdyby nie wy jegomościu nie byłoby mi dane zasiadać z żywymi zatem pozwólcie że was ugoszczę na tyle ile pozwala mój skromny budżet.- powiedział przyjmując od kelnerki gąsior i rozlewając wino do pucharów[i]-Pozwól że się przedstawię zwą mnie Leto Hadriada, jestem wędrownym strażnikiem dróg.

-Mnie natomiast zwą Steffen Brandt -ukłonił się w pas -jestem błędnym rycerzem wędruje w poszukiwaniu przygód. Jako, że oboje nie mamy sprecyzowanego celu może byśmy wyruszyli razem przez jakiś czas, wszak dużo raźniej wędrować jak jest do kogo gębe otworzyć a i bezpieczniej, drogi dzisiaj niebezpieczne.

-racje macie panie rycerzu wszak oboje kierunku obranego nie mamy -powiedział Leto dolewając sobie wina.

Noc spędzili na wspólnym biesiadowaniu a kolejne dni na wędrówce, jednak po jednym dniu wygody zaznanej w „Potulnym Dziku” znowu musieli przyzwyczaić swoje grzbiety do nocowania na twardym poszyciu lasu a żołądki do jedzenia tego co udało im się upolować. Pogoda też szybko zaczęła się psuć i przypominać tą bardziej jesienną.


9 Księżyca Myśliwych
874 PE / 987 RC


W pięć dni po wydarzeniach w „Potulnym Dziku”, który dzika miał tylko w nazwie, bo dziczyzny tam nie uświadczyć rozbili obóz niedaleko strumienia, deszczowe chmury sprawiły, że zmrok nadszedł dużo szybciej niż w poprzednie dni a i pogoda nie zachęcała do dalszej wędrówki. Rozbili obóz i jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu mimo deszczu rozpalili ogień i rozsiedli się. Nie dane im jednak było długo odpoczywać gdyż szybko zjawili się jacyś ludzie.
Ledwie przybysz zdążył powiedzieć, że nie szukają kłopotów, a mroki nocy rozdarło nienaturalne i przerażające wycie wilka, wtem do niego dołączyły kolejne a do wycia trzask łamanych gałęzi a spomiędzy drzew wyskoczyły wilki tak ogromne i przerażające jakich Leto jeszcze nigdy w życiu nie widział. Sięgnął po pistolet wypalił w stronę najbliższego zwierza i przygotował topór na zbliżającą się walkę.
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 11-12-2013, 17:45   #5
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Życie, jak się okazało, miewa również te jaśniejsze strony. Można się o tym przekonać na wiele sposobów. Vindieri, dla przykładu, przeżył walkę z cholernie twardym zakonnikiem. Ledwo, ale przeżył. Ba, nie stracił ani jednej kończyny, choć było blisko. Wzbogacił się, zdobył znajomych… Tak. Życie najemnika zdecydowanie ulegało poprawie.
I dobrze. Alkoholik, który od kilku lat nie mógł znaleźć sobie konkretniejszej roboty i, mówiąc szczerze, celu w życiu, znów stanął na nogi- dosłownie i w przenośni.

Jedynym zgrzytem w tym wszystkim była ręka. Po ostatniej, niezbyt przyjemnej dla niego walce, wprawdzie nafaszerowano go lekami, miksturami, magią i cholera wie czym tam jeszcze- mimo to rana goiła się, jak dla niego, zdecydowanie zbyt powoli. Najemnik nie czuł się po prostu pewnie bez w pełni sprawnej ręki. Zwykł polegać na swojej zwinności i szybkości, a teraz.... Czuł się po prostu niepełnosprawny. Dobijało go też to, że niewiele pamiętał z drogi powrotnej Errden. W zasadzie, to nie pamiętał nic oprócz tego dziwacznego stanu otępienia, w jaki wprowadziły go magiczne lekarstwa. Dla kogoś takiego jak Vindieri brak użyteczności w walce sprawiał naprawdę wielki ból…

Ale wszystkie te smutki potrafiła przegnać gorzałka! Alkohol był pierwszą rzeczą, o jakiej Vindieri pomyślał po otrzymaniu zapłaty. Do szczęścia wystarczyło mu kilka łyków z butelek tych ekskluzywnych, drogich trunków na które mógł sobie jeszcze nie tak dawno tylko popatrzeć…
…ale do prawdziwej euforii potrafiło go doprowadzić jedynie kilka butelek podłego, taniego diabelstwa, jakie zwykł wcześniej sączyć w samotności. Niektóre nawyki i upodobania po prostu się nie zmieniają.

Niewiele pamiętał z hulanki „pod Dwoma Toporami”. A to oznacza, że zabawa była zdecydowanie przednia. Z tego co Vindieri słyszał od Madyassa po przebudzeniu rano, na spotkanie z resztą towarzyszy przyszedł już wyekwipowany w nowy sprzęt. Stare opancerzenie, złożone jedynie ze skórzanego pancerza oraz nogawic, zostało wzbogacone o skórzaną kurtę oraz kaptur kolczy. Na plecach zaś przewiesił sobie owalną, drewnianą, okutą na brzegach tarczę- pewnie dla ochrony ręki. Słowa Madyassa potwierdził zarzygany ekwipunek leżący pod łóżkiem, gdzie widocznie postanowił się zdrzemnąć. Mężczyzna mógł tylko jęknąć bezsilnie.

Kac morderca dopadł i jego. Egzekucja nie zrobiła na nim wielkiego wrażenia- miał okazję widywać gorsze widoki, zdecydowanie gorsze. Dziwił go nieco fakt rzekomej współpracy ich pracodawcy z ruchem oporu. No ale co miał z tym niby zrobić? Rzucić się i próbować odczepić z liny człowieka, któremu zawdzięczał część nowego ekwipunku? To raczej nie było w jego stylu- Vindieri na kacu niezbyt miał ochotę na cokolwiek, a i na trzeźwo popełnienie samobójstwa niezbyt chodziło mu po głowie.
Myśli o byłym pracodawcy przegnał trakt, na którym kilka godzin później się znaleźli. Vin nieco już się w życiu napodróżował. Lubił podziwiać krajobrazy, nawet jeśli psuły go rzędy wisielców. Trakt, jak zwykł sobie powtarzać, prowadził zazwyczaj ku kolejnym okazjom do zarobku. Może i tym razem okaże się to prawdą?

***


Vindieri zacisnął dłoń rannej ręki na tarczy. Nie chciał ryzykować zepsucia pedrusowej pracy. Już teraz, jak mu powtarzano, miał jej nie przemęczać. Czy jest więc lepsze wyjście niż schowanie jej za tarczą?
W drugiej dłoni Vindieri ściskał miecz. Swoje poczciwe ostrze, które ostatnio nieraz go wyratowało z sytuacji. Ale wtedy walczył z ludźmi, a to cholerstwo na humanoidy nie wyglądało. No, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Po drugim Vindieri zwątpił, że ma do czynienia ze zwykłymi wilkami…
Vindieri, przede wszystkim, starał dać się nie okrążyć. Szybko poszukał jakiegoś drzewa, do którego mógłby przytulić się plecami. A gdy już znalazł miejsce w miarę bezpieczne i upewnił się, że nic nie odgryzie mu nagle kawała tyłka, przyjął pozycję bojowa, gotów do poczęstowania wrogów cięciami, tudzież soczystym kopniakiem. Zabawa znów się zaczynała, chociaż Vindieriemu nie było nazbyt wesoło. Nie wiedział, z czym ma do czynienia, a tego bardzo nie lubił. Bardzo.
 
Ryzykant jest offline  
Stary 14-12-2013, 02:26   #6
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Nad rzeczką, opodal krzaczka


Polana zdawała się awanturnikom za ciasna, ale może to była jakaś sprytna iluzja albo złudzenie? W końcu mózg zaatakowany piekielnym wyciem i widokiem istot, które znali z legend, mógł spłatać nie lada figla. Może złudny napór drzew i napierające wraz z nimi uczucie klaustrofobii można było przypisać rozmiarowi wilków, które nad najemnikami górowały? Albo zwyczajnie nieludzka prędkość, z jaką się poruszały, w ich oczach kurczyła odległości?

Wilczek, który skoczył na spotkanie tej liczniejszej grupie w pojedynkę, napotkał opór. Zdecydowany i stanowczy opór w postaci narsaińskich pocisków, posłanych i wbitych w futrzaste cielsko. Nie zatrzymały jednak rozpędzonego zwierzaka, jedynie spowalniając go na krótką chwilę, po której w ruch poszły pazury.

Hardriada nie zwykł czekać, aż przeciwnik wykona pierwszy ruch. Chodziło wszak o przeżycie i ujrzenie kolejnego dnia, na co przy starciu z jakimiś czarcimi pomiotami szanse znacznie bladły. Ellyrian zacisnął palce na swej najcenniejszej własności - pistolecie - w duchu dziękując bogom za to, że pamiętał o nabiciu broni i jednocześnie modląc się, żeby proch nie okazał się za mokry. Huk przetoczył się przez okolicę, a zaraz po nim wycie przepełnione bólem i furią. Pocisk wyrwał kawał skóry z wilczej łapy, strzała posłana gdzieś spomiędzy drzew utkwiła między żebrami. Leto nie miał czasu na zastanawianie się, gdzie siedzi skryty strzelec; Ellyrian dał nura w bok, uskakując przed ciosami rozwścieczonego wilka.

Madyass i Elva byli nadal otumanieni po wilczym wyciu, które pewnikiem nieźle odciśnie się na ich psychice, przez co byli zupełnie nieprzygotowani do jakiejkolwiek obrony. Monstrum uderzyło w rudego żołnierza z całą siłą, fundując mu krótki lot w powietrzu, zakończony bolesnym lądowaniem w kałuży i mokrych liściach. Dziewczynę za to przyozdobił krwawiącymi pręgami na skroni i pozbawił paru blond loczków.

Ser Steffen Brandt, podobnie jak jego towarzysz Leto, był gotów do działania zanim monstra ich dopadły. Pierwszego zamaszystego ciosu wilka uniknął skokiem w tył, drugie przyjął (w przenośni) "na klatę". Pazury potwora, paskudnie długie i ostre pazury, natrafiły na opór w postaci rycerskiej tarczy i posłały w powietrze deszcz drzazg. Kontratak Steffena nadszedł zanim monstrum miało szansę na unik; potężny cios buzdyganem wyrwał z wilczego gardła żałosny skowyt. Rycerz nie zdążył poprawić, bowiem stwór skoczył w tył, najwyraźniej niechętny na kolejną żelazną pieszczotę.

Vindieri nie spędził całej walki przyciśnięty plecami do drzewa. Widok efektu z jakim wilk wparował między jego kompanionów co prawda zatrzymał go na chwilę w miejscu, ale koniec końców zwyciężyła chęć pomocy towarzyszom. Elva i Madyass nadal wili się po ziemi, która zdawała się nabierać czerwonej barwy niepokojąco szybko. Vindieri nie zamierzał patrzeć, jak umierają i skoczył w stronę potwora, przełykając strach. Stal weszła głęboko w futrzasty goleń, skutecznie odwracając uwagę wilka od bezbronnej zwierzyny w postaci blondynki i rudego. Tyle że teraz to Vindieri był celem numer jeden i był zmuszony do wycofania się przed zwierzęcymi cięciami.

Ghrarr przypisywał dziwne uczucie w trzewiach, towarzyszące mu od początku starcia, zwyczajnemu strachowi przed nieznanym. W końcu coś, co wyglądało na żywcem wzięte z legend monstrum, musiało mieć jakiś wpływ na psychikę. Sensacja była jednak nazbyt znajoma i dopiero gdy w miarę ochłonął uświadomił sobie, co tak naprawdę czuł. "Magia," przemknęło mu przez myśl, "na tym wygwizdowie?" Na to wyglądało, tyle że była to magia, której dawno nie czuł. Magia Narsaińska, Dar Przodków.

Wilki były z kimś lub z czymś połączone. Ghrarr, niepewien swych działań, eksperymentalnie sięgnął umysłem w ich stronę. Przeważały zwykłe, zwierzęce instynkty, ale głęboko pod nimi wyczuł namiastkę człowieczeństwa, związaną i odrzuconą w ciemny kąt.

Uderzenie nadeszło niespodziewanie, wyrzucając cząstkę ghrarrowej świadomości z wilczych umysłów i wbijając ją z powrotem w ciało mieszańca. Zacisnął zęby i potrząsnął głową, próbując przegonić pulsujący ból i nie dowierzając temu, co ujrzał. Na końcu metaforycznych smyczy nie zdołał dojrzeć wiele.

Jedynie żółte, narsaińskie ślepia.



Ricard

Galop leśnym traktem był wariackim przedsięwzięciem w dzień; jeden skryty korzeń albo niska gałęź i jeździec albo wierzchowiec odnosili uszczerbki na zdrowiu. Pędzenie błotnistą drogą w ciemnicy i deszczu zakrawało już na próbę samobójczą. Tylko że Ricard za bardzo nie miał wyboru. Gnało go poczucie obowiązku oraz świadomość tego, że od niego mogą zależeć życia wielu osób. Z twarzą wtuloną w grzywę mógł tylko modlić się o bożą łaskę i bezpieczne dotarcie na miejsce.

Ricard nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś towarzyszy mu w przejażdżce, ale nawet wytężając wyćwiczone oczy do granic możliwości i rozglądając się wokół nic nie zauważył. Musiało mu się zdawać, w końcu nerwy po spotkaniu z bestiami miał napięte do granic możliwości i może zwyczajnie nabawił się paranoi, która zamieniała tętent kopyt Kory i krople deszczu w coś, czego tak naprawdę nie było.

Odgłosy walki zdawały się go nie opuszczać. Pokrzykiwania i zwierzęce ryki towarzyszyły mu od spotkania nad rzeczką i straciły na głośności w kilka chwil później, ale zaraz znowu zaczęły się nasilać. Scenuttanin przez chwilę myślał, że może w ciemnościach zawrócił przez pomyłkę, gdyby nie dźwięk który zmroził mu krew w żyłach - płacz dzieci.

- Nie, błagam, nie. - Wymruczał szybką modlitwę pod nosem. - Błagam, Creno, zlituj się.

Polana, na której zatrzymała się karawana, była ilustracją chaosu. Atak piekielnych stworów zdarzył się i tutaj, ale wbrew obawom Ricard jak na razie nie ucierpiał nikt niewinny. Zbite w grupę kobiety i dzieci były oddzielone od potwornych kształtów kordonem chłopów z prowizorycznymi brońmi w rękach. Krzyki i płacze rozbrzmiewały dosyć dźwięcznie i przebijały się przez odgłosy starcia, które odbywało się tylko kilkanaście kroków dalej.

Zbrojni stawiali zacięty opór, z uniesionymi tarczami i błyskającymi mieczami odpędzając i tnąc wilki. Ricard widział jednak, że defensywa była zorganizowana naprędce, co poświadczały ofiary - jeden z myśliwych z oderwaną ręką i najemnik z rozerwanym gardłem.

Sergi nie był jednym z tych grubych kupców, co to nadają się tylko do rozmów i wpierdzielania drogich smakołyków. Po prawdzie to wyglądał bardziej jak żołnierz, aniżeli handlarz. Teraz też nie krył się za swoimi pracownikami, czekając aż rozwiążą za niego problem, zamiast tego przybierając postawę proaktywną. Sergi stał na koźle wozu, klnąc na czym świat stoi i ściskając w dłoniach swą najcenniejszą własność - kuszę. Tyle że to nie była byle jaka kusza, o nie. Vuokaacka robota, mocno zmodyfikowana, częściowo zautomatyzowana i warta mniej więcej tyle, co pokaźnych rozmiarów kasztel.

Najeżone bełtami wilki były chodzącym dowodem na to, że sergiowa kusza sprawdzała się wyśmienicie. Kupiec wymierzył po raz kolejny i pocisk ze świstem przeciął powietrze, kończąc swój lot w szyi jednego z pięciu wilków. Na ricardowe nieszczęście zraniony stwór zatoczył się w jego stronę i spłoszył Korę, która stanęła dęba. Ricard mimo usilnych starań nie utrzymał się w siodle i wyfrunął w powietrze, uderzając plecami o glebę.

Przez wyrwę w chmurach widział wesoło migające gwiazdy, niepomne na los śmiertelników w dole.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 14-12-2013 o 07:41.
Aro jest offline  
Stary 14-12-2013, 11:04   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ricard nie miał czasu ani ochoty na obserwowanie efektów swoich strzałów, ani też na czekanie, jak zakończy się walka przy ognisku. I chociaż powinien pomóc wędrowcom, co zmagali się w wilkopodobnymi maszkara,i, to jednak były sprawy ważniejsze.
Pochylony nisko, niemal przyklejony do szyi Kory, zastanawiał się, jakim cudem nikt nie poinformował nikogo z członków karawany o paskudztwach, co napadają na traktach na bogu ducha winnych podróżnych. W ostatniej wiosce zapewniano go, że trakt jest spokojny, prócz - jakże by inaczej - przytrafiających się od czasu do czasu incydentów z bandytami. Czyżby więc wilkopotwory były całkiem nowym nabytkiem? A może z poprzednich napaści nie ostawała się żadna żywa dusza. To zaś, jeśli uwzględni się rozmiary i zapalczywość napastników, było dość prawdopodobne. Wtedy ewentualne zaginięcia poszłyby na karb bandytów, a nie krwiożerczych bestii.

Kora potknęła się, ale natychmiast odzyskała równowagę.
- Dobra Kora, dobra - wyszeptał jej do ucha Ricard i pogładził klacz po szyi.
Zwolnił odrobinę. Jeśli miał ostrzec Sergia, to musiał dotrzeć do obozu żywy.

Dobiegające z przodu, coraz głośniejsze odgłosy walki dobitnie świadczyły o tym, że się spóźnił.
Z pewnością nie zdołał zawrócić - w końcu jechał mniej więcej prosto, a nie w kółko. Powiadali co prawda poniektórzy, że świat jest kulą i jeśli się będzie jechać stale przed siebie, to się w końcu dotrze do punktu, z którego się wyjechało. Nawet jeśli to było prawdą, to musiałaby być to bardzo mała kula. No i tamci wędrowcy nie mieli dzieci.
To znaczyło tylko jedno - spóźnił się. Jednak nie do końca. Co prawda nikogo nie mógł ostrzec, ale mógł wspomóc tych, co przeżyli atak przypominających wilki poczwar.
Z drugiej strony...
Przepatrywaczom płacono nie za udział w walkach, a za robienie z siebie ruchomej tarczy, mającej za zadanie wywabiać , tfu, wypatrywać tych, co mieli niecne zamiary w stosunku do podróżujących. Zdecydowanie bezpieczniej byłoby po cichutku zanurkować w krzaki i udać się do najbliższej wioski, niosąc wieści o grasujących w lesie potworach. Byłoby to o wiele lepsze wyjście, niż oddanie życia w walce, w której na razie szczęście było po stronie potworów.
Ale chyba nie miałby wtedy odwagi spojrzeć w lustro. Sięgnął po sieć.

Kora, może nie z własnej woli, pomogła swemu panu w podjęciu decyzji, w mało delikatny sposób zsadzając go na ziemię.
Ricard przez moment leżał i zastanawiał się, czy widzi gwiazdy, bo się nagle przejaśniło, czy też tak mocno oberwał. Pozbierał się jednak szybko i wprawnym ruchem zarzucił sieć na postrzeloną przez Sergia bestię.
Potem tarcza i miecz... A nuż uda się ujść z życiem?
 
Kerm jest offline  
Stary 17-12-2013, 15:23   #8
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Leto nie był do końca pewien z czym ma do czynienia, pewno natomiast było to, że nie były to zwykłe wilki, pewny było to, że zamieszana w atak na niego jak i grupę nowopoznanych jest czarna magia lub inne siły nieczyste, zwykłe wilki wszak lękałyby się ognia i huku pistoletów, lękały by się krzyku,,a dodatkowo bardzo rzadko atakowały podróżnych. Te bestie z piekła rodem atakowały niewzruszone, jak gdyby ktoś nimi sterował, lub wydawał rozkazy, rany nawet te najpoważniejsze nie robiły na nich wrażenia. Początkowo gdy Hadriada zobaczył jakie spustoszenie w ciele bestii spowodował jego strzał czuł się na wygranej pozycji, jednak gdy wilk zaatakował z jeszcze większą zawziętością zimny pot wystąpił na kark Ellyriana, jednak nie było czasu na zastanawianie się, mimo że bestia przerażała swoją zawziętością, skutecznie uniknął jej wściekłych ciosów i postanowił przejąć inicjatywę. Uchylił się przed pazurami bestii i zaatakował toporem mierząc w witalne punkty.
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 17-12-2013, 15:51   #9
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
-Upaść byś mogła, cholero...- mruknął zdenerwowany Vin pod adresem wilczyska, które udało mu się ciąć sekundy temu. Co innego, że teraz prawdopodobnie jedynie bardziej rozwścieczył zwierzę.... Czy czym tam to bydlę było.
Udało mu się przełknąć strach przed nieznanym i wspomóc bezbronnych towarzyszy, aczkolwiek nie do końca. Gdzie dźgać, żeby zabić?, myślał gorączkowo. Chyba nic nie przeżyje bez łba- bo szczerze wątpił, czy jakiekolwiek inne obrażenia zdołałyby te rozwścieczone, kudłate monstra powstrzymać.
Żałował teraz, że nigdy nie miał psa, najlepiej takiego podobnemu wilkowi. Wiedziałby wtedy jak podobne im zwierzęta się poruszają, jak gonią za ofiarą, jak atakują... Vindieri zawsze polegał nieco na zdolnościach do przewidywaniu ruchów przeciwnika i w miarę szybkim reagowaniu na nie, kiedy już je wychwyci. A potem kontratakował. Tutaj nie było mowy o jakimkolwiek schemacie czy innym stylu walki. Bestia atakowała, byleby zabić, bez żadnej finezji czy krzty rozsądku- tacy przeciwnicy byli niestety najgorsi.
Vindieri starał się ogłupić bestię markując pchnięcie zza tarczy. Nie mógł dać zepchnąć się do całkowitej defensywy, z chorą ręką nie byłby w stanie długo odpierać jej ataków. Mimo to nadal starał się zachować pewien umiar w atakowaniu witalnych punktów wilczyska i nie chciał się odsłonić. Co jak co, ale zębiska zatopione w jego ręce niezbyt poprawiłyby jego sytuację zdrowotną.
 
Ryzykant jest offline  
Stary 19-12-2013, 11:54   #10
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Ricard

Wilk, który spłoszył Korę, nie stanowił większego zagrożenia. Utrata krwi zrobiła swoje i rzucając się w przedśmiertnych drgawkach nie mógł zrobić nic więcej, niż zaplątać się jeszcze bardziej w ricardową sieć. Scenuttanin nie miał jednak czasu na podziwianie śmierci stwora, bowiem jeden z jego towarzyszy oderwał się od reszty grupy i ruszył przepatrywaczowi na powitanie. Ricard, całe szczęście, był gotów i wilcza łapa zwieńczona pazurami uderzyła w uniesioną tarczę. Uderzenie napędzane było całkiem konkretnymi mięśniami i niemalże zbiło go z nóg, a kontratak chybił celu. Druga łapa uderzyła niestety celniej, skrwawiając przedramię Scenuttanina.

Naprędce złożona defensywa zbrojnych utrzymywała się w miarę sprawnie, kąsając wilkostwory szybkimi pchnięciami i żelaznymi cięciami. Przewaga liczebna była po stronie sergiowych pracowników, ale futrzaści przeciwnicy mieli po swej stronie nadludzką prędkość i siłę. Zwłaszcza największy kudłacz sprawiał kłopoty, hojnie obdarzając napierających nań obrońców ciosami wielkich łap. Zbrojni nie pozostawali jednak dłużni i odpłacali pięknym za nadobne, zażarcie i desperacko próbując odeprzeć zwierzęcy atak.

Kolejny cios minął Ricarda o cale, ale monstrum zaraz poprawiło błąd, sięgając łapą ponad krawędzią tarczy i przyozdabiając policzek mężczyzny o krwawe pręgi. Scenuttanin cofnął się i uniósł przezornie tarczę, szybkim sztychem pod żebra odpędzając wilczka. Takie starcie jeden na jednego nie miało prawa wyjść mu na zdrowie, ale całe szczęście Sergi przyuważył nieciekawą sytuację. Bełt wbił się w wilcze plecy, a zanim kolejny i jeszcze dwa; wilkostwór miał najwyraźniej dosyć, bowiem padł na wszystkie cztery, dysząc ciężko. Ricard nie potrzebował specjalnego zaproszenia i doskakując do futrzaka, szybkim ciosem z góry wyłączył go z gry.

Wielki kudłacz za nic miał krwawiące rany i zaciekły opór zbrojnych; nic nie powstrzymało go od zamiany twarzy jednego z obrońców w krwawą ruinę, ani od rozszarpania zębami gardła drugiego. Jego towarzysz na prawo również pozbawił życia parę wojowników, ale poległ z czaszką rozłupaną kropaczem przez trzeciego. Kolejny wilk dołączył do gryzących piach, sikając krwią z jednej z tętnic. W zbrojnych jakby wstąpiło życie i z odnowionymi siłami rzucili się na ostatniego ze stworów - tego największego - który stawił zacięty opór, ale koniec końców zginął podziurawiony jak sito żelazną lawiną ciosów.

Mimo odpartego ataku, próżno było nasłuchiwać wiwatów i okrzyków zadowolenia. Na polanie zapadła nienaturalna cisza, najprawdopodobniej efekt powolnego dochodzenia do siebie i uświadomiania sobie, co właśnie miało miejsce. Wystarczyło się rozejrzeć, żeby wiedzieć że większość tak łatwo nie zapomni tego wieczora - cisza bowiem nie potrwała długo - niektórzy łkali cichutko, niektórzy zanosili się histerycznym śmiechem, niektórzy patrzyli się pusto w przestrzeń.

- Co to, kurwa, było? - Sergi idealnie zwokalizował myśli swoich pracowników. - Tfu! Jak żyję, to czegoś takiego nie widziałem.

- Demony! Kara boska! - Wydarł się ktoś z pobożnych.

Ricardowi zakręciło się w głowie i to tak porządnie, że mało co nie klapnął na ziemię, podobnie zresztą jak paru z jego znajomych. Z tym że niektórzy rzeczywiście rąbnęli nieprzytomni o ziemię. Scenuttanin do nich nie dołączył, zamiast tego, ledwo trzymając się nogach, zgiął się wpół i zwymiotował.

Tyle że nikt nie zwrócił na nagle przejawiających symptomy jakiejś choroby zbytniej uwagi. Większość zaabsorbowana była ciałami teraz martwych przeciwników. Kudłate stwory nie były dłużej kudłate i znacznie straciły zarówno na rozmiarze, jak i potwornej aparycji. Prawdę mówiąc, to przestały być straszne. Potwory przybrały całkiem ludzkie oblicze.

- Nie, nie i jeszcze, kurwa, raz nie! - Wydarł się Sergi. - Pojebało do reszty!? Nocą mamy jechać? Życie wam niemiłe?

- A co!? - Wykrzyczał Edrico, jeden z myśliwych. - Zostać tutaj i czekać na kolejny atak? Musimy zaryzykować, Havensteyn jest tylko dwie ligi stąd!

- Nie możemy. - Oznajmił stanowczo Carles, dowódca zbrojnych, uprzedzając Sergiego. - Cholera wie, co siedzi głębiej w lesie. Kilku moich ludzi zginęło, kilku jest rannych. Co będzie, jak w ciemnicy coś napadnie na karawanę? Nie, musimy przeczekać do rana. Nie mamy wyboru.

Ludzie zaczęli się przekrzykiwać i konflikt podzielił członków karawany. Zwolenników ruszenia do Havensteynu było tyle, ilu przeciwników pomysłu. Rzadką rzeczą było to, że obie strony miały rację. Paradoks.



Nad rzeczką, opodal krzaczka


- Zdychaj, kurwo!

Vindieri zdołał zasłonić się tarczą w ostatniej chwili i pazury jedynie przeorały drewno. Mastegneńczyk skontratakował w chwilę później, wpierw uchylając się przed kolejnym ciosem. Wilk znacznie stracił na szybkości, co nie było zaskakujące biorąc pod uwagę fakt, że był najeżony narsaińskimi strzałami. Vindieri uderzył potężnie z biodra, celując w wilczą gardziel; żelazo weszło głęboko, zgrzytając przy spotkaniu z kręgami szyjnymi i wydobywając ze stwora żałosne skamlenie. Kilka uderzeń serca później i wykrwawił się na leśne poszycie.

Leto mógł jedynie zakląć, czując jak ostre pazury przejeżdżają mu po ramieniu i - w chwilę później - dziękować Matce, kiedy tylko cudem uniknął rozerwanego gardła. Topór z paskudnym mlaskiem wszedł w ranę postrzałową i Hardriada mimowolnie uśmiechnął się, słysząc pisk bólu. Jego towarzysz, ser Steffen, również wzbogacił się o skrwawione ramię i jego riposta była równie bolesna. Wilczek nie wiedział nawet co się stało; Brandt uderzył buzdyganem z całą parą, druzgocząc czaszkę i przyozdabiając najbliższą okolicę kawałkami mózgu.

Steffen nie spoczął jednak na laurach i przyszedł Hardriadze w sukurs, szarżą zakończoną uderzeniem tarczą powalając i ogłuszając ostatniego wilka. Leto skoczył w jego stronę jak lew, z wysoko uniesionym toporem. Monstrum musiało wiedzieć, że nie ma już szans na przeżycie, ale mimo to zdążyło jeszcze skrwawić piszczel Ellyriana, zanim ten przyniósł mu śmierć.

Walka była męcząca, to fakt. Vindieri przysiadł pod drzewem, żeby przeczekać mdłości i zawroty głowy, które w jego przypadku szybko minęły. Tak samo było z Leto - chwila słabości i był w miarę sprawny. Steffen natomiast najpierw usiadł, dysząc ciężko, a następnie rąbnął o ziemię. Elva i Madyass natomiast leżeli tam, gdzie posłały ich uderzenie wilkostwora. Rudzielec zdołał jakoś podnieść się na klęczki i przyozdabiał właśnie ziemię rzygowinami, ale blond pannica najwyraźniej straciła przytomność i zbladła, co dobitnie kontrastowało z zakrwawioną buziulką.

Pedrus wyłonił się spomiędzy drzew, mijając Narsainów. Próżno było szukać w cyruliku jego zwyczajowej ospałości i półprzytomności; chłopak zdawał się być podekscytowany spotkaniem ze stworami, ale to pewnie dlatego, że miał szczęście uniknąć bliższego zapoznania. No, i był lunatykiem. Cholera wie, co chodziło mu po głowie.

Cyrulik wyminął nieprzytomną Elvę i rzygającego Madyassa, którzy ewidentnie potrzebowali pierwszej pomocy, i przykucnął nieopodal Vindieriego. Ciało, które oglądał, powinno być zwierzem czy czymś pochodnym, ale najwyraźniej śmierć wymusiła powrót do ludzkiej postaci. Pedrus przyglądał się trupowi z fascynacją i cieniem uśmiechu na wargach.

- Fascynujące. - Wyszeptał pod nosem, szykując się do bliższej inspekcji. - Niebywałe. I niemożliwe. Cud.

Polanę zalało mleczne światło księżyca, którego nie blokowały już ciężkie chmury. Deszcz też przestał padać, ale gdzieś daleko przetoczył się grzmot, zwiastując nadchodzącą burzę. Wszystko wróciło do względnej normy.

Mogli odetchnąć.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172