Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-07-2016, 22:53   #11
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Rodolphe wzdygnął się jak zawsze, gdy dostrzegł powieszone kobiety. Instynkt nakazywał mu podbiec do nich i jak najszybciej odciąć sznury, a następnie spróbować je jakoś odratować. Zawsze musiał tłumić odruch i tłumaczyć sobie, że to po prostu część wystroju ogródka wiedźmy. A czemu taki? A czemu nie... Krzyk zaskoczył go jeszcze bardziej i zielarz podskoczył nieco ze strachu. Otrząsnął się. Dlaczego ktoś spodziewal się bartnika?

- Co się stało, człowieku? - odpowiedział pytaniem mer i ruszył obejrzeć mężczyznę z bliska. - I nie jestem Remi, lecz Trottier.

Po chwili przypomniał sobie, że to nie po to tu przyszedł. Spojrzał od razu na powieszone i zadał pytanie:

- Gdzie znajdę wiedźmę?

Nigdy wcześniej odpowiedź nie trwała tak długo. Zafurkotały halki, zatrzeszczały gałęzie i panny wzniosły ramiona w różnych kierunkach. Jedna się nawet rozbujała od tego wszystkiego. Chwilę później trzasnęły im stawy w łokciach i nadgarstkach i znów to samo, choć w bardziej zdeformowanej i drastycznej formie. W końcu powoli wskazały jeden kierunek. Mer czuł, że coś jest nie tak jak powinno.

A potem powrócił do oględzin mężczyzny.

- Dzięki Bogom panie Trottier, żeś pan tędy przechodził! Jam jest Diego de LaChristo.. - odrzekł mężczyzna. Próbował się dźwignąć, ale ze słabym skutkiem. Głos mu się łamał - Ja do pana Martin’a, umówiony byłem… Ale dziwnie zasnąłem i padłem jak długi w krzaki akacjowe a potem w to - wskazał na potężne żelazne szczęki kute przez pana Platier’a, zastawione zapewne przez pana Fresnel’a a przeznaczone na dzika albo większego zwierza.

- Przestań się ruszać - rozkazał standardowym głosem zielarz i podszedł do delikwenta. Obejrzał najpierw nogę zranionego i sprawdził, czy można bezpiecznie zdjąć potrzask. Co jakiś czas nerwowo przyglądał się wisielcom i we wskazanym przez nie kierunku. Jeżeli zdjęcie wnyków miało okazać się bezpieczne, to zamierzał zdjąć pułapkę, potraktować alkoholem w celu odkażenia i opatrzyć, dodając pod opatrunek nieco liści krwawnika czy babki lancetowatej. Jak nie znalazł tych albo innych ziół o podobnym działaniu, to oczywiście ominął ten krok. Jeżeli nie miał przy sobie szarpi czy bandaży, użył kawałka ubrania rannego. Potem zamierzał znaleźć jakąś laskę dla Diego i odesłać go w kierunku wioski. On sam zaś musiał udać się do wiedźmy.

- Dzięki ci panie za pomoc. Lecz do miasta mi straszno iść. Szukają mnie. Żaden szeryf, mer czy klecha nie powinien wiedzieć, że się tu znajduję - Powiedział obcy sycząc gdy Trottier opatrywał mu ranę - Wyglądasz mi señor na dobrego człowieka, więc nawet nie przyznawaj się ludziom, żeś mnie widział. Choć dachem nad głową nie pogardzę..

Trottier uniósł brwi, zastanawiając się, jakąż to działalność prowadził pan Diego. I cóż Remi ma z tym wspólnego. Uśmiechnął się dobrodusznie, starając się usilnie przypomnieć, czy to nazwisko coś mu mówi… W międzyczasie zdjął z nogi rannego pułapkę i zaczął opatrywać ranę.

- Jesteś pan jakimś łapiduchem, señor? Znaczy medykiem? - mężczyzna obserwował uważnie co robi mer i na wszelki wypadek co jakiś czas jęczał lub syczał. Dopiero teraz Trottier zauważył, że pod drzewem jest wydeptane sporo śladów. Diego musiał tu koczować już jakiś czas.

-Przeszkoliłem się kiedyś i poznałem podstawowe rośliny, ale nie jestem łapiduchem. Znam się na tyle, na ile potrzeba w tym wypadku. Jakby rana była poważniejsza, to trzeba by się udać do zielarza w Szuwarach. Dasz radę tu chwilę wytrzymać? Mam do załatwienia dość wstydliwą sprawę i raczej niecierpiącą zwłoki u wiedźmy.

***
Już na bagnach...


Stojąca breja bulgotała miejscami i cuchnęła jak zawsze, no może mniej, bo był marzec. W sierpniu nie dawało się tu oddychać. Wiedźmie rozlewisko nie było przyjemnym miejscem w zasadzie nigdy. Pomijając, że wszystko spowite było gryzącą, dymną zawiesiną, a w mrokach zapadającej nocy czaić się mogło naprawdę każde cholerstwo, to pewność była spora co do zmoczenie sobie skarpet. Nikt nie wiedział jak Stara Marie to robi, ale jej buty były zawsze suche. Każdy inny musiał brodzić w tej śmierdzącej zupie.

Także i mer Trottier. Dom wiedźmy usytuowany był na porośniętym trzciną cypelku. Stał wysoko na czterech palach, jakieś pięć metrów nad ziemią. Trzeszczało to zawsze i człowiek miał serce w gardle jak wspinał się po schodach. Pod domem znajdował się niewielki kurnik i mieszkała koza. Zresztą, co tam się wokół domu nie znajdywało... Prócz dziurawego, zatopionego czółna, roztrzaskanych beczek i pobitych garnków istniała cała gamma przeróżnych śmieci. Człowiek musiał uważać gdzie stąpa. Tym bardziej, że wszędzie panowała ciemność, a to oznaczało, że Stara Marie nie zapaliła dziś pochodni…

“Czyżby wiedźmie też coś się stało?” - zastanawiał się Rodolphe. Oznaczałoby to, że w sprawę wchodzi coś potężniejszego niż głupia sztuczka magiczna. Niedobrze… Zielarz pozrywał nieco bagna zwyczajnego, które musiało rosnąć w pobliżu i poupychał w różne zakamarki ubrania, coby odpędzić część natrętnych owadów i ohydny zapach. Bagno może i miało specyficzną woń, jednak wciąż pachniało lepiej niż to bajoro.

Powoli i ostrożnie ruszył w stronę wiedźmiej chatki, wypatrując dookoła jej postaci. Miał nadzieję, że nic jej nie będzie, jednak czuł, że prawdopodobnie coś złego się jej stało.

Schody trzeszczały, gdy mężczyzna wspiął się po nich na podest. Na dół zbiegł jeden kocur, których wiedźma miała chyba ze trzy albo więcej. Drugi przywitał głośnym sykiem mera już na górze. Siedział na poręczy i groźnie lustrował przybysza. Rodolphe ogarnął taras snopem lampy. Stało tu przed drzwiami wiele klamotów i skarbów staruszki. Wisiało też kilka szmat. Obok całkiem świeżych kwiatów stał kosz z kilkoma pochodniami.
Było tu zdecydowanie lepsze powietrze.

Koty… Cholerne koty. Nigdy nie było wiadomo co zrobią - otrą się o nogę, czy spróbują wydrapać oczy. Miał nadzieję, że dobrze odczytają jego intencje i nie będzie musiał sobie potem odkarzać twarzy, żeby nie złapać jakiegoś syfu. Westchnął ciężko i zapukał do drzwi. Jeżeli nikt nie odpowiadał, to powiedział głośno do kotów i kogokolwiek w domu:

- Wybaczcie mi watrgnięcie…

I otworzył drzwi, oświetlając wnętrze lampą. Nie wchodził do środka.

Cienkie drzwi zadygotały i zatrzeszczały. Wtargnięcie wystraszyło nietoperza w klatce, który rzucił się i zatrzepotał nerwowo skrzydłami. Trottier był tu już kiedyś. Chata wiedźmy to było właściwie jedno wielkie, zagracone pomieszczenie. Na środku była wielka dziura w podłodze przykryta tylko kratą. W kominku tlił się żar. Mimo kiepskiego światła i długich tańczących cieni, w kącie dało się zauważyć łoże Staruchy, które korzystało z ciepła od komina. Przywalone pierzynami, skrywało jakiegoś śpiocha zapewne, gdyż co jakiś czas dał się zauważyć ruch pod kołdrą.

Cholera… Zielarz nie pisał się na taką robotę. Czuł się jak awanturnik z głupich książek dla gawiedzi. Z pochodnią i mieczem wchodził do leża okropnej wiedźmy, by ją zaszlachtować i uratować jakąś piękną dziewkę. Z tą różnicą, że nie miał miecza, wiedźma mogła go zaszlachtować i w nagrodę mógł liczyć na informację, z pewnością nie na młodą dziewoję. Co za paskudna sprawa.

Kiedy przestał bawić się myślami, przyjrzał się wnętrzu. Gałązki trującej rośliny. Jednak po przemrożeniu owoce trujące być nie powinny. A i samo ziele także zbyt złe nie było. Smród trupa - jednak w tym miejscu nie znaczyło to zupełnie nic. Coś w łóżku. Smród trupa i ruszające się łóżko - trup jedzony przez szczury albo kot na trupie. Albo też po prostu smród trupa i śpiąca wiedźma. Cholera - to jedyne słowo nadające się do tej sytuacji. Rodolphe musiał wykrzesać w sobie odwagę, by wejść do środka, jednak chyba za bardzo nie potrafił.

Położył butelkę z nalewką piołunową na podłodze i zawołał: “Jest tu kto?!”.

Cisza była najbardziej przerażająca. Rodolphe wahał się mocno. Wejść czy nie wejść… W końcu postanowił zaryzykować i zrobił krok przez próg, rozglądając się dookoła i oświetlając lampą wszystkie kąty. A potem skierował światło na łóżko, przyglądając się mu [łóżku] dokładnie.

Było to stare i mocne łóżko na którym leżała sterta grubych pierzyn. Na nich znowu leżał koc i krowia skóra. Gdy mer zbliżył się do legowiska wiedźmy, spodziewanie wyskoczył z miaukiem stamtąd kot. Pobiegł do garów jakby miał tam dostać jakieś jedzenie.

Trottier znał takie wyrka jak to. Często odwiedzał chorych. Śmierdziało tu potem i brudem. Często też chorobą, ale teraz czuć było martwe ciało. Bardzo stare martwe ciało.

Lampa oświetliła poduchy, który leżały w nieładzie. Znajdywało się na kilka włosów. Siwych lub czarnych. Długich. No i czaszka. Miała na sobie resztki pomarszczonej skóry, puste oczodoły, kilka zębów. To była Stara Marie. Rodolphe był tego pewien.

Może to jej śmierć spowodowała to całe zamieszanie? Wszak, pomimo aparycji, była potężną kobietą” - zamyślił się zielarz. Zrobiło mu się smutno, jak za każdym razem, kiedy widział martwego człowieka. I tak, jak za każdym razem, odsunął się nieco, coby morowe powietrze nie przeszło na niego. Ukłonił się lekko przed trupem wiedźmy i zastanowił się, czy ta chciałaby pochówku. W końcu doszedł do wniosku, że jednak nie i zostawił ją w jej łożu, w jej domu, z jej kotami. I z jej nalewką na piołunie, wszak był to prezent. Wyszedł cicho, pozostawiając stojącą w progu domku butelkę z zielonym płynem i ruszył znaleźć swojego świeżo poznanego przestępcę.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 30-07-2016, 23:04   #12
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
przed karczmą: Laura, Zbażyn, Ocaleniec

Ocaleniec szedł blisko dziadka Zbażyna i czuł całym sobą, że nie był mile widziany. Pospólstwo jak zawsze winę za wszelkie niedogodności życia przypisywało nieznajomym, a jego pojawienie się w mieścinie natrafiło na bardzo niekorzystny moment.
- Nie podoba mi się to ani trochę mociumpanie… - zwrócił się do starszego mężczyzny - ...jakiekolwiek dziwa tu się dzieją są poza moim pojmowaniem.
- I poza moim… - odmruknął mu Zbażyn. Z tonu i miny młynarza jasno wynikało, że nie w smak mu towarzystwo tajemniczego przybysza. Za to chętnie witał się i rozprawiał ze znajomymi zgromadzonymi przed gospodą. Po kilku chwilach wiedział już wszystko o diable w gospodzie, o przybyciu kapłana i usłyszał przynajmniej tuzin teorii tłumaczących niezwykłe zaśnięcia i zniknięcia. W tłumie wyłowił jednak twarz nieznaną… chociaż czy kiedyś nie widział już tej buźki?
- O witam! Panienka Laura przyjechała do nas razem z wielebnym? - prztyknąwszy na powitanie dłoń do brzegu filcowej czapy zapytał nie wiadomo młodszej czy starszej kobiety. - Niedobry to czas na odwiedziny w Szuwarach, oj dziwne rzeczy się dzieją.
- Pan... Zbażyn... Dzień dobry panu - przywitała się miło dziewczyna odtwarzając sobie w pamięci nazwisko najliczniejszej rodziny. W prawdzie największym dla niej zaskoczeniem był fakt, że stary Zbażyn jeszcze dychał. - Przez te lata nic a nic się pan nie zmienił... - a jak nie zmienił się Zbażyn to i nie zmieniły się Szuwary. Było wiele do nadrobienia a jednocześnie tak mało, gdyż nic się nie zmieniało. Lecz wpierw należało się wypakować i przywitać z dziadkami.
Eldritch nic nie mówił tylko czujnie się rozglądał wokoło czując jakiś podstęp, a kiedy starzec przywitał się z młodą kobietą ukłonił się z lekka. Nie czuł się tutaj bezpiecznie, za to nadstawiał uszu by być na bieżąco we wszystkim. Ludzie gadali. Dużo. A wiedza? Wiedza była władzą i drogą do tego by zakotwiczyć się bezpiecznie, lub zręcznie wyminąć się z pułapki w jakiej czuł się znajdował. Tylko… ucieczka, czy inne wyruszanie w drogę teraz świadczyłoby o jego winie, a był niewinny! Z drugiej strony zostając w Szuwarach też wystawiał się na zagrożenie, ale drogą dedukcji było ono mniejsze niż gdyby “odszedł” z miejsca “wypadku”.

***

- Dobry wieczór szanowny sąsiedzie - rzekł Jean-Christophe Trouve drepcząc śmiało w kierunku gospody i dźwigając jak zwykle jakieś rulony papierów i księgi. Podszedł do Zbażyna i Oceleńca - Nasz mer w środku?
- Dobry wieczór panie Trouve - młynarz nisko się skłonił. Kobold był jeszcze starszy od niego, może nawet tak stary jak sama wiedźma. - Rudolf wszedł tam z nowym kapłanem, ale na pana miejscy trzymałbym się z dala. Pono w karczemnej piwnicy pojawił się sam diabeł!
- Diabeł? - Ocaleniec był mocno zdziwiony - Śmiem wątpić. Diabeł nie siedziałby spokojnie w karczmie. Nie żebym powątpiewał w ich istnienie, ale należy poddać surowej logice oddzielanie ziarna prawdy od plew zabobonu.
W pobliskim otoczeniu Ocaleńca zrobiło się nieco ciszej. Niektórzy trawili te trudne słowa, inni zastanawiali się, czy właśnie nie zostali obrażeni. Te wiszące w powietrzu skupienie przerwał kobold.
- Diabeł, nie diabeł.. ale coś się nam tłucze po nocach w miasteczku. Jutro w południe panie sąsiedzie będziemy mieli zebranie rady miasta. Jakby pan spotkał pozostałych radnych i przekazał informacje, byłbym wdzięczny. Wtedy może podejmiemy ten temat - spojrzał znacząco na Ocaleńca. Jean-Christo nie lubił nikogo i nagle odkrył, że obcego mężczyznę nie lubi tak samo jak każdego innego.
Eldritch pokiwał delikatnie głową i powiedział spokojnie zwracając się do kobolda.
- Panie Trouve. Wniesiono już korespondencję. Być może znajdzie się i jakowaś do waszmości adresowana. Proszę wybaczyć mi maniery. Jestem Eldritch, a przynajmniej to imię najbardziej oddaje mój precedens.
Kobold spojrzał na papiery które dźwigał. “Gówniarz był bystry. Wypatrzył pocztę, czyli kojarzy takie rzeczy. Pisać pewnie umie… ręce zadbane… kuśkę pewnie moczy w lawendzie codziennie..“ Trouve zmierzył wzrokiem Eldritch’a.
- Tobą też trzeba się zająć. Przydaj się na coś chłopcze i znajdź szeryfa. Ktoś wie czemu tego szelmy jeszcze nie ma?
Ocaleniec skinął głową i powiedział surową prawdę, acz uprzejmym tonem.
- Z chęcią bym pomógł. Jednakże, ciężko mi będzie znaleźć kogoś kogo nie widziałem na oczy. Dzwony biją, a słychać je z odległości wielu wiorst. Jeśli jest w okolicy na pewno przyjdzie, choć bardziej martwią mnie znaki w zbożu na które natrafiliśmy nie tak dawno. - tu skinął głową w kierunku Zbażyna.
Kobold westchnął i kiwnął głową, choć bez przekonania i mruknął coś na rodzaj “yhmm”. Odpowiedź przybłędy zupełnie do niego nie dotarła chyba. Ruszył przed siebie ku gospodzie.
Ocaleniec spojrzał na dziadka Zbażyna pytająco.
- Co w takim razie robimy mościpanie? Wchodzimy do środka, czy czekamy na coś?
Młynarz zrozumiał wystarczająco wiele z rozmowy pana Trouve z Eldritchem, żeby jeszcze podejrzliwiej spoglądać na ostatniego.
- Idźcie, idźcie. - ponaglił ich machając ręką. - Mnie tam nie śpieszno, a i tutaj jest co robić. Czartów już się napatrzyłem.

W przypływie nagłego poczucia obowiązku (był wszak radnym, o czym czasem zapominał) Zbażyn nie bez trudu wspiął się na przewróconą skrzynkę i wygłosił do licznych i niespokojnych zgromadzonych takie oto przemówienie:
- Spokój, moi drodzy, spokój! - zaczął najpierw, choć nie było w jego słowach wiele spokoju ani tym bardziej nie zdołały one uciszyć czy uspokoić wzburzonych mieszczan. Zdołał jednak przez chwilę skupić na sobie ich uwagę, więc nie czekając podniósł głos:
- W tej trudnej chwili kiedy... yyy... doświadczamy tak niecodziennych wydarzeń... Tym bardziej... musimy wspierać się jako sąsiedzi, i obywatele zacnego miasteczka Szuwar. Kiedy tylko dowiemy się... co się właściwie stało rada miejska zbierze się i... ten tego... przedsięweźmie odpowiednie działania. Także do tego czasu... zachowajcie spokój i... ee... mówcie szeryfowi... albo komuś z rady, o wszystkich podejrzanych... sprawach, które mogą nam pomóc. Szuwary przetrwały już nie jedno i niejedno jeszcze przetrwają. - zakończył z wyraźnym wysiłkiem.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 30-07-2016, 23:41   #13
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Zbażyn wydawał się zajęty rozmową z innymi. Eldritch odczuwał samotność. Sam pośród tylu rozgadanych i zżytych ze sobą ludzi potęgowało bardzo to uczucie. Ledwo zauważył i usłyszał, ciche słowa młodej kobiety, która do niego podeszła.
- To pana znaleźli wczoraj na Cierniowym Zagajniku? - zapytała
- Witam panią serdecznie. - odpowiedział równie cicho i uprzejmie Ocaleniec - Nie jestem pewny jak nazywa się miejsce gdzie mnie odnaleziono, ale czas i otoczenie się zgadza. Zatem najpewniej to ja.
- Nazywam się Simone Girard… No więc.. moja córka błąka się ciągle po okolicy.. wszędzie jej pełno i nos w nie swoje sprawy wtyka.. znalazła coś tam. Na tym mokradle.. - Kobieta podniosła w górę niewielki woreczek - Jest mi bardzo przykro… ale mój szwagier postanowił zatrzymać resztę, a panu przekazać, że należy się znaleźne. Nie podał ceny...
Ocaleniec skinął delikatnie głową rysując na wewnętrznym płótnie obraz całej sytuacji.
- Nic się nie stało. Jestem wdzięczny za tą pomoc którą mi pani okazała. Niestety nie znam mojego prawdziwego imienia, ale może się pani do mnie zwracać Eldritch. Zdaje się dobrze oddawać okoliczności mojego pojawienia się w tej miejscowości. Jak mogę się odwdzięczyć?
- Odwdzięczyć? Mnie jest wstyd za to jak mój szwagier postępuje. Jest mi niedobrze jak widzę, jak oni - wskazała tu na rozgadany tłum za Oceleńcem - traktują takich jak pan. Czasem sobie myślę, że ta mieścina zasłużyła sobie na to co ją spotyka.
Westchnęła. W jej oczach było sporo smutku. Może nie koniecznie z powodu losu Eldricha. Tak już chyba miała. Obejrzała się za sibie, jakby sprawdzała czy nikt jej nie woła, albo nie patrzy…
- Postaram się odzyskać dla pana te rzeczy. Proszę jutro do mnie przyjść po południu. Wypierzemy pańskie ubranie. Może zgadam się z jedną z sióstr Leroux na jakieś cerowanie. Tymczasem niech pan załatwi sobie kąpiel w “Kocurze” i ubranie na zmianę.
Delikatny uśmiech zawitał na twarzy Eldritcha. Biedna kobieta musiała wiele przejść, ale wciąż była tą samą osobą. Cokolwiek się stało z Szuwarami zmieniło mieszkających tu ludzi… odebrał od niej ostrożnie woreczek.
- Dziękuję pani Girard. Za wszystko. Jest pani bardzo dobrą osobą. Nie mniej nie będę zatrzymywać, musi być pani bardzo zajęta. Jeśli nic nieoczekiwanego się nie zdarzy pojawię się jutro. Jak trafię na miejsce?*
- Mój dom jest zaraz za Arsenałem na prawo. Proszę się nie spóźnić - odpowiedziała i stanęła obok Ocaleńca - Czy tu się coś będzie działo? Czemu wszystkich wezwano na plac?*
- Zaginęło parę osób, a w zbożu znaleźliśmy magiczny krąg. Nie znam się na tym, ale wiem, że niczego dobrego to nie wróży. Cokolwiek się stało, mam złe przeczucia... - odpowiedział szczerze Eldrich kobiecie - ...ale powinniśmy być bezpieczni.
- Wracam do szwagra, panie Eldritch. Niech pan na siebie uważa - powiedziała Simone i uśmiechnęła się. Następnie zdecydowanie ruszyła w tłum.
W odpowiedzi Ocaleniec odwzajemnił uśmiech i lekko się ukłonił. Chwilę odprowadził pannę Simone wzrokiem katalogując fakty. Miała dziecko, córkę, ale mieszka ze szwagrem. Znaczyło to, że los męża był bliżej nieznany. Mógł być martwy, lub zaginiony. Tak czy inaczej malowało się to na jej twarzy. Nie mniej musiał dowiedzieć się co się dzieje i z tą myślą wszedł do karczmy.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 31-07-2016, 15:28   #14
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Gospoda część 1 z 2
Theseus stał nieruchomo, lewą ręką gładząc swoją brodę, prawym kciukiem natomiast - trzymając przy tym dłoń na wysokości piersi, bawił się swoim sygnetem kościoła batiseistów. Wyglądał na bardzo skupionego. I zapatrzonego w tajemny symbol na podłodze. Być może w głowie wertował jakieś odległe zalążki dawno nabytej wiedzy na tematach magicznych znaków. Jeśli tak było, jego mina nie wyrażała pewności w tej kwestii.
- Lilium - odezwał się w końcu kapłan. Zaraz też odchrząknął, podnosząc wzrok i jakby przekonując się, że nikt go nie zrozumiał. - ...jak dobrze radzisz sobie z rysunkami, dziecko? - zwrócił się już bezpośrednio do swojej gosposi.
Ta spojrzała na niego. Była wyraźnie zaniepokojona tym co znaleźli.
- Znaczy, czy potrafię to przerysować? - dopytała. - Tak, ale czy to aby bezpieczne kopiować takie znaki? - dodała ze zwątpieniem w głosie.
Hoe oderwała niechętnie wzrok od znaku. Podobał jej się spokój i harmonia którą czuła w jego obecności. Popatrzyła to na duchownego, to na jego gosposię unosząc przy tym brwi.
- Magia - powiedziała w końcu, takim tonem i z taką miną jakby właśnie mówiła “kupa”. - To przez to wszyscy posnęli? - zapytała patrząc teraz już tylko Theseususa i wskazując palcem kolorowy znak.
Remi w milczeniu przysłuchiwał się tej rozmowie. Zmyślony podrapał się po bliźnie na twarzy. Cokolwiek to było, chyba już nie jest groźne. Ciekawe tylko dlaczego wybrało takie miejsce… i czy to właściwie żyło czy był to tylko czar ? Vince mimo, że również był tworem magicznym wychodził czasem z własną inicjatywą. Czy to było coś podobnego ? Słysząc pytanie Hoe uniósł głowę, czekając na odpowiedź Cicerone.
Theseus chwilę zwlekał, zanim odezwał się ponownie. Kiedy chciał coś powiedzieć, otworzył usta, ale zaraz też zmełł pierwsze słowo. Zamiast tego sięgnął do swojej torby, z której po niedługim czasie wydobył zwinięty arkusz papieru i topornie ostrugany ołówek. Wyciągnął rękę z tymi przedmiotami w stronę Chloe.
- Same znaki nie wystarczą, by aktywować zaklęcie. Potrzeba formuły, której i tak nie znamy - zwrócił się do dziewczyny, jakby próbując rozwiać jej wątpliwości. - Pragnąłbym jednak zbadać te znaki w zaciszu świątyni - dodał i zaraz przeniósł wzrok na Hoe.
- Jest to możliwe, jednak nie dam ci gwarantowanej odpowiedzi, dziecko. Jestem tylko prostym Cicerone, a nie biegłym we władaniu mocą członkiem Loży magów. Obiecuję jednak, że zrobię wszystko, by wyjaśnić tę sprawę, nawet jeśli będę musiał zasięgnąć języka u moich starych znajomych. - Kapłan zaiste wydawał się zaaferowany całą sprawą, co też odbiło się w jego zatroskanym spojrzeniu.
- Na ten czas musimy odgrodzić to pomieszczenie przed niepowołanymi gośćmi. Nie chciałbym, by jakieś nieświadome dziecię boże sprowadziło tu na siebie zgubę. Przy okazji pomyślę, jak pozbyć się tego znaku i mocy w nim zawartej. O ile jeszcze jakaś pozostała.
Chloe wzięła do ręki papier wraz z ołówkiem.
- Dobrze - odparła ze skinieniem głowy gosposia. Przyglądała się przez chwilę znakom po czym odeszła by na stoliku obok położyć papier i zacząć kreślić na nim ołówkiem.
Dziewczyna co prawda nie była artystą plastykiem, ale jej całkiem zręczna dłoń i pamięć do szczegółów pozwoliły jej w miarę dobrze wyrysować ten bardzo abstrakcyjny znak.
Bartnik przez chwilę obserwował pracę nieznajomej. Zaklęcie chyba tracące moc. Hmm...
- Potrzebna będzie jeszcze jakaś pomoc ? - zwrócił się do Cicerone, który wydawał się najbardziej zorientowany w sytuacji. Zdał sobie sprawę, że nie zna jeszcze imienia duchownego.
- Niech Cicerone wybaczy, nie przedstawiłem się. Remi Martin. Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w bardziej sprzyjających okolicznościach - ponury uśmiech pojawił się na twarzy mężczyzny. Jeszcze rano zastanawiał się, czy podanie klesze na powitanie miodu pitnego to dobry pomysł. Tymczasem stali właśnie w karczmie, zastanawiając się nad jakimś błyszczącym kołem, po tym jak wszyscy mieszkańcy Szuwar padli ofiarą jakiegoś magicznego ataku. Świetny początek znajomości.
Kleryk przez chwilę przyglądał się szkicującej gosposi. Czy sam nie potrafił tego zrobić, czy też po prostu chciał ją sprawdzić? Tego nie powiedział.
- Miło poznać, panie Martin. Zaiste w dziwnym czasie przyszło się nam poznać. Theseus Glaive, wasz nowy kapłan - odparł bartnikowi, pochylając głowę.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 01-08-2016, 14:43   #15
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Gospoda część 2
- Tego karczmarza to długo nie już nie ma?! - doleciał do zebranych głos Petunii, gdzieś z czeluści korytarza, który prowadził do pokoi Miłogosta. Chyba.
-Magia - powtórzyła Hoe kręcąc głową a z jej ust nadal to słowo brzmiało jak “kupa”. Najwyraźniej orczyca wiązała z nim jakieś negatywne emocje.
- Jak to go nie ma! Zawsze tu jest! - odkrzyknęła Petunii. - Dobra, skoro nic tu po nas - orczyca popatrzyła na duchownego - to po pierwsze nie jestem dzieckiem. Po drugie jestem Hoe. Idę pomóc. Zbierzemy wszystkich. Nie tak miało wyglądać twoje powitanie, ale - urwała na uderzenie serca, przyglądała się jego twarzy - życie. Jak jesteś głodny, to trudno. Uczta będzie jak się ogarniemy.
Theseus odwzajemnił spojrzenie, kiwając przy tym lekko głową. Jego oczy nie zdradzały myśli, chociaż mogły wyglądać na trochę zamyślone.
- Dokładnie tak zrób, d… panno Hoe - odchrząknął. - Przeliczcie mieszkańców i upewnijcie się, że nikt więcej nie ucierpiał. Ja w tym czasie… hm… Chyba poszukam Mera. Potrzebuję kluczy do świątyni. Powinien wiedzieć, gdzie są… - powiedział jakby nieobecny, zbliżając się o kilka kroków do wyjścia. - Dołącz do mnie, kiedy skończysz, proszę - zwrócił się do Chloe. - Jest kilka kwestii, które musimy omówić - dodał, zatrzymując się na moment.
- Panną też nie jestem - odparła spokojnie orczyca - a Mera tera nie znajdziesz. Poszedł ino do wiedźmy pytać czy to nie jej sprawka. Klucze da ci Grabarz.
Hoe też skierowała się do wyjścia a ponieważ klecha stanął musiała stanąć za nim.
- Och, dziękuję za radę, p… dobra kobieto - odparł zrezygnowany, usuwając się orczycy z drogi i zachęcając gestem dłoni.
Panna Vergest spojrzała na duchownego.
- Już kończę, jeśli ojciec poczeka chwilkę to nie będę musiała ojca szukać po wsi - gdy to wypowiedziała wróciła do rysowania. Kapłan skinął na to głową, chociaż ona nie mogła już tego zauważyć.
Orczyca spojrzała na Bartnika a chociaż nic nie powiedziała było to jednoznaczne ponaglające spojrzenie. Nie czekając dłużej ruszyła powoli do wyjścia.
Martin słysząc wymianę zdań pomiędzy Rzeźniczką a Thesususem uniósł brwi, ale nie zamierzał się wtrącać. Kiedy zaś padła wzmianka o uczcie poczuł jak ściska mu się żołądek. Może i zjadł porządne śniadanie, a zamiast pracować przez kilka godzin leżał na szuwarowym rynku, ale i tak jego organizm domagał się jedzenia. Remiemu nie umknęło też nazwanie Szuwar wsią przez towarzyszkę Cicerone, nie mógł jej mieć tego za złe.
- Hmm… tam nikt nie mieszka.. - Petunia wyszła z korytarza do zebranych. Była zmęczona poszukiwaniami. Wdrapała się na stół i usiadła, pośród pustych mis, drewnianych łyżek i dzbanków - Wożę się z trzema facetami i wiem co potrafią. W tych pokojach gospodarza nie mieszkał żaden mężczyzna.. hmm wielu, wielu lat. Nikt tam nie mieszkał, tak jakby...
Bartnik podążał za Hoe, jednak słysząc skrzacicę przystanął. Wygląda na to, że los wybrał ją dzisiaj na posłańca dziwnych nowin. Co to mogło oznaczać ?
- Hmm… albo to zaklęcie usunęło wszelkie oznaki jego istnienia albo… - przerwał na chwilę, jakby zastanawiając się czy na pewno chce kontynuować - Miłgost jakiego znaliśmy nigdy nie istniał. Bo nie sądzę, żeby mógł mieszkać potajemnie poza ”Burym Kocurem” - uniósł wzrok na towarzyszy, oczekując jakiegoś zaprzeczenia, były to bowiem tylko przypuszczenia osoby nie wiedzącej nic o magii.
- Dziwne - poparła Hoe. - Miłogost mieszka w Burym Kocurze, nie może być inaczej. Nie ma jego. Nie ma szeryfa. Jak ich nie znajdziemy to można snuć teorie jak twoja. Póki co obserwujmy miast je snuć. - Orczyca jak zwykle wolała działać niż “mleć ozorem”. - I lepiej żeby się zaraz znaleźli. - Dodała z nieukrywaną troską w głosie. W końcu… kto będzie sprzedawał jej zimne piwko? Ale nie to było najgorsze. Konsekwencje zniknięcia szeryfa. To dopiero mogło przysporzyć Hoe o ból głowy.
Remi tylko skinął głową.
- Więc chodźmy - Bartnik nie miał tu już nic do roboty.
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 01-08-2016 o 14:47.
Kostka jest offline  
Stary 01-08-2016, 18:10   #16
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Świątynia część 1 z 2

Theseus przystanął przed gospodą, rozglądając się na chwilę. Odkąd opuścił rynek, na jego terenie zdążyły się już zebrać tłumy mieszkańców. Kapłan nie wydawał się zestresowany nową sytuacją, chociaż nie wiadomo było, co ukrywał pod maską opanowanego kleryka. Jednak jedno było pewne: prędzej czy później będzie musiał przemówić do tych ludzi - poznać ich - a to może wymagać niemało energii.
Glaive westchnął cicho i przeniósł spojrzenie na dzwonnicę. Grabarz, o którym wspominała Hoe, zdawał się nie ustawać w swoim wysiłku. Gorliwość dobrze o nim świadczyła. Batiseista zachęcił swoją gosposię, by ta za nim podążyła i tak przeszli krótki łukiem obrzeże rynku, trafiając pod samą świątynię.

Chloe dzierżąc w jednej dłoni swój kufer podróżny, a w drugiej papier z wyrysowanym znakiem bez słowa podążyła za duchownym. Zdawała się być zamyślona, a jej mina zdradzała, że wydarzenia jakie miały tu miejsce martwiły ją.
Theseus zadarł głowę, przysłaniając oczy dłonią, by dojrzeć dzwonnicę. Monotonne uderzenia ucichły, co mogło oznaczać, iż grabarz skończył swoją posługę lub w końcu się zmęczył. Jednak echo dzwonów niosło się jeszcze przez jakiś czas.

- Kościół wydaje się na zamknięty - powiedział do siebie, chociaż gosposia mogła go dosłyszeć. - Przy tamtych drzwiach kręcą się nasze małe sieroty i opiekunki - spostrzegł, przenosząc wzrok na bok kościoła. Świątynia zawierała się na planie litery “L”. Jeśli faktycznie na jej terenie znajdował się sierociniec, to prawdopodobnie krótszy bok litery zorientowany na tyłach, zajmował tę funkcję.

- A może drzwi nie są zamknięte na klucz? - zasugerowała Chloe.
- Nie dowiemy się, póki nie sprawdzimy - odparł, spoglądając na dziewczynę. - Chyba wypatrzyłem wejście na plebanię. Zobaczę, czy wciąż są otwarte. Ty w tym czasie spytaj naszych przyjaciółek, czy od strony sierocińca można się dostać na dzwonnicę. Dobrze, lilium?
Dziewczyna spojrzała zdziwiona na kapłana po tym jak nazwał ją lilią. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie był to pierwszy raz gdy tak do niej mówił. Uśmiechnęła się zaraz uroczo.
- Dobrze ojcze Glaive już idę - i trzymając wciąż w rękach swoje rzeczy panna Vergest ruszyła w kierunku części świątyni którą zajmował sierociniec.

Przy drzwiach stała jedna z dwóch opiekunek sierocińca. Flora Larue wzięła na ręce Odile Soyer, małą elficę i zauważyła jak Chloe się zbliża. Uśmiechnęła się. Chloe miała przed sobą młodą, osiemnastoletnią dziewczynę o mocnych kościach.
- Witam, jestem Chloe Vergest, nowa gosposia duchownego - przedstawiła się odwzajemniając uśmiech. - Dziś wraz z Cicerone Glaive przybyliśmy do Szuwar - wyjaśniła. Kątem oka gosposia dostrzegła uchylone drzwi do sierocińca. - Chcielibyśmy się dostać do świątyni i odpocząć po podróży.
- A pewnie, drzwi są otwarte, a i przejście jest głębiej. Mogę oprowadzić - zaproponowała dziewczyna.
- Wspaniale - ucieszyła się Chloe. - Już, tylko wrócę po duchownego, żeby nie stał pod zamkniętymi drzwiami do sali modlitewnej. - to mówiąc odwróciła się na pięcie i przespacerowała się idąc po Cicerone.
- Ojcze Glaive - odezwała się gdy do niego wróciła. - Wejście do środka jest od strony sierocińca - poinformowała stając przed nim.
Kapłan pokiwał głową w zamyśleniu. Dotychczas był zajęty przyglądaniem się zewnętrznym murom świątyni.
- Dobra robota, córko. Zajdźmy więc do tego sierocińca - odparł, przenosząc spojrzenie na Chloe. Nie czekając na jej ponaglenie, sam żwawo ruszył w stronę wskazanych drzwi. Po drodze wysilił się nawet na przyjazny uśmiech do małej elfki niesionej przez opiekunkę. Wyszło to jednak mało sympatycznie.

Wnętrze budynku miało skromny wystrój, choć wyraźnie można było się dopatrzeć motywów wskazujących, że planowano tu urządzić coś z przepychem. Zdecydowanie plany przerosły budżet jaki mógł być tu na ten cel przeznaczony. Na korytarzu sierocińca było ciepło, na parapetach stały kwiaty rosnące w donicach. W powietrzu roznosił się zapach jedzenia i świeżo wywieszonego prania. Gdzieś w oddali dało słyszeć się głosy dzieci.
Cicerone i jego gosposię przywitał za to pan Milet. Siedział na schodach, czuć było od niego alkohol na odległość co panna Vergest podsumowała zasłaniając nos dłonią.

Kleryk ledwie dostrzegalnie pokręcił głową i podszedł bliżej do grabarza.
- Mocne tu macie dzwony - zaczął, samemu posługując się swym niesłabym głosem. Być może chciał zrobić na złość mężczyźnie, widząc, w jakim jest on stanie. Albo po prostu próbował przebić się przez jego przytępiony słuch, który musiał zostać nadwyrężony tam na górze. - Jestem Theseus Glaive, wasz nowy Cicerone. Ty musisz być opiekunem cmentarza, prawda to jest, synu?
- Ojciec dobrydziej! - Wrzasnął pan Milet i zerwał się na nogi. Lekko się zatoczył i oparł o ścianę ręką. Czapka mu się nasunęła na oko, ale drugim bacznie łypał - Witamy, witamy w szufarach!
- Dziękuję za przywitanie. Nie pierwsze to dzisiaj, ale i równie wyjątkowe - powiedział ze skwaszoną miną ojciec Theseus. - To moja gosposia, panienka Chloe - zaprezentował dziewczynę, choć jakimś trafem cały czas stał przed grabarzem w taki sposób, by ten nie mógł jej się przyjrzeć za dobrze. - Chciałem tylko zapytać o klucze do plebani. Właśnie przyjechaliśmy i musimy odstawić bagaże - wyjaśnił swoje pobudki Miletowi. Dziewczę wcale nie zamierzało przyglądać się dzwonnikowi będącemu też i grabarzem, więc tylko bardziej skryła się za plecami duchownego. Spoglądała za to z zaciekawieniem po korytarzu.

- E? Bandaże?! Komuś co opandażywować? - mężczyzna poprawił czapkę, było po nim widać, że gotowy był na wszystko w imię religii, dobrych obyczajów i by przypaść do gustu nowemu gospodarzowi. Zmarszczył się jednak, widząc kogoś ukrywającego się za plecami Theseusa. Odchrząknął. Wiedział, że ten ktoś go widzi, więc dyskretnie, paluchami postanowił dać znać cicerone, że ktoś zachodzi go od tyłu…
Batiseista westchnął, jakby lekko zrezygnowany. Mimo to odsunął się krok na bok, ukazując skrytą za plecami dziewczynę. - Chlo-e. Go-spo-sia - powtórzył sylabizując, jednocześnie wskazując na swoją towarzyszkę. Następnie prawą dłonią wykonał w powietrzu ruch, jakby przekręcał klucz w zamku. - Klu-cze. Ple-ba-nia. Masz? - dopytywał, starając się brzmieć jak najdonośniej.
Chloe przy tej okazji nie mogła powstrzymać cichego chichotu wywołanego tą sytuacją.

- Aaahhhh hh.. h.. - Grabarz wskazał palcem na dziewczynę. Mina wyrażała ulgę i miłe zaskoczenie. Potrząsnął głową. Zawsze to lekko poprawiało wzrok i słuch - Klusze? Klusze do Śfiątyni? Mam!
Chwilę to trwało, ale pan Nickolas w końcu wyciągnął klucze mocowane na długim sznurku, gdzieś z głębin swojej garderoby. Podał je klerykowi.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 01-08-2016 o 18:34.
MTM jest offline  
Stary 01-08-2016, 22:56   #17
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Świątynia część 2 z 2

Theseus zważył klucze w dłoni i podrzucił nimi kilka razy. Skinął grabarzowi w podzięce i sam schował je do swojego płaszcza.
- Dziękuję, synu. A teraz udaj się na rynek. Wszyscy mieszkańcy się tam zbierają. W związku z tym całym… - kapłan machnął ręką, spoglądając w niezbyt przytomną twarz Mileta. Być może Glaive uświadomił sobie, że grabarz i tak go teraz nie zrozumie, toteż zamiast strzępić niepotrzebnie język, powiedział jeszcze raz głośne “dziękuję” i wykonał przed nim Znak Boga. Zaraz po tym delikatnie pociągnął Chloe, by ta poszła za nim.
I dwa razy nie musiał jej prosić. Wyprostowała się i ruszyła za nim.
- Ciekawe jak długo już nikt na plebanii nie mieszka - powiedziała swoje myśli na głos.
- Ojciec Phillipe zmarł ponad miesiąc temu. Słyszałem, że jego gosposia odeszła od zmysłów tuż po tym. Tak więc… możemy zastać tam trochę kurzu i parę pająków - odpowiedział na jej myśli z przekąsem.
- Pająki mi niestraszne - uśmiechnęła się szeroko gosposia. - To ojciec poczeka, a ja uprzątnę pokoje nim ojciec w nim zamieszka - zaproponowała a w jej głosie pobrzmiała nuta która zdradzała, że dziewczyna nie przyjmie jego sprzeciwu.
Theseus i Chloe przemierzyli korytarz sierocińca, kierując się na lewą część kościoła. Odgrodzona drzwiami strona była już przyświątynną plebanią. Kapłan zatrzymał się przed przejściem i wyciągnął zdobyty przed chwilą klucz, który zaraz też wylądował w zamku. Drzwi ustąpiły pod lekkim naporem, wydając przy tym nieprzyjemny dla ucha zgrzyt. Glaive w swoim długim życiu zwiedził niejedną świątynię, toteż z czasem zaczął dostrzegać w nich podobieństwa. Nic więc dziwnego, że potrafił się tutaj mniej więcej zorientować w rozkładzie budynku.
- W pierwszej kolejności pozbądźmy się naszych bagaży. Potem proponuję małą wycieczkę krajoznawczą - powiedział do Chloe, kiedy znaleźli się w głównym korytarzu plebanii.
- Może pakunki zostawimy w składziku? - zaproponowała dziewczyna. Zaraz jednak na jej twarzy pojawiło się zmartwienie jakby o czymś sobie przypomniała. - Mój koszyk, został w dyliżansie… Miałam tam przygotowaną kolację dla nas od pani Kłopot - dodała ze smutkiem
- Tu chyba będą nasze pokoje - wskazał dłonią dwie pary drzwi. - Składzik wolałbym na razie nie otwierać, dopóki nie będziemy gotowi na robienie porządków - mruknął, rozglądając się wkoło.
- To nic, zaraz wracamy na rynek. Weźmiemy twój koszyk po drodze.
- Ale... - Chloe przygryzła wargę w niepewności spoglądając na swój kuferek. - Nie chciałabym zostawiać tu swoich rzeczy bez nadzoru - wyznała wspominając próbę kradzieży jaka miała miejsce na rynku.
- W gabinecie Cicerone powinny być klucze do wszystkich pokoi na plebani - bąknął w zadumie. - A przynajmniej tak to wyglądało u większości moich braci. Co ty na to, by sprawdzić ten gabinet, panienko?
Chloe skinęła mu głową twierdząco.
- Jeśli nie ma kluczy z tym od drzwi którymi weszliśmy to właśnie w gabinecie bym ich szukała - zgodziła się z nim.
Theseus trafnie odgadł, w którym miejscu znajdował się wspomniany gabinet Cicerone. Jak się okazało, pomieszczenie stało otworem. Jedynie światło księżyca wpadające przez wysokie okna pozwalało widzieć im cokolwiek. Kapłan bez zastanowienia wszedł do gabinetu.
Pomieszczenie dobitnie dawało nowo przybyłym do myślenia, iż od bardzo dawna nikt z niego nie korzystał. Meble zostały szczelnie obrzucone oraz zabezpieczone różnymi tkaninami i obrusami, co dawało przytłaczający efekt, zwłaszcza przy tak skąpym świetle. Nie trudno było jednak dostrzec misternie wyplecione pajęcze sieci, które zajmowały każdy róg gabinetu, ale nie tylko. W oczy kapłana oraz gosposi rzucały się także stosy poukładanych i posegregowanych pism, czy innych papierów, które zawalały cały regał pod ścianą. Parę manuskryptów leżało jednak na podłodze, a w kilku innych miejscach bałagan wyglądał na zrobiony nieprzypadkowo.
Glaive podszedł do masywnego, ozdobionego w święte symbole biurka, na którym wielu Cicerone od momentu wybudowania tej świątyni pełniło swą służbę. Mały stosik książek i wyciągnięte na wierzch pióro do pisania wraz z kałamarzem potwierdzało tylko tę tezę.
Theseus mimochodem zahaczył spojrzeniem o obraz zawieszony za biurkiem. Portret Eldenusa, Opiekuna kupców. Był to zapewne symbol dawnych lat, kiedy Szuwary jeszcze były ośrodkiem handlu. Nagle coś innego zwróciło jego uwagę. Szuflada. Była wyłamana.
- Ktoś tu czegoś szukał - powiedział na głos, jakby zdradzał swoje myśli.
Gosposia nie traciła czasu i również uważnie przeglądała szafki, półki i bibeloty na nich rozstawione.
- Może klucza? - rzuciła luźną sugestię. - Może kosztowności… - dodała, ale już bez przekonania.

Sługa boży rozejrzał się dokładniej. W szafce pod biurkiem znalazł butelkę z jakąś barwną cieczą - prawdopodobnie winem, choć już nieświeżym - i kilka cynowych kielichów. Były też i dwa porządne świeczniki. Srebrne. To musiały być jedne z nielicznych kosztowności w tej świątyni. Drobnomieszczańscy Cicerone zazwyczaj nie gromadzili innych skarbów, niż te duchowe. Poza tym w pozostałych szufladach znalazł więcej dokumentów, kawałek świecy, lak i klucz. Theseus wyłożył świecę wraz ze świecznikiem na blat biurka. Klucz trzymając w dłoni, ustawił w stronę okna, by się mu lepiej przyznać.
- Zostawił jednak srebro i ten klucz… - powiedział zamyślony, jakby zakładając, że ten, kto dokonał tej dewastacji, był mężczyzną. - Jak myślisz, lilium, od czego może on być? - zapytał, nie odrywając od niego wzroku.
- Co ojciec wie o śmierci poprzedniego wielebnego Szuwar? - zapytała Chloe co trochę zabrzmiało jak zbycie jego pytania.
- Tyle co wszyscy, czyli nic szczególnego. Mówią, że był to wypadek. I być może jest to prawda. Nie znałem ojca Phillipe. Być może gdyby było inaczej, miałbym lepsze spojrzenie na tę sprawę - odparł, zaciskając pięść na znalezionym kluczu.
- Musimy dowiedzieć się, do czego tu doszło… ale to później. Chodźmy, dość już czasu tu zmitrężyliśmy. Czuję, że powinniśmy być na tym rynku. Odłóżmy bagaże w pokojach i zamknijmy na razie kościół. Wciąż nie odnaleźliśmy wszystkich kluczy. Może mer będzie coś o tym wiedział - powiedział, rzucając ostatnie spojrzenie na portret Opiekuna, po czym skierował się powoli w stronę drzwi.
- Dobrze ojcze - skinęła głową gosposia i pierwsza wyszła z gabinetu. Udała się do pokoi naprzeciw. Zdecydowała, że weźmie dla siebie pierwszy z brzegu pokój. Nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się przed nią ukazując zlane światłem księżyca pomieszczenie. Weszła do środka rozglądając się uważnie. W pokoju było zaścielone łóżko, krzesło i stolik. Wszystko pokrywała co najmniej miesięczna warstewka kurzu.
- Z pewnością będę miała co tu robić - westchnęła dziewczyna z niezadowoleniem. Podeszła do stolika i położyła na nim rysunek. Zaraz po tym zerknęła pod łóżko. Tam o dziwo nie było spodziewanych przez nią kłębków kurzu zalegającego latami. - Dzięki niech będzie za skrupulatną ostatnią gosposię - nieco ucieszyło ją to. Chloe położyła swój kufer na boku i wsunęła pod łóżko. Na teraz powinno jej to wystarczyć. - Oby - mruknęła.

Z pustymi już rękami wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
- Możemy już iść ojcze Glaive - powiedziała na głos gosposia.
Theseus w tym czasie wyłonił się z końca korytarza.
- Zamknąłem przejście do sierocińca. Twoja bagaże powinny być bezpieczne, panienko Chloe - powiedział przystając przed nią. Ruchem głowy wskazał na boczny korytarz. - Jeśli dobrze się rozeznałem, tamto wyjście prowadzi bezpośrednio na zewnątrz - dodał, idąc już w tym kierunku.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 05-08-2016, 19:12   #18
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 3

DOM NR 30

Człowiek z dziurą w stopie (De La Christo)

Kliknij w miniaturkę mrocznej czeluści i gryzących dymów Smutników, wyłonił się z szelestem pan Diego de la Christo. W długich, tłustych włosach miał liście, kuśtykał na jedną nogę, a w ręku dzierżył poskręcany dębowy kij. Na ramieniu zwisała mu luźno brudna torba.
Mężczyzna był niedaleko zabudowań i cieszył się, że udało mu się nie zbłądzić. Przycupnął cicho przed spróchniałym pniakiem i obserwował. Dziwna była ta wiocha. “Ludzie tu nie spali czy jak?” - pomyślał. Z dali słuchać było gwar jakiegoś tłumu, a tuż obok, z pobliskiego budynku właśnie wychodzili dwaj panowie. Jeden z lampą olejową w dłoni, a drugi niski - jakby halfing.
- Dzięki Rusty żeś po mnie przyszedł. Z deczko mi się przysnęło - powiedział ten starszy zamykając kluczem drzwi.
- Nie ma problemu panie Martin, wszyscy padli jak te muchy. Nawet Vince - powiedział ten młodszy i obaj podreptali ścieżką ku centrum.
Diego pozwolił im się oddalić. Szybko przetasował myśli. “Martin… wydawał się nieco starszy niż wczoraj. No ale ciemno było, gdy Diego stał i rzucał w niego kamieniami. Trzeba było mu od razu go zaczepić zeszłego wieczora, a nie ‘bujać’ się po bagnach z jakimiś wisielczymi pannami…
Dobra. Teraz wypadało zakraść się pod numer 30 i wskoczyć oknem. Tak jak życzliwy jegomość z bagien przykazał.
De la Christo musiał przyznać, że ostatnio fortuna mu jakby nie sprzyjała… Więc miał tylko nadzieję, że w domu nie ma czegoś na rodzaj jakiejś rośliny która urwie mu głowę. Albo psa. Nie jakiegoś pimpusia. Tylko takiego siedemdziesiąt kilo żywej wagi stworzenia uzbrojonego w zęby lub inne duże narządy…
- Oby nie - westchnął. Liczył, że się wyśpi, zje coś i odpocznie choć chwilę.





RYNEK

Ci, którym tłum stawiał pytania (Józef i Hoeth)

Tymczasem, ponad sześćdziesiąt metrów dalej, przy Burym Kocurze, na przewróconej skrzyni stał Józef Zbażyn i kończył swoje przemówienie. Nie była to mowa porywająca tłumy, ale każdy miał zaufanie do tego starszego pana. Poruszył on bardzo ważkie tematy, a w obliczu braku mera, słowa te niosły otuchę i jakiś znak, że Rada Miejska wciąż działa. Stojąca obok ‘Hoe’ zaświadczała o ważności tego zebrania swoją obecnością.
Kiedy skończył, milczący dotąd tłum eksplodował znów pogaduszkami. Wymieniano przepisy na ciasto śliwkowe, częstowano się bimbrem, podrywano, kokietowano i śpiewano. Pierwszy rząd jednak, w którym stała ta starsza grupa mieszkańców, poczuwał się do większego zaangażowania. Stąd posypało się kilka pytań i pomysłów:
- Wspierajmy się! Do dzieła ludzie! Proponuję zebrać na to pieniądze! - Rzucił ktoś z tłumu.
- Kiedy wydadzą nam broń z Arsenału? - dopytywał stary Rene Pierrat.
- To wszystko wina wiedźmy! Chodźmy do niej! - to akurat wrzeszczało jakieś dziecko.
- Czy ktoś zaginął, prócz mera?
- Gdzie jest mag?
- Czy wezwiemy posiłki z Chenes?
- Ktoś widział mój kubek? Stawiałem go tutaj.
- To co jeszcze da się zrobić Józiu? Jak pomóc? - Zapytała Radegondre deVillepin kopcąc fajkę.



Beatrisce deLaFosse


Dodatkowo zagajono o wylewanie rzeki Rechotki i podtopieniach, o źle prowadzącej się pannie Beatrisce deLaFosse, cenach bobu w Chlupocicach i kilku innych tematów od których Józef mógł dostać bólu głowy. Na szczęście wszyscy ucichli, gdy przez tłum przeszła piękna Marie-Claire Poulin.
- Dajcie wszyscy spokój naszym radnym. Robią przecież co mogą by opanować tę dziwną i trudną sytuację. Czy jesteśmy wszyscy bezpieczni? Pewnie nie. Ale kim my jesteśmy? - Parsknęła i rozejrzała się po ludziach. - Wybraliśmy naszą władzę.. choć chyba mera akurat tu nie ma.. No ale kogoś tu mamy i z pewnością oni nas ochronią. Taka np Hoe. - Kobieta wskazała na radną.

No właśnie. Większość osób ucichło, gdyż każdy wiedział, że orczyca nie jedno w życiu widziała, przygód miała bezliku i takie sprawki dla niej to jak splunąć. Z zaciekawieniem wwiercili oczy w zieloną postać wyczekując odpowiedzi.



O tych, którym nie straszne stać było na Rynku
(Laura, Chloe i Theseus, Remi)


Stojąca nieco dalej Laura była kompletnie wyczerpana, a i chłodny wieczór powoli dawał się jej we znaki. Dobrze, że babcia Beronique przyniosła koc. Dziewczyna siedziała osowiała na swoich bagażach. Na szczęście już, za chwilę zaterkotały koła i na plac wjechał powóz dwukołowy. Prowadził go Patric Tourneur, obok siedział De Vramount, a z tyłu na bagażówce stał ork, Gauthier Verninac.
- Prrrr - woźnica zatrzymał konia. Rozpoczęto załadunek kufrów panienki.
- No dziecino, chodź już. Ledwo na oczy patrzysz. W domu zrobię ci ciepłych ziółek i jakąś kolację zjesz - Powiedziała babcia.

***

Chloe i Theseus wynurzyli się ze świątyni wprost na oblegany plac. Ominęło ich nieco z przemówienia sędziwego radnego. Tłum się rozgadał, choć zbliżający się nocny chłód z pewnością za chwilę rozpędzi ich wszystkich do domów. Niektórzy korzystali ze wspomagania w postaci mocniejszych trunków.
- Niech będzie pochwalony Najwyższy! - powiedziała ładnie ubrana kobieta, która zastąpiła drogę parze. - Ja jestem Amanda Rolande. Do usług cicerone. A to jest Barbara Beaumanoir. Gospodyni pańskiego poprzednika.
W dłoni trzymała sznurek na którym unosiła się w blaskach lamp i pochodni ślepa kobieta jęcząca i mamrocząca pod nosem.
- ...Uuu.. Widzę szlak, którym idziesz Mały Palcu i widzę że źle cię prowadzi nomen omen, bo prosto w iglasty zadek rozbuchanego wałacha któremu na imię sześć, sześć i pięć, a syn jego to dopiero będzie ziółko. Aaaa..
- Niestety, bardzo źle zniosła śmierć wielebnego Courbet’a… - jej mina była zatroskana - Przyszłyśmy powiedzieć, że nowa gospodyni może liczyć na naszą pomoc - pani Rolande uśmiechnęła się życzliwie - Wiemy, że świątynia jest w opłakanym stanie i przydadzą się ręce do pracy.

Chloe dostrzegła kątem oka Yorgela, który uniósł wysoko koszyk pani Kłopot i wołał coś do ludzi.

***

- Bry.. czór.. - powiedział do Remiego zataczający się grabarz na rynku. Widać już świętował przybycie nowego cicerone. Choć biorąc pod uwagę, że niedawno jeszcze wszyscy spali, zdążył się upoić dość szybko. Ponieważ bartnik był cały w miodzie, lepiej było unikać pana Milet. Kto wie które granice mu puszczą w walce o tak dobry trunek, jaki wyrabia rodzina Martinów.
Z ogniem też warto było nie przesadzać. Olejowa, zamknięta wieczkiem lampa wydawała się bezpieczna. Licho nie śpi.
Przedarł się przez rozgadany tłum i doszedł do miejsca, w którym dzieciaki skakały po golemie. Niektóre wkładały mu patyki w oczodoły lub próbowały coś urwać. Leżał jak zabity.
Znaleźć szeryfa to nie była wcale taka łatwa sprawa. Facet sam się znajdywał jak ktoś go potrzebował. Nigdy nie przepadał jak kamień w wodę. Stąd, prócz gospody, nikt nie znał jego miejsc. Mógł być w arsenale, ale do tej pory pewnie by już się stawił na rynku. Choćby na dźwięk dzwona.
Jedyny trop jak na razie to były leżące zwłoki Vince’a, który o ile dobrze bartnik pamiętał, przyszedł z południowego zachodu.
- Wiadomo gdzie jest szeryf? - doleciał głos z boku. Stała tam wystraszona i niepewna swego wdowa Girard.
- Możliwe, że wiem co się stało z magiem… - wyszeptała.



GOSPODA
(Ocaleniec, Pan Trouve, Le Brun i cała ekipa Boldervine)


Eldritch wszedł do gospody zostawiając za sobą tłum mieszkańców i ich gorące dyskusje. W słabo oświetlonej sali biesiadnej Boldervine, kobold Trouve i Petunia dyskutowali o czymś zawzięcie.
- Koszt poczty, plus kurs z towarami…
- Za cenę pokoju?
- Pokoju, kolacji i śniadania. Stajnia.. powozownia.. Po za tym być może jakaś robocizna u kowala..
Ocaleniec nie wnikał o czym i tu rozmawiano. Usiadł na schodach do pokoi na górze i rozpakował zawiniątko. Był pewien, że w takim woreczku mogą znajdować się jedynie monety…
- Gotuj powozy mości panie Bolad! - do karczmy wszedł z impetem i właściwą dla siebie ignorancją pan Le Brun - Wyjeżdżam z całym dobytkiem! Więcej tych hokus - pokus numerów moja wątroba nie zdzierży. Potrzebuję skupienia i spokoju!
- Ale.. - Bolat rozpoczął budować zdanie..
- Zatem niech pana głowa nie boli. Na pusto jechać pan nie będzie do Chenes. A tobie, mości Trouve zostawię klucze, bo jak rozumiem, nie stać urzędu miejskiego na kupno mojej willi. Zatem załatw mi mały człowieku opiekę nad posiadłością. Pisać będę w tej sprawie.
- Ale.. jutro przed południem wyjazd - wypowiedział zdanie Bolat.
- I bardzo dobrze! Postaram się nie spóźnić! Piękna spinka - rzucił komplement skrzacicy i wyszedł.

Ocaleniec wrócił do swojego małego skarbu. W dłoniach, zawinięte w szmatę miał ukruszony trzpień rękojeści swojego krótkiego rapieru. Był też fragment jej plecionki oraz głowica ze zniszczonym gwintem. Widniał na niej znak czaszki.

Tymczasem do gospody weszli stajenni i reszta ekipy pana Boldervin’a.





DOM NR 30 PO RAZ DRUGI

Mer mógł czuć się nieco z boku. Oto w centrum Szuwarów zebrali się zaniepokojeni ludzie, rozmawiali głośno, być może starali się nawzajem wspierać. A on? Szwendał się gdzieś między budynkami… Z drugiej strony miasteczko to nie tylko on. Byli tam zacni Radni, którzy również stanowili trzon tego miasta. Być może też szeryf już ogarnął sytuację… Albo ten wredny pan Trouve.
Spraw było tak dużo… Rodolphe czuł ich ciężar. Chlupocice i ta ich tama, zaginięcie maga, a teraz to. Wiedźma, która stała się w przeciągu jednego dnia kościotrupem.. znaki, kolejne zaginięcia i ten.. no .. Ocaleniec..
Jakby tego było mało to do miasteczka zjechał jakiś element przestępczy.

Trottier podszedł do budynku 30 i zapukał. Musiał poczekać chwilę i gdy skobel opadł, a z jękiem drzwi się uchyliły , coś z wewnątrz zaszeptało.
- Entre señor.
Walnęła salwa kaszlu i przejście rozchyliło się mocniej. Mer wszedł do środka starego opuszczonego domu, a skromne wrota łupnęły za nim i szybko założono skobel.


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 03:31.
Martinez jest offline  
Stary 07-08-2016, 16:41   #19
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Młodziutka gosposia z uprzejmym uśmiechem na twarzy słuchała wypowiedzi kobiety prowadzącej... Poprzednią gosposię. I choć po twarzy Chloe nie było nic widać to zmartwiła się stanem kobiety. Zdecydowanie nowa pomoc była konieczna w jej stanie.
Panna Vergest skinęła głową na propozycję by pomóc jej w uprzątnięciu świątyni.
- Bardzo dziękuję za pomoc, ale myślę, że... - nie dokończyła bo jej uwagę przykuł osobnik z koszykiem. Jej koszykiem, który otrzymała od pani Kłopot. Ten sam, w którym było ciasto i własnoręcznie przez Chloe przygotowane przetwory. Dziewczę bez słowa czmychnęło w bok i niezwykle szybko panienka udała się do Yorgela.
- Oh! Znalazł pan mój koszyk! - krzyknęła Chloe machając ręką do mężczyzny. - A już myślałam, że przepadł!
- Ooo.. to pani? - Goldenbrand zabełtał koszykiem w górze i pospiesznie oddał go kobiecie - Proszę uprzejmie. Bardzo dobre było to zielone. Nim się skapowaliśmy, że to nie nasze, ciapkę żeśmy zjedli, mademoiselle.
Fioletowy troll wyskubał z sierści fioletowego krokusa i wręczył damie.
- My z chłopakami.. no.. przepraszamy..

Theseus spiorunował wzrokiem gosposię, która bez słowa opuściła konwersację, ale zaraz przykuł na sobie uwagę rozmówczyń.
- To przykre widzieć istotę w takim stanie. Niech Pan nad nią czuwa - powiedział, chyląc pokornie głowę. - W najbliższym czasie postaram się złożyć paniom wizytę. Będziemy mieli okazji dłużej porozmawiać. Póki co dziękuję za ofertę pomocy, z której na pewno skorzystamy i zarazem zapraszam na niedzielne nabożeństwo. Pani Amando, jeśli by pani była tak dobra i wspomniała o mojej inicjatywie swoim znajomym, byłbym dozgonnie wdzięczny. - Mówiąc to, jednym okiem przyglądał się, co wyczynia Chloe.
- Ależ oczywiście wielebny - przytaknęła starsza pani i pociągnęła dwa razy za sznurek - To co? Nie będziemy już przeszkadzać naszemu cicerone, co Barbaro?
- Strzeżcie się Małego bo zaprawdę wielkim chce być... Ohmmm… - mamrotała i dryfowała ślepa skrzacica.

Panienka wzięła w dłonie koszyk i uchylając ściereczkę go okrywającą spojrzała na straty jakich dokonali tubylcy. I rzeczywiście, "zielony" dżem zniknął. Tak samo jak większa część ciasta pani Kłopot. Chloe zorobiła zmartwioną minę i spojrzała po złodziejach wypieków i konfitur. Westchnęła cichutko.
- Niegrzecznie jest tak zjadać zawartość czyichś koszyków - pouczyła trolla, przyjmując od niego kwiatka. - To było przygotowane dla Cicerone na kolację, co teraz mu podam? - zrobiła smutną minę.
Zazwyczaj “przepraszam” i kwiatek wystarczał.. Troll rozejrzał się po okolicy jakby szukał czyjejś pomocy w tłumie.
- Hmmm - mruknął po chwili i podrapał się po grubym karku - Może wielebny wcale nie lubił tego dżemu?
Chloe westchnęła, tym razem ciężko jakby ktoś skazał ją właśnie na roboty w kamieniołomie.
- Trudno, jakoś to będzie... - powiedziała smutno i odwróciła się od nich. Powolnym krokiem skierowała się w drogę powrotną do ojca Glaive. Idąc odchyliła ponownie ściereczkę i zakładając koszyk na ramię sięgnęła po otwartą konfiturę. Powąchała.
- Uff, to tylko dżem agrestowy - mina jaką zrobiła zdradzała, że kamień spadł jej z serca. Uśmiechnęła się ponownie. Odłożyła słoiczek do koszyka i przyśpieszyła krok.
- Przepraszam za moje zachowanie - skłoniła się wracając do kobiet i Cicerone.

- Oczywiście. Do zobaczenia wkrótce, dobre panie… - Theseus skłonił się kobiecie i skrzacicy na sznurku, kiedy te się oddalały. Kapłan przez chwilę się im przyglądał, po czym przeniósł wzrok na swoją gosposię.
- Nie oddalaj się, dziecko. Potrzebuję twojej pomocy. Musimy zaprosić jak najwięcej mieszkańców na nabożeństwo. Nie pomożesz mi, jeśli będziesz się tak szwendać, rozumiesz? - Oparł pięści na biodrach i przyjrzał się jej krytycznie, robiąc złą minę. Jego spojrzenie spoczęło w końcu na koszyczku, który Chloe miała teraz przy sobie. - I o co z tym chodzi?
Panna Vergest odwróciła zawstydzone spojrzenie po naganie jaką dostała od duchownego. Nieśmiało uniosła wzrok, ale zaraz go opuściła napotykając na zezłoszczone obliczę ojca Glaive.
- Och, przepraszam. To nic takiego - odparła patrząc na koszyk. - To tylko kolacji, którą przygotowała pani Kłopot dla ojca - wyjaśniła cichutko. - Mam nadzieję, że nie przepada ojciec za dżemem agrestowym, bo wyjedli cały słoiczek - stwierdziła z lekkim uśmiechem.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 09-08-2016, 21:08   #20
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Ocaleniec chwile się przyglądał swojej “zdobyczy”, a może raczej “daru” czy “reszty”? Westchnął cicho i zawiną zwartość pakunku raz jeszcze w materiał. To co znalazł w środku całkowicie nic mu nie mówiło. Uśmiechnął się delikatnie i spojrzał w górę schodów. “Moje szczęście jest legendarne” pomyślał. Nie dość, że trafił do Szuwar w najgorszym momencie który prosił się przy dobrych wiatrach o stos to jeszcze pani Girard przyniosła mu nic więcej jak więcej zagadek. “Zapewne całą gotówkę i inne dobra jeśli jakieś były trzyma jej szwagier” Spuścił głowę i uśmiechnął się, tak jakby radośnie. “Cóż, przynajmniej żyję. Jeszcze.”
Z tą optymistyczną myślą wstał ze schodów i skierował się na zewnątrz przyjmując zatroskaną minę. Bo jak tu bez gotówki wykąpać się, przenocować, czy względnie zjeść? Tak czy inaczej, sam ze swoimi troskami stał przed gospodą obok framugi opierając się o ścianę plecami ze skrzyżowanymi ramionami. Wsłuchiwał się w przedstawienie. Może dowie się czegoś co mu pomoże? Chociaż… jakie były na to szanse?
Ocaleniec stał tak przez chwilę, aż wybudziło go z letargu wołanie pana Trouve
- Hej ty.. jak ci tam było na imię, młodzieńcze?!
Ocaleniec widząc, że starszy kobold nie był w sumie, aż tak daleko to zdecydował się do niego podejść. Wszak obnoszenie się wszem i wobec z niepamięcią… czy był to dobry pomysł? Nie wiedział, ale co począć.
- Panie Trouve… - zaczął lekko zmartwiony w głosie młodzieniec będąc już przy tym który go wywoływał - ...niestety nie wiem. Nie pamiętam nic... - wzruszył delikatnie ramionami w geście rezygnacji - ...a że głupio tak chadzać bez imienia to obrałem sobie nowe “Eldritch”. Całkiem pasuje do mojej sytuacji, nie prawda?
Pan Christophe machnął obojętnie ręką na te pytanie. Stał przy ladzie, którą właśnie opuszczała nieco naburmuszona ekipa Boldervine Express.
- Chono tu, młody. Nie masz zajęcia, ni pamięci… to się przydaj na coś - rzekł przekazując niewielki notatnik Eldritch’owi. - Do jutra, do wieczora zajmiesz się gospodą. Obsłużysz gości, posprzątasz, przypilnujesz porządku. W skoroszycie masz ceny i co tam zapamiętałem z obsługi Miłogosta.
- Nie wiem czy umiem gotować. - odpowiedział Eldritch - Poza tym w tym stroju raczej nie prezentuję się na tymczasowego karczmarza… zgaduję, że ktoś gotować będzie i znajdą się jakieś ubrania, coby nie wystraszyć gości wyglądem?
- Nie no, weźmiesz kawał kości, wrzucisz do gara z wodą, pokroisz cebulę i już. Może kobiety ci później pomogą. Na razie ogarnij gości, pokoje i co tam jeszcze trzeba. Jak widzisz, tu w Szuwarach nie narzekamy na brak zajęć.. - kobold irytował się już. Widocznie chciał gdzieś biec, a całą karczemną sprawę zrzucić na głowę Oceleńca.
- Muszę pędzić. Jutro zebranie rady, więc długo nie będziesz musiał robić za pokojówkę… - Wyszczerzył zęby pan Trouve, trzasnął jakąś księgą i zeskoczył z taborecika.
- Hmm.. - pomyślał jeszcze.. - Jak nie będziesz czegoś wiedział, to Radna Hoe najwyżej ci coś podpowie. - Kobold ruszył ku wyjściu zadowolony, że kolejny problem właśnie został rozwiązany.
“Cóż, mogło być gorzej…” pomyślał gorzko Ocaleniec, ale uśmiechnął się promiennie i udał się do waszmości stojących na środku sali. Przywitać się, przedstawić, wyjaśnić sytuację, zaproponować pokoje i coś do picia, czy jedzenia. Trzeba było się śpieszyć, by się nie rozmyślili… kto wie? Może coś sobie przy tym przypomni? Wielce liczył na to, że są w gospodzie jakieś książki kucharskie inaczej… może być krucho.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172