Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2017, 06:59   #221
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Skoro świt Eldritch ruszył z chaty łowczego w której znalazł nocleg do karczmy. Planował wemsknąć się tylnim wejściem, szybko się przebrać i sprawdzić dokąd prowadzi tajmniczy tunel który to całkiem niedawno, bo przed paroma dniami, odkrył. Czasu było mało, więc się śpieszył, lecz ostrożnie. Wszak byli w pobliżu ludzie z Chlupocic…

Miasteczko było dziwnie ożywione o tak wczesnej porze i minęło trochę czasu nim Ocaleniec zorientował się, że do miasta zjechała milicja. Ludzie z ciekawości się tam garnęli, więc Eldritch mógł wykorzystać zamieszanie.
Na tyłach o mało nie dostał balią zlewek, które Vioaline właśnie wylała.
- O. Szef - Powiedziała zdziwiona - A co pan tu robi?

Jedynie szybki refleks uratował Eldritcha przed totalnym “praniem”.
- Przyszedłem coś sprawdzić. Potem znikam się ukryć. Ci “milicjanci” nie mogą mnie znaleźć. - powiedział po czym dodał - Jak sprawy wyglądają?

- Dziś chyba opuszczą karczmę. Właśnie jedzą śniadanie. Jeden jak zwykle pilnuje wozu - Powiedziała dziewczyna odstawiając balię - Wzięli pokoje na dole, ale już zdali klucze… Niech pan tu zostanie chwilę, zobaczę co się wewnątrz dzieje.

- Mamy czas. Nie śpiesz się. - powiedział Ocaleniec i stanął z boku drzwi tak aby przez otwarte nie zostać zauważonym.

Vioaline zniknęła wewnątrz. Eldritch długo nie czekał. Zdążył kopnąć kamień i spostrzec, że na dachu stajni wylądowała ciężko synogarlica.
- Dobra, nadal w jadalnej. Piją i jedzą - Wychyliła się dziewczyna przez futrynę.

- Daj znać jak sobie pójdą. - odpowiedział spokojnie Eldritch i naciągnął mocniej kaptur na głowę ukrywając się w cieniu zaułka. - Będę czekać pół dzwonu. Jak do tej pory nie pójdą to wrócę później… a właśnie. Przybijcie do słupa to ogłoszenie…
Na kartce oprócz standardowych form “...zaprasza...” i te podobne widniało:

Słodkiej dziczyźnie w miodzie
Nie oprzesz się przy tej pogodzie
Najlepsze na dziczyznę ceny
W burym Kocurze konsumujemy.

Eldritch czekał… i nic się nie wydarzyło. Młoda nie wróciła, więc mężczyzna musiał zmodyfikować swój plan. Najbezpieczniejszym miejscem, tym w którym chlupocianie nie będą węszyć, powinna być świątynia. Z tą myślą udał się tam.

Udało mu się przemknąć wąskimi uliczkami na tyłach. Minął sklep ‘Les Tuts”, gdzie młoda Nickoline Figuier wykładała towar, a potem sklep Brassardów, który teraz przystrojony szykował się na pożegnanie swojego właściciela America.
W końcu dopadł drzwi świątynnych i ze zgrzytem je otworzył.
Sala główna była pusta. Niepewne kroki Eldritcha odbijały się głuchym echem. Mężczyzna minął kilka ław by w końcu spocząć na jednej. Zapadła cisza…

- Nie wyglądał mi pan na osobę wierzącą - usłyszał obok siebie cichy dziewczęcy głos. Przy Ocaleńcu zmaterializowała się gosposia, która znikąd znalazła się tuż za jego plecami. Chloe przyglądała mu się uważnie, ale też uśmiechała do niego przyjacielsko.
- Mogę? - zapytała wskazując na puste miejsce na ławie obok niego, lecz nie czekała na jego odpowiedź i po prostu usiadła. - Co tak właściwie wczoraj się wydarzyło? - zapytała.

Eldritch odwzajemnił uprzejmy uśmiech.
- Proszę. I tak, nie jestem. Choć moja ja filozofia jest nader prosta… - zaśmiał się lekko i cicho po czym kontynuował bardziej poważnie - ….a wczoraj… zjechali chlupocianie, w geście dobrej woli rzecz jasna, ale prawda jest taka, że przechwycili nasze listy do Matrice. Ogólnie to robią za naszych nowych szeryfów i pilnują interesów naszej kandydatki na radną i mera… pani Poulin. Która, nomen omen, jest marionetką Chlupocic. To tak w skrócie.

Chloe usiadła bokiem, tak by wygodniej było jej przyglądać się rozmówcy.
- Słyszałam, że te miasta się nie lubią, ale... - nie dopowiedziała, bo zamyśliła się nad czymś bardzo mocno. - Niedobrze, że nasz Mer zrezygnował ze swojego stanowiska - pokiwała głową w zadumie. - Eldritchu, chciałam porozmawiać z tobą o... Tobie - wyznała wpatrując się w mężczyznę z mieszanymi uczuciami. - Mój znajomy opowiedział mi, że ciebie zna. A poznał cię właśnie w Chlupocicach. Z tym, że on jest całkiem pewien, że widział jak zostałeś zasztyletowany przez ludzi na usługach chlupocickiego szeryfa... - stwierdziła, ale po jej twarzy ciężko było określić co myśli na ten temat. - Ten mój znajomy powiedział mi kim jesteś.

Mężczyzna wzruszył ramionami i powiedział spokojnie.
- Wszystko jest możliwe, a to nawet prawdopodobne, bo czuję irracjonalny lęk wobec tej grupki ludzi. Jedyny szkopuł tkwi w tym, że nie mam żadnej rany, a pamięć… cóż, mało chce współpracować. Mówił coś jeszcze?

Zamiast odpowiedzieć, dziewczyna wstała z ławki.
- Chodź, porozmawiamy w spokojniejszym miejscu - zaproponowała i nie czekając na jego reakcję skierowała się do drzwi prowadzących do części mieszkalnej świątyni.

Ocaleniec wstał i podążył za gosposią w milczeniu. Nie wiedział, co miała mu do przekazania, ale skoro było na tyle ważne by zmienić lokalizację to kim był on by się sprzeczać?

Chloe bezgłośnie przemierzyła salę modlitewną i popchnęła drzwi wchodząc w głąb budynku. Rozejrzała się czy za nimi nikogo nie ma i dopiero machnęła ręką do Ocaleńca by szedł dalej za nią.
Poprowadziła go do swojego pokoju, który otworzyła wyciągniętym z kieszeni sukienki kluczem. Wskazała dłonią by zajął krzesło przy małym drewnianym stoliku, a sama zamknęła za nimi drzwi, przekręcając w zamku klucz. Panna Vergest zaraz przysiadła na brzegu łóżka, naprzeciw jej gościa.
- Jak już mówiłam, z tego co mi wiadomo, zostałeś zabity w Chlupocicach, przez zbirów tamtejszego szeryfa. Wiem to od osoby, która była świadkiem tego zajścia - Chloe wbiła swoje przenikliwe spojrzenie w oczy Eldritcha. - Twoja śmierć nie była przypadkiem. Polowali na ciebie, a to najpewniej ma związek z twoim pochodzeniem, które jest dość wyjątkowe. Bo tak się składa że niemało wysiłku włożyli w to żeby ciebie ściągnąć do miasta. Ponoć wywodzisz się z liczącego się rodu, a do tego studiowałeś na akademii magicznej.

Eldritch pokiwał głową. Miało to sens. To by tłumaczyło jego wspomnienie o starcu i dziwny zasób słownictwa…
Niestety nic mu to nie dało. Jedyne co to przypomniały mu się twarze dwójki z milicjantów. Zabawne, bo już ich widział, więc mało wiarygodne to wspomnienie było. Westchnął ciężko.
- Niestety nic mi to nie dało. Może jakbym porozmawiał z Gliniac’iem lub Bombells’em… ale oni chcą mojej głowy, więc to nie najlepszy pomysł, prawda?

- Czy miałeś przy sobie coś co mogło należeć do ciebie? - zapytała. - Zwykle osoby wysoko urodzone lubują się w posiadaniu przedmiotów z symbolami rodowymi, pamiątkami rodzinnymi - zasugerowała. - Czy możesz opowiedzieć mi jak się znalazłeś w Szuwarach? Po twoje ciało rzekomo zostało porzucone na bagnach, czy czymś w tym rodzaju.

- Znaleźli mnie w gąszczu niedaleko farmy Zbażynów. - odpowiedział - Miałem uszkodzony krótki rapier z grawerunkiem i broszkę z puklem włosów... - tu rozchylił płaszcz i uchylił koszuli gdzie po wewnętrznej stronie miał wpiętą broszkę - ...ale ani jedno, ani drugie nie budziło żadnych wspomnień. No i ponoć pochylał się nade mną upiór, ale go przegonili.

Chloe przysunęła się do Ocaleńca i wyciągnęła rękę do jego medalionu by uważnie się mu przyjrzeć.
- Zastanawia mnie czy to magia w jakiś sposób nie uchroniła cię przed śmiercią - powiedziała. - Skoro pochodzisz z dobrego domu to na pewno byłoby twoją rodzinę stać na tego typu magiczny przedmiot, czy jeśli wywodzisz się z rodu magicznego to kto wie, może ktoś z twojej rodziny stworzył go dla ciebie.
Dziewczyna chwilę przyglądała się przedmiotowi.
- Niestety nie rozpoznaję tego symbolu. Ale podobno pochodzisz z daleka, więc nie dziwiło by mnie to - wyznała. - Ale z pewnością medalion jest antykiem i to bardzo cennym - przyłożyła palec do szlaczków zdobiących przedmiot i przesunęła opuszką po nich. - To jest najpewniej pismo antyczne - wyjaśniła. - Trzymaj go blisko siebie, bo niewykluczone, że jest on z tobą "związany" i nikt poza tobą nie będzie mógł go użyć. Pytanie tylko pozostaje czy ma on w sobie jeszcze jakąś moc.

- Zakładając, że w ogóle miał kiedykolwiek jakąś moc. - powiedział Eldritch po czym zapiął koszulę i płaszcz - Tak czy inaczej muszę gdzieś się ukryć do czasu odjazdu chlupocian. Nie jestem pewny, że spotkanie z nimi nie skończyłoby się źle, choć czuję, że może być konieczne do tego, abym odzyskał choć część wspomnień… jakieś pomysły?

- Możesz zostać tu, w świątyni - zaproponowała. - Jest to miejsce gdzie w pierwszej kolejności rozpatruje się prawa nadane przez duchowieństwo, którego bez zgody cicerone nie można bezkarnie przeszukiwać. Razem z Diegiem możecie tu w miarę bezpiecznie się czuć, ale dobrze żeby nie zobaczyli was. Wiadomo, czego oczy nie widzą…

- Tak… - stwierdził - ...ale są kluczem do mojej pamięci, więc jestem trochę rozdarty. To jest ryzyko śmierci, a szansa na przypomnienie sobie kim jestem. Dość problematyczny dylemat.

Chloe pokręciła głową.
- Szanse, że coś ci się przypomni są za małe, żeby podjąć ryzyko zesłania nam na głowę ludzi z Chlupocic. Jeszcze tego brakuje, żeby próbowali podpalić świątynie czy bóg wie co innego zrobić - wyjaśniła swoje zdanie gosposia. - Ale - uśmiechnęła się bo wpadł jej do głowy pomysł - mam na to bezpieczną alternatywę. Spotkam cię z moim znajomym, który również, tak jak ty, ukrywa się przed nimi. To on był świadkiem twojej śmierci... Eh, przydałby się nam mag - jęknęła z powodu tego uwierającego braku personelu. - Na tą chwilę będę musiała porozmawiać z ojcem co zrobimy dalej - stwierdziła. - Pewne jest jednak to, że muszę się udać do opuszczonego domostwa zaginionego maga. Jeśli chcesz to w tym możesz mi towarzyszyć.

- Oczywiście. - odpowiedział mężczyzna - Przynajmniej na coś się przydam, lecz to po spotkaniu. Po południu powinienem być wolny.

- Spokojnie, nie wybieram się tam wcześniej niż tuż po zmierzchu - odparła Chloe dla sprostowania. - Eh, tyle rzeczy jest do zrobienia - westchnęła w zamyśleniu, gdy zaczęła w głowie snuć plany działania. - Możesz na razie zostać w moim pokoju, choć lepiej będzie jak zajmiesz jeden z pokoi gościnnych na piętrze. A właśnie... Co było w listach które wysłaliście do Matrice?

- Trouve wysyłał. O braku szeryfa i zapewne opis całej sytuacji. - Eldritch wzruszył ramionami - Nie pytałem.

Wzrok Chloe mimowolnie spoczął na blacie stolika, gdzie leżały przygotowane do wysłania dwa listy.
- Nie szkodzi, zapytam rajcę przy okazji - stwierdziła. - Czy mogłaby zobaczyć czy naprawdę na twoim ciele nie ma ran albo blizn które mogłyby potwierdzić wersję, że zostałeś zasztyletowany? Z opisu jaki dostałam wskazywałoby, że otrzymałeś cios w plecy, w żebra.

- Obejrzał mnie znachor, ale nie pamiętam by oglądał plecy… - stwierdził gładząc brodę - ...w sumie krwi nie było... a co mi tam.
Ściągnął płaszcz...
- Byłoby zabawnie gdyby ktoś wszedł, nieprawdaż? - zapytał już przy ściąganiu kamizelki.

Pannę Vergest wyraźnie rozbawiły te słowa.
- Jak któraś z opiekunek to zapewniam, że pół miasta zaczęłoby mówić o naszej "schadzce" - zażartowała dziewczyna, ale zaraz spoważniała, gdy jej oczom ukazały się zasinione plecy mężczyzny, które nosiły również ślady zadrapań. Ranę od sztyletu wcale nie było tak łatwo znaleźć na początku. Jednak stopniowo, gdy coraz więcej światła padało na bok Eldritcha, gosposia coraz bardziej była pewna, że człowiek ten został pchnięty. obrażenie było bardzo wąskie. Sztylet musiał przypominać bardziej długi, cienki kolec. Tulejowaty?... Wejście rany było lekko opuchnięte i zasklepione strupem, który szklił się w świetle. Czarna pajęczynka wokół świadczyła o zatrutym ostrzu.

- Będzie potrzebny opatrunek - stwierdziła Chloe kręcąc głową. Szczerze to nie chciała wierzyć w słowa Diega, jednak miała przed sobą kogoś kto nie dość że przeżył pchnięcie sztyletem w płuco to jeszcze przetrwał truciznę jaką ostrze było z pewnością nasączone. - Ale tylko dla zmniejszenia opuchlizny - pocieszyła go, bo zdała sobie sprawę, że mógł się zdenerwować jej pierwszymi słowami. Przyłożyła dłoń do skóry, by dotknąć brzegu rany.
- Masz wyraźny ślad potwierdzający w pełni słowa mojego znajomego. Ale rana się goi. Ostrze musiało zostać zatrute. Na wszelki wypadek dam ci antidotum, nie wiadomo czy organizm nadal nie jest podtruty i tylko magia cię chroni przed efektami.

Eldritch uniósł brew do góry i spojrzał na nią przez ramię.
- Znaczy się… przeżyłem śmierć… dwa razy? - zapytał nader spokojnie - Cholera, jestem gorszy niż kot. Jeszcze jeden raz i będę gorszy od karalucha…
Po tych słowach się roześmiał.

- W mojej ocenie umrzeć miałeś od wykrwawienia. Trucizna była tylko na wypadek gdyby ktoś chciał ci tamować ranę - odparła mu, a po tych słowach wstała ze swojego miejsca i podeszła do koszyka stojącego w kącie pokoju, którego zawartość była zakryta ścierką. Odwinęła okrycie i zaczęła przeglądać słoiczki, które wyglądały jak najzwyklejsze weki. Wyciągnęła jeden o brudno beżowej zawartości i wzięła go.
- Pójdę po łyżeczkę do kuchni - powiedziała i położyła słoiczek na stolik. - Eh, gdybym wiedziała, że tyle tu otrutych to bym zabrała ze sobą tego kota - mruknęła do siebie pod nosem i westchnęła kręcąc głową.

- Kota? - zapytał zdziwiony siadając na łóżku - Jak kot może tu pomóc?

- To skomplikowane. W każdym razie poszukam jeszcze czy będę w stanie zrobić ci opatrunek - machnęła ręką panna Vergest i podeszła do drzwi. Przekręciła klucz w zamku i wyszła z pokoju, zostawiając mężczyznę samego w jej pokoju.

- Heh… - stwierdził Eldritch i położył się plecami w pozycji pół siedzącej na łóżku - No cóż, czekać to czekać.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 14-04-2017, 15:40   #222
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Gosposia wychyliła się ze swojego pokoju i po upewnieniu się, że nikt nie zainteresował się rozmowami dobiegającymi z jej pokoju prędkim krokiem udała się do świątynnej kuchni.
Tam zaczęła przeszukiwać szafki w poszukiwaniu czystych szmatek. Do dzbana nalała przegotowanej wody i znalazła misę, do której włożyła wszystko to co potrzebowała. Uwinęła się całkiem sprawnie, bo była dobrze już zorientowana gdzie co było pochowane. Już miała wracać, gdy przypomniała sobie że nie wzięła łyżeczki.
- Zawsze tak się to kończy - zaśmiała się pod nosem i dorzuciła do miski sztuciec oraz kubek. Upewniwszy się, że o niczym już nie zapomniała, zabrała misę i ruszyła do pokoju.

W tym momencie z gabinetu wyszedł ojciec Theseus. Zatrzymał się, zamykając za sobą drzwi na klucz i spojrzał na gosposię.
- Dzień dobry, lilium - skinął jej głową, posyłając lekki uśmiech. Sam tego nie zauważył, ale odkąd dowiedział się, że Chloe jest jego córką, zdarzało mu się więcej uśmiechać.
Przyjrzał się dziewczynie z uniesioną brwią.
- Coś się stało? - zapytał stroskany i wskazał spojrzeniem na niesioną przez nią misę.

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Dzień dobry ojcze - odparła, z przyjemnością wypowiadając ostatnie słowo. W pewien sposób było to całkiem zabawne, że mogła otwarcie go tak nazywać i nie wzbudzać najmniejszych podejrzeń. Podeszła bliżej do duchownego. - Mam gościa u siebie, który potrzebuje opatrzenia rany - powiedziała cicho.
Batiseista spojrzał jej w oczy jeszcze bardziej zmartwiony na jej ostatnie słowa.
- Kto to? I co się stało? - zapytał równie cicho, jakby podłapując jej dyskrecję.

- Eldritch - odpowiedziała mu. - Diego nie przewidziało się, on naprawdę został zadźgany wtedy w Chlupocicach. Nie dość, że cios był zadany w sposób śmiertelny, to jeszcze ostrze było zatrute - streściła swoje spostrzeżenia.
Kapłan pokiwał wolno głową.
- Rozumiem. Tak jak opowiadałaś, komuś bardzo zależało na śmierci tego mężczyzny.
- On naprawdę powinien być martwy - weszła mu w słowo Chloe - Z takich ran to nawet najlepszy cyrulik nie wyciągnie - stwierdziła z powagą w głosie. - Powiedziałabym, że on żyje tylko dzięki bogu, ale że jest niewierzący... To tylko magia pozostaje. Na razie obstawiam, że to za sprawą medalionu, który ma. Jest antyczny i ma na sobie pradawne pismo
- A więc znowu magia… - westchnął. - Wybacz, córko, jeśli za bardzo ci nie pomogę w tej sprawie. Ufam jednak w ciebie i twoje zdolności. Po prostu… bądź ostrożna - powiedział trochę strapiony Theseus i pogłaskał Chloe po ramieniu jak ojciec.

- Dziękuję - odparła szczerze ucieszona jego słowami. Choć już przecież była dorosła, to pochwała od rodzica nadal miała dla niej wielką moc. - Widzimy się po pogrzebie Bassarda? - upewniła się.
- Oczywiście, lilium. Muszę się jeszcze przygotować - odparł i zerknął w stronę komnaty gosposi, przygryzając wąsa.
- Siedzicie tam… sami? - upewnił się.
Gosposia skinęła głową.
- Przyszedł niedawno. Chciał się ukryć gdzieś przed ludźmi z Chlupocic, więc zaproponowałam mu, że może tu zostać - wyjaśniła jak do tego doszło. - Udało mi się go namówić, żeby zdjął koszulę, bo byłam ciekawa czy chociaż jakiś ślad ma na plecach. Rana się goi, ale jest nieco opuchnięta
- Zostać… zdjąć koszulę.. - powtórzył bezwiednie kapłan, robiąc jeszcze bardziej zatroskaną minę. Spojrzał na gosposię i lekko się zaczerwienił. Wreszcie odchrząknął.
Zdał sobie sprawę, że jego córka jest tak naprawdę dorosłą kobietą, która gdyby nie zawód, który wybrała, mogłaby mieć już własną rodzinę. Z jednej strony poczuł narastającą falę irytacji, że jakiś mężczyzna mógłby się do niej zbliżyć. Do jego córki, którą automatycznie zaczął postrzegać jako niewinne dziecko. Z drugiej zaś strony już dawno stracił okazję na wychowanie jej. Musiał się pogodzić z tym, kim była i co robiła. Wznoszenie teraz jakichkolwiek pretensji byłoby pozbawione podstaw.
Uśmiechnął się więc tylko boleśnie.
- No to chyba nie będę wam przeszkadzał w takim razie. Wrócę do przygotowań do pogrzebu.

Chloe, która przez cały czas rozmowy uważnie przyglądała się twarzy swojego ojca, zrobiła nieco zaskoczoną minę jego dziwnym zachowaniem. Szybko skojarzyła fakty i uśmiechnęła się, starając skryć rozbawienie jakie ją ogarnęło.
- Nie martw się, potrafię o siebie zadbać - mruknęła starając się opanować wesołość. Zbliżyła się bardziej do niego. - A i w przeciwieństwie do matki, z pewnymi sprawami czekam do ślubu - zapewniła go szeptem, po czym odsunęła się i mrugnęła do niego okiem.
Glaive spojrzał jeszcze na nią niepewnie, jakby upewniając się, że mówi na poważnie. Odetchnął cichutko, jakby z ulgą.
- Cieszy mnie to niezmiernie, córko - odparł z lekkim uśmiechem Cicerone i wyraźnie się rozluźnił. - W takim razie powinniśmy się już zająć swoimi obowiązkami - pokiwał głową.
- Do zobaczenia wkrótce - powiedziała z szerokim uśmiechem panna Vergest i odwróciła się na pięcie. Lekkim i bezgłośnym krokiem udała się z powrotem do swojego pokoju.

- Jestem - odezwała się Chloe od progu i zamknęła za sobą drzwi. Przeszła przez pomieszczenie i postawiła misę z zawartością na stoliku. Następnie zaczęła rozstawiać się ze wszystkim, nawet na chwilę podeszła do koszyka i wyciągnęła z niego butelkę z przeźroczystą cieczą, by na koniec, trzymając w dłoni umoczoną w przegotowanej wodzie czystą ścierką, spojrzeć na gościa. - Usiądź tu - wskazała krzesło, na którym wcześniej zajmował miejsce. - Będzie mi wygodniej cię opatrywać

Eldritch
westchnął i wstał z swojej półleżącej pozycji z łóżka i usiadł na krześle.
- To nawet zabawne, bo znachor nie spostrzegł rany, a w końcu to jego zawód.

- Wybacz mu proszę. Na pewno zielarz nie zrobił tego specjalnie - poprosiła Chloe. - Ostatnio pan Trottier ma zdecydowanie za dużo na głowie. A tobie, to nawet najlepszy znachor by nie pomógł, gdyby nie magia - dodała i pochyliła się nad jego plecami. Dziewczyna przyłożyła mokry materiał do jego skóry. Delikatnie i ostrożnie zaczęła obmywać mu plecy, raz po raz płukając szmatkę w czystej wodzie. Pewność z jaką to robiła zdradzała, że nie była to dla niej pierwszyzna. Panna Vergest w końcu odłożyła miskę i zużytą szmatkę. Wzięła świeży materiał i sięgnęła po buteleczkę. Gdy ją otworzyła, rozniosła się mocna woń spirytusu. Polała nim po płótnie.
- Może zapiec - ostrzegła i kontynuowała. Rzeczywiście zapiekło, ale nawet nie było powodu by się krzywić. Po odstawieniu spirytusu i drugiej ścierki, Chloe wzięła do ręki słoiczek z zielonkawą mazią. Otworzyła go i nałożyła cienką warstwę tego czegoś bezpośrednio na gojącą się ranę. Eldritch mógł poczuć przyjemny chłód na skórze. Na koniec dziewczyna przyłożyła trzecią szmatkę i zakończyła opatrywanie tego, który żywy być nie powinien.

- Możesz się już ubrać - stwierdziła Chloe. Wyprostowała się i podeszła do stolika. Nalała z dzbanka wody do kubka i otworzyła słoiczek z brunatną paćką, w którą wbiła łyżeczkę. Nabrała na sztuciec nieco tego nieapetycznego czegoś i podała Eldritchowi, by to spożył. - Ostrzegam, smakuje paskudnie i posmak będziesz czuł co najmniej dzień - przestrzegła. - Ale będziemy mieli pewność, że żadna toksyna cię nie zabierze

- Gorzki lek najlepiej leczy… - cicho mruknął mężczyzna i odebrał łyżkę z rąk kobiety, by przełknąć jej zawartość. Było to podłe. Delikatnie mówiąc podłe, no ale cóż. Lepiej mieć to z głowy…
- Nie chcę wiedzieć z czego to jest. - stwierdził.
- Zdecydowanie nie chcesz - potwierdziła mu, ale mrugnęła przy tym okiem do niego. - Cicerone nie sprzeciwił się byś tu na jakiś czas został - oznajmiła mu.
Eldritch kiwnął głową, wstał z krzesła i zaczął się nieśpiesznie ubierać.
- Moje podziękowania i uszanowanie - powiedział.
- Staraj się na razie nie opierać na plecach ani tym bardziej na nich spać - powiedziała i zaczęła sprzątać z widoku wszystkie słoiczki i buteleczki. - No i ważne, żeby opatrunek ci się nie zsunął.
- Nie powinno być problemu - odparł z uśmiechem mężczyzna - Coś co powinienem wiedzieć nim się zaszyję?
- Po południu przyjdę do ciebie z Diegiem, zobaczymy czy go poznasz. A do tego czasu staraj się nie zwracać na siebie uwagi. Na piętrze nikogo nie powinieneś zainteresować. Ale też nie wyglądaj przez okna. Mogliby ciebie zobaczyć.

Po zrobieniu porządku w swoim pokoju, gosposia zaprowadziła Ocaleńca na piętro, wskazując mu by zajął wolny pokój.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 14-04-2017 o 19:11.
Mag jest offline  
Stary 14-04-2017, 17:24   #223
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Kuźnię trolla faktycznie ciężko było przeoczyć. Hałasy dochodzące z niedużej chatki nie pozostawiały wątpliwości, że nie jest to zwykły budynek mieszkalny, czy sklep. Dziewczynę zdziwiło nawet, że mieszkańcy zgodzili się, na kuźnię w środku miasteczka. O ile dobrze się orientowała całkiem niedaleko stąd znajdował się rynek targowy.
Panna d’Artois podeszła do masywnych drzwi i zapukała, na tyle głośno, by kowal usłyszał mimo pracującego miecha, którym właśnie rozpalał ogień w piecu.

- Otwarte! - Doleciało z wewnątrz.

Wątła dziewczyna przepchnęła ciężkie drzwi i zaraz znalazła się w środku. W powietrzu unosiło się mnóstwo pyłu.

- Dzień dobry - przywitała się i zakaszlała mimowolnie. - Dałby pan radę wykonać takie naboje? - zapytała, wyciągając z torby dwa patrony ze srebrnymi pociskami. - Niekoniecznie srebrne i w miarę możliwości niedrogie. Mają służyć głównie do ćwiczeń. Nigdy nie strzelałam z podobnej broni, a celuję gorzej niż niewidomy. - Uśmiechnęła się bezradnie.

Wielki troll postąpił kilka kroków ku dziewczynie i sięgnął po nie. Uniósł je i przyjrzał się dokładnie.

- Srebro, hę? - mruknął i za chwilę oddał błyszczące kule. - Ty zostawisz je tutaj. Da się zrobić. Kulki jak się patrzy. Ile?

- Tak z dwa tuziny - odpowiedziała, po chwili zastanowienia. - No i nie muszą być ze srebra - powtórzyła, odkładając naboje na pobliski blat. - Przy nauce bardziej liczy się ilość, niż jakość. Ile by to tak mniej więcej kosztowało?

- Jak taka ślepa, to mogem zrobić śrutowe. Nie majom dużego zasięgu i lecom blisko, ale za to chmarom. Trafiom nawet szybko biegnącego kota - podpowiedział Armand i spojrzał na żelazne kule. - Takie ło, jak twoje to 23 pensy od sztuki, a za śrutowe, mogiem wziąć 10 pensów.

- Hmm… - Dziewczyna zamyśliła się przygryzając lekko wargę i spoglądając gdzieś za okno. - Zależy mi też na ćwiczeniu celności. Poza tym… nie poluję na koty - spojrzała na trolla z rozbawieniem. - Chyba jednak wybiorę takie, jak moje.

- Acha... No więc... - Kowal uniósł wielkie łapaska do góry i zaczął przeliczać na palcach. - 23 pensy… i tuzin… Raz... dwa... Raz razy dwadzieścia… to…

Następnie spojrzał do góry oczami… ustami poruszał bezgłośnie dokonując obliczeń w głowie...

- 50… pensów…

- Nie 50 - odezwał się głos gdzieś spod sufitu. - Jeszcze musimy nad tym popracować!

Z góry zeskoczyła młoda, ruda i piegowata dziewczyna. Wyglądała jak chłopczyca. Miała spodnie, włosy niezbyt długie, a w dłoni jabłko, które pewnie “zakosiła” Zbażynom.

- Około 6 szylingów, mój drogi! A ty pewnie jesteś tą nową, tajemniczą panienką. - Dziewczyna obeszła lustrując od stóp do głów Sophie.

- 5 szylingów i 52 pensy - odpowiedziała uczciwie, spoglądając na rudowłosą z wyższością. - Nie szkodzi - dodała wyjmując sakiewkę. Szybko przeliczyła monety i podała należność kowalowi. - Kiedy będą gotowe?

- Jeszcze dziś - wymamrotał troll przeliczając drobne monety w wielkich łapskach. - Proszę przyjść przed jedzeniem wieczornym.

- “Kolacją” Armand - pomogła mu Joelle Girard.

- O, znakomicie - powiedziała panna d’Artois z uznaniem i uśmiechnęła się do dziewczyny. - W takim razie wrócę wieczorem. Do widzenia - skinęła głową na pożegnanie i opuściła kuźnię, po czym skierowała się w stronę pracowni Poula.

* * *

Zgodnie z opisem pani Rolande, tuż za kuźnią oczom dziewczyny ukazał się szyld warsztatu ciesielskiego. Zatrzymała się przed drewnianymi drzwiami i zapukała energicznie, jednak odpowiedziała jej tylko głucha cisza. Zaczekała chwilę nasłuchując, nim zapukała ponownie.

Najwidoczniej poniedziałkowy poranek nie był pracujący dla cieśli, a Sophie już miała odpuścić wizytę, gdy za drzwiami usłyszała szmer. Odgłosy nieco narastały, gdy w końcu ktoś po drugiej stronie zabrał się za drzwi. Te uchyliły się lekko a w środku pojawiła się głowa bladej młodej dziewczyny z niecodziennymi srebrnymi włosami. Jej twarz była całkiem miła, a rysy łagodne, choć poranek bardzo jej nie służył. Przywlokła się pod drzwi w pierzynie a jej twarz miała jeszcze odbitą poduszkę na policzku.

- Tak...? - wydusiła niemrawo z ledwie otwartymi oczami. - Dziadka, znaczy Poula nie ma. Jeśli pani go szuka, jest u Zbażynów. Naprawia młyn - wyklarowała w nieświadomym odruchu.

- Przepraszam, że niepokoję. - Sophie wyglądała na trochę zaskoczoną. - Chciałam jedynie zamówić laskę dla pani Amandy Rolande, starszej elfki. - Jej wzrok mimowolnie omiótł kołdrę, w którą zawinięta była Laura. - Może jednak zajrzę później… Powie mi pani kiedy będzie można zastać Poula?

- Umm... - mruknęła w odpowiedzi blada dziewoja. Minęła niezręczna dłuższa chwila zanim dała kolejny znak życia, w którym ciężko było stwierdzić, czy potrzebowała odrobiny czasu na ocknięcie się, czy zastanowienie- Obawiam się, że przez jakiś czas nie zastanie go pani. A czego ma dotyczyć ta laska? - rzuciła pytaniem, które nijak miało się do trzeźwej logiki.

- Zapewne podpierania - odparła, spoglądając gdzieś na bok, w kierunku placu. - Chociaż pani Rolande wcale nie wygląda, jakby musiała chodzić o lasce. Być może potrzebuje jej jedynie dla fasonu? - pomyślała głośno i wróciła wzrokiem na zaspaną wnuczkę cieśli. - Poprzednia pękła rzekomo na całej długości. Może dodanie kilku stalowych obręczy mogłoby zapobiec podobnemu wypadkowi w przyszłości…

Zaspana nieco bardziej przebudziła się, gdy dotarła do niej odpowiedź niezbyt pasująca do pytania uformowanego w myślach.

- Umm... To zapraszam panią do środka. Proszę dać mi tylko chwilkę i już do pani wracam - oznajmiła łagodnie, choć znacznie świadomym tonem.

Srebrnowłosa zaprosiła Sophie do środka i wskazała miejsce przy stole w kuchni. Sama zawróciła się do wnętrza domu i sunąc jak duch w pościeli zniknęła za drzwiami.

Wnętrze było wiejskie, choć o znacznie wyższym standardzie niż typowe chałupy. Z uwagi, że zamieszkiwała w nim rodzina pracujące w drewnie, można było uznać, że wszystko było ich dziełem. Sprawna ręka zajęła się wszystkim, było schludnie, choć brakowało też wiosennych porządków. Stół kuchenny opiewał na dziesięć miejsc, z czego jedno zajmowała Sophie. Drugie natomiast było nakryte, a talerze osłonięte drewnianymi miskami, zapewne skrywając pod sobą przygotowane dla kogoś śniadanie.

Po dłuższej chwili młoda dziewczyna wróciła do kuchni, ostatecznie już przebudzona, ubrana w wysokie buty, przylegające spodnie i wyszywaną koszulę. Bardziej włosy ułożone prezentowały się znacznie lepiej na bladej buźce, która od zwilżenia nieco lśniła po bokach.

- Proszę wybaczyć, dziadkowie są poza domem, a sama nie oczekiwałam nikogo o takiej godzinie... Nie jest to zbyt moja pora... - przyznała z ciepłym uśmiechem. - Na imię mi Laura.

Panna d’Artois wstała od stołu, by się przywitać.

- Sophie - odpowiedziała odwzajemniając uśmiech i skinęła głową. - Pani Rolande powiedziała, że później może jej się nie udać złapać pani dziadka, dlatego jestem tak wcześnie - wytłumaczyła, na powrót zajmując miejsce przy stole.

- Niestety dla dziadka ta pora nie jest zbyt wczesna... - Laura przysiadając się obok otworzyła zeszycik i przekartkowała go trochę. - Zatem proszę opowiedzieć jaka ma być to laska.

- Widziałam ją tylko raz i to przelotnie - odparła Sophie, składając dłonie na podołku. - To dosyć cienka i prosta drewniana laska, zakończona gładką, błyszczącą gałką. Zdaje się, że jest również zdobiona roślinnymi ornamentami. Pewnie pani dziadek robił poprzednie egzemplarze, bo pani Amanda w żaden sposób jej nie opisała. Prosiła również, by zapytać o cenę wykonania takiej laski.

- Rozumiem... - oznajmiła młoda Breguet spisując potrzebne rzeczy. - Zakładam, że poprzednią wykonał dziadek... Zapewne będzie znał więcej szczegółów. Proszę mi powiedzieć, czy nowa laska ma być nieco ulepszoną kopią poprzedniej, czy czymś nowym?

- Myślę, że powinna być taka, jak poprzednia, to jest prosta, a jednocześnie elegancka. Gdyby do tego dało się trochę wzmocnić jej budowę, by mogła posłużyć na dłużej…

- Dobrze... Zatem przekażę dziadkowi zlecenie, gdy wróci od Zbażynów. Proszę mi jeszcze powiedzieć, gdzie można panią znaleźć, by poinformować o cenie?

- Może przyjdę wieczorem? Akurat mam wówczas w okolicy sprawę do załatwienia, a sieur Poul powinien wrócić do tego czasu.

- Dobrze - potwierdziła skinięciem Laura. - Dziadek wieczorem powinien już być.

Niestety do faktycznego zamówienia właściwie nie doszło. Po uprzejmych pożegnaniach Sophie opuściła dom Breguetów i udała się w dzień dalej. Laura natomiast... Zamykając drzwi zabrała się za pozostawione śniadanie, podczas którego jedną ręką zaczęła rysować wspomnianą laskę. Po tym energia nieco ją opuściła, wraz z temperaturą wygrzanego w pierzynie ciała. Wróciła do pokoju, siadła na łóżku by postarać się zebrać myśli a końcowo ściągając buty ponownie zniknęła pod pościelą, by wydostać się z niej dopiero w południe...
 
Proxy jest offline  
Stary 14-04-2017, 19:01   #224
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Ciało biednego America złożono wcześnie w świątyni. Był to marsz kilku osób z wozem, trumną i kwiatami. Drewniana dębowa skrzynia wykonana przez Milleta trwała zamknięta na dwa kute zawiasy. Ciężkie wieko zdobił wystrugany symbol boga. I dobrze, że było zamknięte. Podobno ciało Brassarda miało już tyle dni i tak napuchło, że lepiej było zostawić jak jest.
Trudno było spostrzec też, za co Thomas Lemoine zapłacił te $50,00. Prócz wynajętych Łzawic, które szlochały idąc za wozem, właściwie nie było żadnych specjalnych atrakcji.
Ciało wniesiono i ustawiono przy ołtarzu. Nieliczni zebrani zasiedli w ławach i czekali przyjścia cicerone modląc się. Milet trwał trzeźwo przy dzwonnicy i czekał godziny 9.

Tylne drzwi świątyni otworzyły się, wpuszczając do środka ojca Glaive. Cicerone był ubrany podobnie jak poprzedniego dnia na niedzielnym nabożeństwie. W ciszy wszedł za ołtarz i wykonał rytualne pozdrowienie zebranych oraz relikwii kościoła. Odmówił pod nosem jakąś krótką modlitwę i wyprostował się, przebiegając spojrzeniem po wiernych.
Wreszcie zwrócił się i do nich na głos. Wspominał o znaczeniu tego dnia. Wypominał wspaniałe życie zmarłego America i wielokrotnie podkreślał, że jego dusza już dawno trafiła do lepszego miejsca. Po tym zaś wniósł kolejne modły, święcąc trumnę mężczyzny na jego ostatnią podróż.
Kiedy kościelny obrządek dobiegł końca, Theseus poprosił odpowiedzialne za to osoby, by uniosły trumnę, a następnie całą procesją udano się na cmentarz.

Nad grobem nieboszczyka Cicerone wygłaszał kolejne modlitwy, na zmianę posiłkując się śpiewem. Uroczystość powoli dobiegała do momentu, w którym trumna zmarłego kupca miała zostać opuszczona do grobu.
- Jeśli ktoś spośród zebranych chce jeszcze coś powiedzieć o świętej pamięci Americu Brassardzie, niech odezwie się teraz - oznajmił Theseus, przerywając swoje modlitwy.
Kątem oka mógł dostrzec gdzieś w dali, jak zziajany Zdzich biegł od młyna w kierunku rynku. Tymczasem Jeremie Seyres pomógł staremu Thomasowi wyjść przed niewielką grupkę żałobników. Wszyscy dobrze znali tego człowieka. Stary i oddany sługa całego rodu, a obecnie zarządca całego majątku.
- Dziękuję ojcze - Zwrócił się wpierw do cicerone - Nie zwykłem moi drodzy przemawiać. Zazwyczaj zapowiadałem gości, a jak wiecie są to dość krótkie i proste zdania. Przeżyłem ich wszystkich. Całą rodzinę. To przy mnie wychowywali się obaj młodzi Brassardowie. Los ich nie szczędził. Mieli fortunę, ale nie dała ona im szczęścia. Mimo wszystko, i ojciec America i on sam zawsze starali się działać na rzecz naszej społeczności. Zresztą, ten którego dziś chowamy tu w ziemi, zginął wioząc rzeczy naszych rzemieślników na handel. Zapamiętajmy go dobrze. Był to dobry chłopak, choć mało kto go dobrze znał…
Starcowi zakręciła się łza w oku. Trudno ocenić co jeszcze być może chciał powiedzieć, gdyż się zawahał i nastała dłuższa cisza. Młodszy służący, pan Jeremie pokiwał ze zrozumieniem głową i wręczył Thomasowi kwiat. Ten rzucił go na trumnę i ustąpił kilka kroków. Kilka osób również wykonało tę czynność.
Wyglądało na to, że spotkanie się skończyło…


- Jeszcze zapraszamy do domu Brassardów na skromną stypę! - Wykrzyczał Seyers do rozchodzącej się powoli gromady ludzi. Płaczki poocierały zły, kilka osób rzuciło parę polnych kwiatów.
Milet spojrzał znacząco swoimi czerwonymi oczami na cicerone, czy już zasypywać. Diego też stał z łopatą nieopodal.

- Żegnaj, bracie - odezwał się wreszcie Theseus, spoglądając na trumnę. - Wspomnij o swoich bliskich oraz sąsiadach, kiedy staniesz przed progiem Jego Domu. - Po tych słowach skinął głową do Mileta oraz Diego, by zakopali trumnę w ziemi.


Trouve uścisnął dłoń Thomasa i Seyersa, poklepał i powiedział kilka słów, gdy ju ż tylko kilka osób stało nad grobem. Podszedł po tym do Theseusa.
- Witam szanownego ojca. Szkoda, że pogrzeb, nie?
- Pierwsze nabożeństwo, a zaraz po tym pierwszy pogrzeb. Pan poddaje nas wszystkich próbie - odparł Theseus i skinął głową do kobolda.
- Witam, pana Trouve. W czym mogę służyć?
- Już dawno chciałem porozmawiać na temat naszej sprawy i jak idą postępy. Czy notatki szeryfa się przydały… Ale zważywszy na okoliczności, są ważniejsze sprawy - Kobold westchnął i spojrzał na Thomasa, któremu niektórzy składali kondolencje - Czy teraz spotykamy się w świątyni, czy idzie pan na stypę, cicerone?
- Mój obowiązek względem zmarłego Brassarda się zakończył. Resztę zostawiam jego bliskim i znajomym. - Theseus podrapał brodę w zamyśleniu. - Jeśli chce pan porozmawiać, możemy przejść do świątyni - przytaknął.
- Bardzo dobrze - Uśmiechnął się sekretarz - Będziemy mogli wreszcie porozmawiać i napić się w spokoju. Zapewne niebawem przybędą pozostali. Pozwoliłem sobie również zaprosić młodego pana Martina, który dziś zjechał do Szuwarów z oddziałem milicji.
Rajca nie ukrywał zadowolenia z tego faktu.
W dali przeprosił kogoś stary służący Brassardów i wolno podszedł do Theseusa.
- Dziękuję za te słowa. Myślę, że rodzina Brassardów byłaby zadowolona z tak skromnej uroczystości… Ojciec nie idzie na stypę z nami? - Zapytał starzec nadstawiając ucha.
Cicerone pokręcił tylko głową.
- Przykro mi, ale muszę zająć się innymi obowiązkami. Przygotuję jednak intencję na następnym nabożeństwie za duszę zmarłego
- Dziękuję sir - Pokiwał starzec ze zrozumieniem - Chciałbym jednak spotkać się z ojcem, jeśli czas ojcu pozwoli. Może…?- Thomas spauzował by zostawić miejsce dla propozycji duchownego.
- Dzisiaj po obiedzie? - dokończył Theseus.
- Wyśmienicie… Panie Trouve, ojcze Glaive - Kiwnął głową staruszek, uchylił czapkę na pożegnanie i się oddalił.

Kapłan odprowadził Thomasa wzrokiem i ponownie zerknął na kobolda.
- Idziemy? - zapytał, wyciągając rękę w stronę świątyni.
- Tak. Na nas już czas - sekretarz spojrzał na wypełniający się po brzegi piachem grób America. Millet i Diego kończyli powoli wiosłować łopatami - Chodźmy.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 14-04-2017, 22:08   #225
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Adrien Mosse wolał zawsze działać niż słuchać trudnych wykładów osób zazwyczaj mądrzejszych od siebie. Stanął zatem bardzo chętnie na czatach. Gwizdać umiał donośnie a i to, że ściskał w ręku siekierę nikomu nie wydawało się podejrzane. Stanął więc przed wejściem do świątyni i udawał, że odpoczywa.
Tymczasem w środku zebrało się już kilka osób. Spotkanie nie było wezwaniem na odsłuchanie jakiś skreślonych pospiesznie przemów. Każdy mógł powiedzieć co mu w sercu gra.

- Proszę za mną - odezwał się Theseus, prowadząc drużynę spiskowców za sobą. Przemierzyli korytarz plebanii i skierowali się prosto na kręte schody prowadzące na piętro. Po krótkim wysiłku nieomylnie znaleźli się poziom wyżej. Tam zaś ruszyli korytarzem w lewo, mijając znajdujące się bliżej archiwum. Cicerone zatrzymał się po paru krokach i skręcił prawo, stając pod jednymi drzwiami. Znajdowali się pod pokojem dziennym.
- Zapraszam - zagaił kapłan, otwierając drzwi i wchodząc pierwszy do środka.


Komnata była przestronna i najwidoczniej niedawno posprzątana. Wysokie okna na jednej ze ścian wpuszczały do środka dużo światła. Po prawej od drzwi znajdował się skromny kominek. Przy nim kilka polan oraz wiszący na wieszaku pogrzebacz. W centrum pokoju stał obszerny stół z kompletem krzeseł, przy którym bez trudu mogło zasiąść dziesięciu mężczyzn. Bardziej po lewo z kolei znajdowało się kilka prostych, acz kunsztownie zbitych regałów, na których poukładane były książki ale także porcelanowa zastawa stołowa w motywy kwiatów. Nie zabrakło tu także wygodnej kanapy obitej ciemnobrązową skórą. Całość uwieńczał żelazny żyrandol świecznikowy podwieszany nad stołem.

Ojciec Glaive przystanął za drzwiami, przytrzymując je dla wszystkich zaproszonych i pokornie czekając, aż ostatni z nich znajdzie się w pomieszczeniu.

Weszli: sekretarz Trouve, piekarz Rusty, Remi, Chloe, Eldritch i kościelny Diego. Jan Wiklina został po drugiej stronie drzwi na wszelki wypadek. Zaszurały krzesła i wkrótce każdy zajął jakieś miejsce.
- Może ja zacznę - zaproponował Jean-Chritophe - Nie mieliśmy okazji porozmawiać w nocy i stąd to spotkanie zapewne. Bardzo dziękuję wszystkim. Jak widzę, nie ma naszego Rodolphe. Mam nadzieję, że to się zmieni, ale z tego co widziałem, ma on pełne ręce roboty. Jak widać, do miasta powrócił Remi, którego wysłaliśmy parę dni temu by zajął się problemem na drodze do Bełtów. Z tego co mi wiadomo, udało mu się to zdanie w pełni wykonać. Nim nam to opowie, a co z chęcią wysłuchamy, chcę jeszcze dodać… że te nasza spotkania… nie są oczywiście oficjalne.. Ale w pewien sposób traktuję je jako wiążące dla jedynego przedstawiciela władzy w naszych Szuwarach, którym jestem ja. Nie ma na to formuły w naszym kodeksie…
Kobold spojrzał po twarzach zebranych. Choć zawsze był marudny i stronił od ludzi i choć bardziej interesowały go księgi i paragrafy, tak teraz zdał sobie sprawę, że całkiem ufa tym ludziom. Że zawsze w zasadzie mógł na nich polegać.. Że zawsze okazywali serce..
- [i]Trzeba nam wystawić kontrkandydata. I to jest jedna ze spraw, którymi musimy się zająć. Pani Poulin nie może być jedyną kandydatką na stanowisko mera, moi drodzy… Drugą zaś sprawą, jest, że musimy wiedzieć o tym co dzieje się w naszych Szuwarach jak najwięcej. Do tej pory chyba sporo nam umykało… Powinniśmy podzielić się wszystkim tym, co udało nam się zaobserwować ostatnio lub dowiedzieć. Jesteśmy wśród swoich.
Podparł się i usiadł na krześle. Nogi mu zwisały śmiesznie gdyż nie sięgał nimi ziemi.

Gosposia nim pojawiła się w salonie, osobiście poprosiła Laurę by przestrzegła dzieciaki, żeby w razie przybycia "obcych" do świątyni od razu mówiły to opiekunce, a ta miała natychmiast przyjść z tym do niej. Chloe zajęła miejsce przy oknie, gdzie na wysokości kominka oparła się o ciężko opadającą z karnisza kotarę. Na tą chwilę ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i w milczeniu panna Vergest jedynie przyglądała się mówiącym.

Widząc, że zebrani trawili to co powiedział, rajca zwrócił się do Remiego.
- Może zdasz nam tymczasem raport z wydarzeń? Gdzie jest rzeźniczka Hoe i co to za nowe twarze z tobą przyjechały?
Remi wyprostował się na siedzeniu. Po wizycie w domu czuł się bardziej wypoczęty. Może nie gotowy do aktywnego udziału w ruchu spiskowym, ale przynajmniej do wysłuchania postanowień.
- Radna Hoe postanowiła wyruszyć do Bełtów z gnollami, by odebrać nagrodę za bandytów - zaczął od najważniejszego.
- Jeśli zaś chodzi o nowo przybyłych, to panią Pężyrkę i pana Gasparda spotkaliśmy podczas podejścia pod farmę rabusiów. Z tego co mówili wynika, że Gaspard został pojmany przez Miętosiów, ale zdołał zbiec. Spotkał panią Pężyrkę, po czym wrócili w okolice siedziby bandytów, by odzyskać zagrabiony dobytek. Gruby mnich natomiast był więźniem Miętosiów i odbiliśmy go podczas szturmu - powiedział, starając się jak najlepiej nakreślić obecnym sytuację.
- Zdano część wyposażenia do Arsenału? Chciałbym przypomnieć wszystkim, że obecni szeryfowie z Chlupocic chcą się tam zakwaterować. Jak stoicie z bronią, prochem i amunicją, panie Remi? Bo oni jak tam wejdą, to wszystko przejmą... - Powiedział rajca.
Martin zastanawiał się chwilę.
- Z prochem całkiem nieźle. Jest też chyba rusznica i arkebuz. Trzeba by jednak zdobyć amunicję. Wybaczcie, że nie mogę przynieść lepszych wiadomości, ale nie spodziewałem się zastać tu takiej sytuacji - powiedział Remi, wzruszając lekko ramionami.
- Jeśli już mówimy o uzbrojeniu, muszę dodać, że krasnoludzica, która przybyła do miasteczka, zna się na ładunkach wybuchowych. Zapewne będzie potrzebowała paru dni na ich wytworzenie, ale myślę, że jest to coś o czym warto pamiętać - dodał, po krótkim milczeniu

Eldritch pokiwał głową. Grunt, że wrócili. To dawało im jakieś szanse. Nikłe, ale lepsze takie niż inne.
- W gestii amunicji to zawsze możemy nabić grubo broń pensami, lub jakowe przetopić na amunicję. - zauważył po czym wzruszył ramionami - Alternatywnie możemy użyć kamieni, ale ja się nie znam na broni.
Uśmiechnął się tutaj szeroko. Ot, węszył zysk.

- Jeśli znajdą się pieniądze to mogę wyprawić taką imprezę, że ta Poulin zblednie i odejdzie w niepamięć. Co prawda przydałyby się również zapasy jadła… To co się dało, już zakupiłem u Zbażynów, ale dość monotonne to zakupy i skromne były. Wszak już wiosna jest. Mogę część pokryć wstępnie z własnych funduszy, ale rozumieją państwo… to czyste interesy są i nie można mnie winić za dbałość o to by Kocur żył i miał się dobrze. Rozumiem, że nie dogadujecie się z Chlupocicami i macie wobec nich désir de mort, ale muszę dbać o interes który mi powierzono… Mogę co najwyżej zrezygnować z mojej marży. Oczywiście, jeśli znajdzie się “co łaska” to to nie pogardzę.

- Dlaczego Pani Poulin nie może być jedyną kandydatką? - zapytał tylko Theseus, opierając się przedramionami o stół i spoglądając po twarzach zebranych.
- Bardzo bym chciał by okazało się to tylko czystą nadwrażliwością, ale sam Rodolphe potwierdził, że pani Poulin może być w zmowie z Chlupocicami - Odpowiedział Jean-Christophe.
- Jako jedyna kandydatka, prawdopodobnie zajęłaby wtedy miejsce mera, a nie od dziś wiadomo, że Chlupocicom na Szuwarach zależy tak jak świni na czystości. Co to zresztą za Rada, z jedną osobą w składzie… Poza tym, to wdowa, która do tej pory żyła z wynajmu garncarni… Ile wyłożyła na tę imprezę w sobotę, panie Eldritch?
 
__________________
Hmmm?
Kostka jest offline  
Stary 14-04-2017, 22:11   #226
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Trzysta szylingów. - odpowiedział zapytany - Na obronę tezy, że Poulin jest marionetką mogę powiedzieć, że opłaciła nocleg gońcowi który dziś z rana zdawał raport tym zbirom.

- Sami panowie widzą, że nie jest to suma, którą samotna kobieta może roztrwonić w jeden wieczór bez znacznego wsparcia… - Pan Trouve rozłożył ręce, a później zwrócił się do bartnika:
- Sprawy milicji poruszymy jeszcze dzisiaj. Trzeba dać kwatery tym nowym osobom, chyba no i rozliczyć się z panem Rodolphe… Ja, ze swojej strony, mogę podzielić się tym, że dziś mnie odwiedziła ta nasza nowa milicja. Sądząc po wypowiedziach tego ich sierżanta od siedmiu boleści, wykorzystają swoją przewagę by wpłynąć na wybory.
Trouve pogładził brodę i westchnął.
- Zatem…Czy ktoś ma jakiś pomysł?

- Będzie trzeba wystawić kandydata, który przede wszystkim nie da się zastraszyć ludziom z Chlupocic - odezwała się w końcu gosposia, która do tej pory zerkała przez okno na dziedziniec przed świątynią. - A zarazem wie jak wygląda polityka. Macie tu kogoś takiego? - zapytała rzeczowo Chloe spoglądając pytająco na Jean-Christophe'a
- Hmm… - Rajca spojrzał na Martina - Remi nie ma doświadczenia, ale sądząc po ostatnich dokonaniach, jego popularność pewnie wzrośnie…
- Nie zapominajmy też - wtrąciła się znów panna Vergest. - Że Mer nie musi być alfą i omegą z każdego tematu - stwierdziła spoglądając na Remiego. - Ważne jest to jacy ludzie stoją za nim i mu doradzają. W żadnym wypadku nie może być tak, żeby z podejmowaniem decyzji pozostawał osamotniony. Musi być popularny, żeby móc wygrać wybory. Te które nas czekają zapewne będą trudne, bo Chlupocice nie cofną się nawet od przekupstwa i nie sądzę, że specjalnie się z tym będą też kryć.

Martin przysłuchiwał się wymianie zdań z zainteresowaniem. Mimo chwili rozmowy z piekarzem i Radnym, wciąż nie miał kompletnej wiedzy na temat wydarzeń w Szuwarach i dlatego na razie powstrzymywał się od wypowiedzi. Jednak kierunek, który nagle obrała rozmowa zdecydowanie mu się nie spodobał. Remi posłał krótkie spojrzenie dziewczynie, która zdaje się była gosposią cicerone. Dziwił nieco fakt, że dopuszczono ją do obrad. I jak na typową gosposię wydawała się całkiem zorientowana w temacie. Chociaż… To jednak pierwsza w Szuwarach pomocnica duchownego ze stolicy. Może tam wszystkie takie obeznane.

Remi powoli podniósł się z siedzenia.
- Przykro mi, ale nie jestem dobrym kandydatem na mera. Jednak skoro motywy pani Poulin, są tak niepewne chętnie udzielę poparcia naszemu kandydatowi.
Trouve pokiwał głową smutno, jakby się tego spodziewał.
- Trzeba nam zatem wytypować kandydatów i przemyśleć kampanię. Z tego co mi się wydaje, Chlupocicom będzie zależało na czasie… Jeśli Poulin ma mocną pozycję, to zawsze możemy jej zagrozić mniejszością zauszników w Radzie…
Remi uspokojony klapnął na miejsce.

Gosposia miała niezadowoloną minę widząc, że nikt nie kwapi się kandydować na stanowisko Mera, czy choćby radnego. Zastanawiało ją tylko co było powodem: strach przed ludźmi z Chlupocic, niechęć do stanowiska wymagającego podejmowania decyzji, czy jeszcze coś innego?
- Nie musimy już teraz podejmować jakichkolwiek wiążących decyzji w sprawie wyborów. To jest odpowiedzialne stanowisko, więc może niech każdy się z tą myślą prześpi, pomyśli nad własną kandydaturą czy wskazaniem kogoś, by następnie na kolejnym spotkaniu, na przykład jutro wieczorem, przejść do konkretów - zaproponowała Chloe, a jej spojrzenie było utkwione na Remim.

Theseus przysłuchiwał się wszystkiemu w milczeniu. Przytaknął jednak słowom Chloe i jeszcze raz powiódł wzrokiem po zgromadzonych.
- Myślę, że najpierw chciałbym porozmawiać z panią Poulin. Nie będę ukrywał, że nie jestem zwolennikiem takiego działania w ukryciu. Pan zesłał nam światło, byśmy w nim żyli i się poruszali. Dlatego zanim podejmę decyzję, chcę poznać wszystkie punkty widzenia.

- Bez zachowania należytej dyskrecji, prawdopodobnie się już nie da, ojcze Theseusie - Kobold popatrzył na duchownego ze zdziwieniem za tę deklarację uczciwości - W nocy, po kryjomu, wspólnie podwędziliśmy Kamiennego Strażnika, chciałem przypomnieć… Ale może taka uczciwa rozmowa wniesie nam też więcej informacji. Tylko nie za uczciwa , na rany…
Trouve ugryzł się w język i po chwili przemówił bardziej spokojnym tonem.
- Rzeczywiście. W końcu ojciec Theseus nie jest kojarzony jeszcze z dawną Radą. Może być traktowany jako potencjalny sojusznik… przez.. Chlupocie… Tak czy siak, chciałbym byśmy więcej wiedzieli o tym, co dzieje się w mieście. A nie uda się to bez wspólnego działania. Rozumiem pewne opory tych, którzy są w miasteczku nowi, ale reszta powinna to rozumieć… Tak więc miejcie oczy i uszy otwarte.
Sekretarz spojrzał po pustym stole szukając oczami choćby kubka wody. Ponieważ go nie było, odchrząknął i zamlaskał.
- Nie musimy wystawiać kandydatów z obecnych tutaj osób. Namówmy tych, których uważamy za godnych tych stanowisk. Tymczasem działajcie i spotkamy się pojutrze, wieczorem tutaj, hmm? No i ktoś mógłby mieć oko na szeryfów...

- W takim razie porozmawiam z nią - odparł Theseus. - I bez obaw, panie Trouve. Nic, co było tu poruszane nie opuści tego pokoju. Nie jest mym zamiarem działać na czyjąś niekorzyść. Po prostu chcę mieć jak najjaśniejszą sytuację - skwitował kapłan.

- Sam pomyślę, kto z mieszkańców nadawałby się jeszcze na to stanowisko. Tymczasem ten pokój jest do naszej dyspozycji.
- Wyśmienicie - Skwitował kobold - Może przy następnym spotkaniu uda nam się wymienić bardziej wszystkim tym co wiemy. Na razie musimy chyba wszyscy udać się już do swoich obowiązków.
Sekretarz rozejrzał się po sali a następnie po twarzach zebranych osób.
- Niech ktoś przekaże panu Rodolphowi to, co tu ustaliliśmy. Biedaczysko, pewnie utknęło z pańskimi ludźmi, panie Martin…
- Ja mogę to zrobić, bo i tak mam jedną sprawę do pana Trottiera - zaoferowała Chloe.

I tak zebranie dobiegło końca i każdy mógł udać się do swoich spraw. Zaszurały krzesła, zaskrzypiały drzwi i pojedynczo, próbując nie zwrócić na siebie zbytnio uwagi, spiskowcy rozpoczęli opuszczać świątynię.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 14-04-2017, 22:21   #227
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Do sieni wbiegł z impetem młody Zdzich potrącając panią Girard, która właśnie niosła misę z brudną wodą. Prawie ślizgiem wjechał do sali chorych z wrzaskiem na ustach.
- Panie Rodolphe! Panie Rodolphe! - Próbował się zorientować, gdzie jest znachor.
Zielarz właśnie odklejał stary bandaż z nogi jakiegoś biedaka i zaskoczony szarpnął materiał, co skutkowało okrzykiem bólu pacjenta. Rozejrzał się, dostrzegł Zdzicha. Najpierw dokończył pracę z bandażem, potem wstał i przywitał się:
- Dzień dobry, Zdzichu. Co się dzieje?
- Szybko! We młynie! Wypadek się zdarzył - ziajał młody chłopak - Józef… Leży i niedycha…
Rodolphe chciał przekląć, co zdarzało mu się ostatnio zbyt często, jednak słowa przełknął, gdy zrywał się do szybkiego marszu w stronę farmy.
- Wiecie, co macie robić, prawda? - rzucił na odchodnym do Simone i Pężyrki, wyprzedzając Zdzicha i rozpoczynając szybki bieg, po drodze łapiąc jeszcze torbę z narzędziami i lekami.
Simone kiwnęła głową oszołomiona tymi wieściami.
- Coś wziąć?! - Wrzasnął Zdzich próbując coś na szybko pomóc.
- Weź bandaże i maść ze stołu - rzucił przez ramię, nie zatrzymując się, zielarz.

I popędzili przez miasteczko nie zatrzymując się pod drodze nigdzie ani nie bacząc na zaczepki. Młyn jak zwykle przywitał Rodolphe przyjemnym chłodem od rzeki i terkotem jego skomplikowanych mechanizmów. Od razu jednak można było dostrzec, że koło stało w miejscu, uniesione nad taflą spiętrzonej wody.
- Łolaboga! Rodoplhe! - W drzwiach stała stara Genowefa i zanosiła się od płaczu - Józef nie żyje!
- Gdzie on jest, co się stało - zadał dwa pytania całkiem pozbawione akcentu. Możliwe, że dało się go jeszcze uratować. Oby.
- Leży na górnym pokładzie w warsztacie. Nie mogłam go upilnować. Ciągle do roboty chodził, mimo że chory był!
Rodolphe ruszył we wskazane miejsce, domagając się po drodze wyjaśnień, co się stało, jaki wypadek.
Genowefa nie nadążała za szybkim tempem znachora, ale zdążył się on dowiedzieć, że stary młynarz od jakiegoś czasu chorował. Głównie męczyła go gorączka. Od kilku dni angażował się w pracę przy reperacji młyna z cieślą Poulem.
Teraz, kiedy wrócił jego syn i pogadali sobie w warsztacie, jego słabe serce chyba nie wytrzymało.
- Kłócili się bardzo! - Krzyknęła stara baba przekrzykując koła zębate.


Gdy Trottier wszedł do izby od razu spostrzegł na ziemi leżącego mężczyznę. Klękał nad nim Poul Breget a w kącie stał najstarszy syn Zbażynów, Zenon.
Rodolphe od razu dopadł leżącego, zbadał puls i oddech na metalowej klamrze swojego paska. Szczęśliwie stary Zbażyn zdradzał oznaki życia.
- Odsuń się - rzucił Poulowi i zaczął przeglądać torbę w poszukiwaniu potrzebnych przedmiotów, zastanawiając się również, cóż może obecnie zrobić.
- Tatko znieruchomiał, bełkotał coś przez chwilę, a potem pół twarzy mu się zmieniło i padł na ziemię jak długi… - nerwowo zaczął nawijać syn. Znachor znając się trochę na ludziach, wyczuł w tonie Zenona lekkie poczucie winy.
Udar. Bardzo niedobrze. Bardzo, bardzo niedobrze. Rodolphe kazał przynieść Zenonowi wrzątku w garnku i kubek. Niech coś robi, nie przeszkadza i nie czuje się winny. Praca pomaga zająć myśli, a biedak i tak był w kiepskiej kondycji psychicznej. Potem spróbował nawiązać kontakt ze starym rolnikiem. Może chociaż ruszał oczami, może potrafił zacisnąć dłoń. Cokolwiek.
W tym momencie zatrzeszczała podłoga i do warsztatu weszła stara Genowefa prowadzona przez Zdzicha.
- Olaboga.. Rodolphe.. co z nim będzie? Co z moim mężem?
- Żyje, ciężko - odpowiedział krótko i wrócił do pracy.
Dziadek uchylił powiekę lekko, oczami przewrócił i choć włożył w uścisk dłoni całą siłę, to był to dziwny, niekontrolowany do końca, grabiasty chwyt. Usta wypluły z siebie ciągnącą się ślinę, która pociekła po brodzie…
Przytomny, w miarę przynajmniej. Dobrze. Rodolphe przewrócił Zbażyna na bok, żeby się nie krztusił, i spojrzał krytycznie na Zdzicha.
- A ty co tu stoisz? Leć po pijawki! Są w słoju po lewej stronie w spiżarni. Biegiem! - Niech młody też coś robi, a przy okazji się przydadzą.
Ojciec kiedyś mu opowiadał, że udar spowodowany jest jakoby przez grudkę krwi, która zatyka naczynie. Podobno jego mentor odkrył coś takiego w rozciętej głowie nieboszczyka. Ileż by Rodolphe dał za ciało do sekcji…
Zaczął mówić do młynarza, że miał zły sen, że zaniemógł chorobą, ale to nic złego. Żeby ruszał palcami na znak, że rozumie. Ciągle podtrzymując kontakt z pacjentem, zielarz szukał w torbie specyfików na rozrzedzenie krwi oraz czegoś paskudnie pachnącego, żeby podstawić mu pod nos. Najlepiej byłoby gdyby miał przy sobie sole cucące, a nuż są w torbie.
Dodatkowy zestaw lekarski, który był już niekompletny i miał zaledwie kilka maści i syropów, dostarczył prawie pustą fiolkę z resztką środka trzeźwiejącego. Za mało by dziadka postawić na nogi, ale wystarczająco by podtrzymać z nim kontakt. Wyglądało na to, że wylew się dokonał i że Zbażyn może mieć problemy z mówieniem.
- I co z tatkiem?! Co dalej?! - Zenon pokazał się na górze po tym jak wstawił wodę. Hałas pracującego młyna nie pomagał w rozmowach. Trzeba było krzyczeć głośno.
- Jak będzie miał szczęście, a wy się uspokoicie, to będzie dobrze. Więc dajcie mu spokój, albo wyjdźcie - dodał szeptem.
Rodolphe czekał na pijawki, które przystawi staremu przy wątrobie, na wrzątek, w którym zaparzy trochę kory wierzby, na rozrzedzenie krwi. Oprócz tego mógł jedynie siedzieć przy starym Zbażynie, uspokajać go i pilnować, by był przytomny. Walkę ze śmiercią, prócz tej drobnej pomocy, będzie musiał stoczyć sam.

***

W końcu udało się opanować sytuację i Rodolphe mógł zostawić Zbażyna w łóżku pod opieką rodziny. Lecz zamiast odpocząć, ruszył do domu, by zobaczyć jak dają sobie radę ranni.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 14-04-2017, 22:46   #228
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Z wizytą w Urzędzie

Gabinet pana Trouve wyglądał jak skład makulatury. Wszędzie panoszyły się księgi, mapy i rachunki. Nie było nawet gdzie usiąść.
Na biurku zadzwoniła sakiewka, która rymsnęła o blat.
- 136 szylingów i 50 pensów dla pana Trottier za leczenie. Tyle mi wyszło mniej więcej. Pewnie ta kwota wzrośnie jeśli dłużej u niego będą leżeć chorzy. Dobrze jakby ten mnich się.. leczył szybciej. Jego wyżywienie może kosztować fortunę...
Kobold podrapał się w siwą grzywę.
- Naprawdę nie wiem co z nim robić…. Panie Remi. Zdał pan sprzęt? - Zapytał starzec podnosząc głowę i patrząc na bartnika. Powinni mu towarzyszyć krasnoludka i niejaki Gaspard, ale Remi Martin stawił się w urzędzie tylko z najwierniejszym druhem i niemową - orkiem Gauthierem Verninac’em
Remi krótko skinął głową w odpowiedzi na pytanie.
- Koszty leczenia planuję pokryć z pieniędzy znalezionych na farmie. Reszta funduszy… Chciałem wpłacić je do budżetu miasta, ale w obecnej sytuacji myślę, że lepiej posłużą się naszej sprawie - bartnik spojrzał na kobolda, chcąc poznać jego zdanie.
- Bardzo dobrze. Nasza miejska księgowość jest prowadzona dość drobiazgowo, więc póki nie wpłacimy tych pieniędzy, to rzeczywiście mogą one się przydać. Dużo tego jest?
Remi potarł nos, próbując sobie przypomnieć szczegóły.
- Całkiem ładna sumka. Jednak skoro już przy księgowości jesteśmy, można by wpłacić do kasy część kapitału dla przykrywki. Tak, żeby się nie dziwiono, że bez niczego wracamy.

- Można tak zrobić. Proszę, niech pan dorzuci każdemu z milicjantów po 10 szylingów nagrody za sam udział. Jest to suma od miasta w podziękowaniu… i.. chciałem zapytać pana o tych nowych. Mężczyznę i krasnoludzką kobietę.
Trouve otworzył szufladę, gdzie zabrzęczały najróżniejsze klucze.
- Mamy im wynająć pokoje w “Burym Kocurze”, czy oddać któreś z mieszkań? A może wynająć chałupę?
Martin zamruczał niezadowolony. Mimo wiadomości, oboje nie stawili się na spotkaniu. Bartnik nie miał pojęcia, którą opcję by wybrali.
- Wspominali coś, że posady szukają. Myślę, że w Szuwarach jakąś robotę znajdą, więc i stałe lokum, by potrzebowali - oświadczył w końcu Remi.
- Mogę dać mieszkanie po Lortier’ach w tej ruinie na południu miasta, albo chatkę myśliwego. Dziś spędził tam noc pan Eldritch, który ukrywa się przed szeryfami.
Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie. Jeden nie wiedział co odpowiedzieć, drugi, który klucz podać. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwało pukanie.
Do gabinetu zajrzała pani Pascal.
- Mam pilną sprawę panie Trouve. Chodzi o Vince’a.
- A.. tak - Kiwnął głową sekretarz. Widocznie spodziewał się tej wizyty. Pogrzebał w szufladzie ręką i podał Remiemu dwa klucze.


- Pierwszy jest od chatki Redgara Fresnel’a. Pewnie tam nieporządek, ale zawsze lepiej niż w mieszkaniu po małżeństwie Lortie. Miałem tam wysłać pewną młodą damę, która również szukała pracy… jak ona miała?
Trouve wyjrzał zza biurka na pannę Pascal.
- Sophie, sir.
- Ano.. Sophie. Ale jakoś się nie złożyło. Niech spróbują tam ogarnąć rzeczy. Nad kosztami jeszcze się pomyśli. Niech do mnie przyjdą.. jak czas im pozwoli…
Bartnik skrzywił się lekko na ten przytyk. Nie on był winny nieobecności Pężyrki i Gasparda, ale jednak on sprowadził ich do miasteczka i chciałby, żeby stali się częścią społeczeństwa Szuwarów. Remi już zbierał się do wyjścia, kiedy nagle przypomniał sobie o nurtującej go kwestii. Przystanął i obejrzał się na Radnego.
- [i]A właśnie. Czy śledztwo w sprawie maga się ruszyło ? - zapytał.
- Obawiam się, że nie. Ani trochę. By nie siać zamętu, poprosiłem o zbadanie ostatnich, dziwnych wydarzeń ojca Theseusa i towarzyszącą mu pannę Chloe. Przekazałem również notatki szeryfa Manhattana.
Kobold zeskoczył z krzesła i przemaszerował do czekającej w drzwiach dziewczyny.
- Do tej pory nie zdali żadnego raportu, ani nie podzielili się jakimikolwiek informacjami w tej kwestii. Zakładam, że nie dowiedzieli się niczego znaczącego…
Starzec chwycił pannę Pascal za dłoń i poklepał z uśmiechem.
- Proszę na mnie zaczekać u siebie, dobrze?
Dziewczyna dygnęła, posłała ciepłe spojrzenie Remiemu i wyszła.

Martin skoncentrował się na sekretarzu. Gdzieś po głowie kołatało mu się, że miał mu o czymś powiedzieć. Ale o co mogło chodzić? Raport zdany, milicja w domu. Właśnie! Milicja.
- Zajęte ma pan popołudnie ? Bo widzi pan, chciałbym aby wybrał się pan ze mną w odwiedziny do naszego kowala.
- Do kowala? - Zmarszczył brwi Jean-Christophe.
- Ta. Nie zdążyłem nikogo o tym powiadomić przed wyjazdem, ale kiedy składałem mu propozycję udziału w naszej wyprawie, za róg miał założony kwiatek - zakomunikował Martin i zanim Radny zdążył mu przerwać, kontynuował. - Zazwyczaj nie zwracam uwagi na takie rzeczy, ale ten zapadł mi w pamięć, bo taki sam widziałem w chacie łowczego. Tuż po jego zniknięciu - tu bartnik przerwał na chwilę, by rozmówca mógł przetrawić informacje.
- [i]Poza tym pan Armand mimo deklaracji nie stawił się na zbiórce. Gdyby wszyscy tak postąpili nie miałbym oddziału - powiedział, kiwając głową w stronę swego zielonego towarzysza.
- Pan Platier zwykł zachowywać się a’społecznie dość często. Tolerujemy tu te jego dziwności, ze względu na to, że jest jedynym naszym kowalem. Rozumiem, że moja obecność miałaby w czymś pomóc, tak? - Zapytał sekretarz.
- Jakby nie patrzeć, jest pan tu jedynym przedstawicielem prawa - zauważył Remi.
Kobold kiwnął głową.
- O której pan tam chce się udać? I czego się pan spodziewa, panie Martin?
Martin zastanawiał się przez chwilę.
- [i]Potrzebuję trochę czasu, by rozliczyć się z byłym merem, o ile zastanę go w domu i aby rozdać tę premię. Potem nie mam żadnych szczególnych planów. Nie ukrywam, że sama niesubordynacja kowala niezbyt mi przeszkadza. Taki już jego urok. Znam jednak dziwne jego zwyczaje i jest to jakiś pretekst do odwiedzin. Najbardziej interesuje mnie jednak kwestia tego dziwnego kwiatu - wyjaśnił.
- Rozumiem. Możemy się tam udać po południu, gdy będziemy pewni, że Armand zjadł już swój obiad. Co pan na to?
Remi uśmiechnął się blado.
- Brzmi świetnie. Skoro to wszystko, to nie będziemy zabierali panu więcej czasu - Bartnik zerknął na orka.
Ten zamachał rękami próbując się porozumieć, ale bez Patrica, jako tłumacza było to prawie niemożliwe.
- Dziękuję za te odwiedziny - Uśmiechnął się Trouve i też odmachał do orka.
Remi ruszył do wyjścia, pobrzękując otrzymanymi kluczami i myśląc już o kolejnych sprawach. Oby Trottier był już w domu. Martin miał też nadzieję, że Gaspard i Prężynka mieli dobry powód, by opuścić spotkanie. W końcu mieszkanie państwa Lotier też czekało na lokatorów.
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 14-04-2017 o 22:50.
Kostka jest offline  
Stary 14-04-2017, 22:55   #229
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Pod domem Trottier’a zrobiło się jakby luźniej. Wozy uprzątnięto, a i tłum się rozszedł już dawno. W sali dla chorych zostało już tylko kilka osób. Na widok znachora, dobrze zbudowany krasnolud zerwał się na nogi.
Rodolphe starał się nie zataczać, był wyczerpany i smutny. Jego przyjaciel Zbażyn będzie prawdopodobnie kaleką, jeżeli przeżyje, od samego rana pracował w pocie czoła w najgorszych możliwych warunkach - stresie, brudzie i ze śmiercią przyglądającą mu się przez ramię, czy aby dobrze zszywa ranę. Więc, pomimo tego, że starał się wyglądać na przytomnego i pewnego siebie, nie dostrzegł owego obywatela niższego wzrostu.
Izba była czystsza niż w momencie gdy ją opuszczał. Przy jednym z łóżek siedziała cicho wdowa Girard, która nie zostawiła tych chorych. Pewnie razem z Pężyrką pomagały tym ludziom…

- Pan Remi Martin pyta o rachunek za leczenie, panie Rodolphe - Powiedział Florent.
Rodolphe uśmiechnął się do siebie, spoglądając na kobiety. Nie spodziewał się, że wykonają tak dobrą robotę. I przez tak długi czas, nieopłacone, bez przymusu. Były teraz piękne. Po prostu piękne. Z rozmyślań wyrwał go Florent.
- Co? Ach… Sądzę, że powinni zapłacić tyle, na ile ich stać. I tyle, ile uważają za słuszne. Niestety ratowanie potrzebujących nie ma określonej ceny i będę to robił nawet wtedy, gdy nie otrzymam za to miedziaka. Przekaż, proszę, panu Martinowi, że nie mogę podać mu dokładnej ceny.
Florent nie polemizował ze znachorem. Kiwnął głową i wyszedł z chaty. W sali został śpiący Grégoire oraz mnich i nieprzytomna Rogbuta.
- Tego Quentina zabrał brat do domu. Chyba z nim nawet lepiej - Powiedziała Simone i chwyciła chustę by zarzucić ją sobie na plecy - Pan Tourneur poszedł do siebie. Powiedział, że się zgłosi, ale swoje rany bardzo lekceważył… Ja muszę iść już.
Kobieta podeszła do drzwi, ale nim wyszła obróciła się jeszcze i zapytała.
- Co z panem Zbażynem?
- Dziękuję ci bardzo za pomoc. Nie dałbym rady jeszcze do pana Zbażyna zajść, gdyby nie ty. A sam Józef żyje, jednak nie wiem czy zobaczy jutrzejszy dzień. Mam nadzieję, że tak.
Simone zwiesiła głowę i zacisnęła wargi.
- To przykre.. Mam nadzieję jednak, że mu się polepszy. Będę się o to modlić. Tymczasem idę, panie Rodolphe. Muszę obiad zrobić córce…
Kobieta podniosła głowę i nim wyszła, spojrzała na znachora.
- Dziękuję również. Gdyby pan mnie potrzebował, prosze dać znać.
Rodolphe czuł od kobiety autentyczną szczerość. Widocznie doceniała pomoc Rodolphe i to, że jej zaufał. Niewiele osób to robiło odkąd zamieszkała ze swoim szwagrem. A tymbardziej po zebraniu ostatniej rady.
- Pewnie się odezwę - pożegnał się Rodolphe i poszedł zrobić obchód rannych. Poprawił co mógł i ruszył na spotkanie z Theseusem i resztą, mając nadzieję, że jeszcze zdąży.

Zielarz nie zdołał za daleko zajść gdy na drodze stanęła mu panna Vergest, gosposia duchownego Glaive. Widząc go uśmiechnęła się i podeszła bliżej.
- Spotkanie już się skończyło niestety - oznajmiła mu z westchnięciem Chloe. - Ale pomyślałam, że będziesz chciał dowiedzieć się na czym stanęło - dodała pocieszającym tonem głosu. - Dlatego przyszłam.
- O - odparł zaskoczony Rodolphe, któremu Chloe najwyraźniej czytała w myślach. - Będę wdzięczny, panno Chloe. Niestety w moim domu jest dość gęsto, jedyne wolne miejsce to piwnica, a tam raczej cię nie zaproszę. Może usiądziemy na ławce w ogródku? - zaproponował jedno ze swoich ulubionych miejsc do oddawania się zadumie.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/4a/b7/64/4ab764a351d45f207734e0fbea7b0ec5.jpg [/media]

- Proszę, mów mi po prostu po imieniu - odparła z ciepłym uśmiechem. Dziewczyna następnie skinęła mu głową i razem ruszyli do wspomnianego przez zielarza miejsca, a gdy już szli to wyciągnęła w jego kierunku rękę, w której trzymała skrzętnie zawinięty mały pakunek.
- To słodkie bułeczki. Z serem. Uznałam, że możesz zgłodnieć. Masz teraz tyle pracy - stwierdziła Chloe ze współczuciem w tonie głosu.
- Dziękuję. Faktycznie, kiedy mi o tym powiedziałaś, to poczułem pustki w brzuchu. Skoro przechodzimy na rozmowy imienne, to mów mi Rodolphe.
Para dotarła do ogródka, gdzie przywitała ich koza, przeżuwając trawę w swojej zagródce. Mogła z niej bezproblemowo wyskoczyć, była jednak leniwa, co ratowała wszystkie zioła, które zapewniały przyjemną woń wokół i zdrowie mieszkańców Szuwar. Rodolphe wskazał na wąską ławkę, na której spędził wiele letnich wieczorów.
- Wybacz mi mój stan, pracuję od samego rana. Chętnie porozmawiałbym z tobą na spokojnie, jednak to też musi być odłożone na później. Czas nas goni, opowiadaj co ustaliliście.

Gosposia zasiadła na ławce i położyła sobie na kolanach pakunek. Powoli go rozwinęła ukazując zawartość.
- Proszę poczęstuj się - wskazała Trottierowi by wziął dla siebie jedną. - Głodny zaraz stracisz siły, a osłabiony nie przydasz się na nic chorym - pouczyła go, ale zaraz uśmiechnęła się do niego miło. - Jedz, a ja opowiem co się działo, a później ty mi opowiesz jak ci idzie z pacjentami - zaproponowała panna Vergest.
Rodolphe wytarł dłoń o wymiętą koszulę i sięgnął po bułeczkę.
- Pyszna. W takim razie będę powoli jadł i słuchał.
Było to wyśmienite rozwiązanie (prawie tak wyśmienite jak słodka bułka). Nasyci brzuch mąką i umysł informacjami. Jak już zaspokoi apetyt, będzie mógł spokojnie opowiedzieć o rannych i Zbażynie.

- Dobrze więc... - zaczęła Chloe, zadowolona, że zielarz przystał na jej propozycję. Dziewczyna złożyła swoje dłonie razem i położyła na podołku. Dyskretnie się rozejrzała by w końcu spojrzeć na Rodolpha, a wtedy uśmiechnęła się miło. Zaczęła opowiadać mu dokładnie o wszystkim co zostało poruszone na spotkaniu. Dziewczyna musiała mieć dobrą pamięć, bo nawet raz w jej wypowiedzi nie było zająknięcia.
- Kto by pomyślał, że w Szuwarach takie rzeczy będą się działy - stwierdziła na koniec panna Vergest z ciężkim westchnięciem. - A jak ty sobie radzisz? Nie potrzebujesz pomocy?

Zielarz siedział zamyślony i po chwili wyciągnął wrzoścową fajkę o prostym ustniku.
- Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę?
- Nie przeszkadza mi - odparła Chloe.
-A odnośnie do twojego pytania - jakoś sobie radzę. Teraz żałuję tego, że zrezygnowałem z funkcji mera. Gdyby nie to, mielibyśmy jeden problem mniej. Męczy mnie to, że zajechała do nas banda kmiotków i musimy się chować po kątach, zamiast jawnie powiedzieć im, żeby się wynosili i nie wracali. Smutno mi z powodu Józefa. Miał udar i ledwo żyje. Jeżeli natura będzie chciała, to przeżyje. Ja, pomimo doskonałej wiedzy, co mu dolega, nie mogę pomóc bardziej niż to, co zrobiłem. Czyli niewiele. Dodatkowo - wymieniał Rodolphe smutnym tonem, jak ktoś, kto ma wiele do wyrzucenia z siebie, a zazwyczaj nie ma za bardzo z kim rozmawiać. Wszak to na niego wszyscy zrzucali swoje problemy - zjechało się pełno rannych. Tyle cierpienia! Dwójka w bardzo ciężkim stanie, też nie wiem, czy wyżyją. A ja muszę się do wszystkich uśmiechać i mówić, że będzie dobrze. A jak nie będzie, to będę musiał żyć z tym kłamstwem i niemymi oskarżeniami. - Zielarz westchnął głęboko i ułożył się wygodniej na ławce. Widać było, że rozluźnił się nieco, pozbył się choć ułamka ciężaru ze swoich ramion. - Przepraszam, że to wszystko powiedziałem. Ale jakoś tak zacząłem i nie mogłem przestać.

- Proszę Rodolphe, nie przepraszaj - dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu, dla dodania otuchy. - Masz najbardziej odpowiedzialne zadanie w tej społeczności. Ja się cieszę, że choć w ten sposób, przez wysłuchanie twoich trosk, mogę cię wspomóc - stwierdziła Chloe z ciepłym tonem głosu. - Pamiętaj, że nie jesteś tu sam, a proszenie o pomoc nie jest objawem słabości - dodała. - Ja znam się nieco na warzeniu mikstur więc jeśli chcesz to chętnie pomogę, również w zbieraniu ziół. Co prawda moja wiedza jest dość... wąska w tym temacie jednak na coś zawsze mogę się przydać - zapewniła go z przyjacielskim uśmiechem.

- Masz swoje obowiązki, nie mogę cię od nich odciągać. Chociaż chętnie wybiorę się kiedyś z tobą na spacer, żebyśmy mogli przestać myśleć o pracy i kłopotach.
Z bułeczek pozostały jedynie okruszki, na które Rodolphe spojrzał z rozczarowaniem. Przed chwilą je dopiero dostał!
- A jak ty się tutaj odnajdujesz ostatnimi czasy? Dajesz sobie radę?

Chloe zamyśliła się na pytanie Trottiera. Po skupionej twarzy dziewczyny można było poznać, że odpowiedź na to pytanie mogła nie być prosta. W końcu buzia panny Vergest rozpogodziła się.
- Dla mnie jest lepiej niż się spodziewałam. Chyba nawet nie najgorzej sobie radzę - odparła ze szczerym zadowoleniem. - Myślę, że ojciec Glaive nie będzie miał mi za złe jeśli w wolnym czasie będę trochę tobie pomagać - dodała wesołym tonem głosu. - A co tak właściwie stało się panu Zbażinowi? Słyszałam, że nie jest z nim dobrze już od jakiegoś czasu… Wykluczyłeś zatrucie albo magiczne uroki? - zapytała.
- Na magii się nie znam i nie mam do niej predyspozycji. Więc na tym polu chromam. Zatrucie to nie było, wyglądało jak klasyczny przypadek udaru. Bełkotanie, połowiczny paraliż… A co wcześniej? Zdaje się, że niestety nikt mi nie powiedział o jego wcześniejszej chorobie, a dzisiaj nie miałem czasu na wywiad, wszak widzisz jaka tu panuje paranoja. Będę, tak czy inaczej, musiał za chwilę wracać doglądać rannych, z dwójką z nich jest ciężko.

- Przepraszam, że się wtrącam - Chloe miała strapioną minę. - Po prostu... Ufam ci Rodolphe, bo jesteś dobrym człowiekiem - westchnęła zastanawiając się jak ubrać w słowa swoje myśli. - To co powiem musi pozostać tajemnicą - przestrzegła szeptem. - Chodzi o to, że w ostatnim czasie dzieją się tu dziwne rzeczy - zaczęła bardzo ogólnie, ściszając głos tak, że zielarz musiał wytężyć słuch i nieco się przesunąć do niej, żeby ją słyszeć. Dziewczyna uniosła dłoń do ust, jakby chcąc zakryć ziewnięcie. - Diego został otruty, bo nie zabił syna Zbażina. Pani Barbara jest pod wpływem jakiegoś złego uroku, przez który może nieświadomie mogła doprowadzić do śmierci poprzedniego duchownego... Nadal próbuje ustalić kim mógł być ten “AB”. No i ten cały Eldritch. On naprawdę został zabity, to rzeczywiście o nim mówił Diego. Na własne oczy widziałam jego ranę na plecach i ślady wskazujące, że pchnięto go zatrutym ostrzem. Na razie kryje się w świątyni, tak jak i Diego - pokręciła głową po tym podsumowaniu. - A tak… I “Ocaleńcowi” dałam profilaktycznie antidotum, bo choć ewidentnie od śmierci zawrócił go stary magiczny medalion, to nie wiem czy oczyścił organizm z toksyn - dodała gdy jej się to nagle przypomniało.

- Ten medalion wygląda bardzo ciekawie. Musiałbym kiedyś zobaczyć go w działaniu - powiedział cicho Rodolphe, wyobrażając sobie, jak spożywa jakąś truciznę i zakłada po chwili magiczne cacko. Niepowtarzalna okazja, żeby zbadać działanie trucizn na własnym organizmie. - Myślałem nad tym AB, ale niestety nie wpadło mi do głowy nic, prócz martwego, czy też zaginionego maga. Właśnie! - wykrzyknął cicho. - Muszę się Vincem zająć.

- Golemem? - zainteresowała się Chloe, ale wtem wspomniało jej się coś innego. - Rodolphe, czy mogłabym skorzystać, któregoś dnia z twojego sprzętu dla uzupełnienia moich zapasów mikstur? - poprosiła.

- Vincem. To myśląca istota, ma imię. I oczywiście będziesz mogła skorzystać z mojej aparatury. Chętnie ci też w tym pomogę, mam cudowny perkolator do tej roboty.
- Dziękuję ci. Postaram się jakoś odwdzięczyć - zapewniła Chloe. - Ale proszę ciebie Rodolphe, odpocznij choć trochę, dobrze? Bo wyglądasz na wykończonego - stwierdziła z troską w głosie.
- Jeszcze tylko doglądnę rannych, spróbuję uruchomić Vince’a, zajrzę do Zbażyna, jeszcze raz ranni i mogę odpocząć. Dziękuję ci również, pomogłaś mi nieco odsapnąć, bo biegam jak po kruszynie - zachichotał.

Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło do niego.
- Praktycznie zmuszasz mnie, żebym dziś przyszła i sprawdziła cię czy zastosujesz się do mojej prośby - stwierdziła żartobliwym tonem, a nawet mrugnęła do niego okiem.
- Serdecznie zapraszam. - Także się uśmiechnął, prawdopodobnie drugi raz w trakcie całej rozmowy. - Gdybyś nie pracowała dla świątyni, to chyba bym cię najął jako ucznia do mojego fachu. - Nie ukrywał rozbawienia w głosie. - Ale to pewnie i tak ja bym się więcej nauczył.
Chloe roześmiała się szczerze.
- W takim razie, jeśli nic mnie nie zatrzyma, to jeszcze dziś się zobaczymy - odparła i wstała z ławki. Poprawiła plisy na swojej sukience. - Bardzo dziękuję ci za towarzystwo - powiedziała i lekko dygnęła w uprzejmym ukłonie, typowym dla dobrze wychowanej panny.
- Zatem miłego dnia. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze dzisiaj.
- Postaram się przyjść późnym popołudniem - odparła dziewczyna z uśmiechem i po tych słowach odeszła, zostawiając zielarza samego na ławeczce.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 21-04-2017, 17:51   #230
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 22


Kliknij w miniaturkęłońce miło przygrzewało w popołudnie. Dzwon wybił godzinę III, a Szuwary jak zwykle, pogrążone były we własnych sprawach.
Poniedziałkowe popołudnie było dość gwarne. Największe zamieszanie czyniono przy stajniach. Raz, że nikt się nimi nie zajmował przez ostatnich kilka dni, a dwa, że zjechało do miasteczka kilka powozów i wstawiono wiele zwierząt. Ranny Patric niestety nie bardzo mógł pomagać orkowi Gauthier’owi. Siedział na workach z owsem i opowiadał dziewczynom o przygodach na szlaku do Bełtów.

Na placu rytmicznie zastukał młotkiem jeden z nowych szeryfów, przybijając do drzwi arsenału ogłoszenie. Następnie wszedł do środka i zatrzasnął drzwi. Już stał tam niewielki tłumek, który dukał literki, składając je wolno w słowa, a następnie w zdania.


Szeryf Marius Biały
do Mieszkańców Szuwarów

Drodzy, mili ludzie,

Z pewnością nie uszło Waszej szanownej uwadze, że przyjechaliśmy do miasta i że jesteśmy z Chlupocic. Również, być może, macie na względzie, że w mieście nie ma już mera, a rada miejska jest niekompletna. Wasz sekretarz i rajca, pan Trouve pisał w tej sprawie do Chenes, chcąc uzyskać pomoc. Zapewne miał na względzie ostatnie wydarzenia, takie jak magiczne anomalie, pomory senne, zniknięcia osób i wiele innych.
Naszym zadaniem jest zaprowadzenie porządku i pilnowanie prawa do czasu wyboru nowej Rady i nowego Mera Waszego miasta.
Tak więc z bożą pomocą i Waszym oddaniem, wspólnie uda nam się przywrócić Szuwarom spokój. Prosimy o informowanie nas o wszelkich nietypowych zdarzeniach.

Pozwolę sobie zauważyć, że nim szybciej zostanie wybrana Rada i Mer tym zapewne szybciej wszystko wróci do normy.
Zostaliśmy również upoważnieni do skupu ziem w Szuwarach przez władze Chlupocic. Dysponujemy odpowiednimi środkami by zakupić kilka nieruchomości w miasteczku. Chętnych prosimy o zgłaszanie się do pana Jean’a Lopup Marchal’a.
Niezdecydowanych, może przekona fakt, że państwo Zbażynowie zgodzili się sprzedać zarówno farmę, jak i młyn. Czym postąpili bardzo mądrze.

Przy okazji, chciałbym poinformować również, że dniem dzisiejszym, wspólnie z zastępcami wprowadzamy tymczasowy zakaz noszenia broni. Musimy sobie zaufać, a to będzie chyba najtrafniejszy gest z Państwa strony.

Serdecznie dziękuję za Waszą uwagę i liczę na ścisłą współpracę.







Nowe lokum szeryfowie zajęli tuż przed obiadem. Załadowali tylnym wejściem jakieś rzeczy z wozów, wąskie okna pozasłaniali i zamknęli się cztery spusty. Nawet Angèle Leroux, tak chętna poznawać nowych kawalerów, nie dobiła się do drzwi i nie została wpuszczona do środka. Mimo, że prócz wdzięków oferowała smaczny placek z suszonymi śliwkami.

Nie dla wszystkich jednak, twierdza wydawała się odpowiednia. Mały, brzydki gnoll w obstawie kilku członków rodziny Murielle wprowadził się do domu numer 39. Trudno było odczytać, skąd taka decyzja i cóż za intencje kierowały tym małym, tajemniczym stworzeniem.
Jego bagaży było znacznie więcej, ale sama przeprowadzka odbyła się wyjątkowo bez zamieszania. Na straży domku stanął troll, Tokkuba Murielle i już nikt nie miał zamiaru ‘zapuszczać żurawia’, dopytywać czy interesować się zbytnio - co dzieje się wewnątrz...

Tymczasem kobold Trouve również wywiesił ogłoszenie o koniecznym zgłaszaniu kandydatur na radnych miasta. W obecnej sytuacji i według prawa, należało jak najszybciej rozpisać wybory i uzupełnić brakującą liczbę rajców…

Zgodnie z tradycją, w dzień pogrzebu, a czasem i kilka dni po, nie należało wyprawiać hucznych zabaw czy popijaw. Mieszkańcy musieli również powstrzymywać się od gier hazardowych. Poniedziałek zapowiadał się więc pracująco i na smutno.


LAURA
- Nie widziałam, by do pracy stawiły się tłumy pokojówek, ale to dobrze. Szybciej będziemy mały to za sobą - Powiedziała Beronique wchodząc do salonu i zdejmując szal. Podeszła do szafy i otworzyła jej stare drzwi. Zdjęła płaszcz i odwiesiła.
- Potrzebujemy kogoś do pomocy w kuchni i do sprzątania. Nasz dom to nie willa i nie jesteśmy szlachetnej krwi, więc ta nasza gosposia nie musi nam tu dygać i szydełkować. Zrobiłaś możesz herbaty?.. Lauro… Słyszysz mnie?
Dziewczynę wyrwały z lektury dopytywania babci.
- Zrób herbaty proszę, a ja wezwę już pierwszą chętną… - Beronique podeszła do drzwi i obejrzała się na wnuczkę - Są dwie.. chętne...



Już za chwilę próg przekroczyła niewielka istotka prowadzone przez opiekunkę sierocińca.
- Dzień dobry. Oto Emillie - powiedziała Jaquline wskazując przyszłą pomoc domową. Poprowadzona za rączkę dziewczynka miała czarne, długie włosy i wpatrzona była w ziemię. Dygnęła lekko.
- Opowiedz coś o sobie - rzekła opiekubka - Przedstaw się ładnie…
- Nazywam się Emillie Bessette - odezwałą się w końcu młoda dama spoglądając na Laurę i Beronique wielkimi oczami - Mam 12 lat i umiem pracować w kuchni.
- Sprzątać też umie - Uśmiechnęła się opiekunka.

Dziewczynka była sympatyczna, a najęcie jej dość tanie. Dziennie oczekiwano od Breugetów raptem 80 pensów datku na sierociniec, co było całkiem nieodczuwalne dla budżetu tego domu. Niestety, pomoc Emillie w sprzątaniu i gotowaniu zapewne byłaby równie niewidoczna.
Beronique podziękowała pani Jaquline i zapewniła, że nad propozycją się jeszcze pochyli.

Drugą kandydatką była pani Huguette Micheaux. Starsza, smutna i nieco zabiedzona kobieta. Widać było jednak, że skora do pracy i z dużym doświadczeniem. Może nieco prosta w obyciu, ale dzięki temu łatwa w obsłudze. Jeśli chodzi zaś o koszty, to prosiła o $1.35 dziennie. Tygodniowo kosztowała zatem około 10 Szylingów...

I tak to mniej więcej wyglądało. Obiecano obu paniom odpowiedzieć na ich oferty do końca jutrzejszego dnia. Laura natomiast, miała swoje plany na to popołudnie. Czekał na nią warsztat, a później prawdopodobnie wizyta u pana Trouve...



CHLOE
Chloe zaciskała i prostowała palce. Nie było dobrym pomysłem, zaraz po obiedzie ruszyć do Zbażynów i dźwigać z Florą te kilogramy żywności, jakie chojnie podarowali. Należało wziąć wóz, Diega i zrobić to po ludzku. Teraz młodą gosposię bolały ręce od dźwigania.
Biblioteka na plebanii skąpana była w popołudniowym słońcu. Kurz widać było wszędzie. Leżał na półkach, księgach, na stole i pewnie na kotarach, gdyby nimi porządnie wstrząsnąć. No cóż. Biblioteki tak miały, To magazyny kurzu. Wytwarzają go, przechowują i dystrybuują gdzie się da.

Chloe położyła ciężką księgę na blacie. Była wielkości małego okna, z drewnianą oprawą, przepasana sznurkami i wielkimi stronicami. Kawałek płóciennej tasiemki robił tu za zakładkę.
Gosposia pośliniła palec i przewróciła kilka stron przeglądając spis parafian, pięknie wykaligrafowany w tabelach. Interesowały ją inicjały A. B. Tajemniczego autora noty do Barbary Beumanoire.
To musiał być ktoś, kto miał dobrą relację z starą gosposią. Przecież napisał jej jakby receptę, a ona musiała w to uwierzyć i się do niej pewnie stosować… Czyli w jakiś sposób ufać temu komuś?...
Na liście widniały tylko dwa nazwiska pasujące do skrótów. Americ Brassard - młody kupiec, spadkobierca i sądząc po frekwencji na pogrzebie - niezbyt lubiany obywatel. Oraz mag - Alexandre Buibor. Szanowany, choć ekscentryk, czarodziej i uczony… być może alchemik...
Chloe bębniła palcami o stół. Wybór, kto mógł podpisać się na kartce do Barbary był chyba oczywisty. Dziewczyna nie znalazła nic, co mogłoby poddać tę poszlakę w wątpliwość. Choć.. było jeszcze to drugie.. Noty szeryfa Manhattana…
Spojrzała na zapiski.
 Po wypadku cicerone, popytałem w tych slumsach. Widziano kilka razy Barbarę jak odwiedzała
tych szwindlarzy Guillaume Prudhomme i Maximilien Didier.

Gdy Chloe przewróciła kilka stron by sprawdzić te nazwiska, w tabeli znalazła adnotacje “nieuczęszczający”, “nie dający na tacę”. Informacji było niewiele. Prócz adresu, przy panu Prudhomme widniał odciśnięty ze złością dopisek “szarlatan”.


ELDRITCH
Smok runął na ziemię ryjąc pazurami poszycie i przewracają stare świerki. Wylądował ciężko i był zły jak sto diabłów. Z jego piersi lała się krew… Wokół szalał ogień wypalając stary bór i pogrążając okolicę w gryzących i dusznych oparach dymu. Wielka paszcza gada otworzyła się i smok zaatakował błyskawicznie. Kłapną zębami aż zatrzęsła się ziemia.
Ocaleniec otworzył oczy. Musiał zasnąć tuż po skromnym posiłku… Był spocony.. Rozejrzał się.
Pokój w świątyni nie był ani przestronny ani elegancki, ale miał swój urok. Przede wszystkim był czysty. Było tu łóżko, skrzynia, sekretarzyk i szafa. Zważywszy, że Eldritch niewiele rzeczy ze sobą nosił, pokój oferował aż nadto.

Patrząc w sufit, mógł spokojnie ocenić jak się czuje. Wypadało zadać sobie to pytanie po tym wszystkim co się dowiedział o sobie. No cóż… Nie odczuwał bólu tak jak pamiętał jak się go odczuwa, ale przynejmniej czuł cokolwiek. Ostatnio też zaczynał sypiać, co wcześniej się nie zdarzało… Też i miewał chętki na przekąski. Jakby apetyt mu wracał…
Były to chyba dobre znaki. Szkoda, że cały czas nie mógł sobie przypomnieć za wiele.
Pamiętał jakieś krzyki i zamieszanie. Machinę wojenną… Drewnianą, z ogromnym bełtem włożonym do środka za którym ciągnął się grubo pleciony sznur…

Rozmyślania przerwały jakieś odgłosy na korytarzu. Były delikatne i Ocaleniec musiał przyznać, że świątynia była miejscem wyjątkowego spokoju. Nawet jak na sąsiedztwo sierocińca.




PĘŻYRKA
- A oto coś dla dzielnej milicjantki - Powiedziała z uśmiechem Radegondre DeVillepin niosąc kawał bukowej dechy zastawionej pieczywem, michą smalcu i szynką wieprzową. W drugiej ręce ściskała dzban piwa i pusty kufel. Wszystko wylądowało przed głodną Pężyrką.
- Zaraz doniosę zupy i deser. Na koszt miasta, jeśli dobrze zrozumiałem pana Trouve - Gospodyni oddaliła się znikając na zapleczu.
Saperka siedziała sama i jedynie w kącie pracowało jaieś młode dziewcze zamiatając podłogę. Gaspard postanowił jeszcze odleżeć swoje u znachora. Pewnie się źle poczuł, po tym jak poczuł się lepiej na chwilę dzisiejszego poranka.

Na stole widniały dwa klucze podarowane od pana Martina. Jeden prowadził do mieszkania w dużym domu, gdzie pomieszkiwało wiele biednych rodzin, które nie miały gdzie się podziać po tym jak w miasto opuścili bogaci pracodawcy lub ich dobytek został zniszczony przez huragan kilka lat temu.
Drugi dom był walącą się chatką myśliwego, której dach porastał mech, a smród skórowanej zwierzyny jeszcze do końca nie wywietrzał.
No cóż. Gdyby było tam naprawdę źle, zawsze pozostanie wynajęcie jednego z pokoi tutaj, w “Burym Kocurze”.



SOPHIE
Młoda wiedźma obejrzała się za siebie. W dole widać było mostek, Rechotkę i panoramę Szuwarów. W tę pogodę był to bardzo przyjemny widok. Aż chciałoby się usiąść tutaj, rozwinąć z chusty świeżą bułeczkę od Blackleaf’a i popić chłodnym cydrem.
No ale nie po to tu Sophie przyszła. Wspinaczka nie była trudna, ale wchodzenie pod górę powodowało i zmęczenie i pot. Być może jakiś kawałek kija, na którym można byłoby się podeprzeć ulżyłby dziewczynie w tej wyprawie...

Sam szczyt Smęcącego Wzgórza to była łysa polana. Rosła tu wysoka trawa i leżało kilka większych kamieni. Minęła chwila nim Sophie zauważyła, że nie jest sama. Dwadzieścia metrów dalej stała sarna. Wpatrywała się w dziewczynę intensywnie i strzygła uszami by w końcu wyrwać do przodu z kopyta i ruszyć w dół, czmychając przed obcym. Sophie dała jej zniknąć za górką i wciągnęła głęboko powietrze.
Ten piękny widok i sielska atmosfera ani na trochę nie zdradzała tego co działo się w Przestrzeni Astralnej. Tam kotłował się chaos…
Ciasno splecione wątki sprawiały wrażenie, jakby w Astralu nie było już miejsca dla niczego innego. Rodziły się w drobno nawiniętego kłębka, które było wzgórzem. Sprawiało to wrażenie, jakby wzgórze rodziło całe Szuwary. Było tu tak dużo dziwności i anomalii, że Sophie była kompletnie zdezorientowana. Od wzorów, przez energię, która wypełniała przestrzeń aż po świecące byty, które niczym świetliki latały wokół wykonując jakąś pracę.

Co mogło mieć takiego specjalnego to wzgórze, że tyle się wokół niego dzieje?
Wtem dziewczyna zauważyło coś naprawdę dziwnego. Jeden z wzorów, który rozrysowany był tuż przed nią, rozwiązywał się niczym pociągnięta kokarda. Sam z siebie, rozplątywał swoje zawijasy i pruszył się jak zbutwiały papier. Znikał, jakby był snem lub iluzją.
Sophie wróciła do rzeczywistości i zamrugała oczami. Przed nią nadal rozpościerała się polana na wzgórzu i piękny dzień. Dopiero gdy zapatrzyła się w trawę, zauważyła nieregularny, ciemny kształt.





 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 04-05-2017 o 03:16.
Martinez jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172