14-04-2017, 06:59 | #221 |
Reputacja: 1 | Skoro świt Eldritch ruszył z chaty łowczego w której znalazł nocleg do karczmy. Planował wemsknąć się tylnim wejściem, szybko się przebrać i sprawdzić dokąd prowadzi tajmniczy tunel który to całkiem niedawno, bo przed paroma dniami, odkrył. Czasu było mało, więc się śpieszył, lecz ostrożnie. Wszak byli w pobliżu ludzie z Chlupocic… Miasteczko było dziwnie ożywione o tak wczesnej porze i minęło trochę czasu nim Ocaleniec zorientował się, że do miasta zjechała milicja. Ludzie z ciekawości się tam garnęli, więc Eldritch mógł wykorzystać zamieszanie. Na tyłach o mało nie dostał balią zlewek, które Vioaline właśnie wylała. - O. Szef - Powiedziała zdziwiona - A co pan tu robi? Jedynie szybki refleks uratował Eldritcha przed totalnym “praniem”. - Przyszedłem coś sprawdzić. Potem znikam się ukryć. Ci “milicjanci” nie mogą mnie znaleźć. - powiedział po czym dodał - Jak sprawy wyglądają? - Dziś chyba opuszczą karczmę. Właśnie jedzą śniadanie. Jeden jak zwykle pilnuje wozu - Powiedziała dziewczyna odstawiając balię - Wzięli pokoje na dole, ale już zdali klucze… Niech pan tu zostanie chwilę, zobaczę co się wewnątrz dzieje. - Mamy czas. Nie śpiesz się. - powiedział Ocaleniec i stanął z boku drzwi tak aby przez otwarte nie zostać zauważonym. Vioaline zniknęła wewnątrz. Eldritch długo nie czekał. Zdążył kopnąć kamień i spostrzec, że na dachu stajni wylądowała ciężko synogarlica. - Dobra, nadal w jadalnej. Piją i jedzą - Wychyliła się dziewczyna przez futrynę. - Daj znać jak sobie pójdą. - odpowiedział spokojnie Eldritch i naciągnął mocniej kaptur na głowę ukrywając się w cieniu zaułka. - Będę czekać pół dzwonu. Jak do tej pory nie pójdą to wrócę później… a właśnie. Przybijcie do słupa to ogłoszenie… Na kartce oprócz standardowych form “...zaprasza...” i te podobne widniało: Słodkiej dziczyźnie w miodzie Nie oprzesz się przy tej pogodzie Najlepsze na dziczyznę ceny W burym Kocurze konsumujemy. Eldritch czekał… i nic się nie wydarzyło. Młoda nie wróciła, więc mężczyzna musiał zmodyfikować swój plan. Najbezpieczniejszym miejscem, tym w którym chlupocianie nie będą węszyć, powinna być świątynia. Z tą myślą udał się tam. Udało mu się przemknąć wąskimi uliczkami na tyłach. Minął sklep ‘Les Tuts”, gdzie młoda Nickoline Figuier wykładała towar, a potem sklep Brassardów, który teraz przystrojony szykował się na pożegnanie swojego właściciela America. W końcu dopadł drzwi świątynnych i ze zgrzytem je otworzył. Sala główna była pusta. Niepewne kroki Eldritcha odbijały się głuchym echem. Mężczyzna minął kilka ław by w końcu spocząć na jednej. Zapadła cisza… - Nie wyglądał mi pan na osobę wierzącą - usłyszał obok siebie cichy dziewczęcy głos. Przy Ocaleńcu zmaterializowała się gosposia, która znikąd znalazła się tuż za jego plecami. Chloe przyglądała mu się uważnie, ale też uśmiechała do niego przyjacielsko. - Mogę? - zapytała wskazując na puste miejsce na ławie obok niego, lecz nie czekała na jego odpowiedź i po prostu usiadła. - Co tak właściwie wczoraj się wydarzyło? - zapytała. Eldritch odwzajemnił uprzejmy uśmiech. - Proszę. I tak, nie jestem. Choć moja ja filozofia jest nader prosta… - zaśmiał się lekko i cicho po czym kontynuował bardziej poważnie - ….a wczoraj… zjechali chlupocianie, w geście dobrej woli rzecz jasna, ale prawda jest taka, że przechwycili nasze listy do Matrice. Ogólnie to robią za naszych nowych szeryfów i pilnują interesów naszej kandydatki na radną i mera… pani Poulin. Która, nomen omen, jest marionetką Chlupocic. To tak w skrócie. Chloe usiadła bokiem, tak by wygodniej było jej przyglądać się rozmówcy. - Słyszałam, że te miasta się nie lubią, ale... - nie dopowiedziała, bo zamyśliła się nad czymś bardzo mocno. - Niedobrze, że nasz Mer zrezygnował ze swojego stanowiska - pokiwała głową w zadumie. - Eldritchu, chciałam porozmawiać z tobą o... Tobie - wyznała wpatrując się w mężczyznę z mieszanymi uczuciami. - Mój znajomy opowiedział mi, że ciebie zna. A poznał cię właśnie w Chlupocicach. Z tym, że on jest całkiem pewien, że widział jak zostałeś zasztyletowany przez ludzi na usługach chlupocickiego szeryfa... - stwierdziła, ale po jej twarzy ciężko było określić co myśli na ten temat. - Ten mój znajomy powiedział mi kim jesteś. Mężczyzna wzruszył ramionami i powiedział spokojnie. - Wszystko jest możliwe, a to nawet prawdopodobne, bo czuję irracjonalny lęk wobec tej grupki ludzi. Jedyny szkopuł tkwi w tym, że nie mam żadnej rany, a pamięć… cóż, mało chce współpracować. Mówił coś jeszcze? Zamiast odpowiedzieć, dziewczyna wstała z ławki. - Chodź, porozmawiamy w spokojniejszym miejscu - zaproponowała i nie czekając na jego reakcję skierowała się do drzwi prowadzących do części mieszkalnej świątyni. Ocaleniec wstał i podążył za gosposią w milczeniu. Nie wiedział, co miała mu do przekazania, ale skoro było na tyle ważne by zmienić lokalizację to kim był on by się sprzeczać? Chloe bezgłośnie przemierzyła salę modlitewną i popchnęła drzwi wchodząc w głąb budynku. Rozejrzała się czy za nimi nikogo nie ma i dopiero machnęła ręką do Ocaleńca by szedł dalej za nią. Poprowadziła go do swojego pokoju, który otworzyła wyciągniętym z kieszeni sukienki kluczem. Wskazała dłonią by zajął krzesło przy małym drewnianym stoliku, a sama zamknęła za nimi drzwi, przekręcając w zamku klucz. Panna Vergest zaraz przysiadła na brzegu łóżka, naprzeciw jej gościa. - Jak już mówiłam, z tego co mi wiadomo, zostałeś zabity w Chlupocicach, przez zbirów tamtejszego szeryfa. Wiem to od osoby, która była świadkiem tego zajścia - Chloe wbiła swoje przenikliwe spojrzenie w oczy Eldritcha. - Twoja śmierć nie była przypadkiem. Polowali na ciebie, a to najpewniej ma związek z twoim pochodzeniem, które jest dość wyjątkowe. Bo tak się składa że niemało wysiłku włożyli w to żeby ciebie ściągnąć do miasta. Ponoć wywodzisz się z liczącego się rodu, a do tego studiowałeś na akademii magicznej. Eldritch pokiwał głową. Miało to sens. To by tłumaczyło jego wspomnienie o starcu i dziwny zasób słownictwa… Niestety nic mu to nie dało. Jedyne co to przypomniały mu się twarze dwójki z milicjantów. Zabawne, bo już ich widział, więc mało wiarygodne to wspomnienie było. Westchnął ciężko. - Niestety nic mi to nie dało. Może jakbym porozmawiał z Gliniac’iem lub Bombells’em… ale oni chcą mojej głowy, więc to nie najlepszy pomysł, prawda? - Czy miałeś przy sobie coś co mogło należeć do ciebie? - zapytała. - Zwykle osoby wysoko urodzone lubują się w posiadaniu przedmiotów z symbolami rodowymi, pamiątkami rodzinnymi - zasugerowała. - Czy możesz opowiedzieć mi jak się znalazłeś w Szuwarach? Po twoje ciało rzekomo zostało porzucone na bagnach, czy czymś w tym rodzaju. - Znaleźli mnie w gąszczu niedaleko farmy Zbażynów. - odpowiedział - Miałem uszkodzony krótki rapier z grawerunkiem i broszkę z puklem włosów... - tu rozchylił płaszcz i uchylił koszuli gdzie po wewnętrznej stronie miał wpiętą broszkę - ...ale ani jedno, ani drugie nie budziło żadnych wspomnień. No i ponoć pochylał się nade mną upiór, ale go przegonili. Chloe przysunęła się do Ocaleńca i wyciągnęła rękę do jego medalionu by uważnie się mu przyjrzeć. - Zastanawia mnie czy to magia w jakiś sposób nie uchroniła cię przed śmiercią - powiedziała. - Skoro pochodzisz z dobrego domu to na pewno byłoby twoją rodzinę stać na tego typu magiczny przedmiot, czy jeśli wywodzisz się z rodu magicznego to kto wie, może ktoś z twojej rodziny stworzył go dla ciebie. Dziewczyna chwilę przyglądała się przedmiotowi. - Niestety nie rozpoznaję tego symbolu. Ale podobno pochodzisz z daleka, więc nie dziwiło by mnie to - wyznała. - Ale z pewnością medalion jest antykiem i to bardzo cennym - przyłożyła palec do szlaczków zdobiących przedmiot i przesunęła opuszką po nich. - To jest najpewniej pismo antyczne - wyjaśniła. - Trzymaj go blisko siebie, bo niewykluczone, że jest on z tobą "związany" i nikt poza tobą nie będzie mógł go użyć. Pytanie tylko pozostaje czy ma on w sobie jeszcze jakąś moc. - Zakładając, że w ogóle miał kiedykolwiek jakąś moc. - powiedział Eldritch po czym zapiął koszulę i płaszcz - Tak czy inaczej muszę gdzieś się ukryć do czasu odjazdu chlupocian. Nie jestem pewny, że spotkanie z nimi nie skończyłoby się źle, choć czuję, że może być konieczne do tego, abym odzyskał choć część wspomnień… jakieś pomysły? - Możesz zostać tu, w świątyni - zaproponowała. - Jest to miejsce gdzie w pierwszej kolejności rozpatruje się prawa nadane przez duchowieństwo, którego bez zgody cicerone nie można bezkarnie przeszukiwać. Razem z Diegiem możecie tu w miarę bezpiecznie się czuć, ale dobrze żeby nie zobaczyli was. Wiadomo, czego oczy nie widzą… - Tak… - stwierdził - ...ale są kluczem do mojej pamięci, więc jestem trochę rozdarty. To jest ryzyko śmierci, a szansa na przypomnienie sobie kim jestem. Dość problematyczny dylemat. Chloe pokręciła głową. - Szanse, że coś ci się przypomni są za małe, żeby podjąć ryzyko zesłania nam na głowę ludzi z Chlupocic. Jeszcze tego brakuje, żeby próbowali podpalić świątynie czy bóg wie co innego zrobić - wyjaśniła swoje zdanie gosposia. - Ale - uśmiechnęła się bo wpadł jej do głowy pomysł - mam na to bezpieczną alternatywę. Spotkam cię z moim znajomym, który również, tak jak ty, ukrywa się przed nimi. To on był świadkiem twojej śmierci... Eh, przydałby się nam mag - jęknęła z powodu tego uwierającego braku personelu. - Na tą chwilę będę musiała porozmawiać z ojcem co zrobimy dalej - stwierdziła. - Pewne jest jednak to, że muszę się udać do opuszczonego domostwa zaginionego maga. Jeśli chcesz to w tym możesz mi towarzyszyć. - Oczywiście. - odpowiedział mężczyzna - Przynajmniej na coś się przydam, lecz to po spotkaniu. Po południu powinienem być wolny. - Spokojnie, nie wybieram się tam wcześniej niż tuż po zmierzchu - odparła Chloe dla sprostowania. - Eh, tyle rzeczy jest do zrobienia - westchnęła w zamyśleniu, gdy zaczęła w głowie snuć plany działania. - Możesz na razie zostać w moim pokoju, choć lepiej będzie jak zajmiesz jeden z pokoi gościnnych na piętrze. A właśnie... Co było w listach które wysłaliście do Matrice? - Trouve wysyłał. O braku szeryfa i zapewne opis całej sytuacji. - Eldritch wzruszył ramionami - Nie pytałem. Wzrok Chloe mimowolnie spoczął na blacie stolika, gdzie leżały przygotowane do wysłania dwa listy. - Nie szkodzi, zapytam rajcę przy okazji - stwierdziła. - Czy mogłaby zobaczyć czy naprawdę na twoim ciele nie ma ran albo blizn które mogłyby potwierdzić wersję, że zostałeś zasztyletowany? Z opisu jaki dostałam wskazywałoby, że otrzymałeś cios w plecy, w żebra. - Obejrzał mnie znachor, ale nie pamiętam by oglądał plecy… - stwierdził gładząc brodę - ...w sumie krwi nie było... a co mi tam. Ściągnął płaszcz... - Byłoby zabawnie gdyby ktoś wszedł, nieprawdaż? - zapytał już przy ściąganiu kamizelki. Pannę Vergest wyraźnie rozbawiły te słowa. - Jak któraś z opiekunek to zapewniam, że pół miasta zaczęłoby mówić o naszej "schadzce" - zażartowała dziewczyna, ale zaraz spoważniała, gdy jej oczom ukazały się zasinione plecy mężczyzny, które nosiły również ślady zadrapań. Ranę od sztyletu wcale nie było tak łatwo znaleźć na początku. Jednak stopniowo, gdy coraz więcej światła padało na bok Eldritcha, gosposia coraz bardziej była pewna, że człowiek ten został pchnięty. obrażenie było bardzo wąskie. Sztylet musiał przypominać bardziej długi, cienki kolec. Tulejowaty?... Wejście rany było lekko opuchnięte i zasklepione strupem, który szklił się w świetle. Czarna pajęczynka wokół świadczyła o zatrutym ostrzu. - Będzie potrzebny opatrunek - stwierdziła Chloe kręcąc głową. Szczerze to nie chciała wierzyć w słowa Diega, jednak miała przed sobą kogoś kto nie dość że przeżył pchnięcie sztyletem w płuco to jeszcze przetrwał truciznę jaką ostrze było z pewnością nasączone. - Ale tylko dla zmniejszenia opuchlizny - pocieszyła go, bo zdała sobie sprawę, że mógł się zdenerwować jej pierwszymi słowami. Przyłożyła dłoń do skóry, by dotknąć brzegu rany. - Masz wyraźny ślad potwierdzający w pełni słowa mojego znajomego. Ale rana się goi. Ostrze musiało zostać zatrute. Na wszelki wypadek dam ci antidotum, nie wiadomo czy organizm nadal nie jest podtruty i tylko magia cię chroni przed efektami. Eldritch uniósł brew do góry i spojrzał na nią przez ramię. - Znaczy się… przeżyłem śmierć… dwa razy? - zapytał nader spokojnie - Cholera, jestem gorszy niż kot. Jeszcze jeden raz i będę gorszy od karalucha… Po tych słowach się roześmiał. - W mojej ocenie umrzeć miałeś od wykrwawienia. Trucizna była tylko na wypadek gdyby ktoś chciał ci tamować ranę - odparła mu, a po tych słowach wstała ze swojego miejsca i podeszła do koszyka stojącego w kącie pokoju, którego zawartość była zakryta ścierką. Odwinęła okrycie i zaczęła przeglądać słoiczki, które wyglądały jak najzwyklejsze weki. Wyciągnęła jeden o brudno beżowej zawartości i wzięła go. - Pójdę po łyżeczkę do kuchni - powiedziała i położyła słoiczek na stolik. - Eh, gdybym wiedziała, że tyle tu otrutych to bym zabrała ze sobą tego kota - mruknęła do siebie pod nosem i westchnęła kręcąc głową. - Kota? - zapytał zdziwiony siadając na łóżku - Jak kot może tu pomóc? - To skomplikowane. W każdym razie poszukam jeszcze czy będę w stanie zrobić ci opatrunek - machnęła ręką panna Vergest i podeszła do drzwi. Przekręciła klucz w zamku i wyszła z pokoju, zostawiając mężczyznę samego w jej pokoju. - Heh… - stwierdził Eldritch i położył się plecami w pozycji pół siedzącej na łóżku - No cóż, czekać to czekać.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
14-04-2017, 15:40 | #222 |
Reputacja: 1 | Gosposia wychyliła się ze swojego pokoju i po upewnieniu się, że nikt nie zainteresował się rozmowami dobiegającymi z jej pokoju prędkim krokiem udała się do świątynnej kuchni. Tam zaczęła przeszukiwać szafki w poszukiwaniu czystych szmatek. Do dzbana nalała przegotowanej wody i znalazła misę, do której włożyła wszystko to co potrzebowała. Uwinęła się całkiem sprawnie, bo była dobrze już zorientowana gdzie co było pochowane. Już miała wracać, gdy przypomniała sobie że nie wzięła łyżeczki. - Zawsze tak się to kończy - zaśmiała się pod nosem i dorzuciła do miski sztuciec oraz kubek. Upewniwszy się, że o niczym już nie zapomniała, zabrała misę i ruszyła do pokoju. W tym momencie z gabinetu wyszedł ojciec Theseus. Zatrzymał się, zamykając za sobą drzwi na klucz i spojrzał na gosposię. - Dzień dobry, lilium - skinął jej głową, posyłając lekki uśmiech. Sam tego nie zauważył, ale odkąd dowiedział się, że Chloe jest jego córką, zdarzało mu się więcej uśmiechać. Przyjrzał się dziewczynie z uniesioną brwią. - Coś się stało? - zapytał stroskany i wskazał spojrzeniem na niesioną przez nią misę. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. - Dzień dobry ojcze - odparła, z przyjemnością wypowiadając ostatnie słowo. W pewien sposób było to całkiem zabawne, że mogła otwarcie go tak nazywać i nie wzbudzać najmniejszych podejrzeń. Podeszła bliżej do duchownego. - Mam gościa u siebie, który potrzebuje opatrzenia rany - powiedziała cicho. Batiseista spojrzał jej w oczy jeszcze bardziej zmartwiony na jej ostatnie słowa. - Kto to? I co się stało? - zapytał równie cicho, jakby podłapując jej dyskrecję. - Eldritch - odpowiedziała mu. - Diego nie przewidziało się, on naprawdę został zadźgany wtedy w Chlupocicach. Nie dość, że cios był zadany w sposób śmiertelny, to jeszcze ostrze było zatrute - streściła swoje spostrzeżenia. Kapłan pokiwał wolno głową. - Rozumiem. Tak jak opowiadałaś, komuś bardzo zależało na śmierci tego mężczyzny. - On naprawdę powinien być martwy - weszła mu w słowo Chloe - Z takich ran to nawet najlepszy cyrulik nie wyciągnie - stwierdziła z powagą w głosie. - Powiedziałabym, że on żyje tylko dzięki bogu, ale że jest niewierzący... To tylko magia pozostaje. Na razie obstawiam, że to za sprawą medalionu, który ma. Jest antyczny i ma na sobie pradawne pismo - A więc znowu magia… - westchnął. - Wybacz, córko, jeśli za bardzo ci nie pomogę w tej sprawie. Ufam jednak w ciebie i twoje zdolności. Po prostu… bądź ostrożna - powiedział trochę strapiony Theseus i pogłaskał Chloe po ramieniu jak ojciec. - Dziękuję - odparła szczerze ucieszona jego słowami. Choć już przecież była dorosła, to pochwała od rodzica nadal miała dla niej wielką moc. - Widzimy się po pogrzebie Bassarda? - upewniła się. - Oczywiście, lilium. Muszę się jeszcze przygotować - odparł i zerknął w stronę komnaty gosposi, przygryzając wąsa. - Siedzicie tam… sami? - upewnił się. Gosposia skinęła głową. - Przyszedł niedawno. Chciał się ukryć gdzieś przed ludźmi z Chlupocic, więc zaproponowałam mu, że może tu zostać - wyjaśniła jak do tego doszło. - Udało mi się go namówić, żeby zdjął koszulę, bo byłam ciekawa czy chociaż jakiś ślad ma na plecach. Rana się goi, ale jest nieco opuchnięta - Zostać… zdjąć koszulę.. - powtórzył bezwiednie kapłan, robiąc jeszcze bardziej zatroskaną minę. Spojrzał na gosposię i lekko się zaczerwienił. Wreszcie odchrząknął. Zdał sobie sprawę, że jego córka jest tak naprawdę dorosłą kobietą, która gdyby nie zawód, który wybrała, mogłaby mieć już własną rodzinę. Z jednej strony poczuł narastającą falę irytacji, że jakiś mężczyzna mógłby się do niej zbliżyć. Do jego córki, którą automatycznie zaczął postrzegać jako niewinne dziecko. Z drugiej zaś strony już dawno stracił okazję na wychowanie jej. Musiał się pogodzić z tym, kim była i co robiła. Wznoszenie teraz jakichkolwiek pretensji byłoby pozbawione podstaw. Uśmiechnął się więc tylko boleśnie. - No to chyba nie będę wam przeszkadzał w takim razie. Wrócę do przygotowań do pogrzebu. Chloe, która przez cały czas rozmowy uważnie przyglądała się twarzy swojego ojca, zrobiła nieco zaskoczoną minę jego dziwnym zachowaniem. Szybko skojarzyła fakty i uśmiechnęła się, starając skryć rozbawienie jakie ją ogarnęło. - Nie martw się, potrafię o siebie zadbać - mruknęła starając się opanować wesołość. Zbliżyła się bardziej do niego. - A i w przeciwieństwie do matki, z pewnymi sprawami czekam do ślubu - zapewniła go szeptem, po czym odsunęła się i mrugnęła do niego okiem. Glaive spojrzał jeszcze na nią niepewnie, jakby upewniając się, że mówi na poważnie. Odetchnął cichutko, jakby z ulgą. - Cieszy mnie to niezmiernie, córko - odparł z lekkim uśmiechem Cicerone i wyraźnie się rozluźnił. - W takim razie powinniśmy się już zająć swoimi obowiązkami - pokiwał głową. - Do zobaczenia wkrótce - powiedziała z szerokim uśmiechem panna Vergest i odwróciła się na pięcie. Lekkim i bezgłośnym krokiem udała się z powrotem do swojego pokoju. - Jestem - odezwała się Chloe od progu i zamknęła za sobą drzwi. Przeszła przez pomieszczenie i postawiła misę z zawartością na stoliku. Następnie zaczęła rozstawiać się ze wszystkim, nawet na chwilę podeszła do koszyka i wyciągnęła z niego butelkę z przeźroczystą cieczą, by na koniec, trzymając w dłoni umoczoną w przegotowanej wodzie czystą ścierką, spojrzeć na gościa. - Usiądź tu - wskazała krzesło, na którym wcześniej zajmował miejsce. - Będzie mi wygodniej cię opatrywać Eldritch westchnął i wstał z swojej półleżącej pozycji z łóżka i usiadł na krześle. - To nawet zabawne, bo znachor nie spostrzegł rany, a w końcu to jego zawód. - Wybacz mu proszę. Na pewno zielarz nie zrobił tego specjalnie - poprosiła Chloe. - Ostatnio pan Trottier ma zdecydowanie za dużo na głowie. A tobie, to nawet najlepszy znachor by nie pomógł, gdyby nie magia - dodała i pochyliła się nad jego plecami. Dziewczyna przyłożyła mokry materiał do jego skóry. Delikatnie i ostrożnie zaczęła obmywać mu plecy, raz po raz płukając szmatkę w czystej wodzie. Pewność z jaką to robiła zdradzała, że nie była to dla niej pierwszyzna. Panna Vergest w końcu odłożyła miskę i zużytą szmatkę. Wzięła świeży materiał i sięgnęła po buteleczkę. Gdy ją otworzyła, rozniosła się mocna woń spirytusu. Polała nim po płótnie. - Może zapiec - ostrzegła i kontynuowała. Rzeczywiście zapiekło, ale nawet nie było powodu by się krzywić. Po odstawieniu spirytusu i drugiej ścierki, Chloe wzięła do ręki słoiczek z zielonkawą mazią. Otworzyła go i nałożyła cienką warstwę tego czegoś bezpośrednio na gojącą się ranę. Eldritch mógł poczuć przyjemny chłód na skórze. Na koniec dziewczyna przyłożyła trzecią szmatkę i zakończyła opatrywanie tego, który żywy być nie powinien. - Możesz się już ubrać - stwierdziła Chloe. Wyprostowała się i podeszła do stolika. Nalała z dzbanka wody do kubka i otworzyła słoiczek z brunatną paćką, w którą wbiła łyżeczkę. Nabrała na sztuciec nieco tego nieapetycznego czegoś i podała Eldritchowi, by to spożył. - Ostrzegam, smakuje paskudnie i posmak będziesz czuł co najmniej dzień - przestrzegła. - Ale będziemy mieli pewność, że żadna toksyna cię nie zabierze - Gorzki lek najlepiej leczy… - cicho mruknął mężczyzna i odebrał łyżkę z rąk kobiety, by przełknąć jej zawartość. Było to podłe. Delikatnie mówiąc podłe, no ale cóż. Lepiej mieć to z głowy… - Nie chcę wiedzieć z czego to jest. - stwierdził. - Zdecydowanie nie chcesz - potwierdziła mu, ale mrugnęła przy tym okiem do niego. - Cicerone nie sprzeciwił się byś tu na jakiś czas został - oznajmiła mu. Eldritch kiwnął głową, wstał z krzesła i zaczął się nieśpiesznie ubierać. - Moje podziękowania i uszanowanie - powiedział. - Staraj się na razie nie opierać na plecach ani tym bardziej na nich spać - powiedziała i zaczęła sprzątać z widoku wszystkie słoiczki i buteleczki. - No i ważne, żeby opatrunek ci się nie zsunął. - Nie powinno być problemu - odparł z uśmiechem mężczyzna - Coś co powinienem wiedzieć nim się zaszyję? - Po południu przyjdę do ciebie z Diegiem, zobaczymy czy go poznasz. A do tego czasu staraj się nie zwracać na siebie uwagi. Na piętrze nikogo nie powinieneś zainteresować. Ale też nie wyglądaj przez okna. Mogliby ciebie zobaczyć. Po zrobieniu porządku w swoim pokoju, gosposia zaprowadziła Ocaleńca na piętro, wskazując mu by zajął wolny pokój.
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory" Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn Ostatnio edytowane przez Mag : 14-04-2017 o 19:11. |
14-04-2017, 17:24 | #223 |
Reputacja: 1 |
|
14-04-2017, 19:01 | #224 |
Reputacja: 1 | Ciało biednego America złożono wcześnie w świątyni. Był to marsz kilku osób z wozem, trumną i kwiatami. Drewniana dębowa skrzynia wykonana przez Milleta trwała zamknięta na dwa kute zawiasy. Ciężkie wieko zdobił wystrugany symbol boga. I dobrze, że było zamknięte. Podobno ciało Brassarda miało już tyle dni i tak napuchło, że lepiej było zostawić jak jest.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
14-04-2017, 22:08 | #225 |
Reputacja: 1 | Adrien Mosse wolał zawsze działać niż słuchać trudnych wykładów osób zazwyczaj mądrzejszych od siebie. Stanął zatem bardzo chętnie na czatach. Gwizdać umiał donośnie a i to, że ściskał w ręku siekierę nikomu nie wydawało się podejrzane. Stanął więc przed wejściem do świątyni i udawał, że odpoczywa.
__________________ Hmmm? |
14-04-2017, 22:11 | #226 |
Reputacja: 1 | - Trzysta szylingów. - odpowiedział zapytany - Na obronę tezy, że Poulin jest marionetką mogę powiedzieć, że opłaciła nocleg gońcowi który dziś z rana zdawał raport tym zbirom. - Sami panowie widzą, że nie jest to suma, którą samotna kobieta może roztrwonić w jeden wieczór bez znacznego wsparcia… - Pan Trouve rozłożył ręce, a później zwrócił się do bartnika: - Sprawy milicji poruszymy jeszcze dzisiaj. Trzeba dać kwatery tym nowym osobom, chyba no i rozliczyć się z panem Rodolphe… Ja, ze swojej strony, mogę podzielić się tym, że dziś mnie odwiedziła ta nasza nowa milicja. Sądząc po wypowiedziach tego ich sierżanta od siedmiu boleści, wykorzystają swoją przewagę by wpłynąć na wybory. Trouve pogładził brodę i westchnął. - Zatem…Czy ktoś ma jakiś pomysł? - Będzie trzeba wystawić kandydata, który przede wszystkim nie da się zastraszyć ludziom z Chlupocic - odezwała się w końcu gosposia, która do tej pory zerkała przez okno na dziedziniec przed świątynią. - A zarazem wie jak wygląda polityka. Macie tu kogoś takiego? - zapytała rzeczowo Chloe spoglądając pytająco na Jean-Christophe'a - Hmm… - Rajca spojrzał na Martina - Remi nie ma doświadczenia, ale sądząc po ostatnich dokonaniach, jego popularność pewnie wzrośnie… - Nie zapominajmy też - wtrąciła się znów panna Vergest. - Że Mer nie musi być alfą i omegą z każdego tematu - stwierdziła spoglądając na Remiego. - Ważne jest to jacy ludzie stoją za nim i mu doradzają. W żadnym wypadku nie może być tak, żeby z podejmowaniem decyzji pozostawał osamotniony. Musi być popularny, żeby móc wygrać wybory. Te które nas czekają zapewne będą trudne, bo Chlupocice nie cofną się nawet od przekupstwa i nie sądzę, że specjalnie się z tym będą też kryć. Martin przysłuchiwał się wymianie zdań z zainteresowaniem. Mimo chwili rozmowy z piekarzem i Radnym, wciąż nie miał kompletnej wiedzy na temat wydarzeń w Szuwarach i dlatego na razie powstrzymywał się od wypowiedzi. Jednak kierunek, który nagle obrała rozmowa zdecydowanie mu się nie spodobał. Remi posłał krótkie spojrzenie dziewczynie, która zdaje się była gosposią cicerone. Dziwił nieco fakt, że dopuszczono ją do obrad. I jak na typową gosposię wydawała się całkiem zorientowana w temacie. Chociaż… To jednak pierwsza w Szuwarach pomocnica duchownego ze stolicy. Może tam wszystkie takie obeznane. Remi powoli podniósł się z siedzenia. - Przykro mi, ale nie jestem dobrym kandydatem na mera. Jednak skoro motywy pani Poulin, są tak niepewne chętnie udzielę poparcia naszemu kandydatowi. Trouve pokiwał głową smutno, jakby się tego spodziewał. - Trzeba nam zatem wytypować kandydatów i przemyśleć kampanię. Z tego co mi się wydaje, Chlupocicom będzie zależało na czasie… Jeśli Poulin ma mocną pozycję, to zawsze możemy jej zagrozić mniejszością zauszników w Radzie… Remi uspokojony klapnął na miejsce. Gosposia miała niezadowoloną minę widząc, że nikt nie kwapi się kandydować na stanowisko Mera, czy choćby radnego. Zastanawiało ją tylko co było powodem: strach przed ludźmi z Chlupocic, niechęć do stanowiska wymagającego podejmowania decyzji, czy jeszcze coś innego? - Nie musimy już teraz podejmować jakichkolwiek wiążących decyzji w sprawie wyborów. To jest odpowiedzialne stanowisko, więc może niech każdy się z tą myślą prześpi, pomyśli nad własną kandydaturą czy wskazaniem kogoś, by następnie na kolejnym spotkaniu, na przykład jutro wieczorem, przejść do konkretów - zaproponowała Chloe, a jej spojrzenie było utkwione na Remim. Theseus przysłuchiwał się wszystkiemu w milczeniu. Przytaknął jednak słowom Chloe i jeszcze raz powiódł wzrokiem po zgromadzonych. - Myślę, że najpierw chciałbym porozmawiać z panią Poulin. Nie będę ukrywał, że nie jestem zwolennikiem takiego działania w ukryciu. Pan zesłał nam światło, byśmy w nim żyli i się poruszali. Dlatego zanim podejmę decyzję, chcę poznać wszystkie punkty widzenia. - Bez zachowania należytej dyskrecji, prawdopodobnie się już nie da, ojcze Theseusie - Kobold popatrzył na duchownego ze zdziwieniem za tę deklarację uczciwości - W nocy, po kryjomu, wspólnie podwędziliśmy Kamiennego Strażnika, chciałem przypomnieć… Ale może taka uczciwa rozmowa wniesie nam też więcej informacji. Tylko nie za uczciwa , na rany… Trouve ugryzł się w język i po chwili przemówił bardziej spokojnym tonem. - Rzeczywiście. W końcu ojciec Theseus nie jest kojarzony jeszcze z dawną Radą. Może być traktowany jako potencjalny sojusznik… przez.. Chlupocie… Tak czy siak, chciałbym byśmy więcej wiedzieli o tym, co dzieje się w mieście. A nie uda się to bez wspólnego działania. Rozumiem pewne opory tych, którzy są w miasteczku nowi, ale reszta powinna to rozumieć… Tak więc miejcie oczy i uszy otwarte. Sekretarz spojrzał po pustym stole szukając oczami choćby kubka wody. Ponieważ go nie było, odchrząknął i zamlaskał. - Nie musimy wystawiać kandydatów z obecnych tutaj osób. Namówmy tych, których uważamy za godnych tych stanowisk. Tymczasem działajcie i spotkamy się pojutrze, wieczorem tutaj, hmm? No i ktoś mógłby mieć oko na szeryfów... - W takim razie porozmawiam z nią - odparł Theseus. - I bez obaw, panie Trouve. Nic, co było tu poruszane nie opuści tego pokoju. Nie jest mym zamiarem działać na czyjąś niekorzyść. Po prostu chcę mieć jak najjaśniejszą sytuację - skwitował kapłan. - Sam pomyślę, kto z mieszkańców nadawałby się jeszcze na to stanowisko. Tymczasem ten pokój jest do naszej dyspozycji. - Wyśmienicie - Skwitował kobold - Może przy następnym spotkaniu uda nam się wymienić bardziej wszystkim tym co wiemy. Na razie musimy chyba wszyscy udać się już do swoich obowiązków. Sekretarz rozejrzał się po sali a następnie po twarzach zebranych osób. - Niech ktoś przekaże panu Rodolphowi to, co tu ustaliliśmy. Biedaczysko, pewnie utknęło z pańskimi ludźmi, panie Martin… - Ja mogę to zrobić, bo i tak mam jedną sprawę do pana Trottiera - zaoferowała Chloe. I tak zebranie dobiegło końca i każdy mógł udać się do swoich spraw. Zaszurały krzesła, zaskrzypiały drzwi i pojedynczo, próbując nie zwrócić na siebie zbytnio uwagi, spiskowcy rozpoczęli opuszczać świątynię. |
14-04-2017, 22:21 | #227 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
14-04-2017, 22:46 | #228 |
Reputacja: 1 | Z wizytą w Urzędzie Gabinet pana Trouve wyglądał jak skład makulatury. Wszędzie panoszyły się księgi, mapy i rachunki. Nie było nawet gdzie usiąść.
__________________ Hmmm? Ostatnio edytowane przez Kostka : 14-04-2017 o 22:50. |
14-04-2017, 22:55 | #229 |
Reputacja: 1 | Pod domem Trottier’a zrobiło się jakby luźniej. Wozy uprzątnięto, a i tłum się rozszedł już dawno. W sali dla chorych zostało już tylko kilka osób. Na widok znachora, dobrze zbudowany krasnolud zerwał się na nogi. Rodolphe starał się nie zataczać, był wyczerpany i smutny. Jego przyjaciel Zbażyn będzie prawdopodobnie kaleką, jeżeli przeżyje, od samego rana pracował w pocie czoła w najgorszych możliwych warunkach - stresie, brudzie i ze śmiercią przyglądającą mu się przez ramię, czy aby dobrze zszywa ranę. Więc, pomimo tego, że starał się wyglądać na przytomnego i pewnego siebie, nie dostrzegł owego obywatela niższego wzrostu. Izba była czystsza niż w momencie gdy ją opuszczał. Przy jednym z łóżek siedziała cicho wdowa Girard, która nie zostawiła tych chorych. Pewnie razem z Pężyrką pomagały tym ludziom… - Pan Remi Martin pyta o rachunek za leczenie, panie Rodolphe - Powiedział Florent. Rodolphe uśmiechnął się do siebie, spoglądając na kobiety. Nie spodziewał się, że wykonają tak dobrą robotę. I przez tak długi czas, nieopłacone, bez przymusu. Były teraz piękne. Po prostu piękne. Z rozmyślań wyrwał go Florent. - Co? Ach… Sądzę, że powinni zapłacić tyle, na ile ich stać. I tyle, ile uważają za słuszne. Niestety ratowanie potrzebujących nie ma określonej ceny i będę to robił nawet wtedy, gdy nie otrzymam za to miedziaka. Przekaż, proszę, panu Martinowi, że nie mogę podać mu dokładnej ceny. Florent nie polemizował ze znachorem. Kiwnął głową i wyszedł z chaty. W sali został śpiący Grégoire oraz mnich i nieprzytomna Rogbuta. - Tego Quentina zabrał brat do domu. Chyba z nim nawet lepiej - Powiedziała Simone i chwyciła chustę by zarzucić ją sobie na plecy - Pan Tourneur poszedł do siebie. Powiedział, że się zgłosi, ale swoje rany bardzo lekceważył… Ja muszę iść już. Kobieta podeszła do drzwi, ale nim wyszła obróciła się jeszcze i zapytała. - Co z panem Zbażynem? - Dziękuję ci bardzo za pomoc. Nie dałbym rady jeszcze do pana Zbażyna zajść, gdyby nie ty. A sam Józef żyje, jednak nie wiem czy zobaczy jutrzejszy dzień. Mam nadzieję, że tak. Simone zwiesiła głowę i zacisnęła wargi. - To przykre.. Mam nadzieję jednak, że mu się polepszy. Będę się o to modlić. Tymczasem idę, panie Rodolphe. Muszę obiad zrobić córce… Kobieta podniosła głowę i nim wyszła, spojrzała na znachora. - Dziękuję również. Gdyby pan mnie potrzebował, prosze dać znać. Rodolphe czuł od kobiety autentyczną szczerość. Widocznie doceniała pomoc Rodolphe i to, że jej zaufał. Niewiele osób to robiło odkąd zamieszkała ze swoim szwagrem. A tymbardziej po zebraniu ostatniej rady. - Pewnie się odezwę - pożegnał się Rodolphe i poszedł zrobić obchód rannych. Poprawił co mógł i ruszył na spotkanie z Theseusem i resztą, mając nadzieję, że jeszcze zdąży. Zielarz nie zdołał za daleko zajść gdy na drodze stanęła mu panna Vergest, gosposia duchownego Glaive. Widząc go uśmiechnęła się i podeszła bliżej. - Spotkanie już się skończyło niestety - oznajmiła mu z westchnięciem Chloe. - Ale pomyślałam, że będziesz chciał dowiedzieć się na czym stanęło - dodała pocieszającym tonem głosu. - Dlatego przyszłam. - O - odparł zaskoczony Rodolphe, któremu Chloe najwyraźniej czytała w myślach. - Będę wdzięczny, panno Chloe. Niestety w moim domu jest dość gęsto, jedyne wolne miejsce to piwnica, a tam raczej cię nie zaproszę. Może usiądziemy na ławce w ogródku? - zaproponował jedno ze swoich ulubionych miejsc do oddawania się zadumie. [media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/4a/b7/64/4ab764a351d45f207734e0fbea7b0ec5.jpg [/media] - Proszę, mów mi po prostu po imieniu - odparła z ciepłym uśmiechem. Dziewczyna następnie skinęła mu głową i razem ruszyli do wspomnianego przez zielarza miejsca, a gdy już szli to wyciągnęła w jego kierunku rękę, w której trzymała skrzętnie zawinięty mały pakunek. - To słodkie bułeczki. Z serem. Uznałam, że możesz zgłodnieć. Masz teraz tyle pracy - stwierdziła Chloe ze współczuciem w tonie głosu. - Dziękuję. Faktycznie, kiedy mi o tym powiedziałaś, to poczułem pustki w brzuchu. Skoro przechodzimy na rozmowy imienne, to mów mi Rodolphe. Para dotarła do ogródka, gdzie przywitała ich koza, przeżuwając trawę w swojej zagródce. Mogła z niej bezproblemowo wyskoczyć, była jednak leniwa, co ratowała wszystkie zioła, które zapewniały przyjemną woń wokół i zdrowie mieszkańców Szuwar. Rodolphe wskazał na wąską ławkę, na której spędził wiele letnich wieczorów. - Wybacz mi mój stan, pracuję od samego rana. Chętnie porozmawiałbym z tobą na spokojnie, jednak to też musi być odłożone na później. Czas nas goni, opowiadaj co ustaliliście. Gosposia zasiadła na ławce i położyła sobie na kolanach pakunek. Powoli go rozwinęła ukazując zawartość. - Proszę poczęstuj się - wskazała Trottierowi by wziął dla siebie jedną. - Głodny zaraz stracisz siły, a osłabiony nie przydasz się na nic chorym - pouczyła go, ale zaraz uśmiechnęła się do niego miło. - Jedz, a ja opowiem co się działo, a później ty mi opowiesz jak ci idzie z pacjentami - zaproponowała panna Vergest. Rodolphe wytarł dłoń o wymiętą koszulę i sięgnął po bułeczkę. - Pyszna. W takim razie będę powoli jadł i słuchał. Było to wyśmienite rozwiązanie (prawie tak wyśmienite jak słodka bułka). Nasyci brzuch mąką i umysł informacjami. Jak już zaspokoi apetyt, będzie mógł spokojnie opowiedzieć o rannych i Zbażynie. - Dobrze więc... - zaczęła Chloe, zadowolona, że zielarz przystał na jej propozycję. Dziewczyna złożyła swoje dłonie razem i położyła na podołku. Dyskretnie się rozejrzała by w końcu spojrzeć na Rodolpha, a wtedy uśmiechnęła się miło. Zaczęła opowiadać mu dokładnie o wszystkim co zostało poruszone na spotkaniu. Dziewczyna musiała mieć dobrą pamięć, bo nawet raz w jej wypowiedzi nie było zająknięcia. - Kto by pomyślał, że w Szuwarach takie rzeczy będą się działy - stwierdziła na koniec panna Vergest z ciężkim westchnięciem. - A jak ty sobie radzisz? Nie potrzebujesz pomocy? Zielarz siedział zamyślony i po chwili wyciągnął wrzoścową fajkę o prostym ustniku. - Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę? - Nie przeszkadza mi - odparła Chloe. -A odnośnie do twojego pytania - jakoś sobie radzę. Teraz żałuję tego, że zrezygnowałem z funkcji mera. Gdyby nie to, mielibyśmy jeden problem mniej. Męczy mnie to, że zajechała do nas banda kmiotków i musimy się chować po kątach, zamiast jawnie powiedzieć im, żeby się wynosili i nie wracali. Smutno mi z powodu Józefa. Miał udar i ledwo żyje. Jeżeli natura będzie chciała, to przeżyje. Ja, pomimo doskonałej wiedzy, co mu dolega, nie mogę pomóc bardziej niż to, co zrobiłem. Czyli niewiele. Dodatkowo - wymieniał Rodolphe smutnym tonem, jak ktoś, kto ma wiele do wyrzucenia z siebie, a zazwyczaj nie ma za bardzo z kim rozmawiać. Wszak to na niego wszyscy zrzucali swoje problemy - zjechało się pełno rannych. Tyle cierpienia! Dwójka w bardzo ciężkim stanie, też nie wiem, czy wyżyją. A ja muszę się do wszystkich uśmiechać i mówić, że będzie dobrze. A jak nie będzie, to będę musiał żyć z tym kłamstwem i niemymi oskarżeniami. - Zielarz westchnął głęboko i ułożył się wygodniej na ławce. Widać było, że rozluźnił się nieco, pozbył się choć ułamka ciężaru ze swoich ramion. - Przepraszam, że to wszystko powiedziałem. Ale jakoś tak zacząłem i nie mogłem przestać. - Proszę Rodolphe, nie przepraszaj - dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu, dla dodania otuchy. - Masz najbardziej odpowiedzialne zadanie w tej społeczności. Ja się cieszę, że choć w ten sposób, przez wysłuchanie twoich trosk, mogę cię wspomóc - stwierdziła Chloe z ciepłym tonem głosu. - Pamiętaj, że nie jesteś tu sam, a proszenie o pomoc nie jest objawem słabości - dodała. - Ja znam się nieco na warzeniu mikstur więc jeśli chcesz to chętnie pomogę, również w zbieraniu ziół. Co prawda moja wiedza jest dość... wąska w tym temacie jednak na coś zawsze mogę się przydać - zapewniła go z przyjacielskim uśmiechem. - Masz swoje obowiązki, nie mogę cię od nich odciągać. Chociaż chętnie wybiorę się kiedyś z tobą na spacer, żebyśmy mogli przestać myśleć o pracy i kłopotach. Z bułeczek pozostały jedynie okruszki, na które Rodolphe spojrzał z rozczarowaniem. Przed chwilą je dopiero dostał! - A jak ty się tutaj odnajdujesz ostatnimi czasy? Dajesz sobie radę? Chloe zamyśliła się na pytanie Trottiera. Po skupionej twarzy dziewczyny można było poznać, że odpowiedź na to pytanie mogła nie być prosta. W końcu buzia panny Vergest rozpogodziła się. - Dla mnie jest lepiej niż się spodziewałam. Chyba nawet nie najgorzej sobie radzę - odparła ze szczerym zadowoleniem. - Myślę, że ojciec Glaive nie będzie miał mi za złe jeśli w wolnym czasie będę trochę tobie pomagać - dodała wesołym tonem głosu. - A co tak właściwie stało się panu Zbażinowi? Słyszałam, że nie jest z nim dobrze już od jakiegoś czasu… Wykluczyłeś zatrucie albo magiczne uroki? - zapytała. - Na magii się nie znam i nie mam do niej predyspozycji. Więc na tym polu chromam. Zatrucie to nie było, wyglądało jak klasyczny przypadek udaru. Bełkotanie, połowiczny paraliż… A co wcześniej? Zdaje się, że niestety nikt mi nie powiedział o jego wcześniejszej chorobie, a dzisiaj nie miałem czasu na wywiad, wszak widzisz jaka tu panuje paranoja. Będę, tak czy inaczej, musiał za chwilę wracać doglądać rannych, z dwójką z nich jest ciężko. - Przepraszam, że się wtrącam - Chloe miała strapioną minę. - Po prostu... Ufam ci Rodolphe, bo jesteś dobrym człowiekiem - westchnęła zastanawiając się jak ubrać w słowa swoje myśli. - To co powiem musi pozostać tajemnicą - przestrzegła szeptem. - Chodzi o to, że w ostatnim czasie dzieją się tu dziwne rzeczy - zaczęła bardzo ogólnie, ściszając głos tak, że zielarz musiał wytężyć słuch i nieco się przesunąć do niej, żeby ją słyszeć. Dziewczyna uniosła dłoń do ust, jakby chcąc zakryć ziewnięcie. - Diego został otruty, bo nie zabił syna Zbażina. Pani Barbara jest pod wpływem jakiegoś złego uroku, przez który może nieświadomie mogła doprowadzić do śmierci poprzedniego duchownego... Nadal próbuje ustalić kim mógł być ten “AB”. No i ten cały Eldritch. On naprawdę został zabity, to rzeczywiście o nim mówił Diego. Na własne oczy widziałam jego ranę na plecach i ślady wskazujące, że pchnięto go zatrutym ostrzem. Na razie kryje się w świątyni, tak jak i Diego - pokręciła głową po tym podsumowaniu. - A tak… I “Ocaleńcowi” dałam profilaktycznie antidotum, bo choć ewidentnie od śmierci zawrócił go stary magiczny medalion, to nie wiem czy oczyścił organizm z toksyn - dodała gdy jej się to nagle przypomniało. - Ten medalion wygląda bardzo ciekawie. Musiałbym kiedyś zobaczyć go w działaniu - powiedział cicho Rodolphe, wyobrażając sobie, jak spożywa jakąś truciznę i zakłada po chwili magiczne cacko. Niepowtarzalna okazja, żeby zbadać działanie trucizn na własnym organizmie. - Myślałem nad tym AB, ale niestety nie wpadło mi do głowy nic, prócz martwego, czy też zaginionego maga. Właśnie! - wykrzyknął cicho. - Muszę się Vincem zająć. - Golemem? - zainteresowała się Chloe, ale wtem wspomniało jej się coś innego. - Rodolphe, czy mogłabym skorzystać, któregoś dnia z twojego sprzętu dla uzupełnienia moich zapasów mikstur? - poprosiła. - Vincem. To myśląca istota, ma imię. I oczywiście będziesz mogła skorzystać z mojej aparatury. Chętnie ci też w tym pomogę, mam cudowny perkolator do tej roboty. - Dziękuję ci. Postaram się jakoś odwdzięczyć - zapewniła Chloe. - Ale proszę ciebie Rodolphe, odpocznij choć trochę, dobrze? Bo wyglądasz na wykończonego - stwierdziła z troską w głosie. - Jeszcze tylko doglądnę rannych, spróbuję uruchomić Vince’a, zajrzę do Zbażyna, jeszcze raz ranni i mogę odpocząć. Dziękuję ci również, pomogłaś mi nieco odsapnąć, bo biegam jak po kruszynie - zachichotał. Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło do niego. - Praktycznie zmuszasz mnie, żebym dziś przyszła i sprawdziła cię czy zastosujesz się do mojej prośby - stwierdziła żartobliwym tonem, a nawet mrugnęła do niego okiem. - Serdecznie zapraszam. - Także się uśmiechnął, prawdopodobnie drugi raz w trakcie całej rozmowy. - Gdybyś nie pracowała dla świątyni, to chyba bym cię najął jako ucznia do mojego fachu. - Nie ukrywał rozbawienia w głosie. - Ale to pewnie i tak ja bym się więcej nauczył. Chloe roześmiała się szczerze. - W takim razie, jeśli nic mnie nie zatrzyma, to jeszcze dziś się zobaczymy - odparła i wstała z ławki. Poprawiła plisy na swojej sukience. - Bardzo dziękuję ci za towarzystwo - powiedziała i lekko dygnęła w uprzejmym ukłonie, typowym dla dobrze wychowanej panny. - Zatem miłego dnia. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze dzisiaj. - Postaram się przyjść późnym popołudniem - odparła dziewczyna z uśmiechem i po tych słowach odeszła, zostawiając zielarza samego na ławeczce. |
21-04-2017, 17:51 | #230 | |||
Reputacja: 1 | Tura 22
Ostatnio edytowane przez Martinez : 04-05-2017 o 03:16. | |||