Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-08-2016, 21:12   #21
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Wrzucone za Gracza (nieobecny)

Kliknij w miniaturkęielarz wzdrygnął się, gdy trzasnęły drzwi. Nie był przygotowany na zadawanie się z przestępcami. No, ale… Co mógł zrobić? Wszak był merem i do niego należało wykonywanie niechcianych przez nikogo obowiązków.

- Wszystko w porządku, panie Diego? - szepnął w ciemność. - Przyniosłem nieco makowego mleka na ból ranionej nogi. Niezbyt mocny, eee…, trunek, jednak powinien pomóc. Rozjaśni myśli.


Zielarz wyciągnął butelkę z torby, by przekazać ją w ręce Diega.

Jego niestety już nie było w zasięgu. Stał przy oknie, przy uchylonej, wiszącej, dziurawej szmacie i patrzył gdzieś.
- Pan spojrzy za okno, senior. Tam się coś dzieje. Oni wiedzą, że jestem tutaj. Zaczną szukać. Wezmą psy, pochodnie i zaczną przetrząsnąć domy. Pewnie lokalny szeryf wyniuchał coś - Trząsł się De laChristo. Gwałtownie odsunął się od okna i przywarł do ściany.
- Może ktoś widział jak pan tu wchodzi? Nikomu pan o mnie nie mówił, prawda?
Choć w pomieszczeniu było ciemno, Trottier wyczuwał stan gościa. Prawdopodobnie wdało się już zakażenie w ranę, a jegomość zaczynał gorączkować.
Diego dokuśtykał do mera i chwycił za butelkę.
-To mi pomoże? - Zapytał.

- To uspokoi twoje myśli i ból. Więc tak, pomoże. A o szeryfa się nie martw - w wiosce obecnie inne problemy, natury magicznej. Bo wiesz - wiedźma zmarła, to się wszystko popieprzyło - wymyślał na bierząco mer. - Głodnyś? Mogę skoczyć po coś do jedzenia. Świeży chleb, to jest z rana, mam w domu i osełkę dobrego masła.
- O bardzo żeś panie gościnny. Dziękuję. - Przybysz otworzył butelkę i łyknął ile się dało. Przełknął głośno. - Ależ to dobre… Przypomina mi to tort makowy mojej matki.
W ciemności dało się słyszeć ponownie chlupnięcie cieczy w naczyniu, gulgot i westchnięcie.
- Tego mi było potrzeba mości gospodarzu. A tak w ogóle to do kogo należy ten dom? To twój? Mało w nim mebli i taki brudny jest. Nie to żebym narzekał, ale jak chcesz pan, senior żyć bez szkorbutów, wszy i innych przypadłości, to byś nieco kurzów przetarł. W Las Palmas, skąd pochodzę, są całe dzielnice takich dooomków jak teee… Mierda.. ale huśta tym okrętem. Se ha anunciado la tormenta teniente?
Nastąpiła krótka pauza. Później ciało Diego walnęło o jakiś mebel i padło jak długie na podłogę. Razem za nim poleciała stara micha i słychać było brzęk butelki.

Rodolphe uśmiechnął się pod nosem, jedynie trochę zaniepokojony możliwym zgonem Diega. Wybiegł z domu na poszukiwanie kogoś, kto pomoże zataszczyć mu ciało nieprzytomnego do aresztu. Potem miał zamiar nieco go ustabilizować jeżeli tego potrzebował. I przynieść nieco strawy i dużo, dużo wody. Przyda mu się o poranku.


Autor: Ardel
 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 01-02-2017 o 12:29.
Martinez jest offline  
Stary 10-08-2016, 21:52   #22
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Theseus, Chloe, Hoe, Zbażyn

Theseus machnął ręką na wyjaśnienia gosposi, zbywając tym samym jej pytanie. Zamiast tego skupił wzrok na sylwetce chłopa, który skończył przemawiać do zebranych. Podest, na którym dokonał owej oracji wydawał się świetnym miejscem do skupiania na sobie uwagi tłumów. Kapłan zmrużył oczy i zamyślił się na kilka chwil.
- Nic się nie stało, lilium - powiedział już bardziej pogodnie, kładąc dłoń na ramieniu Chloe w ojcowskim geście. [i]- Robi się późno, musimy wracać, ale najpierw -[/u]tu skinął głową w stronę podestu- powinniśmy wykorzystać to zebranie do własnych celów - powiedział, a jego twarz przybrała wyraz drapieżnika, który zaczajał się na swoją ofiarę.
- A może się jeszcze wstrzyma ojciec ze spraszaniem wiernych - zaproponowała nieśmiało dziewczyna. - Świątynie trzeba doprowadzić do porządku… Może najpierw na spokojnie zajmiemy się rzeczami poprzedniego Cicerone, sprawdzimy czy nie ma nic niepokojącego… Sam ojciec widział co tu się działo gdy zajechaliśmy. No i trzeba zająć się sprawą tych znaków które przerysowałam - zasugerowała cicho Chloe.

- Nie panikować mi tu tylko! - Zagrzmiała orczyca swoim potężnym głosem. Chociaż wychodziło na to, że teraz jej kolej by powiedzieć kilka słów, ta nie miała zamiaru wchodzić na podest który zajmował Józef. I bez tego była wystarczająco wysoka, a przede wszystkim donośna. - Mer nie zniknął. Mer wypełnia swoje obowiązki. - powiedziała stanowczo, po czym rozejrzała się po tłumie.
- Ruszył w drogę do wiedźmy. Jeśli to nie jej sprawka, to z pewnością jej dziedzina. - Tu orczyca zrobiła krótką pauzę. - Kilka chwil temu przybył do nas cicerone. Jest uczony i on również nam pomoże. - Wyłapawszy w tłumie sylwetkę rzeczonego wskazała na niego całą otwartą dłonią.
- Nie będziemy bezczynnie czekać na powtórkę. Cały czas działamy. Tylko mielenie tu i teraz jęzorem nas spowalnia.- Wszyscy dobrze wiedzieli, że zielonoskóra woli działać niż gadać.

Wzrok Hoe skupił się na kilka chwil na Rene Pierratcie, który wcześniej dopytywał się o broń.
- Broni z arsenału nie wydamy bo nie ma realnego zagrożenia, które można nią zwalczyć. Pytacie jak pomóc? Wróćcie do domów. Nie siejcie zamieszania. Róbcie to co zawsze. Ale najpierw sprawdźcie czy Wasi sąsiedzi są cali i zdrowi. Jeśli komuś coś się stało, albo nie znajdziecie go do jutra rana koniecznie zgłoście to do Pana Trouve.
Hoe była niemalże pewna, że Panu Trouve nie spodoba się to co właśnie powiedziała. Dla odmiany była jednak pewna, że tylko jemu nie będzie przeszkadzało siedzenie w swojej samotni i czekanie na różne zgłoszenia, podczas gdy inni radni będą starali się wyjaśnić swoją sytuację i zastanie ich we własnych domach może okazać się kłopotliwe.

- Właśnie, właśnie, tak właśnie! - Stary Zbażyn gorliwie przytaknął z mównicy. - Pan Trouve na pewno wszystko zbierze i sobie zapisze.
Podrapał się pod czapką i coś chyba przypomniało mu się, bo dodał:
- Nie zapomnijmy o naszym nowym kapłanie! W taki przykry czas przyjechał, że nie udało się zrobić odpowiedniego przyjęcia. Rada miejska, w echem, mojej skromnej osobie przyjmie wszystkie… dary… eee oznaki hojności, które… no… przekażemy naszemu cicerone. - Ostatecznie radny trochę się zaplątał w swoich słowach, może dlatego, że w pół zdania zauważył, że kapłan o którym mówi stoi nieopodal.

Theseus spuścił głowę i posłał ukradkiem uśmiech do Chloe, który mógł wyrażać tylko jedną rzecz: przyjęcie rzuconego wyzwania. Machnął do niej dyskretnie dłonią, by trzymała się z boku, i zamaszystym ruchem poprawił swój ciężki, skórzany płaszcz. Zaraz też był już w drodze, nim gosposia zdołała powiedzieć choć jedno słowo.
Kapłan minął orczycę, której skinął głową, uprzednio mierząc ją wzrokiem, a następnie ruszył z zamiarem wstąpienia na podest.
Widząc idącego kapłana Zbażyn zbladł nieco, zmieszał się i zstępując ze skrzyneczki zaproponował usłużnie, wskazując na tą prowizoryczną mównicę:
- Witam, witam wielebny. Proszę się nie krępować, jeśli chce pan coś powiedzieć do wszystkich.
- Cisza! - orczyca zagrzmiała profilaktycznie. Spodziewała się, że pojawieniu się na scenie kapłana zaraz zaczną towarzyszyć szepty i rozmowy. Po tym odsunęła się kroczek od mównicy, dając człekowi większe pole.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 11-08-2016, 18:46   #23
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Batiseista spojrzał pod nogi i wspiął się na podwyższenie. Będąc już na samej górze, obrzucił uważnym spojrzeniem zebranych, jakby zliczał każdego z osobna.

Milczał.
A cisza się przeciągała.

Glaive zdawał się jednak nie być zbitym z tropu. Wręcz przeciwnie. Wyglądał na zamyślonego. Jednak po kilku trwających w milczeniu chwilach rozpiął górną część koszuli, by spod jej fałd wyciągnąć zawieszony na szyi amulet. Była to srebrzysta ozdoba, dla niektórych znana jako Znak Boga. Przewrócona ósemka. Znak nieskończoności.
- Mieszkańcy Szuwarów! - przemówił donośnym głosem, który pomimo otwartego pola i słabej akustyki wydawał się bardzo gromki.
- Jeśli jeszcze nie wiecie, nazywam się Theseus Glaive. Zostałem przysłany przez samego Biskupa Hagera Ramonta II z Matrice jako odpowiedź na waszą ciężką sytuację - zrobił krótką pauzę, by wszyscy mogli spokojnie przyswoić sobie informacje.

- Kościół słyszy wasze cierpienia. Kościół wie, z czym uczciwi obywatele tego miasteczka muszą mierzyć się każdego dnia. Dlatego kościół przyszedł wam z pomocą! - zakrzyknął, chwytając za swój amulet i potrząsając nim przed tłumem.

- Nie lękajcie się, dzieci. Bóg was nie opuścił. Razem, i tylko razem uda się nam uporać z waszymi problemami. Dlatego proszę was, Nosiciele Dusz, synowie i córki Wielkiego Budowniczego, pomóżcie nam i sobie. Współpracujcie z lokalnymi rządami. Wspierajcie mera i radę miasta. A przede wszystkim dbajcie o siebie nawzajem - uniósł palec ku niebu, jakby próbując podnieść wagę wypowiadanych słów. - Zajmiemy się wszystkimi niewyjaśnionymi sytuacjami. Zadbamy o bezpieczeństwo wasze i waszych dzieci. Tak długo, jak mieszkańcy tego obiecującego miejsca będą stać za sobą murem, pokażemy światu i samemu Bogu, że żaden kryzys nie jest w stanie złamać naszego ducha - umilkł na chwilę, samemu spoglądając w górę.

- Dlatego apeluję, zachowajcie spokój i miejcie wiarę. Pilnujcie swoich bliskich i sąsiadów. Pomóżcie naszym władzom działać. I uczęszczajcie do waszej… naszej świątyni. Właśnie tam znajdziecie spokój ducha i zrozumienie, którego teraz najbardziej potrzebujecie. Zapraszam wszystkich na niedzielne nabożeństwo. Udowodnijmy wszystkim, że jesteśmy pobożnym i niezachwianym społeczeństwem! -
zakończył, raz jeszcze skupiając spojrzenie na zebranym tłumie.

A potem bez słowa schował swój amulet, zapiął koszulę i zszedł z podestu, kierując się wolnym, opanowanym krokiem w stronę świątyni.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 11-08-2016, 18:51   #24
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Hoe która wyglądała jakby wyłączyła się gdzieś w połowie kazania klechy popatrzyła przez chwilę za nim. Wzruszyła ramionami, po czym klasnęła w dłonie.
- No to do roboty! Rozejść się.
Po tych słowach sama podeszła do Józefa, który na to otrząsnął się, jakby z drzemki.
- Bardzo pięknie… pięknie mówił - zamamrotał sennie. - wzruszająca przemowa. Choć poprzedni klecha cokolwiek ciszej przemawiał.
- Taaa. - odparła Hoe, która może raz czy dwa słyszała jak przemawia poprzedni klecha. Mało interesowała ją religia której był przedstawicielem. - Rodolphe poszedł do wiedźmy, ciekawe jakie nowiny przyniesie. Remi szuka Szeryfa. Coś go nie widać, jak karczmarza. Potrzebuje wysłać kogoś po Redgara. Chcę się rozejrzeć po okolicy a kto jak nie on będzie w stanie zauważyć podejrzane ślady? I gdzie jest ten twój ocaleniec?
- Hę? Taki to on mój - odparł z przekąsem młynarz. - Wlazł chyba do karczmy. Ale zobaczysz, to nie przypadek, że teraz się tu pojawił, kiedy tyle zła nas spotkało. - dodał potrząsając wskazującym palcem. - Pójdę może poszukać Rudolfa, źle by było jeszcze felczera stracić. - dodał ruszając powoli. - A mówię, to z wiedźmą na pewno coś było!
- Wyślesz po drodze ino jakiegoś dzieciaka po Redgara? - zapytała Hoe gdy Józef już ruszał by odejść. - A, mięso i miód dla klechy są u mnie na chacie.
- Pewno, pewno - machnął ręką. - Pewno się gdzieś zaplątał w lesie.
- Nie o tej porze. Ale pewno nie wie, że coś się święci. I już. - Hoe wzruszyła ramionami. Po tym sama powoli ruszyła. Ona ewidentnie w stronę karczmy.

***


Mniej więcej w tym samym czasie....

Lisa zatrzymała się dopiero gdy była tuż przed trollem. Oglądnęła go sobie od stóp po głowę, zatrzymując wzrok na jego twarzy.
- A ty co? Nie widzisz, że wszyscy idą tam? - zapytała pokazując palcem zbierający się na rynku tłum. - A nie tu? - Tym razem pokazała palcem dom rzeźniczki z którego dopiero co wyszła. Po ostatnim pytaniu podparła dłonie powyżej bioder, dokładnie w taki sposób w jaki zwykła to robić jej opiekunka Hoe gdy coś według niej było nie tak jak trzeba.*
- Kaca mają. Na klina idą…..- mruknął Troll i przystanął przed dziewczyną. Spokojnie otaksował ją wzrokiem. To jednak nie była Hoe - mogła podpierać się pod boki ile wlezie.
- Głodny jestem. Po mięso jestem - kowal wyjaśnił dziewczynie wzruszając ramionami.
- Na prawdę? Nie wierzę ci. Przecież słyszałam dzwony. Nie wiesz po co na prawdę tam idą? - Dziewczyna wychyliła się w bok by móc spojrzeć na podążający w stronę rynku tłum. Zupełnie jakby troll zasłaniał jej widok. - Może to przez to omdlenie, co?
- Nie kłamię - Troll spojrzał groźnie na dziewczynę. Tak naprawdę nie chciał jej zrobić najmniejszej krzywdy, ale wolał jednak dziś się najeść. Kiedy jednak zobaczył, że dziewczyna na coś spogląda odwrócił się i podrapał po głowie
- Co tu się wyrabia? - zadał te pytanie do siebie po raz kolejny tego samego dnia
- Dwie popijawy w jeden dzień? Idę pogadać do burmistrza. Tak. On zrobi z tym porządek. Powinni pracować, nie zalewać się gorzałą, próżniaki jedne….. - Armand gadając do siebie dziarsko ruszył w kierunku tłumu podążającego na rynek, poprawiając rezolutnie czapkę. Po chwili jednak obejrzał się na dziewczynę i rzucił
- Schab ma być gotowy. Wrócę tu - przymrużył oko robiąc groźny grymas i poszedł szukać burmistrza w tłumie gromadzącym się najwyraźniej bez wyraźnego powodu na rynku.
Skoro troll odszedł w swoją stronę, Lisa również udała się w swoją. Była ciekawa co się dzieje, wobec czego dołączyła do tłumu.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Wila : 16-08-2016 o 22:16.
Wila jest offline  
Stary 11-08-2016, 18:59   #25
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Poszukwiania cz.1

Na słowa grabarza Bartnik tylko skinął głową i wrócił do obserwacji zbiegowiska okolicznych dzieci. Trzeba było mieć prawdziwy dar by upić się tak szybko. Natomiast słowa Simone Girard sprawiły że Remi, dotąd zajęty obserwowaniem dzieci brykających na golemie, skupił swoją uwagę na kobiecie.
- Właśnie miałem szukać Harla - odpowiedział na wszelki wypadek ściszając głos. Jak na razie mieszkańcy Szuwar mieli dość tematów do plotek, a on nie chciał dowalać roboty Radnym. Wdowa jednak wydała mu się godna zaufania. No i miała ponoć jakieś informacje. Co prawda zniknięcie maga, któremu już wcześniej się to zdarzało nie było dzisiaj najdziwniejszym zaginięciem, mimo to…
- Naprawdę ?
Kobieta pokiwała głową i podeszła do Remiego.
- Obawiam się, że nasz mag może mieć kłopoty - powiedziała z zatroskaną miną. Wyciągnęła zawinięty w szmatę kawałek stali i dyskretnie pokazała Bartnikowi. Stal błysnęła w świetle lampy. Był to fragment sztyletu z ułamaną klingą. Ostrze było pokryte zakrzepłą krwią. Widniał też tam znak czaszki. Simone zajrzała rozmówcy głęboko w oczy.
- Taki sam znak ma rapier tego Ocaleńca. Oddałam mu jego rzeczy przed chwilą... Właściwie część. Córka znalazła je w Cierniowym Zagajniku, dokładnie tam gdzie jego dzień wcześniej. Ten sztylet natomiast - potrząsnęła nim kobieta - był niedaleko domu maga.
Remi westchnął ciężko. Ostrze samo nasuwało podejrzenie morderstwa, a przynajmniej napaści. Trzeba się było spodziewać kłopotów po kimś takim. Podobno ten człowiek nic nie pamiętał… ciekawe czy udaje czy oberwał zaklęciem? Jednak nie Bartnikowi było to ustalać. Normalnie skierowałby kobietę do Mera lub Szeryfa, ale nie byli teraz dostępni. Zaś pozostali Radni byli zajęci. Zresztą,jak wynikało ze słów wdowy, ten Ocaleniec kręcił się tu gdzieś.

- Czy może to Pani bezpiecznie przechować ? - zwrócił się do Simone.
-Oczywiście… - odpowiedziała i schowała dyskretnie przedmiot. Kiwnęła głową porozumiewawczo.
- Niech pani to ost.. ten przedmiot ... jak najszybciej przekaże komuś z Radnych i opowie im to co mi . Tylko dyskretnie - zaznaczył.
- Jeśli to wszystko, to niestety muszę panią przeprosić. Nasz szeryf jest potrzebny coraz bardziej - dodał posyłając kobiecie niemrawy uśmiech. Zastanawiał się już nad sposobem na przepędzenie dzieci z ich obecnego placu zabaw.
Kobieta oddaliła się pospiesznie. Coś jednak bardzo w niej nie pasowało. Może to był jej sposób mówienia, mimika a może sam fakt zwrócenia się do bartnika z takimi sprawami... Remi nie wiedział. Instynkt mówił mu, że coś jest bardzo nie tak.
Odprowadził kobietę wzrokiem. Ta w tłumie spotkała się zaraz ze swoim szwagrem, wymienili kilka zdań i pospiesznie wmieszali się w rozgadany tłum.

Jednak Bartnik nie mógł poświęcać więcej myśli zachowaniu wdowy. Miał do wykonania niełatwe zadanie. Od czasu dzieciństwa minęło już trochę on zaś musiał przekonać małą bandę, że jest bardziej interesujące miejsce na zabawę niż nieruchomy golem. Powoli zbliżył się do małej szajki.
Żadne z nielicznych już dzieci bawiących się przy glinianym strażniku nie zwracało uwagi na bartnika. Beztrosko sobie gaworzyły...
- Ej, a może oblejemy go wodą, kurwa? Wtedy glina się rozpuści.
- To utwardzana glina, jełopie. W dodatku magiczna. Nic tu nie puści. Prędzej twoje majtki.
- Lepiej znajdźmy pierścień Harla. Wtedy będziemy mogli sterować Vince’m i ani ta głupia Jaqulin ani Flora nie będą nam już rozkazywać. Spierdolimy stąd na jego grzbiecie.
- Kurde. Dobre to. Bo ponoć ten spaślak Miłogost zaginął. Wiecie co to oznacza?
- Jebaną wyżerkę!
- Taaak! Nikt nie pilnuje cholernej spiżarni!
Ugh...Trzeba było przyznać, że dzieciarnia miała gadane. Ta rozmowa podsunęła jednak Remiemu pewien pomysł.
- Jeśli szukacie pierścienia Szeryfa podobno możecie go znaleźć w Kuźni… - zwrócił się do bandy jakby od niechcenia.
Dzieciaki zaniemówiły. Każde spojrzało na bartnika, lekko zakłopotane, gdyż jasne było, że słyszał on całą rozmowę. [b]Gaspard [/bi], trzynastoletni chłopak wstał z klatki golema.
- Pan raczy wybaczyć nam słownictwo. Oczywiście, to wszystko były tylko takie sobie żarciki...
- Dziękujemy za cynk - mrugnęła okiem [b]Emillie[b] i wypchnęła młodą, ledwo chodzącą Odile, która znała swoją rolę w tego typu scenach.. Podeszła do Martin’a i szarpnęła nogawkę rączką.
- Tylko niech pań nie skalźy na naś tamtej pani - wskazała palcem gdziekolwiek za siebie - Ona nas bije, nie daje jeść czasem… Dobzie?
-Pewnie. Straszna z niej jędza - przytaknął. Oby nigdy nie doszło to do uszu opiekunki sierocińca.
-[i] Lepiej już lećcie. Słyszałem, że was szuka - zmyślił na poczekaniu. Pomyślałby kto kiedyś, że będzie kiedyś tak ściemniać...
Odile podniosła rączkę i pokazała kciuk.
- Kto ostatni ten czyści latryny! - Wrzasnął Gaspard i pobiegł szybko ku sierocińcowi.
- Ciekajcie na mnie! - mała elficzka pobiegła za resztą targając za sobą patyk.
Remi wreszcie został sam na sam z glinianym stworem.

- Vince…- zaczął z wahaniem - Czy mógłbyś pomóc mi w poszukiwaniach Szeryfa ? - Remi zamilkł w oczekiwaniu na reakcję golema. Dziwnie się czuł rozmawiając z kupą magicznej gliny na środku rynku.
Martwe ciało jednak nawet nie drgnęło. Leżało na ziemi wpatrzone pustymi oczodołami w gwieździste niebo. Zdezorientowany Bartnik wpatrywał się uporczywie w golema. I chociaż tamten dalej nie dawał znaku życia, spojrzenie Remiego przyciągnęła dziwna substancja na nogach stwora. Mężczyzna przyklęknął, by zbadać to dokładniej. Nie było żadnych wątpliwości. Lilian Gauthier opowiadał mu kiedyś o charakterystycznym zabarwieniu gliny w okolicach Wieży Pana Trouve. Właśnie tym rdzawym odcieniem odznaczała się ziemia, którą utytłał sobie nogi golem. Zresztą z tego co pamiętał Bartnik właśnie z południowego-zachodu nadszedł Vince. Remi wciąż zamyślony podniósł się z kolan i powoli skierował się w stronę Piekarni. Na chwilę jego uwagę przykuła przemowa Thesusa, ale poza kazaniem nie miał chyba nic ciekawego do powiedzenia. Jednak słuchając mowy zauważył przepychającą się ku niemu przez tłum drobną postać Rusty’ego. Jego jasna kamizelka nosiła wyraźne znaki nagłego kontaktu z progiem.
-Jak dobrze cię widzieć ! Widziałeś naszego nowego Cicerone ? Widać, że ze stolicy. Słowo daję, że ciotunia Decja miałaby problem, żeby go przegadać - halfing wydawał się nieco zaniepokojony sytuacją, jednak jak zwykle przywitał Remiego uśmiechem.
- A tak właściwie to gdzie ty byłeś ? Przegapiłeś Zbażynową przemowę.
- Szeryfa szukam - odparł Bartnik uświadamiając sobie, że nie robi tego już od dobrej chwili.
- Harla ? Ano racja, na rynku go teraz nie widziałem. Rano przechodził koło piekarni - Rusty popatrzył z zainteresowaniem na przyjaciela. - Masz pomysł, gdzie się podział ?
-Taa...Chyba mam.
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 11-08-2016 o 20:58.
Kostka jest offline  
Stary 11-08-2016, 22:02   #26
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Zgromadzenia ludzi na rynku nie rozumiał. Mogliby się wziąć do roboty zamiast robić zgromadzenia na środku rynku. Poczłapał więc do domu mając nadzieję, że dziwne problemy wioski rozwiążą się same. Armand nie pamiętał, kiedy jakikolwiek kapłan rzetelnie pracował. Nie ufał kapłanom bo to z reguły obiboki były straszliwe.

Armand nie najadł się tego dnia. Po prawdzie to nie pamiętał, czy jadł cokolwiek dnia poprzedniego. Pałętał się smętnie przy obejściu po czym przypomniał sobie, że stary od którego przejął całą kuźnię i warsztat miał zwyczaj mawiać....co w zasadzie miał zwyczaj mawiać?

Troll długo zastanawiał się trzymając się za czapkę. A, że człowiek jak pracuje, to głodu nie czuje. A może jak śpi to głodu nie czuje? Armand nie czuł się specjalnie senny więc wziął się do roboty. Przygotował kilka kęsów stali, pozostałej z kucia podków i zaczął klepać gwoździe. Gwoździe to taki mały drobiazg, którego nigdy za wiele w każdym gospodarstwie, i kowal z reguły sporo ich sprzedawał. Kosz, w którym zwykle je trzymał robił się pusty, wiec kowal postanowił go zapełnić. Na wypadek, gdyby przyszedł jakiś spóźniony klient i poprosił o kilka garści gwoździ.
A takie gwoździe to był bardzo sprytny wynalazek. Troll przez chwilę podziwiał perfekcję i prostotę tego pomysłu, ni w ząb nie wiedząc, jakiż to sprytny ktoś je wynalazł. Musiał mieć łeb, jak....sklep, pomyślał Armand klepiąc kolejną sztukę. Gwoździe były bardzo przydatne. Można je było np. wbijać. W różne rzeczy. Albo można się było nimi skaleczyć. Też przydatne, ale mniej. Kowal podrapał się za uchem i kolejnymi uderzeniami formował kolejnego.

Prostota....stos gwoździ po pewnym czasie wypełnił kosz niemal w całości.

Troll robił się jednak porządnie głodny. Uderzanie o kowadło uspokajało, ale nijak nie mogło zagłuszyć burczenia w ogromnym żołądku kowala. Wściekły, rzucił młot z głośnym brzękiem, naciągnął głębiej czapkę na oczy.
- Czemu w tej wiosce nikt porządnie nie pracuje? -
Armand zakasał rękawy, spojrzał na sklep rzeźniczki i ruszył w jego stronę. Jednak po chwili zdał sobie sprawę, że znów ta dziewka weźmie się pod boki i nie sprzeda mu nawet jednego kęsa. Machnął więc wielgachną ręką, skapitulował i poszedł wydoić kozę, wściekły, że na kolację będzie musiał zadowolić się chudą owsianką na kozim mleku.

Po kolacji Armand wpadł na pomysł....w zasadzie to nie wpadł. Po prostu złapał długi kawałek stali i machinalnie zaczął go kształtować. Żar z kowalskiego pieca przyjemnie rozgrzewał, a młot kowalski miarowo opadał, wybijając na kowadle jednostajny rytm. Pracował uczciwie przez pewien czas, aż w końcu podniósł rozżarzone do czerwoności, niezbyt dobrze jeszcze ukształtowane, ale wyraźnie zarysowane ostrze tasaka.
 
Asmodian jest offline  
Stary 12-08-2016, 23:10   #27
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Stan zastany Szuwarów był napawał wątpliwościami. Choć myśląc zdrowo rozsądkowo, gdyby z Szuwar nie zostało NIC, z pewnością Laura dowiedziałaby się o tym wcześniej. Listem od samych dziadków, czy zasłyszanymi wieściami ulicznymi. Oglądając przystające do placu rynku budowle... miało się mylne ważenie. Młoda panna wiedziała, że nic się nie zmieniło, lecz widziała coś, czego wcześniej nie znała. Zastanawiając się nad tym faktem głębiej nie mogła rozstrzygnąć, czy było to spowodowane dziecięcą pamięcią, czy rozpadem elewacji tych samych budynków.

Orszak powitalny dziadków w składzie jednej osoby, był czymś, na co też musiała sobie odpowiedzieć "nic się nie zmieniło". Przesympatyczna babcia i dziadek... którego nigdy nie było, bo człowiek to wiecznie zapracowany. Pierwsze uściskania i powitania były bardzo ciepłe i wzruszające. Babcia nie mogła się napatrzeć i wyjść z podziwu jak wnuczka przez ten czas wyrosła i jak mała dziewczynka stała się specjalistką z całkiem nielichymi referencjami. Laura za to widziała nic a nic nie zmienioną osobę.

Zmiany były żadne, lecz perspektywa... Perspektywa sprawiała, że wszystko prezentowało się w innym świetle niż pamiętała.

Mnogość tematów zatrzymała kobiety w miejscu, a dopiero wyczerpanie wnuczki przerwało prezentację wszystkich "zmian" jak i mieszkańców. Dzięki zamówionemu powozowi Laura nie musiała katować się przejściem z rynku do domostwa dziadków pieszo. Tam skrzynie Laury zostały wstawione do środka tuż przy drzwiach, a obiecane ziółka i kolacja podreperowały nadszarpany komfort podróży twardym i trzęsącym się powozem. Dziadka niestety nie było dane uświadczyć. Był wnikliwie zajęty w swojej dziupli pracą, a babcia ze zrozumieniem stwierdziła, że nachodzenie go w niczym nie pomoże. Należy chłopa zostawić i pozwolić mu robić wszystko w taki sposób, w jaki potrzebuje. Blade wychudzone ciało potrzebowało właśnie małego zastrzyku ciepła, by móc w przyjemnych warunkach usnąć w pierzynach. Specjalnie na okazję jeden z pokoi na dolnym piętrze został zamieniony na sypialnie Laury.
 
Proxy jest offline  
Stary 12-08-2016, 23:46   #28
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Gosposia z uwagą przyglądała się duchownemu, gdy ten przemawiał. W skupieniu wymalowanym na jej twarzy słuchała jego słów. W pewnym momencie jego wywodu Chloe lekko uśmiechnęła się.
Ale zaraz uśmiech zniknął i dziewczyna spoważniała jakby zamyśliła się nad czymś.
Na tyle mocno, że gdy cicerone zszedł z prowizorycznej mównicy to ona dopiero po chwili to zauważyła. Musiała szybko przebierać nogami, żeby go dogonić, ale nie biec.
- Już w niedzielę? To przecież zaraz... - odezwała się do ojca Glaive, gdy się z nim zrównała.

Kapłan chwycił za poły płaszcza i poprawił go na sobie. Uniósł wzrok na dzwonnicę kościoła i westchnął lekko.
- Nie martw się, lilium. Znajdziemy ci kogoś do pomocy. Do niedzieli musimy przygotować tylko główną salę. Plebanią zajmiemy się w swoim czasie. Jest jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Tak wiele… - opuścił głowę i nią pokręcił, przystając przed wrotami świątyni.

- Znaczy... - gosposia zdawała się szukać odpowiedniego słowa. - Poradzę sobie z porządkami, ale czy ojciec zdąży ze wszystkim... Trzeba przecież przepatrzeć dokumenty po poprzednim cicerone... - stwierdziła nieśmiało. - I dowiedzieć się co to za znaki były wymalowane… - dodała.
Batiseista pokiwał głową i pokręcił lewym barkiem. Nagle w jego dłoni pojawił się klucz, który znalazł wcześniej w gabinecie. Po chwili zastanowienia włożył go do zamka.
- Miej wiarę - powiedział, otwierając masywne wrota i wkraczając do środka.
Duża sala tonęła w mroku, choć przez zamontowane pod sufitem witraże wpadało blade światło księżyca, tnąc pomieszczenie w poprzek. Po prawej i po lewej wybudowano masywne kolumny wspierające wysoko zawieszone sklepienie. Na ścianach nie było wiele ozdób, ot, parę fresków przedstawiających sceny z Księgi Początku i wielki, metalowy Znak Boga przytwierdzony do ściany naprzeciwko wejścia. Po bokach, bardziej z przodu stały porozstawiane rzędy masywnych ław, które z pewnością mogły pomieścić wszystkich aktualnych mieszkańców Szuwarów. Z tyłu zaś, po prawej od skromnego ołtarza wznosiła się prosta ambona, z której kapłan mógł wygodnie przemawiać do swoich wiernych. Pod ścianami natomiast stało od groma świeczników, które teraz milczały w ciemności.
Theseus złożył ręce za plecami i ostrożnie ruszył przez środek sali, głęboko wdychając powietrze i rozbiegając spojrzeniem po kolumnach oraz sklepieniu.
Panna Vergest rozglądała się uważnie po sali. Westchnęła cicho.
- Jest ojciec może głodny? Przygotować kolacje? - zaproponowała Chloe.

- Czujesz to? - zapytał nieobecnym głosem, jakby wcale jej nie słysząc. - On tu jest. Czeka w ciszy. Cierpliwy. Gotowy, by wyciągnąć do nas swą dłoń. Czujesz jego obecność, Chloe? - Odwrócił się do niej, a blask księżyca padał na połowę jego twarzy, nadając mu nieco upiornego wyglądu. Patrzył prosto w oczy dziewczyny, jakby próbował zobaczyć, co znajduje się po ich drugiej stronie. Jego zaś wydawały się błyszczeć.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie. Zdecydowanie nie była nieśmiałą osobą.
- Oczywiście ojcze, Wielki Budowniczy jest w każdym z nas i zawsze jest gotów przyjść nam z pomocą - rozszerzyła uśmiech.
Glaive powoli skinął głową. Nie odwzajemnił jej uśmiechu, ale jego oczy, choć słabo widoczne, zdawały się rozpogodzone.
- Chodź, dziecko. Noc jest niebezpieczna, nieprzewidywalna. Zobaczmy, czy uda nam się znaleźć jeszcze jakieś wskazówki na plebani. Dzieje się tu coś niewyjaśnionego. A my jesteśmy na tropie - powiedział, unosząc rękę i gestem zachęcając ją, by ta dołączyła do jego boku.
Chloe skinęła głową z zadowoleniem i podeszła bliżej duchownego.
- Myśli ojciec, że w biblioteczce świątynnej znajdziemy odpowiedzi? - zapytała z zaciekawieniem.
- Powinno znajdować się tu jakieś archiwum. Nie widziałem go na parterze. Być może będzie na piętrze. Chodźmy to sprawdzić - odpowiedział, ruszając na koniec pomieszczenie, gdzie w kącie, po lewo od ołtarza znajdowały się kolejne drzwi.

Kiedy znaleźli się po drugiej stronie, zamknął za sobą drzwi, odcinając się od głównej sali. Theseus spojrzał na schody wspinające się na piętro, a następnie na gosposię.
- A więc? Powinniśmy to teraz sprawdzić? - zapytał.
Gosposia westchnęła ciężko.
- Myślę, że jesteśmy zmęczeni po podróży - odparła mu. - Powinniśmy odpocząć. A wraz ze świtem, ze świeżą głową będziemy mogli sprawdzić co potrzeba - uśmiechnęła się ciepło. - Wypoczęty umysł to mniej pomyłek - dodała. - To jak, kolacja? - nalegała.

Theseus zwlekał z odpowiedzą, uparcie wpatrując się w schody. Wreszcie jednak pokiwał głową, jakby dopiero zdał sobie sprawę ze swojego zmęczenia.
- Wątpię, że znajdziemy tu coś do jedzenia. Całe szczęście, że masz ten swój koszyczek. Będziesz mi musiała dokładniej opowiedzieć, jak go dostałaś -odparł, ruszając już w głębi korytarza i zostawiając gosposię lekko z tyłu.
Dziewczyna z zadowoleniem podążyła za duchownym.
- Ach to nic wielkiego, dostałam od pani Kłopot. Miłej staruszki która ugościła mnie w Chlupocicach - powiedziała w tonie wyjaśnienia idąc przy Theseusie. - Chyba gdzieś tu powinna być jakaś jadalnia… - zastanowiła się.
- Pani Kłopot, powiadasz. W takim razie żałuję, że nie dane mi było jej poznać - zagaił, prowadząc ją wzdłuż korytarza. Minęli właśnie rozwidlenie, które prowadziło do wyjścia z plebani i przystanęli przed framugą pozbawioną drzwi. Za tym skromnym przejściem znajdowała się już kuchnia.
- Pani Kłopot piecze przepyszne ciasta - odparła z rozmarzeniem Chloe przechodząc przez kuchnię. Postawiła koszyczek na krześle i zdjęła z niego kraciastą ściereczkę. Ułożyła ją na ławie tak by zakryć nią okurzony blat.
- Mam konfitury, dzisiejsze bułeczki i jeszcze trochę ciasta pani Kłopot - powiedziała wystawiając przysmaki na ściereczkę.

Kapłan podszedł do lady i odwrócił się do gosposi plecami. Już po chwili w kuchni zapłonęło słabe światło. To świeca, którą Theseus znalazł chwilę wcześniej, dzieliła się z nowymi mieszkańcami plebani swoim ciepłem.
- Nie spodziewałem się takiej uczty - powiedział lekko rozbawiony, podchodząc do Chloe i przyglądając się wyłożonym smakołykom. Odłożył zdobytą świecę i sam przetarł rękawem kawałek ławy, przy której oklapł już wyraźnie zmęczony.
- Jesteśmy dłużnikami tej całej pani Kłopot.
- Och tak, to bardzo miła staruszka - zgodziła sięz nim Chloe siadając w końcu przed stołem. Wyciągnęła z koszyka jeszcze nóż i pokroiła ciasto na mniejsze kawałki. Odłożyła narzędzie i sięgnęła po bułeczkę. - Mamy tu masło, suszoną wołowinę, trzy rodzaje konfitur... Jutro z rana pójdę do gospodarzy to na śniadanie zrobię jajecznicę... Lubi ojciec czy woli omlet? - zapytała z zainteresowaniem godnym gosposi.
- Jajecznica będzie idealna - odparł, kładąc dłonie na blat stołu i przymykając na chwilę oczy. - Pomodlisz się ze mną, dziecko? - zapytał, oddychając miarowo, jakby przygotowywał się do jakiegoś transu.
- Oczywiście ojcze Glaive - odparła mu z entuzjazmem w głosie.

- Panie… - zaczął, a płomień świecy na chwilę się zakołysał. - Do ciebie wznosimy nasze słowa. Tyś jest nam Ojcem, my twoje dzieci. Wysłuchaj swoich pokornych sług. Przyjmij nasze dzięki za posiłek, który dany nam będzie spożywać. I za bezpieczną podróż do tego miejsca. Miej w opiece panią Kłopot, która nas tak hojnie obdarzyła. - Zrobił krótką pauzę, by zrobić głębszy wdech i jeszcze bardziej pogrążyć się w swym skupieniu. - Panie, prosimy cię, wspomóż nas. Daj nam siły, byśmy mogli sprostać wyzwaniom, jakie czekają na nas w Szuwarach. Wyostrz zmysły i otwórz nasze oczy. Niech zły się przed nami nie ukryje, a potrzeby mieszkańców nigdy nie znikały nam z oczu.
- I dziękuję ci -
dodał po kolejnej chwili przerwy, tym razem nieco ciszej - za moją nową gosposię, Chloe Vergest. Prowadź ją swymi ścieżkami i obdarzaj swoją łaską… - urwał, otwierając oczy i spoglądając na świecę, która wróciła do normalnego stanu.
Chloe przez ten cały czas uważnie wpatrywała się w duchownego. Uśmiechnęła się, gdy ten wspomniał jej imię w modlitwie.
- Smacznego - powiedziała wesołym głosem i sięgnęła po bułeczkę, w którą zaraz się wgryzła.
- Dziękuję, dziecko. Wzajemnie - odparł, samemu sięgając po przygotowane przez gosposię pożywienie.

O dziwo oboje najedli się do syta, w międzyczasie umilając sobie posiłek luźną rozmową. Po kolacji Chloe zebrała to co zostało i włożyła na powrót do koszyka. Odstawiła wilkinowy kosz na kredens. W tym czasie ojciec Glaive wyszedł z kuchni udając się na spoczynek. Zaraz za nim poszła w jego ślady dziewczyna.
W końcu mogła odpocząć. Zamknęła za sobą drzwi pokoju, który od tej pory miał być jej kątem i usiadła na łóżku. Była zmęczona i to bardziej niż zwykle. Ale i szczęśliwa. Choć odrobinę tremowała się przed spotkaniem z duchownym to teraz wiedziała, że był on dokładnie taki jak jej opowiadano.

Uśmiechnęła się pod nosem. Była zadowolona, że mogła poznać ojca.
Wyciągnęła swój kuferek spod łóżka. Miała ochotę przeczytać list od matki, ale było za ciemno na to. Pozostawało jej przebrać się i położyć spać. Rankiem musiała zająć się swoimi obowiązkami gosposi.
Lecz najpierw, trzymając w dłoni prezent, który otrzymała u pani Kłopot, nacięła Lusterkiem lekko palec wskazujący lewej dłoni. Karmazynową perełkę, która pojawiła się na jej opuszce otarła o Prezent i położyła pod poduszką.

Teraz mogła zasnąć.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 13-08-2016 o 00:40.
Mag jest offline  
Stary 16-08-2016, 22:36   #29
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 4

Kliknij w miniaturkęynek w Szuwarach powoli pustoszał i stawał się mniej gwarny i rozświetlony. Ludzie uspokojeni wstępem Zbażyna, rozwinięciem 'Hoe' i zakończeniem Theseusa, zmierzali ku swym domom spać, wymieniając ostatnie spostrzeżenia, pomysły i żegnając się głośno. Jęczały zamykane drzwi, trzaskały okiennice i mlaskały zamki w drzwiach.
Jeno wielki Vince leżał na środku placu jako pomnik ostatnich, niewytłumaczalnych wydarzeń.



O świeżym i “zielonym” jak mięta,
nowym barmanie


- Buhahaha! - wtarabanili się z impetem goście do Burego Kocura z gromkim śmiechem i w liczbie pięciu osób.
- Gospodarzu! - zawył ktoś od wejścia - Dawaj no nam tu co do picia!
- Ale, najlepiej!
Byli to bracia Adrien i Bruno Mosse, Szymon Młaczak, stajenny Patric Tourneur i panna Angèle Leroux. Szybko rozsiedli się przy pierwszym stoliku.

W środku, przy barze siedziała już ekipa Boldervine Express. Wszyscy na razie o suchym pysku. Zajęci byli sprzeczaniem się kto z kim śpi.
- Śpisz ze mną Petunia - kłapnął zalotnie szczerbatą szczęką Bolat
- A w życiu! - Odpowiedziała skrzacica - Śpię z Yorgel’em. Przy nim czuję się o wiele bezpieczniej.
- Ja nie chcę z tobą spać - jęknął troll i wskazał na nią palcem - ona chrapie!
Dylan De Vramount westchnał ciężko i zwrócił się do Ocaleńca, który stał za barem oniemiały w swej nowej roli.
- Tak czy siak, weźmiemy te pokoje co zawsze. Trójkę i Czwórkę. No i coś do jedzenia. Może coś polecasz?


Nowy Karczmarz gapił się na ochroniarza przez chwilę. Ściskał zakurzoną butelkę w ręce, która nie miała etykietki nawet… Przytaknął na wszelki wypadek.
Znów jęknęły drzwi i do środka wszedł tłuściutki Rusty Blackleaf, halfing.
- Dzieńdoberek - przywitał się ze wszystkimi i poczłapał zająć miejsce przy stoliku. Remi go tu przysłał by wybadał kilka spraw. Najpierw jednak trzeba było się napić przecież piwka.


***
Choć biuro Miłogosta było na końcu korytarza, do uszu ‘Hoe’ doleciały dźwięki z sali biesiadnej. Goście powoli się schodzili i orczyca miała nadzieję, że nie będzie ich wielu. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę, że wieczór był chłodny, a mieszkańcy pełni wrażeń… różnie to może być.

Rzeźniczka stała nad biurkiem karczmarza, które ścierki na kurze nie widziało chyba nigdy. Nie wiele w nim, ani na nim się znajdowało...

“Do której była czynna gospoda? Jak on liczył gościom napitki i jedzenie? Kto właściwie tu gotował? Przecież ten grubas zawsze był pijany.” Orczycy kłębiły się pytania w głowie.


Prywatne komnaty karczmarza wyglądały jakby ich nikt nie używał od bardzo, bardzo dawna. Magazyn? Pajęczyny i trochę beczek. W kuchni bajzel. Po Miłogoście nawet nie został dziwny znak magiczny. Pusto i głucho. Prywatnych rzeczy - brak.

Rzeźniczka przeglądała papiery karczmarza na biurku. A przynajmniej coś na rodzaj spisu magazynowego, który chyba wymamlał pies. Pochwyciła kartki jakiś rachunków (gdzie widniały ceny zakupów) i ruszyła do głównej sali. Ocaleńcowi trzeba było choć trochę pomóc. Przynajmniej na początku…


Przypadek Zdzicha,
co się lekko trwożył

Zbażyn dziarsko minął rozchodzący się tłum co chwila odmawiając herbatki lub sympatycznych propozycji odprowadzenia do domu. Pozdrawiał gestem i głośno dziękował. Za nim próbował nadążyć mały Zdzich, który do końca próbował się bronić przed pomysłami staruszka. Z marnym skutkiem niestety...
Dlatego wkrótce pognał na spotkanie przeznaczeniu do chaty łowczego. Sprawdzić “co u niego”..

Cytat:
"Sprawdzisz co u niego i dasz znać mi potem. Nie widziałem go.. od dawna. Goń synek"
- Grzmiały słowa Zabżyna w małej, rozczochranej głowie.

A trzeba nam wiedzieć, że chata ta oddalona była od reszty miasteczka nieco i w straszliwych ciemnościach osadzona. Dlatego Zdzich bez wahania wziął kija, co go znalazł po drodze.

Józef natomiast, postanowił odwiedzić mera. Było dziwne, że człowiek ten nie wystąpił na rynku, więc słusznie należało to również sprawdzić.


Młodemu chłopakowi, jak tylko minął dom grabarza, mina zrzedła mocniej. Kij już nie wydawał się wystarczający. Tym bardziej, że za chwilę zaczynał się cmentarz.
- Co tam tak gówniarzu stoisz? - doleciało do poczciwego Zdzicha, który wzdrygnął się i obejrzał. Do domu szedł z rynku pan Trouve. Choć straszna to postać była i chłopak nie cierpiał wapniaka, to teraz z miłą chęcią go widział
- A no tak stoję, bo mi bucik spadł…- skłamał - Może pomóc panu te papiery zadźwigać do domu?
- Skoroś taki miły, to pewnie - odrzekł Kobold. Rzeczywiście, jak zwykle był obładowany księgami i rulonami papieru.
I tym sposobem obaj ruszyli ku wieży Jean’a-Christophe’a. Nie było to po drodze młymarczykowi, ale zawsze to dłużej pożyć można i raźniej, nie?




O kobiecie, która
padała na twarz

Dom państwa Bréguet był duży i miał swoje dźwięki. Laura dobrze je znała. Znała też te cienie błąkające się po pokoju, zapachy, tę miękkość łoża. Jej rodzinny dom otulił ją i powoli kołysał w ciepłym, pierzynowym kokonie.
Było jej tak bardzo błogo i po prostu dobrze… Czuła się tu bardzo bezpiecznie.

Nagle coś walnęło.
Gdzieś w dali, metalicznie. Łupnęło, grzmotnęło, zachrobotało i na chwilę ucichło.
Laura nasłuchiwała przez chwilę mając oczy maksymalnie otwarte. Nie zauważyła nic, ani też żaden dźwięk w tym czasie nie doleciał. Oczy zaczęły jej się kleić i gdy tylko zamknęła powieki, znów coś trzasnęło. Walnęło.
Jakiś jazgot i rumor i jakby gdzieś ktoś miechem pracował…
Chwila ciszy i rytmiczny brzdęk kucia żelaza rozpoczął swój nocny maraton. Dziewczyna przypomniała sobie, że dom jej dziadków jest rzut beretem od kuźni i takie dźwięki zdarzały się..
“Za dnia… na litość! Nie w nocy..” - napdała ją myśl.
Żadna poduszka nie pomagała, ani kołdra na głowie. Najprostszym wyjściem z sytuacji zdawało się albo zastrzelić kowala albo zalepić sobie woskiem uszy…




Goście, co w swoim
spali domu
Bang, bang, bang!

Rozchodziło się po świątyni. Cicerone myślał, że może to znów gorejący wiarą pan Milet zawisł na sznurze w dzwonnicy, ale dźwięk jakby z daleka przychodził i inny się zdawał. Zaintrygowany podszedł do okna.

Bang, bang i.. bang!

Skrzypnęły drzwi gdzieś w budynku i zaraz kolejne. Echo niosło po starych kątach jakieś kroki, a potem płacz dziecka. Wreszcie jęk zawiasów i łomot. Sierociniec budził się do życia wyraźnie za wcześnie. Ewidentnie coś działo się w okolicy.

Panna Chloe ledwo zdążyła zasnąć jak wyrwały ją te dźwięki ze snu. Ktoś naparzał gdzieś żelazem o żelazo, jak to w klasztorach czasem sygnalizowano posiłek. A może jakoś podobnie. Noc za oknem czarna, wszędzie kurz i nieprzyjemna stęchlizna. I jeszcze to.
Rzuciła się na łóżku, chwyciła poduchę i zarzuciła sobie na głowę. Miała nadzieję, że uderzenia przeminął i znów pogrąży się w błogim spaniu. Jutro musi przecież wcześnie wstać…
Jej prezent od panny Kłopot leżał skotłowany i emanował pulsującym, lekkim, zielonkawym światłem.




O śledztwie w sprawie
pewnego śledczego

Dom maga to była wysoka, pękata wieża połączona z budynkiem. Położony nieco na wzniesieniu, które porośnięte dziką trawą i gliniastym podłożem stanowiło nie lada wyzwanie, dla kogoś kto nie chciał się ubrudzić. Gdzieniegdzie leżały twarde, zimne kamienie i tylko czekały by rozbić komuś łokieć, czoło czy kolano.
Budowla tonęła w mroku i Bartnik nie bardzo chciał się do niej zbliżać, póki wszystkiego dokładnie nie zbada...



Lampa oświetliła charakterystyczne ślady golema. Nie można było ich pomylić z czymś innym. Wyglądały jakby ktoś tłukł glinę belką drzewa. Ostatni szlak Vince’a nie trudno było zatem odgadnąć.
“Dreptał wkoło w tym miejscu, później poszedł w kierunku rynku” - myśli kłębiły się bartnikowi w głowie. Było za ciemno by Remi mógł kombinować coś więcej.

Wtem, w świetle błysnął mu w trawie przedmiot. Od razu odgadł co znalazł. W trawie, może nieco w błocie też, leżał pierścień Harla. Bogato zdobiony przedmiot, nieodłączny atrybut szeryfa Szuwarów. Sternik golema. Magiczne cacko.

- O. Widzisz młodziaku? Masz już kogoś kto być może ci pomoże.
Remi usłyszał fragment rozmowy i obejrzał się. Od budynku sióstr Leroux nadchodził pan Trouve i młody Zdzich.
- Oddawaj moje papiery. A duchów nie ma. To znaczy są, ale co one tam by chciały od takiego gówniarza jak ty - kobold machnął ręką na pożegnanie wszystkim, odebrał księgi i udał się w swoim kierunku pozostawiając młodego młynarczyka.




O pierwszym osadzonym
w karierze mera
Szczęknął zamek w grubych, okutych drzwiach. Rodolphe przekręcił klucz dwa razy dla pewności. Zerknął jeszcze przez wizjer do ciemnej celi gdzie pochrapywał otumaniony Diego de LaChristo.
- Popilnować… mogiem…- powiedziało wielkie, rude chłopisko, które pomogło razem z panem Lilianem Gauthier’em przydźwigać łobuza do aresztu. Był to Jan Wiklina który ściskał teraz pochodnię w ręku. Wyglądał na zaangażowanego.
Trottier nie słuchał faceta, bo właśnie zauważył, że stary już areszt podchodził wilgocią. Zimne klepisko było mokrawe i pewnie od spodu woda go podchodziła. Zapach grzyba też świadczył, że przydałby się remont.
Nagle obaj usłyszeli kroki na schodach, które ostrożnie zbliżały się z góry. Ktoś niechybnie złaził w jakimś celu do lochu. I to po ciemniaku.
- Panie merze? Jest pan tu?
Dało się słyszeć głos starego Zbażyna, który pewnie spotkał gdzieś po drodze pana Liliana, a ten go tu pokierował.
- Niu wdepnij pon w kałużę - odezwał się rudy do starszego gospodarza.






O orku, który nie mówił, a krzyknął


Tymczasem, w tę noc zimną, pod kuźnią zaczęli gromadzić się umęczeni kowalskim zapałem mieszkańcy Szuwar. Niektórzy w pidżamach owinięci kocami lub w jakiś narzutach. Sarkali i psioczyli.
- Co z nim?
- A cholera wie, wali tak już od kilku kwadransów…
- Był kto u niego?
- Jakoś ni… Może zły na coś?
- Taki zły troll to groźny jest...
- Ano…Groźny troll to zabić jedną łapą może.
- Cichajta!... Przestał kuć...

Prawdą to było, gdyż w okolicy nastała cisza. Ludzie popatrzyli po sobie, już nieco wybudzeni. Jakoś nikt nie przejawiał chęci by na ochotnika pójść i sprawdzić co u Armanda. Ostatnimi czasy dziwne rzeczy się działy w miasteczku, więc teoretycznie - wypadało.

Pchnięty ku drzwiom Gauthier Verninac został zatem ochotnikiem. Poleciał do przodu i chwycił się czegoś by nie upaść w błoto. Ważnym atutem tego dzielnego młodzieńca był fakt, że nie mógł mówić, więc sprzeciw był raczej niespodziewany. Jak wiadomo, milczenie jest zgodą i do tej maksymy podchodzono w Szuwarach z pietyzmem.
- No idźże - zawołał ktoś.
Veriniac zaglądać zaczął to przez okna, to przez szpary. Bardzo się przy tym denerwował...i słusznie. Gdyż czekał na niego widok głodnego pana Platier, w blasku paleniska i z tasakiem w ręku.
Dlatego pewnie, po kilku chwilach okolicą wstrząsnął dziwaczny, gardłowy wrzask orka...


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:32.
Martinez jest offline  
Stary 19-08-2016, 18:54   #30
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
- Hmm... - mruknął ojciec Theseus, stojąc przed oknem z założonymi za plecami dłońmi i zaglądając na zewnątrz. Zastanawiał się, czy samemu nie zejść pod budynek, z którego dobiegał hałas, a który kuźnią był. Zebrała się tam gromada rozbudzonych ludzi, a same bicie wreszcie ustało.
- Nie - powiedział do siebie. Nie był tam potrzebny. Poza tym dzisiejsza spontaniczna przemowa przed tłumem kosztowała go trochę energii. Był teraz rozkojarzony. Nie powinien działać pochopnie. Wyciszenia – tego na razie potrzebował. Przemyśleć swoje postępowanie i postępowanie innych. Wymyślić plan działania.

W pokoju paliła się tylko jedna świeczka postawiona na miniaturowym biurku tuż obok okna, która z wielkim trudem rozpraszała panujący w pokoju mrok. Poprzedni Cicerone zapewne tutaj kontynuowali swoją pracę, kiedy nie chcieli przechodzić do gabinetu. Theseus zdążył się już rozłożyć ze swoim kałamarzem i kilkoma zwojami. Wśród nich znajdował się też rysunek wykonany przez jego gosposię, Chloe. Poza tym na łóżku miał rozłożone zapasowe koszule, a na jednej z nich miękko spoczywała oprawiona w grubą skórę księga. Reszta przyrządów – głównie higienicznych – trafiła na niewielką komodę, przy której stała cynowa misa. Z kolei na haku zaczepionym obok drzwi wisiał płaszcz batiseisty razem z jego torbą.

Theseus rozejrzał się. To teraz był jego nowy dom. I choć bywał w niejednej świątyni, coś sprawiało, że czuł się w tym miejscu obco. Jakby fizycznie odczuwał, że nie jest tu mile widziany. Ktoś, lub coś nie cieszyło się z jego pobytu tutaj.
- Jesteś przewrażliwiony. Miej wiarę - zdawał odpowiedzieć sobie na kłębiące się w jego głowie myśli.

Kapłan podniósł żelazny kaganek z biurka i położył go na podłodze w centralnym miejscu pokoju. Powoli i systematycznie zaczął rozpinać swoją koszulę. Zatrzymał się w połowie i ściągnął ją przez głowę odsłaniając potężny i silnie zaakcentowany wyrzeźbionymi mięśniami brzucha oraz owłosieniem na piersi nagi tors. Na szyi zaś miał zawieszony misternie wykonany amulet. Theseus nie wyglądał na chuderlawego mnicha, który cały dniami ślęczał nad księgami i garbił się, nosząc zwoje. Ani na dobrotliwego kapłana, który lubił sobie dobrze pojeść oraz popić i obnosić się z wielgachnym worem przed sobą.
Glaive odwrócił się od świeczki i położył czarną koszulę na łóżku, uprzednio pieczołowicie ją składając. Teraz w zasięgu migoczącego światła były szerokie plecy Cicerone. W wielu miejscach poznaczone pociągłymi bliznami. Owe źle zagojone rany miał porozrzucane po całej powierzchni pleców w nieregularnych odstępach. Ciężko było stwierdzić, czy zadał je sobie sam, czy miał w tym udział ktoś inny.


Ściągając jeszcze buty i zostając w samych spodniach wrócił przed kaganek. Powolnym ruchem uklęknął przed nim, a następnie przysiadł na stopach, jak do medytacji. Był zwrócony przodem do okna i tyłem do drzwi. Pomarańczowe światło zalało jego pierś i brodate oblicze, mieszając się ze słaby blaskiem księżyca, wpadającym przez szybę. Znak Boga z kolei zdawał się pochłaniać padające nań światło, jakby się nim karmiło. Theseus wyciągnął ręce przed siebie i z namaszczeniem oparł dłonie na kolanach, wierzchem w dół. Złączył kciuki i palce wskazujące, pozostałe pozostawiając wyprostowane i przymknął oczy, pochylając lekko głowę.

Mój Panie, odezwał się w myślach. Będę potrzebował pomocy, by dopełnić Twoje dzieło. Wskaż mi drogę, a ja poprowadzę pozostałych Nosicieli Dusz. Twoja niech będzie wola. Jam Ci narzędziem w Twoich boskich rękach.


Czuł jak energia spływała na niego skromnym strumieniem.
Zbierał siły. Pytanie tylko, jak zamierzał je wykorzystać?

Medytował.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 19-08-2016 o 19:01.
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172