Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-09-2016, 23:13   #51
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Prowadzący zebranie staruszek, gdy już się upewnił, że temat przeminął ruszył z nowym, zgodnym z porządkiem punktem obrad.
- Mamy też okazję powitać oficjalnie nowego cicerone, Theseusa Glaive, który przybył do nas... z ... - Kobold zmarszczył czoło i zaczął kopać w swoich papierach.

- Z Bazyliki Zesłania Posłańców Anielskich w Matrice - padł głos z boku sali, który wzniósł się nad zgromadzonych i z mocnym wydźwiękiem odbił się od audytorium. Rosła sylwetka odziana w czarny, skórzany płaszcz, wyrosła nagle z jednej ławy. Brodaty mężczyzna o sokolim spojrzeniu skinął prowadzącemu z szacunkiem.

- A tak. Z Matrice. Myślę, że wszyscy tu się bardzo radują z okazji przybycia ojca do miasteczka - staruszek odłożył na bok zapiski - Jeśli coś jest do zrobienia w świątyni, czegoś ojcu brakuje, potrzebuje pomocy, czy rady to jest dobry moment by omówić to teraz, cicerone.
Kapłan złożył ręce pod brzuchem, przestępując z nogi na nogę. Odchrząknął i pokiwał głową.

- Właściwie to jest wiele rzeczy do zrobienia. Wiem jednak, że to nie czas, by omawiać je wszystkie. Dlatego wykorzystam tę chwilę, aby ogłosić, że każda chętna para rąk skłonna do pomocy w przywróceniu naszej świątyni do porządku, jest tam mile widziana. Poza tym jak wiecie, w kościele działa sierociniec. By móc funkcjonować, będzie potrzebował jałmużny. Jeśli więc znajdą się wśród was dobrzy ludzie, którzy chcieliby złożyć datek, bądź przekazać niepotrzebne ubrania, zabawki oraz przedmioty codziennego użytku na rzecz sierot, będą ciepło powitani w progach kościoła. Pamiętajcie, że pomagając młodym, pomagacie sobie - powiedział Theseus, przeskakując spojrzeniem po zebranych.

- Na koniec chciałbym jeszcze zaznaczyć, że jako duszpasterz i Cicerone Szuwarowskiej parafii, moim obowiązkiem jest służyć temu miastu. Dlatego też będę dążył do tego, by udzielać się w rozwoju tego miejsca. Choć sam na początku potrzebuję waszej wyrozumiałości i przychylności, jestem obecny o każdej porze i nigdy nie wyrzucę wiernego w potrzebie z naszej świątyni. Nie zapominajcie o tym, proszę, kiedy znajdziecie się na życiowych rozterkach. Ścieżka Wielkiego Budowniczego bywa trudna i uciążliwa. Moim zadaniem jest wskazać wam tą najlepszą. Dziękuję. - Kończąc wypowiedź, ojciec Glaive jeszcze przez chwilę stał w miejscu, pozwalając, by wszyscy mogli mu się dobrze przyjrzeć. I nie wyglądał, jakby to miało mu przeszkadzać. W końcu jednak usiadł z powrotem na miejsce.

- Dziękujemy ojcze Theseusie. Dobrze, że duszpasterz jest z nami w tych trudnych dla Szuwarów chwilach. Z pewnością wielu zechce wspomóc świątynię. Myślę, że najlepiej jak osoby takie zgłoszą się bezpośrednio do cicerone. - odpowiedział Trouve i skinął w podziękowaniu duchownemu za przemówienie.
Glaive pochylił się grzecznie na siedzeniu i wrócił do obserwowania obrad.



Jakiś czas później. Zebranie związane z wyborem rady.

- Wraz ze zniknięciem panny deFou zwolniło się miejsce w Radzie. Nie od parady jest nas tu pięć osób. Dlatego jak najszybciej musimy rozpisać i wyznaczyć datę wyborów uzupełniających. Każdy może się zgłosić i kandydować - obwieścił Trouve. Zgoda? Musimy tylko zorganizować to głosowanie...
- Niech kandydaci zgłaszają się czy też będą zgłaszani do ciebie Panie Trouve - oznajmiła orczyca - przez kolejne trzy dni. Ogłosimy listę, a za kolejne trzy dni zorganizujemy niejawne głosowanie. Dzięki temu już za tydzień powinniśmy mieć nowego Radnego.
- Wyśmienity pomysł pani Hoe -
skomentował ten prosty i mądry plan Jean-Christophe. Zapisał coś w notatkach i rozejrzał się po twarzach radnych.
Rodolphe nie miał nic do dodania, uśmiechnął się jedynie do zielonej radnej i kiwnął głową na potwierdzenie tego, że się zgadza.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 29-09-2016, 04:22   #52
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Post wrzucony za Graczkę (Kostka)


Sprawa wezwania Remiego Martina

- Taak. Wezwaliśmy przed oblicze Rady Remiego Martina. Może oddam w tym momencie głos naszemu Merowi, panu Trottier - powiedział kobold i nalał sobie z naczynia kapkę napoju do kielicha. Drugą ręką dyskretnie pod stołem rozpakowywał kanapkę zawiniętą w chusteczkę...

Nieco zawstydzony Rodolphe, wszak nigdy nie miał nic poważnego do zarzucenia innemu mieszkańcowi Szuwar, spojrzał na Remiego, który zbliżył się do Radnych.


- Mam nadzieję, panie Remi, że to wszystko jest nieporozumieniem, jednak muszę wspomnieć o tym publicznie. W dzień tragedii, która nas spotkała, wybrałem się na bagna, by sprawdzić, co stało się z naszą wiedźmą. I czy nie ona odpowiadała za to dziwaczne wydarzenie. - Rodolphe postanowił najpierw powiedzieć co z samą wiedźmą, ludzie powinni wiedzieć. - Nawet jeżeli była to jej sprawka, to już nieistotne. Znalazłem ją martwą w jej łóżku. Nic nie mogłem zrobić. - Mer zamilknął na chwilę, by ludzie mogli przetrawić informację. - Ale nie po to jesteś mi tu potrzebny, bartniku. Otóż po drodze udało mi się spotkać niejakiego Diego de LaChristo. Nieco głupio z jego strony, ale przedstawił mi się jako przestępca, który miał się z tobą skontaktować i miał z tobą jakieś interesy. Prosił bym nie powiadamiał o nim mera i szeryfa. No i nie powiadomiłem - zaśmiał się nieco smutno. - Znajduje się teraz nieco… zmęczony w naszym areszcie. Zanim go przesłuchamy chciałem, żeby Rada i miasto wysłuchało co ty masz na ten temat do powiedzenia.

Trottier usiadł, nie wiedział nawet kiedy wstał. Podobnie jak kobold, nalał sobie trochę wina i upił łyk, czekając na słowa Martina.
Jedyną reakcją na jaką ten mógł się zdobyć było milczenie. Ciężkie i przytłaczające, po którym trudno zdobyć się na jakiekolwiek słowa. Remi wpatrywał się w twarz Mera, ale tak naprawdę wcale jej nie widział. Diego… nie Adam. Przestępca ? A może… może jego brat przybrał fałszywe imię ? Ale po co tu, w Szuwarach? Chciał się spotkać na bagnach. Wiedźma nie żyje. Magia zagroziła miasteczku. A on nawet nie wiedział czy tajemniczy osobnik to jego brat. Ciekawe co powie Luc ?

Wszystkie te myśli kłębiły się w głowie bartnika, a on nie mógł pochwycić żadnej z nich. Nie zauważył nawet zwróconych w jego stronę twarzy, wbitych w niego oczu. Kiedy w końcu doszedł do siebie na tyle, że mógł sklecić zdanie, jego zielone oczy spoczeły znów na Trottierze, tym razem jednak przytomniej.
-Kiedy… kiedy będę mógł z nim porozmawiać ? - w sali rozbrzmiał ochrypły głos mężczyzny. Remi zdał sobie sprawę, że stracił szansę wyparcia się tej znajomości.

Hoe zaniepokojona zmarszczyła brwi przyglądając się Remiemu. Lubiła bartnika i wiązała z jego przyszłością pewne nadzieję… a tu proszę. Taka sprawa może ciągnąć się za nim zbyt głośno i zbyt długo.

Jean-Trouve wziął cichaczem gryza kanapki z szynką, grubo posmarowaną masłem i z liściem sałaty. Żując pokarmi przeniósł wzrok na mera.

Mer zasmucił się - Martin najwyraźniej wiedział kim jest tajemniczy Diego. Westchnął ciężko.

- Powinien obudzić się do wieczora, lecz zanim będziesz mógł się z nim zobaczyć, porozmawia z nim Rada i nowy szeryf.

Rodolphe milczał przez chwilę, przeczesując włosy palcami i wpatrując się w tłumek ludzi.

- Powiedz co wiesz, panie Remi. Naprawdę musimy wiedzieć o co chodzi i czego od ciebie mógł chcieć…

Martin zawahał się. Chęć rozwiania podejrzeń walczyła w nim z możliwością zuchwałego ataku na szuwarowe władze. W końcu nie mają żadnych dowodów na tego całego Diego. A spotkać mógł się bartnik z kim chce, prawda ? Jednak jeśli naprawdę aresztowany jest przestępcą, to ściągnięcie pism ze stolicy nie zajmie tak dużo czasu jakby sobie tego życzył Remi. I mimo że niby spotykanie z kryminalistą nie znaczy że ty nim jesteś, to jednak bartnik raczej nie wierzył, żeby wszyscy uwierzyli, że nie ma on nic wspólnego z półświatkiem przestępczym.
- To prywatna sprawa - odparł z wysiłkiem. Nie chciał, aby kolejne słowa, które zostaną tu wypowiedziane trafiły do uszu ojca.

Kobold nie wiedział o co chodzi, ale wyczuwał lekko opór bartnika. Było wysoce prawdopodobne, że na sali znajdowały się osoby, przy których bartnik nie chciał zeznawać. Szantażyści, gwałciciele, tajni zamachowcy, a może wspólnicy i inni. Nachylił się zatem w kierunku mera i rzekł najciszej jak się dało - Zróbmy przerwę, panie Trottier, a Martina przesłuchamy za zamkniętymi drzwiami. Być może potrzebuje nieco mniejszej publiczności dla prawienia o swoich uczynkach.

Zdziwiony Rodolphe skinął głową, zastanawiajac się o cóż koboldowi mogło chodzić.

Młotek uderzył trzy razy i Trouve wstał od stołu.
- Drodzy państwo, zrobimy teraz przerwę w obradach. Można wyjść i zapalić na wewnątrz lub pooglądać wystawę patelń przed urzędem miasta. Rada musi zapoznać się z różnymi dokumentami i chwilę się naradzić na osobności. Woźny wyprowadzi państwa, a ochotnicy zabiorą golema z placu, jak wcześniej to ustalono.
Zaszurały krzesła, zrobiło się gwarno. Kobold zamykając kilka zeszytów które leżały przed nim kiwnął paluchem na Remiego by ten podszedł do radnych.
Bartnik odetchnął z ulgą. Przesłuchanie co prawda jeszcze się nie kończyło, na dobrą sprawę dopiero się zaczynało, jednak widoczne było, że domysły pana Trouve, choć przesadzone, były jednak trafne. Bartnik spokojnie zbliżył się do obradujących.
- Mężczyzna o którego Mer zapytuje zostawił mi wiadomość w której prosił o spotkanie. Z pewnych względów uznałem, że mogło to być coś ważnego. Czy to niezgodne z prawem - zapytał ze spokojem.

- To oczywiście nie jest nic niezgodnego z prawem, jednak dość niepokojące jest to, że tak błahej informacji nie chciałeś przekazać przy innych, Remi. - Rodolphe w myślach pochwalił kobolda za jego zręczność w prowadzeniu takich rozmów. On, zielarz, się do tego nie nadawał. - Gdzie i po co mieliście się spotkać? Naprawdę, Remi, nie chcę ci robić problemów, ale musimy wiedzieć o co chodziło.
- Ani ciągnąć za język. Mów nam tu zaraz wszystko i o co chodziło, bo nie ręczę za resztę radnych - kobold z zaciekawieniem pochylił się ku bartnikowi i nastawił ucha.
Hoe dalej milczała, nadal przyglądając się z zaniepokojoną miną bartnikowi.

W tym czasie woźny otworzył drzwi. Ludzie wysypali się znudzeni strasznie i rozczarowani z obrad w ratuszu.
- Jeee tam.. myślałem że mają już coś. Winnego albo chociaż podejrzanych…
- No Remi Martin tam został.. no i ten nowy
- Oceleniec?
- No..
- Kupi pan patelnie?
- Zagaił DeVramont
Powoli ta ludzka fala wylała się na rynek i jego spora część właśnie obiła się o zamknięte drzwi “Burego Kocura”. Gdzieś obok cały czas pracowała kuźnia. Paru gapiów skierowało tam kroki.
W prawie pustej sali zostali Bartnik, ojciec Theseus, wezwany Ocaleniec oraz radni. Drzwi się zamknęły a gwar powoli cichł za oknami.

Wobec postawy Radnych Remi skapitulował.
- Dwa dni temu otrzymałem poufną wiadomość, w której zostałem poproszony o spotkanie. List ten został podpisany mianem osoby, od której wieści nie otrzymywałem od dawna. Forma listu również potwierdzała, że wiadomość została sporządzona przez owego człowieka. To wystarczyło, by przekonać mnie do spotkania. Z ust Mera dowiaduje się jednak, że mężczyzna który pojawił się pod Drzewem Wisielców przedstawił się niezgodnie z podpisem. Jeśli człowiek ten naprawdę nosi imię Diego, mogę się tylko domyślać, dlaczego zawitał do Szuwar i dlaczego chciał się ze mną skontaktować - powiedział Bartnik ostrożnie dobierając słowa.

Kobold pobębnił palcami po stole i rzekł.
- Być może trzeba będzie przesłuchać tego.. Diego.. i skonfrontować z tym zeznaniem. To chyba musi poczekać, aż aresztant poczuje się lepiej, czyż nie, panie Trottier?

Rodolphe zarumienił się nieco na ostatnie słowa kobolda, jednak również się uśmiechnął.

- Dziękuję, panie Martin. Prosiłbym, żeby nie opuszczał pan Szuwar do czasu wyjaśnienia sprawy. Jednak ufam panu, więc to z mojej strony wszystko. Po prostu prośba.

Po tych sowach nastąpiło lekkie rozluźnienie, a radny kobold mógł sobie dojeść kanapkę patrząc za okno.


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 08-10-2016 o 21:20.
Martinez jest offline  
Stary 29-09-2016, 09:46   #53
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Sprawa Ocaleńca
(zamknięte drzwi, tylko Radni, Mer, Ocaleniec, Remi, Theseus oraz woźny)

Kiedy zgromadzeni gapie oddalili się i zamknięto drzwi, tak, że był sam na sam z radą Ocaleniec rzekł.
- W czym mogę pomóc co wymaga spokoju i nieobecności tłumu?
- No cóż, musimy rozwiązać pańską sprawę - Odrzekł z miejsca kobold i przewertował zapiski - W zasadzie, w żaden sposób nie jest pan obywatelem naszego miasta, wobec którego mielibyśmy jakieś zobowiązania. Trudno jednak nie łączyć pańskiego pojawienia się w mieście i dziwnych wydarzeń które po tym nastąpiły.
Kobold spojrzał na kolejną kartkę…
- Przypominam, że Ocelaniec został znaleziony nieopodal mojego domu i domu maga. Twierdzi, że nie pamięta niczego. Z pewnością budzi sensacje lub zamęt wśród mieszkańców. Niektórzy mogą wiązać Pomór Senny z pojawieniem się tego człowieka. Tak więc pytania brzmią: Co dalej mamy z tym robić? Jak dalej widzi to pan “Eldritch”, czy ktoś powinien to zbadać?!
Hoe spojrzała z oburzeniem na Kobolda. Nim Ocaleniec zdążył cokolwiek odpowiedzieć na postawione mu pytania, orczyca chrząknęła głośno i wtrąciła się do rozmowy.
- Panie Trouve, czy to godzi się biedaka stawiać przed takimi pytaniami i zarzutami miast pomóc mu i doglądać jego zdrowia, póki pomocy wymaga? Widziałam jak wczoraj sumiennie i uczciwie pracował w karczmie. I chociaż wiemy, że oddanie pod jego opiekę karczmy na stałe z wielu różnych względów nie jest możliwe, to właśnie tym uczynkiem pokazał, że ufać mu warto. Skoro tak stawiacie sprawę, niech Pan Eldritch ma póki co zakaz opuszczania Szuwar. Zresztą, bez grosza przy duszy daleko nie zajdzie. W tym czasie zamieszka u mnie. Będę go mieć na oku, a Pan Rodolphe co tydzień doglądać jego stanu zdrowia. A wyjaśnianie skąd się wziął i gdzie się podziała jego pamięć zostawmy nowemu Szeryfowi, w tym czasie dając biednemu człekowi szansę dość do siebie i stanąć na nogi.

- Ależ pani Nhara - zaskoczył się kobold i począł bronić - Ja nic temu człowiekowi nie implikuję. Jeno ludzie gadają, a sprawa tajemnicza jest! I to koło mojego domu… - w przekrwionych oczach kobolda dostrzec można było pierwiastki strachu, ale za chwilę wypełzł uśmiech na jego kudłate lico.
- Zakaz opuszczania Szuwar... bardzo mi się podoba. Tu jasno wynika, że powinniśmy mianować zastępce Szeryfa jak najszybciej. Niektóre ślady mogą przecież później nie dać się odtworzyć…
- Przestańcie panie Trouve gadać o MIANOWANIU zastępcy, bo nie znacie w Szuwarach nikogo kto miecz dzierżyć by umiał a nie tylko widły, albo chociaż głowę miał na karku i posłuch albo choć trochę wspólnego miał ze strażą. To ostatnie to prócz mnie. Kogo niby widzicie w tej roli póki nie przyślą nam nowego?
Kobold przełknął ślinę i rozejrzał się po reszcie jakby szukał pomocy.
- Ale.. ale jak sobie damy radę bez Szeryfa przez… no właśnie.. nie wiadomo ile ten szeryf będzie do nas jechał.. To może jakąś uchwałę.. albo co? Może przeszkolić kogoś.. albo nic.. tego.. nic nie mówiłem.. - Kobold rozpoczął wycofywać się z pomysłu, bo wiedział, że orczyca prawdę gada, a drażnić jej nie chciał bo na Szeryfach się nie znał.
- Jak sobie damy radę? A to Pan na samym początku sugerował, że może szeryf w ogóle potrzebny nie jest… - Hoe zacmokała głośno i pokręciła lekko głową. - Ale nie tą sprawę omawiać teraz mieliśmy - orczyca wskazała głową Ocaleńca i zamilkła.
- Wtedy nie wiedziałem o tych rewelacjach pana Martina - odrzekł cicho Kobold i już głośniej dodał - Proszę!
Wskazując ręką na Ocaleńca jakby oddawał mu z łaską głos.
- Sprawa nie należy do łatwych. - odpowiedział Eldritch - Nie mniej wciąż tu jestem i jak zauważono, i tak nie mam gdzie się podziać. Jednak potrafię odróżnić lewą od prawej. Ludzie są nieufni, a od samego rana dziewczyna którą mi przydzielono do pomocy z karczmą boi się mnie z nieznanego mi powodu. Coś się wydarzyło, lecz nie wiem co. Nie jestem magiem, a przynajmniej tego nie pamiętam, by czytać w ludzkich umysłach. Zapewne nie jestem kupcem, bo mało szczegółów wychwytuję. Jakby można było jakoś przyśpieszyć mój proces odzyskiwania pamięci byłbym wdzięczny, gdyż jest to i dla mnie uciążliwe.
Ocaleniec westchnął lekko i wzruszył ramionami.
- Karczma to utrapienie, ale jakoś je pociągnę do czasu licytacji. Jestem tu wdzięczny za pomoc Lisy, ale przydałoby rozwiać jej lęki. Umysł pełen lęku robi błędy, a ja się na gotowaniu całkowicie nie znam. Jak już zakończymy sprawę gospody to myślałem o pracy przy wycince. Przez większość czasu byłbym z dystansu, co powinno dać czas ludziom na zaakceptowanie mojej obecności. Nie wiem jak długo potrwa nim odzyskam pamięć, jednak przydało by się wymyślić jakąś wiarygodną historię dla tłumu nim sytuacja wymknie się spod kontroli.
Ocaleńcowi przerwało delikatne stukanie do drzwi. Cała rada wbiła wzrok w nie, a woźny niepewnie zaszurał butami w ich kierunku.
Drzwi jęknęły i ktoś tam cichutko coś zaszeptał. Pan Seyres odwrócił się i otworzył szerzej wrota ukazując stojącą Lisę Milet.
- Panienka Milet mówi, że być może ma coś do dodania w sprawie - powiedział woźny - Wpuścić?
Gówniara musiała podsłuchiwać pod drzwiami. Było to jasne dla wszystkich zebranych…

Milczący dotąd Rodolphe, zmęczony już tym całym posiedzeniem i radzeniem, odezwał się cicho:

- Wpuścić, każdy się może wypowiedzieć, szczególnie, jeżeli wie cokolwiek. Bo tutaj - rozejrzał się wkoło - nikt nic w tej sprawie nie wie, nawet sam zainteresowany.

Woźny zatem dziewczę wpuścił. Lisa przeszła ku stołowi gdzie zasiadali radni i dygnęła.
- No więc dziś poszłam do domu praczki.. pani Simone Girad by przekazać wiadomość od karczmarza, bo umówieni byli. I naszłam całkiem przypadkowo na kłótnię pana Girarda i gospodyni. Oni czekali chyba na Ocaleńca tego dnia. No i mniej więcej to było tak.
W tym momencie przed oczami radnych młoda dziewczyna roztoczyła obraz kuchni jakich wiele, siedzącego mężczyznę i siorbiącego zupę na drugie i kobietę która krzątała się przy piecu.
Simone: Nie wiem czy wytrzymam to napięcie szwagrze. Jak on przyjdzie tutaj i się pokapuje?
Christo: Nic się nie pokapuje kobieto głupia! Nie wiem co on ma w głowie ale z pewnością jest tam sporo pustki. Jak ci mówię - wiozłem go i nie ma takiego sposobu, żeby cokolwiek o nas wiedział. Powiedziałaś mu co trzeba?
Simone: Tak.. powiedziałam…
Christo: - Zaniepokoiłaś kogoś, rzuciłaś nieco podejrzeń?
Simone:- Owszem.. trochę… Temu bartnikowi rzuciłam. Ale nie wiem czy dał się nabrać.
Christo: - No i dobrze. Przyjdzie Ocaleniec do nas, dostanie w to co trzeba i się go wywiezie. Będzie święty spokój.
Simone: - Że jak? .. Że niby ubić go mamy?
Christo: - Zaraz ubić.. Dać w łeb, wrzucić do Rechotki i niech płynie na litość. Jemu wszystko jedno, a po tym co zaszło jesteśmy pierwszymi podejrzanymi…

Tu relacja się urywa, gdyż przestraszona Lisa wypadła z tego miejsca, w którym naprawdę, czysto przypadkowo się znalazła. Pognała zatem do gospody nikomu nic nie mówiąc.

- Dziękuję, że do nas z tym przyszłaś, panienko Liso. Czy coś ci to mówi? - zwrócił się do Ocaleńca.

- Nieszczęśliwie, nie. - odpowiedział obcym głosem Eldritch wodząc wzrokiem po radzie - Jednak jeśli ktoś chce mojej zguby ocierającej się o śmierć… - tu zawiesił głos na chwilę. - ...jeśli by to ode mnie zależało to odpłaciłbym się dobrym za nadobre. Tym bardziej, że pan Girard zdaje się coś wiedzieć. Skoro wiemy o ruchach przeciwnika proponuję czekać i udawać, że nic się nie stało. Obserwować. W końcu zdecyduje się na ruch, a wtedy będzie nasz… - tu spojrzał cieplej na dziewczynę i obdarzył ją delikatnym uśmiechem - ...a Tobie Liso dziękuję z całego serca, gdyż być może, uratowałaś mi życie.

Hoe milcząco przyglądała się Lisie odkąd tylko uchyliły się drzwi a dziewczyna przeszła przez ich próg. Teraz dopiero przeniosła z niej wzrok na Ocaleńca i gładząc się w zamyśleniu po policzku mruknęła ciche “hmmm”.
- Pewny jesteś, że chcesz ryzykować i czekać miast od razu ich wezwać, by gadali co wiedzą?

- Naraziłoby to Lisę. Poza tym, czas działa na niekorzyść pana Girard. Im dłużej będę w mieście tym trudniej będzie się mnie pozbyć. Jako, że cały swój czas spędzam w karczmie nie ma okna na to, by wziąć mnie z zaskoczenia. Co więcej, jako, że będę zamieszkiwał u Pani, Pani Hoe, opcja zlikwidowania mnie jako zagrożenia w nocy spada drastycznie. Jedyna opcja to podczas zakupów które muszę podjąć by karczma działała. Jednakże, jeśli Lisa by mi towarzyszyła, lub ktokolwiek inny, to i ta opcja odpada, gdyż będzie świadek będący miejscowym.
Eldrich uśmiechnął się krzywo.
- Czas działa na naszą korzyść, a ja jestem chroniony, mniej lub bardziej, w każdym momencie. Pani Simone jak zostało udowodnione jest pod presją pana Girard. Najpewniej zostanie wysłana ponownie, lecz zaproponuję spotkanie w karczmie, gdyż… cóż, jestem zajętym człowiekiem. Pierwsza zasada “nie pozwól, by twój wróg wiedział, że ty wiesz”. Chociaż wiemy niewiele to jest to wystarczające. Prędzej czy później, pan Girard… tu są dwie opcje. Pierwsza, wpadnie w paranoję i zrobi coś głupiego pod presją czasu. Opcja druga, odpuści… W każdym przypadku niepewność będzie go zjadać od środka, a to otwiera dodatkowe możliwości.

Kobold cmoknął..
- Nie bardzo wiem po co miałby Girard bać się tak bardzo pana.. panie.. Eldritch. No ale dobrze. Sprawa jest rzeczywiście coraz bardziej pogmatwana.. O ile mówisz prawdę dziewczyno! - zmarszczył się kobold i groźnie spojrzał na Lisę.

- Zacznijmy od tego jakie miałaby mieć pobudki by kłamać na korzyść całkowicie obcego człowieka? - zapytał Ocaleniec unosząc brew. - Nie widzę powodu. Jednak aby odkryć prawdę będziemy potrzebować obserwacji Girardów i grać na czas. Nie spodziewają się takiego obrotu spraw, więc będą nieostrożni, a wezwani przed oblicze rady, bądź szeryfa najpewniej się wyprą wszystkiego. Obserwacja jest tutaj kluczowym słowem i to jedyny bezpieczny sposób by odkryć więcej niż by chcieli powiedzieć.

Hoe zaś w tym czasie przybrała wyjątkowo groźny wyraz twarzy. Usta kobiety zmarszczyły się tak, że teraz kły wydawały się bardziej lśniące i o wiele większe. Przymrużone oczy utkwiła w koboldzie.
- Dosyć tego panie Trouve. Teraz oskarża pan dziewczynę, która przyszła pomóc o kłamstwa? - Hoe najwyraźniej nie miała nawet zamiaru ukrywać swojego poruszenia tym, że ktoś śmiał oskarżyć jej podopieczną.
- No ja tylko tak.. żeby dziewczę poczuło powagę sytuacji… - wyjąkał kobold..- Wtedy łatwiej o większe ścisłości…

- Jedyne ścisłości, jakie może panienka poczuć, to takie w brzuchu. Ze zdenerwowania. Niekoniecznie jestem za tym, by uznać pana Eldritcha za aniołka, wszak tamta dwójka może mieć powód żeby chcieć się go pozbyć, który jest również natury niezbyt przyjemnej. Ale na razie to nieistotne. Trzeba by tamtą dwójkę przesłuchać…

Mer miał już dość tego dnia. Same przesłuchania, tyle przestępstw. To nie na jego głowę.
- To mianujmy chociaż milicję, która ich tu doprowadzi… - wymyślił Kobold.

- Aniołek czy nie. Racji ma, że pierwsze co wyprą się wszystkiego…- zieloniskóra cmoknęła w zamyśleniu. Po propozycjach Ocaleńca bardziej była skłonna przystać jednak na jego propozycję. Wskazała teraz głową Lisę.
- Jeśli nie macie do niej więcej pytań to nie ma co dziewczyny dalej stresować.
Kobold kiwną głową na zgodę. Dziewczyna chyba powiedziała już wszystko. Lisa odeszła i usiadła niedaleko i ojca Theseusa, pośród pustych ław widowni.

Glaive odchrząknął i podniósł się z ławy.
- Jeśli państwo pozwolą… - zaczął, jakby nie bardzo wiedząc, czy wolno mu się odezwać, czy też powinien zachować milczenie. Najwidoczniej jednak to, co chciał powiedzieć, w tej sytuacji chwilowo zwalczało grzeczność i dobre maniery.
- Podstęp i brak zaufania to ścieżka Podżegacza Shanora. A jak głoszą słowa Posłańca Siriel, “jeśli masz jakąś zwadę ze swoim sąsiadem, zaproś go do swojego domu i wyjaśnij sprawę”. Dlatego jako pokorny sługa naszego Pana apeluję, by jak najszybciej spotkać się z panem Girardem.

Ocaleniec spojrzał na cicerone z ciężkim do odgadnienia wyrazem twarzy i powiedział bardzo uprzejmym, wręcz ociekającym słodyczą głosem.
- To piękne słowa padre. Czy w mądrych księgach piszą jak postępować w przypadku nieznajomych, gdzie jeden nastaje z zamiarem odebrania życia drugiemu? Wszak nie jestem sąsiadem pana Girard, ani go nie znam… nie ważne jak bym chciał.

- Z tego, co pokazała projekcja panienki Lisy, nie chcą pozbawić cię życia, synu, a jedynie uniemożliwić zdemaskowanie ich intryg - odparł ze spokojem. - Należy więc zrobić to, czego się obawiają i dać im szansę się wytłumaczyć.

- Rzeczywiście, pobicie do nieprzytomności i wrzucenie do Rechotki wcale nie zakrawa na mordersto, bo przecież to rzeka zabije, a nie ten kto nieprzytomnego do niej wrzuca. - podsumował z krzywym uśmiechem Eldritch.

- Nie ma potrzeby ironizować, synu - uciął Theseus i zwrócił się do kobolda. - Nie jestem szeryfem, więc to nie ode mnie zależy, jak postąpicie w tej sprawie. Chciałem tylko zalecić zachowanie rozwagi, to wszystko. - Po tych słowach kapłan zasiadł z powrotem na ławę.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 30-09-2016, 08:52   #54
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Sprawa chlupocickiej tamy

(widownia zostaje wpuszczona)


Niewielu chętnych do przyglądania się obradom wróciło, a ci którzy weszki robili to nieśmiało i bez przekonania. Gdy w końcu ławy i krzesła przestały szurać, a woźny zamknął drzwi, pan Trouve wstał i zdał raport.

- Jak wszyscy wiemy, w wyniku pobudowania najpierw mostu a teraz powstającej tamy, Rechotka wylewa co jakiś czas, a i nasze wpływy spadły. Obecnie Chlupocice wypłacają nam co miesiąc 150 Szylingów odszkodowania. Z tego, co też mi wiadomo, najstarszy syn Józefa Zbażyna wyruszył czas jakiś temu sądzić się z merem Chlupocic o szkody. Więcej nic powiedzieć nie potrafię.
Kobold zrobił smutną minkę i usiadł na miejscu.

Hoe uniosła tylko brwi i spojrzała na Zbażyna, jakby to on powinien powiedzieć coś w tej sprawie.

- Tama… - zaczął ojciec Theseus wstając z miejsca, kiedy cisza na sali zaczęła się przeciągać. - wraz z kanałem, nad którym właśnie trwają prace, mają służyć mieszkańcom Chlupocic w rozwoju. I byłaby to chwalebna postawa, gdyby jednocześnie ta budowa nie działała na szkodę naszego miasta. - Kapłan dał sobie chwilę przerwy, podczas której próbował się przyzwyczaić do zwróconej na siebie uwagi.

- Byłem na placu budowy i widziałem to na własne oczy. Nie możemy potępiać ich starań w rozbudowie, ale nie możemy też godzić się na konsekwencje, jakie za sobą to niesie. Dlatego ja proponuję, by wraz z burmistrzem Chlupocic dojść wspólnie do zgody i obmyślić plan, który umożliwiałby im dalszy rozwój, ale jednocześnie ochronił nasze tereny przed zalewami.

- Z Chytrym?.. Wspólnie?! - mało nie zachłysnął się herbatką pan Trouve - Ten człowiek nie rozumie co to ‘wspólnie’, drogi cicerone! Ten człowiek to zło wcielone, którego ślina wypala dziury w ziemi.. o ile mu skapnie.. Mawiają, że przyjaźnił się z poprzednim naszym merem. Jak to się skończyło - wszyscy wiemy.

- Chcąc nie chcąc, losy naszych miast są związane chociażby przez wspólną rzekę. Dlatego jeśli nie podejdziemy do tego problemu wespół, nie znajdziemy odpowiedniego rozwiązania na wylewy - Theseus pochylił pokornie głowę w odpowiedzi na gwałtowną reakcję kobolda. - Każdy, jak to założyliście, zły człowiek ma szansę na zadośćuczynienie. Dlatego ostatni raz apeluję, nie skreślajcie przedwcześnie burmistrza Chlupocic i spróbujcie wypracować z nim ugodę.
- Może pan Zbażyn coś wniesie jak już się obudzi. Może jego syn listy jakieś napisał.

- Hę? Co? - nagłe szturchnięcie przerwało donośne pochrapywanie radnego Zbażyna. Śnił mu się piękny sen, taki spokojny, miły. Ale co tutaj się działo? - Tama, a tak. Ten teges… - Oczy młynarza chwilę ogniskowały się na twarzy Theseusa i wreszcie jakby doszło do niego o czym była mowa. - Do stolicy! Trzeba się z nimi sądzić w stolicy! - zakrzyknął jak oparzony - Tama musi zostać zburzona! zawsze to powtarzam. Chytry… tama… to wszystko na naszą szkodę! Naszą krwawicą się wzbogacił ten szubrawiec! Żadnej ugody! Żadnej!
Ktoś siedzący obok szepnął mu coś na ucho i radny wrócił do głównego tematu.

- Syn mój, tak, Zenuś… No… nie pisał nic ostatnio. Ciężka to sprawa. Trzeba ten tego... - potarł kciukiem o dwa palce, w charakteryctycznym geście - przekonać kogo trzeba. No a wiadomo, kto ma większe… ee… środki.
Trouve był zaskoczony aktywnością dziadka. Przyzwyczajony do niemal martwej, skamieniałej figury Zbażyna, omal nie spadł z krzesła gdy ten się poruszył.
- Na to musim podreperować budżet… A zgody z Chlupocicami to nie widziałem jak żyje, ojcze dobrodzieju - powiedział kobold i zwrócił się do pani Iris Pascal - Na razie zapisać proszę, że temat w zawieszeniu.


Jean Christophe Trouve podrapał się w siwą głowę i patrzył na swoje notatki i tabele. Pocmokał trochę i podsunął karton papieru pod ręce mera. Widniały na nim obliczenia. Suma 2050 Szylingów była wyraźna. Tyle winne były Szuwary za pierwszy kwartał stolicy. Dochodziła do tego jeszcze brakująca z poprzedniego roku sumka $200,00. Odliczając od tego chatę wiedźmy o której trudno było mówić by należała do miasta, ratusz, arsenał i świątynię, zostawała okrągła sumka 2000,00 szylingów.
Kobold nachylił się do pozostałych i zaszeptał

- To jest tylko to, co winni jesteśmy Matrice, proszę państwa. A gdzie podatki na miasto? Pensja mera, szeryfa i inne? Wg najnowszego spisu mamy ok 100 mieszkańców. W skarbcu obecnie jest $112,00. Pytania zatem brzmią: Ile mieszkańcy płacą na same Szuwary, oraz do kiedy zbieramy pieniądze i kto się tą niewdzięczną sprawą zajmie?
- Wydaje mi się, że najlepszą osobą by się tą sprawą zająć jesteś ty panie Trouve, ale… - Hoe wzruszyła ramionami - wstrzymuję się od głosu i swojej kandydatury nie zgłaszam.

- Rozumiem, że może się do wydawać skomplikowane, ale to po prostu pieniądze, które trzeba zabrać rodzinom co cztery miesiące. Mam sam ustalić kwotę podatku? Proponuję co kwartał $20,00 od rodziny na Szuwary. Daje nam to na cztery miesiące $780,00. Plus oczywiście $50,00 na podatek od stolicy. Razem $70,00.

Hoe skrzywiła się, ale tym razem nie wyglądała na niezadowoloną tylko na zatroskaną.
- I kogoś będzie na to stać…- burknęła pod nosem, bardziej do siebie. - Licytacje mogą w tym ulżyć, co? - zapytała patrząc na Kobolda.

- Owszem. Pomogłoby miastu. Moglibyśmy dać więcej ulgi naszym obywatelom a nawet spróbować pokusić się o jakieś inwestycje…- odrzekł Jean-Christophe i po chwili dodał..

- W sprawie tych domów, co stoją puste. Jest ten jegomość, co się wprowadził niedawno i mieszkał o panny Barbary.. jak mu tam było...- Kobold podrapał się w głowę i zajrzał do papierów.. - Jean Lopup Marchal. Taaa.. kupił już dwa domy i jest gotowy kupić kolejne... Więc może uda nam się poreperować budżet…
Kobold widząc, że sprawy finansowe przysparzają towarzyszom nieco kłopotu, wrócił do papierów.

***

- Wnioski… Może na początku - Sprawa Maga. Ktoś ma coś do powiedzenia? Chciałby wnieść w tej sprawie?

- Po za zwęglonymi szczątkami ludzkimi co leżą pod domem maga, to ja nic nie widziałam i nic nie wiem o magu - powiedziała Hoe. - Jeśli zaś o poszukiwania chodzi, to propozycja moja jest taka, by póki szeryfa nie ma, a nie ma… zorganizować ekipę, która to tą sprawą się zajmie. Jeśli pomysł ten wam się spodoba wnioskuję od razu by członkiem ów ekipy był nasz nowy kapłan, gdyż widziałam na własne oczy posiada wiedzę, która może się tu przydać.

Pan Trouve skinął głową, gdyż znów trudno było znaleźć słaby punkt kolejnego pomysłu orczycy.

- Myślę, że to bardzo dobry pomysł i jestem za. Utworzylibyśmy komisję, która na czas nieobecności mogłaby takie sprawy badać. Jako, że byłaby to komisja lub podkomisja, także i radni mogliby być jej członkami. Chyba...
- Zadumał się na chwilę radny Trouve po czym klasnął w dłonie.

- No i tak dobiegły końca nasze narady. Jeszcze tylko nasz Mer chciał zabrać głos i rzec kilka słów. Proszę, panie Trottier - Kobold wskazał ręką na Rodolphe jakby fizycznie oddawał głos koledze. W międzyczasie nalał sobie herbatkę z czajniczka i wpatrzył się w świat za oknem. Chciał czuć świeży powiew młodości, tę nieokrzesaną energię jaka płynie od młodych ludzi. Czekał na słowa mera ze zniecierpliwieniem, które na koniec tej pasjonującej, pełnej zwrotów narady - spłyną na lud tu zebrany i podniosą go na duchu. Dadzą kopa. Podbiją morale...
 
__________________
Hmmm?
Kostka jest offline  
Stary 30-09-2016, 10:55   #55
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Rodolphe wstał nieco niepewnie i rozpoczął krótką, acz istotną przemowę.

- Drodzy mieszkańcy Szuwar. Nie lubię tak do was mówić. Wolę zwracać się do każdego z osobna po imieniu i porozmawiać w spokoju. Nie przepadam za przemowami i decydowaniu o tym, jak wyglądać będzie wasze życie, prócz poprawy waszego zdrowia. Dziękuję wam jednak, że zaufaliście mi na tyle, by wybrać mnie na waszego mera. Ostatnie wydarzenia były dla nas trudne, co widać było po dzisiejszej naradzie. Niedawna utrata przytomności, zaginięcie i śmierć kilku osób. Sprawa tamy, która ciągnie się za nami, jak przysłowiowy smród po gaciach. I wiele innych. - Im dłużej mer mówił, tym więcej przekonania było w jego głosie i znikała początkowa niepewność. - Chcieliście usłyszeć zapewne, że będzie dobrze. Że wszystko załatwimy. I że dalej będziemy pracować, by było wam jak najlepiej. Jednak... Zawiodę was. Chciałem was poinformować, że po rozwiązaniu najbliższych spraw, które omówiliśmy na tym posiedzeniu, zrezygnuję z pełnienia funkcji mera. Raz - nie nadaję się do tego. Dwa - cierpi na tym moja praktyka lekarska. Mam mniej czasu dla pacjentów i moja funkcja urzędowa sprawia, że nie jesteście ze mną tacy szczerzy jak powinniście być względem waszego lekarza. Jeżeli nie znam waszych sekretów, czasami mogę wam nie pomóc. W szczególności, gdy nie możecie się teraz wybrać do wiedźmy, która odeszła z tego świata. Stąd, aby dbać o wasze zdrowie i mój spokój ducha, będę zmuszony oddać mój urząd w lepiej nadające się do tego ręce. - Rodolphe spojrzał na kobolda, który już zaczynał protestować. - Decyzja jest nieodwołalna, drogi Jean. Zauważ sytuację, gdy wszyscy stracili przytomność. Powinienem być z nimi i ich doglądać, jednak moja funkcja kazała mi sprawdzić, czy sprawcą nie jest wiedźma z bagien. Nie mogę tak funkcjonować - zakończył łagodnie.

Rodolphe usiadł z nadzieją, że wszyscy zaakceptują jego decyzję.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 05-10-2016, 16:54   #56
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 7

Kliknij w miniaturkęapiszczały resory i skończony, wyremontowany powóz wytoczył się mozolnie z pracowni kowala na rynek. Sapiąc ciężko, ciągnął go troll Yorgell, uprzejmie kłaniając się obywatelom miasta i pozdrawiając ich krótkim “dobry wieczór”.
W Szuwarach słońce chyliło się już za drzewami i ciemność powoli spowiła mieścinę. Wybijała godzina 19.00

Kuźnia

- No, no, no… panie Platier, robota wyśmienita - rzekł Boldervine i grzmotnął na stół pełnym mieszkiem monet, aż zabrzęczało.
- $45 szylingów, sir, jak się umawialiśmy. Powóz widziałem i jestem zadowolony. Nie wiem kiedy następnym razem przyjadę, ale być może będę miał dla pana kolejne zlecenie.
Krasnolud uśmiechnął się zadzierając głowę,potrząsnął ręką trolla i oddalił ku wrotom kuźni, a dalej ku karczmie, gdzie Trouve, czekał już na niego z pocztą do nadania.


- Ech już myślałam że nigdy nie skończycie - powiedziała Joelle Girard i zeskoczyła z belki łączącej krokwie w kuźni.
- Tak nawet mi przeszło przez myśl, co by się w tym powozie nie schować i nie wypieprzyć stąd w siną dal... Cześć!

Młoda wyszczerzyła zęby do trolla. Od niedawana zaczęli się przyjaźnić. Przyłaziła tu czasem zwierzać się z problemów lub młodzieńczych rozmyślań, a kowal słuchał jej dłubiąc najczęściej w swojej pracy. Czasem młoda coś przyniosła do jedzenia. Układ był dobry i każdy z niego coś wynosił.
- Dziś cały dzień unikam matki i wuja. Kazali mi podsłuchiwać radę, ale w dupie to mam. Niech sami sobie kombinują. Już mam czasem ich dosyć.
Jej oczy cały czas przyciągał spory mieszek wypełniony pieniędzmi
- Pewnieś głodny. Masz co wydawać teraz - uśmiechnęła się - Chodźmy do karczmy. Należy ci się porządny obiad!



.. A i mam coś dla ciebie - dziewczę wygrzebało z kieszeni pomięty kwiatek - Wcześniej świecił i w ogóle.. Nie wiedziałam, że zgaśnie. To dla ciebie Armi - i wpięła mu wyblakłą, poszarpaną roślinkę koło zakręconego rogu.


Karczma

Gospoda pękała w szwach od gości. Po części, że była w dzień zamknięta i zgłodniali napitków i jedzenia ludzie masowo oblegali stoły, po części, że były narady, które prowokowały libacje, a też i dlatego, że cała ekipa Boldervinów postanowiła dopiero o świcie wyruszyć.


Tak więc, można było rzec, że ludzi w ‘Burym’ było, jak piasku w zadku tego wieczora, a od nakopconego fajkami dymu - mgliście. Gospodarz, Ocaleniec nie mógł się skupić dziś na robocie. Sporo o sobie usłyszał na naradzie, a to mieszało mu w głowie i rozkojarzyło.
- Jestem! - Krzyknęła Lisa, która przyniosła od rzeźniczki jaja. Weszła w kłęby smogu i zaraz zniknęła w drzwiach na zapleczu.
- .. i niech to będzie średnio wypieczone. Do tego butelkę wina. Taniego - powiedział klient przy ladzie.
No i jeszcze te drzwi kołatały się w głowie oberżysty. Drzwi do tutejszej piwnicy, rzecz jasna, do której nie mógł znaleźć klucza. Wyważać nie wypada. A ciekawość nie pozwala zapomnieć…

Jeyermie Seyers, Patric Tourneur, Gauthier Verninac, Nickolas Milet, Beatrisce DeLafosse, Adrien Mosse, Bruno Mosse, René Pierrat, Jean Lopup Marchal, Jean-Christophe Trouve, Angele Leroux, Marie-Claire Poulin, Lilian Gauthier i kilka osób innych.




- Znów się spotykamy panie Eldritch - powiedział pan Trouve podchodząc do lady - Myślę, że nasi obywatele powoli o panu zmieniają zdanie - Trudno było rozmawiać z koboldem gdyż niskie to stworzenie, a bar komunikacji nie ułatwiał. Na szczęście starzec wgramolił się na taboret.
- Ale nie o tym przyszedłem właściwie gadać - położył 5 Szylingów na stole - To na razie wpłata za dług, które miasto jest winne karczmie. Więcej na razie nie ma co się spodziewać. Skarbiec pusty jest jak kieszeń goblina. Ekipa z dyliżansu płaci więc już za siebie, hehe…
Zaśmiał się niepewnie Jean-Christophe i wskazał palcem na beczułkę miodu.
- Poproszę...
- O, widzę, że obrady się chyba udały - powiedział brodaty krasnolud w zacnych szatach i żwawo zajął miejsce obok radnego.
- O.. pan Marchal.. jak miło..
- Ja stawiam! - Krzyknął zdecydowanym głosem do Ocaleńca gość - I mnie też niech naleje…. Co tam panie Trouve? Jak sprawy miasta?
- Nie był pan na obradach?
- Niestety nie. Robię poprawki w swoim nowym domu, a i jeszcze do końca się nie wyprowadziłem od pań Beumanoire i Rolande.
- To co zwykle sir. Brak pieniędzy.. Chlupocice… Mer, który jest zmęczony…
Jean Lopup Marchal pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Moja oferta kupa domu nr 28 nadal aktualna. Rozmawiał pan z panem Trottier?
- Niestety - kobold pokręcił głową i upił łyka miodu, które właśnie podstawił “Eldritch” - nie było okazji jeszcze…
- Proszę się pospieszyć, sir. Pan LeBrun złożył mi propozycję wykupu jego domu. Nie muszę chyba mówić, że środki, które posiadam są ograniczone. Albo powędrują w prywatne ręce, albo do Ratusza.
Kobold pokiwał głową. Wiele spraw się piętrzyło. Podatki, mianowanie kogoś do ich zbierania, brak szeryfa, rezygnacja Mera.. Westchnął ciężko. Pił miód nie dlatego, że było tak dobrze..

- Gospodarzu! - Klapnęła gdzieś obok Petunia. Widać przy barze zbierało się kurduplowe towarzystwo, bo coraz mniejsi przybywali.
- Mam sprawę do cię. Kowal nas nieco przetrzymał.. Zostajemy na noc, bo nie ma nam co po nocy z świeżym dyliżansem jechać po tych cholernych błotach. My, znaczy oczywiście Yorgell, ja, Bolat i Dylan. No i sprawa jest szefuniu, byś nam zszedł nieco z ceny za pokoje. Bo ten tu o - wskazała kobolda - cofnął nam dotacje.
Petunia załopotała rzęsami i złożyła rączki jak do modlitwy.
- Strasznie nas po kieszeni przetrzepał remont pojazdu... - dodała po chwili i nachyliła się do ucha oberżysty.
- Bolat kazał powiedzieć, że będziemy najwyżej winni przysługę.. panie “Eldritch”... hmm?

Młyn

- No i się doigrałeś! - powiedziała Genowefa niosąc miskę gorącego rosołu - Myślisz, że jak już kwiecień prawie, to bez palta można sobie tak brykać, jakbyś miał 20 lat. A tu nie.. załatwiłeś siebie i pewnie jeszcze zarazisz mnie i Zdzicha. Uh.. ty… - Kobieta pokręciła głową i postawiła zupę na stoliku obok łóżka, gdzie głęboko w pierzynach zakopany był Józio Zbażyn.
- Umieraam.. - doleciało z pod kołdry.
- Nie umierasz. Zjedz zupę. Później zaparzę ziół. Zaczniesz umierać, jak wezwę Rodolphe. - Zażartowała babka.
- Oj nieee.. tylko nie on.. daruj kobieto mi łapiduchów...
Na wszelki wypadek Genowefa posłała Zdzicha do świątyni po poświęconą ósemkę i by odmówił paciorek.
Młyn tonął już w ciemnościach. Rzeczka szumiała przyjemnie, ciągle wzbierając. Józef Zbażyn zachorował, co zapowiadało nadchodzący trudny okres dla jego bliskich…

Zdzich natomiast popędził mrocznymi ścieżkami obok cmentarza, a trzeba nam wiedzieć, że może i nie był roztropny, może i głupi czasami lub młody, ale na setkę (100 m) wyciągał 12,5 sekundy. Gdy w grę wchodził cmentarz i zmrok, czas ten znacznie się zmniejszał. Był to chyba najszybszy dzieciak w Szuwarach...



Dom Mera

Rodolphe zaraz po obradach wrócił do siebie do domu. Razem z piskiem zawiasów i zapadką w zamku, Szuwary ucichły i zniknęły mu z oczu. Wszelkie troski i zmartwienia mer mógł zostawić gdzieś w tyle.
Wyziębiona nieco chałupa wymagała nagrzania, a i w brzuchu nieco burczało. Mer jednak skierował swoje kroki ku biblioteczce, gdzie stało kilka ksiąg naukowych. Zapalił lampę i sięgnął po “Zielarstwo a Alchemia, trudne przypadki pomyłek”.


Niewiele można było się z niej dowiedzieć, ale jedno było pewne. Istniały roślino-podobne surowce, które były całkowicie magiczne. Zupełnie inaczej się z nimi obchodzono w alchemii i inna była ich specyfika. Najczęściej magia modyfikowała jakiś wzór prostej rośliny, tworząc nowy, świecący gatunek. Tak.. bo świecenie, migotanie i pulsowanie wydawało się tu kluczowe. Trottier nie znał się na magii za bardzo, ale alchemia i zielarstwo czy farmakologia miały ze sobą dużo wspólnego. Wszystkie łączyły związki i nadawały im nowy, bardzo sprecyzowany cel.
Mer musiał na własne oczy zobaczyć ‘świecący kwiat’ o którym mówił Remi, by móc szukać o nim informacji. Jakby co, to sporą bibliotekę na pewno na ten temat ma Mag, u wiedźmy widział jakieś księgi.. ale i świątynia chyba też posiada ładny księgozbiór - pomyślał i zmarszczył brwi, gdyż za oknem przetoczyła się właśnie furmanka, która wjeżdżała do miasta.


Rynek

Ojciec Glaive otoczony był po naradach ciekawskimi mieszkańcami. Niektórzy widzieli go pierwszy raz, inni, bardziej znużeni, widzieli go już wczoraj. Z jakiegoś powodu jednak odprowadzili cicerone pod samą gospodę życząc dobrej nocy i oferując swoją pomoc następnego dnia przy pracach kościelnych. Nie tylko w środku należało przecież posprzątać. Budynek wymagał również kilku poprawek na zewnątrz.
Theseus westchnął. Był to w sumie dopiero pierwszy dzień spędzony tutaj. Wszystko w tym miejscu pachniało nowym. Nie można było jednak mylić tego zapachu ze świeżością…
- Ojciec na mnie czeka, tak? - Zapytał Jean-Christophe Trouve wychodząc z karczmy w chmurze dymu. Z wnętrza dolatywał gwar i salwy śmiechu, póki drzwi się nie zamknęły i nico wyciszyły ten pogłos.
- Chodzi o klucze do świątyni?
Nim jednak duchowny zdążył odpowiedzieć, kobold wychylił się i zmrużył oczy, patrząc gdzieś w dal i mruknął
- A to co do licha?!
Gdy Theseus się odwrócił dojrzał jak od wschodu wjeżdża na rynek wolno furmanka, która przywiozła dwóch opatulonych w płaszcze panów.

Świątynia

Chloe usiadła na ławie w sali modlitewnej. Była już zmęczona. Jej koleżanka, Flora, już dawno wróciła do swoich obowiązków w sierocińcu. Za oknem robiło się ciemno, a w brzuchu burczało, mimo, że dziewczyna coś tam podjadła w ciągu dnia.
Gosposia wyjęła z kieszeni zawinięty ludzki ząb w chusteczkę. Dziwne, by w gabinetach duchownych wyrywano ludziom zęby. Tym bardziej, że ten wydawał się całkiem zdrowy. Chloe mogła być jednak pewna, że ząb należał do osoby, która nie koniecznie dbała o siebie, ale z pewnością nie paliła cygar. Dziewczyna westchnęła i poczuła się sennie. Dziś nawet nie udało się jej wyjść na zewnątrz.
Samo obskoczenie całej świątyni by zapalić lampy i świeczki było nie lada wyzwaniem. Taka pani Barbara, mimo swojego wieku miała jednak skrzydła. Mogła podlecieć to tam, to tu i na pewno było jej łatwiej. Chloe do wszystkiego musiałaby podstawiać drabinę, wspinać się, wychylać i zapalać lub gasić. Te obowiązki powinien pełnić kościelny.. więc chyba pan Milet. Którego oczywiście nie było.
Chloe zatem ograniczyła się do noszenia kandelabrów i ustawiała je w strategicznych miejscach. Świątynia teraz tonęła w półcieniach i migoczących ciepłym kolorem światłach.
Echo poniosło po sali, gdy drzwi jęknęły i uchyliły się lekko. W wejściu pokazała się mała, roztrzepana wiatrem głowa zdyszanego Zdzicha.
- Pozdrowiony! - krzyknął.
A świątynia odpowiedziała
owiony.., ony.., y...
- Jest łojec?
ojciec.. ciec.. cec...

Rzeźnia

Świnie ucieszyły się na widok właścicielki, co zwierzętom w rzeźni nie zdarzało się często. Orczyca przydźwigała im odpadki do jedzenia. Najpierw świnie, później kury. Zwierzaki były przegłodzone. Lisa kompletnie się zapominała ostatnimi czasy. Wsiąkła w pomaganiu Ocaleńcowi i coraz częściej zdarzało jej si nie nakarmić świniaków. Kury jak to kury - zawsze coś tam sobie znajdą.
Orczycy zaburczało w brzuchu. Również była głodna.
Czy ‘Młoda’ unikała kontaktu z Hoe? Ostatnio Lisa dziwnie się zachowywała. Mogła przecież przed pójściem na zebranie napomknąć co nieco o rewelacjach na temat rodziny Girard.. Wpadła teraz po zebraniu na chwilę, porwała kilka jaj i pobiegła do gospody. Może potrzebowała się usamodzielnić? Zakochana, czy jak?
Z zadumy wyrwał ją nerwowy krzyk. Brzuch znów zaburczał jakby po jelitach kotłowało się stado kamieni. Ponieważ te dwa dźwięki nałożyły się na siebie, orczyca nadstawiła ucha by się upewnić.. Trudno było oczekiwać o tej porze gości.
Kury rozpierzchły się w panice gdacząc na podwórku i ustępując krokom wielkiemu, rudemu mężczyźnie.
- Pani Hoeth? - niski, chrypawy głos dało się teraz słyszeć wyraźnie. Kobieta dostrzegła w świetle lampy Jana Wiklinę.
-Ten w pace.. pieni się z pyska.. chyba potrzebuje pomocy…inaczej ducha wiyzionie jakiem Wiklina- rzekł ze śmiertelnie poważną miną - Zostawić samego nie mogę... a po medyka biec muszę...

Dom Martinów

Jakaś mucha przebudziła się z długiego, zimowego snu. Zabzyczała, wzbiła się w powietrze i obleciała radośnie izbę. Cudowna atmosfera wiosennego wieczoru prowokowała ją do entuzjazmu i ekscytacji. Znaleźć samca, pobzbykać i złożyć sto jaj w mięsie albo w świńskiej kupie. Najpierw jednak lot w stronę słońca...


Już wkrótce mucha płonęła żywym ogniem a wraz z nią dur brzuszny, paratyfus, dyzenteria, cholera, gruźlica, polio, salmonelloza... i inne cholerstwa, które mogła roznosić...
Zwęglone truchło padło na stół... Kilka świeczek zamigotało z tej okazji w kuchni. Na tym samym blacie stała wielka micha z zupą cebulową. Stary Martin siorbał ją wpatrując się w martwego owada.
- Zjadłbym faszerowaną rybkę - zamarudził Luc - Z grzybami, kaszą.. mmm...
Gadał głupoty. Czekał cierpliwie, aż syn opowie mu o zamkniętym spotkaniu z radą. Czy miał się niepokoić? Czy nazwisko Martin w Szuwarach było zagrożone? Czy jego syn potrzebował pomocy?
Wbił wzrok w Remiego, który siedział z talerzem na przeciwko.
- Jedz - powiedział w końcu - Jutro pójdziesz i obejrzysz barcie. Niedźwiedzie schodzą z gór po zimie i trzeba nam częściej tam łazić. Nie lubią zapachu człowieka.

Dom rodziny Breguet

To był wyjątkowo leniwy dzień dla Laury. Spacer się udał i dziewczyna się dotleniła. Trochę nią targały chęci odwiedzenia dawnych przyjaciół z dzieciństwa. Powspominania. Spacer przywołał kilka wspomnień. Kilka złych uczynków, kilka śmiesznych. Zrobiło się sentymentalnie...
Laura własnie weszła przez uchylone drzwi do gabinetu dziadka. Nie było tu nikogo, gdyż Paul poszedł do znajomych, chyba Devillepin'ów. Leżały za to sterty papierów, rysunków, niewielkich modeli. Stał kubek miedziany wypełniony ołówkami i w węglem. Na sznurku poprzypinane jak peanie, dyndały szkice.
Laura szybko się zorientowała, że dziadek ma jedno świeże zamówienie na opancerzony pojazd konny, a drugie zaawansowane, choć porzucone. Od tutejszego szeryfa, któremu marzyła się broń krótka, acz silna i rażąca wiele celów na raz.


Dziewczyna spojrzała w okno. Widać było stąd całkiem dobrze zniszczone wichurą, stare domy. Wszędzie w nich paliły się światła. Mieszkało tam dużo ludzi, których nie stać było na utrzymanie. Ponoć nieciekawe towarzystwo również. Było zresztą słychać dźwięki, bo tam jak w dzikiej karczmie. Muzyka, śmiechy i chichy.
Coś błysnęło młodej konstruktorce. Jakby blik, jakieś odbicie światła. Spojrzała automatycznie za siebie, ale w pomieszczeniu paliła się monotonnym światłem tylko jedna lampa.
Znów coś błysnęło za oknem i Laura dałaby głowę, że to coś wisi na suchym drzewie, które rosło na przeciw budynku.. chyba 23.. Słabe, ale jednak pewne odblaski...


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 03:37.
Martinez jest offline  
Stary 09-10-2016, 18:57   #57
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Hoe odłożyła na bok karmę którą karmiła kury i z wyrzutem spojrzała na mężczyznę.
- No to czego tu jeszcze stoisz? Biegiem - powiedziała, po czym sama na przyśpieszonych obrotach, mimo burczącego brzucha ruszyła w stronę “paki”, by doglądać i tak już pozostawionego samego sobie więźnia.
- Jużem lecim - i ciężko rzucił się ten olbrzym by biec po cyrulika.

***

Areszt cuchnął już nie tylko grzybem ale i uryną. Wilgotna i zimna cela stała otworem. Zatknięta pochodnia w korytarzu dawała niewielkie światło.
Z pomieszczenia słychać było kaszel i odruchy wymiotne. Diego leżał na podłodze i w torsjach powoli odchodził z tego świata. Przynajmniej tak to wyglądało...
- Zajebiście - powiedziała głośno orczyca widząc tą scenę. Gdyby trzeba było mu przywalić,... przywaliłaby. Gdyby było trzeba go przesłuchać,... oj przesłuchałaby. Ale jego trzeba było ratować… a wiedza Hoe w tej dziedzinie ograniczała się do “chory = wezwać Rodolpha”. Mimo to intuicja posunęła jej nogi do przodu w stronę leżącego na podłodze mężczyzny. A pierwsze co orczycy przyszło do głowy - ktoś się dusi, obrócić na bok.

Więzień miał pełne usta piany i charczał niemiłosiernie. Wydzielina musiała mu zatykać przełyk i tchawicę. Obrócony wypluł całą zawartość i odetchnął z ulgą…
Dyszał ciężko, a oczy miał zamknięte…
- Gracias.. - wyszeptał…
Nie wyglądał dobrze. Blady, wykończony, jakby nie spał od kilku dni. Policzki zapadnięte, ręce suche… Orczyca nie znała się na medycynie, ale ten tutaj jegomość z pewnością okazem zdrowia nie był. Brakowało tylko choroby panoszącej się po Szuwarach..
Tyle, że orczyca ze swoim wyrachowanym sumieniem jakoś przymknęła oko na to, że może się zarazić. Skromnie bo skromnie, pogłaskała zmęczonego człeka po głowie uspakajającym gestem.
- Lekarz już tu idzie, trzymaj się - starała się nawet mówić łagodnie. - To ty chciałeś się widzieć z Remim?
Chory jęknął tylko i trudno było odgadnąć, co mówi.. Zapadł w sen lub majak. Wydawało się, że nie grozi mu już niebezpieczeństwo…
Z głębi korytarza dochodziły kroki. Ktoś schodził po schodach szurając butami. Rozchlapał kałużę, drzwi jęknęły i futrynę łeb wsadził elf Lilian Gauthier…
- A pani co tu robi?! - Zmarszczył się.
- Wiklina poleciał po Rodolpha, nasz więzień zaczął kaszleć i wymiotować - odpowiedziała spokojnie orczyca brodą wskazując więźnia przy którym kucała. - Ciekawe też, że pana znaleźć nie mógł boście mieli razem więźnia pilnować.
- Podzieliliśmy się wartami - odrzekł garncarz - Już nie jest pani tu potrzebna. Może pani sobie iść - Gestem machnął na orczycę, jakby jakąś muchę chciał odgonić.
- Oczywiście, seeer - odpowiedziała orczyca, z taką miną jakby miała zamiar zaraz mu porządnie przywalić i nie ruszyła się z miejsca. - Jak tylko przyjdzie lekarz - przy tych słowach powoli wstała, zaciskając dłonie na piersi. A stanęła w taki sposób, z lekko rozchylonymi nogami i nieruchomo, jakby właśnie tylko siłą dało się ją stąd usunąć.
Gauthier wzruszył ramionami.
- Wy orki każdego paskudztwa się złapiecie, a i tak was cholera nie weźmie. Jak gobliny… - Odwrócił się od rzeźniczki i wyszedł z celi.
- Poczekam sobie tutaj - doleciało z korytarza.
I tak też Hoe została znów sama z więźniem, któremu “nie groziło już niebezpieczeństwo”, czekając cierpliwie na Mera. No póki co cierpliwie…

***

Cela nie pachniała ładnie. Rzeźniczka jednak dobrze znała te wonie które roztacza zamknięte w klatce stworzenie. Z czasem różnica między tym czy to człowiek czy zwierze, znikała. Choć światło w celi było bardzo słabe, jej oko dostrzegło zielonkawe kawałki roślin w rzygowinach Diego. Niestrawione, utopione w pianie, jak papka ze szpinaku.
- Nie zrobię tego cabrón! Tu madre golpeó la liebre tablero de rebanar - majaczył mężczyzna i rzucał się czasem przy tym.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 09-10-2016, 19:57   #58
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Rynek

Theseus już miał odpowiedzieć koboldowi, że istotniej w sprawie kluczy do niego przybywa, kiedy ich uwaga została odwrócona. Kapłan wysunął się parę kroków w stronę furmanki, zasłaniając tym samym kobolda. Może po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę przybyszów, a może osłaniał w ten sposób ważną dla miasta osobę. Tak czy owak, postawny kleryk założył dłonie za plecy i stanął w lekkim rozkroku, obserwując rozwój sytuacji.
- Dużo macie tu gości, jak na te czasy, panie Trouve...
Kobold westchnął przyglądając się przybyszom..
- Nie tylu ilu byśmy chcieli cicerone

Koń parsknął i wóz zatrzymał się w sporej odległości od karczmy. W sumie na środku placu. Na miejscu woźnicy siedziały dwie postacie odziane w ciężkie, długie płaszcze. Jedna z nich odgarnęła koc, który otulał im chude kolana i zeskoczyła z furmanki. Woźnica zaś poprawił lampę na przedzie i pomachał gapiom.
- Łe! Panocki!? Gdzie tu wasego sieryfa obaczyć możny? - krzyknął ten na ziemi do duchownego i kobolda.
Theseus milczał tylko przez chwilę, przyglądając się przybyszom.
- Bądźcie pozdrowieni w chwale Wielkiego Budowniczego, przyjaciele - odezwał się swoim donośnym głosem.
- Obawiam się, że w zły czas przybywacie. Szeryf Szuwarów zaginął - dodał zaraz.
- A to kurka flacek złe wiści mum dla was - rzekł idąc na tył furmanki chudy. Woźnica się poruszył i uchylił rondo kapelusza.
- A cóście take wystraszone? Podejdźcie no do woza - zaprosił ręką - Tożmy nie gryziem. Jam jest Rajmund Cieciółka, a to je mój son Teobald[/i]-Chwycił lampę i też zaczął gramolić się na ziemię.
Rzeczywiście, dziwnie to wyglądało gdy rozmówcy krzyczeli do siebie przez pół placu.

- Coście za jedni i co was sprowadza? - ruszył niechętnie w ich kierunku pan Trouve, który dyskretnie zaczął ciągnąć za sobą duchownego.
Choć było ciemno, rynek jeszcze żył i wielu mieszkańców zaczęło się przyglądać przybyszom.
- Smutne sprawki panie. Smutne. Rzuć łokiem.- Odezwał się Teobald. Dopiero teraz w świetle lampy widać było, że goście to dwa umorusane węglem gnolle. Z pewnością wypalacze węgla drzewnego, gdyż sadzę czuć było z daleka.
Theseus przysunął się do wozu i zerknął ponad głową kobolda, drapiąc się po brodzie.
- Wielki Budowniczy przywiał was tutaj, panie Rajmund, by wystawić nas na kolejną próbę, jak słyszę - mruknął i przyjrzał się temu, co gnolle trzymały na pace.
- O.. dobrodziej.. nie poznał żem.. Pochwalony… - przemówił starszy kocmołuch. A ten drugi odsłonił zapleśniały koc odsłaniając blade zwłoki jakiegoś człowieka… Lampą poświecił...
- Mówił że od was jest.. nim pyrknął w tamten świat.. - rzekł młodszy.
- Niech to licho.. Aymeric Brassard - rozpozał denata Jean-Christophe - Nie dalej jak tuż przed tą senną pandemią wyjechał na zachód.. do Bełtów..
- Ni panocku.. ni dojechał.. -
smutno powiedział Rajmund - Dzień drogi stąd go napadli…
- Poczekajcie tutaj -
powiedział rajca - sprowadzę ludzi i się go zaniesie do grabarza.. - Kobold ruszył ku “Buremu Kocurowi”.


- Wieczny spoczynek pod Twoim dachem, racz mu dać, Panie - powiedział uroczystym tonem Glaive, pochylając głowę i wykonując w powietrzu Znak Boga. Potem podniósł wzrok i jeszcze raz przyjrzał się ciele mężczyzny. Bez trudu odgadł, iż wspomniany Aymeric Brassard nie był zwykłym chłopem, mieszkającym w Szuwarach. Sądząc po jego równo przystrzyżonych włosach i brodzie, człowiek ów musiał być co najmniej pomniejszym arystokratą, albo chociaż kupcem.
- Jakieś ślady, kim byli, albo skąd pochodzili owi mordercy? - zapytał, choć nie spodziewał się uzyskać żadnej odpowiedzi.

- Ano… ślad jest - Teobald odkrył bardziej ciało ukazując sporą dziurę w klatce piersiowej - Tak se myślał, że może dożyje.. ale nie dożył..
Duchowny mógł zauważyć, że tragicznie zmarły mężczyzna był całkiem nagi.
Starszy gnoll pokręcił głową smutno - Taki to ten szlak niebezpiczny dobrodzieju. Banda Miętosia.. wiemy bośmy widzieli.. Nijak pomóc nie mogliśmy. Ich cwórka, ło nas dwójka.. Syćko zabrali. Kónia, powozik i co tam miał. Nawet buciczki…
- Byłaby sansa na jakieś kimanko? Choćby w stodole no i miskę zupy? -
Zapytał ten młodszy.
Theseus pokiwał głową, słuchając tłumaczeń dwójki gnolli. Nijak nie dał po sobie poznać, czy wierzy ich opowieści, czy też przyjmuje ją z dużą dozą wątpliwości. Bądź co bądź, gnolle, jakkolwiek obrzydliwe, nie były padlinożercami. Miały swoje wierzenia i zasady, A przynajmniej tak wydawało się kapłanowi.
- Banda Miętosia… - powtórzył, nie przestając przeczesywać palcami swojej gęstej brody. - Dobrze znana to grupa? Skąd wywodzi się ich herszt? - zapytał, przenosząc spojrzenie na starszego gnolla. - O nocleg spytacie pana Trouve, jak wróci z grabarzem. Sam tu przybyłem niedawno, nie wiem jeszcze, gdzie większa gościna się przejawia wśród mieszkańców. Choć zapewne nie zaszkodzi, jak odwiedzicie stajnię, a przedtem gospodę.

Obaj pokiwali głową i zaświeciły im się oczy, gdyż dawno nie jedli nic z miski zapewne.
- To se ojciec i czech synów. Goran Miętoś. I.. jak im tam było synuś? - Zagaił starzec.
- Milos, Gligoriy i Radmil.
- A tak.. No. Na początku marca zeszli z jakiejś grapy. Jak śniegi zeszły. Nikt wcześniej ło niej nie słyszał ni widział. Widać jakieś zagraniczne może? Ale jak zeszli to od razu zrobiło się krwawo w lesie. Łupili co mogli koło Bełtów, ale ich przegnali. No to teraz przyszli na te, Szuwarową stronę..


Dziarskim krokiem od gospody szedł już Trouve z Grabarzem i lekko podchmielonym Jeyermie Seyers’em. Dobrze on znał młodego kupca.. więc już za chwilę broda mu zadrżała. Patrzył onimiały na truchło swojego pracodawcy… szloch nim wstrząsnął i zakrył twarz by łez nie było widać.
Smutno znów pokiwały gnolle głowami i poklepały Seyers’a po plecach.
- Zaiste, niefortunnie zaginął Szuwarowy szeryf - bąknął Glaive i zmrużył oczy, ostatni raz przyglądając się zamordowanemu. Starał się zapamiętać jego twarz i obrażenia, które odniósł. Dlaczego? Może po prostu uważał to za słuszne.
- Znaliście go dobrze, synu? - zagaił do mężczyzny, od którego kapłan wyczuł niemałą dawkę alkoholu.
Jeyermie tylko potrząsnął głową i otarł łzy.
- Pracowałem dla niego od kilku lat. Wcześniej dla jego rodziny. Trzeba ich powiadomić…
- Proszę się tym zająć panie Seyers -
zarządził Kobold - Panie Milet, niech zabierze pan ciało i przygotuje do pogrzebu.
Trouve odszedł kilka kroków i spojrzał na duchownego. - To przykre cicerone, że twoją pierwszą posługą w tym mieście będzie pogrzeb… Idę poszukać Hoe lub Mera.
- Czy możim się pokimać w tamtej chałpie? -
Rajmund wskazał na stajnię.
- Możecie - odpowiedział rajca.
- Ino dutków nie mamy - Teobald wywalił kieszenie na lewą stronę.
Trouve machnął ręką i odszedł.
- A jodło? - Przypomniał sobie stary gnoll, ale było już za późno.

Theseus pokiwał głową i westchnął cicho, odwracając się do wozu plecami. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza, po czym wyciągnął dłoń do starszego gnolla.
- Za waszą fatygę, panie Rajmund. Dzięki wam wyprawimy temu nieszczęśnikowi należyty pochówek - powiedział i wręczył cuchnącemu sadzą osobnikowi szylinga. - Kupcie sobie coś do jedzenia i prześpijcie w tamtej stajni. Tylko nie straszcie zwierząt - dodał po chwili, posyłając gnollowi wymowne spojrzenie.

Już odwracał się, by pożegnać przybyszy i skierować ponownie do gospody, jednak zatrzymał się w pół kroku
- Jeszcze jedno… komu sprzedajecie węgiel w okolicy?
- Nikomu dobrodzieju. Tutaj mało kto zamawia, a droga jak widać niebezpiczna. Tylko łod Bełtów na zachód - odpowiedział Teobald.
- Dziekujem za monetę. Dłużnikiem będziem szanownego pana - ukłonił się starszy gnoll.
- Być może w Szuwarach będzie potrzebne nowe źródło opału. Ale tego muszę się jeszcze dowiedzieć - zagaił Cicerone, głaszcząc brodę w zamyśleniu.
- Zawitajcie tu za jakiś czas, jeśli będziecie mieli okazję - skinął do gnolla i wykonawszy święty znak, pożegnał ich z Bogiem.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 13-10-2016 o 09:23.
MTM jest offline  
Stary 11-10-2016, 22:27   #59
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Do baru przysiadł się Adrien Mosse z kubkiem piwa.
- No panie Ocaleniec, biznes chyba nieźle idzie. Coś tam pan wspominał o inwestycjach czy pracach przy wyrębie? Mój brat ma niezły pomysł.
Do obu panów podkuśtykał Bruno Mosse, zachwiał się i oparł ciężko o blat. Z oddechu wnioskować można było, że wypił już dużo, a cebulą chyba próbował się otrzeźwić…
- Panie Ocalony.. - zaczął gość - Jak wie pan, w mieście mamy kilka łabskich osób. Pan oczywiście stoi na czele tego pułku, ale.. Ale można by było skonstruować machinę wyrębującą drzewa niczym kosa łany zbóż. Czeba tylko kasiory i kogoś z głową na karku..
- No właśnie - przytaknął bratu Adrien - Co pan na to? Machina robiłaby za 10 takich drwali albo i więcej.
- Mówcie mi panowie Eldritch, Ocaleniec brzmi tak… obco. - powiedział pogodnie Ocaleniec po czym ujął podbródek w dłoń w geście zamyślenia - Co do pomysłu… nie znam się całkowicie na maszynach. Prawda, taka machina zapewniłaby Szuwarom dość drewna na zimę i jeszcze zostałoby na eksport, czy inwestycje budowlane w samych Szuwarach. O Energie! Mam nawet pomysły co moglibyśmy z nim zrobić! Niestety, bez speca od techniki niewiele zrobimy. Poza tym, panowie troszkę aby nie przeceniają moją funkcjonalność? Nie jestem ani radnym, ani merem. Gdybym był jednak… stanął bym na głowie, aby podźwignąć Szuwary i pokazać Chlupocicom gdzie ich miejsce…
- Chodzą słuchy sir, że mer ma dość. Ponoć chce wrócić do praktyki i leczyć - konspiracyjnie szeptał Adrien.
- Tesz kurde coś mi się łołuszy obiło. Tak więc jak coś to masz nas.. hep.. sir - walnął się głucho w klatę Bruno.
- No ale my nie głosujemy baranie na mera, tylko na radnych..
- Spokojna głowa.. cośsię wymyśli. A w kwestii łebskich gości to .. hep.. mamy przecie kowala Platier..
- Poula Bréguet’a .. jego wnuczka chyba zjechała i też ma łeb na karku no i .. Rocha Devillepin’a - dokończył Adrien - Potrzebujemy tylko inwestora…
- A.. miałem zapytywać pana. panie.. E.. El..Elrichu.. czy nie poczeba wykidajły w tym szacownym salonie? Wojskowym był.. w mordę umiem dać, mogę dać...
- Brat pracy szuka - przetłumaczył Adrien
Petunia nerwowo zabębniła palcami o bar.
- Ja to wszystko rozumiem - Przerwała - Polityka, praca, ale my tu zaczęliśmy rozmawiać o biznesie wcześniej. Co w końcu z nami, karczmarzu?
- Pani wybaczy, sprawa musiała dojrzeć i już dojrzała. - odpowiedział z uśmiechem Eldrich zwracając się do skrzacicy - Rozumiem, że okoliczności trochę wyszły niespodziewane. Co powiecie na to, by następnym razem przywieść mi piwa w rozliczeniu? Powinna wyjść zdrowa beczułka.
- Umowa stoi - skrzacica potrząsnęła ręką karczmarza - to które pokoje można brać?
- Te co ostatnio, nie ma co udziwniać, prawda? - zapytał Ocaleniec z uśmiechem.
- Supcio - skomentowała Petunia i zeskoczyła z taboretu. Powędrowała ku swoim kompanom, którzy za chwilę zaczęli kłócić się kto z kim śpi.
- Co do pracy… - zaczął Eldrich spoglądając na swoich rozmówców po czym westchnął - ...zysk marny w karczmie, ludzi nie wiele to niewiele mam do zaoferowania w formie wypłaty. Szuwary nie są intratnym miejscem na ten interes, wszak głównie tu sami swoi, a z zarobku ledwo starcza na utrzymanie tego miejsca. Nie wspominając o tym, że remont dawno by się przydał. To studnia bez dna, a ja za bardzo nie mam czym jej zapełnić.
- Niewiele to ile.. hep.. jak starczy na kapkę miodu… to ja nic przeciwko.. hep.. nie mam - Negocjował Bruno dalej…
- Sam zadowalam się rozcieńczonym piwem takie czasy… - powiedział z żalem Eldritch - ...a i praca nie byłaby na pełen etat. Przynajmniej nie do czasu, aż podniesiemy szuwary z tego dołku. Może na weekendy kiedy zjeżdżają się gości. Z tym tylko, że wyznaję zasadę, że picie w pracy jest zakazane, ale po pracy… kufel piwa? Muszę to przemyśleć, a jeszcze muszę uregulować sprawy z Lisą. Bez jej gotowania nie dałbym sobie całkowicie rady. - pokręcił smutno głową - Musimy podnieść Szuwary to powinno być naszym priorytetem. Musimy zebrać wszystkich zainteresowanych w jedno miejsce i omówić sprawę. Im szybciej zaczniemy tym lepiej, nieprawdaż?
- Jasne.. choć za pomysłem muszą iść pieniądze.. Można by kogoś poszukać.. No dobra. My z bratem jeszcze napijemy się po jednym i będziemy chyba wracać do domu, co Bruno? - Zapytał starszego brata Adrien.
Pijany Mosse kiwnął głową i przechylił kufel wykapując ostatnie kropelki piwska.
- Pomysł jest i mi się bardzo podoba. Teraz tylko znaleźć ludzi i sprawdzić czy pomysł da się zrealizować w praktyce. - powiedział karczmarz - Pieniądze się znajdą. Wątpię bym miał fundusze pokryć całość kosztów, ale zawsze coś tam będzie.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 11-10-2016, 22:35   #60
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Nie minęło wiele czasu jak pod oknem przebiegł ciężko niczym olbrzym z rozwianą czerwoną czupryną - Jan Wiklina. Załomotał do drzwi aż zadygotały w futrynie.
- Panie! Więzień umiera! Ducha wyzionie już lada chwila, biegaj pan ze mną, zaraz!

Rodolphe siedział właśnie uśmiechnięty na księgami z filiżanką naparu z kłącza tataraku, gdy krzyki o umierającym więźniu przestraszyły go i potrącił naczynie dłonią. Szczęśliwie całość wylała się na drewnianą podłogę, która i tak w każdym możliwym miejscu poznaczona była podobnymi już plamami.

- Już biegnę! - odkrzyknął zielarz i nie marnując czasu na podchodzenie do drzwi, zabrał ze sobą torbę zawierającą podstawowe przyrządy do pracy. I coś na odtrucie organizmu, po wczorajszym podtruciu. Potem pobiegł do więźnia w przelocie kłaniając się lekko Janowi.

***

Zastukały obcasy butów o śliskie stopnie schodów i zafurkotała pochodnia rozświetlając ciemne lochy aresztu. Rodolphe w obstawie Jana zbliżali się do otwartej celi.
- Uszanowanie panie Trottier - uchylił kapelusza Gauthier, który pilnował drzwi. W środku na podłodze Hoe trzymała nieprzytomnego Diego.
- O tutaj panie. Szarpało nim jak pstrągiem na żyłce. Z pyska mu piana leciała i charczał tak: ‘Hrrr, hrrr’ - Wiklina próbował tłumaczyć cyrulikowi..

- Dziękuję za wyjaśnienie - rzucił Wiklinie mer, nie zwracając na nikogo, prócz więźnia, uwagi. - Odsuń się, Hoe - rozkazał, nie zastanawiając się nad uprzejmościami. Człowiek, którego podtruł wyglądał bardzo, bardzo źle. Nie mógł pozwolić, żeby cokolwiek mu się stało. Od razu zabrał się do pracy.*
Orczyca wykonała polecenie bez chwili zwłoki i zająknięcia, stając po prostu obok i nie przeszkadzając Rodolphe w pracy. Nie miała zamiaru wychodzić póki nie okaże się, że nie jest potrzebna.*

Symptomy które wystąpiły nijak nie pasowały do tego Mleka Makowego. Nawet w postaci podwójnej dawki raczej nie atakowały głównego układu nerwowego. Diego miał też problemy z oddychaniem. Należało mu oczyścić jamę ustną.

- Kto tutaj wchodził?! - zapytał zdenerwowany Trottier. - Kto miał dostęp do więźnia?

Wysłuchując ewentualnych odpowiedzi włożył palce do ust ofiary, starając się wyjąc fragmenty roślin i wszelkie paskudztwa utrudniające oddychanie. Później będzie się martwił wymiocinami na swoim ubraniu i skórze. “Kto mógł chcieć go otruć?” - pytał sam siebie w myślach. Następne w kolejności będzie podanie ostrych środków przeczyszczających. A potem biedak będzie musiał jakoś przetrwać na bulionach i z bólem życia. O ile przeżyje…

- Ja nie wchodziłem - powiedział Wiklina - No tylko teraz, co drzwi otworzyłem, bo się dusił człowiek. Ale zaraz zawołałem panią Hoe.
Elf, który stał w drzwiach rozejrzał się po wpatrzonych twarzach i wzruszył ramionami.
- Nie patrzcie na mnie. Kogo miałbym tu niby wpuszczać? I po co?...
Próba otrucia była bardzo toporna. Ktoś na siłę wepchnął więźniowi do ust trującą roślinę. Pewnie myśląc, że przedostanie się do układu pokarmowego. Przeleżała tam od rana chyba i drobinki ze śliną spłynęły do żołądka. Na szczęście większość pozostała między zębami.
Cyrulikowi udało się pomóc i ustabilizować nieszczęśnika. Nie odzyskał on jednak przytomności i pewnie jeszcze długo będzie nieprzytomny.
Jan Wiklina wydawał się wystraszony. Czuł odpowiedzialność za więźnia. To na jego zmianie wydarzyło się to wszystko. Stał z rękami opartymi o biodra a mina zdradzała, że szukał w głowie odpowiedzi na to, jak to się mogło stać…
- Nie przejmuj się Janie - spróbował pocieszyć go mer, trzymając śmierdzące i brudne dłonie z dala od swojego ubrania. - Nie zrobiłeś nic złego. - Rodolphe nagle przestał zwracać uwagę na to co mówi, lecz zaczął przypominać sobie, kto mógł w wiosce znać się choć trochę na ziołach. Albo komu on pokazywał kiedyś mordujkę, bo to też możliwe. A potem odezwał się do Hoe: - Prosiłbym cię, Hoeth, żebyś popilnowała chwilę naszego więźnia. Ja muszę się przebrać i obmyć nieco. Za chwilę wrócę. Swoją drogą - będziesz miała ochotę przyjść do mnie wieczorem i porozmawiać spokojnie? O czymś, co nie ma związku z… tym wszystkim? - Wykonał ruch ręką, w próbie objęcia tego więzienia, spotkania rady i nagłej utraty przytomności całej wioski.

Orczyca uśmiechnęła się leciutko, bowiem sytuacja nie pozwalała na nic więcej. Skinęła potwierdzająco głową.
- Dobrze Rodolphe. Teraz czekam twojego powrotu.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172