Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-07-2016, 17:09   #1
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
[Autorski] "O czym szumią Szuwary" Historie Prawdziwe


"HISTORIE PRAWDZIWE"




CZĘŚĆ PIERWSZA


Serpentyną, dziką drogą,
Późną już szuwarską porą,
Jadą konie z budą sporą,
Zdążyć chcą tuż przed agorą
~Mietek ‘Wędlina’ Padlina,
poeta, którego wieźli na szafot


30 marca 1723, Wtorek
Koła powozu skoczyły na jakimś kamieniu i zatrzęsło się wszystko w środku. Resory bujały całą budą dyliżansu, pasażerami i tymi wszystkimi umocowanymi tobołkami (w tym również kilkoma patelniami, którymi dorywczo handlował ochroniarz, DeVramount). Konie miały trudność, gdyż droga była tu bardzo namoknięta i wąskie koła grzęzły jak noże w maśle.
- Nuu.. dalej! - Darł gardło Boldervine w akompaniamencie rżenia koni i trzasków bata - Jeszcze trochę!.. No!

W świeżo remontowanym pojeździe, za zamkniętymi drzwiami z brudną szybą i tanią zasłonką, siedział w mroku duchowny Theseus Glaive, a na przeciw niego dwie młode damy. Chloe Vergest, młoda gosposia kleryka oraz Laura Breguet, wynalazczyni i naukowiec, która zjeżdżała w rodzinne strony.
Cała trójka była bardzo zmęczona trudną, wielogodzinną drogą z Chlupocic i na szczęście ich podróż właśnie dobiegała końca. Zbliżali się do Szuwar, gdy słońce próbowało się chować za koronami drzew.
Wóz toczył się tak jeszcze przez kilkanaście minut a później nawet przyspieszył. Gdy koła złapały nieco ubitego gruntu, wiadomo było, że podróżnych wita cywilizacja…
A przynajmniej coś na jej kształt...




***

- Stój! Stój mówię! - dało się słyszeć na zewnątrz. Skrzypnęły resory, jęknęła oś i dyliżans stanął.
Brudna szyba utrudniała widoczność, toteż każdy pasażer chętnie nadstawiał ucha. Nawet w najbardziej dzikich wsiach, gdzie nie odróżnisz młodej dziewoi od goblina, istnieją jakieś dźwięki. Ujadający pies, jakaś wrona, kot albo głodne dziecko. Tutaj nie działo się nic. Panowała zupełna cisza. No, może prócz ostrożnie zbliżających się, ciężkich kroków trolla.
Drzwiczki się otworzyły powoli i stanął przy nich tragarz Yorgell. Normalnie był zawsze uśmiechnięty i gotowy do pomocy. Tym razem nawet nie patrzył w stronę klientów.

Oto przed całą oniemiałą ekipą Boldervine Express i pasażerami rozpościerał się plac główny w Szuwarach. Spowity dymem lub mgłą, która leniwie unosiła się w powietrzu. Otaczające budynki stały ciemne i bez życia. Nawet w kominach nikt nie rozpalił. Stary szyld z wizerunkiem kocura z obłąkanym wzrokiem bujał się, piszcząc na łańcuchu, a po całym placu leżało rozrzucone, białe pranie.

Goście mogli również zauważyć, leżącą blisko i brzuchem do góry wronę. Dalej, u drzwi “Wypieków Blackleaf’a” leżał skotłowany halfing na ziemi, i praczka z pustą, drewnianą balią.

Petunia spojrzała na koryto z wodopojem dla koni, gdzie chude zwłoki kota dryfowały w wodzie.
- Boldervine.. - Wyszeptała dość głośno skrzacica- Chyba powinniśmy się zwijać…
Krasnolud łypał spod okularów na okolicę. To nie były te Szuwary, które znał. Tu zawsze było smutno, ale nie jak po przejściu dżumy.
Krasnolud powąchał palucha i wyjął arkebuz aktywując swój wnikliwy umysł - Coś tu niegra... - odrzekł.
Petunia pokręciła głową, ale nie komentowała. Sytuacja wydawała się poważna.

- Tam się ktoś rusza! - Wrzasnął nagle DeVramount i zeskoczył z kozła.
Rzeczywiście. Obok, przy otwartym na oścież budynku, dobrze prosperującej i znanej rzeźniczki, właśnie ruszył się osioł. Wierzgnął nogami i próbował wstać, ale ładunek, który miał na sobie ciążył mu niemiłosiernie. Więc tylko ryczał.

Dalej poruszył się człowiek, który leżał w skorupach garnca i dobrze już wyschniętej plamie miodu. Potrząsnął głową, jakby mu kto ją zdzielił. Praczka w dali jęknęła...
Kot wyskoczył z wodopoju jak poparzony, mało nie fundując Petunii zawału serca. Prychnął na nią i znikł między domami.
- Co tu się wyrabia - podrapał się w głowę troll.

Szuwary budziły się z jakiegoś dziwnego snu, który musiał je gwałtownie napaść. Wszyscy mieszkańcy, no może poza panem Józefem Zbażynem, budzili się w miejscach nieszczególnie do tego przeznaczonych. Zwierzęta również. Wszystko co żyło padło jakieś osiem godzin wcześniej jak zaklęte.
Nawet Vince, gliniany zastępca szeryfa, szedł zygzakiem od strony domu Maga.
 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 03:28.
Martinez jest offline  
Stary 18-07-2016, 16:40   #2
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Zasnąłem nad papierami?” - pomyślał z niedowierzaniem Rodolphe, zanim poczuł nieprzyjemną sztywność ciała i ospałość umysłu. Zebrał się w sobie i wstał, chwiejąc się lekko. Jednak nie zasnął nad papierami. Okazało się, że leżał na środku korytarza. I jak to w takich momentach bywa wypowiedział magiczne słowo: “kurwa”. Wystarczało ono za tysiąc innych, które musiałby z siebie wyrzucić, by opisać ból stłuczeń od upadku, który powoli narastał, niechęć do zbierania dokumentów z podłogi, niezrozumienie sytuacji oraz nieumiejętność przypomnienia sobie dnia tygodnia. No i do tego nie musiał nic już mówić, gdy odkrył, że Pascal także była nieprzytomna, jak i również pan Trouve. Zwołał ich do gabinetu kobolda i zapytał, czy może oni nie wiedzą, co się stało. W międzyczasie próbował przypomnieć sobie, czy słyszał kiedyś coś o takiej chorobie czy zjawisku. Może miał podwyższoną ciepłotę ciała albo serce biło zbyt szybko?

- Idź czarna kobieto i sprawdź w oknie co się tam wyrabia na rynku.. - jęknął Jean-Christophe Trouve trzymając się za głowę - To musiały się jakieś wredne grzyby zalęgnąć w budynku, panie Merze. Musieliśmy się nawdychać cholerstwa.. Albo. - zniżył ton i szeptem dodał po chwili - to przez tę dziewuchę, sir. Nikt normalny nie jest aż tak czarny... Pewnie przywiozła ze sobą jakieś “niespodzianki”...

Rudolphe analizował własne ciało. Tętno było lekko przyspieszone, ale w normie. Był nieco wychłodzony, w głowie się delikatnie kręciło, ale w zasadzie nie odczuwał większych dyskomfortów. Nie pamiętał, by coś mu się śniło. Nawet jeśli były to jakieś spory, jak mówił kobold, to nie podziałałyby tak stanowczo i jednakowo na wszystkich. Ziółka?...

- Tam chyba coś się wydarzyło sir - powiedziała Iris, która przyglądała z okna. Po chwili też odwrócił się do sali - No i ... dyliżans zdążył przyjechać...

- Cholera - wyrwało się merowi. - Dyliżans przyjechał w takim momencie?!

Zielarz złapał się za głowę. Co tu zrobić? Skoro wyglądało to na masowe omdlenie, nie mogło być ono spowodowane niczym poza magią albo zatrutą wodą w studni. Tylko przy zatrutej wodzie, nie wydarzyłoby się to tak nagle i ze wszystkimi naraz. A może… Może to ten dyliżans?

- Wychodzę, panie Trouve. Zajmij się dokumentami, odsapnij nieco. Ty - wskazał na Iris - chodź ze mną.

Zielarz zaoferował dziewczynie ramię i wyszedł na plac, by przywitać gości w Szuwarach oraz katastrofę. Musiał wybrać się do maga albo wiedźmy…

Na zewnątrz panował chłód i gwar. Mieszkańcy pomagali sobie nawzajem jak mogli. Niektóre drzwi i okiennice domostw uchylały się ukazując zatroskane głowy
- Dzień dobry panie Merze! - wrzasnął ktoś z dalekiej lewej strony
- Panie merze - rzekł kulejący Roch DeVillepin i uchylił kapelusza.
Iris podobała się nobilitacja. Całe miasteczko zauważy że kroczy ona właśnie z Merem Szuwar pod rękę. Jak równy z równym. Oby tylko wydarzenia wstrząsające tą miejscowością nie przysłoniły innym tego widoku.
Na środku stał dyliżans, a przy nim ochroniarz.

Ku, zapewne, niezadowoleniu Iris, zielarz poprosił ją, by zajęła się potrzebującymi - czy to ktoś mógł mieć rozbitą głowę, czy to może płakał i nie widział co się dzieje. Niestety (dla niej) do tego właśnie była mu potrzebna. On sam zaś ruszył w stronę ochroniarza.

- Dzień dobry - przywitał się jeszcze z ludźmi i skinął każdemu głową. - Dzień dobry - zwrócił się do ochroniarza. - Jestem Rodolphe Trottier, wybrany na mówiącego w imieniu tej mieściny. Wszystko w porządku?

- Ale ja doskonale wiem kim pan jest, panie Trrotier - odrzekł DeVramount i chciał nawet uścisnąć dłoń mera, ale szybko znów złapał za uzdę konia - Chyba tak, chyba wszystko w porządku. A u pana? Bo tak dziwnie.. trochę.. Wszyscy pokotem...

Rudolphe przypomniał sobie, że rzeczywiście zna z twarzy ochroniarza. Nie rozmawiał z nim nigdy, ale mężczyzna tu bywał i pracuje u Boldervine’a długo.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 19-07-2016, 15:07   #3
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Ocaleniec powoli podnosił się z gołej ziemi z którą nie wiedzieć kiedy nawiązał bardzo bliski, wręcz intymny kontakt. Mruknął coś niezrozumiale i słaniając się na nogach spojrzał na drwala pytająco. Słońce już było wysoko, a raczej nisko po drugiej stronie horyzontu. Jakim cudem? Trzeba było dotrzeć do Zbażyna, może on coś będzie wiedział.
- Pan raczy wybaczyć pytanie… czy takie nagłe drzemki w środku dnia są tutaj normą? Nie wiem czy nawykłem do takich anomalii….

Młodzieniec potrząsnął czupryną i ręką strzepał trawę i liście z głowy. Wbił wzrok w Ocaleńca i gapił się tak przez chwilę tępo.
- Co?... - wycedził w końcu - Co się stało?..
Nieopodal, od strony stodoły dało się słyszeć krowy, które również wstrząśnięte wydarzeniem dawały znać wszystkim wokół o swoim niepokoju. To samo czyniły gęsi i kury w kurnikach, konie i kaczki w zagrodach. Cisza jaka panowała dotąd, zamieniła się harmider.

- Nie jestem pewien, ale słońce jest po drugiej stronie nieboskłonu… - odpowiedział bezimienny na pytanie młodzieńca.

- Takie dziwy tu panie to nieczęsto… - rzekł młodzieniec podnosząc siekierę i na chwilę zamarł. Jego umysł właśnie układał w całość skomplikowane fakty - Tyś to kto? - dodał po chwili podnosząc broń.
- Bo mówiłeś coś panie, ale spamiętać nie mogłem.. - Ostrożnie się cofnął. Wiele mu mówiono o strzygach, wampirach i zmorach. O tym, jak te lasy pełne są takich stworów. Zwykła siekiera nie była dla nich strapieniem, ale jakby mocno przywalić…

Ocaleniec westchnął ciężko zrezygnowany. Tego jeszcze brakowało, żeby młodzieniec zaczął popadać w paranoję… Bogowie wiedzą z jakiego w tym przypadku powodu.
- Możesz mi mówić Eldritch jeśli bardzo ci zależy na imieniu.. - odpowiedział spokojnie wzruszając ramionami - Nawet pasuje, choć prawdziwego nie znam. Jak całej reszty.. Zresztą pan Zbażyn wszystko wyjaśni lepiej niż ja. Idziemy czy popadamy w paranoję wywołaną jakimś chorym upływem czasu? Przyznam, że nawet trochę zgłodniałem, a wczorajsza zupa babuńki Zbażynowej była wyborna. Swoją drogą, pamiętasz waćpan, że ma zaproszenie na śniadanie? Chociaż… już raczej pora kolacji patrząc po słońcu.

Młody Adrien wpatrywał się w Eldritch’a intensywnie. Trawił powoli wszystko co powiedział przybysz. Trwało to kilka sekund.. a nawet jeszcze drobną chwilkę.. po czym.. opuścił siekierę.
- W porządku - powiedział. - Ale jak mi sykniesz tutaj, zamienisz się w coś albo zaczniesz rzucać uroki to rozwalę czaszkę. Zrozumiałeś?
Głos drwala zawisł w powietrzu, gdyż własne obaj z wielkim przerażeniem zauważyli rosłego Jana Wiklinę, który trzasnął drzwiami od szopy. Co prawda szopa była dobre 35 metrów od nich, ale jeśli kogoś się bano w tej mieścinie to właśnie Rudego Jana. Na jego widok krowy siadały na zadzie, psy uciekały do bud, kury nie znosiły jaj, a same jaja ścinały się od razu na kamień.
Szczęśliwie, człowiek ten nie zauważył mężczyzn. Wydawał się oszołomiony i podreptał gdzieś w stronę farmy. Adrien Mosse oblizał wargi.
- Kolacja, tak?

Delikatny uśmiech pojawił się na ustach Eldritch’a. Widać gołym okiem było, że młodzian do przesądnych i bojaźliwych należał. Być może nawet regularnie chodził do kościoła. Prosty człowiek, ale co mu się dziwić.
- Zaiste, wieczerzę. Udajmy się po pana Zbażyna i chodźmy coś zakąsić. - powiedział i udał się w stronę stodoły. Podchodzili do niej od boku więc nie widział staruszka. Trzeba będzie przejść się kawałek nim go się znajdzie.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 20-07-2016, 13:41   #4
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Pod domem Rzeźniczki

Pierwsze, co poczuł Bartnik po odzyskaniu przytomności, było nieprzyjemnym uściskiem w okolicach pleców. Wyglądało na to, że na czymś leżał. Czymś co nieprzyjemnie przypominało bruk, którym wyłożony był szuwarowy rynek. Kiedyś po deszczowej nocy zaliczył piękny poślizg w centrum małego miasteczka. Uderzył się wtedy w głowę i leżał przez chwilę zamroczony. Teraz było bardzo podobnie. Nawet w głowie mu jakby szumiało. Czy teraz też zdarzyło mu coś takiego ? Ostatnie co pamiętał to, że pomagał nosić Hoe pakunki… Mężczyzna z trudem uniósł się trochę na łokciach. I faktycznie, leżał jak długi w pobliżu domu Rzeźniczki, a niedaleko słyszał ryk swojego osła. Wytężył wzrok i jednocześnie zauważył trzy rzeczy. Po pierwsze na środku rynku stał dyliżans w otoczeniu jegomości, których zamroczony Remi nie był w tej chwili w stanie rozpoznać. Po drugie musiało minąć co najmniej kilka godzin, bo słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Po trzecie, chyba najważniejsze, wyglądało na to, że nie on jeden stracił przytomność. Na całym placu widział kilka nieruchomych sylwetek porozrzucanych po ziemi.
- Do góry.. - Kibicował Yorgel osiołkowi, któremu pomagał się dźwignąć. Przyjezdni pomagali komu mogli. No może prócz De Vramount’a, który ściskał niespokojne konie za uzdę by nigdzie ich nie poniosło. Nawet Petunia wspomagała Blackleaf’a, gdy ten dźwigał się na ganku swojej piekarni. Psy rozpoczęły ujadanie, a koty miauczenie. Zrobiło się głośno w okolicy.
- Jak… jak się dziś masz? - zagaił Vince przechodząc obok Remiego
Golem odwrócił uwagę mężczyzny od zamieszania na rynku. Czy powinien mu odpowiedzieć ? Z tego co zauważył szeryf raczej tego nie robił… Swoją drogą jeśli Vince był tutaj, to gdzie podziewał się Harl ? Nie znajdował się w polu widzenia Bartnika. Z braku innego źródła informacji zwrócił się z tym pytaniem do golema. Kto wie jak to jest z nimi jest ?
Kilka ciężkich kroków uderzyło jeszcze o ziemię i Vince stanął. Obrócił się do Remiego. Jego rozbuchane żarem oczy nie zdradzały zbyt wiele emocji, ale już gest podrapania się w głowę, owszem. Golem wydawał się zagubiony…
- Nie wiem, sir - odpowiedział i padł jak długi na ziemię. Walnęło tak silnie i głucho, że każdy kto był na rynku musiał to słyszeć. Osiołek Zdobywca zaczął rżeć, gdyż bardzo go to poruszyło.
Bartnik wzdrygnął się kiedy golem gruchnął o ziemię i na wszelki wypadek odsunął się trochę. Całe miasto padło ofiarą jakiegoś ataku, ani chybi magicznego, szeryf gdzieś zniknął, a Vince… raczej nie nadawał się już do niczego, przynajmniej na razie. Kiedy mężczyzna na dodatek odkrył, że lepi się od własnego miodu, nie miał już nawet siły kląć. Jako, że Remi wolałby być przygotowany na ewentualność kolejnych nieprzewidzianych zdarzeń, pojął w końcu trud pozbierania się z bruku. W tym samym czasie zauważył, że z Urzędu Miasta wychodzi Mer w towarzystwie panienki Iris. Całe szczęście, że Rudolphe potrafił szybko reagować. Wygląda na to, że będzie miał dużo roboty.
- Nic panu nie jest panie Martin? - Zagaiła Iris niepewnie. Remi Martin zawsze wydawał jej się człowiekiem uprzejmym. Nie wyglądał na kogoś kto potrzebuje pomocy w tej chwili, ale kobieta nie za bardzo wiedziała komu mogłaby pomóc. Tym bardziej, że zamiast “dziękuję” dostałaby pewnie burę.
- Ze mną wszystko w porządku - odparł. - Gorzej z tym miasteczkiem - mruknął już ciszej.
Widząc Hoe wkraczającą na rynek uspokoił się nieco. Miał nadzieję, że udało jej się lepiej poradzić z pakunkami niż jemu, ale najważniejsze, że nic jej się nie stało. Orczyca była stanowcza i energiczna, a Merowi na pewno przyda się pomoc w tym chaosie. Remi ogarnął jeszcze wzrokiem osiołka i zbierające się przy golemie zbiorowisko. Jego uwagę przykuła wysoka postać w ciemnych szatach. Bartnik niejasno przypomniał sobie, że widział tego mężczyznę wychodzącego z dyliżansu. Czyżby nowy Cicerone zawitał do Szuwar ? W takiej chwili ? Remi słyszał kiedyś, że duchowni są przeszkoleni w opieraniu się urokom. A nie przychodziło mu do głowy nic, poza magią, co mogłoby wywołać takie zjawisko. Wszyscy stracili przytomność w tym samym momencie i w tym samym ją odzyskali. Cicerone mógłby coś o tym wiedzieć. A nawet jeśli przybysz nim nie był, Remi nic nie straci na rozmowie.
- Wybacz mi panienko - zwrócił się do Iris. - Chciałbym porozmawiać z tamtym jegomościem - powiedział, wskazując głową domniemanego Cicerone, po czym skierował swe kroki w miejsce gdzie stał nieznajomy, zostawiając w tyle ciemnoskórą kobietę.
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 20-07-2016 o 13:45.
Kostka jest offline  
Stary 21-07-2016, 12:52   #5
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
W domu rzeźniczki...

Hoe obudziła się na podłodze we własnej kuchni. Niemrawo otworzyła oczy. Odruchowo przetarła tył głowy. Coś tam bolało. Rozejrzała się dookoła siebie. Przez jej głowę przemknęło kilka przekleństw i pytań. Wszystko wskazywało na to, że straciła przytomność chwilę po wyjściu Remiego. Czyżby zasłabła? Nie czuła się przecież wcześniej jakoś źle.
Jej granatowe oczy mimowolnie zatrzymały się na stojącym na stole kompocie od Zbażynowej. Dostała go wczoraj na małej imprezie która odbywała się w towarzystwie nieznanemu nikomu osobnika, nazywanego “Ocaleńcem”. Czyżby…? Hoe zmarszczyła brwi.
- Pani Hoe! Pani Hoe! - nagle usłyszała głos Lisy. Dziewczyna najwyraźniej zbiegała ze schodów, o czym świadczył charakterystyczny tupot stóp.
- Tu jestem - oznajmiła orczyca. Zaczęła powoli wstawać z posadzki. Pomogła sobie podpierając się o blat kuchenny. Nie to żeby musiała. W końcu utrzymywanie dobrej kondycji należało do jej codziennych rytuałów. Ot, taki odruch. Na wypadek gdyby miało jej się zakręcić w głowie. Nic takiego jednak się nie wydażyło.
- Coś się stało! Zasłabłam. Zemdlałam. Przysięgam, że nie jestem w ciąży. Po prostu normalnie straciłam przytom… - dziewczyna urwała stając u progu kuchni i widząc, że jej opiekunka wstaje właśnie z ziemi.
- Ja też - powiedziała krótko pół-orczyca. Zatrzymała na chwilę wzrok na blondynce. Coś jednak ją tknęło. Spojrzała w kierunku okna marszcząc przy tym brwi.
- Jest już południe. A ja pamiętam, że był ranek… - powiedziała cicho Liska.
- Aha. - Hoe podeszła do okna. Odsłoniła lekko firankę by spojrzeć za nie. Jej twarz która już wcześniej miała zaniepokojony wyraz, teraz przybrała bardzo zaniepokojony wyraz. - Coś takiego. - zielonoskóra spojrzała na swoją podopieczną. - Idź zobacz co ze zwierzętami - nakazała.

***

RYNEK SZUWARÓW - część I
*Rudolphe, Remi, Theseus, Laura i Chloe, Hoe oraz BNy

- Na wrota Otchłani... - wymsknęło się Theseusowi, kiedy wyskoczył na zewnątrz. Był tak zaabsorbowany, iż nawet nie pomógł opuścić wozu swoim towarzyszkom podróży.
- Panienki lepiej niech nie wychodzą z dyliżansu - powiedział, unosząc otwartą dłoń w stronę drzwiczek, jakby próbował nią zatrzymać kobiety w środku. - Najpierw upewnię się, że jest bezpiecznie - dodał, odsuwając się od pojazdu. Wyszedł mniej więcej na środek placu, rozstawiając lekko ręce po bokach. Przyglądał się uważnie wszystkim twarzom, jakby szukał kogoś konkretnego.
- Łaska Wielkiego Budowniczego niech nad wami czuwa, Nosiciele Dusz - zaczął donośnym głosem, zwracając na siebie uwagę.
Dziewczyna jak najbardziej nie posłuchała słów duchownego i gdy tylko ten oddalił się od dyliżansu Chloe od razu otworzyła drzwiczki i wyskoczyła na zewnątrz.
Potruchtała do ojca Theseusa i stanęła przy jego boku przyglądając się w skupieniu dziwnemu pomorowi jaki nawiedził to miejsce. Prawą dłoń dziewczyna położyła na wysokości splotu słonecznego. Trzymała w niej swój szczęśliwy medalion, który krył się za materiałem koszulki.
- Co tu się stało? - zapytała z obawą w głosie, jakby duchowny miał znać tą odpowiedź. Ten najpierw spojrzał na nią niezadowolony, ale w końcu tylko westchnął i szepnął na tyle głośno, by mogła go usłyszeć.
- Nie wiem, ale czuję, że wkrótce się przekonamy, córko.

Zielarz uśmiechnął się wymuszenie do kapłana i, prawdopodobnie, jego córki. Kapłani lubili robić ze wszystkich swoją rodzinkę.

- Witaj, kapłanie. Jestem Rodolphe Trottier, mer tej wioski. Niestety również nie wiem co się stało. Nie wieźliście przypadkiem czegoś, co mogłoby spowodować masowe omdlenie? - zapytał delikatnie. To chyba nie był najlepszy początek znajomości, ale zielarza gówno obchodziły maniery, gdy chodziło o zdrowie jego ludzi.

Theseus wysunął się na krok w stronę mera, zostawiając Chloe trochę za swoimi plecami. Przez kilka chwil wpatrywał się w zielarza, nie odpowiadając na zadane pytanie.
- Dopiero co tu przyjechaliśmy - oparł w końcu spokojnie. - Ja jestem Theseus Glaive, Cicerone przysłany ze stolicy. Panienka za mną to Chloe Vergest, również wysłana z katedry w Matrice - przedstawił się, na chwilę usuwając się na bok, by spojrzeć na gosposię. - Panie Trottier, pamiętasz chociaż, jaka była godzina, zanim straciłeś przytomność? - spytał, nie dając się zbić z tropu.

Drzwi domu rzeźniczki nagle złowrogo zaskrzypiały otwierane przez nią samą, uderzenie serca później głośno trzasnęły, tym razem zamykane. Granatowe oczy kobiety przez chwilę zatrzymywały się to na tej, to na tamtej osobie szybko analizując sytuację panującą na rynku.
- CO TU SIĘ DO JASNEJ CHOLERY WYPRAWIA! - rozległ się potężny głos orczycy.
- Wy tam! - Zielonoskóra wskazała palcem na zbierających się gapiów. - Co tak stoicie, hę? Gapieniem się jeszcze nikt nikomu nie pomógł. DO ROBOTY! - próbowała ich zachęcić nieznoszącym sprzeciwu tonem, a przy tym całym “do roboty” palec który wskazywał gapiów przeniósł się na miejsce, w którym pomoc była jeszcze potrzebna.
Zaczęła schodzić powoli po schodach swojego domu na moment zatrzymując wzrok na Bartniku, jakby upewniała się, że wszystko z nim w porządku. Zaraz jednak z większym zainteresowaniem skupiła się na nieszczęsnym Merze.
- Tu jesteś - oznajmiła patrząc wprost na niego - badałeś ich? Co tak stoisz i trwonisz czas na rozmowy? Hę? Nie widzisz, że Vince leży na ziemi? - przy tych słowach w charakterystyczny dla siebie sposób umieściła swoje zaciśnięte pięści na linii powyżej bioder (z jednej i drugiej strony) zupełnie jakby była z czegoś niezadowolona. Cóż, było z czego.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 21-07-2016, 18:01   #6
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
RYNEK SZUWARÓW - część II

Rodolphe wysłuchał odpowiedzi kapłana, widząc że się nieco… zezłościł. To mu wystarczyło jako kruche potwierdzenie, że ten nie miał nic wspólnego z dziwnym wypadkiem. Odburknął: “W porządku” i ruszył zobaczyć, co z Vincem, tracąc zainteresowanie gościem. Jak on nie lubił roboty oficjała! Nie odpowiedział także półorczycy, gdyż nie było potrzeby. Czyny zamiast słów, ot, czego tu trzeba!

- Interesujące... - mruknął kapłan, zwracając się już chyba do Chloe. - Takiego powitania się nie spodziewałem - dodał, odwracając się do gosposi, jakby upewniając się, czy ona nie miała z tym nic wspólnego.
- Pomożesz panience Laurze? Bardzo cię o to proszę, dziecko. - Mówiąc to, sam ruszył za merem, jednocześnie wypatrując, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Mijając orczycę zmierzył ją tylko wzrokiem, ale nie odezwał się do niej nawet słowem.
- Powinniśmy zebrać wszystkich mieszkańców w jedno miejsce, panie Trottier. W ten sposób upewnimy się, czy nikogo nie brakuje i czy wszyscy wyszli z tej tajemniczej śpiączki cało, bez dalszych powikłań.
Chloe westchnęła i choć z oporami to wykonała prośbę duchownego. Zrobiła to jednak bardzo prędko i co chwilę zerkając na ojca Glaive. Gdy wypełniła to polecenie to pochwyciła swoją walizeczkę z powozu i szybkim krokiem dogoniła kapłana, bez słowa stając u jego boku.

-No dobra! - przyfrunęła Petunia do dyliżansu i zawisła w powietrzu z lizakiem w buzi - Chyba sytuacja opanowana. O.. panowie się już poznali, tak?
Szybko jednak umilkła czując wisielcze humory.
- Yorgell! - Wrzasnął nadchodzący Boldervine z giwerą w ręku - Rozładuj powóz przed Burym Kocurem! DeVramount! Dopilnuj koni, a potem do stajni z nimi. Niech ci Yorgell pomoże!..
Krasnolud wkroczył pośród zebranych, przyzwyczajony do powitań i pożegnań podróżników, którzy wśród łez, kwiatów i małych chłopczyków dźwigających tobołki ciotki opuszczali takie miejsca jak te. Zorientował się nagle, że widzi mera Szuwar.
- O, pan mer - powiedział Bolat odstawiając arkebuz i pokręcił głową - No widać, że mieli tu dziś dzień ciekawy… Petti! - wrzasnął - Do Miłogosta! I kolacje zamawiaj, pokoje najmuj!
Petunia Cotonfoot mało nie upuściła lizaka. Pofrunęła co tchu, bo karczmy, gospody i wszelkie szynki lubiła najbardziej.

- Hurraaa! - gromko i chórem ryknęły dzieci wypadając z poniszczonych drzwi przytułku. Tupiąc nogami w różnym tempie zmierzały ku dyliżansowi.
- Spokojnie, wszyscy zdążycie! - wołała za nimi młoda panienka w stylizacji niedoszłej zakonnicy - Odile! Uważaj na siebie! Najpierw przywitajcie się z cicerone.
Widać dzieci były przyzwyczajone do najazdów na podróżnych oraz powoźników, a każde z nich miało jakąś sprawę indywidualną i pilną. Otoczyły duchownego i jego gosposię.
- Niech chwalą Wielkiego Budowniczego wszyscy co żyją! - Dygnęła opiekunka tego sierocińca - Jestem Jaqulin Beauvau, to usług.

Theseus uniósł lekko głowę, jakby to miało zwiększyć odległość między nim a gromadą dzieci, która otaczała go szczelnym kołem.
- A mądrość Jego niech nas prowadzi - odparł kapłan, nie bardzo mogąc się skupić na swojej rozmówczyni. - Serce me raduje się, widząc, że nasz kościół wziął pod opiekę te sieroty - dodał zaraz. Nie było to dla niego zaskoczenie. Podobne sierocińce widział już w stolicy, choć tamte były znacznie większe.
- Ja jestem ojciec Theseus. Już nie mogę się doczekać, by was poznać i zacząć nauczać o naszym Stwórcy, moje drogie dzieci - powiedział z trochę diabelskim uśmieszkiem, przeskakując wzrokiem po dziecięcych główkach.

Remi kierował się w stronę mężczyzny, którego wziął za duchownego. Przyśpieszył kroku, ale zanim znalazł się u celu, przybysza otoczył zwarty krąg dzieciaków z sierocińca. Zabawne było obserwować te małe, dziecięce figurki oblegające wysoką postać. Rozmowa musiała poczekać, jednak słysząc wymianę zdań z panną Beauvau upewnił się co do tożsamości mężczyzny.

Golem, jak golem” - skonstatował Trottier. W sumie nie wiedział, czemu skłonił się do ruszenia mu na pomoc, chyba tylko dlatego, że nieco przestraszył się Hoe. Tutaj raczej maga trzeba niż zielarza. Ale fachowym okiem obejrzał golema - nie oddychał, był zimny i martwy - czyli wszystko w normie. Oprócz tego, że się nie ruszał. No, nic to. Obszedł jeszcze paru mieszkańców, dopytał o objawy, o samopoczucie i czy nie mógłby w czymś pomóc. Sprawdził raz jeszcze swój stan zdrowia - czy tętno się wyrównało, czy ciepło ciała wzrosło do normalności.

Mer musiał brać poprawkę na to, że był samotnym kawalerem, który miał pozycję w mieście nie lada. Niektórym zatem pannom, a także i wdowom zdrowie natychmiast podupadało, gdy tylko wykazywał jakieś zainteresowanie ich samopoczuciem. Musiał być więc ostrożny. Po za stłuczeniami i zadrapaniami każdy czuł się już dobrze, a przynajmniej nie tak, by była potrzebna asysta cyrulika. Obchód był o tyle szczęśliwy, że Rudolphe znalazł w piachu 5 pensów.

- No. Kapłan dobrze prawi. - Hoe popatrzyła za odchodzącym Merem i Kapłanem. Tego drugiego ona również zmierzyła spojrzeniem ale dopiero wtedy gdy był do niej już odwrócony plecami. Sama nie czekała na czyjekolwiek zaproszenie. Spojrzała krótko na Chloe, która uśmiechnęła się do niej ciepło, po czym ruszyła nieść pomoc w zasięgu wzroku. Zapytała kilka osób jak się czują, co ostatnie pamiętają i robili. Jednak nogi bardziej ciągnęły ją w stronę Mera, koło którego też zaraz się znów znalazła.

- I co myślisz? Co to mogło być? - Orczyca zmierzyła Zielarza wzrokiem. - Harla nigdzie ni widu ni słychu. Co Vince powiedział? Bo wiesz, ten kapłan dobrze prawi. Zabijmy w dzwony świątyni niech ludzie się zlezą. Zobaczymy kogo nie ma. Zorganizujemy grupy co szukać będą tych co nie ma, czy nie leżą gdzieś nietomni. No i tego… jegomościa - Hoe wskazała gestem głowy kapłana - się bardziej należycie przywita.

- Magia, albo inny czort - odparł mer. - A golem, jak leżał, tak leży. Nie znam się na Vincach. - Zielarz uśmiechnął się lekko i z zakłopotaniem. Nie wiedział dlaczego, ale czuł się nieco niepewnie w towarzystwie zielonoskórej. A plan zebrania wszystkich jest całkiem dobry. Zajmij się tym, a ja wybiorę się do naszej wiedźmy i zapytam, czy nie wie co się stało.

Ruszył do domu po nalewkę z piołunu i najmocniejszy ekstrakt maku lekarskiego i ruszył do lasu, by pomówić z wiedźmą. Wiedział, że nie powinien opuszczać kapłana i całej tej sytuacji, ale ktoś musiał z czarownicą porozmawiać. Bo nawet jeżeli nic nie wiedziała, to mogło się jej coś stać. A Rodolphe nie chciał nikogo zostawiać w potrzebie.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 21-07-2016, 18:29   #7
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
RYNECZEK SZUWARKÓW - część III


Tymczasem Theseus obstawiony przez uradowane dzieci, poczuł nagle w okolicy pasa drobne smyrnięcie i nim odruchowo złapał za sakiewkę, już coś pognało w tłum... choć niedaleko. Chloe szybko zareagowała i oto młoda piegowata, ruda jak merchewa dziewczyna została pochwycona przez gosposię.
- Bądź człowiekiem i puszczaj! - Wrzasnęła nastolatka wierzgając nogami.
Całe szczęście dzięki interwencji gosposi złodziejce nie udało się odciąć sakiewki duchownemu. Panna Vergest chłodnym spojrzeniem przyjrzała się złapanemu rudzielcowi. Dziewczynka rękę miała wykręconą w taki sposób, że najmniejsze próby wiercenia kończyły się nieznośnym bólem promieniującym na całe ramię i bark.

Drzwi od gospody otworzyły się gwałtownie i wypadła Petunia na swoich wątłych skrzydełkach.
- Na boogów! - Wrzasnęła - Zlatałam cały szynk, a tego pijaczyny, Miłogosta, nie ma!
- Sprawdziłaś na zapleczu? - Powiedział Bolat, dźwigając pakunki pocztowe i inne przesyłki.
- Sprawdzałam i jest tam coś dziwnego! Czort jakiś, czy co - plunęła.
Kilka osób stojących niedaleko zamilkło. Reszta zamarła.. Czort, diabeł, demon to były nazwy bardzo nośne w takich sytuacjach. Każdy z nich był wystarczającym wyjaśnieniem i powodem by kogoś spalić.

Kleryk zmierzył wzrokiem niedoszłą złodziejkę, ale jego twarz nie wyraziła ni gniewu, czy choćby większego poruszenia. Westchnął za to głośno i skinął Chloe, by ta zostawiła dziewczynę w spokoju. Co gosposia uczyniła wielce niechętnie, grożąc rudzielcowi palcem na pożegnanie.
Kiedy skrzacica doniosła o dziwach zauważonych w gospodzie, Theseus wyraźnie się ożywił. Wnet przypomniał sobie ostrzeżenia brata Nathanka. Wszak wspominał coś o wiedźmie toczącej zepsucie w tych rejonach. Czyżby ta tajemnicza śpiączka i inne diabelskie zjawiska były jej sprawką? Jako Cicerone tej parafii musiał to zbadać.
- Odsuńcie się, drogie dzieci - powiedział, jednocześnie pokazując ręką do Jaqulin, by zabrała stąd sieroty.
- Demon w biały dzień? Nie może być… Sprawdzę to - mruknął do siebie, powoli ruszając w stronę Burego Kocura. Głowę miał spuszczoną i cały czas coś mamrotał pod nosem. Chloe spojrzała w kierunku karczmy a jej spojrzenie wskazywało, że dziewczyna jest sceptycznie nastawiona by mieli znaleźć tam diabła. Nie mniej coś tu się wydarzyło więc wiedziona ciekawością i chęcią pomocy podążała za duchownym.

Remi przyglądał się całej sytuacji z boku. Widocznie weryfikacja umiejętności nowego duchownego nadeszła szybciej niż myślał. Coś dziwnego na zapleczu…Hmm…
- Jak ten czort wyglądał? - zwrócił się do znanej z widzenia skrzacicy, która przyniosła wieści z gospody. Zazwyczaj traktował takie historie z przymrużeniem oka, ale po tym co ostatnio się tu działo wolał zachować ostrożność.
- A wygląda nadal.. nigdzie się nie rusza - wskazała kciukiem Petunia na knajpę za sobą i pogryzła lizaka, aż chrupnęło.
- Jak wyglądał kiedy go pani widziała - sprostował Remi z nutką irytacji w głosie. Dosadne chrupanie łakoci przez kobietę nie poprawiało mu nastroju. Dałby słowo, że robiła to specjalnie.
- No jak koło. Jak koło od wozu, tylko we wzorki jakieś. Mieniło się jak świecidełka na festynie. - Odpowiedziała skrzacia.
Powoli, wokół powozu zbierało się coraz więcej osób.

Hoe popatrzyła przez chwilę za odchodzącym Zielarzem. Rozejrzała się po rynku by ocenić co się dzieje i czy jeszcze gdzieś potrzebna jest pomoc. Zmartwienie na jej twarzy ukazało kilka zmarszczek świadczących o nie byciu już młódką. Napięcie zelżało gdy zielonoskóra zauważyła uradowane dzieciaki otaczające klechę. Małe szkrabki zawsze wywoływały uśmiech na jej twarzy. Uśmiech i nostalgię. Ale, tymczasem klecha oderwał się od dzieciaków i zaczął iść w stronę karczmy.
- Pieprzony kleryk - orczyca mruknęła pod nosem - już mu do karczmy śpieszno. Już. Tego tu brakowało, zapijaczonego klechy co od razu do karczmy zawija. Pfff... - mruczała dalej sama do siebie, najwyraźniej zła. Skierowała kroki w jego stronę już przygotowując w głowie kazanie o tym co powinien klecha a czego nie powinien, zwłaszcza w takiej sytuacji jak ta. Całe szczęście zbliżając się w porę usłyszała krótki dialog między Petunią a Remim.
- Chodź Remi - zachęciła bartnika - sprawdzimy co tam. Później pomożesz mi. Trza zebrać te wszystkie graty na powitanie naszego nowego kapłana, zwołać i przeliczyć ludzi no i poszukać Szeryfa. Czemu go tu jeszcze nie ma? Tak, może ty go poszukasz, co?
Remi odwrócił się słysząc głos Hoe, przy okazji zauważając Mera opuszczającego plac. Ciekawe gdzie też on się wybierał w takiej chwili...
- Więc sprawdźmy co to za lśniące, demoniczne koło u wozu - mruknął, widząc młodą kobietę zmierzającą do karczmy. Zdaję się, że była to jedna z przyjezdnych. Zwalenie na głowę tej sprawy osobom, które dopiero co przyjechały do Szuwar rzeczywiście nie wydawało się właściwym postępowaniem.
- A o Harla pytałem golema, ale widzisz w jakim jest stanie - dodał wskazując na leżącego na środku Vineca. - Mam przeczucie, że to mogą być dłuższe poszukiwania, ale i szybciej uporamy się z tym ”demonem”, tym szybciej się tym zajmę - odkąd mężczyzna usłyszał opis tego stwora wydawał się spokojniejszy.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 21-07-2016 o 18:35.
Mag jest offline  
Stary 21-07-2016, 23:38   #8
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Do zabudowań farmy nie było daleko, ale ani ocaleńcowi, ani młodemu drwalowi się nie spieszyło. W końcu gdzieś tu kręcił się Rudy Jan.
Od strony miasteczka dolatywały coraz głośniejsze dźwięki rozmów i poruszenia. Dziadzie Zakola były mocno odseparowane od reszty polami, później ścianą drzew i kilkoma zniszczonymi budynkami, ale nie sposób było lekceważyć tego co tam się dzieje.

- Pacz tu! - Rzucił nagle Adrien i wskazał kawałek wygniecionego pola. Za wcześnie było na łany, więc tylko ziemia ugnieciona była, a na niej świecące serpentyny i wzorki. Kolorowe i mieniące się lekkim blaskiem właśnie dogasały. Dookoła porozrzucane były fragmenty bałałajki…

Eldritch wpatrywał się w niemym podziwie i przerażeniu na mieniące się kolorami widowisko w zbożu. Tylko ciche szeptane słowa opuściły jego usta. Ciche, lecz dość głośne by usłyszał je drwal.
- Na cycki Laeth… cóż to za czarostwo…?

Stary Zbażyn powoli budził się na ławeczce przed domem. “O choróbcia! Ale mi się przysnęło!” - pomyślał niechętnie, ale bez zdziwienia. Od pewnego czasu miał zwyczaj drzemać w ciągu dnia, szczególnie po obiedzie lub podwieczorku. Miał jakiś sen… i nim otworzył oczy próbował zebrać rozwiewające się smugi mary. Zdzich z Armandem znaleźli w lesie jakiegoś śpiącego pijaka. A może to był żebrak, który sam przyszedł po jałmużnę? Przyszli też Rudolf i Hoe… Pili bimber? Może to nie sen, tylko wypił kapkę za dużo? Nieco zaniepokojony tą niepewnością wreszcie otworzył oczy i nie bez pewnej trudności usiadł na ławeczce. Przetarł oczy i rozejrzał się po okolicy. Na polu, w króciutkiej oziminie migotały jakieś barwne światła. Przetarł oczy raz jeszcze, ale ogniki wcale nie znikały. Bez zastanowienia zaczął iść w ich kierunku i wtedy zobaczył dwóch mężczyzn, drwala i kogoś kogo nie rozpoznawał, choć wydawało mu się, że widział już gdzieś twarz. Dopiero gdy zbliżył się jeszcze odrobinę rozpoznał łachmaniarza ze snu.
- Cholercia… - wyszeptał zdezorientowany. Był jednak gospodarzem i to było jego pole!
- Co tu się wyczynia? - zawołał głośno w stronę mężczyzn, choć głos jakby mu się trochę załamał

- O! Pan Józef! - uradował się młodzieniec z siekierą w ręku, jakby na odsiecz ktoś przybył - Pan gospodarz spojrzy co się wyrabia na polu!

Słysząc dziadka Zbażyna Eldritch skierował ku niemu swoje kroki mówiąc.
- Czarostwo jedne co to zapewne bałałajką grane. - powiedział ocaleniec - Kto wyśpiewał tego nie wiem, a i znalazłem dla mnie imię. Eldritch mociumpanie. Lepiej chodźmy sprawdzć czy pozostali są cali.

- Bałałajką? - zapytał nieprzytomnie młynarz. - Chyba to nie sprawka tej skrzacicy? Jak jej tam było… Marianny… - przychylił się nad rozetlałymi już ognikami i czubkiem buta szturchnął instrument. Tak, z pewnością należał do Marianny.

Zaś znaki w polu to była płasko wyrysowana, zdobiona rozeta z licznymi wzorkami przypominającymi szlaczki. Mieniła się, a świetliste fragmenty odrywały się od ziemi i unosiły na wysokość ludzkiej głowy. Chciały wędrować po polu Zbażyna, niczym świetliki. Trochę je wiatr znosił, ale i tak znikały za chwilę, niczym bombelki w piwie… lub bańki mydlane.

- Prawda, prawda - mruknął jakby do siebie - chodźmy na rynek wywiedzieć się co się działo.

- Dobrze… - przytaknął młody drwal, choć właśnie w brzuchu mu zaburczało, jakby w jego jelitach żyło jakieś stworzenie i właśnie zaryczało domagając się żarcia.

- Popieram. Obydwóch waćpanów. - powiedział z delikatnym uśmiechem ocaleniec. Jednoznacznie tym dając znać, że i był zaciekawiony, jak i głodny.

Młodzieniec zarzucił siekierę na ramię i wkrótce wszyscy już szli ku ryneczkowi, między zbażynowymi polami, wśród unoszących się w powietrzu resztek Marianny de Fou.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 22-07-2016, 10:36   #9
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Armand usiadł na ziemi rozglądając się dokoła. Kowal praktycznie od zawsze sprawiał wrażenie, jakby nie do końca ogarniał, co się dokoła niego dzieje. Troll podrapał się za uchem, przesuwając na wytatuowanej głowie swoją filcową czapkę.
-Co tu się wyrabia? - troll zerknął w dół na trzymany w ręku.....słoik
"Aha, ogórki...." pomyślał po czym wysilając mózgownicę próbował przypomnieć sobie, kiedy zdążył je zjeść. Po dłuższej chwili doszedł jednak do makabrycznego wniosku, że najpewniej bardzo dawno, bo nie czuł ich smaku. Zamiast tego tępy ból głowy, drażniący i nie pozwalający się skupić.

"Zaraz zaraz.....przecież jak tą szklankę Zbażinowi spękłem....." kowal znów wprawił swoje ociężałe zwoje mózgowe w ruch, wyglądając pewnie jeszcze bardziej głupio niż dotychczas. Po chwili jednak dał za wygraną i wstał z ziemi, trzymając pusty słoik pod pachą. Postanowił podreptać do swojej kuźni, aby sprawdzić, czy nic z niej nie zginęło. Widząc leżące na ziemi zwierzęta zaczął martwić się o swojego konia. Reszta mieszkańców również jakby budziła się z długiego i niespodziewanego snu. Armand chwilowo musiał zadbać jednak o swój dobytek, ruszył więc w stronę swojego domu.

Warsztat wyglądał na nie ruszony, narzędzia leżały na swoim miejscu. Armand zaszedł do stajni, w której jego koń spokojnie gryzł sobie siano.
Tymczasem troll mógł iść o zakład, że pomógł podkuwać farmerowi jego konia. Przypominał sobie, że wziął narzędzia i podkowy na farmę. Tymczasem skrzynka z narzędziami stała sobie bezczelnie pod ścianą komórki, a podkowy Zbażinowego konia leżały jak gdyby nigdy nic na ogromnym kowadle, gotowe na założenie. Armanda zdjął blady strach. "Czary, ani chybi. Wiedźma znów nas przeklęła". Troll wsadził ogromną łapę do pyska, zagryzając ją w panice.
"Co robić....może trzeba powiadomić burmistrza?"

Kowal sapnął, usiadł na zydlu i ponownie spojrzał na słoik. Otarł usta dłonią, łowiąc perkatym nosem woń samogonu pędzonego przez farmera. Potem go olśniło, a strach momentalnie odszedł w niepamięć.
"Znów zapiłem, zaraza......" po czym roześmiał się grubym głosem. W gruncie rzeczy był zadowolony z własnej przenikliwości. Zagadka się rozwiązała.
-Zapiła pewnie cała wieś - teoria brzmiała dobrze i chyba była prawdziwa. Przynajmniej rozsądnie tłumaczyła dziwne zachowanie wioskowych.

Burczenie w brzuchu oznajmiło typową dla troli reakcję po ostrym piciu. Ochota na solidny, wołowy befsztyk. Odłożył słoik na kowadło i poczłapał w stronę kramu rzeźniczki.
 
Asmodian jest offline  
Stary 24-07-2016, 16:10   #10
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 2



RYNEK


Kliknij w miniaturkęzuwary powoli pogrążały się w mroku, który bywa typowy dla nadchodzącej nocy. Robi się wtedy ciemno i nieco ciszej, a mieszkańcy wskakują pod swoje ciepłe, zimowe jeszcze pierzyny. Tym razem, jednak nikt nie zamierzał w miasteczku spać. Tym bardziej, że właśnie grabarz, pan Milet, rozpoczął bujanie się na linie w dzwonnicy. Robił to niemrawo i bez entuzjazmu, gdyż skacowana głowa pozbawiła go animuszu.
Tak czy siak, nad Szuwarami rozbrzmiewał właśnie dzwon świątynny, który wołał ludzi na rynek. Dźwięk jego rozchodził się po okolicy dużo dalej niż sięgały zabudowania. Świątynnemu dzwonowi asystowały psy ujadające w kojcach, koty oraz kilka gospodarskich kogutów.[/justuj]

Na głównym rynku schodzili się ludzie, a każdy trzymał jakąś świecę, kaganek czy lampę. Pomijając okoliczności, była to całkiem przyjemna okazja do spotkań, pogaduszek czy napicia się czegoś mocniejszego.
- Hajda! - ryknął DeVramount na konie i w asyście orka, pana Veryniac’a dyliżans potoczył się ku stajni, zostawiając górę bagaży i tobołków, razem z Laurą Bréguet, jej babcią i fioletowym trollem - Yorgell’em.

- Zamówiliśmy u stajennego Tourneur’a powóz by zabrać twoje rzeczy, kochanie - powiedziała Beronique do wnuczki, Laury - Lada moment powinien być - dodała. Próbowała wypatrzeć w tłumie swojego męża, Poula, ale znając charakterek tego starszego już marudy, siedział on zapewne w domu, mając gdzieś wydarzenia w miasteczku.







Młody drwal pognał przodem i nastawił nosa by zbadać czy Blackleaf uruchomił już piece w piekarni.
- Noż.. No chyba sobie wolne zrobił - krzyknął rozczarowany do Józefa Zbażyna i Oceleńca - Jeszcze w karczmie możemy zobaczyć albo u rzeźniczki, czy co zjeść można!
Tłum ludzi szybko opanował przestrzeń, a i dyliżans nieco rozpraszał uwagę, więc młody Adrien zdążył tylko powiedzieć przechodzącemu kowalowi “dobry wieczór” i zgubił się jak małe dziecko. Co zresztą nie specjalnie zmartwiło kogokolwiek.


Zarówno Józef jak i Ocaleniec poszli z tłumem pod gospodę, gdzie było najjaśniej. Dzwon wciąż walił, a grabarz dyndał na linie jak opętany pająk na pajęczynie.
Stary młynarz miał poważanie we wsi i było to widać. Robiono mu miejsce, uchylano kapeluszy, witano się głośno. Ocaleniec budził zupełne odmienne reakcje. Najpierw jakaś dama powstrzymała męża przed dyskretnym dźgnięciem go nożem. Jakiś jegomość nadepnął mu na nogę, a pewien bardzo stary dziadzio zaczął zbierać ślinę w suchym gardle by móc splunąć przybłędzie pod nogi, ale się spóźnił.. więc przełknął.
Dobrze że stary Zbażyn towarzyszył młodzieńcowi. Szczególnie w tych okolicznościach.

Gospoda była otoczona kordonem gapiów. Odważniejsi lub może głupsi stali przy oknach karczmy i próbowali zajrzeć do środka. Przy drzwiach również zebrał się gęsty tłum. Mieszkańcy zdawali się poruszeni. Szeptali coś między sobą, od czasu do czasu kopcąc fajki, popijając ziółka lub trunki z piersiówki.



GOSPODA

W środku, w wielkiej, słabo oświetlonej izbie biesiadnej stał krasnolud Bolat. Językiem przeszukiwał dziury w zębach, a w łapskach ściskał arkebuz na wszelki wypadek. Stał tak w pozycji gangsterskiej pilnując naniesionych kilku skrzyń i poczty. Na schodach na górę siedziała Petunia. Głowa jej opadała co chwila, a z miny dało się wyczytać, że zmęczona i znudzona była strasznie.
- Spać mi się chce Boluś.. - jęknęła - Trzeba poszukać tego pijaczyny gdzieś i nająć cholerne pokoje...
Ciężko zebrała się w sobie, chwyciła balustrady i wstała.
- Miłooogoooost!! - Wrzasnęła głośno. Zrobiła to z uprzejmości, gdyż zamierzała przeczesać wszystkie pokoje na dole. Nie chciała złapać chłopiny na jakiś niestosownej czynności.

Tymczasem w głębi, na zapleczu, wśród rozstawionych beczek z chabrem, cukrem i piwem oraz przy kiepskim świetle jednej lampy olejowej, stał Remi, orczyca “Hoe”, duchowny i jego gosposia.
Wszyscy pochylali się nad przedziwnym, emanującym kolorowym światłem znakiem, płasko zarysowanym na ziemi. A właściwie tego co z niego zostało.
Jeszcze niedawno, musiało być to koło o średnicy trzech stóp, złożone z serpentyn, szlaczków, linii prostych i figur geometrycznych. Każdy kto patrzył na te pozostałości, odczuwał zadziwiający spokój i harmonię. Drobinki tego wzoru unosiły się w powietrze jak pyłki tlące się światłem by za chwilę blednąć i gasnąć. Rozpływały się w powietrzu pozostawiając tylko czarny osad, który opadał na podłogę i znikał.

Miłogost Zewsząd musiał być ostatnio bardzo zajęty albo po prostu nie lubił sprzątać na zapleczu. Warstwa kurzu i kłaków na podłodze była całkiem spora. Chloe i Remi pierwsi zauważyli, że wokół znaku brud ten układał się również ładnie i równo otaczał owalny kształt. Wszyscy podnieśli głowę, gdyż kontemplację przerwała maszerująca na tył gospody skrzacica.
- Przepraszam.. - rzuciła niepewnie.







ZAKŁAD RZEŹNICKI

Kowal Armand człapał górując nad mieszkańcami Szuwarów. Absolutnie go nie zrażało to, że idzie w przeciwnym kierunku niż wszyscy. Kiszki mu marsza grały, więc już z daleka wbił wzrok w słabo oświetlony dom orczycy. To tam skrywały się kiełbasy z czosnkiem, pasztety, befsztyki i inne mięsiwa, które “Hoe” sporządzała tak pysznie. Nim jednak zdążył uchylić furtkę, drzwi do rzeźni trzasnęły i wyszła z nich ta młoda kruszyna co to pomaga zielonej. Narzuciła na siebie jakąś chustę, rozpoczęła ją wiązać pod brodą i nie zważając, podreptała prosto na trolla.







BAGNA

Rodolphe Trottier zostawił za sobą gwarny tłum i rozhuśtany dzwon świątyni. Minął dom rodziny LeBrun oraz posiadłość Martinów i wszedł w wąską ścieżkę obok opuszczonego, starego budynku z numerem 30. Tu było już dość mroczno, więc mer musiał poświecić sobie lampą.
Dróżka jak zwykle wiła się jeszcze kawałek by zniknąć w gęstwinach, krzakach i suchych kniejach.
Bulgoczące bagniska nawet latem tonęły w ciemnościach, a mgła, która wiecznie spowijała okolicę Szuwar nie ułatwiała spacerów. Rodolphe szedł ostrożnie. Choć znał ścieżkę dobrze oraz zwyczaje w Smutnikach panujące, to nigdy nie był pewien czy dobrze idzie. Dom wiedźmy rzadko bywał w tym samym miejscu.

***

Mer przedarł się przez chaszcze i wyszedł na niewielką polankę spowitą oparami z bagien. Tu, na środku tej niewielkiej przestrzeni stało stare, powykręcane drzewo, które mozolnie na swych gałęziach dźwigało kilka trucheł powieszonych na sznurach kobiet.




Teraz wystarczyło tylko podejść, zadać odpowiednio pytanie, a powieszone damy wskazywały palcami w którym kierunku iść. Ot, taki znak drogowy, zwany Wisielczym Drzewem. Bardzo w stylu Starej Marie.

- Remiiii?! Czy to ty??! - wrzasnął ktoś z krzaczorów naprzeciwko. Zatrzęsło się tam, zakotłowało i na czworakach wypełzł z trudem człowiek utytłany w błocie i liściach. Ciągnął za sobą z brzękiem łańcuchy jakieś…
Wszystkie wiszące kobiety wzdrygnęły ramionami. Robiły tak, gdy nie rozumiały pytania.

- Pan Remiii!! Wiedziałem.. wiedziałem, że przyjdziesz.. mon seniore, wszystko zaraz wyjaśnię.. Daj pan tylko trochę wody… - człowiek ten pełzł w kierunku mera. Słabo było widać, ale gdy Rodolphe poświecił, zauważył, że ów mężczyzna prawą stopę pokaleczoną miał przez zatrzaśnięte wnyki.


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 01-02-2017 o 13:24.
Martinez jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172