Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-09-2017, 18:19   #161
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Nie stworzy się nowego świata bez zniszczenia starego. Arya to wiedziała, dlatego by dać tym ludziom nowy start postanowiła zniszczyć meteoryt, od którego cała ta opowieść się zaczynała. I kiedy jej się to udało, poczuła w duszy błogi spokój.
A potem pojawiło się coś jeszcze. Inne, tak rzadkie a zarazem cenne uczucie.
Przeniosła wzrok na zbliżającego się Ahaba...

Poczuła miłość do tego mężczyzny. Czyżby faktycznie im się udało?
Stała i patrzyła teraz na niego, a jej dusza śpiewała w piersi.
Ahab leżał przez chwilę na ziemi spoglądając na wybuch. W jego oczach nie dało się nie ukryć przerażenia. A potem nadeszła ulga. Iskra była cała i zdrowa. Wstał powoli z ziemi. Zignorował kapłana, co zdecydowanie było tamtemu na rękę. Rafael również się dźwignął i zaczął wycofywać. Nie uciekał - po prostu zaczął iść w przeciwnym kierunku. Ahab z ciężkim westchnieniem ruszył ku kobiecie. Zbliżał się ku niej, widząc jak pojedyncze wyładowania elektryczne migają za nią. Wyglądała niczym Bogini, wyłaniająca się z Piekła. Fakt, dla niego nią była.

Z każdym krokiem jego ruchy były coraz pewniejsze i szybsze. Podszedł do Aryi, i objął ją w pasie mocno i przyciągnął. A potem pocałował. Bez słów. Bez żadnego wstępu.


Gdy pocałunek się skończył, spojrzał na nią - prosto w jej oczy i rzekł:
-Nadal nie wierzysz w szczęśliwe zakończenia?
Nie uśmiechała się często, lecz gdy to robiła, całą jej twarz jakby rozświetlał blask. Teraz też tak było. Pogładziła go po policzku z czułością, po czym rzuciła zadziornie:
- Wciąż nie mogę się ciebie pozbyć. Jesteś bardzo bezczelny twierdząc, że to czyni mnie szczęśliwą.
Złapał ją delikatnie za nosek, i przejechał kciukiem po nim. Nie przestawał się uśmiechać:
- Wiesz, myślę że, po prostu musisz mnie zabić jeśli chcesz się mnie pozbyć. To gwarantowany sposób - nie czekając na jej reakcję, szybkim ruchem złapał ją na wysokości kolan i zarzucił sobie na przez ramię - No to dokąd idziemy maleńka?
Prychnęła najpierw zaskoczona a potem zeźlona. Jeśli jej działania zyskały jej wśród mieszkańców jakiś pogłos, to właśnie go straciła, potraktowana jak zwykła dziewka. Zakochana dziewka.
- No ty chyba na cmentarz się wybierasz. Puszczaj mnie! - warknęła nań.
Przez pierwszą chwilę chciał spełnić jej życzenie, potem stwierdził jednak, że nie ma tak łatwo. Zaczał więc z nią iść prosto w kierunku stajni, i konia na który chciał ją wsadzić. Czas było opuścić to miejsce. Meteoryt zniszczony, Selma wygnana. Czas by ludzie zaczęli sami troszczyć się o siebie.
- Jak będziesz wierzgać to jeszcze pokazowo dostaniesz klapsa w tyłek - wyszeptał, ale na tyle by mogła go usłyszeć.
Po paru kolejnych krokach postawił ją na ziemię, i wskazał jej palcem cmentarz a potem stajnię.
- Czas stąd odjechać. Chcę byś pojechała ze mną ale nie ze względu na przepowiednie, czary i inne takie. Chcę byś towarzyszyła mi w dalszej podróży i życiu - zaproponował jej, a jego twarz przedstawiała powagę.
Arya przyjrzała mu się, po czym spojrzała za siebie. Nim odpowiedziała, poszukała wzrokiem kota. To było szaleństwo, lecz w tej chwili uzależniała swoją decyzje od zachowania tego czarnego sierściucha.
Zwierzę przyjęło zwyczajową postawę, czyli taką z której nie dało się czegokolwiek wyczytać. Kot jedynie przysiadł, opierając swoją postawę przednimi łapami. Arya dopiero po chwili zorientowała się, że ten czegoś wypatruje. Obróciła głowę, aby ujrzeć zmierzającego do dwójki, sękatego człowieka.
Malcolm był w swoich starych ubraniach, które ledwo trzymały się już na jego wymizerniałej postaci. Właściciel baru nosił w oczach smutek, lecz mieszał się z pewną dozą ulgi. Podniósł wodniste oczy na przybyszy i wymusił uśmiech.
- Wydaje mi się, że minął rok jak pierwszy raz pojawiliście się w moim saloonie - mruknął chropowatym od whisky głosem - Że też zdążyliście narobić tyle zamieszania w tak krótkim czasie.
Powoli podszedł do nich, w jego ruchach dało się znać pewne namaszczenie. I nie bez powodu. Kiedy poznali Malcolma, Selma chciała wyrzucić go z Wildstar. A potem jej ludzie zabili mu syna. Pozbywając się dotychczasowej władzy, wyrównali jego rachunki.
- Wiem, że nie stoję w pozycji aby czegokolwiek więcej od was wymagać - spuścił teraz głowę, aby nie mogli zobaczyć jak pojedyncza łza biegnie strużką po brudnej twarzy - Jednak zbyt dobrze znam to miasto i ludzi, którzy tu mieszkają. Rafael powiadał, że meteoryt wykorzystał Selmę, lecz nie mógłby tego zrobić, gdyby nie pewne cechy, które w sobie nosiła. Użył ich… jak narzędzia. To oczywiście nie zmienia faktu, że nienawidzę Selmy z całego serca. Chodzi mi o fakt, że potrzebujemy silnego przywódcy, kogoś o silnym kręgosłupie. I jeśli nie zechcecie pomóc nam odnaleźć kogoś takiego, zrozumiem. Uczyniliście już dość. Proszę jednak, przynajmniej wskażcie odpowiednią waszym zdaniem osobę. Samo wasze słowo będzie teraz dla wielu prawem, dzięki czemu unikniemy na starcie wielu waśni.
No tak, jak już miał odjechać w stronę zachodzącego słońca, musiał pojawić się problem. Mina Rewolwerowca mówiła wiele. Grymas zdradzał rozdrażnienie z jednej strony, a z drugiej zrozumienie, dla problemu. Problemu, który stworzył on sam swoim działaniem. To jednak o co prosił Malcom, przekraczało to do czego został powołany. I choć chciał ułożyć sobie życie z kobietą, czego z pewnością nie było w planach, to jednak nie zamierzał decydować za innych.
- Wszystko wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko wolno, ale nie wszystko buduje - zaczął mówić Ahab - Kto ma uszy, niechaj posłyszy, kto ma oczy niech patrzy lecz po to wam dałem wolną wolę, byście sami tkali swój los. A w dniu prawdy, Ci co posnęli w prochu ziemi, zbudzi się: jedni do wiecznego życia, drudzy ku hańbie, ku wiecznej odrazie.
- Nie mi dane jest decydować o waszym losie. Sami jesteście za siebie odpowiedzialni. Ja, ręka Pana, dałem wam szansę lecz tylko od was zależy, czy podążycie ścieżką prawości czy ku zgubieniu. Wybierzcie tego, którego uznacie za najsprawiedliwszego. Niech jego mądrość i wiedza was prowadzi.
Spojrzał się na Arye, jakby szukał w niej oparcia i potwierdzenia dla swoich słów.
Ta zaś ostentacyjnie odwróciła się plecami do malcolma i zaczęła sprawdzać juki. Ludzkie problemy tego rodzaju nie były jej problemami. Ona tylko przynosiła ogień. Budować mieli ci, którzy chcieli żyć na zgliszczach.
Ahab odwrócił się od Malcolma i stanął obok Iskry:
- Nie odpowiedziałaś na pytanie? - przypomniał jej.
- Twoje pytanie jest bez znaczenia i dobrze o tym wiesz - odparła sucho, jakby zmęczona ciągłym wracaniem do tego wątku - I tak będziemy razem.
- Ma znaczenie - odparł, bowiem podjął dawno decyzję, że to nie karty będą trzymać ich razem. W życiu nigdy nie zaznał bliskości. Nie fizycznej ale emocjonalnej. Rozumiał ją a ona jego. Choć byli tak podobni, to tak odmienni. A mimo to zawierzył jej chcąc dać jej coś więcej.
Popatrzyła na niego zirytowana.
- A jeśli powiem, że to tylko karty, to co zrobisz? Przywiążesz do drzewa? I tak pójdę za tobą.
Wzruszenie ramionami było jedyną odpowiedzią, jaką mogła w tym wypadku otrzymać.
Odwrócił się w kierunku Malcolma raz jeszcze i popatrzył na starca. Żal mu się go zrobiło ale nie chciał prowadzić tych ludzi. Nie był od tego.
Tamten wyglądał na zasmuconego, lecz równocześnie pogodzonego z faktem. Podszedł do Aryi i pomógł jej zakończyć oporządzanie koni. Czekał z odpowiedzią tak długo, jak było to możliwe. Zupełnie jakby po cichu liczył, że dwójka zmieni zdanie.
Lecz Ahab nie po to zszedł z bardzo zawiłej ścieżki, aby niczego się nie nauczyć. Wiedział, że jego zadaniem było eliminowanie problemów, lecz tworzenie społeczności od nowa stanowiło zupełnie inną dziedzinę.
Malcolm wreszcie stanął przed obojgiem. Wydawał się teraz dwa razy mniejszy.
- Cóż, chyba macie rację. To jak część lekcji o wychodzeniu z cienia. Nigdy go nie opuścisz, jeśli pozwolisz, żeby inni wybierali za ciebie. Przynajmniej jedno jest pewne. Gorzej już nie będzie.
I wtedy, na jedną ulotną chwilę, w obliczu tego wielokrotnie złamanego człowieka pojawiła się nadzieja.A to już było bardzo wiele.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 24-09-2017, 17:50   #162
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Kopyta cmokały miarowo o glebę, zafalowały na wietrze końskie grzywy. Dwójka pędziła wierzchowce lekkim stępem. W międzyczasie z przytroczonej na zadzie Dzikusa torby wychylił się czarny łepek. Arya nie wiedziała wcześniej, gdzie ten zniknął. Miała dopiero zdać sobie sprawę, że posiada dodatkowego pasażera.
Nikt ich nie pożegnał, ani jedna osoba nie wyszła na spotkanie. Mieszkańcy woleli nadal trzymać się swoich werand lub spoglądać zza brudnych okien. Dopiero uczyli się swojej wolności i jeszcze brakowało im świadomości jak wiele otrzymali od dwójki. Proces, który tamci uruchomili, dopiero się rozpoczynał. Jeśli zrodzona z Pustki burza zaprowadziła tutaj Iskrę oraz Ahaba w jakimś celu - ten z pewnością został spełniony.
W tym momencie dwójkę czekała długa wędrówka. O ile orientowali się w lokalnej marchii Shadowfen, potrzeba było wielu mil, aby znaleźć następną, ludzką siedzibę.
Przyspieszyli do kłusu, zostawiając budynki za sobą.

Wbrew pozorom śmierć w tarocie nie oznacza końca, a niejednokrotnie rzecz zupełnie przeciwną - nowy początek. Szybki ruch Kostuchy ucina pewną nić, zaś wkrótce potem wzrasta nowe. Aby dokonać poważnych przemian w swoim życiu należy zrozumieć, ile najpierw trzeba odrzucić. Zmiany przerażają. Nie bez powodu są one symbolizowane jako coś upiornego. Skok w nieznane przypomina starcie z wyolbrzymioną przez własne lęki bestią. I choć istotnie może to skutkować katastrofą, tak jedynie akt podobnej odwagi jest w stanie cokolwiek zmienić na lepsze.

Popioły. Tylko tyle po nas pozostanie - pomyślał gorzko Rafael, obserwując szczątki kościoła. Powoli przechadzał się między osmolonymi kamieniami, brnąc przez stalowy pył. Tylko moment poświęcił kupce kości, która kiedyś była wikarym. Czas opłakiwania miał dopiero nadejść. Teraz skupiał się na ruinach, myśląc już czego potrzebuje, aby rozpocząć odbudowę. Jeśli to miasto miało otrzymać nową szansę, dom boży był potrzebny jak nigdy dotąd.
Wiedział również, że grabarz go obserwuje, czekał jednak aby ten podszedł do niego jako pierwszy. Przypominający łykowatego gawrona, długi cień wyrósł za jego plecami. Można było pomyśleć, że kopidół dosłownie się tu zmaterializował.
- Odjechali? - zapytał tylko.
Rafael skinął głową i podszedł do pozostałości deski nośnej. Cmoknął z dezaprobatą. Czekało go wiele pracy.
- Nie zamierzasz nic o tym powiedzieć? - kontynuował tyczkowaty mężczyzna.
- O czym tu rzec. Zaczynamy od zera.
Wzrok rozmówcy spoczął na sczerniałych gnatach.
- Trzeba będzie ich pochować.
- I dlatego właśnie tu jesteś, Edgarze.
Lecz nie tylko to było jedynym powodem zjawienia się grabarza. Ten wreszcie podszedł do kapłana i lekkim, ale zdecydowanym ruchem obrócił go przez ramię.
- Kultyści odeszli. Ruszyli dalej na pustkowa - poinformował go.
- Dobrze. Ich praktyki były godne potępienia.
- Tu się zgadzam. Widziałem jak wyciągali z grobów zmarłych i wieszali ich na palach podczas swoich procesji. Nie wiem co chcieli przez to osiągnąć. Selmy nie obruszały podobne obrazy, zaś spokój zmarłych jest święty. Nawet złoczyńców.
- To nic nowego ze strony dla heretyków.
- Nie zarzucałbym im bałwochwalstwa. To raczej ryzyko wiążące się z bliskością tego gaju oraz tamtejszych roślin. Podobno mącą w głowie.
- Lecz to nie jest tematem naszej rozmowy, jak sądzę.
Edgar przytaknął. Kapłan znał się na ludziach. Często odczytywał ich intencje, jeszcze nim w ogóle otworzyli usta.
- Masz rację. Jedna rzecz wciąż nie daje mi spokoju, choć nie jest z natury wnikliwym człowiekiem.
- Pytaj więc.
Stado ptactwa poderwało się gdzieś wysoko nad miastem. Od momentu eksplozji wszystkie zwierzęta w okolicy były cokolwiek niespokojne.
- Nim ludzie Selmy zginęli… rozprowadzali pewne plotki.
Orędownik wzruszył ramionami. Wiedział, że nadejdzie czas podobnej rozmowy.
- To prawda. Lecz nie jest tak, jak mógłbyś sądzić. Nie żyłeś tutaj w tamtych dniach. Istotnie… - zawahał się moment, lecz kontynuował - bardzo ją niegdyś kochałem. Nie zaznałem wspanialszej kobiety. Lecz wszystko to się zmieniło, kiedy ruszyła na wojnę z czerwonoskórymi diabłami. Gdy wróciła, nie była tą samą osobą. A ja ani myślałem pojąć innej niewiasty.
- Więc obrałeś nową drogę. Potrafię to zrozumieć. Zawsze jednak twierdziłeś, że to kamień ją przeobraził.
Rafael kopnął spaloną belkę. Rozsypała się w pył, który natychmiast uniósł lekki wiatr.
- Bo tak było. Sądzę jednak, że meteoryt potrzebował czegoś na rodzaj bramki, dzięki której dostał się do jej umysłu. Jakiejś nieprawości, faworyzowaniu silniejszych - rzeczy których nabywa się na wojnie.
Edgar trawił te wiadomości, jednocześnie oceniając zwłoki. To było jak zboczenie zawodowe. Podczas rozmowy zdążył im już w głowie przydzielić odpowiednie trumny oraz przeznaczone nań drewno.
- Więc Selma wygnana, jej ludzie martwi, meteoryt w szczątkach, nasi wybawcy w drodze - wymienił. - Cześć pieśni... to wszystko?
Jak rzadko uśmiechał się Rafael, teraz odsłonił dwa rzędy prostych zębów.
- Nie zgadzałem się z wieloma zachowaniami tej dwójki, aczkolwiek zmienili oni coś w tym mieście. Nie poczuwaj tego za zniewagę, Edgarze, lecz jesteś człowiekiem czynu. Zajmujesz się chwalebną, niemniej praktyczną profesją. Ja to widzę inaczej. Na tym świecie istnieją również sprawy duchowe, których subtelność mogą dostrzec tylko niektórzy.
- Jak ty.
- Nie zamierzam wyrzekać się swoich predyspozycji. I powiem ci, że pomiędzy świszczącymi kulami oraz kroczącym ogniem, zdarzyło się tu znacznie więcej. Jednak do tych rzeczy musimy dojrzeć my wszyscy.
Grabarz włożył ręce do swojego prochowca. Spojrzał raz jeszcze na martwych i syknął przez zęby.
- Idę po wóz. Trzeba tu posprzątać.

Cesarz reprezentuje władzę. Jak każdy rodzaj siły, może być ona użyta w dobry sposób, lub zostać wypaczona. Dla przykładu: wśród stada szczurów zwierzęta muszą stale muszą udowadniać swoje miejsce w hierarchii za pomocą zażartej walki. Wyłania to stale najsilniejsze jednostki, równocześnie powodując nieład w grupie. Uważny obserwator zauważy, że jest tak wszędzie indziej.
Tylko mądry przywódca potrafi utrzymać na wodzy swoje pasje oraz żądze i nie pozwala, aby prymitywne instynkty obudziły się u jego poddanych.

Malcolm wspinał się po czerwonych kamieniach, wielokrotnie raniąc sobie ręce oraz stopy. Był już podeszłym człowiekiem i kiepsko radził sobie z podobnymi wędrówkami. Wysłużoną chabetę zostawił przy zbiorniku wodnym. Nie było sensu nawet próbować wprowadzania jej na podobne stromizny.
Co kwadrans robił sobie przerwę i wpełzał między kamienne niecki. Teoretycznie, kanion powinien dawać wiele cienia, lecz nawet tutaj było cholernie gorąco. Ciepło odbierało siły oraz dech - przez cały czas swojego odpoczynku Malcolm zanosił się suchym kaszlem.
Sądził już, że nie uda mu się dotrzeć. Aż przetarł oczy, kiedy wreszcie stanął przed wyrzeźbionym w skale pomieszczeniem. Wiedział, że tam jest. Dokąd miałby pójść?
- Olivierze! - zatknął dłonie w trąbkę i zawołał go donośnie - Selmy już nie ma. Możesz wrócić do miasta.
Uznał, że najlepiej będzie powiedzieć to prosto z mostu. Tamten zawsze cenił proste, klarowne sytuacje. To powinno więc do niego dotrzeć.
Coś poruszyło się wewnątrz uformowanego kamienia. Właściciel saloonu czuł, że lekko drży. Minęło wiele czasu od kiedy widział dawnego szeryfa.
- Dlaczego miałoby mnie to interesować? - spalona facjata wychyliła się z ciemności.
Przybysz aż się wzdrygnął. Nie był to łatwy widok.
- Bo twoje miejsce jest w Wildstar. Inaczej, dlaczego nie ruszyłeś w świat tylko siedzisz tutaj, rzut kamieniem od miasta? Nie oszukasz mnie, stary szakalu.
Oliver wyszedł na klepisko przed prowizorycznym mieszkaniem. Wyglądał strasznie. Był wychudzony, nosił skołtunioną brodę oraz smutno zwisające szaty.
- Przyjęliście ją jako swoją przywódczynię. Zasłużyliście na wszystko, co wam zrobiła.
Malcolm rozstawił szeroko dłonie.
- Wiesz, że to nigdy nie jest tak proste. Ludzie się bali, innej części imponowała jej konsekwencja.
- Polegająca na wyganianiu z miasta słabych jednostek? Marna to sprawiedliwość.
Starzec skurczył się w sobie i wlepił wzrok w skały. Wiedział, iż mieszkańcy zdradzili Oliviera i zezwolili na przewrót. Wielokrotnie próbował to sobie racjonalizować. Że Selma miała już zbyt wielu popleczników, że sprawy zaszły wtedy już za daleko. I że wybrał mniejsze zło. Ale to była nieprawda. Po prostu stchórzył. Jak wielu innych.
- Każdy popełnia błędy - powiedział tylko.
- Nie każdy wybacza - odpowiedział mu pustelnik i wrócił do siebie.
Lecz Malcolm pozostał na miejscu. Stał tak cały wieczór, który wkrótce zamienił się w noc. Po zmierzchu znacznie się oziębiło i jak stary za dnia wylewał wszystkie poty, teraz cały dygotał. Lecz nie opuścił posterunku. Musiał mu udowodnić swoje intencje, nawet jeśli miał to przypłacić zdrowiem lub życiem. Nic innego nie pozostało mu już do stracenia.
Tkwił tak do poranka oraz przez następny dzień, mimo iż słaniał się na nogach. Spoglądał ku wydrążonemu w kanionie domu, cały czas wierząc że ujrzy Olivera, który jednak raz jeszcze wyjdzie mu na spotkanie.
Słońce piekło jego zmarszczoną skórę, pot zalewał oczy.
Czekał.

Kapłan symbolizuje to, co nienamacalne oraz cały zasób spraw duchowych. To jemu przypisywaniu są różnego rodzaju moce kaznodziejów, szamanów oraz guślarzy. Jednak kiedy większość z nich to hochsztaplerzy, tak tylko nieliczni są rzeczywiście wrażliwi na sakralność. Wiedzą, że magia to nie tylko wizje i efektowne zjawiska, ale również swoista równowaga oraz ważkość ceremoniałów. Dla zwykłych śmiertelników ich słowa oraz czyny mogą wydawać się niezrozumiałe.

Stary Indianin ujął nieco ochry na opuszek palca i poprawił barwy na swojej twarzy. Następnie zamknął oczy, aby lepiej skupić się na energii wokół niego. Tego dnia las znacznie się ożywił. Czuł to poprzez szum drzew, zapach gleby oraz odzew nielicznych zwierząt. Nie musiał nawet wychodzić ze swojej chaty, aby wiedzieć że nadeszły zmiany. I wcale go to nie dziwiło. Kiedy obcy przyszli tu ostatnim razem, ułożył dla nich wróżbę, która właśnie znalazła swoje zwieńczenie.
Narysował im wtedy trzy znaki. Najpierw była litera V. Zemsta. Ta dopełniła się, podobnie jak historia kobiety o kamiennym spojrzeniu i szybkiej ręce. Potem gwiazda. Znajdowała się w środku miasta bladych twarzy. To ona spajała wszystko, lecz teraz zniknęła. Wynikiem tego, zrodził się chaos, lecz nie miał on trwać wiecznie. Z największego nawet zamętu mógł wyniknąć nowy porządek. Był wreszcie przekreślony okrąg. Oznaczał wybory. Dwójka dokonała ich wiele. Nie zamierzali jednak wybierać nowego przywódcy bladych twarzy. I było to rozsądne. Mieli ponadto przed sobą jeszcze jedną, ważną decyzję. Choć nadal o tym nie wiedzieli.
Wiele wiedział natomiast sam Wakhan. Żył tu wiele lat, pamiętał bardzo dawne czasy. Definicja jego roli w tym miejscu była trudna do przetłumaczenia na język tych, którzy tak lubili nazywać cywilizowanymi. Najbliższe byłoby jednak słowo “opiekun”. Wakhan bynajmniej nie załatwiał obcych spraw, lecz potrafił dostrzec cień Opowieści i skierować tych, którzy potrafili słuchać, w jej właśnie stronę. Jasne, gdyby opowiedział o wszystkim co wie, sprawy stałyby się o wiele prostsze. Lecz droga do mądrości nigdy nie miała być łatwa.
Mógłby wskazać stare ruiny, gdzie w podziemiach znajdowały się zakurzone biblioteki. Lektura ukrytych tam ksiąg wyjaśniłaby, co przegoniło stąd mieszkańców opuszczonego miasta.
Gdyby zechciał, opowiedziałby o tym, jak z dnia na dzień powstał tu kiedyś ciągnący się na wiele mil mur. I dlaczego nie potrafił jej przebyć podróżujący na wschód magus.
Domyślał się wreszcie, kto zbudował sam mur oraz chroniący go Dom Śniących. Lecz nawet on obawiał się tego sprawdzać.
Zamiast tego jego myśli zajęte były dwójką oraz miastem. I tym, że kobieta użyła swego czasu karty Sądu Ostatecznego. Tego również miał świadomość, informacje przyniosło mu ptactwo oraz owady. Koniec końców, efekt zaklęcia tarocistki dopełnił się w zupełności.
Westchnął, głęboko zaciągając się kadzidłami. Póki co, miał pozostać tutaj i czuwać. Tak, jak robił to przez ostatnie kilkaset lat.

Koło fortuny. Przeznaczenie.
Ludzie lubią sądzić, że są panami swojego losu, lecz kiedy tylko pojawia się pierwsza niedogodność, wznoszą w niebo ręce, pytając “dlaczego”. Próżno wyszukują tam odpowiedzi i nie rozumieją swojej sytuacji, gdyż z natury są ignorantami. Trzeba wiedzieć, że ludzki byt jest jedynie pyłkiem na wietrze, gnanym przez o wiele potężniejsze od niego siły. Można jedynie wyczuć właściwy kierunek i ruszać wraz z nim. Każda inna decyzja prowadzi do własnej zagłady.

Jest pewien Dom, zarazem na pustkowiach, jak i poza nimi. Stał on na straży muru od wielu lat i zarazem nigdy go tam nie było. Tylko nieliczni śmiertelnicy odwiedzili to miejsce, a to tylko wtedy, kiedy jego mieszkańcy na ów fakt zezwolili.
Dom zamieszkiwały cztery osoby, jeśli można takich w ogóle o nich mówić. Pierwsza nosiła miecz, druga lampę, trzecia zaś - pęk kluczy. Figury potrafiły stać obok siebie nieruchomo przez nieskończony czas, nie wypuszczając z ust ani jednego słowa. Czcze rozmówki nie należały zresztą do ich domeny. Ponadto byli zbyt pochłonięci swoim zadaniem. Powiadało się, że pierwszy dbał o to, aby nigdy nie wygasł ogień temperamentu, który pcha śmiałków do odważnych czynów. Drugi niósł zrozumienie i dobre słowo, gdyż bez tego poprzedni byłby jedynie barbarzyńcą. Ostatni zaś baczył na los, który tak lubił wymykać się wszelkim kategoriom.
Lecz w Domu był ktoś jeszcze. Ten, który to wszystko łączył. Jego komnaty pozostawały jednak poza jakimkolwiek zasięgiem. Nie mieli doń dostępu nawet pozostali trzej bracia. Pomieszczenia tworzyły ogromne, ciągnące się na mile hale, które wspierały kolumny z ciemnego spiżu. Wokół nich, na pozłacanych pulpitach spoczywały grube księgi. Podobno zapisano w nich wszystkie opowieści tego świata. Była tam historia o ludziach z obcymi wspomnieniami. Inna snuła wątki postaci, używających siły własnych umysłów, jacy również podróżowali po spieczonych ziemiach, choć nie były żadną ze znanych marchii. Kolejny wolumin opisywał dolę sztukmistrzów w odległym mieście białego wilka.
Zgarbiona, osnuta długim płaszczem postać tkwiła przy jednym z pulpitów. Pióro w jej ręce zręcznie przeskakiwało między stronicami. Atrament jeszcze nie wyschnął na jednej z nich, a sucha dłoń kreśliła już kolejny akapit.
Opowieść pisała o sobie samej, konkretnie jak stoi w przepastnych korytarzach Domu i wieńczy kolejne ze swoich dzieł. Była już blisko końca i wspominała cały proces tworzenia. Jak zawsze, zaczynała od konkretnych figur, archetypów, później skupiając się na charakterach, wreszcie tworząc zeń postaci z krwi i kości. Na koniec następował zwrotny proces i wszystko wracało do stanu pierwotnego, gdzie istniały tylko odwieczne idee.
Lecz Opowieść nie była jedynym autorem zapisanych historii. Nawet ona odczuwała czasem zdziwienie, kiedy raz uruchomione podmioty stawały się bardzo żywe i zdawały podejmować autonomiczne decyzje. To budziło w niej coś na rodzaj ciekawości.
Część zagadek pozostała otwarta i nie wszystko zostało wyjaśnione. To było zrozumiałe. Opowieść nie miała udzielać wszystkich odpowiedzi, a pewna doza tajemnicy była konieczna dla właściwej puenty.
Tymczasem pozostał jeszcze jeden, ostatni rozdział…

Amunicja 44-40 nie powodu zdobyła swoją popularność na terenach marchii. Jej ważną zaletą jest uniwersalność. Choć stworzono ją z myślą o strzelbach typu Winchester, pasowała również do części zmodyfikowanych rewolwerów. Kule tego typu nosiły około dwóch i pół grama czarnego prochu. Postrzał powodował zazwyczaj na tyle poważne obrażenia, że wystarczył jeden pocisk, aby pojedynek uznać za skończony. “Czterdziestka” będąca na wyposażeniu doświadczonego strzelca właściwie oznacza pewną śmierć jego przeciwników.

Jechali między spiętrzonymi wydmami, którymi przelotnie smagał delikatny zefir. Drobinki piasku siekły ich wtedy o twarze, które wysuszyły się pod wpływem płonącej tarczy na niebie. Otoczenie było monotonne, a jazda przezeń wręcz usypiająca. Okolicę urozmaicały jedynie skarłowaciałe drzewa oraz psy preriowe, które czasem wychylały się zza diun, obserwująć jeźdźców.
Arya oraz Coogan pozostawali jednak czujni. Nie przeżyliby długo, pozwalając sobie na opuszczenie gardy nawet w tak niepozornych warunkach. Śmierć na pustkowiach czaiła się wszędzie.
Nie wiedzieli czy opuścili już marchię Shadowfen. Składało na nią wiele terenów, a nie było konkretnego narzędzia, aby zbadać ich granicę. Mogli jedynie posuwać się do przodu i obserwować otoczenie.
Kiedy mijali przewrócony, kupiecki wóz, wiedzieli już że ktoś tu również jest. Po dłuższym przebywaniu w samotności, człowiek szybko wyczuwał obecność innych ludzi. Dochodziły do tego rzecz jasna wyostrzone zmysły, dzięki którym para była tak skuteczna.
Selma użyła złupionego przez anoniomych badytów pojazdu, aby ukryć się w jego cieniu. Dotychczas siedziała oparta o jeden z jego stalowych elementów. Jej ruchy były ociężałe, o wiele wolniejsze niż dotychczas. Właściwie przypominała cień dawnej siebie. Oblicze miała zapadnięte, a skórę szarą jak wieczorne niebo. Wyszła im naprzeciw.
- Nie zajmę wam wiele czasu - je oczy przeskakiwały między dwójką - Chcę żebyście mnie wysłuchali, choć z całą pewnością na to nie zasługuję.
Zapanowała cisza. Nawet pustynia zdawała się teraz słuchać jej słów.
- Meteoryt… on, mnie wykorzystał. Kiedy przestałam być pod jego wpływem, zrozumiałam kilka rzeczy.
Podeszła jeszcze bliżej. Widzieli już wyraźnie jak jest umęczona, a twarz wyciągnięta niczym u chabety.
- Nie wiem czym jest to cholerstwo. Ale działaliśmy w pewnej symbiozie. Dbał o mnie i o miasto. Czasem mi podpowiadał, choć trudno to wyjaśnić. Ja zaś upewniałam się, że nikt go nie uszkodzi. Może udałoby mi się wyrwać spod jego wpływu. Ale nawet nie podjęłam próby i wiem dlaczego. Tak naprawdę, to zrobiłam to z wygody. Ten układ zwalniał mnie z odpowiedzialności. Dopiero teraz to widzę.
Kobieta wróciła do miejsca, gdzie dotychczas spoczywała i wyjęła swoją strzelbę. Powoli zawróciła, rozłożyła broń i położyła ją przed dwójką.
- Myślałam o powrocie, lecz zapewne doszłoby do linczu. Mam wrażenie, że wy nie dajecie się tak ponosić emocjom, a mi zależy na sprawiedliwym procesie. Oddaję się w wasze ręce. Puśćcie wolno lub zabijcie. Muszę wiedzieć czy po tym, co zrobiłam, zasługuje na jakiekolwiek życie. Lecz proszę o jedno. Żadnej litości. I tak nie wytrzymałabym świadomości, że żyję tylko dzięki niej.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 25-09-2017 o 14:50.
Caleb jest offline  
Stary 27-09-2017, 15:18   #163
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Wyjechali wreszcie z tego miasta, choć Ahab czuł, że historia jeszcze nie zamknęła się całkowicie. Rewolwerowiec miał przeczucie, że na ich drodze pojawi się jeszcze Selma. Teraz jednak bardziej jego uwagę, przykuwała Iskra. Spoglądał od czasu do czasu na nią, zastanawiając się co dalej będzie im pisane. Nią kierowały karty, nim ołów i serce. Nim jednak zdołał coś powiedzieć, na ich drodze pojawiła się była szeryf.

Choć bardziej spodziewał się skrytego ataku zza skał, czy próby cichego morderstwa w nocy niż tego co zastał. Oparta o wóz, siedziała jakby oczekiwała nadejścia kostuchy. Zmęczenie na jej twarzy i w jej ruchach było aż nadto widoczne. Kamień nie tylko nią kierował, ale musiał żyć w nią jakiejś symbiozie. Bez niego, nie było widać tej pewności siebie, błysku w oku i szybkości. Wrak człowieka siedzący przed nim, który domagał się uczciwego procesu.

Dopiero w pewnej chwili złapał się, że jedna z jego rąk spoczywa na kolbie rewolweru. I choć wtedy, w mieście, chciał się z nią sprawdzić i zmierzyć, tak teraz to uczucie minęło. Wysłuchał do końca tego co Selma miała do powiedzenia, choć już w połowie wiedział co należy uczynić.

-Dziś jeszcze nie nadszedł Twój czas. Nie dziś to dzień, kiedy staniesz przed Bezimiennym. Zgrzeszyłaś i zbłądziłaś. Masz okazję naprawić swój błąd. Idź dalej, lecz żyj zgodnie z tym co Pan mówił. To nie litość przemawia przeze mnie, a przebaczenie i wiara - wyciągnął ku niej rękę, by pomóc jej wstać.

A gdy wstała, dał jej dwie monety na dalszą podróż, mówiąc:
-Dziś jest dzień kiedy byłaś umarła, a znów ożyłaś. Zginęłaś a odnalazłaś się. Nie każdy ma drugą szansę. Nie zmarnuj jej. - po tych słowach wsiadł na konia, i spojrzał wyczekująco na towarzyszkę. Arya przyglądała się z wysokości byłej szeryf z enigmatycznym wyrazem twarzy, zupełnie jak kot, który za nią siedział. Po chwili, gdy i Selma i Ahab wyraźnie wyczekiwali, co ona powie, odezwała się:

- Mój mężczyzna słusznie cię osądził. Litością byłoby cię zabić. Walcz Selmo, odpokutuj za swoje uczynki, a wtedy... los się odmieni. Tyle ci mogę obiecać.

Czarnowłosa kobieta stała w miejscu, wciąż przypatrując się jeźdźcom. Jej mina świadczyła o tym, że bierze pod uwagę podstęp. Ten jednak nie miałby większego sensu. Mieli ją jak na widelcu i gdyby chcieli zabić, już by to zrobili. Jednakże Selma dopiero przyzwyczajała się do nowego porządku. Jej stan przypominał ślepca, który po wielu latach zaczął widzieć. Coś podobnego zawsze wiązało się z szokiem i wymagało czasu.
Poskładała z powrotem swoją broń i przerzuciła Winchestera przez ramię. Jej wierzchowiec stał nieopodal, skubiąc liche kępki suchej trawy. Aryi i Cooganowi nie umknęło jej sporzenie w stronę odległego już Wildstar. Z pewnością obawiała się pogoni.
- Wygląda na to, że mówicie szczerze, zatem ruszam dalej.
Z trudem wskoczyła na siodło, poprawiła się na nim. Próbowała zdusić jeszcze jakieś słowo, lecz nie dała rady. Musiała to powiedzieć.
- Dzięki - rzekła, uderzając ostrogami w boki zwierzęcia.

Ahab czekał aż Selma oddali się. Jego twarz niewiele zdradzała, bowiem postawa Pani Szeryf dawała nadzieję, że każdy może uzyskać drugą szansę i nadzieję na przebaczenie. Może nawet i on odkupi swoje winy. Skoro Iskra potrafiła mu przebaczyć, to może i Pan też zlituje się nad jego duszą.

Nie umknęło uwagi także, w jaki sposób Arya odezwała się do Selmy, a dokładniej jak określiła jego. Podjechał bliżej Iskry, tak że ich konie stykały się łbami a oni siedzieli naprzeciw siebie.

- Twój mężczyzna chciałby wiedzieć dokąd teraz jego kobieta chce się udać? - zapytał z lekkim uśmiechem.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem, a potem spuściła nieco wzrok. Czyżby się zawstydziła?
- Wszędzie tam, gdzie ty chcesz jechać. Wiesz o tym. - odpowiedziała jak zwykle wymijająco.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 27-09-2017 o 15:21.
Mira jest offline  
Stary 28-09-2017, 13:57   #164
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Rozejrzał się dookoła, i choć nie lubił oddawać swego życia w ręce losu, tak tym razem miało to sens. Los ich połączył, los sprawił, że stali się sobie bliscy. Więc niech los zdecyduje gdzie mieli się udać.
- Niech karty przemówią - zadecydował - Skoro los nami kieruje, niech on wyznaczy nam nową drogę.
- Myślałam, że w nie nie wierzysz. - spojrzała na niego z wyraźnym rozbawieniem.
- Wierzę w Ciebie, a to mi wystarczy - odparł, mrugając do niej okiem.
Uniosła lekko brew, lecz nic nie powiedziała. Wyciągnęła przed siebie talie, rozkładając w dłoniach karty.
- Wybierz więc tę, do której prowadzi cię serce.
Ostatni ruch należał więc do niego. Zamknął oczy i wybrał kartę.
Początkowo nie wiedział co symbolizuje figura, jaką właśnie wylosował. Arya jednak doskonale znała znaczenie karty Kochanków. Mogła ona dawać pewną nadzieję, ale i przerażać. Wyjawiała bowiem, że więź nie była już tylko dyktowana przeznaczeniem. Fatum nakierowało ich na siebie, lecz obecnie to dwójka decydowała o wzajemnej akceptacji. A to mogło być jeszcze trudniejsze zadanie niż dotychczas. Prawdziwe uczucie, tak rzadko spotykane, potrafiło wyzwolić człowieka, lecz równie dobrze go zniszczyć. Fakt ten oznaczał ważką odpowiedzialność i ryzyko. Gdyby Coogan wybrał jakąkolwiek inną kartę, z pewnością nadal byliby na siebie skazani. W istocie stało się zupełnie odwrotnie. Po raz pierwszy mieli wybór.
Ahab spoglądał na Aryę, bo to ona znała znaczenie tej karty. Czekał na jej interpretację, bowiem to była jej domena. On był ołowiem. Stalą. Nie znał się na mistycyzmie, magii i tego typu rzeczach. Wcześniej miał raz w życiu do czynienia z tą sferą. Nie znał jej, ale przestawał się bać jej. Po prostu towarzyszyła mu w jego podróży. Arya była ucieleśnieniem tego czego nie znał, ale zaakceptował tą sferę a nawet było coś więcej. O wiele więcej.
Iskra milczała. Wpatrzona w kartę wydawała zastygnąć niby żelazo na które wylano ceber zimnej wody.
- Jesteśmy wolni. - szepnęła ledwo słyszalnie. Dopiero potem uniosła twarz i popatrzyła na niego. Zauważył, że jej oczy są zaszklone.
- Jesteśmy wolni. Możemy iść dokądkolwiek chcemy. Przeznaczenie, które trzymało nas razem, dopełniło się. Teraz to wszystko kwestia wyboru.
- Chcę byś udała się ze mną. Chcę być Twoim wyborem - powiedział krótko. Nie było sensu rozbierać wszystkiego ponownie na czynniki pierwsze. W milczeniu oczekiwał jej decyzji.
- Wiesz, że nigdy nie będę zwykłą kobietą? - zapytała, patrząc mu w oczy. - Nigdy nie będziemy mieć dzieci, a jeśli pewnego dnia karty znów mnie wezwą... pójdę za ich głosem. I to bez względu na to, jak wiele mi dasz. Zawsze pozostanę niewdzięczna, trudna... Czy potrafisz żyć tak? Niedoceniony.
Przez chwilę milczał. Zastanawiał się nad doborem słów. Trwało to chwilę, choć w jego oczach nie było wahania. Wiedział, tak jak i ona wiedziała, że jeśli ołów przemówi tak samo będzie musiał ruszyć w drogę. Gdy trzeba będzie znów głosić słowo Pana, pocieszać cierpiących i pomagać słabym - on ruszy dalej. Dzieci, nigdy ich nie chciał. Nie myślał o nich. Jeśli Pan chce by ich nie mieli, przyjmie to z pokorą. Wystarczy, że ona będzie. Bo gdy w życiu spotykasz kogoś właściwego, “tego kogoś”, to reszta przestaje mieć znaczenie. Życie po prostu toczy się swoim biegiem. Karty i ołów. To był jego wybór. I nieważne jak to się skończy, będzie szczęśliwy. Nawet przez chwilę, bo był przy nim ktoś kto go rozumie i z kim chciał wędrować dalej.
Kiwnął głową, że rozumie. I wyciągnął ku niej rękę.
- No to gdzie jedziemy?
I wtedy stało się coś niespodziewanego. Arya przeczesała palcami włosy i uśmiechnęła się do Rewolwerowca.
- Nad morze. Mam dość tego piachu. - odpowiedziała całkiem wprost.
Uśmiech Aryi był czymś rzadkim, a jej odpowiedź stanowiła zakończenie ich rozmowy. Decyzja zapadła, więc pozostało mu tylko jedno. Zbliżył się jeszcze bardziej do niej i złapał ją za rękę. A potem jednym ruchem przyciągnął ją do siebie, tak że drugą ręką złapał ją w biodrze i przerzucił na swojego konia.
- No to nad morze - po tych słowach pocałował ją. Ostrogami dał znać by koń ruszył w stronę zachodzącego słońca.
 
valtharys jest offline  
Stary 30-09-2017, 13:23   #165
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację


Morze. Wybór tak bardzo w jej stylu. Wielka woda stanowiła zagadkę i ponoć znajdowała się terenie będącym za jakąkolwiek marchią. Leżała tak daleko, iż niektórzy w ogóle powątpiewali w jej istnienie, a co dopiero mówić o terenach poza nią. Kiedy indziej Ahab popukałby się w czoło na samo wspomnienie podobnej wojaży. Czasy się jednak zmieniły, jak i on sam. Chciał z nią podążać, aczkolwiek nie z powodu przeznaczenia. To był jego wybór. Czy tak właśnie wyglądała droga do odkupienia? Czy dzięki towarzyszce miał wreszcie zmyć swoje grzechy? Stanowiło to cokolwiek trudne pytanie. Być może rzeczy, których dokonał w przeszłym życiu już zawsze miały mu ciążyć. Przypominać kim był i jak nisko mógłby upaść, gdyby przestał być czujny.
Iskra wpatrywała się w bystre oczy towarzysza. Jej mężczyzny. Kiedy docierali do Wildstar mogłaby mu je wyłupić. Należały bowiem do człowieka, który przyczynił się do zabicia jej własnej rodziny i zniszczenia rodzinnego miasta. Miała pełne prawo go nienawidzić. A jednak coś zechciało, aby spotkali się pewnego dnia w zadymionej gospodzie i ruszyli razem w świat. Nawałnica mająca swoje źródło w Pustce zaprowadziła ich tutaj. Wypełnili swoją misję, po czym coś się odmieniło. Karty nigdy nie kłamały.
Nie było więcej do dodania. Ich konie ruszyły galopem, chodem odwiecznie kojarzonym z wolnością. Bo ta wreszcie zawitała do serc dwójki. Nie oznaczała szczęśliwego zakończenia, ani naprawy świata. Lecz teraz liczyła się tylko ta chwila. Jeśli coś podobnie czystego istniało na tym parszywym świecie, to może rzeczywiście ich zadanie miało jakieś znaczenie.
Zmierzali poprzez ostre zarysy wydm, następnie minęli zapomniany, runiczny menhir. Im bardziej zbliżali się do nasyconego blaskiem słońca, tym bardziej przestawali być Aryą i Ahabem, a stawali Tarocistką i Rewolwerowcem. W końcu ich postaci zaznaczały się tylko dwoma odległymi punkcikami, majaczącymi pośród rozgrzanego powietrza. Nie wiedzieli jednak, że obserwuje ich ktoś jeszcze.
Od paru kwadransów jaskrawe, błyszczące oczy śledziły każdy ruch pary. Mężczyzna spoglądał przed siebie, stojąc nieruchomo na podobieństwo posągu. Drobne iskierki przeskakiwały na jego ciele, lecz zdawał się tego nie zauważać. W ułamkach chwil na twarzy magusa jakby kwitły chaotyczne emocje, za chwilę jednak nikły na dobre. Jeszcze dobrą chwilę bacznie obserwował dwoje postaci, śledząc więcej, niż powinno to być możliwe z tej odległości.
Kiedy zniknęli za widnokręgiem, odwrócił się, po czym ruszył w swoją stronę.
 
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172