Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-10-2016, 12:58   #21
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Zawsze kiedy Iskra używała karty Diabła, istniało ryzyko uświadomienia sobie jej działania. Stosowała już zaklęcie na osobach o szerokiej gamie charakterów. Wywnioskowała że to niekoniecznie ci uchodzący za inteligentnych są najbardziej odporni. Chodziło o doświadczenie emocjonalne. To właśnie ludzi po przejściach było najtrudniej zmusić do mówienia. Byli w tylu skrajnych stanach emocjonalnych, dzięki czemu z łatwością wyczuwali zewnętrzną ingerencję.
Dlatego nie zdziwiło ją tak bardzo, kiedy ujrzała nagle błysk zrozumienia w oku Olivera. O wiele bardziej zaskakujący był jego kolejny ruch - oszpecony zamachnął się nagle kubkiem z gorącą herbatą.

Rewolwerowiec nie myślał. Po prostu działał. Wiedziony instynktem, dobył broni i wystrzelił w kierunku kubka. Tak by nie zrobić krzywdy Oliverowi. Kula miała podbić kubek, by ten wyleciał mu z ręki, nim on chluśnie go wrzątkiem. Po prostu działanie, potem myślenie.

Jego ruch był szybki i bezbłędny. Colt niemal zmaterializował się w dłoni. Nastąpił donośny huk, odbijający się echem po całej grocie. Chwila oślepiającego błysku i… miedziany kubek wyleciał z dłoni Olivera, z brzdękiem tocząc po klepisku. Herbata która miała wylądować na twarzy Ahaba, ostatecznie prysnęła o kamienną ścianę. Pustelnik nie dał się jednak zbić z pantałyku. Wyszarpnął obity metalowym otokiem kołek, jaki służył mu za pałkę.

Tymczasem Tarocistka szybko schowała kartę i poszukała innej - Głupca.

Rewolwer błyszczał złowrogo w dłoni Rewolwerowca. Widząc okutą broń w dłoni mężczyzny, jednym ruchem znalazł się przed Tarocistką, zasłaniając ją własnym ciałem.
- Spokój !! - krzyknął jednak nie podejmował agresywnych kroków
- Odłóż broń - zwrócił się do Olivera
- A Ty karty - ostatnie zdanie było skierowane do jego towarzyszki.
Lufa wycelowana była idealnie w brzuch, lecz palec mężczyzny był lodowato spokojny. Tak samo jak oczy Rewolwerowca. Nie chciał zabijać mężczyzny.

Pustelnik wiedział że jest na straconej pozycji. Kawałek drewna kontra dwa colty - to nie mogło skończyć się dla niego dobrze. Powoli obniżył ręke, dając znać że nie zamierza używać improwizowanej broni.

- Przepraszam za towarzyszkę, ale musimy udać się do Wildstar. Nawet jeśli Ty tego nie chcesz, ja tego nie chcę to i tak droga moja i jej tam prowadzi - mówił spokojnie. Logicznie.
- Powiedz nam co wiesz, co Ci tam wyrządzili, a sprawiedliwość upomni się o zło, którego się dopuścili.

Oliver milczał przez chwilę. Wreszcie parsknął i uśmiechnął się smutno.
- Nie potrzebna mi wasza pomoc. Oferując mi litość, obrażasz mnie w moim własnym domu. Teraz zechcę, abyście go opuścili.

Tarocistka zmrużyła zielone ślepia, po czym powoli odłożyła kartę do kieszeni. Spojrzała na Rewolwerowca, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jej serce zostało zamknięte na Ahaba. Znowu. Nie chodziło nawet o przeszłość, bo ona minęła i nic jej nie zmieni. Chodziło o teraźniejszość i podejście Ahaba, który za nic nie rozstałby się z rewolwerami, a jej kazał odłożyć karty. Chciał ją chronić, lecz jakie w tym bohaterstwo, jeśli mogłaby obronić się sama, gdyby nie jego polecenie? Wciąż traktował ją i karty jako “gorsze” od siebie. Karty jednak nie mówiły, że droga u jego boku będzie usłana różami. Nie mówiły nawet o tym, jakie będą ich wzajemne relacje. Po prostu... miała być przy nim. Aż do śmierci - jej lub jego.

Rewolwerowiec schował broń. Skrzyżował ręce na piersi i rzekł:
- Nie chciałem Cię urazić. Wybacz. Nie litość mną kierowała ale sprawiedliwość. Tym się kieruję. To mnie prowadzi - Ahab chciał uspokoić sytuację za wszelką cenę.

- Nie wiem co wami kieruje, ale z pewnością nie szczerość - Oliver rzucał wzrokiem to na Ahaba, to na Aryę; kobiecie poświęcał wręcz wściekłe spojrzenie.
Ostrożnie postąpił krok do tyłu. Nie miał szans zaatakować. Miał tego pełną świadomość. Zanim podniósłby rękę, byłby już martwy. Dlatego stworzył między sobą a przybyszami przestrzeń.
- Nie mam powodu wierzyć w twoje zapewnienia rewolwerowcu. Jeśli w twoim postrzeganiu moralności znajduje się wiedźma czyniąca uroki, wtedy jesteś dla mnie wrogiem.
Poprawił w dłoni chwyt pałki.
- Wyjdźcie.

Inną kwestią była sama złość pustelnika. Nie wiedziała do końca czy wściekł się z powodu samego zaklęcia czy po prostu się bał i każdy magiczny efekt traktował jako potencjalny atak. I ta jego dziwna aura. Była bardzo skomplikowana, niejasna.

Arya podniosła się ze swojego miejsca, zostawiając niedokończoną herbatę.
- Mogłam cię otruć - przypomniała - Mogłam tobą zawładnąć, byś dał nam to, czego chcemy, a nawet więcej. Jedyne co w ciebie tchnęłam, to odrobina odwagi, by wyznanie nie było tak trudne - skłamała bez mrugnięcia okiem. - Mój towarzysz może cię podziurawić, nawet na ciebie nie patrząc. Gdybyśmy byli twoimi wrogami... już byś nie żył. Dlatego prosimy. I tylko prosimy, byś powiedział nam czego dokładnie obawiać się w Wildstar. Jeśli twoja egzystencja ma mieć jeszcze sens, bo ciężko to nazwać życiem... w takich warunkach, z takim ciałem - ciągnęła brutalnie, niewzruszenie - To zrób coś przyzwoitego i znajdź w sobie odwagę. Być może ocalisz nas. A my... możemy ocalić innych.

Stał tak, cały czas dzierżąc broń w ręce. Walczyły w nim silne emocje, bowiem na chwilę dostrzegła drżenie pokrytej skołtunionym zarostem brody. Nie musiał jej wierzyć, ale wyglądał na rozsądnego człowieka, a jej argumenty były celne. Wiedziała to i Oliver nie mógł im zaprzeczyć. Gdyby przyszli tu jako bandyci, facet już dawno leżałby w kałuży krwi.
Donośnie przełknął ślinę.
- Nie stosuj więcej magii w moim domu. Widzę więcej niż sądzisz, niewiasto.

Rewolwerowiec usiadł na swoim miejscu, i wziął kubek z gorącym napojem. Napił się i bez słowa patrzył na Olivera. Nie mówił nic. Nie zamierzał odchodzić, bowiem potrzebowali odpocząć. Rankiem chciał dopiero wyruszyć do Wildstar. Czekał więc co powie Gospodarz.

Gospodarz musiał pogodzić się ze swoją sytuacją. Nie było możliwości, aby wyrzucić dwójkę siłą.
- Nie powiedziałem że konkretnie wy macie bać się czegoś w tym mieście - podjął niechętnie.

- Proszę, opowiedz nam o tym mieście i co tam się dzieje. Twierdzisz że jesteś dobrym człowiekiem, i wiesz że my tam podążyć musimy, więc warto byśmy wiedzieli wszystko o tym miejscu - poprosił Rewolwerowiec mężczyznę, przy okazji popijając napar.
- Chcesz - zapytał, wyjąwszy jedno z cygar. Drugie sam włożył do ust i zapalił.

- Nie - odpowiedział tylko, patrząc na gęsty obłok, który wypuścił z ust Ahab - W Shadowfen miasta radzą sobie jak wszędzie indziej. Czyli w ogóle. Wildstar znalazło swój sposób na przetrwanie. Ja go nie akceptuję. Tyle mam do powiedzenia.

Arya wzięła swój kubek i usiadła bliżej wyjścia z jaskini. Wcześniej obecność kobiety prawdopodobnie wpływała na niego kojąco, teraz... była niechciana. Tarocistka przywykłą do takiego traktowania. Po prostu usiadła dalej, opierając się plecami o ścianę i słuchając rozmowy mężczyzn.

Ta jednak skończyła się szybciej niż sądziła. Oliver zabrał jakieś szpargały z ziemi do skórzanego saka i ruszył ku wyjściu. Najwidoczniej zrozumiał iż obydwoje chcą tu zostać, jednak on sam nie zamierzał tego robić. O dobytek martwić się wszakże nie musiał: nie było tutaj nic, co nadawało się do przywłaszczenia. Chyba że ktoś był kolekcjonerem insektów i kości małych zwierząt.
- Chcę aby jutro to miejsce było puste - rzekł w kierunku pomieszczenia jako takiego i wyszedł na zewnątrz.

Tarocistka spojrzała pytająco na towarzysza. Mogła powstrzymać gospodarza, jeśli ten zechce.

Ahab pokręcił tylko głową, żeby puściła gospodarza. Liczył że, przejdzie mu i wróci do nich. Musiał w coś wierzyć. W dobro, które kryje się w sercu każdego człowieka. Szkoda tylko, że nie każdy umie po nie sięgnąć.

Zostali sami. Przynajmniej na jakiś czas. Ahab siedział koło paleniska, ciesząc się ciepłem ognia. W dłoni trzymał kubek, który był już prawie opróżniony do samego końca. Cygaro, które trzymał w ustach, dymiło się powoli. Przyglądał się dziewczynie, jakby szukał odpowiednich słów.
- Uraziłem Cię ? - zapytał prosto z mostu. Wolał tak, niż bawienie się w podchody.

- Dlaczego tak myślisz? - odpowiedziała pytaniem, jak zwykle starając się zostawić własne zdanie dla siebie. Teraz, gdy byli we dwoje, zdjęła ciężki od pyłu płaszcz i zwinąwszy go jak poduszkę, ułożyła się na boku. Leniwie patrzyła na ogień. Wydawała się rozluźniona, jednak dłoń cały czas trzymała w zagłębieniu płaszcza, gdzie zazwyczaj kładła talię Tarota, gdy odpoczywała. Karty musiały zawsze być w zasięgu jej ręki - zupełnie jak broń rewolwerowca.

Rewolwerowiec wstał powoli, rozpiął pas, w którym trzymał rewolwery i przerzucił go przez bark. Nie lubił się z nimi rozstawać. Skierował swoje kroki ku leżącej Aryi i spojrzał na wolne miejsce koło niej.
- Bo jest Ci obojętne czy tu będę czy zostanę. Może nie mówisz, może twarz masz z kamienia ale w twoich gestach, odpowiedziach to czuć.

Zmrużyła oczy. Po chwili przewróciła się na drugi bok przodem do ściany, a tyłem do Ahaba.
- Po prostu nie lubię, gdy ktoś zgrywa bohatera kosztem innych. - powiedziała tak cicho, że ledwo słyszalnie.

Odpowiedź zaskoczyła rewolwerowca.
- Fakt lepiej być suką niż bohaterem. Łatwiejsze - odparł ze złością.

Wzruszyła ramionami, ale nie odpowiedziała. Jak zwykle odpuszczała, jakby na niczym jej nie zależało.

Obojętność. Podobno nic nie boli tak jak obojętność. Może nie gniew, ale frustracja ogarnęła Rewolwerowca. Chciał coś powiedzieć, złe i raniące słowa cisnęły mu się na usta ale zacisnął mocno zęby. Chciał ją zostawić, odejść bez słowa ale wiedział i czuł, że tak nie wolno. Dano mu szansę, i kiedyś z pewnością inaczej by się zachował, jednak chciał by dziewczyna otworzyła się przed nim.
- No tak, ludzie to nie karty. Mają swoje zdanie - rzekł do niej. Pas z rewolwerami padł na ziemię.
Pokręcił głową, a potem energicznym ruchem pchnął ją do przodu, tak by “przewrócić” ją na brzuch. Przytrzymał oczywiście lekko kolanem jej pośladek. A potem dał jej trzy mocne klapsy w tyłek, jak małemu dziecku. Po czym puścił ją. Odsunął się potem równie szybko, co by “żmija” go nie ugryzła.
W mgnieniu oka uniosła się do pozycji siedzącej. W dłoni trzymała już karty, gotowa by ich użyć... Ponieważ jednak zrozumiała, że była to tylko swoista manifestacja, odłożyła je. Cały czas patrzyła na Ahaba, najwyraźniej nie potrafiąc sklasyfikować jego czynu. Dopiero po chwili zielone ślepia błysnęły, a na ustach pojawił się lekki, kpiący uśmieszek.
- Faktycznie stałeś się świętoszkiem... - powiedziała.

Rewolwerowiec przyjrzał się jej raz jeszcze. Badawczym wzrokiem. Podszedł do niej tak blisko że,była na wyciągnięcie dłoni. Patrzyła na niego nie spuszczając wzroku - tak jak tylko ona potrafiła. Żadna inna kobieta nigdy tak na niego nie patrzyła. Nikt inny. Mimo że to ona siedziała na ugiętych kolanach a on stał, miała minę jakby patrzyła na niego z góry. A może po prostu wróciła już do tej swojej obojętności?Jej wzrok paraliżował i jednocześnie przyciągał. Sam nie wiedział czemu a potem pchnął ją mocno tak by upadła na plecy. Pochylił się nad nią i ogarnął włosy które opadły na jej policzek. Spoglądał a właściwie przyglądał się jej. Jej oczom. Nie uśmiechał się. Po prostu pocałował ją. Poczuł jak jej ciało napina się. Każdy mięsień był gotów drgnąć gwałtownie, by zaatakować. A jednak Arya nie protestowała. Wyglądało na to, że nawet w takim momencie zachowywała obojętność. A jednak Ahab był niemal pewien, że miękkie wargi kobiety, gdy zetknęły się z jego ustami, poruszyły się, a koniuszek języka musnął jego dolną wargę. Pocałunek nie był długi lecz pod sam jego koniec Ahab delikatnie acz nie było to subtelne ugryzł wargę Aryi. Dłonie Rewolwerowca szukały rąk dziewczyny tak by mógł złapać oba jej nadgarstki w swoją rękę.
Gdy pierwszy pocałunek skończył się Ahab obdarzył ją drugim. Ten jednak był gwałtowniejszy i skoncentrowany na szyi. Poczuł jak jej dłonie wyślizgują się z uścisku i zapierają się o jego pierś. Były takie malutkie, delikatne... Arya przygryzła dolną wargę, czując usta na gorącej, tętniącej od krwi szyi. Próbowała odsunąć się, zapierając na szerokiej piersi rewolwerowca, jej ruchy były jednak powolne, opieszałe, jakby sama nie do końca wiedziała, co robić. Wyczuł jej wahanie. Instynktownie. Jej dłonie choć nie pewnie odpychały go. Nie wyrywała mu się ale czuł jej niepewność. Kiedyś wziął by ją siłą. Teraz. Czuł do niej coś więcej. Lubił ją mimo iż go przerażała. Może to go podniecało. Nie miał pewności. Odsunął się od niej momentalnie wstając na nogi ale jednocześnie pociągnął ją ku sobie. Spojrzał na nią z góry i dotknął jej policzka. A potem przyciągnął mocno do siebie by znów pocałować. Dłońmi opasał ją w pasie mocno ale nie na tyle by nie mogła się wydostać z objęcia. Skorzystała z tej okazji, wyślizgując się niczym łasica, a jemu zostawiając do przytulenia zimną pustkę.

- Oddałabym królestwo za kąpiel w wannie - powiedziała niby to bez związku.

Nie patrzyła już na niego. Miał wrażenie, że wręcz unika jego wzroku. Przykucnęła przy palenisku i zaczęła je porządkować powyginanym pogrzebaczem.

- Nie ufam naszemu gospodarzowi. - szepnęła - Myślę, że powinniśmy spać na zmianę. Jak chcesz, to ja wezmę pierwszą wartę.

Nie rozumiał jej postępowania. Nie wiedział czego się boi. Z jednej strony chciał odejść, a z drugiej chciał ją przytulić. Potrząsnął głową. Sam nie wiedział co się z nim działo. Może przez to że całe życie miał co chciał, brał czego pragnął a tutaj napotykał opór. Arya stanowiła dla niego zagadkę. Była groźna, a karty w jej dłoniach przerażały go. Potrząsnął głową znów. Dziwny błysk w oku za to się pojawił. Nie mógł pozwolić jej uciec. Nie teraz. Nie w momencie gdy mieli czas poznać się. Zbliżyć albo oddalić.

Ruszył powoli ku niej. Wiedział czego chcesz. Gdy zbliżył się do niej, złapał ją pod pachami i podniósł energicznie do góry. Obrócił w swoim kierunku.
- Całe życie będziesz tak uciekać ? - zapytał ze złością, a może kpiną w głosie. Spoglądał na nią twardo. Nie zimno, ale spokojnie z lekką domieszką obojętności i ognia. Twarz tym razem nie wyrażała niczego poza tym, że Ahab wiedział czego chce.Trzymał ją mocno za rękę. Nie zamierzał jej puścić, ani dać odejść. Nie teraz.

Na początku było zdziwienie. Nie spodziewała się tego. Myślała, że da jej spokój. Jak zawsze. Po chwili jednak szok minął, a w jej oczach pojawił się gniew.

- Nie uciekam. Wykonuję swoją robotę. Mam za tobą iść, więc idę. Ale nie jestem twoją żoneczką. Mamy tylko przetrwać w tym szalonym świecie. Poza tym... - przełknęła ślinę i spojrzała na ręce, które ją podtrzymywały - Poza tym nic nas nie łączy.

Reakcją było spojrzenie. Stało się twardsze. A głos i pytanie było równie ostre co zimowy wiatr:
- Więc jestem tylko robotą dla Ciebie ?

Ona jednak nie widziała tego spojrzenia. Nie patrzyła mu w oczy. Znowu.

- Tylko - powiedziała z uporem - W przeciwnym razie byłbyś dla mnie... zabójcą.

Oboje wiedzieli o jakim zabójstwie mowa. Iskra sięgnęła do najgłębiej wypalonej rany między nimi i wsadziła w nią palec, zadając ból. W pewnym sensie Ahab odniósł zwycięstwo. Chciała go zranić. Nie była już obojętna.

Słowa przypomniały o przeszłości. Tej mrocznej, którą tak bardzo pragnął wymazać ze swojej przeszłości. Myślał czy też ją zranić, ale wiedział i czuł że, zrobiłby tylko po to by się odgryźć. Nie miało to większego sensu. Dla niego stała się kimś więcej niż dodatkiem do życia.
- No to weź Rewolwer i wsadź mi kulkę między oczy. Może Ci ulży a nie będziesz kisić się w swoim bólu - odparł beznamiętnie - bo dla mnie nie jesteś tylko robotą i obowiązkiem - dodał odkrywając się.
Wreszcie na niego spojrzała. Wydawało się, że lada moment żmijka znów plunie jadem, ale tym razem milczała. Tylko patrzyła. Czas mijał, a oni stali jak zaklęci. Jedynym źródłem dźwięku był trzask spróchniałego drewna na palenisku. Tymczasem żar gniewu Iskry przygasł.
- Komplikujesz... - powiedziała z wyrzutem - Puść mnie. I idź spać. - dodała sucho.

Pokręcił głową. Nie zamierzał ustąpić. Nie tym razem. Zbyt długo pozwalał jej na odsuwanie się. Jeśli mieli się rozstać, to niech tak będzie.
- Nie - odparł - Nie tym razem.
Drugą wolną ręką skierował ku jej twarzy. Dotknął podbródka i delikatnie utrzymywał go, tak by patrzyła mu w oczy. Nie zamierzał ustąpić.
- Jestem skomplikowany. Ty też - dodał z lekkim uśmiechem na ustach.

Zmrużyła oczy. Żmijka znów się obudziła.
- Poczekasz tę jedną noc. Na pewno mają zamtuz w tym całym Wildstar. - warknęła, napinając ramię.

Gniew pojawił się w jego oczach. Mięśnie mężczyzny napięły się i mogło przez chwilę wydawać się że, uderzy kobietę w twarz. Cios jednak nie padł.
- Jesteś głupia jeśli myślisz że, zależy mi tylko na tym. Gdyby tak było wziąłbym Cię siłą i tyle - warknął zły na siebie że wypowiedział te słowa. Chciał ją bardziej zranić, tak by wybuchła. Jej obojętność wkurzała go, a nie raniła.Spoglądał na nią z góry i czekał na reakcję.

- Więc czego ode mnie chcesz? - spytała po prostu.

- Nie chcę być dla Ciebie obowiązkiem czy bagażem - odparł spokojnie. Z pewnością siebie, jakby wiedział czego chce. Chciał jej w swoim życiu.
- Ciebie w swoim życiu. Nie jako obcej, która musi się włóczyć za nim bo jakaś pierdolona przepowiednia tak rzekła. Nie jako dodatku do jebanego obowiązku, którym zostałem obarczony. Nie jako bagażu w tej kurewskiej drodze, którą sam obrałem. Nic nie zmyje moich grzechów. Byłem kim byłem i tego ani Ty, Twoje karty czy milczenie bądź obojętność nie zmienią. Nie wiem na ile się zmieniłem, ale wiem że, nie chcę by Tobie coś się stało. Ten czas...jebać to. Wiesz co powinnaś usłyszeć - warknął zły.

- Mylisz opiekuńczość z... nieważne. - westchnęła. Na chwilę zamknęła oczy, jakby zbierała siły - Jestem Tarocistką. Jestem tylko naczyniem, które wypełnia moc. Moja wola jest zgodna z wolą kart. Nie ma tu miejsca na... moje własne pragnienia. Rozumiesz?

- A dla mnie jesteś kobietą. Z krwi i kości. A skoro tak wierzysz w moc kart...użyj ich - rzucił jej wyzwanie.

Zmarszczyła brwi i lekko nosek. Nie rozumiała. Dopiero po chwili na jej wargach pojawił się delikatny uśmiech.

- Mówisz, że bez tego nie pójdziesz spać?

- Karty i buziak. Potem zostawię Cię w spokoju, jeśli tego zechcesz - odparł z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.

- Myślę, że jak użyję kart, to już nie będziesz chciał ode mnie buziaka. Poza tym... chyba powinnam odpocząć zanim znów ich użyję. - powiedziała, opierając podbródek na jego piersi. No tak, nie miała kiedy zregenerować sił po tym, jak użyła maksimum swych zdolności w trakcie burzy. Musiała być zmęczona...

Puścił jej dłoń, by ją przytulić. Jedną z dłoni położył na jej plecach, by drugą położyć na jej głowie. Delikatnie zaczął bawić się włosami. Nie mówił już nic. Po prostu pocałował ją w czoło. Delikatnie. Nie wiedział co powiedzieć, choć słów czy ripost nigdy mu nie brakowało. Pojawienie się tej kobiety, w jego życiu, wiele zmieniło. Świat stawał na głowie, a on myślał tylko o jej bezpieczeństwie. Czemu? Nie umiał odpowiedzieć, albo nie chciał przyznać się przed sobą samym. To jednak nie miało znaczenia.

Bez słowa wziął ją na ręce. Nie była ciężka i zaniósł w miejsce gdzie spoczywała. Położył delikatnie na miejscu, które miało służyć jej za posłanie. A potem pocałował w usta. Nie powiedział słowa. Nie łapał jej za ręce. Dał jej wybór. Jak zawsze.

Odkąd przestała być dzieckiem, a jej dawny dom strawił ogień nikt nie nosił jej na rękach. Miała kochanków - nawet kilku w jednym czasie, gdy w ten sposób próbowała okazać nieposłuszeństwo starej wiedźmie, a jednak żaden nie nosił jej na rękach. Żaden nie głaskał też jej włosów, nie traktując tego jako wstępu do dalszych igraszek. To było dziwne. Cała ich relacja, czy może już... związek - były dziwne.

Kobieta znów ułożyła się na boku, ale tym razem wolną dłoń wysunęła w kierunku jego dłoni i splotła delikatnie palce.

- Byłoby łatwiej gdybyś mnie po prostu klepnął w tyłek. Komplikujesz... - powiedziała znów, ale tym razem bez wyrzutu. Na jej wargach pojawił się delikatny uśmiech.

- Ołów i karty - powiedział jej tylko nim ją znów pocałował. Nie opierała się. To był długi, nieśpieszny pocałunek, który sprawiał im obojgu przyjemność. Mężczyzna trzymał jej dłoń w swojej dłoni, ale nie na siłę. Póki tego chciała.
Nie myślał co będzie dalej. Nie chodziło mu o seks. A przynajmniej nie w takim stopniu jak w przypadku zwykłej dziewki z zamtuza. Była dla niego kimś więcej. Kim? To chciał odkryć.

Przeciągnęła się pod nim niczym kocica. Znów zobaczył błysk w jej oku.
- Był buziak. Pójdziesz wreszcie spać? - zapytała.

Nie odpowiedział, wstał tylko i zdjął płaszcz. Przykrył ją, tak by cały ją zakrywał. Schylił się raz jeszcze nad nią i pocałował ją w czoło.
- Odpocznij sobie. Ja stanę na straży - powiedział, a w jego słowach dało się wyczuć tym razem coś innego niż obojętność czy gniew. Troskę albo czułość. Nie zrobiła żadnego ruchu by go zatrzymać, więc wstał powoli. Zamierzał jej pilnować. Pieprzony bohater. Śmiech na salonach.

Spojrzał raz jeszcze na nią. Przykrytą i zmęczoną. Karty. Ciekawy był czy do nich sięgnie. Podniósł z ziemi cygaro i odpalił je ponownie. Pas z rewolwerami przypiął ponownie. Był Rewolwerowcem.

Kobieta patrzyła na niego cały czas bez słowa, aż wreszcie trudy dnia ją pokonały. Zamknęła oczy. Wydawało się, że już śpi, a jednak jedna z dłoni wcisnęła się w zawiniątko płaszcza - tam gdzie trzymała Karty - źródło jej mocy... i zniewolenia.

Rewolwerowiec stał na progu wejścia. Cygaro dymiło się w jego ustach, a dłonie były niebezpiecznie blisko kolb broni. Milczał, od czasu do czasu zerkał na śpiącą Aryie. Gładził swoje wąsy delikatnie i zastanawiał się dokąd podąża. Nigdy w życiu na nikim mu nie zależało, aż do tego momentu. Prażące słońce oświetlało jego sylwetkę, ale mu to wcale nie przeszkadzało.

Oczami wyobraźni podążył do Wildstar. Zastanawiał się nad słowami Olivera. Wildstar… weryfikuje człowieka.
Te słowa zawierały w sobie dziwną, niewypowiedzianą groźbę, albo obietnicę. Był jednak pewien że, tam prowadzi go jego ścieżka i Tarositka musiała podążyć z nim. A on, zrobi wszystko by opuścili to miejsce żywi. Spojrzał na nią raz jeszcze i uśmiechnął się. Nie taka baba straszna jak ją malują. Dym z cygara okrył jego twarz, zasłaniając delikatny uśmiech jaki posłał śpiącej.

 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 13-10-2016, 11:31   #22
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Najwyraźniej Oliver rzeczywiście nie miał zamiaru jeszcze wracać. Jeśli dało się tego uniknąć, przybysze unikali stosowania wobec niego przemocy. Dwójka chciała mu wręcz pomóc, ale gdyby zatrzymali go siłą, przeczyliby własnym słowom.
Atmosfera uległa lekkiemu rozluźnieniu. Znów zostali sami, przynajmniej w pozornie bezpiecznym miejscu. Znów mieli czas dla siebie, co to szybko doprowadziło do incydentu, jaki wisiał w powietrzu od dłuższego czasu.
Arya już wcześniej zauważyła jak Ahab patrzył na nią podczas podróży. Z czasem sugestie stawały się coraz bardziej wymowne. Preacher przestał bawić się w podszczypywanie i łapanie za pośladki. Tym razem zechciał ją wziąć jak swoją kobietę. I to nie akt fizyczny był najważniejszy, wiedzieli o tym oboje. Rzecz tkwiła w spuentowaniu trwającego miedzy nimi napięcia. Szkopuł był taki, że różnorako doń podchodzili.
Ahab był pewny siebie. Chciał mieć tarocistkę, pokazać jej że jest mężczyzną. Nie pozwolił sobie jednak na żaden gest, który by wywołał urazę. Jego siła miała chronić towarzyszkę, nie ją krzywdzić. Kiedy dotykał kobiety, odnosił wrażenie jak gdyby każda część ciała lgnęła do niej. Nie potrzebował lepszego potwierdzenia. Łączyła ich niewidzialna nić i było to coś więcej niż bajania starej kobiety.
Iskra nie miała takiej pewności. Ahab mógł się zmienić, lecz wciąż widziała w nim człowieka, który zabił jej ojca. To prawda że byli związani przeznaczeniem, lecz bynajmniej w romantycznym podtekście. Pozwoliła jednak Ahabowi się pocałować, a nawet na chwilę do niego przylgnęła. Chwila słabości, a może jednak coś więcej? Czując, że w jej głowie panuje coraz większy mętlik, postanowiła udać się na spoczynek. Zgodnie z planem pierwszą wartę wystawił Ahab. W okolicach północy mieli się zmienić.
Rewolwerowiec odczekał aż kobieta się położy. Przykrył ją płaszczem i obserwował trochę, a następnie spojrzał w kierunku kanionu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, kładąc na okolicę ciemno-czerwony cień. W dole, tam gdzie jeszcze niedawno błądzili, stado dzikich psów podeszło do strumienia. Skołtuniona sfora łapczywie chłeptała ze strumienia przez dobry kwadrans.
Zaciągnął się cygarem. Był to jeden z niewielu momentów, kiedy mogli odetchnąć. Na tym szalonym świecie rzadko zdarzał się tak spokojny czas i miejsce. Nocą zapanowała niemal kompletna cisza. Czasem z dala odzywały się stepówki, które z jakiegoś powodu nie poszły spać. Ten spokój był dość zaskakujący, jeśli pomyśleć o bliskości Wildstar. Eremita wyraźnie ostrzegał przed miastem.


Spojrzał jeszcze raz na Aryę. Kręciła się niespokojnie, jej czoło zroszył perlisty pot. Zapewne znowu przeżywała minione wydarzenia. Nic dziwnego. Była pełnia. Z jakiegoś powodu obydwoje miewali wtedy bardzo plastyczne sny, odwołujące się do silnych przeżyć. Demony przeszłości, jakby to powiedział ktoś o bardziej poetyckim charakterze. Jego również to czekało.
Kiedy minęła północ, miał już obudzić towarzyszkę, lecz wtem ujrzał ją w kącie pomieszczenia. Stała tam jak widmo, zupełnie niepodobna do kobiety którą chciał posiąść. Nie miał pojęcia kiedy wstała, ani dlaczego to przeoczył. Przecież stale pozostawał czujny. A jednak. W jakiś sposób Arya potrafiła go zawsze zaskoczyć. Tarocistów po prostu nie szło zrozumieć.
Kobieta zajęła jego miejsce. Miała już się lepiej, jej myśli były klarowniejsze. Zniknęła równie migrena towarzysząca użyciu mocy. Karciany kac - jak kiedyś usłyszała. Teraz to Ahab ułożył się do snu i szybko oddał w objęcia Morfeusza. Nastąpiła jej warta.
Nie bez powodu uznali że to ona będzie pilnować stanowiska w nocy. Oczywiście wycieńczenie miało tu decydujący głos. Aczkolwiek po zmierzchu, kiedy zawodził nawet najbystrzejszy wzrok (a strzelec takowy posiadał), pomagały nienaturalne zmysły tarocistki. Potrafiła podskórnie wyczuć zagrożenie oraz impulsy towarzyszące nagłym emocjom. Na razie nic takowych nie zapowiadało. Przysiadła więc, kontemplując czerń rozlaną po kanionie.
Nocne mary szybko dopadły Ahaba. Przewracał się na posłaniu, majaczył. To nie był lekki sen.
Znów znajdował się w jaskini. Tej samej, którą widział nocami już po tysiąckroć. Pierwszy raz znalazł się w tym miejscu zaraz po starciu z Bezimiennym. Tak samo jak wtedy, nadal spoczywał tu siwy mężczyzna siedzący na macie z trzciny. Palił fajkę i spokojnie mu się przyglądał.
- A więc dokonałeś wyboru? - zadał pytanie, jakby nagłe pojawienie się Ahaba był najzwyklejszą rzeczą pod słońcem.
Zabrakło jednak czasu aby odpowiedzieć. Sen zaczął się załamywać, a on sam miał już poważny problem w odróżnianiu fikcji od rzeczywistości. Nie miał również pojęcia ile tkwił w pustce. Cały czas widział tylko ten jeden obrazek. Mężczyznę w grocie. Mówił do niego…
Arya drgnęła. Strzelec mamrotał przez sen. Odwróciła się ostrożnie w jego kierunku. Ahab powoli mełł słowa, część była niezrozumiała. Z innych ułożyła zdania.
- Zemsta... kara...
- Nie żyje.
- Bez imienia.
- Odkupienie.
- Odnajdź…

Odwrócił się na bok. Myślała już że jego sen się skończył. On dokończył jednak.
- Tarocistę.
Potem wrócił już do normalnej fazy snu. Klatka piersiowa rewolwerowca zaczęła znów miarowo i regularnie się poruszać.


Kiedy tylko pierwsze promienie świtu położyły się na czerwonych piaskowcach, duet rozpoczął przygotowania do drogi. Olivera wciąż nie było. Ahab postanowił zostawić mu cygaro w widocznym miejscu. Mieszkaniec jaskini nie skorzystał wcześniej z oferty. Preacher był pewien że jeśli się teraz skusi, doceni przedni tytoń tak, jak pochwalił herbatę Aryi.
Obydwoje wyszli na zewnątrz. Poranek wciąż tchnął lekkim chłodem. Było rześko, lecz już wkrótce okolicę miał nawiedzić rutynowy upał. Przynajmniej część drogi mogli przejść w dogodnych warunkach.
Czuli na sobie czyjeś spojrzenie. Mężczyzna kluczył gdzieś miedzy labiryntem skał. Obserwował ich, lecz nie wyszedł na spotkanie. Czekanie na niego było pozbawione sensu. Kto jak kto, ale pustelnik miał cały czas tego świata.
Droga z kanionu nie była wcale łatwiejsza niż podróż tutaj. Ponownie pięli się po nierównościach terenu. Wystarczył ledwie odcinek trasy, a czuli jakby uszła z nich cała energia. Zmuszeni byli zrobić dodatkowy postój. Stali tak dobrą chwilę, oblewając potem i ciężko dysząc.
Wkrótce stało się nieuniknione. Zapanował nieznośny żar, a podróżnicy szli wolniej, coraz ocierając twarze z potu i pijąc drogocenną wodę. Wizyta w kanionie okazała się wręcz zbawienna. Z pewnością nie dotarliby do celu o własnych siłach, gdyby ich manierki pozostały puste. Niemniej wystarczyła chwila od pociągnięcia kolejnego łyka, aby organizm domagał się większej ilości płynów.
Przed miastem minęli cmentarz. Otaczała go drewniana palisada, z trudem przechodząca próbę czasu. Nad bramą wisiała podłużna czaszka zwierzęcia, którego nie potrafili zidentyfikować. Teren pełen był prymitywnych nagrobków. Wbite w ziemię płyty z białego kamienia wyrastały bez jakiekogolwiek porządku i szeregu. Wyciosano na nich słabo wyraźnie informacje o zmarłych mieszkańcach miasta. Uwadze dwójki nie uszło wiele świeżych nasypów, przy których nie umieszczono żadnego oznaczenia.


Stąd mieli już niedaleko do Wildstar. Jednak im bardziej się do niego zbliżali, tym mocniej uderzały ich słowa Olivera. Między nachylonymi budynkami przebiegały wynędzniałe parodie ludzkich postaci. Na widok strzelca i tarocistki szybko chowały się w domostwach. Dwójka usłyszała przynajmniej parę uderzeń zamykanych okiennic. Mieli sto metrów do zabudowań, lecz na swojej drodze nie widzieli już żywego ducha.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-10-2016 o 15:00.
Caleb jest offline  
Stary 14-10-2016, 13:44   #23
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ta noc przywróciła jej moc i… dzikość. Iskra czuła jak wraz z północą jej człowieczeństwo wysączała się poprzez palce, ustępując miejsca pierwotnej magii.

Chciała wyć do księżyca, chciała tańczyć w jego blasku, chciała wykrzykiwać imiona demonów nad przepaścią kanionu. Wreszcie chciała dosiąść rewolwerowca i pogalopować wspólnie z nim do krainy mrocznych rozkoszy. Naprawdę tego chciała… i czuła, że on też by się nie opierał. A jednak wciąż siedziała u wejścia do jaskini, obserwując jak niespokojne sny targają ciałem mężczyzny. Była zła na niego. Komplikował. Chciał czegoś, czego… nie mogła mu dać. Choć nieraz prowokowała go, wysyłając do burdelu, by zaspokoił swoje żądze, tak naprawdę nie była lepsza od dziwki. Nie bez przyczyny słudzy boży straszą, że tarociści i magusi nie mają duszy. Nie mają jej, a raczej – nie powinni jej mieć. Wola Aryi była bez znaczenia. To i tak Karty decydowały o jej losie. Ahab mógł posiąść jej ciało. Mógł ją brać na wszystkie sposoby, mógł nawet handlować jej ciałem… i tak musiała mu towarzyszyć. Mogła się opierać, ale w efekcie i tak musiała być przy nim. Jak więc mogłaby go pokochać? Był jej panem, choć sam wciąż zdawał się tego nie wiedzieć.

Arya drgnęła. Strzelec mamrotał przez sen. Odwróciła się ostrożnie w jego kierunku. Ahab powoli mełł słowa, część była niezrozumiała. Z innych ułożyła zdania.

- Zemsta... kara...
- Nie żyje.
- Bez imienia.
- Odkupienie.
- Odnajdź…

Odwrócił się na bok. Myślała już że jego sen się skończył. On dokończył jednak.
- Tarocistę.

Nie miała wątpliwości, że to przesłanie. Tylko dla kogo? I czy tyczyło się przeszłości, w której Ahab i Arya dopiero mieli się spotkać, czy też chodziło o kogoś jeszcze. Inny Tarocista… Poza Hellą i Fircykiem Iskra nie znała nikogo z własnej profesji. Nie myślała też z sympatią o takim spotkaniu. Czy mogła jednak mu zapobiec? I tak pójdzie wszędzie tam, gdzie Rewolwerowiec ją poprowadzi. Nawet do bram piekła.

Świt rozproszył mrok nocy, lecz nie ten, który rozpostarł swe skrzydła nad duszą Aryi. Zresztą chyba nie tylko jej. Ahab też wydawał się jakiś nieswój. Nie rozmawiali ze sobą. W końcu nie było o czym. Nic się między nimi nie wydarzyło – przynajmniej tak Arya starała się myśleć. Czasem rzucała mężczyźnie spojrzenie spod długich rzęs. Kiedy jednak natrafiała na jego niebieskie, jak wody morskie, oczy, szybko odwracała wzrok. To nie był czas na intymne rozmowy. Musieli ruszać do Wildstar i zmierzyć się z tym, co na nich czeka. Zweryfikować siebie – na czymkolwiek miało to polegać.

Pomijając krótki postrój przy strumyku, na który Tarocistka uparła się, by "ogarnąć się" i wyczesać kruczoczarne włosy – szli prosto w kierunku miasteczka. Mimochodem Ahab zauważył, że towarzyszka nałożyła też pomadkę na usta. Kobieca próżność była doprawdy ciekawym zjawiskiem…

Kiedy wędrowcy minęli teren posępnego cmentarza, przed nimi stanęło ponure Wildstar, gdzie – sądząc po kilku przemykających cieniach i pospiesznie zamykanych drzwiach - nikt nie przepadał za obcymi. Patrząc przed siebie Iskra zaczerpnęła mocy i wyciągnęła losowo jedną z kart Tarota. Miała być wskazówką co do najbliższej przyszłości Rewolworowca. Sobie Arya nie mogła powróżyć. Takie były zasady. Żaden tarocista ich nie kwestionował. Nigdy.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 14-10-2016 o 13:46.
Mira jest offline  
Stary 14-10-2016, 20:23   #24
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację

Ahab zmęczony zasnął. Ponownie śnił ten sam sen. Na skale siedział stary mężczyzna, który ogrzewał się przy rozpalonym ogniu .Długa, siwa broda była ubrudzona jakąś zupą, a on w ustach trzymał fajkę. Płaszcz i kapelusz leżały zwinięte w kostkę koło jego nogi. Spoglądał na mężczyznę który dopiero co się obudził, trzymając w dłoniach koloratkę. Pastor bo tak ów człowiek miał na imię pykał spokojnie fajkę, lustrując swojego gościa badawczym wzrokiem.

- A więc dokonałeś wyboru ? - padło w końcu pytanie, ale Ahab nie miał nawet siły odpowiedzieć - Cóż, musisz więc odpoczywać. Twoja podróż dopiero się zaczyna.

Słowa przelatywały przez jego głowę niczym błyskawica. Wymawiał je, nie wiedząc nawet o tym. Uczynki, które popełnił i krew, którą splamił swoje ręce, dopadały go każdej nocy. Nie była to kara za popełnione grzechy, a jedynie przypomnienie tego kim był i ostrzeżenie. Pot spływał mu po czole gdy spał, lecz jak zawsze, rankiem jedyne miał mgliste wspomnienia ze swych sennych koszmarów.


Poranek nie był nadzwyczajny. Widać było gołym okiem że ciężka noc, pozostawiła drobny ślad na Rewolwerowcu. Czuł w głębi siebie że, coś jest nie tak. Coś go gnębiło, ale nie zamierzał dać po sobie tego poznać ani tym bardziej o tym mówić. To było jego brzemię.

Odnajdź tarocistę. Ona wskaże Ci ścieżkę. Twoja przeszłość będzie Twoją przyszłością.

Tak brzmiały ostatnie słowa Pastora. Nie wiedział co miały one znaczyć dokładnie. Pierw myślał że, miała to być tylko wskazówka jaką drogę obrać. Potem że los wskazał Iskrę jako jego powierniczkę i towarzyszkę jego podróży. Teraz. Teraz sam nie wiedział już niczego.

W absolutnym milczeniu skupił swoją uwagę na broni. To było dla niego jak rytuał. Troskliwie rozkładał broń na części pierwsze. Bęben opróżnił z nabojów, które przecierał szmatką. Pył, piach który dostawał się między szczeliny starał się wydobyć, tak by w najważniejszym momencie broń była niezawodna. A potem składał ją. Czule, jakby rewolwery były jego kochankami.

Nie trwało to długo, ale przez ten czas, nawet nie spojrzał na Iskrę. Nim schował broń spojrzał raz jeszcze na wybity napis na lufie - Ja jestem Pan i wywrę na Tobie pomstę. Piekło. To go czekało po śmierci, lecz miał jeszcze czas by odkupić swoje winy. A raczej zrobić coś dobrego, nim stanie przed Bezimiennym. Ten miał ponownie go osądzić, i nie wierzył w to że, los do niego znów się uśmiechnie.

Cmentarz. Rewolwerowiec przechodził koło niego z dziwnym przeczuciem że tu trafiają Ci, którym nie po drodze z kimś. Prymitywne nagrobki świadczyły że, życie nie jest tu zbyt cenną walutą. Mężczyzna szedł powoli, dając do zrozumienia Tarocistce, że ich droga właśnie się rozpoczęła. Wildstar miało być ich sprawdzianem. Czuł to w kościach.

Poprawił płaszcz jeszcze, tak by jego poły nie zawadzały mu w sięgnięciu po broń. Zapasowe magazynki miał przygotowane. Był szybki. Cholernie szybki. I wiedział o tym. Z bezczelnym uśmiechem na ustach, twardym spojrzeniem włożył cygaro do ust i zapalił je. Kątem oka dostrzegł karty w ręku Iskry, więc odruchowo odwrócił wzrok od nich. Ufał jej i temu co robi. Ufał i wiedział że jeśli, któreś z nich ma zostać tu pochowane to będzie to on. Ona przeżyje i on tego dopilnuje.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 18-10-2016, 11:12   #25
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Pełnia. Czas, kiedy niespokojne duchy ponownie dawały o sobie znać. Noc tłumionych na co dzień żądz. Arya bardzo wyraźnie odczuwała ich siłę. Własna skóra wydawała jej się jedyną rzeczą, która oddzielała jej duszę od czystego żywiołu nocy.
Obserwowała Ahaba, tak jak on jeszcze niedawno ją. Coś ewidentnie trapiło rewolwerowca. Nie budziła go jednak. Sny były ważne, każdy mógł nieść istotną lekcję. Szczególnie jeśli był nieprzyjemny. Czy to fizyczny lub psychiczny, ból potrafił mieć bardzo oczyszczający wpływ.
Drgnęła gdy Preacher wspomniał o tarociście. Mogło chodzić o kogoś innego niż ona, ale było to mało prawdopodobne. Jeśli rozumieć to słowo jako określenie profesji, a nie płci, wtedy zapewne myślał właśnie o niej.
Kiedy Ahab wstał wczesnym rankiem, obraz sytuacji w jego głowie był daleki od jasności. Sen nie przyniósł odpowiedzi. Wręcz przeciwnie. Odtworzył dawną rozmowę, pozostawiając go z dotychczasowymi rozterkami. Zbierając do drogi, zastanawiał się po raz kolejny czy to o Aryi mówił starzec. Powstawało pytanie co stałoby się gdyby teraz poszedł w swoją stronę. Albo ona. Może sam bóg cisnąłby w nich gromem i usmażył na miejscu. A potem zesłał na jakieś świętego męża natchnienie i kazał przekazać swoje słowo dalej. “I nie będziesz sprzeciwiać się przeznaczeniu. Albo ci usmażę dupę”. Tak mogłoby to brzmieć. Gdyby oczywiście, wbrew temu co mówili księżulkowie, bóg miał choć trochę poczucia humoru.
Możliwe też, że zdarzyłoby się tyle co nic. Z jakiegoś powodu nie chcieli tego sprawdzać. Mimo różnicy charakterów i trudnej przeszłości trzymali się wciąż razem. I było to co najmniej frapujące.
W czasie jak Coogan czyścił i oporządzał broń, ani myślał się spieszyć. Dla kogoś innego dwa colty mogły być “tylko” skutecznym narzędziem do zabijania. On czuł z nimi autentyczną więź. Coś mu mówiło, że jeśli będzie się z nimi właściwie obchodzić, w jakiś pokrętny sposób mu to odpłacą. Po dwóch kwadransach skończył. Byli gotowi do drogi.
Idąc z powrotem, zatrzymali się na chwilę przy strumieniu. Po dzikich zwierzętach pozostały tu jedynie odciski dziesiątek łap. Arya przemyła się w lodowatej wodzie. Potem podkreśliła usta czerwonym kolorem. Choć uchodziła za surową i nieokrzesaną, to pod pewnym względami pozostawała typowo kobieca. Może jej stosunek do puzderka z kosmetykami nie był tak nabożny co Ahaba wobec broni. Wciąż jednak unikała niedbałego wizerunku, nawet pośród dzikich terenów.
Kiedy mijali cmentarz, poczuła nagły impuls. Nie wiedzieli czego się spodziewać, a te nowo wykopane groby nie dodawały otuchy. Pogłaskała w kieszeni fakturę kart. Poczułaby się lepiej gdyby cokolwiek jej teraz zasugerowały. Nie szliby wtedy aż tak na ślepo. Wykonała najprostszą wróżbę. Skupiając się na postaci towarzysza, wyciągnęła losową kartę, spojrzała na nią i schowała z powrotem.


Każde miasto posiadało swój charakter. Istniały duże aglomeracje, które tętniły życiem i gdzie stale sprowadzano się z mniejszych osad. Kiedy istniało jeszcze konsorcjum Oswaldów, pociągi cały czas kursowały do takich miejsc. To w nich handlowano każdym towarem, nawet ludźmi. Tam właśnie zapadały kuluarowe, polityczne decyzje. O wiele więcej społeczności mieściło się w odosobnionych punktach, gdzie migracja nie była tak zauważalna. Mowa tu o raczej zamkniętych wspólnotach z całym asortymentem win i grzechów, o których nikt nie miał się dowiedzieć.
No i były dziury pokroju Wildstar. Parszywe nory, które mroziły swoją atmosferą nawet w pełnym słońcu.
Po obu stronach głównej alei przycupnęły chylące się do siebie domki. Wyglądały jak dzieło kogoś, kto teoretycznie słyszał o budownictwie, ale praktykę łączył ze spożyciem wody ognistej. Część z nich nie nadawało się nawet do mieszkania. Bardziej przypominały większe budy albo komórki na narzędzia. Przy korytach z wodą stały wychudzone chabety. Gdzieś przebiegło stado wyliniałych psów, wyszarpujących między sobą jakieś ścierwo.
Po drodze rozpoznali kilka lepiej uposażonych miejsc. Przysadzisty dwupiętrowiec należał do lokalnego grabarza. Jak na ironię w jego pobliżu stała apteka. Nie zabrakło klasycznego saloonu, lecz nawet tam panowała nienaturalna dla takiego miejsca cisza. Droga prowadziła dalej na środek miasta. Dwójka spodziewała się ujrzeć tam ratusz. Nie było go tu jednak. A przynajmniej w klasycznym rozumieniu tego słowa.
Meteoryt liczył sobie siedemdziesiąt jardów średnicy. Znajdował się w kraterze pełnym żwiru i małych odłamków skały. Na całej jego powierzchni widniały mocne pęknięcia, spod których mieniły się światłem jaskrawe żyłki. Można było odnieść wrażenie że formacja wydaje niski dźwięk, zauważalny na samej granicy słyszenia. Strzelec i tarocistka obeszli całość dookoła. Wracając do punktu wyjścia, naliczyli razem trzy tunele. Kiedy jednak podeszli bliżej ogromnej skały, stało się coś osobliwego. Ich głowy zaatakował ćmiący ból. Z każdym krokiem stawał się coraz bardziej dotkliwy. Jeszcze jeden, a niechybnie straciliby przytomność.
 
Caleb jest offline  
Stary 25-10-2016, 14:22   #26
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ból podziałał niczym użądlenie pszczoły. Momentalnie Ahab odsunął się od wielkiej skały, kątem patrząc czy jego towarzyszka również tak samo zareagowała. Dłonie rewolwerowca w ułamku sekundy znalazły się na rękojeściach broni, a on sam bacznie lustrował już otoczenie. Spojrzał na Iskrę:

- Wszystko w porządku? - zapytał, bowiem ona jako wyczulona mogła odczuć to boleśniej.

Kobieta zgięła się wpół, ale gdy Ahab odezwał się do niej, cofneła się nieco i spojrzała na niego. Odpowiedziała dopiero po chwili.

- Tak. - mruknęła, ocierając pot z czoła. Wyprostowała się teraz dumnie, mimo że ból wciąż drążył jej skronie..

Była zła, że nie potrafi wskazać źródła niezwykłej emanacji, która sama w sobie była dla niej czymś nowy. W jej dłoni pojawił się Mag. Jeśli dziwna siła miała podłoże magiczne - powinna być w stanie je zlokalizować.

Coś z całą pewnością emanowało wprost ze skały. Karta zaczęła trzepotać w jej dłoni jak świeżo złowiona ryba. Sama również czuła mrowienie na długości całej ręki. Meteoryt wydzielał silne pokłady energii. I choć sama była wybitnie umagiczniona, nie posiadała wiedzy na temat wszystkich zaklęć tego świata. Cokolwiek to było, przerastało jej doświadczenie.

- Nie chcemy was skrzywdzić! - krzyknęła w przestrzeń, patrząc na miasto - Wiem o barierze magicznej na skale. Mogę ją zdjąć! - blefowała - Nie będę jednak robić tego wbrew mieszkańcom tego miasta. Prosimy tylko o strawę i gościnę. Jesteśmy zmęczeni podróżą! Przybywamy w pokoju!


Tarocistka czuła na sobie przynajmniej kilka spojrzeń. Mieszkańcy pozostawali w swoich domach, nikt się nie odezwał.

A jednak usłyszała cichy odgłos. Obydwoje odwrócili się i ujrzeli go. Szedł gibkim, lekkim krokiem. Miał głębokie oczy zdające się świdrować przybyszy. Ciemny jak noc, jego sylwetka wydawała się chodzącym cieniem.
Przystanął tuż przed Aryą, potem przysiadł w miejscu. Nie zdziwiło jej specjalnie to zajście. Zawsze jakiś się przypałętał.

Kot spojrzał na nią i zmrużył powieki. Czuł jej magię i “grzał” się nią niczym przy ognisku. Meteorytem jednakże nie był zaciekawiony wcale.

[MEDIA]http://s5.ifotos.pl/img/kotekjpg_axpnqrr.jpg[/MEDIA]

Ahab spoglądał na kota bez emocji. Zwierzę to zwierzę, nie było co się czarować. Jednak nadal bacznie obserwował teren. Nie ufał temu miastu coraz bardziej, i coraz bardziej miał wrażenie, że Oliver słusznie obawiał się tego miejsca.

- Każda czarownica powinna mieć swojego kota - rzucił kąśliwie.

- Ja już mam zwierzątko. - burknęła w odpowiedzi Arya, ale uśmiechnęła się lekko do kota. Przynajmniej ktoś ich przywitał w tej dziurze.*

Tamten przechylił łepek i oblizał się. Rzeczywiście, nikt więcej nie kwapił się aby do nich wyjść. Cisza (nie licząc cichego buzowania) wokół powinna co do zasady uspokajać i świadczyć o bezpieczeństwie. Tu wisiała w powietrzu jak ostrzeżenie.

- Chodźmy do saloonu - zaproponował Aryi - Kota jak chcesz to weź ze sobą. I miej oczy dookoła głowy - rzucił już ciszej, ale tak by usłyszała.

Pokiwała głową. Ciężko jej było odstąpić tajemniczej skały, ale przecież nie mogła odstąpić Ahaba. Spojrzała na kota. Nie zaproponowała mi ramion. To zwierze było wolne, niezwiązane Losem tak jak dwójka wędrowców. Niech samo zdecyduje czy chce im towarzyszyć.

Ahab ruszył powolnym krokiem ku saloonowi. Chciał się napić, a i w tym miejscu z reguły, można było spotkać większość mieszkańców miasteczka. Cały czas oczy jego bacznie lustrowały teren, a dłonie luźno zwisały w dół. Tarocistka zaś podążała za nim kilka kroków niczym cień, trzymając dłonie w kieszeni i pochylając lekko głowę.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-10-2016, 14:37   #27
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Saloon mieścił się w większym budynku o dwóch kondygnacjach. Jego szyld wyciosano w kształt źrebaka stojącego na tylnych kopytach. Teraz tablica przypominała raczej niezgrabną parodię. Zwisała smętnie, wydając głośne piski. Na drugim pietrze, bezpośrednio nad werandą znajdował się długi balkon. Tam klienci mogli siąść na zewnątrz przy jednym z chybotliwych stoliczków. Obecnie nie było tam jednak nikogo.
Za to tym razem przed samym wejściem ustawiło się trzech mężczyzn. Długie, skołtunione brody, poszarpane kurty oraz bryczesy ze skrzepami krwi kojarzyły się raczej z brudną robotą. No chyba że długa broń palna służyła im do polowania na lokalną zwierzynę. Ale jakoś nie chciało się w to wierzyć.
- Daj spokój Mal! - krzyknął pierwszy z nich w kierunku saloonu - Nie utrudniaj tego nam i sobie.
Drugi uniósł swojego winchestera i strzelił w jedną z okiennic. Szkło rozprysło się wokół na małe kawałeczki.
- Jak słyszysz, nie jesteśmy w nastroju do żartów.

Dwójka szła w kierunku zajścia. Preacher jak zwykle skupiony, ze swobodnie zwisającymi rękoma, które w każdym momencie gotowe były chwycić za colty. Iskra lekko nachylona do przodu, jak gdyby nieobecna. Jej poza także pozostawała tylko pozornie łagodna. Tuż za nią podążał czarny jak smoła kot. W momencie wystrzału nie drgnął nawet, wpatrzony stale w trzewiczki tarocistki.
Tarocistka palcami w kieszeni namierzyła kartę Wisielca. Nie wyciągała jej jednak. Jeszcze.
- Co robimy? - zapytała cicho towarzysza, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy przede wszystkim z ziemią.
Strzały. Kłopoty. Dłonie parzyły Ahaba, lecz nie nawykł do strzelania pierwszy. Bez ostrzeżenia.
Lekkie chrząkniecie by zwrócić na siebie uwagę:
- Panowie - rzekł spokojnie - odłóżcie to na kiedy indziej. Nie szkoda wam naboi na szyby - zwrócił się grzecznie
Gdyby zauważył ruch kierującej się broni jego stronę, planował strzelać. Nie zamierzał się z nimi patyczkować. Był głodny. Głowa go bolała.
Bardziej rosły facet, wyglądający na herszta grupy, powoli odwrócił się w kierunku Ahaba. Na jego twarzy wykwitł szpetny uśmieszek. Zastrzygł sumiastymi wąsiskami.


- Nie wierzę, że ziemia rodzi jeszcze takich głupców.
Kompan szturchnął go łokciem.
- To chyba ci, co darli się po mieście. Właściwie ta damulka. Coś o magicznej skale.
Przywódca uśmiechnął się rzędem zębów tak zepsutych, że samym zapachem pociągnąłby do grobu jeden pułk.
- Wypierdalać jeśli wam życie miłe. Bo jak policzymy się z Malcolmem, to zabierzemy się za wasze dupska. Szczególnie tej murwy - puścił oko do Aryi, a przed Ahaba po prostu splunął.
 
Caleb jest offline  
Stary 25-10-2016, 17:37   #28
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Ahab spojrzał na mężczyzn bez cienia złości czy gniewu. A potem do głosu doszły rewolwery. Dudnienie. Jedno za drugim. Grożenie mu to jedno. Grożenie Aryi to drugie. Peacemaker zaczął pluć ogniem. Pierwszy na cel był ten ze strzelbą, potem reszta. Rewolwerowiec był szybki. Cholernie szybki i celny. *

Minął ułamek sekundy. Jeszcze mgnienie oka temu zdawało się, że Ahab stoi spokojnie. Jego ręce poruszyły się więcej niż błyskawicznie. Wyszarpnął obywa colty i natychmiast wymierzył w mężczyznę ze strzelbą. Pocisk “czterdziestka” przeszył jego czaszkę, która odskoczyła pod mocnym kątem. Drugi próbował chwycić za swoją strzelbę, ale miał równie mało szans. Kula utknęła w jego klatce piersiowej - poleciał z impetem na wodopój i w nim dokonał żywota. Wąsacz w tym czasie skończył za podest, na który wozy wyładowywały towary i na odwrót. Należał do samego właściciela saloonu, ponieważ stały na nim liczne butelki oraz puste beczki po winie. Ahab usłyszał szczęk broni. Tamten wychylił się zza towarów i wystrzelił raz między dwójkę. W miejscu gdzie niezręcznie wycelował, wzniósł się spory tuman piachu. Rewolwerowiec zdążył rozpoznać broń. Karabinek Maynarda. Kaliber pięćdziesiąt dwa. Gdyby facet nie spudłował, z Ahaba lub tarocistki zostałyby ochłapy.

To było jednak ostatnie uchybienie. Arya siegnęła po kartę Kapłanki i stanęła za plecami Ahaba, dotykając jego pleców, by ochronna strefa tarczy objęła oboje wędrowców. Spojrzała ze spokojem na rewolwerowca. Nie potrzebował jej pomocy w ofensywie, postanowiła więc zająć się obroną.*
Kapłanka. To karta, która już raz uratowała im życie. Tylko dzięki niej przetrwali burzę, przez co zamiast trafić w objęcia Pustki wylądowali… no właśnie gdzie? W okolice miasta, gdzie witano ludzi uliczną strzelaniną.
Poczuła ciepło rozlewające się po całym ciele. Wiedziała, że kompan doświadcza tego samego.
Rewolwerowiec szybko zmierzył odległość jaka ich dzieliła. Dziesięć metrów to nie duża odległość. W każdym bębenku miał jeszcze po pięć naboi. Ruszył więc do przodu i co każdy krok, a więc przynajmniej metr, oddawał strzał. Kolejny i kolejny aż w końcu znalazł się tuż przy platformie, którą przeskoczył strzelając kolesiowi w łeb. Jedna i ostatnia kula. Powinna wystarczyć.

Ciągły ostrzał praktycznie uniemożliwiał oponentowi aby wychylić się choć na chwilę.
Arya biegła tuż za towarzyszem. Przy obecnej sytuacji mogła już tylko dociskać dłoń do jego pleców. To musiało wystarczyć. Wróg pozostał za osłoną do momentu, jak Ahab był tuż obok niego. W tym samym momencie zerwał się na równe nogi i kopnął beczkę przed sobą. Antał potoczył się po piasku. Preacher zmuszony był skoczyć nad nim, lecz tym samym przerwał ostrzał. Sam kontener uderzył w tarocistkę, która zatrzymała jego pęd własnym ciałem. Dopiero teraz herszt odpowiedział ogniem. Jego broń bezlitośnie pluła ogniem. Tym razem nie chybił.
Mimo tego naboje zdawały się w ostatnim momencie zmieniać trajektorię, jakby odbijane od niewidzialnej ściany. Smagały jedynie kamizelkę strzelca. Natomiast żaden nie trafił bezpośrednio w niego.
- Diabelskie sztuczki! - wyjęczał wąsacz.
Kiedy tylko Ahab wylądował z powrotem na ziemi, nakierował z powrotem broń na przeciwnika. Ostatni pocisk ugodził go prosto w serce. Rewolwerowiec i tym razem miał szczęście. Lufa Colta nie przestała jeszcze dymić jak poczuł ustępowanie zaklęcia.

Prawie. Prawie robi różnicę. Ahab uśmiechnął się tylko stojąc nad zwłokami. Serce jeszcze mu waliło, bo wiedział że nie wiele brakowało. Zwykłe szczęście, w właściwie to ona. Jej magia. Nie chciał tego głośno przyznać, ale wiedział że to dzięki niej żyje. Spojrzał na Tarocistkę. Podał jej rękę, jeśli upadła.
- Dzięki. Żyję dzięki Tobie - przyznał to niechętnie dodając - To co napijemy się po jednym?
Gdy to mówił zaczął zmieniać bębenki w rewolwerach.

Klęczała na ziemi, dysząc ciężko. Po chwili oszczędnym ruchem schowała kartę do talii. Nie przyjęła dłoni Ahaba. Wstała o własnych siłach.
- Mogłeś nas nie narażać. - rzekła bez pretensji w głosie, po prostu stwierdzając suchy fakt. Obejrzała się na kota.

Zwierzak wyszedł spomiędzy tumanów kurzu. Nie wyglądał na przejętego. Z gracją polizał jedną z łap i spojrzał ciekawie na Aryę, jakby chciał powiedzieć “co teraz?”. Otrzepała ubranie i ruszyła w kierunku wejścia do saloonu.

- Chodźmy - powiedziała nie wiadomo czy do kota, czy do Ahaba. Nie musiała się oglądać jeśli chodziło o tego pierwszego. Słyszała delikatny chód tuż za sobą.

Ahab skończył już przeładowywać broń, więc schował ją do kabur. Ruszył w milczeniu za Iskrą. Miała rację, ale wiedział też że, postąpił najlepiej jak mógł. Gdyby odpuścił i tak by doszło do konfrontacji. Taki typ ludzi. Myślą że są silni w grupie. Byli w błędzie. Byli martwi. Przeszedł na ich podziurawionymi ciałami. Jeszcze niedawno buńczuczni goście leżeli teraz z twarzami zastygłymi w obrazie zdumienia. Powinni byli uważniej dobierać słowa.

Odchylili wahadłowe drzwi i wkroczyli w mrok lokalu. Przy zakurzonych stolikach nie było nikogo. Na paru z nich wciąż stały szklanki z parszywą whiskey, a raczej czymś co za nią uchodziło. Przy sklepieniu ze skośnych belek wisiały dwa stare żyrandole, z których rdza odchodziła już całymi płatami. Dalej, w głębi pomieszczenia ciągnął się drewniany kontuar. Tuż za nim powieszono na ścianie lustro na którym obudowano półki z butelkami. Wybór trunków był co najmniej oszczędny.
Nie szło wejść tutaj niepostrzeżenie. Deski podłogi skrzypiały donośnie i odbijały każdy krok. Dwójka była w połowie długości lokalu, gdy zza baru wyprysnął niski, łysiejący człowieczek. Miał na sobie płócienne spodnie, szary podkoszulek i naciągnięte nań szelki.
- Coście najlepszego zrobili? - zakrył twarz w dłoniach - Teraz zabiją nas wszystkich!

Ahab podszedł spokojnie do baru. Nie spieszył się. Usiadł przy nim zajmując jakieś krzesło.

- Kto niby? - zapytał lodowatym głosem.

Duża butelka burbona uderzyła o drewno. Właściciel nalał sobie pełną szklankę. Przechylił ją. Płyn zniknął w jego przepastnym gardle w przeciągu chwili. Po wszystkim nawet się nie skrzywił, tylko otarł rękawem usta i beknął.
- Co to za pytanie człowieku. Selma i jej ludzie przerobią nam dupska na wołowinę.
Szklanica znów się napełniła.
- Znaczy się, jestem wdzięczny za dobre chęci i w ogóle. Ale choć zapewne myśleliście inaczej, wcale nie pomogliście.

Znali tę śpiewkę oboje. Znali i nie obawiali się jej. Po prostu będzie więcej trupów.

Tarocistka sunęła niczym cień za rewolwerowcem, przyglądając się lokalowi spod spuszczonych do połowy powiek, jakby brodziłą we śnie. Jej ruchy były jednak precyzyjne. Usiadła na stołku obok Ahaba, odwracając się do niego bardziej plecami niż bokiem. Ubezpieczali się. Jak zwykle. Arya delikatnie poklepała udo, spoglądając na kota. Ów minął jej stołek i jednym susem wskoczył na kontuar. Przeszedł po nim, tylko delikatnie muskając kobietę ogonem. Typowe. Będzie udawał że ją ignoruje, ale nie dopuści aby ignorowano jego. Te zwierzęta już tak miały.

Ahab wziął butelkę i nalał sobie samemu trunku. Słuchał uważnie słów mężczyzny. Nie robiły na nim wrażenia. Zawsze, w każdym jednym mieście, jest jedna osoba która trzęsie nim. Selma. Kobieta. Brzmiało ciekawie. Twarz jednak pozostała kamienna

- Poczekaj... - gospodarz powstrzymał Ahaba gestem dłoni i spojrzał również na Aryę - ...cie.
Sięgnął pod ladę. Przez chwilę wydobywał się stamtąd dźwięk uderzających o siebie butelek. Wreszcie wyciągnął zakurzony flakon o nazwie “Black Turkey”.

- Mój najlepszy trunek. Pięćdziesiąt procent żyta. Chowane przez dwa lata w palonej beczce. Skoro mamy zginąć, niech to będzie po dobrej whiskey.
Zalał szklanki, podał gościom. Tym razem również spożył swoją dawkę bardzo
szybko. Ahab spojrzał na niego.

- Skąd ta Selma jest ? - zapytał barmana - Kim jest? - padło drugie pytanie

- To szeryf tego miasta, choć osobiście nazwałbym ją katem. A tak! I nie boję się tego powiedzieć! - najwidoczniej rausz zaczął już działać - To miejscowa choć przez parę lat walczyła z czerwonymi na wojnie. Pewnie dlatego suka ma się za tak twardą.

Jak przed chwilą wykazywał buńczuczną postawę, w tym momencie barman z powrotem oklapł na stołek. W jego oczach zajaśniały iskry łez.
- Już nie mam siły - wybełkotał do siebie.

W oczach Aryi pojawił się znajomy błysk. Pewnie to po części dzięki niemu zyskała pseudonim Iskry. Przeciwnik został wybrany. Widziała to po sposobie, w jaki Ahab patrzył na barmana, jak poruszał palcami, którymi obejmował szklankę. Chciał zatańczyć z tą Selmą. Kto wie, może w końcu znajdzie godną siebie kochankę? Tarocistka zmarszczyła lekko brwi, zdziwiona własnym pędem myśli. Sięgnęła po szklankę i również wychyliła jej zawartość, nawet nie dziękując
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 02-11-2016, 10:48   #29
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wychylił szklankę jednym haustem. Widać było że, zaintrygowały go słowa barmana. Faktycznie trunek był niezły. Jeden z lepszych jakie pił w życiu. A pił sporo.
- Za ile tu będzie, jak myślisz? - zapytał się mężczyzny prosto z mostu.
- Daję jej kwadrans. Ale gdzie moje maniery, do kurwy nędzy. Jestem Malcolm - wyciągnął rękę najpierw do kobiety, potem do Ahaba - A wy coście właściwie za jedni? Nigdy nie widziałem żeby ktoś tak obsługiwał się bronią. Ty zaś - spojrzał na Aryę z pewną obawą - Znasz magię?
- Mhm - odpowiedziała Arya bez patrzenia na barmana. Nie fatygowała się nawet, by się przedstawić. Jeśli Ahab chciał zachowywać pozory kultury, sam to zrobi.
Nagle z piętra powyżej odezwało się tąpnięcie. Ktoś przeszedł nad nimi parę kroków.
- T-tato? Gdzie jesteś? - odezwał się słaby głos.
Barman rzucił ścierkę na kontuar i zakasał rękawy.
- Wybaczcie. Może mnie dziś podziurawią jak sito, ale z pewnych obowiązków nie rezygnuje się nigdy. Dopijcie to jeśli chcecie.
Nieco chwiejnym krokiem ruszył schodami na górę.
Rewolwerowiec spojrzał na Tarocitkę, ale odezwał się dopiero gdy Malcom zniknął na schodach.
- Co sądzisz? Przypadek czy jednak los nas tu skierował?
- Przecież wiesz - odparła lakonicznie, rozglądając się za kotem.
- Wiem - odparł spokojnie. Konfrontacja. Nie pragnął jej za wszelką cenę, ale maszyna ruszyła do przodu. Kości zostały rzucone, a kule poszły w ruch - Czekamy na Selmę, czy sami złożymy jej wizytę ? - zapytał. Chciał podjąć tą decyzję wspólnie.
- Wyjdźmy - zaproponowała, choć rzadko to robiła - Może ci ludzie nie zginą.
- Zgoda, ale trzymaj się za mną - rzekł pewnie.
Ruszył powoli. Z czujnością. Dłonie trzymał nisko. Mogło zrobić się gorąco, ale tarocistka miała rację. Nie mogli pozwolić by niewinni ucierpieli. Był tak skupiony, że nie zauważył jak Iskra wzdycha na jego opiekuńczość.
- Tym razem nie będę cię chronić, więc bądź czujny - ostrzegła. W dłoni miała naszykowaną już kartę Wieży.
Słońce stało już wysoko na niebie. Przebyli ledwie parę kroków, a ich twarze zlał już pot, zaś koszule przykleiły do ciał. Nie musieli długo iść, aby na horyzoncie wykwitła sylwetka w długim płaszczu. Przystanęli na wąskiej ścieżce między zagrodą dla bydła, a starą szopą.
Kobieta szła pewnym krokiem. W dłoni dzierżyła Spencera, a przy pasach nosiła dwa rewolwery marki Smith & Wesson. Długie, kruczoczarne włosy wypływały jej spod kapelusza. Miała kwadratową szczękę, co nadawało jej męskiego rysu. Mimo tego, była całkiem urodziwa.


Stanęli na przeciwko siebie. I tym razem to Ahab wyszedł naprzód. Jednak Iskra ani myślała oddawać mu całą inicjatywę. Nie byłaby sobą gdyby już wcześniej nie przygotowała jednej ze swoich kart.
Selma spojrzała za ich plecy na rozciągnięte w piasku trzy ciała. Nastąpiło kliknięcie, kobieta przeładowała karabin.
- To byli moi ludzie. Wykonywali swoje obowiązki - rzuciła raczej beznamiętnie - Nie wyglądacie na bandytów. Chcę wiedzieć dlaczego ich zabiliście.
Ahab widział wiele kobiet. Fakt, większość z nich to były zwykle dziwki. Ta jednak miała przy sobie broń. Ostra sztuka, tak się na takie mówiło. Nie robiło to jednak na Kaznodziei żadnego wrażenia. Słowa. Znowu tyle słów. Gdyby chciał, tamten człowiek którym był, po prostu by ją zastrzelił i poszedł się napić. Teraz jednak nie mógł tak zrobić.
- Sięgnęli po broń. A gdy ktoś to robi często ktoś ginie. Dziś padło na nich. Nie szukamy kłopotów. Chcemy tu się zatrzymać i odpocząć - rzekł łagodnym głosem.
- Mieli prawo użyć broni.
To był cały jej komentarz. Ruszyła dalej, jednak Ahab nie zauważył żadnych alarmujących gestów. Zazwyczaj każdego strzelca zdradzał tuż przed atakiem jakiś tik lub skurcz mięśni. Powiedzieć jednak że Selma wykazywała się spokojem to byłoby nadużyciem. Bardziej charakteryzowała ją dziwna obojętność.
Choć nigdy sama by tego nie przyznała, Arya ufała Ahabowi. Wiedząc, że kontroluje sytuację z nieznajomą, rozejrzała się - szukając śladów obstawy niejakiej Selmy. Kobieta nie wyglądała na głupią, by wychodzić samotnie naprzeciw dwójki nieznajomych, którzy zabili jej ludzi. Albo więc reszta jej szajki kryła się po kątach, albo... była kurewsko dobra.
Dopiero teraz zauważyła, że kilku mieszkańców wyszło na ganki swoich domów. Większość wciąż jednak chowała się wewnątrz. A zatem wokół mógł kryć się każdy. Nawet oddział wyszkolonych żołnierzy.
Selma minęła ich i podeszła do zastrzelonej trójki. Butem przewróciła jednego z nich na plecy i przechyliła głowę, dokładnie go oglądając. Zawróciła, znów pojawiając się w punkcie z którego przyszła. Przez chwilę stała nieruchomo, teraz odwrócona od Aryi oraz Ahaba.
- Hm - mruknęła tylko, odchodząc.
Czekał aż się oddali. Spokojnie bez nerwowych ruchów, ale cały czas mięśnie miał spięte. Wyraz jego twarzy mówił że nie ufa kobiecie. Rozglądał się też bacznie. Coś mu nie grało. Za łatwo poszło. Zbyt łatwo.
- Nie podoba mi się to - mruknął cicho do Iskry - Poszło za łatwo.
Skinęła głową. Czekała.
Szeryf podążała do samego końca drogi, po czym skręciła i zniknęła z oczu. Ludzie którzy odważyli się wyjść, nadal stali przed domami. Szare, ponure sylwetki. Trzymali się raczej własnych progów. Nikt nie podszedł bliżej.
- Co teraz? - zapytał. Konfrontacja nie nadeszła. Był zaskoczony. Lekko co najmniej - Może wrócimy do saloonu i weźmiemy pokój i odpoczniemy.
Tarocistka na chybił trafił wyciągnęła kartę z talii. Miła pokazać najbliższą przyszłość Rewolwerowca
Wciąż ta sama. Powinna była się domyślić. Poprzednia wróżba jeszcze nie doszła do skutku.
Przynajmniej kilku obywateli zauważyło jak wyciągała kartę. Spojrzała w ich kierunku. Na bladych, zmęczonych twarzach malował się przestrach połączony z ciekawością. Możliwe że pierwszy raz w życiu widzieli kogoś znającego tarota.
Wrócili do saloonu. Na parterze wciąż nikogo nie było. Dobrze było tu odetchnąć choć na chwilę. Półmrok dawał przyjemny chłód, a na blacie ciągle stała napoczęta butelka. Kot krążył wokół nóg Ayri, delikatnie je muskając swoim ciałem. Gdyby jednak zechciała się do niego nachylić, szybko uciekał na pobliskie krzesło i stamtąd ją obserwował.
Tym razem dwójka miała chwilę, aby lepiej przyjrzeć się temu miejscu. Dopiero teraz zauważyli wyblakły rysunek nad kontuarem. Przedstawiał dwóch wąsatych mężczyzn w średnim wieku. Mieli na sobie dziwnie skrojone marynarki oraz płaskie czapy. Stali przed kilkoma zabudowaniami, które w przyszłości miały zostać Wildstar. Można tak było sądzić po meteorycie znajdującym się między nimi.
Iskra spojrzała mw stronę pianina. Instrument stał w rogu pomieszczenia i zdążył pokryć się już grubą warstwą kurzu. Na podstawce wciąż spoczywał zeszyt z nutami. Poza tym zapisem, umieszczono również tekst piosenki.

To really live you must almost die
And it happened just that way with me
They took the gold and set me free
And I walked away from the hangin' tree


Preacher w tym czasie spojrzał za bar. Stały tu głównie butelki whiskey z kukurydzy, tanie piwo oraz skrzynka wina. Jednocześnie zauważył że wiele naczyń było pustych lub nalano do nich wody. Zupełnie jakby właściciel chciał zakryć niedostatki. Tymczasem on sam nie wracał, choć dało się słyszeć odgłos krzątaniny na górze.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 02-11-2016 o 14:47.
Caleb jest offline  
Stary 02-11-2016, 11:00   #30
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Tym razem Arya została przy drzwiach, dyskretnie zerkając na zewnątrz przez brudną firankę. Już kiedyś tak patrzyła. Przez inne okno, inną firankę... na śmierć rodziców. Niby wszystko było wtedy inne, a jednak coś było takie samo - Ahab. Był tam wtedy i był dzisiaj.

[MEDIA]https://klubtarota.files.wordpress.com/2014/02/wisielec.jpg[/MEDIA]

- Wisielec - powiedziała bez wstępów, a gdy spojrzał na nią, wyjaśniła - Ugrzązłeś. Coś cię trzyma w bezruchu. Nie jest dobrze, ale... nie ma bezpośredniego zagrożenia. Jest też jeszcze jedna, mniej znana interpretacja - przez chwilę się wahała - Wisielec wisi za nogę do góry nogami. To... spojrzenie z innej perspektywy.


Ahab słuchał Iskry z uwagą ale widać było że totalnie nie rozumie co mówi do niego. Magia to nie kule. Nie były proste i jednowymiarowe. On był jak ołów.
Nie odpowiedział bo nie wiedział co ma powiedzieć. Patrzył na nią.

- Może Ty mnie trzymasz? Może patrzę inaczej bo Ciebie spotkałem? - zapytał jakby w to, co mówił wierzy.


- To wróżba dotycząca twojej przyszłości - wyjaśniła z lekką irytacją. - Jesteś czymś spętany, albo dopiero będziesz. Po prostu jeśli poczujesz, że tkwisz w marazmie, zrób coś... czego sam byś się po sobie nie spodziewał. Przerwij schemat. - po chwili dodała ciszej - I nie patrz na nic. A już szczególnie na mnie.

Jej słowa niewiele mu wyjaśniały. Nie wierzył w karty i magię. Sam był swoim Panem i swego losu. Dwa rewolwery przy bokach mogły decydować o jego życiu ale nie dziwne wróżby. Podszedł do niej i spojrzał w jej oczy:

- Czy karty mogą odpowiedzieć na moje pytanie,jeśli je zadam w myślach? - zapytał.
- Nie chcesz mi powiedzieć? - uśmiechnęła się krzywo, ale po chwili podeszła do Ahaba i błyskawicznym, doświadczonym ruchem rozwinęła przed nim wachlarz odwróconych doń rewersem kart. Na odwrocie każdej z nich znajdowała się czaszka - mało entuzjastyczne.

[MEDIA]http://4.bp.blogspot.com/-l0fMSh4Yd6k/U1aqP8nF3MI/AAAAAAAACEE/2KXkQxO4lYk/s1600/CardBackSepia.png[/MEDIA]

- Pomyśl pytanie i wskaż tę, która przyciągnie Twoją uwagę jako pierwsza. - poleciła Iskra.

Pytanie miał już w głowie nim karta została wyciągnięta. Brzmiało ono “kim ma być dla niego Iskra”. Od tamtego pocałunku myślał co dalej.

- Pomyślałem. I co ta karta oznacza
- zapytał wyciągając kartę.

Spojrzała i zmarszczyła brwi. Wisielec.

- Znów to samo
. - mruknęła - Jedno wydarzenie determinuje kolejne. Musisz najpierw wyrwać się Wisielcowi. - podniosła na niego zielone ślepia. Chyba po raz pierwszy tego dnia spojrzała mu bezpośrednio w oczy.

Żeby wiedział co to ma znaczyć. On,prosty człowiek z mroczną przeszłością dla którego jedynym symbolem mającym mieć znaczenie był ołów. Spojrzał na Iskrę:

- Hmm
- zaczął a potem spojrzał na swoje rewolwery - Zaczekaj tu. Tym razem muszę sam pójść.

Rzucił do niej bez uśmiechu na twarzy,a potem ruszył do Selmy. Przez chwilę gdy szedł uśmiechał się jak za dawnych czasów. Poprawił płaszcz gdy tylko wyszedł z saloonu i spojrzał na truchła. Szeryf. Zobaczymy.

Tymczasem Arya stała jak zaklęta. Prawie zapomniała oddychać. Nigdy się nie rozdzielali... aż do dzisiaj. Nigdy nie kazał jej zostać... aż do dzisiaj. Co takiego się stało tego dnia? Czy chodziło o atmosferę Wildstar, czy... o tę kobietę - Selmę? Była piękna i groźna, czyli akurat, by zaimponować Rewolwerowcowi. Iskra spojrzała w zadymioną szybę, gdzie odbijało się jej koślawe odbicie, a za którą właśnie mignęła jej sylwetka Ahaba. Jeśli chciał poznać tę kobietę, uwieść ją... Tarocistka nie miała prawa stawać mu na drodze. Nie była w końcu jego “żoneczką”, jak sama to wczoraj powiedziała. Z drugiej jednak strony... ich losy były złączone. Nie mogła zostawić towarzysza. Nawet jeśli przyjdzie jej przez podobną szybę patrzeć jak on i ona...

Arya zmarszczyła brwi, obrzucając gniewnym spojrzeniem bogu winnego kota.

- Idę za nim. - burknęła do zwierzaka, jakby ten miał ją powstrzymywać.

Wyszła i ruszyła w kierunku, gdzie przed minutą zniknął Preacher.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172