Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-08-2016, 14:21   #1
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
[Autorski/Dark fantasy western] Wildstar (18+)




Ze wszystkich abominacji, które rodzi Pustka, to przetaczające się po rubieżach wichry sieją najwięcej strachu w ludzkich sercach. Ich geneza pozostaje zagadką i zapewne nigdy poznamy okoliczności powstawania tychże. Ujarzmienie tworów pochodzących spoza marchii słusznie rysuje się jako rzecz zgoła szalona. Atmosferyczne zawirowania powstają tam właśnie i niczym wyziew pradawnego boga mkną dziesiątki mil przez świat. Bywa że dopiero po paru dniach nikną na dobre, zostawiając za sobą jedynie wyjałowioną ziemię. Nawałnice składają się głównie z burz piaskowych, zasnuwających wszystko wokół. Towarzyszą im także silne wyładowania, potrafiące usmażyć człowieka w ułamku chwili.

Skraj Południowej Skarpy. Przeżarta zębem czasu, drewniana chatka. Wewnątrz lichej izdebki kuli się na posłaniu ledwie pięcioletni chłopiec. Nigdy w swoim krótkim życiu nie czuł takiego przerażenia. Wilgotna pościel śmierdzi moczem.
Słyszał ją już z daleka. Jak idzie po niego i ojca. Drży na całym ciele. Bezsilność kompletnie go paraliżuje i pęta wszystkie członki.
Łykowaty mężczyzna pochyla się nad skrzypiącym łóżkiem swojej latorośli. Na jego twarzy maluje się smutek i głębokie współczucie.
- Tato? Czy to idzie Srebrny Pan?
Uśmiecha się przez łzy. Kiedy Margaret jeszcze żyła, straszyli małego, że kiedy będzie niegrzeczny przyjdzie po niego magus i zabierze na wschód. Nie docenił wyobraźni chłopca, który skojarzył zagrożenie z tą postacią. I choć oba zjawiska były tak odmienne, łączyła je przecież Pustka. Czyżby Syn podświadomie złączył owe fakty?
- Wszystko będzie dobrze. Śpij - duka z siebie truizm zbyt oczywisty nawet wobec pięciolatka.
Mały nie wie, że rodzic trzyma za plecami gotowego Remingtona. Gdy tylko chłopak zamkyka oczy, tamten powoli wymierza lufę między jego oczy. Mężczyzna własnymi rękoma postawił dom, spłodził Syna, a nawet zabił kiedyś paru oprychów. Miał się za silnego. Ale nic nie przygotowuje na taką sytuację. Trzęsie mu się broda. Kilka łez spływa po naznaczonej bruzdami twarzy.
- Wybacz mi - rzecze, pociągając za spust.
Następuje ogłuszający huk. Tak było dla niego lepiej. Oszczędził mu tego, co znajdowało się wewnątrz zawieruchy. Ta zaś coraz szybciej zbliża się w stronę ich własności. Kiedy szyby w okiennicach poczynają drżeć, a deski pod nogami żałośnie skrzypieć, mężczyzna nie wytrzymuje. Przykłada broń do ust.


Burza połyka kolejne połaci oraz pola. Jest nienasycona i wściekła. Dudni grzmotami, niesionymi przez echo. Farmy, stacje, rachityczne sady, punkty handlowe - znikają przykryte wściekle sieczącym piaskiem. Mówiono że kto stanie na drodze zawiei, zniknie bezpowrotnie. Gdy szał Pustki opadnie, próżno będzie szukać choćby kości tych, którzy stali się jej ofiarami. W ten sposób z powierzchni ziemi znikały już niejednokrotnie całe nawet miasta. I nic, ani nikt nie potrafił powstrzymać niszczycielskiego żywiołu.

Żołnierz wychodzi na werandę. Odpala ostatnie cygaro i siada na bujanym, wiklinowym krześle. Cholernie boli go dzisiaj krzyż, ale jakie to ma znaczenie?
Kwadrans temu uczciwie żyjący Cieśla musiał zabić własnego Syna, zaś ostatnie co czuł to pożerający jego zmysły strach. Tymczasem on, człowiek którego prozą życia było jego odbieranie, teraz napawa się ostatnimi chwilami niczym dobrym winem.
- Cóż to był za żywot - rzecze, zaciągając się mocno i spoglądając na horyzont, gdzie stoi żywa ściana pyłu oraz niebieskich błyskawic.
Nie boi się śmierci. Zbyt często spoglądał jej w oczy. Zazwyczaj widział ją jednak w twarzach czerwonych diabłów. Nie zliczyłby ile głów odstrzelił, nawet gdyby dano mu sto lat
Przeklęty niech będzie świat gdzie nieprawy umiera w ten sposób, a człek roztropny musi zdychać otoczony przez szaleństwo własnego przerażenia.
Gdy burza nadciąga na jego ranczo, zaśmiewa się dziko. Podnosi ręce, pozwalając omotać niszczycielskiej sile. Rechot Żołnierza dławi przeciągłe wycie silnego wiatru. Słabnący ognik cygara to ostatnie światło w nigdy nienasyconych ciemnościach.


Zdało się niemożliwym, lecz burza nabiera mocy. Przysłania cały widnokrąg. Widzą ją już wszyscy w okolicy. I czy chcą lub nie, muszą się pogodzić ze swym końcem. Jeszcze wczoraj zajmowali się swoimi sprawami: jedli, spali, kłócili się, rżnęli. Zwykła szarzyzna bytu, którą docenia się dopiero kiedy nadchodzi jej zwieńczenie.
Dziś bowiem śmierć przychodzi wprost pod ludzkie domy, dając ledwie parę chwil, aby przygotować się do jej zimnego pocałunku.

W Idlepeak kroczy żałobny pochód. Chowa się właśnie lokalnego Felczera, osobę która żadnemu człowiekowi nie odmówiła pomocy. A że osoby pozbawione pieniędzy znachor za ludzi nie uważał - inna rzecz. Pogrzeb miał odbyć się następnego dnia, lecz wszystko zmieniło się gdy zauważono złowróżbny tuman. Początkowo mieszkańcy wzięli go jako zapowiedź całkiem naturalnej nawałnicy. Lecz po paru godzinach wszystko było pewne. Teraz pół miasta zbiera się nad grobem mężczyzny, który o ile nie byli w potrzebie zdrowotnej, pozostawał im obojętny. Dlaczego? Obecność kapłana to ostatni łącznik ze sprawami boskimi, jaki im teraz pozostaje.
I stoją tak, nad wykopanym w ziemi dole, zanosząc się zduszonym łkaniem. Jedynie wdowa starego Felczera spoglądała na północ, tam skąd uniesiono nad jej miasto ostrze kostuchy. Tylko ona nie roni łez. Wie że już za parę chwil dołączy do małżonka.

Pojedyncze życia, aglomeracje, ale i dzikie, niezamieszkane tereny. Nikną w chaosie jednakowo. Być może zapowiadają je opętańcze krzyki, zawodzenia, szloch. Może kompletna cisza. Wobec ogromu żywiołu, jest to pozbawione znaczenia. Kiedy Pustka przejmuje czyjeś jestestwo, staje się ono równie miałkie co chrzęst rozkładających się kości. Wszystko czyni się w niej pustą formą.
Istnieje jednak rzecz, która opiera się niszczycielskiej sile. Nie można jej zabić, gdyż istniała od zawsze.
Jest to Opowieść.


Tarocistka oraz Strzelec gnają na złamanie karku między wąskimi przesmykami Gór Laistera. Tętent końskich kopyt odbija się w skalnych uliczkach. Czują na plecach mokry pot oraz dreszcze.
Pędzą nieustannie od dwóch dób od kiedy Tarocistka pierwszy raz poczuła iż coś jest nie tak. Rozbili wtedy nocą obóz na Płaskowyżu. Podczas swojej zmiany, dostrzegła w dole jaśniejącą postać, całe mile od nich. Ledwie punkt w ciemnym całunie nocy. Wiedziała co oznacza. Jednakże magus nie poruszał się na wschód, jak zwykł to czynić. Coś było nie w porządku, jakaś siła zmusiła go do obrania okrężnej drogi. Tylko ten fakt, pozwolił im również zmienić marszrutę i nie wpaść wprost w burzę. Ale i to, jak widać, nie wystarczyło.
Strzelec był tu kiedyś. Dekadę temu całą okolicę opanowało szaleństwo, kiedy jakaś ekspedycja odnalazła pokaźną rudę złota. Lawiny ludzkich bytów spływały tutaj, szukając szczęścia. Większość odnalazła śmierć na dnie rozpadlin. Góry Laistera były jednymi z trudniejszym do przeprawy, ale nikogo to nie zniechęcało.
Pamiętał że gdzieś w okolicy powinien być sklep Jeffa. Sto różnych gadżetów dla każdego poszukiwacza złota. Kilofy, liny, czyste gacie - facet zarabiał na tych biednych frajerach jak tylko mógł.
Przejeżdżają po linowym moście, mijają omszały menhir, aby stanąć obok drewnianego zabudowania na skraju przepaści. Na zniszczonym szyldzie wciąż daje się odczytać imię dawnego właściciela. Burza za nimi grzmi gniewnie, będzie tu lada moment.
Obydwoje przywiązują konie i szybko wpadają do środka. Wchodzą do pokrytego rupieciami pomieszczenia. Pod kilkoma zardzewiałymi świecznikami pną się do góry sterty sprzętu wspinaczkowego, w większości niezdatnego do użycia. Obok leży kilka desek i długich gwoździ.
Następuje tąpnięcie. Nie minie dłuższa chwila, a pustynna groza wpełznie i tutaj.
Spoglądają na siebie.
Co można uczynić, a nawet rzec, wiedząc że zbliża się nieuchronne?
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 10-12-2019 o 18:39.
Caleb jest offline  
Stary 05-09-2016, 18:20   #2
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Pytania

Powinna się bać. W końcu stała naprzeciwko nieuniknionego. A jednak czuła, że to nie jest jej czas. Jeszcze nie.

Niespiesznym gestem starła krawędzią rękawa kurz i pot z czoła. Niewiele to pomogło, bo cały płaszcz i podróżna suknia pokryte były pyłem. Nawet lśniące na co dzień, czarne włosy Tarocistki wyglądały teraz nijak, szarawo.

Czy warto było tak gnać?

Tylko po to, by umrzeć gdzieś w górach na krańcu świata, u boku człowieka, który zabił jej ojca? Strzelec wydawał się nieustraszony i wesoły, a jednak czuła w nim tę samą pustkę, którą nosiła we własnej duszy.

[MEDIA]https://66.media.tumblr.com/8b1f309f354ed5d4757b4528ce2f3848/tumblr_n3ndg5Gz9F1seuztlo1_500.gif[/MEDIA]

Burza nadchodziła. Czuła jej drgania w całym ciele. Czuła jej moc… szał… chaos. I czuła wspólnotę z tym zjawiskiem. Choć starała się myśleć racjonalnie, tak naprawdę zazdrościła żywiołowi, który hulał nieskrępowany. Tarocistka nigdy nie mogła sobie na to pozwolić. Od kiedy odkryła moc, cały czas się kontrolowała, pilnowała, uważała na wszystko, co robi – cały, cholerny, czas.

I po co to wszystko?

Wiedźma kazała jej wierzyć w istnienie Planu. Na tym opierała się zresztą magia Tarota. Los wcale nie był ślepy. Los lub – jak powiadali niektórzy – Bóg, był po prostu niezłym skurczybykiem. Nim Hella została spalona przez wieśniaków za klątwy, których nie rzuciła, zwykła mówić:
„Bóg wcale nie umarł, nie odwrócił się od nas. Wciąż tu jest. Widząc swoje dzieło, oszalał. Lecz nadal nas kocha.”

Tylko co ludziom po takiej miłości?

Tarocistka wylała zawartość jednej z dwóch ostatnich manierek wody do wiadra i podała swojemu koniowi. Dzikus pił łapczywie. Kobieta pogładziła czule jego kruczoczarną grzywę, po czym odpięła torby i siodło z grzbietu.

- Tu nasze drogi się rozchodzą, przyjacielu. – powiedziała do ogiera, gdy ten skończył pić.

Koń przestąpił nerwowo z kopyta na kopyto, patrząc na zbliżające się kłęby burzy. Tarocistka przytuliła czoło do jego gorących chrap, po czym odsunęła się.

- Biegnij. Jeśli masz umrzeć, bądź wolny w tych ostatnich chwilach. – gdy Dzikus ponownie się zawahał, krzyknęła na niego – Biegnij!

[MEDIA]http://www.tapetus.pl/obrazki/n/211642_kary-kon-czarne-tlo.jpg[/MEDIA]

Kary koń zarżał z pretensją, ale posłuchał. Po chwili już go nie było. Zniknął za zakrętem, pędząc niczym błyskawica w kierunku przeciwnym do szaleńczego żywiołu.

Dopiero teraz Tarocistka przyjrzała się opuszczonemu budynkowi.

Czy stanie się grobowcem dla niej i Strzelca?

Postanowiła sprawdzić i… weszła do środka.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 06-09-2016, 20:53   #3
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Gdyby Bóg nie chciał, abyśmy zbaczali z drogi – to nie wypuszczał nas na świat.

Magus uciekał, a Strzelec i Tarocistka podążali w ślad za nim. Droga nie była łatwa, a prażące słońce nie ułatwiało zadania. Pot spływał po ich twarzach i plecach, lecz oboje nie skarżyli się. Magus w pewnym momencie zmienił drogę, i to nie podobało się Strzelcowi. Coś jednak musiało go do tego zmusić. Coś potężnego i niepowstrzymanego. Coś musiało go przerazić na tyle, że zdecydował się na ten krok. Jakaś forma magii, abominacji która przybywała z daleka. Burza przed którą nie było ucieczki, której nie da się zatrzymać za pomocą kuli czy magii. Wściekła i nienasycona, pochłaniająca wszystko co napotka na swojej drodze. Domy, osiedla, miasta znikają pod naporem piasku. Nic i nikt się nie jej mogło oprzeć, jakby była oddechem starożytnych bogów, pragnących przypomnieć o swoim istnieniu. Była to moc z którą Strzelec nie chciał mieć nic wspólnego, jednak nie koniecznie takie było jego przeznaczenie. Wiedział o tym, a słowa które kiedyś usłyszał nadal brzęczały mu w głowie, niczym natrętna mucha.

Twoja przeszłość będzie Twoją przyszłością

A tak uparcie podążała za magusem. Kurz powoli opadał, a oni musieli się zatrzymać. Burza nadchodziła. Strzelcowi zdawało się że, czuje jej oddech na plecach.


Mierzący ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu mężczyzna zsiadł z konia z przytupem. Piasek pod nim wzbił się lekko do góry, opadając na ostrogi. Skórzane buty dotknęły podłoża z pewną gracją ale i pewnością, a ich właściciel uśmiechnął się krzywo wyciągając ze spierzchniętych ust cygaro. Te jeszcze ledwo, ledwo paliło się lecz, ich właściciel nadal delikatnie się nim zaciągał. Jednym ruchem poprawił czarny kapelusz z szerokim rondem, tak że ten lekko opadał mu na głowę, przez co ciężko było dostrzec jaki kolor mają jego oczy. Niebieskie i zimne niczym północne morze, z których ciężko kiedykolwiek coś można było wyczytać, spojrzały praktycznie beznamiętnie na zniszczony szyld. Rozpięty płaszcz luźno zwisał mu, ukazując idealnie skrojoną czarną kamizelkę oraz chustę, którą miał luźno zapiętą pod szyją. Cienki sięgający aż do bruzd wąsik, sprawiał że, twarz mężczyzny miała dość ironiczny wyraz. Co nie odbiegało od jego poczucia humoru i sposobu wysławiania się. Od ust prawie do brody miał idealnie wystrzyżoną bródkę, która jednak została ostatnim czasem lekko zaniedbana. Skóra mężczyzny, mimo prażącego słońca, ani trochę nie wyglądała na opaloną. Ani na zmęczoną. Obojętność malowała się na jego twarzy, która dziwnie współgrała z ironicznym uśmieszkiem.

Podróż i pogoń musiała mimo wszystko jakoś wpłynąć na niego. Strzelec, bo tak się przedstawiał wszystkim, spojrzał pierw na swoją towarzyszkę a potem na konia, którego poklepał z czułością po pysku.


Diana, bo tak nazywało się to zwierzę, było jego najlepszym przyjacielem towarzysząc mu przez prawie całe życie. Appoloosa, gorącokrwisty koń idealnie uzupełniał mężczyznę, często przez lekkie szturchnięcia łbem czy prychnięcia dając znać swojemu Panu co myśli o nie których jego decyzjach, albo towarzyszach. Diana w przeciwieństwie do Strzelca polubiła dziewczynę od razu i nie okazywała obaw, nawet gdy te zostawały same. Co innego Strzelec. Magia. Dla niego było to coś niezrozumiałego i podejrzanego. Mimo że Tarocistka do niego dołączyła, nie mogła nie wyczuć pewnego respektu jakim ją dążył. A nawet obaw, gdy ta używała swoich kart. Do tego ich wspólna przeszłość. Prawie jak w jakieś salonowej piosence o dwojgu ludzi, którzy się znaleźli.

Jednak dwa rewolwery, nieodłącznie wiszące przy boku w dobrze naoliwionych kaburach, mówiły wyraźnie z kim miało się do czynienia. Podczas ruchu zdawały się one kołysać w sposób lekko prowokujący ale i ostrzegający, że ich właściciel zna się na rzeczy. Colt Peacemaker i jego dwunasto calowa stalowa lufa nie była zwykłą zabawką. Sześciocylindrowe bębenki, można było wymienić dość szybko na nowe, bowiem odchylały się one do boku co ułatwiało ładowanie. Zmieniono kaliber broni na .44-40 WCF dzięki czemu naboje do tej broni, można było przełożyć z Winchestera 73. Broń została zmodyfikowana, ale o tym mało kto mógł wiedzieć. Tylko specjalista,a tych nie było tak wielu.

Kolby broni zostały wykonane z białej, idealnie wypolerowanej kości słoniowej, na których wyryto kobietę z zasłoniętymi oczami trzymającą wagę. Były one ciężkie, ważące ponad kilogram każdy, a mimo wszystko gdy znajdowały się one w dłoniach Strzelcach, każdy musiał przyznać że, idealnie one w nich leżały. Sama broń była w idealnym stanie, jakby ktoś całymi dniami poświęcał jej swoją uwagę i czas. Każda z broni miała wyryty na lufie napis. Na pierwszej słowa mówiły “Znam twoje myśli i uczynki. Osądzę Cię sprawiedliwie”, na drugiej “Ja jestem Pan i wywrę na Tobie pomstę”.

Nim Strzelec ruszył dalej spojrzał na Dianę i nadchodzącą burzę. Sprzeczne uczucia się w nim odezwały ale Tarocistka postąpiła słusznie. Wiedział o tym, a mimo to nie chciał się ze swoim wierzchowcem rozstawać. Sprzeczne uczucia w nim szalały i Diana wyczuła to. Parsknęła i pchnęła pyskiem Strzelca ku drzwiom. Ten spojrzał na nią po raz ostatni, i Diana zarżała stając na tylnych nogach. A potem ruszyła w bezpieczne miejsce.

Gdyby nie szerokie rondo kapelusza, i to że lekko opadał on mu na twarz, można było by dostrzec smutek malujący się w jego oczach. Cygaro nadal się paliło. A Strzelec ruszył do środka. Dłonie jego jednak spoczywały blisko kolb broni, by móc w każdej chwili je wyciągnąć. Miał złe przeczucia. Zły dzień na śmierć.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 06-09-2016, 21:33   #4
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Weszli do domku i przyjrzeli się jego wnętrzu. Był opuszczony od dawna, nie musieli więc obawiać się konfrontacji z gospodarzem. Zresztą... teraz żaden człowiek nie stanowił większego zagrożenia niż zbliżający się oszalały żywioł.

- Nie uciekniemy - stwierdziła oczywistość Tarocistka. Nie wyglądała jednak na specjalnie przejętą. - Możemy spróbować zejść w dół albo znaleźć jaskinię, ale ryzykujemy, że nas zasypie.

Marszcząc brwi, kobieta rozglądała się wokoło, jakby wypatrując czegoś. Zdawała się być opanowana i tylko nerwowe ruchy palców w kieszeni, gdzie trzymała karty, mogły zdradzać jej emocje.

Strzelec mało się odzywał. Milczał cały czas paląc cygaro. Spojrzał w milczeniu na zbliżającą się burzę a potem zamknął drzwi od chaty.

- Nie mamy wyboru. Musimy zamknąć drzwi od środka. Tak samo jak i okna. Przybić je. I potem modlić się by ta sterta desek wytrzymała - mruknął niechętnie.
- Ogień jak będzie trzeba to rozpalimy w środku lub będziemy sami się ogrzewać siedząc blisko siebie.

- Nie modlę się - odparła krótko Tarocistka. W dłoni trzymała już właściwą kartę. Bała się jednak, że skromna chatynka i Kapłanka to za mało, by ich ochronić przed żywiołem. Nawet magus nie wchodził w drogę burzy - to coś znaczyło. Kobieta poczęła rozglądać się w poszukiwaniu zejścia do piwnicy.

- Ja też nie, ale zawsze musi być ten pierwszy raz - jego głos nie pozostawiał wątpliwości że nie był pewny siebie. Nie było tu fizycznego zagrożenia z którym mógł poradzić sobie za pomocą kul. Nadchodzący żywioł wydawał się być nie do zatrzymania. Niepokonany.

Tarocistka podniosła na chwilę wzrok i spojrzała na Strzelca. Wciąż trudno było zgadnąć co o nim myśli. Czy jest z nim tylko dlatego, że połączyło ich przeznaczenie? Płynnym ruchem dłoni odgarnęła kosmyk włosów, który zabłądził na jej twarzy. Jakby to miało jeszcze znaczenie.

- Tam. - powiedziała nagle.

Dopiero po chwili Strzelec zrozumiał, że chodzi o kilka wypiętrzonych desek, spomiędzy których wystawał mosiężny uchwyt. Czyżby zejście na dół? Wreszcie siła mięśni mężczyzny mogła się na coś przydać.

Dwa razy Strzelcowi nie trzeba było powtarzać. Chwycił mocno mosiężny uchwyt i pociągnął do siebie, tak by podnieść wieko klapy. Faktem było że, przez chwilę pomyślał, co by Tarocistce dać się z nią pomęczyć, przez co mógłby popatrzeć jak napina ładnie niektóre mięśnie swojego ciała.

Pociągnął za uchwyt i po chwili siłowania, klapa w podłodze odchyliła się, odsłaniając lepką ciemność, w której ginęła drabina, prowadząca na dół. Odór stęchlizny był okropny, a jednak miejsce to zdawało się być niby latarnia pośród wzburzonego morza.

Sprawne palce Tarocistki szybko wybadały w kieszeni kartę Gwiazdy. Kobieta wyciągnęła ją na zewnątrz i skierowała w piwniczny mrok. Po chwili karta Tarota rozbłysła niby lampa.

[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/65/fa/7e/65fa7ed66cdf1f25ba68dd12cc0d41f6.jpg[/MEDIA]
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 06-09-2016, 21:47   #5
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Mina strzelca gdy Tarocistka używała swych kart zawsze dziwnie tezniala. Oczy jego skupiały się tylko na niej, jakby nie do końca było pewne czy jej nie ufa i obawia się jej mocy.

Pomieszczenie było małe ale wydawało się bezpieczne. Trup przykryty stertą szmat zdawał się czuć bezpiecznie. Strzelec podszedł do niego i włożył mu palec do ziejącej po środku czaszki dziury.
- Jeff umie zmiażdżyć swoimi argumentami - mruknięcie. Masz coś przeciwko trójkątom? - uśmiechnął się szeroko, jednocześnie mrużąc swoje błękitne oczy.

Kobieta po chwili wahania również zeszła do pomieszczenia, zatrzaskując za sobą klapę.

- Nic lepszego nie znajdziemy - powiedziała, zupełnie ignorując żart Strzelca. A może niezupełnie? - Teraz mnie dotknij - szepnęła.

Ręka strzelca powędrowała pierw ku pupie Tarocistki ale w ostatniej chwili złapał ją za rękę. Strzelec klęczał spoglądając do góry prosto w oczy kobiety. Nie powiedział słowa tylko patrzył. Prawie się zapomniał. Prawie.

- Zaraz zmienię kartę na ochronną. Obejmie też ciebie, dopóki będziesz mnie dotykał. - wyjaśniła, po czym z błąkającym się na ustach uśmiechem dodała - Mm nadzieję, że nie boisz się ciemności...

- Z tobą przy boku - wstał tak że prawie ich ciała musnęły się - Nie. A jak rozpalimy tu świeczki może być nawet romantycznie - cicho zaśmiał się.
- Sądzisz że tu powinniśmy przeczekać to co nadchodzi?

- Masz lepszy pomysł? - zapytała, wymacawszy w dłoni kartę Kapłanki. Choć jeszcze jej nie przywołała, poczuła spokój, gdy palce dotknęły znajomej faktury. Kapłanka budziła w niej poczucie bezpieczeństwa niby matka. Karty były całą jej rodziną. Tylko im Tarocistka ufała.

- Nie. Ogarnij tutaj to miejsce, tylko nie podrywaj Harolda - rzucił puszczając do Tarocistki oko, a potem udał się na górę


Musiał zabezpieczyć drzwi i okna oraz powyciągać resztki z knota. Lampy nadawały się na wyrzucenie niestety. Do zabezpieczenia idealnie miały nadać się deski i gwoździe. Niestety młotka nie udało się znaleźć lecz metalowy pręt również nadawał się do wbicia idealnie. Trzeba było przygotować tą ruderę do nadejścia prawdziwego sztormu. A ta nadchodziła. Burza dotarła do doliny. Buczenie docierało do ich uszu, tak samo jak odgłos sieczącego piasku, a wraz z nim także inny dźwięk. Czym on był tego Strzelec nie chciał wiedzieć, bowiem osobliwe tony nabierały mocy. Mężczyzna nie czekając na to co się wydarzy “skoczył” do pomieszczenia niżej.

- Zaczyna się. - rzucił do Tarocistki, w tym samym momencie gdy zamykał klapę.

Tylko kiwnęła potakująco głową. Niewiele mogła zrobić, po prostu ogarnęła kąt piwnicy z walających się przedmiotów i przewróciła na bok stół, by w razie czego służył im za tarczę. Schowała się za tą barykadą, czekając na Strzelca. Po chwili wyciągnęła nad sobą kartę Kapłanki, skupiając się na przepływającej mocy.

- Żegnaj Dzikusie - szepnęła ledwo słyszalnie.

Strzelec usiadł za stołem koło Tarocistki, zdejmując wcześniej płaszcz, którzy podał Haroldowi do popilnowania. Ten z pewnością nie zamierzał nigdzie się udawać, więc jego odzienie było bezpieczne. W milczeniu usiadł koło dziewczyny, trzymając dłonie na kolbach rewolwerów. Czekali na co to miało nadejść. Siedzieli koło siebie. Blisko, ale ta bliskość została pogłębiona przez dziewczynę, która w milczeniu po prostu przysunęła się do mężczyzny. Objęła go, przytulając się do niego. Pozostało im czekać, a mina Strzelca była bezcenna. Dobrze że, było ciemno. Nie opierał się jednak tej bliskości.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 08-09-2016, 18:36   #6
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Obecność zbliżającego się emisariusza Pustki jest dla Tarocistki emocjonalną bombą. Wyczuwa natarczywą obecność burzy w głębi swej świadomości. Rzecz zaś stale nie daje o sobie zapomnieć; podsuwa coraz gorsze scenariusze. Każda nawałnica posiada tak silną aurę, że działała na magicznie wrażliwe osoby nawet dzień przed nadejściem. Teraz, gdy jest kilka mil obok, niewidzialne wyładowania niemal targają ciałem kobiety.
Rozstanie z Dzikusem to dla niej tytaniczna batalia z własnymi nerwami. Przeżyła z tym zwierzęciem tak wiele, że nie sposób go traktować inaczej niż przyjaciela. Dzikus oponuje, lecz i on wyczuwa powagę zagrożenia. Wreszcie wierzchowiec odwraca się i galopuje w dół doliny.
Scenę obserwuje Strzelec. Jak zwykle ciężko wyłowić z jego twarzy prawdziwe myśli. Kpiący uśmiech miesza się z inteligentnym spojrzeniem. Czasem można pomyśleć iż ten człowiek wszystko ma za nic. Kiedy indziej można to wziąć za wysublimowaną pozę. On również puszcza Dianę wolno. Tylko moment kiedy przygryza cygaro mocniej zdaje się uwidaczniać silne uczucia, które nim targają.
Nim wchodzą do chatki, dziwne przeczucie każe obrócić się przez ramię raz jeszcze. Na przeciwległych zboczach szaleje już kurzawa o kolorze ciemnej rdzy. Wzbity w górę piach tworzy miniaturowe tornada. Zamieć coraz bardziej ogranicza widoczność. Przez moment zdaje się jakoby wewnątrz niej kroczyły enigmatyczne kształty.


Sklep Jeffa wyłożony jest głównie starymi rupieciami, które kiedyś tu sprzedawał. Leżą na ziemi, czyniąc niewysłowiony bałagan. Obok dwójka widzi również kilka drewnianych belek oraz długich gwoździ. Tutaj nie mają szans na przetrwanie. Naprędce lokalizują wejście do piwnicy. Wiele lat temu Tarocistka miała zejść do podobnej i znaleźć w niej schronienie. Nie usłuchała wtedy - teraz jednak zostaje pozbawiona jakiegokolwiek wyboru. Od razu wyjmuje jedną ze swoich kart. Kompan wie co się za chwilę stanie. Mimo to, trudno mu przyzwyczaić się do któregokolwiek z zaklęć. Zawsze czuje się cokolwiek nieswojo, gdy w ruch idzie tarot właśnie. Nawet jeśli efekt dotyczy “tylko” utworzenia gorejącego ognika.
Sztuczne światło tworzy łunę w środku piwnicy. Znajduje się tu osobliwy, trój-segmentowy sprzęt wspinaczkowy oraz sam właściciel miejsca. A właściwie jego szczątki z czarnym otworem w czaszce. Już za chwilę obydwoje lądują obok niego, między czterema zimnymi ścianami.
Rozdzielają między sobą zadania. Strzelec postanawia zabić okna na górze, kobieta przygotowuje kolejne zaklęcie. Użycie kart, jedna po drugiej w tak krótkim czasie nie stanowi dla niej wyzwania. Niemniej nawet pomniejsza manifestacja mocy uszczupla jej siły. Do każdej z nich należy się odpowiednio przygotować. Bynajmniej tylko przez wzgląd na energię witalną, ale szacunek wobec żywiołu którego jest przekaźnikiem.
Gdy Strzelec kończy, zamyka za sobą klapę i wskakuje do piwnicy. Płaszcz rzuca na Jeffa, którego osobiście mianuje Haroldem i przylega do kobiety. Ta dzierży już kartę Kapłanki. Zawsze dodawała jej otuchy, choćby nawet przez dotknięcie.
Czują drżenie. Ściany dosłownie trzęsą się, odpada z nich tynk. Z góry słychać ogłuszające wycie. Tarocistka wyciąga kartę przed siebie. Zarówno ona jak i Strzelec zostają dotknięci przyjemnym ciepłem. To Kapłanka obejmuje ich matczynym ramieniem. Jest jedyną kojącą rzeczą w środku burzy, która naciera teraz nad ich głowami. Odgłos wycia jest nie do zniesienia. Przypomina zawodzenia tysiąca szakali zmieszane z czymś, czego nie potrafią zdefiniować. Zdaje się na wskroś nieludzkie i dziwne. Dźwięki burzy łączą się z innymi, dochodzącymi poziom wyżej.
Klapa od piwnicy zaczyna dygotać. Skobel wygina się mocno. Dwójkę dochodzi żałosne skrzypienie. Piach sypie się już przez deski podłogi całymi kaskadami. Wreszcie zapadnia nie wytrzymuje. Drewno pęka donośnie, wpuszczając do środka ogromny tuman. Otacza on wszystko wokół, wchodzi w każdą możliwą szczelinę. Nie tyka jedynie dwójki. Wirujące z zawrotną prędkością ziarenka odbijają się od niewidzialnej powłoki na kilka cali od ich ciał. Burza jednak nie ustępuje. Zdaje się wzmacniać tym bardziej, im większy opór stawia jej zaklęcie Tarocistki.
I wtem wszystko pogrąża zachłanna ciemność.


- Młoda panno! - matka ostentacyjnie zacisnęła zęby - Proszę mi tu nie wybrzydzać i natychmiast to zjeść!
Dziewczynka spojrzała na odrapany talerz i papkę z fungusa. Jedzenie było obrzydliwe. Posiadało mdły smak i ledwo przechodziło przez usta. Prędko dało się nim najeść, ale dzieci nie myślały tylko w ramach głodu czy sytości. O ile chętniej zjadłaby cukrowe kostki, które rodzicielka trzymała na najwyższej półce. Gospodyni wiedziała jednak, że są inne sposoby aby zmotywować małą.
- Kochanie - jej twarz rozluźniła się - Przecież jesteś mądrą dziewczynką. Wiesz jak cenny jest każdy kęs, na który możemy sobie pozwolić - pogłaskała Córkę po głowie - Dokończ, a opowiem ci o oceanie.
Zabłysnęły jej oczy. Lubiła opowieści dotyczące wielkiej wody. Było w tym miejscu coś nieuchwytnego. Sama chciała kiedyś doświadczyć choć części tego ogromu, który utrwalił się w jej wyobraźni.
Równocześnie miała wrażenie że coś było nie tak. Od kiedy do Sonnenberg zjechała się obca banda, czuć było w domu nerwową atmosferę. Córka rozróżniała ludzkie emocje, nawet jeśli były dobrze skrywane. Sama nie potrafiła tego dokładnie wytłumaczyć. To było trochę tak, jakby widziała kolory wokół ludzkich sylwetek. Kiedy ktoś był zaniepokojony, mogła porównać powietrze wokół jako nasycone czerwonym, skrzącym kolorem. Gdy znów stawał się rozluźniony, spokojny widziała taką osobę w błękitnych kolorach. Owe spektrum było bardzo szerokie i złożone. Trudno szło wytłumaczyć jak Córka potrafiła z taką dokładnością je rozróżniać.
Kobieta co raz spoglądała przez kuchenne okno. Nie tak jak zwykła to niegdyś czynić, gdy z jakiegoś powodu obserwowała kupiecki szlak. Nie musiała nic mówić. Mała wiedziała o co chodzi. Victor. Mężczyzna był wstrzemięźliwym człowiekiem. Na ogół stronił od upijania się i spędzania dłuższego czasu w tawernie. Tymczasem nie wracał już dłuższą chwilę.
Kobieta chrząknęła i siadła naprzeciwko swego dziecka. Spoglądając na pusty talerz, wymusiła uśmiech.
- Widzisz, choć Pustka obejmuje również ocean, on sam potrafi być niezwykle piękny. Wyobraź sobie szerokie plaże o które rozbijają się z łoskotem spienione fale…
Nastąpił strzał. Obydwie, matka i Córka odwróciły głowy w kierunku okna. Za chwilę usłyszały następny huk oraz przytłumiony krzyk. Narastała jakaś wrzawa. Aura w pomieszczeniu nabrała karminowego koloru.
- Zostań tutaj. Albo nie. Schowaj się piwnicy - opiekunka wstała nagle i ruszyła do drzwi wyjściowych.
Dziewczynka nie zdążyła zareagować, gdy już za chwilę została w domu sama. Jednakże polecenie zostało przez nią zignorowane. Podeszła do okna. odsłoniła firanę. To co zobaczyła miało na zawsze wyryć się w jej pamięci.


Życie potrafiło być cudowne. Oczywiście dla sieroty i wyrzutka zazwyczaj okazywało się podłe jak wściekły pies. Jednak od kiedy chłopiec został prawdziwym Synem El Gringo, mógł zasmakować w przyjemnościach jakich wcześniej nie znał. Tak jak dzisiaj. Kiedy weszli do saloonu, każdy wnet wiedział z kim mają do czynienia. Grupa w przeciągu kilku minut zagościła jak u siebie. Obsiedli kilka stołów, ktoś pochwycił córkę właściciela i głupio rechocząc usadowił ją sobie na kolanach. W ruch poszła gorzała i podłe piwo. Tylko El Gringo trzymał fason. Kołysał się spokojnie na krześle i lustrował lokal z szklanką w ręce. Jego Syn bacznie mu się przyglądał. Zdał wiele danych mu testów i pomimo młodego wieku zaszedł naprawdę daleko. Udowodnił że jest godzin nosić swoje miano, choćby przez to jak poradził sobie z tym żałosnym klechą. Wciąż jednak musiał się wiele nauczyć, a najlepszą ku temu okazją była obserwacja przybranego ojca.
Chłopakowi dano whisky. Miał niewyrobiony smak, nie wiedział dokładnie jak powinien je pić i na co zwracać uwagę. Jednakże alkohol robił swoje. Rozluźnił się. Udzieliła mu się atmosfera śmiechów, niewybrednych żartów i poczucie władzy. Te szczurki w kątach pomieszczenia nawet nie śmiały mruknąć. Jeden po drugim kończyli swoje trunki i udawali się do wyjścia. Gdy ktoś przechodził obok Syna, El Muerte podłożył mu nogę. Facet runął jak długi, zostawiając trzonowiec na deskach podłogi. Aktowi towarzyszyła salwa śmiechu. Ten jednak został ucięty nagle, gdy El Gringo dźwignął się i wymierzył palcem w mężczyznę naprzeciwko siebie.
- Parchu. Tak, do ciebie mówię. Spójrz na mnie.
Raczej łykowaty osobnik powoli odwrócił wzrok. Spoglądał spokojnie na szefa bandy.
- Pamiętam cię - wycedził przez zęby herszt - Towarzyszyłeś temu potworowi. Przez niego wyszedłem na durnia - huknął.
Wszystkie spojrzenia skierowały się teraz na wspomnianego. Wywołany do tablicy nie wykazywał żadnego zdenerwowania.
- Cóż - powiedział, kończąc swoją szklankę - Być może mój dawny kompan jedynie ukazał twoją naturę. Powinieneś być mu wdzięczny.
- Pożałujesz tych słów - w oczach El Gringo pojawiły się złowróżbne iskierki, które Syn tak dobrze znał - Zawiśniesz przed ratuszem jeszcze dziś.
Kilka dłoni skierowało się do kabur. Victor widząc co się świeci, skinął głową. Nie chciał aby z jego powodu rozlała się niewinna krew.
- Dobrze. Chodźmy - powiedział bez cienia przestrachu w głosie.
Lecz to była kropla, która dopełniła czarę goryczy. Mężczyzna musiał być niezwykle poważany w mieście, bowiem gdy El Gringo ruszył w jego kierunku, znikąd padł pierwszy strzał. Stary czort zręcznie dał nura między krzesła. Inny mieszkaniec znów otworzył ogień.
Rozpętało się piekło. Kule świszczały nad kontuarem, dziurawiąc ściany jak sito i dzwoniąc o żyrandol. Zarówno bandyci tudzież obywatele Sonnenberg upadali naprzemiennie, znacząc powietrze fontannami krwi. Kiedy Syn skoczył za przewrócony stół i przygotował rewolwery, wokół leżały już pierwsze trupy. Wychylił się.


El Gringo stał na środku pomieszczenia z dwoma rewolwerami w dłoni. Gdy tylko ktoś wychylił się zza osłony i spróbował do niego mierzyć, ten natychmiast odpowiadał kontrą, kładąc oponenta na ziemię. Między kolejnymi wystrzałami krzyczał do swoich ludzi:
- Zrównać to miasto z ziemią! I dorwać mi tego skurwysyna!
Syn spojrzał na kołyszące się drzwi saloonu. Dobrze wiedział co musi zrobić.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 08-09-2016 o 19:09.
Caleb jest offline  
Stary 10-09-2016, 11:45   #7
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Gdy w tawernie rozległy się odgłosy strzelaniny, Maria kazała Aryi schować się do piwnicy, sama zaś popędziła w kierunku budynku, gdzie był jej małżonek. Trudno powiedzieć, co chciała zrobić nieuzbrojona niewiasta, faktem jednak było, że padła martwa nim dotarła do drzwi tawernianych. Jeden z bandytów, którzy właśnie wyszli z lokalu, strzelił jej prosto w serce. To była szybka, dobra śmierć, a jednak oczom dziecka jawiła się jako największa katastrofa.

Zwierciadło duszy pękło.
[MEDIA]http://img12.deviantart.net/b3b3/i/2014/047/7/3/emptiness_and_sorrow_by_dmaabsta-d76qw2h.jpg[/MEDIA]



Pojedyncza łza spłynęła po policzku. Tylko tyle - i aż tyle - nim mózg zablokował emocje, by ocalić resztki dziecięcego jestestwa, nim legnie w gruzach. Niestety, świat nie był równie wyrozumiały. W Sonnenberg rozpętało się piekło. Banda El Gringo zaczęła strzelać do wszystkich - tych na ulicy i tych, schowanych w domach. Nieważne było czy to kobiety, czy dzieci. Pod domy i stajnie podkładano ogień. El Gringo chciał zniszczyć społeczeństwo, które stawiło mu czynny opór.

Sąsiadki, sąsiedzi, dzieci, z którymi się bawiła… wszyscy umierali, a mała Arya patrzyła. Nie była w stanie oderwać wzroku od okna. Stała się pasywnym obserwatorem piekła, które nagle otworzyło się nad niewielką, spokojną na co dzień mieściną. Dziewczynka nie była w stanie nawet pomyśleć o własnym bezpieczeństwie. Tylko patrzyła. Patrzyła, skryta za grubą firanką niewielkiego okienka kuchennego, na rozgrywające się wokół barbarzyństwo.

[MEDIA]http://img04.deviantart.net/79f8/i/2010/045/b/9/in_my_little_world_by_yarnii.jpg[/MEDIA]

W pewnym momencie zobaczyła ojca - Victora, który szybko szedł w kierunku ich domu, gdzie zmierzał już jeden z podpalaczy. Ojciec tylko spojrzał na martwe ciało matki, ale nie zatrzymywał się. Szedł szybkim krokiem, trzymając w dłoni wielką, zakrwawioną siekierę. Nie zdążył jednak zadać ciosu bandycie, którego upatrzył. Krwista wybroczyna pojawiła się na jego piersi. Victor padł na kolana, w ostatnim momencie życia zauważając córkę za firanką. Ich spojrzenia spotkał się w niemym pożegnaniu, a potem mężczyzna padł martwy. Za jego plecami Arya dostrzegła postać z dymiącym rewolwerem. Był to młody mężczyzna, ledwo wyrosły z chłopięcości, o czym świadczył niezbyt bujny zarost na twarzy.

Zwierciadło duszy rozsypało się.
[MEDIA]http://rationalfaiths.com/wp-content/uploads/2016/04/shattered-glass-portrait-1.jpg[/MEDIA]
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 11-09-2016, 16:22   #8
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Kule świszczały po całym salonie i nim minęło kilka uderzeń serca, drewniana podłoga salonu pokryła się czerwienią. Ci którzy nie zdążyli dość szybko zareagować kończyli martwi. Kule były bezlitosne, przebijając lekkie tkanki, siejąc spustoszenie wśród narządów wewnętrznych. El Gringo stał po środku tej strzelaniny, a żadna kula nie mogła go dosięgnąć. Można było by pomyśleć że, sam diabeł przybył i rzucił wyzwanie mieszkańcom tej miejscowości. Jego strzały były idealnie celne. Śmiertelnie. Ci którzy rzucili mu wyzwanie, i nie ważne za czym byli schowani, po chwili padali martwi. Choć kule dość szybko się kończyły, to sprawne dłonie ładowały kolejne do bębenka z taką szybkością, jakby coś mrocznego nimi kierowało. Puste łuski upadały, jedna za drugą, na ziemię.


Syn bandyty schował się za przewróconym stołem a rewolwery już były w jego dłoniach.
Matowe lufy połyskiwały groźnie, a on sam czekał tylko na odpowiedni moment. Widział jak Jankes pada na ziemię, przedziurawiony kulami. Jedna z nich rozerwała mu policzek, a druga przebiła krtań. Fontanna krwi trysnęła dookoła, a jego towarzysz zwalił się na podłogę z hukiem.

Ahab Coogan zrozumiał w mig że, to kolejny sprawdzian jego przydatności. Serce waliło mu jak oszalałe, a adrenalina zaczynała krążyć w jego żyłach. Dłonie zacisnęły się na kolbach rewolwerów tak mocno, że knykcie mu zbielały. Musiał znieść się na wyżyny swojego strachu, przed tym że zostanie postrzelony albo nawet i zabity zbłąkaną kulą, i zacząć działać. Wziął głęboki wdech, policzył do dwóch i ruszył. Czas jakby zwolnił. Kości zostały rzucone.


Gdy tylko młodzian ruszył do przodu, lufa jego broni skierowała się na jakiegoś miejscowego, który właśnie przeładowywał swój rewolwer. Kurek uderzył dwa razy, i dwie kule pomknęły ku celowi. Pierwsza dosięgła celu trafiając mężczyznę w bark, by po chwili ten zwalił się martwy na ziemię za sprawą drugiej kuli, która trafiła go w oko. Odgłos wystrzałów w salonie przybrał na sile, bowiem i jedna i druga strona rozpoczęła kolejną turę strzelania. Młody Ahab przetoczył się po ziemi, by w mgnieniu oka poderwać się z niej i oddać jeszcze dwa kolejne strzały. Te dosięgły jakiegoś mężczyznę, który chciał wpaść do środka. Dwie kule ugrzęzły w jego klatce piersiowej, zwalając go z nóg siłą uderzenia. Syn El Gringo spojrzał na umierającego mężczyznę, bowiem widział jak życie uchodzi z jego oczu. To jednak nie był czas na tryumf czy na walkę z własnym sumieniem.

Ruszył biegiem za tym “skurwysynem”, którego mieszkańcy bronili a on uciekł jak tchórz, szukając bezpiecznej “przystani”. Młodzieniec widział jak parch ucieka między domami. Pozwolił swojej dłoni działać, która zaczęła raz po raz naciskać spust. Dwie kule spudłowały, zagłębiając się w deskach jakiegoś domostwa, ale trzecia idealnie trafiła go w nogę. Parch runął na ziemię, a jego krzyk rozniósł się echem po całym miasteczku. Kula musiała idealnie trafić w mięsień podeszwowy, i przebić od tyłu rzepkę.

Ahab ruszył ku niemu powoli. Zużyte łuski opadały na ziemię, a dobre naboje wchodziły do komory bębenka. Kątem oka widział jak jeden z jego ludzi, idzie z płonącą pochodnią w kierunku jakiegoś domostwa
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 13-09-2016, 14:54   #9
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Maria stanęła jak wryta, po czym powoli osunęła się na ziemię. Nim ciało uderzyło o podłoże, była już martwa. Jej Córka drgnęła. Zarówno organizm jak i psychika zareagowały szokiem. Tylko ów silny impuls nie pozwolił małej się załamać i porzucił jej wiarę w to, co widziała zza pożółkłej firany. Kobieta która dała swemu dziecku tyle ciepła miała teraz leżeć w piachu niczym zwiotczała kukła? Takie rzeczy wydarzały się innym ludziom, nie jej rodzinie.
Mieszkańcy miasta przypominali spłoszoną zwierzynę, miotającą się na wszystkie strony. Coraz mniej osób stawiało opór. Widzieli że napastnicy są profesjonalistami w sztuce zabijania. Wylewający się z saloonu mężczyźni wygarniali głównie z krótkich pistoletów. Przynajmniej kilku posiadało większe strzelby, które dziewczynka niejasno kojarzyła jako model o nazwie sharps. Pojawiły się pierwsze kury ognia łapczywie pożerające kolejne budynki. Nad łuną dało się słyszeć już tylko krzyki oraz pozbawiony duszy śmiech.

El Gringo wydał wyrok, więc Syn miał obowiązek go wykonać. Pląsał między świszczącymi kulami, co chwila przeładowując zmodyfikowane magazynki i plując ogniem do kolejnych ofiar. Buzująca w żyłach adrenalina zdawała się zwalniać jego postrzeganie percepcji. Przez chwilę odnosił wrażenie iż zastygł, niczym w gęstej melasie. Wycelowanie, pociągnięcie za spust, strzał. Kolejny śmieć padł bez tchu.
Miał go. Pierwsze kule minęły gnoja, ale wreszcie zwalił swój cel na ziemię. Kałuża wokół mężczyzny zwiększała się. Gorący piasek wchłaniał karminowe strugi, sączące z okolic kolana. Z rąk wypadła mu jedyna broń, wysłużona siekiera. Cóż za żałosny idiota. Co niby chciał nią zrobić?

Patrzyła na kolejną śmierć rodzica, która nastąpiła ledwie chwilę po pierwszej. Stawała się coraz bardziej otumaniona. Mogliby strzelić jej prosto w brzuch, a byłaby równie przytomna. Fragmenty rzeczywistości posypały się w drobny mak. W jej odłamkach widziała już odbicie tylko jednej twarzy. Młodego rewolwerowca z szczeciniastym zarostem.
Obserwowała scenę z coraz dalszej perspektywy. Odpływała.


Mają wrażenie, że ktoś krzyczy. Może to oni sami? Przez chwilę ciemność rozstępuje się. Widzą wtedy wściekłe tumany powietrza, wznoszące pył wokół ich zgarbionych sylwetek. Z trudem łapią oddech. Przyciskają ciała jeszcze bliżej. Jeszcze nigdy ludzki dotyk nie był tak cenny.
Tymczasem delikatna struktura zaklęcia okazuje się coraz trudniejsza do utrzymania. Kapłanka powoli zwalnia uścisk.
Przetrwać. Jeszcze. Trochę.


Straciła poczucie czasu. Wychodziła ze swej nory głównie na żer, gdyż nie można było tego nazwać posiłkiem. W swym małym azylu pozostawała ukryta, czuła się w nim względnie bezpiecznie. Jakiś czas temu przysłano tu chyba federalnego i paru jego ludzi. Odprawili skromne obrządki i pochowali ciała. Małej nie znaleźli. I bardzo dobrze.
Stroniła od drugiego człowieka. Sama z resztą przestawała się zachowywać jak jednostka ludzka. Dzień po dniu żyła przemykając między zgliszczami budynków i łapiąc dziką zwierzynę. Gdyby jeszcze ktoś obcy pojawił się na ruinach miasta, mając szansę ją ujrzeć, pomyślałby że ma do czynienia z upiorem. Z małym, przygarbionym stworem.
Ale nie sądziła tak kobieta, która zjawiła się pewnego wieczora. Niebo nabrało już wtedy barwy gęstej krwi. Miała na sobie długą, znoszoną szatę. Spod kaptura wyzierała szpetna twarz. Pomimo że chciało się od niej odwrócić wzrok, było coś inteligentnego w wiekowym obliczu. Jedyna mieszkanka Sonnenberg miała za jej sprawą stać się Iskrą.


Starucha szła powoli, wspierając się na kosturze. Z trudem dźwignęła ciało na poczerniałe deski. Weszła na zabudowanie, a właściwie to co z niego zostało, które to było dawnym zakładem grabarza.
Spojrzała przed siebie.
- Wyjdź, dziecko.


Ahab nie wiedział jeszcze, że dziś nie będzie już mógł zwać się Synem. Jechali w piątkę w stronę Topeki. On, El Gringo, El Muerte i jeszcze dwóch przydupasów. Pan Jones już czekał na terenie małej osady, która zdała się przycupnąć u podnóży gór. Słońce piekło ich niesamowicie, rozrzedzając powietrze i sprawiając że Topeka wyglądała jak mroczna fatamorgana.
Powinien się lepiej pilnować już kiedy wjechali między niszczejące budynki. Miasto przypominało bardziej cmentarz niż miejsce, gdzie żyli ludzie. Ale widział w swoim życiu zbyt wiele podobnych lokacji, aby to zrobiło na nim wrażenie. Jedno z nich zostawili jakiś czas temu za swoimi plecami.
Na drodze ustawiono stół. Pan Jones stał za blatem, rozkładając teatralnie ręce. Nosił czarny płaszcz, jakby nic nie robiąc sobie z wysokiej temperatury. Ojciec zeskoczył z siodła, ale zgodnie z poleceniami Ahab oraz El Muerte pozostali na swoich miejscach.
Dwójka chwilę gestykulowała, wymieniała między sobą przyciszone zdania. Gospodarz ponurego miejsca zgodnie z obietnicą posiadał robociznę w postaci szkatułki.
Na jego twarz wpełzł dziwny uśmiech. Podniósł głos i powiedział coś niepokojącego.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-09-2016 o 17:47.
Caleb jest offline  
Stary 14-09-2016, 18:51   #10
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dziewczynka imieniem Arya miała 7 lat i została sama na świecie. Bez matki. Bez ojca. Z rozsypaną duszą i pękniętym sercem.

Człowiek to jednak fascynująca istota, silniejsza nawet od karalucha, gdy przyjdzie taka potrzeba. Zamiast pogrążyć się w rozpaczy, dziewczynka poddała się instynktowi przeżycia. W ciągu kilku dni nie tylko nauczyła się samodzielnie znajdować jedzenie i wodę, ale także bezbłędnie wyłapywała z oddali odgłosy zbliżających się ludzi, których teraz unikała jak ognia. Nawet gdy ludzie szeryfa zabierali ciała poległych, by pochować je w zbiorowym grobie – dziewczynka kryła się przed ich wzrokiem. Nawet ni pisnęła, kiedy jeden z mężczyzn rzucił na wóz trupa jej matki. Liczyło się tylko przetrwanie.

Przez prawie dwa miesiące Arya żyła niczym zwierzę, obierając za swój nowy dom dawną norę kojota i tak jak kojot – polując nocami. Bez emocji, bez refleksji – bez nadziei.

Trwało to aż do przybycia starej, paskudnej kobiety. Dziewczynka oczywiście widziała ją już z oddali – samotną, zgarbioną postać, która nie przechodziła obok Sonnenberg – jak reszta wędrowców – ale zmierzała właśnie tutaj. Starucha szła powoli, wspierając się na kosturze. Z trudem dźwignęła ciało na poczerniałe deski. Weszła na zabudowanie, a właściwie to co z niego zostało, które to było dawnym zakładem grabarza.

Spojrzała przed siebie - nawet nie w kierunku, gdzie kryła się dziewczynka.

- Wyjdź, dziecko. –powiedziała po prostu, a w jej dłoni pojawiła się niewielka karta.

I Arya wyszła – wbrew sobie. Tak oto po raz pierwszy poczuła na sobie działanie Tarota.

Stanęły naprzeciwko siebie, niczym dwa przeciwieństwa. Starość i młodość, wiedza i instynkt, moc i niemoc.

[MEDIA]https://pharaohstombblog.files.wordpress.com/2013/05/croatia__old_vs_young___by_al_p90.jpg[/MEDIA]

Dziewczynka zmarszczyła gniewnie brwi, ale nie odezwała się.

- Nie będę nad tobą rozlewać łez, dziecko. – zaskrzeczała starucha – Karty wskazały cię jako moją następczynię i… kogoś, kto może stać się kimś wielkim.
- Jesteś Tarocistką?
– zapytała dziewczynka. Jej głos był zachrypnięty. To były pierwsze słowa, które wypowiedziała od czasu napaści bandy El Gringo.

- Tak. Ty też będziesz. – odparła stara.
- Nie rozumiem. Moi rodzice byli normalni. – dziewczynka mimo swojego wieku, słyszała, że aby być Tarocistą, przynajmniej jeden z rodziców musi władać magią.
- Widać to nie byli twoi prawdziwi rodzice. – te słowa uderzyły w Aryę niby obuch, tymczasem stara mówiła dalej - Albo nie oboje. Karty się nie mylą. Masz w sobie magię. I wiesz o tym. Odkryłaś ją już.

Dziewczynka oblizała spierzchnięte wargi. Tarocistka miała rację. A jednak nie chciała się jej poddać.

- A jeśli z tobą nie pójdę? – zapytała.
- Umrzesz. I o tym też wiesz. Dlatego pójdziesz ze mną.

Opierając się na powykrzywianym kosturze, starucha wróciła na szlak i ruszyła w drogę powrotną, skąd przybyła. Dziewczynka patrzyła na nią, a na jej twarzy malowała się prawdziwa złość – jakby to stara kobieta odpowiadała za wszystkie jej nieszczęścia. Z oczu zaczęły płynąć łzy.

[MEDIA]http://data.whicdn.com/images/59538458/large.jpg[/MEDIA]

- Nie pójdę! – krzyknęła, dobiegając do staruchy – Będę szła za tobą tylko po to żeby zabić cię w nocy i zabrać ci wodę!
- Chcesz wody?
– Tarocistka z wrednym uśmiechem na paskudnej gębie rzuciła dziewczynce bukłak. Ta złapała go jeszcze w locie i szybko dobrała się do zawartości – zalatującej stęchlizną wody.
- Jak na takie chuchro, sporo w tobie ognia – rzekła z namysłem wiedźma, nie zwalniając kroku – Od dzisiaj będę nazywać cię Iskrą. To do ciebie pasuje, ognista panno. A gdy dorośniesz, pewnie niejedno serce spopielisz i niejedno miasto dla ciebie spłonie. Ja jestem Hella.

Dziewczynka opróżniła bukłak do połowy i skrzętnie zakręciła resztę. Z jej oczu wciąż ciekły łzy wściekłości. Znów pobiegła za starą kobietą.

- Jestem Arya, a nie żadna Iskra. Rozumiesz?! I i tak cię zabiję, gdy nie będziesz się tego spodziewać. Mam nóż! Poderżnę ci gardło, gdy zaśniesz…

Tak wygrażając, dziewczynka spełniła Przepowiednię i została uczennicą Tarocistki Helli.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172