Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2018, 18:53   #91
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- Co robimy z Izabellą? - Ristoff zapytał podczas wieczornego postoju. Odgrzewali nad ogniskiem zupę zrobioną z zasuszonych kawałków mięsa, grzybów i ziół. - Chciała się odłączyć i jutro pewnie będziemy na rozstaju dróg. Byłbym w stanie ją wysłać, ale nie mam pojęcia do kogo chciała przybyć i czy ktokolwiek jej tam pomoże. Jadąc z nami robi nam problem.

- Potrzebujemy sprawić, żeby magini obudziła się ze swojego snu - zawyrokował Gveir, wgryzając się w kawałek suszonego mięsa. - Nie znam magii, tedy moje rady tutaj nic nie dadzą. Nie wiem, do czego zdolny jest ten… Siewca… - Gveir wymówił słowa z rozwagą. - Ale potrzebujemy uwolnić się od magini. Wkrótce wyruszę na łowy. Nie wiem, co zaszło w śnie Esmonda i Izabelli. Ale ktokolwiek zręczniejszy w magii powinien tego dokonać.

Tu spojrzał znacząco na Hebalda.

- Inaczej… Cóż, wypadnie nam ją odesłać do wioski. Pośpi parę miesięcy, aż do czasu, kiedy zakończymy tą podróż.

Hektor odchrząknął i stuknął kilkukrotnie w miskę drewnianą łyżką.
- Nie godzi się - również zawyrokował. - Naghrsza jest odpowiedzialność za jej życie, w chwili gdy do nas dołączyghrła. Nie mówiąc już o tym, że to w Esmondowym śnie ugrzęzghrła. Musimy podróżować dalej, odkryć co z ekspedycją… ale nie godzi się porzucać Izabeli. Może uda się odnaleźć lek na jej przypadłość po drodze.
Spojrzał na Ristoffa.
- Ufam że nie rozważałeś porzucenia jej niczym worka ziemniaków, bo jatakom za ciężko?

- Jeśli w istocie możemy coś zrobić - mruknął Gveir. - W przeciwnym wypadku, ganianie z ciałem magini to nie najlepsza strategia na ukończenie tej wyprawy.

- Póki żyjghre, to najlepsza strategia - rzekł twardo utopiec.

Esmond odezwał wzrok od śpiącej, wygrywając się z zamyślenia.
-Nie mam wiedzy magicznej, ale zastanawiałem się… czy jest szansa żebym nawiązał z nią kontakt w trakcie snu? Może ona sama będzie wiedziała co zrobić w obecnej sytuacji?

- Coś takiego byłoby możliwe, gdybyśmy mieli jeszcze innego maga iluzji. - Ristoff posmutniał wypowiadając te słowa. Zaraz się otrząsnął podnosząc spojrzenie na pozostałych.
- To nie moja domena. Nie ta szkoła. - Nie wypowiedział tych słów tak pewnie jak zazwyczaj.

- Więc… Podróżujemy z Izabellą w poszukiwaniu innego maga iluzji? Lub do jej miasta? - zapytał wojownik.

-W mieście mamy większe szanse na znalezienie maga, lub chociaż informacji o takowym, niż podróżując traktem.-Myślał na głos Esmond-Stracilibyśmy jednak przy tym kilka dni, co przy tej pogodzie może skończyć się różnie.

Hektor wbił spojrzenie w maga.
- Czy pomimo tego Ristoffie… że to nie twoja szkoła, nie masz szans spróbować? To brak umiejętności czy to czymś to grozi?

Gveir skrzyżował ręce.

- Jeśli Hebald nie jest w stanie tego zrobić, to żaden z nas tego nie zrobi. Tylko on… Lub ktoś inny ze szlaku - skończył, myśląc o magach, których być może mogli znaleźć w innych osadach. Nie wiedział jednak, kto mógłby to być. Ristoff był jedynym magiem, którego znał i pomimo tego nie przekonał się do guseł.

Utopiec odchrząknął i spojrzał na smoka z pytaniem w rybich oczach.

Aurarius zauważył spojrzenie rycerza, ale jakby nie zrozumiał o co mu chodzi. Wciąż siedział nosem w swoich zapiskach i wydawał się oderwany od rzeczywistości.
Ristoff przetarł kark dłonią.
- Ona wciąż ma swój tom. Słowa rytuału na pewno będa tam zapisane. To po prostu… może zwrócić uwagę.
Smok gwizdnął, a Dizi wypuścił głośno powietrze z ust. Karzeł nerwowo popatrzył na maga, a potem na resztę grupy.
- Ja się nie zgadzam słyszycie? Nie zgadzam!

- Jeśli możemy uratować magini, to powinniśmy to zrobić, nieważne, czy zwróci to uwagę, lub nie. Któż zresztą miałby tutaj na nas zwracać uwagę, tu, w głuszy? Paru z nas odprawi rytuał, a reszta będzie ich pilnować.

- Jak kto, jak kto?! Bogowie ty mało rozumny trepie! - Dizi wybuchł gniewem. - Od początku jest coś nie tak! Od początku wpadamy na wszystkie możliwe nieszczęścia! Już pominę poroniony pomysł jazdy w zimę, ale to nie jest normalne! Bogowie nam nie sprzyjają, ich wzrok na nas ciąży i ja chce wiedzieć dlaczego! Które z was tak zgrzeszyło? Które?!
Głos mu się załamał, a ręce drżały. Poobijany mały mężczyzna patrzył na swoich towarzyszy z rozpaczą i strachem w oczach.

Utopiec wstał i podszedł do karła. Położył mu ciężko dłoń na zdrowym barku.
- Może jeden z nas, a może i wszyscy mają coś za uszami - powiedział cicho. - Tylko kapłani potrafią ocenić, kto jest grzesznikiem, a kto czysty w oczach bogów. Niech domysły nie będą źródłem strachu i powodem do poróżghrnnień przyjacielu. Są ważniejsze rzeczy, warte ryzyka o jakim mówisz.
Podniósł wzrok na towarzyszy i w końcu spojrzenie padło na Ristoffa.
- Pokaż mi jak… uczynię to. Honor nie pozwala być biernym.

Wybuch Diziego spotkał się jednak tylko z wzruszeniem ramion Gveira.

- Ci, którzy są na ścieżce ostrza nie muszą się obawiać niczego… Dopóki mogą dzierżyć miecz, oczywiście. Jeśli w istocie możemy to rozwiązać tu i teraz, to nie powinniśmy zwlekać. Co do grzechów zaś, jedynym grzechem Pana Wojny jest ucieczka od walki, jakiekolwiek walki. Nie zamierzam okazać się niewierny. Przeżyjemy to… O ile będziemy w stanie dzierżyć miecze.

Gveir wybuchnął gromkim śmiechem, patrząc na wyraz twarzy Diziego.

- No, dalej. Jak uratować magini? - zapytał Ristoffa Gveir.
 
Jaracz jest offline  
Stary 27-08-2018, 20:51   #92
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
-Warto spróbować, skoro mamy choć cień szansy na przywrócenie jej.-zgodził się Esmond-martwi mnie jednak co się stanie jeśli proces się powtórzy?

Spojrzał na owiniętą kocami, śpiąca Izabelę.

-Jej stan to moja wina, czy jest więc sposób bym sam przeprowadził rytuał by nikogo nie narażać?

Dizi był wyraźnie zszokowany zachowaniem reszty. Ze złością rzucił swoją miską o ziemię. Odwracając się zamaszyście na pięcie wszedł do wozu głośno zamykając za sobą drzwi. Ristoff odprowadził go wzrokiem, lecz nie ruszył się aby go powstrzymać. Zamiast tego przeniósł spojrzenie na pozostałych.
- Dobrze. Skoro jesteśmy zgodni aby pomóc Izabeli tu i teraz, to podejmę się ryzyka. - Przeniósł spojrzenie na Esmonda. - To wasza wspólna wina. Ona nie powinna tego robić sama, a ty zgadzać się bez konsultacji ze mną. Za długo się znamy abyś nie wiedział, że życzę ci dobrze.
- Nie mniej - z powrotem zaczął mówić do wszystkich. - Kojarzę jako tako jakiego rodzaju rytuału będę musiał szukać w księdze Izabelli. Przygotuje was wszystkich. Będziecie potrzebować siebie nawzajem. Sny lubią odzwierciedlać umysły śniących, więc proponuję abyście opowiedzieli o sobie wzajemnie. Będzie wam łatwiej rozpoznać co należy do was, a co do ułudy. Macie czas póki nie przygotuje rytuału. A ty mi w tym pomożesz.
Ristoff wskazał palcem na smoka, a ten zrobił skwaszoną minę. Nie oponował jednak. Dwójka mężczyzn zabrała się do wertowania księgi Izabeli i jej rzeczy.

-No dobrze…- mruknął pod nosem łowca. Nie spodziewał się by pozostali byli bardziej entuzjastyczni do dzielenia się przeszłością.

-Hektorze, jeśli dobrze pamiętam nie posiadasz zbyt wielu wspomnień z poprzedniego życia? Może chciałbyś zacząć?- zaproponował

- Oczywighriście - odparł Hektor.

Usiadł ponownie przy ognisku i przegryzł kawałek mięsa zanim zabrał ponownie głos.

- Tak jak słusznie zauważyłeś. Nie mam wielu wspomnień. Minęły raptem miesiące odkąd wyczołgałem się z jeziora. Nie wiedząc zbyt wiele o swej przeszghrłości obrałem ścieżkę na którą wskazywał mój rynsztunek. Ruszgrhyyłem w podróż czyniąc dobro tam gdzie mogłem, lecz przede wszystkim próbując odnaleźć przeszłość i niezałatwione sprawy jakie mnie wróciły na ten świat.

Odchrząknął i znów wziął kęs. Przeżuł zanim kontynuował.

- [i]Jestem na dobrej drodze, by odnaleźć odpowiedzi. Odkąd dołączyłem do tej wyprawy, miewam sny zawierające fragmenty przeszłości. Spotkałem na swej drodze osobę która dała mi kolejny punkt zaczepienia… Jestem… byłem związany z obiema koronami i konfliktem pomiędzy nimi. Uczestniczyłem w unicestwianiu spisku, uczestnicząc w nim.[\i]

Hektor wyszczerzył kły. Niechętnie to mówił, lecz uważał że musi. W krainie snów wolał nie kryć tajemnic przed towarzyszami. Znał swoje sny. To wystarczyło za motywację.


Gveir podjął, kiedy Utopiec skończył.

- Jestem wędrownym najemnikiem – rzekł. - Jedyne, co mnie obchodzi i co zawsze się dla mnie liczyło, to walka. Lata temu, ongiś, kiedy byłem jeszcze młodzieńcem, a nie zgrzybiałym dziadem, byłem po prostu zwykłym strażnikiem na dworze jednego z możnych. Pewnego poranka, panicz na dworze wyzwał mnie na pojedynek jako krotochwilę ku uciesze. Smarkacz nie umiał walczyć tak jak ja, więc postanowiłem wymierzyć mu nauczkę… Nauczkę, która skończyła się jego śmiercią. Młodzik umarł, kiedy pchnąłem go włócznią o cal za daleko. Mieli mnie powiesić, jednak stryj panicza wstawił się za mną. Zamiast pętli, czekała mnie tułaczka razem z moim nowym mistrzem, który był wprawiony w ścieżki bitwy.

Gveir zrobił pauzę, po czym kontynuował:

- Czy byłem dobrym uczniem...? Ha! Z każdym kolejnym przeciwnikiem, każdym kolejnym czerepem ściętym przez mój miecz mógłbym rzec, że zdawałem egzamin. Moja historia jest prosta, lecz nie brak jej głębii. Nie raz śmierci zaglądałem w oczy, ale za każdym razem jakoś nie chciała mnie przyjąć. Zatem nie przestaję walczyć.

- Widzisz – Gveir pokazał ostrze, które wyjął z pochwy – moja historia jest tak prosta, jak to ostrze. Walka zawsze pozostaje. To dlatego chcę dokonać tego rytuału. Nie godzi się, jak to mówi Hektor, ale z innych względów. Nie godzi się nie walczyć.

Wojownik schował ostrze z powrotem do skórzanej pochwy.

- Zaczynajmy czym prędzej.

Esmond podniósł wzrok gdy poczuł na sobie spojrzenia pozostałych. “No tak”

-Od dziecka zajmowałem się łowiectwem, szkolił mnie ojciec.- zaczął- Po tym jak zaraza zabrała rodziców, wraz z bratem rozeszliśmy się po świecie. Wtedy w karczmie, spotkałem go po raz pierwszy od tamtego czasu.

-Przez jakiś czas służyłem jako najemnik. Byłem częścią sił rozpoznawczo-dywersyjnych w dwóch konfliktach zbrojnych. Działając na zapleczu sił wroga straciliśmy wielu ludzi, jednak jakoś przeżyłem. Zarobione w ten sposób pieniądze pomogły mi w ustatkowaniu się. Po kilku latach...

Spojrzał w dół, zauważając, że od jakiegoś czasu nieświadomie bawi się bukłakiem.

-...po kilku latach wróciłem do swojej profesji po tym jak zbrojni maruderzy napadli i spalili wioskę. Tropiłem ich przez równy rok, nim Ristoff zaoferował mi pracę dla szkoły.

- Widać, każdy z nas ma swoje demony przeghrszłoghrści - wybulgotał Hektor. - Dobrze się stało, żeśmy wyrzucili je tutaj. Nie zaskhroczą nas we śnie.

Utopiec spojrzał w stronę wozu. Chciałby oczywiście, aby Dizi zaakceptował to co się dzieje, ale rozumiał postawę niskiego towarzysza. Drzewu ciężko się ruszyć z drogi, tylko dlatego że wóz nadciąga. Wrócił uwagą do Gveira i Esmonda.

- Najemnik bardziej ceniący wojaczkę od złota - zapytał tego pierwszego. - Niecodzienny widok. Nawet żołnierze na żołdzie zaciągają się z reguły z myślą o pełnym garnku.

- Każdy, kto może trzymać miecz, nie będzie nigdy narzekać na brak złota - skonstatował Gveir. - Ja i mój dawny mistrz pracowaliśmy jako najemnicy, prawda, jednak jego i mnie interesowała sama bitwa… To z powodu sztuki, którą uprawiał.

Iskall machnął jednak ręką.

- Długa historia - rzekł w końcu, o wiele bardziej skoncentrowany na rytuale, który miał odprawić mag.

Choć panowie wymienili się swoimi przeszłymi przeżyciami nie podjęli dalszej rozmowy. Sprowadziło się to do czekania w milczeniu jak mag i smok przygotowują rytuał. Ich obozowisko zostało uprzątnięte ze śniegu. Derki i ich śpiwory zostały położone na zmarzniętej ziemi razem z jednym dodatkowym posłaniem. Ristoff mruczał co chwile pod nosem, gestami dłoni przesuwając różnego rodzaju przedmioty wokół obozowiska. Wydawał się być w pełnym skupieniu na tym co czyta. Smok zaś... wydawał się niezadowolony. Chodził i męczył się z narysowaniem znaków na ziemi. Ostatecznie zamiast rysować rozsypał piasek, mozolnie poprawiając wszelkie błędy.

Trójka nie uczestnicząca w przygotowaniach powoli zaczynała odczuwać nocne ochłodzenie. Tym razem nie dość, że nie mieli dachu nad głową to jeszcze będą brali udział w rytuale. Mogli przyjrzeć się jak zostało zmienione miejsce ich obozowania. Zostało wyznaczone koło, którego środkiem było ognisko. W tym kole w równych odstępach leżały cztery posłania z czego na jednym leżała Izabella. Dookoła paleniska zostały rozstawione czarki z ziołami. U stóp posłań leżały dzwonki. To wszystko było otoczone dwoma kołami usypanymi z piasku. Pomiędzy nimi znajdowały się niezrozumiałe dla nikogo symbole. Wszystko było gotowe.

- Połóżcie się na wolnych posłaniach. Uważajcie na znaki, niczego nie przewróćcie.

Gdy wszyscy już leżeli mag rozpoczął rytuał. Na pierwszy rzut poszły zioła. Podpalone zaczęły roznosić ostry, ale nudzący zapach. Potem za pomocą prostego gestu dłoni wszystkie dzwoneczki się uniosły i zaczęły rytmicznie dzwonić. Na początku tempo było powolne. Raz, po raz. Raz po raz. Dzyń. Dzyń. Do zapachu i dźwięków dołączyła inkantacja. Ristoff stał nad Izabellą i wymawiał słowa mocy. Jego głos był niższy niż zwykle, gardłowy. Wibrował w uszach i tępił zmysły. Zapach, dzwonki, inkantacja. Duchota, dzwonki, szum. Wszystko zaczęło się zlewać w jeden dźwięk, kiedy oczy powoli im wszystkim się zamykały. Gdy już mieli zasnąć cały świat przybrał pomarańczowych barw. Na ułamek sekudny każdy z zasypiających ujrzał jedną z rzeczy. Esmond zobaczył wielkie połyskujące złotem cielsko smoka leżącego tuż obok. Jego rogaty pysk kierował swoje złote ślepia wprost na grupę. Uśmiechał się. Gveir dostrzegł gdzieś nad wozem wiszące trzy żeńskie istoty z rozradowanymi twarzami i wiankami na głowach. Jedna z nich przyłożyła palec do ust patrząc wprost na niego po czym wszystkie przeniknęły przez ściany wozu do środka. Hektor zaś zobaczył Ristoffa, ale innego niż na co dzień. Był wychudzony, kościsty wręcz. Jego oliwkowa skóra była zasuszona i opinała się na kościach niczym membrana. Jego prawa dłoń rozpadała się, a oczy prześwidrowały rycerza na wylot.

Potem nastała ciemność.

Obudzili się gwałtownie zrywając na równe nogi. Do ich nozdrzy doszedł zapach roślin, świeżej zieleni. Choć pod ich stopami była ubita ziemia, dookoła nich rósł żywopłot. Poza jednym miejscem z każdej strony była równa ściana. Hektor poczuł, jak świerzbi go przedramię, Esmond oczy, a Gveir zaś... Jego świerzbiła broń.

Hektor ścisnął przedramię wsuwając dłoń pod naramiennik i rozmasował je. Wiedział dlaczego go świerzbi. Patrzyli… ale nie mogli dostrzec. Jedno zaklęcie Ristoffa działało… sądząc po tym gdzie byli… drugie zapewne też.
- Nie wiem jak długo możemy tu bghryć - rzekł do towarzyszy utopiec. - Odszukajmy Izabelę czym prędzej....
Urwał gdyż pod palcami poczuł pewną nierówność, której wcześniej tam nie było. Przełknął ślinę, gdyż wyobraźnia zaczęła mu podpowiadać dziwne, przerażające scenariusze. Z jednej strony chciał rzucić wszystko, zerwać naramiennik i zedrzeć pozostałe warstwy pancerza, tylko po to by zobaczyć co tam jest. Z drugiej strony… wolał nie wiedzieć. Opanował się. Wziął głęboki oddech, który towarzysze mogli uznać za przygotowanie do podróży przez senny świat. Podążył do przodu, wzdłuż żywopłotu.
- Mam tylko nadzieję, że to nie jest labirynt, jak w tych dziwnych, przerażających ogrodach pałacowych - mruknął.

Pierwszym ruchem Gveira była ręka, która sięgnęła po miecz. Wydobył go z pochwy, a dźwięk wydobywanego metalu przeszył powietrze. Otworzył wreszcie oczy, a kiedy zorientował się, że nie przeszył nikogo, stanął na równe nogi.

- Więc to jest świat snów? - zapytał. - Dopóki mogę dzierżyć mój miecz, żaden udeptany grunt mi nie straszny!

Głos najemnika był twardszy niż zazwyczaj. Być może był to źle ukrywany strach, lub też dziwnie wpływał na niego senny krajobraz. Z jakiegoś powodu, nie chciał chować broni.

- Nie spodziewam się niczego dobrego po tym - rzekł na słowa Utopca Gveir. - Ruszajmy po Izabelę.

Gveir nie trzymał miecza w ręku. W jego dłoni spoczywała broń, która sobie wymarzył. Krótkie ostrza z rączka połączone łańcuchem. Było dziwne. Niby metalowe, a jednak jakby pulsowały własnym życiem jakby biło w nich serce.

Esmond przetarł dłonią piekące oczy. Spojrzał na towarzyszy i na otoczenie. Ściany żywopłotu nasuwały mu jedno skojarzenie. Labirynt.

-Możesz mieć rację Hektorze- pomyślał na głos, kierując się powoli w stronę jedynego przejścia.

Gveir przystanął, nagle zrozumiawszy, czym była broń w jego rękach. Jego ręce - on sam raczej nie był przeciwstawić się temu ruchowi - złapały łańcuch i rozłożyły broń. Wojownik studiował przez chwilę, jak jest zbudowana - delikatnie badał, jak jest wyważona, lokalizował środek ciężkości w każdym z elementów a wreszcie, złapał za jeden koniec i wyprowadził cios. Metalowe ostrze na łąńcuchu poszybowało w powietrzu ze złowrogim świstem, Gveir zmitygował impet uderzenia i ponownie pochwycił broń. Był zafascynowany wyglądem, budową, wszystkim.

Dla Esmonda świat wydawał się inny. Jego oczy widziały snującą się po ziemi mgłę wijącą się po ziemi niemal jak wąż. Pełzła po ziemi ku wyjściu z tego roślinnego pomieszczenia. To czego on nie widział, a dopiero teraz mogła dostrzec reszta była jego twarz. Jego oczy nie przypominały tych co wcześniej. Całe czarne, puste, świeciły dwoma punkcikami blado zielonego światła. Z jakiegoś powodu ten widok aż tak bardzo nie zdziwił pozostałej dwójki. Być może broń Gveira pochłonęła jego uwagę bardziej niż towarzysze. Być może rycerz coraz bardziej odczuwał zacieśniająca się na jego umyśle obręcz strachu przed labiryntem. Tak, to był labirynt. Wystarczyło wyjść aby zobaczyć korytarz z żywopłotu. Kawałek dalej zdało się być rozwidlenie. Mgła prowadziła Esmonda. Skręcała w prawą odnogę.

Tymczasem Gveir był pochłonięty swoją bronią. Jego ręce same go prowadziły: tutaj wywinął zwinnego młyńca ostrzami na łańcuchach, gdzie indziej uderzył powietrze samym łańcuchem. Wreszcie, chwycił jedno z ostrzy za rękojeść i wzniósł je do towarzyszy:

- Nie jestem jeszcze mistrzem tego ostrza, to ono chce zostać moim panem - rzekł. - Ale wiem, że potrzebowałbym czegoś, w czym mógłbym je zatopić. Niech łowca prowadzi, on zapewne najbardziej rozeznaje się.

Hektor skinął głową powoli. Chciał iść pierwszy, ale nie stawiał kroków z pewnością do której przywykł.
- Tak… niech Esmond prowadzi - zgodził się.
Położył dłoń na głowicy miecza, lecz nie odnalazł w tym geście tego czego oczekiwał i na co miał nadzieję. Widać musiał odnaleźć pewność w inny sposób.

Tak też się stało. Esmond pewnie poprowadził towarzyszy. Podążał za obłokiem wijącej się mgły, która zdawała mu się równie intrygująca jak reszta tego świata.
Nie wiedząc czego się spodziewać, szedł ostrożnie nasłuchując wszelkich dźwięków, które przerwały by otaczająca ich ciszę.

Przez pewien czas szli pewni swoich kroków. Mgła skręcała raz w jedną stronę, raz w drugą. Minęli wiele rozwidleń, czasami mieli wrażenie, że widzieli coś na końcach tych korytarzy. Jakby tam żywopłot ciemniał, usychał lub wykręcał się. Póki trzymali się prowadzącej ich mgły nic ich niepokoiło. W pewnym momencie jednak musieli się zatrzymać. Stali w ślepym zaułku. Ściana równego, zdrowego i żywo się zieleniejącego żywopłotu oddzielała ich od dalszej drogi. Mgła nie rozwiewała się w tym miejscu a nikła w ścianie.
 
Santorine jest teraz online  
Stary 28-08-2018, 22:16   #93
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Kiedy stali tak Hektor usłyszał szept.
- Psst! Chcesz coś wiedzieć?
- Bghrlghrl? - utopiec od dłuższego czasu nie odzywał się. Teraz zaś zaskoczony rozejrzał się gwałtownie łapiąc za rękojeść miecza, gotów wyciągnąć ostrze. Jedyne zaś co wydostało się z gardła to bulgotanie, choć chciał powiedzieć “Co? Kto tam?“.
- Psst! Tutaj jestem! Ja coś wiem! - usłyszał ze swojej lewej strony z dołu.
Hektor powiódł spojrzeniem wzdłuż swojej ręki, którą właśnie chwytał za miecz, w dół, tam skąd dochodził dźwięk. Przełknął ślinę.
- A ja coś wiem. Tutaj, hop hop! - wydobyło się spod karwasza.
- Co na przenajświętsze obrządki… - szepnął utopiec i puścił miecz. Miast tego, trochę drżącą ręką złapał za krawędź karwasza i odchylił go przysuwając do oka i do ucha.
Zobaczył coś wypukłego i szklistego pod materiałem swojego ubrania.
- Tak! Tak! Tutaj! Powiem, co wiem jak mi dasz spojrzeć w słońce!
- Uch...
Nie chciał, nie mógł, musiał. Ciekawość była zbyt silna. Rozsupłał wiązania karwasza i zsunął go na ziemię. Pod spodem zobaczył jak w miejscu niedawno wypalonego magicznie znaku zamkniętego oka patrzy sobie takie prawdziwe, Z czerwoną tęczówką. Uśmiechnęło się. Tak musiało wyglądać uśmiechnięte oko jeśli nie widziało się ust. Tylko w ten sposób można było wytłumaczyć to co robiło.
- Ooo jak tu ślicznie! Tak ślicznie! Ach! Obiecałem powiedzieć co wiem! Otóż… wiem, że jesteś wiernym rycerzem jego wysokości króla! Co za historia! - głos oka był dziwnie gderliwy i ciągle się ruszało spoglądając w każdą stronę.
Hektor przez moment patrzył niezmiernie zdziwiony, a potem szybko zakrył oko dłonią.
- Co? Aj! Ała! Fuj! Zabierz swoją cuchnącą rękawicę z mojego oka! - głos zdawał się być przytłumiony.
Utopiec nie bez obaw podniósł dłoń zachodząc w głowie dlaczego świat snów musi być tak nierealny. Z drugiej strony, świadomość że to sen sprawiła, że jeszcze zachowywał względny rezon.
- Kim jesteś? - zapytał gdy tylko oko na nowo pojawiło się w zasięgu wzroku.
- Kim jestem? Pytanie? Pytanie! Ktoś mnie o coś pyta! Śmiertelnicy są jednak najlepsi! Jestem demonem. Nie. Znaczy tak, ale to jakoś tak nie oddaje sedna sprawy. Hm… Ha! Jam jest ten co chciwie pożąda wszelkiej wiedzy tego świata..! Hm… nie. To też nie to. Nie chce mieć z tą kurwą chciwością nic wspólnego. Lubię wiedzieć...
- To zrozumiałe… - dodał cicho Hektor kiwając głową.
- No właśnie! Wiedza jest wspaniała. Tylko no… jakoś tak nudno TYLKO wiedzieć. No nie wiem. Co ty mi na to powiesz?
Nim utopiec zdążył odpowiedzieć zdał sobie sprawę, że inni musieli słyszeć i widzieć całą rozmowę jaką właśnie przeprowadził ze swoim dodatkowym okiem na przedramieniu.

Gveir milczał, obserwując konwersację Utopca z czymś na jego ramieniu.

- To tylko sen - skomentował w końcu rewelacje, jakie działy się przed jego oczyma, a po chwili, kiedy zdał sobie z czegoś sprawę, dodał: - Czyj jest to sen? Ristoffa? Esmonda? Isabelli?

Esmond również przyglądał się niecodziennej konwersacji utopca. Nie był specjalnie zszokowany formą jego rozmówcy, w końcu znajdowali się w świecie snów, jednak było w tym coś..dziwnego.

-Może nas wszystkich? Może śnimy wspólnie?- odpowiedział najemnikowi.

Obejrzał się na ścianę żywopłotu, w której zanikała mgła. Korzystając z chwili, usiłował rozgarnąć liście, by sprawdzić czy ślad ciągnie się po drugiej stronie.

Liście ustąpiły pod naporem ręki Esmonda. Na początku. Łowca zdążył spostrzec drewniane wnętrze zasnute szarozieloną mgłą. Jakaś sylwetka niespokojnie poruszyła się w półmroku. Błysnęły białka przestraszonych dwukolorowych oczu i krzew zamknął się szczelnie odpychając łowcę do tyłu. Mgła wzburzyła się samej tracąc przepływ. Po kilku wolnych uderzeniach serca zaczęła opadać. Ponownie ruszyła przed siebie leniwie się snując po ziemi.

- Nudno? Chyba… chyba tak. - odrzekł utopiec. - Dlatego zawsze trzeba działać…
Hektor spojrzał na żywopłot przez moment zastanawiając się, czemu Esmond go jeszcze nie zaczął strzyc. Jednak bardziej nagląca sprawa szybko na nowo zwróciła jego uwagę.
- Ale zanim będę działać, mów dalej. Co jeszcze o mnie wiesz? Czegoś nie dokończyłem, prawda? - dopytywał.
- Hohohoho - oko zaśmiało się z ekscytacją. - Może wiem. Taak… ale hmm… chce coś w zamian. Co mi dasz?*.

- Coś jest dalej, jakby drewniane pomieszczenie- poinformował łowca, samemu dobywając jedno z dwóch ostrzy przyczepionych do kołczana. Poslugujac sie nim jak maczetą usiłował przebić sie przez oporny żywopłot.

Tymczasem Gveir miał swój własny pomysł. Zawinął łańcuchem i uderzył zamaszyście po gałęziach, chcąc sprawdzić, czy będzie umiał skosić przeszkodę.

- Nie… - utopiec przewrócił oczyma. - Oczywiście że wiem. Bo ty wiesz, ale nie możesz pewnie nic z tym zrobić. Więc mówiąc mi wprawisz coś w ruch i będziesz obok by na to patrzeć.

Ściana żywopłotu ustępowała pod ostrzami Esmonda. Również działanie Gveira przyniosło zamierzony efekt. Ta broń - to musiało być to o czym marzył. Czuł jakby krawędzie ogniw musiały być naostrzone lecz gdy sam je wcześniej sprawdzał nie wyglądały na takie. To była najlepsza broń na świecie… musiała tylko stać się rzeczywistością.
- Huu - oko wydało z siebie zaintrygowany dźwięk słysząc propozycję Hektora. - Tak też możemy zagrać! Tak, to wspaniały pomysł! Co gdybym powiedział ci coś o tym miejscu?

- Gdyby tylko! - sapnął Gveir, wymierzając potężny cios ostrzem. - Gdyby tylko mógłbym w jakiś sposób wydostać stąd ten… Ten… - zawahał się, myśląc nad odpowiednią na ostrza nazwę. - Wtedy mógłbym się zmierzyć z panią lasu!

Oczywiście, nie był pewien, czy sama broń by wystarczyła. Marza i jej szpony wyglądały na coś, co wymagało nieco więcej niż świetnej broni… Lub, czy taka miała wystarczyć?
Pytania krążące po głowie Gveira tylko powielały jego wątpliwości. “Wszak smok obiecał! Tylko czy można mu było ufać? Czy mógł stworzyć coś tak wspaniałego jak to co trzymał w swych dłoniach? Jak wyciągnąć tę broń poza sen? A może nowy towarzysz Hektora będzie wiedział?”

Gveir, któremu błysnęła myśl o wyciągnięciu wyśnionej broni poza sen, nagle przystanął i przestał siekać wściekle żywopłot.

- Ty - wskazał nagle palcem na oko na ramieniu Hektora. - skoroś taki wiedzący, rzeknij mi no: rzeczy, co powstały ze snu, pozostają we śnie?

Hektor spojrzał wpierw na oko, potem na Gveira. Podniósł brew w wyrazie zaskoczenia. a na twarzy przez moment wymalowało się pytanie z gatunku “Czemu mówisz do mojej pieczeni?”. Zaraz jednak rycerz opamiętał się i wrócił uwagą do własnej ręki.
- Mów zatem - rzekł utopiec do oka. - Jestem ciekaw.*

Esmond kontynuował próbę przebicia się na drugą stronę żywopłotu, co jakiś czas zerkając na towarzyszy. Gdy padło pytanie najemnika przerwał, nasłuchując odpowiedzi, która mogła mieć wpływ na obecną wyprawę jak i jego samego.

Oko mrugnęło powieką ze skóry utopca kilurotnie popatrzyło na niego, a potem na Gveira.
- Czy rzeczy snu pozostają we śnie? Czyli inaczej czy można wyjąć ze snu coś do rzeczywistości? Huhuhu... Huhuhuhu! - oko zaczęło się śmiać jakby usłyszało najlepszy żart na świecie. - Da się. Jak? Za tę informację chciałbym coś w zamian! Coś… esencjonalnego!

Kiedy Esmond przerwał rzezanie ściany żywopłotu, ta powoli zaczęła się zarastać.

Gveir uśmiechnął się.

- Moich mięśni ci nie dam, są mi potrzebne do walki z Marzą. Co byś chciał w zamian za to? Nie mów zagadkami, jestem przecież tylko prostym wojakiem. Oby twoja odpowiedź była coś warta...

Gveir zamachnął się mimowolnie ostrzami, które z sykiem zawirowały w powietrzu. Czekał na odpowiedź oka.

Esmond w tym czasie powrócił do próby przebicia się przez zarastający żywopłot, przysłuchując się rozmowie. Gdy otwór był wystarczająco duży, spróbował przedostać się na drugą stronę.

- Śmiertelniku… każesz mi myśleć za siebie? Dobrze. Oddasz mi część swojej pamięci w zamian za możliwość wydostania czegokolwiek ze snu. Takie są moje warunki! - ton głosu demona zmienił się na bardziej ponury jakby rozmowa przestała go bawić. W tym czasie Esmond niestrudzenie ciął, szarpał, rozrywał i niszczył ścianę żywopłotu tylko po to aby dostać się do środka. Robił to sam, ale na tyle skutecznie, żeby odrastająca roślina nie nadążała. W końcu na nowo dojrzał wnętrze ciemnego pokoju. Przedarł się do środka. Pokój był ciemny i nieco zakurzony. Okna nie miały szyb a błony sprawiające, że jakiekolwiek światło było mętne. W pokoju siedziała dziewczynka o dwukolorowych oczach. Patrzyła ze strachem na łowcę.
- Dlaczego tu jesteś?

Gveir spojrzał na pulsujące ostrza. Metal przepięknie odbijał światło tej krainy, nawet, jeśli była tylko snem. Czy rzeczywiście potrzebował pamięć? Czy żeby podążać dalej swoją ścieżką, nie wystarczyło tylko wziąć ostrza i spełnić swoje przeznaczenie jako wojownika? Z drugiej strony - myślał - czy pamięć nie jest częścią jego samego? Co mogło się stać, kiedy Gveir przestanie pamiętać część z tego, co wcześniej pamiętał?

- Część pamięci, mówisz - ostrożnie rzekł - jaka część? Co chcesz z tego, co pamiętam?

Wojownik uśmiechnął się, ujmując łańcuch w dłonie. Leniwie kręcił wspaniałą bronią młynek, której ostrza cięły powietrze, jakby były obdarzone własnym życiem.*

Esmond badawczo przyglądnął się dziewczynie.

- Izabela?- zapytał spokojnym tonem, usiłując jej nie przestraszyć.

- Pośpieszcie się - mruknął utopiec widząc że Esmond przeszedł przez żywopłot. - Zaraz nam zniknie z oczu…
Wzdrygnął się przy ostatnim słowie i przesunął bliżej do ściany. Starał się rozgarniać dziurę ręką, a jak tego było mało, on sam sięgnął po miecz. Pomyślał przy tym, że chyba nigdy wcześniej, tak jak teraz nie chciał by żywopłot po prostu zniknął.

- Nie powiem. Musisz zaryzykować. - demon zachichotał - To jak? Mamy układ?

Utopiec miał dobry pomysł. Żywopłot faktycznie po chwili letargu zaczął odrastać i zacieśniać się. Miecz był potrzebny. Widział w środku pokój, zupełnie inaczej oświetlony niż labirynt. Esmont stał przed dziewczynką o dwukolorowych oczach i bujnych brązowych lokach.
- Tak. Nie powinno cię tutaj być! Och! - dziewczynka zauważyła wyrwę w ścianie. - Oj nie! Nie, nie, nie! Wyjdź! Zamknij! Wyjdź! - tupnęła nóżką - Tu jestem bezpieczna! On tu nie wejdzie! Wyjdź!

- Zastanów się Gveir… Au miał ci pomóc - rzekł Utopiec i znów sieknął po ścianie.

- Droga do ostrzy oferowanych jest długa i trudna - rzekł Gveir. - Kto wie, co tak naprawdę smok może przyrządzić swoją alchemią?

Wojownik spochmurniał jednak.

- Mamy układ - zdecydował się w końcu. - i]Odczyń swoje gusła. Ale wiedz, że jeśli weźmiesz więcej, niż trzeba, sam zapragniesz, abym zapomniał, że mnie kiedykolwiek spotkałeś[/i]

- Spokojnie, nic Ci nie grozi - uspokajał ją Esmond.
Zbliżył się powoli i przykucnął kilka kroków od dziewczynki.
-To ja, Esmond. Poznajesz? Przed kim się chowasz?

Izabela zatuptała znów nóżkami.
- Przed tym co wszyscy! Idź sobie! Inne powiedzą ci więcej! Zostaw mnie i nie psuj już! - była tak zła, że na jej dziecięcym czole pojawiła się zmarszczka. Nie atakowała jednak Esmonda, ani go nie wypychała.
W tym samym czasie demon zaśmiał się przejmująco. Rycerz i najemnik zobaczyli jak przedramię utopca zaczyna się wybrzuszać w miejscu oka. To wyskoczyło do góry, a za nim pojawiła się czarna masa posklejanych piór. Przerażającą chwile póżniej z ręki Hektora wystawała głowa, szyja, skrzydło i część korpusu zdeformowanego kruka. Ptak miał jedno wyupiase czerwone oko na głowie, przerażająco chudą szyję i drugie oko na skrzydle. Wyciągną je do Gveira.
- A więc mamy układ śmiertelniku. Przypieczętujmy go - skrzydło dłoń wyciągało się do najemnia czekając na jego reakcję. Gdy tylko zostało uściśnięte człowiek poczuł jak wokół jego lewego oka piecze niczym ognie przykładane do skóry.
“Quid re nata convertere somnis invoco corvis pacto vires. Daemonum, in alteram partem declinent a somno somnia!” - usłyszał wewnątrz swojej głowy. - “By zmienić co zrodzone ze snu w prawdziwe, wzywam moce paktu Kruka. Demoniczna siło wyrwij marzenie ze snu!”
- Wykrzycz je gdy będziecie się budzić. Nie pomyl się! - zaśmiał się demon chowając się w przedramieniu rycerza znikając zupełnie.
Hektor widział wypalany wzór na twarzy najemnika. Czuł swąd przypalonego ciała. Potem, gdy demon znikał, jego ręka mrowiła i nawet po wszystkim miał wrażenie jakby nie do końca miał czucie. Zerwał się wiatr, a z głowy najemnia oderwał się kawałek krusząc się i rozwiewając.
Gveir zapomniał. Nagle słowo Artamen przestało nieść ze sobą wagę. Co to było? Skąd znał to słowo? Kto go tego nauczył?
Te pytania nie były ważne, bo wiatr nie ustawał. Inny śmiech poniósł się po labiryncie. Głębszy, bardziej aksamitny.
- Znalazłem cię! - powiedział i mała izabella zaczęła krzyczeć. Na oczach łowcy wiatr wdarł się przez szczelinę i porwał dziewczynkę. Rycerzowi i najemnikowi mignęła burza bujnych, brązowych loków. Dziecko piszczało niesione gdzieś w dal. Pokój był pusty.

Łowca zerwał się z przyklęku chcąc biec za porwaną. Obejrzał się na Hektora i Gviera, dopiero teraz zauważając cenę paktu zawartego z demonem.

-Musimy biec- ponaglił. Czuł że musi się spieszyć, czekał jednak na pozostałych, świadom że rozdzielenie się w labiryncie nie jest dobrym pomysłem.

- Na odmęty bagiennego urwiska - jęknął Hektor czując mieszankę konsternacji i zakłopotania. Z niewiadomych przyczyn nie czuł strachu i przerażenia. Może akceptował, że to tylko sen, a może bardziej martwił go fakt, że jego własna rozmowa została przerwana. Rozmowa w której miał właśnie dowiedzieć się… Chciał powiedzieć coś jeszcze… pomyśleć coś jeszcze, ale słowa Esmonda zwróciły uwagę na bardziej palące rzeczy.
- Zatem w drogę - zdecydował i ruszył wraz z Esmondem na śmierć zapominając o karwaszu leżącym na ziemi.

Gveir stał przez małą chwilę, zdezorientowany. Czuł, jakby z wnętrza jego jaźni wydarto coś, co należało kiedyś do niego, ale nie miał teraz czasu, by nad tym myśleć. Pulsujące ostrza same go niosły, wyczuwając obietnicę nadchodzącej bitwy.

Podążył za rycerzem i łowcą.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 02-10-2018, 13:05   #94
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Pobiegli


Łowca gnał co sił w nogach niemal gubiąc swoich towarzyszy. Rycerz i najemnik choć nie byli od niego słabsi nie czuli tak silnej motywacji co on. Labirynt jednak jak uparty nie chciał skręcić tam gdzie zniknęła porwana dziewczynka. Ściana twardo rosła nieprzerwanie i bez wyrw. Mijali kolejne odnogi w prawą stronę, ale żadnej w lewo, gdzie wywiało Izabellę. Wydawało się, że w tym śnie nie braknie im sił, bo czas mijał a oni biegli i biegli nie zatrzymując się nawet na moment. Mgła, którą widział wcześniej Esmond została daleko za nimi. Nie mogli powiedzieć czy się zgubili, czy nie. Droga niby prosta, ale żaden się nie oglądał za plecy. W końcu ich umysły musiały zrozumieć, że w ten sposób nie dogonią siły, która wtargnęła do umysłu magini.

- Ten labirynt nie ma końca - zawołał w końcu Gveir. - Przystańmy, pościg nie ma sensu.

Głos najemnika od czasu paktu z demonem był nieco inny. Była to ledwo wyczuwalna zmiana, jednak Gveir z pewnością razem z częścią swojej pamięci utracił także część siebie. Jego głos miał w sobie teraz nieco więcej wahania i, zdawać by się mogło, więcej gniewu. Zdawać by się mogło, że Gveir wyglądał na ciut młodszego - ale być może była to iluzja snu lub niespodziewana utrata pamięci. Zdawał się być także bardziej zniecierpliwiony.

- Magia pana tego labiryntu płata figle na naszych umysłach - rzekł najemnik. - Musimy znaleźć inną ścieżkę lub wyrąbać ją sobie sami.

Wyrzekłszy to, przystanął. Rozejrzał się wokół - czy obok było coś poza ścianami labiryntu? Wyglądało na to, że znowu będą musieli wyrąbać sobie ścieżkę.

Esmond skinal glowa i dobył miecz by pomóc najemnikowi. Był zły w równej mierze na labirynt i na siebie, jako że pozwolił by “On” porwał Izabelę. Ściany skutecznie uniemożliwiały zarówno prowadzenie pościgu jak i rozeznanie w terenie. Spojrzał w górę by ocenić ich wysokosc.

-Podsadzcie mnie- zaproponował- może z góry znajdziemy drogę

- To przecież sen, koniec końców - zauważył najemnik. - Czy nie możemy po prostu dostać do środka labiryntu… Po prostu myśląc o tym? - zastanowił się.

Spojrzał na pulsujące ostrza. Pamiętał pakt z demonem. Czy rzeczywiście po tym wszystkim wydostanie je z tego snu? Miał taką nadzieję. Miał także nadzieję, że cokolwiek właśnie zapomniał, nie było niczym ważnym. Postanowił się jednak skoncentrować na misji, którą mieli przed sobą.

Skoro to był sen, to być może mógł więcej niż w świecie rzeczywistym. Spróbował, na próbę, wyobrazić sobie przejście w żywopłocie. Pomimo tego, że było to pewnie głupie, w ostatnich czasach zdarzało mu się doświadczać bardziej szalonych rzeczy.

Żywopłot… labirynt… labirynt żywopłotów. Jeszcze na domiar złego zgubili się. Najgorszy koszmar utopca właśnie się ziścił. Nie mogło być gorzej. No może gdyby coś zaryczało za rogiem…

- Biec, czy wyrąbać sobie drogę… co to za różnica, skoro i tak nie wiemy gdzie? - zapytał. - Poza tym… to nie jest do końca sen. Jesteśmy w jej umyśle. To chyba nie to samo.

Rycerz rozejrzał się dookoła uświadamiając sobie, jak źle to świadczy o umyśle magini. Wegetatywny labirynt.

Nim Esmond otrzymał pomoc minęła dłuższa chwila wypełniona usilnymi próbami Gveira wyobrażenia sobie przejścia, oraz niezręczną ciszą jaka zapadła po wypowiedzi utopca. Przejście się nie pojawiło, pomimo najgorętszych chęci najemnika. Niejako była to odpowiedź na niezadane pytanie utopca. Gdyby tylko panowie potrafili słyszeć własne myśli…

W końcu trzeba było się zreflektować i pomóc łowcy. Mężczyzna został posadzony. O dziwo żywopłot, po złapaniu za krawędź zdał się na tyle stabilny aby się podciągnąć. Ostrożnie Esmond znalazł się na górze. Widok był niesamowity a zarazem przejmujący. Otwierała się przed nim połać zieleni. Pasy żywopłotu ciągnęły się i zakrzywiały. Rozwidlały i łączyły. A to wszystko ginęło gdzieś za horyzontem. Ten zaś przez moment zdawał się płaski, a potem jakby Esmond rósł, albo otoczenie malało zaczął się zakrzywiać… do góry. Po chwili łowca zrozumiał iż patrzy na wnętrze kuli wypełnione labiryntem. Niebo już nie było dla niego niebieskie, a również pocięte przez kolejne pasy zieleni. Zrozumiał gdzie została zabrana mała Izabella. Cel miał przed oczyma, choć musiał zadzierać głowę do góry.

Choć widok zrobił na nim wrażenie, Esmond nie miał czasu by się nim zachwycać.

- Sądzę że możemy spróbować przemieszczać się po ścianach. Zdają się być stabilne- zasugerował, wyciągając dłoń w stronę znajdujących się niżej towarzyszy- zaoszczędzimy sporo czasu, co więcej nie będziemy musieli maszerować na ślepo.

Gveir podał Esmondowi dłoń i zaczął gramolić się do góry.

Z małym trudem najemnicy również stanęli na krawędzi żywopłotu. Obaj przeżyli to samo wrażenie co łowca. Utopcowi tylko zakręciło się od tego w głowie gdy jego umysł ogarnął jego najgorszy koszmar - zamknięcie w kuli labiryntu. Bez ostatecznego wyjścia, pełen żywopłotu.

Łowca był mniej więcej w stanie określić dokąd została porwana mała Izabella. Choć musiał do tego dodać jeszcze krzywiznę terenu, był przekonany dokąd powinni się udać. Wędrówka górą była odrobinę wolniejsza. Mając węższą ścieżkę mężczyznom wydawało się, że zaraz mogą spaść. Tutaj najemnikowi szło najsprawniej. Niczym kot spacerujący po płocie miał w głębokim poważaniu grawitację… o ile ona faktycznie tutaj działała. Póki co wyglądało na to, że tak.

Esmond prowadził drużynę. Labirynt wydawał się nudny. Niekończące się pasy zieleni, brudno brązowa ziemia, niebo bez nieba. Tyle widział łowca skoncentrowany na zadaniu. Najemnik i rycerz widzieli więcej. Wydawało im się, że czasem cień zalegał pomiędzy ścianami. Coś się tam poruszało. Słyszeli też głosy. Słyszeli jak dorosła Izabella rozmawia. Wrażenie zaraz znikało, ale w jego miejsce pojawiało się nowe. Zauważyli też, że pomimo tego co stało się na początku nie mogli dostrzec innego rodzaju pokoju, przestrzeni takiej w jakiej była mała magini. Ścieżki labiryntu były puste.
- Posłuchaj mnie ty stary zgredzie! - usłyszeli nagle i bardzo wyraźnie. Nie było jednak nikogo poza nimi trojgiem.
- Narażasz młodych uczniów swoimi decyzjami! Nie pozwolę ci na to!” - głos tak jakby… dochodził spod ich stóp.

Gveir szedł. Choć widok był dla niego niesamowity, jakoś zlał się z wydarzeniami ostatnich tygodni - brakiem pamięci, mówiącą Karhu i rytuałem. Co gorsza miał wrażenie, że pomimo tego, że sen był z umysłu magini, wkrótce te wizje mogły ujawnić coś strasznego dla niego. Niego i Izabelli i Esmonda. Próbował jednak zdławić uczucie rosnącego niepokoju, którego wcale nie polepszał fakt, że zapomniał… Coś.

Przystanął. Spojrzał pod siebie. Dobył ostrza na łańcuchu w dłonie i szpicem jednego z nich wskazał, dokąd dochodziło źródło tego dźwięku.

- Kto tu? - zapytał groźnie.

Odsunął dłonią gęsty żywopłot, zastanawiając się, czy pod nimi nie było przejścia.

- To jej wspomnienie - wymamrotał utopiec. - Ten labirynt tętni nimi.

Wbrew powszechnej opinii dłuższe obcowanie ze źródłem strachu nie pozwoliło rycerzowi oswoić się z nim. Niepokój nie malał, a rosła pewność że nigdy nie znajdą wyjścia. Jedynie cel… Odnalezienie Izabeli, która byłaby w stanie rozwiać labirynt… utrzymywał Hektora przy trzeźwości myśli.

- Może powinniśmy pozwolić jej zauważyć nas? Może spróbujemy się wedrzeć w jedno z jej wspomnień, by nas… “pamiętała”?

Hektor wypowiedział te słowa niepewnie. Nie z uwagi na abstrakcyjność pomysłu, a raczej ze względu na to co ze sobą niósł. Zwłaszcza dla niego wspomnienia były czymś intymnym. Naruszanie ich wydawało się zakrawać o… gwałt.

Idący z przodu Esmond obejrzał się za towarzyszami dopiero teraz zdając sobie sprawę o czym mówią.

- Ingerencja w jej wspomnienia?- zapytał, a zwątpienie w jego głosie sugerowało, że ma podobne odczucia co utopiec - zdaje się, że takie działanie może być ryzykowne… a z całą pewnością nieetyczne.

- Musimy znaleźć drogę, aby uwolnić Izabellę - ponaglił Gveir. - Wspomnienia lub nie, jeśli nie dowiemy się, gdzie ją zabrano, już na zawsze pozostaniemy w tym labiryncie. Być może będziemy mogli znaleźć jakiś ślad, dzięki czemu będziemy mogli ją wytropić..

Aby otworzyć wyrwę w żywopłocie trzeba było ponownie zejść na ziemię. Senna broń najemnika nie miała problemu z rozcięciem liści i wycięciem sobie drogi do “środka”. Tak samo jak wcześniej Esmondowi Gveirowi ukazało się wnętrze pomieszczenia. Tym razem było ono kamienne i zdobione. Dorosła Izabela stała przed drewnianym biurkiem. Za nim w drewnianym fotelu obitym skórą siedział siwy mężczyzna, człowiek, w szatach podobnych do tych co nosiła magini. Ściany były zastawione przez półki z księgami oraz fetyszami. Na jednej widniało wymalowane wielkie oko. Był dzień, ale przez okna nie dało się zobaczyć co było na zewnątrz.

Gveir przystanął. Przypatrywał się scenie przez chwilę, wahając się. Chciał wywiedzieć się co nieco o tym wspomnieniu, zanim w nie wejdzie. Nie był pewien, w jaki sposób mógł wykorzystać wspomnienie Izabelli po to, by dostać się do środka labiryntu, aby ją w końcu odnaleźć. Czy było to tak proste, jak wkroczenie do jej wspomnień?

Do najemnika dołączył Hektor zeskakując również z żywopłotu. Esmond został na górze.
- Słuchaj mnie! To są jeszcze dzieci, oni nie wiedzą jak walczyć a ty ich chcesz posłać na front? Tam będą demony! Zastanów się! - Izabela uderzyła dłońmi o blat. Mężczyzna pozostał niewzruszony.
- Posłuchaj mnie… żadne ćwiczenia nie przygotują uczniów do walk. Mamy obowiązek służyć. To gdzie ich przydzielą zostawiam taktykom. Z reszta młoda Lily ewidentnie pali się do walki. Potejamnie Ristoff ją uczył walki bronią.
- To jest JEDNA osoba... - zauważyła magini. Mag odniósł dłoń powstrzymując ją od dalszej przemowy.
- Iluzja nie jest tylko do pomocy i dobrze o tym wiesz. Każdą magię można różnie zastosować. Ci co zostaną posłani zdecydowanie wykazują chęć do agresji i walki. Podobni tobie przydadzą się również… po walkach.

Gveir przysłuchiwał się wspomnieniu przez pewien czas. Zamiast treści samego wspomnienia, interesowało go wnętrze pokoju, a także sama Izabella. W końcu, po krótkiej chwili wahania, zniecierpliwił się i wkroczył do wnętrza pokoju, czekając na reakcję magini i kogoś, kto wydawał się jej być mistrzem.

Esmond zeskoczył z żywopłotu by lepiej widzieć wspomnienie. Zaciekawił się, słysząc imię dawnej towarzyszki. Jednak w przeciwieństwie do Gviera, nie zamierzał ingerować.

- Lily? - wyrwało się Hektorowi z ust wraz z gardłowym bulgotem.
Czuł się jak podglądacz… ale mleko się rozlało. Wolał uczciwość od potajemnego szpiegowania. Również wkroczył do pokoju, mając nadzieję, że to wystarczy by Izabela ich ujrzała, albo uświadomiła sobie że są w jej głowie.
- Pilnuj wyrwy Esmondzie - dodał trzeźwo pamiętając że właśnie przez taką wyrwę, wcześniej Izabela została porwana sprzed ich oczu.
 
Santorine jest teraz online  
Stary 12-11-2018, 18:29   #95
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
W momencie gdy panowie weszli do wnętrza pokój rozpadł się. Oblicze Izabeli stało się upiorne, a ściana zaczęła się zarastać.
- Nie lubię gdy myszkuje mi się po głowie intruzi! - Kręcone włosy kobiety ruszały się niczym węże i żmije. Możliwe, że nimi były bo wokoło panował syk.
- Dajcie mi jeden powód dla którego miałabym was teraz nie zniszczyć!

- Bghrlo chcemy cię ughrlatować! - wypalił Hektor bulgocząc niepomiernie. - To mgrhy! Poznajesz nas?

- Być może poszczególne wspomnienia nie mają dostępu do całości - zasępił się Gveir. - W takim razie, może nas nie pamiętać. - rzekł, ścisnąwszy mocniej ostrza. Gotował się na walkę, choć nie mógł być pewien, jak pójdzie walka wewnątrz umysłu magini.

Upiorna Izabella patrzyła na nich w milczeniu. Wyglądało jakby w ogóle ich nie usłyszała. Zawisła w czerni i nie odpowiadała. Po dłuższej chwili wypełnionej niepewnością drgnęła. Zamrugała oczyma i powoli kiwnęła głową.
- Faktycznie was znam… jakim cudem jesteście w mojej głowie? Dlaczego twierdzicie, że pptrzebuje ratunku… i czym do cholery jest Artamen?

- Artamen? - wybełkotał Hektor, choć wyraźnie zadowolony z tego że zostali rozpoznani. - Nie wiem, lecz na pozostałe pytania Pani udziele Ci odpowiedzi.
Rycerz wskazał żywopłot za sobą, trochę zmartwiony faktem, że ten zarósł.
- Zostałaś uwięziona we własnej głowie gdy śniłaś sen z Esmondem, który czeka na nas za ścianą. Gdy mu pomagałaś śnić - sprostował. - Za pomocą rytuału odprawionego wspólnie z… - zawahał się - towarzyszem, przedostaliśmy się do twego umysłu ruszając w drogę po tym labiryncie myśli. Wybacz Pani, lecz włamanie się do jednego z twych wspomnień było jedynym sposobem, by nawiązać kontakt. Ktoś tu na ciebie poluje i niech dwie korony będą mi świadkami, nie dopuścimy by podołał zadaniu.

- Powinniśmy ruszać - rzekł najemnik. - Ktokolwiek porwał małą Izabellę, nadal tam jest. W jaki sposób możemy przerwać rytuał i obudzić się razem z tobą? - zapytał.

Izabella znowu przed dłuższy czas patrzyłą w milczeniu. Znów kiwnęła głową.
- Ja sobie poradzę z Panem Snów. Tego nas uczą od początku nauk. Wy powinniście usunąć to co pozostało po wspólnym śnieniu. To jest siła z jaką nie potrafię walczyć.
Po tych słowach zniknęła, rozpłynęła się w ciemnościach, a za wojakami otworzyło się przejście z powrotem do labiryntu.

- Nie ufam jej - oznajmił Gveir. - Jeśli potrafiłaby walczyć z Panem Snów, już dawno przebudziłaby się. Ma rację, powinniśmy usunąć pozostałości, ale powinniśmy pomóc Izabelli w walce. Powinniśmy znaleźć centrum labiryntu.

Wyrzekłszy to, począł iść z powrotem w stronę wyjścia ze wspomnienia.

Hektor nie wiedział co o tym myśleć. Dla pewności nic nie myślał by nie zaśmiecać tego miejsca kolejnymi obawami. Pozostało się tylko niemo zgodzić na plan i ruszyć do labiryntu przezwyciężając strach przed krętymi, zadbanymi i upiornymi żywopłotami.
- Pan Snów… - szepnął. - Ciekawym jak on naprawdę wygląda.

- Liczę że nie będziemy mieć okazji by się tego dowiedzieć. - odpowiedział czekający na nich Esmond. Z wyrwy słyszał całą rozmowę- Muszę zgodzić się z Gveirem, powinniśmy jej pomóc. Chciałbym wierzyć, że sama sprosta temu wyzwaniu, ale zbyt często byliśmy ostatnio świadkami omylności magów….

Hektor skinął głową przytakując myśli Esmonda.
- Wpierw usghruuńmy pozostałości. Jeśli dobrze zrozumiałem bghrzez tego i tak wiele nie zdziałamy, gdyż są jak kotwica.

-Jednak nie wiemy jak to zrobić, lub nawet gdzie je znaleźć. - Zastanowił się łowca- Gdy tu trafiliśmy widziałem.. coś co przypominało ścieżkę snującej się mgły. Ona doprowadziła nas do pomieszczenia, w którym spotkaliśmy małą Izabelle. Jedynie zgaduje, ale może ta ścieżka poprowadziłby nas do celu.

- Zielona mghrła? - wybulgotał utopiec. - Ja jej nie widziałem… Gveir, widziałeś zieloną mghrłę?

Gveir wzruszył tylko ramionami, nie wiedząc, o czym mówi Utopiec.

- Czyli to moghrze być pozostałość po tobie - zwrócił się do Esmonda. - Nie jest związana tylko z Izabelą, alghre też z Tobą… to ją musimy znaleźć i usughrnąć.

- Prowadź nas według mgły - rzekł wojownik do łowcy, ponaglając.

-Wpierw musimy ją znaleźć. Cofnijmy się po naszych śladach, może znów na nią natrafimy.

Pomimo podejrzliwości trójka postanowiła jednak zawierzyć słowom Izabelli. Mogli sądzić, że to nie ona. Mogli dalej iść za porwaną Izabellą, ale postanowili wrócić po swoich śladach aby znaleźć zgubioną mgłę. Znów prowadził Esmond jako jedyny mogący ją dostrzec. Tym razem nie było tak prosto. Podróżowali przez moment po krawędziach labiryntu i odnalezienie drogi w nieskończonej plątaninie żywopłotu sprawiało problemy nawet łowcy. Czas mijał i żaden z mężczyzn nie był pewien już czy dadzą radę odnaleźć drogę ani do małej Izabelli ani do mgły. Do tego każdy z nich widział jak pomiędzy ścianami czasem pojawiają się niepokojące sylwetki. Hektor był przekonany, że zobaczył wielkie żółte ślepia zerkające właśnie na niego z ciemności jednego z odległych zakrętów. Gveir słyszał śmiechy. Kobiecy szczebiot, roznosił się na granicy słyszalności. One śmiały się z niego. Naśmiewały się z tego kim był. Kpiły z niego. Chowały się jednak przed jego spojrzeniami nie dając szans odegrać się. Esmond nie słyszał ani nie widział niczego tak jak jego towarzysze. Czuł za to zapach nie pasujący do tego miejsca. Stęchła woda zastała po deszczach, nie wsiąknięta w ziemię. Zarosła ją rzęsa wodna i nawiedziły skoczki oraz muchy. Ten zapach dusił łowcę. Unosił się wokół niego i nasilał się do takiej siły, że oczy zaczęły mu łzawić. Potknął się i wpadł do wody.

Plusk poniósł się po labiryncie. Rycerz wraz z najemnikiem pospieszyli wyciągnąć towarzysza z opresji. Kiedy wszyscy już stali bezpiecznie mogli zobaczyć co się przed nimi rozpościerało. Labirynt był zalany! Woda powoli zapełniała korytarze chlupoczac o ściany żywopłotu. Esmond zobaczył, że po dnie sunie mgła. Odnaleźli ją. Wiła się jak węgorz walcząc z nurtem, ale wskazywała drogę. Ruszyli dalej pod prąd. Im dalej szli tym ciemniejsza stawała się ta rzeka i wyżej sięgała. W pewnym momencie zalewała już czubki żywopłotu. Musieli być blisko źródła. Tak też było. Bulgoczące wybrzuszenie lśniło od zagęszczonej mgły kotłującej się gdzieś wewnątrz toni.

- Przeklęte stwory – krzyknął Gveir, odgrażając się istotom, które pozostawały poza polem widzenia. - Pokażcie się, a poznacie smak moich ostrzy!

Gveir podejrzewał, z jakiego powodu głosy się naśmiewały. Był to zapewne układ zawarty z demonem. Dostał za to ostrza, jednak co zapomniał? Tego nie pamiętał. Gdzieś, wewnątrz niego, coś mówiło mu, że dokonał złej zamiany. Ale jednak, ostrza były dla niego warte wiele, może nawet więcej, niż on sam.

Doszedłszy do Źródła, Gveir zapytał:

- Czy to jest to?

Pochwycił ostrza.

- Co widzisz, Esmond? Czy powinniśmy… Wejść do środka? - dodał, niepewnie.

-Tak sądzę..- odparł łowca, równie niepewnym tonem. Nie miał pojęcia co znajduje się wewnątrz, ani co może im grozić.

- Wejdę pierwszy-zasugerował- jeśli coś tam jest, nie ma sensu byśmy wszyscy się narażali.

Hektor spojrzał na towarzyszy, a później ponownie na wodę. Odchrząknął.

- Już raz się podtopiłeś… - odpowiedział Esmondowi - Mi zaś to nie grozi. Woda jest dla utopców jak powietrze.

Jak stał, tak skoczył w dół do wody, by sprawdzić co tam tak bulgocze.

Choć łowca wyraził chęć rycerz uprzedził go. Ludzie zobaczyli jak utopiec znika pod taflą z głośnym pluskiem. Hektor momentalnie poszedł na dno. Uderzając nogami o ziemię zobaczył, że dookoła labirynt zaczął wyglądać zupełnie inaczej niż do tej pory. Pod stopami miał muł, ściany żywopłotu były bliższe wodorostom niż krzewom. Wszystko się poruszało pchane przez nurt. Przed jego nosem zaś była kotłowanina wody i piachu wytryskującego z pęknięcia w dnie. Widział już kiedyś coś podobnego. W dniu swojej śmierci. Tylko tam zamiast go odpychać próbowało go wessać. Szczelina w rzeczywistości chcąca porwać jego duszę… Ciągnąca go w głąb TONI. Teraz ta sama siła wdzierała się do wnętrza umysłu magini. Poznał ją, gdyż wyrwała mu część jego istnienia kradnąc poprzednie życie. Teraz sobie przypominał, że coś go wtedy powstrzymało przed przekroczeniem granicy, coś uratowało go przed śmiercią ostateczną.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
Stary 13-11-2018, 21:49   #96
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Esmond i Gveir pozostający na górze widzieli jak utopiec zniknął w ciemności toni. Poziom wody rósł z każdą chwilą. Mgła kotłowała się w wybrzuszeniu. Nawet najemnik miał wrażenie, że widzi coś dziwnego pod taflą wody. Nie umiał jeszcze tego wypatrzeć jakby mu coś przeszkadzało.

Gveir mruknął:

- Przecież to sen. W śnie każdy może oddychać w wodzie - rzekł, przypatrując się uważnie tafli wody. Chciał dostrzeć tam coś, ale nie wiedział - co to mogło być?

Podszedł bliżej, zamierzając wskoczyć.

- Wskakujemy? - zapytał, sam szykując się do skoku.

- Ciekghrlawe - zabulgotał sam do siebie Hektor podchodząc bliżej wyrwy.

Pomimo obcowania z siłami ostatecznymi czuł się… lepiej niż w labiryncie. Tutaj była woda, muł i wodorosty. Nie przepadał za takim środowiskiem i to nie tylko dlatego że przypominało mu o jego śmierci. Było to jednak o niebo lepsze niż upiorne żywopłoty nieskończonego labiryntu.

Teraz zaś pozostawała sprawa zatkania wyrwy. To że trzeba było ją zatkać nie pozostawiało wątpliwości. Gdyby pozwolić TONI zalać umysł magini… kto wie co by się z nią stało. Kto by się obudził w jej ciele?

Rycerz wyciągnął miecz i stanął tuż nad wyrwą unosząc oręż ostrzem do dołu. Jednym szybkim pchnięciem, mocno trzymając rękojeść ugodził to co próbowało się tu wedrzeć.

Esmond patrzył przez moment na kotłującą się wodę, której poziom podnosił się w niepokojącym tempie. Hektor miał rację, najlepiej nadawał się do tego zadania, ale w śnie wszystko było możliwe.

-Chodźmy -zgodził się z najemnikiem-może potrzebować naszej pomocy.

Wskoczyli. Zimna woda otuliła ich ciała, a nurt momentalnie zaczął odpychać. Obaj byli przekonani o tym, że we śnie będzie dało się oddychać pod wodą. Jednak tylko Gveir był o tym w pełni przekonany. Esmond musiał wstrzymać oddech. Oczy łowcy zostały niemal oślepione przez ilość zielonkawego światła. Jego umysł zalał wrzask niesłyszalny wcześniej. Słyszał krzyki, słyszał jęki, słyszał płacz. To wszystko wylewało się ze szczeliny nad którą stał Hektor. Rycerz odwrócony plecami podnosił właśnie swój miecz. Gveira bolała głowa i palił go demoniczny znak wokół oka. Widział dwa obrazy na raz. Ciemną toń, wodorosty i muł oraz niewyraźne kształty wynurzające się z dziwnej szczeliny w dnie.
Hekton pchnął wbijając miecz w szczelinę. Przeszedł go dreszcz miał wrażenie, że słyszał krzyk ale jego uszy wcale tego nie rejestrowały. Jakby wszystko działo się w jego głowie. Woda przestała się bąblować, nurt się zatrzymał i zaczął cofać. Wszystkich zaczęło zasysać w stronę szczeliny. Stojący najbliżej rycerz musiał się porządnie zaprzeć aby nie zostać od razu wessanym. Ciągnęło go jednak niebezpiecznie mocno.
Kiedy utopiec dźgnął wyrwę Esmond prawie zemdlał od usłyszanego krzyku. Duchy Toni zostały zranione i teraz były żądne zemsty. Ich kolor się zmienił na brudno czerwony, a twarze nabrały upiorności. Wyciągnęły swoje ręce po rycerza łapiąc go i próbując zaciągnąć ze sobą. Wagabunda również widział jak coś oplata utopca. Było jednak bardzo niejasne. Miał jednak wrażenie, że gdyby się na tym odpowiednio mocno skoncentrował dostrzegłby co to jest.

Gveir obejrzał się - szukał czegoś, o co mógłby zaczepić łańcuch i podać go Utopcowi. Zrozumiawszy, że może poznać, czym jest to, co oplotło jego towarzysza, skoncentrował się na tym.

Esmond z trudem powstrzymał zawroty głowy. Nie miał tak wiele czasu jak Gvier, w końcu będzie musiał zaczerpnąć powietrza. Wiedział co złapało utopca i co go czeka, jeśli duchy wciągnął go w głąb toni. Popłynął do rycerza, złapał go za rękę i zaparł się stopami o dno. Drugą dłonią dobył miecz i machając nim usiłował odpędzić upiory. Chciał dać Gvierowi nieco czasu na szczepienie łańcucha.

- Aaaagrlrhrlrgrhr - Bulgotał Hektor - Ughrieghrajghrie Ghrluprlry.
Rycerz zapierał się mocno. Zbroja teraz pomagała, a i pomoc towarzyszy była nieodzowna. Nie odchodził jednak od dziury. To co uczynił zadziałało i nie zamierzał odpuścić. Dalej trzymając miecz przekręcił go poszerzając ranę którą zadał.

Upiory zawyły przeciągłym bólem w głowach i uszach każdego. Agonia zmieniała i wykrzywiała je w coraz bardziej groteskowe potwory. Ich czysta niedawno struktura przypominała teraz poszarpaną i splamioną. Szalały, ale i były ranione. Ostrze nieubłaganie przebijało duchowy kocioł i straszyło to co się z niego wydostawało. Gdyby Esmond nie trzymał utopca ten niechybnie wpadłby już do środka ciągnięty przez duchy i własny ciężar, któremu tak zawierzył w pierwszej kolejności.
Iskall rozglądał się. Jego oczy omiotły w ciemnościach wody wodorosty i muł. Nie wyglądało to najlepiej. Za nim jednak była ściana żywopłotu. Była dalej, ale na pewno była mocniejsza niż giętkie wodorosty płaszczące się pod wpływem nurtu. Nie wiedział czy starczy łańcucha… ale kto wie jakie jeszcze umiejętności miała ta nieziemska broń?

Gveir nie zawahał się. Z całą siłą, jaką tylko potrafił zebrać w zimnej, mulistej wodzie, zarzucił łańcuch, aby ten owinął się na jednej z gałęzi żywopłotu. Gdzieś, w głębi umysłu, zastanawiał się - czy jeśli skoncentruje się mocniej, to tutaj, we śnie, będzie miał lepszą szansę na powodzenie? Nie wiedział. Wolał jednak nie zostać wessany do środka wiru. Kto wie, co mogło być we wnętrzu kotła?*

- Muglsimy tghro zamgrhlnąć! - krzyczał przez wodę rycerz.
Nie zamierzał teraz odpływać. Pewnie nawet by nie mógł. Zbroja ciążyła, a i on sam… choć mógł oddychać pod wodą, to nigdy nie nauczył się pływać!
Zrobił więc krok by stanąć nad wyrwą w rozkroku. Przez moment łapał równowagę wiedząc, że wystarczy jeden fałszywy ruch. Gdy już był pewien, że nie upadnie. podciągnął miecz ku górze i raz jeszcze pchnął. Cokolwiek tam było, można było to zranić. Tym samym zamierzał to zmusić by czmychnęło w obawie przed kolejnymi uderzeniami.*

Łowca znajdował się w przeciwnej sytuacji. Pływanie nie sprawiało mu trudności, jednak w obecnej sytuacji myślał jedynie o zaczerpnięciu oddechu. Poprawił chwyt i zaparł się mocniej nogami, by ułatwić rycerstwu prace. Świadom, że w wkrótce będzie musiał się wynurzyć, liczył że Gvier poczynił postępy.

Ten istotnie je poczynił. Żywopłot wytrzymywał ciężar najemnika, który musiał sam trzymać się łańcucha. Krok po kroku zbliżał się do pozostałych. Broń jak na życzenie tworzyła dalsze ogniwa, kiedy zdawało się, że już dawno powinno ich nie starczyć. Los miał jednak inne plany. Iskall był prawie przy towarzyszach, kiedy łańcuch zapulsował, wierzgnął i szarpnął wyrywając się z dłoni wojownika. Gveir poleciał do przodu…
Hektor na nowo pchnął ostrze w, dla niego niewidoczną, siłę. Stał pewnie, choć nogi chciały giąć się pod ciężarem wody. Czuł jakby ktoś trzymał go za ręce i nogi starając się dodatkowo udaremnić jego działaniom. Wizg wewnątrz głowy nie ustawał. To była prawdziwa próba dla rycerza zarówno dla jego ciała jak i umysłu, który nagle zaczął być zalewany wspomnieniami. Były bez ładu i składu, ale otępiły jego spostrzegawczość. Kiedy wepchnął ostrze niemal po sam jelec i już miał je wyciągać coś z niezwykłą siłą wpadło wprost na niego. Poleciał do przodu...
Esmond wspierał rycerza czy też sam starał się utrzymać. Z trójki mężczyzn na nim cała ta sytuacja odbijała się najbardziej. Widział i słyszał duchy i upiory jakimi się stały. Ba, widział też, że był w stanie ich dotknąć, kiedy odruchowo próbował się uratować przed jedną z duchowych dłoni. Tylko to już nic nie zmieniało. Postanowił utrzymać rycerza na nogach, nie pozwolić mu wpaść do Toni i to robił. Oślepiony i ogłuszony, ledwo utrzymując powietrze w płucach stał i trzymał Hektora aż ten nie został porwany. Esmond zachwiał się i poleciał do przodu upadając twarzą w szczelinę.
Zobaczył.
Zobaczył Toń i to co starało się z niej uciec. Rozwścieczone duchy, skażone swoim gniewem były właśnie wyłapywane i niszczone przez cienie ubrane w ciężkie zbroje płytowe. Każdy z nich dzierżył okrutnie wyglądający harpun, którym łowił upiory niczym sprawny rybak. Tymczasem inne kuliły się w strachu starając się być niezauważonym...
Zobaczył ojca. Zobaczył matkę. Zobaczył swoja żonę i dzieci. A oni zobaczyli jego.
- Pomóż nam... - usłyszał.
Gveir i Hektor podnosili się z ziemi. Dostrzegli, że wody wokół nich nie ma, a oni leżą w błocie kilka metrów od dziury, nad którą klęczał Esmond. Otaczająca go woda uformowała się w kulę, która z każdą chwila malała.

Potrzeba zaczerpnięcia oddechu wyrwała łowce z otumanienia. Choć upiorne, powykręcane sylwetki duchów zniknęły, wciąż miał wrażenie że słyszy ich posępne zawodzenie. Jednak ten dźwięk nie był najgorszy. W myślach wciąż brzmiało echo słów jego bliskich.
Usiłował się uwolnić, czując że kończy mu się czas. Próbował wstać i przecisnąć się przez ściany wodnej bańki.

- Do stu diabłów! - zagrzmiał Gveir.

Podbiegł do Esmonda, chcąc go chwycić i wyrwać. Cokolwiek tam rzeczywiście było, chyba właśnie zostało zabite przez Hektora. A nawet, jeśli tak nie było, odejście w Toń było czymś, na co nie mógł pozwolić Esmondowi. Chciał wyrwać łucznika i przeciągnąć go z powrotem w stronę żywych. Jeśli takimi byli. Od czasu, kiedy rozpoczął się rytuał, Gveir czuł się martwy. Chciał zakończyć sprawę czym prędzej.

- Baaaaaah! - okrzyk zdenerwowania wyrwał się utopcowi z gardzieli. Może z uwagi na kolejną niedogodność, a może przez fakt, że jeszcze echem po głowie odbijało się wycie jakie niedawno słyszał.
Również rzucił się do przodu, by prawicą sięgnąć przez kulę, zanurzając się w niej po części i złapać Esmonda. Nie poczynił tego jednak tak sprawnie jak Gveir. Błoto nie sprzyjało gwałtownym ruchom opancerzonego rycerza. Dwukrotnie tracił grunt, gdy stopa ślizgała się podczas próby poderwania się z ziemi. W końcu pomógł sobie, wspierając się na mieczu, którego rękojeść wciąż ściskał.

Rzucili się na ratunek. Walczący z naporem wody Esmond zobaczył jak dwoje rąk przebija się przez taflę wody i po niego sięga. Za tymi dłońmi dostrzegł twarze swoich towarzyszy, nie zostawili go. Utopiec i najemnik zaparli się w mule i wspólnie wyciągnęli łowcę na zewnątrz. Ten mógł w końcu zaczerpnąć powietrza i uśmierzyć ból w płucach. Wodna kula schowała się całkowicie do szczeliny bulgocąc i chlapiąc w ostatnich chwilach swojej egzystencji. Udało się.

Gdy woda zniknęła i mężczyźni zdołali złapać kilka spokojniejszych oddechów świat się zatrząsł. Wodorosty zaczęły wysychać, a żywopłot na nowo odrastać. Muł zsechł i spękał zmieniając się na nowo w udeptaną ziemię. Labirynt odżywał. Wraz z tym wydarzeniem poczuli jak ich bytność w umyśle magini przestała być tolerowana? Potrzebna? Może Ristoff nie był już w stanie ich dłużej utrzymać? Wiadome było jedno, sen zanikał. Jeśli chcieli coś jeszcze w nim zrobić mieli tylko kilka chwil nim powrócą do zimowego krajobrazu.

Zatem zadanie zostało wykonane w umyśle magini. Cokolwiek miało się stać z Izabellą - śmierć, szaleństwo, lub też wykaraskanie się z tej sytuacji - o tym mieli się przekonać wkrótce. Gveir jednak nie zapomniał, po co tutaj przyszedł. Jeśli demon nie kłamał (rzecz wątpliwa) i jeśli zaklęcie naprawdę posiadało moc, mógł wreszcie wydostać broń ze snu.

Krzyknął, według zapamiętanych słów:

- Quid re nata convertere somnis invoco corvis pacto vires. Daemonum, in alteram partem declinent a somno somnia!.

Nie do końca pewien był sensu wypowiadanych słów, ale ostatecznie, stracił cząstkę siebie dla zdobycia upragnionej broni. Czy ostrza i łańcuchy miały wystarczyć do walki z Marzą? Tego pewien nie był, ale na pewno był to jeden z kroków to podjęcia jej.
Nawet, jeśli miał przegrać, chciał, by ta walka była legendarna. Dlaczego?
Nie pamiętał. Ale jakoś nie przeszkadzało mu to w byciu podekscytowanym na samą myśl o walce.

Rycerz zerwał karwasz z ręki i spojrzał na miejsce gdzie niedawno spod skóry wykluło się oko, a potem cały kruk. Miejsce gdzie ta kreatura później uciekła. Dotknął go i wbił paznokcie do krwi.
- Czymkghrlolwiek jesteś, zakghrllinam cię, pghrójdziesz ze mną.
Nie zamierzał tego kruka zostawić w umyśle maginii. Nie skończyli poza tym jeszcze rozmawiać. Utopiec chciał wiedzieć… więcej.

Esmond uniósł się z ziemi, na której leżał łapiąc oddech. Nareszcie mieli opuścić to kuriozalne miejsce. Nurtowało go jednak pewne pytanie. Czy to co widział wewnątrz szczeliny było odbiciem jego umysłu, przed którym ostrzegał Ristoff, czy rzeczywiście widział Pustke i duchy swoich bliskich. Potrząsnął głową usiłując pozbyć się wciąż, zdawało by się, rozbrzmiewającego w uszach zawodzenie zjaw.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 16-11-2018, 21:15   #97
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Gveir


Sen-wizja rozpadła się, zassała w ciemność lub zwyczajnie zniknęła sprzed oczu. Gveir wykrzyczał słowa podane mu przez demona. Przez moment był pewny, że został oszukany, gdyż nic się nie działo. Zaraz jednak jego ciałem wstrząsnął ból. Takiego nigdy jeszcze nie czuł. Zawył wściekle jakby jego własna krew gotowała się w żyłach. Agonia trwała osiągając apogeum w lewym oku. Miał wrażenie jakby głowa miała mu się zaraz rozsadzić. Nagle wszystko minęło. Patrzył na swoje nogi zdając sobie sprawę, że siedzi. W ręku trzymał miecz zalany krwią. Jego własną krwią. Gdy dotknął twarzy poczuł, że to z jego oczodołu jak i skóry cieknie posoka. Brakowało mu oka. Przed nim zaś metal zaczął się giąć i skręcać. Wykwitły na nim pulsujące żyły. W przeciągu kilku uderzeń serca zarówno miecz jak i puklerz najemnika zmieniły się w idealne kopie broni ze snu. Efekt popsuł mu czarny kształt niezgrabnie poruszający się obok w śniegu. Pozlepiana masa czarnych piór łypnęła do niego jednym okiem i uśmiechnęła się.

Hektor

Krew spłynęła po skórze utopca. Sen rozpadał się nieubłaganie nie dając nadziei na powodzenie.

Demon odpowiedział.

- Pójdę z tobą jak mi przyzwolisz coś zrobić

- Co?!

Milczenie sugerowało, że podstępny demon nie chce zdradzać wszystkiego.

- Przyzghwalam! - krzyknął zniecierpliwiony rycerz i się obudził.

Esmond

Łowca pozwolił wizji odejść. Gładko przebudził się jak z dobrego snu. Choć było mu nieco zimno nic poza tym mu nie doskwierało. Podnosząc się dostrzegł jak Hektor również otwiera swoje rybie oczy. Ristoff stał zwrócony tyłem do łowcy i jeszcze szeptał słowa. Izabella zaś mruknęła coś i się poruszyła. Jej oczy były jeszcze zamknięte, ale wcześniej nie dawała żadnego znaku życia.

Nie dane było nacieszyć się możliwością powodzenia, bo najemnik nagle zaczął wyć jak opętaniec. Jego ciało napięło się i wygięło w łuk. Zaraz potem zaczął dygotać, aż w końcu opadł na ziemię. Niczym lalka podniósł się, aby dobyć swojego miecza, którego czubkiem zaczął ryć znaki w skórze swojej głowy. Ostrze wypadło mu z rąk kiedy złapał się za głowę. Rycerz i łowca zobaczyli jak z oko Gveira wyskakuje wraz z czarną masą piór i upada w śnieg. Najemnik opuścił bezwładnie głowę tylko po to aby zaraz potem zacząć się na nowo ruszać.
 
Asderuki jest offline  
Stary 28-12-2018, 17:25   #98
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
- Na T… - utopiec ugryzł się w język zanim dokończył przekleństwo.
Wciąż nie był do końca pewien co się dzieje. Czy to rzeczywistość, czy to jeszcze sen? Poderwał się z ziemi czując lekki zawrót w głowie. Postąpił kilka kroków i zaraz upadł na kolana obok Gveira i tego ciemnego kształtu. Niejasne myśli zaczęły się krystalizować zaraz obok obawy. Czy ta istota to demon ze snu? Czy to część układu najemnika, czy też to jego własne działanie?
Jedno wiedział na pewno. Jeśli to był demon, nie zamierzał mu pozwolić uciec.
Położył ciężko rękę na uskrzydlonym oku zamykając je w garści.
- Ristoff! - warknął kładąc drugą dłoń na barku najemnika - Ulecz go!

Gveir czuł ból. W pewnym sensie, zawsze czuł ból i zawsze oczekiwał bólu jako swojego stałego towarzysza podróży. Teraz zaś jego towarzysz rozgościł się w jego umyśle i nie zamierzał odstępować ani na chwilę. Wiele lat temu, najemnik poznał ból, walcząc tam, na dworze jednego ze szlachty. Dzisiaj jednak ból zyskał nową definicję. Gveir krzyczał z bólu. Działo się to samo. Nie potrafił powstrzymać krzyku.

Obserwując, jak broń zmienia się, Gveir poczuł pewną satysfakcję. Jego stare, wysłużone miecz i puklerz zmieniły się, a on, pomimo potwornego bólu zdołał zdobyć się na słaby uśmiech.

- Zatem układ dokonał się – Gveir wyszczerzył drapieżnie zęby, myśląc o walce z Marzą. - Dobrze.

Próbował powstać, zachwiał się i upadł. Ale dlaczego w zasadzie chciał z nią walczyć? Jaki był powód tej walki? Nie do końca pamiętał. Nie pamiętał, dlaczego zamierzał z nią walczyć. Wyglądało na to, że jakaś część jego samego została w umyśle Izabelli. Zamierzał to przemyśleć później.

Głos najemnika zmienił się. Wydawał się być nieco głębszy, bardziej gardłowy i twardszy. Poza oczywistą utratą oka, wygląd Gveira wydawał się być nieco inny. Oczywiście, wyglądał nadal tak samo, jednak jego postawa i manieryzmy wydawały się być surowsze. Jego rysy wyostrzyły się. Stały się nieco bardziej... Straszniejsze. Czy był to tylko chwilowy efekt przebudzenia z rytualnego snu, czy też był to efekt paktu zawartego z demonem?

- Kosztowało mnie oko, ale chyba się opłaciło – mruknął Gveir, nieco pogodniej. Pomimo snu, zdawał się być zmęczony.

Dopiero teraz zorientował się, że jego ręce były zaciśnięte na styliskach ostrzy zaczepionych na łańcuchu. Przyglądał się im swoim pozostałym okiem. Najemnik wydawał się analizować sytuację, starając się odzyskać równowagę.

Esmond był już obok najemnika, na moment po tym jak ten zaczął krzyczeć. Przebudził się nieco wcześniej, a wrzask postawił go na równe nogi, przez co momentalnie go zamroczyło. Zawziął się jednak i zdecydowanym (choć dość chwiejnym) krokiem zbliżył się do towarzysza.
Chciał się odezwać, by dowiedzieć się co się stało. Zamilkł jednak widząc jego zmienione oblicze. Poza nie dającym się przegapić brakiem oka, bystre spojrzenie łowcy szybko wychwyciło pozostałe zmiany w jego wyglądzie.
Szczególną uwagę zwrócił jednak na nowy oręż najemnika. Choć Esmond nie był obecny gdy ten kończył zawieranie paktu z demonem z labiryntu, nie musiał zbyt długo zastanawiać się skąd pochodzi broń Gviera.

Kiedy rycerz przeklinał to co uważał za konsekwencje swojej pospiesznej decyzji, najemnik zdawał się być niewzruszony. Nastąpiła jednak cisza, a Ristoff nie odpowiedział na wezwanie utopca. Gdy gdy ten obejrzał się zrozumiał czemu. Obok obozu siedział teraz wielki i najeżony łuskami złoty smok. Złote tęczówki jarzyły się gniewem wąskich pionowych źrenic. Może gdyby jeszcze nie szczerzył kłów…
- GVEIR!!! - ryknął i ziemia się zatrzęsła - CO ŻEŚ UCZYNIŁ!!!

Gveir instynktownie powstał. Choć nadal nie czuł się w pełni sił i zachwiał się lekko, powstając, gniewny głos smoka przywrócił go do rzeczywistości, z dala od sennych krain Izabelli. Pochwycił ostrza, a dźwięk zderzających się ze sobą ogniw łańcucha przeciął powietrze. Stał tak, mierząc pozostałym okiem złotego smoka.

- Moje wybory są moje – rzekł Gveir, wskazując jednym z ostrzy w smoka.

Smok uniósł głowę do góry tak, że zginęła w ciemności i widać było tylko te świecące ślepia. Teraz wszyscy mogli zobaczyć, że w swojej prawdziwej formie Aurarius był ogromny. Miał dwie pary błoniastych skrzydeł i dwie pary przednich łap i jedną tylną. Jego łuski wyglądały jakby się najeżył. Jego głowa była ozdobiona parą rogów i był absolutnie cały złoty.
- Obiecałem ci pomóc człowieku. Zawarłeś pakt z siła zza zasłony. A ty rycerzu też widzę, że skłonnym jesteś do tego. - wycedził. - Nie chce mieć nic z wami wspólnego!
Po tych słowach rozłożył skrzydła.

Gveir opuścił ostrze.

- Zatem to pożegnanie - niby zapytał, niby stwierdził. - Cóż. Twoja obietnica była dobra, ale… Wolę prędzej niż później.

Uniósł łańcuch.

- Warte było jednego oka - uśmiechnął się.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
Stary 14-01-2019, 23:26   #99
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- Czekghraj! - krzyknął rycerz również wstając na równe nogi. Zadrżał widząc smoka. - Dlaczego?
Pytanie nie było sprecyzowane, lecz w miarę jasne w tych okolicznościach… Przynajmniej w głowie utopca. Poza tym głos mu ugrzązł w gardle i nie było mowy o rozwijaniu wypowiedzi.

Esmond z podziwem przyglądał się imponującej bestii. Do tej pory o smokach słyszał jedynie w legendach, i nie sądził by ponownie było mu dane ujrzeć kolejnego.
Obraz był jednak zadziwiająco znajomy. Zdał sobie sprawę, że widział to stworzenie na moment przed tym jak zasnął. W miejscu w którym chwilę wcześniej znajdował się Aurarius.

-Zostań z nami. Porozmawiajmy- Odezwał się w końcu, gdy krzyk utopca sprowadził go na ziemię- Nie postępujmy pochopnie. Jak widzisz nie wszyscy zawarliśmy pakty.

Smok zamarł. Jego spojrzenie przeniosło się z Gveira, a Hektora i Esmonda. Powoli złożył skrzydła.
- Prawda. Tylko ty masz jeszcze tyle rozumu aby nie zadawać się z plugawymi mocami. - odpowiedział łowcy. Zniżył swoją postawę znów mając głowę bliżej ziemi. Płynnym ruchem zbliżył się do Esmonda zmieniając z powrotem w tego nie sprawiającego pozorów człowieka. Aurarius poprawił swoje kręcone włosy i westchnął krzyżując ręce na piersi.
- Potrzebuję wciąż pomocy. Nie chcę jednak kojarzyć siebie z tymi co tak pochopnie potrafią narażać innych. Ty… ty wciąż nie masz takiego rodzaju połączenia jak oni. Chociaż też jesteś… inny. Czego byś chciał w zamian za pomoc w odzyskaniu moich rzeczy?
Słowa smoka sugerowały, że wszelkie układy jakie zawarł z pozostałymi właśnie zostały według niego unieważnione.

Głośniejsze odetchnięcie dało się usłyszeć od strony Ristoffa. Mag bawił się nerwowo swoim zielonym wisiorkiem mamrocząc coś do siebie. Podszedł do Gveira krzywiąc się na jego rany. Wodził wzrokiem na początku po twarzy, ale potem po całej sylwetce najemnika ostatecznie kiwając głową.
- Dizi będzie mógł lepiej pomóc niż ja… no i może Aurarius… jeśli go Esmond przebłaga - ostatnie dodał dużo ciszej, ale i tak dało się usłyszeć głęboki warkot.

Gveir rzekł:

- Nie rozumiem, co może być złego w robieniu paktów z bytami spoza Zasłony - rzekł Gveir, wzruszając ramionami, co wyglądało komicznie, ponieważ był uwalany krwią i nie miał oka.

Zwrócił się do… No tak, zwrócił się do własnego oka:

- Kim jesteś? - zapytał, tym razem już chłodniej. - Czego tutaj szukasz?

-Twoje rzeczy?- zapytał łowca, przypatrując się transformacji Aurariusa- Wybacz, lecz zdaje się że nie byłem obecny przy tej rozmowie.

W rzeczy samej, Esmond zastanawiał się jak wiele go ominęło gdy wraz z Izabellą odprawiali pierwszy rytuał.

Utopiec rozchylił palce tworząc swojego rodzaju klatkę dla oka. Spojrzał na nie z uwagą i niepokojem.
- Nie jestem pewien czy ci odpowie Gveir… nie posiada ust - zauważył. - Poza tym… pytania można zostawić na później. Wpierw musimy się zająć twoją raną. Zbudź Dizziego. Popilnuję twojego oka, a Esmond… - dodał ciszej. - Mam nadzieję, że przekona Au.

- Ano! - zgodził się Gveir, zmierzając w stronę Dizziego.

Smok słysząc Esmonda stracił nagle rezon.
- Och, aaa… No tak. Bo widzisz...- zaczął opowiadać o tym jak napadli go łowcy nagród. Esmond zrozumiał tyle, że smok chciałby odzyskać swoje notatki i jakieś badania wraz ze sprzętem od jakiejś bandy wyszkolonych ludzi. Możliwym było, że grupa mogła na nich natrafić po drodze do stacji archeologicznej.

Utopiec wraz z najemnikiem poszli do wozu przekonani, że ich woźnica śpi. Gdy tylko otworzyli drzwi zobaczyli, że wcale tak nie było. Karzeł odwrócił sie do nich zaraz rozszerzając oczy.
- Co..! KIm..! Mości rycerzu, kto to… - skoczył na równe nogi ze skrzyni na której siedział. Wydawał się zdezorientowany, ale i bojowy. Tylko co mógł zrobić, kiedy rękę wciąż miał w temblaku i odmrożenia po ostatnim ataku?

Gveir wreszcie zakasał okrutnie wyglądającą broń za pas.

- Potrzebuję zmyć krew i odkazić to - wskazał na pusty oczodół. - Chyba, że masz coś na odrastanie oczu - rzekł najemnik i bez większych wstępów zaczął krzątać się, sprawiając sobie wodę. Zamierzał sprawdzić swój stan i odpocząć nieco. Mimo tego, że leżał przez większość czasu, wcale nie czuł się wypoczęty.

Esmond uważnie wysłuchał opowieści smoka. Kilkukrotnie przerwał mu, dopytujac się o liczbe, szczegóły wyglądu, lub zasłyszane imiona.

-Pomogę Ci- stwierdził gdy Aurarius skończył mówić- jako że faktycznie możemy na nich natrafić na trasie wyprawy, nieco powęszę gdy znajdziemy się w jakiejś mieścinie.

- Dizzi… pomóż Gveirowi - powiedział ponuro. - Jego oko… oczodół… trzeba to przemyć i zabandażować… - urwał zdziwiony. - Nie poznajesz go?

- Gveir? Ano w sumie… nie wiem czemu go nie poznałem. Jakiś taki inny jest. - karzeł sięgnął po plecak należący do Lily.
- Panienka miała bandaże, chyba jedyna naprawde wiedziała jak to użyć. Na pewno dobrze mnie zawinęła. Macie zobaczcie czy coś was zainteresuje. Ja nie będę wam pomagać. Powiedziałem, że się nie zgadzam i słowa trzymać będę.
Karzeł oddał plecak Gveirowi wrócił do siedzenie na skrzyni zgredziały jak wcześniej. W świetle lampy było nieco widać. Wewnątrz plecaka było zawiniątko z pozwijanym materiałem, jakimiś maściami, igłą i nicią. Do tego były dwie butelki z płynami. Jedna zdecydowanie pachniała bimbrem po otworzeniu, druga zaś była czymś czego nigdy wcześniej nie wąchał. Zapach przywodził na myśl zioła, ale był też ostry i mdły. Do tego w plecaku był kociołek i sztućce, lina i śpiwór, oraz karteczka z napisem “ Nie cierpię tego plecaka”.

Tymczasem smok uśmiechnął się szeroko słysząc odpowiedź łowcy.
- Dziękuję. Zajmijmy się w takim razie maginią, bo chyba dochodzi do zmysłów- Faktycznie Izabela w końcu otworzyła oczy. Usiadła przecierając twarz, ziewnęła i dopiero spostrzegła, że leży na posłaniu wśród śniegu.
- Co? Esmond? Co się stało? - zapytała mężczyznę gdy do niej podszedł.

Przez moment utopiec stał oniemiały. Wzburzenie jednak wzięło górę.
- Jakże to!? Towarzysz podróży skrwawiony, pomocy potrzebuje, a ty siedzieć będziesz z założonymi rękami? Toż to nie godzi się! Ahżghrllrl…
Ostatnie słowo zmieniło się w bulgotanie, gdy rycerz gniewnie złapał za plecak.
- Siadaj Gveir. Utopiec ci pomoże… gorzej już być nie może.

Najemnik skinął głową i usiadł. Pomimo tego, co wydarzyło się ostatnio, wydawał się być kontent z sytuacji. Usiadłszy spokojnie, niewiele mówił. Wydawał się przemyśliwać sytuację, w której się znalazł.

Łowca przykucnął koło Izabelli, pomagając jej się unieść i podając bukłak z wodą.

-Nie wybudziłaś się z transu. Powtórzyliśmy rytuał, by wraz z Hektorem i Gvierem nawiązać z Tobą kontakt i pomóc Ci się obudzić.

Magini przyjęła bukłak ze wdzięcznością. Gdy już zaspokoiła pragnienie ściągnęła brwi.
- Zaraz, ale żadne z was nie jest magiem… - odwróciła spojrzenie na Ristoffa, który jak wczesniej stał na środku mamrotając pod nosem i bawiąc się medalionem. Przyjrzała mu się dłuższą chwilę po czym kiwnęła głową.
- Ach. To nie jest bezpieczne przygotowywać rytuał jeśli się go nie zna, ale widzę, że jemu się udało. Dziękuję wam. Nie musieliście tego robić. Mogliście mnie zostawić w jakiejś wiosce i zaczęła by chodzić legenda o magini, albo i księżniczce, zaklętej we śnie. A by się nazjeżdżało chętnych całować!

Tymczasem Hektor zły zabrał się do pomocy towarzyszowi. Nie bardzo wiedząc co robi na prosty chłopski rozum (a może pamięć o tym jak jego leczono?) zaczął od alkoholu. Gveir miał wziąć kilka łyków, a resztą zostały wymyte rany dookołą oka. Rycerz posmarował je maścią, zabandażował i na koniec dał dziwną ziołową miksturę. Gdy najemnik się jej napił poczuł się wyśmienicie. Jego ciało nabrało na nowo wigoru, a niedawne rany po ataku muroków i owadów zagoiły się do końca! Choć wciąż nie miał oka, to głowa przestała go boleć.

- Dziękuję - rzekł Gveir, uśmiechając się przez swoją krzaczastą brodę. - Razem ze zdrową magini, będziemy mogli w końcu skończyć naszą wyprawę. U jej krańcu - Gveir rozpromienił się, jednak zakłopotał zaraz potem. - Dlaczego jednak szukam sporu z Panią Lasu? - zapytał sam siebie. - Hmm… I kim, czym tak naprawdę jest to fruwające oko?

Wyglądało na to, że ciężar tych pytań nadal ciążył na Gveirze, który potrzebował przetrawić je w samym sobie. Tymczasem, najemnik siedział. Wydawał się medytować nad tymi pytaniami.

Hektor sam siebie zaskoczył umiejętnościami medycznymi, których jak sądził, nie posiadał. Pytanie Gveira nie wzbudziło jednak wątpliwości rycerza. Sam nie wiedział dlaczego najemnik szukał szukał zwady z Panią Lasu i nie mógł pojąć zasadności tego konfliktu. Dlatego rzekł to co przychodziło mu pierwsze na myśl.
- Żeby sprawdzić, czy ludzie mogą się mierzyć z nadnaturalnymi istotami…
Spojrzał na skrzydlate oko sam już nie wiedząc czy zasadnym było wyrywać demona ze snu. Dostrzegł jednak że Gveir potrzebuje odpocząć, więc opuścił wóz zabierając ze sobą istotę nie z tego świata.
Usiadł przy kole i położył ją na udzie.
- Pewnie nie potrafisz odezwać się wewnątrz mojej głowy - zapytał retorycznie.

Oko zmrużyło się jakby ktoś się uśmiechało. Potem źrenica spojrzała w lewo i prawo wracając na koniec znów do utopca. Ten będąc na zewnątrz zobaczył, że Izabella się obudziła i Esmond coś właśnie do niej mówił.

-W rzeczy samej, może i by trafił się jakiś książę z bajki- zażartował Esmond. Przerwał jednak, przypominając sobie nieudany plan utopca.

- Nic Ci nie jest?- podjął, by pauza nie zabrzmiała nienaturalnie.

- Trochę dziwnie się czuję. Jakby jednocześnie czegoś mi brakowało, ale zostało zastąpione czymś innym. To przejdzie. Na pewno będę musiała udać się na seans z prawdziwego zdarzenia. Ważne, że nie ma tego dziwnego uczucia jakbym się topiła. A jak ty się czujesz Emondzie? Czy… czy twoje ciężary dalej sa z tobą? - magini spojrzała na łowcę swoimi dwukolorowymi oczami pełnymi nowej troski.

- Tak myślałem - mruknął utopiec i oparł ciężko głowę o ścianę wozu. - Porozmawiamy zatem innym razem. Nie zgub się do tego czasu.
Rycerz spojrzał na Esmonda i Izabelę. Uśmiechnął się słabo. Pomyślał, że dobrze się stało, że zdecydowali się na ten rytuał. Dzięki ich staraniom, odratowali przynajmniej życie magini. To było szlachetne.
Zerknął na Ristoffa i zadumał się. W istocie ten człowiek był potężnym magiem. Rycerz wrócił myślami do wizji, którą miał zaraz przed wejściem do głowy Izabeli. Mag wyglądał inaczej. Utopiec przyjrzał się jego prawej ręce.

- Jest nieco lepiej, dziękuję za troskę. -skłamał. Wizja Toni dała mu wiele do myślenia, nie chciał jednak by wiedziało o tym nazbyt dużo osób.- Odpocznij i zjedz coś ciepłego, musisz odzyskać siły nim wyruszymy. Idę porozmawiać z Risroffem.

Wstał i udał się w stronę maga. Był jedną z niewielu osób, które Esmond obdarzał zarówno szacunkiem jak i zaufaniem. Podchodząc kiwnął głową na bok, dając do zrozumienia że chce porozmawiać na osobności.

Ristoff wydawał się wciąż nieco nieobecny kiedy rycerz zaczął mu się przyglądać. Jego prawa ręka była szczelnie zasłonięta przez ciepłe odzienie. Aby dojrzeć coś więcej musiałby namówić jakoś maga do odsłonięcia jej. Dopiero jak Esmond dotknął ramienia mężczyzna się ocknął z transu w jaki wpadł. Otrząsając się do końca pokiwał głową. Odszedł na bok wraz z łowcą. Wciąż bawił się zielonym wisiorkiem.
Do rycerza zaś podeszła Izabela. Magini miała bardziej ostre spojrzenie niż przed śpiączką. Wydawała się inna.

- Pomogliście mi. Dziękuję. Możesz opowiedzieć mi co widzieliście? Co robiliście?

- Wszystko w porządku? - zapytał Esmond, gdy zatrzymali się na obrzeżach obozu. Dziwne zachowanie maga, zwróciło uwagę łowcy- zdajesz się nieobecny.

Rycerz patrzył przez chwilę na Izabelę zadumany. Można by powiedzieć że taksował ją wzrokiem, gdyby nie fakt, że tak naprawdę dłużej mu zajęło skupienie się na sensie jej słów.
Uśmiechnął się ukazując ostre zęby.
- Kilka twoich wspomnień, jednego demona, trochę wody… spokojnie, wszystko pozostanie tajemnicą. Splamiłbym swój i twój honor gdybym paplał com zobaczył.

Gveir siedział przez pewien czas, zadumany. Zastanawiał się, czego mógł nie pamiętać, jednak luka w pamięci, którą posiadał, była zbyt niewidoczna, aby mógł się łatwo domyślić, o co chodziło w kontrakcie demona. Czuł się odarty... z czegoś. Czuł pustkę, której nie mógł wypełnić niczym.

Nagle, z sakwy Gveira potoczyła się jedna złota moneta.

- Pokonanie jednej z Pań Lasu przyda mi chwały – mruknął wreszcie sam do siebie. - Moje powody... Z pewnością było to złoto, drogocenne kamienie lub artefakty mocy.

Złapał monetę i ścisnął ją silnie w dłoni.

- Demon myślał, że wymazał moją pamięć, ale to oczywiste, że pojedynek z Marzą był dla nagrody. Odbiorę ją po tym wszystkim.

Skinąwszy głową na swoje własne wywody, powstał i wyszedł z wozu. Łańcuchy ostrzy pobrzękiwały na mroźnym powietrzu. Gveir potrzebował nieco czasu, aby całkiem wydobrzeć, jednak już teraz czuł się całkiem dobrze.

Wyszedłszy, szukał wzrokiem Ristoffa lub magini.

Gveir podszedł nieco bliżej do magini i Utopca, chcąc przysłuchać się rozmowom.

Podszedłszy bliżej, spojrzał swoim jedynym okiem na magini i uśmiechnął się.

- Twój umysł to nie jest miejsce, do którego chciałbym się ponownie wybrać - roześmiał się najemnik. - Straciłem oko, ale zyskałem to!

Gveir odpiął z pasa i pokazał z dumą połączone łańcuchem ostrza.

- Zwą się Furia - rzekł Gveir. - To imię usłyszałem, kiedy wyszarpnąłem je z twojego umysłu po dokonaniu paktu z demonem… - obejrzał się, szukając wzrokiem fruwającego oka. - Utraciłem oko i… Ha, nie wiem co! - roześmiał się ponownie. - Ale nie mogło to być nic ważnego. Zapomniałem. Widzieliśmy labirynt, wodę, duchy - wzruszył ramionami. - Cokolwiek to było, nie wchodzę tam z powrotem! - wyszczerzył zęby.

Magini drgnęła wyraźnie zaskoczona. Bezwiednie dotknęła dłonią swojej głowy.
- Mój umysł został specjalnie wytrenowany aby kryć moje życie w misternie utkanej sieci. Labirynt to najlepsze miejsce aby zgubić chcących nawiedzić moje myśli… A teraz mi powiecie dokładnie skąd tam się wziął demon. - głos kobiety był pewny i nawet wręcz żądający odpowiedzi. Wcześniej dość łagodna i przyjaźnie zachowująca się magini miała teraz surowsze spojrzenie i butność. - Wodę? Duchy? Duchów nie ma najemniku. Bredzisz.

Gveir wzruszył ramionami.

- Nie jestem magiem, tylko wojownikiem, nie mam pojęcia, co to było – odparł. - Skąd demony w twoim umyśle…? Hm! - ponownie wzruszył ramionami. - Pamiętasz, skąd przyszedł? - zapytał rycerza.

Czuł, że w jakiś sposób postać demona spowija mgła, której nie mógł teraz przeniknąć swoim umysłem. I w zasadzie o to nie dbał, miał wszakże ostrza.

- Cokolwiek to było, niech zostanie w twojej głowie – rzekł wreszcie z przekąsem, po czym przyglądnął się ostrzom ponownie, niczym dziecko nowej zabawce.

- Bghrlrleagh - wydusił z siebie utopiec. Zaprawdę wiedział, a raczej domyślał się skąd demon znalazł się w jej głowie. Wszak wyszedł z jego własnej ręki! Instynktownie chciał skłamać nie przyznając się do tego lecz… lecz rycerski honor wziął górę.
- To mojghrla wina. Wyszedł z mojej ręki. Ristoff mówił, że wchodząc do twego umysłu, zapewne zmanifghrestujemy też własne lęki. Był żywopłot… był labirynt… demon, skoro wyszedł ze mnie, był również mój. Nie pozwoliłem mu jednak tam pozostać. Nie musisz się o to martwić Izabelo.
Ostatnie słowa wypowiedział tonem zawieszonym gdzieś pomiędzy pocieszeniem, a dumą.

Magini jednak nie wyglądała na zadowoloną.
- Twój demon? Zgłupiałeś do reszty rycerzu? - magini nagle potrząsnęła głową i narastający gniew zniknął z jej oczu. - Wybaczcie. Nie wiem co się dzieje. Mości rycerzu nawet jeśli twoje obawy byłyby mocne nie powinny się zmaterializować w moim umyśle. A na pewno nie tak aby ktoś inny mógł z nim rozmawiać. Cieszę się, że pozbyliście się duchów i wody. Nie bardzo rozumiem ich znaczenia co prawda, choć przychodzą mi do głowy najgorsze odpowiedzi. Nie wiem co zrobił Ristoff, ale dziękuję wam bardzo.

- Wy magowie pewnie macie zapasowe oczy, skórę i ręce – rzekł Gveir, dotykając swojego pustego oczodołu. - Przebudziliśmy cię, magini, ale chciałbym wiedzieć, czym jest… Czym tak naprawdę jest to fruwające oko. A i przydałoby mi się jakieś dla mnie.

Utopiec po chwili wahania sięgnął do torby, w której ukrył oko i po chwili wyciągnął ostrożnie pierzastą istotę.
- Nie żartowaghrłem, ani nie jestghem pomylony Izabelo. Demon - mruknął bulgotliwie. - Lecz obawiam się, że jest jeszcze niekompletny.

W chwili gdy utopiec pokazał magini demona wiedział, że postąpił nierozsądnie. Kobieta patrzyła na nich w szoku. Przez krótką chwilę widać było emocje z jakimi się biła wewnętrznie. W końcu wepchnęła dłonie utopca z demonem z powrotem do plecaka.
- Oszalałeś! - spojrzała w niebo szukając czegoś. - Nigdy tego tak po prostu nie pokazuj. Istoty za zasłony w większości są nieprzewidywalne i złe. Magowie astralni jako jedyni poza kapłanami mają pozwolenie na komunikowanie się z nimi i to tylko z tymi wybranymi. Powinnam was zgłosić. Powinniście być uznani za przestępców i grzeszników. Nie zrobię tego, nie po tym jak mnie uratowaliście.

- [i[Czym jest Zasłona i dlaczego z bytami zza Zasłony nie można się komunikować?
- zainteresował się Gveir. - Każdy, kogo pytam, zbywa mnie… Hmm!

- Bo są podstępne i potrafią ukraść oko… kto wie co mogłyby zrobić więcej, gdyby tylko im pozwolić - powiedział klarownie jak rzadko kiedy utopiec.
Zamknął plecak i spojrzał raz jeszcze na Izabelę.
- Ale zgrhhlodzę się z Gveirem. To temat tabu… skoro jestem grzesznikiem, opghrowiedz coś więcej o zasłonie.

Magini otworzyła usta ewidentnie zaskoczona tupetem rycerza. Wzięła głęboki oddech i pomasowała skronie. Nim zebrała się do odpowiedzi Esmond dołączył wraz z Hebaldem.
- Ristoff..! Co ty wyprawiasz? Kogo ty ze sobą wziąłeś? - magini zaprotestowała.
- Najlepszych ludzi ewidentnie. Zdaje się, że miałaś odpowiedzieć na pytanie. - Hebald uśmiechnął się chytrze na co Izabelę wyraźnie zatkało.
-[i] Ja… tak. Zasłona. Z-zasłona jest tym co odziela nas, naszą rzeczywistość od krain bogów… i nie tylko.
- Dokładnie. Podręcznikowa definicja ma jeszcze jeden dopisek co prawda. Cytując: “śmiertelnikom nie wolno jej przekraczać. Ciężar ich grzechów zmiażdżyłby ich ciała, a dusze byłyby skazane na wieczne cierpienie poza bezpiecznymi odmętami Toni.” - Hebald ewidentnie kpił z tych słów.
- Nie mów w ten sposób! Co jak oni nas usłyszą? - magini się przestraszyła.
- Cała tradycja iluzji opiera się na sprzeciwianiu się działaniom Siewcy Wiatrów. Jesteście ledwie tolerowani tylko dlatego, że on nie ma swojego kościoła. Każdy kto próbował podążyć za jego naukami skończył u was w Narreturmach. Gdyby nie waśnie pomiędzy samymi bogami pewnie inaczej by to wyglądało. A teraz uspokój się.
- Jak ja mam się uspokoić kiedy oni wyjęli z mojej głowy demona?! - magini wrzasnęła wskazując na kulkę pierza w rękach Hektora. Ristoff zrobił bardzo zdziwioną minę widząc go jakby po raz pierwszy.
- O... - więcej nie zdołał powiedzieć bo ze środka wozu zaczęło dochodzić zamieszanie. Drzwi otworzyły się spychając Hektora ze schodków.
- Dość! Mam dość! Wszyscy jesteście skazani na gniew boży! Nie zamierzam brać w tym udziału! Radź sobie sam Ristoff! - wykrzyczał karzeł spychając z wielkim wysiłkiem jedną ze skrzyń maga.

- Zbyt szybko odpuszczasz – fuknął Gveir na karła. - Nie widziałeś jeszcze mojego pojedynku z Marzą. I gór złota, które dostaniemy po tym wszystkim. Pomyśl o złocie, Dizzi. To dlatego jestem najemnikiem.

Odchrząknął.

- Poza tym, jeśli bogowie rzeczywiście chcieli nas zniszczyć, zrobiliby to dawno temu. Miejże więcej wiary w siebie, wszakże jesteśmy w głuszy. Dokąd niby chcesz odjechać ze swoją karawaną bez obstawy? Znajdą cię i poszatkują, albo sprzedają jako niewolnika.

Wyrzekłszy to, brzęknął ponownie łańcuchami uczepionymi u jego pasa. Wyglądało na to, że ręce Gveira same jakoś ciągnęły do broni.

Rycerz westchnął bulgotliwie chowając demona z powrotem do torby i rzucając Hebaldowi spojrzenie mówiące “później wyjaśnię”. Podszedł do karła i położył dłoń na następnej skrzyni, za którą woźnica zamierzał się zabrać.
- Dizzi… przepghrrraszam że w tym uczestniczysz - wydusił z siebie patrząc rybimi oczami na towarzysza. - Nikt cię o to wszystko nie zapytał… nikt nie uświadghromił że… - urwał szukając odpowiedniego słowa, ale nie było lepszego i dosadniejszego. - Zgrzeszymy.
Stęknął i ruszył kolejną skrzynię pomagając karłowi przesunąć ją na krawędź wozu.
- Nikt z nas tego nie wiedział. Po prostu idziemy do przghrodu. Idziemy tą ścieżką która jest najbardziej prawa i właściwa… w naszym odczuchgriu. Jeśli to im nie w smak, trudno… Jest to jednak wciąż ścieżka którą kroczę i z której nie zbaczghram. Ścieżka prawości Dizzi. Nawet jeśli u jej końca czeka mnie grzech. Kto wie czy oni właśnie tego nie chcą? - Utopiec sam się zaskoczył ostatnim pytaniem. To by wszak sugerowało, że nawet “grzesząc” czyni dokładnie to, co bogowie zaplanowali… szaleństwo.
Z wysiłkiem ściągnął kolejną skrzynię z wozu i wyprostował się znów wracając spojrzeniem do karła.
- Masz jednak rację. Każdy kroczy własną ścieżką. Nie zamierzam cię powstrzymywać. Jeśli zaś odjedziesz, będę ci życzył bezpiecznej podróży. Resztę skrzyń jednak zabierz, bo jak widzisz… nie mamy zapasowego wozu, a targhranie ich na piechotę nie ma większego sensu.

Dizi zamarł spuszczając głowę. W końcu usiadł ciężko na schodkach prowadzących do wozu.
- Stary jestem… nie wychowałem się na wojownika, mnie tylko… lubią zwierzęta. Ja… nie mam siły na to. Tak długo udało mi się… udało mi się pozostać w spokoju. - Przetarł twarz dłonią.
- Jeśli się wam uda kogoś znaleźć w mieście to… pojadę do domu. Jak nie… to zostanę. Teraz naprawdę coś może mi się przydarzyć. Po tym wszystkim co zrobiliście. Jestem na to za stary…
Drobna postura woźnicy wydawała się teraz jeszcze bardziej wątła i delikatna. Poodmrażaną twarz rzeźbiły setki zmarszczek, a na brodzie starczała szczecina siwych włosów. Z zabandażowanym ramieniem Dizi nie stanowił dla żadnego z uczestników karawany nawet wyzwania.
 
Jaracz jest offline  
Stary 15-01-2019, 00:25   #100
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
(Chwilę wcześniej na obrzeżach obozu)
Mag spojrzał na łowcę. Pokręcił głową wzdychając.
- Magia iluzji jest… przeciwstawną do tej, którą zwykłem używać. To jak zderzenie sił, które się wzajemnie niwelują. Potrzebuję chwili aby powrócić do siebie. Aby poukładać myśli. Nie kłopocz się jednak, poradzę sobie. Wolę wiedzieć co ciebie trapi. - mówiąc to Hebald odzyskał ostrość spojrzenia poświęcając całą uwagę Esmondowi.

Łowca patrzył przez chwilę na Ristoffa, jakby próbując ocenić jego stan. Po chwili odezwał się, opowiadając magowi o tym co zaszło w umyśle Izabelli. W szczególności skupiając się na wspierającej się do jej umysłu toni, oraz tym co w niej zobaczył. Pomijając jednak temat swoich bliskich.

- Nie potrafię ocenić czy było to jawą, czy jedynie snem. -podsumował- wiem już jednak, że nie mogę ufać naukom kapłanów. Nie wszystkie dusze trafiają do toni, a teraz nie wiem już nawet czy te które tam trafią zadania spokoju.

Mag najpierw otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. Chwilę potem jego twarzy wykrzywiła się w triumfalnym uśmiechu. Było w tym coś złowieszczego.
- A więc poznałeś prawdę. - szepnął spoglądając na pozostałych. - W jego oczach wszyscy jesteśmy grzeszni Esmondzie. Grzeszni życia danego nam przez stwórcę… ale to nie opowieść na tu i teraz. Wszystko ci opowiem jeśli jesteś gotów słuchać.

-Więc wiedziałeś przez cały ten czas - stwierdził mężczyzna, czując wzbierający w nim żal i złość na maga. Tyle czasu poświęcił szukając odpowiedzi, które okazały się być niemal na wyciągnięcie ręki.

-Dobrze, porozmawiamy o tym przy najbliższej okazji.-stwierdził w końcu, gdy odetchnął.

- Wiem wiele Esmondzie, ale czy byś mi uwierzył gdybym tak po prostu ci o tym powiedział? Zalewałeś swoje dni alkoholem kiedy uniwersytet nie oferował ci żadnych zleceń. Pewnie siedziałbyś w jednej z karczem gdybym cię osobiście z niej nie wyciągnął. Ja potrzebowałem zobaczyć czy jesteś gotów. Teraz wiem, że tak. Dowiesz się wszystkiego.

Od strony wozu dało się usłyszeć zamieszanie.

Mężczyzna już otwierał usta by odpowiedzieć magowi, gdy uniesione głosy zwróciły jego uwagę.
-Później wrócimy do tej rozmowy.- stwierdził krótko, wracając w stronę obozu.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172