|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
29-12-2019, 19:00 | #121 |
Reputacja: 1 | Gveir zamachnął się łańcuchem i raz jeszcze i postanowił wskoczyć na schody z pozorowanym odwrotem, aby zyskać przewagę dystansu. Dopóki Esmond i Hektor nie zakończą swojego starcia, nie było sensu atakować frontalnie wielkiego wojownika. Hektor, trzymając się za krwawiącą szczękę skinął Esmondowi i wskazał na rycerza. - Trzgrheba go przewrócić… albo unieruchomić - zasugerował. Póki rycerz poruszał się żwawo, ciężko było wrazić sztych pomiędzy płyty. Utopiec ruszył w jego kierunku. Zamierzał go zaatakować, skrócić dystans i złapać w uścisku blokując ramiona przy ciele. Esmond ruszył w ślad za towarzyszem z zamiarem osłaniania go przed ciosami rycerza. Żałował że zebrane przez niego kusze bandytów znajdowały się w wozie. Byłyby nieocenione w walce ze zbrojnym. Zrównał się z utopcem i zamachnął się na rycerza, markując cios, tak aby odwrócić uwagę od Hektora. Gveir uskoczył na schody, łapiąc równowagę. W tym samym czasie Hektor i Esmond wpadli na rycerza z drugiej strony. Z łatwością sparował atak łowcy, a potem utopca. Nie starczyło mu już czasu aby uniknąć złapania. Zamarł na moment i fuknął wściekle widząc, że jego towarzysze leżeli na ziemi. Szarpnął się nagle burząc równowagę. Poleciał wprost na Gveira wyrywając się z uścisku. Najemnik w ostatniej chwili uniknął spadającego rycerza. Głośny gruchot metalu ustał. Wszyscy usłyszeli jęk i ciężkozbrojny zaczął się podnosić. Z trudem. Gveir, korzystając z okazji, zamachnął się łańcuchami, celując w okolice karku, aby opleść nimi wojownika i przymusić go do zwarcia, podczas gdy jego kompanioni dokończą sprawę. Hektor wolał uniknąć zamieszania na dole karczmy, ale stało się. Dał susa po schodach hamując tylko po to by nie wpaść na Gveira i ominąć zbrojnego na dole. Szybkim rzutem oka ocenił czy nie ma na sali innych kompanów paladyna. Zamierzał doskoczyć do powalonego i wrazić mu sztych między płyty korzystając z unieruchomienia łańcuchami. Gdyby jednak towarzystwo było liczniejsze… Esmond towarzyszył Hektorowi zamierzając pomóc mu w unieruchomieniu zbrojnego. Zbiegając po schodach schował jeden z mieczy by uwolnić dłoń. Drugi pozostawił by być w stanie uchronić się przed potencjalnym atakiem. Zbliżył się do rycerza od przeciwnej strony niż Hektor, usiłując przyblokować uzbrojoną w miecz rękę. Gveir zauważył, że jego broń zachowuje się inaczej. Od kiedy założył maskę była jakby zwykła. Jej nadzwyczajne umiejętności nie objawiały się. Być może dlatego zabrakło mu centymetra aby ten zjechał na szyję ciężkozbrojnego. Zatrzymał się na hełmie i zsunął się jak tylko przeciwnik zrozumiał, że na nowo jest atakowany. Hektor oraz Esmond zeskoczyli na dół kiedy do uszu wszystkich doszło wezwanie. - Panie sprawiedliwy, obrońco ludzkości wzywam cię! Wspomóż swego sługę w walce z heretykami! Coś się zmieniło. Powietrze w karczmie zgęstniało. Hektor kątem oka zobaczył, że w głównej sali leżą dwa ciała. W rogu stał przerażony Dizi z kuszą w rękach, a Hebald właśnie wpadł przez drzwi. Brakowało mu dłoni. - Musimy uciekać! - ryknął lecz ciężkozbrojny zdążył wykonać ruch. Machnął ręką i niewidoczna siła odrzuciła odrzuciła Hektora oraz Gveira w tył. Z jakiegoś powodu Esmond pozostał na miejscu. Kierując się wyuczonymi odruchami, Esmond nie zmarnował czasu na zastanawianie się dlaczego nie zadziałała na niego niewidzialna siła. Choć sądził że mogło to mieć coś wspólnego z demonem. Zauważając Diziego, rzucił się przez salę w jego stronę, wyszarpujac kuszę z jego drżacych dłoni. - Dosyć tego!- krzyknął celując w łączenie zbroi na szyi zbrojnego. Ustawił się tak aby potencjalny rykoszet nie trafił w towarzyszy, dając im możliwość na podniesienie się z ziemi. Gveir spróbował powstać z podłogi. Jeśli miało się okazać, że jego nowa broń przestała działać z powodu maski, zamierzał ją zdjąć na parę chwil. Zamierzał natrzeć ponownie, aby przymusić zbrojnego do odwrotu. Widok rannego Hebalda przywołał na nowo dziwną wizję której rycerz doświadczył kilka dni temu. Dlatego też trochę opieszale podniósł się z ziemi - nie tak szybko jak Gveir. Gdy jednak najemnik natarł ponownie, wstrzymał się gdyż ujrzał jak Esmond łapie za kuszę. Zamiast ruszyć do ataku, Hektor poświęcił chwilę by złapać za jeden ze stolików. Gdyby bełt nie okazał się śmiercionośny, zamierzał przygwoździć paladyna do ściany. Ciężkozbrojny spojrzał na Esmonda chłodno zatrzymując się. Wyraźnie mierzył swoje szanse. Atak nadszedł na niego skąd indziej. Wystarczyło aby Gveir uchylił maskę a na nowo poczuł siłę broni. Łańcuch zafalował radując się z odzyskanego połączenia z najemnikiem. Niczym wąż z łatwością się oplótł wokół ręki ciężkozbrojnego unieruchamiając ją. Ostrza zapragnęły krwi i niemal poprowadziły rękę Gveira wprost pomiędzy płyty zbroi. Rycerz zawył ze wściekłości i bólu. - Demoniczne pomioty! - zawył chcąc sięgnąć najemnika wolną ręką. - Zabij go! - ryknął Hebald. Gveir, zachęcony przez Hebalda, odskakiwał z zasięgu ciężkozbrojnego, siłując się z nim i czasem tylko chłoszcząc pozostałym łańcuchem. Los przeciwnika pozostał zatem w rękach kompanów, choć Gveir zapewne sam był w stanie dokończyć roboty, widząc, że łańcuch odżył na nowo. Miało się z czasem okazać, jakie to zmiany w jego umyśle wyrządzi łańcuch. Póki co jednak, nie myślał o tym. Esmond spojrzał na maga zaskoczony zmiana jego zachowania. - Mieliśmy unikać kłopotów. Czy zabijając rycerza nie ściągnięty na siebie gniewu jego bliskich? Mówiąc to nie opuszczał kuszy, celujac w zbrojnego na wypadek gdyby zamierzał stawiać dalszy opór. - Strzelaj! - ryknął mag wściekle. Esmond nigdy go nie widział w takim stanie. Dopiero teraz zauważył, że brakowało mu też dłoni. Nie krwawił jednak. Hektor podszedł bliżej trzymając stół lecz nie atakował. Był przygotowany by rzucić się na platyna gdyby temu udało się wyswobodzić z rąk Gveira. Sam też nie miał wątpliwości względem losu jaki zgotował sobie zbrojny. Może miał błędne pobudki, lecz nie było sposobu by go przekonać do własnych racji. - Zakończ to - poparł decyzję Hebalda spokojniejszym tonem. Gveir, mitygując się, obserwował maga. Choć Ristoff był czasem skłonny do gniewu, takim jeszcze go nie widział. Nie był do końca pewien, co stało się, zanim wkroczył do akcji. Postanowił nie spuszczać go z oka aż do zakończenia całej sprawy. Nie opuszczając kuszy, Esmond zbliżył się do Hektora i wcisnął mu broń do rąk. - Zrób to zatem, skoro już wydaliśmy osąd, wszakże szukał Ciebie i Gviera. Choć nie sądzę by jego śmierć pomogła rozwiązać ten problem. Utopiec odstawił stół, który wciąż trzymał w pogotowiu i przyjął kuszę. Rybie oczy przez moment patrzyły na Esmonda jakby ważąc jego słowa. Przez moment wyglądało jakby chciał coś odpowiedzieć, ale powstrzymał się. Zamiast tego wycelował broń w paladyna. - Zhańbghriłeś rycerskie ostrogi nie przyjmując wyzwania od równego sobie - oznajmił ze smutnym bełkotem w głosie. - Fanatyzm cię zaślepił i zapomniałeś o wszelkich cnotach nicponiu. Hektor skończył bić się z myślami. - Mnie również jednak zaślepiła pycha. Szczęściem dla ciebie i dla mnie, mój towarzysz zachował zimną krew. Nie będzie ani honoru, ani nauki jeśli życie ujdzie z ciebie w tym momencie. Nie szukamy zwady z twoim kościołem. Wiedz jednak, że jeśli raz jeszcze rzucisz na nas niczym nie poparte oskarżenia, bądź dążyć będziesz do naszego uwięzienia i potargania honoru, pardonu nie okażę. - Hmpf! Samą swoją egzystencją obrażacie naszego boga! A dowodem waszej winy są wasze akcje. Moc mojej wiary pozwala mi to dostrzec! - odpowiedział ciężkozbrojny. Wyprostował się zadzierając głowę do góry. - Strzelaj, gdyż ja nie spocznę. Nie pozwolę wam odejść z tego miasta wolno! Obserwujący Ristoffa Gveir zobaczył jak mag porusza bezgłośnie ustami czyniąc ukradkowe znaki sprawną dłonią. Z jego oczu biła lodowata wsciekłość. - Ristoff! - krzyknął Gveir. - O co tutaj chodzi? - rzekł, patrząc na maga, który wyraźnie odczyniał jakieś zaklęcia. Słysząc słowa towarzysza Esmond obejrzał się na maga, dopiero teraz zauważając co się dzieje. Zdawało mu się jakby Ristoff nie był sobą. Wyraz jego twarzy świadczył że z zaklęcia nie wyniknie nic dobrego. - Hebald! Uspokój się do cholery!- zawtórował Gvierowi, idąc w stronę maga. Złościł go fakt, że Ci którzy dopiero odebrali mu prawo do zemsty, teraz tak bardzo palili się do zabijania. Nie sądził jednak by był w stanie zdążyć przed rzuceniem zaklęcia. Utopiec ściągnął usta w długą rybią kreskę słysząc odpowiedź paladyna. Czy spodziewał się innej? Raczej nie. Miał jednak cień nadziei, że tamten okaże się mądrzejszy. Strzelił. Utopiec nacisnął spust. Bełt poleciał wbijając się w tors ciężkozbrojnego. Ten stęknął i cofnął się kilka kroków opierając się o ścianę. Nie umarł od razu. Osunął się na podłogę ciężko dysząc. To dyszenie zaraz zmieniło się w harkot. Zakaszlał krwią. Niewątpliwie miał uszkodzone płuco. Widząc to Ristoff przerwał inkantację. Zdawał się wręcz zaskoczony. Jego rozbiegane spojrzenie przepłynęło od umierającego na Gveira i Esmonda. Skrzywił się brzydko. - Zbierajcie się. Było ich więcej… a może być jeszcze więcej jeśli ci już nie wrócą do swoich. Gdybym wiedział, że ta sekta ma tutaj swoją siedzibę to bym się w życiu tutaj tak długo nie zatrzymał z wami dwoma - wywarczał kierując swoje spojrzenie na najemnika i utopca. Kiedy już się opanował kurczowo trzymał się za nadgarstek swojej brakującej dłoni. Nie czekał na odpowiedzi i pytania. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z karczmy. Tymczasem zza drzwi prowadzących do kuchni dało się słyszeć szemrania przerażonych ludzi. - Co my zrobimy..? Demony w naszym lokum..! Biada nam..! Oooch, co zrobimy… Dizi wypuścił z siebie powietrze i choć cały się trząsł podszedł do Hektora i wystawił ręce po kuszę. - Z-zabiorę to. Heb-bald ma r-rację. Musimy się zbier-rać. - jąkał się, ale sprawiał wrażenie mniej przerażonego niż dotychczas. - Tyle śśmierci. Gveir wzruszył ramionami. Gniew Ristoffa nie sprawił na nim żadnego wrażenia. Ostatecznie, wykonywał swoją robotę. Hebald powinien być za to wdzięczny jego zdaniem. Wyciągnął jedno z ostrzy i wprawnie poderżnął gardło siepacza, zakańczając jego mękę, Bez zbędnego ociągania przeszukał go pobieżnie, oceniając wartość zbroi i miecza, które wszakże można było sprzedać. Złoto zawsze było przydatne. Zamierzał zaciągnąć trupa za ladę lub wyciągnąć go na zewnątrz, na zaplecze, aby ukryć w jednej z beczek lub skrzyń, których było tutaj całkiem sporo. Był pewien, że korzenne zapachy, które jeszcze wczoraj czuł przy posiłku mogły długo maskować rozkładające się zwłoki. Potem pozostało wskoczyć na Karhu i dalej w drogę. Mając przy sobie wszystkie rzeczy osobiste, Esmond jako pierwszy opuścił budynek nie oglądając się na Ristoffa. Obecna sytuacja nie zapowiadała się ciekawie. Choć liczył że unikną pogoni, szybko upewnił się czy wóz i zwierzęta są gotowe do wyruszenia. Następnie wskoczył na wóz i dla pewności załadował pozostałe ze zdobytych w ostatnich dniach kusz. Utopiec z ciężkim sercem pożegnał w duchu paladyna. Nie odpowiedział Hebaldowi, ani Dizziemu. Czarodziej miał rację. Należało opuścić to miejsce. Rycerz był rad, że zdążyli załatwić sprawunki Esmonda i Ao, zanim… sprowadzili na siebie to nieszczęście. Naprędce ruszył z powrotem do pokoju, podnosząc po drodze swój miecz. Musiał zabrać swoje pakunki, w tym zbroję. Był do niej zbyt przywiązany, by zostawiać w pierwszej lepszej karczmie. Nie miał jednak jasnych myśli. Niemal od początku tej wyprawy czuł jakby co jakiś czas spoczywało na nim ciężkie spojrzenie… i bał się czyje to może być oko.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
03-01-2020, 21:43 | #122 |
Reputacja: 1 | Demoniczne ostrze Gveira pierwszy raz zakończyło żywot. Najemnik dostrzegł jak krew zwykle płynna przykleiła się do broni. Przez moment wisiała jak sznur. Potem zassała się i zniknęła. Nic więcej się potem nie stało. Trup został przerzucony za ladę i najemnik wyniósł się z karczmy. Hektor sam powrócił po swój ekwipunek. Dlatego tylko on był świadkiem przerażającej sceny. Gdy wszedł po schodach zobaczył jak jeden ze zbrojnych trzęsie się. Kiedy podszedł bliżej zobaczył, jak pierze czarne jak noc zasłania głowę mężczyzny. Kilka uderzeń serca później znikły w ustach nieszczęśnika. Ten dalej się trząsł, piana toczyła mu się z ust. Uspokoił się i zamarł w bezruchu. Wyglądał na martwego. Wtem zachłysnął się powietrzem nagle powracając do życia. Jego szeroko otwarte oczy były zupełnie czarne. Jego skórę przecinały dziwne blizny. Był nabrzmiały i ściągnięty jednocześnie. Spojrzał na rycerza uśmiechając się. |
18-02-2020, 07:02 | #123 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
19-02-2020, 20:47 | #124 |
Reputacja: 1 | - Lecz jeśli kres wyprawy chcemy ujgrzeć, lepiej nie wołać Ich otwarcie. Ani po imieniu, ani w ogóle - rzekł Hektor - Ze zbrojnym można walczyć. Strzały można uniknąć. Lecz złego losu czy uroku… lepghiej nie prowokować. Wystarczy już to co robimy. Wszyscy. No… może oprócz Diziego. Hektor uśmiechnął się słabo do woźnicy. - No… powiedzmy, że nie urągam im, ale też… też zdaje mi się, że Panie Lasu mnie… lubią - odpowiedział zakłopotany karzeł - Teraz to… skoro jestem z wami to już chyba nie ma znaczenia panie rycerzu. - Broń może i by się znalazła, ale nie od razu i nie za darmo. W monetach co prawda wystarczyłaby zapłata - odpowiedział mag Gveirowi - A propos Pań, zamierzasz się zmierzyć z Marzą? Może by zima lżejsza była jakby jej się zmarło. - Nie mam powodu, by z nią walczyć - Gveir wzruszył ramionami, lekko zdziwiony. - Sypnąłbyś groszem, dobrodzieju, to może coś się zmontuje… He he he. - To ty chciałeś z nią walczyć jeszcze niedawno. - Ristoff uważnie zmierzył spojrzeniem najemnika. - Skąd ta zmiana? - Zapewne przelotny zapał - mruknął najemnik. - Wszakowoż pojedynek z nią niewiele da… Prawda? - Jak niewiele da? Przecież to cała kwintesencja! Walka dla walki! Artamen. Och nie mogę tego słuchać! - Izabela nagle wybuchła. - Po to przecież chciałeś broń od smoka, a potem tego… tego DEMONA! Po to aby się z nią zmierzyć! Jak możesz tego nie pamiętać? - Ups… - wyrwało się Krukowi. Hektor był zaskoczony wybuchem Izabeli. Nie spodziewał się, że akurat maginii będzie przejawiać takie poglądy. Kwestia pamięci była jednak bardziej intrygująca. - Ups? - zwrócił się do Kruka. - Co żeś zrobił Gveirowi? - Pozbawiłem go jednego konkretnego wspomnienia w zamian za broń. Wygląda to jednak jakby ktoś pociągnął za sznurek na kołowrotku. Nić się nie urwała, a szpula coraz mniejsza. Gveir zmrużył oczy z podejrzliwością, patrząc na Izabelę. Wydało mu się, jakby usłyszał znajome słowo, ale nie był pewien, co dokładnie to oznacza. - Arta- co? - zapytał. - Od czasu, kiedy żeśmy do weszli do twojego umysłu, nieco chyba się w nim pomieszało - mruknął, choć nie wyglądał na całkowicie przekonanego co do swoich słów. Słowo wzbudziło w nim emocje, choć sam do końca jeszcze nie potrafił powiedzieć, co to było. Jakby Izabela przypomniała mu bardzo stary sen, który kiedyś miał i który cały czas wymykał mu się. - O co tutaj chodzi? - zapytał Gveir w stronę magini i Kruka, zdezorientowany. - Hmm - Kruk wyglądał na wyraźnie zaintrygowanego. - To bardzo ciekawe. To tak jakby twoje wspomnienie wpadło do głowy magini. - Słucham? To moje wspomnienie! Artamen jest moją ścieżką życia, którą nauczył mnie mój mistrz! - Tyle, że uczył cię mistrz Aspirago. - wtrącił się Ristoff marszcząc brwi. - No tak! Przecież to jego… hmm - Izabela urwała, a na jej twarzy pojawiła się konsternacja. - Nie… to nie była jego ścieżka. Magini odwzajemniła zdezorientowane spojrzenie na najemnika. Hektor przez moment patrzył na towarzyszy szukając sensu w ich słowach. - Przed rytuałem opowiadaliśmy co nieco o sobie - wspomniał - Gveir, mówiłeś wtedy o swoim mistrzu ale nie nazwałeś go z imienia. Ale potem, podczas snu, gdy zawierałeś pakt z Krokiem wyglądało to jakby coś w istocie oderwało się z twej głowy wraz z wiatrem. Rycerz zamrugał niepewnie wiedząc jak głupio to brzmi. - Jeśli twoje wspomnienie utknęło w głowie Izabeli… wpływa na nią. Może ją zmienić albo już zmieniło. Ty zaś… jeśli dobrze rozumiem wciąż tracisz pamięć? Pytanie czy przepada bezpowrotnie. Skierował uwagę na maginię. - Piękna Izabelo, co wiesz na temat Marzy? - Nie wiem - skwitował rzecz Gveir, po czym zwrócił się do demona. - Ty! To z tobą zawierałem jakiś układ z pamięcią? Ha! Nic nie pamiętam, więc twoja magia zdaje się działać. Po czym wyszczerzył zęby. - Oby ten układ był dobry -rzekł - Ciężko przypomieć sobie rzeczy, które się zapomniało. Rozumiem, że odkręcenie paktu także by mnie kosztowało. Kruk się skrzywił. - A taki dobry to jest pakt… Nie ma siły, którą normalnie wyciągnąłbyś ze mnie takie informacje. Jestem jednak ciekaw, chcę wiedzieć co zrobisz, co wybierzesz. - Demon nachylił się do najemnika. - Twoja broń jest częścią paktu. Musiałbyś ją poświęcić w rytuale zerwania paktu. Mało kto o nim wie, ale ja znam i mógłbym się nawet podzielić… za dodatkową cenę oczywiście. Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy demona. Przy jego obecnej aparycji nie wyglądał on zachęcająco. - Twoje wspomnienia, to już jednak inna sprawa. Wykracza ona poza moją moc. To co zostało u panienki Izabeli pewnie dałoby radę odzyskać, ale czy to powstrzyma dalsze zapominanie? Ach, chciałbym wiedzieć. Domyślam się czemu tak jest, ale tak za darmo się dzielić wiedzą? No nie wiem, nie wiem. Oblicze Gveira spochmurniało na słowa demona, choć spod maski niewiele można było poznać. Jeszcze. - Twoja cena? - zapytał. - Sprzedasz całego siebie nim zrozumiesz, że już nie będzie lepiej? - Izabela wybuchła nim Kruk miał w ogóle szansę odpowiedzieć. - Chciałeś zdobyć broń aby walczyć z Marzaną Panią Zimy, a teraz się z tego wycofujesz?!? I co? Pozbędziesz się broni na którą poświęciłeś kawałek siebie? Co ci zostanie? Nic! Opanuj się! - Panienko… - Dizi z niepokojem patrzył na maginię. - To jego życie i decyzje. - Hmpf! Chwała z walki jest najważniejsza! - magini pokręciła głową wychodząc na zewnątrz. Kruk milczał ciekawsko oglądał się to na maginię to na Diziego, to na Gveira i czasem na rycerza. W końcu jego spojrzenie powróciło na najemnika. - Czemu chcesz się pozbyć broni? Zaspokój moją ciekawość a potem powiem ci jaka jest moja cena. Gveir podszedł nieco bliżej demona. - To nie o broń chodzi, ale o wspomnienia, które być może mi zabrałeś – rzekł groźnie. - Cóż to mogło być? I czy miało znaczenie? I czy może jest warte więcej od tego? Łańcuchy zabrzęczały w powietrzu groźnie. - Dopóki cena za towar była dobra, wtedy nie mam nic przeciwko – Gveir zagrzmiał. - A co, jeśli wspomnienie było warte więcej niż to? A co, jeśli padłem ofiarą twoich sztuczek, jeśli zabrałeś mi coś znacznie wiecej wartego?/i] Gveir smagnął zaczepnie demona jednym z łańcuchów. Był ciekaw jego odpowiedzi. Kruk zwęził powieki krzywiąc się na twarzy i kurcząc od uderzenia. - Sam się o to prosiłeś człowieku zawierając pakt w cudzym umyśle. Nie wymyśliłeś ceny, nie dałeś mi nic, to zabrałem co uznałem za najciekawsze. Trzeba było być mądrzejszym. Teraz idź i szukaj z magią tych ziarenek rozwianych na WIETRZE. - demon podkreślił ostatnie słowo - Ale odpowiedziałeś mi, to teraz dostaniesz wiedzę. Zerwał się dotykając czoła maski, a jego palec momentalnie przepalił się przez drewno stykając się ze skórą najemnika. Mroczne niezrozumiałe słowa wydobyły się z ust Kruka i już po chwili Gveir wiedział co miał zrobić aby zerwać pakt z demonem. Wiedza ta zaciążyła mu na umyśle gdyż musiałby poświęcić kogoś na kim mu zależy, lub jest blisko niego aby pozbyć się paktu. Gveir odskoczył od demona czym prędzej. Splunął. Oczywiście, wiedział, kogo musiałby poświęcić, jednak nie zrobiłby tego nawet za jakąkolwiek broń lub wspomnienie. Odgadł plan demona: było to doprowadzanie do sytuacji, w której Gveir tracił coś bezpowrotnie. - Znajdę inny sposób na odzyskanie wspomnień – rzekł, kręcąc młyńca jednym z ostrzy. - Hektor przyprowadził cię po coś. Uszanuję tę jego decyzję i powstrzymam się... Od tego. – dodał, pochwycając jedno z ostrzy w dłoń. - Kiedy odnajdę, co mi zabrałeś, rzeczy mogą przybrać nieco inny obrót – rzekł, chowając ostrza. Hektor Może Izabela nie odpowiedziała bezpośrednio na pytanie rycerza, ale jej zachowanie w zupełności wystarczyło. Hektor zadumał się i wyszedł w ślad za Izabelą. - Trzeba żyć z konsekwencjami własnych uczynków, lecz ty zostałaś obarczona cudzym wspomnieniem. Nie chcesz tego zmienić? Magini energicznie odwróciła się do utopca. Zmierzyła go uważnym spojrzeniem. - To tak jakbym chciała pozbyć się odpowiedzi na życie. Może nie są to moje wspomnienia, ale mają one w sobie tyle siły. Pozwalają mi nie mieć rozterek… - kobieta westchnęła. - Z drugiej strony czasem one wracają i nie wiem co jest lepsze. Rycerz odpowiedział dopiero po chwili. - A wcześniej? Co było najważniejsze dla Ciebie? Magini spojrzała w bezchmurne niebo. - Zdaje mi się, że… lubiłam pomagać. Chyba nie miałam za dużych oporów nieco wspomóc się magią w osiągnięciu zupełnie samolubnych celów - uśmiechnęła się kwaśno spuszczając spojrzenie. - To ja miałam tobie pomóc z pamięcią a wychodzi zupełnie inaczej. - Jeszcze mi pomożesz Izabelo - rzekł Hektor i dotknął jej ramienia by zwrócić na siebie jej spojrzenie - Wiedz jednak że cudze wspomnienia jakkolwiek by nie były obiecujące nie dadzą Ci satysfakcji. Może prości ludzie potrafią żyć bajkami, lecz my wiemy lepiej. Gdyby walka w istocie przemawiała do twej duszy, już wcześniej, obserwując Gveira, podzieliłabyś jego światopogląd. Kobieta zacisnęła usta w kreskę. - To jak pozbycie się części siebie… ale masz rację. Nawet jeśli mi się to nie podoba. - Rozchmurz się piękna Izabghreelo - rzekł Hektor uśmiechając się potwornie - Poradzisz sobie. Jeśli zaś trzeba, razem temu zaradzimy. Od biedy możemy raz jeszcze wybrać się na wędrówkę po twej głoghrwie. Tym razem za twoim przyzwoleniem - dodał szybko. - Ostatnio skończyło się to nie najlepiej… chyba wolę sama nad tym popracować - magini uśmiechnęła się z zakłopotaniem. - Wróćmy do środka. Zimno. Rycerz skinął i wrócił wraz z Izabelą pod wiatę. Akurat w chwili gdy wchodził Gveir kończył rozmowę z Krukiem. Nie skomentował jednak ani nieprzyjaznych spojrzeń, ani brzęknięć łańcucha. Esmond Esmond nie był zaskoczony tym, że mag uniknął odpowiedzi. Nie spodziewał się poznania prawdy. Po skończeniu posiłku opuścił wiatę i znalazł siedzącego nieopodal Aurariusa i przykucnął u jego boku. - Czy jesteś w stanie powiedzieć mi coś na temat istoty, której obecność tak Cię odraża? Smok podniósł spojrzenie znad papierów. - Nie znam się dokładnie na rodzajach tych plugawców. Po prostu… wiem, że są niebezpieczne. Sprowadzają korupcję w serca śmiertelników, bawią się ich kosztem dla własnej uciechy albo korzyści. Lub dla obu. Patrz, co zrobił? Ten biedny człowiek musi strasznie cierpieć będąc tak kontrolowanym przez tego potwora! - smok zrobił bardzo smutnął i przejętą minę. -Nie jestem pewien czy on coś jeszcze czuje.- mruknął łowca, mając przed oczami moment gdy pachołek zbrojnego stracił życie. Zmarszczył brwi. - Ta istota stale zdaje się rozwijać. Powiększać swoją formę. Słyszałeś wcześniej o czymś podobnym? - Powiedziałbym, że próbuje się całkowicie przedostać do nas. Wyjść zza zasłony. Co masz na myśli z tym czuciem? Ten biedak ma jakoś uszkodzone ciało? Nie czuje bólu? - Walczyliśmy wcześniej z tymi ludźmi. Co prawda byłem zbyt skupiony by obserwować starcie Hektora, ale nie sądzę by jego przeciwnik wyszedł z niego żywy. - A ty? - wraz z pytaniem Esmondowi przypomniało się, że ostatnim ciosem jaki zadał pachołkowi był głowicą w szczękę. Niewątpliwie ją złamał, ale czy go ostatecznie zabił? Nie sprawdził ciała. -Nie sądzę, nie zadałem śmiertelnego ciosu.- zastanowił się - łudziłem się, że będziemy w stanie rozwiązać ten spór nie zabijając ich na oczach świadków. I bez tego sytuacja jest nieciekawa. Smok pokiwał głową. - No to jestem teraz pewien, że dobrał się do żyjącego… wiesz, że dusze są zabierane z ciał prawda? Eee… w sensie, że bóg śm… eee… no wiesz o co mi chodzi, nie? Takie ciało jest puste i martwe. Nieruchome niczym głaz. Nic z nim się nie da więcej zrobić. Zbezcześcić, oczywiście, ale nie o to mi chodzi. Od czasu wojny mamy te przypadki opętanych. tylko, że oni w bardzo tego naukowym określeniu nie są “opętani” a… naznaczeni? Tak, to najlepsze określenie. Emanacja grzechu demonów sprawiła, że ich ciała się wypaczają tak jak i dusza. Pisałem o tym nawet referat, choć nie powiem abym miał najlepsze źródło wiedzy. Teraz z kolei nastąpiło prawdziwe opętanie. Mamy fizyczną formę demona, który dosłownie zawładnął ciałem tego nieszczęśnika. On żyje, ale jest kontrolowany przez tamtą istotę. Jak widać również forma została przekształcona. Jestem święcie przekonany, że ten nieszczęśnik cierpi, gdyż jego świadomość tam wciąż jest. Esmond spoglądał przez chwilę na smoka, zastanawiając się nad tym co powiedział. Niewykluczone, że zabicie mężczyzny wtedy w karczmie, byłoby dla niego lepszym losem, niż to przez co obecnie przechodził. -Czy jest możliwe aby uwolnić go spod wpływu demona?- zapytał, choć przemawiała przez niego bardziej ostrożność niż poczucie winy. - Hmm… na pewno. Póki ofiara żyje myślę, że się da. O ironio najlepiej się na tym znają wyznawcy tego całego boga człowieka. To jakby jest ich motto aby wszystkie demony unicestwić. Nie przyglądałem się temu dokładnie, więc nie wiem czemu. - Dobrze choć wiedzieć, że jest jakieś wyjście na wypadek gdyby sprawy przyjęły zły obrót.- a z reguły tak właśnie jest' dodał w myślach- czy widziałeś ci się stało w stodole? Jak Ristoff stracił dłoń? Smok się podrapał po rudej czuprynie. - Nie do końca się przyglądałem… ale mam wrażenie jakby po prostu mu się ona złamała. Nawet nie krzyknął jakby to go w ogóle nie zabolało. Po prostu w jednej chwili miał dłoń, a w następnej widziałem jak już ją trzyma w drugiej ręce. Nie lubię walczyć, a jak nas napadli to się schowałem. Między jednym, a drugim wyjrzeniem z mojej kryjówki tylko tyle dostrzegłem. Smok zamilkł na moment lecz na jego twarzy było widać wciąż zmartwienie, ale także pewną niepewność. - Uważaj na niego… na wszystkich swoich towarzyszy Esmondzie. Jesteście zaplątani w coś czego nawet ja nie do końca rozumiem. Nie wiem czy chcę rozumieć. Odzyskałeś dla mnie moje rzeczy i jestem ci za to wdzięczny i bardzo chciałbym móc odwzajemnić pomoc… jesteś całkowicie przekonany do tego łuku z piorunami? Nie powiem w zimie ciężko o burze z piorunami. Musiałbyś chyba poprosić o pomoc jakiegoś żywiołowca. - Tak, nie do końca to przemyślałem. Nie wiem jednak co byłoby osiągalne. Nie znam się na magii. Myślałem o czymś co pozwoliłoby mi lepiej radzić sobie ze zbrojnymi, lub chociaż ułatwić mi skradanie się. Smok się zamyślił. Para buchała z jego ust. Po chwili sięgnął po śnieg układając kupkę na swoich dłoniach. Chuchnął na nią. Puch momentalnie zaczął topnieć. - Mógłbym coś takiego zrobić. Nie idealne, ale zawsze coś. Gdybym wykorzystał motyw tego jak śnieg topnieje tracąc swoją białość na rzecz przezroczystości wody… ach ale to musiałaby być iluzja. Wygłusza z kroków? Banał i trudny do zrobienia… Coś na zbrojnych powiadasz? Hmm… Chcesz korzystać z łuku, chciałeś pioruny. Pokaż z jakiego ty drewna masz tę broń - smok nie czekał na odpowiedź. Przyjrzał się łukowi, a potem samemu Esmondowi. Myślał intensywnie. - Chyba mam pomysł. Co powiesz na to aby… twój płaszcz potrafił zmieniać się przystosowując się do otoczenia? - To możliwe? - zapytał, sam na moment zapominając jak wiele jest się wstanie osiągnąć przy pomocy magii. Przypominając sobie jednak wymogi swojego poprzedniego życzenia zapytał- czy ciężko będzie otrzymać taką...właściwość? - O tyle ciężko, że będziesz potrzebował przykładów takiego otoczenia. - Kory różnych drzew, liście, śnieg, piach, kamień… różne kamienie w zasadzie w zależności od tego jakie warunki, woda. Będzie działać póki będzie pasować. - Cóż, czeka mnie sporo pracy, ale chociaż jest to wykonalne.-łowca zastanowił się chwilę- jak juz mówiłem, nie znam sie na magii, ale.. gdyby tak zamiast fragmentów otoczenia zadbać o odpowiednie farby i barwniki? Czy efekt nie byłby taki sam? - Eee… no nie do końca. Bo po prostu będzie się kolor zmieniał. Macie chyba jeszcze tylko jedno miasto przed sobą. Możesz nie znaleźć barwników, a piach, korę i śnieg masz zaś dookoła. Hmm - smok zamyślił się na moment - Mogę dorzucić od siebie kilka run, dzięki którym mógłbyś sam dołożyć od siebie kawałki jakiegoś otoczenia. Co ty na to? Esmond skinął głową z aprobatą. -To dobra myśl- przyznał- zabiorę się za zbieranie materiału, by jak najszybciej to skończyć.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
25-02-2020, 23:42 | #125 |
Reputacja: 1 | Kruk już nie odpowiedział Gveirowi. Odpoczynek się zakończył i ruszyli dalej. Karhu otarła się o najemnika, gdy ten na nią wsiadał. |
28-03-2020, 13:55 | #126 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
30-03-2020, 19:09 | #127 |
Reputacja: 1 | W końcu położyli się spać. Zapach kadzideł rozstawionych po pokoju pomagał im odpłynąć do krainy snu... lub raczej wejść w umysł jednego z ich towarzyszy: Gveira. Odkąd Izabela dołączyła do grupy coraz częściej zdarzało im się odbyć taką podróż. Można by było się zastanowić, ile problemów tak naprawdę kryje się w samej ludzkiej głowie. |
22-05-2020, 09:13 | #128 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
23-05-2020, 16:54 | #129 |
Reputacja: 1 | Z braku lepszego pomysłu, Esmond ruszył w ślad za towarzyszem, po drodze raz jeszcze próbując pozbyć się natarczywego insekta. |
24-05-2020, 14:02 | #130 |
Reputacja: 1 | Gveir tymczasem nie słuchał słów boga. Skupił się. Oczywiście, walka z Panem Snów zapewne zakończy się ich porażką, jednak z drugiej strony, czy tak naprawdę perspektywa pojedynku z bogiem była tak bardzo różna od tego z Panią Lasu? W obu przypadkach, nie zamierzał dać za wygraną. Gveir przeczuwał, że mag nie mówi im wszystkiego. Z czasem trzeba będzie wypytać się go o wszystkie sekrety, którymi się nie podzielił. Spróbował wyobrazić sobie, jak nić pęka. Esmond kątem oka obejrzał się na pozostałych. Choć w ostatnich dniach coraz mocniej niepokoiło go zachowanie Ristoffa, to pozostawał on wciąż osobą wobec której miał dług wdzięczności i kompanem podróży. Pamiętając swe doświadczenia z armii i poprzednich przygód zawsze pamiętał, że należało dotrzymywać wierności towarzyszom. -Nie godzi się zdradzić Ristoffa- oznajmił ściszonym głosem- może jego metody nie zawsze są szlachetne...zwłaszcza ostatnimi czasy, ale to wciąż nasz kompan. - W istocie. - zgodził się Hektor. - Nie zdradzimy Hebalda. Prędzej szczeźniemy, lecz jeśli trzeba będzie wpierw stawimy ci czoła… tyranie! Hektor mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza i ustawił się w pozycji bojowej. - Szkoda - mruknął Siewca mimo to wszyscy odnieśli wrażenie, że ta odpowiedź go nawet bardziej ucieszyła niż zasmuciła. Wtedy też kilka rzeczy stało się na raz. Bóstwo zrobiło energiczny ruch aby pociągnąć za nić. Therion krzyknął wyciągając swój miecz zamachując się. Na koniec Izabela wykrzyczała jakieś słowa wyciągając swoje ręce ku chaotycznemu niebu. Siewca spojrzał zaskoczony na urwaną nić w swojej dłoni. Therion przeciął ją jednym płynnym ruchem. Potem wokół ciał Gveira, Esmonda i Hektora pojawiła się zbroja. Była bezkształtna i płynna niczym woda. - Użyjcie swojej wyobraźni! Trzeba go wypchnąć! - krzyknęła Izabela stojąca bardzo blisko dziury. - Teraz mamy idealny moment! Gveir skoncentrował się jeszcze bardziej. Wyglądało na to, że w tym wypadku siła mięśni nie da niczego. Oczywiście, nadal to była walka, było to coś, co Gveir znał najlepiej. Nie miało znaczenia to, co było bronią, czy to miecz, mizerykordia, czy też siła woli wymierzone prosto w serce wroga. Liczyła się walka. Artamen! Krzyknął, przywołując wspomnienia, które nagle odżyły w jego umyśle. Przypomniał sobie twarze tych, których zabijał - dla pieniędzy czy też dla filozofii. Bezimienni najemnicy, którzy dokonali żywota zupełnie jak on kiedyś to zrobi. Wyobraził sobie, jak cieniste postacie szyją z łuków, rzucają włóczniami lub rzucają się na Pana Snów. Im prędzej ta zewnętrzna siła usunie się z jego umysłu… Tym lepiej dla niego. I wszystkich tutaj. Słysząc słowa Izabeli, uwaga Esmonda od razu skupiła się na nietypowej zbroi. Sam nie był wyszkolony w korzystaniu z ciężkich pancerzy, jednak przypomniała mu ona baśnie, których tak wiele słuchał jako dziecko. Sugerując się słowami Magini, wyobraził sobie jak pancerz powstaje, by jako bajkowy rycerz stawić czoła złu, objawiająceu się pod postacią Pana Snów. - Wyoghrbaźni? - Hektor powtórzył za Izabelą.. Jak istota bez przeszłości mogła sobie wyobrazić cokolwiek co byłoby w stanie równać się z bogiem? … ale przecież rycerz miał przeszłość. Jej fragmenty wciąż tkwiły w pamięci, odgrzebane przez sny i wizje. Wyobraził sobie zatem że dosiada olbrzymiego gryfa, tego samego którego w poprzednim życiu minął w zamkowym korytarzu. Na jego wierzchu zamierzał stoczyć tą walkę. ...miał też swoje obecne życie, które przyniosło ze sobą równie niewiarygodne widoki. Wyobraził sobie tabun koni, takich samych jak ten którego widzieli przy wiosce. Stworzenia skradzione przez boga snów, zwracające się przeciwko niemu. Tratujące go. Każdy miał inne wyobrażenie siły i potęgi. Hektor z Gveirem wybrali namacalną siłę. Ich szare zbroje zakłębiły się tworząc zastępy wojowników i wierzchowców, które naparły na Siewcę. Ten zaskoczony zachwiał się, ale ustał pod naporem ataków. Uśmiechnął się pobłażliwie jak na próby dzieci zdominowały nowania dorosłego. Szybko jednak mina mu zrzedła. Oto koło Hektora i Gveira stanął świetlisty rycerz, w zbroi błyszczącej niczym lustro. Z jego hełmu sterczały białe pióra, a na plecach powiewała biała peleryna. Biła od niego aura pewności i spokoju. Oto przybył rycerz z opowieści, który zawsze ratował przed zgubą. Nawet Izabela otworzyła usta w zdziwieniu na ten widok. Gveir słyszał kiedyś opowieść o tym rycerzu lecz nie jemu była opowiadana. Hektor zaś doznał nagłego olśnienia. Ta historia stała się dla niego motywacją aby stać się tym kim był. Przez moment Hektor patrzył oniemiały na Esmonda-rycerza. Oczy szeroko rozwarte, rybie usta w grymasie zdziwienia, który jednak po chwili zaczął przeradzać się w uśmiech. Utopiec podniósł miecz ku górze i wydał z siebie okrzyk radości. Gryf na którym siedział podniósł się na tylne łapy. Pozostało tylko zaszarżować… Esmond spojrzał na swe ręce okute w baśniową zbroję. Choć nie spodziewał się takiego obrotu spraw, uśmiechnął się wyczuwając lekką ironię. Jego dłoń nieświadomie zacisnęła się na rękojeści miecza. Zamaszystym ruchem dobył bogato zdobiony półtorak, nieco zaskoczony tym, że podświadomie wyobraził sobie typ broni, którego nie używał od lat. Z zadumienia wyrwał go radosny okrzyk Hektora zasiadającego na majestatycznej bestii. Obejrzał się na towarzyszy i pewniej chwytając broń, śmiałym krokiem ruszył by wraz z nimi stawić czoła Panu Snów. Gveir krzyknął, wznosząc w powietrze jedno z Ostrzy Furii. Jego dwaj kompani zdali się dysponować siłą własnej broni, on jednak, w świecie snów, zamierzał przezwyciężyć ich pana przez przywołanie nieskończonych legionów. Krzyknął rozkaz, a zewsząd wyłoniły się cieniste sylwetki wojowników, które ruszyły do ataku. Rzucili się przed siebie. Dwójka rycerzy na czele armia cieni. Mina Siewcy była warta zapamiętania. Wściekłość zmieniająca się w bezradność kiedy widma zaczęły go wypychać wraz z dwójką rycerzy. CI byli częścią tej fali, która raz po raz uderzała. To wszystko było nierealne niczym sen. Sen! Izabela krzyknęła coś wymachując rękoma i obraz się potłukł. Nie ruszyli się z miejsca stojąc i niemrawo się patrząc przed siebie. Wiedzieli co jednak mieli zrobić. Hektor wzniósł się na skrzydłach gryfa, aby zapikować wprost na pozycję dziury. Siewca złapał wymyślonego gryfa i go odepchnął cofając się o krok. Wtedy też zaszarżowały konie. Choć żaden nie wpadł wprost na boga ich ilość i pęd zmusiły go do zrobienia kolejnego kroku. Kolejny był Esmond. W swojej świetlistej zbroi oślepił go na moment. Wykorzystując okazję pchnął mieczem. Ten nie wbił się nawet, ale odepchnął bóstwo. Ostatni byli cieniści wojownicy. Choć Gveir nie wzywał go, Therion zaszarżował wraz z nimi. Niczym lawina spadli wprost do dziury omiatając swoimi cienistymi atakami Siewcę. W końcu stracił zaczepienie. W końcu nie dotykał krawędzi umysłu. - Pożałujecie tego! Znajdę was i nic nie zostanie z waszych umysłów! - krzyknął zaczynając dryfować w nicość. Na odejście pokazał trzymaną w ręku urwaną nić niczym obietnicę. Chciał chyba jeszcze wskazać na Gveira lecz w ciemności w jakiej niknął coś zakrakało i bóg odwróćił spojrzenie niknąc zupełnie. Potem zniknęły zbroje i gryf, oraz cała armia. Izabela nie czekała aż opadną emocje. Słychać było jak wymawia kolejne inkantacje. Dziura zaczynała maleć. Kiedy nie zostało już jej wiele na jej krawędzi przysiadł kruk o czerwonym oku. Łypnał na wszystkich po kolei i odleciał w ciemność. Dziura zniknęła. W jej miejscu była teraz biała plama. - Wybacz mi, ale tylko tyle mogłam zrobić. Będziesz miał wciąż braki w pamięci pomimo tego, że zwróciłam ci tę, która została u mnie. Póki co jednak to co jest jest bezpieczne. Kobieta wydawała się wyraźnie zmęczona. - Myślę, że czas się obudzić.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
| |