Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2017, 23:50   #31
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- Pośpieszmy się jeśli nie chcemy do nich dołączyć- stwierdził łowca podchodząc do dalszych zwłok. Obróciwszy ciało zabrał się za wyciąganie swoich strzał.
Utopiec wyprostował się znad sterty ciał kładąc dłoń na rękojeści miecza.
- Zwierz… - mruknął. - Mam tylko nadzieję że nie z całą watahą. Pośpiesz się. Musimy ruszać.
Esmond skinął na potwierdzenie. Na tą chwilę nie zamierzał wtajemniczać rycerza w przebieg wydarzeń. Wątpił by mu uwierzył. Zebrał pozostałe strzały i trofea.
-Ich głowy na niewiele się zdadzą. W tym stanie mogą ich nawet nie rozpoznać.
- Trudno. Ale nawet jeśli nie ma za nich nagrody informacja że trakt jest bezpieczniejszy jest warta dowodu.
Gdy strzały i głowy zostały zebrane Hektor ruszył pierwszy w kierunku powozu.
Esmond nie widział teraz oszalałego ducha. Jeśli był w okolicy chował się przed jego wzrokiem. Gdy jednak odchodzili do uszu łowcy dotarł szept.
- On was zabije… on przybędzie i zabije…
Kątem oka mężczyzna dostrzegł ładną twarz okoloną brązowymi falowanymi włosami chowającą się w pniu drzewa. Ponownie ktoś zawył i twarz widma zmieniła się w maskę przerażenia milknąc zupełnie.

Kiedy panowie dotarli do wozu droga była już odsłonięta. Magini właśnie pakowała się do środka z nachmurzoną miną, która również widniała na twarzy starszego maga. Wszyscy wsiedli do środka, nawet utopiec. Jego wierzchowiec miał iść bez dodatkowego obciążenia jakim jest rycerz w pełnej zbroi.

Wycie raz po raz dochodziło do uszu podróżników. Czasem z jednej strony, czasem z drugiej. Siedzący na zewnątrz zauważali nie raz cienie przemykające pomiędzy drzewami i zaspami. Nigdy jednak nie dostrzegli co lub kto nęka ich. Nie umieli nawet powiedzieć czy to była jedna istota, czy też więcej.

Karzeł starał się nadać jatakom tępa czując narastający stres. Powoli zaczynało ciemnieć, a nie było widać końca lasu. Na domiar złego korony drzew zaczynały szumieć zapowiadając nadchodzącą wichurę.

- Uhu - mruknął Utopiec, po czym mlasnął głośno. - Daleko zajazd? Wolałbym kryć się pod dachem, niż tu na wozie.

Ristoff sięgnął do jednej ze skrzyń ustawionych po bokach i pod ławami. Wyciągnął zwitek papieru, podał go rycerzowi, oraz dziwny kamyczek. Potem wstał podtrzymując się o jedną z desek podporowych i szepnął kilka słów zapalając świecę w lampie podwieszonej u góry wozu.
- Rozłóż to ci pokażę.
Gdy utopiec rozwinął zwitek papieru i podróżnym wewnątrz wozu ukazała się mapa.


- Stąd wyjechaliśmy. - mag wskazał na Miasto Środka.- Pojechaliśmy tędy, przez ten zajazd. Następnie tą droga do rozjazdu i w tym momencie powinniśmy być gdzieś w tym miejscu.
Palec wskazał na drogę w lesie. Ciągnęła się ona prosto kiedy ta, którą pominęli, mocnym łukiem omijała tereny lasu ostatecznie zbiegając i przecinając z ich. Na skrzyżowaniu dróg na mapie był narysowany symbol przystanku dla wozów. Dopiero dużo dalej znajdowała się wioska. Przyglądając się mapie można było dostrzec w lesie niewielką odnogę prowadzącą do czyjejś posiadłości. Nie była ona podpisana.

Rycerz zmarszczył czoło i zerknął w stronę wyjścia z wozu.
- Te ziemie, tutaj… - wskazał na niepodpisaną posiadłość. - Wiadomo do kogo należą? Przez tą pogodę czuję się jakby bogowie powoli kierowali na nas swoje spojrzenie.
Wzdrygnął się jakby przeszedł go dreszcz.
- Myślę, że mają więcej rzeczy do roboty niż oglądanie się za nami. W końcu mają tylko jedną parę oczu, prawda? - mruknęła, machnąwszy dłonią w stronę wyjścia jakby chcąc wygonić jakiś zabobon z ich małych czterech niezbyt stabilnych ścian.
- Niepodpisane posiadłości zazwyczaj skrywają w sobie tajemnicę. - rzekła już żywiej, widocznie zainteresowana sprawą, bo dotychczas tylko siedziała nieruchomo w enigmatycznym zamyśleniu - Spieszy się nam? Może tam zajrzymy? Jeśli mapa wyszła spod ręki oficjalnego kartografa pracującego na zlecenie korony, to przy okazji będziemy mogli nanieść poprawkę do danych ewidencyjnych.
- Jeśli pogoda się pogorszy… raczej nie będziemy mieli wyjścia - odpowiedział ponuro rycerz. Nie podzielał entuzjazmu dziewczyny do penetrowania nieznanych posiadłości. Głównie dlatego, że nie lubił się wpraszać komuś pod dach. Ją natomiast przechodziły ciarki po plecach na samą myśl o być może jakichś tajemnych lochach pod posiałością. Los tylko wiedział co tam mogą odkryć!
Wyciągnąwszy ręce w stronę nieba jak jakiś kapłan i skierowując nań swój wzrok, powiedziała głośno jak do jakiejś modlitwy:
- Pogodo, pogarszaj się! - próbowała zachować poważny wyraz twarzy, ale parsknęła śmiechem po może dwóch uderzeniach serca.
- Gwarantuję ci, że to będzie świetna zabawa. Chyba że się wprosili tam bandyci, to może zrobimy coś dobrego dla świata i ich przepędzimy. - dodała już w normalny sposób, wciąż z wargami wygiętymi w uśmiechu.
W końcu im więcej będą wiedzieć o okolicy, tym lepiej, prawda? Przynajmniej ona nie pogardzi żadną wiedzą.
-Sądzę że bandytów wystarczy nam na jakiś czas- mruknal Edmond, do tej pory w ciszy czyszczący niedawno używane strzały- i tak mieliśmy bardzo dużo szczęścia. Nie mniej, przy obecnych warunkach pogodowych chyba nie mamy dużego wyboru.
- Niech będzie - powiedział mag śląc Lily ponure spojrzenie. Kobieta nie była pewna czy za pomysł, czy za prowokowanie bogów. Przecisnął się do przodu wozu i otworzył wyjście dla woźniczego.
- Jak zobaczysz skręt w lewo, jedź tam!- wykrzyczał poprzez klekot gałęzi i narastający wiatr. Wozem lekko zatrzęsło na nierównościach i żeby złapać równowagę każdy musiał czegoś złapać, o ile nie siedział. Ristoff syknął rozmasowując prawy nadgarstek po tym jak się na nim oparł.

Do uszu wszystkich dotarł jęk drewna. Byli chronieni tylko i wyłącznie przez drzewa, a te zaczynały ustępować nienaturalnie szybko narastającej wichurze. Powoli wszyscy słyszeli nic więcej jak dudnienie szalejącego wiatru. Nawet gdyby ktokolwiek ich wołał z zewnątrz nie usłyszeliby. Czuli jednak, że wciąż jadą. Nagle do uszu dotarł głośny jęk drewna, trzask i dudnięcie gdzieś za wozem.

- Na nieświeże cycki topielicy! - warknął rycerz równie rozeźlony co pogoda. - Musiałaś prowokować Bogów?
Uchylił połę plandeki, by zobaczyć co się dzieje za wozem i sprawdzić jak sobie radzi warg.
Rybożer żył, ale drzewo odgrodziło mu drogę od wozu. Hektor widział jak jego wierzchowiec starał się przejść pod pniem, ale się nie mieścił. Gdy starał się wskoczyć na pień nie był w stanie wystarczająco mocno się odbić z zranionej łapy i ześlizgiwał się. Oddalał się coraz bardziej z każdą chwilą jaką wóz jechał. A więc szczekał poprzez wiatr. Lecz i to ginęło. Drzewa jęczały i szumiały, śnieg z gałęzi był zwiewany utrudniając widoczność.

- Nie! - krzyknął utopiec po czym zwrócił twarz wgłąb wozu. -
Magowie do diaska! Pomóc psu trzeba!

Cały drżał z nerwów. Kurczowo trzymał za krawędź wozu gotowy wyskoczyć jeśli magowie nie podołają. Rybożer nie był z rycerzem zbyt długo, ale Hektor zdążył się z nim związać. Był gotów zostać w tyle i stawić czoła burzy byleby uratować wierzchowca.
- Tak jakby magia była w stanie uspokoić pogodę - Lily wzruszyła ramionami, postanawiając zapoznać się z sytuacją na własne oczy, zaciągając mocniej kaptur na głowę, by go przypadkiem nie zwiało. Znalazła się zaraz koło rycerza, przyjmując na siebie ostrą chłostę wiatru. Pewnie by nawet była z niej zadowolona, ale chwilowo miała co innego do roboty. W jej głowie zaczął się rysować już pewien plan, ale najpierw musiała się dowiedzieć co i jak. Jej oczy wyrażały jedynie chłodną jak najzimniejsza zima analizę. Zaklęła pod nosem widząc, że jej moc nie jest w stanie dosięgnąć towarzysza Hektora. Machnęła jednak hebanowym berłem, by przynajmniej spróbować chwycić przewrócone drzewo i je przesunąć. Nie wierzyła w swój sukces, jednak postanowiła podjąć takie działanie.
Esmond zaciągnął kaptur i dopiął kołnierz. Klnąc cicho pod nosem przygotował się do ewentualnego wyjścia. Jak gdyby warunki nie były wystarczająco uciążliwe, los zdołał się na nich zawziąć.
- Nie o pogodę chodzi, a o zwierzę! - warknął utopiec i skoncentrował uwagę na wargu. - Bokiem Rybożer! Szukaj! Szukaj pana! - krzyczał mając nadzieję, że wichura nie zabierze jego słów hen daleko.
Obserwujący mieli wrażenie, że rozmyty kształt warga przemieścił się w stronę lasu schodząc z drogi. Ewentualnie to nadzieja Hektora, że pies go usłyszał wmawiała mu, że zwierze usłyszało jego wołanie. Albo Lily zawirowała śniegiem starając się dosięgnąć drzewa. Lecz to podejrzewała już tylko ona.
- Zasłońcie wejście, jeśli zostawisz za sobą coś swojego Hektorze, to powinien nas znaleźć. Jakiś ślad, aby przetrwał w śniegu. Posiadłość nie powinna być daleko. Znajdzie nas. - zapewnił Ristoff zatrzymując gestem Esmonda. - Nie podoba mi się ta pogoda i nie chcę abyśmy musieli być w drodze dłużej niż to potrzebne. Warg się znajdzie.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 28-04-2017 o 21:55.
Jaracz jest offline  
Stary 28-04-2017, 14:51   #32
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Wóz dzielnie jechał ciągnięty przez, jak mogło się wydawać, nieustraszone zwierzęta. Pasażerowie nie byli pewni ile czasu zajęło nim wóz się zatrzymał i usłyszeli pukanie od strony woźnego. Ristoff wyjrzał do niego i zaraz sam wyszedł każąc reszcie zostać w środku. Poprzez szalejący wiatr przysłuchujący się usłyszeli zgrzyt metalu otwieranej bramy. Wóz na nowo ruszył przystając dopiero po kolejnych wielu uderzeniach serc. Dizi zajrzał do nich oznajmiając koniec jazdy.

Gdy wszyscy wyszli z wozu ujawiła się przed nimi szlachecka posiadłość. Górowała w mroku. Nikt nie wyszedł im na spotkanie. Ciemność wyzierająca z wnętrza nie wróżyła by ktokolwiek mieszkał w tym miejscu. Brak światła słonecznego dodatkowo utrudniało stwierdzenie jak wielka jest tak naprawdę posiadłość. Na domiar złego nigdzie nie było widać stajni. Z dobrych wiadomości wyglądało na to, iż wiatr powoli słabnie.
- Ristoff powiedział abyśmy jakoś się ulokowali w środku. On został przy bramie - oznajmił Dizi.
Nagle zza chmur wyjrzał księżyc oświetlając posiadłość i placyk na którym się zatrzymali.


- Ja… prowadźcie… może uda się wprowadzić wóz przez główne wejście. - karzeł nie wyglądał na zachwyconego. Ba, bał się tego miejsca. Czy mądrym było wprowadzanie jataków i wozu do wnętrza? Wielkie dwuskrzydłowe drzwi wyglądały na odpowiednio duże. Kiedy zostały otwarte na oścież okazało się, że wóz nie przejedzie. Co innego same zwierzęta. Trzeba było tylko rozebrać z homonto. Jako, że Dizi miał przebity bark rycerz, łowca i magini zostali poinstruowani co należy zrobić. Ponieważ nie byli w zajeździe ani karczmie musieli skorzystać z własnych zapasów. Oznaczało to przenoszenie pakunków do środka. Pierwszym co zastało drużynę był hol. Po obu jego stronach były schody prowadzące na górę i korytarze z drzwiami do innych pomieszczeń. Na wprost prowadziły zbutwiałe drzwi, również dwuskrzydłowe. Były zamknięte i nie dało się zobaczyć co za nimi się znajduje. Wszędzie leżał śnieg, a przez roztrzaskane okna wpadało światło księżyca. W środku panowała cisza.

 
Asderuki jest offline  
Stary 23-05-2017, 15:18   #33
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Hektor przystanął w wejściu do posiadłości i obejrzał się w kierunku lasu. Miał nadzieję, że Rybożer odnajdzie drogę, chociaż w takiej pogodzie mogło to potrwać. Pocieszała go myśl, że to mądry zwierzak i poradzi sobie w dziczy.
Odwrócił się i postąpił kilka kroków wgłąb holu.
- Halo! - krzyknął nie oczekując odpowiedzi. - Jest tu ktoś!?
Zawołaniu Hektora odpowiedział tylko szum wiatru wędrującego po pomieszczeniach posiadłości.
- A więc… spędzimy noc pełną grozy w opuszczonej posiadłości nieznanego rodu! - powiedziała beztrosko Lily, wchodząc w głąb budynku. Wzdłuż jej pleców aż przechodziły ciarki ekscytacji. Już sobie wyobrażała te dawne cuda, które tu mogła odnaleźć! Całkowicie zapomniała już o psie. Zrobiła taneczny krok do przodu, by stanąć w księżycowym kręgu i zakręciła zgrabny piruet. Okręcające się wokół niej włosy wręcz błyszczały srebrzystym blaskiem, a blada skóra nadawała jej cech jakiejś pięknej zjawy.
- Wy słońce tylko cenicie / Was tylko słońce zachwyca / Wy kpicie sobie z Księżyca / A ja wam na to odpowiem - / Uważam, że jest rzeczą po prostu bezwstydną / Porównywać słońce ze mną / Bo słońce świeci we dnie, gdy i tak jest widno / A ja w nocy, gdy jest ciemno - w nieobecny sposób wypowiedziała te słowa, spoglądając bezpośrednio w stronę bladego kręgu wiszącego na niebie. Czuła z tą częścią doby wyjątkową więź. Kiedy wszyscy spali, ona mogła działać i czuć się tak, jakby nikt za bardzo się jej nie przyglądał.
Czuła się po prostu wolna.
- To ja się przejdę. Może dowiem się, do kogo należała ta posiadłość! - rzekła do pozostałych i zaczęła się wdrapywać po schodach. Szła wzdłuż ściany i uważnie stawiała kroki. Jeśli miały się one zawalić, to prawdopodobnie przy kamiennych murach miała największe szanse na ocalenie skóry w razie wypadku.
- Nie oddalajcie się zbytnio-stwierdził Esmond myszkując w holu, w poszukiwaniu suchego drewna- opuszczone posiadłości bywają zamieszkane przez dzikie zwierzęta. Zaraz się za nimi rozejrzę, ale wpierw wejdźmy głębiej i zatroszczmy się o nieco ciepła.
- Najpierw to weźmy z wozu co przydatne do diaska - rzucił rycerz. - Chyba że chcecie jeść stare obrazy i zatęchłe drewno, a okrywać będziecie się pajęczynami i kurzem.
Rzucił tobołek z pledami na ziemię i zawrócił do wozu po następny.
Młoda magini zawróciła swoje kroki i ostatecznie wszyscy zabrali się do wynoszenia potrzebnych rzeczy. Jataki cicho pomrukiwały stojąc sobie i nieco blokując drogę. Dizi starał się nad nimi zapanować i jak okazało się to są bardzo stoickie zwierzęta, do takiego stopnia, że wręcz ciężko je przekonać do jakiegokolwiek ruchu. Dostały jednak swoje torby z paszą i pozwoliły się ustawić tak aby nie przeszkadzać. Tobołki z kocami i suchą żywnością zostały ustawione na środku. Lily postanowiłą się oddzielić po skończonej robocie i natychmiast ruszyła na górę prawymi schodami. Jej oczom ukazał się korytarz z wątpliwie stabilną podłogą. Gdy tylko kończyły się schody zaczynało się drewno. Część desek nie wyglądała najlepiej, część mogła utrzymać ciężar kobiety. Nie podobało się jej to, co widziała. Krótką chwilę się zastanawiała co robić, ale jej ciekawość wygrała nad kwestiami bezpieczeństwa. Przyległa do ściany tak mocno, jak tylko była w stanie, i zaczęła drobnymi kroczkami poruszać się w stronę nęcących ją drzwi. Starała się omijać podejrzane deski z całych swych sił.
Krok po kroku kobieta dotarła do drzwi prowadzących na wprost schodów. Otwierając je zrozumiała, iż dalej tamtędy nie pójdzie. Sporej części podłogi, oraz kawałka ściany brakowało. W ciemności nie umiała ocenić czy dalsza część podłogi jest stabilna. Widziała natomiast co znajdowało się za posiadłością. Nie umiała stwierdzić jak daleko ciągnie się skrzydło z zawaloną podłogą, ale gdyby weszła w lewe drzwi na pewno miałaby jeszcze sporo do obejrzenia. Do tego był jeszcze ogród i jakiś inny budynek. Przyglądała się temu przez krótką chwilę, mając w myślach wspomnienia różnych nocy spędzonych na obserwowaniu pogrążonego w śnie miasta. Jej mała kryjówka zawsze znajdowała się wysoko nad ogródkiem jakiejś posiadłości nieznanego właściciela. W dodatku blask księżyca i chłód nocy ją orzeźwiały.
W końcu odeszła od zawalonego przejścia i, równie ostrożnie co ostatnio, zdecydowała się przejść w stronę drugich naznaczonych zębem czasu drzwi. Miała cichą nadzieję, że podłoga się pod nią nie zawali.
Przed Lily roztoczyła się ciemność pokoju naruszona jedynie przez światło dochodzące z przejścia po lewej stronie pokoju. Widziała tam balustradę oraz coś co mogło być częścią klatki podwieszonej pod sufitem. Z dołu słyszała rozmowy pomiędzy swoimi towarzyszami. Na górze zaś delikatna poświata zaznaczała tylko bałagan jaki znajdował się na podłodze. Zapleśniałe futro, sylwetki mebli, bez silniejszego światła kobieta nie mogła jednak dokładnie powiedzieć co znajduje się przed nią. Sięgnęła więc do swojej kieszeni, wyjmując mały okrągły kamyczek z półprzezroczystego chyba kryształu, by być może było to po prostu szkło, i zamaszyście uderzyła nim w futrynę, wymawiając cicho słowo “Lux”. Przedmiot rozbłysł gwałtownie światłem. Zamknęła porażone oczy, ale szybko się przyzwyczaiła do niego. Postanowiła się rozejrzeć dokładnie dookoła, przy okazji dziękując w myślach adeptom z kolegium zaklinania za ich mały wynalazek.
Ostre białe światło rozlało się po pomieszczeniu zmuszając czarodziejkę do przymrużenia oczu. Po chwili wzrok przyzwyczaił się i mogła zobaczyć co się przed nią znajduje. Było to pomieszczenie gościnne ewidentnie. Kiedyś bogate wnętrze podupadło, wciąż jednak zdradzało iż właściciele byli zamożni. Krzesła obite materiałem, sofa sprowadzana z Rummanaru obłożona futrem teraz już całkowicie przeżartym przez szkodniki i czas, kunsztownie wykończony stolik, półki na któryś na pewno kiedyś stały piękne zastawy. Teraz ich resztki leżały potłuczone na podłodze. Na ścianach wisiały obrazy w ramach widzące lepsze czasy. Część z nich, będąca portretami, zostały zniszczone. Głębokie cięcia nie pozwalały dostrzec twarzy namalowanych osób. Postacie były bogato ubrane. Po sylwetkach można było rozróżnić trzy osoby: mężczyznę, kobietę i dziecko - dziewczynkę. Każde z nich miało broszkę z kwiecistym ornamentem. W pokoju było ciemno gdyż okna były zasłonięte przez materiał. Poza wyjściem po lewej stronie były też drzwi. Prowadziły dalej w głąb posiadłości. Nie zastanawiając się za długo, Lily wyjęła swoje berło magiczne i przy pomocy telekinezy odsunęła zasłony. Po przyjrzeniu się obrazom wiszącym na ścianach, zdecydowała się skorzystać z kolejnych drzwi, zachowując wszelkie środki ostrożności. Wolała już przemilczeć w swoim myślach kwestię klatki, ponieważ na granicy myśli kształtowały się jej potworne wizje.
Delikatne światło księżyca rozświetliło pomieszczenie. Nie ujawniło jednak niczego więcej i magini mogła dalej zwiedzać posiadłość. Im dalej tym korytarz zdawał się być w lepszej formie. Okna nie były powybijane i śnieg nie zalegał na podłodze. Pokoje mijane przez maginię nie stanowiły ciekawych znalezisk. Będąc na piętrze większość z nich stanowiły sypialnie z kominkami oraz łaźnie. Po przejściu sporego kawałka (zdającego się ciągnąć strasznie długo jak na zwykłą posiadłość) Lily zauważyła, że coś jest nie tak. Była przekonana, iż powinna już dotrzeć do końca korytarza. Tak jednak nie było. Wcześniej myślała, że układ pokoi jest taki sam. Teraz wiedziała, że to BYŁY te same pokoje. Z jakiegoś powodu idąc wciąż przed siebie cofała się do punktu początkowego. Zawróciła więc za siebie, aby zbadać tą zagadkę. Może to była jakaś interesująca iluzja? Musiała przeanalizować tą anomalię.
Odkrzyknęła do rycerza, który się wcześniej do niej zwracał.
- Coś tu jest nie tak i próbuję to zbadać! Zawołajcie Ristoffa!
- Ristoff gdzieś poszedł! - odpowiedział rycerz - Poczekaj, aż rozładujemy wóz.
Lili wracając zauważyła, że i tym razem cofnęła się. Nie mogła wrócić do pokoju z poszarpanymi obrazami. Nie mogła też wyjść z korytarza z drugiej strony. Powinna za to coś zjeść, bo głód wiercił jej dziurę w żołądku. Postanowiła więc otwierać kolejne drzwi po kolei z nadzieją, że cokolwiek przerwie tą cholerną pętlę. Wolała najpierw użyć środków konwencjonalnych, a później magii, chociaż zaczynała powoli wątpić w słuszność tej kolejności. Czuła jak serce podchodzi jej do gardła i stoi jak paskudna gula w gardle uniemożliwiając oddychanie. Na obecną chwilę nie widziała innego sposobu jak próbować.
Szaleńcze otwieranie drzwi zdawało się nie pomagać. Pętla jak była wcześniej tak pozostawała. Wyglądało, że nie tędy była droga do wolności. Nagle Lily potknęła się o własne nogi po raz kolejny zamykając drzwi i wyłożyła się jak długa. Przeszło ją dziwne uczucie, a ssanie żołądku stało się na wpół obecne. Gdy podniosła głowę, teraz całą w kurzu, zobaczyła swoje nogi leżące po drugiej stronie korytarza. Gdy tylko się poderwała nogi jak najbardziej były do niej wciąż przytwierdzone. Dzięki temu dostrzegła w końcu znaki magiczne idące przez podłogę, ściany i sufit. Stykały się tworząc bramę. To samo było po drugiej stronie korytarza. Przyglądała się przez chwilę temu zjawisko z mieszaniną oczarowania i grozy, nie wiedząc co z tym zrobić. Zdecydowała się w końcu na użycie jednej ze swoich rękawiczek i telekinezy, by zetrzeć część znaków. Wolała ich nie dotykać osobiście, bogowie jedni wiedzieli do jakiej dziwnej kombinacji by mogło dojść, gdyby tak postąpiła.
Z drugiej strony była zadowolona. Rozwiązała jedną zagadkę i wreszcie coś zje. Następnym razem do torby wpakuje sobie ze dwie racje żywnościowe gdyby przyszło jej siedzieć zamkniętej w jednym pomieszczeniu w dokładnie ten sam sposób, jak teraz w tej pętli.
Samo pocieranie rękawiczką okazało się mało skuteczne. Czymkolwiek były te znaki napisane nie był to węgiel. Wystarczyło ją jednak się do tego mocniej przyłożyć i efekt został osiągnięty. Lily była wolna. Nie cofnęło jej ani krzywdy nie wyrządziło. W mgnieniu oka znalazła się na dole wraz z resztą. Ku jej zaskoczeniu Ristoffa z nimi nie było.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 23-05-2017, 17:53   #34
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Panowie zostali sami. Po Ristoffie wciąż nie było śladu. Dizi nie wyglądał na przekonanego aby zostać w wejściowym pokoju. Dlatego podszedł do zamkniętych drzwi naprzeciwko wejścia.
- Ojej… - jęknął.
- Potwory? Niezadowoleni gospodarze? - Hektor natychmiast ruszył w sukurs Dizziemu. - O co chodzi?
Szybko się wyjaśniło co poruszyła karła. Zza otwartymi drzwiami panowie zobaczyli wysoki pokój z kolejnymi schodami do ciemnego pokoiku na półpiętrze. Dalej na parterze był kominek, oraz przejście do kolejnego pokoju. To co zwracało uwagę najbardziej była klatka zwisająca z resztek dachu. Była pusta. Jej drzwiczki były lekko uchylone. Przez dziurę w dachu, cała była pokryta śniegiem, tak jak i część podłogi. Ta część zaczynałą już być robiona z drewna.


- Mhm… - mruknął rycerz naraz rozumiejąc Diziego i samemu czując dreszcz niepokoju. - Poczekaj tutaj.
Kładąc ciężką dłoń na ramieniu karła, wyminął go w drzwiach i wszedł ostrożnie do środka pomieszczenia. Rozglądał się uważnie, a ręka sama wsparła się na rękojeści miecza szukając otuchy jaką dawała wierna stal.
- Albo poprzedni gospodarze, karali w tym swoich podwładnych, albo sami skończyli w środku… - dodał tonem wymuszonego rozbawienia, w którym brzmiała wyraźnie nerwowa nuta.
Esmond ruszył w ślad za pozostałymi, ale mając oko na prowizoryczny obóz pozostawał nieco z tyłu.
Wchodząc głębiej do pokoju nie zauważyli niczego niepokojącego. Światło księżyca prześwitywało przez szczeliny w suficie. Przy kominku stała szafa ze zbutwiałymi księgami. Po tytułach dało się stwierdzić, że to poezja. Kilka z nich były jeszcze zapisane - choć bardzo niewyraźne pismo było już niemal nieczytelne. Reszta miała puste stronice - słowa skradzione przez czas. Każda księga miała jednak wyraźny stempel ze znakiem przedstawiającym dwa kwiaty.

Wejście na schody oznaczało pewne ryzyko, gdyż były drewniane i widziały lepsze czasy. W połowie schodów wisiał obraz, którego bez światła nie było zbyt dobrze widać. Żeby dostrzec co jest w pomieszczeniu obok również potrzebne było jakiekolwiek źródło światła.
Rycerz odstawił pustą księgę na półkę zastanawiając się skąd może znać symbol na stemplu. Nie potrafił odgrzebać tej informacji z mgły wspomnień, lecz wiedział, że będzie go to dręczyć przez cały wieczór.
- Może wystrój nie zachęca… - mruknął patrząc na klatkę. - Ale przynajmniej jest kominek. Dizzy zacznij rozpalać. Krzyknij jeśli nie będzie drewna. Jak nie znajdziemy żadnego w komórce, to użyjemy mebli i ksiąg. Esmond, chodź ze mną. Trzeba przywlec tu tobołki… i gdzie są magowie do diaska…?
Pytanie było retoryczne i Hektor nie oczekiwał odpowiedzi. Ruszył na zewnątrz z zamiarem wniesienia najpotrzebniejszych tobołków z wozu. Potem trzeba było go zabezpieczyć, mocno przywiązując do fasady budynku, znaleźć Ristoffa i Lily. Dużo pracy…
Dłuższą chwilę po zabraniu się do roboty grupka zobaczyła jak na piętrze rozbłyskuje białe światło. Ktoś się tam krzątał. Po nieco dłuższej chwili blask zelżał i osoba wyszła z pomieszczenia.
- Lily? - Hektor zapytał głośno by upewnić się, że to nikt z gospodarzy. - Znalazłaś coś ciekawego?
Kontynuował rozstawianie tobołków i poczekał przed ponownym wyjściem na zewnątrz, póki dziewczyna nie odpowie.
- Coś tu jest nie tak i próbuję to zbadać! Zawołajcie Ristoffa! - usłyszał po jakimś czasie jej okrzyk, ale nie zdawało się, by była w tarapatach.
- Ristoff gdzieś poszedł! - odpowiedział rycerz - Poczekaj, aż rozładujemy wóz.
Wyszedł na zewnątrz i skierował do wozu po następny tobołek. Po drodze rozglądał się w poszukiwaniu maga i warga.
- Rybożer! - raz jeden rzucił w noc zanim wrócił do pracy.
Po jednym i po drugim wciąż nie było śladu. Odpowiadała tylko nocna cisza i pomukiwanie jataków z holu. Zostały już tylko dwa tobołki, które to Esmond bez problemu zaniósł. Mogli pomyśleć o jedzeniu. Mieli sporo suszonego mięsa i nieco sczerstwiały chleb i podpłomyki.
Rycerz raz jeszcze rozejrzał się po obejściu pałacyku i wrócił do środka z nietęgą miną.
- Schodź na kolację dziewczyno! - krzyknął do Lily kierując się do salonu z kominkiem. - Nie ma sensu zwiedzać na głodnego… - dodał już ciszej, do siebie.
Z jednego z tobołków wyciągnął zawinięte w len pakunki z jedzeniem. Usiadł ciężko w jednym z foteli, sprawdzając wpierw mocniejszym naciśnięciem ręki, czy mebel wytrzyma.
Chwilę po zawołaniu pojawiła się białowłosa. Panowie dzielili się już suchymi racjami i wodą z bukłaków.
- Zostawmy coś dla Hebalda… jak się pokaże - mruknął Dizi markotniejąc. Zmarszczki na jego twarzy wydawały się dużo głębsze przez ogień palący się w kominku. Suche jedzenie było zjadliwe, a mięso nadawało posiłkowi jakiegokolwiek smaku. Dizi nawet zaproponował, że może zaparzyć ziół, bo mają garnek. A śniegu było pod dostatkiem gdyby podróżnicy nie chcieliby marnować wody z bukłaków. Poza wiatrem słychać było tylko pomukiwania jataków.
- Trzeba go znaleźć. Ta wyprawa nie ma sensu jak nie znajdziemy Hebalda - powiedział w końcu karzeł patrząc z przejęciem na swoich towarzyszy.
- Hebald Hebaldem, ale gdzie jest Ristoff? - zapytała nagle między kęsami niedawno wyciągniętej racji żywnościowej - Cała ta posiadłość jest przeklęta. Co jeśli wpadł w taką samą pułapkę jak ja albo coś gorszego?
Hektor przełknął kęs chleba patrząc z uwagą na dziewczynę. Kontrolnie jeszcze zerknął na karła i Esmonda, ale ich miny jedynie potwierdziły jego obawy.
- Dobrze się czujesz dziewojo?
- Ristoff ma na imię Hebald - odpowiedział jeszcze bardziej zaniepokojony Dizi.
- Em… - szybko zakryła swoje usta dłonią, zastanawiając się co właśnie powiedziała i dlaczego to powiedziała. Poza tym jak mogła zapomnieć o imieniu swojego mistrza? A może był to wpływ tego miejsca? Zamknęła na chwilę swoje oczy, decydując się na wzięcie dwóch uspokajających wdechów.
- Chyba powinniśmy go poszukać, prawda? - odezwała się po chwili wahania czy powinna w ogóle cokolwiek mówić - Ewentualnie mogę pójść sama.
- Zdecydowanie powinniśmy się za nim rozejrzeć- odpowiedział Esmond, chowając za pazuche swój wierny bukłak- Ale nie powinniśmy iść pojedynczo, ani zostawiać pustego obozu…
-[i] Ja zostanę. W tym stanie nikomu na nic się nie przydam. W razie czego schowam się. Jataki może mnie obronią gdyby coś tutaj było. Bądźcie ostrożni - karzeł uśmiechnął się krótko.
- Nic ci tu nie grozi - rzekł rycerz wstając z fotela, zawijając w materiał niedogryziony podpłomyk. - Może to miejsce jest straszne na pierwszy rzut oka, ale przede wszystkim jest opuszczone. Ktoś wie w ogóle po co mag został na zewnątrz?
Choć zadał pytanie, to nie czekał na odpowiedź. Zabrał swój miecz i narzucając kaptur na głowę ruszył do wyjścia. Na fotelu zostawił jedynie hełm, który nie był mu specjalnie potrzebny w tej sytuacji.
Lily na chwilę się zawahała, gdy próbowała wstać, przyglądając się Diziemu oraz miejscu, w którym postrzelił go bandyta. Trwała w tej pozycji, aż w końcu znów usiadła.
- Zostanę z Dizim. To poniekąd moja wina, że został zraniony, a gdyby coś się pojawiło, to sam sobie nie poradzi. Wolę… - poplątał się jej język, bo mówiła szybciej niż myślała w tym momencie, a było to wywołane zmęczeniem - Jak będziecie mnie potrzebować, to po prostu zawołajcie. Sama nie czuję się za dobrze..
- Bądźcie ostrożni - Dizi powiódł wzrokiem za odchodzącymi i wrócił do Lily. - Nie przejmuj się panienko. Będzie dobrze. Będzie dobrze.
Po tych słowach karzeł zaczął szeptać pod nosem modlitwę o przebaczenie. Aby bogowie odwrócili swoje spojrzenie.
 
Jaracz jest offline  
Stary 27-05-2017, 14:05   #35
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Esmond i Hektor


Esmond wraz z Hektorem opuścili w końcu posiadłość i ruszyli po śladach wozu do bramy. Wiatr ustał, a księżyc im przyświecał. Ogołocone korony drzew rzucały cień na ziemię rosnąc coraz bliżej drogi. W końcu dotarli do bramy po długim marszu pełnym milczenia. Nie mieli żadnego źródła światła i tylko księżyc przebijający się spomiędzy gałęzi odsłaniał przed nimi ślady. A śladów było sporo. Esmond widział w śniegu te, które zostawił ich własny wóz oraz jataki. Dostrzegał te, które najpewniej zostawił Ristoff wysiadając i zamykając bramę. Z jakiegoś powodu jednak postanowił pójść wzdłuż rozpadającego się murku jaki odchodził od metalowej bramy. Poszedł wzdłuż prawej strony. Dzięki świeżemu puchowi łatwo było śledzić głębokie ślady. W końcu dotarli do miejsca gdzie coś się musiało stać. Śnieg był mocniej ubity jakby nastąpiła tutaj jakaś kotłowanina. Najbliższe drzewo miało na sobie znaki ostrych pazurów, a krzaki połamane gałązki. Cokolwiek się wydarzyło dalszy trop prowadził mniej więcej z powrotem do posiadłości. Śnieg był ugnieciony jakby ktoś coś ciągnął, albo kogoś. Do takich wniosków doszedł Esmond oglądając wszystko dookoła. Były inne ślady, ale po ich ułożeniu potrafił stwierdzić, że przybyły na miejsce zdarzenia z innej strony niż mag. O ile ten dalej żył, został dokądś zaciągnięty przez drugą osobę. Podążając tym śladem mężczyźni dotarli do kolejnego budynku koło posiadłości. Ku ich trwodze zobaczyli światło.


Gveir


Gveir ocknął się leżąc na boku. Ostatnie co pamiętał to ucieczka przed watahą bandytów. Pamiętał jak dotarł do opuszczonej posiadłości. Jego myśli powoli wyklarowały się i przypomniał sobie co dokładnie się stało. Wiedźma. Spotkał powykrzywianą staruchę z ogonem i szponiastymi paznokciami. To ona pozbawiła go przytomności. Nie był pewien na jak długo. Jego żołądek był jednak pusty tak bardzo, że aż go ssało. Leżał na czymś zimnym, najpewniej kamieniu. Chcąc wstać zdał sobie sprawę, że starucha go związała. Miał skrępowane ręce za plecami i nogi związane aż do kolan. Niewiele widział. Było ciemno. Pewnie była noc. Zarysy kształtów dawały mu możliwość tylko zgadywać co znajduje się dookoła niego. Miał wrażenie, że podłoga była nierówna od czegoś co na niej leży. Sądząc po stanie posiadłości to równie dobrze mógł być gruz. Im dłużej patrzył, tym bardziej jego wzrok przyzwyczajał się do ciemności. Zrozumiał, że jego perspektywa nie pasuje do tego jakby miał leżeć na ziemi. Rzeczywiście. Leżał na kamiennej ławie, co ustalił kiedy udało mu się usiąść i jego nogi wsunęły się pod jej siedzisko. Gveir potrzebował coś zjeść. Oraz uciec. Nie było co czekać na powrót wiedźmy.

Alenderas
Długowieczny siedział usypiając mimo piekącego zimna i wiatrzyska. A może to było właśnie przez to. Mężczyzna postanowił wybrać bezpieczniejszą ścieżkę i ominąć las łukiem. Przeliczył się jednak. Nawet będąc wysokim brnięcie w śniegu niemal po kolana było wymęczające i mozolne. Jednego dnia nie był w stanie przebyć całej drogi jaką sobie założył. Do tego wszystkiego kiedy zaczynało się ściemniać zerwała się straszna wichura zmuszająca go do zagłębienia się w las inaczej ryzykował zdmuchnięciem w pole. Drzewa jęczały i trzeszczały same mając problem z oparciem się potężnej sile. Alenderas dostrzegł jedno drzewo wyglądające na tyle silne aby nie ulec żywiołowi… boskiemu gniewowi. A może tylko kaprysowi. Długowieczny zasiadł tam wraz ze swoim wiernym towarzyszem dziejąc się z nim posiłkiem.


Gryfik pochłonął kiełbasę z szaleńczą prędkością po czym wtulił się w swojego pana dając mu nieco ciepła. Ta odrobina wystarczyła aby mężczyzna odpłynął na moment. Nie wiedział po jakim czasie się nagle zbudził czując jak całe jego ciało było strasznie sztywne. Zimno dało się we znaki i uczony czuł, że ledwo się rusza. Wichura jednak ustała przeganiając chmury i pozwalając księżycowi zaświecić na niebie. Szelest i chrapanie dotarło do uszu samotnego wędrowca. Poszukując wzrokiem źródła hałasu odnalazł wzrokiem warga węszącego w śniegu. Ten nagle podniósł swój łeb i z wywieszonym jęzorem ruszył ku Alenderasowi.

 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 27-05-2017 o 14:42.
Asderuki jest offline  
Stary 29-05-2017, 19:17   #36
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację

Gveir Iskall

- Przeklęci magowie. Przeklęte wiedźmy i przeklęte zaklęcia - Gveir zmełł w ustach wyjątkowo szpetne przekleństwo, kiedy nagle zdał sobie sprawę z tego, że potrzebuje działać, i to szybko.
Pal licho jedzenie, nie zamierzał przełknąć niczego, dopóki nie dorwie staruchy w swoje ręce i nie wydusi z niej wszystkiego, czego będzie chciał się dowiedzieć. A będzie chciał wiedzieć bardzo, bardzo dużo. Na przykład: dlaczego wiedźma go porwała? Co to było za miejsce? Gdzie jest Karhu?
Pytania musiały poczekać. Zszedłszy z kamiennej ławy, zaczął lustrować dokładniej swoje otoczenie, w poszukiwaniu czegoś, co mogło przeciąć jego więzy. Albo wyjścia stąd.
Poruszanie się ze związanymi nogami i rękoma za plecami było uciążliwe nawet dla tak zręcznego człowieka jakim był Gveir. Utrzymanie równowagi okazało się niemożliwym i w końcu najemnik runął jak długi na podłogę. Przy upadku coś co leżało na ziemi przebiło się przez skórznie i rozdarło bok mężczyzny. Ruszając się cały ten gruz brzmiał jakoś pusto i mało kamiennie.
Gveir syknął z bólu, kiedy coś - cokolwiek to było - przebiło jego bok. Ale jednocześnie uśmiechnął się i przysunął więzy do ostrego przedmiotu, starając się wymacać, co to takiego. Zamierzał przeciąć je tym… No właśnie, co to było?
Gveir po dłuższej chwili poznał kształt. To była kość. Zapewne od ręki, a może nogi, bo długa z jakimś nieregularnym zakończeniem. Chropowata tam, gdzie została złamana mogła pomóc najemnikowi się uwolnić. Po dłuższej chwili nieprzerwanego szarpania liny w końcu puściły. Wtedy też najemnik usłyszał łomot gdzieś z innej części budyku. Prawdopodobnie.
Gveir roztarł zdrętwiałe przez więzy dłonie i przysiadł na kolanie, nasłuchując przez pewien czas. Pochwycił ostrą kość, którą przeciął więzy - nie była tak dobra, jak jego miecz, ale to zawsze coś w położeniu, którym się znalazł. Potrzebował światła i broni. I Karhu. Zastanawiał się, gdzie była niedźwiedzica? Miał nadzieję, że nie stało się jej nic. Po chwili wahania, powstał i zaczął szukać wyjścia z pomieszczenia, przez cały ten czas nasłuchując w ciemności. Gdzie była jego broń i ekwipunek?
Słyszał czyjeś głosy. Słyszał wiedźmę. Gadała gdzieś dalej. Wyszedł poza pokój i na końcu korytarza dostrzegł ją stojąca tyłem w blasku dobiegającym z wnętrza kolejnego pomieszczenia. Ktoś jej gniewnie odpowiadał.
Gveir przykucnął i przeskradał się nieco bliżej. Był zainteresowany, o czym mówiła wiedźma. Czy z korytarza było jakieś inne wyjście? Co mówił głos, który jej odpowiadał?
Ktokolwiek rozmawiał z wiedźmą bulgotał. Starał się dowiedzieć co ona zrobiła z jakimś Ristoffem. Jędza nie wydawała się ani trochę mniej stuknięta niż wcześniej. Nagle metal zaszorował o kamień i starucha powiedziała coś o nie lubieniu ryb. Ale powoli oddalałą się od pokoju z światłęm.
Gveir ścisnął mocniej w dłoni improwizowaną broń. Wyczekawszy, aż głos staruchy będzie bezpiecznie daleko, zajrzał do pomieszczenia ze światłem, gotowy na wszelkie niespodzianki, jakie może zaoferować dom wiedźmy.
Ta nagle urosła i cofnęła się do światła. Zaczęła się walka sądząc po nagłych rykach i szczękach metalu. Ktoś śmiał zaatakować wiedźmę.
Gveir uśmiechnął się szeroko. Walka była czymś, co znał i rozumiał. Przystanął na progu cienia, czekając na swoją okazję wepchnięcia obrzydliwej starusze kawałka kości między żebra. Kiedy tylko mógł to zrobić, miał wyskoczyć i wbić jej zaostrzony kawałek w plecy.
Dostrzegł okazję. Nagle wiedźma zatrzymałą się szamocząc się z kimś w uścisku. Rzucił się pokonując dzielące go metry w kilka szybkich uderzeń serca i wbił ułamaną kość między żebra. Wiedźma wrzasnęła.
 
Santorine jest teraz online  
Stary 31-05-2017, 21:33   #37
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Esmond zmrużył oczy niezadowolony. Gestem zasugerował rycerzowi by się rozdzielić. Sam dobył bliźniaczych mieczy jednosiecznych, poczerniałych sadzą. Zaciągnowszy szal na twarz zakradł się pod ściany budynku zamierzając wejść przez jedno z ciemnych okien.
Hektor skinął głową i wyciągnął miecz trzymając go póki co ostrzem do dołu. Szybkim krokiem ruszył do przodu. Nie od dziś uważał się za mistrza w sztuce skradania, więc postanowił wejść głównymi drzwiami… raz z nimi, jeśli te byłyby zamknięte.
Plan był prosty. Jeden zakradł się cicho, a drugi narobił hałasu. Drzwi nie wytrzymały pod naporem mięśni skrywanych pod płytową zbroją. Zbutwiałe drewno rozsypało się i przed Hektorem ukazał się wąski korytarz. Ciemny pomijając światło dochodzące z jednej z odnóg. Czyjś cień nagle zaczął je zasłaniać, aż pojawiła się postać na korytarzu. Niska z burzą skołtunionych włosów i długimi pazurami u dłoni. Spojrzała na Hektora.
W tym czasie Esmond wskoczył przez okno. Jego kroki zostały zagłuszone przez nagłe zniszczenie drzwi przez hektora. Był w pustym pokoju. Przynajmniej jeśli chodzi o meble. Po podłodze walały się szczątki. Ludzkie kości oświetlone przez światło z okna. Na korytarzu widać było lekką łunę z pokoju obok.
Rycerz zawsze był przeciwny rzucaniu pochopnych osądów i nieprzemyślanych uwag. Tutaj jednak nie mogło być mowy o pomyłce. Mieszkająca na odludziu istota o przydługich paznokciach nie sprawiała wrażenia miłego gospodarza lub gospodyni.
- Wiedźma! - krzyknął ni to ostrzegawczo, ni to spostrzegawczo. - Gdzie zabrałaś Ristofa nędzna kreaturo!?
Postąpił krok do przodu stając w korytarzu i unosząc miecz.
W tym samym czasie łowca kierował się w stronę pomieszczenia, z którego biła łuna światła. Poruszał się krawędziami pokoju, starając się narobić jak najmniej hałasu.
Szczęściem dla Esmonda, rycerz robił dużo harmidru. Gdy szedł do pokoju słyszał każde słowo, które wypowiadała wiedźma.
- A kto to? Kto to Ristoff? Ristoff? Nie znam. Kreatur też nie znam. Nędzna nie jestem, więc niegrzecznie tak. Niegrzecznie. Kto idzie? Kim jesteś? Czego do mego domostwa wtargujesz niegrzeczny gościu? Hę??
Wiedźma zbliżała się do rycerza stawiając drobne kroki jeden po drugim.
- Na hobgrhnor! - żachnął się bulgocząc Hektor. - Nie zaprzeczaj! Widziałem ślady na śniegu. Cóżghreś z nim poczyniła kobieto!? Gadghraj, albowiem skrócę cię o głowę.
Złapał miecz obiema dłońmi i skierował go do dołu, gotów w każdej chwili szarpnąć nim ku górze. Wąski korytarz uniemożliwiał zamaszyste ciosy. Tak też i uniki. Dlatego Hektor stał bokiem do wiedźmi, by nie wadzić w razie czego naramiennikiem o kamienną ścianę.
Korzystając z przeprowadzanej przez rycerza dywersji, Esmond zajrzał do oświetlonego pomieszczenia.
Pomieszczenie było dłuższe niż pokój do którego wszedł. Był oświetlony masą świeczek. Wiedźma znikała powoli zza krawędzią drugiego wyjścia. Choć to ona stanowiła największe niebezpieczeństwo, to nie ona przykuła uwagę łowcy. Na środku pokoju leżał w wymalowanym kręgu Ristoff. Krople potu ściekały po po zroszonym czole, a jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Nagle, na uderzenia serca, bladozielona poświata uniosła się lekko nad jego ciało zaraz powracając. Mag stęknął zaciskając dłonie w pięści. Oczy miał zamknięte a poszarpane ubranie świadczyło, że nie poddał się czarownicy bez walki.
- Honorr?? Hahahaha! HAHAHA! Co ty wiesz o honorze rybi pomiocie? - uniosła ręce i jakaś niewidzialna siła pchnęła rycerza do tyłu. Wiedźma przekrzywiła głowę wyglądając na zaskoczoną. Syknęła.
- Nie lubię ryb. Są zbyt ościste!
- Ha wiedźmo! - rycerz był równie zaskoczony co wiedźma, ale nie tracił rezonu - Na pchły rzucaj swe uroghrhki!
Biorąc za dobry omen fakt, że czary kobiety nie wyrzuciły go z domostwa, ruszył do przodu stawiając miecz na sztorc, gotów nabić czarownicę niczem na rożen dobrą pieczeń. Świadomy tego skojarzenia mimowolnie oblizał się między jednym a drugim stuknięciem swych ciężkich butów o posadzkę.
W międzyczasie łowca zbliżył się do uwięzionego maga. Nie znał się na czarach ale zakładał że należało przerwać krąg. Szedł ostrożnie, nasłuchując. Wiedźma mogła nie być sama.
Starucha skrzywiła się szpetnie. Cofnęłą się kilka kroków a jej postura się zmieniła. Spod jej szat wyłonił się ogon, urosła, ręce i nogi wydłużyły się a twarz zrobiła się jeszcze bardziej szpetna. Prychnęła i machnęła ręką zbijając pazurami ostrze. Drugą złapała rycerza za naramiennik i ryknęła mu prosto w twarz ukazując rząd ostrych niczym szpilki zębów.
Esmond usłyszał nagłą zmianę w zachowaniu wiedźmy. Rycerz chyba potrzebował pomocy.
- Bgrhl! - Hektor zagulgotał zaskoczony. Puścił miecz świadom że w tak bliskim zwarciu nic mu po długości. Lewicą złapał za jej szczękę, zaś prawicą za jej prawe ramię i przyciągnął ją ku sobie próbując samemu wgryźć się w jej kark.
Esmond walczył z chęcią rzucenia się na pomoc towarzyszowi. Podchodząc do kręgu spróbował go przerwać, licząc że to uwolni maga, który jak sądził mógł okazać się niezwykle przydatny w walce z wiedźmią magią.
Nagle wiele rzeczy stało się na raz. Esmond kątem oka dostrzegł jak ktoś skoczył ku wiedźmie wbijając jej coś, co okazało się kością, w plecy. Hektor przejechał zębami po szyi staruchy, a ta wrzasnęła przeraźliwie. Jej krzyk rzucił wszystkich trzech mężczyzn do tyłu nie ważne gdzie stali. Esmond uderzył o ścianę pełną półek ze słoikami tłukąc je. Hektor i Gveir polecieli w przeciwległe strony korytarza, przy czym utopca wyrzuciło na zewnątrz. Starucha dyszała gdy ci podnosili się. Patrzyła za siebie, przed siebie i zaglądała do pokoju. Zaklęła i wybiegła przez frontowe drzwi mijając gramolącego się utopca. Zaczęła uciekać w stronę posiadłości.
Gveir podniósł się z trudem, strzelając kośćmi i masując siniaki, które zarobiła mu wiedźma.
- Gveir Iskall, do usług - splunął. - A teraz, skoro mamy grzeczności za sobą, czy ktoś byłby łaskawy powiedzieć mi, co tutaj się dzieje? Jestem trzeźwy, ale hulanka taka, jakbym wypił całą beczkę.
Łowca wstał masując tył głowy.

- Esmond jestem- odpowiedział podnosząc jeden z mieczy, który wytrąciło mu z dłoni- ale co się stało nie wyjaśnie. Zdaje się że trafiliśmy wszyscy na kryjówkę wiedźmy.
Otrzepując się z fragmentów słoi i ich zawartości zbliżył się ponownie do kręgu, chcąc uwolnić maga.
- Maszkara pognała w stronę obozu, powinniśmy ostrzec naszych.
- Wgrhracghrhaj! - wygulgotał Hektor podnosząc się ze śniegu wyciągając rękę w kierunku uciekającej wiedźmy. Potrząsnął głową stając na równych nogach i ryknął wyraźniej. - Wracaj walczyć paskudo!.
Miecz został w środku, ale nie było czasu by po niego wracać. Ruszył za czarownicą ile sił w nogach.
- Starucha zabrała moje rzeczy. Zdaje się, chciała mnie zjeść - rzekł Gveir, rozglądając się po pomieszczeniu. Szukał swojego miecza lub czegokolwiek, co nadawałoby się na lepszą broń niż ułamana kość. - Obóz, powiadasz? W takim razie idę z wami. Ale najpierw zobaczę, czy w tym śmieciowisku nie jest schowany mój niedźwiedź i cała reszta. Karhu! - zawołał.
Nie dostał odpowiedzi. Karhu nie było w tym miejscu. Zapewne. Za to w pomieszczeniu gdzie leżał nieprzytomny człowiek był plecak Gveira. W jego zawartości brakowało jednak racji żywnościowych. Najemnik żył, bo wiedźma najpierw zjadła jego zapasy.
Najemnik schylił się i spojrzał do środka. Z zadowoleniem stwierdził, że większość - poza jedzeniem - została mniej więcej taka, jak ją zostawił. Głód trapił go niemiłosiernie, więc bez dalszego wahania pomógł Esmondowi uwolnić Ristoffa. Potem zamierzał dołączyć do reszty i wbić miecz w serce wiedźmy. Oczywiście, jeśli utopiec nie dokona tego pierwszy.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 02-06-2017 o 21:38.
Jaracz jest offline  
Stary 31-05-2017, 21:34   #38
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Czarodziejka siedziała w obozie jak jakiś weteran wojenny, z partyzaną opartą o swoje ramię. Lustrowała liżące opał płomyki nieobecnym spojrzeniem, wsłuchując się w kojące jej umysł trzaski. Poza tym panowała głucha cisza - nie licząc modlitw Diziego wkłuwających się w jej przemęczone myśli jak sztylety w świeże masło. Drażniło ją to, ale nie chciało jej się nic z tym robić, już nie teraz. Miała pewne problemy jeśli o bogów chodzi, lecz były to jedynie zagadnienia filozoficzne, których lepiej nie powtarzać przy kapłanach. Mało kto zagłębia się w czyjąś przeszłość, a ona sobie ceniła swoje życie pomimo pewnych własnych problemów… a przynajmniej na razie je ceniła. Okropności Marszu Upadłego wyryły w jej pamięci zbyt głębokie bruzdy. “Bywa”, tak sobie to tłumaczyła, chociaż wciąż nie potrafiła pojąć dlaczego to akurat ona tam była. “Poznać taktyki bitewne”, jasne. Żeby do czegokolwiek się przydały.
Ostatecznie nie była żadnym weteranem. Była jedynie pokrzywdzoną dziewczyną przez coś, co zrobiły demony - opętaną. Od tamtego momentu praktycznie większość swojego życia spędziła pod kapturem, ukrywając swoją bladość prostymi iluzjami. Jej przyszłość… zdołała się już dowiedzieć, że mogła być znacznie silniejsza niż teraz gdyby zaufała Hebaldowi. Bała się mu jednak wtedy spojrzeć w oczy.
Zdała sobie sprawę, że nawet teraz się boi.
Miała przez chwilę błogie wrażenie, jakby nie słyszała już Diziego, ale się pomyliła. Tak naprawdę nie minęła nawet krótka chwila na tych przemyśleniach. Westchnęła ciężko, usiadła nieco wygodniej i zaczęła odmawiać w głowie uspokajające mantry, których się uczyła na Uniwersytecie.
Minęło kilka minut, nim zdołała się wprowadzić w stan transu medytacyjnego. Przypominał on trochę… sen, ale taki świadomy. Miała całkowitą kontrolę nad tym, co mogła ujrzeć w trakcie takiego “seansu". Używała go między innymi po to, by oswajać się z własnymi iluzjami lub po prostu dla zwykłego kaprysu, gdy to chciała polatać wraz z powietrznymi stworzeniami wśród puchatych chmur, pooglądać rozwijające się pod jej komendą miasto, pogapić się w gwiazdy i potańczyć w świetle księżyca lub zajmować się rzeczami natury przyjemniejszej… jak na przykład planowaniem co wypożyczyć z biblioteki gdy wróci do stolicy.
Miała pełną kontrolę. Ale bywało tak, że siedząc w tym swoim iluzorycznym świecie marzeń traciła ją. Wtedy jest… źle.
Umysł wypaczony wydarzeniami Krucjaty wystarczy że lekko się zachwieje i już znowu wszystko powraca. Nie dało się tego horroru opisać słowami - jedynie emocjami, a były one wyłącznie negatywne. Ból, strach, cierpienie to tylko marna ich cząstka. Tym razem, gdy jej łąka pełna księżycowych kwiatów oświetlonych srebrem nocnego nieba się rozpłynęła, znowu znalazła się na tym koszmarnym polu bitwy. Dominowały czerwień i czerń. Trudno było rozróżnić jakiekolwiek kontury. Czerwień, czerwień, czerń, czerwień, krewśmierćczerwieńczerńczerńczerń. Ona kurczowo ściskała w drżącej dłoni swoją partyzanę, stojąc na środku rzeźniczej areny jak owieczka czekająca na pożarcie. Wszystko dookoła było zamglone, zamazane, wykarykaturowane.
Poczuła spojrzenie na sobie. Wygłodniały demon o tuzinie kończyn, a może dwóch tuzinach, kończynach zbliżał się powoli w jej stronę chcąc zrobić sobie z jej wnętrzności obiad. Z otwierającej się szeroko paszczy zwisał mu długi czerwono-niebieski język… a może była to ręka jednego z jej przyjaciół?
Jej instynkt przetrwania wziął nad nią górę. Użyła telekinezy na znajdującym się w pobliżu głazie, cisnęła nim w szarżujące plugastwo…
… i wybiła wielką dziurę w ruinach starej posiadłości, wzniecając tumany kurzu. Roztrzaskana biblioteczka leżała teraz w sąsiednim pokoju, przygniatając bezlitośnie stare książki. Lily nawet nie zdawała sobie sprawy ile hałasu to wywołało. Czuła jednak jak jej prawa ręka trzymająca teraz hebanowe berło rwie ją od telekinetycznego wysiłku.
-Nie! Moje książki! - niemal pisnęła z boleścią w głosie, dopadła do nich i zaczęła oddzielać to, co jeszcze było zdatne do przeczytania od zniszczonych sztuk.
Może nie widać tego, by się przejmowała tym, co się właśnie stało, ale jej zachowanie teraz było jedynie próbą zagłuszenia nieprzyjemnych myśli.
Wyglądało na to, że nawet w trakcie medytacji nie zazna spokoju.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 02-06-2017, 22:20   #39
 
Annatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Annatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnieAnnatar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nie powinien zasypiać w takim miejscu… Musiał iść dalej. Jednak, kiedy siedział na swoim plecaku, ziemia nie wydawała mu się taka zła, a śnieg z góry, sprawiał raczej to przyjemne wrażenie. Nie będzie spał, po prostu zamknie oczy na chwilę! Tak, tak właśnie zrobi! Już niedługo później, głowa opadła na dół a jego oddech zwolnił.
Naglę, przebudziło go coś. Nim jego wzrok doszedł do siebie, ujrzał warga, który węszył w pobliżu. Mężczyzna próbował wstać, jednak nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Nim się zorientował, to zwierzak szturmował w jego stronę z wyciągniętym językiem
Mężczyzna odruchowo zasłonił swoją twarz, nie wiedząc, co go czeka.
Chrapanie warga zrobiło się głośne, ale atak nie nastąpił. Nim Alenderas zdążył zrozumieć co się dzieje jego gryfik się obudził i wyskoczył na ratunek skrzecząc cienko i jeżąc futro i pióra. Warg fuknął w pyszczek po czym usiadł głośno w śniegu dysząc i machając potężnym ogonem. Szczeknął. Wyglądało jakby na coś czekał.
Mężczyzna odsłonił powoli twarz. Zwierzak nie był agresywny, wydawał się raczej przyjacielski. Mężczyzna przez chwilę spoglądał w stronę warga.
- Spokojnie Reghar. Musisz być bardziej przyjazny. – Powiedział spokojnie, jednak cicho. Był wyraźnie osłabiony. Międzyczasie zaczął rozmasowywać nogi. Po kilku chwilach, zdołał wyciągnąć z pod tyłka swój plecak. Otworzył go, po czym sięgnął swoją część baraniej kiełbasy, po czym rzucił wargowi połówkę
- Reghar! Nie bądź zazdrosny, swoją część dostałeś.
Gryfik wciąż najeżony wojowniczo patrzył na warga. Ten zaś powiódł wzrokiem za tym co zostało mu rzucone pod łapy. Pochylił łebsko i powąchał kawałek kiełbasy. Przekrzywił łeb, spojrzał na długowiecznego i ponownie na kiełbasę. Powoli rozwarł szczęki aby pochwycić jedzenie ,które znikło natychmiastowo w paszczy zwierzęcia. Po czym zaszczekał jeszcze raz wstając na wszystkie cztery łapy.
- Więcej nie mam, przyjacielu… - pokazał puste dłonie. Alenderas zajrzał jeszcze do swojego plecaka. Nie chciał jednak rozdać wszystkich zapasów. Z przyjemnością by podzielił sie jedzeniem, jednak nie wszystko w jednej chwili.
- Co z tobą zrobić…? - Wyciągnął dłoń przed siebie, będąc ciekawym, jak zareaguje warg.
Ten fuknął kręcąc łbem. Szczeknął i spojrzał dookoła. Szczeknął ponownie i zaczął kręcić się w kółko. Wsadził nos w śnieg i zaczął krążyć. Zaraz potem stanął szczeknął kręcąc ponownie łbem. Podreptał w miejscu ponownie szczekając w stronę długowiecznego.
- Niezdecydowany… - mruknął pod nosem, mężczyzna. Wreszcie nadeszła pora, by się podnieść. Ciężko bo ciężko, dodatkowo starał się to robić wolno by nie prowokować warga.
Ten zamerdał ogonem zadowolone, że długowieczny postanowił się podnieść. Zadowolony podążył w głąb lasu. Zatrzymał się jakby patrząc czy Alenderas za nim idzie.
- Znasz drogę?! - Wydawał się bardzo szczęśliwy. - Idziemy mój przyjacielu! - rzucił do gryfika - Za długo, za długo odpoczywaliśmy. - Szedł wolno, miał wyraźne problemy z robieniem kroków. Początkowo, sprawiał raczej wrażenie, by miał upaść. Po chwili jednak, rozchodził się
- Ciekawe czy masz jakieś imię… - Rzucił do siebie
Warg przystawał co chwilę czekając na długowiecznego. Po piątym czekaniu podszedł do uczonego i położył się tak jakby chciał aby ten na niego wsiadł.
Mężczyzna zatrzymał się. Można było odnieść wrażenie, że pojawiły mu się w oczach łzy. - T-to jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu! - Powiedział sam do siebie, odruchowo chciał sięgnąć po pióro, jednak wstrzymał się.
- Nie tym razem, spisze później. - po czym wsiadł na warga
Zwierzę się podniosło i potruchtało zaraz wchodząc w bieg i zmuszając uczonego do mocnego chwycenia się grzywy. W zasadzie musiał się przytulić do szyi jeśli nie chciał stracić równowagi i spaść. Szaleńczy bieg, a w zasadzie ciągłe podskoki ponad głębokim śniegiem trwały dłuższy czas. W końcu warg się zatrzymał. Uczony podnosząc się zobaczył, że zwierzę zatrzymało się przez kawałkiem muru. Był już w totalnej ruinie. Reghar latał obok aż nagle uderzył w coś spadając w śnieg. Warg zaszczekał. Nagle stanął dęba zrzucając uczonego. Gdy ten w końcu się wygrzebał ze śniegu zobaczył, że warg opiera się łapami o powietrze. Uderza o nie, ale to nie chce ustąpić.
Na początku, było to fascynujące. Chwile później, przerażające, kiedy się przyzwyczaił na ponów niesamowite uczucie. Jego futro było przyjemne, mimo że troche wilgotne, to nadal było cieplej. Poza tym, podróżował bardzo szybko - nie wiedział jeszcze gdzie, nie mniej był ciekawy, cholernie ciekawy.
Kiedy dotarli na miejsce, był w szoku. Zbliżyli się do ruin, to były właśnie te, do których zmierzał! Jednak, było coś bardzo nie tak. Kiedy Alenderas, doszedł do siebie, zbliżył się do “bariery” stuknął w nią dłonią nie zastanawiając się długo.
Ale w nic nie uderzył. Jego dłoń na nic nie natrafiła. Mimo, że gryfik wygrzebał się ze śniegu i również nie mógł przelecieć przez niewidzialną barierę. Warg zaszczekał opadając na cztery łapy. Złapał pyskiem za rękaw i pociągnął za sobą. Nie tutaj chciał się zatrzymać.
Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić. Z jednej strony, było tutaj coś kompletnie nienaturalnego, z drugiej zaś...był bardzo ciekaw. Prawie zawrócił do warga, jednak w ostatniej chwili, jego ciekawość wzięła górę.
- Ja… Ja rzucę tylko okiem! Obiecuję, zaraz wrócę! - po czym ruszył przed siebie dokładnie rozglądając się dookoła.
Warg zawarczał i nie zamierzał puścić rękawa. Machnął łbem pokazując prawą stronę. Murek w różnym stanie ciągnął się jak wzrok sięgał. Noc i las skrywały jednak jak daleko to było.
- Ehhh… Co się dzieje, przyjacielu? Dobrze...Dobrze moi drodzy. - Rzucił do Gryfika i Warga.
- Gdzie masz zamiar się udać? - wrócił do Warga, dosiadając go na ponów.
- Gdzie teraz? - był wyraźnie zaciekawiony.
Warg prowadził. Mur pokazywał się i znikał, ale zwierzę wciąż nie mogło przebyć niewidzialnej bariery. Dotarli do miejsca gdzie mur zakręca. Wędrówka była długa, a warg dalej nie odpuszczał. Aż wyszli na drogę. A przy drodze była brama. Warg oparł o nią łapy. Ugięła się, ale nie otwierała. Spojrzał na długowiecznego i zaszczekał merdając ogonem. Odsunął się.
- Dlaczego nie możecie przejść przez ten mur? - Zastanawiał się mężczyzna. Nie był magiem, a teraz właśnie jeden przydałby się. - Otworzyć te bramę? D-dobrze. Skoro tak myślisz. Reghar, proszę chodź ze mną - poprosił i wskazał na swoje ramie. lubił mieć swojego towarzysza przy sobie. Zbliżył się pod bramę, złapał głęboki oddech, po czym spróbował otworzyć ją.
Żelazna brama była zamknięta na zasuwę. Przekładając ręce pomiędzy prętami powoli wysunął sztabę metalu i brama mogła zostać rozsunięta. Warg zaszczekał szczęśliwie i powoli przekroczył wejście. Widząc, że może przejść zakręcił się wokół siebie i zaraz zaczął węszyć. Za bramą była spora ilość śladów i nawet uczony wiedział, że tędy musiał przejechać wóz. Jego nowy kompanion tak jak nagle się pojawił tak teraz stracił całe zainteresowanie. Z nosem w śniegu poszedł wzdłuż muru, a potem odbił i nie oglądając się na długowiecznego. Ten miał przed sobą inne tajemnice. Tajemnice od których ktoś dostał się przed nim.
Alenderas nie miał zamiaru pozwolić od tak mu odejść. - Hej! Wracaj! Mam… mam jeszcze jedzenie! Chodź tutaj… - Zaczął energicznie wymachiwać rękoma. Nic to jednak nie pomogło. Był wyraźnie smutny. Jednak, kiedy zwrócił uwagę na drogę, nagle zmienił swój punkt zainteresowania.

Nie badał dokładnie śladów. Nie znał się, poza tym, ciężko byłoby mu ocenić, jak dawno temu powstały. Po prostu ruszył ich śladem, gdzieś w końcu musiały prowadzić.
 
Annatar jest offline  
Stary 02-06-2017, 23:07   #40
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Esmond i Gveir

Dwójka najemników zabrała się do zacierania kręgu. Na magii się nie znali, a Esmondowi instynkt podpowiadał aby właśnie tak zrobić. Gveir starając się zagłuszyć głód robił wszstko, byleby o tym nie myśleć. Chwilę im zajęło nim farba została zdrapana. Jeden ze sztyletów łowcy został poświęcony i jego czubek nadawał się do naostrzenia. Skrobanie po kamiennej posadzce nie posłużyło mu na dobre. Mag został jednak uwolniony. A przynajmniej tak się najemnikom zdawało. Ristoff otworzył oczy, ale jego spojrzenie było nieobecne. Trzeba było go podnieść i wywlec z budynku aby zrozumiał, że idzie i powinien zacząć przebierać nogami. Nie wyglądało na to aby w najbliższym czasie był na siłach zmierzyć się z wiedźmą. Bełkotał coś w niezrozumiałym języku i nie szło go zrozumieć. Dawał się jednak prowadzić, nie opierając się pomocy od najemników. Skierowali się do posiadłości.

Hektor

Utopiec pognał za groteskową staruchą. Ta jednak biegła jak wicher i szybko oddalała się od goniącego ją rycerza. Ten uparcie nie odpuszczał mimo wyraźnej przewagi. Biegł, czy też chciał, brodząc przez wysoki śnieg. Zbroja ciążąca cały dzień dobijała go do ziemi, ale nie takie rzeczy robił. Chyba. Poza uciekającym zagrożeniem coś jeszcze przykuło uwagę. Szczególny tembr szczeku. Basowo-radosny szczek niosący się przez nocne powietrze. Wielka ciemna plama futrzastego przeszczęścia przybiegła do Hektora aby w swoim przeszczenięciu wpaść na niego z wywieszonym jęzorem. Ryborzer powrócił.

Lily

Magini zaskoczyła karła swoim nagłym zrywem. W milczeniu patrzył na jej krzątaninę z książkami. Kobieta starała sobie poradzić z własnymi wspomnieniami i traumą. Układając zbutwiałe książki widziała insygnia podobne do broszy na obrazach w pokoju wyżej. Nim mogła się nad tym poważniej zastanowić drzwi do holu się otworzyły.
- Nie, nie, nie, nie! Zwierzęta w holu? Kto śmiał? Won na zewnątrz! No już! Uparte!. Ugh! Argh! Wchodzą mi do domostwa i krzywdzą! Zwierzęta do holu wprowadzają. Chamy jedne! Brak kultury! Urgh! Aaaarrrghhh..! - ostatnie wycie zanikło gdy skrzecząca osoba wybiegła z powrotem na zewnątrz. Jataki stały w holu, jak wcześniej, kompletnie nieporuszone całą sytuacją. Pomukiwały do siebie niczym w cichej rozmowie. Ktokolwiek nagle wbiegł i wybiegł udał się do budynków po prawej stronie posiadłości. Z bliżej niewiadomego powodu obiegał on zrujnowane skrzydło na zewnątrz zamiast skorzystać z dziury w budynku.

Dizi złapał za rękaw Lily upewniając się, że nie pobiegnie za nagłym wizytorem.
- To... to chyba była wiedźma. S-samej nie idź. Och bogowie... czym zasłużyliśmy..? Trzeba sprawdzić czy reszta jest... czy żyją.

Alenderas

Pozostawione przez swojego dużego włochatego towarzysza postanowił iść po śladach wozu. Droga była długa. Cisza towarzyszyła mu przez drogę pomijając czasowe ćwierkanie gryfika. Zwierzątko albo latało koło niego, albo siadało mu na barkach. Reghar ważył akurat tyle by zapaść się w głębokim śniegu to i niespecjalnie zbierał się do zanurzania w zimnym puchu. Uczony szedł. Księżycowe światło przebijało się pomiędzy nagimi konarami drzew tworząc cienistą mozaikę na śniegu. Drzewa odpuściły w końcu otwartej przestrzeni gdzie przed oczyma długowiecznego majestatycznie stanęła ośnieżona posiadłość oświetlona przez blady blask księżyca. Wiele tajemnic czekało na odkrycie w tych ruinach czyjegoś bogactwa. Ktoś jednak naruszył te tereny i wóz stał przed wejściem do posiadłości.

Przed posiadłością

W mroźnym powietrzy zimowej nocy czas lubił się ciągnąć niemiłosiernie. Szybka jak wiatr wiedźma uciekła lecz za nią podążyli wojownicy. Magini po chwili czekania dostrzegła wpierw Hektora i o dziwo Rybożera. Kolejny był najemnik z półprzytomnym Ristoffem powłóczącym nogami. Nieznany mężczyzna towarzyszył Esmondowi. Rosły i starszy groźnie patrzył dookoła. Do tego wszystkiego nadchodziła jeszcze kolejna osoba. Szczupła i patykowata. Gdy się zbliżyła okazała się też bardzo wysoka. Miała łagodny uśmiech na twarzy jakby była nieświadoma potworności dziejących się w tej posiadłości.
- W-wiedźma - jękną Dizi patrząc na wszystkich nie wiedząc kompletnie co zrobić.
 
Asderuki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172