Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-09-2017, 00:03   #51
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Wydarzenia z nocy oraz poranka nie wszystkich nastawiły optymistycznie do reszty dnia. Dizi nie skrywał swojch obaw przed Ristoffem i resztą.
- To jest ledwo trzeci dzień. Trzeci! Zdążyliśmy już trafić na agenta królewskiego, zobaczyć konia, natrafić na wiedźmę oraz herszta bandytów! To… to jest bardzo dużo. Za dużo jak na zwykłą podróż. Ja... ja…
- Tak - głos maga był spokojny i pewny siebie. Przerwał opatrywanie ran Gveira aby spojrzeć na starca.
- Dużo się zdarzyło, ale wciąż żyjemy. Nie lękaj się. To nie jest wzrok bogów.
- Skąd możesz wiedzieć?!
- Wiem, czuję to. Zajmij się wierzchowcami proszę. Masz rękę do zwierząt. Poradzisz sobie.
Dizi patrzył przez moment na maga i po reszcie nie wiedząc co oni myślą. Zaciskając zdrową dłoń przemógł się i poszedł uspokajać Rybożera oraz Karhu nim przemył ich rany. Jęzor puszczony przez utopca niepewnie odszedł klucząc pomiędzy drzewami. Dziwnym wzrokiem patrzył na rycerza i jego warga wyraźnie zagubiony. W końcu zniknął pośród bieli lasu.

- No, Gveir, ty tak mnie nie zostawiaj, a potem wołaj co? Nasłuchałeś się pewnie bajań, że to ja jakieś cuda nie widy mogę zrobić. CIesz się, że udało mi się sporą część bełtów od ciebie odciągnąć nim cię podziurawiły i zrobiły jeża. - zagaił powracając do owijania bandaży i oczyszczania ran.

- Nie mam pojęcia, jak działa magia - Gveir uśmiechnął się szeroko. - Zawsze wyobrażałem sobie magów jako takich, którzy potrafią zdziałać cuda. Od tego jest magia, co nie? Rzucić kulą ognia w tą zgraję cieciów i po robocie, ha! Gdybyś tylko mógł widzieć, jak Karhu zagryzła jednego z nich… Okrutna robota. Nigdy nie myślałem, że mój niedźwiedź to sadysta. Zresztą, musiałem odbić i zamordować wszystkich kuszników, zanim tamci dorwaliby Hektora.

Gveir przeglądał się swoimu mieczowi i kręcił wąsa z lubością.

- Dobra walka, dobra walka... - mruczał.

- Walka... tak. Niech będzie. Magowie nie rzucają kul ognia. Ba nawet elementalistom to się rzadko zdarza. Co innego iluzjonista. Tylko, że to wszystko jest w twojej głowie. Jeśli już ktoś ci zrobi prawdziwą krzywdę magią, to będą to ci używający telekinezy, albo magii ciała. No… i może numerolodzy. Magia w boju słabo się sprawdza bo trzeba wiele słów mówić. Są sposoby aby to obejść, ale wymaga to od nas sporej pomysłowości. Tylko telekineza jako tako nadaje się do walki, co z resztą robiłem. Niestety to nie jest tak, że jak naskoczy na mnie dwóch to pstryknę palcem i będę wolny. Cuda działamy w inny sposób, a i tak czasem nie da się nic poradzić - wzrok maga uciekł na moment w stronę zawiniętego ciała białowłosej, która walczyła jeszcze poprzedniego wieczoru razem z nimi z wiedźmą.
- To obosieczna sztuka.

- Na szczęście nie tyczy się to tego - Gveir popukał palcem głownię miecza. - Kiedy siekam, chcę siekać, a nie martwić się o to, że mój miecz nagle mnie ugryzie. Kiedyś chciałem spróbować nauki magii… Jednak na każdym kroku przekonuję się, że klinga zawsze jest szybsza.

Wyrzekłszy to, Gveir podziękował magowi za pomoc, po czym począł polerować swoją broń.

Ristoff zasiadł do własnych ran. Gdy tylko się uwinął zaczął się rozglądać.
- Jak rozumiem nikt nie zauważył gdzie się podział ten długowieczny ze swoim gryfem? Niczego wam nie brakuje? - mag zrobił kwaśną minę. Przetarł oczy i sam poszedł przejrzeć swoje tobołki. W tym czasie Dizi oczyścił już rany Karhu. Karzeł bardzo ostrożnie podchodził do niedźwiedzicy. Łypał okiem na najemnika gdy ten mówił o magii.
- Wagabunda… - mruknął pod nosem, a zabrzmiało to co najmniej jak obelga z jego tonu.

Iskall jednak nie zwrócił uwagi na pomrukiwania karła. Był zbyt zajęty swoją bronią, poza tym czekał na to, aż reszta grupy także ogarnie się. Mierził go stary dwór, miejsce, gdzie spoczywała martwa wiedźma. Im szybciej stąd odejdą, tym lepiej dla nich - myślał.

- Walka dobghrla… - przyznał rycerz - [i]Ale nie poszła tak jak pghrlanowałem. Ważne że nikt nie ucierpiał. Pierwszy raz walczyłem z opętanym. Pierwszy raz widziałem żeby szał i gniew tak bardzo przejmował kontrhrolę.[i/]
Rozejrzał się i pokręcił głową oceniając pole bitwy.
- Rzeź… mieli nawet maghra… mieli - westchnął. - I niczego mi nie brakuje Hebaldzie. Uczony zdaje się że zbiegł jeszcze zanim ta cała draka się zaczęła.
Mag przetarł oczy z ciężkim westchnieniem.
- No dobrze… Wyruszyłem z trzema osobami i wciąż tak jest… - mruknął z goryczą.
- Wasze wierzchowce ucierpiały podczas walki. Proponuję żebyście jechali w wozie, a one za nami. Po tym jak zabiliśmy herszta reszta bandytów chyba tak szybko na nas nie będzie chciała ścigać. Zjedzmy coś i ruszajmy.

-Zgadzam się. Chętnie opuszczę to przeklęte miejsce - włączył się Esmond,który właśnie wrócił z zebranym z zewnątrz ekwipunkiem. Poza własnymi strzałami zebrał jeszcze nieco bełtów i dodatkową kusze, które załadował na wóz. Wracając na swoje miejsce zerknąć ponownie na zwłoki herszta.
- A co mi tam - mruknął pod nosem, i przykucnął by zebrać trofeum.

***

Jedyne co nadawało się na trofeum okazał się dziwny wisiorek zawieszony na szyi opętanego. Schowany pod skórznią i dodatkowymi warstwami ciepłego ubrania. Był drewniany i przedstawiał łuk skierowany w dół z linią biegnącą po środku. Ciężko było określić co dokładnie miał przedstawiać. O ile cokolwiek miał przedstawiać.

Dizi pospiesznie zjadł śniadanie gdyż spadło na niego zająć się wierzchowcami. Mały starszy człowiek uwijał się kiedy cała reszta zbierała tobołki ładując je na wóz. Dzień zapowiadał się ładnie. Może tym razem nie będzie popołudniowej wichury. Ristoff zaś udał się na stronę aby magią stworzyć grób dla herszta i innych bandytów. Tak wymagał Pan Śmierci. Lily nie spoczęła razem z nimi. Dla niej powstał osobny grób. Tak samo dla wiedźmy. Dizi dołączył do modlitwy za bezpieczne odpłynięcie duszy do toni.

- Będzie trzeba przekazać kapłanowi o tym miejscu. Nasze rytuały mogą być niewystarczające. To jednak... dopiero jak dotrzemy do najbliższego miasta.

Jataki zostały na nowo przytroczone do wozu i mogły z powrotem zaciągnąć grupę na trakt. Wewnątrz wozu zrobiło się ciasno kiedy wszyscy do niego weszli. Karhu i Rybożer opatrzeni i najedzeni grzecznie podążyli za jatakami. Wciąż potrafili mówić, co okazywało się niesłychanie pomocne. Niedobitki bandytów kręciły się po lesie, lecz pozostawali po zasięgiem strzał. Sami tez nie atakowali. Mając w pamięci pośpiech poprzedniego dnia tym razem karzeł nie pospieszał zwierząt. Dzień mijał podejrzanie spokojnie. Las straszył swoją bielą. Nie raz ten kto brał wartę koło Diziego gubił się patrząc pomiędzy drzewa nie wiedząc czy patrzy na pnie czy na śnieg. A może tam poruszał się ktoś inny niż bandyci? Kiedy robili postój wrażenie mijało. Światło jakby śmielej przebijało się pomiędzy zaśnieżonymi gałęziami, droga była jasna. Nikt ani nic ich jednak nie niepokoiło. Zapadł już zmrok kiedy dotarli do granic lasu. Ich wystudzone ciała i żołądki z radością przywitały widok świateł niedalekiej karczmy.
 
Asderuki jest offline  
Stary 19-10-2017, 21:02   #52
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Poprzednia noc (bądź i dwie) w posiadłości wiedźmy wychłodziły towarzystwo pomimo rozpalonego ogniska. Wchodząc do wnętrza karczmy Esmond, Gveir i Ristoff zwrócili uwagę na kupkę śniegu tuż przy drzwiach. Ta też patrzyła przed siebie z zawiniątkiem w rękach skulona. Dla Hektora mężczyzna siedzący u wejścia karczmy pozostał tylko śniegiem.

We wnętrzu zajazdu było ciepło i nieco duszno, ale przede wszystkim przyjemnie. Na raz wszyscy poczuli jak ich ciała odtajają po długiej podróży bez ciepłego posiłku. A zapachy w karczmie tylko nasunęły potrzebę posiłku co rozgrzeje i od wewnątrz. Dwie kelnerki krzątały się po sali obsługując gości. W oczy od razu rzucił się kapłan Pana Śmierci siedzący naprzeciwko kominka. MIał niemal stereotypową długą wytatuowaną twarz i posępne spojrzenie. Ubrany był w zimową wersję szat kapłana śmierci. Na głowie trójkątna narzuta z frędzlami, toga, a pod nią kilka warstw ciepłych ubrań. Popijał właśnie jakiś ciepły napój. Na sali siedziała z daleka od kapłana magini. Ta z kolei była w bardzo charakterystycznych szatach przedstawiciela kolegium. Siedziała przy ławie gdy podniosła spojrzenie na wchodząca grupę jej oczy okazały się mieć różne kolory. Niebieski i piwny. Niemal od razu złapała spojrzeniem Ristoffa, który zdał się być zaskoczony jej obecnością. Kolejnymi gośćmi była grupa pięciu mężczyzn w dalszej części sali. Ci nawet nie podnieśli wzroku znad swoich kufli i tależy.

- Ach, ach. Duża grupa. Niedobrze, niedobrze. Nie wiem czy będę miał miejsce! - w ich stronę wyszedł karczmarz, jak się okazało karzeł. Gładka twarz i nieco groteskowo duży nos wystawały spod czepca. Wypłukane błękitne oczy patrzyły zza okularów w wyrachowany sposób. Na pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że ten karczmarz musi sobie radzić z liczeniem pieniędzy.

- Znajghdziecie, znajghdziecie - zabulgotał Hektor szczerząc zęby -Przeghcież nas na śnieg nie wyrzucicie, prawghrda? Strawy naszykujcie. Napitku dajcie. Chłopaka do zwierząt poślighrcie, a złotem urahczymy.

Mina karczmarza wyrażała zdegustowania.
- Em, em, panie rycerzu, pokoje zajęte, em nie róbcie problemów. Jak koniecznie musicie zostać, em, to sami możecie do stodoły pójść spać.

Kapłan siedzący przy kominku odwrócił spojrzenie od ognia na grupę ludzi utopca. Proste linie tatuaży przechodziły mu pionowo przy wszystkich kącikach oczu dzieląc twarz na pięć części.
- Zdaje mi się, że w moim pokoju jest więcej niż jedno łoże.
- Ach! Ależ oczywiście ekscelencjo! Twój pokój twoja wola - karzeł skłonił się nisko.
- Hmm może i ja bym znalazła miejsce obok siebie - mruknęła Iluzjonistka zza swojego stołu uśmiechając się. Nie bardzo było wiadomo do kogo. Grupka w rogu nie zabrała głosu.

Hektor zdjął hełm (z którego momentalnie zaczęło kapać na podłogę) i trzymając go pod pachą skłonił się - wpierw kapłanowi.. dłużej z należytym szacunkiem, a później iluzjonistce, krócej i zdecydowanie płycej.
- Pozostaje mi tylghrko podziękować za waszą hojną ofertę i zapewnić, że przyjghmiemy ją z oghrotą. Zapewniaghrm że nie gryzę pani.
Skierował się do wolnej ławy i położył na niej hełm. Odpasał miecz i oparł go o kant blatu. Ściągnął rękawice, z których wnętrza również pociekła woda. Dopiero wtedy usiadł.
- Czy moghrżemy się odwdzięczyć zaproszeniem do wspólneghro stołu? Raźniej będzie wieghrczerzać.

- Piwa, karczmarzu! - zawołał Gveir rozpromieniony perspektywą poczęstunku i napitku. - I dzięki wam. Przybywamy… z daleka. Podróż dłuży się nam.

Usiadłszy na drewnianej ławie i dostawszy upragnione piwo, Gveir poczekał na mięsiwo, na które przecież zasłużyli - on sam, będąc prawie zabitym przez wiedźmę. Całej reszcie też się dostało podczas walki z bandytami. Zdarzyło się przecież być w gorszych sytuacjach, ale… No, żyli. Było to coś.

Esmond dołączył do grupy, zaraz po tym jak uzupełnił swój wierny bukłak. Ciepło, jedzenie i alkohol szybko poprawiły nienajlepszy od kilku dni humor. Odprężył się oczekując na posiłek i przysłuchując rozmowie.

Karczmarz zacmokał z lekka niezadowolony, ale nie protestował. Zobaczywszy zaś pieniądz oferowany przez Ristoffa nawet nieco zrobił się przyjemniejszy. Szczególnie jak mag zaczął omawiać z nim zakup prowiantu na dalszą drogę. Kelnerki z uśmiechami na twarzy przyniosły ciepłe mięsiwo zalotnie pokazując dekolty Gveirowi i Esmondowi.

- To była dobra bitwa, ale za prędko uciekli - skonstatował Gveir, wgryzając się w kawał mięsa. Zdawało się, że był to pieczony bażant, choć kto tak naprawdę wiedział, co im serwowali?

- Ta grupa potrzebuje więcej walk i to w większych ilościach - wyszczerzył się najemnik, tym razem pociągając potężny łyk złotego napoju z kufla. - Co mi tam magia wiedźmy, to wszystko zbyt skomplikowane. Kiedy ja walczę, ma być porządnie, miecze i topory, no, może i buzdygany. Przywrócić paru drabów do cyklu, ha! Mam nadzieję, że trafiłem do dobrej grupy. Szczęk oręża to jest to, co zadowala panów bitwy. Ristoff, gdybyś tylko pomachał na polu halabardą, to od razu byś lepiej wyglądał.

- Na szczęście - rozpostarł się na swoim miejscu - dopóki ten świat istnieje, dopóty starczy wojaczki dla mnie, i to z nawiązką.

Rycerz w miarę mijania czasu rozodziewał się z kolejnych elementów zbroi. Ciepło wnętrza powoli docierało do jego zziębniętego i wiecznie mokrego ciała. Naturalnie wspomagał cały proces kuflem grzańca i ciepłym daniem.
- Bogów to lepiej nie wywoływać - mruknął Hektor. - Czy to słowem, czy to akcją… ale faktycznie. Walka była dobra. Gorghrzej że potępiony umknął mi spod ostrza… ale Esmond udowodnił, że nie tylko z łukiem potrafi się obchodzić. - tu nastąpiło dłuższe gulgotanie. - Oj tak tak. Ciekawym jaką to umowę zawarł z wiedźmą… herszt natghuralnie, nie Esmond.

- Cokolwiek to było - odparł Gveir - interes jest zamknięty, obie strony nie żyją. Nie zdarzyło mi się jeszcze skrzyżować ostrza z Opętańcem… Chciałbym kiedyś.

-Patrząc na ostatnie wydarzenia pewnie jeszcze jakiś nam się trafi- mruknął Esmond popijając solidny łyk, widać pesymizm objawiać się nawet pomimo ilości spożytego alkoholu-zbyt wiele, wiele zbyt krótkim czasie przeciwności nam się natrafia.

- Och doprawdy? - do stołu podeszła magini uśmiechając się i dosiadając koło Esmonda i naprzeciw Hektora oraz Gveira.
- Opętaniec, wiedźma… czyżbyście rozprawili się z tutejszymi podmiejskimi legendami? Sami? - kobieta wyraziła swoje zainteresowanie wpatrując się swoimi dwukolorowymi oczyma w każdego z mężczyzn.

- Czy to takie dziwghrne? - zapytał się Hektor - Bandyci byli zwykłymi łachudrami. Jedyne wyzwghranie stanowił ich herszt.

- Wiedźma nie dała się zabić szybko - mruknął Gveir, dolewając sobie piwa z antałka. - Zdaje się, musicie wybierać te wasze legendy ostrożniej. Za prędko umierają - wybuchnął śmiechem.

- Wasze, jak wasze. Ja to od wieśniaków się dowiedziałam, że przez tych bandytów i wiedźmę kupcy woleli omijać las. Kończyło się to tym, że mieścina leżąca na okrężnej drodze miała niezłe powodzenie. Nikomu się nie spieszyło pozbywać problemu. No poza wieśniakami oczywiście. Ale grupa bandytów była zbrojna, opancerzona i na dodatek ich Herszt jest… był wystarczająco przerażający. Los musiał wam sprzyjać. - magini zastukała rytmicznie palcami w stół.

- Nie sprzyjał nam wszystkim - rzekł najemnik, przypominając sobie martwą czarodziejkę, którą zdołał poznać zaledwie dzień wcześniej, tylko po to, by zobaczyć jej trupa.

- Uch… - mruknął Hektor, po czym podniósł kufel piwa do toastu. - Wypijmy za Lily.
Powiedziawszy to wychylił smutny toast. Przypomniał sobie co wtedy ujrzał pod jej kapturem i wspomniał naraz też bitwę. Dziwne zbiegi okoliczności. Dziwne.

- Za Lily! - Gveir pociągnął kolejny solidny łyk, powoli czując, jak alkohol zaczyna w końcu na niego wpływać. - Więc, pani, przychodzisz do nas z powodów, by rzec, towarzyskich, czy też jakaś głowa wymaga ścięcia?

- Zostałam przecież zaproszona - maginii uśmiechnęła się z nutą drwiny. -[i] Izabela Hucpacka tak “zaczynając”.

- Mówią mi Gveir - odparł najemnik prosto. - Wybacz pani, nawykłem do gadania o interesach przy stole. Więc jeśli ktoś się przysiada, od razu myślę, że ma robotę dla sprzedajnego miecza. Ten fach tak skrzywia ludzi. Więc, skoro już o tym zaczęliśmy… Znasz może jakieś zbyt długie karki?

- Tutaj niekoniecznie. Jesteśmy po środku tak zwanego niczego. Może coś wam się znajdzie na waszej drodze. - magini odwróciła głowę do swojego kostura i zakręciła min tak, że grube supły na nitkach zabębniły kilka razy o membranę.
- Opowiedzcie mi o tej wiedźmie. Bo zainteresowała mnie ona.

- Nic szczególnego - rzekł najemnik. - Może poza tym, że pożarła moje zapasy i miała ochotę zjeść mnie samego. Istoty z buszu, hmm? Parają się magią, a jednak jak przyjdzie co do czego, to zawsze wszystko idzie o to, żeby się nażreć. Magia, dobre sobie. Im więcej tej magii widzę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to ryzykowny interes. Wyglądała, jakby jej magia spaczyła ją.

- U niektórych to kwestia charakteru… - odrzekł Hektor - Chociaż gdym słuchał przekleństw wielmożnej Gabrieli, matki księcia Fer’Dyana, to też zachodziłem w głowie jaki to czort szeptał jej te słowa. Zupełnie nie przystojną w ramie, nawet w takim wieku.
Rycerz sięgnął przez stół po więcej mięsiwa i przyznał w duchu rację Gveirowi że najedzenie się w istocie leży u podstaw... wielu rzeczy.
- Me imię Hektor Cztery Ryby z Moczarowisk - przedstawił się w końcu - Skąd i dokąd to podróżujecie? No chyba że osiągnęłaś cel szanowna Izabello - pozwolił sobie na zwracanie się po imieniu jako że nie była wysoko urodzona.

- Tak, to dobre pytanie. - do stolika dosiadł się w końcu Ristoff z kwaśną miną. Karczmarz zaś wydawał się wielce zadowolony miętosząc sakiewkę w ręku.
- Och, utknęłam póki co - Izabela zamachała ręką w powietrzu i jakby zrobiło się wszystkim lżej na umyśle. Ristoff tylko pokręcił głową. Magini podjęła dalej swoją wypowiedź.
- Za późno się wybrałam w drogę. Byłam w Huckack i chciałam wrócić do swojego rodzinnego miasta. Nie mam wierzchowca więc szłam na piechotę. Teraz jest za zimno i za dużo śniegu.
- Poszłaś bardzo dookoła. - zauważył Ristoff, który widać wiedział gdzie znajdowało się rodzinne miasto magini.
- Wiem, ale przeprawa przez las nie uśmiechała mi się. Szczególnie, że nie miałam z kim iść. No ale spadł śnieg i teraz nie ma szans abym dotarła na miejsce.

- Więc, zabierzeszesz się z nami? - zapytał Gveir. - Kogo obchodzi ta dziura i siedzenie w niej… Panowie bitwy z chęcią powitają kolejną parę rąk do siania zamętu - najemnik zachichotał na wspomnienie walki.

- To zależy w którą stronę jedziecie. - odpowiedziała po chwili magini.
- Właśnie, to jest dobry moment. Jesteśmy na rozdrożu panowie i mamy przed sobą dwie drogi dotarcia na miejsce. - Ristoff sięgną do tuby przywiązanej przy swoim pasie i wyciągnął mapę.


 

Ostatnio edytowane przez Santorine : 19-10-2017 o 21:25.
Santorine jest offline  
Stary 19-10-2017, 21:11   #53
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Wskazał drogi, którymi mogliby pojechać, a którędy musi się udać Izabela. Jasnym się stało, że odprowadzając maginię sami musieli by nadłożyć drogi.
- Choć nie jestem specjalnie za opóźnieniem naszego dotarcia do celu, to moglibyśmy przejeżdżać przez miasto nim dotrzemy to strażnic. Krótszą drogą niczego ponad wieś nie uświadczymy. - Hebald zamilkł na moment jakby się nad czymś zastanawiając.[/i] - Zostawię to wam do decyzji. Muszę porozmawiać z kapłanem. A propo Lily…[/i]
Izabela zmarszczyła brwi patrząc na plecy maga. Potem spojrzała na siedzących przy stole.
- Lily..? Czy… wy piliście za Lily Melzar?

Hektor zmarszczył brwi i spojrzał uważnie na kobietę.
- Owszem. Znaliście ją? - zapytał -Czy jeno imię się obiło o uszy?

- Ano. Na uniwersytecie było nieco o niej głośno. Ja już wtedy byłam na końcówce nauk, młodsza ode mnie jest… była jak dobrze rozumiem. Teraz rozumiem czemu Hebald taki mało rozmowny. Pomyśleć, że na wojnie się ostała a ją bandyci zabili. Oby toń była dla niej łaskawa.

- Toń zapewne jest łaskawa dla każdego - rzekł Gveir. - Wysyłam do niej wielu, lepiej żeby była dobrym miejscem, ha! Co do nadłożenia drogi, jestem za. W mieście będzie czekać na mnie wielu, którzy czekają na swoje spotkanie z tonią. Czas, by spełnić ich życzenie.

- Dlaczego mówiło się o niej na waszym uniwersytecie? - zaciekawił się Esmond.

- Och, no bo… - zaczęła magini lecz nagle doszedł ich głos od strony kominka.
- TOŃ jest wyzwoleniem. Lecz TOŃ jest odpowiedzią na życie. Taka jest wola Pana Śmierci. Pamiętaj jednak! Od TONI nie ma odwrotu. Duch zaklęty w ciele ujdzie rozpadając się bez rytuału zanurzenia. Zadając śmierć na ślepo narażasz się na uwagę Pana. Choć jego domeną jest śmierć, jego wolą nie jest nas wszystkich w niej utopić! Inaczej pogrążyłby nas już dawno w ciemnościach wód. Pan jest surowy lecz łaskaw. Czasu masz tyle ile twego życia! Pamiętaj, za każdym zakrętem rzeki może pojawić się wodospad.
Kapłan przemówił. Zza oparcia fotela widać było tylko jego kościstą rękę oświetloną przez kominek. Nie wychylił się aby spojrzeć na tych do których przemawiał. Stojący obok niego Hebald jednak miał ściągnięte mocno brwi i patrzył na kapłana niezadowolony.
- Wybaczcie pani, że ci przerwałem. Proszę kontynuuj. To właśnie o tej Lily Melzar mówiliście magu? Czemuż to było tak bardzo o niej głośno?
Izabela wytrzeszczyła oczy słysząc skierowane do niej pytanie. Płochliwie spojrzała na Ristoffa, a ten wciąż wbijał wzrok w kapłana.
- Proszę jestem ciekaw komuż to mam zezwolić na wejście do ostatecznego uwolnienia się od tułaczki życia. Czyją duszę przyjąć do TONI mego Pana.
- Khm. No więc… - kobiecie zaschło w gardle.

- Dobrej dziewczynie - odpowiedziałem za kobietę. - Młodej magini, którą wodospad dopadł w trakcie wykonywania wspólnej misji. Nie znałem jej dobrghrze ale wystarczająco, by unieść za nią kufel wielebny.

- Wiem, że za każdym zakrętem może pojawić się wodospad - Gveir był nieco pijany, choć jeszcze nie tak, jak za dawnych czasów, podczas wielkich popijaw. - I na szczęście, umarli nie powracają. Zdaje mi się, że wielu miałoby ochotę wbić mi nóż w plecy za posłanie ich do piachu.

Pociągnął kolejny łyk bursztynowego napoju. Po dobrym piwie przychodziła czasem ochota na filozofowanie.

- Być może nie znam dróg Pana Śmierci, jednak te od Pana Wojny krzyżują się z moją aż za często. Śmierć… No cóż, zadarza się przy okazji.

Siedzący obok łowca spojrzał na towarzysza, któremu nadmiar alkoholu zdawał powoli dawać się we znaki.
- Kontynuuj- zwrócił się zachęcająco do maginii.

- Och… to były tylko plotki. No wiecie… ten, no. Khm. Ona wraz z kilkoma innymi magami brała udział w bitwie z Upadłym. Nie wróciła po tym do na uczelnię. Co mogli zrobić inni jak nie założyć, że… że stała się opętanym. - Izabela urwała po tych słowach zaraz się reflektując.
- A-ale ja wiem, że to wcale nie musiał być powód. Dziewczyna miała piętnaście lat. Dorosłego mężczyznę może przytłoczyć bitwa, co dopiero uczennicę. Wiem bo się tym zajmuję. Nie każdy jest tym tu - wskazała na Gveira - tak beztrosko mówiącym o zabijaniu. Co w zasadzie też może być wynikiem traumy.
Magini spojrzała na najemnika uważnie mierząc go wzrokiem.
- A więc… Lily Melzar uciekła, a teraz nie żyje. Chodziły plotki coby stała się opętaną, a ty magu prosisz o łaskę dołączenia do TONI dla niej. Ciało zakopane pod zwałem zamarzniętej ziemi bez możliwości nawet sprawdzenia czy plotki głosiły prawdę. ŻĄDASZ ode mnie ryzyka wpuszczenia opętanej duszy do TONI?!
Kapłan podniósł się z fotela. Jego smukła i pomarszczona twarz spojrzała z góry na Hebalda.
- Odmawiam
Po czym się odwrócił i ruszył w stronę schodów.
- Tam są też inni! - mag podniósł głos. Kipiał gniewem.
Kapłan zatrzymał się.
-[i] Bandyci. Niegodni.[i/] - ponownie ruszył w stronę schodów.
Ristoff trząsł się z wściekłości. Zacisnął pięści tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Odwracając się wyszturmował poza karczmę tak jak stał.

- Coś mi się zdaje, że nasz towarzysz może potrzebować pomocy.

Gveir z półuśmiechem na ustach powstał i podążył za magiem, nie zapominając o mieczu.

Esmond podążył wzrokiem za wychodzącymi.
- Wiec mowisz ze zajmujesz sie traumą?-zapytał zaciekawiony, bawiąc się świeżo napełnionym kuflem.

Hektor uderzył kuflem o stół. Trochę za mocno… rozbił się, ale narobił hałasu i o to chodziło rycerzowi.
- Hola hola wielebny! - rzucił. - Zawdzięczam swe drugie życie Panu Toni i wiele osób może poświadczyć, że żywię ogromny szacunek dla jego kapłanów… ale nie przemilczę tego co właśnie usłyszałem. Nie godzi się!
Rycerz wstał od stołu i uderzył pięścią o blat.
- Wolisz skazać dusze by nigdy nie dotarły do Toni? Chcesz skazać ten świat na ich obecność? Zali nie godzi się, by tak postępować. Chcesz plotkami się żywić, jako ta przekupka na targu… ojcze? Słyszałeś właśnie że nic to potwierdzonego, a i słyszałeś że dziewczyna na wojnie brała udział. W godnej sprawie - dodał. - Jeden opętaniec tam leży w śniegu i jest nim herszt banitów. Pozostali, jacykolwiek by nie byli zasługują na Toń!

Kapłan zatrzymał się w pół kroku. Odwrócił się aby ukazać gniew na swojej twarzy.
- Utopcze twe życie nie jest niczym więcej jak karą za twoje zbrodnie! Nie zwracaj się do mnie jakbyś znał wolę Pana Śmierci lepiej ode mnie! Twoja ignorancja mnie zniesmacza! Kto nie trafi do TONI rozpada się i przestaje istnieć! Bajania głupców i pomyleńców którzy uważają inaczej! - wytatuowana linie na pomarszczonej twarzy kapłana tańczyły przy jego rozemocjonowanych słowach.
Izabela spłoszona zachowaniem rycerza i kapłana nachyliła się do Esmonda i szepnęła.
- Z chęcią opowiem, ale może nie tutaj.

Utopiec aż zawrzał wewnątrz co objawiło się serią gardłowych bulgotań i gulgań dochodzących z głębi jego nieludzkiego gardła.
- Moghże i pokutuhję! - warknął w końcu - Może nie. Nie moja to siła sprawcza i nie twoja. Tako też… - urwał i westchnął, a bagienna wściekłość opadła. - Tako też nie twierdzę żem bardziej w wiedzy czego chce i żąda On. Ale wiem też że w twoich rękach jest los dusz, a udzielasz łaski jako ten okrutny wghłościanin opierając na domiar tego decyzję na plotkach. Proszę cię ojcze, przemyśl to. Każdy z tych ludzi co teraz w śnieghrlu zalegają mógł być też dobry… miał potencjał podążać Drogą. Wszak stracili już życie za swe występki.

- Racja, jednak ciekaw jestem co wyniknie z tej dysputy- wyszeptał Esmond, napełniając nie wiadomo kiedy opróżniony kufel. Piwo było zbyt słabe, a on zbyt wprawiony by móc poczuć upragnioną blogosferę. Szczęściem dyskusja była wystarczająco ciekawa.

Izabela na moment zrobiła zatroskaną minę, lecz tak jak i łowca dołączyła do cichej obserwacji dysputy.

- Nie umarli zaznając pokuty, a nie żyli podług zasad, czyż nie rycerzu? Nie mów do mnie jakbym był wyznacznikiem zasad Pana Śmierci. Wykonuje jego wolę i tylko ją. Pan jest litościwy, lecz surowy. Póki żyli mogli wrócić na prawowitą ścieżkę. Umarli jednak jako złoczyńcy. Nie należy im się wstęp do TONI. Co zaś się tyczy młodej magini… nie pomogę wam rycerzu. Znajdźcie innego kapłana, młodszego. Mniej doświadczonego, bardziej naiwnego. Takiego, któremu konsekwencje czynu będą do naprawienia. Ja nie zamierzam narażać się na uwagę Pana. - kapłan zamilkł patrząc z góry na swojego rozmówcę.
- Macie tydzień nim dusza opuści ciało i rozpadnie się.

Przy stole w rogu zrobiło się małe poruszenie kiedy jeden z mężczyzn zamierzał wstać lecz inny go powstrzymał.

- Mój pokój wciąż jest dostępny na noc. - z tymi słowami kapłan odszedł nie dając się zatrzymać.

- To chyba tyle… - zaczęła Izabela ale znowuż przerwały jej głosy tym razem z kąta sali.
- Pierdolony..!
- Nie unoś się. To nic nie pomoże.
- A niech ich wszystkich!
- Nie obwiniaj kapłanów za wierność zasadom. Obwiniaj… - urwał -[i] Mości rycerz zrobił co mógł.
Spod kaptura spojrzały na Hektora jasne zielone oczy. Zupełnie takie same jakie miał Esmond.

Łowca obejrzał się w stronę grupy, która to ciekawiła go niemal od wejścia do zajazdu, lecz zamarł dostrzegając oczy przemawiającego.
“Sidgar? “ Pomyślał, usiłując wyłonić spod cienia kaptura szczegóły twarzy. Zaprzeczył sobie w duchu, szansę na takie spotkanie były niemal zerowe. Mimo to, nie był w stanie odwrócić wzroku od postaci.

Rycerz usiadł ciężko z powrotem przy ławie i westchnął spoglądając w kierunku grupki mężczyzn. Uświadomił sobie, że taki kolor oczu w istocie nie jest często spotykany. Po chwili uświadomił sobie, że do tej pory widział go tylko u Esmonda…
Nie była to jednak rzecz, która w pierwszej kolejności zaprzątała jego myśli. Miał ważniejsze zmartwienia. W obliczu bierności kapłana, należało odnaleźć…
- Należy odnaleźć kapłana, który udzieli sakramentu przejścia - wypowiedział na głos to co leżało mu na sercu. - I nie macie racji wy tam w rogu… - rzekł głośniej. - Nie uczyniłem wszystkiego co mogłem. Mogłem wszak jeszcze zawlec kapłana siłą na miejsce, lecz tym samym splamiłbym swe ręce, serce i duszę. Tak jak każdy kto źle by miał myśleć o którymkolwiek z kościoła Toni.

Zielonooki uśmiechnął się łagodnie dostrzegając spojrzenie łowcy. Bardziej nerwowy mężczyzna prychnął i wstał. Odwrócił się do rycerza i wtedy Esmond poznał swojego brata. Jego głosu nie poznał w ogóle. Być może jego pamięć szwankowała, lub szczere życzenie sprawiły, iż łowca zapamiętał brata z takimi oczami jak jego własne. Sidgar jednak mimo znajomej twarzy oczy miał piwne. Tak samo jak ich ojciec. Ewidentnie mężczyzna zamierzał się odezwać lecz spostrzegł łowcę siedzącego przy stole.
- Esmond? - zapytał z mieszanką niedowierzania i złości w głosie. Zapowiadało się, że dyskusja o tym kto co może będzie musiała poczekać.

Mężczyzna spojrzał na brata zdając sobie sprawę ze swojej pomyłki, minęło już jednak tak wiele lat.
- Witaj Sidgarze- odpowiedział starając się brzmieć spokojnie, pomimo kołatającego serca. Wstał od stołu i zbliżając się o kilka kroków- nie sądziłem że Cię jeszcze kiedyś ujrzę. Bracie.

- Ty..! Nawet słowem nie pisnąłeś? - niedowierzanie i złość narosły w głosie mężczyzny nazwanego przez Esmonda bratem. - Ze wszystkich osób tutaj zebranych, akurat ty nic nie powiedziałeś?!?
Nim Sidgar powiedział coś jeszcze ręka zielonookiego spoczęła na jego ramieniu. Dopiero gdy zakapturzony wyszedł z cienia zdało się jasnem, że nie tylko kaptur skrywał jego oblicze. Nieznajomy miał bowiem połowę twarzy wymalowaną na czarno. W efekcie jego jasnozielone oczy miały piorunujący efekt.


- Twój brat wygląda na zakłopotanego Sidgarze. W jego sytuacji pewnie też bym był. Skoro już zostaliśmy tak niezręcznie wciągnięci do tej rozmowy… Nazywam się Alexander. Imię jednego z moich towarzyszy już znacie mości rycerzu, reszcie pozostawię wybór czy zechcą dołączyć… - żaden z mężczyzn się nie poruszył. Jeden z nich ewidentnie był jednak długowiecznym. - Pozostawił bym braci samych sobie, wygląda na to, że mają coś sobie do powiedzenia…

Hektor skinął głową uważnie wpierw obserwując Esmonda i Sidgara. Jeśli nie planowali się tu spotkać, to to zdarzenie w istocie dowodzi że świat jest mały.
- Miło poznać, w tych nie do końca miłych okolicznościach - odpowiedział przechodząc na bok i stając koło ławy, by mieć w zasięgu ręki dzban piwa, iluzjonistkę, a i nie wadzić braterskiej rozmowie. - Niespodziewane to spotkanie. Będę tu zgodny, że bracia jeśli mają coś sobie do powiedzenia, lepiej zostawić ich samych sobie. Pozwolicie że się dosiądziemy wraz z panną iluzjonistką?

Esmond usiadł ciężko, przy zwolnionym stole, czekając na brata. Nie wiedział czy mieć za złe, czy dziękować bogom za to spotkanie. Sidgar żył, co było nowina radosna. Jednak miał zaraz zobaczyć jak bardzo stoczył się jego starszy brat. Po raz kolejny łowca pożałował że wyruszył na tą wyprawę. Tymczasem jednak wbił wzrok w blat, pocierając palcami stronie, czując nadchodzący ból głowy.

Izabela wstała aby dołączyć do rycerza.
- Przyjdź do mnie później - rzuciła na odchodnym do łowcy i dosiadła się do stolika tajemniczych osób. Alexander widząc swobodę dziewczynę gestem zaprosił również i utopca samemu siadając koło swoich towarzyszy. Nikt nie chciał się odezwać pierwszy. Zrobiła się niezręczna cisza.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 05-11-2017 o 17:58.
Jaracz jest offline  
Stary 05-11-2017, 17:54   #54
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Hektor

- Skąd i dokąd drogi wasze wiodą, hę? - zagadnął rycerz przerywając ciszę. - Spotkać brata w zajeździe w którym spędza się ledwie jedną noc to istny cud, ale chyba nie po to Sidgar was tu wiódł?
- On to nikogo nigdzie nie wodzi. On sam wiernie idzie - odezwał się człowiek bez imienia. Jego głos przywodził na myśl ciemną uliczkę w mieście i niebezpieczeństwo.
- Co miał na myśli mój kolega, że to ja inicjuje tę wyprawę - Alexander szybko podjął temat rzucając spojrzeniem na mężczyznę. - Nie bawimy tu dnia akurat. Nocujemy tutaj już drugą noc i jutro ostatecznie stąd ruszamy. Nadzieja na poprawienie się warunków niestety umarła i trzeba będzie sobie poradzić z tym co jest. A was co sprowadza?
- Jedziemy śladami ekspedycji naukowej coby do niej dołączyć. Cel to prawy, by chronić tych co wolą słowbghem niźli mieczhrem operować, a i złota może trochę wpadnie.
Kiwnął na mężczyznę z ciemnej uliczki.
- Wiernie powiadacie? To macie tu jak mniemam drużynę prawdziwą. Pod jednym celem i z jednym przywódcą… jaki to cel, jeśli spytać można?
- Nie moż… - bezimienny wyrwał się i został natychmiast powstrzymany przez Alexandra.
- Przepraszam, ale kolega jest drażliwy i mało dyplomatyczny. Ale ma rację wolałbym zachować to dla siebie.
- Nie wiem czy nasi goście byliby aż tak chętni zdradzać innym co robimy - odezwał się po raz pierwszy długowieczny jego pełne brązowe oczy zlustrowały rycerza i Izabelę. Uśmiechnął się. Miał długie jasnobrązowe włosy w tym dziwnym odcieniu rozbielonej kawy.
Utopiec w swym nowym życiu nie miał zbyt wiele do czynienia z długowiecznymi. Był jednak na tyle dobrze wychowany, aby nie wlepiać ciekawskiego spojrzenia w przedstawiciela innej rasy. Trzeba też było przyznać, że nie różnił się ów jegomość tak bardzo od ludzi. Ot… egzotyczne rysy twarzy i trochę inna postura.
- Nalegać nie będę, a i nie gniewam się o brak taktu - skinął głową do człowieka z ciemnej uliczki - Wasz towarzysz ma jednakoż raghrcję. Daleko mi do wiejskiej dziewuchy czy dworghskiej bywalczyni, co to plotkami wypghełniają mikhrość swego życia.
- Widzę, że rycerz lubi dużo wiedzieć. Myślisz, że to cecha, która nabyłeś utopcze, czy z wcześniejszego życia? - długowieczny pochylił się do przodu opierając łokcie na stole. Jego mina mina nieprzenikniona.
Hektor wzruszył ramionami.
- Nie pamiętając poprzedniego życia, skąd mam mieć pewność czy czegokolwiek się uczę, czy tylko odtwarzam i przypominam.
Długowieczny zmrużył oczy.
- Jeśli się uczysz jest to czynność aktywna. Jeśli sobie byś miał przypomnieć… chyba nie powinieneś nawet tego zauważyć. Po prostu ci wyjdzie. Tak uważam.
- To bardzo ciekawe co, mówisz. - wtrąciła się Izabela. W jej oku widać było błysk zainteresowania. - Normalnie człowiek może wyjść z wprawy. Myślisz, że u utopców tak nie jest?
- Ach, inteligentna kobieta. Miło napotkać - Izabela zarumieniła się zbita nagłym komplementem z tropu.
- Śmiałe założenie - rzucił Hektor. - Utopiec czy nie… raczej podleghramy tym samym słabościom. Gdy się obudziłem nie wiedziałem że umiem walczyć. Założyłem że tak jest skoro jestem rycerzem i nie pomyliłem się, gdy przyszło mi stoczyć pierwszą walkę. To nie ciało mnie poprowadziło, lecz świadomość tego że umiem prowadzić ostrze. Jednak pierwsze kroki były ciężkie. Dopiero z czasem… po szóstej, ósmej, czy szesnastej potyczce byłem zadowolony. Co powiecie na to? Kwestia pamięci, czy nauka?
- A widzisz, założyłeś coś. Pospolity człowiek nie nauczył by się walki w… szesnaście potyczek?
Hektor uśmiechnął się szczerząc ostre zęby.
- Nigdy nie powiedziałem, że uważam się za pospolitego - mrugnął do iluzjonistki.
Ta wytrzeszczyła oczy dębiejąc zupełnie. Bezimienny zarechotał wyraźnie rozbawiony. Poklepał długowiecznego po ramieniu.
- Masz konkurencje pięknisiu he he he -
- Jestem pewien, że szanowna pani w swym zawodzie miała okazję dziwniejsze fantazje widzieć
- Eee… taak. Khm. Przepraszam, ja może jednak udam się do swojego pokoju.
Rycerz zarechotał co brzmiało jakby bagno postanowiło wyjść z brzegu i przejść się po okolicznych wioskach.
- Dajcie spokój pani iluzjonistko. - rzekł w końcu - Żargrty zwykhghłe, choć może i niewyszukane. Ot… potwory mają dystans do siebie.
- Och, och oczywiście. Tutaj żarty, tam, komplement, a potem strzaskane nadzieje. Ewentualnie gorzej. Wystarczy mi takich przygód.
- Ależ Izabelo, mogę mówić ci po imieniu? Izabelo nie mam-y złych zamiarów. Ot, niewinne żarty kosztem płci pięknej. Ty przynajmniej stanowisz wyzwanie, nie to co te dwie dziewki
Izabela wywróciła dwukolorowymi oczami i pokręciła głową ewidentnie nie wierząc w to co słyszy. Jej wzrok wrócił do Alexandra, który w milczeniu przyglądał się poczynaniom swoich towarzyszy.
Hektor zaśmiał się i ponownie bagno zabulgotało grożąc potopem.
- Wyzwanie… ciekaw jestem czy to nie my stanowimy wyzwania dla pani Izabeli... panie… panie... - rycerz urwał. - Jak cię zwą? - rzucił do długowiecznego.
- Proszę sobie wybrać. Moje imię wolę zachować dla siebie. Jak wcześniej - długowieczny znów się uśmiechnął łagodnie i zachęcająco.
- Ileż nieufności na trakcie… nawet w zajeździe - Hektor odwzajemnił uśmiech, ale kwaśny - Zatem Klementyn.
Człowiek zarechotał i nawet Alexander się uśmiechnął. Długowieczny zaś sie wyprostował niezwykle zadowolony.
- Wspaniale! A więc jestem Klementynem. Iście zgrabne imię. Nie sądzicie pani, że mi pasuje?
- Em, no… czemu nie?
- Klemyś… Klementuś, Klema… hehehe - rechotał człowiek ubawiony po pachy.
Utopiec z poważną miną trzasnął pięścią w stół szczerząc ostre zęby.
- Mój dziadek miał tak na imię!
- Oooo to pamiętasz swojego dziadka? - zapytałą szczerze magini, ale człowiek zawtórował szczerym śmiechem Długowieczny zaś zasłonił usta.
- Ależ czuję się zaszczycony.
Rycerz roześmiał się.
- Żartowałem. Słuszna uwaga pani… skąd mam niby pamiętać mego dziada?
- No dobrze cny rycerzu, Hektorze. Kszargaf mnie zwą. Tak, to jest imię, nie przydomek.
- Co ty, pogrzało cię? - człowiekowi nagle przestało być do śmiechu.
- Uznałem, że możemy się dogadać.
- Kszargaf - powtórzył rycerz kiwając głową. - Miło poznać. Przyznać muszę że imię jak każde inne, choć brzmi jakby chrust nieść w garści.
- Cóż, to najbliższe co wasza rasa może wypowiedzieć. Spróbuj powiedzieć to. - Kszargaf zabrzmiał nagle jakby faktycznie ktoś złamał kilka gałązek i zaszeleścił liśćmi. Gdzieś w tle powrócili Gveir z Ristoffem, z czego ten drugi postanowił się dosiąść do stołu z rycerzem. Kiwnął głową na przywitanie, lecz nie wtrącał się do rozmowy.
Hektor zaklnął pod nosem.
- To w istocie łamacz języka… ba! Miażdżyciel krtghrani - przyznał. - By spróbwghrować to wymówić… musiałbym wpierw osuszyć gardło. Jednakoż nie po to tu siedzimy, prawda?
- Ano nie. Usilnie chcecie się czegoś dowiedzieć rycerzu. Zadajcie więc pytanie. Jedno. Przemyśl sprawę, bo to jedyne na jakie odpowiem - długowieczny nie przestawał się uśmiechać.
Hektor machnął ręką.
- Dajcie spokój Kszargafie - zabulgotał. - Kusicie jako ta wróżbitka na straganie. Jeśli tak mocno pilnujecie własnych spraw, to źle bym się czuł wyciągając je z was niczym wędkarz ryby ze rwącej rzeki. Ostawcie odpowiedzi zatem i napijmy się jeszcze. Może znacie jakie historie z traktu, coby umilić nam czas przy trunku?
- Ooo… no, mam jedną. To nie do końca z traktu, bo z mojego kraju.
- Ech znowu to samo. - westchnął zakapturzony.
- Widzicie, mój lud żyje w lesie. Puszcza jaką sobie wywalczyliśmy jest zamieszkana przez wiele zwierząt, ale i nie tylko. Żyją tam elfy i wróżki. Jedne to koszmarne szkodniki, a drugie, to magiczne szkodniki. Z czego jedne jedzą drugie! Elf może być nawet wielkości ludzkiej głowy i potrafi latać. Lubią żywić się mięsem. Ciało wróżek zaś zmieści się w twojej dłoni, za to ich skrzydełka są duże i kolorowe. W przeciwieństwie jednak do elfów, z wróżkami można się porozumieć i jeśli będzie miało się szczęście, ujść z życiem.
- Jest u nas opowieść, że kiedyś, nim na dobre zagościliśmy w lesie zdarzył się elf, który był inteligentny. Potrafił mówić i urósł do wielkości człowieka. Co się z nim stało nie wiadomo. Nie znaleźliśmy go ponownie. Niestety Panie lasu nie są chętne się tym z nami podzielić.
Nad krańcem stołu zatrzymał się Sidgar i z niezadowoleniem spojrzał na pozajmowane miejsca.
- Hmp, idę do pokoju - mruknął i odszedł.
- Panie Lasu? - rzucił pytająco Hektor nie specjalnie przejmując się Sidgarem. Gdyby ten chciał to miejace by się znalazło - Kim są? Mówicie o nich jakby były istotami z krwi i kości.
- Bo są. W pewnym sensie. Można je spotkać i nawet porozmawiać. Są znacznie łaskawsze od bogów… ale niejasne są ich zachcianki. Kochają naturę i ziemię i to nimi władają. Wypełnij ich zadanie, a nagroda cię nie minie. Każda z nich pojawia się w innej porze roku. Zima… jest chyba najbardziej milcząca. - długowieczny zamyślił się uśmiechając delikatnie. Alexander odstawił głośniej kufel.
- Nie wiem jak wy panowie, ale ja pozwolę sobie wypocząć przed jutrzejszą podróżą. Pani - mężczyzna skłonił się do Izabeli i również udał się na górę. Kszargaf westchnął i rozłorzył ręce.
- Ano co prawda to prawda. Miłej nocy Hektorze, Izabelo… magu - długowieczny wstał i skłonił się. Ostatni z mężczyzn podążył za swoimi kompanami. Do karczmy wtoczył się Gveir.
 
Jaracz jest offline  
Stary 06-11-2017, 09:46   #55
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Sidgar usiadł na przeciw swojego brata z gniewnym spojrzeniem. Zanim jednak odezwał się do niego zawołał dziewkę karczemną zamawiając po piwie dla obojga. Po kilku minutowym milczeniu kufle pojawiły się i młodszy brat się odezwał.
- Esmond… Czemu milczałeś?
Starszy z braci pociągnął kilka łyków piwa, dając sobie czas do namysłu nad odpowiedzią.
-Od kilku dni jesteśmy w drodze, nie mam sił by kłócić się z upartym kapłanem. Może rano, gdy opadną emocje i nieco odpoczniemy, uda się dojść do porozumienia
Sidgar prychnął uderzając kuflem o stół. Nie krzyknął jednak, nachylił się i cicho wycedził słowa.
- Ty, ty akurat powinieneś rozumieć. Wiedzieć, że kapłani nic nie wiedzą. Co jak nie znajdziecie innego kapłana na czas? Teraz tyle śniegu, że nikt z pobliskich wsi nie zdąży dojechać.
-Rzekłem już, porozmawiam z nim rano-odpowiedział Esmond marszcząc brwi- Po tym wszystkim nie ma sensu dolewać oliwy do ognia. Chyba że wymagasz ode mnie bym zaciągnął klechę siłą…
Młodszy brat skrzywił się i pokręcił głową. Upił łyk piwa.
- Nie wyglądasz dobrze.
Esmond westchnął. Najwyraźniej czuł się podobnie jak wyglądał.
- Ciebie też dobrze widzieć w zdrowiu, cholernie wyrosłeś odkąd ostatnio Cię widziałem - mruknął prostując się. Kątem oka zerknął na sąsiedni stolik- ale nie do końca podobają mi się twoi znajomi. Co tu robisz?
- Towarzyszę Alexandrowi. - odburknął co znaczyło, że wcześniejsza uwaga nie przypadła mu do gustu.
- My… hmm… powiedzmy, że on ma ten sam problem co ty. Tylko radzi sobie z nim zupełnie inaczej.
-Zwróciłem uwagę na jego oczy. Na czym polega ten sposób?
- On się tego nie boi Esmond. On to akceptuje. Pomaga im. Nie zapija swoich lęków… Ech, może to i nie temat na dzisiaj. Powiedz mi lepiej co u twojej żony? Samą ją zostawiłeś na zimę?
Esmond wbił spojrzenie w blat stołu, kłykcie pobielały gdy zacisnął dłoń na uchu kufla. Milczał chwilę, czując że wracają emocje.
- Nie żyją - odparł w końcu, powoli cedząc słowa. Zmusił się by wyjaśnić co zaszło. Był to winny bratu - napadli na wieś. Spalili domy i zabili kogo tylko się dało… jako jedyny uszedłem.
Sidgar odchylił się wbijając spojrzenie w Esmonda. Gniew na nowo powrócił do jego oczu.
- Kto? - zapytał nachylając się do brata.
- Opętani. Cała banda. Kilku z nich udało mi się dorwać w ostatnich latach, reszta rozpierzchła się po świecie.
Sidgar znów zamilkł na dłuższą chwilę.
- Czy to dlatego? Czy ona..?
- Tak. Choć nikt inny o tym nie wie. Wolałbym by tak zostało- dodał pochylając się.
- A więc to nie były tylko plotki… Jak to jest? Alexander mówił, że to ponoć… specyficznie wygląda.
- Nic przyjemnego, a swego czasu nazbyt częsty to był widok.
Sidgar zamyślił się na moment.
- Może… może chciałbyś dołączyć do nas? Jestem pewien, że Alexander byłby w stanie ci pomóc.
- Obiecałem tym ludziom pomoc, nie mogę się teraz wycofać- Esmond zawiesił na chwile, spoglądając na towarzyszy brata -odkąd zmierzacie?
- Teraz na wschód, wzdłuż lasu. Alexander dopiero na rozstajach powie dokąd dalej. Nigdy nie wiemy dokąd dokładnie idziemy… jest w tym coś ekscytującego.
- Czym zajmowaliście się do tej pory?
- Podążaliśmy za Alexandrem - odpowiedział po chwili zwłoki.
Tym razem to Esmond spojrzał krytycznie na rozmówcę .
- Mnie nie zwiedziesz bracie, zbyt długo w tym wszystkim siedzę. Co robiliście pod jego komenda?
- Słuchaj no, skoro ci nie mówię co dokładnie widać nie mam ochoty się z tobą tym dzielić. - Sidgar ściągnął gniewnie brwi.
- Wybacz bracie, ale nie wiem co mogę ci powiedzieć a co nie
Kątem oka Esmond zobaczył jak Gveir wszedł do karczmy, zamówił rosół i wyszedł na zewnątrz. Ristoff zaś dosiadł się do drugiego stolika.
Łowca odwrócił spojrzenie od drugiego stolika. Nie podobali mu się towarzysze brata, i miał ale przeczucia co do ich planów.
- Jedź z nami- zaproponował krótko.
Sidgar pokręcił głową.
- Nie zostawię Alexandra. Winnym mu to jestem. Za wiele mu zawdzięczam. Gdybyście nie odprowadzali magini, moglibyśmy jeszcze chwilę podróżować razem. Poznałbyś go, może byś się czegoś od niego nauczył. Tak, to nasze drogi rozejdą się jak wcześniej.
Esmond polecił głową.
- Nie będę Cię zmuszał. Oboje mamy swoje zadania
- Hmpf. A mógłbyś się wiele nauczyć. Być kimś więcej niż tym przerażonym, zapijaczonym człowiekiem. - prychnął i wstał aby odejść do swoich.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 07-11-2017, 16:56   #56
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Gveir

W tym czasie Gveir wybył za Hebaldem. Podpity nieco miał odrobinę problemów z utrzymywaniem równowagi. Wychodząc zauważył, że nie bardzo wie gdzie poszedł mag. Śladów na śniegu było wiele, a na placu przed wejściem maga ewidentnie nie było.

- Ta sytuacja wygląda na świetną okazję do znalezienia kłopotów - mruknął z lubością Gveir.

Postanowił, że mag nie mógł ujść daleko, a na pewno nie był tak szalony (pijany?), by wyjść na drogę. Skierował zatem swoje kroki w stronę stajni, gdzie tylko zamierzał zerknąć okiem. Później zamierzał skierować swoje kroki do wozu. Gdzie mógł pójść mag…? Bogowie raczyli wiedzieć. Rękojeść miecza przyciągała rękę najemnika i ten miał nadzieję, że nim minie noc, jego miecz napoi się krwią jego wrogów.

W stajni nie było Ristoffa. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Był za to Dizi zajmujący się właśnie jednym z jataków. Karzeł wydawał się pochłonięty swoją robotą. Chyba nawet gadał coś nich czesząc ich gęste futro.

Gveir poobserwował chwilę Diziego, by chwilę potem ruszyć w stronę wozu. Wyglądało na to, że nie miał szczęścia.

Wóz również okazał się nietrafionym strzałem. Zamknięty był na głucho. Pozostał już tylko wychodek… i droga.

Gveir zaklął siarczyście na mroźnym powietrzu. Nawet mag nie mógł być taki szalony, żeby wejść na drogę, więc obróciwszy się na pięcie, powrócił do karczmy, nieco smutny, że dzisiaj bez bójki się obejdzie. Zamierzał odespać alkoholowy haj na barłogu.

Gdy najemnik był przy drzwiach coś do niego chrząknęło. Tym czymś była górka śniegu z ludzką twarzą.
- Khym khym! Ptfu! Poszedł tam - ewidentnie ludzkie też miała ręce gdyż jedna właśnie wskazała na drzewo, a potem do góry.

- No dobra - rzekł Gveir, kierując się w stronę, w którą skierowała twarz w śniegu.

Gdzieś towarzyszyły mu myśli, czym tak naprawdę była ta kupka śniegu - była to rzecz, którą być może zamierzał sprawdzić o poranku. Teraz pozostało sprawdzić, dokąd poszedł mag.

Dotarcie do drzewa nie było trudne. Problem był, że przy drzewie maga nie było. Patrząc do góry w ciemności nocy niewiele dało się zobaczyć. Zdało się, że jednak jakiś cień siedzi na jednej z gałęzi. Widać trzeba było się wspiąć.

Gveir spojrzał w górę. Czy cień siedzący na gałęzi to był rzeczywiście Hebald? Po co mag miał by się wspinać na galąź?

- Hebald! - krzyknął najemnik. - Na bogów, zejdź na dół!

Cień się poruszył wrzucając śnieg z gałęzi.
- Nawet mi ich nie wzywaj! - krzyknął mag - Czego chcesz Gveir?*

- Zejdź, Hebald - nieco niżej już rzekł najemnik. - Po co wylazłeś na drzewo? Jesteśmy w środku głuszy. Bandyci. Dzikie zwierzęta. Przypominam ci, że to ty przewodzisz karawanie.

- Głusza jest tam. - mag wypowiedział jakieś słowa i nagle cień zeskoczył. Zamiast gruchnąć o ziemię opadł powoli.
- Ja nie wyładowuje swoich emocji zabijając wszystkich wokół Gveir. Nienawidzę bezsensownej śmierci. Jeszcze bardziej nie znoszę jak się ją potępia. Musiałem… odreagować. - mag westchnął.
- Co cię ściągnęło na ścieżkę Pana Wojny?

- Nie podążam za emocjami - rzekł brodaty najemnik w związku z wcześniejszą uwagą maga. - To jedynie droga, której nauczył mnie mój mistrz. Nazywa się Artamen. Czy nie powinno być tak, że powinniśmy podążać konsekwentnie ścieżkami, jakie wytyczyli nam nasi mentorzy? Stać się w końcu konsekwencją tego, co wierzymy?

Gveir zrobił pauzę.

- Wojna oczyszcza - najemnik rozpostarł ręce. - Nie było jeszcze konfliktu na tych ziemiach, który nie wyszedł na dobre wszystkich w ostatecznym rozrachunku. Krew użyźnia ziemię, kości umarłych zdobią pałace. Przez walki, któreśmy stoczyli wcześniej, jesteśmy silniejsi i wytrwalsi. Ci, którzy polegli, wkroczą w cykl po raz kolejny, zasobniejsi w doświadczenia własnej śmierci, świadome czy nie. Czy mówię, że powinniśmy zabijać każdego? Ha, nie! Wojna to po prostu narzędzie, część naszej natury, coś, co robimy, coś, co definiuje nas jako ludzi. Powinniśmy walczyć, umierać, walczyć i umierać. Artamen to tylko sztuka wojny, niczym studium tańca…

Zamilkł, zastanawiając się nad własnymi słowami.

- Powinieneś był zostać i przekonać tego kapłana, żeby pozwolił tym duszom wkroczyć do Toni. - oznajmił Iskall.

Ristoff patrzył uważnie na najemnika nie odzywając się. W końcu pokręcił głową.
- Być może. Poszedłeś jednak za mną. Jeśli ci co zostali nie przekonali kapłana… to dzisiaj już więcej nie zrobimy. Może rano. Znam jego typ. Uparty i gniewny… podobny do mnie.

- Jeśli to w istocie tak jest - rzekł Iskall - musimy się z nim zmierzyć, w taki, czy inny sposób. Wejdźmy.

Iskall skierował swoje kroki z powrotem do karczmy.

Góra śniegu podniosła się gdy mężczyźni podeszli do drzwi.
- Zamówicie mi rosołu? Mam pieniądze - śnieg opadł z mocno zarośniętego mężczyzny. Miał na sobie futro i skórzaną przepaskę. W zasadzie ciężko było powiedzieć czy on nie był po prostu bardzo owłosiony. Spod wąsów i brody oraz czupryny spozierały dzikie oczy. U jego pasa faktycznie wisiała sakiewka.

- Nie możesz wejść do środka? - zapytał Gveir.

- Karczmarz zaraz mnie ponownie wyrzuci. Tu też wytrzymam - zwierz wzruszył ramionami powodując, że jeszcze więcej śniegu z niego opadło. - Dziewki się mnie boją, to i nawet od zaplecza ciężko zapytać.

- Niech będzie - najemnik wzruszył ramionami, pomny jednak tego, że włochaty człowiek poprawnie wskazał mu drogę do maga. - Zaraz ci przyniosę.

Przekroczywszy próg karczmy, podszedł do szynku, gdzie zamówił rosół. W tym czasie obserwował gawiedź zgromadzoną przy stołach, z rzadka tylko popijając z antałka. Kiedy rosół wreszcie przyniesiono, ruszył z misą w stronę człowieka na dworze, aby dać mu jeść. Zupełnie jak psu, pomyślał Gveir. Takie to były czasy.

Gdy najemnik zamawiał jedzenie miał okazję zobaczyć jak zmienił się układ na sali. Kapłana nie było, Esmond siedział z kimś przy osobnym stole, a magini i rycerz dosiedli się do tych siedzących w kącie. Utopiec zdawało się robił za duszę towarzystwa.

Gdy Iskall wynosił już jedzenie widział jak jedna z dziewek posłała mu niepewne spojrzenie. Na zewnątrz zaś zwierzowi oczy błysnęły zadowoleniem. Wyłuskał z sakiewki monety i pospiesznie odebrał parujący rosół. Nie trudził się o zabranie łyżki. Wypił duszkiem zupę i oddał miskę najemnikowi.

- Od razu lepiej! - zakrzyknął i ponownie usiadł wtulając się w ścianę. Gveir nie mógł zignorować, że nieznajomy zaczął wonić dość okrutnie, czego pod warstwą śniegu nie było czuć.

- Cieszę się, że mogłem pomóc - odparł Gveir. - Więc… Jaka jest twoja historia?

Chrząknął przekręcił głowę i nią kiwnął.

- Wataha mi się rozeszła. To szukam schronienia dla siebie. Karczarz czyścioch, ja brudny. Śmierdze dla niego. Mam pchły, wszy, czy co on tam jeszcze wymyślił. Pff cywilizacja. Zło konieczne. Póki nie mam watahy to muszę się gdzieś podziać. - Zwierz energicznie podrapał się za uchem. - On nawet by i wpuścił, ale jakbym się umył. A to coś w czym by mnie uraczył pachnie dziwnie. Zmyje mój zapach. Nie chce. Wytrzymam na zewnątrz.

Gveir pogładził swoją brodę.

- Wataha, powiadasz. Dokąd poszła? Są w pobliżu?

- Nie wiem gdzie są. Pewnego dnia się po prostu obudziłem bez nich. Może mieli już dość i poszli do wioski? Nie było ich tam. Może doznali łask pań lasu? Nie było po nich nawet śladu zapachu. Po prostu… zniknęli.

- Pań lasu? - Gveir uniósł brwi.

- Tak. Panie pojawiają się kiedy uznają, że jest to potrzebne. Każda w innej porze roku. Bogowie może i władają ludźmi, ale natura, i ziemia należą do pań. Wejść w ich niełaskę jest równie źle co bogom. Tylko one są łaskawe i ich gniew spada tylko na tych, którzy zawini w ich oczach… - zwierz urwał opowieść - Być może zawiniłem. Może dlatego…

- Nie widzę w tobie winy - rzekł najemnik. - Nawet, jeśli sprzeniewierzyłeś się bóstwom natury, to nadal wybrałeś swoją ścieżkę. To odwaga, którą niewielu posiada. Zaprosiłbym cię do naszej drużyny, jednak to nie ja jestem tym, który ją prowadzi. Ja, widzisz… tylko ścinam głowy - Gveir zachichotał. - Wybacz mi. Piwo uderzyło mi zanadto do głowy. Potrzeba mi wytrzeźwieć.

Po czym wykonał nieco wymuszony ukłon w stronę zwierza i wolno, na tyle, na ile pozwalał mu jego stan, ruszył w stronę drzwi prowadzących do kwater. Zamierzał odespać swoje. Byle tylko ranek nie zastał go kacem.
 
Santorine jest offline  
Stary 13-11-2017, 22:00   #57
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Ristoff zgodził się, że i oni mogliby zaznać snu przed następnym dniem. Każdy z panów rozszedł się do innego z pokoi. Ostatecznie wyszło, że Esmond dołączył do maginii sam. Ristoff i Hktor zostali ugoszczeni przez kapłana, który pomimo wcześniejszej kłótni nie robił problemów. Gveir został na dole. Ciepło kominka, trzaskający ogień skusiły go bardziej niż schody. Swoją derkę miał i nikogo podejrzanego. Karhu była w stajni bezpieczna. Można było zasnąć.

Tym razem noc przyniosła ukojenie. Żadnych koszmarów, żadnych niepokoi. Esmond obudził się z przekonaniem bezpieczeństwa. Zdawało mu się, że coś mu się śniło, lecz nic nie pamiętał. Gdy spojrzał po pokoju Izabela wciąż spała.

Pokoje okazały się odrobinę za zimne i wszyscy poczuli to gdy się w końcu podnieśli. Gweir miał odrobinę inny problem, jego z kolei połamało od spania na twardym, choć było mu ciepło. Symptomy nie groziły na szczęście póki co niczym poważnym. Ciepłe śniadanie postawiło na nogi zziębniętych i połamanych. Magini i reszty gości również nie ominęło lekkie wyziębienie. Sam karczmarz marudził, że w nocy musiało zrobić się zimniej niż zakładał, bo tak to by dorzucił więcej do kominka i pieca. Ristoff w pewnym momencie rozejrzał się po karczmie.

- Ktoś widział Diziego? - starszego karła ewidentnie nie było w karczmie kiedy kładli się spać. Karczmarz poprawił okulary kręcąc głową. Ostatnią osobą, która go widziała był Gveir. Gdy grupa ruszyła sprawdzić czy Dizi naprawdę przespał całą noc w stajni wszyscy wpadli na niespodziewaną scenę. Gdy tylko pierwsza osobo otworzyła drzwi od karczmy zobaczyła piękną kobietę w jasnym płaszczu i kruczoczarnymi włosami. Wokół niej stały zebrane wilki.


U jej stóp leżał zaś zwierz, któremu Gveir przyniósł jedzenie. Nie ruszał się. Kobieta spojrzała na wychodzących. Uśmiechnęła się.

- A więc przybyli świadkowie. Czas zacząć osąd.
 
Asderuki jest offline  
Stary 22-12-2017, 15:07   #58
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
U jej stóp leżał zaś zwierz, któremu Gveir przyniósł jedzenie. Nie ruszał się. Kobieta spojrzała na wychodzących. Uśmiechnęła się.

- A więc przybyli świadkowie. Czas zacząć osąd.

Gveir zmarszczył brwi.

- Znam tego tam - rzekł, wskazując brodą w stronę włochatej istoty u stóp kobiety o czarnych włosach. - Był tutaj wczoraj. Gadał coś o tym, że zadarł z Paniami Lasu… Ciekawe, czy to jedna z nich.

Rycerz wystąpił do przodu uważnie obserwując nie kobietę lecz wilki. Dłoń ułożył na głowicy miecza.
- Cóż to za sprawa i cóż to za osąd? - rzucił zaskakująco (jak na niego) wyraźnie - Czyżbyście byli we władaniu tych ziem?
“Panie lasu”... po głowie Hektora kołatało się to sformułowanie dość żywo. Usłyszał o nich zeszłego wieczora, przy stoliku i kuflu. Była to jednak piwna bajka, co to czas miała umilić.

Opuszczający karczmę Esmond spojrzał na otoczoną wilkami kobietę i pokręcił lekko głową.
- Sprawdzę co z Dizim - mruknął do Ristoffa, kierując się w stronę stajni.

Wilki powiodły wzrokiem za odchodzącym Esmondem. Żaden się jednak nie ruszył. Czarnowłosa uśmiechnęła się.
- We władaniu… tych ziem na pewno. Ten tu jest mi oddany rycerzu. A ty, najemniku mylisz się. Ten tu nie zadarł ze mną. Przed nim ostatnia próba, a wy będziecie świadkami.

- Czy próba to być może pojedynek? - ożywił się Gveir. - Jeśli tak, to będzie musiał się nieźle napracować, żeby mnie zaskoczyć. Widziałem wielu, którzy walczyli niby panienki udzielne i umierali tak samo. Na czym będzie polegała jego próba?

Czarnowłosa spojrzała na najemnika niczym na dziecko nie zmieniając uśmiechu na swej twarzy.
- Jego próbą, jest próba przejścia. Czy odrzuci resztki swego człowieczeństwa, czy będzie się ich kurczowo trzymać… - kobieta przyklękła i wyciągnęła rękę do leżącego lecz go nie dotknęła.
- To jego ostatnia szansa aby dołączyć do stada, przejrzeć na oczy… no i pozbyć się tych wszystkich pcheł.
Pani skrzywiła się lekko z niesmakiem.
- Łowca i mag nie zlitowali się nad nim, rycerz nawet nie zauważył… zostałeś ty Gveirze Iskallu. Jedyny, który wyciągnął dłoń do potrzebującego, choć ten musiał ci wejść w drogę. Co mi powiesz o godności tego tu?

W tym czasie Esmond wszedł do stajni. Było w niej dość ciemno i chłodno. Nie trudno było jednak nie zauważyć dwa jataki przytulone do siebie z małym człowieczkiem śpiącym pomiędzy nimi. Ze wszystkich osób jemu musiało być najcieplej i najwygodniej ze wszystkich.

'Co tu się…’ - pomyślał Hektor nie zdejmując dłoni z rękojeści miecza.
- Dlaczego poddajesz go próbie? - Hektor nie zamierzał przyglądać się temu w milczeniu. Bądź co bądź wyglądało to na samosąd dokonywany na nieszczęśniku przez kogoś kto nie chciał się nawet przedstawić. Nie wiedział kim jest leżący mężczyzna, ani czym sobie na to wszystko zasłużył ale utopiec zamierzał się dowiedzieć.

- Niewiele wiem o godności lub honorze - rzekł Gveir. - Podobnie, nie ulitowałem się nad nim. Po prostu, zrządzeniem bogów było, że spotkaliśmy się w tym miejscu i w tym czasie, a on trafił na mój odpowiednio dobry nastrój. Jeśli z tego skorzystał, tym lepiej dla niego. Wyglądał… Jak jeszcze jeden wędrowiec na ścieżce. Pełno ich tutaj. Kto dał ci prawo, by go osądzać?

Czarnowłosa parsknęła, krótkim śmiechem.
- Jakich ty wędrowców spotkałeś, że owłosiony ponad miarę i ledwo ubrany człowiek siedzący na śniegu nie zwrócił twojej uwagi? - głos pani ociekał sarkazmem. Nie czekała jednak na odpowiedź.
- Skoro zaczął mi służyć, to mam prawo go osądzić. Skoro zaś nie uderzyła was jego zwierzęcość, znaczy że nie poświęcił się swoim przekonaniom. Słyszysz? - kobieta sięgnęła do leżącego i bez wysiłku podniosła go za szyję.
- Jesteś kundlem. Jesteś niczym więcej jak ludzkim pomiotem.
Zwierz drgnął pokazując, że jeszcze żyje. Jegonogi słabo machnęły, a z jego ust wydobył się pojedynczy stęk.

‘Silna dziołcha…’ - pomyślał Utopiec i natychmiast się zganił w duchu.
- Ostawcie go pani. Czym wam zawinił? - postąpił krok do przodu nie spuszczając z oczu wilków. - Dobrze rozumiem, że nie zapomniał jak to być człowiekiem? To przestępstwo dla ciebie?

Gveir pozwolił utopcowi rozmówić się z Panią Lasu - jeśli rzeczywiście nią była, oczywiście. W każdym razie wyglądał na to, że gładka gadka wychodziła mu lepiej, niż jemu. Sam Gveir znacznie lepiej rozumiał ścieżkę miecza, a nie rozmowy. Do którego jego ręka poczęła z wolna grawitować. Ciekawe, co też powie, pomyślał.

***

- Dizi. Wstawaj, niedługo ruszamy - Esmond potrząsnął ramieniem śpiącego - pomogę Ci przygotować wóz.
Karzeł chrapnął raptownie rozbudzony.
- C-co? Esmond? Wóz. Dobra, już, już. Coś się stało? - mały człowiek zaczął się wygrzebywać spomiędzy zwierząt, które zawtórowały mu pomukiwaniem.
- Ale je trzeba najpierw nakarmić… no i ja jestem głodny jak gryfik.
- Lepiej chwile wstrzymaj sie z jedzeniem - odparł łowca, podchodząc do wozu i wyciągając z niego kusze, wraz z kilkoma beltami- przed zjazdem odbywa się właśnie scena jakiegoś osąd i jeszcze nie jestem pewien co z tego wyniknie.
Esmond naciagnal kusze i, oparłszy ja o ścianę, wyjrzał przez maleńkie okno.
Dizi otrzepał się z sierści słuchając co mówi mu Esmond.
- Osąd? Co? - karzeł podreptał do okna i wytrzeszczył oczy.
- Ojoj niedobrze, niedobrze! Pani zimy! - karzeł zamiast posłuchać się. Wybiegł ze stajni.

***
Słowa utopca zyskały odzew lecz u zwierza. Charknął i szarpnął się sprawiając, że kobieta uśmiechnęła się nieprzyjemnie. Wilki wokół skierowały swe spojrzenia na szamoczącego się. Zaczęły wszystkie dyszeć puszczając parę z pyska. Nagle ze stodoły wypadł Dizi. Karzeł pospiesznie podbiegł zatrzymując się przed całą sceną.
- Tak! - zakrzyknęła czarnowłosa. Jej wzrok nie spoczywał na rycerzu, a na tym którego trzymała.
- Hektor..! - Dizi szepnął ciągnąc rycerza za rękę.

- Więc przestępstwo to żadne… - odrzekł rycerz przewracając oczami i przenosząc spojrzenie na Diziego. - O cóż ci chodzi Dizy?

Gveir poniechał miecza - póki co. Także zwrócił wzrok na Diziego.

Po chwili do zebranych dołączył również Esmond. Po reakcji Diziego postanowił zostawić kuszę w stajni.

- To, że nie zapomniał, jak to być człowiekiem nie znaczy, że to jego wina - zawyrokował najemnik. - Być może dane jest mu być człowiekiem… A nie wilkiem. W każdym razie powinien zadecydować ostatecznie, jaką ścieżką chce podążać: wilk czy człowiek? - zapytał do kulącego się u nóg Pani Zimy zwierza.

- Ojej… - mruknął Dizi słysząc najemnika. Zwierz zawarczał szarpiąc się jeszcze mocniej pod zaciskającą się dłonią Pani. Jej twarz wykrzywiła się w potwornym uśmiechu.
- On już wybrał! A teraz niech spełni swoje przeznaczenie! Powstań albo sczeźnij czarny wilku! - Pani skrzeknęła wręcz wypowiadając te słowa. Dizi się cofnął z przerażoną twarzą. Pospiesznie wypluwając słowa.
- N-nie interweniujcie p-proszę. Jeśli przerwiemy osąd pozabija nas wszystkich! Jesteśmy tylko świadkami. A on dostał ostatnią szansę aby wypełnić swoją ścieżkę.
Jak na zawołanie reszta stada wilków zaczęła wyć upiornie zagłuszając każde słowa i dźwięki.

Hektor odruchowo obnażył ostrze do połowy stając bokiem do wilków i kobiety. Został jednak na miejscu. Może gdyby nie Dizzy nie zastanawiałby się nad powstrzymaniem tego samosądu. Z drugiej strony karzeł wydawał się wyjątkowo przesądny...
Rycerz krzyknął coś, lecz nie sposób było go usłyszeć przez wycie.

Gveir patrzył na to przedstawienie raczej ukontentowany. Jeśli wcześniej wybrał bycie zwierzem, to teraz nadeszła wreszcie jego próba. Wycie jednak nie podobało mu się. Z podejrzliwością poglądał na pozostałe wilki, mając miecz w pogotowiu. Rycerz coś krzyczał, jednak nie mógł go usłyszeć.

Esmond z zaciekawieniem przyglądał się scenie. Jako że gdy był w stodole ominęła go spora część konwersacji, postanowił posłuchać Diziego. Karzeł zdawał się posiadać zadziwiająca duża wiedze na temat tego typu zjawisk. Mimo wszystko dłoń odruchowo przesunęła się do rękojeści długiego noża myśliwskiego.

Ogłuszające wycie dudniło wszystkim w uszach gdy człowiek trzymany przez Panią przestał przypominać człowieka. Wcześniej był już owłosiony lecz teraz jego ciało całe było pokryte siwo-czarnym futrem. Nie było nóg, czy rąk a łapy, które wierzgnęły w powietrzu. Kobieta puściła swoją ofiarę z satysfakcją na twarzy. Oto stał przed nią największy z wilków o szaro czarnym futrze i złotymi ślepiami. Sfora przestała wyć, a ich spojrzenia skierowały się na Panią. Ta śmiała się głośno.


- Tak! Przyjmuję cię do sfory samcze alfa! - zakrzyknęła wyciągając ręce do góry. A jej forma również się zmieniła - całe piękno zniknęło na rzecz dzikości i piór. Jej głos przestał być melodyjny, a zmienił się na skrzeczący. Zbędne odzienie zostało zdarte za pomocą jej własnych szponów.


- A teraz czas, zapolować gdy moja sfora stała się kompletna. Niech wygra prawo silniejszego! A wy… tak szykujący się do walki, zostaliście moimi świadkami! Tak! Ieee! Ty! - wskazała swym szponiastym palcem na Gveira - Jak znudzą ci się zapuszkowane zgniłe ryby i słabi widzący wezwij mnie, a zapewnię ci godnego przeciwnika! Me imię Marza! Raaa! Naprzód moja sforo, naprzód! Auuu!

Biała Pani zatrzepotała skrzydłami wzbijając tumany śniegu i siebie w powietrze. Wilki zawyły krótko i zaczęły wybiegać jeden za drugim w stronę lasu. Dizi drżał mamrocząc pod nosem.
- Och bogowie, wybaczcie nam nasze przewinienia. Odwróćcie swe spojrzenie, my niegodni waszej uwagi…
- … my nie winni jej. Przyjmiemy śmierć jeśli na nas ją ześlesz Władco Toni, lecz zlituj się nad naszymi życiami i pozwól im trwać póki nasz czas nie nadejdzie - zakończył za karła kapłan, który dopiero teraz wyszedł na zewnątrz.

Hektor patrzył za odlatującym stworem-kobietą osłaniając dłonią oczy przed wzburzonymi okruchami śniegu.
- Ciekawym czy na zawsze zmienił postać - mruknął pod nosem.
Ze zgrzytem stali wcisnął miecz z powrotem do pochwy i skrzywił się na myśl, że trzeba będzie nasmarować tłuszczem. Po prawdzie to jednak próbował skoncentrować się na sprawach przyziemnych. Może i był utopcem, ale chodził wśród “zwyklaków”. Nie należał do świata dziwów.
- Mam nadzieję, że nigdy nasze drogi się nie przetną - dodał. - Urodziwa z niej panna była… do czasu.

- Przeciwnie, sądzę, że zyskała na urodzie, porzuciwszy to nudne przebranie człowieka - rzekł najemnik, także sadzając swój miecz w pochwę.

Pogładził brodę.

- Chętnie wybiorę się na jedno z takich polowań razem z nią, kiedy tylko dopełnię sprawunki tutaj. Zdaje się, że ten, co mu podałem zupę, wybrał swoją ścieżkę. Jakakolwiek by nie była. Jeśli to, o czym mówiła, jest prawdą, to wywołam jej imię… Z czasem. Jej szpony zdawały się całkiem ostre. Zanim to zrobię, mój miecz będzie musiał przeciąć jeszcze parę karków… Ha!

Gveir spojrzał w stronę stajni.

- Muszę sprawdzić, co z Karhu - rzekł, nagle przypomniawszy sobie o niedźwiedzicy. - Zapewne wyruszymy wkrótce.

Esmond odwrócił wzrok od punktu w ktorym zniknęły wilki.
- Idź zjeść, ja zajmę się przygotowaniem wozu - zwrócił się do Diziego.

Karzeł otrząsnął się i pokiwał głową oddalając się do wnętrza karczmy. Esmond i Gveir udali się do stajni zastając ją w niezmienionym stanie. Karhu wystawiła łeb ze swojego boksu przerzucając znużone spojrzenie po obu panach i ziewnęła.
- Dobry.

Przed karczmą zostali rycerz, kapłan i mag.
- Jak się czujesz ojcze natrafiając na inną siłę niż boską?
- Moja wiara w boski porządek jest tym spotkaniem tylko utwierdzona. A ty rycerzu? Jak ten, który nie kroczy tajemną ścieżką czuje się w obliczu tak jawnej obecności istot nadludzkich?

- Dobry - Gveir odparł krótko i począł oporządzać swojego wierzchowca. - Wyruszamy wkrótce. Mam nadzieję, że czujesz się lepiej, Karhu. To parę zadrapań, które zarobiłaś przez bandytów to pryszcz. Niedługo będziesz zagryzać drani tak samo dobrze, jak zawsze!

Gveir spędził pozostałe chwile w stajniach, doglądając niedźwiedzia. Ostatecznie, mieli wyruszyć lada chwila - dobrze się było przygotować. Po dopilnowaniu, że Karhu ma się dobrze, poszedł do karczmy, zabrać resztę swojego ekwipunku.

- Jeśli mam być szczeghrry… - zagulgotał. - Niepewnie. Jednakże z jedną wiedźmą przyszło mi już walczyć i zagry… khm… zaszlachtować - poprawił się. - To mnie tylko upewnia w przekonaniu, że nic na tym świecie nie jest przesądzone prócz ścieżki którą podążamy.
Dopiero teraz spojrzał na kapłana, bedąc pewien że wilki i ich pani nie wracają.
- Nie zmieniliście zapewne zdania od wczoraj?

Kapłan pokręcił głową.
- Tylko niepewni zmieniają zdanie bez usłyszenia przekonujących argumentów rycerzu. Nie jestem wodorostem aby giąć się z każdą zmianą nurtu. Jeśli jednak ty uważasz, że możesz coś dodać do swojej argumentacji z wczoraj, będę czekać w środku. - po tych słowach kapłan zniknął zamykając za sobą drzwi. Ristoff westchnął ciężko. Patrzył w dal gdzie zniknęła wataha ze swoją Panią. Wydawał się zmartwiony.
- Oby tylko Gveir nie przyzwał jej zbyt wcześnie. Naprawdę chciałbym dojechać na miejsce - z tymi słowami udał się do stodoły. Wszedł do niej jak mrukliwa niedźwiedzica mruczała z aprobatą gdy Gveir drapał ją za uchem, a Esmond wrzucał tobołki do wozu.
- Zamienię cię. Idź obudzić Izabelę. O ile już nie wstała, niech się pospieszy. - powiedział klepiąc Esmonda po ramieniu.

Łowca skinął głową bez słowa i po rozładowania i spakowaniu kuszy opuścił stodole i skierował się w stronę pokoju Iluzjonistki.

Gveir, oporządziwszy niedźwiedzia, stanął przy wozie, z ukontentowaniem gładząc brodę. Wyglądał, jakby był z czegoś zadowolony. Czekał, aż Ristoff da znak odjazdu.

Do Gveira i Ristoffa wkrótce dołączył rycerz, na którego widok podniósł się tuman kurzu od rozradowanego Rybożera.
- Byłem ciiichoo. Tak ciiicho. Żadna dziewka nie wie, że mówię, Żadna! Dobry byłem! A jakie dobre jedzenie dały. Świńską kość! No i trochę jej mięsa, ale kość! Mniaam! - zaniuchał w powietrzu. - Słyszałem wilki, ale czuje pierze. Pani! Pani odwiedziła. Nie przywitałem się! Pani miła była? Ona zawsze taka miła jest. Tak jak jej siostry. Oooch zawsze podrapią po uszku i pchełek się pozbędą jak się im kłaniać. Miłe panie!
- Och weź już stul swój pysk. Ileż można?- poirytowała się niedżwiedzica fukając.
- Jak ja się cieszę, że te dwa nie były na tyle blisko aby nauczyć się mówić…- sapnął mag a propo jataków chowając twarz w dłoniach. W odpowiedzi jeden z nich muknął z cicha.

Z jakiegoś powodu Gveir czuł, że charakter, jaki przejawiał niedźwiedź mówiąc był odpowiedni dla niego. To znaczy, w gruncie rzeczy wiedział, że Karhu taka jest naprawdę. W końcu, spędzili nieco czasu ze sobą. To, że zaczęła mówić było tylko potwierdzeniem jej charakteru.

Sam sapał z niecierpliwością. Miał ochotę wyruszyć w podróż.

- Mógłbym przepatrzeć szlak - rzekł to do niedźwiedzia, to do Ristoffa. - Lepsze to niż stanie i marznięcie.

- Czemu nie, jeszcze chwilę zajmie nim się wszyscy zbiorą. - mag się zgodził.

Hektor poklepał Rybożera po karku. Uśmiechnął się, szczerząc zęby.
- Bardzo dobrze żeś milczał. Skąd… - zawahał się nie wiedząc jak ułożyć pytanie. - Skąd wiesz o Pani?

- Pani pachnie pierzem. Trochę spalonymi piórami, trochę krwią. To się wie. Wszyscy z nas wiedzą panie rybo. Czuje się. Futro się jeży, tak jak wtedy kiedy się spotka silniejszego drapieżnika. Chce się położyć na grzbiecie i oblać moczem by wiedziała, że się jest uległym. Mimo to nie krzywdzą. Pcheł czasem pomogą się pozbyć jeśli się jest dobrym. Pierwotnym. Tak - jak zwykle z pyska Rybożera posypała się masa słów.

- Aha - rzekł rycerz mimo że tak nie czuł. - Gotowy do dalszej podróży?
Postanowił zmienić temat i nie wracać do niego bez potrzeby - tak jak do spotkania z Panią.

Wskoczywszy na niedźwiedzia, Gveir pokłusował w kierunku, w którym miała pojechać reszta karawany, żądny nowych widoków.

Hektor przez chwilę się zastanawiał patrząc na Rybożera, po czym skinął głową.
- No dobgrha… czas rozruszać kości - mówiąc to zaczął siodłać warga, by ruszyć za Gveirem.
 

Ostatnio edytowane przez Santorine : 22-12-2017 o 20:30.
Santorine jest offline  
Stary 07-01-2018, 10:10   #59
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Esmond wchodząc do karczmy widział zaniepokojone spojrzenia dziewek a także drugiej grupy podróżników. Sidgar spojrzał na brata starając się jakby odgadnąć co się stało. Długowieczny z kolei wydawał się z lekka blady. Izabeli wciąż nie było we wspólnej izbie więc wypadało sprawdzić pokój. Drzwi skrzypnęły kiedy łowca je pchnął, a jego oczom ukazała się Izabela stojąca w rozsznurowanej spodniej sukni odsłaniającej dekolt oraz część brzucha. Kosmyk kręconych włosów spadł na twarz magini gdy drgnęła w zaskoczeniu. Pospiesznie odwróciła się plecami do mężczyzny. Jej ręce szybciej zaczęły wiązać sznurowadło.
- Tak?- wydusiłą z siebie wyraźnie nie radząc sobie z sytuacją.*

- Wybacz, powinienem był zapukać - mruknął Esmond niechętnie odwracając wzrok - niedługo wyruszamy.

- Och, tak tak. Zaspało mi się, jakieś straszne wycie mnie obudziło i uświadomiłam sobie, że ciebie już nie ma w pokoju. Hebald pewnie będzie wściekły, że przez mnie jego wyprawa się opóźni. Jak ci się spało?

- Zadziwiająco dobrze, dziękuję. Jak to zrobilas?

Izabela dziwnie spojrzała na łowcę.
- Och, to moja specjalność. Oczywiście wolałabym powiedzieć, że widać sama moja obecność ci pomogła. To było kilka słów wyszeptanych ci do ucha byś koszmarów nie miał. Wyglądasz na strudzonego człowieka,wypada choć trochę pomóc. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe? - magini uśmiechnęła się czarująco.

- Nie, nie mam. Choć wolałbym wiedzieć o tym wcześniej. Czy w czymś Ci pomoc? - wskazał na bagaże, zmieniając temat.

- Och, tak tak. - magini zaczęła instruować łowcę co ma zostawić, a co może już wziąć. Esmond skończył z kufrem do zniesienia. Przytargał go do wozu i zauważył, że nie ma wierzchowców Gveira oraz Hektora. Hebald zaś chodził dookoł wozu wieszając różnego rodzaju fetysze szepcząc tajemnicze słowa. Dłonią wskazał gdzie łowca mógłby odłożyć kufer.
- Może dzięki temu będzie nam się nieco lepiej podróżować - powiedział gdy skończył. - Uważaj na Izabelę Esmond. Ma tendencję do narzucania swoich rozwiązań. Oraz nieco wysługiwania się innymi.

Mężczyzna skinął głową w odpowiedzi.
- Tym razem to z mojej inicjatywy - oparł wskazując kufer - ale dziękuję za radę, zapamiętam. Gdzie pozostali?

- Pojechali przodem. Trochę aby zrobić zwiad, trochę aby nie marznąć. Zbieraj resztę. Ruszamy.
Izabela i Dizi byli już po swoim śniadaniu kiedy Esmond po nich poszedł. Oboje pospiesznie się zebrali, ale magini puściła jeszcze uśmiech łowcy przed wyjściem. Sidgar patrzył ponuro na brata. Gdy ten podszedł się pożegnać, jego mina zmiękła.
- Uważaj na siebie. - powiedział żegnając się mocnym uściskiem i pozostawił Esmonda swojej ścieżce.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 11-02-2018, 15:34   #60
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację

Chwilę po tym jak Gveir wyruszył dołączył do niego rycerz na swoim wargu. Dzień nie był przeraźliwie mroźny, słońce było już całkiem wysoko ponad horyzontem. Śnieg skrzypiał pod łapami wierzchowców gdy te kruszyły zlodowaciałą wierzchnią warstwę. Powoli oddalali się od karczmy. Przed nimi była niemal równa połać śniegu i gdyby nie wystające co jakiś czas słupki łatwo mogliby zboczyć. W zasięgu wzroku nie widać było niczego niepokojącego.

- Nie rzekłeś mi, co ciebie tutaj sprowadza - rzekł bez ogródek Gveir do Hektora. - Mawiają, że jesteś rycerzem. Rzadko widać ich w karawanach, szczególnie w takich, które zapewne prowadzą do odzyskania garści kości, lub czegokolwiek, co zostanie z wyprawy, po którą się wybieramy. Czy rzeczywiście jesteś szlachetnego urodzenia?

- Ciężkhie pytanie zadajesz. - odrzekł rycerz, dla którego to było w istocie niewygodne pytanie. - Obghrudziłem się jako rycerz, więc podążyłem tą ścieżką i ghrkroczę nią przez cały czas. Sądząc po tym co wiem i co umiem, raczej się nie pomyliłem… a czy jestem szlaghretnego urodzenia? Zakładam że tak, choć to bez znaczenia, bo zdążyłem już raz umrzeć.
Hektor uśmiechnął się, choć ciężko było to dostrzec pod hełmem. Choć zagrożenia nie było, wolał osłonić stalą swą wrażliwą na zimno twarz przed chłodnymi podmuchami wiatru.
- Mam coś do załatwienia na tym świecie. Jeszcze nie wiem co, ale pewnie dowiem się, gdy odkurzę swoją przeszłość… - urwał. - Widzisz… niewiele pamiętam z tego kim dokładnie byłem. Nie znam imienia, ani przyjaciół. Nie wiem nawet kto mnie zabił. Mam jednak wskazówkę.
Mówiąc to uniósł pochwę miecza, na której widniał symbol słońca przebitego przez półksiężyc.
- Nie jest to symbol, który spotghryka się na szyldzie karczemnym - kontynuował. - Ponoć w ekspedycji, której jedziemy szukać zauważono ów symbol. Zobowghriązany jestem do ruszenia tym tropem.

- Powstałeś z martwych i wiedzie cię żądza zemsty? - Gveir popatrzył na rycerza z powątpiewaniem. - Interesująca opowieść. Potrafię docenić chęć zemszczenia się na tym, kto cię zabił, jednak ostudziłbym zapały, gdybym był na twoim miejscu. Jak mówisz, straciłeś pamięć. Co, jeśli twoi zabójcy nie żyją? Lub też powstałeś wieki temu, jeśli to, co mówisz, jest prawdą? Twoja misja nie rokuje zbyt dobrze.

- Wieki? - żachnął się Hektor - Jestem raczej młodym utopcem. Racz też zauważyć, że nic nie rzeghrłem o zemście. Mam po prostu wrażeghnie że mam nie załatwione sprawunki na tym świecie, a ten kto mnie zabghrił pewnie wie kim jes… byłem. Co zaś z tobą? Wiedźmy po pustkowiach szukasz, by ci naparu nawarzyła na nieszczęghśliwą miłość, czy po pghrostu łowcą głów jesteś?

- To drugie - rzekł Gveir. - Wiedźma zawadziła mi na drodze, więc musiała umrzeć. Dotychczas pracowałem… Pracuję jako miecz na sprzedaż. Nie jestem niczym więcej, jak jeszcze jednym najmitą, który służy Panowi Wojny. Jak wszyscy oni zresztą. Ja przynajmniej… Jestem tego świadomy - oznajmił w końcu dobitnie po chwili wahania.

- Prawie jak wędrowny kapłan - zaśmiał się Hektor, choć samo wspominanie bogów jak zwykle wywoływało ciarki na grzbiecie. - Rzeczywiście już któryś raz go wspominasz. Najemnicy zwykle nie gadają o nim, aby nie kusić losu. Ty jednak nie lękasz się.

- Ciosy mojego miecza służą mu. Czy w istocie jest wstydem lub kuszeniem losu mówić o tym, czym się jest? Tak samo jak mój mistrz, podążam ścieżką Artamen. Jeśli moim losem będzie paść w jednej z bitew, powrócę jeszcze raz, aby praktykować sztukę ostrzy.

Gveir spojrzał na rycerza.

- Śmierć lub gniew bogów nie są czymś, czego należy się bać. Brak pamięci, twój los… Zdaje mi się surowszy.

- Zależy jakim człowiekiem byłem przedtghrem. - zabulgotał utopiec. - Nie wiem co znajdę na końcu tej drogi i liczę się z tym, że to co znajdghrę może mi się nie spodobać. Zejdźmy może jednak z tego ciężkghrego tematu. Rzeknij skąd masz niedźwiedzia za wierzchowca? Nieczęsto widuje się je w tej roli.

- Znalazłem Karhu podczas jednej z bitew - odparł Gveir. - Nasza strona przegrała wtedy, musieliśmy uciekać. Prawie nie żyła. Udało mi się przekonać moich kompanów, by wzięli ją na wóz. Od tamtego czasu ja i ona walczymy razem. Kim był jej poprzedni jeździec, nie wiem. Stare czasy… Wiele walk było przed nią i wiele po tym, jak ją znalazłem.

Wierzchowce dzielnie brnęły przez śnieg. Poza rozmową panowała względna cisza. Trakt zdawał się póki co spokojny.

- Będę potrzebował lepszego miecza na przeciwnika, którego wyznaczy mi szponiasta pani - rzekł Gveir. - Lub też innej broni. Słyszałem niegdyś o broni na podobieństwo morgenszternu, której ponoć czasem używają mieszkańcy południa. Ostrza połączone łańcuchami. Chciałbym kiedyś dzierżyć tą broń - niebieskie oczy Gveira rozjarzyły się w ekscytacji.

Myślisz że wyznaczy kogoś? - zapytał Hektor. - Brzmiaghrło jakby sama miała stanąć do walki. Brzmiała jakby już teraz znała jej wynik.

Gveir wzruszył ramionami.

- Wiedźma też zachowywała się, jakby miała wygrać i zobacz, co z niej zostało - Gveir z lubością pogładził ostrze miecza. - Buta to nic złego, choć wolałbym, żeby szła za nią prawdziwa siła, jak być powinno.

Najmita mrużył oczy, wypatrując czegoś ciekawego na horyzoncie.

Coś działo się przed nimi. Póki co dało się zauważyć dużo czarnych punktów osadzonych na gołych gałęziach drzew. Nie wyglądało to jak liście. Niedługo potem stanęli przed połacią wygniecionego śniegu aż pomiędzy drzewa. To co wcześniej wydawało się punktami teraz było wyraźne. Na gałęziach siedziały ptaki, lecz nie byle jakie. Ich głowy były czaszkami, ich ciała czarnym szkieletem. Zamiast normalnych skrzydeł miały przyczepione do kości czarne pasy. Wszystkie patrzyły się na drogę, gdzie coś leżało. Z tego czegoś wystawały strzały, a śnieg zabarwiony był szkarłatem. Karhu i Rybożer zatrzymali się. Warg pisnął, a niedźwiedzica wydała z siebie głęboki pomruk.

Gveir zszedł z niedźwiedzicy, a jego ręka powędrowała w stronę miecza. Mając miecz na głowni, podszedł nieco bliżej trupa, żeby zbadać, co to jest. Jego wzrok od czasu do czasu zbaczał na ptaki. Wyglądały jak kruki, ale tylko trochę.

Utopiec dźgnął lekko boki warga i skierował go bliżej. Nie podjeżdżał bezpośrednio do ciała, a okrążał je rozglądając się wokół w poszukiwaniu tych, którzy mogli zamienić nieszczęśnika w poduszkę do igieł.

Rybożer jak nigdy zaparł się nie chcąc się ruszyć z miejsca.
- Nie chce! - zaskomlał. - Boję się!

Najemnik zbliżył się do ciała i zobaczył, że był to ludzki mężczyzna. Leżał na brzuchu z głową odwróconą na bok. Im bliżej Gveir był tym ciaśniej czarne ptaki siadały na gałęziach. “Spoglądały” przez swoje puste oczodoły na niego i na ciało pokrakując z cicha. Mężczyzna zauważył, że w ust nieboszczyka od czasu do czasu wydobywa się para.

Gveir rozejrzał się wokół, szczególną uwagę skupiając na czarnych ptakach. Znowu jakaś magia, pomyślał z niesmakiem, na wszelki wypadek wyjmując miecz z pochwy. Podszedł bliżej martwego człowieka, nad którym stanął, przez chwilę lustrował jego rany. Po chwili kopnął “zwłoki”.

- Żywy, nieżywy, nieumarły…? - zapytał głośno, przytykając zimne ostrze do szyi trupa, który, jak mu się zdawało, z jakiegoś powodu jeszcze oddychał.

Utopiec mruknął gniewnie i zsiadł z warga puszczając lejce luźno. Wrócił uwagą do dziwnych ptaków i śladem Gveira wyciągnął ostrze.
- Nie podoba mi się to - stwierdził oczywiste, po czym ruszył tak, jak zamierzał ruszyć wcześniej, czyli okrążając nieszczęśnika i najmitę.

Rycerz dostrzegł jak najemnik kopnął zwłoki, a te drgnęły podnosząc niemrawo dłoń.
- N-nie b-bijcie p-p-panie - stęknął człowiek szczękając zębami - [/i] Żżżżyw-w-w[/i].
Nabity strzałami mężczyzna był rudowłosy, do tego niedaleko jego głowy leżały w śniegu pogięte okulary. Drżąca ręka zaczęła ich szukać. Ptaki na drzewach zrobiły się nieco głośniejsze, przelatywały pomiędzy gałęziami wyraźnie niezadowolone z tego, że ktoś im rozbudza przyszły posiłek. Rycerz okrążając scenę nagle uderzył okutym butem w coś co wydało metalowy dżwięk.

Tymczasem wóz powoli poruszał się podążając za ścieżką wydeptaną wcześniej przez towarzyszy. Tylko tych nie dało się nigdzie dostrzec.
- Gdzie oni są? - mruknął Dizi - Zapomnieli o nas czy co?
Faktycznie przez ponad dwie godziny widzieli tylko znikające za horyzontem ślady. Gdy już Ristoff zaczął się irytować i denerwować Esmond zobaczył drzewa obsadzone przez jakieś punkciki oraz dwa kształty sugerujące wierzchowce. Mag funkął kilka razy wyraźnie się uspokajając. Rozluźnienie nie było jednak długie. Kątem oka łowca dostrzegł coś co z daleka wyglądało jak płatki śniegu niesione na wietrze. Tylko, że ani nie padało, ani nie wiał wiatr. Płatki zaś zbliżały się do wozu.

- Żyw w istocie, ale jak długo? - Gveir poparł swoje poprzednie pytanie kolejnym.

Pochylił się nad człowiekiem i złapał go za poły szat, stawiając na równe nogi. Miecza jakoś nie chciało mu się jeszcze wypuszczać z ręki.

- Opowiesz nam o tym, co się tu zdarzyło w karawanie - rzekł Gveir. - Ja mówię, zbyt łatwe jest umieranie w śniegu. Potrzebujesz znaleźć lepszą śmierć.
 
Santorine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172