27-04-2017, 19:32 | #21 |
Reputacja: 1 | Kwadrat A kiedy Morfa nadciągnie Zobaczysz noc w środku dnia Czarne niebo zamiast gwiazd Zobaczysz wszystko to samo co ja. Stał na środku Kwadratu, pośrodku placu z pozamykanymi kramami. Drewniana skrzynia po owocach robiła mu za podest. A ziemię zobaczysz, Ziemia to nie będzie ziemia Nie będzie cię nosić. A ogień zobaczysz, Ogień to nie będzie ogień Nie będziesz w nim brodzić. W białej, gługiej khondurze, podkreślonej jedynie sznurem związanym w talii, do którego przyczepiony miał handżar, o krótkim, wygiętym ostrzu i takiejże białej gutrze, spływającej z głowy na ramiona. Ręce rozpostarte miał szeroko. Ogorzałą twarz odwróconą w stronę słońca. Przymknięte oczy. A wodę zobaczysz, Woda to nie będzie woda Nie będzie cię chłodzić. A wiatr zobaczysz, Wiatr to nie będzie wiatr Nie będzie cię koić. Słowa wypowiadał wyraźnie i donośnie a czarna, długa broda podskakiwała w miarę jak mówił. Wokół niego zaczął zbierać się już tłum zaciekawionych gapiów. A kiedy Morfa nadciągnie Zobaczysz obcą, własną twarz. Jakie wielkie oczy ma strach Zobaczysz wszystko to samo, co ja. A wszystkie żywioły, wszystkie będą ci złorzeczyć Lepiej byś przepadł bez wieści. [na podstawie utworu Hey "Zobaczysz"] Fernike Spiros Boris machnął zniecierpliwiony ręką. - Skutki uboczne nie mają żadnego znaczenia. W obecnej sytuacji nagła śmierć nie zrobi na nikim wrażenia i nie wzbudzi niczyjej podejrzliwości. Najważniejsze - uniósł do góry palec, - aby zdążył podjąć tą właściwą decyzję. Nestor rodu Spiros upił ponownie łyka wina i zaczął przechadzać się po niewielkiej pracowni Havela z założonymi za plecy rękami. - Kyrie... chciałbym ci coś dać pani. Coś, co chciałbym aby było dowodem zaufania, jakim cię właśnie obdarzyłem. Sięgnął między bele materiału i wyjął stamtąd opasły, ciężki grimuar, oprawiony w skórę. Gdy tylko rzuciła na niego okiem po plecach przeszły jej ciarki. Dawne wspomnienie zelektryzowało jej ciało. - Trochę mnie kosztowało zdobycie tego wolumenu. - Popatrzył na pomarszczoną skórę okładki. - Nie pytaj jak i kto. Sam również nie poskładałem wszystkich elementów układanki. Zdaje się jednak, że to miało dla złodziei jakąś wartość. Na zdumione spojrzenie Fernike wzruszył ramionami. - Musiałem wiedzieć z kim mam do czynienia, nim zwróciłem się do ciebie pani o pomoc. Wręczył jej tomiszcze. Znajomy zapach skóry przypomniał jej ojca. - Zaczęło się! - nagłe wejście handlarza tkaninami pozwoliło jej ukradkiem otrzeć łzy wzruszenia. - Z okna w salonie widać wszystko doskonale! Brown Wnętrze zapyziałej nory, w jednej z podlejszych kamienic Zaułka, którą Rączka kazał nazywać dumnie Magazina, zawsze przyprawiała Browna o gęsią skórkę. Tym bardziej teraz, gdy razem z wilgocią i pleśnią zza grubej zasłony prowadzącej do środka dobywał się przeraźliwy skowyt, przyprawiający o ciarki i ból zębów. Zaduch i wrzask nabrały na sile gdy minęli klejącą się z brudu kotarę, co same w sobie było niemałym przeżyciem, W zagraconym pomieszczeniu, pełnym nieodzyskanych zastawów było ciasno, duszno i nieprzyjemnie. - Co sprowadza? Zza hebanowej komody wychyliła się najpierw kusza, w której łożu leżał spokojnie bełt wycelowany prosto w pierwszego idącego Salpingidisa, później okrągła twarz Rączki i jego szerokie ramiona. - To ja, Rączka, Brown - burknął Agatone. - Opuść to nim komu oko wykłujesz. - Widzę Brown, widzę... tylko zastanawiałem się... Wrzask zagłuszył jego dalsze słowa nie pozwalając dowiedzieć się nad czym właśnie zastanawiał się właściciel przybytku. - Tchórzliwy padalec - skomentował odkładając broń. - Wchodźcie. *** Słyszał o dziwactwie Rączki. Mówił o nim cały Zaułek. Lecz po raz pierwszy było mu dane zobaczyć to na własne oczy. Metalowa klamra, będąca integralną częścią podestu przytwierdzonego na sztywno do podłogi, obejmowała ciasno w nadgarstku rękę nieszczęśnika. Przekrwione oczy nerwowo przebiegały po przybyłych. Nie wiedział, czy spodziewać się od nich ratunku czy nowego zagrożenia. Po twarzy uwięzionego błądził obłęd i przerażenie. Lichwiarz zauważył zainteresowanie i przysunął kaganek. Drgający płomień świecy oświetlił koszmarną scenerię. Klamra od wewnątrz nabijana była kolcami, które wbiły się w rękę mężczyzny sprawiając mu zapewne niewymowny ból. Lecz to co przyciągało wzrok Browna nie było szaleństwem na twarzy ofiary Rączki. Nie była nią krew spływająca niespiesznymi strużkami po drewnianym słupie znacząc nowymi ścieżkami zaschnięte, dawne już, rdzawe ślady. Wzrok mistrza podziemi skupiał się nad urządzeniem zainstalowanym nad unieruchomioną ręką. - Niesamowite jak długo potrafi tlić się ogarek nadziei - wyszeptał prawie, podchwytując zaciekawione spojrzenia lichwiarz. - Mimo, że wie jaki będzie koniec... - przeczekał upiorne wycie szaleńca - odwleka to co nieuniknione. Ta jedna decyzja dzieli go od wolności i końca cierpienia. Perfidia potrzasku była aż nadto oczywista. Schwytany cierpiał okropne męki. Wystarczyło jednak by zwolnił dźwignię a ciężkie ostrze osadzone w dwóch prowadnicach spadając w dół, uwolniłoby go od pułapki - odcinając rękę. - Przyszedłeś w konkretnym celu? - Rączka zwrócił się bezpośrednio do Browna. - Możemy porozmawiać na zapleczu, z dala od tych wrzasków. Decato. Wzbudzały sensację swoją obecnością. Widziała to w nerwowym zachowaniu zamkowej straży, rzucanych po sobie ukradkowych spojrzeniach, sztywności ruchów. Wpuszczono ich, oczywiście. Nie wyobrażała sobie by mogło być inaczej, lecz nie uszło ich uwagi, że jeden ze strażników natychmiast opuścił posterunek przy głównym wejściu gdy tylko przekroczyły próg. Część Zamku należąca do archigosa i zajmowana przez administrację nie różniła się architekturą od tej oddanej Diatrysom, lecz mimo tego miała zupełnie inny klimat. Ascetyczne, puste korytarze diatrysowego sanktuarium z sunącymi po nich zakonnikami, roztaczało aurę tajemniczości. Tutaj, wielkoformatowe obrazy przedstawiające sceny polowań na skrzywieńce czy martwa natura, zbroje czy biała broń zdobiąca ściany z mijanymi, śpieszącymi się w sobie tylko wiadomym celu urzędnikami, tworzyło atmosferę wielkości, doniosłości ale i pewnej nerwowości. Mijani kanceliści stawali często w osłupieniu i mitygując się szybko znikali za pierwszymi drzwiami, starając się nie wchodzić Dekato w drogę. Nie miały wątpliwości, że wizyty Diatrysów w tym miejscu, jeśli w ogóle miały miejsce, pozostawały rzadkością. Gdy jeden z gryzipiórków, zapatrzony w pismo, wręcz wpadł na nie, skorzystały z okazji i zaciągnęły języka. - Ararararchigos - wydukał zaskoczony młodzieniec, z wypryskami na twarzy. - Pepepewnie siedzi w wieży. Jak się dowiedziały, wieża Zamkowa służyła grododzierżcy za gabinet, gdzie zwykł najczęściej pracować, przyjmować delikwentów i wydawać rozkazy. Postanowiły zatem dokładniej rozejrzeć się po samym Zamku nim zdecydują się porozmawiać z Parwizem. Wieść o tym, że jeden z Diatrysów szwenda się po korytarzach szybko obiegła zamkowych, lecz nie sprawiano im problemów. Miały tylko wrażenie, że są obserwowane, że ktoś przygląda im się ciągle z boku, że nie umknie niczyjej uwagi gdzie były i co robiły. Gdy zamkowi zaczęli opuszczać biura i kancelarie, co niechybnie było znakiem, że minęła pora pracy i zbliżał się wieczór, zostało im już tylko kilka miejsc, których nie odwiedziły. Wieża zamkowa, w której urzędował archigos, pięć, z sześciu baszt (ostatnia znajdowała się w skrzydle Diatrysów) oraz zejścia do podziemi, które to ostatnie były zamknięte, jak je poinformowano, na głucho odkąd pamiętano i nawet nie wiedziano gdzie znajdują się klucze, otwierające masywne zasuwy. Wyglądało na to, że gdyby zdecydowały się na tą drogę, pozostanie jedynie wyjście siłowe, co po pierwsze - zajmie trochę czasu, po drugie - nie umknie niczyjej uwagi a z konsekwencji takich działań będą musiały się tłumaczyć. Niejakim uzasadnieniem mógł być silny strumień morfy przenikający przez nie, mimo dość solidnych wierzei. A może to była przyczyna, dla której to przejście zamknięto na głucho? Plac Zamkowy Sączyła mu jad do ucha szarymi wargami. Szeptała słodkim głosem truciznę. - WSZYSCY ZAMKNĄĆ MORDY! - wrzasnął więc zaraz głosem niskim, wyuczonym i szmery ucichły. Wyszła przed niego pół kroku. - Za wyciągnięcie ręki po cudze, ręka ta zostanie odjęta. Tłum zamruczał. - Za brak posłuchu uszy, jako zbędne, dłutem zostaną przekłute. Pomruk. - Za to, że wola archigosowa jest im niemiła, wydaleni zostaną z miasta. Wrzawa wzrosła na sile. Dla wszystkich było jasne, że opuszczenie murów równoznaczne jest ze śmiercią, lub co gorsza - ze skrzywieniem. Zarzewie buntu zapłonęło w kilku miejscach jednocześnie. Czy podsycone czyimś słowem, czy samoistnie, dość że iskry padły na podatny grunt i w tempie iście ekspresowym objęły cały tłum. Gdy podniosły się krzyki: "archigos zdrajca! na pohybel! zmorfiały kutas! precz z Parwizem!", było już za późno. - Szyć w tłum! - wykrzyczała Syntyche Nekri widząc co się święci, nim czerwień zalała jej oczy a wyjący tłum i wykrzykiwane polecenia stały się jedynie szumiącym tłem rwącej w głowie rzeki. Poczuła, że unosi się lekka, porwana przez tą falę i nim przestała czuć cokolwiek, zaklęła jeszcze w myślach dosadnie. Fernike Spiros Wróciła do domu na w pół przytomna, wyprowadzona przez braci Gutierez bocznymi uliczkami z matni, która się zrobiła na placu zamkowym. Oszołomiona obrotem sprawy dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że służka którą dzisiejszego ranka wysłała po zakupy stoi przed nią zalana łzami, tłumacząc się, że nie uczyniła sprawunków, że stragany zniknęły, że faktorie pozabijane dechami i że ojciec jej potrzebuje, biedny ojciec, czy kyrie jej wybaczy i pozwoli iść do ojca? Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ciągle ściska w rękach, obejmując niczym małe dziecko grimuar należący niegdyś do Gerasima Sala. Jej ojca.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
05-05-2017, 00:17 | #22 |
Reputacja: 1 | Zamek coraz szerzej otwierał się przed nimi, gdy wędrowały jego korytarzami ignorując tych, którzy także nimi wędrowali. Rozciągnięta wokoło Ciemność, sączyła im do głowy informacje. Sączyła odczucia, którymi emanowały ściany, zdobienia, obrazy, a przede wszystkim ludzie. Tak, wiedziały że wzbudzają zainteresowanie, czy jednak znaczyć to miało, że miały się tym przejmować? Nie. Odpowiedź była krótka i prosta. Nie miały na to czasu. Kolejne komnaty, kolejne korytarze… Nie znajdowały tego czego szukały, co budziło ich rosnące zaciekawienie. Mogły się jednak tego spodziewać. Rzeczy tak starych, być może zapomnianych przez ulotne, ludzkie umysły, nie mogły znaleźć ot tak, za pierwszymi drzwiami, które otworzyły. Gdy zaś trafiły na te, których otworzyć nie mogły ich ciekawość wzrosła w znacznym stopniu. Morfa. Czuły ją sączącą się leniwie przez broniące jej dostępu wrota. Z fascynacją, która rozpalała ich serce, ale która na obliczu się nie ujawniła, dotknęły drewna, które im na przeszkodzie stanęło. Myślały, czując dotyk spaczenia. Myślały o lochach w części dla braci przeznaczonej i tym miejscu tutaj. Tak, zostawała jeszcze jedna wieża, lecz powoli traciły nadzieję na to, że znajdą to, czego szukały, w miejscach dostępnych innym. Musiały dotrzeć tam, gdzie nikt inny się nie zapuszczał. Szansa na wypełnienie misji zdawała się być w nich większą. Nie mogły jednak uczynić tego same. Przynajmniej nie mogły, gdy rzecz się tyczyła tych drzwi, przed którymi stały. Mogły oczywiście zostawić to miejsce na sam koniec, co zapewne uczynią. To by dało im czas, który przeznaczyć mogły na zaplanowanie wszystkiego. Na zebranie odpowiedniej ilości ludzi. Powinny udać się do Archigosa, jak planowały, co też uczynić miały. Tak wiele było do zrobienia…
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
10-05-2017, 23:38 | #23 | |
Reputacja: 1 | Sposób w jaki urządził się lichwiarz, robił wrażenie nawet na Brownie, który przecież niejedno już widział. Przybytek Rączki przesiąknięty był wręcz zwierzęcym strachem. Z całą pewnością składowa wspomnianej woni tkwiła w zawartości spodni pochwyconego. Agatone sam jeszcze na patent podobnego mechanizmu nie wpadł, więc kiedy przechodził obok, starannie odnotował w pamięci sposób działania tegoż. Zrównał się z gospodarzem. Tamten nie wykazywał specjalnych trosk o to, co działo się na zewnątrz. - Przyszedłeś w konkretnym celu? Możemy porozmawiać na zapleczu, z dala od tych wrzasków. Brown przytaknął. Miał już swoje lata i dostawał migreny od podobnych kakofonii. Kiedyś potrafił oprawiać swoich “klientów” całym nocami i wstać rano tyle świeży, co poranna rosa. Dziś te zawodzenia raczej go irytowały. - Ta. Prowadź - skinął tylko głową. Kiedy znaleźli się na tyłach, Brown bez słowa przysunął sobie zydel i usiadł jako pierwszy, zaznaczając swoją pozycję. To były pozornie mało znaczące gesty, ale warto było je powtarzać, aby mieszkańcy Zaułka pamiętali na czyje ręce należało uważać najbardziej. Oblizał spierzchnięte wargi. Wino powoli przestawało krążyć w jego żyłach i dawało o tym znać wzmożonym pragnieniem. Jak zwykle nikt nie potrafiłby tego odczytać spod kamiennej maski, z której stary wykuł swe oblicze. Jedynie spojrzał on znacząco na Salpingidisa. Ów znał starego na tyle, aby wiedzieć, gdzie było teraz jego miejsce. Za drzwiami. - Prawdę mówiąc, mój pierwotny cel był zgoła inny - podjął Brown. - Nie doceniłem cię jednak. Skoro już tu jestem, uczyńmy z tej wizyty pożytek. Nie jest tajemnicą, że potrafisz nadstawić uszu. Powiedz mi krótko i treściwie. Skąd nastąpiły pierwsze ataki? To prawda, że sama królowa potępionych - Morfa, zawitała do Skilthry? Spodziewał się przynajmniej zdawkowego raportu. Rączka nie przeżyłby tutaj, gdyby nie wiedział skąd wieje wiatr. Natomiast warto było posiadać każdy ułamek informacji, nawet jeśli miał usłyszeć znane mu dotychczas rzeczy. Dobry zabójca nie gardził najmniejszą nawet plotką. Tak powtarzał mu Kruk, kiedy jeszcze był dość mądry, by wiedzieć jak przeżyć i gdy jego mądrość posiadała jakąś wagę. Gdy mistrz wysłuchał, co lichwiarz miał do powiedzenia, powoli dźwignął się z powrotem. Znów jako pierwszy. Następnie skinął w stronę, od której przyszli. - Ufam, że posiadasz dość ludzi. Mogę ci odstąpić dwóch chłopaków, nie więcej. Choć i tak widzę, że umiesz o siebie zadbać. Miał skończyć rozmowę, gdy przypomniał sobie coś, już w progach drzwi. - Jeszcze jedno. Kiedy będą pytać, kto Zaułek wybronił, puść po językach, że to ktoś mojej aparycji. Bez pseudonimów. Sami się domyślą. Dodaj parę faktów. Jak to moi ludzie pokrzywieńca samodzielnie urąbali. Coś w tym stylu. Pewnie sądzisz, że staremu Brownowi sława uderza do głowy, co? - sapnął ze zduszonego rechotu - Myśl, co chcesz. Niech ta mała wieść idzie w świat, a nie pożałujesz. Tymczasem - bywaj. Brown nie próżnował. Tego dnia odwiedził jeszcze Hagne. Nakazał burdelmamie oraz kurwom powtarzać, iż on sam niespodziewanie wyrósł spod ziemi, następnie osobiście zatłukł dziesiątkę wściekłej tłuszczy. Gdzie indziej słał swoich ludzi, w tym Francę oraz Szczura, z powrotem do odzyskanych przybytków. Mieli ustalać z właścicielami nową wersję zdarzeń. Ba, czasem pozwolił sobie na lekkie fanaberie. Jak na przykład takie, że podczas odbicia tego czy innego punktu, niebo stało się szkarłatne jak krew, a w jakiegoś skurwysyna uderzył jasny grom. Nikt w to nie miał uwierzyć, lecz mało istotna była wiarygodność takiej bujdy, a jej popularność. Poza tym każdy autorytet, w tym przypadku przyszły, potrzebował elementu nadnaturalnego, jakiejś legendy lub mitu, z którym byłby kojarzony. Dobrze znał mechanizmy władzy, oraz tego, jak bywała ona z reguły zdobywana. Brown rządził w Zaułku i nikt tego raczej nie negował. A przynajmniej nie dość długo, aby zdążyć tego pożałować. Miał jednak świadomość, że na pozostałych częściach miasta swoje łapy trzymał Darkberg. Dotychczas Agatone’owi zależało jedynie na utrzymaniu obecnej sytuacji. Teraz jednak figury na szachownicy miasta drastycznie zmieniły swoje położenie, a on dojrzał w owym chaosie nowe szanse. Czas było coś pozmieniać, acz stopniowo i z rozmysłem. Plotki o przesadzonych osiągnięcia samego Browna i jego ludzi musiały w końcu wypłynąć dalej. Nie miał już kto nadzorował kurew, złodziei, wykidajłów oraz pozostałej części malowniczej śmietanki miasta spoza Zaułka. A bynajmniej w takim stopniu, w jaki robił to Bezuchy. Dlatego spodziewał się nie mniejszego zamętu na terenie innych dzielnic. Kiedy kurzawa miała opaść, a ludzie usłyszeć, iż Brown na swoim poletku poradził sobie całkiem nieźle, to mogłoby dać im do myślenia. A może i nie. Najważniejsze że robił pierwszy krok, popychał kamyczek, który mógł rozpocząć lawinę. A za kilka miesięcy najważniejszym miał być, jaka osoba stanie na szczycie, a kto zostanie pogrzebany pod stosem kamieni, przeklinając na czym świat stoi. Informacja rządziła światem, tu Kruk miał rację. Jeśli Brown chciał stanąć wyżej w hierarchii miasta, najpierw musiał pojawić się na językach jego mieszkańców, stać się częścią zbiorowej świadomości. To nic, że początkowo jako przesadzona bujda, którą mamki straszą krnąbrne pacholęcia. Po nitce do kłębka. Zbliżał się zmrok, a on miał już swoje lata i czuł, że opuszczają go siły. Rozkazał swoim ludziom przynajmniej próbować się w przejmowaniu kolejnych miejsc. Gdyby jednak sprawy wymknęły się spod kontroli, mieli zezwolenie wrócić pod ziemię. Potrzebował rąk do pracy, a nie martwych bohaterów. Kiedy tylko zawitał ponownie do swoich kwater, pierw wezwał podczaszego po wodę ognistą. Zgasił pragnienie i kazał dolać więcej. Nastąpiła kolejna część jego planu. Z coraz większym trudem poczłapał kaczkowatym chodem do sekretarzyka. Ostrożnie rozwinął papirus, zanurzył gęsie pióro w kałamarzu. Alkohol jak zwykle dodał animuszu, toteż zastanawiał się nad treścią przyszłego listu tylko chwilę. Jedynie roztrząsał jak zacząć całość. Adresat nie był mu przecież, ani “drogi” czy “szanowny”.
Skończywszy, podarował wiadomość ustalonemu do korespondencji z Szarą chłopakowi. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że przy ostatnim zamieszaniu list może nie zastać adresatki w zdrowiu. Oprawczyni była twarda jak stal, lecz ostatecznie tkwił w niej człowiek, którego dało się zranić. - Pamiętaj, do rąk własnych. Gdybyś jej nie znalazł lub coś groziło Syntyche - nachylił się do gońca - zniszcz całość i połknij ampułkę z cyjankiem od Sazediusa. Chłopak zrobił wielkie oczy, zaś Agatone aż parsknął. - Ty mały durniu. Dobrze przecież wiesz, szkoda na ciebie specyfiku. Oczywiście że w takim przypadku wracasz prosto do mnie i o wszystkim mówisz. Potem wreszcie został sam. Nawet nie wiedział, kiedy opróżnił jedną butelkę. Spiżarka jednak była dość duża, aby zaspokajać spore potrzeby Browna jeszcze przez jakiś czas. Klefiści mówili potem, że z celi ich chlebodawcy dochodziły dziwne dźwięki. Podobno nikt go nie nawiedził, a jednak słyszeli stamtąd odgłosy ożywionej rozmowy. Czasem Brown wybuchał gniewem, krzyczał i uderzał czymś o ścianę. Potem dyskusja znów uspokajała się, aby zaraz eksplodować z nową mocą. Kiedy wezwał do siebie siostry, był już na mocnym rauszu. One same dawno nie widziały starego w takim stanie. Brown ledwo trzymał się na krześle i patrzył przed siebie tylko jednym okiem. Drugie co chwilę mu opadało. Mimo wszystko, miało jeszcze minąć wiele czasu, nim alkohol zwaliłby mistrza z nóg. Jego ciało potrafiło wytrzymać więcej, niż wskazywały na to pozory. - Dziewczynki moje - powiedział bełkotliwie do Ultishy i Altijy. - Służycie mi dobrze i je-estem z was rad. Były już pewne, że to nie tylko on, a woda ognista również przezeń przemawia. Brown normalnie nie był tak wylewny. Wciąż mógł jednak rozsierdzić się bardziej spektakularnie, niż to miał w swoim zwyczaju. - Cyric nie wraca - jęknął stary. - Martwi mnie to wielce. Wyrwnę jebańcowi nogi z dupy i wychłoszczę z każdej strony. Lecz wcześniej muszę go przeca odnaleźć. Chodzi mi o to - podniósł palec, próbując skupić rozlazłe jak gomygi myśli - że zawsze byłyście z nim blisko. Znacie ścieżki, którymi chadzał. Wiecie, gdzie lubił się schronić. A przynajmniej powinniście były, jeśli nauczyłyście się czegokolwiek, co wtłaczałem wam przez lata do ślicznych główek. Sprawdźcie kilka takich miejsc, przepatrzcie dziury, w których ten szczur mógł się ukryć. Jeśli nie macie nic na myśli, powinnyście zacząć kombinować. Dla własnego dobra. Spojrzały po sobie. Były na tyle mądre, aby wiedzieć iż denerwowanie Browna w tym stanie byłoby cokolwiek zgubne. Jednak po tym co widziały i słyszały, należało liczyć się z poważnym zagrożeniem na powierzchni. Szczególnie po zmroku. - Ojcze. Wiesz, że twoje życzenie jest świętsze niż modlitwa - zarzekła całkiem dojrzale Altija - lecz noc idzie. Jeśli do tego czasu nasz brat sobie nie poradził, jak możemy zrobić to my? Aż zamknęła oczy, oczekując na potencjalny cios. Brown istotnie wstał i zatoczył się do córek. Uderzenie nie było tak straszne, jak nań oczekiwanie. Nastolatka upadła na ziemię pod naporem siarczystego policzka. Agatone gniewnie zmierzwił brwi. - Masz rację. Same nie jesteście w stanie mu pomóc. Dlatego idę z wami. Miał świadomość, że nie myślał już jasno, acz był cholernie pewny tej decyzji. Biały mógł się wstrzymać ze swoim zleceniem, kowale nigdzie się wszak nie wybierali. W chwilę później założył na siebie śmierdzące łachmany i gdzieś zagubił ponury majestat. Był teraz wszarzem, mało znaczącym obdartusem. Noc czy nie, Cyric pozostawał jego synem, nawet jeśli zepsutym, złym czy co najgorsze - martwym. Raz miał nawet wrażenie, że własna latorośl spiskuje przeciw niemu. Bez względu na wszystko, Brown zawsze dbał o swoje dzieci. Dopóki je za takowe uważał. Ostatnio edytowane przez Caleb : 11-05-2017 o 14:06. | |
26-05-2017, 16:06 | #24 |
Reputacja: 1 | Noc druga Coś Przyjemny dreszcz przebiegł przez jego ciało, nastroszył włosy na skórze, wybudził z mocnego, pokrzepiającego snu. Przeciągnęło się i zastygło w wyczekiwaniu. Ślepe i głuche nie było już jednak nieporadne. Nie wiedziało jak, lecz wyrobiło w sobie nowy zmysł. Czuło. Czuło otoczenie. Wyczuwało drgania powietrza unoszącego się wokół niego, jego kwaśny skład, chropowatą fakturę ścian, drobinki kurzu, rozchodzące się falami szuranie gryzonia w miękkiej strukturze butwiejących w kącie bulw. Nade wszystko jednak czuło, wpadający przez otwarte piwniczne okienko... Efemeryczny, ulotny i ledwie wyczuwalny ślad... To on przyprawił je o dreszcz podniecenia. To on sprawił, że postanowiło wstać i wzmocnione snem udać się na polowanie. Decato Tupot kilkudziesięciu par butów zmieszał się z głośnym nawoływaniem. - TRZYMAĆ SZYK! - krótko, szczekliwie. - TARCZE! DO PRZODU! RÓÓÓWNOOO! Grad kamieni nierównym staccato zagrał na tarczach, zagrzechotał o ścianę. Ktoś upadł. Wyrwana z bruku kostka, uderzyła niebezpiecznie blisko. Z przeciwnego końca placu Zamkowego, u wyjścia ulicy Szerokiej podniósł się triumfalny krzyk i prawie równocześnie jasny blask oświetlił walczące strony. Płonący wóz wtoczył się na środek sceny, roztrącając oddział tagmaty nacierający równym szeregiem na rozsierdzonych mieszkańców. Było niebezpiecznie. Nieświadome, przesuwały się wzdłuż Zamkowych murów, unikając kolejnych zagrożeń. Przelatujący kamień, Tagmatoi ciągnący rannego, nadbiegające posiłki. Minęły szubieniczny podest. Gładko wygolony dryblas pochylał się nad leżącą kobietą. Jej blada twarz i sine, szare usta opływała kałuża szkarłatnej brei. Olbrzym ryknął przekrzykując rozgardiasz na rynku. Odwrócił się plecami do Decato i powolnym krokiem ruszył w kierunku tłumu. Straciły go z oczu. Rozejrzały się wokół. Coraz bardziej oddalały się od Zamku. Już, już zamierzały wrócić do dormitorium lecz wtedy wiatr zmienił kierunek i wraz z ciepłem i dymem palonego drewna i ledwie uchwytnym lepkim zapachem świeżej juchy przywiał coś jeszcze. Ciemność w niej poruszyła się niespokojnie. Decato zmrużyła oczy starając się dostrzec coś w mroku między kamienicami. Lecz poza głęboką czernią nie dostrzegły nic. Brown. W pogrążonych w mroku ulicach Zaułka było coś przerażającego. Szczególnie w tych dniach, czy raczej nocach. Dobrze, że chociaż rozgwieżdżone niebo dawało jako takie źródło światła. W cuchnących zakamarkach odcisnęły ślady ostatnie wydarzenia. Zabite deskami okna i drzwi. Trup z poderżniętym gardłem w rynsztoku, którego jeszcze nie wypatrzył ścierwnik. Dziupla Cyrica była naszpikowana zmyślnymi pułapkami jak nadziewana kaczka farszem. Gdyby nie Utisha i Altija, to Brown musiał im przyznać, nie dotarłby do gniazdka w jednym kawałku. Mały pokoik na piętrze nie zawierał żadnych drogocennych przedmiotów, dlatego też obsesyjna chęć chronienia go pokrętnymi zasadzkami wydała się Brownowi śmieszna. Czyżby jego wychowanek popadał w podobne jemu szaleństwo? Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jedna rzecz rzuciła mu się w oczy. Mały, gliniany flakonik z zatknietą korkiem szyjką i wypaloną na nim literą Σ . Sazedius! Jego firmowy znak. Wziął ją delikatnie w dwa palce i przyjrzał się dokładniej. W tym samym momencie poczuł bardzo wyraźnie smród trupiego odoru. Słodki, mdlący zapach. - Zabij starucha! - usłyszał wyraźny szept tuż za sobą. Wypuścił flakonik, zachwiał się i odwrócił łapiąc za ukrytą w łachmanach broń. Naczynie spadło i z głuchym dźwiękiem pękło rozlewając przezroczystą ciecz na brudne deski pomieszczenia. - Ojcze, wszystko w porządku? - dziewczyny wpatrywały się w niego z mieszanką troski i przerażenia. Poza nimi w pokoju nie było nikogo. - Coś powiedziała? - warknął starzec zdezorientowany. - Wszystko w porządku? Zdzielił ją otwartą ręką w twarz. Powinna czuć większy respekt przed nim. - Do Sazediusa! - zarządził. Decato Zagłębiły się w uliczkę zostawiając za sobą gwar i zamieszanie na zamkowym rynku. Hałas stopniowo cichł pozwalając im otworzyć zmysły, skupić się nad tym, co odciągnęło je od centrum, pchając w trzewia miasta. Ciemne, kręte, wąskie wnętrzności, w których czaiło się zło. Czuły je wyraźnie. Jak lepki śluz zostawiany na swej drodze przez ślimaki. Pełzło tędy. Przyklejone do ściany kamienic. O! Tutaj ominęło porzuconą skrzynię, tam przystanęło nad rozlanymi nieczystościami. Czasami ślad zanikał na rogu ulic, rwał się, by później znowu pojawić, coraz wyraźniejszy. Głośny skrzek, jak zgrzytnięcie zardzewiałych, rozwieranych wierzei rozdarł nocną ciszę. Jednocześnie coś na krótką chwilę przysłoniło blask gwiazd. Decato schyliła się gdy usłyszała tuż nad sobą łopot wielkich skrzydeł i coś smagnęło jej policzek. Skóra zapiekła. Poczuła cieknącą po twarzy krew. Odwróciła się. Niebo było puste. Była sama. W wąskiej, cuchnącej szczynami alejce. Wyraźny ślad, którym podążała biegł dalej wgłąb nieznanej jej części miasta. Brown Mieli szczęście. Natknęli się na Cyrica przed norą alchemika. Sazedius, zatrudniany przez gildię sztukmistrz, mieszkał w tej samej części Zaułka. Do pracowni wchodziło się od podwórza, przez zawaloną rupieciami drewnianą przybudówkę, do głębokich piwnic, pełnych oparów chemicznych substancji. Wyszli zza rogu ulicy gdy prawie na niego wpadli. - Ojcze - zaskoczenie na jego twarzy było widoczne tylko przez ułamek sekundy.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
10-06-2017, 14:19 | #25 |
Reputacja: 1 | Przemierzając miasto czuły ją. Morfa, z każdą chwilą rosnąca w siłę. Jej stężenie wciąż je zadziwiało. Było tak inne od tego, do którego przywykły. Tak silne, napierające na nie, powodujące drżenie ciała i nie dające się ugasić pragnienie by niszczyć. Pogrążyły się w tym pragnieniu, pozwalając by kierowało ich krokami, wyznaczało ścieżkę, którą powinny kroczyć.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
14-06-2017, 07:57 | #26 |
Reputacja: 1 | Konfuzja Cyrica nie umknęła uwadze starego. Mistrz obejrzał się przez ramię i nie widząc nikogo więcej w pobliżu (prócz cór), zrzucił z siebie śmierdzący łach. Dopiero wtedy spojrzał na swą latorośl. We wzroku Agatone’a dało się odczuć gniew, lecz zaraz został on ugaszony beznamiętną maską. - Wierzę, że masz ważny powód aby być tutaj, kiedy twój ojciec odwala gównianą robotę. Cyric pochylił lekko głowę oddając cześć Mistrzowi, nie na tyle jednak nisko by mógł posądzić go o służalczość. Chłopak był bystry, to mu trzeba było przyznać. - Wypełniam twoją wolę ojcze. Chciałeś abym rozeznał się w sytuacji, co też czynię. Wiem, że nie chciałbyś abym przynosił ci nie potwierdzone informacje. Brown skinął na dziewczynki, aby cofnęły się w cień i pilnowały wejścia na podwórze. To był jego teren, ale przezorności nie było nigdy za wiele. - Dostałeś więc dostatecznie dużo czasu. Teraz mów czego się dowiedziałeś. Chwila milczenia trwała o jedno uderzenie serca za długo. W mroku nocy Brown zaledwie widział sylwetkę swojego ucznia. Zdawało mu się jednak, że jego dłonie powoli sięgnęły do pasa, tam gdzie zwykł trzymać sztylet. - Tak ojcze. Zdążyłeś już zapewne zorientować się w ogólnej sytuacji. Moje siostry na pewno ci o tym doniosły. Nie wiem jednak czy wiesz, że ktoś rozsiewa plotki, że nie kontrolujesz sytuacji. Kupcy zabarykadowali się w swoich magazynach i każdy radzi sobie jak może. Są wściekli albo przestraszeni. Czasami jedno i drugie. Zrobił krok w kierunku Browna. - Oszczerstwa to broń maluczkich - skomentował chłodno ów. - W ostatecznym rozrachunku liczą się czyny. Nie chciał, aby to, co przeszło mu przez głowę, okazało się być prawdą. Z drugiej strony nie mógł zaprzeczyć, że ostatnio Cyric zachowywał się dziwnie. Agatone delikatnie poruszył ręką. To wystarczyło. Ukryte na małym łożysku ostrze przeskoczyło z przedramienia wprost do ręki. - Niewiele przynosisz mi wieści. Podobnych rzeczy domyśliłem się sam - oblicze mistrza stawało się coraz bardziej pochmurne. - Twoje miejsce powinno być przy mnie, kiedy dementowałem te urojenia za pomocą stali. Nie zamierzał prowadzić słownych gierek. Był zbyt bliski wybuchu do podejmowania wymyślnych socjotechnik. Wolną dłonią ujął fragment pękniętego naczynia, które wziął z dziupli Cyrica i rzucił mu ją pod nogi. Odłamek leżał między dwójką niczym milczące wyzwanie. - W twoim raporcie nie ma nic o alchemiku. Zdaje się, że podjęliście bliższą komitywę, o której nie wiem. Pilnie obserwował syna, szukając w jego mimice choć cienia fałszu. W uszach odbijały mu się echem słowa, które usłyszał odwiedzając kryjówkę. Nie były prawdziwe, Brown miał tego świadomość. Lecz raz zasiane ziarno wątpliwości wciąż i na nowo drążyło strudzony umysł. - Rozumiem twój gniew ojcze - Cyric zdawał się nie stracić rezonu i albo nie zauważył aluzji Agatone, albo zupełnie ją zignorował, - lecz to nie koniec złych informacji. Dowiedziałem się bowiem, że ktoś zamierza na ciebie podnieść rękę, dlatego nie mogłem być przy tobie, wspierając w twoich działaniach. Przysunął się bliżej jeszcze. Stał prawie na wyciągnięcie ręki a jego twarz skrywał mrok kaptura. Jedynie drgające skrzydełka nosa zdradzały wzburzenie skrytobójcy. - Lecz jestem blisko - jeszcze jeden krok, - i mam dla ciebie to. Prawa ręka Cyrica wysunęła się szybko z pod płaszcza. Kątem oka Brown zarejestrował przedmiot trzymany w ręce, od którego odbiło się światło księżyca. Może umysł starca nie działał najszybciej, lecz kiedy dochodziło do starcia, znów stawał się młodym Agatone’m, gotowym do natychmiastowej reakcji. Jak tylko dojrzał blask, odpowiedział błyskawicznym przeciw-tempem, starając się zbić to, co jak sądził, było ostrzem. Wykonał swój cios na lewą stronę Cyrica - aby kontratakować, ten musiałby wykonać szerszy zamach lub przerzucić broń do poparzonej ręki. Następnie od razu naparł na ucznia całym ciałem i jeśli było to możliwe, przyparł go do muru. Miał już swoje lata, a oponent był młody i krzepki. Nie dałby mu rady gdyby mieli się siłować. To było pewne. O sukcesie mógł zadecydować tylko element zaskoczenia. Dlatego też zamierzał możliwie szybko przystawić swój sztylet na wysokości tętnicy udowej syna. Zorientował się, że popełnił błąd w momencie gdy zablokował idącą do góry dłoń Cyrica, w chwili gdy przyszpilił go do muru a przedmiot trzymany w dłoni skrytobójcy wypadł i odleciał porwany przez nagły podmuch wiatru. Skryte w rękawie ostrze przystawił do krocza chłopaka. Ich twarze prawie się dotykały. Czuł na sobie jego ciepły, przyspieszony oddech. - Pomyślałeś - wycedził przez zęby - o j c z e, że mógłbym... że chciałbym... Uzbrojona dłoń Brown zadrżała. Nie zamierzał się tłumaczyć, nawet jeśli źle ocenił zachowanie syna. Jednakże perspektywa, w której kładzie go trupem bez właściwej przyczyny… stanęła mu na moment w umyśle i przeraziła. Rodzina była święta i każdy powinien dostawać w niej to, na co zasłużył. Pewnych norm nie wolno było przekroczyć nawet jemu. W przeciwnym razie co odróżniałoby go od zwierzęcia? Lekko odstąpił, bynajmniej się uspokajając. Wciąż pozostawał czujny. - Gdybym naprawdę tak pomyślał, już byś nie żył. A teraz podnieś to i daj mi - skinął na przedmiot, który fałszywe ocenił jako narzędzie zamachu. |
15-06-2017, 15:45 | #27 |
Reputacja: 1 | Decato Gdy dotarły na Zamkowy Rynek było już praktycznie po wszystkim. Wobec zdecydowanej przewagi w uzbrojeniu, spontaniczny zryw mieszczan został krwawo zduszony. Widziały trupy i rannych. Nowa krew wsiąkała między brukową kostkę. Tagmata zbierała swoich. Dorzynała buntowników. Karą za podniesienie ręki na władzę Skilthry była śmierć. Natknęły się na Trito przed wejściem do Zamku. Stał oparty o zamkowy mur i spoglądał na zamieszanie. Karzeł nie drgnął nawet, nie poruszył głowy, nie opuścił rąk splecionych, prawa schowana w lewym rękawie, lewa w prawym, nie przestąpił ze stopy zdeformowanej na stopę. Nie drgnął gdy spytał. ~ Czujesz? Wyższa od niego choć zamknięta w dziecięcej powłoce, nie odpowiedziała. ~ Jest wszędzie, miesza ludziom w głowach. Mów... Opowiedziała. O wizycie w bustuarium, podanych instrukcjach ~ (aprobata) o odwiedzinach w archigosowym skrzydle, o wrotach przesiąkniętych Morfą ~ (dezaprobata) niektóre zamki / sekrety powinny zostać zamknięte by jeszcze większe zło, nie wydostało się na zewnątrz w końcu o ataku spaczeńca. ~ (zdziwienie) kontakt / krew? Odwrócił nienaturalnie dużą głowę w jej stronę. Odlepił się od muru i kaczkowatym, kołyszącym się chodem postąpił kilka kroków w jej stronę. Wyciągnął dłoń z rękawa, ucapił brodę pulchnymi paluszkami, zmuszając naciskiem do przekrzywienia głowy w jedną, drugą stronę. ~ Gdzie? Nie widzę / nie czuję. Sama dotknęła. Skóra, z której jeszcze chwilę wcześniej ciekła krew, prócz starych skaryfikacji, nie miała nowej rany. Spojrzała na swoje palce, czyste, nie pobrudzone krwią. Czyżby jej się zdawało? Czyżby ją umysł omamił? Coś. Czuło podniecenie sunąc uliczkami miasta. Kiedyś tak dobrze znanego, teraz poznawanego na nowo. Wyczuwanego nowym zmysłem. Chłonęło przez skórę jego nowy smak i kształt wraz z energią, która dodawała mu sił. Lecz przede wszystkim podniecało się polowaniem. Rozedrgany i efemeryczny ślad ofiary rwał się i pojawiał na nowo. Lecz z każdym krokiem, z każdą pokonywaną przecznicą stawał się wyraźniejszy. Zbliżało się. Nawet inny przemieniony, który podążał czas jakiś jego śladem nie był w stanie go zatrzymać. Gdyby nie polowanie, być może by się zatrzymało, zechciało mu przyjrzeć, posmakować. Lecz szło dalej a przemieniony najwidoczniej stracił nim zainteresowanie, bo w końcu przestało go wyczuwać. Było blisko. Wyczuwało już wyraźnie ofiarę. Lecz ta nie była sama. Komplikacja. Irytacja. Czuło siłę zwierzyny, samo swojej jeszcze nie tak pewne, tak niedawno przecież jeszcze bezbronne. Szło śladem szukając okazji. Cierpliwości, cierpliwości... Promieniująca kloaka. Ścierwo z rozdartym gardłem. Wszystko to było drogą do celu. Brown. Cyric oderwał się od ściany. Poprawił teatralnym gestem poszarpany płaszcz i minął płynnie Mistrza Podziemi. I wtedy ciszę nocy rozdarł krzyk. Przeraźliwy, histeryczny WRZASK! Długi, świdrujący, wysoki, dziewczęcy PISK! Odbijany echem JAZGOT! Jakby ktoś gwoździem ZGRZYTAŁ po metalowej płycie. Jak SKRZYPIENIE ZARDZEWIAŁYCH zawiasów otwieranych WIERZEI. Dochodzący z podwórza SKOWYT! Agatone wiedział od razu, że musiało stać się coś złego. Był tam w dwa uderzenia serca. Utisha stała przy kamiennym murze, obok ciernistego krzewu tarniny. Doszedł go słodki zapach psujących się owoców i czegoś jeszcze. Palce obu dłoni wczepione miała w długie, zmierzwione włosy. Ciągle wrzeszczała robiąc w długim przyśpiewie jedynie krótkie przerwy na nabranie oddechu. W jednej takiej chwili dało się słyszeć "...nij się kurwo!". Lecz dopiero trzask z otwartej dłoni w twarz zamienił przeraźliwy dźwięk w płacz. Upadła na kolana. Przysiadła na piętach i schowawszy twarz w dłonie płakała mamrocząc coś pod nosem. - Tam! - skrytobójca podszedł do nich z tyłu i to on wypatrzył wystający z pod krzewu kształt. Altija leżała nieruchomo, z nienaturalnie do tyłu odchyloną głową. Właściwie poznali ją tylko po ubiorze i długich, splecionych włosach bo twarz... To co było kiedyś twarzą było teraz jedną krwawym strzępem. Jakby jakiś nawiedzony gręplarz przeczesał jej skórę drucianym zgrzebłem. Wylewając oko. Odrywając ucho. Nie żyła.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
26-07-2017, 22:50 | #28 |
Reputacja: 1 | Zdziwienie napłynęło niczym fala, zalewając ich myśli. Nie było śladu? Przecież czuły to dokładnie. Dotyk, krew, jej smak na języku, dreszcz przyjemności, który temu towarzyszył. Nie było mowy o pomyłce, ich zmysły nie mogły mamić. Może gdyby Decato była sama, ale nigdy nie była. Ciemność wypełniała ją, otaczała, chroniła i żyła wraz z nią. Ona nie pozwalała się mamić, widziała wszystko i wszystko czuła przekazująć wrażenia swej towarzyszce będącej właścicielką ciała. W ten sposób się dopełniały, były jednością. W jaki jednak sposób mogły wytłumaczyć brak śladów? Nie mogły więc tego nie robiły.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
27-07-2017, 08:31 | #29 |
Reputacja: 1 | Dźwięk, jaki doszedł na podwórzu, zmroził krew w żyłach nawet Brownowi. Brzmiało to tak, jakby istota z najgłębszej otchłani w jakiś sposób utorowała sobie drogę do Skillthry. Pamiętał tylko, że biegł po ciemnym niczym atłas bruku, słysząc własny, charczący oddech oraz uderzający w uszy puls. Utisha kompletnie straciła rezon. Cokolwiek tu się nie stało - gówniara mogła ściągnąć im na głowy tagmatę. Mistrz szybko uciszył córkę, zaś chwilę później dogonił go Cyric. Lecz jego obecności Brown już praktycznie nie rejestrował. Podchodził bowiem właśnie do truchła osoby, w której nie chciał poznać Altiji. Lecz to, co pozostało z jej ciała, leżało przed starcem boleśnie rzeczywiste. Nie było czasu na lament i gniew. Nawet zaufane lokacje przestały już być bezpieczne. Zwrócił się do syna i syknął przez zęby. - Bierz ją - skinął na roztrzęsioną Utishę. - Idziemy do Sazediusa. Da jej coś na uspokojenie. Do jasnej kurwy, wszyscy czegoś takiego potrzebujemy. Wtedy pomyślimy co dalej. Ruszył w kierunku drzwi prowadzących do siedziby alchemika. Chyba tylko szok sprawił, że nie darł szat w bezrozumnym amoku. Jednakże lont w głowie Browna został właśnie odpalony. Nawet on nie wiedział co się miało się wydarzyć, kiedy świadomość tego, co zobaczył, dotrze doń z siłą kowalskiego młota. Cyric prowadził bezwolną Utishę, która wczepiwszy zaciśnięte palce między gęste włosy, mamrotała coś niezrozumiale do siebie. Gdy zeszli do piwnic, tam gdzie mieściło się laboratorium Sazediusa usłyszeli niepokojące dźwięki. Dyszenie, charkot i jęk a później w słabym, rozedrganym świetle świecy objawił im się niewyraźny, przez niedostatek światła obraz, sylwetek dwóch postaci. Jedna rozciągnięta na stole, druga napierająca na nią. Nienaturalnie długie ręce stojącego, prawie pewnym im się zdało, że należące do Sazediusa zaciskały się na szyi leżącego. Kiedy starzec szedł na miejsce, każdy krok zdawał się odrealniać go jeszcze bardziej. Wolał ten stan otępienia niż gorzką świadomość, która i tak powoli spływała do umysłu. Dlatego też nie zareagował nad wyraz nerwowo, widząc scenę walki. W tym stanie zwyczajnie trudno było go już zaskoczyć. Przyspieszył kroku na tyle, na ile pozwalały mu drżące nogi. Jednocześnie skinął na Cyrica, aby ten pomógł mu i zaszedł walczących z drugiej strony. Zamierzał rozdzielić ich, domagając się wyjaśnień. Nawet jednak teraz pamiętał ciągle o dodatkowym ostrzu w rękawie, gotów użyć go, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Przygarbiony Sazedius, na swoich długich, pająkowatych, rozstawionych nogach, z obnażonym, sterczącym jak tyka przyrodzeniem (Agatone musiał przyznać, że miał mu czego zazdrościć), wyglądał doprawdy komicznie. Do tego dochodziło bezdenne zdumienie na jego bladej, rzadko oglądającej słońce twarzy. - Kurwa Brown - zajęczał z astmatycznym przyświstem tłumaczącym wcześniejsze odgłosy rzężenia, - nawet podupczyć nie dasz? Zadarta do góry spódnica opadła w dół i z labolatoryjnego stołu wstała dziewucha, urody nienachalnej, której twarz wydała się Brownowi znana. - Na dwa... - zauważyła też Cyrica, - trzy baty będzie drożej. Zgrzyt zębów Browna dało się usłyszeć jeszcze w przeciwległym końcu pomieszczenia. - Ty idioto! - wydarł się głośniej, niż sam zamierzał - Na zewnątrz ruchawka, a ty się zabawiasz jak napalony uczniak. Nachy w górę. Obydwoje. Niech dziewka się stąd wynosi. Wspomniana wydęła poliki, udając przesadnie obrażoną, lecz rzucona moneta udobruchała ją wystarczająco. Dostała wszak zapłatę za niewykonaną robotę. Brown złapał się za głowę i wyrwał z niej resztki włosów. Następnie przysunął sobie sfatygowany zydel, spoczywając nań ciężko. - Daj coś na uspokojenie małej. Aby nie przyćmiło na tyle, co by przez ręce latała i bełkotała jak w malignie. Na zewnątrz mamy trupa. Jej siostry. Kurwa mać. Zapierdolę. Zajebię cokolwiek ją zabiło. Czuł że drżą mu ręce. Wściekłość powoli przejmowała nad nim kontrolę. Musiał coś zarządzić zanim zamieni się w dzikie zwierzę. W momencie jak resztki rozumu ulecą mu ze łba, miała polać się krew. Jego, cudza. Co za różnica. Sazedius schował nieprzyzwoicie sterczącą ciągle kuśkę i gdy tylko zasznurował spodnie wziął się za ucieranie sobie tylko znanych ingredientów. Nie umknęło uwadze Agatone'a, że młody spoglądał na tą robotę spod byka. - Ty! - wlepił paluch w Cyrica - Wydukaj mi wreszcie o co ci chodziło. I czemu do cholery znalazłem u ciebie flakon należący do tego tutaj - teraz skierował się ku alchemikowi. - Chcę konkretów nim polecą głowy. I wierz mi. Jeśli choćby poczuję, że próbujesz coś kręcić, to zapomnę że jesteś moim synem. - Kurwa! - zaklął po prostu podopieczny uderzając jednocześnie z plaskiem otwartą dłonią w czoło. - Ojcze, dowód! Pismo, które wszystko wyjaśni zostało na ulicy! Po tym jak zaczęła wrzeszczeć - wskazał ręką na nieobecną duchem dziewczynę - pobiegłem zaraz za tobą. Pozwól mi po niego wyjść, przyniosę i wszystko wytłumaczę! Brown myślał, że wyjdzie z siebie. Nie tak szkolił Cyrica, aby ten tracił głowę po ujrzeniu jednego trupa. I co z tego, że jego “siostry”. Tym razem już nie wytrzymał. Pięść starego gruchnęła prosto w sam środek twarzy ucznia. Drugi cios został wyprowadzony w brzuch. - Skup się do cholery! - wrzasnął na niego - Nie zamierzam tolerować takiej nierozwagi! Potrząsnął tamtego, aby oprzytomniał po ciosie. - Nigdzie nie wychodzimy. W dupie mam tamtą murwę, ale wy wciąż jesteście mi potrzebni. Choć co do poniektórych nie posiadam pewności. Sazedius przerwał na chwilę swoją pracę, by spojrzeć z zaciekawieniem na Cyrica, lecz szybko wrócił do rozrabiania mikstury. Agatone poświęcił alchemikowi tylko wściekłe spojrzenie. Znów zwrócił się do syna. Rzeczony dokument mógł być poufny i ważny, lecz coś mu się tu nie zgadzało. Gdyby rzecz była dostatecznie dyskretna, ten idiota nie zostawiłby jej tam. - A teraz gadaj. Cyric splunął krwią spływającą z przeciętej wargi i rozruszonego zęba. Był przyzwyczajony do takiego traktowania. Spojrzał na ojca hardo. - Sentios Karnas znany bardziej jako Kosiarz, mówi ci to coś? - przetarł rękawem puchnącą wargę. Przytaknął mu. Mógł się tego spodziewać. On i Ghantos już wcześniej go szukali i raczej nie chodziło o towarzyską pogawędkę. Kosiarz robił dla Bezuchego, a na swoich rękach nosił więcej krwi niż właściciel rzeźni. Tymczasem Sazedius skończył miksturę. Podszedł do dziewczyny i wlał jej zawartość miseczki w gardło. Zakrztusiła się, zakaszlała, lecz wypiła. - Jeden z moich informatorów twierdzi, że Sentios ma na ciebie kontrakt - przeciągnął wymownie palcem po szyi. - Tak się składa, że flakonik, o którym raczyłeś wspomnieć znalazłem w jego melinie u Bezuchego a razem z nim dowód... - To przydatna informacja - powiedział wreszcie Brown, zapewne zaskakując syna kolejną, nagłą zmianą. - Będę musiał się zatem przygotować i wykończyć skurwiela, zanim zrobi to on. Alchemik z kolei już go nie słuchał. Zdawał się być poruszony słowami Cyrica. - Jaki dowód? - zająknął się Sazedius wybałuszając oczy i wymachując nieskoordynowanie długimi rękoma w kierunku. - Jaki dowód? - Po prostu powiedz wszystko co wiesz - Brown również go zachęcił - Może dla odmiany czeka cię jakaś nagroda. - Ona tu była - Utisha weszła im w słowo, kiwając się na krześle w przód i w tył, - ona tu była… Mistrz tylko posłał cyrulikowi piorunujące spojrzenie. Nie chciał, aby dziewczynę odurzono, ale widocznie na to było już za późno. Z “pająkiem” miał policzyć się później. Tymczasem czuł, że powoli traci kontrolę nad swoim ciałem. Nie wiedział ile będzie w stanie prowadzić jeszcze tę rozmowę. Ręce zaczęły mu się trząść, a szczęka zgrzytać coraz głośniej. Obraz martwej córki wracał pod powieki… - NO MÓW KURWA - wydarł się nagle. Cyric zadziałał błyskawicznie. Tak szybko, że Brown musiał przyznać, gdyby ten tylko chciał, siedziałby teraz z rozchlastanym gardłem. Zamiast tego ostrze noża przystawione było do skaczącej grdyki Sazediusa, który rozdziawiał gębę i machał rękoma jak cepami, młócąc powietrze przed sobą. Nożownik stał jednak z tyłu pewnie wolną dłoń wczepiwszy we włosy ofiary, odchylając głowę do tyłu. - Powiedz zdradziecka mordo dlaczego chciałeś kąsać rękę, która cię karmi?! - wściekłość młodego nie była udawana. Pluł śliną wyszczekując słowa. - Gadaj kanalio od kiedy siedzisz w kieszeni Bezuchego? Gadaj szybko a nie łżyj bo pożegnasz się z marnym życiem! Zrozumiał że to koniec. Dla niego lub Cyrica. Młody kompletnie oszalał lub próbował go wrobić. Nie zamierzał pertraktować z tym człowiekiem. Tak go nazywał w swoich myślach, gdyż od tego momentu przestał być jego synem. Już wcześniej pozostawał nim tylko na zasadzie rzadkiego u Browna marginesu łaski. Poza tym, gdy ostatnim razem próbował rozmawiać z osobą grożącą komuś nożem, nie odniosło to specjalnego sukcesu. Mogło to mieć to źródło w fakcie, że Agatone nie miał doświadczenia w zniechęcaniu kogoś do morderstwa. Żadnego. Niestety, sztuczka z ukrytym nożem została już raz użyta i straciła efekt zaskoczenia. Pozostawał blef i Brown z pewnością obmyśliłby jakiś, gdyby nie wściekłość od pewnego czasu zalewająca jego umysł. Czara goryczy wylała jak z kamiennego rzygacza w burzliwą noc. Próbował jeszcze odepchnąć w jakiś sposób furię, która przejmowała panowanie nad jego myślą oraz ciałem. Zacisnął powieki, lecz to nie pomogło. Zamiast Cyrica oraz Sazediusa widział bowiem teraz JĄ. Jak zawsze uśmiechała się w ten charakterystyczny, lekceważący sposób, lekko wysuwając podbródek do przodu. - Nawet on ci się przeciwstawia. I nie jesteś w stanie nic z tym zrobić… Zęby zacisnęły mu się na podobieństwo dwóch metalowych klamer. - Jesteś słabym człowieczkiem. Tracisz kontrolę… Runął do przodu, tak jak stał. Wszystko działo się w ułamku chwili. Wywrócił stół wypełniony bulgoczacymi retortami ku Cyricowi. Szkło oraz delikatne narzędzia rozprysły się we wszystkie strony. Nie zamierzał w ten sposób ratować alchemika, nie myślał już o nim. Chciał jedynie wprowadzić zamieszanie, aby mieć choć sekundę na atak. Plan był możliwie prosty. Szeroki zamach i ugodzenie ostrzem w sprawną rękę Cyrica. Miał wrażenie że obserwuje siebie samego z boku. To nie on walczył. To nie on zadawał cios. To było dzikie zwierzę zamknięte w starym, żałosnym ciele. Miał tylko nadzieję, że choć na tę jedną chwilę ciężar lat zostanie zwalczony przez wściekłość. |
03-08-2017, 17:30 | #30 |
Reputacja: 1 | Fernike Spiros. Świeca zgasła. Przetarła zmęczone oczy. Zamknęła z atencją grimuar i odchyliła się do tyłu na oparcie fotela, pozwalając odpocząć plecom. Wpatrywała się przed siebie, w ciemność, lecz przed oczami jeszcze miała kolorowe ilustracje i staranne przypisy ojca. Przez całe swoje dorosłe życie była jak ślepiec. "Zdaje się, że to miało dla nich jakąś wartość" - powiedział jej Boris. Żebyś wiedział jaką.... Siedziała tak jeszcze czas jakiś starając się zapanować nad kołatającymi się myślami, dopasowując, zmieniając układający się powoli w głowie plan. Gdy już nabrał spójności, zapaliła kolejne świece i siadłszy przy biurku sięgnęła po pióro. Coś Podniecenie, które dawało polowanie było niczym w porównaniu z rozkoszą zadawania śmierci. Życie odebrane oprawcy, ta chwila zaskoczenia i przerażenia, którą na krótki moment uchwyciło w jego aurze nim z niego wyciekło, była nagrodą za wieki cierpienia. Tylko dlaczego ich było dwóch? Nie rozumiało tego ale też nie musiało. Choćby ich miało być całe plugawe miasto, będzie mordować jednego po drugim aż nie zostanie nikt. Aż zostaną tylko tacy jak ono. Musiało ponownie się przyczaić, przeczekać, nienasycone krwią, którą nie miało czasu się nasycić. Przegonione przez ludzi. Rozdrażnione. Pobudzone. Chciało zapolować znowu. Chciało chłeptać juchę okrutników czując jak ulatuje z nich życie. W swoim spaczonym cierpieniem umyśle takie rozwiązanie nie było dla niego czymś złym lecz wymierzeniem sprawiedliwości. Podążyło wzdłuż ściany, czekając co zrobi przyszła ofiara. Ta nie była sama. Ludzi było więcej. Wydawali się znajomi. Lecz musiało ich znać tak dawno temu, że zapomniało. Nie oni jednak byli ważni lecz ona, która naznaczyła. Która zadała cierpienie. Weszli do środka. Wyczuwało je przez ściany. Ich energię, ich złość, ich bezradność. Miało szczęście. W murze była luka. Otwarte okno. Ciasne. Wpełzło do środka narobiwszy hałasu, wypełniając wnętrze zagraconego pomieszczenia swoją obecnością. Lecz ludzie byli głusi na jego obecność. Nie widzieli. Nie słyszeli. Nie czuli. Czekało. Decato Poczuły go gdy tylko minęły kotarę i weszły do pomieszczenia. Smród skrzywienia w ogólnej stęchliźnie. - Morf, morf - sapnął swoje Pempto. Odwróciła się w jego kierunku, lecz już go tam nie było. Ruszyły w kierunku spaczenia, które wyczuwały w odległym kącie pomieszczenia. Nagły hałas. Coś spadło z głośnym hukiem. Ciężki, przewrócony stół zagrodził im drogę. Obeszły go. Krzyk. Tuż obok nich. Ciężko było im się zorientować w panującym półmroku do którego jeszcze wzrok nie przywykł. Mentalne przesłanie radości od... skrzywieńca?! Kontur sylwetki. Ktoś ruszył w ich kierunku. Starszy mężczyzna o wykrzywionej grymasem paskudnej twarzy. Oparł się na niej. Chciał coś powiedzieć, lecz tylko zagulgotał. Rzygnął krwią z poderżniętego gardła i upadł. Młody mężczyzna z zakrwawionym nożem w dłoni prawie na nią wpadł. Krótka wymiana spojrzeń i wymknął się w kierunku wyjścia. Ruszyły dalej, byle dorwać morfa, byle nie dać mu się wymknąć. Wyczuła psychiczny atak przeprowadzony przez Pempto. Zaraz za nim mentalny okrzyk bólu i zaskoczenia spaczeńca. Dziewczęcy pisk. Uderzenie. Mlaśnięcie. Za nim drugie, kolejne... Wyczuwalna do tej pory obecność skażonego znikła. Ciszę ciągle jednak przerywało jednostajnie mlaskanie. Zauważyła Pempto i wraz z nim udały się w kierunku hałasu. Brown Stół przewrócił się z hukiem. W tym samym czasie Sazedius wrzasnął krótko. Jego krzyk przerwała przecięta tchawica. Złapał się za gardło, z którego zaczęła sikać krew i potoczył na bok przeszkadzając zupełnie w skutecznym wyprowadzeniu ataku. Element zaskoczenia został wyczerpany. Cyric ruszył wprost na Mistrza Podziemi, uzbrojony w nóż, swoją ulubioną broń. W mroku zabłysły jego zęby. Był szybki. Bez zbędnych ceregieli przeszedł do ataku. Uzbrojona ręka szybko wystrzeliła w górę. Brown spróbował uniku jednocześnie wyprowadzając kontratak. Już wiedział, że nie zdąży, że końcówka noża przeora mu gardło gdy coś ciężkiego uderzyło go w bark. Uderzenie, które nagle odrzuciło go w bok uratowało mu życie. Sztylet Cyrica zsunął się po jego ramieniu rozcinając mu rękaw i skórę. Stary runął na plecy przygnieciony ciężarem... człowieka. Kobiety siedzącej na nim okrakiem, uniemożliwiając mu ruchy, wbijającej szponiastą rękę w szyję. Wykrzywiona wściekłością twarz z pustymi oczodołami, szczerząca zęby w grymasie uśmiechu czy bólu. Ukryty sztylet wysunął się z rękawa, unieruchomiony szarpnął się, próbował się wyswobodzić lub choćby dźgnąć napastnika, lecz przygnieciony jej ciężarem nie sięgał ofiary. Zaczynało mu brakować powietrza. Żelazny uścisk miażdżył mu tchawicę, blokował oddech. Walczył jeszcze, szamotał się lecz słabł. W pewnej chwili dusicielka krzyknęła, złapała się rękoma za własną głowę. Złapał ze świstem haust powietrza. Nagły pisk Utishy wwiercił mu się w uszy, coś chrupnęło a szalona kobieta przewróciła się oswobadzając go całkowicie. Przetoczył się na bok. Decato, Brown. Dwójka Diatrysów stojąc przyglądała się scenie. Starszy człowiek leżał na podłodze, łapiąc z trudem powietrze. Obok niego klęczała nastoletnia długowłosa dziewczyna z furią i zapamiętaniem wbijając mosiężny tłuczek z labolatoryjnego moździerza w głowę nieżyjącej kobiety. Przy każdym kolejnym uderzeniu odłamki czaszki i kawałki szarego mózgu ze strzępami włosów odrywały się z mokrym cmoknięciem od zmasakrowanego ciała, rozpryskując się wokół. - Morf - stwierdził Pempto oddalając się.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |