Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-08-2017, 13:27   #31
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Brown zamrugał parę razy. Wciąż nie docierało do niego czy jeszcze żyje. Układał ostatnie wydarzenia w jedną całość. Najpierw szamotał się z Cyriciem. Potem było to coś… a na końcu diatrysi. Tylko tego brakowało. Na każdego w tym mieście był hak i sposób. Ale ci pokurwieńcy - to inna rzecz. Ich nie obowiązywała żadna logika.
Użył resztek sił, aby się dźwignąć. Umysł niejasno sugerował mu, że żył tylko dzięki Utishy, która właśnie metodycznie dobijała ofiarę. Złapał ją za rękę.
- Dość - syknął przez pieńki zębów.
Dziewczyna puściła tłuczek, który trzymała w unieruchomionej dłoni. Spadł z głuchym uderzeniem. Dyszała ciężko.
- Ona ją zabiła tato... ona ją zabiła… - szeptała wysuszonymi, spękanymi ustami.
Spojrzał na postać w drzwiach. Zamierzał bronić córki póki miał siły, jednocześnie wolał nie prowokować diatrysa. Dlatego odsunął się od trupa i zaczekał na reakcję, cały czas trzymając dziewczynkę za sobą.

Decato poświęciła chwilę by wchłonąć w siebie atmosferę miejsca i podjąć próbę zrozumienia niektórych chociaż emocji, które niczym swąd dymu wypełniały pomieszczenie. Czerń rozpostarła swoje skrzydła dostarczając im obu kolejnych informacji. Starszy mężczyzna. Dziecko. Spaczeniec, którego tropili. Dostarczyć do zakonu, tak brzmiał nakaz. Nie zostało jednak powiedziane kiedy i chociaż czuły zmęczenie wypełniające każdą część ich ciałal to jednak ciekawość dawałal im dość sił by zwlekać z powrotem.
Powoli, krok po kroku ruszyły w stronę trupa wciągając w nozdrza powietrze, badając jego woń, szukając… Czego? Tego nie wiedziały ale pościg pozostawił po sobie niedosyt więc szukały czegoś, co mogłoby ów niedosyt ugasić. Tym czymś mogła być wsiąkająca w podłogę krew spaczeńca. Chciały obejrzeć ciało zanim je oddadzą. Chciały nasycić się jego widokiem i smakiem.
Powietrze pachniało stęchlizną, nieuchwytną kwaśną wonią rozlanych preparatów oraz świeżym mięsem. Zrzucone ze stołu, popękane retorty i inne szkło chrzęściło pod butami.
- To była ona... to ona ojcze… - szeptała dziewczynka klęcząca przy trupie ze zmasakrowaną głową.
- Światło - ciche słowo które opuściło ich usta nie było ani nakazem ani prośbą. Było słowem, beznamiętną zbieraniną liter określającą coś, czego potrzebowały.
- Opisz - padło i drugie słowo, podobnie jak pierwsze, pozbawione nalotu w postaci emocji, które zwykle towarzyszą werbalnej formie komunikacji. Nie uważały że były one w tej chwili potrzebne więc z nich zrezygnowały.

Mężczyzna milczał dobrą chwilę. Rozmowa z zakonnikami była równie abstrakcyjna, co pantomima dla ślepca. Diatrysi posiadali swój sposób widzenia świata. Oszczędne słowa były jedynie końcowym efektem nieodgadnionych procesów, jakie zachodziły w ich głowach.
- Światło… opisać… - powtórzył do siebie, przyznając że i on jest już mocno zmęczony, a latarnia jego intelektu nie świeci zbyt mocno.
Musiał być bardzo uważny. Jeśli powiedziałby za dużo, narażał klanowy interes oraz własne tajemnice. Gdyby jednak pozostał zbyt dyskretny, to coś mówiło mu, iż diatrys natychmiast mógł coś podobnego wyczuć.
Lekko przysunął się do drewnianej lady, ujął z niej świecę. Ostrożnie odpalił knot i ułożył ją tak, aby łuna rzucała światło na ścierwo.
Podłoga wokół zwłok była śliska, pełna szarych strzępów czegoś, co kiedyś było mózgiem. Dziewczyna, ciągle klęcząca przed truchłem również cała pokryta była organicznymi szczątkami.
Trup był kobietą. Ubranie dobrej jakości poprzecierane na kolanach i brudne, nie należało na pewno do żebraka. W oczy rzucały się dobre, skórzane buty, takie w jakiej zwykli chodzić strażnicy miejscy.
- Jeśli chcesz abym opisał ci samo monstrum czy cokolwiek to jest, to sam niewiele wiem. Rzuciła się na mnie. Musiała wejść przez otwarte okno, zapewne zwabiona zapachem krwi.
Zrobił koło, założył ręce za siebie. Krążył wokół córki na podobieństwo zwierzęcia broniącego własnego potomstwa.
- Z kolei jebaniec, który właśnie stąd wybiegł, to mój syn. Choć lepiej rzec, śmieć. Zabił tego alchemika, potem chciał także ujebać mnie. To, co ostatnio dzieje się w mieście, sprawiło że ludzi dopada szaleństwo. Serce mi się kraje, lecz teraz i on odpowie za swoje czyny. Odbębnij więc swoje czary mary, zobacz że jesteśmy “czyści” i pozwól nam odejść.
W istocie miał jeszcze czas, aby policzyć się z Cyriciem. Już jego była w tym głowa, aby dopaść młodego. Wiedział niemal o wszystkim co dzieje się w mieście. Znał kryjówki własnego ucznia. Odnalezienie go nie miało być specjalnie problematyczne.
W istocie chciał przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo córce. Później zaszyć się, odczekać i pomyśleć. Z tak gorącą głową był niebezpieczny dla samego siebie, nawet on miał ów świadomość. Poza tym czuł się zwyczajnie styrany. Droga na stołek to jedno, drugie wypieprzyć się na niej z powodu zwyczajnego braku snu.
Spojrzał w beznamiętne oczy swojej rozmówczyni. Niby się tego spodziewał, lecz nie odnalazł w nich nawet cienia emocji. Trudno to było przyznać, lecz przez chwilę miał ochotę się wzdrygnąć.

- Spaczenie - kolejne słowo, które opuściło usta Decato niosło ze sobą delikatną, niczym wiosenny wietrzyk, nutę fascynacji. Kąciki ust drgnęły lekko, unosząc się ledwie dostrzegalnie. Polowanie było przyjemne i przyjemność ta nadal w nich tkwiła, nadal wypełniała Ciemność, a ta wypełniała Decato. Teraz jednak trzeba się było zająć truchłem.
- Potrzebujemy wozu - poinformowały, gubiąc owe słabe oznaki emocji, którym udało się wypłynąć na powierzchnię. Ich uwaga przeniosła się z trupa na mężczyznę. Przekrzywiły nieco głowę i przez chwil kilka obserwowały go w milczeniu. Ciemność wychyliła się by otulić go swoimi mackami, starając się zebrać jak najwięcej informacji. Ciemność była ciekawa, Decato już mniej.
Twarz mężczyzny, niemłodego już, pokryta była bliznami. Podobny był w tym do Diatrysów, tyle że jego nie układały się w określone wzory, lecz były przypadkowe, zdobyte zapewne w ulicznych bójkach. Szaty miał proste i można by go było wziąć za nędzarza, gdyby nie prosta postawa i siła głosu. Przez rozcięty materiał prawego ramienia sączyła się świeża krew.
- Pójdziesz - dorzuciły nakaz, po czym unosząc dłoń wskazały na dziecko. - Ono zostanie.

Brown tylko lekko zacisnął pięść, lecz w istocie mocno się w nim gotowało. Z oczywistych względów nienawidził, gdy ktoś mówił mu co ma robić. W dodatku zabójcy wciąż daleko było od odzyskania jakiegokolwiek rezonu. Chciał kazać diatrysowi spierdalać, lub więcej, rzucić się na niego, rozorać mu twarz. Nawet jeśli to jemu (jej?) zawdzięczał życie, mało go to obchodziło. Nikt nie miał prawa rozkazywać przywódcy klefistów.
- Jeśli się posra, spierdalaj stąd jak najszybciej i jak najgłębiej do kanałów - powiedział do pół-przytomnej Utishy, choć wiedział jak żałośnie wyglądałaby ucieczka w jej stanie.
Dopiero wtedy przeniósł wzrok na rozmówczynię.
- Można załatwić wóz ścierwnika. Jak miasto pada trupami, to są wszędzie - powiedział, próbując się uspokoić. - Zajmę się tym i potem stąd odejdę. Z nią. Chętnie bym sobie kurwa pogawędził - skłamał - ale tak się składa, że potem mogę się wykrwawić.

Zastanawiały się. Mężczyzna zachowywał się jak ktoś, kto posiada jakąś władzę, mimo iż na to nie wyglądał. Ciekawość Decato wzrosła, dorównując niemal tej, którą wykazywała Ciemność. Jej cień odbił się w wyrazie twarzy, chociaż adekwatniejszym stwierdzeniem byłoby iż był to cień owego cienia. Drgnienie mięśni, zmiana w sposobie ułożenia ust, przymrużenie oczu. W ciszy pomieszczenia oceniały jego przydatność. Nie tylko w kwestii dostarczenia truchła zakonowi ale i w tej drugiej, istotniejszej. Czy jednak za postawą tego człowieka szła wiedza, którą mogły wykorzystać? To musiały dopiero określić, a w tym celu musiały go zatrzymać przy sobie… Lub same przy nim zostać, co było nader interesującym spostrzeżeniem bowiem nigdy nie czuły potrzeby zawierania znajomości. Misja jednak znajdowała się ponad wszystkim, ponad każdym rozkazem, każdą zachcianką czy zwyczajem. Czas z kolei płynął w niekorzystnym dla nich kierunku.
- Wóz i woźnicę - sprostowały, podnosząc się i robiąc krok w stronę mężczyzny. Ich postać nie dorównywała człowiekowi, prędzej dziecku którym się opiekował. Nie miało to jednak znaczenia.
- Opatrzymy rany - wskazały dłonią na jego ramię. Dłonią z której nadal spływała krew. Także i one musiały zająć się swym ciałem aby nie zawiodło w niewłaściwym momencie. W tym miejscu, który wedle słów mężczyzny należało do alchemika, znajdować musiały się potrzebne im rzeczy.

Starzec aż skrzywił się w obliczu ironii sytuacji. Diatrys, który chciał kogoś połatać, miast kroić na kawałki. To było coś nowego. Właściwie “chciał” było tu chyba określeniem trochę na wyrost. Sprawny Agatone był pożądany z czysto pragmatycznego punktu widzenia i nie robił sobie złudzeń, że jest inaczej.

- Możesz być nam przydatny. Potrzebujemy wiedzy. Podzielisz się nią. Pójdziemy z tobą - poinformowały, przenosząc wzrok z niego na pokój. Wzrok szukał tego co by nadawało się do opatrzenia ran. Nie lubiły długich przemów, wolały słuchać. Zdawały sobie jednak sprawę z tego, że niekiedy większa ilość słów była konieczna, tak jak w tym wypadku. Ich decyzje kłóciły się z nakazami, jednak nie na tyle by mogły zostać uznane za jawny bunt. Miały dostarczyć spaczeńca do zakonu i zajmą się tym. Nie było powiedziane że jej obecność była wymagana ani nie zostało określone co powinny uczynić później. Uznały to za przyzwolenie do działania na własną rękę i tak też zamierzały uczynić.

Stary oparł się ciężko o drewniany blat. W jego głowie wciąż kotłowały się setki myśli oraz emocji. Nad nimi zdecydowanie górował gniew. Rodził się on z faktu, że ktoś, a właściwie coś szlachtowało jego dzieci. Że Cyric zdradził. Oraz rzecz jasna - że jest na kogoś skazany.
Jednocześnie zdawał sobie sprawę z braku opcji. Zakon stał ponad wszystkim. Diatrysi na ogół nie interesowali się sprawami innych ludzi. Jeśli jednak kwestie dotyczyły morfy, to ich słowo było święte. Niekoniecznie w sensie sfery sacrum, lecz autorytetu opartego na nieludzkiej odporności wobec tego co Rozdarcie wypluło na świat.
Jak każdy zabójca, Agatone znał się nie tylko na specyfikach mających zabijać, ale i ratować ludzkie życie. W drugim przypadku była to wiedza podstawowa, lecz zawsze istniała nadzieja, że rozpozna tutaj coś przydatnego. Spojrzał po aparaturze i zrobił rundkę wokół niej, bezwiednie przechodząc nad ciałem alchemika.


- Sazedius musiał tu mieć choć trochę jodyny lub spirytusu. Powinno wystarczyć, aby do ran nie wdarło się zakażenie - stwierdził wreszcie i potrząsnął kilka najbliższych buteleczek.
W międzyczasie podniósł wzrok i tylko na chwilę zmierzył postać po drugiej stronie pomieszczenia. Z jakiegoś powodu czuł, że niełatwo będzie ją okłamać, choć ani myślał odkrywać naraz wszystkich kart.
- Znam się ze śmiercią nie od dziś. Najbliższego ścierwnika znajdziemy jeszcze w Zaułku, o ile nie zjadł go podobny temu skurwiel - skinął na humaoidalne monstrum. - W tej części miasta mogę załatwić ci i woźnicę, grabarza, pieprzonego cukiernika, a nawet żonglującą pochodniami kurwę - zastanowił się czy nie przesadza, lecz w istocie miał się właściciela Zaułka. - Dopóki wciąż dychają, zrobią co powiem. Jest jedno ale.
Podjął tę decyzję już jakiś czas temu. Mała potrzebowała schronienia. Tutaj zrobił się już zbyt duży burdel.
Przełknął ślinę, choć miał wrażenie, że w istocie przez gardło przechodzi mu spory kawałek lodu. Wlepił palec w Utishę.
- Muszę ją odtransportować do bezpiecznego miejsca. Teraz. Inaczej nigdzie z tobą nie idę.
Czy on właśnie stawiał warunki diatrysowi? Zachowanie noszące nawet znamiona braku posłuszeństwa wobec Zakonu, mogło zostać ukarane śmiercią.
Tam, gdzie zmierzał swoim umysłem Brown, nie było jednak miejsca na podobnie ostrożne wnioski.

Warunek. Przez chwilę jasne, szare oko spoglądało na mężczyznę, jakby chciało przebić się do jego wnętrza, odnaleźć duszę i przeniknąć do niej. Naznaczona bliznami , niemal lśniąca bielą skóry twarz nadal skąpiła wszelkich oznak emocji, nie licząc lekkiego drgnienia mięśni przy kącikach ust. Drgnienie to było jednak na tyle lekkie, że równie dobrze mogło zostać spowodowane poruszeniem się płomienia świecy. Ciemność wyciągała ku niemu swe ramiona, badając docierające do nich bodźce i dzieląc się swą wiedzą z Decato. Stojący po drugiej stronie pomieszczenia człowiek zyskał jej szacunek, chociaż diatryska nie była do końca przekonana czy podziela jej zdanie. Jego zwłoka w spełnieniu jej życzeń oraz to, że próbował się z nią targować, drażniła. Była przyzwyczajona do spełnienia jej nakazów bez zbędnych “ale”. Takie postępowanie było słuszne, bowiem tylko bracia byli w stanie oczyścić ten świat.
Wzrok drobnej, odzianej w czerwień postaci przeniósł się na dziecko, źródło problemów. Próbowały zrozumieć dlaczego. Same nie czuły tego typu więzi, były zbędne do tego stopnia, że nigdy się nie wykształciły. Widywały je jednak i znały właściwe określenie. Troska. Miłość. Przywiązanie. Opaski na oczy i kajdany dla umysłu, które ludzie zdawali się zakładać z niezrozumiałą przyjemnością i ochotą.
- Opatrzymy rany - powtórzyła, czująć jak zmęczenie ponownie próbuje przejąć władzę nad ich ciałem. - Pójdziesz. Załatwisz. Odprowadzisz. Wrócisz - padały kolejne, tym razem pojedyncze słowa.
Wstały i na powrót przeniosły wzrok na mężczyznę. Ciemność zwróciła uwagę, że powinny odpocząć i że on dzieli z nimi tą potrzebę. Rany i idący z nimi ubytek krwi działał na niekorzyść, pokazująć w sposób wyraźny, że ciało słabsze było od umysłu. Umysł jednak nie mógł funkcjonować bez ciała, więc gdy ono się podda, znajdą się w niekorzystnej sytuacji mogącej zagrozić ich misji. Najłatwiejszym wyjściem byłby powrót do przeznaczonego im pokoju, jednak wtedy straciłyby szansę na pozyskanie informacji, a wątpiły by udało im się uzyskać je w sposób oficjalny. To był inny rodzaj informacji i do ich zdobycia potrzebny był inny rodzaj człowieka, a ten, którego mieli przed sobą zdawał się idealnie spełniać ich wymagania. Prawie idealnie, ale były w stanie przymknąć oko na pewne niedoskonałości o ile spełni on swoje zadanie. Misja przede wszystkim.

Spojrzenie Agatone'a skupiło się na stole. Musiało wystarczyć mu kilka czystych bandaży oraz środki, jakie znalazł. Zagryzł zęby, robiąc prowizoryczny opatrunek.
- Powinienem być na chodzie jeszcze jakiś czas. Jestem jak tysiącletnie drzewo, nie tak łatwo mnie powalić.
Uznał, że brakowało sensu w dalszej dyskusji z diatryską. Spojrzał raz jeszcze na pół-przytomną Utishę i tylko lekko westchnął.
- Będę wkrótce - warknął wreszcie, uchylając drzwi pracowni.
Wyszedł z powrotem na podwórze, mocniej otulając się swoją szatą. Jak zawsze, kiedy odwiedzał miasto, nie chciał rzucać się w oczy. Szczególnie gdy po okolicy grasowały stworzenia zrodzone niczym z makabrycznych koszmarów.
Dlatego za każdym zakrętem najpierw przywierał do najbliższej ze ścian, bacznie obserwując otoczenie. Szukał ścierwnika, jakiegokolwiek. Brzęk w jego kieszeni powinien załatwić sprawę szybko. Potem, kiedy już wróci, zamierzał przeszukać dobrze pracownię Sazediusa i odeskortować małą. Następnie zwiększyć czujność strażników w kanałach. Znał Cyrica. Łatwo nie odpuści. Cokolwiek kombinował, to miał jeszcze parę asów w rękawie. Sam nauczył go części z nich.
A gdy przyjdzie świt, znajdzie go. Koniec z bredzeniem jak w malignie, winem i całą resztą tego burdelu. Na żałobę jeszcze nadejdzie czas. Teraz jego umysł musiał być jak brzytwa, aby wymierzyć wreszcie należytą sprawiedliwość. Chciał, aby truchło Cyrica legło jako pierwszy stopień drabiny, po której Agatone wszedłby na szczyt. A gdy już się tam znajdzie, wbije na pal łeb Bezuchego i każdego psa, którym ten próbował szczuć starego mistrza.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 26-08-2017 o 13:20.
Caleb jest offline  
Stary 03-09-2017, 09:59   #32
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Parviz Jehuda.
- Gdzie jest Polidor?

Nabrzmiała twarz archigosa Skilthry nie napawała optymizmem co do dalszego przebiegu rozmowy.

- Znaleźć! Dostarczyć! - wyszczekiwał, dobitnie dając do zrozumienia, że nie przyjmie do wiadomości negatywnego wykonania zadania.

Posłaniec wyskoczył z pokoju, szczęśliwy, że może uniknąć dalszej perory i złego chumoru Parviza.

- Szara... Nekri, dlaczego nie przyszła?

Białe kłykcie oparte o blat biurka. Twarz pąsowa.

- Kamieniem uderzona na placu. Nie żyje.

- Nie żyje - rozsmakował na języku słowo wlepiając przymknięte oczy sekretarza. - Nekri nie żyje...

Zdawać by się mogło, że niemożliwe stało się możliwym.

- Kto z anakratoi... Kto im - skupił się na wymówieniu trudnego słowa - przy-wodzi...

- Jagon Minskin.

- Gdzie on?

- Czeka.

- Niech nie czeka! Dawaj go!

Brown.
Znalezienie ścierwnika nie okazało się trudne. Skrzypiący wóz z psującym się towarem przemierzał puste nocne ulice Zaułka. Woźnica niczym czarne, posępne ptaszysko przykucnięte na żerdzi kiwał się na koźle w jednostajny, leniwy takt ciągnionego przez, Brown mógłby przysiąc, przemorfowanego, równie czarnego jak woźnica potwora, kłapiącego złośliwie paszczą, starającego się kłapnąć, tego był równie pewien, ramię Browna i jedynie sztywna uprząż i strzelający bat go przed tym powstrzymywał.
Może zmęczenie to spowodowało, lecz Agatone miał wrażenie, że to nie brzdęk monet lecz brzmienie słowa "Decato" dodało posępnej postaci animuszu. Wkrótce też zmasakrowane truchło odmieńca znalazło się obok innych trupów i gdy Decato, w krótkich urywanych słowach instruował ścierwnika, Brown skorzystał z okazji by przeszukać labolatorium.

Brown. Decato.
Zamtuz Hagne przechodził tej nocy prawdziwe oblężenie. Czy to duzi chłopcy chcieli odreagować stres ostatnich dni, czy sprawiła to opieka ludzi Browna nad burdelem, który w tym okresie okazał się być jednym z bezpieczniejszych miejsc w Zaułku, dość że żadna z dziewczyn nie narzekała dzisiaj na nudę i brak ruchu w interesie. Wręcz przeciwnie - interesy w ruchu były cały czas.

- Wprowadzę ją bocznym wejściem - powiedziała Hagne zmęczonym głosem przenosząc wzrok z Utishy na Decato i z powrotem. - Gotowi ją jeszcze wydupczyć nim zdążę powiedzieć "owrzodzona dupa morfa".

Miejsce, w którym Agatone postanowił spędzić resztę nocy razem z diatrysem, okazało się być skromną sutereną. Miejsca doglądał jeden z jego ludzi, mieszkający tuż nad nią w śmierdzącej szczynami kamienicy położonej w prostopadłej do burdelu uliczce. Na całe wyposażenie niewielkiego pomieszczenia składał się śmierdzący siennik. Mistrz gildii wiedział, że pod nim znajdowało się ukryte zejście do podziemi i ze względu na ten właśnie fakt, wybrał to miejsce. Spojrzał na Decato niechętnym wzrokiem nie bardzo wiedząc czy oddać mu jedyne miejsce, w którym można było się wygodnie przespać, lecz ten siadł krzyżując nogi w kącie i zastygł w takiej pozycji, uwalniając go od rozterki.

Parviz Jehuda.
Jagon miał wygląd wymiętego chłopca na posyłki, ostre rysy twarzy, ciemne włosy, twarz spaloną słońcem, zacięte, wąskie usta i ubranie poplamione świeżą krwią.

Jehuda zdał sobie właśnie sprawę, że nie było oficjalnej drogi do zdobycia stanowiska anoterissy... anoterosa (poprawił się w myślach). Od kiedy powierzył opiekę anakratoi, tajnej policji Syntyche, zdawało się, że taki stan rzeczy będzie trwał wiecznie. Chłopak miał sporą odwagę stając tutaj przed nim i oświadczając, że jest anoterosem. Spodobało mu się to.

- Mów! - rzucił po prostu, sam siadając wygodnie w fotelu.

Decato.
Szybko zapadły w stan płytkiego snu, rodzaj letargu, w którym odpoczywając czuwały. Słyszały człowieka, który kładł się na śmierdzącym sienniku, szeleścił posłaniem, mruczał coś pod nosem, szeleścił i skrobał w końcu chrapał, mamrotał coś przez sen i wiercił się szeleszcząc i skrobiąc,. Szelest, jednostajne miarowe skrobanie.

Ciemność zaalarmowała ją nad ranem gdy pierwsze blade światło wlewało się leniwie przez piwniczne, okienko do pokoju.

Otworzyła oczy. Rozejrzały się wokół. Mężczyzna jeszcze spał. Nie zauważyły nic niepokojącego. Szelest. Włosy na skórze zelektryzowały się w jednej chwili. Dreszcz przebiegł po plecach aż do czubków drobnych dłoni. Podrapała swędzącą skórę policzka i... Spojrzała na lepkie palce. Lepkie, umazane krwią palce. Sięgnęła znowu do policzka. Tam gdzie wczoraj zadrasnął ją morf znowu czuła swędząco-piekącą ranę.

Skrobanie. Wytężyła słuch. Ciemność rozlała się po pomieszczeniu. Przez chwilę trwały w całkowitym bezruchu nasłuchując źródła dźwięku. Szelest słomy i posapywanie człowieka, który kręcił się niespokojnie dręczony jakimś złym snem. Skrobanie. Jak gdyby ktoś drapał pazurami po ścianie. Zogniskowały wzrok w miejscu, z którego dochodziło. W miejscu, w którym mężczyzna śnił swoje niespokojne sny. Podeszły bliżej. Uklęknęły. Znowu nasłuchiwały. Skrobanie powtórzyło się dokładnie wtedy gdy mężczyzna otworzył oczy.

Brown.
Szepty, cholerne szepty. Coś do niego mówiły suchymi spękanymi wargami lecz on nie mógł ich zrozumieć, choć tak bardzo wytężał słuch. Krążył po omacku ciemnymi korytarzami podziemi a one sunęły za nim szurając bosymi stopy po wytartych kamieniach, szorując podartymi przydługimi szatami, trąc wysuszonymi palcami po ścianach.

Szum i syczenie w jego głowie doprowadzały go do szaleństwa.

- Czego chcecie?! - warczał.

I w końcu zrozumiał. Powtarzające się niezmiennie, nakładające się głosy powtarzały jak mantrę:

ZABIĆ STARCA!
ZABIĆ SSSSSSTARCA!

Obudził się mokry od potu, widząc nad sobą nachylającą się twarz diatrysa.

Parviz Jehuda.
Za oknem już się szarzyło gdy archigos Skilthry z nowomianowanym anoterosem anakratoi kończyli dyskusję.

- W razie ponownego pieprznika bądź gotów.

- Wszystko będzie przygotowane - Jagon wyprostował zgięte plecy aż zatrzeszczało. - Już wydaję dyspozycje.

- Znajdź mi Polidora - archigos skrzywił się jakby na wspomnienie smaku kwaśnego jabłka.

- Doprowadzić...

- Nie! - przerwał. - Nie chcę go więcej widzieć na oczy.

- Rozumiem. Coś jeszcze?

- Tak. Gaios, nowy strategos...


Fernike Spiros.
Fernike obserwowała zajście przy bramie przez szczelinę w wozie-fortecy.

- Z polecenia archigosa bramy zawarto - zaperzył się dziobaty anoteros. - Morfa.

- Wiesz kim jestem? - pulchny mężczyzna o obwisłych tłustych polikach i siecią pajęczych naczynek na twarzy nie ustępował.

- Wiem - przełknął ślinę tagmata. - Strategos Skilthry, Polidor ale rozkaz...

- Otóż to żołnierzu. Rozkaz rzecz święta. Dlatego otworzycie teraz bramę i przepuścicie ten wóz a później zameldujecie to komu uważacie za słuszne i nikt nie będzie miał do was pretensji, że wykonaliście rozkaz - szeroki uśmiech rozjaśnił twarz strategosa. - Rozumiemy się?

- No... - anoteros ciągle nie był przekonany.

- Rozkaz żołnierzu - Polidor zrobił minę służbisty. - Otworzyć bramę!

- Tak jest - odpowiedział bez entuzjazmu i skinął do stojących przy kołowrotach.

Zagrały łańcuchy.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 17-09-2017, 17:16   #33
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Odpoczynek był krótki, jednak ich ciało więcej nie potrzebowało. Szczególnie gdy poczuły zagrożenie. Krew… Rana, która znikła, pojawiła się na nowo. Nie rozumiały w jaki sposób. Nie wierzyły w to, że inny spaczeniec byłby w stanie podejść je w trakcie odpoczynku, że byłby w stanie zranić je ponownie, tym bardziej, że miejsce odpowiadało poprzedniemu. Nie, tu musiało w grę wchodzić coś innego. Jedyne jednak, co przychodziło im do głowy, to ich odwieczny wróg. Nadal jednak w ich umyśle krążyło więcej pytań niż odpowiedzi. Do ich uzyskania potrzebowały wiedzy, przewodnika lub chociaż czasu. Nie posiadały żadnego.

Drapanie dochodzące od strony pogrążonego we śnie mężczyzny, zmusił je do zaprzestania poszukiwań odpowiedzi i skupienia się na nim. Ciemność rozwinęła swe skrzydła gdy podniosły się i ruszyły do posłania. Musiały być czujne, musiały być ostrożne. Ich zmysły wytężone do granic swych możliwości, śledziły każdy ruch, wsłuchiwały się w każdy odgłos. Pochylając się nad śpiącym wyciągnęły swe ostrze, by być gotowe. Słuchały. Badały. Gdy zaś otworzył oczy, wbiły w nie spojrzenie, przyglądając się mu z uwagą.
- Morfa - słowo opuściło ich usta, ciche i pełne wypełniającego ich ciało oczekiwania. Nie było w nich jednak groźby. Nie widziały ku takowej powodu.

Kiedy Brown otworzył oczy, wciąż widział przed sobą makabryczne obrazy ze snu. Wydawały się bardzo realne, nawet mimo prób zepchnięcia ich do zakamarków umysłu. Zrozumiał, że po wszystkim co przeszedł, nie wystarczy tylko zacisnąć zęby i przeć do przodu. Nie da się, ot tak, porzucić własnego brzemienia i pozbyć wewnętrznych demonów. Te bardzo lubiły Browna i ani myślały gdziekolwiek wybierać.
Zamrugał oczami. To, czego był świadkiem w majakach, wyklarowało się w niewiele bardziej estetyczną twarz diatryski. Kobieta dzierżyła charakterystyczny sztylet. Wystarczyło, że jej usta opuściło jedynie jedno słowo, a wszystko stało się jasne.
Znieruchomiał. Walczyć? Bronić się? Miał na to pewne szanse. Nawet zakonników dało się przecież uszkodzić.
Zerwał z siebie poplamiony koc, pozbywając domu kilka wściekłych wszy. Stare kości zaprotestowały przeciw tak gwałtownemu ruchowi, lecz nie dbał o to. Stanął na posłaniu, gotów nawet bić tamtą gołymi rękoma. Nie zamierzał poddawać się bez walki.
- Mylisz się - syknął - to nie ja jestem zagrożeniem.
Zorientował się teraz, że paradoksalnie nic w postawie Decato nie sugerowało ataku. Jednocześnie diatrysi nie interesowali się ludźmi bez powodu. Kiedy już to robili, to głównie aby wyleczyć z przykrej dolegliwości, jaką jest egzystencja.
Zachodził w głowę, czemu akurat diatrys. Gdyby zagroził mu ktokolwiek inny, nie miałby cienia wątpliwości co robić dalej. Ostatnia osoba, która podniosła rękę na mistrza, była zbierana po mieście w promieniu czwartej części mili.
- No dobra. Wytłumaczmy sobie parę rzeczy - w myślach zastanowił się na ile rozmowa z “czymś” jest w ogóle możliwa. - Patrzysz na mnie, jakbym to ja zrzucił kalesony i biegał po mieście, rozszarpując ludzi. Zdaj sobie, że moje metody są bardziej profesjonalne. Tymczasem chcę się dowiedzieć, na co ci jestem potrzebny. Mam obowiązki, które wykluczają obecność innych osób - oblizał usta - nawet twoją.

- Nie mylimy się - odparły, nie podnosząc spojrzenia. - Nie jesteś - dodały informująco, jednocześnie pochylając się niżej, tak że ich twarz znalazła się tuż nad posłaniem mężczyzny. Morfa… Czuły ją, przemawiała do nich budząc dobrze im znany dreszcz. Kryła się gdzieś poniżej. Czyżby pod posłaniem było coś więcej niż sam siennik? Zamierzały to sprawdzić.
- Informacje - odpowiadając jednocześnie wstały i chwyciwszy brzeg siennika, poczęły go odsuwać. - Wiedza. Zapomniana wiedza. Miejsca. Ukryte, zapomniane, strzeżone - kontynuowały, wysilając się na coś, co ludzie zwali bodajże dobrą wolą. Mówienie było jednak czynnością zbędną, podobnie jak wyjaśnianie czegokolwiek. Potrzebowały go i to powinno mu wystarczyć. Jego niechęć do pełnej współpracy budziła w nich przede wszystkim zdziwienie. Gniew był bowiem bezproduktywny i podobnie jak mówienie był tylko i wyłącznie sposobem na marnowanie sił.
- Nie potrzebujemy stałej obecności - uznały, że także ten drobny szczegół należało wyjaśnić. Słowom towarzyszył odgłos siennika ponownie zderzającego się z podłogą, który to odgłos niemal całkiem je zagłuszył. Wzrok Decato powędrował w górę i wbił się w oczy mężczyzny.
- Morfa - dodały, zmęczone tym potokiem słów. Dłoń powędrowałą do rany, otarła krew po czym przeniosłą się w okolice ust z których wysunął się język i zlizał szkarłatny ślad. Czerń wychyliła się by otoczyć obserwowanego człowieka swymi ramionami. Przyglądały się, czekały, oceniały.
- Morfa - powtórzyły, wskazując drugą dłonią na odsłonięty fragment podłogi. Nie oderwały jednak spojrzenia od twarzy mężczyzny.

Jak na diatrysa, Brown usłyszał od kobiety całkiem wiele słów. Większość reprezentantów jej profesji nie kwapiło się, aby rzec więcej niż jedną czy dwie komendy. Sam fakt, że w ogóle z nim rozmawiała, już go dziwił. Co nie zmieniało faktu, iż dowiedział się tyle, co nic.
Stęchły chłód podziemni zawsze krzepił starca. Teraz jednak tylko irytował. Diatryska coś wyczuwała i z całą pewnością chciała zejść na dół. To było dość oczywiste. Trudno o lepsze schronienie dla pokrzywionego sukinsyna niż labirynt wilgotnych korytarzy, i to głęboko pod ziemią.
Tyle, że to było jego miejsce i zawsze on decydował, kto doń wchodzi. Nie miało znaczenia, czy tamta miała jedynie zejść do kanałów lub też odkryć kryjówkę klefistów. A przy ostatnim, zasranym szczęściu wcale by drugiego wariantu nie wykluczał.
A może przestać tłuc łbem o ścianę i zwyczajnie ją tam wpuścić - pomyślał. Coś przecież zabijało także jego ludzi… cholerna gówniara, nie mógł przestać myśleć o małym trupku.
Tutaj miał osobę, która wyczuwała morfę, jak giez dorodnego bawołu. Mogła się przydać także jemu. A gdyby za bardzo rozrabiała... na dole były miejsca, które znał tylko on.
Odwzajemnił spojrzenie wwiercające z dzikiego oka prosto w niego.
- Jeśli jesteś tego pewna, to i tak cię nie powstrzymam - stwierdził całkiem poważnie i odsunął posłanie jeszcze dalej.

Brown przesunął zasuwy zabiezpieczające ciężki, metalowy właz przed otworzeniem od środka. Wczepił palce w specjalnie do tego przygotowane otwory i zaparłszy się nogami dźwignął. Klapa odchyliła się z nieprzyjemnym zgrzytem i oparła ciężko na trzymających ją sworzniach. Z dołu zawiało stęchlizną i wyczuwalną dla Diatrysa morfą. Już stąd czuły, że jej stężenie musiało być niebezpiecznie duże. Nie tak duże, żeby natychmiast wyrządziło im krzywdę, na tyle jednak spore, że dłuższe w nim przebywanie mogło okazać się groźne w skutkach. W dół podziemnych korytarzy, prowadziła pleciona drabina. Gdzieś w dole, poza zasięgiem wzroku, z korytarza padały słabe blaski migającej pochodni. Agatone spodziewał się, że musiał znajdować się tam jeden z jego ludzi przepatrujących podziemne korytarze. Nienaturalnym mu się jednak zdało, że nie wyszedł sprawdzić źródła hałasu, tak jak to powinien uczynić.
Decato, która wpatrywała się w ciemną paszczę podziemi, zdało się nagle, że coś ciemniejszego przemknęło tam w dole. Jednocześnie usłyszała charakterystyczny odgłos skrobania, który wcześniej je zbudził. Wszystko trwało jedno uderzenie serca i choć wpatrywała się nadal uważnie, niczego więcej już nie zauważyła i nie usłyszała.

Spięły się. Czerń wniknęła w dół próbując ponownie pochwycić owe wrażenie ruchu, zbadać jego źródło, jednak próby te zakończyły się porażką. Musiały zejść na dół i sprawdzić kryjące się pod ziemią tunele przesycone morfą. Dużą jej ilością, zdecydowanie większą niż ta, do której przywykły. Co kryło się tam na dole i dlaczego nikt jeszcze nie zajął się tym zagrożeniem? Brak wiedzy? Brak zasobów? Nie rozumiały.
- Zagrożenie - z ich ust wydobył się cichy szept, niewiele głośniejszy od odgłosu drapania szponami po kamieniu. - Spaczenie. Musimy zbadać - podniosła wzrok na towarzyszącego jej mężczyznę. - Znasz miejsce. Potrafisz walczyć. Pójdziesz z nami - nie były to pytania, a stwierdzenia. Chłodne, pozbawione emocji ale też pozbawione nacisku. Nie oczekiwały odmowy. Brały pod uwagę wahanie, powody ich jednak nie interesowały.
- Krótka wizyta. Morfa jest silna - zakończyły wykazując się wyjątkową dbałością o narzędzie, które zwerbowały. Czuły jednak, że może im w sposób znaczy ułatwić wykonanie misji. By tego dokonał musiały go utrzymać w dobrym stanie. Wiązało się to ze stratą energii, było jednak uzasadnione.

Brown spojrzał na nią, potem prosto w otchłań. Nigdy nie wpuszczał obcych do swojego królestwa. Teraz już nie miał wyboru, więc musiał myśleć nowymi kategoriami. Jeszcze miał przyjść czas, aby zastanawiać się jak wielki burdel może wywołać tego typu czyn.
- Idę pierwszy - jego ton również był zdecydowany - Lecz zanim zejdziemy, powiem ci coś. Nie wiem jak wiele z tego co mówię do ciebie dociera. Wiedz jednak, że nawet wasz rodzaj można skrzywdzić. Ja znam to środowisko, ty nie. Więc wyczul to swoje trzecie oko, czy cokolwiek tam masz, ale bacz na to gdzie idę i co robię. To nie rozkaz - podkreślił, gdyż mimo wszystko to był diatrys i jedna cholera wiedziała jak to odbierze - zwyczajnie stwierdzam co będzie dla nas korzystne.

- Ciemność zawsze czujna - padła ich odpowiedź. Nie musiały tego mówić, a jednak uznały, że owe słowa nie zaszkodzą. Były zapewnieniem danym człowiekowi, który był im potrzebny i który najwyraźniej uważał ich umysł za niezdolny do pojęcia wszystkich informacji którymi ich obdarzał oraz do tego by pojmował świat, który je otaczał. Ska brał swoje podejrzenia? Czy w ten sposób postrzegał braci? Pytania te nie były istotne, więc nie doszukiwały się dla nich odpowiedzi. Zamiast tego wstały i nie marnując czasu rozcięły swą dłoń by wytoczyć z niej szkarłatną posokę. Ostrze zostało wytarte w szaty i odłożone, a palec dłoni która je trzymała, zanurzony w krwi.
- Ochorna będzie korzystna - poinformowały, wyciągając ów “pędzel” w kierunku mężczyzny. - Przyklęknij. Twarz najlepsza. Morfa silna. Potrzebujesz ochrony.
Mówienie je męczyło, zabierało energię potrzebną do innych czynów. Czuły jednak, że ten człowiek nie jest zdolny do bycia bezwzględnie posłusznym ich nakazom, bez otrzymania wyjaśnień. Budziło to jakąś formę szacunku, która zdołała przejść z Ciemności na Decato. Był dobrym narzędziem, miał własny umysł i nie bał się z niego skorzystać nawet gdy w grę wchodził sprzeciw. Potrafiły to docenić.
- Dociera wszystko - dodały, wyginając kąciki ust tak, by utworzyły cień uśmiechu. Nie był to ładny uśmiech.

Cofnął się. Magia zawsze mu śmierdziała, a wszelkie gusła oznaczały kłopoty. Tolerował rytuały diatryski, dopóki nie dotyczyły jego. Spojrzał na zakrwawioną dłoń nowej towarzyszki.
- W jaki sposób jucha ma mi rzekomo pomóc? To - wskazał na posokę jako taką - powinno być w środku, nie na zewnątrz. Nie sądź, że na własnym polu jestem jak dziecko we mgle. Umiem o siebie zadbać - lekko zgrzytnął zębami.

Narzędzie marnowało czas, co było niewybaczalne. Uśmiech znikł z ich ust. Tłumaczenie, wyjaśnianie, rozmowa… Wszystko to kosztowało czas, kosztowało energię. Było zbędne i nie powinno mieć miejsca, a jednak miało.
Przechyliły nieco głowę, rozważając uczucie, które w nich zapłonęło. Znały nazwę, znały jego smak, pojawiało się jednak tak rzadko, że każde z owych pojawień, budziło w nich zdziwienie. Gniew…
- Dziecko we mgle - powtórzyły określenia, którego użył, naznaczając go nim. Był w błędzie. Był dzieckiem we mgle. To one potrafiły przez nią przejrzeć, nie on. Dlaczego buntował się przed ich wiedzą? Gniew zastąpiło zainteresowanie. Znały je lepiej, lubiły jego energię.
- Buntujesz się. Błądzisz. Narażasz - poinformowały spokojnym, obojętnym głosem. - Ochrona przed morfą - postąpiły krok do przodu i wyżej uniosły palec umoczony w krwi. - Spaczony zginiesz. Zabijemy. Oznaczony pożyjesz dłużej.
Słowa… Dlaczego potrzeba było tylu słów by wykonał swoją powinność? Nie rozumiały tego. Czyniły mu łaskę, a on odrzucał ich poświęcenie. Może popełniały błąd dbając o to narzędzie? Gdzie jednak znajdą podobne? Nie wiedziały i nie miały czasu zdobywać tej wiedzy. Czas jaki otrzymały kurczył się z każdym uderzeniem serca.

Brown z pewnością był szalony. Nikt zdrowy na umyśle nie odważyłby się powiedzieć “nie” diatrysowi. Przecież słyszał o nich wiele opowieści. Choćby te o pewnym pomieszczeniu audiencyjnym, gdzie dokonywano weryfikacji ledwie pacholątek. Diatrysi potrafili poderżnąć takiemu gówniarzowi gardło bez zmrużenia okiem. Nawet on nie posiadał tak bezwzględnych ludzi.
Kobieta dawała mu znać, że musi przyjąć domniemany dar. Choć byłoby to błędnym określeniem. Zdawała się nikomu nie robić łaski, a jedynie używać zaklęć z czysto praktycznego punktu widzenia. Nie łudził się przecież, że komukolwiek tu zależy na drugiej osobie. W tej nieprawdopodobnej historii potrzebowali się nawzajem. Tyle.
Z drugiej strony… magia. Na niebiosa, powiedzieć że jej nienawidził to było mało. A zmusić Browna do uczynienia czegoś wbrew jego woli było awykonalne. Cóż, przynajmniej do dziś.
Niczym czujny ogar zbliżył się do jednookiej. Cały czas trzymał na podorędziu ukryty sztylet. Miejmy to z głowy - pomyślał tylko. Może w istocie oszalał, ale nie brakowało mu jeszcze instynktu samozachowawczego. A ten podpowiadał mu, że sam w starciu z morfą nie będzie miał szans i mógłby jedynie pomachać przed agresorem swoim kozikiem.
Kiedy było po wszystkim, autentycznie znienawidził samego siebie. Po pierwsze, że w ogóle pozwolił aby ktoś nagiął jego wolę, po drugie z powodu kontaktu z runą czy cokolwiek to było. Nie chciał wiedzieć, jedynie pragnął jak najszybciej zmyć z siebie to piętno hańby.
Nie mówiąc nic więcej, zaczął schodzić na dół jako pierwszy.

- Nie ścieraj. Nie niszcz. Utrzymaj nienaruszony. - Zanim podążyły za nim, ostrzegły jeszcze swe narzędzie. Ostrzeżenie to było wszak istotne. Runa traciła swą moc wraz z chwilą, w której jej kształt został naruszony. Mężczyzna musiał to wiedzieć bowiem nie miały czasu go pilnować. Wchodziły tam, gdzie czekał na nie przeciwnik. Ich uwaga musiała być nakierowana na niego, nie na narzędzie.
Ponownie ich usta wygięły się w uśmiechu. Kolejne polowanie rozpalało ich krew. By poczuć ów słodki smak przysunęły zranioną dłoń do ust. Wrażenie było przyjemne, wywołało dreszcz w ich ciele. Ból ćmący z nacięcia, tylko wzmacniał tą przyjemność. Nie mogły jednak się rozpraszać, więc odcięły się od tych doznań. Zamiast pławić w nich, wyostrzyły swe zmysły. Ciemność wychyliła się do przodu, badając najbliższą okolicę.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 19-09-2017, 20:53   #34
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Skilthry.
Tego dnia, pierwszy raz od zamknięcia bram, gęsty, tłusty dym snujący się nad Zaułkiem najpierw zrzedł, by chwilę potem zupełnie zniknąć rozwiany przez delikatny, południowy wiatr. Powód był równie błahy, co niespotykany. Zabrakło drewna do palenia ciał w Bustuarium.

Tego dnia postanowiono spławiać trupy Zargą. Wydawało się to jedynym rozsądnym wyjściem, które miało uchronić miasto przed zarazą.

Brown, Decato.
Sznurowa drabinka prowadziła w głąb cuchnących wilgocią i pleśnią korytarzy ciągnących się pod całym miastem. Wybudowane jeszcze przed Rozdarciem i zaanektowane przez Browna, słusznie zwanego też Mistrzem Podziemi, pomogły mu zbudować przestępcze imperium. Z każdym pokonywanym stopniem rosła stęchlizna, gęstniał mrok i coś, co było wyczuwalne przez Decato - Morfa.

Gdy stanęli już na dole, na twardym, kamiennym gruncie, blady otwór w łukowato wzniesionym sklepieniu wskazywał miejsce, z którego przyszli. Nikłe światło jakie rzucał, nie rozpraszał zupełnie mroków panujących na dole. Oczy musiały przywyknąć do nikłego oświetlenia.

Korytarz rozchodził się w dwie strony. Jedna ginęła w całkowitych ciemnościach, podczas gdy z drugiej dochodził rozedrgany, słaby blask. Wilgotne, pokryte brunatnym nalotem ściany połyskiwały odbitym drżącym światłem. Poprzez ciche skwierczenie dochodzące od źródła poświaty rozległo się głośniejsze stęknięcie.

Agatone, dobrze znający tą część korytarza, ruszył przodem, kierując się na luminację. Za nim Diatrys, ze swoją Ciemnością, która muskając śliskie, kamienne ściany lustrowała uważnie otoczenie. Jeszcze nie wyczuły spaczenia, jeszcze nie namierzyły bezpośredniego zagrożenia.

Znaleźli go za rozwidleniem korytarza, z którego odchodziła odnoga. Siedział oparty o ścianę z ręką przyciśniętą do brzucha i przymkniętymi powiekami, z twarzą skrzywioną grymasem bólu. Odrzucona pochodnia skwierczała w płytkiej kałuży. Otworzył oczy, zauważył ich.

- Mistrzu, ja...

Kaszlnął a to najwyraźniej sprawiło mu ból. Między palcami przyciskanymi do brzucha widniała mokra plama.

Ciemność zawirowała nad leżącym. W pocie, zapachu ubrania, wyczuła świeży ślad spaczeńca a potem... Decato zadrżała. Morfa wypełniająca korytarz zdawała się zmieniać, koncentrować w strugę, która powolnym strumieniem, niczym dym zasysany przez podciśnienie... płynęła w stronę rannego.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 17-10-2017, 19:53   #35
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Spokojnie obserwował Gerona. Człowiek przed nim był więcej niż zasłużony, kiedyś stanowił wręcz dodatkową parę oczu dla mistrza. Udając zwykłego robola, obserwował ulicę i werbował co lepiej rokujących gówniarzy do bandy Agatone’a. Teraz jego oddany sługa leżał półprzytomny, a w dodatku bardzo możliwe, że do jego dupy zaczęła dobierać się morfa. Biedny dureń.
Szybko domyślił się, co planuje Decato (nazwał ją tak w myślach podług symbolu na szacie). W pewien sposób imponowała mu konsekwencja tejże. Nie zadawała głupich pytań, nie pieprzyła głupot - kiedy było trzeba po prostu wyciągała ten swój dziwaczny nóż i robiła swoje. Jak na ironię, takich ludzi sam poszukiwał przez większość swojego życia. Wyobraził sobie ją przez chwilę w barwach klefistów, która nocą wskakuje przez okna jakiegoś watażki i podcina mu we śnie gardło. To było rzecz jasna nierealne, zakon miał ściśle określone zasady i podejmował jedynie temat spaczonych. Mimo to, Brown zaśmiał się do tej myśli. Bo tak naprawdę nie czuł już żalu. Jego skromny zakres empatii wyczerpał się jakiś czas temu. Umierał jego zaufany człowiek, a on się głupio recholił. Bywa.
- Zamknij oczy. Zaraz będzie po wszystkim - powiedział tylko i spoważniał nagle, czekając aż tamta zrobi swoje.
Mężczyzna kaszlnął. Krew zabarwiła mu zęby na rubinowo.
- Brown, nie... nic mi nie jest... ja... tylko odpocznę... to nic…
W rozszerzonych oczach Gerona pojawił się strach przed nieuniknionym. Brown jednak wcale się nie wahał. Stawka była zbyt wysoka. Jeśli facet miał mu nanieść tego cholerstwa do gildii, to nie mógł ryzykować. Po prostu stał i obserwował.
Decato była bardzo precyzyjna. Wykonała jedno, szybkie cięcie. Mistrz mimowolnie podpatrywał jej technikę: to jak ostrze tylko przez chwilę szuka właściwego nachylenia, aby przeciąć tchawicę i wylać morze czerwieni. Geron coś jeszcze wybełkotał, lecz wnet umilkł. Śmierć odnalazła go bardzo szybko.
Dla Browna była to rzecz jasna wielce powszednia rzecz. A jednak. Widok zdychającego Gerona nieoczekiwanie wywołał w nim reakcję, której się nie spodziewał. W jednej chwili zaschło mu w ustach i zrobiło się nieprzyjemnie duszno. Zimny pot zlał mu plecy i skroplił czoło. Siłą woli powstrzymał się, by zetrzeć spływającą po nim, drażniącą kroplę. Nagły zawrót głowy spowodował, że musiał oprzeć się o śliski, zimny, kamienny mur. Poprzez szum krwi w uszach przebijał się jakiś cichy szeleszczący dźwięk, niby szept, którego znaczenia jednak nie potrafił zrozumieć.


Stary z trudem utrzymywał równowagę. Nie wiedział co się z nim dzieje. Nic nie powodowało w nim takiej wściekłości jak brak kontroli - czy to w ogóle, jak i nad własnym ciałem. Oparł się o ścianę. Jednooka coś mówiła, jednak jej słowa zdawały dochodzić do niego z daleka. Pomiędzy nie wpełzały zaś szepty. Wiedział, że głosy które czasem słyszy nie są prawdziwe. Lecz teraz to było coś innego, zdającego się posiadać własną inteligencję.
Upuścił na ziemię ciężką plwocinę. Żeby tak się upokorzyć. Nie móc postąpić kroku we własnym domu. Uderzył pięścią o kamienie, zdzierając z knykci skórę. Ból na chwile przywrócił go do rzeczywistości.
Kobieta chyba kazała mu gdzieś iść. Tyle do niego przynajmniej dotarło.
- Bro… prowa-ać - wybełkotał, próbując zogniskować wzrok na tamtej i choć trochę zamaskować swoją niemoc.
Szli więc, a kolejne przejścia zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Czasem miał nawet wrażenie, iż robią to specjalnie, prowadzą go do ślepych uliczek lub wręcz przeciwnie - zawracają w stronę, z której przybyli. Parę razy, dałby sobie łeb uciąć, po prostu kręcili się w kółko. Własne królestwo naigrywało się z niego.
Przystanął. Wejście musiało być gdzieś tutaj. Znał przecież te korytarze jak własną kieszeń. Może ktoś zasunął właz? I ten szum w uszach.
ssssśmierć... sssssśmierć... sssstarca, zabić sssstarca…
Odwrócił się do zakonniczki, gotów zareagować. Lecz w tym samym momencie coś wrzasnęło przeraźliwie z korytarza, który pozostawili za sobą. Jak ranione zwierzę i wtedy… ostry snop światła poraził ich w oczy.
- Mistrzu! To ty?
Spojrzał w górę i dopiero teraz zdał sobie sprawę, gdzie trafili. Znajdowali się tuż pod wejściem, z którego ciągle zwisała sznurowa drabinka.
- Ki licho - mruknął do siebie, jeszcze chwilę temu będąc pewnym, że znajdowali się w zupełnie innej części podziemi.
Chciał zareagować, niemniej każda decyzja była cholernie trudna i przychodziła wyjątkowo powoli. Pole widzenia starego było niemal całkowicie rozmyte. Czuł się jakby brodził w gęstej cieczy, której wzrok nie mógł w żaden sposób zmierzyć. Najgorsze były jednak wwiercające się w uszy słowa. Szeleszczące wyrazy kojarzyły mu się z jakimś wężowym językiem.
Przez chwilę znów pomyślał, że to sprawka tej wiedźmy. Zagoniła go tutaj, gdzie bez świadków mogła się łatwo go pozbyć, wcześniej zatruwając umysł plugawą magią. Co on sobie wyobrażał; że czarownica wyciągnie do niego pomocną dłoń!
Zaraz - skonkludował jednak, to było bez sensu. Gdyby padł na niego choć cień podejrzenia, jakoby został zainfekowany, kobieta mogła zabić go i tak. Nie miała powodu robić tego inaczej.
Zrozumiał tyle, iż mówiła mu, aby szedł tuż przed nią. Próbował coś odpowiedzieć, lecz kiedy otworzył usta wydobyło się z nich tylko dziwne stęknięcie. Pamiętał jak chwycił się drabinki i powoli dźwignął do góry. Chwiał się, głowa mu ciążyła, lecz konsekwentnie wchodził coraz wyżej. Wydawało się trwać to całą wieczność.
Wzrok go zawodził. Jasne światło padające z góry tworzyło ruchome cienie, które zdawały się oplatać drabinę i razem z nim wspinać się do góry. Dlatego też przymknął oczy i wyszukując kolejnego oparcia po omacku, piął się powoli acz jednostajnie wsłuchując się w szepty...
zzzabić sssstarca, zzzabić sssstarca
...powtarzały niezmiennie z uporem. Drabinka zdawała się nie mieć końca a za sobą ciągle słyszał te nienawisssstne szeptania. Czyżby to ona? Wiedźma tak mu groziła? Drwiła z niego? Omamiła go czarami?
Zatrzymał się. Wróci i się z nią rozprawi. Spojrzał w dół. Mógł na nią skoczyć, przygnieść ją swym ciężarem nim zdąży rzucić na niego swą plugawą magię. Jedną ręką puścił drabinkę, palce drugiej zaczęły się rozluźniać, gdy nagle coś złapało go za łachy i zaczęło ciągnąć.
Katapensis, opasły rudzielec z podpuchniętymi świńskimi oczkami bezceremonialnie wyciągnął Agatone z kanałów, łapiąc go silnymi, grubymi łapskami za szaty, rozrywając przy tym lewy rękaw.
- Co wam? - sapnął gdy Brown siedział już w pokoju. - Krew macie na twarzy.
- Zamknij się. Wody daj - odburknął mu i na dobre starł symbol niczym niechciane piętno.
Twarz mistrza rzeczywiście wyglądała jakby stoczył właśnie jakiś pojedynek, w którym polała się krew. Runa zostawiona na czole przez diatrysa rozmyła się na spoconym, bladym czole. Brown złapał głęboki oddech. Świeże powietrze pomieszczenia było jak orzeźwiający haust po wypłynięciu z mętnej wody. Szepty ustały. Umysł się rozjaśnił, choć pozostało lekkie zachwianie równowagi.
Patrzył w głąb przejścia. Jeszcze chwila i rzuciłby się na nią. Póki jednak mógł, powstrzymywał własne dłonie, choć te dosłownie mu drżały, a na krótką chwilę cała jaźń wypełniła wizja ataku. W przypadku jakiejkolwiek, innej osoby - nie myślałby dwa razy. Nawet biorąc pod uwagę scenariusz zabicia niewinnego człowieka, oznaczało to lichą cenę za odzyskanie spokoju. Lecz trup diatrysa był teraz ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował.
Decato wyszła o własnych siłach, co grubas przyjął z rozdziawioną gębą i wyglądał teraz jak karp wyciągnięty z wody. Tamta swoim zwyczajem nie powiedziała zbyt wiele. Zechciała, całkiem słusznie z resztą, aby zamknąć przejście. Brown skinął na Katapensisa, aby pomógł mu je zabezpieczyć. Spieszył się, lecz nie okazywał tego specjalnie ostentacyjnie. Prawda jednak była taka, że patrzenie w otchłań uruchamiało w nim procesy, których nie rozumiał. Czy się bał? Sam szukał odpowiedzi na to pytanie.
Wreszcie uderzył plecami o ścianę, ciężko sapiąc. Ledwo, ale wciąż dychał, a to było najważniejsze. Tymczasem kobieta zadała mu pytanie. O domniemane ryzykowanie własnym życiem.
On zaś po prostu uśmiechnął się. Był to rzadki widok, niemniej pytanie diatryski realnie go rozbawiło, mimo bliskiej obecności niezidentyfikowanego terroru.
- Życie? A co tu lubić. Wszystko to kupa gówna, po prostu jedni brodzą w niej trochę wyżej nad drugimi - skwitował. - Jeśli jednak pytasz o to, co działo się na dole, nie wytłumaczę ci tego. Coś miesza mi w głowie. Właściwie, ty powinnaś lepiej się na tym znać. Ale to za chwilę. Teraz ja mam pytanie. Jakie mamy szanse w bezpośrednim starciu?
Owego pytania wcale nie chciał zadawać, gdyż ocierało się o przyznanie do braku rozwiązań. Z drugiej strony, tylko skończony imbecyl wchodził na obcy teren, nie wiedząc czego się na nim spodziewać oraz jakimi możliwościami operuje.
Odpowiedzi były mniej więcej takie, jakich się spodziewał. Niewiele mogli zrobić i sam zdawał sobie z tego sprawę. Szajba nie odbiła mu jeszcze na tyle, aby lekceważyć siły morfy.
- Kurwa…
Uważał się za człowieka, który widział w życiu niejedno. Jednakże zmorfieńcy stanowiły zagrożenie, na które trudno było pozostać przygotowanym. Skoro już nawet diatryska twierdziła, że jest źle, to rzeczywiście siedzieli w ciemnej dupie.
Wspomniana może i była cokolwiek osobliwa, lecz myślała bardzo praktycznie. Zaczęła sugerować wybranie innych dróg, acz wtem do głosu znów doszedł grubas.
- Inne przejścia… - bąknął w pewnym momencie Katapensis i jakby zaskoczony tym, że usłyszał własne słowa, wzdrygnął się wprawiając w drżenie tłuste poliki. - Mistrzu, musimy porozmawiać - strzelił oczami na Diatryskę, wyraźnie dając znać, że informacja, którą chce przekazać nie nadaje się dla uszu zakonnika.
Zacisnął dłoń. Nie lubił kiedy ktoś wchodził mu w słowo. Wskazał jednak palcem, aby kobieta chwilę zaczekała i pociągnął swojego człowieka ze sobą. Czy jednooka mogła go usłyszeć? Na ile jej zmysły były czułe? Tego nie wiedział nikt. Przeszli do rogu pomieszczenia. Dawało to nikłe szanse na prywatną rozmowę, lecz Browna przestawało to już interesować. Po prostu spojrzał złym okiem na Karpia.
- Więc? O co chodzi?
Grubas skrzywił się, jakby właśnie przełknął kwaśny owoc. Od razu było widać, że nie czuł się komfortowo w takich warunkach. Westchnął jednak i stojąc tyłem do diatrysa powiedział półszeptem.
- Dużo się działo w nocy. Od czego zacząć… - poskrobał sztywną czuprynę. - Kanały nie są już bezpieczne. Nikt poza Grubą Etą nie wyszedł dzisiaj żywy z podziemi. - Mężczyzna zagryzł wargi. Agatone pamiętał, że Etę i Katapensisa łączył nie tylko wspólny zawód.
- Kurwa - syknął tymczasem Brown - KURWA MAĆ - teraz już zwyczajnie krzyknął.
Wielu ludzi miało starego za nihilistycznego skurwysyna i było w tym wiele racji. Ale Klefiści byli dla niego wszystkim i faktycznie uznawał podziemną społeczność za swego rodzaju rodzinę. A teraz pojawiało się podejrzenie, że stracił ją na dobre.
- Nie zostawię ich, rozumiesz? - powiedział z obłędem w oczach, mimo świadomości jak mało realne było ponowne zejście na dół - Eta… co widziała?
- Eta nie jest już sobą - szepnął tak cicho, że Brown ledwie zrozumiał znaczenie słów, podkreślone przygryzioną wargą i przerażeniem w oczach. - Musisz to sam zobaczyć. Musisz... sam - podkreślił wpatrując się natarczywie w mistrza. - Wielu naszych nie wróciło dzisiaj z kanałów. Ona, ktoś ją okaleczył... musisz to zobaczyć. Kazałem ją zamknąć. Dwie ulice stąd. Pod strażą.
Złapał się za boki i odwrócił przez ramię. Zdążył już lekko ochłonąć, mimo że cała czaszka pulsowała mu pod wpływem niedawnego wybuchu.
- Okoliczności uległy zmianie. Teraz musimy liczyć się także z nią - skierował kościsty palec na diatryskę. - Chyba nie muszę ci mówić, żebyś trzymał język za zębami i dwa razy pomyślał, kiedy coś powiesz w jej towarzystwie.
Podszedł do wspomnianej. Kobieta kreśliła właśnie jakieś symbole, których znaczenia nie chciał nawet znać.
- Na dół zejść nie sposób. Ruchawka się zrobiła i sami nie damy rady - mówił do niej powoli, cały czas patrząc w zdrowe oko - Mamy jedną, co wróciła. Pod kluczem siedzi. Chcemy najpierw pójść i porozmawiać. Myślę, że i ty mogłabyś z niej wiele wyczytać. W najgorszym przypadku po prostu ją zabijemy. Prawda, Katapensisie? - uśmiechnął się perfidnie, musiał bowiem wiedzieć, że lojalność wobec niego była ważniejsza niż czcze miłostki. - Potem zechcę zejść jeszcze niżej niż dotychczas. Znajdę sposób. Myślę, że przyświeca nam wspólny cel, co możemy obydwoje wykorzystać. Ty, zdaje się, szukasz źródła problemu, a ja zamierzam się przezeń wbić jako wyjątkowo uciążliwy klin.
Rzecz jasna plany Browna były o wiele szersze oraz bardziej złożone i nie krył sam przed sobą, że dotyczyły czegoś tak trywialnego, jak władza. Lecz diatryska nie musiała o tym wiedzieć.
Jednocześnie odniósł wrażenie, że choć ta była oszczędna w słowach, to kiedy go słuchała, zdawała się analizować znacznie więcej, niż na to wyglądało. Na swój sposób chyba rachowała sytuację i kiedy ostatecznie się zgodziła, wiedział że jego słowa przeszły przez sito, którego nie szło mierzyć poprzez logikę.
Skinął głową z aprobatą. Mimo wszystko, poszło lepiej, niż sądził. Może ci diatrysi nie byli do szczętu tak pieprznięci, jak uważał?
I tylko jedna, natarczywa myśl nie dawała mu spokoju. Przypominała mu, iż dawno wyczerpał limit ratowania rzyci przez osoby trzecie. A to oznaczało jeden, klarowny fakt: musiał wreszcie zebrać się do kupy. Był wszakże władcą podziemia i nadszedł czas, aby zachowywać się zgodnie ze swoim tytułem.

 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-10-2017 o 20:01.
Caleb jest offline  
Stary 17-10-2017, 22:37   #36
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Mrok nigdy im nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie. Był im o wiele bardziej przyjazny niż blask słonecznego dnia, niż jego radosne promienie. Był sojusznikiem. Gdy więc kroczyły za plecami mężczyzny, pogrążonym w mroku korytarzem, na ich ustach gościł uśmiech. Pozostawały jednak czujne. Czerń obejmowała sobą dostępną im przestrzeń, badając ją i wypatrując tego, co widziały wcześniej. Nic się jednak nie pojawiło aż do chwili, w której dotarli do rozwidlenia korytarza.

- Spaczenie - słowo opuściło ich usta, ciche niczym szum liści poruszonych lekką bryzą. Uśmiech poszerzył się na tyle, że można go było wziąć za prawdziwy, a nie tylko chwilowy skurcz mięśni. Postąpiły do przodu, jednak nie wystąpiły przed swoje narzędzie. Przyglądały się leżącemu, chłonąc jego ból, jego świadomość zbliżającego się końca. Ciemność spijała je z niego, tak jak spijała ślady świadczące o obecności spaczeńca.

- Morfa - kolejne słowo było ostrzeżeniem. Skupiły się na niej, na formie którą przybrała. Ich odwieczny wróg. Czy miały pozwolić by wślizgnęła się do wnętrza rannego i dopiero wtedy zaatakować, czy też przeprowadzić atak od razu… Wybrały opcję trzecią. W ich dłoniach pojawiło się ostrze sztyletu. Naczynie należało zniszczyć. Zanim to jednak uczynią musiały się skupić. Wróg był niebezpieczny, nie mogły go lekceważyć, nie mogły mu dać szansy na atak. Ciemność rozcapierzyła swe szpony i jako pierwsza ruszyła na przeciwnika. Zdekoncentrowanie go dawało czas, a czas był istotny.


Nie zwlekały dłużej niż było to konieczne. Słowa wypowiedziane przez mężczyznę przemknęły obok ich uszu i ucichły, nie powodując nawet drgnienia powieki. Podobnie rzecz się miała z tymi, które opuściły usta Narzędzia.
Podeszły szybko, pochyliły się i złapały naczynie za włosy. Ciemność nadal zajmowała się ich głównym wrogiem, nie miały zatem czasu na rozkoszowanie się czynem, którego zamierzały się dopuścić. Spojrzały jednak w oczy naczynia. Drobna przyjemność, strach który od niego bił, jego smak, woń krwi… Nie zwlekając dłużej przyłożyły sztylet do jego szyi i jednym, wprawnym ruchem przesunęły nim po skórze, zagłębiając w niej ostrze, przecinając znajdujące się pod nią żyły.

Zaprotestował słabo, bełkotliwie. Bezskutecznie chciał odtrącić dłoń, która niosła śmierć i ukojenie. Bezsilny jak dziecko.

Krew trysnęła z otwartej tętnicy, wylewając z naczynia życie, które gasło stopniowo w szeroko otwartych oczach. Po chwili było po wszystkim. Na ustach pozostał jedynie niemy sprzeciw.

Uporządkowany strumień morfy płynący spokojnie do naczynia, został nagle zaburzony. Jak gdyby ktoś zagrodził drogę spokojnemu strumieniowi, wrzucając w płytkie koryto duży głaz. Spokojna struga zakłębiła się, zafalowała i zaczęła pęcznieć jak rozdymana powietrzem żaba, której dzieci dla zabawy włożyły słomkę w odbyt. Nagle stężenie morfy zaczęło rosnąć. Skóra Decato zapiekła. Runy na niej zaczerwieniły się.
Ciemność zakręciła się nerwowo. Z głębi korytarza, oddalone, wyczuły zaproszenie. Zaproszenie wielu istnień. Spaczeńce.
Z głębi korytarza, tam gdzie zalegał głęboki mrok usłyszały zbliżające się skrobanie.

Naczynie odeszło, stając się bezwartościową kupą mięsa i kości, nie zasługującą na zainteresowanie. W przeciwieństwie do tego co znajdowało się głębiej w korytarzu. Wysłała Ciemność by wstrzymała wroga, dając im czas na ocenę sytuacji, lecz nie przyniosło to zamierzonego efektu. Spaczeńce były za daleko i macki Ciemności nie sięgnęły wystarczająco daleko by zrobić im krzywdę. Spojrzenie Decato spoczęło na Narzędziu. Oceniały, badały, w końcu jednak utwierdziły się w słuszności swej decyzji.

- Zbyt wielu - rzekły, wycofując się od trupa do towarzyszącego im mężczyzny. - Inne przejścia. Inne miejsca. Sprawdzić musimy - dodały, cofając się dalej w kierunku z którego przyszli. Ich uwaga ponownie skupiona była na przeciwniku. Musiały utrzymać go z dala do czasu znalezienia się na powierzchni i zabezpieczenia wejścia. Zatrzymały się tylko na chwilę by ponownie wytoczyć krwi ze swych żył i pozostawić za sobą krwawą runę ochronną. Wątpiły by powstrzymała spaczeńce na długo, jednak powinna była dać im dość czasu by mogli się wydostać.

- Szybko - ponagliły.


Ruszyli w stronę wyjścia z podziemi, w kierunku, z którego przyszli. Pierwsza Decato, za nią chwiejnym krokiem Brown. Jak pijak prowadzony przez dziecko. Diatrys przystanął dwa razy by utoczyć świeżej krwi i pospiesznie wykreślić nią runę na mokrym, kamiennym podłożu. Za załomem korytarza ponownie wkroczyli w ciemność, pozostawiając za sobą to słabe światło, które rzucała porzucona przez strażnika pochodnia. Przeszli kilka metrów po omacku szukając bladego światła rzucanego ze stropu, lecz wszędzie przed nimi była nieprzenikniona ciemność.

Natarczywe głosy w ich głowie zapraszały je do siebie.
Zaproszenie. Słyszały je w swej głowie, tak kuszące. Wystarczyło odwrócić się, wbić sztylet w ciało Narzędzia i pójść na ich spotkanie. Szły jednak dalej, prowadząc mężczyznę, rysując runy i uparcie odmawiając pokusie. Odmowy te sprawiały im ból, z którego czerpały siłę. Tak jak czerpały ją z tego, wynikającego z zadanych sobie ran.

A później wyczuły ich złość i zdenerwowanie. Natrafiły na pierwszą runę.
- Blisko - wyszeptały gdy krzyk wbił się w ich uszy, powodując spazm rozkoszy i zadowolenia. Oto jak odpowiedziały na zaproszenie. Miały nadzieję, że odpowiedź ta, którą własną posoką nakreśliły, da przeciwnikowi wystarczająco jasno do zrozumienia, że namawianie ich sensu nie miało. Nie oferowało nic, czego by pożądały.

- Wyjście. W górę. Pierwszy - nakazały Narzędziu, które wyraźnie nie radziło sobie w tym wypełnionym Morfą miejscu. Czy w takim wypadku potrzebowały go? Od strony Ciemności napłynęła twierdząca odpowiedź. Wiedza. Nie był z nimi by walczyć, był by obdarzyć je potrzebną do wykonania misji wiedzą.

Narzędzie było nieporadne. Wspinało się powoli a one ponownie zaczęły się zastanawiać nad jego przydatnością gdy...
...spaczeńce już ich nie mamiły zaproszeniami. Były złe, były rozwścieczone napotkaną przeszkodą, której się nie spodziewały. Czuły jak wiją się obok próbując ją pokonać, lecz każda próba kończyła się bólem. Były jednak i takie, które były na ten ból bardziej odporne bo za chwilę...
...uczucie radości gdy pierwsza bariera została pokonana a Narzędzie... ciągle tkwiło w połowie drabiny blokując przejście, mozolnie pokonując szczebel za szczeblem. Skrobanie było coraz wyraźniejsze. Drugi run najwidoczniej nie sprawił im większego problemu a jedynie zwiększył irytację. Skrobanie...
Narzędzie zatrzymało się i spojrzało w dół jakby chciało zawrócić gdy...

Pomocna dłoń pojawiła się w odpowiednim momencie, zanim zmuszone zostały do podjęcia decyzji, która wydawała się korzystna w danym momencie ale na dłuższą chwilę wiązała się jedynie ze stratami. Nie miały czasu szukać nowego Narzędzia, więc utrata tego drogo by je kosztowała. Pojawienie się drugiego mężczyzny oszczędziło im konieczności wyboru, pozwalając w spokoju pokonać resztę drogi ku wyjściu bez sięgania po ostrze.
Nazwały go Karpiem i nie zwracały uwagi poza rzuceniem krótkiego
- Zejście. Zamknij. Natychmiast.
Uwagę bowiem dzieliły między ziejący w podłodze otwór, a siedzące pod ścianą Narzędzie. Ich runa została zniszczona. Czy zniszczeniu uległ także jej nosiciel? Ostrze, które tego poranka niemal nie opuszczało ich dłoni, ponownie znalazło się na widoku, gdy uniosły nieco dłonie. Zejście do tuneli należało zabezpieczyć. Gdy to uczynią, musiały dokładniej zbadać stan Narzędzia.

- Niepotrzebnie zwlekało. Nie lubi swego życia? - po naganie rozbrzmiało pytanie. Głowa Decato przechyliła się nieco na bok, jakby inny kąt patrzenia miał wyjawić nowe tajemnice tyczące się mężczyzny. W głosie nie było jednak ani gniewu na brak pośpiechu z jego strony i bycie ciężarem, jak i ciekawości. Nie czuły ani jednego, ani drugiego. Pytanie pojawiło się tylko dlatego, że chciały na nie znać odpowiedź. Było narzędziem do osiągnięcia celu, podobnie jak on.

Odpowiedź była cyniczna ale zawierała też potwierdzenie ich obaw. Odwieczny wróg sięgnął po ich Narzędzie i zapragnął je dla siebie. Nie miały zamiaru pozwolić by tak się stało. Ich misja była najważniejsza, musiały uczynić wszystko co w ich mocy by osiągnąć sukces. Nawet jeżeli oznaczało to chwilowe przymknięcie oka na niektóre z zasad zakonu.

- Morfa - z ich ust padł wyrok, rzucając światło na winowajcę. Ich runy miały moc, jednak w spotkaniu z przeważającą siłą przeciwnika, nie miały szans. Miały tego dowód tam, na dole. Wraz z wyrokiem odpowiedzi nie podążyła jednak groźba. Mężczyzna mógł się chwilowo czuć bezpieczny.

Nim odpowiedziały na pytanie, wpierw przyjrzały się dokładnie Narzędziu, a następnie jego pomocnikowi. Biorąc pod uwagę przewagę to, czego doświadczyły oraz stężenie Morfy w tunelu, odpowiedź mogła być tylko jedna.
- Niewielkie - poinformowały, powracając wzrokiem do Narzędzia. - Jest ich wielu. Narzędzie słabe - wskazały na niego. - Pomoc nieznana - wskazały na Karpia. - Nasze możliwości niewystarczające - położyły dłoń na piersi.

- Inne przejścia? Inni ludzie? - Zadały własne pytania, ignorując pojedyncze słowo, które opuściło usta mężczyzny, a które wyraźnie dawało im do zrozumienia, że sytuacja jest dla niego zrozumiała, jednak nie sprawiał przy tym wrażenia gotowego do poddania się co je zadowoliło. Wzrok wbiły w wejście do tuneli. Nie podobała się im własna niemoc w obecnej sytuacji. Budziła w nich gniew, który przyspieszał bicie serca i zmuszał krew do szybszego krążenia. Dobrze, potrzebowały tego by zabezpieczyć klapę, do którego to zajęcia zabrały się gdy tylko Narzędzie i Karb umieścili ją na miejscu.

- Mogą powstrzymać na jakiś czas - wymusiły z siebie pełne zdanie, co było jedynym, zewnętrznym świadectwem targającego nimi uczucia. Mówienie… Męczyło je, podobnie jak tłumaczenie wszystkiego. Była to jednak cena, którą były gotowe płacić tak długo, jak długo uznają pomoc mężczyzny za wartą tych poświęceń. Póki co szala tkwiła przechylona na ich stronę, domagając się wyrównania. Czekały jednak, nie chcąc zadawać pytań w obecności pomocnika. Nie chcąc tracić skupienia w obliczu odkrytych problemów. Wciąż w pamięci miały zapraszające szepty. Gdyby pozwoliły sobie na słabość, mogłyby im ulec.

Sługa Narzędzia odciągnął swego pana na bok. Sekrety były im doskonale znane, potrafiły je szanować, pomimo tego uważały że w obecnej sytuacji nie były one wskazane. Nie protestowały jednak, uwagę swą skupiając na czynności, którą wykonać musiały, łowiąc jednym uchem docierające do nich słowa i ich fragmenty.
Niewiele tego było.

...nocy
Grubas podrapał się po głowie.
...kanały ... pieczne... żywy ... ziemi…

- Kurwa - syknął tymczasem Brown - KURWA MAĆ - teraz już zwyczajnie krzyknął.
- Nie zostawię ich, rozumiesz? - powiedział z obłędem w oczach- Eta… co widziała?


Grubas odwrócił głowę i strzelił nerwowo oczami na Diatrysa.
Przybliżył się do Browna i zaczął szeptać.

Rysowały runy, brocząc przy tym krwią i słuchając.


Nie wysilały się zbytnio przy tym drugim zajęciu, przynajmniej do chwili, w której Narzędzie nie podniosło głosu. Nie drgnęły jednak, nie zareagowały, chociaż ich uwaga kierowana w stronę rozmowy, wytężyła się, podobnie jak zmysły. Ciemność roztoczyła swe szponiaste ramiona, starając się wykraść kolejne informacje.

Kłopoty nie dziwiły Decato. Widziały je od chwili przybycia do miasta. Wieczorem, w nocy, w dzień. Podziemia nie mogły pozostać nieskażone, na co miały dowód i to dowód, którego szept wciąż tkwił w ich pamięci. Gdy zaś skończyły kreślić runy, zacisnęły dłoń by powstrzymać dalsze wyciekanie krwi i spojrzały na rozmawiających. Czekały cierpliwie.

Narzędzie podeszło i przekazało im zebrane informacje. Doceniły ten gest. Równie dobrze mógł bowiem zachować je dla siebie, utrzymać problem z dala od nich, rozwiązać gdy się ich pozbędzie. Spoglądając na niego uznały, że mógłby także w chwili braku opanowania podnieść rękę uzbrojoną w ostrze i na nie. Nie przeszkadzało im to. W jakiś przewrotny sposób podobało się im. Było to dziwne uczucie.

Słuchały go uważnie. Ich spojrzenie nic nie wyrażało bo nie było nic co musiały wyrazić. Ciemność szeptała o ryzyku i o możliwościach. Podsuwała sposoby i polemizowała z racjami Narzędzia. Decato milczała, wpatrując się w mężczyznę. Głowa przechyliła się lekko na bok, niczym głowa kota zaciekawionego robakiem pełzającym po ścianie.

- Pójdziemy - powiedziały w końcu, nie dając Narzędziu szansy na to by odpowiedziało na ostatnie słowa Karpia. - Cele zbieżne. Potrzebna pomoc. Ludzie - na ostatnie słowo padł nacisk. Nie chciały jeszcze włączać braci do ich działań. Nie były gotowe odpowiedzieć na ich pytania. Tajemnica musiała pozostać tajemnicą.
- Obawy niepotrzebne. Współpraca ważniejsza. Nasze cele bliższe sobie niż… - Usta się zamknęły. Za dużo słów.

Wyjaśnienia były potrzebne by zyskać współpracę Narzędzia, nie znaczyło to jednak że polubiły przez to wypluwanie z siebie kolejnych wyrazów. Było to męczące, całkiem jak blask słońca. Jedno i drugie niemiłe. Uznały zatem, że sam domyślić się musiał co chciały przekazać. Istniał także Karp, nie wątpiły jednak że ów człowiek jest zaufanym Narzędzia. Gdyby bowiem istniał cień podejrzenia że może zdradzić, czuły że mężczyzna, którego wybrały zrobiłby z nim to, co zamierzał z zamkniętą kobietą. Podobało im się to. Współgrało z ich naturą.

Ich zgoda zdawała się sprawiać Narzędziu przyjemność. Skinął głową więc odpowiedziały tym samym. Oczyściły ostrze rąbkiem szaty i schowały do pochwy. Resztki krwi, wciąż spływającej z zadanej ciału rany zlizały. Były gotowe do drogi i chociaż ciało domagało się strawy to umysł był w stanie je kontrolować. Usta ułożyły się w uśmiech, który jednak wyrażał inny rodzaj głodu. Język zlizał zawieruszoną kroplę krwi, która próbowałą umknąć z ich warg. Szykowały się kolejne łowy…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 20-10-2017, 19:32   #37
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Decato Jednooka.
Uderzenie ciepła. Skwar i spiekota dnia. Zachwiała się po wyjściu na zewnątrz. Dopiero teraz, pod piekącymi promieniami słońca poczuła jaka była zmęczona. Skóra piekła - czerwona, jak po oparzeniu słonecznym. Upływ krwi też na pewno zrobił swoje. Musiała odpocząć... a na pewno coś zjeść. Przecież od rana nic nie jedli. Z trudem zwalczyła słabość i wysiłkiem woli, starając się nie upaść poczłapała za mężczyznami.

Decato Jednooka, Brown.
Uliczki były puste. Nienaturalnie puste, mimo upału dnia. Ludzie pochowali się za zabitymi deskami oknami. Nie dało się nie zarejestrować zmiany jaka dokonała się w mieście od czasu zamknięcia bram. Cisza miała w sobie coś złowieszczego.

Przemknęli nie zaczepiani przez nikogo, chowając się przed słońcem, korzystając z nawet najmniejszego skrawk cienia, do kolejnej smrodliwej kamienicy, w której według opisu Katapensisa miała znajdować się Gruba Zeta, jedyna osoba, której udało się tej nocy wyjść z kanałów, prócz oczywiście Browna i Jednookiej Decato.

Sień przywitała ich chłodem i nieodłącznym w tej dzielnicy smrodem szczyn. Ten pierwszy przywitali z ulgą, drugi ze zrozumieniem. Do podpiwniczenia prowadziło wąskie przejście w podłodze i metalowa drabinka. Zeszli nią na dół tuż za Katapensisem.

W niewielkim, dusznym pomieszczeniu bez okien zastali trzech ludzi Browna. Mistrz spojrzał na znajome twarze; wychudzoną, szczurzą Amaditisa, kostropatą Aresa Francy i zmizerniałą chłopaka, którego imienia nie pamiętał, a którego posłał dzień wcześniej z wiadomością do Szarej. Wszyscy wyglądali na zmęczonych i przybitych.

- Gdzie reszta? - burknął rudzielec.

W odpowiedzi Szczur wzruszył ramionami, Franca splunął na podłogę.

Szybko się okazało, że morale klefistów jest niskie. Zła sytuacja w mieście odbiła się na każdym jej mieszkańcu a szczególnie na tej jej części, która żyła z dnia na dzień, nie mając dóbr zgromadzonych w postaci pełnej spiżarki. W mieście brakowało jedzenia. Z powodu zamkniętych bram do miasta nie przyjeżdżały towary z okolicznych wsi. Miejskie magazyny zostały zamknięte a żywność racjonowana tylko dla tagmaty i radnych. Kazano nawet zarżnąć większość zwierząt, przygotowując się na długie "oblężenie". Krwawa noc, którą Brown zafundował w Zaułku miała ten efekt, że ukrócono włamania i rozboje, jednak nie zlikwidowano przyczyny. Biedniejsza część Skilthry zaczynała głodować. Do tego doszedł kolejny problem. Z powodu przedłużającej się suszy w mieście zaczynało brakować wody. Poziom Zargi opadł do niespotykanej wcześniej wysokości i z miejskich murów widać było napęczniałe gazami brzuchy trupów z oblepionymi gomygami twarzami, które ugrzęzły na mieliźnie a bustuarium nieskutecznie starało się je spławić rzeką. Studnie w mieście pilnowali tagmaci, wydzielanie wody szło opornie i powoli.

Dlatego też na sugestię Jednookiej, żeby przyniesiono strawę i napitek zareagowano, może jeszcze nie wrogo ale drażliwie i pryszczaty człowiek Agatone z ociąganiem poczłapał do wyjścia.

Jakby złych wieści było mało umyślny dorzucił oliwy do ognia. Syntyche Nekri nie żyje. Niejaki Jagon Minskin przejął anakratoi i chce się "ułożyć" z Brownem.

Gdy w końcu zapytano o Zetę w pomieszczeniu zapadła ciężka cisza.

- Tam jest - burknął rudzielec odchrząknąwszy wcześniej ciężką plwocinę.

Decato Jednooka.
Gdy podeszły do wskazanych przez grubasa drzwi Ciemność przylgnęła do nich jak mokra od potu koszula do ciała, chłonąc wszystkimi zmysłami to co mogło się za nimi znajdować. Cisza... ale nie... znowu to uporczywe skrobanie, które słyszały już rano w kanałach. Nic poza tym.

Decato Jednooka, Brown.
Nadpsuta, czerstwa tracta i śmierdzący stęchlizną bukłak to wszystko co dostali od Francy na pięknie zdobionej, pewnie wartej niemało paterze. Gówno w ślicznej oprawie.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 15-11-2017, 08:13   #38
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
post napisany we współpracy z Grave Witch oraz GreKiem

Na miejscu czekały nowe informacje, oczywiście każda gorsza od poprzedniej. Brown posiadał wiele narzędzi, aby czynić swoich ludzi lojalnymi, lecz jeśli miało im zabraknąć wody oraz pożywienia, sprawy mogły przybrać parszywy obrót. Nie dało się wykarmić protegowanych samym posłuszeństwem.
Druga rzecz, która nie dawała mu spokoju, to śmierć Syntyche. Gdzieś po cichu spodziewał się, iż Szara może mieć kłopoty. Do tego czasu powinien już przecież o niej usłyszeć lub o ruchu, dzięki któremu ogarnęłaby część burdelu, w tym przybierająca liczbę trupów. Lubię cię. Choć tylko morfa wie dlaczego - wspomnienie jej słów zaskoczyło nawet jego i przez bardzo krótką chwilę poczuł coś zimnego w okolicach żołądka.
Obiecał jednak sobie, że weźmie byka za rogi i słowa zamierzał dotrzymać. Musieli skupić się na przesłuchaniu. Pozwolił, aby to Decato jako pierwsza podeszła do miejsca izolacji Ety. Obserwował ją uważnie, niczym rzemieślnika przy swoim fachu.

Przystając przed drzwiami, skupiły się na tym co tkwiło za nimi. Dłonie spoczęły na drewnie, z którego została zrobiona bariera drzwi. Wciągnęły powietrze, wyczuliły słuch. Ciemność dostarczała im informacji, sącząc je do ich umysłu. Skrobanie...
Odsunęły się bowiem dostarczono pokarm. Strawa nie była najlepszej jakości, jednak była jedzeniem mogącym częściowo odnowić ich nadwyrężone zasoby siły, zatem spożyły ją nie komentując. Zmęczenie jednak było większym problemem. Panowanie, jakie umysł miał nad ciałem nie było na tyle silne, by mogły całkiem zniwelować efekt ubytku krwi, którą wykorzystały do tworzenia run. Potrzebowały odpoczynku, na ten jednak musiały poczekać.
- Morfa - wyszeptały między kęsami, spoglądając na Narzędzie. Pozostali byli dla nich tylko uciążliwym tłem, które w tej chwili ignorowały. Jasne oko diatryski wbijało się tylko w tego, który miał dla nich znaczenie. To do niego należało zapanowanie nad owym tłem.
- Spaczenie - padł wyrok, zanim wzrok ich padł na naczynie, które za drzwiami się znajdowało. Ich głos był cichszy niż do tej pory. Zebranie sił by formować kolejne słowa kosztowało więcej energii niż zwykle.
- Nadal chce przepytać? - zapytały obojętnym głosem, po czym zamilkły. Powiedziały już dość, skupiły się zatem na mackach Ciemności, które pilnowały pokoju, w którym znajdowało się spaczenie. Zarówno ona jak i Decato czuły przyjemne mrowienie na myśl o konfrontacji, o ostrzu zagłębiającym się w ciało i krwi, która zostanie przez to ostrze wytoczona.

Brown dokończył swoją rację i wlał ostatnie krople do suchego jak kurz gardła. Skinął głową.
- Tak, chce. O ile niewiasta nadal mówić potrafi. W przeciwnym razie… - jedynie zasugerował ruch palca na gardle, gdyż diatrys i tak najlepiej wiedział, co robić w takim przypadku.

Pomieszczenie za drzwiami było niewielką klitką służącą za skład wszystkiego i niczego, graciarnią pokrytą warstwą kurzu gratów wszelakich. Za jedną z pustych szaf ukryto, niezbyt przemyślnie, teraz odsłonięte, zejście do korytarzy. Pomieszczenie było ciasne i właśnie - zagracone. Otwarte na ościerz drzwi i pochodnia wetknięta w ścianę pozwalała zobaczyć to wszystko i Etę siedzącą na jednej z drewnianych, morfa jedna wiedziała do czego przeznaczonej, skrzyni. Kobieta siedziała do nich bokiem, z głową opuszczoną na potężne piersi. Gruba Eta była... gruba. Zagadką pozostawało jak ta drewniana skrzyneczka pod nią była w stanie utrzymać ciężki korpus. W powietrzu wyczuwało się zdenerwowanie ludzi Browna, stojącego tuż za nimi, pocącego się obficie Katapensisa, przestępujących z nogi na nogę Francy i Szczura, i chłopaka, który schował się za plecami pozostałych.
Kobieta podniosła powoli głowę, obracając powoli twarz w ich kierunku. W jej wyglądzie było coś niepokojącego. Coś, co mimowolnie przyprawiło ich o ciarki na plecach. Czy to nerwowe cienie rzucane przez drgające światło łuczywa pełzające po jej wygolonej czaszce, czy może...
i wtedy zrozumieli. Lewa, górna część jej głowy, ta która początkowo była dla nich niewidoczna była zmiażdżona tuż nad oczodołem a to co wzięli za cienie na łysym czerepie było brunatną tkanką odkrytego mózgu, w którą powbijane, teraz dostrzegali to, były drobne kawałki kości. Oczy Grubej spoglądały na nich smutno. Milczała.

Decato przyglądała się spaczeniu z fascynacją połączoną z odrazą. Czerń wokół niej zafalowała, wyciągając swe ciekawskie macki by badać ów obiekt ich zainteresowania, by smakować Morfę, która utrzymywała naczynie przy życiu. Bo cóż innego za tym stało? Wedle wiedzy Decato, kobieta powinna nie żyć. Powinna leżeć trupem i powoli stawać się pożywką dla robactwa. Żyła jednak, a przynajmniej utrzymywała stan, który można było chyba nazwać życiem. Stan, który należało czym prędzej zmienić na ostateczny. Narzędzie chciało jednak rozmawiać, więc stanęły z boku, skupiając się na naczyniu, gotowe w każdej chwili zareagować. Czujne i spokojne.

Powieka starca tylko nieznacznie drgnęła. Sapnął ciężko, przenosząc ciężar ciała na palce stóp i nachylając do przodu. Widział takie obrazy jak ten przed sobą wielokrotnie, lecz zawsze pod postacią rzuconych do rynsztoka trucheł. Zastanawiał się więc niniejszym jaka część świadomości tliła się jeszcze w roztrzaskanej głowie.
Skinął lekko na Decato.
- Ustalmy najpierw jedną rzecz. Jeśli nic z niej nie wyciągnę, spróbuj w nią jakoś “wejrzeć”, o ile twoje umiejętności na to pozwalają. Gdyby wszystko spaliło, pozbędziemy się tego czegoś natychmiast.
Nie wydawał jej rozkazów, zdążył przywyknąć do tego, że diatryska była poza zasięgiem jego władzy. Czuł jednakże, że najlepiej rozmawiać z nią za pomocą konkretnych faktów. Zróbmy to i to, jeśli nie wyjdzie działajmy inaczej. Czysta pragmatyka, jaką sam lubił.
Postawił tylko krok, woląc być możliwie daleko od zarażonej.
- Jesteś w stanie mówić? - zapytał Ety najprościej, jak się dało.

<z perspektywy Decato> Ciemność smakowała przestrzeń wokół nich. Pomieszczenie było czyste. Nie wyczuwała żadnych zaburzeń może poza tym... że było czyste. Odwykły już od tak czystego, nieskażonego morfą powietrza. Jakby całe spaczenie zostało stąd wyssane.

Eta spojrzała wprost na Mistrza z niemą prośbą w dużych, szklistych oczach. Zagryzła dolną wargę w skupieniu i po chwili skinęła głową. Powoli. Twierdząco.

Czysta? Cień niedowierzania odbił się na obliczu Decato gdy Ciemność przekazała jej zdobytą dzięki swym działaniom, wiedzę. To co widziały, to co widziały i co czuły, nie zgadzało się ze sobą. Jaki inny czynnik był w stanie utrzymać naczynie przy życiu gdy otrzymało taką ranę? Nie wiedziały. Cofnęły się o krok.
- Naczynie… - urwały, nie spuszczając z obiektu wzroku. - Czyste… - Otarły dłonie w szatę. Czyste… Jedno słowo, a niosło tyle pytań. Słyszały jednak dobrze, nie pomyliły się. Skąd zatem owe skrobanie, tak podobne… Czy naczynie coś wiedziało?
- Skrobanie… - wyszeptały do siebie. Skrzynie. Nie patrząc na Narzędzie ale i nie spuszczając wzroku z naczynia, podeszła do najbliższej i przesunęła po niej paznokciami, naśladując słyszany w tunelach dźwięk.

Tymczasem kobieta wciąż wpatrywała się w Browna, przedstawiając sobą widok cokolwiek zatrważający. Nie dla niego jednak. Posoka oraz flaki na wierzchu mało poruszały starego zabójcę. Musiał jednak przyznać, że był zaciekawiony dlaczego Eta wciąż w ogóle egzystowała. Nie było na świecie ludzi mogących wytrzymać taką ranę bez chociażby utraty świadomości.
- Mówią, że wróciłaś z dołu. Chcę, abyś powiedziała mi co tam widziałaś i w jaki sposób udało ci się przeżyć.
Jego głos był pozbawiony zarówno troski, ale i gniewu. We wszelkich pertraktacjach zazwyczaj odnosił się do lęku rozmówcy, lecz po tym, co przeszła kobieta, trudno byłoby ją czymkolwiek zastraszyć.
- Mów. Jesteś bezpieczna. O ile okażesz się pomocna, możemy zapewnić ci ochronę na miarę obecnych okoliczności. Lub litościwy koniec, jeśli cierpisz.
Rzecz jasna, jej życie było dla Browna gówno warte, lecz skuteczniejsza była czasem metoda wyciągniętej ręki. Nawet jeśli stanowiła tylko iluzję.

Surowe drewno zaskrzypiało cicho pod palcami Jednookiej. Mała zadra wbiła się w palec. Diatryska skrzywiła się, nie tyle przez nieprzyjemne ukłucie, co przez dźwięk, tak inny od tego, który słyszała w głowie.
Eta wpatrywała się w Mistrza intensywnie. Jak gdyby chciała mu coś przekazać samym wzrokiem. Tak dziwnie, nienaturalnie milcząca.
Tym razem powoli potrząsnęła przecząco głową i wyciągnęła ciężką rękę. Drugi palec wskazywał kochanka.
- Ona - stęknął Katapensis - chyba nie chce się odzywać. Ona... nie chce nam zrobić krzywdy. - Przełknął ciężko.

Uniosły skaleczony palec do oka, niezadowolone. Wyjęły drzazgę, sprawdziły czy nie pozostały po niej drobne fragmenty drewna, na wszelki wypadek wyssały rankę. Cały czas obserwowały naczynie, ledwie zwracając uwagę na Narzędzie i jego ludzi. Skrobanie… Nie dawało im spokoju. Słyszały je wyraźnie, identyczne jak tam, pod ziemią. Skąd dochodziło? Kto za nie odpowiadał?
Próba ze skrzynią nie przyniosła skutku więc wybrały ścianę. Szukały, badały. Ciemność im w tym pomagała, słuchając jednocześnie słów, które wypowiadano. One nie widziały potrzeby by wysilać się na kolejne. Narzędzie chciało pytać, niech pyta.

- Nie chce zrobić krzywdy - powtórzył tymczasem Brown. - Diatrysie. Czy możliwe, aby skazić kogoś samym słowem? - mistrz obserwował kątem oka zagadkowe oględziny Decato.
Następnie podszedł do Karpia. Skinął na niego.
- To co się gapicie, jak ta sroka w gnat? Skoro mówić nie chce, dajcie papirus i pióro. Jeśli piśmienna nie jest, namaże po swojemu, co się tam w jej głowie roi. W najgorszym przypadku... dla ciebie, nie mnie... to ty z nią pogawędkę utniesz. Lubiła cię wcześniej, to może i teraz łba ci nie urwie.
Przez chwilę taksował mężczyznę piorunująco. Całym ciałem sygnalizował, że oczekuje natychmiastowych działań.
- Mówiłeś, że muszę tu przyjść i to zobaczyć. Jak na razie nic z tego nie mam. Mój czas jest bardzo cenny i nie chcesz, abym pomyślał, że go marnujesz.

Palce Decato zaszurały po ścianie. Dźwięk, aczkolwiek bliższy temu w głowie, nie wydał im się interesujący.

- Eta, kruszyno - zaskomlał Katapensis, - pokaż im. Pokaż im!
Spojrzeli na dziewczynę w tym samym momencie. W jednej chwili wydało im się, że nim otworzyła usta, z policzka spłynęła jej łza. Z otwartych ust wydobył się niski pomruk, który wprowadził powietrze w lekkie drżenie zdające się wibrować aż gdzieś wewnątrz, w płucach. Na jednej z półek pękło jakieś gliniane naczynie, z którego wylała się zawartość.
- Poooommmmmmoooocy - wymruczała Eta.
Usłyszeli przekleństwo zmlęte w ustach przez jednego z ludzi Browna. Szczęknęło ostrze czyjejś broni. Tupot małych nóg i trzask drzwi poinformowały ich, że chłopak chowający się do tej pory za plecami innych postanowił poszukać bezpieczniejszego miejsca. Grubas otarł rękawem spocone czoło. Jego dziewczyna siedziała dalej na drewnianej skrzynce, wpatrując się uporczywie, dużymi, mokrymi oczami w Agatone.

Pomruk ponownie skupił ich uwagę na kobiecie. Decato przekrzywiła głowę.
- Nie można - odpowiedziały na pytanie. - Czysto… Brak Morfy… Nie rozumieją, powinna być - wyraziły swoje przemyślenia w formie skondensowanej, by nie tracić energii na mówienie. Słyszały o tym, że magusi byli w stanie dokonywać takich rzeczy, jednak potrzebowali do tego spaczenia, a one go nie wyczuwały. Czy były za słabe? Czy skryła się przed ich zmysłami? Brak odpowiedzi na pytania budził w nich słabe uczucie gniewu.
- Pobiegł po braci? - do własnych, które kłębiły się w głowie, dodała nowe, skierowane do Narzędzia. W głosie zabrzmiała ledwie wyczuwalna nuta niezadowolenia. Była dziwna bo zwykle ich głos był emocji pozbawiony. Zdziwiła nawet je same. Nie chciały interwencji braci z zakonu. Jeszcze nie teraz, było za wcześnie.

Brown spojrzał gniewnie na trójkę mężczyzn za jego plecami.
- Tego nie wiem. Ale jestem pewien, że tutaj obecni dopełnią wszelkich starań, aby nikt nam nie przeszkadzał - skwitował tylko i ponownie oddał pole działania Decato.
Zrozumiał, iż może kipieć złością i grozić, lecz działa na obcym sobie poletku. A co jak co, wolał trzymać się z daleka od rzeczy nadnaturalnych. Temu też najchętniej przerwałby marny żywot Ety, aczkolwiek diatryska nadal próbowała z nią coś zadziałać.

Zbliżyły się o dwa kroki do siedzącej kobiety. Czy jej śmierć mogła rozwiązać zagadkę jej obecnej egzystencji? Jedno było pewne, im to nie przeszkadzało. Czy żyła czy nie, czy cierpiała czy nie. Interesowały je tylko odpowiedzi.
- Morfa… Gdzie? - do pytań Narzędzia dorzuciła własne. Może to naczynie było w stanie wskazać gdzie tliło się spaczenie, które utrzymywało je przy życiu.

Mimo, że pytanie skierowane było do Ety, odezwał się Katapensis.
- Została zaatakowana przez zmorfieńców, tam w korytarzach - wskazał ręką na zejście ziejące czarną dziurą w ścianie. - Porzucili ją i później przyszła tutaj... z tym... czymś... Pomóżcie jej, ona nikomu nie chce zrobić krzywdy.

Ciężka plwocina uderzyła z plaśnieciem o podłogę. Mistrz wtarł ją w ziemię i złapał się za boki. Nie rozumiał co tu się działo i zaczynało go to irytować. Stali w miejscu, tymczasem musiał działać. Zbyt wiele rzeczy ostatnio się spieprzyło, a tutaj nie znaleźli nic innego jak kolejny znak zapytania.
- Zaraza - mruknął. - Wszyscy won. Najlepiej znajdźcie chłopaka. Upewnijcie się, że nic durnego nie zrobił. Tutaj zostaję tylko ja i diatrys - zlecił rozkaz, stojąc do reszty plecami.

Zebrali się szybko. Tylko Katapensis z ociąganiem, lecz mina Browna sugerowała, że to nie jest prośba.

Jego ton jasno z resztą sugerował, że nawet nie zakładał możliwości, aby ktokolwiek zaprotestował. Niniejszym odczekał jeszcze chwilę, pozornie w spokoju słuchając zmierzających do wyjścia kroków. Dopiero jak wszyscy opuścili kryjówkę, spojrzał w oko towarzyszki.
- Nie ma sensu dłużej zwlekać. Jeśli możesz, pomóż grubej. W przeciwnym wypadku, zabijmy ją - powiedział półszeptem, wciąż nie wiedząc do czego zdolna jest pokiereszowana kobieta.

- Nie widzimy jak pomóc - odpowiedziały tak jak zwykle, czyli ciszej nawet niż Narzędzie. Nie były z tego powodu zadowolone, jednak miał rację, nie było sensu dłużej zwlekać i zarówno Decato jak i Ciemność popierały jego decyzję. Westchnęły jednak bowiem liczyły na więcej.
- Poza śmiercią - dokończyły, słowa swe podkreślając wzruszeniem ramion. Skoro kobieta nie była w stanie udzielić im informacji to nie było sensu pozwalać jej dłużej żyć. Może bracia by się nią zainteresowali i obie z Ciemnością były tego nawet pewne jednak to by się wiązało ze ściągnięciem ich tu, czego nie chciały.
- Może to da odpowiedź na - przerwały by zebrać kolejne słowa, które paść musiały w zdecydowanie zbyt długim jak dla nich zdaniu - pytania. Lub więcej pytań.
Zastanawiały się czy wspomnieć o tym, że zakon z chęcią by się bliżej przyjrzał temu naczyniu, uznały jednak, że mężczyzna zdaje sobie z tego sprawę. Nie lubiły też marnować czasu na niepotrzebne rozmowy, więc tylko utkwiły w nim wzrok wyczekująco. W kobiecie nie wyczuwały Morfy, nie była spaczona, zatem zabicie jej także nie było ich zadaniem.

Osoba, której było to zaś powinnością, zrozumiała sytuację bez słów. Sędziwy zabójca ostrożnie postąpił do przodu. Gotów był wycofać się w każdym momencie, gdyby doszedł go jakiś alarmujący sygnał. Jednocześnie nie zamierzał zwlekać - szedł prosto na Etę, wyciągając do niej dłonie, prawie że po ojcowsku. Trzeba było w miarę możliwości niewiastę uspokoić, uśpić jej baczenie.
- Biedne dziecko… - rzucił ku niej pokrzepiająco - oczywiście, że ci pomożemy.
Stanął przed kobietą i przyłożył ręce do odsłoniętej czaszki, na znak jakoby nie czuł doń wstrętu. Więcej nawet. Nachylił się nad nią i ucałował w ranę, niby gestem świętej celebracji. Na twarzy Browna wykwitł dziki uśmiech.
- Być może nie będzie to jednak sposób, który ci się spodoba - dokończył poprzednią myśl, a ukryte w rękawie ostrze wytrysnęło niczym pstrąg z rwącego strumienia.
Jego ruch był diablo precyzyjny, tak jak tysiące mu poprzednich. Nie czuł w tym momencie więcej niźli oprawiając wołową tuszę.
 
Caleb jest offline  
Stary 16-11-2017, 17:28   #39
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Gruba Zeta zaufała mu. Tak jak ufała wiele razy. On, Brown, surowy ale sprawiedliwy ojciec. Chciał jej pomóc. Łzy szczęścia napłynęły jej do oczu, gdy troskliwie objął jej głowę.
Ostrze rozchlastało szyję szyję nim zdążyła się zorientować co się dzieje. Trysnęła krew, rozlewając się ciepłym strumieniem na koszulę oprawcy. Nim ostrze dotarło do krtani zrozumiała co się dzieje, mdlejącymi rękami złapała się szaty Mistrza i wydała ostatni krzyk żalu i rozpaczy...

Tąpnięcie było słyszalne w całym Skilthry. Kamienica zapadła się w jednej chwili, pozostawiając po sobie stertę gruzu i kłęby dymu.

Brown.
Ból. Najpierw był ból. Potworny. Jakby ktoś mu wbił nóż w serce. W kilku miejscach jednocześnie. I dla uciechy stukał knykciami w wystające trzonki.
Ciemność. Nie wiedział czy oślepł, Kompletna ciemność, z której wyłaniały się jedynie białe plamy rozlewające się przed jego oczami. Czy miał jeszcze oczy?
Szum. Nie słyszał nic prócz jednostajnego szumu. Jakby ktoś przelewał przez jego głowę wodę.
Piach między zębami i krew. Chyba krew. Jego własna? Piach w nosie. Chciał splunąć. Bał się kichnąć.
Odruchowo sięgnął ręką do źródła katuszy... chciał sięgnąć. Rwanie, które targnęło jego ciałem prawie pozbawiło go przytomności. Prawa ręka zakleszczona gdzieś nie dała się ruszyć. Lewa powędrowała do koszuli. Palcami wymacał śliskie ochłapy mięsa. Zmroziło go przerażenie.
STRACH!

Decato.
Przebłyski świadomości. Chwilowe... krótkie przebłyski... po których znowu odpływała w nicość.
Dziwne wrażenie... samotności...
...i poczucia straty...
Jeszcze nie rozumiała istoty doznania... tylko jego ogrom...
Nie czuła nic... poza otaczającą ją pustką... i rosnącym powoli przerażeniem...
Coś się zmieniło... zbyt słaba, żeby zrozumieć.... zbyt słaba, żeby pomyśleć... żeby analizować, żeby czuć... Czuć...
Nic nie czuła! Nie czuła swojego ciała, nie czuła miejsca, w którym się znajdowała. Próbowała każdego ze zmysłów po kolei i nie odnalazła żadnego.
Najgorszym jednak jej się zdało, że nie wyczuwała Ciemności. Była sama.
Samotny strzęp świadomości zawieszony w niebycie.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 17-11-2017, 11:37   #40
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Chciał krzyczeć, lecz zlepione krwią usta odmawiały posłuszeństwa. Pragnął otworzyć oczy - one również pozostawały zamknięte jak kamienny sezam. Każdy nerw zdawał się być utkwiony w paroksyzmie, którego źródła jednak nie potrafił zlokalizować. Próbował sobie przypomnieć… diatryska, odwiedziny u Zety, szybka egzekucja… ostatnie wydarzenia były raczej serią losowych elementów, niż logiczną konstrukcją.
Podjął kolejną, feralną próbę dźwignięcia. Ogromny ciężar odpowiedział naporem, wobec którego Brown czuł się ledwie pyłem. W końcu stare ciało ulitowało się nad nim, zaś umysł odpłynął w głuchą nicość.

Dryfował, niesiony przez gęstą, atramentową ciecz. Siermiężnie walczył o pozostanie na powierzchni, a było to piekielnie trudnym zadaniem. Kiedy Agatone tylko się wynurzył, kolejna fala zalewała mu usta. Smoła - zdążył tylko pomyśleć. Jakimś cudem przebrnął na mieliznę i powoli człapał w lepkiej substancji, teraz sięgającej mu do pasa.
Niespodziewanie, pośród grubych bąbli wypłynęły na wierzch spuchnięte ciała. Rozpoznawał je. Szara, Theodric, Altija. Próbował zignorować ten obraz i odbić gdzieś w bok, lecz wciąż trafiał na spęczniałe trupy. Śmierć, która stanowiła stały element jego pracy i była równie przyziemna co chędożenie zaułkowej dziwki, teraz upomniała się o niego. Gdziekolwiek nie spojrzał, widział zapadnięte twarze oraz ręce, ledwie obleczone cienką warstwą skóry.
Nie chcąc dłużej na to patrzeć, po prostu zanurzył się w topieli i zniknął po raz kolejny.


Jaśmin i lawenda. Wystarczyło, że tylko poczuł ów charakterystyczny zapach i już wiedział, że Ona na niego czeka. Stała przed nim tak, jak ją zapamiętał. Długa, atłasowa sukienka z głębokim wcięciem, pociągła twarz o wielkich oczach, srebrzyste włosy zgrabnie zapięte w ciasny kok.
Nie był w stanie sobie odpowiedzieć, kiedy zjawił się w komnacie utkanej z widmowych ścian i rozproszonych na firmamencie gwiazd.
- Znów masz zamiar ze mnie kpić? - zapytał, wspominając nie tak dawną przecież rozmowę w celi.
Tamta jednak uśmiechnęła się tym swoim szachrajsko-uroczym zwyczajem. Cały czas milcząc, przyparła do niego, ujęła pokryte plamami ręce i ułożyła je na swoim podołku. Zgrzytnął głośno zębami. Nie chciał do tego wracać. Ten etap minął już dawno temu.
- Jesteś martwa - stwierdził fakt. - Zabiłem cię.
- Tak - powiedziała tylko, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
Nie rozumiał czego ona od niego chce. Czemu wciąż do niego powraca. Wbrew własnej naturze, poczuł że musi jej coś wytłumaczyć, nakreślić choć część swojej motywacji.
- Ty jedyna sprawiłaś, że czułem się słaby. Nie mogę sobie na to pozwolić w mojej profesji.
Lecz ona wciąż milczała, i tylko spoglądała na niego ufnie. Broda Agatone’a zatrzęsła się na chwilę. Odciął się od wykwitającej nagle myśli, którą jak sądził, unicestwił wiele lat temu. Nie mógł pozwolić ponownie dojść jej do głosu. Odwrócił się i zaczął biec, choć rzekłby, że porusza się bardzo powoli, jak gdyby wciąż tkwił w bezkresnym morzu smoły.

Następne, co zarejestrował, to ogromny ból. I posmak gruzu w ustach.
- Psia mać - dał radę ledwie wybełkotać.
Świeże wspomienia powoli wskakiwały na swoje miejsca. Gruba Zeta. W tej maciorze musiało siedzieć jakieś licho, które uwolnił, przecinając jej gardło ostrzem.
Chyba jednak nadal żył. Ból, który odczuwał, zerwałby z grobu każdego nieboszczyka.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-11-2017 o 17:22.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172