Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2017, 21:59   #1
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
[TOR] Opowieści z Dzikich Krajów


Opowieści z Dzikich Krajów
Tom 1: Tam Gdzie Rzeki Płyną Złotem


Mroczna Puszcza, Dzikie Kraje
2951 TE, wg. Rachuby Królów
10 Narbeleth, Świt

W bród przeszli strumień i biegiem przebyli otwartą, bezdrzewną, porośniętą tylko sitowiem przestrzeń na jego drugim brzegu. Dopiero dalej znów trafili na pierścień drzew, przeważnie wielkich dębów, między którymi tu i ówdzie rósł wiąz lub jesion. Grunt tutaj był dość równy, poszycie lasu skąpe. Drzewa jednak stały tak gęsto, że wędrowcy nie widzieli drogi przed sobą. Wiatr dmuchnął nagle, rozwiewając liście i z chmurnego nieba spadły pierwsze krople deszczu. Potem wiatr ucichł, a deszcz runął rzęsiście. Awanturnicy brnęli naprzód, jak się dało najśpieszniej, przez kępy traw, przez zwały uschłych liści, a deszcz szumiał i pluskał dookoła. Nie mówili nic, oglądali się tylko wciąż to za siebie, to na boki. Po półgodzinie odezwał się Darr, syn Holgha:
- Do Długiego Jeziora zaledwie dwie staje drogi. Tamże winniśmy być bezpieczni - na naznaczonej długimi bliznami twarzy czarnobrodego krasnoluda malowała się trwoga, która była zaprzeczeniem jego optymistycznych słów. Wynajął w Esgaroth kompanię zaprawionych w bojach awanturników, mamiąc ich obietnicami wielkich bogactw, które miały skrywać w swych trzewiach Góry Mrocznej Puszczy, lecz jedyne co ich tam czekało to pewna śmierć. Bez grosza przy duszy i z watahą wargów za plecami, Darr czuł się odpowiedzialny za bezpieczne doprowadzenie kompanów do bram najbliższego miasta.
- Miejmy nadzieję, że zaniechali pościgu. Długo żeśmy ich nie widzieli - kontynuował przyciszonym głosem, a mimo to nie zwolnił morderczego tempa. Awanturnicy byli wyraźnie zmęczeni długą ucieczką i jeszcze dłuższą podróżą; cali poobijani i w wielu miejscach boleśnie poharatani; za wyjątkiem blondwłosej elfki, dla której nawet najbardziej gęste chaszcze Mrocznej Puszczy nie stanowiły większej przeszkody i tylko bystre oko było zdolne spostrzec, że w istocie wszystkie rośliny posłusznie uginały się przed nią jakby była duchem lasu.
Narniel nie była jedyną przedstawicielką “słabszej płci”, która swymi heroicznymi czynami zaprzeczała wszelkim wykreowanym stereotypom. Tyły pochodu zabezpieczały bowiem dwie krasnoludzkie siostry, równie biegłe w sztuce fechtunku, co oczytane i dobrze wykształcone. Pochodziły z bardzo majętnego rodu i wzbudzały powszechne zainteresowanie gdziekolwiek się udały. Przed nimi, w cieniu rzucanym przez rozłożyste konary wiekowych dębów, przekradał się skryty pod kapturem młody łucznik z Dale, którego zdolności strzeleckie były wręcz niezrównane w kompanii. Erland całe swoje życie spędził żyjąc z polowań i sprzedaży zwierzęcych skór oraz trofeów, był zatem bardzo zdolnym myśliwym, obeznanym w sztuce tropienia i przez znaczną część podróży powrotnej do Esgaroth pochłonięty był zacieraniem śladów, starając się w ten sposób zmylić podążającą ich tropem watahę wargów. Tuż za czarnobrodym przewodnikiem podążała blondwłosa kobieta o niezwykłych, szarych jak popiół oczach, której smukłe rysy twarzy i jasna karnacja zdradzały nortyckie pochodzenie. Saga była prawdopodobnie najbardziej tajemniczą osobą w awanturniczej kompanii, albowiem niewiele obchodziły ją bogactwa, ani chęć poznania świata. Miała własne, nietypowe motywy, które skrzętnie ukrywała pod pozbawioną pozytywnych emocji maską, nie dzieląc się z towarzyszami choćby słowem wyjaśnienia. Ostatnim członkiem wyprawy był pochodzący z Leśnego Królestwa złotowłosy elf, Aerandir, którego melodyjny głos miał moc wpływania na ludzi i zwierzęta.

Niezależnie od liczby różnic, które dzieliły ową siódemkę, jedna cecha była im wszystkim wspólna, choć być może w tamtym momencie nie byli tego jeszcze świadomi. Było nią przeznaczenie do życia w nędzy, w udręce i triumfach, w chwale i tragediach, bowiem losy tego niezwykłego świata zwykły ważyć się nie w rękach potężnych władców, a w nieproporcjonalnie mniej znaczących istotach, o sercach czystych, odważnych i pełnych marzeń o niebezpiecznych przygodach…


Na przekór ogarniającego ich znużenia, wędrowcy przez wiele godzin niezmordowanie parli naprzód, nie oglądając się już za siebie. Pokonali zdecydowaną większość trasy prowadzącej do Esgaroth i ich przewodnik był już przekonany, że udało im się zgubić pościg. W miejscu tym puszcza była bardziej przerzedzona i z każdym pokonanym krokiem powoli ustępowała trawiastym równinom oraz oddalonym na północny-wschód moczarom, które stanowiły ostatni odcinek podróży. Tuż za wznoszącymi się na horyzoncie wzgórzami czekało na nich Długie Jezioro, na którym zbudowano Esgaroth i jego siostrzane, spalone przez smoka miasto, którego poczerniałe od sadzy ruiny wystawały znad tafli wody niczym żebra wodnego potwora. W istocie, kiedy pogoda dopisywała; jezioro było spokojne, a niebo bezchmurne, uważny podróżnik był w stanie dostrzec Smauga zwanego Straszliwym, którego pobielałe kości spoczywały na dnie Długiego Jeziora, a przy odrobinie szczęścia, przechadzając się jego piaszczystym brzegiem, można było natknąć się na klejnoty, którymi nikczemny potwór zwykł zdobić swe pancerne łuski.

Skryte pod błękitną taflą wody truchło było świadectwem wielkiego zwycięstwa, odniesionego przez pospolitych mieszkańców dzikiej północy nad bestią, która ongiś siała grozę w całym Rhovanionie i stała się przyczyną upadku jednego z najpotężniejszych królestw znajdujących się po wschodniej stronie Gór Mglistych. Ostateczne pokonanie Smauga sprawiło, że region rozkwitł na nowo, poczęto handlować z odległymi krainami, a z popiołów i ruin wyrosły nowe miasta, które stały się powodem do dumy ich coraz szybciej bogacących się mieszkańców. Wydawało się, że niebezpieczeństwo zostało na zawsze zażegnane; że dostatek i pokój, który zagościł w Rhovanionie, utrzyma się przez jeszcze wiele długich lat. Nikt przecież, nawet najmądrzejszy z mędrców, nie wiedział o złu podnoszącym swój łeb w odległej krainie zwanej Mordorem, choć subtelne dowody świadczące o powrocie czarnoksiężnika z Dol Guldur stawały się coraz trudniejsze do zignorowania. Minionego lata Cień opuścił bramy fortecy Barad-dûr i ruszył na północ, w stronę Mrocznej Puszczy. Był to pierwszy ruch Nieprzyjaciela w wielkim konflikcie u schyłku Trzeciej Ery, później znanym jako Wojna o Pierścień.


Musiało upłynąć kilka długich godzin nim bohaterom udało się przedostać przez graniczące z Długim Jeziorem mokradła. Słońce pięło się coraz wyżej po nieboskłonie, lecz do południa zostały jeszcze ze dwie godziny. Deszcz już dawno przestał padać, wiatr ucichł i tylko od czasu do czasu dawał o sobie znać w postaci łagodnego powiewu. Było stosunkowo ciepło jak na tak późną porę roku, jednakże nie sposób było w pełni nacieszyć się promieniami słońca, gdyż z trudem przebijały się przez grubą warstwę chmur, wiszącą ponad głowami awanturników i wiecznie przypominającą im o możliwości nagłego pogorszenia się pogody.
Wędrowcy przedzierali się od południa przez gęsto zalesione wzgórze, za którym spodziewali się trafić na ścieżkę prowadzącą do Esgaroth. Wędrówkę dodatkowo umilał im wesoły śpiew ptaków oraz z rzadka wyłaniające się zza chmur słońce, będące ostatnim podrygiem minionego lata. Wydawać się mogło, że ten ostatni odcinek podróży pokonają w błogim spokoju, nie napotkawszy na drodze większych przeszkód, kiedy zupełnie nieoczekiwanie dobiegło ich czyjeś wołanie o pomoc. Z początku głos był niezrozumiały, lecz stawał się coraz bardziej wyraźny w miarę jak zbliżał się w ich stronę.
- Pomocy! Pomocy! - Dało się po chwili usłyszeć wysoki, piskliwi wręcz ton, w którym wyraźnie słyszalna była nutka desperacji. Awanturnicy stanęli niepewnie na otoczonym przez zarośla stromym zboczu. Przez moment zastanawiali się czy byli tak niezdarni i dali się tak łatwo wykryć, że wołająca o pomoc osoba biegła właśnie w ich kierunku, a nie – jak nakazałaby logika – w stronę miasta, czy też zadziałała tu jakaś zewnętrzna, nadprzyrodzona siła. Ich rozmyślania nie trwały jednak długo, bowiem chwilę później z gęstych krzaków wyłonił się chłopiec, który nie mógł mieć więcej jak dziesięć wiosen. Biegł w ich kierunku, machając ręką jak oszalały, za wszelką cenę próbując zwrócić na siebie uwagę. Na jego okrągłej, śniadej buzi malowało się najprawdziwsze przerażenie, mogące zaistnieć tylko na twarzy dziecka, któremu urzeczywistniły się najgorsze koszmary.
- Pomocy! Proszę pomóżcie! Mój ojciec – jego strażnicy – oni go zabiją! - Wykrztusił zadyszany chłopiec, próbując w międzyczasie złapać oddech. - Podróżowaliśmy do Mrocznej Puszczy i oni go teraz zabiją! Kazał mi uciekać! Sprowadzić pomoc! Pomóżcie, błagam!
Stojący najbliżej dziecka Darr położył dłoń na jego ramieniu i odpowiedział spokojnym głosem:
- Nie przejmuj się chłopcze, pomożemy. Prowadź nas, byle szybko, a uratujemy twego ojczulka - Oczy krasnoluda błysnęły niebezpiecznie, a na jego pooranej bliznami twarzy pojawiła się determinacja, która szybko przegnała związane z nieudaną wyprawą troski. Podążył on śladem chłopca, a tuż za nim reszta uzbrojonych po zęby towarzyszy. Po upływie kilku dłuższych chwil dotarli na szczyt wzgórza, z którego, niczym ciernie, wyrastały stare i wysokie dęby. Pod jednym z nich stał przyparty przez trzech zakapiorów mężczyzna w średnim wieku. W ręku trzymał obronnie wielką gałąź, odgrażając się, że nie zawaha się jej użyć wobec każdego natręta, który podejdzie dostatecznie blisko. Otaczający go strażnicy w odpowiedzi jedynie gruchnęli gromkim śmiechem, po czym z wyciągniętym do przodu orężem zaczęli niebezpiecznie skracać dystans.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 10-04-2017, 00:07   #2
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Wciąż w niepewności przemierzał Taur e-Ndaedelos [1]. Wciąż w jego sercu nie płonęło jasnym żarem przekonanie, iż Cień Góry pozostał za jego plecami, choć pewne nadzieje ku temu znajdował.

Wiele kroków tudzież serca uderzeń odeszło w mroki przeszłości, od kiedy oddech pogoni Pomiotów Morgotha [2][3] docierały jego karku. Mimo bezcelowości wyprawy, najwyżsi z Ainurów [4] czuwali nad nimi wszystkimi, pozwalając wszystkim ujść z leża nieprzyjaciela.

A kompania zaiste była osobliwie niecodzienna. Ze szczepu Nandorów [5], a nawet ze wszystkich Quendich [6] zaledwie jedna towarzyszka pośród nich była - rącza Narniel. W odmętach wspomnień zalegało poprzednie spotkanie podczas wyprawy na Wzgórze ciemnych mocy [7]. Każde z nich dążyło za inną przyczyną, lecz cel był jednaki.

Wyprawie całej przewodził Gonnhirrim [8] Dorr. Wedle jego słów na końcu wędrówki oczekiwały grobowce oraz skarby. Choć bogactwa Aerandil miał we wzgardzie, to wiele nieznanej wiedzy czekało jedynie na odkrycie w takich miejscach.

Z rasy jego dwóch było jeszcze, a właściwie bardziej oku egzotyczne przedstawicielki o krwi wspólnej - Rayna i Famira. Syn Vardy [9] nie miał powodu do miłości względem Dzieci Aulego [10], lecz niechęci w sobie mniej miał niźli większa część jego sióstr oraz braci. W pamięci jego wciąż trwał Nauglamir. Żałował jednocześnie, że długobrodym tak szybko z pamięci uleciał dar Daerona - Angerthas Daeron [11].

Również Atani [12] uczestniczyli w pochodzie. Syn Słońca [13] imieniem Erland wszelkich dokładań starań, aby Sługi Czarnoksiężnika [14] utraciły tropy podczas pospiesznego odwrotu. Córka Słońca [13], Saga biegła była w konfrontacjach na pierwszej linii frontu.

Zaiste interesującą byli zbieraniną pod jednym sztandarem zjednoczoną. Czasowo przynajmniej, zaś czas ten do nieuniknionego końca wydawał się dążyć. Esgaroth bowiem przybliżyło się, zaś tempo oddalania się od góry zmalało nieco po forsownym biegu.

Aerandil niespiesznym, lekko dystyngowanym ruchem odgarnął ze smukłej twarzy kosmyk, niegdyś część składową upięcia z tyłu głowy, złocistych włosów barwą wpadających w platynę.

Nagle odsłonięte, szpiczaste uszy wychwyciły wołanie o pomoc, zaś szare oczy z błękitnymi akcentami zwróciły się ku źródłu desperackich nawoływań. Dłoń z gracją, choć niechętnie powędrowała za prawie ramię, skąd wyglądał kołczan ze strzałami w towarzystwie łuku. Stworzeni dla siebie przyjaciele połączyli się za sprawą cięciwy.

Sam Syn Gwiazd 15 przemieścił się nieznacznie w kierunku sąsiadującego pnia, aby wykorzystać w pełni możliwości własnego ubioru kolorystycznie dopasowanego do aktualnej pory roku.
Lekko uniesione i odgięte od tułowia łokcie odchyliły opończę, ukazując koniec rękojeści krótkiego miecza nad lewym biodrem. Broń całkiem niemal była schowana poprzez przytwierdzenie na skos do pleców.

Pomimo wyraźnej, fizycznej gotowości do przyjęcia starcia, sercem obecnie niczego nie pragnął mocniej niźli tego, by do takowego nie doszło.





[1] Taur e-Ndaedelos - określenie pochodzące z języka elfów oznaczające Mroczną Puszczę.
[2] Morgoth - na początku świata znany jako Melkor. Jeden z Valarów (bogów, którzy stworzyli świat) oraz jedyny zły.
[3] Pomioty Morgotha - jedno z określeń stosowanych przez Aerandila na stwory, które goniły drużynę (między innymi na wargów).
[4] Ainurowie - byty duchowe starsze niż świat. Najpotężniejszymi z nich są Valarowie.
[5] Nandorowie - w znacznym uproszczeniu, szczep elfów żyjący w Mrocznej Puszczy.
[6] Quendi - określenie na wszystkie elfy, jakie pojawiły się na świecie. Inaczej "Mówiący Głosami".
[7] Wzgórze ciemnych mocy lub Wzgórze czarnoksięstwa - inaczej Dol Guldur.
[8] Gonnhirrim - elfie określenie krasnoludów oznaczające dosłownie "Mistrza Kamieni".
[9] Dzieci Vardy - inne określenie elfów.
[10] Dzieci Aulego - inne określenie krasnoludów.
[11] Angerthas Daeron - z języka elfów, "długie runy Daerona", z których wyewoluowało Angerthas Moria.
[12] Atani - elfie określenie ludzi, dosłownie "Drugi Lud".
[13] Dzieci Słońca - inne określenie ludzi.
[14] Sługi Czarnoksiężnika - patrz. "Pomioty Morgotha".
[15] Dzieci Gwiazd - inne określenie elfów.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 10-04-2017 o 12:38.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 10-04-2017, 09:26   #3
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Famira widząc co się dzieje zatrzymała się, odruchowo pogładziła brodę, po czym położyła dłoń na rękojeści siekiery w delikatnym, pieszczotliwym geście. Następnie nie bacząc na innych zaczęła cichuteńko kierować się w stronę atakujących. Miała nadzieję, że uda jej się zajść ich do tyłu. Gdy była już blisko odezwała się pełnym głosem w którym zabrzmiał jedynie cień jej oburzenia.

- Nie godzi się w kilku na jednego uderzać.

- Jak możesz sugerować, że ci strażnicy są niegodziwcami - powiedział Erland, który również podszedł bliżej, trzymając w dłoni łuk.

- Ja nic nie sugeruję - odpowiedziała krasnoludka zirytowanym głosem - ale w dzieciństwie nauczono mnie, że nie wypada w kilku znęcać się nad słabszym, nawet jeżeli w czymś zawinił, a wymierzyć mu jeno w stosownym czasie sprawiedliwą i zwyczajem przyjętą karę.

Aerandil tymczasem nie wyszedł spomiędzy drzew. Ze strzałą wspartą na cięciwie stał w pobliżu granicy widzenia potencjalnych przeciwników, tak, by byli w stanie go dostrzec, lecz musieli dokładniej spojrzeć.
Bardzo niechętnie wdałby się w potyczkę, szczególnie, że nie tak dawno zostawili w tyle pogoń i Syn Vardy był ostrożny z wyrokowaniem. Dlatego pożądanym było, by równie niechętnie Dzieci Słońca ruszyli przeciw nim, a skoro jeden łucznik z Pierworodnych krył się w cieniu drzew Mrocznej Puszczy, to może było ich więcej? Dziwnej zbieraniny jest siódemka czy może więcej?
Wątpliwości bywają czasem najgorszym z doradców.

Także i Narniel pozostała z tyłu, jednak w przeciwieństwie do Aerandila, opuściła schronienie drzew by przystanąć tuż przed ich linią. Łuk pewnie tkwił w jej dłoniach, dłoń nie drgnęła gdy trzymając napiętą cięciwę mierzyła w tego, który znajdował się najbliżej osaczonego. Jej twarz zdradzała gniew spowodowany taką niegodziwością, jednak słowa, które by go wyrażały, nie spłynęły z jej ust. Trwała w bezruchu, nie spuszczając spojrzenia z obranego celu, jednocześnie zaś nasłuchując czy aby owe wątpliwe zagrożenie w postaci owej trójki było jedynym, które w pobliżu się znajdowało. Jakby nie spojrzeć, ostatnie dni które spędzili na ucieczce, wymuszały ostrożność na wyższym niż zwykle poziomie.

Bandyci, jeden po drugim, obejrzeli się za siebie i na widok grupy uzbrojonych intruzów niemal natychmiast zwarli szeregi.

- Czego chcecie? Wynocha stąd! Nie wasz interes! - Krzyknął w stronę awanturników mężczyzna o imieniu Jonar. Mimo przyjęcia gotowej do ataku postawy, żaden z bandytów nie postąpił kroku naprzód. W ich gwałtownych ruchach dało się dostrzec niepewność.

- Skoro tędy przechodzimy, kurzatwarz, to chyba jest nasz, nie? - odpowiedziała pewna siebie Rayna, wychodząc niespiesznie i zarzuciła sobie trzon topora na ramię, tak, żeby jego ostrze było wyraźnie widoczne. Zatrzymała się w odległości pozwalającej na ewentualną szarżę
- Dupy wam drżą jak łapy starca, a za nieuczciwą walkę się bierzecie? Chcecie się tłuc, to może z nami? Czy po prostu ktoś wam coś rozkazał i robicie pod siebie, he? Nie żeby coś, ale znudzona jestem podróżą z pewnymi długouchymi pięknisiami, które chętnie z ukrycia władują wam swoją wykałaczkę we wrzoda na zadzie, więc z przyjemnością się pobawię z kimś, kto trzyma prawdziwą broń, a nie jakiś patyk ze sznurkiem - wyciągnęła topór na wprost przed siebie, wskazując nim wszystkich po kolei.

- Spokojnie! Nie chcemy rozlewu krwi - odpowiedział krasnoludzicy Jonar, unosząc obronnie otwarte dłonie. - Po prostu zabieramy to co należy do nas. Baldor oszukał nas - powiedział wskazując trzymającego gałąź mężczyznę.

- To bzdura! Nie słuchajcie ich! - Wtrącił się Baldor. - Jestem wędrownym kupcem, a oni chcą obrabować mnie z towarów, które miałem zamiar dostarczyć do Sal Thranduila w Leśnym Królestwie, a resztę sprzedać ludziom z Leśnego Dworu.

- Zamilcz łaskawie, albo ostrze tego miecza sprawi, że już nigdy się nie odezwiesz - warknął w odpowiedzi Jonar, po czym zwrócił się do awanturników. - Nie słuchajcie tego starego kundla. To cwany lis, który chciał nas oszukać! Słuchajcie… - Jego głos mimowolnie ściszył się, a twarz przybrała gadzi wyraz, kiedy miał zamiar przedstawić swoją ofertę.

- Przymknięcie oko na to co miało tu miejsce, a dostaniecie połowę łupu dla siebie. My weźmiemy brudną robotę na siebie - mówiąc to spojrzał na stojącego między awanturnikami chłopaka i wymownie przejechał palcem po ostrzu miecza, po czym uśmiechnął się obrzydliwie.

- A może nie winniśmy w ogóle mieszać się w tą sprawę, skoro tak mówią... - zabrała głos Saga, która niezbyt była przejęta zajściem. Stanęła na tyle między swoimi towarzyszami. Jej broń była schowana a postawa niegotowa do walki. - Pójdziemy dalej a zapach świeżej krwi ściągnie uwagę wargów, które ścigają nas od wielu dni. My stracimy ogon, a menty z Esgaroth nacieszą się łupem pół dnia, a w końcu spotka ich koniec w paszczach bestii…

- Jedna blizna tobie nie wystarczy, Jonarze? A może Kelmundzie chcesz nabawić się nowej? Ty Finnarze dalej nie masz pomysłu na siebie, że trzymasz się wciąż z tą dwójką? - dodała z surową miną.

Famira spojrzała na Sagę w jej oczach widać było oburzenie i kiełkujący gniew. Niegodziwość tej sytuacji nie pozwalała jej na obojętność.
- Zapach świeżej krwi z całą pewnością ściągnie uwagę wargów, gdyż jeżeli nic nie zrobimy krew niewinna zostanie tu przelana. To dziecię które przyszło do nas prosząc o ratunek ujrzy śmierć swego rodzica albo sam spojrzy jej w oczy. Czyby chciwość przesłaniała twe oczy? Naprawdę chcesz na to pozwolić? - krasnoludzica była zbyt prostolinijna by cała ta sytuacja nie napełniła jej sprawiedliwym gniewem.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 10-04-2017 o 21:35.
Wisienki jest offline  
Stary 10-04-2017, 15:29   #4
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Bogactwa szczęścia nie dają. Wiedza ta poparta była wiekami doświadczeń, noszącymi znamię klęski, śmierci i zniszczenia. Bogactwo było jak władza, przyciągało swą słodyczą i mamiło zmysły. Wciąż jednak znajdowali się tacy, którzy dla jego zdobycia gotowi byli do wszystkiego. Narniel do takowych osób nie należała. Biorąc to pod uwagę, jej udział w wyprawie Darra, syna Holga, mógł dziwić. Wszak wyruszyli właśnie w celu zdobycia bogactwa. Wyruszyli po skarby tych, którzy dawno już odeszli. Tych, których ciała obróciły się w proch. Tych, po których pozostały jedynie legendy, a i te powoli odchodziły w niepamięć. Narniel jednakże nie ruszyła po to by obłowić się łupami, przez co taki, a nie inny wynik ich trudów nie powodował u niej gniewu czy chęci do robienia wyrzutów. Zamiast tego jej serce przepełniała radość płynąca z przebywania wśród ukochanych drzew. Jej stopy lekko muskały porośniętą mchem ziemię, gdy biegła przed siebie. To, iż był to bieg będący ucieczką, nie zmniejszało przyjemności, która z niego płynęła. Jej oczy wypatrywały najlepszej drogi, jej uszy wychwytywały szmery, mogące oznaczać zbliżającego się wroga. Puszcza była jej domem, tu czuła się najlepiej. Każde drzewo, każda roślina, która pod nim rosła, była jej znana i darzona przez nią uczuciem. Długowłosa elfka, pomimo klęski wyprawy, była zwyczajnie szczęśliwa, chociaż owe szczęście było naznaczone smutkiem, którego powodem były macki zła, które z każdym dniem zdawały się sięgać dalej.


Przystanęła na chwilę by rzucić spojrzenie za siebie. Członkowie owej wyprawy stanowili ciekawą mieszankę. Jedni przypadli jej do gustu bardziej, inni zaś mniej. Wśród tych pierwszych zdecydowanie znajdował się Aerandil, którego znała zarówno z opowieści, jak i własnego doświadczenia. Ów syn Vardy, wiedzę ceniący ponad wszelkie złoto, stał się jej towarzyszem podczas jednej z jej podróży. Jego wiedza była źródłem, z którego Narniel piła z prawdziwą przyjemnością, oko przymykając na jego, przynajmniej wedle niektórych, dziwne zachowanie i mowę.
Kolejnymi, którzy znajdowali się bliżej grupy pierwszej niż drugiej, byli przedstawiciele Dzieci Słońca. Narniel nie znalazła w nich niczego co mogłoby budzić jej niechęć. Co zaś reszty się tyczyło… Musiała przyznać, że podobnie jak jej bracia, także i ona darzyła Dzieci Aulego niechęcią. Może nie była ona tak wielka, jak to miało miejsce u niektórych, jednak była na tyle wyraźna by nie dało się jej nie zauważyć. Kontrolowała ją jednak, dla dobra wyprawy i by nie mącić umysłu niepotrzebnymi myślami, gdy te winny być skierowane na dotarciu do bezpiecznej przystani.

Gdy ponownie ruszyła, a należało wspomnieć, że owa chwila zastoju była właśnie niczym więcej niż chwilą, jej usta układały się w lekki uśmiech. Już od jakiegoś czasu nie docierały do jej uszu odgłosy pogoni, co budziło w niej nadzieję. Nadzieja jednak nie tłumiła czujności. Narniel zbyt wiele czasu spędziła wędrując po Taur e-Ndaedelos by pozwolić sobie na jej utratę. Jej łuk był gotowy do użycia, podobnie jak miecze tkwiące u jej pasa.


Spotkanie syna kupca i jego samego, oraz tych, którzy winni byli zadbać o jego bezpieczeństwo, miast tego skalali się zdradą, wzbudziła w jasnowłosej elfce złość. Niegodziwość owych ludzi, budziła w niej odrazę, chociaż zapewne mniejszą niż wzbudziłaby przed miesiącami spędzonymi w Esgaroth. Gniew swój potrafiła jednak zdusić, przez co jej strzała nie opuściła cięciwy, a ziemi nie zrosiła krew zdrajców. Ograniczyła się jedynie do zwrócenia reszcie uwagi na inne zagrożenie, które wszak wciąż mogło podążać ich śladami.

- Nie mamy na to czasu - odezwała się, nie komentując propozycji Sagi, bowiem ta była dla niej nie do pomyślenia.Narniel słyszała jednak w jej słowach groźbę, która skierowana była wszak do napastników, z tego też powodu nie zamierzała ingerować w plany Sagi, która postanowiła zagrać melodię złudy i oszustwa dla tych, wyraźnie jej znanych, mężczyzn. Gdyby jednak melodia ta w prawdę miała się przerodzić, elfka stać z boku nie zamierzała. Nie dopuści do tego by niewinna krew została tu przelana, by syn stracił swego ojca. Z tego też powodu na pytanie Famiry odpowiedziała lekkim, acz zdecydowanie przeczącym ruchem głowy.
- Eh? - Wtrącił się Darr, w dłoni twardo ściskając topór oburęczny. - Póki ja żyję, temu Baldorowi nie stanie się krzywda. Przyrzekłem to jego synkowi, a słowo krasnoluda jest święte! - Darr zakręcił młyniec toporem, ale nie ruszył do ataku. Jeno spojrzał gniewnie na bandziorów, którzy wciąż niepewnie przyglądali się intruzom.
Cała trójka przez dłuższą chwilę w milczeniu przysłuchiwała się rozmowom awanturników, próbując opanować wzbierającą się w nich wściekłość, którą dodatkowo potęgowały słowa Sagi. Jonar dla odwagi spoglądał na trzymane w ręku ostrze wiernego miecza, lecz mimo to nie potrafił zebrać się na otwarty atak. Przez chwilę zaciskał gniewnie pięści, aż w końcu dał za wygraną.
- Odejdziemy… - powiedział nawet nie racząc spojrzeniem swoich towarzyszy. Nie musiał, bo oczami wyobraźni widział malujące się na ich twarzach uczucie ulgi.
- Kelmund, Finnar; idziemy! - Warknął gniewnym głosem, po czym odwrócił się plecami do awanturników i zaczął schodzić ze wzgórza.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 10-04-2017, 23:06   #5
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Nigdzie nie idziecie - oznajmiła twardo blondwłosa. - Puścić was wolno byłoby... niemądre. Bardziej prawi towarzysze oburzyli by się, bo przeto napaść kolejnych możecie. Strzałą w plecy mogą was pożegnać. Chyba, że odejdziecie tylko z frakiem na ciele i jedzeniem, zostawiwszy resztę pod nogami... To mogłoby ich przekonać, choć nie jestem pewna - zakończyła kierując wzrok na jakże dobroduszną Famirę.

- Zostawić ich bez broni w dziczy to skazać ich na śmierć od dzikiego zwierza, puścić uzbrojonych też nie jest mądrze, nie potrzeba nam wroga za plecami - oceniła Famira. - Najbardziej honorowym wyjściem byłoby ich spętać i oddać w ręce sprawiedliwości, a jeśli nie poddadzą się dobrowolnie cóż zboczyli ze ścieżki sprawiedliwości i nie może ominąć ich kara. Śmierć w walce i przyzwoity pochówek wydaje mi się mniej okrutny niż pozostawienie ich bezbronnych na pastwę ścigających nas wargów

W oczach Nandora Pierworodna odznaczała się najwyższą ze wszystkich racji. Bestie Czarnoksiężnika ze swej skąpanej w Cieniu natury odznaczały się zajadłością. Przeciąganie tego, co powinno trwać zaledwie mgnienie oka, mogło w tym wypadku doprowadzić do poważniejszych problemów niźli działanie w pośpiechu. Nie wypuszczając łuku z dłoni podjął szemrzącą nutę leniwego strumienia pośród delikatnego szelestu liści ożywionych tchnieniem wiatru. Oto Dziecię Elentari wzniosło głos ku domenie Oromego, ku najbliższemu skrzydlatemu bratu, by przyniósł wieści o sługach mroku na południowym zachodzie.

Słysząc słowa szarookiej kobiety, Jonar syknął coś pod nosem, co z całą pewnością musiało być jakąś mało wyrafinowaną obelgą. Obrócił się powoli na pięcie, aby móc spojrzeć dziewczynie w oczy.

- Zabieraj to - powiedział rzucając na ziemię swój oręż - i wiedz, że jeszcze kiedyś się spotkamy, a wtedy głęboko pożałujesz swoich słów.

Tymi słowami pożegnał awanturniczą kompanię, lecz nim bohaterowie zdążyli zastanowić się nad posłaniem strzały w plecy bandyty, głos zabrał Baldor:

- Dziękuję wam! Zjawiliście się w ostatniej chwili! - powiedział, odrzucając konar, który miał posłużyć mu za improwizowaną broń w walce z oprychami.

- Nie wiem jak miałbym się wam odwdzięczyć, ale… Mam ze sobą żelazne narzędzia oraz zabawki z Dale, które zamierzam dostarczyć leśnym ludziom, a po drodze też dobić targu z poddanymi króla Thranduila. Sam nie dam rady, ale jeśli pomożecie mi to wynagrodzę was bardzo sowicie.

Rayna uniosła brew ze zdziwienia. Ogromnego, trzeba dodać.

- Że co? Idziesz z towarem i dopiero teraz się zorientowałeś, że sam nie dasz rady? - prychnęła półśmiechem. - Ludzie sami doprowadzają do swojej śmierci, pochopnością - pokiwała głową z przekonaniem.

- Nie byłem sam - odparł spokojnie Baldor. - Towarzyszyć mieli mi tamci trzej, lecz dość szybko uznali, że łatwiej jest kogoś okraść niż uczciwie zapracować na swoje wynagrodzenie.

- W istocie niejaki Baldor otrzymał zezwolenie na pobyt w Salach Thandurila i Pierworodni oczekują transportu - potwierdził Aerandil już bez broni, niespiesznym krokiem opuszczając schronienie cienia drzew Taur e-Ndaedelos. Lewa dłoń spoczywała za plecami, zaś spojrzenie wpatrywało się niewielkie, skrzydlate stworzenie przycupnięte na wyciągniętym wskazującym palcu prawicy.

- Mam także dobre wieści. Wysłannik Manwego potwierdził skuteczność zabiegów Syna Słońca. Sługi Czarnoksiężnika powróciły do swych leży - poinformował i podniósł dłoń, by ptak mógł odlecieć, po czym dodał głównie w kierunku Baldora. - Serce zawsze lgnie ku miejscu, które mogę zwać domem.

- E, znowu mi grozisz? - Rayna łypnęła podejrzliwie na długouchego mężczyznę, nie do końca pojmując potok jego idealnej wymowy.

- O eskorcie trzeba było myśleć przed wyruszeniem z Esgaroth, stary głupcze - Saga zrugała bezmyślność kupca z wolna kierując się do porzuconych przedmiotów. Tymczasem Baldor nic jej nie odpowiedział, a jedynie bezradnie opuścił ramiona i westchnął.

- Mam nadzieję, że nie ona jedna tu rządzi - zwrócił się do pozostałych, kiedy Saga była na tyle daleko, że nie mogła usłyszeć jego słów. - Raczej nie jest dobrym słuchaczem...




Kiedyś i ona była taka jak niektórzy z towarzyszy, których skompletował Darr. Nawet była taka jak i sam Darr.

Idee.

Kiedyś miała zajęcie do idei.
Kiedyś wychowywała się na ideach.
Kiedyś broniła idei.

Do czasu, w którym życie nie pokazało jej ile były warte idee w tych czasach... Czy może ile warte były od zawsze?

Wyznawanie idei było życiem w nieświadomości. Odpychaniem od siebie prawdy otaczającego świata. A ta była prosta... Brutalna... Jedyna.

Saga beznamiętnie patrzyła na ideę płonące w sercach niektórych towarzyszy. Dla nich świat wydawał się tak piękny, nieskazitelny i dobry, że mogłaby przysiąść i czekać i obserwować... Obserwować kiedy w końcu do nich to dobrze, następnie rzucić suche "nareszcie się ocknąłeś" i odejść pozostawiając człowieka w mentalnej przepaści, z której nie było odwrotu.

Brutalnie rozbity światopogląd.

Taki był wynik życia wypełnionego ideami.
 
Proxy jest offline  
Stary 11-04-2017, 20:52   #6
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Wśród wesołej i jakże zróżnicowanej gromadki poszukiwaczy przygód, znalazły się dwa okazy, których na co dzień na próżno by szukać! Krasnoludzkie siostry dołączyły do kompani Darr'a bardzo wcześnie i w sumie nie powinno to dziwić, bo łączyło ich nie tylko poczucie humoru, zwyczaje i zamiłowanie do bogactw. Cała trójka była także krępa, niska i z tendencją do bujnych, włochatych bród. Choć Famira miała gęstą blond brodę, jej siostra Rayna wybrała jej brak. Zadbana i ogolona twarz sprawiała, że nie były już tak do siebie podobne, mimo iż błysk w oku i donośny śmiech zdawał się być lustrzany odbiciem. Rudowłosa krasnoludzica miała gładką twarz, pulchne policzki i urocze dołeczki, ilekroć się uśmiechała. Jej nos był krótki i szeroki, oczu duże spoglądały spod "puciek" i gęstych acz jasnych brwi. Sympatyczna mordeczka charakteryzowała się zaokrągleniami w każdym calu, gdzie na próżno było szukać zarysu kości jarzmowych czy żuchwy. Spod gęstych, rudych loków i warkoczy, czasami wyłaniały się skromne uszy, a gęsta czupryna ładnie zgrywała się z dużą jak księżyc w pełni buzią. Ognistość pukli jedynie podkreślała zadziorność i silny charakter krasnoludzicy. Choć wzrostem nie dorównywała nawet człowiekowi, mając metr pięćdziesiąt w kapeluszu, to jej hart ducha była ogromny, a upartość wręcz nieograniczona. Od razu dawała się poznać jako konkretna, może lekko wulgarna, kobieta, z porządnym cycem i niemałym, zgrabnym zadem. Bekanie po piwie było dla niej dobrą oznaką, a donośny śmiech i kąśliwe uwagi najlepszym żartem. Mimo wesołej i przyjaznej natury do elfów była podejrzliwa, a to za sprawą ich okrężnej mowy i doboru pięknych słówek, zamiast przywalenia prosto z mostu, jak to jej rasa miała w zwyczaju. Być może więc, zabawnym był fakt, że dwóch długouchych i trzy krasnoludy szły ramię w ramię i jedni musieli uważać co plącze im się pod nogami, a drudzy łypali okiem gdzieś w górę, podejrzewając pięknisi o nieczyste, słowne zagrywki.

* * *

Famira wzruszyła ramionami, uznając że Saga znowu bredzi. Z jej oceny całokształtu sytuacji wynikało, że kupiec zgrzeszył prędzej brakiem znajomości natury ludzkiej w doborze ochrony niż lekkomyślnego jej braku. Krasnoludzicy po prawdzie było trochę żal zarówno kupca jak i dzieciaka, którzy bez ich pomocy mieli mikre szanse przeżycia, z chęcią więc w zamian za szczodrą nagrodę odprowadziłaby ich w bezpieczne miejsce. Ponieważ jednak nie mogła sama podjąć takiej decyzji, postanowiła zająć się czymś pożytecznym, dopadła więc dzieciaka i białą jedwabną chustką oczyściła brud z jego twarzy.

Widząc troskę z jaką krasnoludzica obeszła się z nim, dzieciak rozpromienił się, po czym powiedział:
- Dziękuję wam za uratowanie mojego ojca. Jesteście wspaniali, a ja nigdy w życiu nie widziałem krasnoludzkich kobiet. Myślałem, że rodzicie się z kamienia… - wypalił bez większego zastanowienia.
- Nie pleć głupstw, Belgo - wtrącił się jego ojciec. - On nie chciał was urazić - dodał po chwili patrząc po tych nieco niższych członkach kompanii. - To tylko dzieciak i wziąłem go na tą wyprawę bardziej z przymusu niż dobrej woli, bo nikt nie mógł się nim zająć pod moją nieobecność. Trochę pozna świata i nabierze pokory…

Famira uśmiechnęłą się szeroko.
- Nie żywię urazy, rozumiem sama byłam podobnym dzieciakiem - po czym spojrzała na chłopca i odezwała się bezpośrednio do niego. - Widzisz nie ma nas wiele, rzadko też podróżujemy po powierzchni dlatego nigdy żadnej z nas nie spotkałeś. Jeśli zaś chodzi o pogłoskę, że rodzimy się z kamienia to...

- To prawda, wysrywa nas drugą stroną góry
- wtrąciła Rayna zaśmiewając się po pachy, jednak był to krótki śmiech, a donośny głos wyraźnie zabrzmiał wokół Sam Darr nawet zacharczał z rozbawienia ze dwa razy, jednak prócz tego sekundowego zakłócenia, nikt nie przeszkadzał blondwłosej krasnoludzicy w dalszej rozmowie z dzieciakiem.

Famira więc kontynuowała, mówiąc dalej ściszyła głos do szeptu i powiedziała prosto do ucha chłopaka
-... to taka elfia propaganda, a jak sam wiesz nigdy nie można ufać elfom tak do końca, na sto procent jak nam uczciwym kopaczom.
- Skoro już to zaczęliśmy, to doprowadźmy sprawę do końca i dopilnujmy, by nasz nowy znajomy dotarł cało i zdrowo do celu
- zaproponował Erland.
- Byłbym wdzięczny - odparł Baldor, uśmiechając się lekko. - Hojnie was wynagrodzę za wasz trud i poniesione z wyprawą ryzyko. Planuję ruszyć Elfią Ścieżką i pokonać wszerz całą Mroczną Puszczę. To stosunkowo długa droga, ale mam wystarczające zapasy i nieopodal stąd, na starej ścieżce, znajdują się moje kuce, które udźwigną wasz sprzęt. Jeśli jednak chcecie najpierw udać się do Esgaroth, aby wypocząć i zrobić stosowne zapasy, to mogę poświęcić jeszcze jeden dzień, byle tylko wyruszyć następnego dnia o świcie.

Tak oto było po sprawie, chociaż jeszcze przez chwilę łuk elfki gotów był by wypuścić strzałę. Nie była tak całkiem pewna czy pozwolenie na odejście tamtej trójce było dobrym pomysłem, jednak nie zamierzała ich teraz ścigać. Jej nadzieja skierowała się ku ich nawróceniu na właściwą drogę i powrocie rozsądku, była jednak oparta na kruchych podstawach.
Słowa Aerandila napełniły jej serce spokojem. Skinęła mu głową zdejmując strzałę z cięciwy i odkładając ją do kołczana. Podobnie jak on, nie miała nic przeciwko by zawitać do domu. Minęło już trochę czasu od jej ostatnich odwiedzin.
- Możesz na mnie liczyć - odpowiedziała kupcowi, nie czekając na wspólne decyzji podejmowanie. Nie skomentowała także słów Famiry, które do jej czułych uszu dotarły, a które ta do dziecka rzekła. Jej jedyną reakcją był przyjazny uśmiech, który posłała w kierunku chłopca.

Saga zdążyła zebrać zrzucony oręż i obwiązać go rzemieniem. Powróciła między swoich kompanów i rzekła do Darra.
- Pierwszy łup tej wyprawy, brodaczu - zakomunikowała nieco uszczypliwie, po czym bez wcześniejszego ostrzeżenia rzuciła miecze w jego ramiona. - Ostudź też swój zapał, co do następnej. Sowita zapłata w ustach handlarza zabawek brzmi inaczej, niż bogactwa w leżach troli.
- No i pracując dla kupca nie będziemy narażeni na taki smród jak w leżu troli
- to mówiąc Famira podparła się pod boki i roześmiała serdecznie.
- Szkoda, może w końcu zapach elfów stałby się bardziej znośny i naturalny - dołączyła do śmiechu jej krasnoludzka siostra.
- Zatem postanowione - stwierdził Darr zacierając dłonie. Cieszył się, że pomimo nieudanej wyprawy, będzie mieć okazję wyjść na plus. - Ruszamy do Sal Thranduila. Prowadź nas do swoich wierzchowców, abyśmy mogli zdjąć z pleców ten ciężki sprzęt - rzekł patrząc znacząco na Baldora. Ten w odpowiedzi uśmiechnął się i wraz ze swoim synem ruszył pomiędzy drzewa, w stronę zapomnianej ścieżki, która niegdyś prowadziła do dawnego Miasta nad Jeziorem.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 11-04-2017, 21:51   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
A niby wszystko miało być takie proste - iść, zdobyć skarb, wrócić... I, niestety nie wyszło jak w balladach, śpiewanych przez pieśniarzy, co to dni i noce przy winie spędzali, Mroczną Puszczę znali tylko ze słyszenia, a skarby widzieli tylko w swej wyobraźni.
Zero złota, horda kłopotów. I zmęczenie. I strach, bo kto by chciał zakończyć swój żywot jako przekąska krwiożerczych bestii. Cud jakiś chyba sprawił, że bestie w końcu się zniechęciły i zaprzestały pościgu.
Chyba zaprzestały, bo póki człek drzwi za sobą nie zamknął, niczego nie mógł być pewien. A potem i tak wszystko zależało od tego, gdzie się trafiło.


Kolejne kłopoty nie ich, o dziwo, dopadły.
Kłopoty przybrały postać trzech opryszków, którzy usiłowali (w mało skuteczny jak na razie sposób), pozbawić kogoś majątku, a może i nie tylko tego. Rozsądny bandyta nie traktuje zbyt poważnie słowa 'albo', znajdującego się między słowem 'pieniądze' a słowem 'życie'. Zabranie jednego i drugiego zapewniało zysk bez obaw, że ofiara będzie szukać sprawiedliwości.
Erland bez okazywania emocji spoglądał na rozgrywającą się przed jego oczami scenę. Nie pierwszy to raz i nie ostatni na tych ziemiach, że ktoś sięgał po cudzą własność, a on wszak nie był przedstawicielem prawa. Czasami, nie da się ukryć, bywał nawet na bakier z niektórymi fragmentami prawa. To jednak nie znaczyło, że miał się bezczynnie przyglądać rabunkowi.
Pozostali kompani mieli podobne zdanie. Nikt jakoś nie zechciał wysłuchać słów trójki opryszków, którzy wykrętnymi tłumaczeniami i w końcu niedoszli bandyci odeszli - bez łupów i bez broni, na dodatek dalecy od skruchy, hojnie szafując obietnice zemsty.
Nie do końca w taki sposób wyobrażał sobie Erland zakończenie tego spotkania. Jego złotouści kompani ocalili majątek (a zapewne i życie) kupca, lecz przysporzyli sobie wrogów. Najwyraźniej ich niewielkiej kompanii nie towarzyszyło szczęście. No ale nie wypadało wpakować bezbronnym paru strzał w plecy...

Jedynym w tym momencie działaniem było, zdaniem Erlanda, doprowadzenie sprawy do końca i udzielenie kupcowi pomocy. Jako że inni popierali tę opinię, mała karawana ruszyła w stronę Sal Thranduila.
 
Kerm jest offline  
Stary 12-04-2017, 12:34   #8
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Syn Elentari podążył w kierunku wyznaczanym stopami Baldora, choć nieco poza Dziećmi Słońca i Aulego. Jednakże po niedługiej dość chwili, zrównał swój krok, by zwrócić się do Darra.
- Gonnhirrimie, racz rozświetlić mrok tajemnicy zalegający nad źródłem twej wiedzy o celu niedawnej wyprawy.

Czarnobrody krasnolud spojrzał na elfa jakby nie będąc pewien jakiej odpowiedzi mu udzielić. Wyglądał na zakłopotanego, co dodatkowo potęgował fakt, że mimowolnie schował dłonie w kieszeniach swego podróżnego płaszcza.
- Eghm - chrząknął, a później jeszcze kaszlnął ze dwa razy. - No tego… Wygrał żem mapę w grze w kości od legendarnego podróżnika, Borina z Żelaznych Wzgórz. Sam miał zorganizować wyprawę w to miejsce, ale że był już stary i szczęście nie dopisywało mu jak dawniej, to pozwolił losowi zadecydować czy będzie mu dane tam się udać.

Darr zmarszczył czoło i przywołał na twarzy poważną minę, chcąc nadać powagi jego słowom i ukryć wyraźne luki w jego początkowym planie.
- No i żem widział starą księgę - dodał po chwili. - Borin pozwolił mi zajrzeć do środka, bo to jego ulubiona księga była i nie chciał o nią grać, stary wyga. Byłże to dziennik jakiegoś nortyckiego kronikarza lub urzędnika, który na kilku stronach opisywał pogrzeb jednego z wodzów ichniejszego plemienia i notował chowane z nim skarby, w tym łupy zdobyte na krasnoludach i elfach. Ja tam zawsze byłem zdania, że zmarłym przedmioty w zaświatach raczej się nie przydadzą, więc rad byłem, kiedy was spotkałem, że nie jedyny tak uważam... - kontynuował już z lekkim uśmiechem na twarzy.

- Od kiedy my hieny cmentarne, Darrze? Pomijając już fakt biegania za niesprawdzonymi pogłoskami. Rozmiawiałeś z kimś o tym? Wie ktoś, żeś polazł aż do grobu po błyskotki z dziennika? - spytała rudowłosa krasnoludzica.

- Ejże! Przecie to nie złodziejstwo! Zmarłym to nie potrzebne, a poza tym… Chciałem zabrać to co należało do naszego ludu i bezprawnie znalazło się w rękach tych barbarzyńskich książąt - odpowiedział krasnolud, krzyżując przy tym ramiona na piersi.

- Nie chciałbym, by z mego grobu coś zabierano, chociaż wątpię, by tam się cokolwiek prócz kości znalazło - z lekkim uśmiechem powiedział Erland. - Z drugiej strony rozumiem nieco twe podejście do sprawy, Darrze. Wszak odebranie złodziejowi tego, co ukradł, nie jest niczym złym. Widać jednak bogowie uznali, że nie przystoi nam czyn taki popełnić.

Interesującą sprawa się stawała w obliczu słów syna Aulego.
- Wyprawy cel sekretem dla nikogo nie był, ani Gonnhirrima intencje - Aerandil zdecydował się uciąć temat, lecz dziennik oraz mapa wysunęły się na pierwszy plan.

- Spójrzmy zatem na ową mapę. Niewykluczonym, że odkryje przed nami nową wiedzę, mając w pamięci doświadczenia z Góry. Czy wspomniany Borin wciąż gości w Odrodzonym Mieście? - dodał Pierworodny.

- W Esgaroth? Nie… - odparł krótko Darr. - Wrócił do Żelaznych Wzgórz i pewnie oczekuje wieści o losach wyprawy. Stary wyga teraz pewnie śmieje się ze mnie… - dodał wyraźnie rozdrażnionym tonem głosu.

- Dlaczego miałby się śmiać? - spytał Erland. - Twoje niepowodzenie nie powinno go bawić. No chyba że rozmyślnie wprowadził cię w błąd.

- Myślę, że ma to związek z godną podziwu rywalizacją, która cechuje osoby trudniące się tym fachem. Coraz mniej na świecie rzeczy pięknych i kosztownych, a coraz więcej niegodziwości i nieszczęścia - odparł pochmurnie krasnolud, na co Saga zareagowała ponurym skrzywieniem. - Słyszałem, że na południu źle się dzieje. Coraz więcej złych wieści dociera nawet w te strony…

- I nie zapowiada się na lepsze - wtrąciła kobieta.

- Ano, wszak wydaje się, że nie tylko ponure opowieści docierają do Dzikich Krain ostatnimi laty. Częściej słyszy się o stworach zrodzonych z cienia, które coraz śmielej atakują poczciwych mieszkańców Rhovanionu - rzekł Darr. - W iście ponurych czasach przyszło nam żyć…

- Nawet w najpiękniejszych czasach zdarzają się złe wieści - odparł Erland. - No a one to do siebie mają, że im więcej ust je powtarza, tym bardziej rosną i tym bardziej ponure się stają.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 13-04-2017, 18:30   #9
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Leśne Królestwo, Mroczna Puszcza
2951 TE, wg. Rachuby Królów
13 Narbeleth, Zmierzch

Ledwo swój koniec miała pierwsza wyprawa, a już kolejna przygoda majaczyła na horyzoncie. Po nieoczekiwanym spotkaniu ze strażnikami, którzy napadli na karawanę, której poprzysięgli bronić, bohaterowie połączyli siły ze zdradzonym przez swoich ochroniarzy wędrownym handlarzem i ruszyli w długą podróż do Sal Thranduila, gdzie mieli nadzieję spędzić kilka kolejnych dni, przed czekającą ich znacznie dłuższą wędrówką. Ostatecznym celem wyprawy była bowiem znajdująca się po drugiej stronie Mrocznej Puszczy niewielka osada, zamieszkała przez leśnych ludzi, którym przewodził (choć w tym wypadku było to dość naciągane określenie, albowiem bardziej zwykł służyć radą, a lud ów zwykł go słuchać) pewien ekscentryczny, acz bardzo szanowany w tej okolicy mędrzec, zwany Radagastem Burym.
Wielogodzinna ucieczka przed watahą wargów zmogła bohaterów, więc pierwszego dnia podróży nie zdołali pokonać nazbyt wielkiego dystansu. Jednakże los uśmiechnął się do nich i tym razem, albowiem początkowo pogoda sprzyjała długim wędrówkom i z tego też powodu częściej urządzano postoje, aby wierzchowce mogły odpocząć, niźli z braku własnych sił. Kolejnego dnia z nieba runął obfity deszcz i zerwała się gwałtowna wichura, ale wtedy dawno już przekroczyli bramy lasu i pod osłoną wysokich drzew, których rozłożyste konary tworzyły prawie nieprzenikalne dla promieni słońca poszycie, wędrowcy mogli poruszać się bez napotkania większych przeszkód, tym samym ciesząc się, że postanowiono nie zwlekać z podróżą ani chwili dłużej.

Przez długi czas wędrowali wyraźnie wydeptanym i ostatnimi laty często uczęszczanym gościńcem, który prowadził prosto do Sal Thranduila, a zwał się on Elfią Ścieżką na cześć nieśmiertelnych mieszkańców tychże prastarych ziem. Jeno przekroczyli granice Leśnego Królestwa i jakby nowa siła natchnęła elfich kompanów, którzy tego dnia wręcz tryskali energią i radością na samą myśl o powrocie do swej ojczyzny. Narniel przemierzała las niemalże tanecznym krokiem, ciesząc oczy każdym napotkanym drzewem czy zwierzęciem, natomiast Aerandil umijał im podróż śpiewem w starożytnym i mało znanym języku, którego piękne słowa, choć nikomu innemu nieznane, dodawały sił znużonym kompanom. A brzmiały one tak:

A Elbereth Gilthoniel
silivren penna miriel
o menel aglar elenath!
Na-chaered palan-diriel
o galadhremmin ennorath,
Fanuilos, le linnathon
nef aear, si nef aearon!

Trzeciego dnia wiatr ucichł, choć deszcz nie ustawał i dopiero pod wieczór przejaśniło się nieco. Wydawało się wędrowcom, że choć maszerują wytrwale, aż do ostatniego zmęczenia, to w istocie pełzną jak ślimaki i nigdzie w ten sposób nie dotrą. Co dzień oglądali krajobraz taki sam jak poprzedniego dnia. Otaczało ich bowiem niekończące się morze drzew, gdzie nie sposób było zlokalizować jakikolwiek punkt odniesienia, a mimo to kupiec Baldor oraz przechowywane przez awanturników mapy, wyraźnie wskazywały na to, że koniec wędrówki jest już bliski.


O zmierzchu dotarli nad brzeg Leśnej Rzeki, która na krótkim odcinku rozdzielała się na dwa osobne, stosunkowo szerokie i głębokie strumienie, aby po przepłynięciu kilku mil raz jeszcze połączyć się w jedną całość. Pomiędzy dwoma odnóżami wartko płynącej rzeki wyrastał ląd, niczym wyspa. Strzeliste, otoczone przez wysokie drzewa wzgórze znajdowało się pośrodku tego miejsca, które Narniel oraz Aerandil natychmiast rozpoznali.
- Sale Thranduila - powiedzieli na głos, niemalże jednocześnie.
Pod powierzchnią owego wzniesienia znajdowały się bowiem wydrążone przez elfickich rzemieślników tunele oraz pałace, będące jedynie wspomnieniem starożytnego królestwa Doriath, z dawna zresztą już nieistniejącego i przez wielu zapomnianego, a jednak tak bardzo bliskiego długowiecznym mieszkańcom Mrocznej Puszczy i często w ich pieśniach przywoływanego.


Wędrowcy zatrzymali się na brzegu rzeki, którą oświetlały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Ścieżka urywała się wpadając do wody, lecz wcale nie świadczyło to o końcu wyprawy, albowiem Baldor był spodziewanym gościem i bohaterowie nie musieli czekać długo nim z mgieł wyłoniły się trzy tratwy, a na nich skryte pod sięgającymi ziemi płaszczami postacie.
- Mae Govannen! - Usłyszeli sindarińskie powitanie kiedy pierwsza z tratw podpłynęła bliżej brzegu. Był to elf o imieniu Lindar, który był kwatermistrzem króla Thranduila i bezpośrednio zajmował się odbiorem towarów. On i jego świta przywitali się z każdym członkiem wyprawy z osobna, choć było to dosyć chłodne powitanie. Wyjątkiem od reguły była Narniel oraz Aerandil, z którymi zamienili kilka ciepłych słów nim zbliżyli się do handlarza.
- Rad jestem, że tu jesteś i widzę też, że na wyprawę zabrałeś swego syna, Baldorze - powiedział Lindar ze szczerym uśmiechem na twarzy. - Dzieci to dla mojego ludu wyjątkowo rzadki i cenny dar - dodał po chwili, po czym schylił się, aby móc powiedzieć coś Belgowi:
- Lepiej bierz przykład ze swojego ojca, chłopcze. To dobry, uczciwy i ciężko pracujący człowiek, a takich, niestety, w tych trudnych czasach coraz mniej…
- Też żem tak sądził, lecz niespełna trzy dni temu spotkałem tychże oto wędrowców - wtrącił się Baldor, dłonią wskazując towarzyszących mu awanturników. - Uratowali mnie, przepędziwszy strażników, którzy targnęli się na moje życie.
- W takim razie jest jeszcze nadzieja dla tego świata - odparł półżartem Lindar, a następnie nakazał swoim ludziom poprowadzić obładowane towarami wierzchowce na tratwy. Początkowo zwierzęta wydawały się być niechętne idei przeprawiania się przez rzekę i opierały się próbom zaciągnięcia siłą, lecz elfy powiedziały im coś do ucha i ku zdumieniu wszystkich kuce wyraźnie uspokoiły się. Chwilę później dołączyła do nich reszta kompanów i w ten sposób opuścili południowy brzeg Leśnej Rzeki, kierując się w stronę położonych na wyspie legendarnych sal króla Thranduila.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 17-04-2017, 19:28   #10
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Tratwą płynęli przez dłuższy czas. Z mgły powoli zaczął wyłaniać się brzeg wyspy, gdzie stało kilka chatek w pobliżu strumienia, który kaskadami wypływał z wnętrza wzgórza. To nim ongiś kompania Thornina Dębowej Tarczy uciekła z elfickiego więzienia i popłynęła dalej, wraz z Leśną Rzeką, w stronę Ereboru. Zbliżyli się do tego miejsca i trafili pod bramę, za którą znajdowała się wysoka skalna ściana. Przez opuszczoną kratę przepływał strumień, który prowadził w głąb Leśnego Królestwa, a po okalającym bramę murze przechadzało się kilku wartowników, którzy na widok Lindara otworzyli wrota, pozwalając im podpłynąć jeszcze bliżej. Wtedy właśnie odezwał się kwatermistrz:
- Baldor, jego syn, Narniel i Aerandil mogą płynąć dalej, ale was nie jestem pewien - zwrócił się do pozostałych członków wyprawy. - Będziecie mogli nocować pod gołym niebem, pod okiem wartowników, ale do Sal Thranduila wstęp wam wzbroniony. Gościnność i zaufanie to luksus w tych ciężkich czasach, na który trzeba sobie zapracować - powiedział pozbawionym gróźb czy emocji głosem. - Kiedy karawana będzie gotowa, ruszycie dalej. Na czas postoju przyślę wam wino i jadło.
- Dziękujemy za wino i jadło, ale w miarę możliwości preferowalibyśmy piwo, masz rację zaufanie to luksus, a jeśli zostało raz nadwyrężone to nawet późniejsze działanie może nie dać rady w pełni go odbudować - powiedziała Famira zdobywszy się na szczyt swych dyplomatycznych umiejętności i powstrzymując żar wewnętrznego ognia. W istocie miała chęć przyłożyć mu w zęby za kolejną potwarz, kolejną zniewagę którą dodał do długiego ciągu krzywd wyrządzonych krasnoludom przez długouchych. Nie zrobiła tego jednak gdyż pochodziła z dobrej i szanowanej rodziny, której dobrego imienia nie mogła zszargać bijąc gospodarza w trakcie pierwszego spotkania. Nie będzie się również płaszczyć jak jakiś elfi piesek. Nie chcą jej gościć i dobrze, towarzystwo tych aroganckich bubków źle jej robi na żołądek, a w swoim gronie lepiej można się zabawić. Niewiele więc myśląc przyklękła i ucałowałą dzieciaka w oba policzki
- Pamiętaj młody co mówiłam Ci wcześniej - szepnęła na pożegnanie.
Jeśli Lindar zrozumiał ukryte w słowach krasnoludzicy przesłanie, to nie dał tego po sobie znać, zachowując kamienną twarz, kiedy zatrzymywał tratwę u brzegu prowadzącego w górę wzgórza strumyka. - Tutaj wysiadacie - stwierdził obojętnym tonem głosu, nawet nie racząc awanturników, do których mówił, spojrzeniem.
- Nie obawiajcie się, jesteście tutaj całkowicie bezpieczni. Poślę kogoś, aby przygotował wam namiot i może też się piwo znajdzie… - dodał na koniec.
- Zaiste, wdzięczni jesteśmy - powiedział Erland. - Znana na całym świecie gościnność elfów znalazła swe potwierdzenie. I to miłe, że wartownicy będą pilnować naszego bezpieczeństwa. A nuż byśmy gdzieś poszli i zabłądzili.
- Swego czasu krasnoludy i elfy ufali sobie na tyle, aby handel uskuteczniać, pamiętasz Lindarze? Piękne czasy bogactw i dobrobytu, gdzie żadna ze stron nie patrzyła na siebie krzywo. Gdyby nie przeklęty Smaug, pewnie do dziś nie miałbyś z tym problemu, prawda? “I gdy wielka paszcza zionęła ogniem tysiąca piekieł, spłonęło więcej niż deski i mury. Zgliszcza przyjaźni rozsypały się po całym Ereborze i poległy u jego stóp. Feniks z popiołu nie rozwinął swych skrzydeł.” - Rayna przywołała wspomnienie, cytując fragment zasłyszanej powieści i patrząc za elfem, który wydawał się być pewien podjętej decyzji. Krasnoludzica miała ochotę przygadać mu tak, aby poszło w pięty, wytknąć to jak nie pomogli w walce, jak odwrócili się do jej ludu plecami, a teraz pieprzył coś o zaufaniu. Typowy, długouchy przemądrzalec! Na pewno by mu powiedziała co myśli, gdyby nie to, że zauważyła zmęczenie u swojej siostry. Chciała, aby Famira mogła wygodnie odpocząć, w sumie to im się to należało
- Jedna noc, podczas której nawet ruszać się nie będziemy, ino chrapać i nabierać sił, nie powinna stanowić problemu dla kogoś, kto potrafił znosić nasze towarzystwo całymi dniami, wymieniając się kosztownościami, orężem i dobrami. Chociaż mnie i siostrę moją, Lindarze. O nic więcej nie proszę, na wzgląd za dawne, dobre czasy - zakończyła krasnoludzica.
Elf spojrzał na kobietę wyraźnie zmieszany i być może był też pod wrażeniem, choć początkowo dobrze to ukrył.
- To fragment wiersza, wplecionego w dłuższą opowieść i zaiste przez jeszcze wiele lat będą nas te słowa prześladować, ale nie spodziewałem się znajomości poezji po kimś kto… Nie ważne. Wybacz, najwyraźniej za mało wiem o krasnoludach, co też mi właśnie udowodniłaś - stwierdził, siląc się na delikatny uśmiech.
- Niech więc będzie. Bądźcie naszymi gośćmi i niech przyjaźń między naszymi plemionami kwitnie, aby móc wreszcie zatrzeć krzywdy z przeszłości - powiedział już znacznie bardziej otwarcie, po czym schylił się tak, aby mogła go usłyszeć wyłącznie Rayna.
- Za tamtych też poświadczysz? - Wskazał Sagę i Erlanda. - Godni są zaufania?
Rayna wzruszyła niechętnie ramieniem i równie konspiracyjnie odparła elfowi.
- Nie są mi braćmi ni siostrami, cóż więcej rzec można. Ręki uciąć sobie nie dam, ale za mą siostrę Famirę, to i głowę poświadczę - odparła szczerze krasnoludzica, bo i taką była osobą.
Aerandil do tej pory tyłem zwrócony w kierunku towarzyszy podróży, w obserwacji pogrążony wydał wreszcie dźwięk z własnego gardła. Oznaczał on podjęcie decyzji, nad którą kontemplował w milczeniu. Pod rozwagę wziąć musiał czy mógł na imię własne wziąć hazard poręki i jednoznacznie pewien nie był.
Niezaznajomieni z językiem Dzieci Gwiazd w pieśni Pierworodnego wychwycić mogli imię Elu Thingola oraz Beora w towarzystwie określenia Doriath. Pozostali widzieli odległe czasy. Dni, w których nieprzyjacielem Elwego był Morgoth, a sprzymierzeńcami potomkowie Beora oraz Gonnhirrimowie. Jasnym było nawiązanie do Czarnoksiężnika.
- Zapracować ciężko, kiedy okazji ku temu brak. Dajmy ją i zobaczmy jak zostanie przez Dzieci Słońca i Aulego wykorzystana - zakończył Aerandil nie ruszając się choćby na cal.
- Dajże spokój elfie - Saga odezwała się do kompana nieco marudnym tonem. - To przywleczenie kupca z jego malcem czym było? Naszym obowiązkiem i powinnością? Bez nas nic by nie zostało ani z niego, ani z towarów. Na tych murach wiele wart by się zmieniło zanim by się zorientowali. Do tego czasu tamci wszystko by roztrwonili. "Zapracować", też mi coś - mruknęła pod nosem, a po tym zwróciła się do kwatermistrza - Na twoim miejscu bardziej niepewna byłabym przewoźnika.
- Jestem tylko uczciwym myśliwym, żyjącym z tego co da mu las. Może mnie już nie pamiętacie, ale podczas polowań wielokroć nasze drogi się krzyżowały i nigdy do konfliktu między nami nie doszło. Myślę, że możecie mi zaufać - wtrącił się Erland.
Lindar z rezygnacją zwiesił głowę, bo choć słowa kobiety w ogóle na niego nie działały, to pieśń oraz wspomnienie dawnych, bezkonfliktowych kontaktów z myśliwym przemówiły mu do rozsądku. Lindar kijem odepchnął tratwę od brzegu i wydawało się, że prąd rzeki zniesie ich z powrotem w dół, przez bramę, ale w tym samym momencie stała się rzecz niezwykła, wymykająca się wszelkim logicznym wytłumaczeniom. Prąd rzeczny niespodziewanie zmienił bieg, mocno przyśpieszył i z drobną pomocą trzymanych przez elfów tyczek, tratwy zaczęły się piąć w górę wzgórza, wprost do wyrytej w pionowej skale jaskini, u wejścia do której zwisały stalaktyty niczym kły z paszczy smoka.
- Nie znam waszych motywów - odezwał się w końcu Lindar do Sagi. - A jest mi wiadome, że zamieniliście się miejscami ze strażnikami, którzy, podobnie jak wy, poprzysięgli bronić kupca. O ile o nic złego nie mogę podejrzewać Aerandila i Narniel, bo są mi bliscy, ale ciebie nie znam. Rzadko też widuje się uzbrojone kobiety z waszego plemienia, co dodatkowo wzbudza moje wątpliwości - powiedział elf, kiedy wpływali do wnętrza rozległej jaskini. Chwilę później zatrzymali się przy drewnianym pomoście i po zejściu na suchy ląd głos zabrał Baldor.
- To ona jedna odstraszyła tych banitów. Reszta wydawała się gotować do walki, ale rad jestem, że nie doszło do rozlewu krwi.
- Litość to cnota - odparł Lindar, po czym ukłonił się przed blondwłosą kobietą. - Proszę mi wybaczyć moją podejrzliwość, ale w dzisiejszych czasach trzeba zachować czujność. Wygląda na to, że będę mógł dziś spać spokojnie - zażartował na koniec, po czym z resztą elfów zaczął rozładowywać towary.
- Mądra litość to cnota, ale litość bez mądrości to nic więcej jak głupota kończąca się strzałą w plecach, śmiercią w męczarniach tych nad którymi się zlitowano, lub kolejnych którzy staną się ich następnymi ofiarami - szepnęła Famira do siostry, chcąc ukryć pod tymi słowami zranioną tą sytuacja dumę.
- Nic dodać nic ująć. Me wyjęcie oręża również było odstraszeniem, wszak gdybyśmy z siostrą chciały rozłupać czaszki, to byśmy nie pytały, a waliły po łbach ile wlezie - Rayna puściła oczko do Famiry i uśmiechnęła się delikatnie.
Saga nie kontynuowała tematu. Nie przejawiała, ani wcześniej ani w teraz, chęci do ciągnięcia rozprawek na temat cnót, prawości i wartości. Znużona podróżą nie miała też ochoty nazywać rzeczy po imieniu. Przybrała swoją jakże krytyczną minę pasywnie przyglądając się pracy innych.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172