Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-10-2017, 13:26   #11
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Ślepy Pies jeszcze chwilę zabawił „W Gardzieli Krakena”, kiedy Olgierd ruszył do sołtysa pytać o zlecenie. Starszy mężczyzna dopił postawione mu wino i widocznie się ożywił. Tak bardzo, że nawet skorzystał z propozycji Irys i pozwolił zaprowadzić się do pokoju z balią, gdzie odbył kąpiel.

Cudów to nie przyniosło, ale przynajmniej osoba z wyczulonym nosem mogła już wytrzymać z nim przy jednym stole. Ubrań nie przebrał, tylko doprowadził swoje mniej więcej do porządku. Koniec końców nie mógł nagle zmienić swojego wizerunku, bo jak wtedy będzie żebrał. Jak będzie wtapiał się w tłum biedoty. Jeśli wyróżniał się na tle żebraków, był wtedy mniej bezpieczny. Stawał się jednostką a nie masą. Jednostki w tym świecie szybko kończyły swoją karierę - częściej zaś życie.
To był jego świat, znał się na nim. Mógł na chwilę potrzymać się nowego towarzystwa, odświeżyć swoje maniery, ale koniec końców, nikt się nim nie zaopiekuje – ani Olgierd ani Irys - jeśli nie zrobi tego sam.


Kiedy już skończył, zszedł z powrotem na dół. Zagaił do właściciela karczmy i poprosił go o resztki z obiadu. Ten w swej hojności rzucił mu jakieś rybne odpadki i piętkę chleba. Ślepy Pies podziękował pięknie, po czym opuścił przybytek.

Wiedziony hałasem oraz szumem morza i zapachem ryb udał się do przystani, tylko kilka razy na coś lub kogoś wpadając. Miał zamiar posłuchać portowego życia, dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu. Kiedyś usłyszał stwierdzenie, iż to właśnie port jest sercem miasta. Jeśli chciało się je poznać, trzeba było zacząć od tego miejsca.
Przysiadł więc gdzieś na uboczu, wśród zwojów lin oraz sieci i pozwolił, by wszystko toczyło się swoim tempem. Przysłuchiwał się plotkom oraz zagadywał ludzi, którzy się do niego zbliżali. W międzyczasie dosiadł się do niego pies – ten sam, który zaczepił go pod karczmą.

- Jak się masz, Kila? - zagaił przyjaźnie do czworonoga, po czym wyciągnął zza pazuchy resztki ryb, którymi się z nim podzielił. Kundel jadł łapczywie, jednocześnie merdając ogonem. Ślepy Pies pogłaskał go i uśmiechnął się do siebie. Wyglądał jak beztroski staruszek ze swoim czworonożnym przyjacielem.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 10-10-2017, 14:37   #12
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nie zamierzał się przejmować. Bo i czym miałby? Siedział rozparty wygodnie na nieco mniej wygodnym krześle przy prawie eleganckim stoliku z ludźmi, którzy dopomogli w potrzebie. Jakby tego było mało, pił cudownie rozgrzewające napoje nie na swój koszt. Trzeba było od życia czegoś więcej? Edan nie potrzebował.

Choć musiał przyznać, iż niektórzy spośród obecnie przebywających w miasteczku delikatnie mogliby go martwić. Gdyby oczywiście martwić się zamierzał. Na liście tej był wyfiokowany, zimnooki laluś, który niewątpliwie był kimś więcej niż osoba, za którą się podaje. Choć na dobrą sprawę nie miał pojęcia za kogo się podaje. To jednak nie miało znaczenia. Najmniejszego.

Rudowłosa elfka natomiast była bardzo zachęcająca. Wielka szkoda, że była niesiona przez zimnookiego. Może dziewczyna? Może żona? Ale... czy to rzeczywiście był problem? W istocie, żaden to kłopot. Kto by się takimi drobiazgami przejmował? Absurd. Niemniej z doświadczenia wiedział, iż takie sprawy najlepiej załatwiać pod koniec pobytu. Towarzysze już-nie-panien stawali się osobliwie poirytowani. Edan nie potrafił zrozumieć dlaczego.

Swoją drogą, poranione ręce elfki mogły oznaczać, że ma charakterek. Naturalnie nie stanowiło to żadnego problemu. Do niczego przeciez nie miał zamiaru jej zmuszać, prawda?

Mężczyźni natomiast, którzy wyciągnęli go z wody wprost na pokład swego cudownie suchego statku wyglądali na proste, poczciwe chłopy. Z wyjątkiem Hamdira. W odróżnieniu od pozostałych ten nie wyglądał na prostego. Choć właściwie było całkiem przeciwnie. Wyglądał na dość prostego, ale taki nie był.

Edan musiał jednak przyznać, że przyjemniej było patrzeć na kolejną, rudowłosą niewiastę szczególnej urody niźli brodate, męskie gęby. Całkiem niewykluczone, ba, naturalne byłoby, gdyby towarzysze jego żywili podobne odczucia względem porównania Edana i owej kobiety.

Żałował niezmiernie, że stała się kandydatką na jego prywatną listę: "nawet nie próbuj". Suknia, jaką przywdziała nijak miała się do niewygód podróżnego życia, zatem musiała być szlachcianką lub czarodziejką. Z pewnością nie była miejscowa. Niestety brak świty umacniał jej kandydaturę, a nie sądził, aby towarzystwo od drugiego kielicha było świtą. Nie było co jednak pięknej pani spisywać na straty. Wszak istotnie mogła być zwykłą podróżniczką na osobliwej randce. Nie można było przedwcześnie tracić nadziei!

Zawieszone spojrzenie, kiedy zjawisko zechciało dosiąść się do męskiego stolika, łączyło przyjemne z pożytecznym. Śliczna twarzyczka wykazywała zainteresowanie miejscowym czarodziejem i pozostawała niewrażliwa na regularnie wsadzany w mrowisko kij.

Dopiero przybyły ponownie zimnooki rozwiał wszelkie wątpliwości. "Nawet nie próbuj". Od czarodziejek, a tym bardziej czarodziejów, choć z kolejnością można było się spierać, wolał trzymać się z daleka. Najlepiej tak kwadrans drogi. Cwałem.

Edan spoglądał na kobietę spod opuszczonej głowy, mając przed sobą na wpół opróżniony kubek. Podniósł wzrok, gdy odeszła, po czym przysunął się nieco bliżej i beztrosko pociągnął kolejny łyk z bardzo szerokim uśmiechem.
- Muszę szacownych panów prosić o wybaczenie. Wiedziałem. No… nie wiedziałem. Podejrzewałem jeno, choć zachowanie panny wskazywało na to. Ale brak pewności kazał milczeć - rzekł nieco ciszej, po czym rozparł się na krześle chichocząc.

Smolnik miał głupią minę, nie potrafił z siebie wydusić słowa. Hamdir zmarszczył czoło podnosząc brwi tak wysoko, jak tylko mógł. Jeśli to była prawda, to zostali wystrychnięci na dudka. Komentarz niedoszłego topielca też zbytnio nie pomógł. Pomóc mógł tylko kolejny łyk miodu.

Kiedy tylko chichot został opanowany, postawił kubek i wyciągnął dłoń.
- Edan. Miło mi szlachetnych panów poznać.

- Hamdir - wydobył z siebie brodacz ściskając wyciągniętą ku niemu rękę. - A to Smolnik.

Drzwi do karczmy otworzyły się po raz kolejny i pojawił się w nich Wopek, niosący pod pachą kupkę jakichś szmat.
- Trzymaj! - rzucił je niedbale w stronę Edana. - Nie są to pewnie ciuchy do jakich przywykłeś, ale lepsze to niż ganianie z gołą rzycią. Swoje możesz powiesić nad ogniem, szybciej wyschną. No, co jest panowie, co macie takie nietęgie miny? Fajnie, że o mnie pamiętaliście - to powiedziawszy sięgnął po przygotowany wcześniej dla niego kufel.
- A to Wopek - dokończył przedstawianie Laerten.

- Właśnie zakończyliśmy czas przedstawień. Coby niezręczności nie było, Edan - przedstawił się ponownie i podziękował uprzejmie za odzienie. Nim jednak zdążył cokolwiek uczynić, drzwi karczmy otworzyły się kolejny raz.

- Całkiem niemało wagabundów przemierza te tereny. Częsta to sprawa? - zapytał Hamdira.

- Wioska na szlaku, jak rzekłem czarodziejce - brodacz wzruszył ramionami. - Trochę się tego tutaj kręci. Karawany kupieckie gnają z północy na południe i z południa na północ. Czasem jakiś statek zakotwiczy w porcie. Niedalej jak wczoraj piłem przy tamtym stole - wskazał miejsce palcem - z jednym kapitanem i dwoma wojakami.

- Niech to, jeszcze nam to Vildheim wyrośnie na co większego niźli tylko mieścina. Kupcy i podróżnicy gońcami pieniądza, a pieniądz budulcem miast - rozparł się na krześle i wyciągnął nogi zezując na najnowszych przybyszów.

- Może kiedyś, kto wie, ale dzisiaj walą traktem i tyle ich widać. Nikt tu się nie zatrzymuje by pokupczyć.

- A na co nam oni? - zawyrokował Wopek. - Abo nam tu źle, tak jak jest? Obcy niech przejeżdżają, wolna droga. A my po swojemu dalej będziem żyć i tyle.

- Wopek, choć rozumem nie grzeszy, trochę racji ma - wtrącił Smolnik. - Razem z kupcami zawsze jakiś wątpliwy element się pojawia, z którego zaraz jakieś nieszczęście może się stać. Im wioska bogatsza tym takich obwiesiów więcej, a i jaki najazd bardziej prawdopodobny.

Trzej nowi goście także do miejscowych nie należeli. Dwaj mężczyźli, w tym jeden o zapachu niezbyt politycznym oraz kobieta o zapachu całkiem nawet przyjemnym, choć osobliwym, ziołowym. Zapewne zielarka, choć i te przypuszczenia posiadały pewną granicę nieufności. Ran jednak na pierwsze spojrzenie nie dostrzegł.

"Aromatyczny" z kolei był kaleki, choć towarzystwo miał zacne w postaci psa. Od razu dostrzec było można po zachowaniu oraz spojrzeniu, iż pozbawionym był wzroku. Działania jego sprawiały jednak wrażenie, jakoby brak jednego zmysłu rekompensował sobie słuchem oraz węchem.

Ostatnim był wojak z blizną w przeszywanicy oraz półpancerzu. Najpewniej zajmował się robieniem mieczem. Edan odrzucił myśl o ochroniarzu, bo choć kobieta wyglądała całkiem nieźle, nie sprawiała wrażenia takiej, którą stać na ochronę. Ani na taką, która by tego specjalnie potrzebowała. W przypadku niewidomego sytuacja była całkiem oczywista. Być może zatem najemnik.

Ponownie tematem przewodnim okazał się być rzekomo nieobecny podobno czarodziej. Szczególnym zainteresowaniem wykazał się Olgierd oraz jego ubogi towarzysz dysponujący jakąś częścią mocy magicznych.

- Piękna pani, szanowni panowie, zmuszony jestem czasowo jedynie opuścić to zacne towarzystwo. Niebawem powrócę - rzekł, po czym wstał i podszedł do karczmarza.

- Gdzie jest miejsce, w którym można pozostawić nadmiar płynów z organizmu? Wychodek znaczy się - dodał wyjaśniająco, po czym udał się we wskazanym kierunku.

Od tego natężenia czarostwa aż mu ciśnienie dolne wzrosło. Choć nie wykluczał, iż przyczyniła się do tego wypita woda oraz miód.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 11-10-2017, 14:31   #13
 
Mimi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputację
Tretogor
8 lat temu
Przeddzień aresztowania Harkena


Filianore w milczeniu obserwowała płomienie tańczące w palenisku.
- „Jedyne, co udało mi się do tej pory ustalić to fakt, że zostałeś zdradzony. Z bólem serca informuję, że osobą za to odpowiedzialną była Filianore...”
Mężczyzna siedzący przy misternie inkrustowanym biurku z ciemnego drewna czytał na głos, co pieczołowicie kaligrafował gęsim piórem.
Elfka uśmiechała się szeroko. Blask płomieni odbijający się od rządka jej drobnych zębów nadawał uśmiechowi makabrycznego wyglądu. Efekt potęgował rozcięty łuk brwiowy i napuchnięta zsiniała powieka. Splunęła ze wzgardą.
- Bloede Dh’oine... Harken nigdy nie uwierzy w te brednie.
- „Zrobię jednak wszystko, żeby wyciągnąć Cię z lochów Cidaris, gdy sprawa ucichnie i wszyscy o Tobie zapomną. Ale nie ja, Harken. Nie ja.”
– skończył czytać. Wydawał się nie słyszeć Filianore.
Odłożył białe pióro do kałamarza, dmuchnął parę razy na mokry jeszcze inkaust, pomachał pergaminem, po czym złożył go wpół. Osunął się na welurowe oparcie fotela.
- Fredrik.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł mężczyzna o krótkich blond włosach. Ukłonił się z szacunkiem. Rzucił okiem na siedzącą na podłodze związaną elfkę.
- Panie Ingward.
- Dasz to jednemu z twoich wojskowych popychli po udanej akcji w Rinde. Upewnij się, że będzie pamiętał, żeby spalić list po pokazaniu go Harkenowi.
- Tak jest, panie
– odrzekł cichym głosem mężczyzna. Ukłonił się ponownie i cicho wyszedł z pokoju, zamykając za sobą ciężkie mahoniowe drzwi.

Ingward odwrócił się w stronę dziewczyny. Lustrował ją przez chwilę beznamiętnym spojrzeniem. Filianore nie odwróciła wzroku. Harken nieraz opowiadał jej o swoim pracodawcy. Nie spodziewała się, że jego nad wyraz obrazowe opisy o żmiji przybierającej ludzki wygląd były tak bardzo zgodne z prawdą.
- Moja droga Filianore... Moja piękna Filianore – ton Ingwarda brzmiał jakby lubował się w słyszeniu swojego własnego głosu.
Podniósł się ze swojego fotela i przysiadł na podnóżku przy kominku. Złapał podbródek elfki dwoma palcami i delikatnie uniósł jej głowę. Jego dłonie były lodowato zimne.
- Twój ukochany Harken uwierzy we wszystko, co mu powiem, nie ma najmniejszego powodu, żeby we mnie wątpić. Wszak byłem mu dobrym pryncypałem przez wiele lat. Przez wiele długich lat, dopóki nie zjawiłaś się ty. I swoją... – na krótką chwilę na jego wargi wpełzło obrzydzenie - ... Osobą zaczęłaś ściągać niepotrzebną uwagę na Harkena, mojego najlepszego człowieka.
Twarz Filianore wykrzywiła się w grymasie złości. Chciała wyszarpnąć głowę, Ingward jednak ścisnął palce mocniej, jego kłykcie zbielały i upodobniły się kolorem do bladej cery elfki.
- Wysłuchasz wszystkiego, co mam ci do powiedzenia, niegdyś wolna Aen Seidhe z Gór Sinych. I będziesz słuchała przez resztę swojego marnego żywota. Dlaczego, mogłabyś spytać?
Ingward nachylił się i przyłożył dłoń do jej brzucha. Filianore szarpnęła się rozpaczliwie, oplatające ją więzy zaabsorbowały jednak całą jej siłę.
- Ponieważ w przeciwieństwie do ojca tego dziecka, ja wiem o jego istnieniu – pogładził delikatnie jej podbrzusze - Wiem też, że ponad wszystko na tym świecie, będziesz chciała bezpieczeństwa dla jedynej rzeczy, która została ci po Harkenie. Prawda, elfko?


Obecnie
Vildheim
„W Gardzieli Krakena”


- Przyjdę rankiem na śniadanie. Oczekuję świeżych owoców morza, nie jakichś starych, którymi pewnie raczycie codziennych gości. Ten sam stolik, tyle że wypucowany, bym nie musiała mocować się z przyklejonym doń kielichem.
Yorshka sposępniał słysząc słowa czarodziejki. Nie śmiał jednak się odezwać i sprzeciwiać. Ponadto, mieszek lądujący na blacie przed nim wynagrodził mu niepochlebną opinię Moiry. Wykonał głęboki ukłon i z miejsca ruszył wyczyścić wskazany stół. W pocie czoła szorował go dobre dziesięć minut. W końcu, zadowolony z efektu, wyprostował się i oparł dłonie o pas.
- Żeby mię tu nikt z dupą nie siadał! To dla pani czarodziejki stół na śniadanie przyszykowany jest, słyszą wszyscy? – krzyknął do obecnych w karczmie gości i zarzuciwszy szmatę przez ramię, powrócił za kontuar.

Przez pewien czas od opuszczenia przez czarodziejkę karczmy, rybacy miny mieli nietęgie. Zwłaszcza Hamdir, który miał na swoim koncie niespełna pozytywne doświadczenia z magami. Niepokojące pożegnanie czarodziejki jeszcze przez jakiś czas odbijało się echem w jego blondwłosej głowie. Niesłychana pogoda ducha uratowanego rozbitka, Edana, pozwoliła jednak chybko zapomnieć o zaszłym ambarasie.

Dzban pustoszał i napełniał się z powrotem, księżyc wędrował po nieboskłonie, aż w końcu dołączyło doń słońce, zwiastujące swoje przyjście barwiąc horyzont czerwienią.
Widok ten, zgoła piękny, uszedł uwadze rudowłosej czarodziejce, błogo śniącej w wynajmowanym pokoju. Nie zauważyli go również goście wypełnionej gwarą karczmy, w najlepsze spędzający czas przy kuflach i opowieściach.

Wkrótce do Krakena przybyli kolejni wędrowcy. Po wymienieniu się uprzejmościami i nowinkami zabrali się do spożycia śniadania i degustacji sławetnej dumy winiarza Yorshki – vildheimskiego amarone.
Trójka nowoprzybyłych podróżnych wydawała się żywo zainteresowana latarnią i starym czarodziejem, tudzież czarodziejką, z którą musieli się minąć o parę godzin, co krzytnę zasmuciło Irys, chcącą jak najszybciej rozwikłać zagadkę dręczącej ją przepowiedni. Po napełnieniu brzuchów wcale smaczną strawą, każde z trójki ruszyło w swoją drogę.

Rybacy zdawali się z ulgą witać dzień, którego nie będą musieli spędzać na kutrze – z należytym więc szacunkiem opijali wolny od morza dzionek. Może potem sprawdzą czy sieci całe, wyszorują pokład i pozwijają parę lin. Ale nie teraz.

Wszyscy w duchu czuli idylliczność dzisiejszego poranka i chcieliby, żeby ten trwał wiecznie. Jednak, jako że żaden z tu obecnych zatrzymać słońca nie mógł, to wznosiło się coraz wyżej i wyżej, za nic sobie mając zbożne życzenia maluczkich.

Edan zdawał się być w pełni ukontentowany miejscem, w którym, prawie dosłownie, morze wyrzuciło go na brzeg. Swoim bystrym wzrokiem poddawał analizie każdego osobnika, jakiego napotkał. Wiedza ta, jak wkrótce miało się okazać, mogła być bardzo przydatna młodemu drapichrustowi.

Yorshka zajęty smażeniem krewetek odwrócił się w stronę Edana.
- Gdzie jest miejsce, w którym można pozostawić nadmiar płynów z organizmu? Wychodek znaczy się – zapytał, a Yorshka wybuchnął szczerym śmiechem.
- Panie, wy to chyba uczeni jesteście. Albo nie wszystko równo macie, o tutaj – popukał się w głowę, był to jednak sympatyczny gest – Do wygódki łatwo to trafić, wyjdziecie z karczmy i na prawo, za ścianą.
Zawsze to dobrze pociesznych gości spotkać, pomyśłał karczmarz kiwając głową.

Edan rześkim krokiem wyszedł z karczmy i skierował się do wychodka. Drzwi drewnianej budki ozdobione były wyciętym weń serduszkiem. Podczas opróżniania organizmu z nadmiaru płynów Edan mógł się zastanowiać, dlaczego w ogóle wygódki zwane są wygódkami. Wszakże, z wygodą nie mają nic wspólnego.
Wychodząc z wychodka, Edan zauważył przechodzącą przez majdan rudowłosą elfkę, która wcześniej przykuła jego uwagę. Jej prawa dłoń owinięta była lnianym bandażem. Zmierzała w stronę portu, samotnie.


Ślepy Pies

Udawszy się na piętro, Ślepy zaczerpnął kąpieli. W całkiem przednim humorze zszedł na dół, zabrał prowiant od karczmarza i ruszył w stronę portu, aby przysłuchiwać się tętniącemu tam życiu nadmorskiej wioski. Kila czekała na niego przed budynkiem gospody i uradowana na jego widok ruszyła za nim, machając kudłatym ogonem.
Znalazłszy sobie miejsce na drewnianej skrzyni, spędzał poranek wtopiony w portowe rutyny dziejące się dokoła niego. Co niektórzy rybacy i marynarze przewijający się przez port pozdrawiali go i częstowali piwem i chlebem, dwóch przechodniów zatrzymało się nawet i wręczyło mu do ręki monetę. Dla reszty pozostawał niewidoczny, tak jak lubił najbardziej. Siedział, wtopiony w przyportowy krajobraz, jak krążące nad nimi mewy.


Nagle wyczuł cichą obecność blisko siebie.
- Jak to zrobiliście, dziadku? Odkąd jestem w wiosce nie widziałam jeszcze, żeby ten kundel się zbliżył do kogokolwiek. Zawsze ucieka, nawet jak go częstować jedzeniem.

Ślepy Pies uniósł lekko głowę i odwrócił twarz w stronę, z którego dobiegał miękki głos. Poczuł delikatny zapach jakiegoś kwiatu, nie mógł sobie przypomnieć jakiego. Był pewien, że poczuł go już gdzieś wcześniej. Usłyszał szelest sukni, gdy kobieta podeszła bliżej. Z tej odległości wyczuwał nawet subtelny słodki zapach jej potu.


Irys

Zgodnie z sugestią udzieloną przez Olgierda, Irys udała się do zamtuza. Nie wiedziała, czy powinna zapukać, czy po prostu wejść. Stała tak przez chwilę, poprawiając swą sukienkę i pasy jej torby parokrotnie. W końcu drzwi przed nią otworzyły się same.
- Witamy panienkę w "Mokrych Muszelkach". Panienka pracy szuka, czy przyjemności? A może... – witająca ją kobieta uśmiechnęła się słodko – Jednego i drugiego? Rozumie panienka, przyjemne wraz z pożytecznym?
Irys skinęła tylko, rumieniec oblał jej policzki.
- Chciałam się spytać, czy panie tutaj pracujące nie potrzebują może jakich ziół? Na choroby wszeteczne mam rącznik, w formie suszonej i olejku, na nieżyt dróg moczowych mam skorocel, na potencję dla nieśmiałych klientów - lukrecję i jagody jałowca... – zaczęła przedstawiać swoją ofertę, a słuchająca jej kobieta w zrozumieniu kiwała głową.
- To wszystko się przyda, panienko, po trochu wszystko! Najbardziej jednak mnie ciekawi... Czy panienka zielarka ma co na przerwanie brzemienności?
Irys smutnie skinęła głową. Domyślała się, że pytanie to może paść.
- Mam olejek z wrotyczu, skutecznie powinien spędzić płód. Jednakoż, w zbyt dużej ilości i dla matki będzie szkodliwy...

Kobieta, jak się Irys wkrótce dowiedziała, nazywała się Kokardka i była jedną ze starszych pracownic Muszelek. Zamtuz o tej porze dnia był opustoszały, kobiety mogły więc ze spokojem raczyć się herbatką i dyskutować nad zbawiennym wpływem maści z żywokostu na cerę.


Olgierd

Mężczyzna wyruszył na spotkanie z tutejszym wójtem. Ucieszyłby się niezmiernie, wiedząc, że właśnie w tym momencie ich niewidomy współtowarzysz zażywa kąpieli na poddaszu karczmy.
Dotarłszy przed drzwi domu wójta, zapukał energicznie i wprosił się do środka.
- Powitać! Zastałem wójta? Jestem Olgierd z Gryfenbergu, dobrzy ludzie.
- Jacy tam dobrzy, od razu! Ja zwykły człowiek jestem! Lorenc Salzman! – dobiegł go głos z pokoju za sienią. Olgierd ruszył w tym kierunku pewnym krokiem.
Za biurkiem ujrzał osobę, na którą patrzenie było tym samym, czym było wąchanie Ślepego Psa. Wątpliwą przyjemnością.
- Czego dusza pragnie, panie Olgierdzie z... Gutenbergu?
Olgierd uprzejmie poprawił wójta i od razu przeszedł do rzeczy. Zadał kilka pytań na temat miejscowego czarodzieja i latarni morskiej; wójt jednak udzielał wymijających odpowiedzi. Nie był także skory do wydawania jakiegokolwiek złota.

Zawiedziony Olgierd opuścił więc dom Salzmana i udał się na poszukiwanie Irys, coś stanęło jednak na przeszkodzie.


Moira

Czarodziejka obudziła się rześka i we wspaniałym humorze. Morskie powietrze i wygodny materac zamiast zwykłego siennika mogły zdziałać cuda i bez magii. Pierwsza próba jej dobrego nastroju czekała na nią już za drzwiami. Był to Fredrik we własnej osobie, jedną nogą opierający się o ścianę tuż obok jej drzwi. Ze skrzyżowanymi rękoma i głupowym uśmieszkiem wpatrywał się w Moirę.
- Dzień dobry, Cytrusku. Śniłaś mi się. Ale bez tego... – wskazał na lekką szkarłatną suknię, jaką na siebie dziś założyła – wszystkiego na sobie. Wyglądałaś dużo ładniej, muszę przyznać. Może wstąpimy jeszcze do twojego pokoju i skonfrontujemy mój sen z rzeczywistością? – Zapytał półszeptem, nachylając się w stronę czarodziejki. Na twarzy miał frywolny uśmieszek, który przygasł jednak pod groźnym spojrzeniem niebiesko zielonych oczu Moiry.
Fredrik westchnął i wskazał dłonią przed siebie.
- Chodźmy więc uraczyć Twoje szlachetne i jakże wybredne podniebienie śniadaniem.
Nie dane im jednak było zjeść śniadania, lub chociaż przejść przez plac główny.


Plac główny


Zaburzając sielankowy nastrój Vildheim, na majdan wkroczyło trzech krasnoludzkich wojowników. Jeden z nich zaczął z całej swojej siły (a miał jej bardzo dużo, nawet jak na krasnoluda), uderzać obuchem topora w żelazną tarczę.
Huk, który się rozległ, był niemiłosierny i mogła go usłyszeć każda osoba przebywająca w wiosce i na jej obrzeżach.
Wójt pobladł, wyglądnąwszy za okno i zasunął zasłony.
Fredrik przystanął na widok krasnoludów. Moira po raz pierwszy, odkąd wpadła do jego drewnianej balii, miała szansę zaobserwować poważny wyraz na jego przystojnej twarzy.
Filianore, siedząca na drewnianym pomoście zerknęła w stronę majdanu. Uśmiechnęła się tylko i kontynuowała rzucanie kamykami w metalowy poler oddalony od niej o dwadzieścia metrów. Każdy kamień trafiał dokładnie w małą rysę na środku pachołka.

- Teraz, jak już mam waszą uwagę – wykrzyknął przed siebie czarnobrody krasnolud donośnym basem – Gdzie są, do kurwy nędzy, nasze podkowy? Gdzie ta lisia złodziejka? Gdzie Fredrik... – rudowłosy krasnolud stojący obok szepnął mu coś do ucha. Ten odwrócił głowę w bok i klepnął się w kolana.
- Witam cię, Fredriku! I witam piękną panią. Jestem Dulmor, syn Dilmora – czarnobrody skinął na Moirę.
- Zdaje mnie się, że mamy parę spraw do przegadania, Fredrik. Mój szef miał pogadankę z twoim i parę rzeczy jest do wyjaśnienia, tak czy nie? Potrzebować będziem też wójta i tę rudą lisicę... rudy krasnolud ponownie się nachylił do ucha Dulmora i wskazał w kierunku portu.

Na plac właśnie weszła Filianore, ubrana w białą sukienkę z naszytymi na nią zielonymi liśćmi. Dygnęła z pochyloną głową, przeszła przez plac i stanęła między Fredrikiem, a Moirą, mierząc ją z góry na dół.

- Co panownie na to, że złożymy wizytę wójtowi Salzmanowi? – odrzekła miękkim głosem i pytająco spojrzała na Fredrika i Dulmora.
Krasnolud uniósł przed siebie topór i skinął głową.
- Prowadź, złodziejko.



Wszyscy w okolicy domu wójta mogli słyszeć, o czym się rozprawia w środku. Dźwięki temperamentnej dyskusji i głośniejszych huków docierały nawet do portu.
- Napadła, mówię jeszcze raz! Z twojego plugawego polecenia! Prawie mi dwóch mężnych chłopów do grobu złożyła! – krzyknął Dulmor i ponownie huknął pięścią w drewniany blat, wlepiając wściekłe spojrzenie w Salzmana.
- A ja panom krasnoludom jasno mówię, że mnie Fredrik do takowej akcji przedsięwzięcia namówił!
- To było zlecenia od Ingwarda, które wypełniłam zgodnie ze wszystkimi instrukcjami – odparła elfka, dostrzegalnie poirytowana.
Dulmor żachnął się i złapał za topór. Fredrik zauważalnie wystąpił przed Filianore.
- A ja mówię, że pan Ingward to dawny przyjaciel Jorriga i nic o tym nie wiedział! My, krasnoludy, cenimy honor i prawdę, wiemy jak pobratymstwa dotrzymać i kto jest go wart!

Do tej pory, Fredrik jako jedyny nie zabrał głosu. W końcu spojrzał na Filianore.
- To zlecenie nie wyszło od Ingwarda, Fiołeczku.
Wszyscy zebrani w biurze wójta spojrzeli pytająco na Fredrika. Ten westchnął przeciągle i przeczesał włosy palcami.
- Potrzebowałem złota. Okłamałem Filianore i ciebie, Salzman. Zgarnąłem złoto za wykonanie zlecenia, a podkowy zostawiłem tobie. I tak pewnie nie znalazłeś na nie kupca. Były sygnowane znakiem cechowym Jorriga Brumbera. Powiedz miłym panom krasnoludom, gdzie jest kupa tego eleganckiego żelastwa i po sprawie.

Spojrzenia z Frederika powędrowały na milczącego wójta, wpatrującego się w swoje przypominajace kiełbaski palce. Kropelki potu wstąpiły na jego czoło.
- Salzman? – ostrożnie zagaił Dulmor.
- Bo... Ja żem znalazł kupca... – wymamrotał pod nosem i przetrał wąsa wiechrzem dłoni.
- Psubrat jebany! Kupiec od siedmiu boleści! Trzymajcie mnie, bo rozpłatam jak świniaka! - Krasnolud nie wytrzymał i z rozmachem wbił topór w sam środek dębowego biurka, tuż przed nosem wójta.

Z tym gestem widać, musiała ulecieć większość krasnoludzkiej złości. Szarpnięciem wyciągnął toporek z drewnianego blatu i włożył go z powrotem za pas. Na podłogę spadła garść drzazg. Dulmor odchrząknął.
- Komuś sprzedał te podkowy, Salzman?
- No... Był tu taki marynarz, kupiec, psie licho, nie wiem, kto to był. Jak usłyszał, że pozłacane, to się zainteresował bardzo. Załadował od razu całą skrzynię na statek i odpłynął. Ot co, go widziałem.
- Ileś za nie wziął?
- Dwa mieszki po tysiąc orenów, widzi mię się.

Krasnolud pobladł. Trzeci z krasnoludów, z jasną brodą, położył rękę na ramieniu Dulmora.
- Dwa tysiące orenów. Za ręcznie inkrustowane pozłacane podkowy dla wyzimskiego barona... za pierdolone dwa tysiące orenów?! Czy ty sobie, kurwa, żarty stroisz? Myśmy mieli od barona osiem dostać! Osiem tysięcy orenów, miarkujesz, ile to jest?! – popluł się ze złości w swoją czarną brodę i doskoczył do wójta, łapiąc go za koszulę.
- Nie wiem, jak to zrobisz, ale podkowy mają się znaleźć. Zatrudnij ludzi, wydaj listy gończe. Nam wnet trzeba na trakt wracać – wypuścił oddychającego ciężko wójta i spojrzał na Fredrika i elfkę.
- A wy... jeno przez dobrą znajomość pana Ingwarda wam daruję. Ale macie pilnować tę łajzę, z oka nie spuszczać, podkowy mają się znaleźć. Takie są słowa Jorriga Brumbera, a pan Ingward dał mu nad wami zwierzchność. Czyli, widzi mi się, nam też dał. Rozumiemy się? Wszyscy?
Cała trójka skinęła głowami. Krasnoludzi wyszli.

Filianore w milczeniu kipiała złością, w jej zielonych oczach tańczyły ogniki.
- Potem sobie pogadamy, Fredrik – syknęła i wybiegła z domu wójta trzaskając bogom ducha winnymi drzwiami.

Fredrik klasnął w dłonie, przerywając nagle zapadłą ciszę i spojrzał na Salzmana. Resztki włosów przykleiły mu się do czoła, pyzata twarz przypominała dojrzałego pomidora.
- Ja się wszystkim zajmę, panie kochany wójcie. Co by się za... zainstniały kłopot odsłużyć. Znajdę nam chętnych złota i przygody, ale oczywiście będę potrzebował twojego pieniężnego wsparcia. Tych, o których myślę, nie zadowoli byle grosz.
To mówiąc ukłonił się i wyszedł z wójtowego przybytku, kierując się w stronę karczmy.

 

Ostatnio edytowane przez Mimi : 11-10-2017 o 18:26.
Mimi jest offline  
Stary 12-10-2017, 22:22   #14
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację

W porcie, przed przybyciem krasnoludów

Ślepy Pies przymrużył powieki, zaciągając się zapachem nieznajomej i rozkładając go na czynniki pierwsze. Niestety nie mógł go z niczym powiązać, ale przynajmniej teraz go nie zapomni. Pokiwał głową, jakby nad czymś dumając i pogładził dłonią po sierści siedzącego u boku psa.
- Te stworzenia, moja dobrodziejko, wbrew czasem spotykanej opinii, nie są głupie. Ich empatia jest bardziej rozwinięta, niż u niejednego człowieka - odparł pogodnie, uśmiechając się przy tym przyjaźnie. - Potrafią wyczuć intencje człowieka, jego strach oraz lęki - dodał, nie odpowiadając wprost na zadane pytanie.

- Ja nigdy nie miałam złych zamiarów i lęków, a uciekał – powiedziała z nutką nadąsania kobieta - Złe uczynki nie do końca złych ludzi też wyczuwa? I co się wam, dziadku, przytrafiło, że nie widzicie?

- O tak, psy są dobrymi sędziami - potaknął starzec, nie przerywając pieszczoty. Na chwilę odwrócił się do nowego czworonożnego przyjaciela, jakby zapominając o swojej rozmówczyni i sięgając za pazuchę, wyjął kawałek ryby. Pies ożywił się natychmiast i szybko pochłonął wręczoną mu przekąskę.
- Ale przede wszystkim są najlepszymi przyjaciółmi, jeśli się o nie dba - odezwał się ponownie, nadal skupiony na zwierzęciu. W końcu jednak odwrócił ślepe spojrzenie w stronę nieznajomej.
- Światło, panienko. Światło pogrążyło mnie w mroku - powiedział, zmieniając ton na cięższy i przejmujący.

- Mówicie, panie dziadku, za wieloma zagadkami... – odrzekła cicho. Milczała przez chwilę. Gdy odezwała się ponownie, Ślepy zauważył zmianę w jej głosie.
- Mnie też się w życiu takie paradoksy przytrafiają... Miłość sprawiła, że nienawidzę, a życie, że chcę zabijać. Czy to coś podobnego do twojego wypadku, dziadku?

Mężczyzna przekrzywił głowę, jakby mógł lepiej przyjrzeć się rozmówczyni. Przez chwilę dumał, przestając głaskać kundla, a zamiast tego skubiąc swoją brodę.
- Miłość niczym róża, panienko. Jeśli ją zaniedbujemy, uschnie, jednakże jeśli jesteśmy nadgorliwi, możemy się na niej skaleczyć. - Jego głos znowu przeszedł w gawędziarski oraz sympatyczny. - Wydaje mi się, że to nie miłość sprawiła, iż panienka nienawidzi, a jedynie gorycz, która zajęła jej miejsce. Jednak w panienki piersi wciąż bije serce, które może kogoś uszczęśliwić - tu wskazał palcem w miejsce, gdzie spodziewał się trafić w klatkę piersiową dziewczyny. Słuchając jej przez dłuższy czas, bez problemu potrafił umiejscowić ją w przestrzeni.
- Ja mój wzrok straciłem bezpowrotnie. Jednak gdybym mógł wybierać, wolałbym odzyskać coś cenniejszego.

Kobieta milczała. Ślepy mógł usłyszeć jej przyspieszony i nierówny oddech. W końcu wzięła głęboki wdech, jakby dla uspokojenia.
- Nie wiecie, co mówicie, dziadku – szepnęła i wstała pospiesznie. Położyła ciepłą dłoń na ramieniu Ślepego i ścisnęła ją w dodającym otuchy geście.
- Ale z tym macie rację, wzrok nie dostrzega tego najcenniejszego, co można zobaczyć sercem… – zaśmiała się smutno – Wygląda na to, że oboje jesteśmy ślepcami, dziadku. Dziękuję za tę rozmowę.
Nagle na placu głównym Vildheim rozległ się nieludzki tumult.

Żebrak odruchowo odwrócił głowę w stronę, skąd dobiegał hałas i niezbyt dyskretnie złapał za kostur, jakby miał go zaraz poderwać. Jednocześnie pogłaskał swojego psa, który warknął cicho i uniósł łeb, by się lepiej rozejrzeć.
- Ja również dziękuję - odpowiedział dziewczynie, ponownie się na niej skupiając. - Zanim pobiegniecie sprawdzić, co się stało, lub umkniecie przed zagrożeniem, mogę zapytać o imię, po jakim mam was pamiętać?

- Filianore - odrzekła kobieta i ruszyła w stronę majdanu. - I to żadne zagrożenie, dziadku, ot, starzy znajomi.
Ślepy Pies mógł usłyszeć uśmiech w jej głosie. Przysłuchiwał się jej lekkim krokom, aż zupełnie ucichły.


- Filianore - powtórzył starzec, jeszcze przez chwilę dumając nad czymś. W końcu złapał pewnie za kostur i podniósł się z ziemi z bolesnym stękaniem.
- Chodź, Kila. Przekonajmy się, jak niegroźne zamieszanie przynieśli ze sobą starzy znajomi - zagaił ochoczo do kundla i sprawdzając przed sobą drogę kijem, ruszył w kierunku placu.

Pies szczeknął głośno parę razy. Z przekrzywioną głową obserwował oddalającego się mężczyznę, aż w końcu ruszył za nim pędem.
Ślepy szedł wolno, przysłuchując się dźwiękom dobiegającym z placu głównego, które następnie przeniosły się do domu wójta, gdzie nabrały intensywności. Wiedziony zapachem jadła i cichszych rozmów za budynkiem wójta, trafił przed karczmę. Zapach ziół dla jego wyczulonego nosa był tak silny, jakby Irys stała tuż przed nim. I rzeczywiście, panienka Irys weszła do karczmy zaledwie parę chwil przed jego przybyciem. W karczmie musiała przebywać także czarodziejka, charakterystyczny dla niej zapach cytrusów przebijał się przez uchylone okna przybytku. Kila szczeknęła głośno, po czym położyła się na ziemi obok nóg starca i, najwidoczniej zadowolona z sytuacji, w jakiej się znalazła, swawolnie wywiesiła język.
- Zaczekaj tutaj - zwrócił się do psa, po czym wstąpił w progi karczmy.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 12-10-2017, 23:04   #15
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Rybacy nadal trwali na swoich miejscach, gdy Edan postanowił ich opuścić, by udać się w ustronne miejsce. Nie wracał od dłuższego czasu, wobec czego Hamdir zwątpił czy w ogóle wróci. Nie wyglądał na takiego, co by miał zasnąć w wychodku, ale kto go tam wie? Zresztą z wody go wyciągnęli, życie uratowali, Wopek nawet oddał jakieś swoje szmaty. Reszta to już nie ich głowa, musi sobie radzić sam.

Gdy tak rozmyślał drzwi do karczmy otworzyły się ponownie. Brodacz rzucił okiem w tamtym kierunku, ale zamiast towarzysza nocnej popijawy dojrzał w nich czarodziejkę, z którą, nieświadomi jej fachu, dysputowali poprzedniego wieczoru. Nie zwróciła na nich uwagi, toteż pozwolił sobie dłużej ją poobserwować. Z takimi nigdy nie wiadomo. Chociaż tak po prawdzie, gdyby zamierzyła coś im zrobić, pewnie i tak nie zdążyłby zareagować. Zastanawiał się czy okpienie czarodzieja jest w ogóle możliwe? Spotykał na szlaku takich, co to twierdzili, że nie mają z tym większych kłopotów, a zabitych przez siebie magików oznaczają nacięciami na drzewcu włóczni. Czy nie były to jednak czcze przechwałki, nie wiedział.

- Wróciła - rzekł ponuro do Smolnika.

- Kto? - spytał bełkotliwie Wopek.

- Taka jedna, nieważne.

- Chyba pora będzie się zbierać, co? - spytał Smolnik.

- Nie mam nic przeciwko temu - odparł brodacz podnosząc się nie spuszczając wzroku z rudowłosej kobiety. Smolnik poszedł w jego ślady, ale Wopek nie podołał temu wyzwaniu. Dopiero z pomocą Laertena zdołał doprowadzić się do pozycji pionowej.

- Dobra - wybełkotał Smolnik. - To ja pójdę do portu, biedny Kolanko pewnie tam na nas czeka - to rzekłszy spróbował zrobić pierwszy krok, ale o mało nie wylądował na podłodze.

- Hola, hola - powstrzymał go Hamdir. - W tym stanie to skończysz w wodzie. Ja pójdę po Kolanka, a wy odprowadźcie się do domu, może wspólnymi siłami nie skończycie na plecach.

Trójka rybaków ruszyła mozolnie w stronę drzwi. Czarodziejka dopiero wtedy zwróciła na nich swoją uwagę i pozdrowiła tajemniczym uśmiechem. Laerten wolał nie myśleć, co ten uśmiech może oznaczać. Pospieszył kumotrów w stronę drzwi, co omal nie skończyło się czołowym zderzeniem z wojakiem, który wracał z rozmowy z wójtem. Chłop najwyraźniej miał ciągoty do żartów, bo rzucił jakąś kąśliwą uwagę. Hamdir ugryzł się jednak w język i nic nie odpowiedział na jego zaczepki. Po kilku nieudanych próbach trafienia w drzwi, głównie w wykonaniu Wopka, wreszcie wydostali się na zewnątrz. Ten ostatni ciągle podtrzymywany był przez Smolnika, ale ponieważ jednocześnie staruszek wspierał się na młodszym koledze, widok był dość komiczny. Laerten pożegnał się z obydwoma i nakierował ich mniej więcej w stronę domu. Gdy ruszyli niepewnym krokiem, sam udał się w stronę portu.


Brodacz spojrzał na pozycję słońca na niebie. Zrobiło się już dość późno. Kolanko mógł nawet zrezygnować z czekania na resztę i wrócić do domu, czy gdzie on tam spędzał wolny czas. W karczmie raczej nie bywał, Hamdir widział go tam ze dwa razy odkąd zamieszkał w Vildheim. Ale trzeba było sprawdzić, czy czasami wciąż nie siedzi na łodzi, czekając na nich.

W pewnym momencie kątem oka dostrzegł opuszczającą zamtuz współtowarzyszkę niewidomego jegomościa i tego wojaka, którego minął chwilę wcześniej w drzwiach. Dziewczyna wyglądała na pobladłą, jakby wystraszoną.

- Dzień dobry, panie rybaku - skinęła, kierując się w stronę drzwi karczmy. - Olgierd w środku? Ten przystojny mąż z mieczem? - zapytała i zawahała się - Wie pan może, co to był za rwetes? Jakie podkowy?

- Nie mam pojęcia o jakie podkowy panience chodzi - szczerze odparł brodacz przecierając ręką zmęczone oczy, żeby móc lepiej skupić na niej wzrok. - Proszę o wybaczenie. Panienki towarzysz wrócił natomiast niedawno do karczmy. Tyle com go w drzwiach minął.

Dziewczyna obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem i dyskretnie powąchała.

- Ciężka noc, panie rybaku? - zapytała. - A powiedzcie mi, czarodziejkę ową dziś widzieliście?

- Trudno jej nie zobaczyć - oznajmił Hamdir, puszczając mimo uszu przytyk o sposobie, w jakim spędził noc. - Również znajduje się w tej chwili w karczmie. Widać wszyscy tam teraz zdążają.

Jego rozmówczyni wyraźnie się ożywiła i skinęła mu głową w podzięce.

- Dzięki, panie rybaku. Jeśli potrzebuje pan coś na ból głowy i powrót sił, służę torbą moich ziół - uśmiechnęła się i odeszła w kierunku karczmy.

Hamdir zrewanżował się skinięciem, a potem patrzył za nią, dopóki nie zniknęła w drzwiach do Krakena. Wówczas przypomniał sobie o Kolanku, więc obrócił się i szybko ruszył w kierunku portu, gdzie przy nabrzeżu cumowała łódź Smolnika. Chwilę później minął Filianore i Edana, pogrążonych we wcale namiętnej dyskusji. Machnął ręką w kierunku Edana, ale nie był pewien czy tamten go w ogóle spostrzegł, tak się wgapiał w ponętną elfkę. Laerten zresztą mu się nie dziwił, podobnie jak rudowłosej. Niedoszły topielec od początku wyglądał na takiego, co to nastaje na kobiecą cnotę. Sam zaś niecnotą mógłby zostać nazwany.
 
Col Frost jest offline  
Stary 13-10-2017, 21:14   #16
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację


Woda chlusnęła na drewnianą podłogę, kiedy naga postać zaczęła powoli i zgrabnie wychodzić z balii. Liczne krople spływały jeszcze po okrągłych, ładnych piersiach zwieńczonych różowymi sutkami, po płaskim brzuchu z zarysowanymi liniami mięśni, po kształtnych biodrach i długich nogach, kiedy kobieta owinęła się białym, miękkim ręcznikiem, zasłaniając wszystkie te wdzięki. Mokre, lekko falujące się włosy w kolorze rdzy również skryła pod turbanem z drugiego ręcznika, po czym machnęła niedbale dłonią, a płomienie leniwie tlące się na kilku świecach od razu zgasły.

Moira zamknęła za sobą drzwi wynajmowanego pokoju w “Szmaragdowej Przystani”, po czym usiadła na krześle przy toaletce. Przez chwilę wpatrywała się w rozciągający się za oknem krajobraz, wsłuchując się w szum morza. Oparła się wygodniej, a krzesło cicho zaskrzypiało. Wciąż wpatrując się w horyzont, rozplotła turban, a spod niego rozsypały się kaskadą wilgotne jeszcze fale płomiennorudych włosów. Opadły na nagie ramiona, na plecy, sięgając za odkryte łopatki.

Czarodziejka westchnęła z cichym zachwytem, przyglądając się mewie, która usiadła na drewnianej balustradzie. Uwielbiała morze. Woda miała niesamowite właściwości uspokajające. Szum fal morskich pozwalał się odprężyć i zapomnieć choć na chwilę o otaczających świat troskach.
Sięgnęła po grzebień i skropiła go zawartością jednego z flakoników. Zaczęła powoli i starannie rozczesywać fale, które pod naporem prostowały się, tylko po to, by po chwili znów powrócić do swojego pierwotnego kształtu. Kiedy skończyła, burza płomienistych loków była już całkowicie sucha, jak gdyby grzebień był magicznie zaklęty i miał właściwości suszące. Po pokoju rozniósł się również słodki, cytrusowy zapach.

Później przyszedł czas na makijaż. Moira nachyliła się bliżej lustra i spojrzała swojemu odbiciu w oczy. Lewe było zielone, przypominało barwą eleganckie szmaragdy. Prawe natomiast było niebieskie, zupełnie jak kamienie szafiru. “Oczy potwora, kto taką pokocha”, słowa te zadudniły echem w głowie czarodziejki. Nigdy o nich nie zapomniała. Prychnęła cicho z pogardą i sięgnęła po duży pędzelek, którym popudrowała sobie twarz. Powieki musnęła cieniem, delikatnie roztarła. Górną obrysowała jeszcze cienko kredką. Węgielkiem zaś podkreśliła brwi, a rzęsy henną. Na koniec wydęła usta i przyozdobiła je szkarłatnym kolorem pomadki.

Moira wstała, zasuwając starannie krzesło pod blat toaletki i zsunęła z siebie ręcznik. Przeszła przez pokój, w stronę kufra, a nagie piersi zafalowały w rytm jej kroków. Zastanowiła się chwilę, opierając ręce o biodra, po czym falującym gestem musnęła dłonią po swojej szyi, piersiach i brzuchu. Ciało jej na krótki moment zaczęło jaśnieć magicznym blaskiem, by zaraz później na jego miejscu pojawiła się wytworna szkarłatna sukienka z pokaźnym dekoltem i odkrytymi plecami. Sukienka miała tylko jeden krótki rękawek, cały wysadzany cekinami i rubinami. Wcięcie w dekolcie przypominało swym kształtem języki ognia. Lejący się materiał doskonale dopasował się kształtów czarodziejki. Na stopach natomiast pojawiły się rubinowe pantofelki.
Burza rdzawych włosów upięta została na wysokości karku złotawą siateczką, spod której ani jeden kosmyk nie śmiał wystawać. Jedynie z przodu, wzdłuż policzków, puszczone zostały swobodnie loki, okalając blade lico czarodziejki.


Moira, po zakończonym przedstawieniu, które swój początek miało na placu, a koniec w gabinecie wójta, udała się do karczmy, gdzie przecież zapowiedziała swoją wizytę. Po raz kolejny została zostawiona przez Fredrika z pytaniami cisnącymi się na usta. Tym razem jednak nie była już wściekła. Całkowicie jej przypasowało, że tak prędko pozbyła się niechcianego towarzystwa, a myśl o zjedzonym w spokoju śniadaniu na nowo wprawiła ją w doskonały nastrój.
Wszedłszy do karczmy, posłała powitalny uśmiech w stronę karczmarza Yorshki i od razu udała się do stolika, który zarezerwowała poprzedniego wieczora. Z radością stwierdziła, że blat wyczyszczony był do połysku, tak jak sobie tego zażyczyła.

- Dzień dobry, pani czarodziejko! Mam dla pani świeżo upieczone krewetki w sosie limonkowym, z dodatkiem kolendry i czosnku! Czy życzy sobie pani czarodziejka spróbować? – Zawołał zza szynkwasu Yorshka, z niepokojem patrząc to na stół, to na Moirę – Rozumiem, że wszystko ze stołem w porządku najlepszym?

Czarodziejka posłała karczmarzowi serdeczny uśmiech, choć spojrzenie jej zielono-niebieskich oczu wciąż było niepokojące. Nie wiadomo więc było czy uśmiech miał tylko załagodzić nadciągającą burzę, czy może faktycznie krył szczerą sympatię.
- Tak, świetnie się spisaliście, drogi panie Yorshka - odparła wesoło Moira. - I z chęcią spróbuję tych waszych krewetek, skoro taką reklamę im zrobiliście!
Oparła się łokciami o blat stolika, a brodę wsparła na splecionych palcach dłoni, przyglądając się krzątającemu się karczmarzowi. Humor faktycznie miała dobry.

Yorshka rozpromienił się na te słowa. Zniknął na chwilę na zapleczu, gdzie było słychać podniecone szepty jego i kobiety, niechybnie Petry, jego małżonki.
- Toć daj mię zanieść, ja też chcę czarodziejkę zobaczyć, a nie tylko zza węgła wyglądać!

Po upłynięciu paru minut, z zaplecza wyszła kobieta w średnim wieku. Zaczęła się kłaniać już w drodze do stołu czarodziejki, a gdy do niego dotarła, postawiła przed nią talerz i wykonała jeszcze głębszy ukłon.
- Bardzom jest zaszczycona, pani mości droga czarodziejko, że mogę panią poznać. Dodałam do krewetek kawałki pieczonego na ogniu chleba, żeby co do chrupania było, a i z krewetkami to idzie dobrze w parze – głos Petry nieco się trząsł, uśmiechała się jednak ciepło; skóra dokoła jej oczu i ust tworzyła drobne zmarszczki dodające kobiecie uroku i autentyczności.
- Smacznego życzę. A! I proszę się nie przejmować tymi, co spokój nam we wiosce zakłócają... – pokiwała z dezaprobatą głową – Tak od rana ambarasy powodować…

Moira sięgnęła po kawałek świeżego, pieczonego chleba i ułamała go na jeszcze mniejszy kawałek. Potem zmierzyła kobietę od stóp do głowy, aby w końcu uśmiechnąć się do niej łagodnie. Bez krzywych spojrzeń, bez ukrytych emocji.
- Dziękuję. Wydaje się pani być bardzo zapracowana - stwierdziła czarodziejka, przyglądając się fartuchowi umorusanemu w mące. - Proszę spocząć na krótką chwilę i uraczyć mą osobę rozmową. Obiecuję nie zająć więcej niż kilka minut. Wszak każda kobieta, nawet ciężko pracująca przy piecu, zasługuje na chwilę wytchnienia.
Moira nie zamierzała przyjmować odmowy. Gestem wskazała na puste krzesło, wciąż uśmiechając się bardzo miło.

Petra w niedowierzaniu nabrała powietrza w płuca, ile zdołała pomieścić i wypuściła je chichocząc jak młódka. Usiadła na wskazanym przez Moirę krześle. Z nerwów nie wiedziała, co zrobić z rękoma. Wpierw ułożyła je na podołku, wtedy zauważyła mąkę na swym fartuchu i szybko ją strzepała, śmiejąc się zawstydzona. Ponownie splotła dłonie na udach.
Wpatrywała się w Moirę jak w obrazek.
- Wybaczy pani droga czarodziejka, mą śmiałość. Ale zaprawdę, piękna pani jest... Jak malowana królowa jaka z portretu…

Moira uśmiechnęła się. Jak każda kobieta, tak i ona lubiła komplementy. Oczywiście, przed kimś takim jak Fredrik nigdy by się do tego nie przyznała, teraz jednak mogła pozwolić sobie na nieco więcej frywolności. Piekarka nie powiedziała nic, czego Moira wcześniej nie usłyszała, jednak mimo tego z jej ust te komplementy brzmiały nad wyraz szczerze. To było przyjemne uczucie.

Wsunęła wcześniej ułamany kawałek pieczywa do ust muśniętych szkarłatną pomadką, przeżuła kęs i połknęła. Tak, chleb był faktycznie smaczny. Petra miała prawdziwy talent.
- Wybaczam. Yorshka ma naprawdę szczęście mając taką kobietę u boku. Żadne piękno tego świata nie byłoby w stanie tego zastąpić - rzekła czarodziejka, puszczając oczko do Petry.

Petra zaczerwieniła się i machnęła na czarodziejkę ręką.
- Pani droga czarodziejko, pani przestanie, bo za siebie nie mogę. Jakie to szczęście słyszeć takie miłe słowa od czarodziejki najprawdziwszej!

- Powiedz mi, moja droga, bo zapewne jako kobieta całkiem rezolutna, jesteś obyta w towarzystwie, które kręci się po okolicy - zaczęła Moira, sięgając po sztućce. Nie zamierzała bowiem jeść krewetek rękami, jak zwykły chłop z pola. Spojrzała na okrągłą buzię Petry, prosto w jej orzechowe oczy. - Fredrik Elkhorne i ta rudowłosa elfka, Filianore. Kim oni są?
Moira nadziała krewetkę na widelec i delikatnie odgryzła kawałek lekkiego, miękkiego mięsa.

- A to sobie pani czarodziejka upatrzyła tajemniczą parę – zasępiła się Petra. – Od jakichś... sześciu, siedmiu lat, bodajże, tu zawitają raz na rok, raz na pół, czasem częściej... – pokiwała głową, w zamyśleniu patrząc się w nicość, dla lepszego przypomnienia.
- Nigdy nie przyjeżdżają razem, zawsze albo jedno pierwsze, albo drugie, osobno też odjeżdżają. Parę dni tu zabawiają, tydzień najwyżej. Pan Elkhorne to bard niby, ale gra tylko. Raz się zdarzyło... w zimę którą, chyba ze trzy lata temu… – Petra zmrużyła oczy i zniżyła głos – że panienka Filianore śpiewała, a pan Elkhorne lutnią akopań... amkopaniował... Cała sala była pełna, wieczór był jak diabli mroźny. I nawet największe chłopy się odwracały i łzy wycierały ukradkiem, mówię pani drogiej czarodziejce.

- Nigdy nie śpiewa… - powiedziała pod nosem Moira, robiąc minę, jakby się nad czymś zastanawiała. Po chwili jednak wróciła myślami do tu i teraz, na nowo przyglądając się swojej rozmówczyni. - Tak, rzeczywiście, brzmi tajemniczo. Rozumiem, że to wszystko, co o nich wiecie? Krążą może jakieś plotki na ich temat? Ciekawa jestem, co ich właściwie tutaj sprowadza, dlaczego wciąż tu wracają…

- Wiem jeszcze jeno, że panienka Filianore trochę dziwniejsza jest... Czasem burdy takie nam wyprawia, że banda typów spod najciemniejszej gwiazdy by się nie powstydziła. Czasem siedzi sama cały dzień w porcie, czasem tutaj. Ludzie gadają, że nie po kolei ma w głowie. Tyle wiem jeno. No, a pan Elkhorne to zawsze jej, jakby pilnuje, rozumie pani czarodziejka droga. Ale, żeby oni się lubili... Co to, to nie – Petra pokręciła głową. - Kochankami są, a i owszem, nadzwyczaj głośnymi, wiele uszu to potwierdza – Petra wyraźnie się ożywiła, zamilkła jednak, zdając sobie sprawę, że nie godzi się czarodziejce o takich plotkach rozpowiadać.
- Myślę, że dla naszego wójta Salzmana pracują. Czasem tam zachodzą i znikają na godziny – wzruszyła szczerze ramionami. – Chyba to wszystko, co wiem. Oh!– Prawie podskoczyła na krześle.
O panu Fredriku może pani droga czarodziejka w zamtuzie wypytać, ale nie wiem, czy padną jakieś interesujące dla pani informacje, jeno same ohy i ahy, jak miarkuję.

- Mhm… - mruknęła w odpowiedzi Moira, znów pogrążając się w zamyśleniu.
Odłożyła widelec na talerz i sięgnęła po kubek wody i popiła. Kiedy zaś odstawiła naczynie na stół, spojrzała na Petrę i znów się uśmiechnęła, wracając myślami do “Gardzieli Krakena”.
- Nie, aż tak mnie ta dwójka nie interesuje, bym musiała fatygować się w tamto miejsce - oznajmiła, po czym spojrzała na swój talerz. Wciąż było na nim ponad połowę porcji, jaką dostała. - Dziękuję za posiłek. Było naprawdę pyszne, godne polecenia.

Petra ukłoniła się i wstała z krzesła.
- Bardzom radzi z Yorshką, że pani droga czarodziejka raczyła się u nas posilić, w naszym skromnym przybytku. I duma mnie rozpiera, że pani smakowało, doprawdy… – pocziwa Petra wyglądała na szczerze wzruszoną. Skłoniła się ponownie i wskazała na talerz.
- Czyli nie będzie pani czarodziejka już jadła, mogę zabrać?

Moira uśmiechnęła się. Tak zwyczajnie. Nie po czarodziejsku. Nie tajemniczo. Nie łobuzersko, ani nawet uroczo. Uśmiechnęła się po ludzku. Pokręciła powoli głową.
- Nie, już nie będę. Dbam o linię - powiedziała spokojnie, jakby to była oczywistość. - Proszę jednak nie wyrzucać, a oddać jakiemuś poczciwemu biedakowi, którego nie stać na taką strawę. Wszak każdy zasługuje, by choć raz spróbować takich pyszności.

- A, tak. Może pan Ślepy będzie chciał skosztować, jak wróci z portu. Dobry z niego chłop, a tak go życie potraktowało… – westchnęła smutno. - Poznała go pani czarodziejka?
Petra odwzajemniła uśmiech, który zawsze był szczery, teraz jednak jakby bardziej. Być może prostolinijna kobieta dostrzegła i doceniła autentyczność uśmiechu czarodziejki.

- Nie miałam takiej okazji - odparła obojętnie Moira, wzruszając ramionami.
Petra skinęła czarodziejce na pożegnanie i wróciła na zaplecze.


Okazję tę zyskała niedługo później, bo ów Ślepy zaszczycił Krakena swoją obecnością. Nie mogła powiedzieć, że zachwyciła się tą wizytą. Do wszędobylskiego zapachu ryb już zdążyła się przyzwyczaić, a właściwie zdołała go zaledwie tolerować, jednak smrodu mokrego psa wymieszanego z zatęchłymi, przepoconymi szmatami, którymi owinął się niewidomy starzec, tolerować nie zdołała.

Z większą przyjemnością przywitała więc przy swoim stoliku młodą dziewczynę, prostą zielarkę, która bardzo zainteresowana była przepowiedniami. Moira nie dopytywała o powody tej ciekawości, bo właściwie niewiele ją to obchodziło. Wygłosiła jednak krótki wykład na temat przeznaczenia, wieszczów i tajemnej sztuki wróżenia. Nie była to jej specjalność, jednak coś na ten temat wiedziała - wszak zdała egzaminy z wiedzy tajemnej, i to wcale nie najgorzej.

Wkrótce do rozmowy dołączył towarzysz prostej zielarki, która na imię miała Irys. Olgierd z Gryfenbergu wzbudził w Moirze niemałe zainteresowanie, jednak postarała się o to, by tego nie okazać.
Jak każda osoba parająca się magią, tak i ona była wyczulona na magiczne impulsy. W Olgierdzie coś było. Wyczuła to. Nie był on magikiem, tego była pewna. To było coś innego. Coś, czego nie potrafiła zidentyfikować. Wiedziała, że jeszcze długo jej nie da to spokoju.

W końcu jednak uprzykrzyła jej się rozmowa z Olgierdem i Irys, do której też dołączył się niewidomy i niezbyt przyjemnie pachnący starzec. Podziękowała więc im za towarzystwo i wstała od stolika. Wygładziła fałdy swojej sukni i udała się w stronę wyjścia. Zbyt długo już zwlekała z wizytą w miejscowej latarni, siedzibie maga rezydenta Vildheim. Nadszedł czas, by rozwiązać zagadkę jego nieobecności i być może dowiedzieć się, jakie ciekawe badania prowadził.

 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 13-10-2017 o 21:24.
Pan Elf jest offline  
Stary 13-10-2017, 21:44   #17
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
"W gardzieli krakena"
Moira, Olgierd i Irys

Olgierd minął się w wejściu do karczmy z grupką pijanych w sztok marynarzy . Dobrze że nie trafił ich drzwiami bo z pewnością trzeba by ich zbierać z podłogi. - Uważajta chłopy, bo ktoś was jeszcze drzwiami zamiecie. Sztorm widzę na całego, że wami tak po pokładzie miota. Zaśmiał się i rozejrzał po sali. Na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na kobiecie w wyszukanej szkarłatnej sukience, która również na niego spojrzała.
- Powitać. Skinął jej głową, unosząc kącik ust i ruszył do szynkwasu. - Karczmarzu, nalejcie no piwa bo aż mi w gardle zaschło. Ten wasz wójt, psia jego mać, to zawsze taki gbur, czy tylko dzisiaj? Ciężko się z nim dogadać. Przynajmniej te krasnoludy nieco go rozruszały z tego com dosłyszał. Parsknął rozbawiony. - No ale nic to. Zagadka zaginionego maga będzie musiała pozostać nierozwikłana… Dodał tajemniczo.

Yorshka rozejrzał się na wszystkie strony, wycierajac kufel i pochylił się w kierunku Olgierda.
- Panie drogi... Jedyna rzecz, jaka do naszego Vildheim nie pasuje, to tenże wójt właśnie – szepnął – Zawsze gbur, zawsze przetraca złoto, interesy ponoć robi takie, co się światła dziennego ujrzeć trwożą…

- To parszywiec! A na mnie nieco tego złota pożałował. Pożalił się Olgierd.

- Ano - odparł Yorshka - Swoim żałuje, to co dopiero obcym. I jeszcze do tego na sprawę czarodzieja w latarni? Mię się wydaje, że wójta Salzmana to mniej obchodzi niż zeszłoroczny śnieg w Mahakamskich Górach.

- Więc może plotki się sprawdzą. Stary zniknął, ale nikt dupy tam nie ruszy. Kiedyś wam ta latarnia zgaśnie, rozbije się jeden statek, drugi, a trzeci już nie przypłynie.

Yorshka machnął ręką, pewny swego.
- Panie, ogień magiczny jest, od zawsze nam świeci. Żadnych rozbić statków nie było - zamyślił się - [/i]No, poza tym wczorajszym rozbitkiem, co go nasi rybacy wnieśli. Ale to nie wina latarni, bynajmniej![/i]

- Może i racja. Pewnie lepiej wiecie niż ja. Olgierd napił się piwa opierając się plecami o kontuar i ponownie rozglądając po sali, jedynie na krótką chwilę zerkając na kobietę w czerwieni. - Irys, dziewczyna która ze mną była jeszcze się nie zjawiła? Zapytał karczmarza.

- Nie, nie widzielim panienki Irys - odrzekł karczmarz.


Na te słowa do karczmy weszła Irys we własnej osobie. Od razu dostrzegła swojego towarzysza stojącego przy szynkwasie.
- Olgierd, w Muszelkach sprzedałam więcej ziół, niż przez cały zeszły miesiąc! - Pocałowała mężczyznę w policzek, ucieszona jak mała dziewczynka. - Ale prawie zupełnie skończył mi się skorocel i wrotycz, no i jak się okazuje, dziewczynom z Muszelek bardzo przydatny jest rumianek i melisa, widocznie nerwowe biedne… Co znaczy, że będziemy musieli się udać na ziołobranie, póki jeszcze ciepła jesień.
Zastanowiła się, patrząc niewidomym wzrokiem przed siebie.
- Nie ma co nam do Novigradu iść, raczej w głąb Temerii, myślę… Ale ty mi lepiej powiedz, o co się tym krasnoludom rozchodziło, co z tymi podkowami? Dowiedziałeś się czegoś u wójta?

Zerknęła w głąb sali i od razu rozpoznała w siedzącej przy stole kobiecie czarodziejkę. Jej piękna szkarłatna suknia kontrastowała ze skromnym, acz przytulnym wystrojem karczmy. Nagle sukienka, którą nosiła na sobie wydała jej się kupką szmat. Nerwowo przygładziła włosy, które w porównaniu z włosami czarodziejki wyglądały jak kawałek strzechy.

- To wspaniale. Olgierd skomentował sprzedaż ziół i objął jedną ręką Irys, w drugiej ciągle trzymając kufel. - A czy ja się czegoś dowiedziałem? Oczywiście. Przykładowo wiem już że wójt to gbur i skąpa świnia. Parsknął rozbawiony. - A z podkowami to chyba sprzedał coś co nie do końca było jego, albo co. Niech ginie. Krasnoludy może i krótkawe, ale zawzięte jak diabli. I tak nikt go tu nie lubił.

Irys zamyśliła się. Oderwała wzrok od czarodziejki i przybliżyła usta do ucha Olgierda.
- Wiem, że nie podzielasz mojej opinii, ale porozmawiam teraz z czarodziejką, dopóki tu siedzi - szepnęła i spojrzała na niego słodko. - O tej przepowiedni. Teraz, kiedy doszły do tego podkowy, nie możesz już być taki sceptyczny.

- Rozmawiaj, rozmawiaj - Olgierd zerknął na kobietę w czerwieni. - A na zioła weźmiemy dodatkowe torby. Może na wiosnę udałoby się kupić jakieś przyrządy alchemiczne? Do twoich leków. Takie, żeby ze sobą wozić.- Dokończył piwo i odstawił kufel.

Ucieszona Irys pokiwała głową.
- Takie szkła kosztują majątek, w chwili obecnej stać nas co najwyżej na korek od alembika.
To mówiąc, ruszyła w kierunku stołu czarodziejki. Stanęła przed nią, z nerwów gniotąc rąbek sukni w obu dłoniach. Olgierd w tym czasie zamówił u karczmarza dzbanek jego słynnego na okolicę wina i trzy kieliszki.


***


Kiedy Olgierd był zajęty zamawianiem wina, a Irys wraz z czarodziejką zaczynały swoją rozmowę, do karczmy ponownie zawitał Ślepy Pies. Za progiem mignęła sylwetka kundla, który wcześniej kręcił się za niewidomym, ale ten zaraz też zamknął za sobą drzwi, zostawiając czworonoga na zewnątrz. Wsparty na kosturze i sprawdzając przed sobą nim drogę, ruszył w głąb sali.
- Pozdrawiam tych, których pozdrowić jeszcze nie miałem przyjemności. Słyszałem wcześniej jakieś podniesione głosy, toteż przyszedłem sprawdzić, czy wszyscy w zdrowiu i swobodzie - odezwał się, kręcąc wokół siebie głową i poruszając nosem niczym wąchający szczur.

- A nic takiego. Ot chcieli wypatroszyć wójta. Poszło o jakieś interesy, a co dalej to wójt jeden wie. Odpowiedział Olgierd machnąwszy ręką.
Na widok Ślepego Psa wchodzącego do karczmy, Yorshka pospieszył na zaplecze. Wrócił po chwili, trzymając drewniany talerz przykryty kawałkiem cienkiej, lnianej tkaniny.
- Panie Ślepy, Petra mi kazała przekazać, że tu dla pana talerz krewetek mamy, ciepłe jeszcze – podszedł wolno do niewidomego. – Jeśli komu dziękować chcecie, to tamoj, wielmożnej pani czarodziejce.

Starszy mężczyzna wyciągnął wolną rękę, by przyjąć podarek na talerzu.
- Podziękować nie omieszkam! - odparł ochoczo. - Ta dobrodziejka pachnie cytrusami? - dopytał karczmarza ściszonym głosem.

- Tak, to właśnie ona. Przy stole przy oknie siadła - powiedział poufale Yorshka. - Muszę przyznać, panie Ślepy, że po czarodziejach to się większej zgryźliwości spodziewałem. Ta nasza pani czarodziejka to naprawdę przemiła. O, nawet z Petrusią moją sobie poplotkowała - zaśmiał się ciepło karczmarz. - Piwka na koszt Krakena podać?

Starzec wysłuchał mężczyzny z pełną uwagą, co jakiś czas kiwając głową w geście zrozumienia.
- Może młoda jeszcze, to i zgryźliwości w sobie nie odkryła - odparł z uśmiechem i mrugnął do karczmarza, co z jego brakiem utrzymywania kontaktu wzrokowego wyszło co najmniej dziwnie.
- Dobry panie… królu złoty… ja alkoholu nie potrafię odmówić! - zagaił z jeszcze szerszym uśmiechem, a wręcz zaśmiał się cicho.

Yorshka z uśmiechem napełnił drewniany kufel i podał go niewidomemu. Zamyślił się jednak i miast tego grzmotnął kuflem o blat.
- No to smacznego życzę i powodzenia, panie Ślepy!

Ślepy Pies zajął potulnie miejsce za ladę i pochylił się nad potrawką z krewetek. Jakiś czas to potrwało, nim opanował, jak powinno się otwierać te skorupiaki, ale popychany głodem i niestrudzonym zapałem, konsumował je ze smakiem, co chwilę oblizując palce bądź popijając piwem.


***


- Pani czarodziejko, mogłabym zabrać chwilkę pani cennego czasu? - zapytała nieśmiało Irys, patrząc na Moirę spod rzęs.

Czarodziejka zaś zmierzyła Irys wzrokiem. Przyglądała jej się chwilę, jakby oceniając, mrużąc powieki, ukrywając swoje zielono-niebieskie oczy za długimi rzęsami. Wyprostowała się na krześle, dłonie splotła i położyła na blacie stolika.
- Dobrze, niech zatem będzie chwilka - przystanęła na propozycję, nie odrywając wzroku od Irys.

Irys ostrożnie odsunęła krzesło, jakby spodziewając się protestu ze strony czarodziejki, po czym usiadła naprzeciwko niej i przez chwilę patrzyła na nią oniemiała.
- Umm… Nasz współtowarzysz… Czytał mi z ręki, i… - z nerwów nie mogła znaleźć żadnych słów w swojej głowie. - Miał wizję, pani czarodziejko. Miał wizję, w której zobaczył morze, latarnię morską, żelazny symbol szczęścia, który rozumiem jako podkowy… - Irys zamyśliła się, przeszukując pamięć. - I skorupy morskie, miarkuję - muszelki. Ostatnią częścią był sztylet łaknący krwi. Mój Olgierd, tam stojący - wskazała głową kontuar - nie wierzy, zwie to bredniami. Ale ten staruszek, niewidomy jest, a wtedy jakby widział. Jakby w trans zapadł. Co pani czarodziejka myśli? Prawda to może być? Coś nam grozi?

Przysłuchując się toczącej nieopodal rozmowie, Ślepy Pies zamarł z krewetką w dłoni. Przesunął językiem po górnej wardze i odczekał jeszcze chwilę, po czym kontynuował spożywanie posiłku. Tym razem już mniej łapczywie, niż wcześniej.

Moira siedziała nieruchomo, jak posąg, wsłuchując się w słowa dziewczyny siedzącej naprzeciwko. Cały czas wpatrywała się w nią, nie odwracając wzroku nawet wtedy, kiedy wskazała swojego towarzysza.
- Wieszczenie - odezwała się w końcu, poprawiając jednocześnie rdzawy lok, który połaskotał jej na policzek - to niezwykły dar. To jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo, sama pewnie doskonale potrafisz sobie odpowiedzieć na pytanie “dlaczego?”.
Czarodziejka oparła się łokciami o blat stolika, wspierając brodę na splecionych palcach. W jej oczach błysnęło.
- Wizje, które zsyłane są wieszczom, są zwykle niestabilne - kontynuowała, mówiąc powoli, jakby każde wypowiedziane słowo było starannie dobrane, przemyślane. - To znaczy, że nie są jednoznaczne, zupełnie jak przyszłość, której dotyczą. Na nasze losy wpływa wiele czynników. Jest to nieustannie zmieniający się proces, którego nie można przewidzieć w zupełności.
Moira westchnęła cicho, ponownie wyprostowała się na krześle i podjęła się dalszego wykładu.
- Wizje to wskazówki, które należy poddać interpretacji, znaleźć jakiś kontekst. Inaczej to zwykły bełkot, brednie jak to nazwał twój przyjaciel.

- Interpretacji? Jak mogę znaleźć kontekst? - Irys wydawała się nie rozumieć. - Myślałam, że… Myślałam, że przybycie do Vildheim było nam przeznaczone. Dlatego wszystkie elementy w wizji są tu obecne. Czyż nie tak? - Zapytała zmartwiona i spuściła wzrok na stół.
- Najmocniej przepraszam, pani czarodziejko, jestem tylko prostą zielarką, ciężko mi zrozumieć wielkie rzeczy, o których rozprawiają magowie.

- Przeznaczenie, moja droga, to bardzo zagadkowa sprawa. Nawet dla nas, czarodziejów, nie jest do końca jasna jego istota - odparła spokojnie czarodziejka. - Nie powinno się z nim igrać. Jak mówiłam, wizje zsyłane na wieszczów są wskazówkami. Dotyczą właśnie przeznaczenia, bo przeznaczenie zapisane jest w przyszłości lub na odwrót… zależy jak na to spojrzeć. Jeśli więc kontekstem będzie Vildheim, interpretacja nie powinna być taka trudna, nawet dla prostej zielarki.

Stojący nieopodal Olgierd podszedł do stolika gdzie siedziały dwie kobiety i postawił między nimi dzbanek z winem i trzy kieliszki. Skinął głową czarodziejce i przystawił sobie trzecie krzesło, zajmując miejsce obok Irys.
- Olgierd z Gryfenbergu. Przedstawił sie. - Napije się pani? Zaczął nalewać.

Czarodziejka odwróciła swoje spojrzenie na Olgierda. Przez chwilę mógł mieć wrażenie, że jej zielono-niebieskie oczy przeszywają go na wskroś, zaglądając w głąb jego umysłu, czytając każdą, nawet tę najskrytszą tajemnicę. Czy tak było? A może były to kolejne…
- Bzdury - powiedziała spokojnie, a jej usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. - Czyżby jednak ciekawiło was, drogi Olgierdzie z Gryfenbergu, co ma do powiedzenia czarodziejka na temat rzekomych bzdur wypowiedzianych przez ślepego wieszcza? Skrycie obawiacie się, że mogą być wszystkim innym, tylko nie bzdurami, a wasz los niechybnie został już spisany i brniecie jedynie ślepo ku waszemu przeznaczeniu? Nie, nie napiję się. Wino piję jedynie do kolacji.

- Bzdury? Pierwsze słyszę abym rzekł coś podobnego. Olgierd zatrzymał się po nalaniu drugiego kieliszka i odstawił dzbanek. - Twierdziłem jedynie że w podobnych wieszczeniach pokładam małą wiarę, bo za dużo w nich oczywistych ogólników. Nie wiem jak często droga pani bywa na szlaku, ale mnie się zdarzyło raz czy dwa i wieszcza można spotkać w co drugiej, ludniejszej karczmie. Zwykle każą sobie płacić za swoje wieszczenia piwem i monetą. Odwzajemnił spojrzenie czarodziejki z nieco obojętną miną. - Ot, dla równowagi nieco krytyczniej patrzę na pewne sprawy. Uśmiechnął się posyłając Irys zadziorne spojrzenie.

Czarodziejka uniosła jedynie kącik ust na słowa Olgierda.
- A ten, którego mieliście niebywałą przyjemność spotkać na swojej drodze, również chciał coś w zamian za swoją wróżbę? - spytała, unosząc jedną brew w geście zaciekawienia.

Irys spojrzała się na Olgierda spode łba i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku. Wtedy ujrzała Ślepego Psa zajadającego się krewetkami przy szynkwasie.
- Panie Ślepy, powiedzcieże pani czarodziejce, że Olgierd bliski był wyśmiania pańskiej wizji! - rzuciła przez ramię i obdarzyła swojego towarzysza uniesieniem brwi.

- Nawyki. Olgierd rozłożył ręce zerkając to na Irys, to na czarodziejkę. Po chwili sięgnął po kieliszek i napił się wina. - Nie. Nie chciał. Nie twierdzę że wszystkie takie wieszczenia to bujdy, jednak trafić na prawdziwą to rzadkość w najlepszym razie.

Ślepy Pies dokończył ostatnią krewetkę, oblizał palce oraz popił piwem, po czym odchrząknął, poprawiając się na siedzeniu.
- To nic takiego, panienko Irys. Nie moim zadaniem jest przekonywanie do prawdziwości wizji. Poza tym… zawsze mogłem coś źle zobaczyć - odparł pogodnie, odwracając głowę w stronę stołu, przy którym siedziała cała trójka.

- Doceniam pańskie podejście, Olgierdzie z Gryfenbergu - odparła czarodziejka, wygładzając fałdę na swojej sukience. - Zbyt wielu jest takich, którzy ślepo wierzą w los, jaki przewidują im fałszywi wieszcze, tak zwani hochsztaplerzy, za jakich też nierzadko uważa się czarodziejów.
Odwróciła wzrok w stronę niewidomego starca i lekko się skrzywiła, przysłaniając nos dłonią.
- Prawdziwym wyczynem jest odróżnić oszusta od utalentowanego wróżbity, bez odpowiednich umiejętności. Czas jednak pozwala zweryfikować prawdziwość wróżby, nawet osobom, które takowych zdolności nie posiadają.
Czarodziejka spojrzała na Irys.
- Wizja jest niechybnie prawdziwa, jeśli jej elementy już zaczęły pojawiać się na waszej drodze. Przyszłość jednak nie jest niezmienna. To, jak potoczą się wasze losy, nie zależy od wizji wróżbity.

- Ano. Pożyjemy, zobaczymy. Uśmiechnął się Olgierd. - A pani czarodziejka przybyła może odwiedzić swego konfratra z latarni? Chciałem za drobną opłatą sprawdzić pogłoski o jego zniknięciu, ale skąpiec wójt ma to wszystko gdzieś. Pewnie do czasu aż statki nie zaczną się rozbijać o wybrzeże kiedy światło zgaśnie.
- Czyli nieprędko. - Czarodziejka spojrzała przez okno. - Ogień nie zgaśnie dopóki, dopóty stoi latarnia. Tak, planowałam się tam wybrać, zaraz po śniadaniu, jednak moje plany skutecznie są niweczone.
Uśmiechnęła się, nie odwracając wzroku od widoku z okna rozpościerającego się na główny plac.

- Dzień jeszcze młody. Olgierd dolał sobie wina i zrelaksowany rozsiadł się na swoim krześle. - Irys, a czy na takiej wyspie nie rosną czasem jakieś przydatne zioła? Jakbyś udała się tam z czarodziejką to błyskawice maga nie powinny stanowić problemu. Wydaje mi się również że zgraja chłopów podchodząca pod jego dom mogła nie wyglądać zgoła przyjaźnie, stąd też ich przywitanie które pewnie do dziś ubarwiają z opowieści na opowieść.

Irys rzuciła niepewne spojrzenie czarodziejce.
- Mogłaby pani nas osłaniać w razie magicznego ataku? - spytała podekscytowana. - W odosobnionym ekosystemie, nieuczęszczanym przez ludzi… - oczy jej się zaszkliły. - Sama nie wiem, jakie zioła mogłabym tam znaleźć! - krzyknęła z zachwytem, prawie podrywając się z krzesła.

- Nie mam w tym żadnego interesu, zielarko - odparła sucho czarodziejka. - Nie zabronię jednak nikomu iść tam na własną odpowiedzialność - dodała, po czym ostrożnie odsunęła krzesło i wstała od stolika. Skinęła delikatnie głową w stronę Olgierda i Irys. - Dziękuję za towarzystwo.

- Ano. - Skomentował Olgierd. - Za darmo to i dzisiaj w morde nie można dostać. Wstał zabierając dwa kieliszki i dzbanek wina. - Chodź Irys, napijmy się ze Ślepym. Jemu przynajmniej przypadliśmy do gustu.

Irys dygnęła nieznacznie, onieśmielona chłodem czarodziejki. W drodze do kontuaru nachyliła się nad ramieniem Olgierda.
- Pójdziemy sami do latarni? Myślisz, że rybacy, których poznaliśmy przy śniadaniu, przewieźli by nas na wyspę swoją łodzią?
- Wolałbym nie, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne. W końcu mag nie cieszył się opinią przyjaznego. Nie ma co ryzykować dla paru ziół. Odpowiedział łagodnie Olgierd.

Od początku nie spodziewał się więcej po magiczce i koniec końców ta nie zawiodła jego oczekiwań. Ze wzruszeniem ramion ruszył z winem do Ślepego. Może zapach miał niedzisiejszy, choć wyglądał porządniej niż ostatnio (skorzystał z propozycji kąpieli?!) i z pewnością wyglądem nawet nie zbliżał się do czegokolwiek związanego z czarodziejką, ale przynajmniej dało się z nim po ludzku pogadać.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 15-10-2017, 00:29   #18
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Pogwizdując radośnie wywijał ósemki w pomieszczeniu oznaczonym, nie wiedzieć czemu, uroczym serduszkiem. To chyba ostatnie miejsce, które wybrałby na adekwatne do symbolu sprawy.

Wyszedł wciąż pogwizdując wesołą melodyjkę, gdy jego bystry wzrok przykuła ognistowłosa piękność. Ta szpiczastoucha, dla jasności. Dokładnie ta, która nie znajdowała się na liście "nawet nie próbuj". Zacmokał cicho, a jego głowa poruszyła się z dezaprobatą, kiedy dostrzegł bandaż na jej dłoni.

Nim jednak zdążył podejść do niej, zaczepiła niewidomego spotkanego niedawno w karczmie, zatem Edan postąpił jedynie kilka kroków i z przekrzywioną głową obserwował. Jak się miało dopiero okazać, było co obserwować.

Trzech krasnoludów narobiło takiego rwetesu, jakby było ich najmniej trzydziestu. Domagali się obecności tego fircyka-Fredrika i Fillianore, lecz żadne z tej dwójki nie wyglądało na szczególnie przejęte.

Usta Edana ponownie złożyły się do cichego pogwizdywania wraz z każdym kolejnym krokiem przy niespiesznym tempie kroków. W tym czasie rozmowa, jeśli kto skłonny były nazwać to tak wspaniałomyślnie, przez okna wytoczyła się na cały plac.
Nie mógł się nadziwić jakże to pięknie pomyśleli! Nie musiał wdrapywać się po ścianach na dach, aby tam położyć się i wygodnie przysłuchiwać konwersacji. Wystarczyło jedynie, że stanął przy najbliższego domu do tego wójtowego.

Wpatrywał się w miejsce, z którego dobiegały głosy i to uśmiechał się, to kiwał głową, to przybierał minę wyrażającą lekkie uznanie.
Fillianore, złodziejka i jednoosobowa hanza zdolna poradzić sobie z dwoma krasnoludami. Jej szefem był wspomniany Ingward, którego to imię nic, a zupełnie nic nie mówiło Edanowi. Podobnie imię szefa krasnoludów i najwyraźniej już Fredrika i Fillianore, Jorriga Brumbera.
Fredrik, oszust i sama Melitele ni cholery nie wiedziała kto jeszcze, najwyraźniej także podwładny Ingwarda, a obecnie Jorriga.

Edan zacmokał z dezaprobatą, gdy wójt Salzman ogłosił, iż sprzedał podkowy, a zagwizdał głośno, kiedy padła suma ośmiu tysięcy orenów temerskich. W końcu elfka wypadła ze środka.

Edan ruszył natychmiast, gdy tylko rozbrzmiały ostatnie słowa hultaja Fredrika. Rozmowa wiele wyjaśniła i nakreśliła charaktery rozmówców. I nie tylko rozmówców. Przyspieszył kroku, by zrównać się z elfką.
- Dzień dobry ślicznej pani. Choć… z tego, co słyszałem, to nie do końca dobry. W każdym razie dwóch krasnoludów zawodowo zajmujących się ochroną i do tego zadanie zakończone sukcesem… powinszować - ukłonił się nie spuszczając zjawiska z oczu i roześmiał cicho.

Filianore zatrzymała się i zlustrowała mężczyznę wściekłym spojrzeniem. Nie żeby miała coś przeciwko niemu, wybrał sobie jednak najgorszy moment ze wszystkich możliwych momentów. Przez sekundę wyglądała, jakby chciała go zaatakować, ochłonęła jednak. Być może był to widok twarzy Edana i jego ujmującego sposobu bycia, być może za sprawą pochlebnego komentarza mężczyzny.
- Ładnie to tak cudze rozmowy podsłuchiwać? – odrzekła, starając się brzmieć chłodno i podjęła marsz, nie oglądając się za siebie. Próba zamaskowania łobuzerskiego uśmieszku nie uszła jednak uwadze Edana.

- Ja?! Podsłuchiwać? Gdzieżbym śmiał! - oburzył się na wskroś sztucznie. Nie wykluczał, iż jego ordynarne stanie przy budynku naprzeciwko i gapienie się mniej więcej w kierunku odgłosów nie uszło jej uwagi przy gwałtownym opuszczaniu przez nią domostwa wójta. A może właśnie uszło przez ową gwałtowność? To nie było istotne. Ponownie dogonił elfkę. Maszerował krok w krok przy niej.

- Mogę liczyć na opowieść? Jeszcze nikomu nie wyszło na złe chwalenie się własną… gibkością. Albowiem nie wątpię, iż właśnie taka była niezbędna wręcz. Chociaż… w zasadzie takie opowieści głównie szkodzą. To nieważne. To jak będzie z tą opowieścią?

Edan, zdawało się, trafił w czuły punkt Filianore. Z celnie połechtaną dumą, skierowała na niego spojrzenie jasnozielonych oczu, zwolniła kroku.
- A komu, jeśli łaska zdradzić, mam opowiedzieć historię o tym, jak sama położyłam trzech rosłych krasnoludów? Tak, było ich trzech, ten czarny kurdupel nie policzył woźnicy

- Trzech? Samojedna? No, no. Cóż za talencik. Edan z Aldersbergu. Niezwykle miło mi poznać śliczną i niebezpieczną panią - uśmiechnął się promiennie .

- Samojedna, nie licząc dwójki moich małych stalowych przyjaciół... - uśmiechnęła się tajemniczo. Zatem ulubioną bronią temperamentnej elfki były sztylety bądź noże.

- A więc, Edanie z Aldersbergu… – Filianore zamyśliła się na chwilę, wpatrując się z zaciekawieniem w kasztanowe oczy chłopaka – Co ty właściwie tu robisz?

- Przywiodła mnie tu opatrzność Melitele albo równoważnie wypluło morze. Mój jednoosobowy, jednożaglowy okręt raczył chcieć rozpaść się nieopodal. Facet, od którego kupowałem wspaniałego “Albatrosa” gwarantował, że będę zadowolony. Może mówił właśnie o tej chwili? - zapytał z głośnym śmiechem.
- A co tak utalentowana osoba robi właśnie tutaj? Prócz zabaw z trzema krasnoludami jednocześnie! - wzniósł palec punktując uwagę.

Filianore parsknęła szczerym śmiechem, kręcąc głową w niedowierzaniu. A był to śmiech, który ugodził prosto w skore do namiętności serce chłopaka.
Elfka zatrzymała się nagle, po raz wtóry podczas tego spaceru i odwróciła się w stronę Edana z poważną miną.
- Jesteś czarodziejem? Rzucasz na mnie miłosny urok? – złapała mężczyznę za koszulę i przyciągnęła w swoją stronę – [i]Gadaj. Dla twojego własnego dobra, lepiej żeby to był czar, a nie twoja bałamutna charyzma.
Zamilkła, miarkując, że właśnie popełniła gafę i przyznała temu flirciarzowi przewagę.

- Abrakadabra? - zapytał pozornie niepewnie, a w rzeczywistości nieco bezczelnie, gdyż jasnym było, iż nie mówi poważnie. Uśmiechnął się szeroko za nic biorąc sobie zaistniałą sytuację. Najwyżej dostanie w mordę. Bo to pierwszy raz? Albo ostatni?

Filianore mocniej zacisnęła pięść na koszuli Edana i zmrużyła oczy. Drugą ręką od niechcenia poprawiła poły sukni.
- Dureń – skwitowała po chwili intensywnego wpatrywania się w beztroską twarz mężczyzny – Podaj mi jeden powód, dla którego nie miałabym wyciąć ci tego filuternego języka z gęby. – Edan kątem oka zobaczył nikły błysk w prawej ręce elfki.

Jakie były jego szanse w walce? Niewielkie. Może udałoby mu się sparować kilka uderzeń, ale czas działałby na jego niekorzyść. Choć to żadna nowość. Mógł próbować uderzenia wyprzedzającego, lecz nieszczególnie miał ochotę na walkę z ponętną elfką. A przynajmniej nie taką. Gwoli ścisłości także sam wolał pchać. Nie lubił być pchany. Może wszedłby w te rozmyślania nieco głębiej, wszak nigdy pchanym nie był, jednakże istniały znacznie pilniejsze kwestie.

Najlepszą sztuką walki jest walka bez walki. Gdyby zachował się jak ofiara lub drapieżnik, innymi słowy zastosowałby metodę uciekaj bądź walcz, doskonale wpisałby się w schemat, którego elfka mogła oczekiwać. Należało zatem ten schemat złamać.

Uśmiechnął się, ale tym razem już inaczej. Ciepło, otwarcie. Powoli sięgnął ku palcom elfki zaciśniętych na rękojeści broni. Nie patrzył w tamtym kierunku, tylko wprost na kobietę. Nie chciał odciągać ani odpychać broni, a jedynie zamknąć swoją dłoń na jej. Zbliżył się o niewielki krok, by stracić z oczu ten błysk broni, wciąż z tym samym, ciepłym wyrazem twarzy i wpatrywał się prosto w jej oczy, by przykuć do swoich jej spojrzenie.
- Nie muszę dawać żadnego powodu, bo musiałbym powtarzać za twoimi myślami. Czy potrzebujesz usłyszeć własne myśli z moich ust?

Filianore pozwoliła Edanowi na dotknięcie, bardziej z zaciekawienia, niż lekceważenia. Wpatrywała się w jego ciepłe brązowe oczy, odsłaniając w lisim uśmiechu równy rządek drobnych białych zębów.
- Tak – odparła. – Potrzebuję.

- Bo lubisz to słyszeć. A dlaczego to lubisz? Bo nieczęsto to dostajesz. Jesteś postrzegana jako przedmiot raz wysyłany na trzech krasnoludów, innym razem pożądana. W końcu jednak trafił się ktoś, kto mówi do ciebie, nie do przedmiotu - drugą dłoń położył na tej, która go trzymała, równie wolno.
- Czy miałaś kiedyś ofiarę, która nie zamierzała się bronić?

- Zależy – elfka przekrzywiła głowę. – Jeśli liczyć śpiących, pijanych, nieprzytomnych lub zaślepionych chucią, to całkiem sporo. Jeśli nie... Jesteś jedynym pomyleńcem. Chyba że, ciebie też coś zaślepia? – spytała i puszczając koszulę chłopaka wplotła swoje smukłe palce pomiędzy jego.

- Co jeśli to pozostali są pomyleni i zaślepieni? Co jeśli boją się czegoś, co nie ma znaczenia? Jak byś się zachowywała, gdybyś nie bała się umrzeć? - zapytał. Ostatnie pytanie wypalił bez zastanowienia. Ot przyszło mu do głowy, więc uznał za zasadne je wypowiedzieć. Może nawet potraktowałby je jako ciekawe zagadnienie. W końcu sam nie lubił umierać... chociaż nigdy nie umierał, więc teoretycznie nie mógł tego wiedzieć, ale jakoś podskórnie czuł, że tego nie lubi.

Westchnęła przeciągle.
- Kolejny osobnik niepotrafiący wyrażać się wprost. Poprzedniemu wszak się nie dziwię, życie się z nim dobrze nie obeszło. Ale ty wyglądasz, jakby do tej pory obchodziło się z tobą zbyt dobrze... – zrobiła krótką pauzę, przesunęła stopę do przodu i przylgnęła do ciała Edana.

- Dokładnie tak – odparła szeptem do jego ucha. – Myślisz, że nie boisz się śmierci? Że zaakceptowałbyś ją, gdyby nad tobą stanęła? Ja też tak myślałam. Jednak za każdym razem, kiedy przyszło mi walczyć o życie, walczyłam. Bezwiednie.

Odsunęła się nieznacznie, jej spojrzenie się zamgliło.
- Nie musiałeś nigdy walczyć o życie, Edanie z Aldersbergu? Jeśli teraz wbiłabym w ciebie sztylet, siedziałbyś tu i czekał, aż wykrwawisz się na śmierć?

Ostatnie pytanie bardzo mu się nie spodobało. Więc postanowił na nie nie odpowiadać. Genialne w swej prostocie!

Przez chwilę nie odzywał się. Myślał ze wzrokiem wbitym w pustkę.
- Jest jeszcze inna odpowiedź. Jeśli byś się nie bała, to dlaczego byś się nie bała? Co byłoby tak silne? - wypuścił jej dłonie ze swoich i cofnął się o krok. Z przekrzywioną głową spojrzał na jej twarz zatrzymując spojrzenie na osobnych jej elementach. Mogliby już pójść w ustronne miejsce. Wybitnie spodobał mu się bliższy kontakt, a dalszy pozostawiał uciążliwe uczucie porównywalne do upierdliwego komara w środku nocy bzyczącego nad uchem.

- Kim jesteś? Jeśli odrzucisz wszystko, co niestałe. Co zostanie? - cofnął się o kolejny nie spuszczając jej z oczu, jakby nie chciał przerwać tego, co się przydarzyło. Z dwóch powodów. Zapewniało, że elfka nie rzuci się na niego z mordem w oczach oraz było cudownie oryginalne. Kontemplacyjne. Ponadto gdzieś pod czaszką tłukła mu się myśl, że całkowitym przypadkiem poruszył sprawę ważniejszą niż mu się wydaje.

Elfka zastygła z dłonią przy piersi, w drugiej trzymając sztylet. Niewidomym wzrokiem obserwowała z wolna oddalające się buty Edana. Minęła długa chwila.
- Nic! – Krzyknęła w końcu za odchodzącym mężczyzną, patrząc na niego, jakby oczekiwała potwierdzenia. – Nic nie zostanie... Co mogłoby zostać, skoro wszystko jest niestałe?
Spojrzała na dzierżącą sztylet dłoń, jakby nie pamiętała, co w niej trzyma.
- Wyruszysz ze mną w podróż, Edanie? – zapytała nieśmiało, stojąc w miejscu. - Pomożesz mi dowiedzieć się, kim jesteśmy?

Przystanął nagle powstrzymując się od triumfalnego uśmiechu. Poszło szybciej niż myślał i dalej niż myślał. Pozostał lekko cyniczny, ale jednocześnie myliłby się ten, który uznałby, że wszystko było fałszem mającym na celu wymanewrowanie elfki. Było tam zbyt wiele prawdziwych nut, by zechciał na nie spojrzeć. Wtedy mógłby odkryć coś, czego odkrywać mógł nie chcieć. Choć skąd mógł wiedzieć czy czegoś chce, czy nie, skoro nie wiedział nawet co to jest? Z namysłem podszedł bliżej.
- Może właśnie o to tu chodzi. Że zostanie nic, które jednak jest. Pozostanie tylko obserwator, który jest niczym. Kim jest obserwator? - zapytał ponownie.

- Podróż to moje drugie imię. Ale nie po to pójdę, bo wydaje mi się, że to znalazłaś. Albo jesteś tego blisko. Obserwator - odwrócił się w kierunku morza, po czym spojrzał na elfkę i skinął głową zachęcając do marszu w tamtym kierunku. Bzdury, które paplał bez większego namysłu mogły mieć więcej sensu niż początkowo przypuszczał. Może stał na progu odkrycia, które zmieni świat?

Taaaa...

- Im dłużej z Tobą rozmawiam, Edanie, tym bardziej potrzebuję się napić. To nie jest temat do rozmów dla trzeźwych umysłów – skwitowała i wyciągnęła przed siebie ramię w geście pełnym gracji. – Prowadź zatem i racz mi wytłumaczyć, dlaczego musi pozostać obserwator? Wierzysz w bogów?

Nie odpowiedział od razu. Jedynie szedł przed siebie w kierunku, z którego tu przyszedł. Z jakiegoś powodu uznał to za niezwykle zabawne.
- A kto zaobserwował nic? Odrzuciłaś wszystko, co niestałe i dostrzegłaś nic. Ktoś musiał dostrzec tę pustkę. Poza tym, jesteś. Temu nie da się zaprzeczyć. Widzisz to? - zapytał i spojrzał w jej kierunku z szerokim uśmiechem.

Filianore zaśmiała się i pokręciła głową.
- O nie, co to, to nie, panie filozofie. My również jesteśmy niestali! Nie mogłabym nic zaobserwować, nie istniejąc. Póki jestem – widzę. Potem przeminę, jak wszystko – wyglądała na żywo zainteresowaną konwersacją. Nie zauważyła nawet, że zaczęła gestykulować.
A na końcu, Edanie, przeminą światy. Gdy czas nadejdzie - dodała pewnie.

Usiadł na piaszczystej plaży. Wybrał to miejsce nie ze względu na romantyzm, ale obcowanie z żywiołem, siłą natury. Musiał ciągnąć to, co zaczął, jednakże nie sprawiało mu to trudności ani przykrości. Radosne teoretyzowanie na podstawie własnej logiki było tym, czym się zajmował najczęściej.
- Odrzuciłaś wszystko, co niestałe i zobaczyłaś pustkę. Skoro odrzuciłaś wszystko, co nie jest stałe, a zostało coś, co jest zdolne widzieć pustkę, to musi to być stałe. Tym jesteś. Wiesz, co jest zdolne widzieć fale, chmury, mnie, własne ciało, myśli i emocje?

Filianore usiadła obok Edana i podciągnęła kolana pod brodę. Wpatrywała się w uderzające fale, jedna po drugiej próbujące dotrzeć jak najdalej i zabrać ze sobą jak najwięcej piasku.
- Nie wiem… – pomachała głową. – Nasza głowa? Mózg? Nie studiowałam na Oxenfurcie, czy innych akademiach. Nie sądzę, żebym była ci dobrym kompanem do naukowych dyskusyj, Edanie. Dodatkowo, masz nade mną przewagę kilku obalonych w karczmie kufli - dodała z uśmiechem i oparła podbródek o kolana, wpatrując się w chłopaka.

- Świadomość, uwaga, którą przykuwasz do różnych rzeczy - odparł z szerokim uśmiechem.

- Możesz skupić ją na wszystkim. Na swoim palcu, na nosie, konkretnej myśli i na emocji. Czy to się zmienia? Czy to może być głodne? Czy sama świadomość może być zadowolona lub smutna? To po prostu jest - zamilkł, starając się zapamiętać to, co właśnie powiedział. Z jakiegoś niezidentyfikowanego powodu wydało mu się to ważne. Wrócił do elfki. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

- A te kilka piw da się nadrobić bardzo szybko - na twarzy ponownie wykwitł szelmowski uśmiech.

- Mam nadzieję, że wytłumaczysz mi, dlaczego uważasz świadomość za stałą, skoro przemija razem z nami – odparła nonszalancko i natychmiast zakryła Edanowi buzię. – Ale to już w Krakenie, panie filozofie. Wytrzymasz?

Przewrócił oczami i westchnął ciężko ze wzruszeniem ramion, jakby niemo pytał: “A mam jakiś wybór?”
Mrugnął do elfki, po czym roześmiał się śmiechem stłumionym przez dłoń.

Ruszyli wybrzeżem w stronę karczmy. Filianore zadarła głowę w górę, obserwując krążące nad nimi mewy.
- Skoro nie godzisz się na udział w wyprawie ze względów filozoficznych, co tobą kieruje, Edanie Przygodo z Aldersbergu? – zagadnęła cicho, gdy wyszli z portu.

Wzruszył ramionami.
- I tak bym tutaj długo nie został, więc czemu nie? - wyszczerzył się do towarzyszki. Wolał nie mówić, iż namawianie go do podróży to jak przekonywanie alkoholika do kolejnej butelki wódki.

Dotarli do placu głównego.
- Chciałabym usłyszeć Twoją historię – podjęła Filianore – ale skoro wyruszymy razem na poszukiwanie tych cholernych podków, będziemy mieli dużo czasu na pogawędki, prawda? – zerknęła zawiadacko na Edana i odgarnęła włosy za spiczaste uszy.

- Myślę, że najpierw powinnam ci się odwdzięczyć opowieścią o krasnoludach, którą obiecałam.
To powiedziawszy, otworzyła przed nim drzwi do karczmy i machnęła popędzająco ręką.

Również się zatrzymał przed drzwiami. Spojrzał na nie, a potem na elfkę. Na drzwi, na elfkę. Na drzwi i ponownie na elfkę z szerokim uśmiechem.
- Pani przodem - zaprosił gestem do środka.
- I opowieść to bardzo dobry pomysł. Przy piwie?

- Nie, przy winie – odparła elfka, wchodząc do karczmy.
- Dzień dobry, Yorshka, dla mnie to, co zawsze, proszę ślicznie – powiedziała i oparła się o blat, wyczekując.

Yorshka westchnął głęboko i sięgnął po kieliszek. Postawił go na drewnianym blacie, obdarzając Filianore przeciągłym spojrzeniem. Po tym sięgnął pustą karafkę i nachylił się pod blat. Rozległ się dźwięk rozlewanej cieczy, po długiej chwili karczmarz pojawił się ponownie, trzymając karafkę wypełnioną ciemnym winem.
Elfka uśmiechnęła się szeroko i posłała Yorschce buziaka.
- Jestem tutaj specjalnym gościem, dostaję najsłodszą odmianę. Sprzyja kontemplacji. – Mrugnęła do Edana udającego obrażonego za gest w kierunku karczmarza.

Siedzący przy jednym stole razem z miecznikiem Olgierdem oraz jego towarzyszką i zielarką Irys, Ślepy Pies oderwał usta od kielichu z winem. Oblizując wargę, uniósł głowę, nadstawiając ucha.
- Panienka Filianore, jesteś tutaj? - odezwał się głośniej.

Filianore odwróciła głowę w kierunku, z którego dobiegł ją znajomy głos. Widząc starca, którego spotkała wcześniej w porcie, uśmiechnęła się.
- Witajcie, dziadku. Mieliście już wątpliwy zaszczyt poznania Edana, dorównującego wam umiejętnościami filozoficznymi młodziana?
Spojrzała na siedzących w towarzystwie niewidomego kobietę i mężczyznę, zignorowała ich jednak.
- Miłego dnia, dziadku. Będziemy obok.

- Edana? Owszem, był tutaj wcześniej, razem z zastępem marynarzy - odpowiedział starzec raźno za odchodzącą parą. - Wam również, panienko, wam również.

Odsunął krzesło, by elfka mogła na nim zasiąść, lecz ciężko było określić do jakiego stopnia jest to kpiną, szelmowskim żartem, a na ile istotną uprzejmością. Sam usadowił się naprzeciwko.
- W najmniejszym stopniu nie dziwię się, że dostajesz najlepszy towar - rzekł nie wyjaśniając pewności. Całkiem niewykluczone, iż miał na myśli urodę. Albo ewentualnie temperament skłaniający do rzucania się na innych z bronią.
Edanowi nie było jednak dane podyskutować z Filianore. Do karczmy wszedł Fredrik i głośnym odchrząknięciem zwrócił na siebie uwagę gości karczmy.

Edan poczuł przemożną ochotę zrobienia czegoś, co z jakiegoś powodu uznawał za głupie.
Pomachał radośnie ręką do fircyka-Fredrika szczerząc się tak szeroko, że niemal skóra ściągnęła mu się z twarzy.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 16-10-2017, 18:25   #19
 
Mimi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputację

Moira
Port


Moira, zmęczona walką z ciekawością, wyruszyła do latarni. Przełamując swoją niechęć do woniących rybą wilków morskich, zdecydowała się dopłynąć do wyspy łodzią. Ku swojemu zdziwieniu, chętnych brakło. Nie pomogłyby groźby zamiany w żaby, tudzież ciężkie od złota mieszki. Miejscowi najwidoczniej bali się latarni dużo bardziej niż Moiry. Postanowiła więc, że na drugi brzeg przeprawi się sama.

Gdy zbliżyła się do tafli wody, poczuła lekki chłód, powietrze przy powierzchni zdawało się wibrować, ledwo wyczuwalnie unosiło drobinki zimna w górę. Zaciekawiona postąpiła krok naprzód, krople krystalizowały się w dziwną, białą mgłę, sięgającą już za poły jej sukni, kłując zimnem jej zgrabne łydki.

Po niebie nad Moirą przetoczył się grzmot. Zdziwiona spojrzała w górę. Dotychczasowy słoneczny błękit nie wiadomo kiedy zmienił się w chłodną siność.



Zatrzymaj się Moiro Redrose


Usłyszała w swojej głowie odbijający się echem męski głos.

Zawróć


Przystanęła i rozejrzała się. Nie mogła zobaczyć już nic, poza gęstą białą pustką. Próbowała odpowiedzieć mężczyźnie telepatycznie, lokalizacja głosu okazała się jednak niemożliwa. Wysiłki czarodziejki, aby skupić myśli zawodziły, jeden po drugim; zupełnie jakby biała mgła wdarła się też do jej głowy i utrudniała koncentrację. Kuliste białe drobinki osadzały się na rudych włosach czarodziejki, na jej długich rzęsach i szkarłatnym materiale sukni. Panowała głucha, dudniąca w uszach cisza.
Pełna determinacji, by poznać Vildhjarta, wznowiła powolny marsz. Nie wiedziała, po czym stąpa, już dawno powinna być po kolana w wodzie morskiej. Dokoła usłyszała groźne pomruki burzy. Gdzieś przed nią uderzyła błyskawica, do jej nosa dotarł charakterystyczny zapach ozonu.

ZAWRÓĆ ZAWRÓĆ ZAWRÓĆ ZAWRÓĆ ZAWRÓĆ


Wibrował głos, niemalże rozsadzając jej czaszkę.

Moira nie miała wyboru. Nawet, jeśli chciałaby kontynuować podróż, mgławica stała się tak gęsta, że nie szło się przez nią przedrzeć. Czarodziejka trafiła na perfekcyjnie gładką, białą ścianę. Ostrożnie dotknęła ją palcami. Lód.

Nagle wiadomość nadawana przez wibrujący głos zmieniła treść.

Żeby tajemną wiedzę zgłębić
Czasem trzeba się przeziębić
Żelazny symbol szczęścia...


Głos w głowie Moiry zamilkł na dłuższą chwilę. Usłyszała zakłopotane odchrząknięcie.

....uchroni od zmarźnięcia
Przynieś mi podkowy
I problem masz z głowy
Z czystym sumieniem rzec mogę
Temu czas komu w drogę


Głos odkaszlnął.

Przepraszam Cię moja droga
Nigdy nie byłem dobry w rymy
Na Uniwersytecie prawie oblałem Przepowiednie i Prekognicję
Nie rozumiem dlaczego od czarodzieja wymaga się ciągłego wierszowania
Żywię głęboką nadzieję, że zrozumiałaś mój przekaz
Do widzenia Moiro Redrose
Zapomniałbym prawie Antonietta cię pozdrawia


Moira z ulgą przyjęła ciszę zapadłą w jej głowie. Gdy zdecydowała się na odwrót, wystarczyło parę kroków przez mleczną pustkę, aby mgła się rozwiała. Znowu stała na piaszczystym brzegu. Na jej ciele i sukni nie było ani śladu białych drobinek. Dotknęła się w ramię, jej skóra była ciepła.


Hamdir

Hamdir rozprostował się i oparł dłonie na biodrach. Na dziś koniec z robotą, zdecydował. Spojrzał na świecące leniwie słońce, przysłaniając oczy jedną ręką. Wtedy to zauważył stojącą nieruchomo czarodziejkę. Patrzyła się w przestrzeń przed sobą, jakby coś obserwowała. Wzruszył ramionami. Czarodzieje. Kto ich tam wie?
Nagle przez port przeszły ciche gwizdy i pomrukiwania. Zapatrzony w Moirę Hamdir nie zauważył machającej do niego Perełki.

Wyspiarz bardzo cenił sobie noce spędzane z czarnowłosą dziewczyną. W jej ramionach spał najspokojniej. Co więcej, gdy budził się dręczony koszmarami, w jej wielkich czarnych oczach widział zrozumienie. Czasem zostawała z nim nawet, gdy nie musiała. Kierowała wtedy jego silne dłonie na swoje smukłe ciało w miejca, w których lubiła je czuć najbardziej i powolnymi ruchami bioder odpędzała widma jego przeszłości, pomagając mu na powrót zasnąć.

Hamdir ruszył w jej kierunku. Nerwowo stąpała w miejscu.
- Musimy porozmawiać – powiedziała poważnym głosem i pospiesznie ruszyła w stronę „Muszelek”.


- Wiem, kim jesteś, Hamdirze, synu Hamdana z rodu Laerten – powiedziała Perełka, siedząc na łóżku ze skrzyżowanymi nogami. - Wiem o Twojej tarczy schowanej za szafą w pokoju wynajmowanym u Smolnika. Wiem o toporze, zbroi i mieczu ukrytymi za łóżkiem – wbijała w mężczyznę spokojne spojrzenie czarnych jak noc oczu.
- Wiem o Twoich zmarłych dzieciach, żonie, członkach hanzy... – ściszyła głos – o torturach, które pozostawiły te wstrętne blizny na twoim ciele i umyśle.
Przesunęła dłonią po jego koszuli i umilkła na chwilę, patrząc na niego bardzo smutno.
- Wiem też, że musisz stąd uciekać.


Vildheim
„W Gardzieli Krakena”


Fredrik wszedł do karczmy. Dla ludzi, którzy go nie znali, wyraz jego twarzy mógł wydawać się zatroskany. Byliby jednak w błędzie, sądząc, że człowieka takiego jak Fredrik imają się troski.
Skrzywił się wyraźnie na widok machającego mu Edana. Nie spróbował odwzajemnić jego nadgorliwego uśmiechu. Spojrzał za to na towarzyszącą chłopakowi Filianore, unosząc brwi w niemym pytaniu.

Blondwłosy rozejrzał się po karczmie i skupił wzrok na Olgierdzie. Zauważył siedzącą obok Irys, zmierzył ją od stóp do głów, a następnie od głów do stóp. Widząc nerwowy ruch brodatego najemnika w kierunku jego miecza, ukłonił się przed nim.
- Panie Olgierdzie z Gutenbergu, wierzę, że nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Jestem Fredrik Elkhorne i uroczyście chciałbym nająć usługi pana oraz pana uroczej towarzyszki za mieszki wypchane złotem. Widzicie, zależy nam na czasie, a jesteście na miejscu. Mojej bardzo czułej uwadze nie uszedł też fakt, że poszukujecie zlecenia, a wójt Salzman dał wam figę z makiem. Oto więc – wykonał pełen wdzięku ukłon - uniżenie wręczam wam zlecenie na srebrnej tacy.

Do karczmy wszedł poruszony chłopak.
- Dzień dobry, panie Yorshka! – krzyknął wesoło do karczmarza.
- Dobry, dobry, Sif – odpowiedział mu karczmarz i machnął na niego ręką.
Sif podszedł do Frederika, stanął na palcach i przez moment szeptał mu coś do ucha.
- ... Mówi... niż osiemset orenów... sami... poszlaki... - Jedynie Ślepy Pies zdołał usłyszeć skrawki przekazywanej wiadomości.
Fredrik pokiwał głową i klasnął w dłonie. Sif w pośpiechu wybiegł z gospody.
- Czy po pięćset orenów na obie wasze rezolutne głowy brzmi satysfakcjonująco? – Spytał, kierując spojrzenie to na Olgierda, to na Irys.

Filianore podniosła walające się po podłodze objedzone rybie ości i rzuciła w nimi we Frederika dla przyciągnięcia uwagi. Nie podobał jej się fakt ignorowania jej osoby.
- Powinieneś podziękować temu mężczyźnie, że żyjesz – skinęła na Edana. – Uświadomił mi, że ty i twoja durna facjata nic nie znaczycie i nie muszę obdzierać cię ze skóry za wrobienie mnie w ten pierdolony burdel – powiedziała spokojnie, siedząc z nogą na nodze i popijąc wino.
W całej tej niewydumanej gracji, typowej dla elfiej rasy, wyglądała jak królowa. Wpatrywała się we Frederika z miną, jakby w myślach sprawdzała, czy nie traci jednak zbyt wiele, rezygnując z obdzierania go ze skóry.
- Mam nadzieję, że zrobisz wszystko, żeby mi to zadośćuczynić. Wszak to Salzman funduje nam wycieczkę. Chcę na nią zabrać Edana i dziadka – powiedziała rozpieszczonym tonem. – I tę kupiecką landarę, którą widziałam przed „Przystanią”. Bez niej się nie ruszamy, co nie, dziadku? – rzuciła przez ramię do siedzącego za nią starca.

Fredrik pokręcił głową.
- Nie wtrącaj się, Fiołeczku – rzucił chłodno w jej stronę. – Dorośli omawiają ważne sprawy.
Spojrzał jednak na Edana i Ślepego Psa.
- Co, wedle twojej przemyślanej opinii – zaczął wrodzonym ironicznym tonem – mieliby robić w naszej drużynie ten dureń i niewidomy staruszek?
- Dziadek ma talent do bajania, bardzo go lubię, umie się bić – podjęła, obserwując reakcję Ślepego. – Jest niezwykle mądry, przyda mu się wójtowe złoto, no i... – uśmiechnęła się łobuzersko– Polubił go ten kundel, który użarł cię w łydkę. Naturalnie więc, zabieramy również jego.

Zawiedziona brakiem jakiejkolwiek reakcji ze strony Frederika, kontynuowała.
- Ten dureń... Bogowie, Fredrik, to chyba pierwszy raz, kiedy się w czymś zgadzamy! – Filianore teatralnym gestem przyłożyła otwartą dłoń do rozwartych w zdziwieniu ust. – Ten dureń to Edan z Aldersbergu. I zabieram go dla mojej własnej przyjemności.
Skończyła wywód i skrzyżowała ręce pod piersiami, uwydatniając je pod materiałem sukienki. Fredrik uśmiechnął się na ten widok.
- Dla twojej własnej przyjemności... – powtórzył wolno za elfką, lustrując Edana chłodnym spojrzeniem.

Westchnął w końcu, wyciągnął lampkę wina z dłoni Filianore i kopnięciem obrócił krzesło obok niej. Usiadł przodem do Olgierda, Irys i Ślepego Psa.
- Zdrowie pięknych pań – uniósł kieliszek i pociągnął solidny łyk trunku. – To jak będzie, panowie i panno – uśmiechnął się do Irys - mamy o czym rozmawiać?
Odchylił się i oparł lewe ramię o oparcie krzesła, prawą ręką kręcąc małe kółeczka kieliszkiem.
 
Mimi jest offline  
Stary 17-10-2017, 22:44   #20
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Nie było mu jednak dane dotrzeć do nabrzeża. Oto bowiem po drodze wpadł na samego Kolanka, który wyglądał, jakby mógł mordować wzrokiem, albo przynajmniej, jakby chciał się tego jak najszybciej nauczyć. Hamdir zwrócił na siebie jego uwagę machnięciem ręki, ale nie zdążył się odezwać. Gdy tylko podszedł, rybak wydarł się wniebogłosy:

- Strzępy! Wszystko w strzępach! Podarli, ukradli! Hultaje, niecnoty, kurwie syny!

- O czym ty mówisz? - Laerten wpadł mu w słowo, wykorzystując przerwę na złapanie oddechu.

- Ostawiliśmy wczoraj w łodzi sieć z rybami! - krzyknął tamten. - Nie ma nic! Ani jednej sztuki! Wszystko rozkradły, w rzyć chędożone psy! I jeszcze sieć podarły! Niech ich zarazy prześladują do dziesiątego pokolenia!

Nie były to dobre wieści, Hamdir całym sercem zgadzał się z kolegą po fachu. Przepadł im zarobek z dnia poprzedniego, przepadnie ten z dnia dzisiejszego, bo w związku z nocną hulanką nie wypłyną. I jeszcze Smolnik będzie się musiał wykosztować na nową sieć. Parszywie się dla nich kończy ten cały ambaras z rozbitkiem. Może trzeba było go zostawić morzu? Może jakieś mściwe bóstwo szuka teraz na nich zemsty, za to że wyrwali jej ofiarę z rąk kostuchy? Tak mógłby uważać jakiś bogobojny chłopek uprawiający swoje poletko pod lasem. Laerten wiedział lepiej – przypadek.

- Niech ich licho – zgodził się z Kolankiem. - Ale uspokój się już. Idź do domu, bo z połowów dzisiaj już nie będzie nic. Jutro rano powiem Smolnikowi, żeby wziął zapasową sieć i wypłyniemy.

- Tak – rybak uspokoił się momentalnie, za co chyba w głównej mierze odpowiadał brak energii. Kto wie jak długo darł się i pomstował na złodziei? - A czemuż to dopiero rano? - zainteresował się.

- Bo teraz to on pewnie już śpi, albo zaraz będzie spał. Wypiliśmy trochę z tym topielcem, cośmy go wczoraj wyciągnęli z wody. Prawdę mówiąc piliśmy jeszcze przed chwilą.

- O, to Smolnik prędko nie zaśnie – uznał Kolanko. - Już mu ta jego Stokrotka uszu natrze. Pewnie nawet jej nie zawiadomił, bidulki, że męża zobaczy dopiero rano.

- Pewnie masz rację, ale od tego tym bardziej wolę się trzymać z dala. Jeszcze mnie się oberwie.

Obaj zaśmiali się serdecznie. Wymienili jeszcze kilka celnych uwag na temat Smolnika i jego niepewnej sytuacji rodzinnej, po czym Kolanko ruszył powoli w stronę swojego domu. Hamdir stał jednak dalej, nie wiedząc co ze sobą począć do końca dnia. Do domu nie wróci, nawet jeśli Stokrotka odpuściła swojemu mężowi nocną libację, nie czuł się śpiący. W zasadzie nie pamiętał kiedy ostatnio, będąc trzeźwym, bo alkohol zdążył już z niego w dużej części wyparować, tęsknił za snem. Tak, dopóki nie wlał w siebie tyle miodu, by móc usnąć na karczmiennej ławie, lub nie wtulił się we wdzięki jeden z dziewczyn z Muszelek, wolał pozostać na jawie.

Wsparł się rękoma na biodrach, ponownie spojrzał na słońce. Wisiało wysoko na niebie i nie zamierzało się jeszcze chylić ku zachodowi. Co tu począć z tym wolnym czasem? Do karczmy nie wróci, to byłaby już przesada, zważywszy, że właśnie przepadły mu dwie dniówki. Z rozrywek ostał mu się chyba tylko spacer. Nie najgorsza myśl, dawno tego nie robił.

Gdy już miał ruszać na obrzeża Vildheim zobaczył rudowłosą czarodziejkę zmierzającą ku brzegowi. Wzruszył ramionami. Pewnie szuka kogoś, kto jej opowie o latarni i czarodzieju. Natnie się, bo wiele więcej niż w Krakenie, nie usłyszy już od nikogo, chyba że brodaty gbur osobiście pofatyguje się z odpowiedziami na jej pytania. To wszystko założywszy, że w ogóle żyje.

Wówczas jego wzrok padł na inną znajomą postać...


Perełka zaprowadziła go, jakże by inaczej, do Muszelek. Pokój, w którym mieszkała i pracowała zarazem, był niewielki, jak większość pomieszczeń w zamtuzie, które powstały poprzez sztuczny podział cienkimi ściankami o grubości pojedynczej deski, dotychczasowych pokoi. Pokój posiadał jedynie podstawowe wyposażenie: niewielki okrągły stolik, dwa krzesła, dwudrzwiową szafę oraz oczywiście łóżko. Z tym ostatnim Hamdir zapoznał się najlepiej. Było zdecydowanie wygodniejsze od siennika w domu Smolnika i bez większych problemów mieściły się w nim dwie osoby. O jakości jego wykonania świadczył fakt, że pomimo jego eksploatacji, w ogóle nie skrzypiało.

Samą Perełkę Laerten znał praktycznie odkąd po raz pierwszy zdecydował się odwiedzić vildheimski zamtuz. Było to w drugim miesiącu jego pobytu w wiosce, gdy miał już trochę grosza i zdążył wyjść na prostą po pamiętnej przegranej w karty. To ona spędziła z nim tamtą noc. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że zależało jej na tym o wiele bardziej niż powinno, ale obwinił za to własną nietrzeźwą głowę oraz zdolności aktorskie czarnowłosej dziewczyny. Wówczas po raz pierwszy od lat spał naprawdę dobrze. Obudził się z raz, czy dwa, ale ciepło jej ciała i wykazanie przez nią prawidłowych odruchów na jego powrót na jawę, pozwalały mu w krótkim czasie znów odpłynąć w krainę snów.

Zdarzało mu się korzystać z usług innych pracownic Muszelek, ale czynił to najczęściej, wówczas gdy Perełka była niedysponowana lub zajęta. Inne dziewki, choć starały się jak mogły, tego był pewien, nie dawały mu tego co ona. Czuć było, że robią to tylko dla pieniędzy, że nie interesuje ich mężczyzna, z którym właśnie baraszkują, że równie dobrze mógłby być trytonem, albo morskim wężem. Grunt, żeby miał pełną sakiewkę i lekką rękę do wydawania pieniędzy. Dla Perełki to oczywiście również była praca, ale nie okazywała tego, tak jak jej koleżanki. Prawdę mówiąc Hamdir dziwił się, że nie jest najbardziej rozchwytywaną spośród nich, ale może to on miał nietypowe dla tutejszych mężczyzn gusta?

Usiadła na łóżku, krzyżując zaraz nogi. Minę miała cały czas nietęgą, dlatego Laerten wiedział, że nie ściągła go tu po to co zwykle. Nigdy zresztą tego nie robiła, to on do niej wpadał. Rzadko widywali się poza tym miejscem, a on nigdy nie był w Muszelkach za dnia, bo te spędzał na morzu w łodzi Smolnika. Wszystko to razem wydało mu się bardzo nietypowe. Ciąg dalszy serii dziwnych zdarzeń. Przyciągnął sobie krzesło i usiadł dokładnie naprzeciw niej, spoglądając prosto w jej, czarne jak noc, oczy.

- Wiem, kim jesteś, Hamdirze, synu Hamdana z rodu Laerten – powiedziała.

Już tylko to jedno zdanie pozbawiło go słów. Wszyscy w wiosce znali go jako Hamdira, nikomu nigdy nie przedstawił się z nazwiska. A nie był to jeszcze koniec sensacji:

- Wiem o Twojej tarczy schowanej za szafą w pokoju wynajmowanym u Smolnika. Wiem o toporze, zbroi i mieczu ukrytymi za łóżkiem. Wiem o Twoich zmarłych dzieciach, żonie, członkach hanzy... – ściszyła głos – o torturach, które pozostawiły te wstrętne blizny na twoim ciele i umyśle.

Przesunęła dłonią po jego koszuli i umilkła na chwilę, patrząc na niego bardzo smutno.

- Wiem też, że musisz stąd uciekać.

Hamdir nie po raz pierwszy rad był z posiadania imponującego zarostu. Tym razem pomógł mu on ukryć reakcję na słowa Perełki, a przynajmniej taką miał nadzieję. Prawda była taka, że nie zaskoczyło go tak nawet to, że rudowłosa dziewka, którą spotkał poprzedniego wieczoru w karczmie, okazała się być czarodziejką. Nie wiedział co odpowiedzieć, musiał się zastanowić, musiał zyskać na czasie. Udając obojętność, przełknął ślinę, udał, że musi się przeciągnąć i głośno przy tym stęknął. Wreszcie spojrzał w oczy czarnulki, te jej wielkie oczy, niczym para węgielków, i powiedział:

- Imię nawet się zgadza - wyrzekł powoli, siląc się na zachowanie spokoju, chociaż serce waliło mu jak młotem i ledwie był w stanie usiedzieć na miejscu. - To, co trzymam za siennikiem też, ot pamiątki z poprzedniego życia. Co do reszty, nie wiem o czym mówisz. Musisz mnie z kimś mylić - skłamał.

Dziewczyna pokiwała głową.

- Możesz zaprzeczać, Hamdirze, to nie zmieni faktów. Pomyśl, dlaczego tu jestem. Dlaczego zjawiłam się w Vildheim krótko po tobie. Dlaczego byłam ci taka chętna od samego początku. Pomyśl... – przymrużyła oczy i ujęła jego pokrytą bliznami dłoń, którą tak dobrze znała. – Kto oprócz mnie zna te fakty i ma czarne włosy? Nie zastanawia cię, kim jestem?

Zimny dreszcz przebiegł po plecach brodacza na wspomnienie o właścicielu czarnych włosów, o wydarzeniach sprzed kilku lat. Wiedział, o kim mówi Perełka, nie mógł przecież o nim zapomnieć. Prawdziwy diabeł, przyczyna jego nieszczęść i koszmarów. Nie, on nie był ich przyczyną, on był tylko jednym ze skutków błędów samego Hamdira. Ale to teraz nieważne. Skąd on wiedział? Jak go tu wytropił, po co? Jaki mógł mieć z tego pożytek? Zniszczyć jego życie do ostatka? Ono już i tak było zniszczone. Codziennie żałował, że nie zawisł wówczas obok Eomralda, Erkena, Gamela i Enhelma. Wiedział, dlaczego tak się nie stało. Wszystko ku radości tego zwyrodnialca.

Wciąż wpatrywał się w dziewczynę, ale teraz jego wzrok był zimny, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Na jego czole pojawił się groźny mars. Powoli wzbierał w nim gniew, oddychał głęboko. Pomimo burzy szalejącej w środku i wolno wypływającej na wierzch, wciąż przemawiał spokojnie. Jedynie uważny słuchacz mógłby dosłyszeć delikatne drganie jego głosu:

- Mów, zatem. Kim jesteś i co tu robisz?

- Moim ojcem jest człowiek, który cię torturował. Gdy zostałeś wypuszczony z niewoli... – zamilkła. – Nie zostałeś puszczony wolno. Ojciec wysłał mnie twoim tropem, miałam mieć na ciebie oko. Zawiadomić ich, kiedy poczujesz, że znowu możesz być szczęśliwy. Że jesteś bezpieczny... Że możesz żyć dalej, zapomnieć o przeszłości… – Głos Perełki zaczął się trząść. – Mijały miesiące, a ja nie odzywałam się do ojca słowem... Chcesz wiedzieć, dlaczego?

To stało się tak szybko, że nawet sam Hamdir był zaskoczony. Działał instynktownie. W jednej chwili sięgnął po ukryty w cholewie buta nóż i rzucił się na Perełkę, obalił ją na plecy, przygniótł swoim ciałem do łoża, a ostrze brutalnie przyłożył jej do gardła.

- Szczęśliwy?! - krzyknął jej prosto w twarz, nie dbając czy ktoś go usłyszy przez cienką ściankę. - Czy ja ci wyglądam na szczęśliwego?! Myślisz, że zapomniałem o tym co zrobił mi twój ojciec?! - w oczach zalśniły mu łzy. - Co sam zrobiłe...

Głos ugrzązł mu w gardle, ale tylko na krótką chwilę.

- Powiedz mi zatem czemu to wzgardziłaś rozkazem ojca? - spytał spokojniejszym, choć groźnym głosem. - I czemuż to miałbym ci pozwolić wyjść stąd żywej?

Dziewczyna leżała nieruchomo, nie broniła się. Patrzyła na niego, starając się powstrzymać drżenie ust. Po lewym policzku stoczyła się jej łza.

- Bo wiedziałam, że to, co widziałam w twoich oczach nocami, gdy budziłeś się z krzykiem, nigdy ich nie opuści – wyszeptała przez zaciśnięte zęby. - Bo nienawidzę człowieka, który jest moim ojcem… – przestała powstrzymywać płacz, kolejne krople toczyły się po jej twarzy i moczyły kaszmirową kołdrę. – Bo jesteś jedynym mężczyzną, który mnie nie pobił, nie zgwałcił i nie zwyzywał. Bo ja sama chciałam być szczęśliwa i bezpieczna... I tak się czułam w twoich ramionach… – wstrząsający jej ciałem szloch uniemożliwił jej dalsze mówienie, odchyliła więc głowę w bok i pociągnęła nosem, starając się uspokoić.

- Miłe złego początki... - gdyby głos Hamdira miał widzialną postać, wyglądałby jak lód.

Musisz ją zabić, przekonywał sam siebie, za dużo wie. Była to prawda, wiedział o tym doskonale. Wystarczył jeden, delikatny ruch ręką i problem sam się rozwiąże. Co prawda będzie musiał uciekać z Vildheim, a może w ogóle z Temerii. Ruszy do Cidari, albo Verden, może nawet do Cintry. Może będzie musiał pozbyć się swojego imienia, może zgoli brodę, którą hodował od wieku młodzieńczego. Ale co tam i tak miał niedługo stąd odejść. To tylko nieznacznie przyspieszyło bieg wydarzeń.

A więc zabić, zgładzić bezbronną dziewczynę. Coś wstrzymywało jego rękę. Wgapiał się w profil Perełki, w kosmyki jej niepokornych włosów, opadające na jej twarz, w łabędzią szyję, którą tak wiele razy pieścił namiętnie pocałunkami, w jej przymknięte oczy, z których ciurkiem wypływały łzy. Te przepiękne, czarne oczy, w których się zatracał podczas tak wielu nocy, a które teraz były przed nim zasłonięte powiekami.

- Aaaaargh! - krzyknął, by uwolnić przepełniającą go złość.

Rzucił nóż w kąt i zerwał się z łóżka, kopnął z wściekłością stojące mu na drodze krzesło, aż to odbiło się od ściany. Sam usiadł na drugim, twarz skrywając w rękach.

- Nie mogę - wyszeptał bardziej do siebie niż do niej.

- Ja i tak jestem już martwa, Hamdirze – powiedziała chłodno Perełka, ocierając twarz rękawem koszuli. Podniosła się i ponownie usiadła na łóżku, zginając nogi w kolanach i obejmując je rękami.

- Ojciec mi nie wybaczy, że się sprzeciwiałam i pozwoliłam ci uciec... – kiwała głową, chcąc odpędzić obrazy przychodzące jej na myśl – Jest już w drodze tutaj. On, albo ktoś z jego ludzi. Wiem to – szepnęła zatrwożona.

Brodacz nie poruszał się, powoli trawił słowa dziewczyny. Jedzie tutaj, ten skurwiel tu jedzie. A jeśli nie on, to któryś z jego siepaczy, może jeden z tych, których Hamdir miał okazję poznać w wieży? A może by tak zastawić na nich pułapkę? Ech, wypruć z nich flaki, poczuć na rękach ciepłą jeszcze krew tych drani... Ale to było niemożliwe.

Nawet jeśli Perełka się nie myliła, do wioski mógł zjechać ktoś zupełnie Laertenowi obcy. Nie będzie mógł go rozpoznać, a co za tym idzie, element zaskoczenia będzie miał przeciw sobie. Ponadto ten ktoś nie musiał tutaj przybywać samotnie. Kto wie, ilu wprawionych zabijaków przyciągnie ze sobą, zwłaszcza jeśli przyjedzie tu osobiście jej ojciec? No i czy może ryzykować życie tych niewielu osób, z którymi pozwolił sobie na bliższą znajomość? Smolnika, Kolanka, Wopka, Perełki...

Perełki...

Hamdir wyprostował się ukazując znów swoją zarośniętą twarz. Jego oblicze było spokojne, nie odczuwał już zdenerwowania, ani strachu, ani niepewności. Wiedział nareszcie co musi zrobić, po raz pierwszy od dnia, w którym opuścił Faroe.

- Nie - powiedział cicho. - Nie - powtórzył po chwili, ale głośniej. - Nie zginiesz, dopóki mam coś do powiedzenia w tej kwestii. Dopóki mam siły, by unieść miecz.

Perełka uśmiechnęła się i pociągnęła nosem. Jej spojrzenie, pomimo zaczerwienionych i szklących się oczu, wyglądało na szczęśliwe. Poklepała kołdrę obok siebie, patrząc na Hamdira.

- I co chcesz zrobić sam jeden, przeciwko nie wiadomo nawet komu?

Wstał spokojnie z krzesła i podszedł do niej. Popatrzył na nią z góry, a następnie przykucnął, by zrównać poziomem swoją twarz z jej. Uśmiechnął się nieznacznie.

- To co robię nieprzerwanie od wielu lat - oznajmił. - Uciec.

- Ze mną…? Dokąd? – zapytała poruszona, przenosząc spojrzenie z jednego oka Hamdira na drugie. Położyła swoją drobną dłoń na zarośniętym policzku mężczyzny. – Dokąd, Hamdir?

- Najpierw na południe, byle dalej od zagrożenia - rzekł spokojnie. - Do Cidaris, Kerack, albo Brugge. A potem się zobaczy. Może na wschód, przez Sodden, Lyrię, aż do Gór Sinych? Nigdy nie byłem tak daleko od morza. Albo dalej na południe, za Peixe De Mar, choćby do samego serca Nilfgaardu. Tak daleko, że pościg za nami stanie się nieopłacalny.

- Czułbyś się dobrze, nie żyjąc przy morzu?

- Nie dowiemy się, póki nie spróbujemy - uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Ale nie traćmy czasu - chwycił rękę dziewczyny, podniósł się, a następnie pomógł jej wstać. - Jeśli twoje przeczucie się nie myli, to musimy działać.

Hamdir położył obie dłonie na policzkach dziewczyny. Chciał ją w ten sposób uspokoić, zapewnić, że jest bezpieczna. Ta rozmowa ją rozkleiła, teraz musiała być taką, jaką ją znał. Odważna, zaradna, trzeźwo myśląca. Mimo odkrytej przed nim prawdy wierzył, że nie wszystko, co o niej wiedział było kłamstwem, że ukryła przed nim jedynie swoje imię i pochodzenie, ale jej charakter był prawdziwy. Chciał w to wierzyć. Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Nie możemy wyjść razem, to zwróci niepotrzebną uwagę. Dziewczyny często przychodzą tu z klientami, ale raczej rzadko razem z nimi wychodzą. Dlatego ja wyjdę pierwszy, ty niedługo po mnie. Będę czekał koło karczmy, tak by widzieć wejście do Muszelek. Dołączysz tam do mnie, razem pójdziemy do Smolnika. Zabiorę stamtąd swoje rzeczy, mogą się przydać. Dobrze by było, gdybyś mogła zabrać ze sobą jakieś jedzenie, macie tu zdaje się jakąś kuchnię?

Perełka zaśmiała się, dając upust napięciu i targającym ją jeszcze chwilę temu nerwom i smutkom.

- Hamdir... – uspokajająco położyła dłoń na jego klatce - I tak nie możemy wyruszyć przed zmierzchem.... – urwała, Hamdir odwrócił się w stronę drzwi. Już miał nacisnąć klamkę, gdy nagle stanął jak wryty. Bił się przez jakiś czas z myślami, aż w końcu jedna ze stron wygrała batalię. Ponownie zwrócił się w jej kierunku, na co ona zareagowała z uśmiechem. Objął dłońmi boki i tył jej szyi, przyciągnął energicznie do siebie i przycisnął swoje usta do jej ust. Odwzajemniła pocałunek. Wpiła jedną dłoń w jego włosy, a drugą zacisnęła na materiale jego koszuli. Przylgnęła do jego ciała.

- Masz dzisiaj jakieś plany? – wyszeptała, oddychając szybko z czołem opartym o jego czoło.

- Skoro musimy zwlekać - odpowiedział szczerząc głupio zęby - to mam jeden czy dwa pomysły.

To powiedziawszy uniósł ją z łatwością, jak gdyby ważyła tyle co piórko i ruszył powoli w stronę łoża. Położył ją delikatnie na pościeli, a następnie pocałował po raz drugi. Tym razem dłużej, bardziej namiętnie. Gdy się od niej odkleił, jednym ruchem, dosłownie zerwał z niej suknię. W drogę będzie musiała zabrać inną, trudno. Jego dłonie niemal samoczynnie zaczęły podróżować po tak dobrze znanym im ciele, najwięcej czasu poświęcając urokliwym wzgórkom, ale nie zaniedbując również kuszących dolinek. Znów przywarł do jej ust, po czym całował ją coraz niżej, i niżej, i niżej.


Dziewczyna odgarnęła wilgotne włosy z czoła i w milczeniu wpatrywała się w sufit. Dłonią zataczała delikatne koła po unoszonej głębokimi oddechami klatce piersiowej Hamdira.

- Chcę ci opowiedzieć o tylu rzeczach, Hamdirze... Jednak nie potrafię - wyszeptała nie odrywając wzroku od kryształowej lampy zawieszonej nad łożem.

Nie odpowiedział od razu. Sam również wpatrywał się w sufit i myślał o ostatnich wydarzeniach, i o tych, które dopiero nadejdą. Każda myśl miała jednak jeden wspólny mianownik - Perełkę. Nieustannie pojawiała się w jego umyśle. Łapał się na tym, że właściwie niczego o niej nie wie. Śmiał się sam z siebie, jak łatwo dał się złapać na lep jej wdzięków. A jednak nie zamierzał zawrócić z obranej ścieżki.

Lewą ręką, którą obejmował jej talię, przycisnął ją mocniej do siebie, a prawą obrócił jej brodę tak, by patrzyła wprost na niego. Odgarnął czarne kosmyki jej włosów i spojrzał w takoweż oczy, których głębia zawsze go fascynowała:

- Ja z kolei chciałbym się dowiedzieć czegoś o tobie - odpowiedział.

Perełka przejechała czubkami palców po zmartwionym czole Hamdira, jego policzku i ustach. Uśmiechnęła się.

- Pytaj. Łatwiej mi odpowiadać, niż mówić samej.

Hamdir zastanowił się, które pytanie chciałby zadać pierwsze. Nie zabrało mu to zbyt wiele czasu. Brak tak elementarnej wiedzy był zbyt oczywisty:

- Jak naprawdę masz na imię?

- A na kogo ci wyglądam? - zapytała zalotnie.

- Mnie na Perełkę - odpowiedział z uśmiechem. - Na małą, śliczną i niezwykle cenną Perełkę. Zawsze już będziesz nią w moich oczach, ale bądźmy sprawiedliwi. Znasz moje imię, nazwisko, nawet imię mojego staruszka, niech mu ziemia lekką będzie. I chociaż nie miałem wpływu na to, że je poznałaś, chyba wypadałoby się odwdzięczyć i zdradzić swoje, co?

- Sofia - odpowiedziała miękko - ale nazywaj mnie nadal Perełką.

- Dobrze, Perełko - wciąż się uśmiechając przejechał dłonią po jej skroni odsuwając, uparcie starające się zasłonić oczy, kosmyki. - Dlaczego powiedziałaś mi kim jesteś dopiero dziś? Co się zmieniło?

- Dostałam list - odrzekła krótko, bez wahania. - Początkowo myślałam, że mam więcej czasu, pomyślałam jednak… - zawiesiła głos - Co, jeśli wysłał go wcześniej i jest już prawie na miejscu? Czemu miałby mnie ostrzegać? - Pokiwała głową. - Nie przewidział, że ci powiem. Nie przypuścił, że mu się postawię - Perełka wyglądała, jakby rozmawiała ze swoimi myślami - Nie rozumiem, czemu mnie ostrzegł. Ale nie zamierzam tego zignorować - zakończyła.

- Kto przyniósł ci ten list? - spytał poważnym tonem Hamdir. - Jest jeszcze w wiosce?

- Sif mi go wręczył, jak zawsze wszystkie listy. Nie pytałam go, przybiegłam prosto do ciebie.

- Nie ma sensu przepytywać chłopaka - stwierdził po chwili milczenia. - Ten list mógł przejść z rąk do rąk wiele razy. Co w nim dokładnie było?

Sofia bez słowa wręczyła mu list ukryty pod poduszką. W żadnym razie nie przypominał on wiadomości od ojca dla córki. Z każdym kolejnym przeczytanym zdaniem brodacz pałał coraz większą chęcią rozbicia tej głupiej facjaty, którą widywał w nocnych koszmarach, o ścianę. Zawsze miał go za potwora, ale jego stosunek do własnej córki ukazywał, że był jeszcze gorszym indywiduum, niż brodacz kiedykolwiek podejrzewał.

Po raz kolejny mnie zawiodłaś. Nie będę dłużej potrzebował Twoich usług. Żywię głęboką nadzieję, że jako pracownica burdelu w końcu się spełniłaś. Może się bowiem zdarzyć, że była to ostatnia rzecz, jaką zrobiłaś w swoim przykrym życiu. Życiu żałosnej dziwki, zupełnie jak Twojej matki.

Hamdir przeczytał list trzymając go w prawej ręce. Gdy skończył zmiął go i rzucił z odrazą na podłogę. Potem długo milczał. Nie mógł się przemóc, by coś powiedzieć. Wcześniej chciał jej zadać jeszcze jedno pytanie. Tak istotne, że będzie go dręczyć dopóki nie pozna na nie odpowiedzi. Czy zamierzała kiedykolwiek odkryć przed nim prawdę? Czy, gdyby nie list, zdobyłaby się na szczerość? Czy też ciągnęłaby tą farsę dalej, aż w końcu Laerten wyniósłby się z Vildheim?

Nie powiedział jednak nic. Zamiast tego nachylił się tylko do Perełki i ucałował ją czule w czoło. Dopiero po jakimś czasie odzyskał zdolność mowy, ale nie poruszył już tamtego tematu:

- A właściwie dlaczego musimy czekać do zmierzchu? – spytał, domyślając się odpowiedzi. Jego głos był znów spokojny, może nawet lekko żartobliwy. Dość miał myślenia o czarnowłosym i nie chciał też, by ona za wiele o nim rozmyślała.

- Boję się, że może ktoś już tu jest... I nas obserwuje. Zawsze to lepiej opuścić miejsce pod osłoną nocy – wyszeptała. – No i pod gwiazdami będzie romantyczniej – dodała, unosząc jeden kącik ust w szelmowskim uśmiechu.

Hamdir uśmiechnął się na to ostatnie stwierdzenie.

- Romantyczniej... - powtórzył w zamyśleniu. - Ale zanim ruszymy warto by było odzyskać moją broń - dodał po chwili przytomniejszym głosem. - Jakaś strawa na drogę też nie zaszkodzi - rzucił okiem w kierunku jedynego okna w pomieszczeniu. Na dworze wciąż było irytująco jasno. - Ale najpierw...

Przekręcił się na bok, tak by znaleźć się na wprost Perełki. Ją samą brutalnie przewrócił na plecy, a następnie wspiął się na nią. Tym razem również zaczął od długiego pocałunku...
 
Col Frost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172