|
Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
26-11-2017, 23:28 | #11 |
Reputacja: 1 | Enb Pałac w Darsus, późne południe Pokój w pałacu Tara zaczęła wycierać ciało Eba lnianym ręcznikiem. - Służę księżniczce od urodzenia. Nasze matki wydały nas na świat w tym samym dniu, tutaj, w pałacu. Wychowywałyśmy się razem. Mam nadzieję, że książę Darsus odrzuci propozycję cudzoziemca. – rzekła cicho, po czym potrząsnęła głową, jakby chciała odegnać złe myśli. -Jeśli jeszcze nie gdy nie widzieliście uczty na zakończenie Wielkich Igrzysk panie, to czeka was noc pełna wrażeń. Będą tańce, muzyka, tyle jedzenia i wina ile zdołasz zjeść i wypić. Nawet zbóje i bandyci nie rabują w ten święty czas. Cechy piekarzy, cukierników, winiarzy rywalizują ze sobą o to który ofiaruje mieszkańcom swoje najlepsze wyroby. – Dziewczyna mówiła dalej, zaczynając wcierać olejek w zmęczone mięśnie młodzieńca. Na chwilę zamilkła, masując plecy Enba. - Widziałam walkę finałową. Byłam w cieniu, w loży za księciem i księżniczką. Gdy zobaczyłam tego stwora – ręka jej zadrżała – modliłam się o was wszystkich. O ciebie. A potem, gdy zabiłeś skorpiona, krzyczałam razem z tłumem. Jej ręce splotły się palcami z dłońmi młodzieńca. - Obiecałam coś bogini, jeśli przeżyjesz – jej oczy spotkały się ze wzrokiem Enba, a ręce pociągnęły lekko w stronę łoża. Enb podążył za dziewczyną. Nie wiedział jeszcze, że w przyszłości wspomnienie tej chwili będzie dawało mu więcej sił w trudnych momentach niż modlitwy do jakiegokolwiek boga. Gdy złączyli się, oddając cześć Etu, bogini płodności i nowego życia, świat młodzieńca z sawanny zmienił się w jednej chwili. Zobaczył co to znaczy oddać się komuś całkowicie i wiedzieć, czuć, jak ten ktoś oddaje się wzajemnie. W tej unii ciał i dusz Enb odnalazł ukojenie, rozkosz i prawdziwe wyzwolenie. Obudził go chlupot, chichot i drobiny zimnej wody na twarzy. Nie wiedział ile czasu upłynęło, co najmniej kilka godzin, sądząc po tym gdzie słońce stało na niebie. Z wysiłkiem podniósł powieki i ujrzał Tarę, piękną niczym nimfa, wycierającą się po kąpieli w basenie. Krople wody lśniły niczym perły na skórze dziewczyny, w promieniach słońca zbliżającego się ku zachodowi. Ślad wilgoci na podłodze wskazywał, że prysnęła na niego wodą z basenu. -Muszę już iść, Księżniczka będzie się niepokoić, chociaż wie po co przyszłam. - z uśmiechem puściła oko do młodzieńca. - Chciałabym podarować ci coś jeszcze. Proszę, nie pij wina na początku uczy. Wtedy podają najlepsze, najmocniejsze a wolałabym abyś nie był zamroczony już na początku wieczoru. Z muśnięciem ręki wślizgnęła się w tunikę i po chwili zniknęła za drzwiami. Pałac w Darsus, wieczór Uczta Rozpoczęcie uczty nastąpiło gdy słońce zaczęło znikać za widnokręgiem. Ulice były oczyszczone, budynki poprzystrajane kwiatami, lampy uliczne, oraz dodatkowe, zawieszone specjalnie na uroczystość płonęły we wszystkich kolorach tęczy. Enb przysiągłby, że pierwszy raz widział fioletowy czy zielony ogień. Rozstawione wzdłuż budynków, pod ścianami stoły uginały się pod ciężarem jadła i napojów. Zbliżająca się noc zapowiadała się ciepło. Żadna chmura nie pojawiła się na niebie, aby przysłonić światło Księżyca i gwiazd. Wszyscy mieszkańcy wylegli na ulice. Tłum najznaczniejszych z nich wraz z bogatszymi gośćmi zebrał się przed schodami pałacu. Większości z nich Enb nie znał. Poznał natomiast Putzho, oraz stał w pewnym oddaleniu, oraz Tricajnijczyka Xalotuna, stojącego oczywiście w pierwszym szeregu gości. Gdy kapłani Boskiej Pary skończyli błogosławić miastu na przyszły rok, książę uniósł ręce do góry aby uciszyć wiwaty. Enb nie mógł nie zauważyć Tary, stojącej obok pięknej, młodej kobiety w bogatym stroju, jak się domyślił, księżniczki Aglaji. Księżniczka Aglaja -Mieszkańcy Darsus i wy drodzy goście! Dziś, po raz kolejny, jak co roku od chwili założenia naszego miasta obchodzimy zakończenie Wielkich Igrzysk! Po raz kolejny bogowie byli dla nas łaskawi, ponownie czempioni naszego ludu zwyciężyli w walce ze straszliwym przeciwnikiem, zapewniając nam dobrobyt w nadchodzącym roku! Oto oni! - książę zbliżył się do Enba i jego towarzyszy z areny, wystrojonych niczym szlachta. Gdy wymawiał ich imiona, podnosił do góry rękę każdego z nich, wywołując okrzyki i brawa z tłumu. - Keltus z Hillias! Ambroisius z Askerios! I wreszcie ten, który zadał śmiertelny cios, Enb z Połudnowej Sawanny! Dziś oddajemy im cześć! Niech wszyscy wiedzą, iż ci trzej herosi są od teraz ludźmi wolnymi!- Tłum wiwatował, okrzyki i brawa niosły się w nocne niebo. Książę uniósł rękę, w której trzymał opaski niewolników jeszcze nie tak dawno temu znajdujące się na szyjach Enba i jego towarzyszy. Jednym ruchem cisnął je do misy z płonącymi węglami. - Grajkowie, grać! Zabawę czas rozpocząć! Okrzyk ludzi zlał się w jedno z rozpoczęciem muzyki. Ludzie ruszyli do zabawy, jedni do tańca, inni do stołów, a jeszcze inni parami wymykali się poza obręb światła. - Zostańcie przy moim stole, zapraszam. - książę wskazał leżanki rozstawione przy bramie pałacu. Jedzenie na stołach na placach wyglądało apetycznie, ale to co stało na stole księcia od razu wywołało skurcze głodu u wszystkich gości. Na stołach stały mięsa, nadziewane i pieczone warzywa, chleby sery, ciasta wina, kandyzowane owoce i najróżniejsze wina i piwa. Część gości rozeszła się po podcieniu pałacu, po chwili wszędzie słychać było gwar rozmów i śmiechów. Enb wygłodniały rzucił się na jedzenie, z wina póki co zrezygnował zgodnie z prośbą Tary. Rozejrzał się, ale nie widział dziewczyny. Przyjęcie w pałacu zaczęło się rozprzestrzeniać na inne pokoje. Zmęczony tym, że ciągle do niego zagadywano i pytano o walkę ze skorpionem postanowił obejrzeć przynajmniej część tego wielkiego budynku. Wystrój i zdobienia przypominały mu nieco Kyros, jednak były tam elementy których nie rozpoznawał. Po chwili przystanął słysząc głosy z sąsiedniej komnaty. Rozpoznał księcia Darsus i kupca Ambrosiusa. - Więc potwierdzasz, że złamałeś umowę i okradłeś Tricarnijczyka. Na dokumencie jest twoja pieczęć. Jest też twój kupiecki znak mówiący że podpisujesz bez przymusu. Czemu się zatem dziwisz że wniósł oskarżenie i że zostałeś skazany? Jeśli podejrzewałeś coś złego, czemu postawiłeś znak, że wszystko jest w porządku? - Panie, musiałem. On by wiedział – powiedział z naciskiem kupiec – wiedział, że chcę uciec z Tricarnii. A wtedy by mnie zabił. - Czemu zatem nie... - Nie mogłem! - Ambrosius wpadł w słowo księciu. - Oni mają sposoby! I wiedzą gdy ktoś chce ich oszukać. Ja sam musiałem uwierzyć, że wszystko jest w porządku, nie myśleć o tym co chcę zrobić... i chyba tylko dlatego mi się udało. Ja... Dalsze słowa zagłuszył okrzyk za plecami Enba. - Witaj, przyjacielu! Na zebatą męskość Rakui! Znów wolny i to dzięki tobie! - Kletus z uśmiechem klepnął młodzieńca po plecach. - Zaproponowali mi służbę w rydwanach bojowych. Aż nie wierzę! Ha, zaraz pójdę rzucić okiem co ci Syrantyjczycy nazywają rydwanem bojowym. - Spoważnił nieco, patrząc w oczy wojownika. - Jestem twoim dłużnikiem. Jakbyś kiedyś potrzebował pomocy, nie wahaj się i daj mi znać. - uścisnął rękę Enba i ruszył w stronę wyjścia z pałacu, jedną ręką zgarniając dzban piwa a drugą spory kawałek dziczyzny. Pomachał dzbanem w stronę Enba. - Tak jak tobie, wino mi nie pasuje – odchodząc krzyknął ze śmiechem. Po Księciu i Ambrosiusie nie było już śladu. Enb, najedzony do syta, oglądał opływający przepychem pałac. Rzeźby i reliefy na ścianach, gobeliny, mozaiki na ścianach, podłogach i suficie, wszystko to wskazywało na olbrzymie bogactwo właściciela. Wędrówkę przerwała mu pałacowa służba, podchodząca do każdego z gości ze słowami: - Wybaczcie Panie, książę zaprasza wszystkich na główny dziedziniec. Mężczyźni i kobiety w gościnie pałacu powoli zaczęli kierować się w stronę placu. Pałac w Darsus, noc Taniec Tary Gdy Enb wraz z innymi dotarł na dziedziniec, byli tam zgromadzeni prawie wszyscy goście, stojący w półokregu wokół dziedzińca. Księżniczka Aglaja wyraźnie wypatrywała kogoś w tłumie i gdy tylko dostrzegła Enba, skinęła ręką, zapraszając go bliżej. Zgromadzeni przepuszczali z szacunkiem bohatera areny i tylko lekko zmrużył oczy, gdy jego oczy ujrzały drwiąco uśmiechniętego Triarnijczyka, przyglądającego się księżniczce i zebranym gościom. Gdy młodzieniec stanął w pierwszym rzędzie, córka władcy miasta uniosła ręce w górę prosząc o ciszę. - Drodzy goście, dziś będziecie mieli okazję zobaczyć coś niespotykanego. Oto dla was wszystkich, zostanie wykonany Taniec Spadających Gwiazd. Służba zaczęła wygaszać pochodnie i lampy wokół dziedzińca, tak że wkrótce pozostało już tylko kilka niewielkich, pojedynczych źródeł światła. Oczom zebranych ukazała się Tara, trzymająca w rękach coś, co wyglądało jak dwa kadzidła połączone delikatnym, długim łańcuchem. Ukłoniła się wszystkim, po czym do każdego nalała dużą ilość oliwy z wygaszonego żarnika, wystudiowanym gestem pokazując wszystkim zebranym jak dużo płynu znajdowało się w każdym pojemniku. Gdy rozpoczęła się muzyka, dziewczyna rozpoczęła taniec. Poruszała się luźno, w jej krokach widać było grację, wrodzoną, ale także wyćwiczoną. Sprawnymi ruchami wprawiała pojemniki w obroty, zataczając nimi kręgi wokół siebie to z jednej, to z drugiej strony. Jej gibkie ciało zaczęło wirować, obracać się w tańcu razem z obciążnikami. Widzowie nie wiedzieli już, czy to ona sama prowadzi kadzidła, czy pozwala im prowadzić się przez kolejne kroki i ewolucje. Enb nie mógł nie docenić jej wyczucia rytmu i ruchu. Patrzył na nią niczym zauroczony. Kątem oka widział, że inni także byli jak oczarowani. Mężczyźni i kobiety, szlachcice, kupcy, strażnicy i służba. Wszyscy pochłaniali wzrokiem widowisko. Ciało Tary płynęło niczym górski strumień, elastyczne niczym woda a jednocześnie silne i pełne celu niczym samum, pustynny wicher. Nawet Xalotun, zwykle patrzący na wszystkich z mieszaniną pogardy i kpiny, teraz wpatrywał się w tancerkę jak urzeczony. Tara stopniowo przyśpieszała, idealnie zgrana z muzyką. W pewnym momencie, obciążniki wyfrunęły w górę wyrzucane raz za razem pewnymi rękami dziewczyny. Nagle głośny okrzyk wyrwał się z wielu gardeł a pojemniki rozbłysły jaskrawym płomieniem , gdy Tara w tańcu musnęła nimi zapaloną pochodnię. Ogniste smugi zawirowały wokół niej niczym węże, na przemian spowijając ją i odsłaniając. - Jeden fałszywy krok i oliwa ją zaleje – szepnął ktoś z tłumu. Taniec przyspieszał, coraz szybciej i szybciej. Wstęgi ognia zwijały się niczym żywa istota, obejmująca tancerkę jak spragniony rozkoszy kochanek. Ona sama zatraciła się w tańcu kompletnie. Enb widział to nie raz u tancerzy na sawannie. Ten moment gdy wszystko przestaje mieć znaczenie, świat przestaje istnieć, liczy się tylko muzyka i taniec. Dziewczyna stała się jednością z płomieniami, przez nieskończoną chwilę zdawało się, że przemieniła się w ognistą boginię, nie dało rady odróżnić jej poszczególnych ruchów spomiędzy płonących smug. I nagle muzyka ucichła. Tłum stał oszołomiony. Nikt nie powiedział ani słowa, gdy Tara odczepiła łańcuch, i przelała płonącą oliwę z powrotem do żarnika. W tańcu nie uroniła ani kropli. Ukłoniła się wszystkim a potem jeszcze raz w stronę Enba. Czar prysł. Tłum zaczął bić brawa i okrzykami wyrażać swój zachwyt, Xalotun także otrząsnął się i po chwili na jego twarz wrócił znany już Enbowi arogancki grymas. Tara razem z księżniczką skierowała się do pałacu, zaś do młodzieńca zbliżył się jego niedawny właściciel, Putzho. -Niewiarygodne, po prostu niewiarygodne – widok tańczącej Tary dla wielu musiał być jedynym tego rodzaju doświadczeniem w życiu. - Enb, ja... przyszedłem przeprosić. Nie wiedziałem co on chce zrobić. Nie wiedziałem przeciw komu... przeciw czemu będziesz walczył. Ale udało ci się! Wiedziałem że masz coś w sobie, już od pierwszego dnia gdy mój lanista zaczął cię trenować. Tym niemniej... myślę, że jestem ci coś winien. Chciałbym cię ostrzec. Uważaj na Tricarnijczyka. On pytał o ciebie, później, po walce. Pytał skąd jesteś, gdzie leży twoja wioska, pytał o wszystko co tylko przyszło mu do głowy. A ja... mu powiedziałem. Gdy chce, jego oczy... są takie że nie możesz mu odmówić, choćbyś nawet chciał, to nie możesz. Oddałem mu jego złoto. - opuścił wzrok- Nie przyjął tego dobrze. Uważaj na siebie. - z tymi słowami człowiek zwany przez niewolników Spaślakiem odszedł w tłum z opuszczoną głową. Uczta trwała dalej. Grajkowie przygrywali, muzyka Syrantyjska mieszała się z Kyrosjańską, tancerze i sztukmistrze pokazywali swoje sztuczki, piwo i wino lały się strumieniami, pod gwiaździste niebo unosiły się śmiechy i okrzyki radości. Czas zabawy! Niejedna kobieta obejmowała Enba, niejeden mężczyzna chciał z nim pić i słuchać opowieści z areny. Nigdzie nie było widać ani Tary ani księżniczki Aglaji. Noc powoli zaczęła zbliżać się ku końcowi. Na horyzoncie pojawiało się już pomarańczowe światło, zwiastujące świt. Marcus Aulius Miasto Darsus powitało Marcusa Auliusa widokiem wysokich kamiennych murów, brukowanych ulic, murowanych domów i czerwonych, ceglanych dachówek. Drugi pierścień wysokich murów otaczał wieże marmurowego pałacu, wznoszącego się w centrum miasta. Statek kupiecki którym Marcus płynął, miał dobry czas, choć właściciel, niejaki Ambrosius, nie pozwalał kapitanowi żeglować w nocy. Nocne postoje urządzali na plażach przy brzegu i człowiek z Rubieży zaczął się już przyzwyczajać do takiego sposobu podróżowania. Gdy przybili do portu, oczom Marcusa ukazały się widoki podobne do innych miast, które miał okazję odwiedzić. Zabiegani właściciele i kupcy, zapracowani tragarze i marynarze, wyniośli celnicy, zapracowane kurtyzany. Choć tu było cieplej. Zdecydowanie cieplej. Po chwili rozpytywania wskazano mu drogę do dzielnicy zachodniej, gdzie, według listu który otrzymał kilka miesięcy wcześniej, mieścił się dom jego krewnej Aemelii Lepidy. Była to dzielnica o wyższym standardzie, zamieszkana przez kupców i bogatszych rzemieślników. O dziwo, miała nawet kanalizację. Aemelia przywitała Marcusa serdecznie, jako kuzyna i oczekiwanego gościa. Nie zmieniła się wiele od czasu gdy wiele lat temu widział ją ostatnio, choć teraz musiała wspierać się na lasce lub kuli podczas chodzenia. Okazało się, że ma także współlokatora, niemego chłopca w wieku kilkunastu lat. Choć znał ciągoty swej krewnej do różnych dziwnych i niekobiecych rzeczy, widok jej pracowni zadziwił go. Różne szklane butelki o wymyślnuch kształtach, mnóstwo drobnych narzędzi, roślin, minerałów, wag, klepsydr, małych piecyków... i książki. Takiej ilości książek i zwojów Marcus jak dotąd nie widział w jednym miejscu. Ona sama zaś z dumą opowiadała o swoich studiach tajników Lotosu, dzięki któremu można było niemalże czynić cuda. Jak się okazało, chłopiec o imieniu Diossos był jej służącym oraz uczniem. Zdradziła także powód dla którego prosiła o przybycie któregoś z krewnych. Otóż postanowiła odbudować rodzinną fortunę, przy pomocy handlu. Jak sama twierdziła, potrzebowała kogoś, kto będzie w stanie nadzorować interesy, gdyż jak się okazało, ona ma kłopoty z chodzeniem. Początkowo zbywała żartami pytania Marcusa o to jak straciła lewą stopę w kostce. Z upływem dni, Marcus zadomowił się w Darsus. Nie znał się na handlu, ale może pomysł kuzynki miał jakieś szanse powodzenia, gdyż widział że rzeczy za które na Rubieżach płacono krocie, tu były bardzo tanie. A wyglądało na to, że Aemelia dobrze sobie radzi. Uruchomienie interesu co chwilę się jednak odwlekało. Alchemiczka była coraz bardziej zapracowana, albo zleceniami prosto z Pałacu albo od innych, mniejszych i większych klientów. Marcus często wyprawiał się za miasto w poszukiwaniu różnych ziół i odmian Lotosu, w które obfitowały okoliczne wzgórza. Często wędrował razem z Diossosem, który dotychczas sam zapewniał zaopatrzenie alchemiczce ale od przybycia Marcusa, patrzył na niego jak w obraz. Miał on jednak wiele blizn na ciele i choć Marcus proponował kilkukrotnie, Diossos nigdy nie odważył się wziąć łuku czy miecza do ręki. Pewnej ciemnej nocy, pełnej wina i płaczu, Aemelia opowiedziała kuzynowi swoją smutną historię. Opowiedziała jak za długi została sprzedana w niewolę na Tricarnijski okręt. Opowiadała co przeżyła, choć Marcus podejrzewał, że pewne szczegóły zachowała dla siebie. Jak się okazało, obcięto jej stopę jako karę, za próbę ucieczki. Marcus dowiedział się także jak poznała Diossosa. Chłopiec także był niewolnikiem na tym samym statku i cierpiał na równi z nią. Podczas postoju w Darsus, próbowała pomóc mu w ucieczce, zostali jednak złapani i właściciel okrętu, niejaki Xalotun kazał oboje ukrzyżować na masztach, podczas postoju w porcie. Ze łzami w oczach Aemelia powiedziała jak pomogła jej córka władcy Darsus, którą Xalotun zaprosił do siebie na statek. Odkupiła ona dziewczynę i chłopca za dwu krotność ich wagi w srebrze. Później, gdy dowiedziała się o zainteresowaniach Aemelii związanych ze Sztuką Lotosu, uwolniła ją i została jej mecenasem, zapewniając pieniądze na rozpoczęcie działalności. To była jedna z najcięższych nocy w życiu młodego łucznika, który nie obawiał się stanąć z bronią w ręku naprzeciw żadnego człowieka. Im bliżej do Wielkich Igrzysk, tym Aemelia była coraz bardziej zadowolona. Zyski rosły, pieniądze odkładane na rozpoczęcie przedsięwzięcia handlowego spoczywały w skrzyni zakopanej pod paleniskiem do której co jakiś czas dokładali kolejne sakiewki srebra. Marcus nie mogąc siedzieć bezczynnie, postanowił dołożyć coś od siebie. Syrantyjczycy nie byli dobrymi łucznikami, wynajmowali Kyrosjańskich najemników którzy pełnili tę rolę w ich armii. Gdy młody łucznik z północy pokazał południowcom co potrafi, okazało się że pieszo strzela najlepiej ze wszystkich najemników. Co innego konno, czy z poruszającego się rydwanu, ale jak stwierdził ich dowódca, nie jest to coś, czego nie można się nauczyć. I choć w porównaniu z Fortami na Rubieżach tu była cisza i spokój, to pieniądze do skrzyni wpływały spokojnym, pewnym strumieniem, zaś Marcus nosił na przedramieniu skórzany łuczniczy karwasz z wyrytymi w spiżu insygniami miasta – oznakę służby w oddziałach Darsus. Kilka dni przed Wielkimi Igrzyskami, podczas wędrówki po porcie, Marcus i Aemelia zobaczyli cumujący wielki okręt, z czarnym skorpionem na żaglu. Na spływającym krwią maszcie widać było podziobany przez mewy kształt, który całkiem niedawno musiał być człowiekiem. Aemelia ze łzami w oczach nie słuchając nikogo ani niczego pokuśtykała do domu tak szybko jak mogła i zabarykadowła drzwi, a Diossos cały czas trzymał się przy niej. Zaniepokojony Marcus dowiedział się, że ten statek to Tricarnijski Septirem o nazwie „Tnący Burze”. Statek na którym oboje z Diossosem byli niewolnikami. Czy Marcus rozważał morderstwo ich dowódcy? Ot, oceniał odległości, jak wiał wiatr w porcie, jak leciałyby jego strzały, a jak ciężkie kyrosjańskie, których używali najemnicy... Aemelia drżącym głosem prosiła go jednak aby nic nie robił. -Ktoś cię zauważy. Ludzie cię znają, wiedzą kim jesteś. Ty może uciekniesz, a my? Jak przypłynął, tak odpłynie... i oby piekło go pochłonęło. Dwa dni przed Igrzyskami, alchemiczka odblokowała drzwi. Ani ona, ani Diossos nie wychodzili jednak na miasto bez towarzystwa Marcusa. Bhatra Soundtrack Dni mijające w drodze zlewały się w nieskończony ciąg takich samych rytuałów. Spać, jeść, wędrować. Jak trudno jest znaleźć w całych Dominiach jedną osobę? Od jednego strzępka informacji do drugiego, od listów gończych wywieszanych na placach, do uwag rzucanych szeptem przez marynarzy w portowych tawernach. Cały czas w drodze, cały czas w poszukiwaniu. Po wydawałoby się miesiącach wędrówek, Bhatra ustaliła miejsce, gdzie była widziana jej siostra. Darsus. Podobno była w Darsus, mieście na południu Syranthii. Bhatra dotarła na miejsce po długiej morskiej podróży. Na miejscu okazało się, że Chatoy jest teraz kapitanem Tricarnijskiego okrętu „Tnący Burze”. Chatoy Niestety, wypłynął on z portu zaledwie kilka dni przed przybyciem Bhatry i nikt nie wiedział dokąd się kieruje, ani kiedy wróci. To, że wróci, było jednak raczej pewne. W portowych tawernach mówiło się o tym, że ostatnio „Tnący Burze” przypływał raz na kilka miesięcy. Co jednak zrobić do tego czasu? I co zrobić gdy jednak przypłynie? Wydawałoby się, że w kupieckim mieście łatwo o pracę dla wojowniczki, jednak wszystkie karawany i statki kupieckie wyruszały w dalekie trasy, co nie odpowiadało Bhatrze. Rozwiązanie znalazło się jednak samo. Na ulicy zaczepiła ją kobieta, niewolnica z pałacu. Jej imię brzmiało Tara i poszukiwała kobiet-wojowniczek do ochrony Księżniczki Aglaji. Jak się okazało Bhatra była jedną z dwóch kandydatek. Druga wojowniczka, Samarytha dorównywała Bhatrze umiejętnościami. Tak, sprawdziły się już pierwszego dnia. Obie ciemnowłose, choć jedna długowłosa i ogorzała od słońca, druga krótkoostrzyżona o perłowo białej skórze. W posługiwaniu się mieczem nie miały sobie równych w oddziałach Darsus, zaś same były na tym samym poziomie. Obie zdawały sobie sprawę że w przypadku konfrontacji między nimi, o rezultacie decydowaliby bogowie. Księżniczka okazała się być dobrą osobą, w pełni oddaną swemu miastu i Bhatra po cichu zastanawiała się czasami czy na Ascai wszystkie królowe miały dla swojej wyspy i swoich ludzi tyle serca co Syrantyjska szlachcianka. Choć polubiła zarówno Tarę, jak i księżniczkę, wiedziała, że nadejdzie dzień w którym odejdzie. Dzień, w którym do portu przybije „Tnący Burze”. I dzień ten nadszedł, razem z Wielkimi Igrzyskami. Bhatra wiedziała, że atak na gościa w okresie Wielkich Igrzysk to nie tylko przestępstwo ale i świętokradztwo. Wiedziała też, że następny dzień po finale Igrzysk jest już zwykłym dniem. Jednakże w głębi duszy drążyło ją pytanie: Co dalej? Jak wyciągnąć kapitana ze statku na którym może być i 200 żołnierzy piechoty okrętowej i ponad 500 wioślarzy? Samarytha Soundtrack Ostatnio Samarytha czuła niczym liść puszczony na wodę. Wędrówka była celem samym w sobie. Być lepszą, sprawniejszą, walczyć i zwyciężać. To się liczyło. W jednej z mijanych wiosek, stara wróżbitka powiedziała jej: - Chcesz poznać prawdę o sobie? Idź do Darsus w czasie Wielkich Igrzysk. Samarytha na początku wyśmiała staruchę. Przecież znałą prawdę o sobie, prawda? Poszła jednak, jak ten liść na wietrze. Bo w sumie czemu nie? Na miejsce dotarła kilka miesięcy przed rozpoczęciem Igrzysk. A ponieważ dla własnej ciekawości chciała zobaczyć walki, a zwłaszcza finały, została. Poszukiwania pracy zajęły jej zadziwiająco mało czasu, można powiedzieć, że to praca znalazła ją. Tara, niewolnica z pałacu Księcia Darsus szukała strażniczek dla Księżniczki Aglaji, której służyła. Jak się okazało, kandydatki, dwie, musiały sprawdzic swoje umiejętności w starciu z żołnierzami armii Darsus. Oczywiście na drewniane miecze. Tego dnia wielu wojowników skończyło z siniakami i złamaniami. I gdy dowódcy przerwali walki, z obawy że na na wartach następnego dnia nie będzie miał kto stać, wojowniczki postanowiły sprawdzić się same. To stacie trwało do chwili gdy z wyczerpania ani jedna ani druga nie miała już siły unieść reki. Po raz pierwszy w życiu Samarytha spotkała wojowniczkę równą sobie. W czasie finału Wielkich Igrzysk, nagle zrozumiała o co chodziło wiedźmie. Gdy obok niej usiadł Xalotun, człowiek, który sprzedał ją w niewolę, te wszystkie lata temu, była tak zaskoczona, że nie pamiętała jak potoczyła się walka. W jednej chwili jej ręka skoczyła do miecza i wtedy ich oczy spotkały się. W tej chwili Samarytha zapomniała po co jej miecz, co chciała zrobić, po co w ogóle jej ten miecz. Po walce, próbując ogarnąć nagle dziwnie rozbiegane i poplątane myśli, starała się mimo wszystko jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki. Piła tylko wodę, nic nie jadła na uczcie, gdyż słyszała, że tak trzeba aby oczyścić umysł. Nie pomogło, że jej towarzyszka, Bhatra, też wyglądała na zaprzątniętą swoimi problemami. Wszyscy Pałac Darsus, ranek następnego dnia po finale Igrzysk Soundtrack Enb zawędrował w okolice bramy pałacowej i tutejszej stajni. Wymienił powitania z żołnierzami, tutejszymi i najemnikami, którzy trzymali tu swoje konie. Z przeciwka widział wchodzącą parę, młodego mężczyznę, o jasnej skórze, i kobietę, która wyraźnie kulejąc szła opierając się na jego ramieniu. Nagle zobaczył, że zaczynają się zataczać. Po chwili padli na kolana, podobnie jak najemnicy i żołnierze przy bramie. Podobnie, jak ujrzał Enb, niewolnicy, mieszkańcy, wszyscy którzy brali udział w uczcie, zachowywali się niczym ludzie, którzy z całych sił walczą ze snem i przegrywają. Marcus i Aemelia świętowali nowy rok razem z innymi. Duża ilość wina sprawiła, że dziewczyna rozluźniła się i zaczęła nawet snuć plany swatania Marcusa z córką któregoś z miejscowych kupców. Po chwili oboje poczuli się bardzo słabo, ziemia uciekała im spod nóg. - Coś jest nie tak – wybełkotała Aemelia. Zaczęła grzebać w sakiewce przy pasie. Drżącą ręką wyłowiła mały flakonik, wypiła połowę a resztę podała Marcusowi. - Pij! To odtrutka z Lotosu!. Po chwili od wypicia Marcus poczuł się lepiej, normalnie. Ujrzał jak wszyscy goście, wszyscy mieszkańcy to upadają na ziemię, to osuwają się, to próbują się utrzymać czepiając się ścian i innych ludzi. Bhatra i Samarytha wracały właśnie z obchodu pałacu, gdy ujrzały zataczających się i padających wszędzie ludzi. Biegiem ruszyły do komnaty księżniczki, zastając ją pustą. Jedna ze służących, słaniając się i krztusząc, wskazała drzwi: - Porwali je! Księżniczkę i Tarę! Tricarnijczyk i jego ludzie! Dziewczyny ruszyły w pościg, kierując się odgłosami grupy uciekających ludzi. Widok Tricarnijczyka przez chwilę znów wywołał zamęt w myślach Samarythy, jednak tym razem efekt był słabszy, wojowniczce udało się skupić na tyle aby najpierw osłabł, a potem zniknął zupełnie. Z łomotem uderzających kopyt, ze stajni na dziedziniec wypadła grupa zbrojnych. Z Xalotunem na czele, od razu skierowała się do bramy prowadzącej do miasta. Rozpędzone konie roztrącały na boki każdego kto stanął im na drodze. Zebrani na placu przez chwilę widzieli na koniu kierowanym przez jeźdzca w srebrnej masce, przerzucone ciała księżniczki Algaji i niewolnicy Tary. Na balkonie nad stajnią pojawił się książę Darsus -Zatrzymać ich! Rarujcie moją córkę! - krzyknął, zanim osunął się na podłogę. Bhatra i Samarytha dobiegły do stajni i na chwilę uskoczyły na bok, między spłoszone konie łuczników, gdy z hurgotem kół pod bramę wjechał rydwan bojowy zaprzężony w cztery konie. Po obu stronach wózka, w sakwach znajdowały się pęczki oszczepów. Woźnica, Kletus, pomachał do Enba: -Myślisz, że będzie nagroda za ocalenie księżniczki? Jak tak to wsiadaj!
__________________ -To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację. Ostatnio edytowane przez Prince_Iktorn : 29-11-2017 o 22:10. |
27-11-2017, 22:48 | #12 |
Reputacja: 1 | Na piaszczystym placyku do ćwiczeń stała grupa kobiet, wszystkie uzbrojone i harde. W cieniu budynku otaczającego plac z trzech stron siedzieli żołnierze. - Nie mamy czasu więc załatwimy sprawę szybko - powiedział - wy idziecie z Zybarem tam - wskazał żylastego żołnierza - wy z Demoresem tam. Każda ma miecz ćwiczebny? No dobrze zaczynamy. - Postaram się być delikatny - powiedział żołnierz podchodząc z drewnianym mieczem. Miecz Bhatry wystrzelił w przód trafiając pochodzącego tuż pod mostkiem. Żołnierz z sykiem wypuścił powietrze i padł na kolana. Sierżant pokręcił głową: - Wyznania miłosne potem, zabrać go i następny. Następny podchodził ostrożnie, z gotowym do ataku mieczem. Błyskawiczna finta zmyliła go, drewniana klinga minęła jego “ostrze” i oparła się o gardło. - Po jednym zejdzie się do obiadu - rzuciła. Sierżant nic nie powiedział tylko pokazał cztery palce i skinął na amazonkę. Z cienia wyszło czterech zabijaków, ci nie spieszyli się tak bardzo. I nie lekceważyli jej… tak przynajmniej myśleli, ale przewaga liczebna dawała im złudną nadzieję. Bhatra przesunęła się w lewo i ruszyła naprzeciw jednemu. Planowali ją okrążyć, ale jak tu nie skorzystać z okazji? Dwóch najbliższych ruszyło, pierwszy dostał czoło i padł pod nogi drugiemu, ten klnąc przeskoczył nad kompanem. Jego cios ześlizgnął się po ukośnej paradzie. Amazonka skręciła się w biodrach uderzając pod go pod kolano. Padł na ziemię, a siła rozpędu wcisnęła mu twarz w piach. Bhatra skoczyła pomiędzy dwóch kolejnych. Byli zgrani, jeden miał uderzyć nisko, drugi wysoko. Nie mogła sparować obu ciosów. I nie sparowała. Uderzyła wcześniej. Ze złamanego nosa bluzgnęła krew. Sparowała cios jego kompana i uderzyła płaskim sztychem. Drewno uderzyło o drewno. Dobry był, ale miał pecha, zawadził nogą o rękę leżącego. Mgnienie oka, tyle wystarczyło Bhatrze by odbić jego miecz i strzałem z główki powalić go na ziemię. - Następni - powiedział sierżant bacznie obserwójąc. - Którzy? - ktoś zapytał. - Wszyscy naraz, któryś z was musi mieć trochę szczęścia - odparł sierżant. Dwójkami i trójkami wstawali i wychodzili na słońce. Stukot drewna, przekleństwa i łomot spadających ciał trwał chwilę. W końcu umilkł. Bhatra dmuchnięciem odrzuciła kosmyk włosów z twarzy. - Raz cię trafili - stwierdził sierżant patrząc na leżących wokoło żołnierzy. - No - przyznała wydłubując drzazgę z barku, na którym któryś z żołnierzy złamał ćwiczebny miecz. Nie była nawet zdyszana. Wokoło jęczeli i klęli pobicie żołnierze. Obejrzała się na pozostałe kandydatki. Została tylko jedna. W otoczeniu omdlałych adoratorów. - Macie więcej żołnierzy? - zapytała, machnęła ręką, że to nie ważne już - Siostro! Muszę zaprezentować umiejętności, potrzebuję pomocy. Blondynka zawinęła mieczem i odwróciła się w kierunku Bhatry, ta zasalutowała mieczem i ruszyła biegiem przeskakując nad leżącymi żołnierzami. Pałac Darsus, ranek następnego dnia po finale Igrzysk Gdy rydwan zatrzymał się pod bramą porzuciła marzenia o konnym pościgu. - Jadę z nimi - krzyknęła do Samarythy. I ruszyła biegiem w kierunku rydwanu. Wskoczyła do środka. - Jestem Bhatra, z osobistej gwardii Księżniczki Aglaji. Jadę z wami. Myliłby się jednak ktoś kto by pomyślał, iż amazonka poleciała na umięśnionego amanta w bojowym wozie. Po prostu jako wyspiarka lubiła konie… oglądać bezpiecznie stojąc na ziemi. |
28-11-2017, 13:00 | #13 |
Administrator Reputacja: 1 | Darsus... Nie da się ukryć, że miasto różniło się od Fabertery, przynajmniej takiej, jaką ją zapamiętał z lat wczesnego dzieciństwa. Ale trzeba przyznać, że pamiętał naprawdę niewiele, a Darsus miało w sobie pewien specyficzny urok, z którym zapoznawał się, ilekroć opuszczał dom swej kuzynki Aemelii, by załatwić coś dla niej, lub też umilić sobie spędzany w mieście czas. A rozrywek było tu mnóstwo, pod hasłem 'dla każdego coś miłego'. Można było (mając pieniądze) jeść, pić, bawić się do samego rana, można było (nawet bez pieniędzy, a mając szczęście) bawić się do samego rana w towarzystwie pięknych kobiet. Na to ostatnie Marcus w zasadzie nie mógł narzekać. Nie było tak, że każdej nocy miał inną (albo i parę innych), ale nie raz i nie dwa zdarzało mu się wrócić do domu nad ranem, wprost z ramion dziewczyny, z którą się bawił wieczorem. Uważał tylko, by jego wybranka nie była przypadkiem siostrą lub córką któregoś z towarzyszy z oddziałów Darsus. Co prawda tamci znali się i na dobrej zabawie, i na uwodzeniu niewiast w różnym wieku, ale kochanka swej krewnej zatłukliby, lub zawlekli przed ołtarz. Z racji młodego wieku Marcusowi nie odpowiadała ani pierwsza, ani druga opcja. Z racji doświadczenia z kolei wybił Aemelii pomysł trzymania zapasów srebra pod paleniskiem, które to miejsce było tak typowe, że każdy poszukiwacz cudzego majątku tam właśnie poszukiwał ukrytego dobytku. Trzeba było znaleźć inne miejsce - łatwo dostępne i nie tak oczywiste. I nie za obrazem na przykład. Dobry humor opuścił Marcusa tego wieczora, gdy Aemelia opowiedziała historię swoją i Diossosa - tak różne, i tak podobne równocześnie. I ponownie, gdy okręt z czarnym skorpionem przybił do nabrzeża Darsus. Aemelia żywiła słuszne obawy. Gdyby tylko nadarzyła się odpowiednia okazja, Marcus ustrzeliłby Xalotuna. Niestety kuzynka miała rację pod jeszcze jednym względem - nawet gdyby jemu udało się uciec, to ucierpieliby, jako współspiskowcy, zarówno kuzynka, jak i jej podopieczny. Trzeba było schować chęć zemsty głęboko do kieszeni i czekać na inną, bardziej sprzyjająca okazję. "Jeżeli masz wroga, usiądź na brzegu rzeki i poczekaj, aż zobaczysz jego ciało płynące z nurtem." Powiedzenie było mądre. Bardzo mądre, jednak zastosowanie się do niego wymagało dużo cierpliwości. Czy Marcusa stać na nią było? Wyglądało na to, że powinien się uzbroić w poważny jej zapas. * * * Finał Wielkich Igrzysk oznaczał powszechną zabawę, a równocześnie początek końca interesów dla tych, dla których Igrzyska były źródłem dodatkowych zarobków - wielu gości równa się więcej zakupów. Ale wino stale lało się strumieniami i nic dziwnego, że wprowadzono zakaz noszenia broni. W alkoholowym zapale byłe złe spojrzenie mogło zakończyć się bójką, a potem sięgnięciem po miecze. Coś takiego zdecydowanie zepsułoby świąteczny nastrój. Wino lało się strumieniami, ale nie wlał go w siebie tyle, by nagle miało go to zwalić z nóg. Na wszystkie demony, Aemelia miała rację... Ktoś doprawił wino jakimś paskudztwem, pomyślał, gdy odtrutka zadziałała prawie natychmiast. Kto, to się wnet okazało. - Suczy syn - syknął z nienawiścią Marcus, przez ułamek sekundy podziwiając spustoszenie, jakie poczynił Xalotun. A potem ruszył biegiem w stronę wierzchowców. I nie księżniczka była głównym tego powodem. Nie znał jej zbytnio i mimo tego, że ocaliła Aemelię nie ruszałby jak szaleniec przeciwko zgrai zbrojnych. Nie była jego krewną ni kochanką, a jaką nagrodę mógł dać książę za jej ocalenie? Z pewnością nie rękę księżniczki i pół księstwa na dodatek. Takie rzeczy zdarzały się tylko w bajkach. Fakt, żal mu jej było, bo w łapskach Xalotuna jej los nie byłby najprzyjemniejszy, ale życia by nie straciła, najwyżej cnotę (jeśli nie stało się to dużo wcześniej). Potem książę by ją odkupił - za wygórowaną cenę. No ale takie były skutki, gdy się pod dach wpuszczało byle kogo. Fakt, Marcus też miał kilka grzeszków na sumieniu, ale nigdy w życiu nie tknąłby córki swego gospodarza - bez jej zgody i zachęty. No ale teraz miał okazję do wyrównania rodzinnych krzywd. W biegu wyrwał jednemu z półprzytomnych wartowników topór - brata-bliźniaka topora jakiego sam używał - i już był przy koniach. Kątem oka zauważył gotowy do jazdy rydwan, nie miał jednak zamiaru skorzystać z takiej podwózki. Nie wierzył w rydwany od dawna - od chwili, gdy był świadkiem, jak taki pojazd traci koło. Z woźnicy i pasażera nie było co zbierać. W konie, swoją drogą, też nie wierzył zbytnio, no bo gdzie niby miałby się wprawiać w jeździectwie? Polując na Nordów czy bawiąc się w 'zabij mnie' z Nandalami? Ostatnio jednak trenował nieco i wiedział, jak się utrzymać w siodle. Wybrał wierzchowca najlepszego - należącego do dowódcy straży. Temu koń nieprędko będzie potrzebny, a szybsze cztery nogi to szansa dopadnięcia uciekających nim dotrą do okrętu. Zerwał wodze z konowiązu, po czym raz-dwa znalazł się w siodle. Ledwo wsunął nogi w strzemiona okrzykiem i naciśnięciem kolan skłonił wierzchowca do biegu w ślad za uciekającą grupą. Miał nadzieję, że wnet znajdzie się w takiej odległości, że zdoła kilka razy strzelić. A nuż Xalotun oberwie strzałą i spadnie? A nuż oberwie koń i zwolni? Zwierzęcia co prawda było szkoda, ale cóż... Nie było jego. |
28-11-2017, 20:27 | #14 |
Reputacja: 1 | Samyrytha pierw przemierzała bezdroża… no dobra, dróg akurat to się trzymała. Więc Samarytha przemierzała droża dominiów morza grozu, czy jak tam się zwała okolica, którą zamieszkiwała.Była zaskoczona, jak wielu miłych ludzi spotykała podczas swych podróży. Wyskakiwali z drzew lub z załomu wąwozu, ona odpowiadała im uśmiechem, tym swoim uroczym, a oni uśmiechali się nerwowo i uciekali. Niekiedy z krzykiem. Ogólnie rzecz biorąc było strasznie nudno. Potem spotkała starą kobietę z zepsutymi Okami, co powiedziała jej, że ma się udać do Darbu… Darus… Darsus na Igrzyska. Igrzyska! Ja cię rąbię oburęcznym toporem w głowę rozrąbując ją na dwie połowy niczym dojrzały arbuz… A może te powiedzenie inaczej brzmiało. W każdym razie zrobiła dwie rundki biegu z radości wokół domu wiedźmy, wprawiając ją w pewną konsternację, potem ruszyła ku… Dabus! Znaczy się ruszyła, a potem wróciła i zapytała o drogę. Trafiła do Dajakośtam. Trzeba przyznać, że miasto było spore, choć widywała większe, wprawdzie z daleka, ale zawsze. Zgłosiła się do walki, w czym pomógł jej nieodzowny magiczny uśmiech wsparty mieczogestykulacją i widok jej prawie nagiego ciała znacząco ułatwiały wszelaką komunikację. W końcu po wielu dniach zapowiadała się walka. I to nie byle jaka. Stanęła naprzeciw wojowniczki urody nietuzinkowej, albo nawet mendlowej, która emanowała taką pewnością siebie, jakiej nigdy u nikogo nie widziała… A potem dano jej drewniany miecz. Nie żartujcie! Ugryzła go raz całkowicie świadoma, że musi bardzo idiotycznie wyglądać, ale po prostu nie miała bladego pojęcia o co chodzi. Potem wyjaśniono jej, że tu chodzi o to by służyły w gwardii księżniczki, czyli młodej samicy księcia, a potem zaczęła się walka. Walczyły i tak jak sądziła, jej przeciwniczka była równie dobra jak ona, więc walka zakończyła się remisem. No i dostała się do gwardii (dostała się?). Gdy siedziała na trybunach zobaczyła Xalotuna, mężczyznę, który porwał ją z rodzinnego domu od kochającej rodziny (bo przecież wszystkie rodziny Tricariańskie były kochające i zależało im jedynie na pomnażaniu miłości na świecie). Poczuła się jakoś dziwnie i potem przez resztę wieczora piła tyko wino. Normalnie upiłaby się i szukała chętnej dziewki, ale nie teraz. Potem usłyszała, że porwano księżniczkę i… kogoś tam. Pewnie jej kochankę albo co. W każdym razie wsiadła na najbliższego konia, potem pomogła tej i ruszyła za swym nemzis rada, że tamta wojowniczka też bierze udział w pościgu.
__________________ Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo. Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda... Cisza nastanie. Awatar Rilija |
28-11-2017, 21:07 | #15 |
Reputacja: 1 | To było coś, ta noc, to spojrzenie oczu Tary. Jej dłonie chodzące po jego ciele. Tu zdarzyło się coś niesamowitego, coś co na pewno będzie wspominał przez bardzo długi czas. Na pewno nie zapomni tak szybko tej nocy i tej kobiety. Miała w sobie coś. Coś magnetycznego. Była idealna według niego. Na Etu, jest prześliczna, przemknęło mu przez głowę. A potem nic nie pamiętał, jedynie pojedyncze obrazy. Bez większego sensu i znaczenia. Jedynym pewnikiem tutaj było to, jak się czuł w trakcie. Uniesienie. Ekstaza. Potem tylko ciemność. Potem był plusk wody, kropelki które spadły na jego oczy. Obudził się. Dziewczyna wyglądała przepięknie. Odprowadził ją wzrokiem, nie kryjąc swojej fascynacji jej osobą. Ideał. Chodzący ideał. Teraz tylko czekać uczty. Nadeszła szybciej niż mógł przypuszczać. To co z niej zapamiętał to taniec Tary, jej zjawiskowy wygląd i słowa Putzho, które go zaniepokoiły. - Enb, ja... przyszedłem przeprosić. Nie wiedziałem co on chce zrobić. Nie wiedziałem przeciw komu... przeciw czemu będziesz walczył. Ale udało ci się! Wiedziałem że masz coś w sobie, już od pierwszego dnia gdy mój lanista zaczął cię trenować. Tym niemniej... myślę, że jestem ci coś winien. Chciałbym cię ostrzec. Uważaj na Tricarnijczyka. On pytał o ciebie, później, po walce. Pytał skąd jesteś, gdzie leży twoja wioska, pytał o wszystko co tylko przyszło mu do głowy. A ja... mu powiedziałem. Gdy chce, jego oczy... są takie że nie możesz mu odmówić, choćbyś nawet chciał, to nie możesz. Oddałem mu jego złoto.Nie przyjął tego dobrze. Uważaj na siebie. Zawsze starał się uważać. Ale po tych słowach zdwoił czujność. Miał przeczucie że coś się wydarzy. Wkrótce. *** Szybko rozejrzał się po najbliższych mu nieprzytomnych osobach. Jak tylko dostrzegł kogoś z mieczem i tarczą podbiegł do niego i wyciągnął broń. Nie zamierzał rzucać się do pościgu z gołymi rękoma. Po czymEnb złapał dłoń Kletusa i szybko podciągnął się aby znaleźć się w rydwanie i pędzić przed siebie, ku porywaczom. Nie zdziwiło go zachowanie Tricarnijczyka, brał to pod uwagę, odkąd zobaczył jego twarz wtedy na arenie. A po rozmowie z Tarą czuł podskórnie że coś się wydarzy. Ale myślał, że będzie to miało miejsce na uczcie. Kiedy nie zdarzyło się wtedy to co najgorsze, odetchnął z ulgą. A miał pędzić szybko w stronę domu, ziem swego plemienia. Właśnie przez słowa Spaślaka, które go zaniepokoiły. Mocno. A teraz pędził w rydwanie przez miejskie uliczki. W pogoni za kimś, kogo nie znał, a kto wdarł się w jego życie i zaczął mieszać w nim. No i miał Tarę. Osobę którą zdążył polubić. Nie pozwoli by to uszło płazem temu księciu kłamstw. Spojrzał na Bhatre. - A ty jesteś...?- spytał się nowo spotkanej wojowniczki. - Szybciej. Rzucił do Kletusa. Sam zaś sprawdził znajdujące się w wozie oszczepy. - Nadadzą się. Dokąd się kierują? Co jest w tym kierunku? Domyślał się, ale wolał się upewnić. Wszak miasta nie znał. Jedynie zza krat. Ostatnio edytowane przez RyldArgith : 29-11-2017 o 09:30. |
29-11-2017, 10:49 | #16 |
Reputacja: 1 | - Jestem Bhatra, z osobistej gwardii Księżniczki Aglaji. Więc nie pochlebiaj sobie, że lecę na dwóch mistrzów areny - odparła amazonka. - Jeśli powozisz tak dobrze jak walczysz to zaraz ich dopadniemy.- rzuciła do Klestusa. |
04-12-2017, 22:17 | #17 |
Reputacja: 1 | Kletus wyszczerzył zęby do Bhatry, uniósł lejce i okrzykiem trzasnął nimi po końskich zadach. -Zaraz wjadę wam w dupska, suczesyny! Rydwan niemal skoczył do przodu, gdy cztery konie ruszyły z kopyta. Zarówno Enb, jak i Bhatra musieli mocno przytrzymać się poręczy i balansować na ugiętych nogach, aby nie wypaść. Kletus belitośnie poganiał konie i w końcu po kilku zakrętach rydwan z łomotem zaczął dopędzać porywaczy. W odpowiednim momencie Enb cisnął oszczepem. Pocisk przemknął nad głowami uciekinierów i zagłębił się w beczce, stojącej na jednej ze stert pod ścianami budynków. Musiała być ona chwiejna, gdyż impet uderzenia wystarczył, aby z hukiem całą sterta rozpadła się i potoczyła pod nogi pędzących koni. Zaskoczeni najemnicy rozpierzchli się na boki, przepuszczając ścigających. Zarówno Bhatra jak i Enb spostrzegli, że Xalotun, w galopie oglądając się przez ramię, zaklął szpetnie, patrząc jak jego najemnicy dają się rozegnać niczym gęsi. Zdecydowanym gestem wydał rozkaz swoim zamaskowanym wojownikom. Ten z nich który wiózł pojmane dziewczęta wysunął się na czoło, zaś pozostali próbowali odgrodzić swojego pana od ścigającego ich rydwanu. Nagle tuż obok pędzącego pojazdu pojawił się jeden z gwardyjskich koni. To Samarytha, dobrze oceniając okazję, wykorzystała rozproszenie wśród najemników i zrównała się z rydwanem, w galopie wpatrując się w plecy człowieka, który lata temu sprzedał ją w niewolę. Gdy obrócił się, aby wydać rozkaz swoim wojownikom, uświadomiła sobie, że choć ostatni raz spotkali się wiele lat temu, on nie postarzał się ani o dzień... Marcus klął w myślach na czym świat stoi. Nie bez powodu nie lubił jazdy konnej. Człowiek siedział okrakiem, jakby na wielkiej beczce, która dodatkowo podskakiwała i czasami można było mieć wrażenie, że z każdym podskokiem jego ścięgna na nogach są rozrywane. Dodatkowo konie miały swój własny, wredny rozumek. Ten chyba wyczuł słabego jeźdźca i bardzo trudno przychodziło łucznikowi opanować złośliwe bydlę. Patrzył jak pozostali w pościgu rozproszyli część najemników Xalotuna, ale kompletnie mu go przy tym zasłonili. Poza tym stracił do nich dużo odległości, ledwie mógłby wycelować do bandy najemników, która rozpaczliwie próbowała się zebrać i ochronić swojego pracodawcę przed pościgiem... Tak, udało się. Rzucił w myślach Enb, gdy tylko jeżdzcy rozjechali się. Teraz tylko dobrać się do Tary i księżniczki. - Szybciej! Trzeba ich dogonić!- krzyknął do Kletusa. Zważył w dłoniach oszczep wyczekując okazji do wykonania rzutu. Nie chciał ryzykować rzutem na wiekszą odległość. Nie, gdy Tara tam była. Musiał poczekać aż się zbliżą. A wtedy, wtedy...Nie. Nie może ryzykować. Jest inny cel. Gdy tylko zbliżyli się na tyle by móc zaatakować, rzucił w Trikarnijczyka. Z całych sił jakie mógł zebrać, biorąc pod uwagę warunki panujące na szybko poruszającym się rydwanie. Pocisk pomknął do celu, jednak Enb nigdy wcześniej nie walczył z jadącego rydwanu. Oszczep minął plecy uciekającego księcia i ze stukotem odbił się od kamiennej ściany budynku. Marcus, poganiając konia ile tylko był w stanie, strzelił w rozproszoną grupę wrogów. Ku jego własnemu zdziwieniu, tak słaby strzał trafił. Jeden z jeźdźców, którzy wpadli między rozrzucone beczki, spadł z konia ze strzałą sterczącą z jego boku. Kletus nie marnował czasu ścinając zakręt, próbował zepchnąć Trikarnijczyka na przemykające w pędzie ściany, jednak ten w ostatniej chwili wyczuł zamiar woźnicy i zwolnił, przepuszczając rozpędzony pojazd przodem. Samarytha od razu to wykorzystała. Jej długie ostrze śmignęło, gdy zaatakowała jeźdzca wiozącego porwane dziewczyny. Ten jednak niemal bez wysiłku odchylił się, błyskawicznie wydobytą bronią zbijając cięcie na bok. Nagle, nie wiadomo skąd, wyjechał Tricarnijski książę, unosząc w powietrzu piękny spiżowy miecz. W czasie krótszym niż dwa uderzenia serca wyprowadził dwa szybkie ciosy z których jeden zaledwie skrobnął tarczę wojowniczki. Drugi cios natomiast... drugi o mały włos nie zagłębił się w brzuchu dziewczyny, która w ostatnim przebłysku instynktu pociągnęła wodze konia w bok. Trójka jeźdźców w Srebrnych Maskach, którzy wcześniej przepuścili rydwan, teraz rzucili się na jego pasażerów niczym stado wygłodniałych szakali. W tej chwili oprócz łomotu kopyt i łoskotu kół rydwanu, po uliczkach poniósł się szczęk zderzającego się spiżu. W tej krótkiej ale gwałtownej wymianie ciosów Bhatra dwukrotnie próbowała dosięgnąć długim mieczem porywacza wiozącego dziewczyny. Niestety jej jedyny trafiony tylko cios ześlizgnął się ze zgrzytem po spiżowej zbroi zamaskowanego wojownika. Po chwili wraz z Enbem obijali tarczami spadający na nich grad uderzeń. -Uwaga! Trzymać się! Rrozległ się krzyk Kletusa, na mgnienie oka przed tym, jak zaczął nagle hamować rydwanem. Krzyki rozległy się także zewsząd dookoła, gdy najemnicy także zaczęli przyhamowywać rozpędzone konie. Tylko Xalotun i jego gwardia pomknęli naprzód. Przed wszystkimi nagle ukazały się wielkie, szerokie, ale dość gęsto ułożone schody. Przeszkoda, którą pieszo mało kto by zauważył, tu, dla niewprawnych koni i niedoświadczonych jeźdźców mogła okazać się zabójcza. Pasażerowie rydwanu rozpaczliwie trzymali się poręczy gdy ich pojazd podskakiwał na każdym stopniu tak, że od uderzeń niemal połamały im się zęby. Przez chwilę rydwan dodatkowo zatańczył, odbijając się na przemian to na jednym, to na drugim kole, ale woźnica zdołał go opanować. Rozpędzone konie pozostałych natomiast pogłupiały na widok schodów. W kakofonii wizgów, rżenia i krzyków, najemnicy przemieszani ze ścigającymi zjeżdżali w dół schodów, na chwilę zapomniwszy o wrogości, myślący tylko o tym aby nie spaść ze swoich wierzchowców. Po ciągnącym się w nieskończoność zjeździe, cała galopada wypadła na główny rynek. Wielka scena ustawiona na środku otoczona była przez grupy słaniających się na nogach ludzi. Lampy o różnokolorowych ogniach nadal płonęły, girlandy kwiatów przyozdabiały budynki i rozłożone wokół nich stoły i ławy pełne jedzenia i picia. Na stołach i pod nimi leżały dziesiątki zebranych tu ludzi. -Dobrze że popełzli do ścian! Mamy miejsce do jazdy! - Kletus przekrzyczał hałas pędzącego rydwanu, zgrabnie opanowując konie. - Taki zaprzęg to marzenie! - dodał. Xalotun, którego ludzie pędzili co sił w stronę już widocznej bramy do portu, lekko został w tyle. Natomiast najemnicy zdołali opanować swoje wierzchowce i chyba ze wstydu za swój poprzedni marny popis, teraz z wrzaskiem ruszyli na ścigającą ich grupę wykorzystując szeroki plac rynku aby oskrzydlić rydwan. Ale nie tylko oni opanowali swoje konie. Wierzchowiec Marcusa chyba w końcu zrozumiał, kto jest wrogiem a kto przyjacielem, bo niemalże sam z siebie zaczął jechać tak, aby jak najbardziej ułatwić swemu jeźdźcowi strzelanie. Kletus ponownie pociągnął lejcami po końskich zadach, wprawnie omijając przyspieszającym rydwanem scenę pośrodku rynku. Zgrabnie skrócił dwa zakręty i przy wylocie uliczki dopędził uciekających wojowników Xalotuna, którzy niemal zajeździli już swoje konie. Srebrne Maski próbowali zmusić konie do większego wysiłku, jednak na darmo. Rydwan wpadł między nich niczym sokół atakujący stado gołębi. W jednej chwili miecz Bhatry śmignął w stronę wojownika wiozącego porwane dziewczęta, dwukrotnie żłobiąc głębokie szramy w jego spiżowym pancerzu. Gdy porywacz próbował rozpaczliwie opanować konia po ostatnim ciosie Amazonki, strzała, wystrzelona wydawałoby się znikąd, trafiła go w tył głowy, w strumieniu krwi wychodząc przez oczodół maski. Nieszczęśnik zginął nie wiedząc, że umiera. Zastygłe na jedno uderzenie serca ciało zsunęło się z pędzącego wierzchowca i potoczyło siłą rozpędu po kamiennym bruku. Enb nie czekał, wychylając się ile tylko mógł z jadącego rydwanu, pochwycił i wciągnął najpierw niewolnicę Tarę, a potem Księżniczkę Aglaję na podłogę rydwanu. - Robi się tu ciasno! Odpuszczamy suczemu synowi? - zawołał woźnica ze śmiechem. Samarytha ruszyła prosto za uciekającym księciem. Z krzykiem zaszarżowała na oddzielającą ją od swego pana grupę najemników. Ci rozproszyli się na boki przez wrzeszczącą i wymachującą mieczem wojowniczką, dwóch z nich jednak zdołało cisnąć w nią oszczepami. Pierwszy pocisk z głuchym stukiem zagłębił się drzwiach najlepszej gospody na rynku, nie czyniąc nikomu szkody. Jednak koń dziewczyny potknął się lekko na luźniejszym kawałku bruku i na krótką chwilę zmusił ją do opuszczenia ramienia z tarczą. W powstałą lukę wślizgnął się drugi pocisk, mijając jej twarz niemal o cale i boleśnie smagając ją w czoło drzewcem. Drugi raz tej szalonej nocy śmierć minęła ją o włos. Rozpędzony rydwan i konie nadal zmierzały do Portu Darsus. Za bramą prowadzącą do portu widać już było maszty i zwinięte żagle statków. Bramy były otwarte, gdyż wielu kupców planowało wyruszyć z miasta tuż po zakończeniu świętowania zakończenia Wielkich Igrzysk i Nowego Roku. Pomiędzy rozwarte wrota skierowała się grupka prowadzona przez uciekającego Tricarnijczyka. Przez jedną, długą chwilę wyglądał jakby się wahał, jakby nie wiedział co zrobić. Zawrócić i walczyć o kobiety? Czy może lepiej jechać dalej i opuścić to miasto? Enb oczami duszy widział, jak arogancki i pełen pogardy wyraz ponownie wpełza na jego twarz gdy, widocznie dawszy za wygraną, wódz porywaczy skierował się w stronę portu i krzyczących mew. Samarytha wysforowała się do przodu. Choć dwukrotnie tego wieczoru stanęła twarzą w twarz ze śmiercią, nie pozwoliła aby to ją powstrzymało. Piętami poganiała gwardyjskiego konia, zmuszając go do jeszcze większego wysiłku. Marcus ściągnął wodze z całej siły i energicznie skręcił kolanami, omijając dziecko, małą dziewczynkę, która, zdawałoby się znikąd wysunęła mu się pod końskie kopyta, gdy z łzami w oczach próbowała dobudzić swoją półprzytomną matkę. Z przekleństwem pogranicznik patrzył jak niedoszli porywacze znikają mu z oczu, zasłonięci przez bramę do portu. Kletus nie miał takich problemów. Pędzący rydwan zwolnił i choć co prawda oddalił się nieco od samego Xalotuna, ale pasażerowie nadal widzieli go dobrze, podobnie jak i jego uciekających ludzi. Enb i Bhatra oglądali przechwycone kobiety. Wyglądały na półprzytomne, ale żadna nie miała poważniejszych obrażeń, największe to otarcia. Wydawało się, że księżniczka stara się coś powiedzieć, walcząc z własną niemocą. Pasażerowie nachylili się, próbując coś usłyszeć. - W porcie... gwardia... Dars... us... książę... nie... ufał... obcemu... - księżniczka szeptała z wyraźnym wysiłkiem. - To co robimy? Przyciskamy ich czy odpuszczamy? - Kletus ponowił pytanie do pasażerów. Enb i Bhatra Na znak Enba, Kletus zawrócił rydwanem. Bhatra nie oponowała, a najważniejsze wydawało się teraz zapewnienie bezpieczeństwa dziewczętom. Najemnicy widocznie także stracili serce do walki widząc rejteradę swego przywódcy i nie sprawili rydwanowi i jego pasażerom więcej kłopotów, gnając do portu w ślad za swoim pracodawcą. Woźnica popędzał konie wracając do Pałacu tą samą trasą, którą przyjechali. Barbarzyńca z Hebanowej sawanny i Amazonka z Ascai mieli chwilę spokoju po tym szalonym pościgu. Tarcze obojga pełne były rys i wgnieceń tam, gdzie spadały na nie wrogie ciosy. - I jak wrażenia po przejażdżce z mistrzami areny? - woźnica spytał wojowniczkę oglądając się przez ramię. Właśnie omijali rynek i schody prowadzące do niego, jadąc równoległą aleją, płaską, wznoszącą się pod niezbyt stromym kątem, prowadzącą do Pałacu. Mijali miasto, które wyglądało jak ogarnięte zarazą, chorobą która powoduje niemoc u każdego człowieka. Ci nieliczni, którzy mogli normalnie działać, pomagali innym, modlili się głośno lub kradli co tylko zdołali unieść, próbując ukryć się w półmroku poranka. Zza zakrętu dobiegł ich odgłos biegnących stóp, wielu ludzi. Po chwili rydwan niemal wpadł na grupę biegnących co sił gwardzistów. Nie wyglądali oni za dobrze. Część z nich nie miała pancerzy, inni tarcz, jeden na oczach Bhatry zwymiotował w biegu. Wszyscy kierowali się do portu. Gdy zobaczyli rydwan, natychmiast posypały się pytania. - Co się dzieje? Gdzie księżniczka? Gdzie porywacze? Samarytha i Marcus Inaczej miała się sprawa z człowiekiem z pogranicza. Marcus popędzał konia jak tylko mógł, ciągle mając nadzieję na wpakowanie strzały w plecy człowieka który okaleczył jego kuzynkę. Tuż obok jechała krótkowłosa wojowniczka, której zawzięte spojrzenie ani na chwilę nie opuszczało Tricarnijskiego księcia. Samarytha nie rezygnowała. Powoli, powoli zbliżała się do uciekających. W końcu, gdy wyjechali na wielki rynek portowy usiany olbrzymimi namiotami kupców, którzy przybywali do Darsus z całych Dominiów, dostrzegła okazję. Skróciwszy drogę przez ogromny namiot wypełniony białą porcelaną z ziem Lhobanu, pozostawiając za sobą jedynie brzęk tłuczonych naczyń i krzyki wściekłych właścicieli, wyjechała tuż obok Xalotuna. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy był tym, co dziewczyna zapamiętała na długo w swoim życiu. Lepszy był tylko szok, gdy miecz dziewczyny pomknął do jego gardła. Książę-wojownik jednak nie był byle chłystkiem. W ostatniej chwili przyjął cios na spiżowy naramiennik i chociaż siła niespodziewanego uderzenia aż go odchyliła, to udało mu się ocalić skórę. Kolanami natomiast zwrócił konia i uderzył w bok wierzchowca wojowniczki. Ten z kwikiem zaplątał się razem z dziewczyną w linki podtrzymujące namioty, przez co straciła czas na wyswobodzenie się. Marcus już czuł, że pościg ma się ku końcowi. Jego koń, niezbyt wprawnie prowadzony, był już cały mokry od potu i podczas jazdy robił bokami uniemożliwiając strzelanie. Konni po drodze mijali drewniane mola, wychodzące w morze od brukowanego nabrzeża. Przy każdym molo stał posąg, zwrócony twarzą w stronę Pałacu i trzymający tablice z numerem. Choć regularnie czyszczone, przeżarte solą i ptasim guanem kamienie sprawiały, że numery ledwie dało się odczytać. Świt był już coraz bardziej widoczny, na niebie światło poranka mieszało się jeszcze ze światłem gwiazd i różnokolorowych lamp ulicznych. Przed molem przy którym cumowała Tricarnijska galera wznosiły się dwie bliźniacze wieże strażnicze. Marcus wprawnym okiem dostrzegł zarysy balist wychylających się po jednej z każdej z wież. Przy samym nabrzeżu kręciło się mnóstwo ludzi. Łucznik dostrzegł około setki gwardzistów, rozproszonych pod wieżami, relaksujących się, bez hełmów, ale uzbrojonych i z ekwipunkiem w pobliżu. Po nabrzeżu uwijali się wyglądający na niezłych zabijaków tragarze i nadzorujący ich wojownicy w Srebrnych Maskach. Podobni pracowali na pokładzie galery, ładując i wnosząc na pokład statku beczki i skrzynie. Marynarze wciągali liny, widać było wyraźnie, że ogromny statek szykuje się do odpłynięcia. Gdy pędzące konie Xalotuna, najemników i ścigającej ich dwójki zbliżyły się do wież i mola, książę zamachał ręką, a z pokładu galery rozległ się kobiecy głos. Marcus słyszał już niejedną krzyczącą kobietę, tak w gniewie, jak i w rozkoszy, jednak ten głos, tak silny i zdecydowany, byłby w stanie przekrzyczeć szalejącą na morzu burzę. - Chłopcy! Teraz! W jednej chwili rozpętało się piekło. Niczym kierowani jedną myślą, bez chwili zastanowienia, zamaskowani wojownicy dobyli broni i runęli na gwardzistów przy wieżach. Tragarze także okazali się być dobrze uzbrojeni. Chwilę po Srebrnych Maskach i oni zaatakowali gwardzistów. Na ten sygnał, konni najemnicy nie zwolnili, a przyśpieszyli i klinem uderzyli w zaskoczonych żołnierzy księcia Darsus. Marcus musiał jednak oddać im sprawiedliwość. Choć zaskoczeni, i nie do końca wyposażeni, gwardziści nie mieli zamiaru tanio sprzedać swojej skóry. Jeden z nich, chyba dowódca, natychmiast zaczął wydawać rozkazy. Zbijając się w grupy, żołnierze najeżyli się ostrzami i gdy minęło pierwsze zaskoczenie spowodowane natarciem, sami zaczęli zbierać krwawe żniwo wśród atakujących. W całym rozgardiaszu, Xalotun podjechał do galery i z grzbietu konia wyskoczył w górę, chwytając się poręczy, budząc szok zarówno u Marcusa, jak i Samarythy. Coś było zdecydowanie nie w porządku, nawet wędrowny akrobata nie zdołałby zrobić czegoś takiego, zwłaszcza w pełnej zbroi. Księcia błyskawicznie podciągnęły go w górę ręce wojowników w Srebrnych Maskach po czym postawiły go na pokładzie galery. - Zabić ich wszystkich! Oczyśćcie nam drogę! Odbijamy! - rozkazy księcia zabrzmiały nad molem.
__________________ -To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację. Ostatnio edytowane przez Prince_Iktorn : 04-12-2017 o 22:54. |
05-12-2017, 11:13 | #18 |
Reputacja: 1 | - Jestem Bhatra z osobistej gwardii Księżniczki Aglaji. - powiedziała amazonka - Księżniczka jest tutaj w raz ze służąca. Czy jesteście w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo? Ustoicie na nogach? Porywacze zbiegli do portu i musimy ich dopaść. Chciała jak najszybciej wracać. Musiała dopaść Chatoy, ale nie za cenę narażenia księżniczki. Poznała ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie była tylko materiałem na żonę. Kodeks jasno stawiał sprawę. Kiedyś złamała go i trup ścielił się gęsto przez nią. Musiała to odpokutować, ale nie cudzym kosztem. Sama dała dupy i sama za to odpowiada. Najpierw księżniczka i jej niewolnica, potem zemsta i dopełnienie przysięgi. Ostatnio edytowane przez Mike : 05-12-2017 o 14:09. |
05-12-2017, 11:49 | #19 |
Reputacja: 1 | Spojrzał na Bhatre. Nie dał poznać po sobie co myśli na jej słowa o powrocie, ale prawda była taka, że aż kipiał ze złości w głębi siebie. Sprawdził stan odbitych z rąk porywacza dziewczyn. Gdy tylko upewnił się co do ich kondycji fizycznej rzekł: - Zgadzam się. Walka nie skończyła się jeszcze. Niech kilku zabierze księżniczkę w bezpieczne miejsce. Reszta przyda się by dopaść porywacza. |
05-12-2017, 12:21 | #20 |
Administrator Reputacja: 1 | Czy połowiczny sukces to zwycięstwo? Tego Marcus nie był pewien. Bez wątpienia uwolnienie księżniczki było najważniejsze i do tego Marcus wyraźnie się przyczynił. A dokładniej - wystrzelona przez niego strzała, która położyła trupem srebrną maskę, wiozącą porwane dziewczyny. Ale ten trup to było za mało, jak na gust Marcusa. Ostał się jeszcze główny winowajca, suczy syn, Xalotun, którego matka parzyła się zapewne z gorylem. Bo jak inaczej przeklętnik potrafiłby tak skakać... Książę był za daleko, nawet jak na możliwości Marcusa, można jednak było przerzedzić szeregi jego ludzi i uniemożliwić wypłynięcie. Marcus zsunął się na ziemię, po czym znalazł miejsce nieco górujące nad placem, by mieć lepsze możliwości ostrzelania przeciwników.. |