Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-12-2017, 13:01   #1
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
[Śródziemie] Zielona Księga Marchii Wschodniej



Urząd pocztowy Nad Wodą nie był wielki. Ledwo dwóch listonoszy, którzy zwykli byli wyciągać listy ze skrzynki dwa razy dziennie. Rano i późnym popołudniem. Akurat dyżur miał Sam Tunnelly, który ze skrzynki wysypał na stół stos listów i kart pocztowych, by je posegregować. Myliłby się bowiem ten, który by sądził, że hobbici rzadko piszą. Co prawda nie wszyscy posiadają tę umiejętność, ale ci którzy potrafią piszą często i namiętnie.

Jednakże tego ranka wśród stosu zwyczajnych wiadomości oczy Sama wypatrzyły od razu plik kopert przewiązanych czerwoną wstążką. Kopert było pięć i choć zaadresowane były do różnych osób, to nadawca był ten sam Isengar Tuk. Odbiorcami zaś: Myrtle Bracegirdle, Doderic Bolger, Hildibrand Grubb, Madoc Hornblower i Willibald Goodbody.

Papier pachniał delikatnie lawendą, był to drogi ręcznie czerpany papier, a litery były wypisane złotym atramentem. Każda koperta zaś miał starannie przyklejony znaczek.

Gdyby Sam otworzył jedną z kopert, czego oczywiście nie zrobił. Znalazłby w środku kartkę z wypisanym ozdobnymi, złotymi literami tekstem następującej treści:


Z okazji swych dziewięćdziesiątych i pierwszych urodzin Pan Isengar Tuk ma zaszczyt zaprosić (tu znajdowałoby się imię i nazwisko gościa) na przyjęcie urodzinowe, które odbędzie się w niedzielę dnia 9 września 1300 r. od godziny 17.30 w posiadłości jubiltata przy ul. Stokrotkowej 3, Nad Wodą, Shire, Zachodnia Ćwiartka.


Szacowność listów, a także sława jaką w okolicy cieszył się Pan Isengar Tuk sprawiły, że listonosz postanowił w pierwszej kolejności zająć się tymi przesyłkami.

Bowiem bez wątpliwości wiekowy już bądź co bądź Pan Isengar cieszył się, no jeśli nie w całym Shire, to na pewno w okolicy Kamienia Trzech Ćwiartek niejaką sławą.

Już od najmłodszych lat Isengar należał do osób, które nazywano „niespokojnym duchem”. Miast statecznie zajmować się jakimś uczciwym rzemiosłem, czy uprawą roli, on korzystając z niemałego majątku, jaki pozostawał w jego dyspozycji prowadził próżniaczy tryb życia. Marnując czas na wędrówki po całym Shire. Jak kraj długi i szeroki.

Na szczęście ktoś podpowiedział mu swego czasu, by zrobił użytek ze swojej pasji i niemałego talentu plastycznego i choć zaczął rysować mapy. Pomysł ten spodobał się młodemu Isengarowi i odtąd można było go spotkać na polach, jak z dziwacznym urządzeniem przypominającym wielgaśny cyrkiel, którym coś tam sobie mierzył.

Tak zatem bardziej stateczni hobbici, gdy Isengar był młody mówili o nim postrzeleniec, gdy wszedł w wiek dojrzały mówiono o nim oryginał, zaś na starość zgodnie okrzyknięto go dziwakiem.

Nawet fakt, iż założył rodzinę i doczekał się licznego potomstwa niewiele wpłynął na jego upodobania. Nic a nic się nie ustatkował i przyjmował pod swoim dachem przeróżnych gości i to bynajmniej nie hobbitów. Odwiedzały go i krasnoludy, i Duzi Ludzie.

Z każdym chętnie rozmawiał i łasy był na wiadomości z daleka. Powiadano nawet, że jest w komitywie z elfami, że był aż za Wieżowymi Wzgórzami i że widział morze.

Ile było w tym prawdy wiedział tylko sam Isengar. Fakt jednak, że jego … obyczaje niepokoiły hobbitów. Szczególnie ostatnio, gdy po śmierci żony postanowił wyprowadzić się z Wielkich Smajalów i zakupił niewielką, ale luksusową posiadłość.




Isengar zawsze cieszył się dobrym zdrowiem, jednak ostatnio zaczął niedomagać. Mieszkał zatem ze swoją ulubioną prawnuczką Madelgardą Tuk, na którą wszyscy wołali Maddie.

Maddie była młoda i bardzo ładna. Większość odwiedzających starego Isengara stanowiła, co nie dziwi, grupa okolicznych młodych, niezamężnych hobbitów.

Jednak wracając, do owych niepokojących obyczajów. Otóż jak już było wspomniane Isengar cieszył się dobrym zdrowiem, co jak sam określał zawdzięczał „zbilansowanej diecie”, która polegał na tym, że się nie obżerał, co samo w sobie dla sąsiadów było wstrząsające, oraz ćwiczeniom fizycznym.
Otóż Isengar zwykł był trzy razy dziennie na trawniku przed swoim domem wykonywać różne dziwaczne skłony, przysiady, przeciągania, a przy tym sapał rytmicznie. Nieraz przechodzący sąsiedzi widzieli go jak w samych tylko krótkich spodniach staruszek wręcz wypina się w ich stronę, co oczywiście nie mogło się podobać, albo jak siedzi bez ruchu ze skrzyżowanymi nogami zupełnie nic nie robiąc, jakby spał.

Co gorsze owym bzikiem zaraził Maddie, która wykonywała razem z nim owe dziwaczne figury. Ubrana ku zgorszeniu sąsiadek w obcisłe spodnie sięgające ledwie do kolan i krótką nie zasłaniającą brzucha koszulkę. Zgroza.

Dziwnym trafem w porze ćwiczeń w pobliżu posiadłości starego Tuka zawsze ktoś się kręcił, a to listonosz, a to okoliczni farmerzy, a to inni mężczyźni czasami pochodzący z dalszych okolic, niż Nad Wodą.
Nie przestali pojawiać się nawet wtedy, gdy w końcu speszona Maddie poprosiła pradziadka, by przenieśli się z ćwiczeniami do ogrodu za domem. By w końcu mieć więcej prywatności.

Owe gorszące sąsiadów zajęcie przywlókł do Shire nie kto inny, tylko cudzoziemiec, a właściwie „Cudzoziemiec”. Bo nikt inaczej nie nazywał owego Dużego Człowieka z plemienia czarodziejów, który od wielu lat odwiedzał Isengara i był z nim w wielkiej komitywie. Cudzoziemiec zjawiał się kiedy chciał i znikał kiedy mu się podobało. Bywało, iż nie widziano go w Shire całymi latami, a kiedy indziej bywało, że pałętał się co kilka miesięcy.

Okoliczni hobbici nie mieli wątpliwości, że to on nauczył Isengara tych dziwactw i wmówił mu, że nadmiar jedzenia szkodzi. Zdecydowanie Pan Tuk zrobiłby lepiej, gdyby nie słuchał tego człowieka, który jeszcze gotów był sprowadzić na złą drogę biedną Maddie.

Jednakże Isengar miał w nosie dobre rady sąsiadów i jak głosiła wieść gminna zaprosił Cudzoziemca na swoje małe przyjęcie urodzinowe. Pomijając licznych krewnych Tuków. Ku ich szczeremu oburzeniu. Cóż … Isengar zawsze był oryginałem i dziwakiem.

Dzień urodzin zatem zbliżał się, a zaproszonym gościom pozostawało coraz mniej czasu na wybór prezentu dla szanownego jubilata. No bo przecież nie wypadało przyjść z pustymi rękoma.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 07-12-2017, 10:29   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Madoc pełnym zaskoczenia wzrokiem wpatrywał się w otrzymane zaproszenie. Prawdę mówiąc nie wierzył swoim oczom... dopóki Adamanta, najmłodsza siostra, nie wyrwała mu kartki z ręki.
- Nie do wiary... Słuchajcie! - rozdarła się na całe gardło. - Madoc dostał zaproszenie na urodziny. Do pana Isengara Tuka.

Dyskusji, jaka rozgorzała parę chwil później, a której tematem były powody (nikomu nie znane) otrzymania zaproszenia, tudzież plusy i minusy przyjęcia wspomnianego zaproszenia, Madoc był głównie słuchaczem. A gdy rozmowy z tego, co powinien włożyć i jaki wręczyć prezent przeniosły się na osobę zapraszającego, Madoc zgarnął zaproszenie (by go obmacujący i czytający przypadkiem nie zniszczyli), wymknął się po cichu z rodzinnego kółeczka i zaszył się w swoim pokoju, gdzie, dla pewności, raz jeszcze przestudiował treść pisma.

Dla niego powód zaproszenia był również nieznany.
Owszem - Isengar Tuk był jakąś rodziną, i to bliższą niż tak zwana dziesiąta woda po kisielu. Znacznie bliższą.
Owszem - spotkał kilka razy pana Isengara i zamienił z nim kilka słów, na przykład wówczas, gdy przywoził mu towary, fajkowe ziele na przykład.
Nie da się ukryć - przyjemne to były rozmowy, choć niezbyt długie. A raz go nawet pan Isengar na herbatę zaprosił i ciastka, które Maddie upiekła i podała.
Wymienili kilka słów o Shire, o tym, jak się zmieniło przez lata i wrażenia porównali, lecz na tym koniec. Wielu innych tak robiło... no i zapewne wielu innych zaproszenia dostało.
Nie było domniemywać, że spotkał go jakiś niebywały zaszczyt.

Shire było duże, ale równocześnie dziwnie małe. Wieści o tym, ilu krewnych Isengara nie otrzymało zaproszenia na urodziny rozeszły się po całym kraju z szybkością błyskawicy, a liczba tych, co się na Isengara Tuka obrazili, rosła z godziny na godzinę.
Tym ostatnim Madoc się nie przejął, ale to, że znalazł się w gronie wybrańców zobowiązywało go do wybrania jakiegoś specjalnego prezentu, a nie czegoś z domowego zbioru "mathom". W końcu zdecydował się na pokaźnych rozmiarów woreczek pełen najlepszej jakości Old Toby'ego.

9 września wyrzucono go z łóżka wcześnie rano. I dopilnowano, by się odział odpowiednio, jak przystało na prawie-że-dorosłego hobbita, by nie wyglądał na włóczęgę, przynoszącego wstyd rodzinie Hornblowerów.
A w drogę też wyruszył odpowiednio wcześnie, by przypadkiem nie spóźnić się na przyjęcie.
Nawet, na wszelki wypadek, Sigismond zaoferował swe usługi i przyszykował wóz, by Madoc nie zakurzył odświętnego ubrania. A może miał nadzieję, że gdy się pojawi, Isengar zaprosi i jego? Madoc nie wnikał w motywy, jakie kierowały starszym bratem i podwózki skorzystał.

Tuż przed godziną podaną w zaproszeniu przed norką Isengara pojawił się wysoki (jak na hobbita) młodzieniec, ubrany w jasną koszulę, jasnozielone spodnie, żółtą kamizelkę i jasnobrązową marynarkę.
Zastukał do drzwi.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-12-2017, 03:01   #3
 
Kris Kelvin's Avatar
 
Reputacja: 1 Kris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie coś
Z okazji swych dziewięćdziesiątych i pierwszych urodzin Pan Isengar Tuk ma zaszczyt zaprosić Doderica Bolgera, syna Hildifonsa, na przyjęcie urodzinowe, które odbędzie się w niedzielę dnia 9 września 1300 r. od godziny 17.30 w posiadłości jubilata przy ul. Stokrotkowej 3, Nad Wodą, Shire, Zachodnia Ćwiartka.

Doderic przez długi czas stał, wpatrując się w zaproszenie, ze zdziwioną miną. O co mogło chodzić? Dlaczego on? Starego Isengara nie widział od lat, odkąd ojciec zakazał mu widywać się z tym, jak zwykł go określać, „ spróchniałym wariatem”. Przypomniały mu się liczne przechadzki po Shire w towarzystwie starego Tuka, jego opowieści o świecie rozciągającym się poza granicami rodzinnego kraju, o morzu, górach, lasach, wielkich Ludziach, krasnoludach i elfach. Na wspomnienie isengarowej prawnuczki Maddie poczerwieniał, gdyż za hobbicątka podkochiwał się w niej, choć nigdy się z tym nie zdradził. Potem jednak nadszedł czas, który tata Doderica nazywał „zdrowym rozsądkiem, jak na hobbita z porządnej rodziny przystało!”, sam Dod nie posiadał jednak odpowiedniego określenia na ten stan, ot wraz ze zbliżaniem się ku dorosłości, do wieku 33 lat coraz bardziej zaczęła go pochłaniać praca w rodzinnej firmie, dni wypełniało spisywanie umów, odbiór towarów i wreszcie sam handel miskami i talerzami, natomiast włóczęgi, czytanie i poematy okryła mgła zapomnianego dzieciństwa. Obraz rozwścieczonego, wymachującego mu przed twarzą miską tatka stanął mu przed oczami: „To jest twój świat! Pamiętaj o tym!” – usłyszał, gdy powrócił z ostatniego (jak się potem okazało) spaceru z Isengarem.

- Nie może być! Znowu ten zbzikowany staruszek! Czego on od ciebie, po tylu latach, znowu chce?! – usłyszał za plecami wzburzony głos pana Hildifonsa Bolgera. Doderic aż podskoczył.
- Nie mam bladego pojęcia, nie widziałem go długi lata. Czemu nagle miałby sobie o mnie przypominać? Dziwnie to jakieś…-odrzekł.
MIMOOOOOSA! – ryknął na cały dom Pan Hildifons.

Naraz w pokoju zjawiła się matka Doderica, a za nią weszli Filibert (brat), Hilda (siostra) i Odo (szwagier). Po przedstawieniu sprawy przez Pana Hildifonsa naradzali się długo. Myśleli nad celem tego zaproszenia, analizowali (jak to rodzina przedsiębiorców) ewentualne korzyści płynące z niego. W pewnym momencie pan Bolger postanowił, że pójdzie zamiast Doderica i wybada sprawę. Pani Bolger zaczęła krzyczeć, że jeśli on, to i ona. Filibert stwierdził, że również chętnie odwiedziłby Zachodnią Ćwiartkę. Hilda i Odo krzyknęli, że skoro idą wszyscy, to oni nie mogą być gorsi. Doderic zaczął się obawiać, że jako jedyny zostanie w domu. W końcu głowa rodziny Bolgerów pogładziła się po sumiastym wąsie i zadecydowała, że skoro zaproszenie adresowane jest do jego młodszego syna, to musi pojechać on. Ale tak, by staremu dziwakowi gały wyszły z orbit i by zobaczył jakim statecznym i rozsądnym Hobbitem stał się Doderic! Postanowiono, że na prezent weźmie ekskluzywny wazon z ostatniej dostawy, pojedzie natomiast na grzbiecie najlepszego kucyka ze stajni pana Bolgera („A co! Niech staruch wie, że Bolgerowie w niczym od Tuków nie są gorsi! Ba! Nawet lepsi!”).

Rankiem, dnia dziewiątego września Doderic szykował się do wyjazdu. Ubrał gustowną białą koszulę z jedwabiu, jasnobrązowy kubrak i spodnie tego samego koloru. W mankietach koszuli pobłyskiwały srebrne spinki pana Hildifonsa („No takich to na pewno nigdy dziadyga nie widział! Tylko uważaj, żeby nikt ci ich nie podwędził, drugich takich nie kupimy nigdzie!”). Postanowił, że nie będzie długo na urodzinach. Wręczy prezent (pani Bolgerowa szczelnie otuliła wazon kilkoma warstwami papieru), wymieni kilka grzecznościowych zdań z Isengarem i wróci do domu. W myślach przygotowywał jak przedstawi się dawnemu znajomemu i jego prawnuczce: „Witam, Doderic Bolger, współudziałowiec w firmie <<Bolger, Bolgerowa, synowie, córka i zięć”. Kłaniam się Państwu”. Tak, to na pewno zrobi wrażenie na pannie Maddie… Skoro i tak zamierzał wyjść wcześnie, postanowił, że w drodze powrotnej zawiezie do podpisu umowę panu Billowi Brownowi na dwie skrzynie pięknych ozdobnych misek. Włożył dokumenty za pazuchę. Osiodłał Kłapkę, najpiękniejszego kucyka w całym Bystrym Brodzie i wyruszył w drogę.

Jadąc przez Żabią Łąkę rozmyślał o dawnych wędrówkach po Shire. Zaraz jednak tory jego myśli powędrowały z powrotem ku firmie, naczyniom i umowom. Gdyby była to opowieść, istota dumnie nazywana „wszechwiedzącym narratorem” powiedziałaby, że odzywało się w nim bardzo dalekie echo kropli krwi Brandybucków, usilnie walczące z całym morzem krwi Bolgerów. Wtem usłyszał głos, który zjeżył mu włosy na stopach:

- Dodericku! Dodziu! Dodziuńku! Ależ niespodzianka! –rozbrzmiał głos słodki niczym szklanka tranu.

Była to panna Pansy Hogg. Trzeba bowiem wiedzieć, że wydoroślenie Doderica zbiegło się w czasie z nową znajomością pana Hildifonsa. Otóż poznał on pana Posco Hogga, właściciela firmy „Hogg&Burrows”, która zajmowała się sprzedażą łyżek i widelcy. Na wydaniu Pan Hogg miał córkę. Oczyma wyobrażni Pan Bolger widział już naczyniowe imperium, które powstałoby wskutek ślubu jego syna z panną Hogg. Cała rodzina cieszyła się już na myśl o związku, jedynym nie do końca przekonanym był sam Doderic. Panna Pansy była brzydka jak humor babci Proudfootowej, gdy Hobbit spóźniał się na podwieczorek i bystra niczym woda na Moczarach. Doderic wciąż nie wiedział jak ma zakomunikować rodzinie, że nie zgadza się na ten związek, tymczasem do zaręczyn pozostał ledwie tydzień. Pan Hildifons zamówił już najlepsze wino z Północnej Ćwiartki i najlepsze fajkowe ziele z Południowej Ćwiartki.

- Nie wiedziałam, że przyjedziesz! Chciałeś mi zrobić niespodziankę? – zaszczebiotała Pansy.
- Nie, wcale! Nigdy w życiu! To znaczy, tak! Właśnie tak, chciałem! – wyjąkał Hobbit.
- Czy to prezent dla mnie? – wskazała na trzymane przez Doderica zawiniątko.
- E, a gdzie tam! To znaczy…tak, to dla ciebie, oczywiście! – wydusił wciąż zszokowany i zakłopotany wręczając jej wazon. Jeśli powiedziałby dokąd jedzie, panna Hogg niechybnie upierałaby się by pojechać razem z nim… Nagle przyszedł mu do głowy desperacki pomysł.

- Wilki! Wilki atakują! – wykrzyczał ile sił w płucach, Pansy odwróciła się przerażona.

Popędził kucyka przed siebie, nie słysząc co wykrzykuje jego przyszła narzeczona. Gdy dojechał na skraj Żabiej Łąki uświadomił sobie, że nie ma prezentu. Rozejrzał się, lecz nigdzie nie dostrzegał sklepu czy straganu. Uliczki wiały pustką. W końcu napotkał dwójkę małych hobbitów bawiących się niepodal latawcem. Latawiec! No cóż, lepiej było przyjść z latawcem niż z pustymi rękami.

- Chłopcy, może dobijemy interesu? Ile za ten latawiec?
Hobbitki spojrzeli na siebie porozumiewawczo i konspiracyjne skinęli na Doderica by podszedł. Zsiadł z Kłapki i zapytał:
- No to jak?
- A ile pan da?
- Hmm…mam trochę cukierków – rzekł grzebiąc w kieszeni.
- Pff! Dobre sobie! Nie rozmawia pan z patałachami! – parsknął trochę wyższy chłopak.
- Dobrze. Dam jedną srebrną monetę! – powiedział Doderic, coraz bardziej rozgniewany.
- Nie. Da pan trzy i latawiec jest pana – odparł mały Hobbit.
- Dam dwie srebrne i trzy miedziane i jest mój – fuknął Doderic. Chłopiec pokiwał głową i uśmiechnął się wyciągając dłoń. Młody Bolger dał mu pieniądze i w tej samej chwili usłyszał rżenie kucyka. Drugi z małych hobbitów dosiadł Kłapki i popędził w stronę lasów! Hobbit odwrócił się, by złapać drugiego malucha, ale tego też już nie było. Na ziemi leżał wynegocjowany latawiec. Podniósł go i otrzepał. Zastanowił się co ma robić. Gonić malców? Na piechotę to nie ma sensu. Wrócić do domu? Ale wtedy będzie się musiał przyznać do straty wazonu i kucyka…Nie pozostawało nic innego jak jednak udać się na urodziny Isengara, co przynajmniej odroczy awanturę. Jednak do miejsca przyjęcia był jeszcze spory kawałek, który musiał przebyć pieszo. Cóż było robić? Hobbit zacisnął usta i zaczął maszerować. Docierając do wskazanego adresu, po długiej wędrówce, był wymęczony i obolały, a przede wszystkim – spóźniony. Według zaproszenia przyjęcie trwało od ponad dwudziestu minut. Dopiero pod drzwiami Isengara zdał sobie sprawę jak głupio wygląda z (tak przecież drogo okupionym) latawcem.

„Na co mi było to zaproszenie, te urodziny. Trzeba było nigdzie się nie ruszać i zostać w domu! Słowo daję, pokręcę się chwilkę, znajdę transport i wracam do Bystrego Brodu! Tylko jeszcze zajadę do pana Browna z umową…” – z takimi myślami dotarł do drzwi norki Isengara i zapukał.
 
Kris Kelvin jest offline  
Stary 09-12-2017, 11:24   #4
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Promienie słoneczne delikatnie padały na jego podłogę przez okno, słychać było jak z wolna płyną sobie strumyk niedaleko jego norki, słychać był radosny gwar sąsiadów przechadzających się po podwórku, a do tego wesoło ćwierkały sobie ptaszki… Musi szczelniej zasłonić firankę i dokładnie domknąć okna, te światło i gwar był nie do zniesienia. Nie lubił dni, zawsze czekał na późny wieczór, aż wszyscy schowają się do swoich norek, wtedy będzie mógł spokojnie wyjść na zewnątrz.

W jego norce panowała ciszy i delikatny mrok. Palił się tylko delikatnie kominek. Cały czas było mu zimno, pomimo tego, że na zewnątrz było bardzo ciepło. Rzadko jednak otwierał okna czy drzwi, więc ciepłe powietrze nie miało nawet kiedy ogrzać jego domu.

Usiadł na swoim wygodnym fotelu, który stał blisko kominka, ale nie na tyle blisko, żeby było mu za gorąco, ale też nie tak daleko, żeby było mu zimno. Idealne ustawienie miało tu kluczową kwestię. Na stoliku przy fotelu stał nieduży, srebrny świecznik, na którym delikatnie paliła się świeczka. Obok niego leżał przepiękny wisiorek z białą lilią.


Podniósł go delikatnie, jakby bał się, że za chwilę wisiorek rozsypie się w drobny mak. W jednej chwili jego piwne oczy zeszkliły się, a po policzku poleciała łza. Akurat tego jednego felernego dnia, nie założyła go na siebie. Jedyna rzecz jaka po niej mu została. Przycisnął naszyjnik do piersi i zamknął oczy. Gdzie ty się podziewasz Ruby?

***

Powoli zaczynało robić się ciemno. Trzeba było sobie zrobić coś do jedzenia. Akurat tak się składa, że Hildi uwielbiał pichcić. Zawsze starał się zbliżyć jak najbardziej do perfekcji w swoich daniach. Ruby zawsze uwielbiała oglądać go, jak szalał w kuchni. Teraz, dzięki gotowaniu, mógł chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkich tych złych rzeczach, które przytrafiły mu się w życiu.

Sadzone jajka, które zawsze musiały być idealnie okrągłe po usmażeniu. Do tego najlepiej jakieś kiełbaski, które każda pasuje do siebie pod względem kształtu. Równo pokrojone pomidorki, wcześniej oczywiście wyparzone i bez skórki. To akurat wina jego babci, która zawsze tak właśnie przygotowywała mu pomidory. Zawsze mówiła, że jeżeli nie ściągnie z nich skóry, ta na pewno przyklei mu się do żołądka, a to na pewno źle się dla niego skończy. Przygotowywał je już od tamtej pory zawsze w ten sam sposób. Do tego kilka liści sałaty i wielki kubek gorącej herbaty. Jednym słowem, kolacja idealna.

***



Po kolacji, w końcu mógł udać się na swój tradycyjny, wieczorny spacer. Wyjrzał przez okno, czy na zewnątrz już nikogo nie ma i wyszedł ze swojej norki. Hildi głęboko zaczerpnął powietrza. Lubił te chłodne, wieczorne powietrze. Ta cisza, jaka wtedy panowała, z jednej strony bardzo go uspokajała, kolejny dzień za nim, już nic złego nie może się stać, z drugiej jednak strony obawa przed tym, co los zgotuje mu na następny dzień.

Hildi wszedł powoli na swój ulubiony pagórek i położył się na trawie. Podrapał się po swoich czarnych, kręconych włosach i wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo. Przez chwilę pomyślał o Ruby. Miał nadzieję, że nic jej nie jest, gdziekolwiek by teraz nie była.

Powoli górę zaczęło brać zmęczenie, więc Hildi postanowił, że wróci do swojego domu i położy się spać. Miał cichą nadzieję, że kolejny dzień będzie równie spokojny, jak ten, który właśnie się kończy.

***

Z samego rana, obudziło go głośne pukanie do drzwi. Dlaczego nie mogą mu dać spokoju?? Otworzył powoli drzwi swojej norki i zaspanym jeszcze wyrazem twarzy przywitał ozięble listonosza. Był on jedyną osobą, oprócz jego najlepszego przyjaciela Willibalda Goodbody’ego, której jeszcze otwierał drzwi. Cały czas liczył na jakiś znak od Ruby.

Niestety wiadomość jaką otrzymał była jedną z najgorszych możliwych. Zaproszenie na przyjęcie urodzinowe od samego Isengara Tuka. Dlaczego akurat on? Niby Ruby była jedną z prawnuczek Isengara, ale jednak liczbę spotkań z tym hobbitem, Hildi mógł policzyć na palcach jednej ręki.

Zaczął się stresować całym tym wydarzeniem. Nie lubił tego typu przyjęć, ostatnio można go było spotkać wśród innych hobbitów, ale tylko dlatego, że Ruby starała się jak najczęściej wyciągać go z domu. Teraz, gdy jej zabrakło, nie miał najmniejszej ochoty na spotykanie się z kimkolwiek.

Już zaczął wymyślać setki wymówek, aby tylko nie iść na to przyjęcie, gdy pomyślał o Willim. Co jego przyjaciel by powiedział na jego zachowanie. Ruby na pewno nie byłaby zadowolona. Może jednak pójdzie, może Willie też dostał zaproszenie i nie będzie musiał siedzieć tam całkowicie osamotniony? Hildi wywrócił oczami, życie bez jego najlepszego przyjaciela byłoby o wiele prostsze.

***

9 września, tej daty Hildi bał się najbardziej. Rano ledwo udało mu się zjeść śniadanie, później nie mógł już nic więcej przełknąć. Z wielkiej dębowej szafy wyciągnął swoją najlepszą białą koszulę, która nie była ruszana od wielu miesięcy. Ubrał również skórzaną kamizelkę i eleganckie spodnie. Ruby na pewno by się podobało.

Wolał być przed czasem. Nie wiedział, czy Willie również dostał zaproszenie. Miał nadzieję, że hobbit również pojawił się na przyjęciu. Nie zapukał do drzwi, wolał poczekać na przyjaciela i wtedy dopiero wejść do środka. Jeżeli ten oczywiście się zjawi…
 
Morfik jest offline  
Stary 10-12-2017, 15:04   #5
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=LML6SoNE7xE[/MEDIA]

Willibald siedział w swoim rodzinnym smajalu, w jadalni, razem z całą familią, zajadając się śniadaniem. Pyszna jajecznica ze świeżym szczypiorem i pomidorami, smażona na masełku, a do tego pajda niedawno wypieczonego chleba.
Kiedy właśnie popijał ciepłą herbatą ziołową, przez jadalnię przeszedł jego ojciec, przeglądając otrzymaną pocztę i mrucząc coś pod nosem. Podał kilka listów swojej żonie, resztę zachowując dla siebie. Willie wcale by się tym nie przejmował, koncentrując się na posiłku, gdyby nie fakt, że jego ojciec nagle zatrzymał się i zaczął spoglądać to na niego, to na trzymaną w dłoniach kopertę.
- Foo? - spytał młody Goodbody, a trochę jeszcze nie przeżutej jajecznicy wypadło mu z buzi z powrotem do talerza. - Do mnie? List? No, niesamowite! Pewnie temu obrastającemu w brzuch leniowi Hildiemu nie chciało się przyjść do mnie osobiście, to wysłał list, ha! - Zażartował, kiedy już przełknął jajecznicę i popił herbatą.

Willie oklapł na miękkie łóżko w swoim pokoju, które stało tuż pod oknem. Okrągła okiennica była otwarta i wpadały przez nią ogrzewające promienie słoneczne, a także przyjemny zapach lata, które wcale nie zamierzało tak szybko dobiec końca.
Z nieukrywaną ciekawością, młody hobbit niedbale otworzył kopertę i od razu przeszedł do czytania zawartości. Oczywiście, jak wcześniej wspomniał, spodziewał się, że był to list od jego najlepszego kumpla, Hildibranda Grubba, dlatego nawet nie interesował się tym, co było napisane na kopercie.
Z każdym przeczytanym słowem, czarne jak smoła brwi Williego unosiły się coraz wyżej, prawie sięgając opadających niedbale na czoło ciemnych kędziorów. Hobbit przeczytał list trzykrotnie, drapiąc się po porośniętym czarną szczeciną policzku - należał bowiem do niewielu hobbitów, którym rosła broda. Plotki głosiły, że płynęła w nim krasnoludzka krew, ale nikt nigdy nie kwapił się, by to sprawdzić.

- Noooooo… Stary Isengar Tuk faktycznie zasługuje na miano dziwaka, ha! - Zaśmiał się Willie, pokręcił z rozbawieniem głową i wcisnął zmiętolony pergamin do jednej z kieszeni swojej granatowej kamizelki. - Pewnie będzie tam Maddie… - Hobbit na chwilę rozmarzył się, przymykając powieki, zakładając ręce za głowę i wyciągając się leniwie na łóżku.
- Ach, Maddie… - mruknął i byłby tak zasnął, gdyby nie fakt, że do rzeczywistości przywróciło go ćwierkanie jakiegoś wróbla, który zdecydował się przycupnąć w jego oknie.

~ * ~

- Otwieraj no te drzwi, ty leniwy domatorze jeden - krzyknął wesoło Willie, dobijając się do okrągłych drzwi i jednocześnie wgryzajac się w soczyście czerwone jabłko. - To ła, Łyłyyy! - kontynuował, tym razem z kęsem owoca w buzi.
Dziewiątego września nikt jednak nie otwierał drzwi domu Hildiego. Czyżby jego najlepszy przyjaciel w końcu zdecydował się odwrócić także i od niego? Niemożliwe! Może w takim razie zasnął z nudów i nie słyszał wybitnie głośnego i bezczelnego dobijania się do drzwi, mimo że już nawet sąsiedzi zaczęli niespokojnie spoglądać na Goodbody’ego? Willie wzbudził jeszcze większą konsternację w hobbitach przyglądających mu się z ukrycia, kiedy zaczął podchodzić do wszystkich okien i zaglądać do środka domu Hildiego.
W końcu ze zrezygnowaniem wzruszył ramionami, sąsiadom posłał szelmowski uśmieszek i postanowił sobie przycupnąć na murku przy smajalu Grubba.
- Akurat dzisiaj postanowił zmienić swoje nastawienie do świata i wyjść do ludzi? - mruczał z niezadowoleniem Willie, wyciągając zza pazuchy drewnianą fajkę i nabijając ją fajkowym zielem. - Pomyślałby kto. Tak to siedzi w tej swojej norze i wzdycha do tej wariatki, co go zostawiła. Kiedy jednak chcę z nim porozmawiać, to gdzieś znika! Przysięgam, jeśli poszedł podrywać jakieś panny beze mnie, to… - nagle urwał swoje narzekania, bo dróżką przechodziła właśnie Fanny Oldbuck, młoda i całkiem urodziwa hobbitka.

Fanny przyglądała się Williemu ukradkiem, a kiedy ten posłał jej zadziorny uśmieszek, ta zachichotała i speszyła się. Faktem było, że Willibald Goodbody uchodził za największego lowelasa i podrywacza, jakiego znała historia Shire. Nie było hobbita, który zakręciłby w głowach większej ilości dziewczyn, niż młody Goodbody. On sam bardzo lubił, że takie właśnie opinie o nim krążyły, bo bardzo mu to schlebiało. Wykorzystywał więc bardzo często swój urok osobisty i podrywał inne hobbitki, często wpadając przez to w różne tarapaty. Na przykład wtedy, kiedy na potańcówce całował się w kącie z Hilly, a chwilę wcześniej obmacywał się z Gretą, którą znowuż miał na oku jakiś Brandybuck.

~ * ~

Kiedy zaczęła zbliżać się już godzina siedemnasta, a w brzuchu Williego zaburczało, ten zdecydował, że koniec tego dobrego i czas udać się na to całe przyjęcie. Wyczekał się już wystarczająco na swojego pochmurnego przyjaciela, a ten nawet nie raczył wrócić przez ten czas do domu.
Willie schował więc swoją fajkę z powrotem za pazuchę, wyciągnął z kieszeni kolejne jabłko i wesoło ruszył w stronę ulicy Stokrotkowej, podśpiewując coś pod nosem. Po drodze zatrzymał się na chwilę przy domu Fanny Oldbuck, która właśnie zbierała warzywa w ogrodzie. Poświęcił chwilę na mały flirt z dziewczyną. Pozwolił jej nawet obejrzeć wisiorek, który zawsze nosił wpuszczony pod zadziornie rozpiętą koszulą. Był to całkiem dobrze działający trik na dziewczyny, by mogły z bliska spojrzeć na jego całkiem dobrze wyrzeźbione ciało, któremu daleko było do typowego wyglądu hobbita. No i ten zarost, który ponoć był zasługą krasnoludzkich genów, na jego uroczych pucołowatych policzkach. Zadziorny i wesoły uśmiech i głębokie spojrzenie oczu w stalowym kolorze. Wszystko to działało na młode hobbitki, a Willie doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

W końcu jednak pożegnał się z Fanny. Wcześniej jednak pożalił się, że nie ma żadnego prezentu dla starego Isengara, a ta wręczyła mu kosz pełen dorodnych warzyw i owoców. Zadowolony ze swojej roztropności, dalej podśpiewując coś pod nosem, ruszył w końcu na Stokrotkową i tam…
- Hildi! Ty stary draniu! A ja czekałem pod twoimi drzwiami, dobijając się do ciebie jak jakiś wariat!
Mimo tego, Willie bardzo ucieszył się, że Hildi również zjawił się na przyjęciu. I nawet nie musiał go do tego zmuszać i ciągnąć za poły koszuli! W końcu pojawił się jakiś promyk nadziei, że jego kumpel od wariackich psikusów wrócił na swoje miejsce.
- No, żeś się wystroił! - Willie pochwalił przyjaciela. - Mam tylko nadzieję, że nie zamierzasz podrywać mojej Mad… WRÓĆ! Nic nie mówiłem. Wcale mi na niej nie zależy. Pfff - Willie nagle się jakby zakłopotał, wzruszył ramionami i udał, że rozgląda się za czymś istotnym.

Krążyły bowiem po Shire plotki takie, że lowelas Goodbody się zakochał w jedynej dziewczynie, która opierała się jego zalotom. Willibald oczywiście nigdy tych plotek nie potwierdził, a wręcz zaprzeczał im za każdym razem, tłumacząc, że za młody jest na takie głupie rzeczy, jak miłość i stały związek. Jaka była prawda? Cóż, to wiedział tylko Willie.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 10-12-2017 o 15:12.
Pan Elf jest offline  
Stary 10-12-2017, 16:19   #6
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Gdyby któryś z hobbitów zapragnąłby nagle złożyć dość niespodziewaną wizytą w norce Pana Hugona Bracegirdle, najpewniej dość mocno był by zaskoczony niecodziennym hałasem i bałaganem w jego cichej i przytulnej posiadłości - w Shire wszyscy dobrze znali zwyczaje Pana Hugona, bibliofila i miłośnika ziela fajkowego i co najważniejsze miłośnika spokoju. Jednak gdyby uważnie się przysłuchać i rozejrzeć dość łatwo można by było ustalić winowajce owego zamieszania - Myrtle Bracegirdle bratanica Pana Hugona tylko ona mogła dotykać bez pytania pokaźnej kolekcji książek, druków i zwojów stanowiących dumę i chlubę Pana Bracegirdle.

W Północnej Ćwiartce wszyscy dobrze znali Myrtle Bracegirdle, owego niespokojnego ducha który raz po raz zakłócał spokój okolicznym sąsiadom.
Tym razem ów harmider wywołała dość nieoczekiwane zdarzenia, a właściwe była to wiadomość od Isengar Tuk - a dokładnie rzecz biorąc było to zaproszenie na przyjęcie urodzinowe.

Z okazji swych dziewięćdziesiątych i pierwszych urodzin Pan Isengar Tuk ma zaszczyt zaprosić Myrtle Bracegirdle na przyjęcie urodzinowe, które odbędzie się w niedzielę dnia 9 września 1300 r. od godziny 17.30 w posiadłości jubiltata przy ul. Stokrotkowej 3, Nad Wodą, Shire, Zachodnia Ćwiartka.

***

Myrtle była pewna że już widziała tę książkę, nie miała co do tego wątpliwości. Dobrze pamiętała że znajdowała się ona między dwoma opasłymi tomami - to znaczy między ''Uprawa i pielęgnacja kapusty - czerwiec, lipiec'' a ''Rody i rodziny Shire - koligacje i genealogie''. Myrtel fuknęła i zawołała głośno, wyglądając na korytarzyk.

-Wuju, wuju! Widziałeś może gdzieś ''Rzeki i brody w Shire - praca niejakiego Bergrim Tuka'', potrzebuję ją a pamiętam że jakiś czas temu ją czytałeś paląc swą fajkę.

Jednak nie była żadnego odzewu, najwyraźniej Pan Hugon Bracegirdle udał się z niespodziewaną wizytą do swego sąsiada lub co bardziej prawdopodobne nie chciał oglądać chaosu panującego obecnie w jego biblioteczce. Nie doczekawszy się odpowiedzi, Myrtle ruszyła na dalsze poszukiwania.
Po jakimś czasie młoda hobbitka odnalazła wspomnianą wcześniej księgę w kredensie między garnkami a talerzami, najwyraźniej Pan Hugon odłożyła ją tam gdy przygotowywał kolację bądź obiad i w swym roztrzepaniu zapomniał odłożyć ją na miejsce.
Szczęśliwa że odnalazła prezent dla Pana Insgara, Myrtle szybko przebrał się w swą najlepszą kreację - na pewno najmniej podartą i skierował się do drzwi norki. Przy okazji z kuchni podkradła placek miodowy i tak wykpiwana ruszyła do posiadłości Pan Tuka, a właściwie do posiadłości swego ciotecznego dziadka. Zaproszenie trochę ją zdziwiło, ale nie było co narzekać - większość hobbitów z Północnej Ćwiartki wolał nie zapraszać Myrtel na urodziny, uchodziła za dość lekko dziwacznego hobbita.
Z taką myślą i brzuchem napełnionym plackiem,okruszki posłużyły do nakarmienia myszki schowanej w jej kieszeni - dotarła przed drzwi norki Pana Isengar Tuk, Myrtel westchnęła i zapukała dość niepewnie do drzwi.
 
__________________
''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać''

Ostatnio edytowane przez Orthan : 11-12-2017 o 00:29.
Orthan jest offline  
Stary 13-12-2017, 12:34   #7
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Już z daleka można było dostrzec, że posiadłość szanownego Isengara Tuka została przystrojona na okoliczność święta. Papierowe ozdoby, zapewne dzieło Maddie, przystrajały okrągłe drzwi i okna.

Piękne róże stały w skrzynkach przy wejściu. Zaś dróżka prowadząc do drzwi, od niedawno wymalowanego na biało płotu, była starannie zamieciona.

Każdy przybyły gość był witany na progu przez jubilata. Tryskający dobrym humorem i odświętnie ubrany Isengar, był tak serdeczny i miły, że nawet Ci z gości, którzy go niezbyt dobrze znali, czy też byli zdziwieni, bądź onieśmieleni zaproszeniem na widok roześmianego staruszka pozbywali się wszelkich wątpliwości. Bez wątpienia byli miłymi i wyczekiwanymi gośćmi.




Za mości Tukiem stała jego urocza prawnuczka, która przejmowała prezenty i wierzchnie odzienia umieszczając wszystko w pokoju obok. Witała się także ze wszystkimi, a na widok Wilibalda jej twarz rozjaśniła się nieco bardziej. Zaraz jednak uciekła wzrokiem w bok i zarumieniła się uroczo.

Gości witał także obiecujący aromat jedzenia, jaki płynął z jadalni. To najważniejsze pomieszczenie w domu każdego szanującego się hobbita było dostatecznie duże, by pomieścić kilkanaście osób. W dodatku było to najwyższe pomieszczenie w całej posiadłości. Tak wysokie, iż nawet Duzi Ludzie mogli stać w nim wyprostowani.




Stół uginał się od potraw, co napełniło serca gości miłym ciepełkiem. Nic dziwnego, że zapatrzeni na obfitość jedzenia nie dostrzegli od razu stojącego w pomieszczeniu Dużego Człowieka, choć ten zajmował sporą część pomieszczenia.




Isengar przedstawił go wszystkim, jako swego starego, dobrego i wielce miłego przyjaciela. Czarodzieja Alatara.

Wkrótce wszyscy zasiedli do stołu, a uczta była długa, urozmaicona i sycąca. Zgodnie z przysłowiem jadło sypało się jak lawina, a trunki lały się jak deszcz.

Gdy już wszyscy dotarli do tego miejsca przyjęcia, gdy „upychało się wolne kąty” ze swego miejsc uniósł się Alatar i stukając łyżeczką w szklankę dał znać, iż pragnie zabrać głos. Głosy biesiadników ucichły, a czarodziej zaczął:
- Wielce szanowny jubilacie. Mój przyjacielu Isengarze. Pozwól, iż w imieniu swoim i tu zgromadzonych gości jeszcze raz powinszuję Ci twych dziewięćdziesiątych i pierwszych urodzin i wyrażę nadzieję, iż doczekasz w szczęściu i zdrowiu nie stu, ale dwustu lat.
- Brawo! Wiwat! –
rozległo się wśród gości. Takie przemowy lubili. Proste i krótkie.

Z kolei wstał szanowny gospodarz.
- Bardzo Wam wszystkim dziękuję, za to iż zechcieliście przybyć w dniu mojego święta bym mógł z Wami dzielić, tę skromną uroczystość. – podziękował grzecznie.
- Brawo! Niech żyje! – rozległo się znowu. Takie przemówienia lubili …

- Nawet połowy z Was nie znam w połowie tak dobrze jakbym chciał, a połowę z Was znam o połowę mniej, niż na to zasługujecie.
To z kolei zabrzmiało zawile i niepokojąco, tak że goście w milczeniu zastanawiali się co to może oznaczać.
- Jednakże moi drodzy nie zostaliście tu zaproszeni jedynie na urodziny. Jesteście tu, gdyż każdy z Was jest młodym i dzielnym hobbitem, który ma cechy jakich potrzeba. Alatarze. Zechcesz objaśnić.

Zakończył przemowę Isengar wyciągając fajkę i dając tym samym sygnał Maddie, by przyniosła brandy. Część oficjalna urodzin została zakończona.
Stary czarodziej uśmiechnął się lekko i także sięgnął po swoją fajkę.
- Tak to prawda. Pozwólcie moi drodzy, że coś Wam wyjaśnię. Otóż zwróciłem się do mego przyjaciela, by mi polecił kilku zręcznych i odważnych hobbitów, bowiem potrzebuję pomocy.
Kłąb dymu otoczył jego głowę, przysłaniając troskę w oczach.
- Jak być może wiecie niedaleko na północ od Shire znajdują się ruiny pewnego miasta, które w szczęśliwszych dniach nosiło nazwę Fornost. Niestety ten bogaty i piękny gród został zniszczony podczas wojny całe wieki temu. W pobliżu Fornostu znajduje się pewien … hmmm … hmmm …
grobowiec.


Alatar przerwał spoglądając bystro na gości niepewny, jak to słowo zostanie odebrane.
- Nic wielkiego. Zwykły grobowiec, jakich wiele … jest w nim jednak pewna rzecz. Drobna rzecz, która jednak jest mi potrzebna. Problem w tym, że aby się tam dostać potrzebny jest ktoś zręczny i niewielkich rozmiarów, jak na człowieka oczywiście. I tu będziecie mi potrzebni, jeśli oczywiście się zgodzicie.
Na zechętę na końcu dodał.
- Fornost wcale nie jest tak daleko. Sądzę, że spokojnie dotrzemy tam w dwa tygodnie. Taka miła wyprawa po okolicy. Oczywiście jeżeli się zgodzicie podpiszemy oficjalny kontrakt. Pokrywam wszelkie koszty wyprawy, a jako wynagrodzenie proponuję sto sztuk złota na głowę, oraz to co znajdziemy w grobowcu, oczywiście poza tą drobną rzeczą, o której wspomniałem.

Oferta była więcej niż hojna. Bowiem sto sztuk złota starczyło na dostatnie utrzymanie przez rok. A kto wie jakie skarby mógł ukrywać sam grobowiec. Z drugiej strony czarodziej najwyraźniej nie mówił wszystkiego, a może po prostu nie był pewien, czy jego propozycja zostanie przyjęta.

Zapadła cisza, którą przerywała jedynie Maddie kręcąca się przy stole i polewająca mocną, aromatyczną brandy. Zaś dla Myrtle przyniosła słodkie wino z Południowej Ćwiartki.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 14-12-2017, 23:33   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Madoc długo czekać nie musiał.
Ledwo stanął przed drzwiami i zastukał, w progu stanął sam gospodarz.
- Madoc Hornblower... - powiedział Isengar. - Witam, witam...
- Wszystkiego najlepszego, sto... dwieście lat - poprawił się szybko Madoc, wręczając prezent.
- Zapraszam. - Isengar odsunął się, by gość mógł wejść i zrobić miejsce dla kolejnego. - Proszę dalej...
Madoc skinął głową Madie, po czym przekroczył próg.


Plotki nie kłamały - Isengar Tuk był szczodrym gospodarzem.
To, co znalazło się na stole, starczyłoby dla połowy mieszkańców całego Nad Wodą, a Madoc, który zjawił się jako jeden z pierwszych, nie sądził, by aż takie tłumy znalazły się na liście gości.
Mdoc przyjrzał się stołom usiłując ocenić, ilu, tak na oko, mogłoby się przy nich zmieścić gości, po czym wybrał miejsce nie najbliżej honorowego,, na którym miał zasiąść dostojny jubilat, ale i nie na tyle daleko od wspomnianego, by nie mieć nadziei na 'załapanie się' na największe smakołyki.
Co bynajmniej nie znaczyło, że ci, co siedzą dalej, odejdą głodni. O nie. Tego się Madoc nie obawiał, nawet znając możliwości swych rodaków.
Zajęty podziwianiem ilości i jakości potraw omal nie przegapił Dużego Człowieka, jednak w ostatniej niemal chwili zdążył mu się ukłonić, nim by zaczęło to wyglądać na brak grzeczności.
A potem tylko trzeba było poczekać, aż przyjęcie się rozpocznie. A przy okazji witać wszystkich mniej czy bardziej znajomych. Czyli zdecydowaną większość zaproszonych.

* * *

Słowo 'czarodziej' zaskoczyło Madoca.
Duży Człowiek był co prawda gościem Isengara, ale... w słowie 'czarodziej' było coś niepokojącego. Co prawda Madoc nigdy nie spotkał przedstawiciela tego... fachu..., ale parę opowieści dotarło do jego uszu. Interesujących, ale i niepokojących. A czasami i takich, po których mały hobbit od czasu do czasu miewał sny, od których włosy stawały dęba nie tylko na głowie...
To jednak nie przeszkodziło Madocowi sięgnąć po kolejny kawałek ciasta ze śliwkami. Wyrósł już z takich opowieści.

Przemowa, kolejna... Wiwaty, brawa, oklaski...
Tak było na każdym przyjęciu, jednak wystąpienie czarodzieja zdecydowanie odbiegało od tego, czego można było się spodziewać.
Wyjechać poza Shire? Nie do wiary... Nawet prapra...dziadek Tobold Hornblower nie wyjeżdżał dalej, niż w okolice Bree. A jechać jeszcze dalej? Do jakiegoś zrujnowanego miasta, gdzie nie byłoby ani wygodnej norki, ani dobrego jedzenia? Gdzie nie byłoby nic, co zainteresowałoby prawdziwego hobbita?
Co prawda sto sztuk złota brzmiało ciekawie, ale od dawna Hornblowerowie nie cierpieli na brak gotówki. Czy skusi sie na to kto inny?
Nie sądził.

- Ja pojadę - usłyszał nagle, a gdy ujrzał wbite w siebie spojrzenie zrozumiał, że były to jego słowa, że to on właśnie zgodził się ruszyć na wyprawę z czarodziejem.
Usiadł (nie pamiętał nawet, żeby wstał) i wychylił solidny łyk brandy.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-12-2017, 13:09   #9
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Hildi bardzo źle czuł się w towarzystwie, aż tylu hobbitów. Nie lubił takich tłumów, dlatego zawsze tego typu uroczystości omijał szerokim łukiem. Wcześniej jakoś to wszystko lepiej znosił, wszystko to było zasługą przede wszystkim kochanej Ruby, a jeżeli do towarzystwa dołączał jeszcze Willie, to wtedy było mu znacznie lżej. Teraz, gdy zabrakło Ruby, najchętniej nie wychodziłby ze swojej norki i tylko od czasu do czasu wpuszczał do środka swojego przyjaciela.

Teraz, będąc na przyjęciu urodzinowym Isengara Tuka, starał się trzymać jak najbliżej Williego. Nie znał tutaj praktycznie nikogo, a z tymi, których znał i tak nie miał ochoty rozmawiać. Trzeba przyznać szczerze, że czasami Hildi zazdrościł swojemu przyjacielowi tej otwartości i łatwości z jaką nawiązywał nowe kontakty. Na szczęście Ruby zawsze powtarzała Hildiemu, że kocha go za to jaki jest, żeby nigdy się nie zmieniał. Dlatego właśnie było mu dobrze z samym sobą, chociaż może teraz szukał tylko usprawiedliwienia dla swojego samotnego życia, a to wcale nie było dla niego takie dobre…

Po pewnym czasie wszyscy zaczęli siadać do stołu. Willi zaciągnął Hildiego i obydwoje zajęli miejsca bardzo blisko jubilata. Grubb na początku czuł się bardzo nieswojo, ale gdy tylko zobaczył suto zastawiony stół, przestał się tym martwić. Gdyby w sali panowała cisza dałoby się słyszeć głośne burczenie w brzuchu Hildiego. W końcu nic nie jadł od śniadanie, a było już dosyć późno. Na szczęście stres związany z wyjściem z domu już praktycznie minął, więc teraz pora była na zaspokojenie podstawowych potrzeb każdego hobbita.

Jadł powoli i spokojnie, jednak za każdym razem, gdy ktoś się do niego odezwał, musiał przełykać kęs jedzenia z wielkim trudem. W końcu jednak udało mu się w miarę porządnie najeść. Willie nalał mu nawet porządny kieliszek brandy. Hildi wziął niewielki łyk i poczuł jak ciepło rozpływa się po całym jego ciele, można nawet powiedzieć, że w końcu troszkę się zrelaksował.

I właśnie, kiedy już można szczerze powiedzieć, zaczynało mu się w miarę podobać, swoją przemowę zaczął czarodziej, wydawało się gość honorowy na tym przyjęciu…

Jaka wyprawa? Tyle dni poza domem? Z obcymi hobbitami i czarodziejem, którego widział pierwszy raz na oczy? Nie, nie, nie i jeszcze raz stanowcze nie. Z wrażenia, aż opróżnił na raz cały swój kieliszek brandy. Nigdy w życiu nie weźmie udziału w tej wyprawie, choćby nie wiadomo, co się działo… Był pewien, że nawet jego przyjaciel Willie będzie uważał ten pomysł za totalnie idiotyczny… Jak bardzo Hildi mylił się w tym momencie…
 
Morfik jest offline  
Stary 17-12-2017, 14:42   #10
 
Kris Kelvin's Avatar
 
Reputacja: 1 Kris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie coś
Na szczęście okazało się, że nikt nie zauważył spóźnienia. Drzwi otworzył sam Isengar, na widok Doderica uśmiechnął się szeroko.

- Ach, Doderic! Tyle, tyle lat…wejdź proszę – gospodarz gestem zaprosił hobbita do środka.

- Dziękuję panie Isengarze. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - rzekł młody Bolger i wręczając jubilatowi dziecinny latawiec zaczerwienił się.

Zauważył, że za plecami starego Tuka stoi sama Maddie. Hobbit spłonął jeszcze bardziej purpurowym rumieńcem. Niestety, po długiej pieszej wędrówce średnio wyglądał na „Witam, Doderic Bolger, współudziałowiec w firmie Bolger, Bolgerowa, synowie, córka i zięć”. Kłaniam się Państwu”, a raczej na „Przepraszam, ma ktoś może chusteczkę?”. Ukłonił się Isengarowej prawnuczce i wyjąkał:

- Boderic Dolger…to znaczy Dodler Bolgeric…to jest Doderic Bolger! Kłaniam się panno Maddie… Pewnie Pani nie pamięta, ale często bawiliśmy się razem w dzieciństwie…Musi Pani przyznać, że wyrosłem na pięknego hobbita…tfu! To znaczy ja muszę przyznać, że wyrosła Pani na piękną hobbitkę! – wyjąkał i czym prędzej usunął się w tłum gości, choć najbardziej w tym momencie pragnąłby po prostu wtopić się w ścianę i zniknąć. Z daleka zauważył, że na widok Willibalda Goodbody’ego twarz hobbitki pojaśniała i zarumieniła się. Młody Goodbody był znanym w całym Shire podrywaczem. Doderic fuknął pogardliwie, nie rozumiał jak ktoś może wciąż uganiać się za dziewczynami, a nie w pełni oddawać się pracy i gromadzeniu zysków (przynajmniej część jego natury tak uważała).

Pamiętając o swoim planie wcześniejszego wyjścia znalazł miejsce przy stole i dopiero wtedy uświadomił sobie jak bardzo po całym dniu wrażeń jest głodny.

***

Jadło i trunki, jak przystało na porządny hobbicki dom, były znakomite. Po wchłonięciu dwóch kurcząt na zimno, czterech smażonych ryb i trzech placków z kminkiem (jak wiemy, planował jeszcze dziś dokończenie interesów, więc nie chciał się przejadać), Doderic zabrał się za wino, które przyjemnie oczyszczało umysł i pobudzało krew. Dopiero po czasie dostrzegł Wielkiego Człowieka w niebieskiej szacie, którego Isengar przedstawiał wszystkim jako swego przyjaciela, czarodzieja Alatara. „Czarodziej? Zagraniczne dziwactwa…” – mruknął zza błyszczącego kielicha.

O dziwo, wbrew przyjętym w Sire tradycjom, mowa urodzinowa Isengara była bardzo krótka. Natomiast to co nastąpiło po niej Doderic miał zapamiętać już na zawsze. Okazało się, że czarodziej poszukiwał śmiałków, którzy udadzą się do grobowca w pobliżu Fornostu. Doderic, gdy takie sprawy zaprzątały mu jeszcze głowę, czytał legendy o tym pradawnym grodzie, w jego pamięci odzywały się dalekie echa opowieści o dzielnych ludziach walczących ze strasznym czarnoksiężnikiem. Wzdrygnął się. Nie wierzył, by ktokolwiek zgodził się pójść z tym (jak się okazywało) szalonym dziwakiem. Sto sztuk złota…tyle firma Bolgerów zarabiała w kwartał! Na sali zaległa cisza. W końcu chęć uczestnictwa w wyprawie wyraził Madoc Hornblower, którego Doderic nie znał zbyt dobrze. Pomyślał, że hobbit ten musi mieć w głowie równie nie po kolei co czarodziej. Powróciła cisza. Nagle ktoś postawił przed młodym Bolgerem szklankę aromatycznej brandy. To była Maddie! Przypomniał sobie jej reakcję na widok Goodbody’ego i aż zacisnął usta z zazdrości.

- Ja pójdę, choć nie znam drogi! -wypowiedział słowa jakiś głos. Z przerażeniem skonstatował, że był to jego własny. Poczuł na sobie ogromną ilość zdziwionych spojrzeń. Raczej nikt już nie pamiętał młodego Doderica wałęsającego się po Shire, przesiadującego w bibliotece i piszącego poematy. Wszyscy raczej mieli w głowie utrwalony obraz rozsądnego pana Bolgera, sprzedawcy misek i talerzy, który potrafił targować się do ostatniego grosza. Kropelka krwi Brandybucków, która najwidoczniej uderzyła mu w tym momencie do głowy, już powędrowała dalej. Znów był sobą, Doderciem, synem Hildifonsa Bolgera.

- Eee…to znaczy, ma się rozumieć…Ten tego… - w końcu zebrał się w sobie, wstał i przyjął pozę, jaką zwykł przyjmować przy omawianiu poważnych interesów – Drogi Panie, oferta ta niewątpliwie jest interesująca, ale ja, jako przedsiębiorca, dostrzegam w niej zbyt wiele luk! Czy może nam Pan łaskawie powiedzieć co to za przedmiot jest Panu tak potrzebny? Poza tym mówi Pan o kontrakcie. Mógłbym na niego zerknąć? Rozumiem, że to umowa krótkoterminowa, na zlecenie, lub o dzieło? Jak z kwaterunkiem? Jak z wyżywieniem? Jak z ubezpieczaniem? Droga taka pewnie jest wielce niebezpieczna? Z góry dziękuję za odpowiedź – rzekł i oklapł ciężko na siedzenie. Doderic czytał o wielu rzeczach, na wielu sprawach się znał, więc tak naprawdę spodziewał się jakie będą odpowiedzi czarodzieja. Westchnął ciężko i wypił na raz całą brandy. Cóż, jak często mawia tatko Hildifons: „Skoro nakupiło się towaru, to teraz należy go opchnać!”….
 
Kris Kelvin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172