12-04-2018, 21:40 | #101 |
Reputacja: 1 | Eldred dogadał się z Wróblem i zainwestował jedną trzecią złota w marynarski interes. Słabo się na tym znał, ale czuł że taka krypa może w przyszłości uratować jego czarodziejskie dupsko. Kolejną jedną trzecią zdeponował w krasnoludzkim banku Lichmann Brothers, tak na wszelki wypadek. Resztę zostawił sobie na zabawę i co najważniejsze na wkupne w łaski miejscowej gildii złodziei. Z miejscowymi łotrami zawsze warto było dobrze żyć, o czym już się przekonał w poprzednim mieście. Kontakt nawiązał już podczas sprzedaży zdobycznej chabety w dokach, poprzez wozaka Flicka, ale na pełniejsze zapoznanie z "chłopakami" musiał jeszcze trochę poczekać. Gdy załatwił to co miał załatwić udał się z kumplami na balangę. Marzyły mu się świeżutkie małże wyjadane z pępka (lub może innego miejsca) egzotycznej tancerki, zapijane od czasu do czasu, południowym zamorskim winem. |
12-04-2018, 23:33 | #102 |
Reputacja: 1 | Nie uwierzycie jakież to nieszczęścia chodzą po ludziach… i elfach. Nasi herosi rozdzielili się by zająć się zabezpieczeniem majątku. Później mieli się spotkać w Pasiflorze, lokalu o nie wyszukanej opinii i takiej samej klienteli. Ot, tak by się nie wyróżniać. - Ty patrz - jednooki niedogolony drab szturchnął kompana, ten zerknął spod kapelusza. - No i? - Widzisz, ten tam kurdupel, patrzaj podobny do tego z obrazka - wyciągnął zza pazuchy wymemłany list gończy. - Dyć to baba na obrazku, a ten to chłop - kapelusznik splunął i zsunął z powrotem kapelusz na oczy by drzemać. - Toć to elf, u nich wszystko jedno. - Nie wszystko - dobiegło spod kapelusza - w zamtuzie sprawdziłem. - Po chuj żeś do zamtuza do elfiego chłopa chodził? - niewygodnie zainteresował się jednooki. - Po chuj mi pokazujesz tego kurdupla - zmienił temat kapelusznik. - Jak mu upitolimy łeb to nikt się nie jorgnie, że to chłop nie baba. Z gęby pasuje. - Głupiś Romuś, głupiś… ale głupi ponoć ma szczęście. - Kapelusznik poprawił kapelusz i napiął kuszę. * Elbrett pił a wszyscy wokoło skandowali: - Jeszcze jeden, jeszcze jeden. Odstawił z rozmachem kufel i nawet bez przymierzania rzucił nożem trafiając w centralny filar podtrzymujący dach karczmy. W sam środek. Tak jak trzy poprzednie noże. - Jeszcze! -zawołał, a ktoś usłużny podał mu kolejne naczynie. Ujął je i pijąc przeszedł kolejnych kilka kroków, był tuż koło drzwi. Rzucił kufel na podłogę i kolejny nóż drgał w centralnym filarze. - Trzymaj drzwi i dawaj kufel - zaordynował Dycha i pijąc wyszedł na ulicę… Klienci karczmy z napięciem czekali aż kolejny nóż wykwitnie przy pozostałych. I doczekać się nie mogli. Nie wiedzieli niestety, że dyliżans pocztowy miał opóźnienie i akurat dziś skrócił sobie drogę jadą pełnym galopem tuż koło karczmy. * - Och Lorenzo - głos dziewczyny wyrażał udawane oburzenia na fakt, że jego dłoń zbłądziła nie tam gdzie powinna. Cóż sam fakt, że siedziała mu na kolanach mało nie wydłubując oka sutkiem sterczącym pod materiałem sukienki mógł mieć coś wspólnego z chwilowym zanikiem dobrych manier. Jednak nic więcej stać się nie mogło. I to nie dlatego, że karczmarz łypie na mnie zza szynkwasu. Otóż nagle usłyszał on zza pleców głos:- Krótki czy ja dobrze widzę? Toż to sam sprawca mego upodlenia i obiekt mej zemsty. Lorenzo wstał nagle zrzucając dziewczynę z kolan, ale zatoczył się niespodziewanie. Z trudem utrzymał równowagę łapiąc się stołu. Dziwnie ospała dłoń ledwo odnalazła rękojeść rapiera. Wyjąć go nie zdążył, po podłoga uderzyła do w plecy. Z przewróconego stołu spadł dzban wina z importu. Miało ciekawy bukiet i niespotykany smak… - Ptaszki ćwierkały, że się tu pojawiasz - przybysz rzucił sakiewkę dziewczynie i gestem kazał jej znikać. Ta nie czekała ani chwili. Przybysz przykucnął przy Lorenzo i odebrał mu rapier. - Porozmawiamy o procentach, które narosły od strat… długo porozmawiamy. * Jak już mówiłem, nie wszyscy dotarli na miejsce spotkania. I coś mówiło przybyłym, że warto by wychylić kielich czy dwa ku ich pamięci. Karczmarzu nalej wszystkim. |
15-04-2018, 22:51 | #103 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | PvP nie piwo nie musi być jasne. Chwila. Szlag... Berdych się nie mylił. Vince'a o tym, że ma ogon poinformował na mieście pewien złodziej. Grubas postanowił więc zasadzić się na orka w zadupiastej przelotce między domami biedoty. Gdy tylko Berdych pojawił się w zasięgu zarobił sztachetą z płotu wprost w podstawę nosa. - Kurwa - zadźwiedzał głośny bas półorka rozcierając krwawiący nochal. Już drugi raz oberwał w tym przeklętym towarzystwie. - Jesteś fiucie! - Odezwał się przez zęby w stronę Vince’a. - Czekałem na ciebie - dokończył po czym sam wymierzył cios prosto w gruby bebech rasisty. Gęsta ślina zaskoczonego szybką ripostą Vince’a przeleciała Berdychowi obok twarzy. - Nie cierpisz aby w tym swoim pierdolonym kraiku na brak zaufania? - Zagadnął dając krok w tył i zachodząc orka od boku. - Nie zamierzam się z tobą całować pedale, więc chociaż mnie nie śliń - odpowiedział Vince’owi starając się tak obrócić by cały czas mieć go w zasięgu wzroku. O użyciu magii nie było mowy, bo pewnie zwabiło by to straże miejskie i zapewne mieliby przesrane. Doskoczył do Vinca i kolanem próbował zgnieść mu jaja. Jego przeciwnik był jednak wytrawnym pięściarzem, zupełnie naturalnie zbił więc uderzenie i pojawił się z prawej wymierzając sierpowy w okolice ucha. Zupełnie niefinezyjny obrót pozostawił jednak prawą łydkę bez ochrony. Berdych wykonał unik po czym widząc, jak Vince się odsłaniał musiał skorzystać z okazji, podcinając Vince’a kopnięciem w wystawioną nogę. Porywczy półork rzucił się na swojego leżącego przeciwnika. - Chyba kpisz! - wycharczał Vince, gdy rozgorzała walka w parterze. Nie zdążył się przeturlać w efekcie czego ork znalazł się bezpośrednio nad nim zamierzając się do kolejnego ciosu. Obie ręce Grubasa były jednak tak samo silne i sprawne, więc mimo niekorzystnej pozycji z rozmachem klasnął dłońmi o boki głowy orka, skutecznie go ogłuszając na krótką chwilę. Ciężar jego sprawił, że grubas tak łatwo nie był w stanie go z siebie zrzucić. Łeb i tak miał już pocharatany więc nie przymierzając się trzasnął Vinca z dyńki w nos. Ten tylko się roześmiał, choć nad nosem skóra pękła i pojawiła się strużka krwi. Skurwiel zdawał się być nie do zajebania i odpowiedział pięknym za nadobne licząc na moment nieuwagi, by zerwać chwyt w którym trwali jak dwóch elfich kochanków. Berdych dawno z nikim nie naparzał się na pięści, Vince był całkiem niezłym przeciwnikiem, ale pozycja w jakiej się znajdowali przyprawiała go o mdłości. Berdych próbował wyrwać ze swego paska sztylet by zakończyć to przedstawienie. Jak na razie nie miał zamiaru zabijać nieboraka. Bijatyki na ulicach miast rządziły się swoimi zasadami, pośród których nie funkcjonowało pojęcie ciosu poniżej pasa. Gdy tylko dłoń Berdycha zniknęła z pola widzenia Vince’a ten ze wzmożonym wysiłkiem poderwał się i z całej siły pociągnął orka za mosznę. Gdy odskoczyli w przeciwnych kierunkach przynajmniej krępujący pat został chwilowo rozwiązany. Wielkie jaja Berdycha przyzwyczajone były do dyndania, więc Vince nie wyrządził mu wielkiej szkody, a o dziwo Berdychowi zrobiło się nawet przyjemnie, jednak nie czas był na oddawaniu się kopulacją, a już tymbardziej nie ze śmierdzącym grubasem, któremu musiał pokazać miejsce w szeregu. Chwycił więc rękojeść sztyletu i rzucił się na przeciwnika.wymierzając cios w udo. - Chojrak, kurwa - splunął Vince i nie dając się zaskoczyć pochwycił dłoń Berdycha a był już po kilku krokach rozbiegu. Jak wóz z węglem uderzył plecami orka o ścianę budynku, który zatrząsł się w posadach. Następnie tłukł uzbrojoną dłonią przeciwnika tak długo, aż ten wypuścił sztylet. Niespodziewanie poczuł ból z tyłu głowy, gdy rozbiła się o nią lecąca butelka. Mieli towarzystwo! - Na chuj się wtrącasz! - krzyknął Berdych do czwórki drabów spod ciemnej gwiazdy, w jednej chwili zmieniły się Berdychowi priorytety. Mógł oczywiście wykorzystać cios butelką i zabić Vince’a ale na to przyjdzie jeszcze czas. - co ma wisieć nie utonie - skwitował i odbijając się od ściany, w której pojawiła się ogromna rysa zabrał się za bliższą dwójkę z przeciwników. Nie trwało długo wyciągnięcie zza pleców berdysza. Przybyli niczego nie podejrzewając wyciągnęli swe miecze, jednak Berdych zamiast rzucić się na nich z bronią wypowiedział magiczną formułkę przypalając im lekko stopy, na tyle że padli na glebę gasząc płonące i zasikane hajdawery. Tymczasem Vince, roztarłszy obolały czerep dobył bezceremonialnie tasak. Któryś z napastników zakrzyknął, że przyszli policzyć się za wysadzenie knajpy, za Ricka i masowe groby w dolinie jakiejś rzeki. Było to jego ostatnie zdanie - wymiarami ani krzepą nie dorównywali nawet przebrzydłemu orkowi, padli szybko porąbani na błotniste podłoże. Widząc, jak Vince rozprawił się z pozostałą dwójką, lepiej było nie zostawiać świadków. Cofając się z krwawiącymi kikutami nóg niedoszli napastnicy nie pożyli długo. Jeden cios berdysza strącił głowę jednego napastników, a drugi padł zemdlony. Berdych jednak nie dał nabrać się na zawał serca rozgniatając czaszkę nieprzytomnego swoim ciężkim wojskowym buciorem. Vince otrząsnął ramiona i rozejrzał się po okolicy. - Niech to jasny chuj. Dwa-dwa, brudasie. Te pokurwy są od kurwiarzy z dzielnicy portowej. Ale to może poczekać - dorzucił w przestrzeń nie opuszczając tasaka. - Wypierdalaj w tamtą mańkę - wskazał orkowi kierunek ostrzem. Berdych stanął zdziwiony, liczył na dalszą walkę, jednak ta mogła poczekać. Jednym ruchem łapska ściągnął trupy ze środka uliczki pod ścianę. Krwawy ślad jednak znaczył trasę trupów. Nie było rady, trzeba było oddalić się z miejsca wypadku. - To jeszcze nie koniec pizdo! - Rzucił na odchodne. Teraz jednak miał inny priorytet, trzeba było odwiedzić port, ale to może jutro.Ruszył w kierunku dzielnicy portowej, szukając dobrej knajpy, w której mógłby napić się i zaspokoić się z jakąś dziwką. Vince ruszył w przeciwnym kierunku, byle dalej od baraków straży. Wstąpił na odpoczynek do lokalu tylko dla ludzi, w którym za niedużą sumę zakupił alkohol, surowe mięso i obiad. Do wieczora siedział i pił, obserwując otoczenie z przyłożonym do twarzy przyszłym stekiem. |
16-04-2018, 19:54 | #104 |
Reputacja: 1 | Knajpa "Świński ryj" w dzielnicy portowej miała opinię jedną z większych melin w mieście. W sam raz zatem nadawała się na odpoczynek takiej postaci jaką był Berdych. W Świńskim ryju, były też wszelkiej maści panny, wdowy i mężatki na wynajem. Wchodząc do środka zrobił szybki rekonesans. Jak zwykle o tej porze w środku było tłoczno, duszno i śmierdziało alkoholem oraz różnymi innymi wydzielinami, o których kulturalnym ludziom lepiej nie opowiadać. |
17-04-2018, 22:45 | #105 |
Reputacja: 1 | Kuba Wróbel jeszcze w porcie sprzedał niepotrzebnego już wierzchowca bogatemu zagranicznemu kupcowi (w końcu zamierzał teraz ujeżdżać fale) nieco poniżej wartości, targując się wyłącznie dla pozorów i przyjemności, zasugerował podobną rzecz Eldredowi i za kilka monet wynajął poleconych mu tragarzy z lektyką. Jedną z najlepszych metod poruszania się w ukryciu jest ostentacyjne poruszanie się na widoku. Lokator wiadomego magazynu w życiu nie pomyśli, że ktoś kto ma go obserwować może robić to centralnie z ulicy, wypytując tragarzy o każdy budynek, który uznał za ciekawy, a który był po drodze do karczmy, gdzie spodziewał się zastać resztę zespołu. |
18-04-2018, 22:01 | #106 |
Reputacja: 1 | Eldred zanim zjawił się na umówione kompanijne spotkanie w "Świńskim Ryju", to zaprosił Wróbla na obiad. Za jego radą także wynajął lektykę i jak paniska, zjawili się u "Piekielnego Amaro" by zjeść najlepszy i najdroższy posiłek w mieście. Żarcie rzeczywiście było z najwyższej półki, a kelner był istnym źródłem informacji na temat miejscowych rozrywek. I tak miedzy marynowanymi węgorzami, a pieczonymi polędwiczkami w sosie kurkowym, dowiedzieli się o najdroższym zamtuzie "Pąsowej Galadrieli", gdzie tylko same elfki klientów obsługiwały. Mniej prestiżowe, ale równie przyjemne (o ile nie bardziej, ze względu na mnogość rozrywek) było "Wężowe Oko", które serwowało nawet i krasnoludzice, jeśli takie było życzenie klienta. Egzotyka tego miasta była wprost oszałamiająca. Eldred po deserze składającym się z pucharu lodów z zamorskimi owocami, skłaniał się odwiedzić "Wężowe Oko", miał kilka zachcianek, a elfki jakoś mu się za chude wydawały. Decyzję jednak pozostawił Wróblowi, niech gość i wspólnik, zadecyduje o wisience na torcie. |
18-04-2018, 22:42 | #107 |
Reputacja: 1 | przywitawszy grafomanią, krwią i flakami [error: boobs not found]
|
20-04-2018, 23:55 | #108 |
Reputacja: 1 |
|
21-04-2018, 21:41 | #109 |
Reputacja: 1 | Ialdabode spędził wieczór całkiem przyjemnie i niespodziewanie spokojnie. Być może to zasługa ekskluzywnego lokalu? A może dwóch skrytobójców z ugotowanymi mózgami, którzy grzecznie leżeli nieopodal w zaułku? Dość powiedzieć, że mag mógł wykąpać się w ciepłej wannie z dwiema nad wyraz młodymi dziewkami i spędzić tak dobrą noc, że poranek zastał go dopiero wczesnym południem. Ubrawszy się, dopił resztki szampana i ruszył na dół. Na swoją łysą głowę, ponownie założył kaptur i zjadłszy szybkie śniadanie składające się z jajecznicy na boczku, ze świeżymi pomidorami, szczypiorkiem i pajdą ciepłego jeszcze chleba, wyszedł na miasto. Przeszukanie miasta wydawało się być karkołomnym, jednakże mężczyzna miał doświadczenie i ledwie muskał umysły mijanych ludzi zajętych swoim życiem, pędzącym nieustannie i bez celu do przodu, nie mogącym wyrwać się z rutyny codzienności. Przyzwyczaił się do tej szarości, nie dostrzegał jej, natomiast jego towarzysze to banda na tyle kolorowa, że rzuca się w oczy, nawet jeśli nikt nie wysila się, by ich zapamiętać, więc po parunastu minutach złapał pierwszy trop. Uśmiechnął się i przyśpieszył kroku. |
22-04-2018, 00:11 | #110 |
Reputacja: 1 | R R niedługo musiał szukać znajomych świętej pamięci Lorezna. I o dziwo opis zgadzał się w stu procentach. Tu imiona na nic by się nie zdały. Przykucnęła na krawędzi dachu zwabiona odgłosami walki. I faktycznie gruby brzydal napierdalał równie urodziwego półorka. Najwyraźniej Lorenzo nie wszystko jej powiedział. Ale najlepsze dopiero nadeszło, dołączyło czterech miejscowych drabów i… zostało zabitych do spółki przez grubasa i półorka. A potem rozeszli się z grubsza jak przyjaciele: - Wypierdalaj w tamtą mańkę - To jeszcze nie koniec pizdo! Mogła po dachach śledzić tylko jednego z nich, powinien doprowadzić ją do reszty. Wybrała zielonoskórego. Wyglądał ciekawiej. Kuba i Eldred Ci dwaj wiedzieli jak korzystać z życia, rozbijali się lektykami po porcie jak paniska. Nawet nie wiedzieli jak blisko byli wylądowania w wodzie za sprawą ciągu pytań Wróbla. Ale opłata ekstra jaką dorzucił Kuba rozjaśniła chmurne oblicza tragarzy. Opłacało się wydać te parę złociszy. Poza masą niepotrzebnych informacji dowiedzieli się, iż wskazany magazyn jest siedzibą Bractwa dokerów. Każdy statek musiał wynajmować dokerów do rozładunku. A ceny ostatnio podskoczyły… było co prawda kilku co na lewo taniej brali fuchy. Ale zrobili to tylko raz. Ponoć wykluczono ich z bractwa… najwyraźniej z tego żalu opuścili miasto, bo nikt ich nie widział już potem. Złe języki rozpuszczały także plotki, iż Bractwo dokerów zajmuje się innymi rzeczami, całkiem niezwiązanymi z rozładunkiem. Ale wszak to były pomówienia. Bo szanowane bractwo nie mogło nic nielegalnego robić, prawda? Berdych i Vince Berdych i Vince nie wiedzieli ile ich łączy, obaj spędzili wieczór oddzielnie, ale rozrywki mieli podobne. A i efekty następnego dnia mieli identyczne. I żaden z nich nie wiedział, że jakieś gówno przykleiło się im do butów. Obu. Co prawda ucieczka z miejsca zacieśniania stosunków między rasowych pozwoliło urwać się ogonem, ale nie co dzień spotykana aparycja pozwoliła ich odnaleźć ponownie. W obu przypadkach byli to osobnicy nijacy, nie rzucający się w oczy, ale o oczach i uszach bystrych. Nie wiedzieli także, że jednego z tych nijakich osobników zauważyła niewiasta rozmawiająca z cieniem. I nie było to nic dziwnego, gdyby on jej nie odpowiadał. Ialdabode Szukania w myślach mieszkańców było jak moczenie stóp w rynsztoku, ale opłaciło się. Vinca z nich znalazł szybko. Dochodził do lokalu, gdy nagle zgubił rytm kroków. Natrafił na umysł, gdzie obecny był Vince. Zanim cokolwiek więcej wyczytał umysł zatrzasnął się przed nim. Dobra wiadomość była taka, że nie był to biały mag, zła… że takich sztuczek uczono królewskich wywiadowców. Ialdabode muskając umysły rozpraszał umysł po całej ulicy, nie zwracał uwagi kogo czyta dopóki nie znajdował tego czego szuka. Nie zdążył zauważyć kto był agentem. Ulica była ruchliwa, czy to był ktoś idący gdzieś? Może który z żebraków, może klient karczmy widocznej kilkanaście metrów dalej. Co gorsza, ten ktoś wiedział, że kapitan gdzieś tu jest. R Nocna obserwacja wyczynów półorka było zajmujące, nie wniosło nic do sprawy, ale kondycji nie jeden mógł mu pozazdrościć. Ba, można by ocieplić nią i kilku… hmm, obyczajnie miało być. Więc ujmijmy to tak, choć fizjonomia mogła dostarczać kobiety, to po zgaszeniu światła przestawał ona mieć znaczenia. Rankiem zauważyła, że nie tylko ona zabija czas podglądaniem półorka. Szpicel nie rzucał się w oczy. Zauważyła go przypadkiem. Z jakiegoś powodu obserwował Berdycha, a skoro ten pracował dla hrabiego, to musiała zareagować na to jakoś. Siedział dwa stoliki od jedzącego śniadanie półorka. |