13-02-2018, 15:38 | #31 |
Reputacja: 1 | Ialdabode szybkim ruchem zakończył walkę, choć strażnik jeszcze tego nie zaakceptował. Zatoczył się kilka kroków w kierunku Wróbla i złapawszy go za klapy wychrypiał: - Gdzie sens? Honor. Królewski gwardzista zawsze walczył do ostatka. Zwłaszcza w obronie królewny do ostatka. Dupku… - i osunął się martwy u stóp pirata. Draugdin dopiero czekając na padające ciała miał czas na myślenie i analizę starcia. Zwinął się w miejscu unikając z trudem ostrza. Uderzył podstępną finta, ale podziurawił tylko płaszcz. Kolejne cięcie wroga poharatało mu bark. Odbil z trudem następny cios, który powiększył by mu uśmiech i uderzył z całej siły. Jęknęła zderzająca się stal. Krew bryzgała na twarz drowowi. Miecz strażnika przełamany w połowie leżał w pyle drogi. Oba ostrza Draugdina zbrukane były po jelce krwią. Prawy miecz zadrżał, gdy iskry bólu przebijały się przez adrenalinę. Tehisa wyskoczywszy na drogę zakrzyknęła: - Raz, dwa, trzy. Poddaję się panie władzo. Strażnik, który dopiero co próbował usiec Vince’a wytrzeszczył zdziwiony oczy. To wystarczyło grubasowi z kozła by jednym skokiem znalazł się za nim w siodle, tasakiem podcinając mu gardło. Woźnica nie będący gwardzistą, a i honorem nie grzeszący zgrabnym susem skoczył na zbocze i zaczął się zsuwać w dół chwytając się krzaków i drzewa by nie zlecieć na łeb. Kula ognia uformowała się przed Berdychem. Pojona czystą energię rosła i rosła by w końcu wystrzelić w kierunku maga. Wybuch przewrócił Berdycha, Wróbla i kapitana. Gdy opadł ogień i pył, maga nie było nigdzie widać. Drogi do połowy szerokości, to po prawdzie też już nie było widać, jeno wypalony krater. Dycha tymczasem doskoczył do drzwi. Będąc tam usłyszał niewieści głos. - Oni chcą tu wejść. Blokuj drzwi, pani! Co za tandeta! Kopnięcie Dalta przełamało drzwiczki w powozie na dwoje. Nie spodziewał się aż tak dobrego rezultatu, więc został w cokolwiek kontrowersyjnej pozie. Ale stan ów długo nie trwał, albowiem usłyszał niewieści głos ponownie: - Obronię cię moja pani! Stópka niewieścia w trzewiczku większym o dwa numery niż noga Dychy, znalazła się na piersi łucznika. Dopiero w opowieściach kompanów dowiedział się, iż przeleciał z dwanaście łokci zanim zarył w pył drogi. Resztę pamiętał, choć to akurat pewnie wolał by usunąć z pamięci. Resory powozu jęknęły z ulgą, gdy piastunka królewny wyskoczyła. Łopocząc sukniami wzbiła się ponad leżącego Dychę by opaść niczym mityczna walkiria z niebios. Sto kilo wagi wylądowało na piersi. Żebra zachrzęściły niczym chrust. Poharatany Dalt zupełnym przypadkiem zerknął pod targane wiatrem spódnice i dopiero… wybaczcie obyczajnie miało być. Obyczajnie. Ren krzykiem zwrócił uwagę jednego z konnych. Mały sukces, a cieszy. Prawda? Bo kto by się nie cieszył z rozpędzającej się ponad tony obietnicy bolesnej śmierci. Ren oblizał wargi, które dziwnym trafem akurat teraz spierzchły. Kopyta dudniły na trakcie, miecz wprawnym ruchem wzniesiony zalśnił w blasku słońca. Dziesięć metrów, nóż do rzucania Vince’a, wydał się nagle za mały, więc drżąca dłoń wyciągnęła sztylet. Pięć metrów, Ren przeniósł ciężar ciała na prawą nogę, wiedział że przeciwnik może to zobaczyć, więc wcale nie planował z tej nogi ruszać. Trzy metry. Kurwa, sztylet też jest za krótki. Dyszel od wozu by był akurat! Ren skoczył w bok i poturlał się na skraj drogi. Ostrze minęło jego kark o włos. Strażnik osadził konia prawie w miejscu i właśnie zawracał gdy nagle pod pachą wykwitła mu strzała. Powoli, wręcz majestatycznie zwalił się z siodła. Ren spojrzał w drugą stronę. Blond elfka właśnie opuszczała łuk. Ale jak to było z tą prosta robotą zapytacie? Ano zaczęło się to parę dni wcześniej. Królestwo Alania, stara leśniczówka dzień drogi od stolicy. Wysoki zamaskowany mężczyzna stał trzymając się pod boki. Stał w tej wyszukanej pozie przed malowniczą bandą oprychów, bandzirów i nieludów. W końcu przemówił z chlovardzkim akcentem: - Wybaczcie maskę, ale to dla waszego bezpieczeństwa. Gdybyście wiedzieli kim jestem to musiałbym was zabić - żart jakoś przeszedł bez lawiny śmiechu. Ale zamaskowany wiedział, że jedna z obecnych osób wie kim on jest. - Wasze zadanie będzie proste - ciągnął wciąż trzymając się pod boki. - Musicie porwać pewną wysoko urodzoną osóbkę i dostarczyć we wskazane miejsce. W zamian dostaniecie 100 tysięcy alańskich lwów. Oczywiście ochrona będzie dobrze wyszkolona i ktoś z was zginie. Ale - wzniósł palec do góry - jestem gotów na takie ryzyko. Wy także, w końcu więcej będzie do podziału dla żywych. Zaśmiał się cokolwiek złowieszczo. Coś tu wszystkim śmierdziało i nie był to Vince. Tzn. on też, ale on śmierdział w normalny ludzki sposób. A sprawa waliła polityką na kilometr. Porwanie Alańskiej szlachcianki na zlecenia osobnika gadającego z chlovardzkim akcentem musiało walić polityką. Alania z Chlovarcią od wieków miały ze sobą na pieńku. Co parę lat pojawiały się incydenty graniczne. A że oba królestwa były równie silne w zasadzie nic nie się nie zmieniło. Do teraz. Alania miała się sprzymierzyć z Borgandią. A wtedy równowaga sił zostałaby zachwiana. Tak, drodzy słuchacze. Klocki wskoczyły na miejsce. Sprawa stała się jasna. Szambo po szyje, do tego grząskie dno i skrzynia złota na poprawę humoru. |
13-02-2018, 21:21 | #32 |
Reputacja: 1 | Berdycha bolała łeb od pompowania sił magicznych w kulę ognia która miała zabić maga. Wyrządzony przez nią krater był niczego sobie. Półork wyszczerzył swoje żółte zębiska w grymasie zwycięstwa. "Ale zaraz nie bądź pizda! Wszystkich nie ukatrupiliśmy jeszcze" - pomyślał Berdych. Odwrócił się do leżącego Wróbla i kapitana. Chciał im podać dłoń by pomóc wstać, ale pewno uznali by to za zbytnie spoufalanie się - ale pizgło - skomentował tylko sucho. Porywczy Berdych rzucił się ze swym berdyszem na wielką babę, która ujeżdżała Dychę. Chciał ją ogłuszyć uderzając ją w tył głowy. Ostatnio edytowane przez Feniu : 13-02-2018 o 21:25. |
14-02-2018, 15:14 | #33 |
Reputacja: 1 | Atak Berdycha był tak zaskakujący, że wielka baba nawet nie zauważyła ciosu. Cios trafił idealnie. Babsko jęknęło i padło nieprzytomne... wprost na Dychę. Ale nie było to wszystko co wydarzyło się moi drodzy. Albowiem z powozu ze świtem pomknął bełt. Minął Berdycha o milimetry i trafił prosto w pierś Tehisy. Elfka spojrzała zdumiona i zwaliła się w tył. Ciało poturlało się po zboczu, gubiąc łuk i rozsypując strzały. |
16-02-2018, 21:37 | #34 |
Reputacja: 1 | Eldred siedział i obserwował trakt, bo w sumie najlepiej się do tego nadawał, wszyscy o tym wiedzieli. Jak nikt inny potrafił odwrócić uwagę władz (czy kogo tam mieli za przeciwnika) i szybko powiadomić kumpli o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Jego myśli o wymarzonej wieczerzy z atrakcjami w postaci półnagich tancerek przerwał jakiś ruch na zakręcie. Odgarnął z twarzy brązowe włosy i wytężył wzrok. |
17-02-2018, 13:22 | #35 |
Reputacja: 1 | Widząc, że walka została zakończona, Ialdabode strzepnął krew z szabli szybkim ruchem dłoni i schował ją do zdobionej skórą pochwy. Podszedł do powozu bezceremonialnie zrzucając z Dychy grubaskę jednym kopnięciem. - Wstawaj Dycha, na ruchanie przyjdzie czas później - dodał zaglądając ostrożnie do powozu. - Panienka pozwoli z nami, tu jest bardzo niebezpiecznie - powiedział dodając mentalnie ~ Spokojnie, nikt ci tu krzywdy nie zrobi, ale musimy spadać ~ Wyciągnął rękę do dziewczyny łagodnie, ale jeśli dziewczyna mu odmówi, nie będzie się patyczkować. |
17-02-2018, 18:51 | #36 |
Reputacja: 1 |
|
17-02-2018, 22:38 | #37 |
Reputacja: 1 | - Kurwa! - Berdych zaklął pod nosem, niezadowolony z kopnięcia Ialdabode, "Po co kopać coś co można jeszcze wykorzystać" - pomyślał. |
18-02-2018, 00:01 | #38 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | - He, he! Dalej, koniku! - świeży kawalerzysta poklepał zwierzę po szyi, by nie zlecieć z siodła od razu. Czworonogowi i bez tego było ciężko. Nie było rolą Vince'a pchanie łap między fałdy falbaniastych sukienek, zatem siedział grzecznie w siodle i obserwował resztę karcącym wzrokiem. Jeśli ktokolwiek by się o to przyjebał musiałby z marszu dostać w łeb płazem w ramach programu lojalnościowego. Gdy cel zostanie przechwycony grubas postara się go ochraniać – im dłużej da się ten plan realizować z końskiego grzbietu tym lepiej. Plan „B” stanowił odwrót i ucieczka. |
18-02-2018, 11:48 | #39 |
Reputacja: 1 | Melodia dogasała, światła gasły, cyrk się zwijał. Trupiarnia coraz gęściej zaściełała okolicę i pora była na zmianę otoczenia. Dalt dziarskim kopem wyważył drzwiczki powozu, żeby wydobyć ptaszka z klatki. Ale poza ptaszyną była w środku i syrena. Diugoń, morświn, wieloryb. Kwintalowy ciężar i gorąca lojalność niemetaforycznie przygniotły serce Bretta. Wybałuszone oczy przez dobry moment kręciły się bez ładu i składu jak puszczone w obieg globuski. Szczęściem odsiecz przyszła i babina poszła w piach. Dycha zebrał się do kupy, migowo, póki co przygięty, haustami łapiąc powietrze, podziękował wybawicielom i poczłapał do koni. - Las się tak jakby hajcuje… – Oddech powoli wracał do normy, a zjawiła się już i mowa. – Ogień idzie już na drugą stronę… Rozbić tu powóz, zapalić, złożyć ze trzy drzewa… Jedyna droga, całość będzie w pożodze to nie przejadą… - Berdych, dowal tu jeszcze ze dwie takie kulki. Już czarno od dymu, zawalimy ścieżynę i ni chuja za nami nie pójdą póki ogień nie przycichnie. Dycha nie miał w menu czarodziejskich podpaleń, więc ze swojej strony wpakował do powozu palącą się gałąź, grając tradycyjnie. Plusz na obiciach foteli i muśliny firanek zapaliły się do spotkania, syknęło dymem, a oczy aż zaszkliły się od gorąca. - No raz-hyc moja panno. – Dycha, który na kupkę pomysłów chciał dorzucić jeszcze jeden, złapał księżniczkę za łapki i błyskiem ściągnął jej z paluszka rodowy sygnet. – Może to jeszcze dokupi nam czas. Czas dokupić miała Tehisa – pośmiertnie obdarowana sygnetem, podobnie co księżniczka szczupła i wiotka, poszła w ogień powozu. Sygnet w zwęglonych resztkach mógł namieszać w planach gończych ogarów. Nic a nic się nie marnowało. |
19-02-2018, 00:34 | #40 |
Reputacja: 1 | -Ja żyję... - elf nie mógł powstrzymać się od westchnięcia. Cały ten cyrk przyprawiał go o dreszcze. Miał trudność z uwierzeniem we własne szczęście. Mało co, a ostrze pozbawiłoby go głowy i cała zabawa by się skończyła. Drugiego ataku pewnie nie zdołałby uniknąć, więc w ramach rewanżu puścił oczko do blond elfki. Ta prawdopodobnie w ogóle nie zwróciła nań uwagi. Kolejne dreszcze przebiegły przez ciało Rena, tym razem wywołane nie strachem, a obrzydzeniem. Na miejscu Dychy chyba zwymiotowałby na miejscu. Ta baba jest odrażająca! Znaczy się chyba robi, co powinna, ale i tak elf poczuł niemałą ulgę, gdy Berdych ostro jej przywalił. Mały bohater już naprawdę w cholerę tęsknił za jakąkolwiek mieściną, miejscowymi targami, pełnymi kiesami przejezdnych... Tam - żyć, nie umierać, a tu? Ren czuł się zagrożony z każdej strony. Najpierw blond pani elf bez ducha pada na ziemię(swoją drogą, może warto przyjrzeć się jej ekwipunkowi), potem ten unikający walki, fuksiarski Ren nie miał zamiaru brać udziału w konwersacji ze szlachetną panienką. Niech bardziej wykwalifikowani mówcy się tym zajmują. Nie żeby elf w ogóle nie przysłuchiwał się konwersacji, chociaż bardziej jego głowa była zaabsorbowana myślą, czy aby na pewno był trzeźwy w trakcie podejmowania takiego zlecenia, które nawet dla totalnego jełopa wydawało się podejrzanym. Ech, następnym razem trzeba pomyśleć o czymś więcej niż tylko o kasie. Może bez przesady, nie następnym razem, ale wtedy, gdy Ren dorobi się takiego majątku, że swój zawód będzie mógł uprawiać tylko z pasji. Póki część towarzystwa była zajęta panienką, elf postanowił zwrócić sztylet właścicielowi. Nie dlatego, że gdyby Vince o tym nie zapomniał, to z przyjemnością mógłby wypruć mu flaki, po prostu Ren był w miarę przyzwoity. Tak przynajmniej twierdził. - Ekhem... - chrząknął dość głośno, wszak, chociaż podszedł dość blisko, mógł przez przypadek niezauważonym pozostać. Wyciągnął sztylet rękojeścią w stronę właściciela. Oby ten gest został normalnie przez niego odebrany.
__________________ Και εσύ με αγαπάς? |