lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [autorski] Black Cherub (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/17987-autorski-black-cherub.html)

Mira 15-07-2018 18:34

[autorski] Black Cherub
 

You're a dirty needle
you're in my blood and there's no curing me
and I want to run
like the blood from a wound
to a place you can't see me


Ludzie i Skrzydlaci. Spór między rasami trwał od dawna. Dla tych pierwszych, których żywoty liczone były w dziesiątkach lat - trwał niemal od zawsze. Drudzy zaś, obdarzeni nieśmiertelnością, nawet jeśli pamiętali początki, nie pamiętali już powodu, dla którego rasy te się zwaśniły. Zresztą przez dziesiątki a nawet setki lat powodów nagromadziło się wiele – granice, żywność, zasoby, pohańbione córki oraz odwieczny problem – inność. Zawsze pojawiał się ktoś, kto był na tyle charyzmatyczny, by siać wokół siebie pogardę dla tej drugiej rasy. Dlatego władcy sześciu Dworów Skrzydlatych, sprzymierzywszy się pod berłem jednej Królowej, wspólnymi nakładami magii zbudowali niewidzialny mur – oddzielający krainę ludzi od krainy nieśmiertelnych. Od tego czasu minęło 10 lat, a pomiędzy rasami wreszcie zapanował pokój. Nieliczni emisariusze przemieszczali się pomiędzy dwoma strzeżonymi bramami - Bramą Wiatru i Bramą Ognia budując jakże kruchy, ale coraz bardziej realny traktat współpracy pomiędzy ludźmi a Skrzydlatymi.

Choć nie wszyscy Szlachetni (jak nazywali siebie sami Skrzydlaci) byli przychylni brataniu się ze śmiertelnikami, po zniszczeniach wojny nikt nie miał dość siły, by sprzeciwić się samozwańczej Królowej - najpotężniejszej Skrzydlatej jaka kiedykolwiek chodziła i latała po tych ziemiach. Toteż chcąc czy nie, wszystkie Dwory musiały dostosować się do nowego rozporządzenia Królowej - uwolnienia ludzkich niewolników i zapewnienia im transportu do bram muru. Dopóki wszak krzywdy wojen nie zostaną przysypane kurzem czasu, zarówno Królowa jak i ludzki cesarz - Niskalany zdecydowali o separacji obu ras. Ludzie mieli nie wchodzić na ziemie Skrzydlatych, a Skrzydlaci na ziemie ludzi. Jeśli zaś miał istnieć jakiś handel - mógł odbywać się wyłącznie drogą wodną w rozmieszczonych na neutralnych wysepkach przystaniach portowych.

[media]http://s6.ifotos.pl/img/DWORYpng_qenrqpr.png[/media]


Wiele miało minąć pór roku nim pamięć wzajemnych krzywd przygaśnie na tyle, aby władcy obu ras zgodzili się na swobodne otwarcie bram w murze. Póki co, chcieli raczej zapomnieć - o okropieństwach wojen, o tym, że ta druga rasa istniała... Zatem czy można się dziwić złości i niechęci, jaka narastała, gdy tylko ON pojawiał się w pobliżu? Choć wielu o nim słyszało, o jego tańcu śmierci, gdy walczył w ostatniej wojnie po stronie śmiertelników, nie trzeba było go znać, by wiedzieć kim jest. Bękart. Wyższy od większości ludzi a zarazem dużo bardziej masywny niż zazwyczaj smukli Skrzydlaci. Stalowooki, z człowieczymi uszami, lekko tylko zgrubiałymi na końcach. Zarazem piękny i paskudny na twarzy, okalanej prostymi, długimi włosami, które jednak w przeciwieństwie do większości Skrzydlatych - zazwyczaj jasnowłosych - miały barwę kruczych skrzydeł. Wzorem nieśmiertelnej rasy na piersi nosił też wtopiony mostek kamień magiczny - bladoniebieski, czyli taki, który ledwo pozwalał mu zaczerpnąć magicznej mocy, a już jego właściciel widział dno zbiornika, jakim był. Starczy zresztą powiedzieć, że zwykle wojownicy Szlachetnych mieli kamienie o soczystych kolorach, zaś ich władcy ciemne, intensywne - zgodne z barwą mocy, z której czerpali. Tylko Królowa miała ponoć czarny kamień - pozwalający jej na korzystanie ze wszystkich rodzajów magii.

Kamień przysposobiony do piersi można było ukryć pod koszulą, lecz i tak piętno plugawego współżycia między przedstawicielami dwóch ras, które zabronione było od wielu, wielu lat, wciąż pozostawało widoczne - skrzydła. A raczej karykatura skrzydeł - wystające z pleców bękarta błoniaste połacie były dużo mniejsze niż u Skrzydlatych i całkiem bezużyteczne - mimo wielu desperackich ćwiczeń. Za małe do latania, zbyt miękkie aby służyć jako tarcza - były jedynie kpiną, tawernianym szyldem z napisem "patrzcie, oto bękart, zrodzony z dwóch ras, które od zawsze się nienawidziły". I nawet świadomość faktu, iż matka bękarta najpewniej została wzięta przez Skrzydlatego dewianta wbrew jej woli nie umniejszała niechęci, jaką otoczenie zwykło odczuwać względem Leitha - bo tak ów pomiot został nazwany przez swoją ludzką matkę nim ta zmarła, gdy był jeszcze mały.


Jako półsierota (a może i sierota, bo matka nigdy nie wyjawiła imienia ojca ani okoliczności poczęcia) nie mógł przez swoje bękarctwo liczyć na choćby gram współczucia ze strony rodziny śmiertelnej matki. Pewnie też gdyby nie ciągle głodna ofiar wojna i to, że Leith przewyższał sprawnością wszystkich rówieśników, a i część starszych od siebie chłopaków, pozbyto by się żywego dowodu na możliwość parzenia ze Skrzydlatymi. Tak jednak trafił do obozu wojskowego, a ledwo rok później, mimo iż był najmłodszym chyba rekrutem w oddziałach piechoty, został wysłany do walki. Tam poznał swoją pierwszą i jedyną jak dotychczas kochanicę - Kostuchę. Od dnia, gdy pierwszy raz poczuł na twarzy ciepło juchy przeciwnika, tańczył ze Śmiercią często i z lubością. Był w tym też niesłychanie wręcz skuteczny, zabójczy dla obu ras, które powołały go do życia, choć po prawdzie walczył po stronie tych, których znał - śmiertelników. I to właśnie śmiertelnicy pewnego jesiennego dnia polegli pod Złotą Puszczą.

Leith i kilkoro innych śmiertelnych, którzy wykazali się szczególną sprawnością w walce i o dziwo nie polegli w jej trakcie, został wzięty w niewolę Skrzydlatych z Dworu Wiatru, a następnie oddany do pracy w kopalniach Dworu Zimy. Tu, w ciężkich warunkach niewielu było w stanie przetrwać dłużej niż 3-4 lata. Leith jednak nie był jak inni. Przetrwał całą dekadę. I choć sam już dawno stracił nadzieję, właśnie miał nadejść dzień jego oswobodzenia...

Mira 17-07-2018 09:48

Skryte częściowo za chmurami słońce raziło Leitha w oczy. To było to samo słońce, które kiedyś wypalało mu grzbiet podczas marszy ludzkiej piechoty. Doprawdy, zadziwiające jak bardzo mężczyzna odwykł od niego przez ostatnich dziesięć lat, które spędził pracując jako niewolnik w kopalniach Dworu Ziemi.


Stał teraz na placu, do którego prowadziły ścieżki z jaskiń, gdzie prowadzono prace wydobywcze. Bywał tu czasem podczas załadunków wydobytej rudy na specjalne wozy, ciągnięte potem przez pomniejszych Skrzydlatych nie po ostrych stokach górskich, bo ta droga była zabójcza nawet dla pojedynczych podróżnych, którzy nie umieli latać, lecz w górę, w niebo. Tam zazwyczaj Byron - książę Dworu Ziemi lub jego towarzyszka - Asarah, dzięki swojej potędze magicznej tworzył międzywymiarowe korytarze między punktem załadunku a Miastem Ziemi. Jednak nawet przy ich potędze, ściany korytarza były zazwyczaj labilne i dlatego transport musiał odbywać się na całkowicie wolnej przestrzeni, jaką było niebo.
- Wciąż trzymają to gówno tu... - mruknął cicho jeden z niewolników, a Leith od razu wiedział co ma na myśli. Porządna drewniana konstrukcja z metalowymi wspornikami, stanowiła połączenie dyb, pręgierza i koła tortur. Oczywiście, służyła do karania niewolników, choć nie tylko. Leith nieraz widział jak bez powodu właściwie wyciągany jest z jaskini jakiś świeżak, którego tyłek zwrócił uwagę strażników obozu. Wracał taki zwykle dopiero nad ranem zamknięty w sobie lub rozbity, kwilący niby dziecko. W tym drugim przypadku Leith już wiedział, że z takiego górnika nic nie będzie i przeznaczanie dlań racji żywnościowych stanowi marnotrawstwo. Zwykle więc on lub inny ze “starej gwardii” więźniów w geście miłosierdzia skręcał kark takiego kurczaka. Taka szybka śmierć była dużo lepsza niż śmierć głodowa lub męczeńska z powodu rozprutej dupy.

Tych, którzy przetrwali piekło górniczego obozu ustawiono teraz w rzędach po pięciu więźniów - sami śmiertelni i jeden bękart. Co więcej, Leith został postawiony w pierwszym rzędzie, pośrodku kolumny - jak dowódca - ot kolejny świetny żarcik naczelnika kopalni - Jednorękiego Fina.
Mieli zostać uwolnieni i bezpiecznie przetransportowani do przejścia w murze, by wrócić do krainy ludzi. Nikt jednak nie okazywał entuzjazmu. Może byli zbyt zmęczeni? A może wciąż nie czuli tej wolności, gdy z klifu skalnego obserwowały ich zimne oczy Byrona i Asarahy. Tych dwoje za nic miało sobie chłodne, górskie powietrze. Ich szaty nawet nie skrywały klejnotów na piersiach - granatowego u mężczyzny i soczysto pomarańczowego u kobiety. Stali tam na górze - piękni, wyniośli i ... potężni. Sam fakt, że ich skrzydła były teraz niewidoczne, skryte osnową magii, której bękart nie potrafił z siebie wykrzesać przy największym wysiłku woli świadczył o tym, jak wielka jest między nimi przepaść. I to mimo tylu lat walk, pracy oraz wyrzeczeń, w których hartowały się ciało i duch Leitha.


Włodarz krainy osobiście postanowił doglądać oswobodzenia niewolników. Czyżby spodziewał się jakichś kłopotów? Jakby na życzenie nad głowami niewolników otworzył się magiczny portal. Wyskoczyła z niego niewielka, czarnowłosa Skrzydlata, która wylądowała zaledwie kilka kroków przed Leithem. Ten jako jeden z niewielu nie cofnął się w tył.
Srebrzyste oczy zmierzyły sylwetkę bękarta, a on sam poczuł, jakoby właśnie stał się tą upatrzoną sztuką ze stada, którą drapieżnik zamierza rozerwać na strzępy. Skrzydlata ubrana była w czarno-czerwony, obcisły strój, który podkreślał jej szczupłą sylwetkę oraz intensywnie szkarłatny kamień tkwiący w jej piersi, stanowiący jakby idealną ozdobę jej dekoltu. Na takim odzieniu plamy krwi z pewnością nie były zbyt widoczne...


Byron i Asarah wylądowali miękko zaraz obok. Twarz księcia nie zdradzała emocji, jednak na obliczu jego partnerki pojawił się grymas niezadowolenia, co wyraźnie jeszcze bardziej ucieszyło nowoprzybyłą. Mimo to jasnowłosa skłoniła się z galanterią.
- Księżna Tula, jak miło. Nie spodziewaliśmy się twoich odwiedzin, pani. - powiedziała z fałszywym szacunkiem.

Księżna Tula!
Leith znał to miano - nosiła je pani Dworu Wiatru. I choć nigdy wcześniej nie spotkał jej osobiście, wiele słyszał zarówno o jej pomysłowych wynalazkach, jak i kreatywnym... podejściu do uciech cielesnych. Wśród śmiertelnych krążyły pogłoski o przyjęciach, wyprawianych przez księżną, które zmieniały się w najbardziej wyuzdane orgie i seanse tortur, mające na celu sprostać wybujałym fantazjom długowiecznych istot, znudzonych zwykłymi podnietami. Podobno po każdym takim przyjęciu trzeba było uzupełnić skład śmiertelnej służby dworu nawet o połowę.

- Z tego, co mi wiadomo, nie muszę mieć zaproszenia, by odwiedzić ziemię mego sojusznika. - Odparła czarnowłosa.
- Jesteś tu zawsze mile widziana - paparł ją spokojnie Byron, a Asarah spojrzała chmurnie na partnera.
- Obawiam się jednak, że będziesz rozczarowana - kontynuowała jasnowłosa - Zamierzamy uwolnić niewolników tak, jak zostało ustalone w traktacie, nie tak jak... - urwała, bo opanowany zazwyczaj książę Dworu Ziemi zgromił ją wzrokiem. Tymczasem Tula roześmiała się perliście.
- Och, nie wątpię. Ja już uwolniłam moich niewolników. Są wolni jak nigdy przedtem. - Powiedziała z wesołością w głosie. I choć była mniejsza o głowę od Asarahy, wydawało się, że na dźwięk jej głosu jasnowłosa jakby się skuliła. Nawet na twarzy Byrona pojawiło się coś w rodzaju... zmieszania.

- Słyszałam jednak o pewnym... ciekawym egzemplarzu na twoim dworze, mój drogi Byronie - mówiła dalej Tula, a jej wzrok znów zwrócił się w stronę Leitha. Srebrzyste oczy świdrowały strzępy jego jestestwa, które jakiś kapłan mógłby górnolotnie nazwać duszą.
- Ciekawi mnie kto spłodził tego bękarta... podobno nawet ma jakąś magię. To prawda, chłopcze? - zwróciła się teraz bezpośrednio do niego - Pokażesz mi swojego... swój kamyczek?



Amon 26-07-2018 00:59


Leith stał nieruchomo, tak jak każde stworzenie w momencie potencjalnego zagrożenia. Tak jak kot, który z za winkla niemal wpadł na psa. Tak jak piechur, który w ostatnim momencie zatrzymał stopę unikając tym samym wdepnięcia w gniazdo żmij. Leith zastygle obserwował Tulę, mężczyzna obserwował kobietę, bękart obserwował Skrzydlatą. Szlachetną. Potwora.
Wszyscy byli potworami. Każde stworzenie jakie Leith znał, o jakim wiedział, że istnieje było mu wrogie, zaś on sam, był wrogi z wzajemnością. Ludzie byli mu wrodzy zawsze jeśli tylko akurat nie byli bardziej wrodzy względem czegoś innego. Wtedy to pozwalali Leithowi być wrogim względem tego czegoś wspólnie z nimi. Do dzisiaj Leith nie był pewien czy Skrzydlaci bardziej się go brzydzą czy nienawidzą. Przecież jakaś emocja musiała dominować nad inną gdyż prawo władzy silniejszego obowiązywało nawet aspekty psychiki. Oczywiście nawet gdyby nie pochodzenie, Skrzydlaci mogli po prostu nienawidzić Leitha za to, że starał się ich mordować, mordował i zapewne będzie to robił znowu.
Jeśli przeżyje następne parę chwil.
Potwór patrzył na potwora. Leith wiedział tak samo dobrze jak Tula, że to ona będzie jeść i to on będzie jedzony. Jemu nikt nie pomoże, jej pomogliby wszyscy, włącznie z rojem ludzi którzy okupowali przestrzeń za Leithem.
Oczywiście, gdyby taka pomoc w ogóle była konieczna.
Leith czuł w powietrzu strach. Ludzie nawet pocili się inaczej, kiedy w powietrzu wisiało niebezpieczeństwo. Zupełnie jakby nagle chcieli pozbyć się całego gówna tak szybko, że dupa im nie starczała i próbowali wypchnąć resztę skórą. Leith wiedział, że jeśli człowiek miałby pozostać bez gówna, to musiałby się po prostu zdematerializować…
To bynajmniej nie oznaczało, że Leith się nie bał. Z tego jak ludzie opisywali strach, bękart wywnioskował iż jest to uczucie które towarzyszy mu cały czas. To instynkt który jest zawsze aktywny. Leith był w ciągłym pogotowiu, w ciągłym strachu. Nie bał się natomiast strachów z szafy, wyimaginowanych koszmarów czy złego losu jutro. Dla Leitha to było tylko jeszcze jednym dowodem ludzkiej słabości. Świat jest pełen niebezpieczeństw i każde uderzenie serca może być ostatnie, gdybanie o nierealnych zagrożeniach nie ma w takiej sytuacji sensu. Dla Leitha istniało tylko teraz.
Teraz Leith się bał.
Jakkolwiek energiczne były obie strony w zaprzeczaniu tego faktu, Ludzie i Skrzydlaci dzielili do jakiegoś poziomu “pewien zmysł estetyczny” którego najlepszym dowodem istnienia było istnienie Leitha…
Wszyscy Skrzydlaci wydawali się Ludziom piękni (choć może nie wszyscy widzieli Jednorękiego Fina).
Tula była dla Leitha piękna. Była piękna i pozostałaby piękna gdyby patroszyła jego ciało. Jej skóra wciąż byłaby aksamitna i gładka gdyby to on ją rozpruwał. Jej ponętne usta wciąż wyglądałyby kusząco gdyby otwierała je w spazmie paniki, kiedy to jego kciuki wyłupuwałyby jej oczy.
W odróżnieniu od Ludzi i (chyba) Skrzydlatych, Leith nie myślał kutasem tylko dlatego, że odczuwał jego istnienie w ciasnych spodniach. To nawet nie dlatego, że nigdy nie używał go w taki sposób. Nawet w czasie gwałtów, mężczyźni wyobrażali sobie, że ich ofiarom to się podoba. Przezywali je zdzirami i dziwkami okładając, bijąc. To podbudowało ich libido. Leitha zaskakiwało jak bardzo to irracjonalne “ chcesz tego suko, wiem że chcesz” jest konieczne dla zachowania twardości śmierdzącego ciała. W odróżnieniu od innych, Leith nie tylko nie chciał, ale zwyczajnie nie potrafił oszukać samego siebie. Żadna istota go nie chciała, żadna nie kochała i nie chciała kochać, a Leith nie uciekał przed rzeczywistością do świata fantazji.
Bękart nie miał dowodów na to, że stojący gdzieś tam w oddali jego pleców Ludzie rozbudzają żądze w umysłach Skrzydlatych strażników, czy też nie. Osobiście jednak, skłaniał się do tego, że nie…
Mężczyzna już nawet nie pamiętał dobrze swojej matki, jednak przynajmniej jakieś wybrane elementy jej fizjonomii musiały sprawiać przyjemność jego ojcu.
Tyle było wiedzy Leitha, mężczyzna rozumiał też, że Tula bawi się właśnie jego kosztem. To bękart czuł instynktownie. Jak perfidna jest to zabawa i na ilu płaszczyznach, więzień nie miał nawet jak sprawdzić. Zresztą, Leithowi taka wiedza nie była potrzebna, takie przejmowanie się na zapas pasowało bardziej do Ludzi. Dla bękarta liczyło się najpierw przetrwanie najbliższej chwili, a potem dopiero chwili kolejnej. Teraz musiał zareagować na słowa kobiety, która w odróżnieniu od innych zwierząt, a podobnie do Ludzi, uwielbiała najwyraźniej popisywać się swoją umiejętnością werbalnej komunikacji.
Doprawdy, ta umiejętność była jedną z kluczowych do przetrwania pośród Ludzi czy Skrzydlatych, toteż Leith mimo iż osobiście uważał ją za nadużywaną, potrafił z niej korzystać wcale dobrze.
- Możliwe. - odpowiedział.
Nie była to jednak pełna odpowiedź na zadane przez nią pytanie.
- Pokaż mi go. - zażądała, nie przestając się uśmiechać. Jej dłoń jakby odruchowo - choć u Skrzydlatych wszystko zdawało się być podszyte manipulacją - powędrowała do paska, gdzie miała przymocowanych kilka noży. Jej dłoń oparła się na broni, na widok której kilku byłych niewolników przełknęło ślinę.
[MEDIA]https://3dexport.com/items/2017/10/20/473218/177382/custom_fantasy_knife_3d_model_c4d_max_obj_fbx_ma_l wo_3ds_3dm_stl_1912321_o.jpg[/MEDIA]
Niepozorne ostrze o zakrzywionym kształcie i rękojeści umieszczonej nie u nasady, a jakby na cyplu noża służyło jednemu celowi tzw. goleniu męskich osobników. Goleniu ich z jąder.
Nie żeby mężczyźnie trzeba było specjalnie grozić, sytuacja tego nie wymagała. Skrzydlaci mieli wszystkich więźniów na talerzu i Tula naprawdę nie musiała pokazywać bękartowi czym go pokroi oraz gdzie, jeśli tego sobie właśnie życzy. Sam fakt, że kobieta się nawet fatygowała, w ocenie Leitha świadczył albo o jej małej inteligencji i wiary we własny autorytet lub o jej niskiej ocenie inteligencji mężczyzny. Leith natychmiast odrzucił pierwszą ewentualność. Bez przedłużania powoli ściągnął z torsu materiał. Jego klatka piersiowa była już tak muskularna, że stojąc bokiem, jego kamień (czy “kamyczek” ) mógłby niemal pozostać niezauważonym.
“Niemal” było tu oczywiście słowem kluczowym, stojąc frontem do Tuli mężczyzna nie mógł zakłamać nic ze swojej mieszanej fizjonomii.
Tula spojrzała na jego mocarną, szerszą ze dwa razy niż jej własna pierś z pobłażliwym uśmieszkiem.
- Jasnoniebieski... no cóż, to nawet wody w wannie nie podgrzejesz.
Księżna Dworu Wiatru podeszła bliżej i zastukała paznokciem w powierzchnię kamienia. Ten drobny gest odbił się echem w całym organizmie bękarta, który odruchowo aż się wzdrygnął.
- Nawet na służącego się nie nadajesz...
Dłoń przesunęła się na umięśniony brzuch byłego niewolnika. Piękne, ale podobne szponom ostre paznokcie lekko drapały skórę, ześlizgując się coraz niżej i niżej.
Leith nie miał pojęcia co mogło chodzić Skrzydlatej po głowie, wiedział jednak, że nawet gdyby jakieś pojęcie miał, to wciąż nie potrafiłby przelać takiej wiedzy na aktywną reakcję. W takiej sytuacji stanie nieruchomo wydawało się najlepszym rozwiązaniem...
- Wybacz pani, ale właśnie mieliśmy zarządzić wymarsz tej grupy, by przed Świętem Wiosny wszyscy niewolnicy znaleźli się za murem - powiedziała uprzejmie, acz z wyraźnym zniecierpliwieniem Asarah. Tula nie poświęciła jej nawet jednego spojrzenia, pełnię swojej uwagi skupiając teraz na Leithcie, który z kolei skupiał uwagę na ruchach kobiety. Ruchach, które mogły przecież w każdym momencie stać się dlań niebezpieczne czy wręcz zabójcze.
- Wszyscy śmiertelni niewolnicy - poprawiła jasnowłosą, zatrzymując dłoń nieco ponad pępkiem bękarta. Znów się do niego uśmiechnęła niczym kot, który właśnie upolował mysz. To przynajmniej było dla Leitha zrozumiałe, toteż odpowiedzią na jej uśmiech była kamienna twarz… “myszy”.
- Jakby na to nie spojrzeć, ciebie nakaz królowej nie obowiązuje. Mógłbyś znów zostać zakuty w kajdany albo zginąć i nikt nie przejąłby się twoim losem... - wymruczała, jakby wypowiadane słowa miały być pieszczotą - Powiedz... naprawdę chcesz wracać? Do ludzi? - źrenice Leitha ostrzegawczo zwęziły się, jakby dając do zrozumienia, że mężczyzna spodziewa się jakiejś pułapki. Bękart rzucił za siebie szybkie, przelotne spojrzenie na gromadę więźniów. Czy o to właśnie tu chodziło? ostatni, perfidny żart skrzydlatych? miał przy tych wszystkich ludzkich świadkach powiedzieć co o nich myśli? a później i tak odeślą ich razem?
Leith skupił się więc nie tyle na tym co chciał a na tym czego nie chciał.
- Nie chcę wracać… w kajdany. Ale jeśli miałbym wybierać, to jeszcze bardziej nie chcę umierać.
Tula zachichotała. Najwyraźniej jej zdanie o inteligencji Leitha faktycznie było niezbyt dobre, bo zaczęła tłumaczyć:
- Chodziło mi o to czy chcesz wracać do ludzi. Uprawiać ich ziemię, rżnąć ich kobiety... zapewne bez ich zgody. Czy może... chciałbyś zostać z nami... na moim dworze?
Ostatnie pytanie tak zbiło Leitha z tropu, że zupełnie zapomniał o cisnącym mu się może nie na usta ale przynajmniej na myśl komentarzu, że sam jest żywym dowodem gwałtów popełnianych na skrzydlatych.
Na to samo pytanie zareagowali też chyba wszyscy inni słuchacze poruszeniem. Nawet sam Byron wysunął się przed szereg.
- Tulo, nie możesz... - urwał, bo został zamordowany przez parę srebrzystych oczu.
- Jeśli się nie mylę po oswobodzeniu, ten oto... egzemplarz jest wolny. Ponieważ nie jest człowiekiem, nie obowiązuje go Traktat. Może robić co chce. A ja składam mu propozycję, co by mógł robić. Czy jest to coś, co łamie zarządzenie naszej wspaniałej królowej? - zapytała ostro Księżna Dworu Wiatru. Nikt jednak nie odważył się sprzeciwić czy cokolwiek odpowiedzieć, toteż uwaga Skrzydlatej znów skupiła się na Leithcie.
- Nie umiem uprawiać ziemi, nigdy też żadnej nie miałem i pewnie nie mógłbym mieć. Nie mam niczego, do czego mógłbym skądś wracać, ani nikogo, żadnej żywej rodziny… przynajmniej za murem - tym razem mężczyzna nie mógł już powstrzymać choćby cienia cynicznego grymasu. Szybko jednak przeszedł do meritum. - Powiedziałaś, że nie nadaję się na służącego, co więc miałbym u was robić?

Mira 27-07-2018 15:42

Czy Tula w ogóle go słuchała? Wydawało się, że jest zajęta przede wszystkim oglądaniem jego muskulatury, jakby był rumakiem wystawionym na targu, albo... innym... jeszcze gorszym zwierzęciem. Jej wzrok pełzał po jego ciele, oceniał go, przyglądał się każde bliźnie, każdej niedoskonałości. Trwało to dość długo, aż zniecierpliwiona Asarah szturchnęła Księcia Dworu Ziemi. Ten podszedł krok bliżej. Jego wzrok - wzrok stalowych tęczówek również przykleił się teraz do bękarta. Znać w nim jednak było irytację, a nie zainteresowanie. Leith wizualizował sobie wspomnienia obserwacji zwierząt. Czasem gdy dwa koty walczyły myszy udawało się uciec. Jednak równie często to właśnie mysz była rozrywana w trakcie takiej walki...
- Nie wiemy kto jest jego ojcem. On też nie wie. Nawet pod działaniem kręgu prawdy. Jego moc jest za mała, by ustalić do którego dworu mógł należeć - powiedział.
Na niego Tula spojrzała, odrywając szponiaste palce od nagiej skóry Leitha.
Co chyba było dobrym obrotem spraw bo Leithowi już całkiem zaschło w gardle. Z drugiej strony dotyk kobiety działał dziwnie pobudzająco. To oczywiście musiała być jakaś pokrętna magia...
- Nic dziwnego, inaczej cały dwór ojca by na niego polował. I tak dziwne, że dali mu odrosnąć od ziemi. I jeszcze tak się rozrosnąć. Niemniej konfrontacja z tatusiem mogłaby być ciekawa...
Znów ten wilczy uśmiech. I spojrzenie na bękarta.
- Znasz pewnie renomę mego dworu - powiedziała, jakby w ogóle nie przerywała wątku w rozmowie z Leithem - Bardzo cenię swoich gości, dlatego staram się zapewnić im różnego rodzaju rozrywki. Od muzyki, tańca po walki gladiatorów. Z tym ostatnim będziemy mieć teraz pewnie problem, dlatego potrzebuję... rekrutów. Powiedzmy więc, że twoją rolę można by nazwać zatem rozrywkową. Jedyne, co musisz zrobić, to wykonywać rozkazy i starać się. Czyli zupełnie jak w wojsku. Przy czym, jeśli się wykażesz, podejrzewam, że może być to bardzo przyjemne wojsko dla cie...
- Przecież on zabił Gweira! - nie wytrzymała i weszła jej w słowo jasnowłosa Asarah. Opanowany dotychczas Byron aż syknął i złapał partnerkę za rękę. Byli co prawda na własnych ziemiach, ale wiele mogło ich kosztować obrażenie prawdopodobnie najpotężniejszej - i to zarówno jeśli chodzi o moc, jak i wpływy - księżnej.
- I pewnie wielu innych - odparła zdawkowo Tula, jednak coś w jej zachowaniu przypominało teraz przyczajoną żmiję, gdy patrzyła na partnerkę Księcia Ziemi - Chcesz byśmy rozliczali się za krzywdy z czasów wojen? - zapytała pozornie niewinnie. Zapadła kłopotliwa cisza.
- Mam zabijać kiedy ty patrzysz? - Leith chciał się upewnić, że rozumie koncept “walki gladiatorów” tak samo jak Tula i jej krewniacy. To nie było tak, że propozycja Skrzydlatej księżnej oferowała większe szanse na przetrwanie niż praca w kopalni. Jednak jakby nie patrzeć, była to propozycja, którą mógł przyjąć lub odrzucić, a takich opcji Leith zazwyczaj nie miewał. Inna sprawa, że Skrzydlaci myśleli szybciej niż Ludzie więc to co planowała Tula, dojdzie do głów Ludzkich książąt i władyków nieco później… ale dojdzie. Leith miał wszelkie powody przypuszczać, że ci nie dadzą mu już żadnego wyboru.

Księżna Dworu Wiatru zaśmiała się dźwięcznie.
- Biedne bękarcie stworzenie... - powiedziała z udawanym żalem - Naprawdę myślisz, że cokolwiek masz mi do pokazania? To urocze. Obawiam się jednak, że cena zainteresowania mnie wykracza poza twoją wypłacalność. Mówiłam o gościach mego dworu, słuchaj uważnie. Słuchaj, zapamiętuj i wykonuj polecenia przełożonych. Tylko tyle. Kiedy powiedzą ci zabij, zabijaj, gdy każą ci zerżnąc ludzką księżniczkę, rżnij.
Leith poczuł jak krew napływa mu do policzków. Zganił szybko się w myślach za swoją głupotę, Tula była potworem, jak wszyscy inni mieszkańcy tego świata i mężczyzna nigdy nie powinien o tym zapominać.
Jakby jej słowa były za mało prowokacyjne dla trzech tuzinów byłych niewolników, którzy stali na placu, Tula odwróciła się do nich wszystkich plecami i spojrzała z uśmiechem na Byrona. Ten jednak stał ponury jak zawsze. Mała, czarnowłosa Skrzydlata, ignorując dodatkowo gromy, jakie leciały w jej stronę z oczu Asarah, zbliżyła się do Księcia Dworu Ziemi i gestem przywołała, aby zniżył się nieco.
Kiedy szeptała mu coś spoufale do ucha, Leith także usłyszał czyjś szept za plecami.
- Dla nas jesteś martwy, kurojebco.
“Kurojebca”. Wojskowi nigdy nie cechowali się specjalną finezją w zakresie słownictwa. By wyrażać się obraźliwie o Skrzydlatych, nazywali ich kurami. Na co tamci zupełnie nie zwracali uwagi.
Tym razem bękart uśmiechnął się płytko pod nosem. Trzy tuziny weteranów i jedyne obelgi na jakie mogą się zdobyć są zawsze szeptane. Mężczyzna odwrócił bardzo powoli głowę by spojrzeć w każdą jedną parę oczu… jeśli jakaś była gotowa na spotkanie.
Tymczasem Byron wysłuchał Tuli i skinął głową.
- Jeśli się zgodzi. - powiedział spokojnie.
Znów wszyscy Skrzydlaci spojrzeli na Leitha, który pod naporem tej uwagi znów przekręcił wzrok, z powrotem na Tulę. Mężczyzna zrobił rachunek sumienia i podpisał cyrograf z diabłem:
- Skoro wojna się skończyła to zwyczajnie nie mam pracy a ty jesteś pierwszym potencjalnym pracodawcą. Kiedy mogę zacząć?

I znów go zignorowała. Księżna Dworu Wiatru tylko spojrzała na Byrona wzrokiem pod tytułem “A nie mówiłam”. Żegnając się z gospodarzami krainy w sposób pozornie serdeczny, Leith usłyszał, jak szepcze do ucha Asarahy:
- Nie martw się, pozwolę ci z niego skorzystać, gdy będzie gotowy.
Szept nie był jednak na tyle cichy, by nie doleciał też do uszu Księcia Dworu Ziemi. Ten skrzywił się nieznacznie, ale nic nie powiedział.

Tula tymczasem zakręciła palcem w powietrzu i nad ich głowami pojawił się portal.

[media]https://i.ytimg.com/vi/KTGKHNIdSSk/maxresdefault.jpg[/media]

Leith od razu zorientował się, że może mieć pewien problem z przekroczeniem go, gdyż magiczne przejście znajdowało się jakieś 5-6 metrów nad głowami zgromadzonych na placu.
Mężczyzna jednak wyszedł z założenia, że skoro Tula i wszyscy Skrzydlaci są tacy mądrzy to na pewno mają wszystko “pod kontrolą” przecież nie spodziewają się chyba, że nagle Leith sam uniesie się o własnych skrzydłach… Mężczyzna westchnął, jeśli to miało być preludium do kolejnego żartu jego kosztem, oby skończyło się to szybko. Dowcipy z nielotów były tak samo zabawne jak ze ślepych czy kulawych: śmieszne lub okrutne raz czy dwa razy pod rząd ale po kilkudziesięciu latach… po prostu nudne.

Nie mylił się, bez ostrzeżenia w pewnym momencie zaczęła go unosić do góry powoli siła magiczna. Na twarzy Tuli nie pojawił się nawet grymas wysiłku, choć nie odrywała teraz wzroku od Leitha, który jednak nie wyglądał w tym stanie zbyt majestatycznie. To nie był nawet pozór latania. Przerośnięty mężczyzna, ciągnięty był ku górze ak kocie, które matka unosi w zębach za kark. A jednak w pewnym sensie to on był teraz górą. Patrzył z tej perspektywy na swoich współwięźniów i strażników.
Przeżycie było dla mężczyzny zbyt duże by zaprzątać sobie uwagę czymś takim jak nienawistne i kpiące spojrzenia. Jeżeli już Leith patrzył na Ludzi, to tylko po to by na własne oczy zobaczyć jak odsłonięta jest taka formacja dla kogoś kto może latać.
Jednak to sam akt lewitacji najbardziej go zajmował, to był zupełnie nowy niezbadany poziom traumy, z której jeszcze nawet nie zdawał sobie sprawy. To było chyba trochę tak, jakby kogoś kto nie może chodzić pierwszy raz wynieść w nosidle na powietrze. Z jednej strony cieszy się widokiem, z drugiej… z drugiej zazdrości swojemu opiekunowi jego nóg, nienawidzi za to, nienawidzi za swoją zależność, nienawidzi swojego ułomnego ciała.
Gdy Leith znalazł się na wysokości portalu, Tula wymieniwszy jeszcze skinienia głowami z Byronem, wzbiła się bez trudu w powietrze i... podmuchem wiatru dosłownie rzuciła bękartem przez portal magiczny. Świat zawirował. Przez kilka ułamków sekundy Leith stracił zupełnie orientację gdzie góra, gdzie dół, gdzie noga, gdzie ręka... wszystko było mętlikiem... by po chwili wrócić do normy. Jedyne, co się zmieniło, to otoczenie. Pół-Skrzydlaty aż zachłysnął się na widok legendarnej budowli Dworu Wiatru, który widział przed sobą.


U stóp przedziwnej budowli o kolistym kształcie, która zdawała się zaprzeczać prawom ciążenia znajdowało się miasto - Veritass. Miasto inne niż wszystkie - jego srebrzyste kopuły i dachy połyskiwały w świetle dnia rażąc nieprzyzwyczajone oczy. Na ile bękart orientował się, miasto było zasilane właśnie poprzez te dachy. Ich zadaniem było ściganie mocy Słońca i korzystanie z niej na przykład do podgrzewania wody, oświetlenia domów i ulic, wprawienia w ruch przedziwnych mechanizmów... czysta magia!

Do Dworu i miasta wciąż pozostawało jednak kilkanaście kilometrów. Czyżby Tuli zamarzył się spacer po własnych ziemiach? Odpowiedź na to pytanie kryła się pomiędzy drzewami. Stał tam nieduży, ale bardzo ładny, piętrowy budynek, wyglądający na tawernę, gdyby nie... czerwony szyld. Leith wiedział, co on oznacza. Czerwonym szyldem posługiwano się zarówno w krainach Ludzi jak i Skrzydlatych - jego znaczenie funkcjonowało ponad wszelkimi podziałami. Zamtuz. Od kiedy księżne krain chodziły w takie miejsca?!

Jakby słysząc jego pytanie, Tula odezwała się, idąc w stronę budynku.

- Wszystkie burdele w Krainie Wiatru należą do władcy. Dzięki temu właściciele nie skaczą sobie do oczu, a klient ma pewność, że dziewczyny są czyste. Co prawda, biznes trochę podupadł, gdy musiałam... zwolnić ludzkie niewolnice, ale wciąż są tu nisko urodzone Skrzydlate, którym Ojciec Dzień nie poskąpił urody. Zresztą sam się przekonasz...

Pierwszą jednak osobą, którą bękart zobaczył, był stojący przed budynkiem, piękny do bólu, złotowłosy mężczyzna o ogromnych, szarawych skrzydłach - zupełnie przeciwieństwo Leitha.


Na widok Tuli mężczyzna pochylił głowę w pełnym szacunku ukłonie.

- To jest Rhysand - przedstawiła go Księżna, która wciąż nie zadała sobie trudu, by zapytać swojego nowego pracownika o imię - Będzie twoim nauczycielem.

Amon 01-08-2018 21:32


Leith kiwnął głową, ale zupełnie “w ciemno”. To co do niego mówiono wydawało się nie mieć żadnego sensu, zapewne było jedynie jakąś rozbudowaną preambułą dłuższej wypowiedzi, czy czegoś takiego. A może po prostu Leith dobrnął już do wyżyn swojego rozumienia śpiewnego dialektu Skrzydlatych? Gdzie dosłowne rozumienie wyrazów już nie wystarcza? No nic, niedługo miał się przekonać.

Mężczyzna, niewiele wyższy od Leitha przekrzywił głowę, przyglądając się swojemu uczniowi.

- Więc to on... - rzekł w zamyśleniu - Myślałem, że... będzie mniej szpetny. Ale trzeba przyznać, że nadrabia sylwetką... tylko postawę ciała ma koszmarną... i jeszcze te skrzydła... pewnie nigdy nie były polerowane - westchnął, podchodząc bliżej.
- Jak masz na imię? Rozumiesz mnie? - zwrócił się jak do dziecka albo... zwierzęcia.
- Leith. - powiedział mężczyzna, bo w istocie było to odpowiedź na oba pytania. Po początkowym “szoku kulturowym” mężczyzna zaczął na poważnie zastanawiać się, czego ten Skrzydlaty będzie od niego wymagać.
- W porządku Leith, ja jestem Rhysand - blondyn wciąż zdawał się traktować go jak upośledzonego - Nie musisz się bać. Wszystko będzie dobrze. Zaczniemy od kąpieli. Przytniemy ci włosy, wyczyścimy skrzydła... mój ojcze, czy tam pod błoną masz grzybicę? - skrzywił się z obrzydzenia.
Tymczasem Tula wydawała się zniecierpliwiona ich pogawędką.
- Nie wiem co mu zrobisz, ale dziś ma mieć założony pierścień. Jak najszybciej. Potem zacznij go uczyć. Ma być gotowy na Święto Wiosny.
Rhysand przyjrzał się swojej władczyni.
- Szykujesz go pani dla niej? - zapytał z niedowierzaniem.
Tula tylko uśmiechnęła się na ten swój drapieżny sposób i otworzyła nad głową portal. Nim ktokolwiek zdążył się pożegnać, już jej nie było.
Leith popatrzył jak Tula znika, po czym rozejrzał się jeszcze raz dookoła. Ostatecznie spojrzenie bękarta spoczęło na Rhysandzie. To było pytające spojrzenie.
- Chodź za mną Leith - ten uśmiechnął się przyjaźnie i wskazał budynek zamtuza - Mam sporo pracy… Leith poczłapał za Skrzydlatym zastanawiając się tylko czy to że Rhysand ma “dużo pracy” oznacza jego pracę, czy pracę Leitha…

Wnętrze budynku urządzone było z przepychem. Wszędzie było pełno lampionów, poduszek i zasłonek przeróżnej wielkości. Aż dziwne, że to miejsce jeszcze nie spłonęło - zapewne tylko za sprawą magii.
Rhysand podprowadził Leitha do bocznych drzwiczek w holu, toteż bękart nawet nie miał szansy przyjrzeć się głównej izbie. Słyszał jednak stamtąd gromkie śmiechy, rozmowy, jakieś brzdąkanie na harfie - odgłosy zwykłego życia, coś, czego on sam praktycznie nie znał.

Tymczasem szli wąskim korytarzem aż dotarli do wielkiej, kamiennej łaźni, gdzie czekała na leitha ogromna balia parującej wody oraz śliczna, jasnowłosa dziewczyna, odziana tylko w lekką tunikę. Po twarzy i kształcie uszu można było domyśleć się, że jest ona jedną ze Skrzydlatych, lecz Leith nie widział jej skrzydeł. Czyżby była dość potężna, by je ukrywać pod osnową magii jak Byron i Asarah?
[MEDIA]https://i.pinimg.com/236x/9f/d8/d3/9fd8d39cc1db3b1b0be7758a7d12ad14.jpg[/MEDIA]
- To jest Mrru - przedstawił dziewczynę Rhysand, a ta lekko ukłoniła się - Pomoże ci się umyć. Ja tymczasem , gdy wiem już jak wyglądasz, przygotuję ci jakieś odzienie, gdy już będziesz po. Jesteś głodny tak w ogóle? - zapytał, już prawie wychodząc.
- Nawet jeśli zjadłbym was oboje. - Leith pozwolił sobie na odrobinę szczerości w tej materii. Był głodny więcej niż od dziesięciu lat. Od dekad był po prostu strasznie głodny.
Rhys pokiwał głową.
- Każę coś przygotować. No to ostatnie pytanie przed naszą nauką. Jakie kobiety lubisz? Brunetki, blondynki? Wysokie, niskie? Takie wiesz... - wykonał znaczący gest na wysokości klatki piersiowej.
- eee… - Leith przełknął ślinę - wiem co masz na myśli, ale za bardzo nie wiem, co mam ci odpowiedzieć. Ja nigdy nie miałem… z kim.. się nad tym nawet zastanowić. - Bękart nie pamiętał kiedy miał ostatnio tyle swojej własnej krwi na twarzy… natomiast wiedział na pewno, że nigdy nie miał jej tyle pod skórą…
O dziwo, Rhysand nie był przesadnie zdumiony tym wyznaniem. A już w ogóle nie wydawało się ono wywołać wrażenia na Mrru. Dziewczyna zdawała się być pozbawiona jakiejkolwiek mimiki.
- No cóż... teraz rozumiem czemu Księżna przysłała cię tutaj na szkolenie a nie do szkoły gladiatorskiej. - rzekł Rhysand, stojąc w drzwiach łaźni - Techniki walki zapewne jakieś znasz. Nauczymy cię więc technik miłości. No ale tym bardziej powiedz jak chciałbyś, by wyglądała twoja pierwsza kobieta, a ja postaram się sprostać zadaniu. - dodał z miłym uśmiechem.
Przy takiej ilości informacji Leith najchętniej by usiadł. Jednak to nie był przecież pierwszy raz gdy musiał coś robić w niesprzyjających warunkach. Pewnie i nie ostatni.
- Chciałbym… chciałbym, żeby… żeby była… miła. I żeby nie cierpiała. Nie wiem jak ktoś taki musi wyglądać, nigdy nie widziałem kogoś takiego.
Rhysand pokiwał głową.
- Wybiorę taką dziewczynę, żeby nie przeszkadzała jej twoja... fizjonomia - obiecał dodał wesoło - No to już wam nie przeszkadzam. Rozbieraj się i wskakuj do wanny.
Po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Mrru podeszła tymczasem do Leitha i zatrzymała się dwa kroki przed nim, jakby oczekując poleceń.
Te jednak nigdy nie nadeszły. Leith rozebrał się z tych kilku kawałków materiału które jeszcze na nim były i zgodnie z poleceniem wszedł do wanny. Nigdy jeszcze nie był w czymś takim, ale było to bardzo… przyjemne.
Woda zaczęła cicho bulgotać, mimo iż nie miała temperatury wrzenia. Bąbelki powietrza przyjemnie ocierały się o ciało bękarta. Obserwująca go bez słowa Mrru chwyciła jakąś niedużą szczotkę w dłoń, zamoczyła ją w wodzie i zaczęła szorować delikatnie skrzydła Leitha, co... okazało się naprawdę przyjemne. Co więcej, jego ciało zaczęło w znaczący sposób reagować na tę przyjemność. Ciekawe czy to tylko on tak reagował, czy Skrzydlaci mieli dodatkowy obszar erogenny, jakim były skrzydła. Coś co może będzie do sprawdzenia później, z niedowierzaniem zgodził się w myślach mężczyzna. Ta sfera życia nigdy wcześniej nie zajmowała mu uwagi, zbyt zajmujące było martwienie się o zachowanie własnego lub skrócenie cudzego życia. Leith rozważał zaproponowanie kobiecie by on sam się umył ale wyszedł z założenia, że gdyby miało tak być to ta sama wyszła by z taką inicjatywą. Poddał się więc “myciu” starając się jedynie nie wzdychać zbyt jednoznacznie.

Kąpiel była długa i odprężająca. Przez cały okres jej trwania Mrru nie odezwała się ani słowem, jednak idealnie wpasowując się w sytuację. Kiedy skończyła pomagać Leithowi wycierać jego ciało - doprawdy nie pamiętał,a by jego skóra kiedykolwiek była tak jasna - dziewczyna podeszła do bocznych drzwi łaźni i otworzyła je, wykonując zapraszający gest. W ten sposób dała do zrozumienia, że to tam bękart powinien się udać. Przy czym nie były to te same drzwi, którymi wszedł do pomieszczenia.
Leith posłusznie poczłapał we wskazanym kierunku.
Tak znalazł się w kolejnym pomieszczeniu. Był to niewielki pokój z kilkoma szafami i komodami, na środku którego stał ogromny fotel. Obok niego siedział na taborecie dość wątły jak na Skrzydlatego mężczyzna, który łypnął mało przychylnym wzrokiem na bękarta. Jednak nie tylko to spojrzenie budziło niepokój, lecz także skórzane pasy, przymocowane do fotela ewidentnie po to, by unieruchamiać nogi i ręce osoby, która na nim siedziała. Na szczęście, gdy Leit znalazł się w pomieszczeniu, zauważył pod ścianą też znajomą, przychylną mu twarz Rhysanda. Obok niego na komodzie leżał niewielki stosik idealnie poskładanych ubrań.
- Ubrania są, jedzenie już czeka - powiedział wesoło do bękarta, po czym wskazał mu fotel - Jeszcze tylko to i będziesz mógł się najeść do syta.
- Siadaj. - burknął do Leitha mężczyzna, siedzący na taborecie. Natychmiast, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Lieth wiedział, że starszy mężczyzna jest najbardziej szczerym Skrzydlatym w pomieszczeniu… Bez słowa bękart wykonał polecenie.
Tamten sprawnie zacisnął skórzane pasy na kostkach i przegubach Leitha - nie za mocno, ale na tyle silnie, by stanowiły dlań problem.
- To tylko zabezpieczenie - uspokajał Rhysand, choć jego twarz nieco pobladła - Nie będzie bolało. Obiecuję.
Leith roześmiał się na to oczywiste kłamstwo, to był sposób w jaki jego ciało reagowało na stres i potrzebę naładowania się adrenaliną.
- A jak kąpiel z Mrru? Polubiłeś ją? - spojrzał znacząco na krocze Leitha. - to zbiło mężczyznę nieco z tropu i zmusiło do zastanowienia się nad pytaniem.
- Przyjemna. Co masz na myśli mówiąc “polubiłem”? Nie jest agresywna, nie zauważyłem by ze mnie kpiła.
Skrzydlaty, który przywiązał go do fotela, teraz wstał i zaczął na komodzie rozkładać jakieś przyrządy. Ich przeznaczenia Leith nie potrafił odgadnąć. Wyglądało to trochę jak miniaturowy sprzęt do pędzenia samogonu. Ale tylko trochę.

W tym czasie Rhysand podszedł do drzwi, zza których Leith dopiero wyszedł, opuszczając łaźnię i zastukał w nie.
- O to mi właśnie chodziło, że jest dla ciebie przyjemna, jak to ująłeś. - odparł, a drzwi otworzyły się i do pokoju weszła Mrru. Ukłoniła się znów.

Dziewczyna spojrzała bez emocji na Rhysanda, a potem na Leitha, po czym zaczęła się powoli rozbierać. Nie czyniła tego jednak w zwykły sposób tak, jak bękart, gdy zrzucał swoje ubranie przed kąpielą, lecz powoli, pozwalając tkaninie zmysłowo ześlizgiwać się z ciała. Jakby dziewczyna chciała, by patrzący był świadomy każdego nagiego skrawka skóry, który przed nim odsłoni. Wkrótce stanęła zupełnie naga, patrząc prosto na bękarta, który mógł teraz zobaczyć jej kamień - jasnoróżowy. Jej ciało było drobne, ale piersi miała dorodne jak na swoje proporcje. Ze swoją delikatną urodą Mrru byłaby pięknością, gdyby nie dość paskudna blizna, biegnąca przez jej brzuch aż do łona. Blizna jednak nie była paskudna dla Leitha, sam miał wiele, można było powiedzieć, że cały zbudowany był z ran, na ciele i umyśle, które z czasem zarastały i rogowaciały. Często blizny były jedyną ciekawą rzeczą jaką posiadał żebrak, jedynym powodem by warto było na niego spojrzeć.
Leith nie miał żadnego doświadczenia z kobietami. Oczywiście widział ich w czasie swojego życia sporo, ale znów nie jakoś strasznie dużo. Widział kilka razy jak kochały się z mężczyznami, słyszał kilka razy jak były gwałcone. Nigdy jednak chyba nawet z żadną dłużej nie rozmawiał i raczej nigdy żadnej nie dotykał… no chyba, że jakąś kiedyś zabił - na wojnie można nie zwrócić uwagi.
Dlatego też teraz Leith był całkowicie bezbronny. Pasy i klamry jakimi go spięto nie ograniczały jego ciała, ale umysł. Pierwszy raz w życiu mężczyzna w zupełnie nieskrępowany sposób myślał kutasem. I nawet nie zauważył jak Skrzydlaty obok uruchomił magicznie swoją aparaturę. Całą jego uwagę pochłaniała dziewczyna, która teraz podeszła doń ze spokojem. Nie gardziła nim, nie wyśmiewała go. Właściwie ciężko stwierdzić czy w ogóle coś czuła, niemniej nie spuszczała wzroku z twarzy Leitha - nawet wtedy, gdy uklękła między jego nogami, a jej twarz znalazła się na wysokości żywego dowodu na aprobatę bękarta dla urody Mrru. Dowodu, który w zasadzie zasłaniał znaczną część tej ślicznej twarzy. Leith nie wiedział czy to dobrze czy źle, większy niż u psa, mniejszy niż u konia, cholera czy to tak ma być? Mężczyzna z całej siły starał się opanować. Zerknął na swoje dłonie zaciskające się na poręczach krzesła. Po co te klamry? czy oni zamierzają go teraz wykastrować? przecież się wykrwawi… Leith zaczął rozważać wyrwanie się z więzów i… No właśnie, co dalej? Mężczyzna walczył ze Skrzydlatymi i wiedział jakie miał szanse między trzema na raz - żadne. Oczywiście żadne z nich nie wyglądało jakoś specjalnie groźnie ale tacy właśnie byli Skrzydlaci: Oni nie musieli wyglądać, oni mieli magię. Zamiast się, więc głupawo kręcić Leith zdecydował się przygryźć wargę i mieć na wszystko baczenie.
Szczególnie na śliczną Mrru… ie było to zresztą trudne, gdyż dziewczyna wyraźnie nigdzie się nie wybierała. Rozwarła delikatne, pokryte chyba różową pomadką wargi i... objęła nimi żołądź uwięzionego bękarta. Poczuł jak jej języczek badawczo prześlizguje się dookoła.
W sumie dobrze się składało, że mężczyzna był jednak przywiązany, gdyby nie to, jego nogi w nagłym spazmie pewnie wyrzuciły by kobietę znacznie dalej niż skrzydła które powinna mieć na plecach.
I znacznie szybciej.
- To na pewno dobry pomysł…? - wysapał cicho, nie odrywając wzroku od kobiety. Wiedział, że gdyby na nią nie patrzył ,na pewno byłoby mu łatwiej się opanować.
Ale chyba nie chciał się teraz opanować. Był jak spuszczone z łańcucha zwierze i myślał coraz mniej.
- Chyba już wystarczy - powiedział Rhysand, obserwując jego reakcje. Mrru posłusznie cofnęła twarz i wypuściła członka Leitha z ust nie okazując przy tym ani żalu, ani ulgi. Tymczasem najstarszy Skrzydlaty oderwał się od swojej aparatury i podszedł do fotela, trzymając w dłoni miseczkę z parującą, złotawą cieczą, która de facto wyglądała ni mniej ni więcej tylko jak roztopione złoto. Leith zawarczał z niezadowoleniem widząc dziwne, niezrozumiałe dla siebie czynności. Jeśli faktycznie był to roztopiony metal, mężczyzna powinien poczuć już jego ciepło, nieprawdaż? Skrzydlaty pochylił się nad jego członkiem. Spojrzał mu jeszcze w oczy, a przez moment bękart dostrzegł w jego wzroku współczucie. Potem obcy przechylił miseczkę i... Leith nic nie poczuł. Żadnego bólu, nawet szczypania, nic! Spojrzał w dół. Ciekłe złoto spłynęło wąskim strumieniem na jego narząd i przecząc zasadom ciążenia ociekło dookoła męskość u jej nasady tworząc pierścień.
Mężczyzna patrzył na to dziwaczne, złote “przystrojenie” a jego twarz wyrażała wszystko o co w tym momencie można by było prosić: Pytanie.
Ciecz tymczasem wygładziła się i zastygła w niezwykłym tempie, tworząc jakby obrączkę na przyrodzeniu bękarta. Starszy Skrzydlaty zaczął rozpinać pasy na rękach i nogach swojej niedawnej ofiary. Zaś Mrru jak gdyby nigdy nic wstała i zaczęła się ubierać. Cokolwiek miało miejsce w tym pokoju właśnie się skończyło.
- Bez obaw, nie będzie ci przeszkadzał - powiedział z uśmiechem Rhysand, choć w jego głosie czuć było lekkie napięcie - Zmniejszy się razem z... razem z tobą. A jak będziesz znów rósł, to spokojnie powiększy się do obecnych rozmiarów. W tym właśnie rzecz, że trzeba go tworzyć, gdy średnica jest największa żeby potem nie przeszkadzał.
Leith nie miał w zwyczaju przejmować się problemami, które dopiero miały nastąpić. Jednak cała sytuacja była co najmniej dziwaczna: Oto trzech Skrzydlatych na tyłach zamtuza kolaborowało nad przyozdobieniem jednego bękarta, który jeszcze wczoraj kuł skałę w kopalni a jeszcze dzisiaj rano wynosił ją na zewnątrz.
- A po co to wam? - nie wytrzymał i spytał.
Starszy mężczyzna zdawał się unikać jego wzroku. Zajął się składaniem aparatury. Mrru nie reagując, ukłoniła się i wyszła do łaźni, a Rhysand... Blondyn roześmiał się nieszczerze.
- Gdybyś wpadł w kłopoty, Tula będzie wiedziała, gdzie cię szukać. poza tym każdy Skrzydlaty, który zobaczy ten pierścień będzie wiedział do kogo... dla kogo pracujesz. - poprawił się.
Aby Leith nie mógł zadać kolejnego pytania, zmienił szybko temat:
- To co, idziemy jeść? - zapytał z entuzjazmem.
Leith kiwnął głową. Ciągnięcie tematu, czemu skrzydlaci mają oglądać go właśnie tam, przerastała obecnie jego możliwości…


Mira 03-08-2018 23:19

Rhysand jednak nie kłamał. Leith nie odczuwał żadnego bólu czy dyskomfortu z powodu pierścienia, choć gdy kilka razy sprawdził - był on wciąż obecny na jego przyrodzeniu. Kolejna spełniona obietnica dotyczyła jedzenia - bękart nie pamiętał, by w życiu tak dobrze zjadł. I tak suto. I jeszcze dostał kufel ale! Tak dobrego trunku nie piło od... chyba nigdy! Ubranie, które zaś wybrał dla niego jasnowłosy alfons może nie było w jego typie, zbyt kolorowe, ale jednak okazało się czyste i nawet nieźle doń dopasowane. Nie żeby Leith miał w ogóle jakiś sprecyzowany gust. W wojsku ubierał się w to co się dało z czego im wiecej ochrony mogło to zapewnić tym lepiej. To co można nazwać było “stylem” to makabryczne dekoracje jakie Leith dodawał: kości, skalpy czy całe zasuszone części ciała jak uszy, palce… To oczywiście miało swoją praktyczną wartość odstraszająco-terroryzującą. Niebieska koszula, zielone spodnie i czerwone sandały wydawały się całkiem w porządku… Służba u Tuli zapowiadała się wcale nie najgorzej.

Bękart nawet nie zauważył jak nastał wieczór, dopóki Rhysand nie poprowadził go na piętro zamtuza, gdzie przez okna w dachu mógł zobaczyć gwiazdy na nocnym niebie. Tak dawno nie widział gwiazd... Będzie dobre dziewięć zim.

- Jak mówiłem, zostało ci dziś jeszcze tylko jedno wyzwanie - odezwał się Rhysand, palcami przeczesując swoje długie, złociste włosy - Poznać smak uciech i stać się w pełni mężczyzną. - Leith uśmiechnął się do własnych myśli. “prawdziwy mężczyzna” to było różnie definiowane choć oczywiście wśród farmerów, mieszczan i innych sytych istot warunek wspomniany przez Rhysanda był typowy. Ileż to “prawdziwych mężczyzn” Leith zabił ostrzem? ilu włócznią? a ilu własnymi rękami? Bękartowi nie zależało na byciu “mężczyzną” czy czymkolwiek innym
- Za tymi drzwiami - Skrzydlaty wskazał framugę - czeka dziewczyna, którą ci wybrałem na tę noc. Normalnie kazałbym ci jak najszybciej doprowadzić ją do szczytu, by zobaczyć co potrafisz, ale ponieważ nie masz doświadczenia, ten wieczór jest dla ciebie. Ja tylko będę siedział w kącie i się przyglądał, by nazajutrz pomówić z tobą o twoich umiejętnościach - nagle uśmiechnął się szerzej - No chyba że zechcesz, bym się przyłączył.
Leith był zestresowany i pobudzony co chyba nie było dziwne w tej sytuacji. Bękart uznał pytanie alfonsa za rodzaj zaczepki więc dyplomatycznie kiwając głową odpowiedział:
- Aha. - po czym chwycił za klamkę, otworzył drzwi i wszedł do środka.
Pierwszym co w niego uderzyło był silny zapach perfum i kadzideł. No i te zasłonki i baldachimy - były po prostu wszędzie, dlatego w pierwszej chwili Leith nie zauważył postaci na ogromnym, pokrytym całym tuzinem różnokolorowych poduszek. Kiedy jednak ją zauważył, uświadomił sobie nową rzecz - nie wszyscy Skrzydlaci byli piękni i szczupli.


Kobieta, którą miał przed sobą była krępej budowy i nawet fantazyjna, koronkowa bielizna nie była w stanie ukryć jej fałdek tłuszczu na brzuchu i... w innych miejscach. Bezsprzecznie jednak wydawała się miła i chętna, bo gdy tylko zobaczyła Leitha, uśmiechnęła się szeroko. Przy okazji bękart zauważył, że mimo szpiczastych uszu ona również nie posiadała skrzydeł.

- O, jesteś wreszcie, panie brzydalu! - przywitała go, starając jednocześnie podnieść się na łokciu i powitać gościa w jakiejś seksownej pozie. Jedno i drugie wyraźnie sprawiało jej problem - chyba była już nieźle podpita.
- Esmeraldo! - upomniał dziewczynę Rhysand, wchodząc za Leithem do pomieszczenia i zamykając drzwi.
- No co? Pewnie wie że jest brzydki. A ja jestem gruba. Nie zmienia to faktu, że on ma chuja, ja mam piczkę... co daje początek miłego wieczoru, nie? - pytanie wydawało się być kierowane do Leitha.
Leith nie mógł się nie zgodzić z takim postawieniem spraw. Podobała mu się szczerość. A czego Esmeralda nie wiedziała (lub zwyczajnie mało ją to obchodziło) Leith nie miał nic przeciwko grubości. Dla biednych ludzi z gminu, otyłość kojarzyła się z bogactwem, czymś czego nie można mieć. Toteż w czasie napadów na karawanę córki kupieckie nie unikały pohańbienia nie tylko dlatego że nie mogły za szybko biegać…
- Pozwolisz, że sobie ciebie obejrzę? - Pobudzony Leith spytał, choć postąpił krok do przodu i wyciągnął dłoń w stronę kobiety nie czekając na odpowiedź. Jego wielka łapa zamknęła się wokół kostki Esmeraldy, jednym powolnym ruchem przysunął sobie stopę dużej dziewczyny pod sam nos. Zachichotała nieco obleśnie.
- Lubisz stópki? - posmyrała go palcami po nosie.
W tym czasie Rhysand zajął miejsce na krześle obok łoża. Nalał sobie z karafki jakiegoś trunku i obserwował Esmeraldę i Leitha z wyraźnie gasnącym entuzjazmem.
- Surowe? jeszcze nie wiem. - Skłamał Leith… No może nie do końca było to kłamstwo bo chodziło o inny kontekst. Dłonie mężczyzny były nawykłe do rozbijania kamieni a nie dotykania rzeczy tak puszystych i delikatnych jak skóra Esmeraldy. Najbardziej nawilżoną i tym samym wrażliwą na dotyk częścią ciała bękarta pozostawały więc podobnie jak i u większości zwierząt, usta. Leith wsadził sobie małą stópkę Esmeraldy do ust i possał ją chwilę, a potem przesunął nosem wzdłuż nogi poprzez łydkę, wąchając, badając ją wargami. Kobieta była najbardziej delikatnym stworzeniem jakie dotykał, robiło mu się okropnie gorąco i ciasno w tych pstrokatych spodniach. Na nią zresztą ta sytuacja też zdawała się działać (bo przecież nie mogłaby udawać!). Esmeralda ułożyła się wygodniej na plecach i pomrukując z przyjemności sięgnęła do wykroju swojej halki i po chwili uwolniła z niej dwie dorodne piersi o jasnoróżowych brodawkach. Wiedzieć jak wyglądają dobre piersi to było jedno. Oglądanie z bliska piersi Mrru będąc przywiązanym drugie. Mając dekolt Esmeraldy dosłownie pod ręką to było jednak zupełnie coś innego! Leith biorąc niejako przykład z towarzyszącej mu Skrzydlatej ściągnął z siebie niebieską koszulę i pyrgnął ją gdzieś za siebie. Nie było mowy o rozrywaniu materiału, po pierwsze chyba kosztował więcej niż wszystko co bękart do tej pory miał, po drugie, możliwe iż będzie musiał w niej chodzić do końca życia. Traf chciał, że trafiła w Rhysanda, który chyba nie był tym faktem uszczęsliwiony. Minę miał raczej ponurą, aczkolwiek nie komentował poczynań w łożnicy tak, jak obiecał. To był wieczór Leitha. Mógł pozwolić sobie na wszystko!

Bladziutkie nóżki Esmeraldki leżały teraz przed nim i Leitha coraz bardziej nakręcał fakt iż kobieta jest odurzona i jakby nie patrzeć bezbronna. Tak, to strasznie mu się podobało! Mężczyzna zaczął się nawet zastanawiać, czemu nigdy o tym nie pomyślał: Po prostu spić ludzką dziwkę i… no właśnie - ktoś i tak posądził by go o porwanie, gwałt czy cholera jeszcze wie co i pewnie przypłacił by schadzkę życiem.
Jednak teraz, wśród Skrzydlatych zwyczajnie kazano mu to robić!
Leith już ochoczo usiadł okrakiem na łóżku, chwycił kobietę za obie nogi pod kolana i przysunął jeszcze bliżej siebie. Bękart oglądał dłuższą chwilę grube uda Esmeraldy, obserwował jak przy poruszaniu faluje na nich różowe ciało, z rosnącym zaciekawieniem zerkał na co raz przelewający się między fałdkami skóry materiał majtek. Znów tkanina zdawała się mężczyźnie zbyt delikatna na jego wielkie łapska toteż ponownie posłużył się ustami. To chyba spodobało się Esmeraldzie, bo jęknęła, wyginając w górę biodra.
- Pokaż mi go... też jest taki duży?
- Skąd mam wiedzieć jaki jest duży? - odpowiedział z już dość suchym gardłem Leith - wiem tylko że te zielone spodnie są cholernie małe...
- Es. - w przeciwieństwie do bękarta, który dostał wolną rękę, Skrzydlata prostytutka musiała chyba przestrzegać jakichś zasad, bo na to jedno słowo uniosła się na łokciach i powiedziała:
- Zdejmij majtki, a potem sobie popatrz. Tu, tu i tu. - wskazała przez materiał pudrowo-różowych majtek na okolice swojej kobiecości. - To najwrażliwsze miejsca. Ale najlepiej zaczynaj od przodu. Leith pokiwał głową choć niewiele mu to na razie mówiło. Już wyciągał głodne łapsko w stronę delikatnego materiału gdy się zreflektował. Bękart pochylił głowę i chwycił majtki zębami, delikatnie by nie szarpnąć znajdującego się pod nimi ciała jednak zdecydowanie by w zasadzie jednym ruchem ześlizgnąć bieliznę z grubych ud kobiety. Kiedy zobaczył co było pod nimi ukryte, jego źrenice rozszerzyły się spychając białka na margines egzystencji. Nie trzeba było być tu inteligentem: Leith intuicyjnie pojął, że ma przed sobą najdelikatniejszy rodzaj skóry jaki widział do tej pory, to musiał zbadać ustami.

Amon 14-08-2018 23:11


Po kilkunastu mokrych sekundach bękart odsunął oszalałą z podniecenia twarz i stwierdził z trwogą:
- O cholera! nie ma mowy żeby się zmieścił.
Na to wyznanie Esmeralda zamruczała, jakby nie mogąc się doczekać. Chyba lubiła swoją robotę.
- Może pomogę ci... oswobodzić tę bestię, a potem pokażę ci magiczną sztuczkę ze znikającym wężem - to rzekłszy spróbowała się podnieść, by pomóc Leithowi pozbyć się spodni, lecz na miękkim podłożu, z wciąż przyklejonym do swego łona bękartem, odkulała się znów na plecy. A jej nogi rozszerzyły się jeszcze bardziej, roztaczając przed mężczyzną widoki na perlącą się od potu i soczków gładką muszelkę Esmeraldy.
Oczy Leitha zwęziły się na moment. No tak… kobieta ewidentnie się wystraszyła i chciała teraz uciec - wydedukował mężczyzna. Bękart naprawde nie chciał jej zrobić krzywdy ale… nie chciał też żeby uciekła. Żeby mu teraz uciekła! Po prostu już nie tylko nie potrafił się powstrzymać, ale i zwyczajnie nie chciał. Leith złapał Esmeraldę w biodrach i jednym energicznym ruchem obrócił ją w powietrzu na brzuch.
- Ugh! - jęknęła, nie mając szans nawet się opierać.
Pacnęła trochę jak zrolowana ścierka. Leith upomniał się w myślach, że gdyby zrobił to odrobinę gwałtowniej, kobieta może by od razu nie skręciła sobie karku, ale mogłaby na przykład zwymiotować cały ten alkohol czy co tam jeszcze w sobie miała. Mężczyzna już miał ściągnąć z siebie spodnie, korzystając z tego, że kobieta go nie widzi i nie ma jak uciec, gdy jej wielgaśne pupsko podstępnie skradło jego uwagę. Jakie fajne… jakie duże. Bękart zwyczajnie nie mógł przejść koło takiego zjawiska obojętnie, zaczął łakomie ugniatać pośladki kobiety, zajrzał też do środka jakby instynktownie szukając jakiejś innej, brakującej dziury która w jego rozumowaniu mogła by go zmieścić. Esmeralda wypięła jeszcze bardziej swój krągły, falujący przy każdym ruchu zadek, by ułatwić mu poszukiwania. Na głowy fałszywych bogów ludzi i skrzydlatych… Leith nigdy by nieprzypuszczał że tyłek może być tak czysty i apetyczny! aż chciało się z niego jeść lub… go jeść!
Niestety w pupkę Esmeraldy trudno nawet było wcisnąć małego palca (choć mały palec u dłoni Leitha nie musiał wcale być taki mały patrząc na to obiektywnie…) Cholera… spodnie były naprawde ciasne… Leith zerknął na sufit i wypatrzył niewysoko podłużny bal przez który przewieszony był żyrandol. Bękart stanął w rozkroku na łóżku z pupą kobiety między nogami i podskoczył do góry. Chwycił się bala ramionami swoich nielotnych skrzydeł i zawisł na nich. Dzięki temu mężczyzna mógł podkulić nogi i wolnymi rękoma błyskawicznie zrzucić z siebie spodnie. Wtedy nagi mieszaniec opadł z góry na Esmeraldę tak jak pająk na swoją ofiarę. Oczywiście zatrzymał się na kolanach by jej nie zmiażdżyć uderzając ją jedynie twardymi jądrami w lędźwie.
- Ugh! - powtórzyła chyba nieco zaniepokojona tym pokazem sprawności dziwka. Po chwili jednak uśmiechnęła się do Leitha przez ramię. Naprawdę wydawała się miła!
Mężczyzna podparł się trochę i znów obrócił kobietę tak, że jego nie śmigany jeszcze nigdy organ wylądował wprost między piersiami Esmeraldy.
Teraz, gdy bękart miał pewność, że Skrzydlata nie ma szansy na ucieczkę, wreszcie spytał.
- To jak z tą sztuczką?
Nie odpowiedziała mu jednak, wpatrując się błyszczącymi oczami w męskość Leitha. Oblizała ze smakiem usta na widok tej części jego ciała, aż bękart mógł zacząć się zastanawiać czy faktycznie nie zgłodniała i nie chce go pożreć. Jakiekolwiek jednak myśli krążyły mu po głowie nagle wszystkie uleciały, gdy Esmeralda chwyciła dłońmi swoje ogromne piersi, których nie była w stanie objąć, ale chyba nie o to jej chodziło. Kobieta przycisnęła do siebie obie półkule, ściskając tym samym usadowionego pomiędzy nimi węża. Powoli, kolistymi ruchami Skrzydlata zaczęła poruszać swoimi piersiami tak, że Leith czuł jak ich delikatna i ciepła skóra miętosi go, przesuwając się w górę i w dół. Dodatkową atrakcją był dotyk twardego kamyczka w kolorze piasku, również usytuowanego na klatce piersiowej, Po kilku takich “cyklach” ruchy dłoni, a co za tym idzie również piersi Esmeraldy stały się szybsze i bardziej synchroniczne. Kobieta znów się uśmiechnęła.
- A teraz sztuczka... - to rzekłszy objęła ustami żołądź, która właśnie zbliżyła się do jej twarzy… Cholera! nawet wargi Esmeraldy były ciasne!
I to wcale nie była zła rzecz...
- Nasz gość może mieć problemy z wejściem przez swój rozmiar - nagle obok baraszkującej pary pojawił się Rhysand, który zupełnie nieskrępowany spojrzał na pieszczoną przez piersi i usta męskość bękarta, po czym wyjął zza pazuchy małą buteleczkę. Otworzył ją i wylał gęsty, złocisty płyn na biust Esmeraldy, który stał się teraz błyszczący i jeszcze bardziej jedwabisty w dotyku, choć zdawało się to już niemożliwe. Płyn szybko przedostał się też na twardy już niby skała organ Leitha, nawilżając go i dodając mu poślizgu, przez co końcówka jeszcze szybciej i głębiej wchodziła w usta prostytutki. Może z innymi otworkami też by tak było?
- Dżenky, Rhyss - wybełkotała Skrzydlata, nie przerywając zabawy.
Leith też starał się pomóc… w sensie pomóc sobie Esmeraldą: Mężczyzna uniósł się nieco na biodrach, żeby zagłębić się nawet bardziej w jedwabistych ustach Skrzydlatej. Musiał jednak jakoś się zaprzeć, żeby w chwili rosnącego podniecenia lub zwyczajnie przez przypadek, nie zakołkować kobiecie gardła, co w rozumieniu mężczyzny niechybnie doprowadziloby do jej śmierci. Tedy Leith złapał Esmeralde za włosy upewniając się, że jego wyciągnięte ramię skutecznie zablokuje możliwość całkowitego opadnięcia na twarz Skrzydlatej. Drugą rękę schował za siebie gdzie jego palce musnęły gorące i wilgotne miejsce jakim stała się esmeraldowa piczka. Wiedziony instynktem mężczyzna zaczął energicznie pocierać miejsce, które robiło się przy tym chyba nawet bardziej mokre. W pewnym momencie zresztą kobieta uniosła biodra i palec bękarta trafił w pustkę, czy raczej zagłębił się w gorącej, wilgotnej jaskini, na myśl o której przeszył go dziwny dreszcz. Dodatkowo wargi Esmeraldy tak wspaniale pieściły jego członka, przesuwając się po nim i ssąc delikatnie napletek. Jednocześnie Leith poczuł jak czyjaś dłoń muska jego pośladek, a palce przesuwają się ku jego załamaniu.
Leith był prawiczkiem również z rozsądku, wyboru. To się tyczyło również dziewictwa analnego. Choć jeśli o to chodzi to miał już raz “okazję” to zmienić. Był jeszcze bardzo młody, pisklęciem prawie że. Pewien człowiek próbował sobie pomóc jego życią. Leith skręcił mu nie tylko kark i ciało wrzucił do rzeki.

Na razie bękart nie reagował, nikt go tutaj nie krzywdził ponadto jakby nie patrzeć “był w pracy”. Zamiast tego skupił się na nowym uczuciu: Mężczyzna miał wrażenie, że jego jądra zaraz eksplodują. I nie było to bynajmniej uczucie nieprzyjemne.

O dziwo, okazało się, że dłoń i wścibski, pulchny paluszek, który wpełzł do wnętrza Leitha, należały do Esmeraldy. Drugą dłonią Skrzydlata ścisnęła teraz pośladek bękarta, pieszcząc go i zarazem ułatwiając swojemu palcowi “podróż do wnętrza Ziemi”. Prostytutka chyba postanowiła pochwalić się również innymi technikami dawania rozkoszy, o których istnieniu Leith nawet nie wiedział. Nie przerywając pieścić go ustami, kobieta miętosiła tyłek kochanka aż natrafiła na punkt, którego chyba szukała. Gdy go przycisnęła, bękart dosłownie zobaczył gwiazdy przed oczami. Zalała go taka rozkosz, że przestał oddychać na moment, a świat zawirował.
To było coś niesamowitego! Fala orgazmu zalała jego umysł, zupełnie wyłączyła myślenie. Przez tych parę chwil bękart był tylko uczuciem... wspaniałym uczuciem spełnienia.

Niestety, nic nie trwa wiecznie. Gdy powróciły jego zmysły, zobaczył pod sobą zalaną białą cieczą pucałowatą twarz Skrzydlatej. Świadectwo ekscytacji bękarta było też na jej włosach, szyi, piersiach i... pościeli. Esmeralda zaś uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona z siebie, oblizując przy tym wargi.

Mira 18-08-2018 09:30

Krzesło zaszurało gdzieś za plecami byłego niewolnika.

- Moje gratulacje, Leith, oto stałeś się pełnoprawnym mężczyzną. Ciesz się tym wieczorem, Esmeralda jest do twojej dyspozycji. Tylko nie przesadźcie. Rano oczekuję cię na śniadaniu. Omówimy sobie na spokojnie twoje... umiejętności i plan treningu. A teraz dobrej nocy wam życzę. - Leith kiwał co prawda głową ale był za bardzo zaaferowany opróżnianiem się do końca na twarz Esmeraldy by do końca kojarzyć co mężczyzna do niego mówi i czy w ogóle tu jest czy już go nie ma. Bękart opadł na łóżko obok Skrzydlatej, leżąc na plecach przeczesał włosy, łapał oddech.

Przekręcił się na bok, ciało Esmeraldy, jej nagość, zapach, wciąż wzbudzały w bękarcie pożądliwość. Nowicjuszowi takiemu jak Leith wystarczyła zaledwie chwila oddechu by sztywność znów zaczęła mu “dokuczać”. Mężczyzna zachłannie ugniatał teraz pierś kobiety a drugą dłonią grzebał jej między udami. Wiedział już co chce zrobić.
- Spróbuję być ostrożny. - obiecał szczerze choć może bez specjalnego przekonania, gdy rozłożył szeroko nogi Skrzydlatej i przyłożył swój pal do jej różowego aksamitu.

Korpulentna kobieta bynajmniej nie planowała protestować. Wręcz przeciwnie. Sama rozłożyła nogi jeszcze szerzej.
- Powolutku, pomalutku, złociutki i damy radę. Aż mnie ciarki przechodzą, dawno nie czułam w sobie takiego olbrzyma. - zachęciła go.
- Aha… - zgodził się naprowadzając swoją żyłę na skrzydlatą szczelinkę. Leith uznał iż ma mniej więcej pojęcie jak to ma wejść. Kiedy wszystko było już (w jego rozumieniu) na miejscu, mężczyzna pchnął do przodu… z oporem ale jednak, zatapiając się w korpulentnej kochance. Przezornie jednak trzymał się za siebie oburącz, toteż nie wszedł znów jakoś daleko, przecież Esmeralda chciała “powoli i pomału”
Mimo to na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Kobieta jęknęła nim zagryzła zęby i stłumiła dźwięk. Leith uznał więc, że wszystko jest w porządku, bo przecież jakby kobiecie jakaś krzywda się działa, to by mu wnet powiedziała, prawda? Skoro zaś Esmeraldzie krzywda się nie działa, należało zastanowić się, co działo się Leithowi, a działo się… bardzo ciasno i przyjemnie! Mężczyzna zaczął więc z coraz większym podnieceniem pchać więcej i więcej, jedną dłoń opierając o ramię kobiety, drugą o jej biodro, niedługo będzie w połowie…
- O taaaak... Normalnie jak dziewica... znów coś czuję... Mrrr... i to nie jest w dupcię...
Skrzydlata wierciła się pod nim, jakby sama chciała się na niego nabić. Leith z kolei już całkowicie wyłączył wtedy jakiekolwiek racjonalne myślenie, jeden z najbardziej pierwotnych instynktów, ograniczony przez całe życie, całkowicie przejął nad nim kontrolę. Wyciągał i wkładał, wsuwał i wysuwał, wciskał, wwiercał, wbijał. Ta ciasność, to uczucie, liczyło się tylko to, tylko on. Leith chyba nigdy nie kochał się z Esmeraldą, nie uprawiał z nią miłości. Chyba nawet jej nie pieprzył, lecz odrazu zaczął od ruchania. Ale nawet to trwało tylko chwilę i wnet bękart skrzydlatą już jebał. A potem… potem już nawet tego było za mało. Leith ją rżnął, a raczej rąbał. Jego dłonie opierały się to na obojczykach kobiety, to na jej szyi. Nie chciał by krzyczała za głośno, by ktoś przybył z jej z pomocą i mu teraz przerwał, dlatego gdy tylko Esmeralda chciała krzyknąć, mężczyzna zaciskał dłonie na jej gardle, puszczał tylko po to by Skrzydlata mogła zaczerpnąć trochę powietrza.

Mimo to Esmeralda nie skarżyła się - może dlatego, że nie mogła, a może dlatego, że znosiła już gorsze traktowanie. Faktem jednak było, że zapewniła Leithowi wiele chwil rozkoszy, o której istnieniu nie miał wcześniej za bardzo pojęcia. Zaś rano, gdy służąca zaprosiła go na śniadanie, choć był niewyspany i obolały, miał podejrzanie dobry humor. Jakby cały świat stał się pogodniejszy, przyjaźniejszy... a dziewczyny, które widział w głównej sali, wydawały się po prostu ociekać swoją seksualnością, nawet gdy zerkały na niego mało przychylnym wzrokiem.
Leith natomiast nie starał się nawet wkładać w wyraz swoich oczu jakiegoś specjalnego zabarwinia, przychylnego czy też nie. Mężczyzna zwyczajnie samczo cieszył wzrok niewieścimi wdziękami.

Tymczasem Rhysand jednak już nań czekał i gdy tylko bękart pojawił się w wejściu do głównej sali przybytku, przywołał go ruchem dłoni. Na stole przed mężczyzną rozstawiono kilka większych półmisków. Połowy z tych potraw Leith nawet nie rozpoznawał, był w stanie jednak domyślić się, że żółtawa, smakowicie pachnąca breja to jajecznica, a wystające spod jakiejś zieleniny mięso należało prawdopodobnie do jakiegoś ptaka.

Kiedy bękart zajął miejsce, jedna z dziewczyn od razu położyła przed nim pusty talerz i zestaw sztućców, mężczyzna zupełnie zignorował te ostatnie.
- Częstuj się. Mam trochę mało czasu, więc będziemy jeść i gadać. - rzekł Rhysand i sam odkroił kawałek pieczeni, którą miał na swoim talerzu, po czym włożył ją do ust. Gdy tylko przełknął kęs, zaczął mówić:

- Przyznam szczerze, że patrząc na twoją aparycję i... brak charyzmy, Leith, miałem wątpliwości co do twojego szkolenia. Jednak gdy zobaczyłem... twoje wyposażenie - uśmiechnął się nieznacznie - oraz to jak braki umiejętności nadrabiasz kreatywnością, w pełni zgadzam się z wyborem Księżnej, co do twojej osoby i myślę, że masz szansę zostać kochankiem księżniczki… - Leith nabrał głęboki łyk ale w desperackiej nadziei zamaskowania szoku - Do tego jednak wciąż długa droga, a czasu niewiele, toteż zacznę od rzeczy najważniejszych. Przede wszystkim musisz wiedzieć, że tak, jak poużywałeś sobie wczoraj, na zamku nigdy sobie nie poużywasz. Właśnie po to są zresztą burdele, żeby samiec mógł... dopuścić do głosu swoje pierwotne instynkta... - znów przerwa, tym razem na kęs kruchego, pachnącego przyprawami pieczywa - Na zamku jednak najważniejsze są one - kobiety, którym będziesz służył lub u których będziesz starał się o protektorat. To ich przyjemność jest najważniejsza, ich spełnienie. Choć to zabrzmi dość wulgarnie: na Dworze Wiatru nie będzie liczyło się twoje urodzenie czy twoja przeszłość, jeśli wyruchasz odpowiednią osobę. I to dobrze wyruchasz, na tyle, by znów tego chciała. Powiem wprost... tam liczy się zabijanie i jebanie. A właściwie to tylko jebanie, bo po prawdzie w tych całych turniejach chodzi o to, że im większym ktoś jest zabijaką na arenie, tym bardziej Szlachetne chcą go zaciągnąć do swojej alkowy. Jeśli więc uda ci się dostać w łaski potężnej Skrzydlatej, by ta zechciała nadać ci status swojego kochanka, to będziesz mógł grać jej kartami. Najlepszym tego przykładem jest Luciel, którego większość dworzan miałaby pewnie ochotę rozszarpać gołymi rękami, ale dopóki to on posuwa Księżną... musimy go wszyscy znosić. I słuchać. - Rhysand skrzywił się na samą myśl o tym. Zapadła cisza, gdy blondyn zatonął we własnych - jak się zdawało - niezbyt wesołych myślach.

Amon 09-09-2018 12:56


Ciszę przerwało głośne mlaskanie bękarta. Leith miał wiele do przetrawienia w głowie aby temu dopomóc należało też jak najwięcej przetrawić w ogóle. Przecież mężczyzna nie mógł być pewien czy jutro też będzie co jeść.
- Przecież was brzydzę - zauważył bękart jedząc palcami jajecznicę i zagryzając ją jakimś mięsem.
Rhysand zakrztusił się popijanym właśnie winem. Odstawił kielich i spojrzał z namysłem na Leitha. Po chwili odezwał się:
- Nie będę ci mówił, że nie, ale... jesteśmy długowieczną rasą. Po kilkudziesięciu... kilkuset latach każdy rodzaj odmiany wydaje się być atrakcyjny. A ty jesteś jeden jedyny w swoim rodzaju. Dlatego właśnie możesz interesować niektóre... em... damy dworu. A nawet dżentelmenów. I oczywiście, jeśli tylko będziesz miał ochotę, korzystaj z ich zaproszeń. Jest to wręcz wskazane, by nie poczuli się urażeni twoją odmową. Odmawiać ci wszak nie wypada wysoko urodzonym, chyba że... - Rhys zaryzykował kolejny łyk wina i uśmiechnął się lisio - Chyba że zostaniesz kochankiem księżniczki. Wtedy nikt prócz niej nie będzie miał prawa cię dotykać bez jej zgody. No i... jest wiele innych korzyści z tym związanych.
Blondyn uśmiechnął się tajemniczo, co jednak, przy takim zalewie informacji zupełnie nie zwróciło uwagi bękarta. To była jego praca? kochać się ze Skrzydlatymi kobietami? i to w dodatku szlachtą?
- O jakiej księżniczce mówisz? O Tuli? bo przecież dla nie pracuję, prawda? - Leith starał się ułożyć wszystkie fakty w głowie między kęsami jedzenia.
Rhys spojrzał na niego jak na idiotę, jakby zastanawiając się czy bękart go podpuszcza. Trwało to jednak dosłownie chwilę, bowiem dość szybko opanował swoją mimikę i znów wyglądał przyjaźnie. Jak dobry wujaszek. Tylko bardzo młody i bardzo przystojny wujaszek.
- Tula jest Księżną Dworu Wiatru. Tylko ona nosi ten tytuł i tylko tak należy ją tytułować. Nie muszę ci chyba przypominać, że każdy którego kamień jest tak intensywnie kolorowy, że stracił przeźroczystość, jest w stanie zetrzeć cię z powierzchni ziemi bez dotykania cię, prawda? Uważaj więc na słowa i czyny. Tu wiele ujdzie płazem, ale gdy trafisz na dwór... za mniejsze przewinienia golono tam samców. Z jakiegoś powodu bowiem Tula lubi patrzeć na ten zabieg.
Mężczyzna urwał i upił porządny łyk wina z kielicha.
- Księżniczka to jej córka. Jedyna. Tula ją kocha, ale cóż... z trudem znosi to, że Revy nie chce żyć tak, jak ona.

Revy... Revy... bękart gdzieś już słyszał to imię. Tylko gdzie?

- Revy jest najwyższym generałem naszych wojsk. - wyjaśnił Rhys.

No tak, z pola bitwy! Kamraci wypowiadali jej imię ściszonym głosem, jakby to było miano samej śmierci. Tylko że z jakichś powodów zakładano, iż nosi je mężczyzna a nie kobieta.

- Jest wspaniałą wojowniczką - zachwycał się Skrzydlatą blondwłosy alfons - I na pewno będzie w stanie docenić twój kunszt w wojaczce. Może nawet dzięki temu nie będziesz jej brzydził…
- Aha… - Leith pokiwał głową. Bękart dokończył dość pośpieszne pożywianie się (co było nawykiem, wszak nigdy nie wiesz kiedy znów zjesz i czy wogóle) wycierając twarz a potem ręce w obrus.
- Nie jestem jednym z was - usprawiedliwił się - Mogę być tutaj pracownikiem, więźniem, czy niewolnikiem, ale to chyba i tak nie robi ze mnie poddanego. Skąd miałbym rozróżniać kto tu jest kim i kogo się boicie? jeśli coś powinienem wiedzieć, po prostu mi powiedz - bękart przestawił pusty już kufel na bok i oparł łapska na brzegach blatu.- to co mam dzisiaj robić?
Rhysand uśmiechnął się szeroko. Pstryknął palcami w powietrzu.
- Oczywiście będziesz się uczył, choć nie ze mną. Dziś będziesz się uczył obsługiwać panie. Poznaj swoją nauczycielkę, lady Kornell.

Najpierw usłyszał stukot obcasów, potem, gdy się obrócił zobaczył pozbawioną skrzydeł jasnowłosą kobietę z umalowanymi krwawą szminką ustami.
[MEDIA]http://s5.ifotos.pl/img/MorUCARCB_qewerhx.jpg[/MEDIA]
Kobieta uśmiechnęła się kocio. Miała na sobie czarny, skórzany ubiór, który normalnie mógłby pełnić funkcję lekkiej zbroi, gdyby nie fakt, że był niezwykle skąpy i nie zasłaniał praktycznie żadnych wrażliwych miejsc na ciele. Wręcz przeciwnie, Leith widział jak mięśnie jej brzucha grają przy każdym kroku, jak jej uda napinają się, jak dorodne piersi podskakują, grożąc opuszczeniem obcisłego skórzanego gorsetu. Kamień na piersi połyskiwał szkarłatnym, matowym blaskiem - ciemniejszym niż te, które Leith widział dotąd u “obsługi” zamtuza. Przy pasie kobieta miała przypięty pejcz, zaś wokół jej nadgarstków obwiązane były grube rzemienie. Lady Kornell stanęła niedaleko stołu i skinęła na bękarta palcem, który po chwili skierowała na podłogę.
- Uklęknij przede mną, psie - rozkazała. Leith był nazywany różnie, przeważnie od jakiegoś mało urodziwego czy dobrze kojarzącego się ptaka lub owada, robaka. Chyba jednak jeszcze nigdy nikt nie nazwał go psem, ba, choćby nawet kundlem. Dla ludzi nazwanie tak mieszańca ze skrzydłami było chyba zbyt pospolite. Jedlak dla skrzydlatych… mógł być psem. Leith nie mógł się cynicznie nie uśmiechnąć - choćby na moment. Mężczyzna podszedł do miejsca jakie wskazywał palec kobiety i uklęknął.

Tak zaczął się jego specyficzny trening pod okiem dominującej i surowej Lady Kornell. Początkowo Bękart mógł mieć wrażenie, że kobieta chce go upokorzyć i chodzi tylko o wyżycie się na nim. Kiedy jednak nadszedł kolejny ranek, a Leith wreszcie mógł odpocząć w swoim pokoju, uzmysłowił sobie jak wiele dowiedział się o niewieścim ciele i sposobach wpływania na nie. Lady traktowała go jak niewolnika - co nie było niczym nowym w zasadzie - jak przedmiot, którego mogła do woli używać. To ona dobierała tempo, sposób i miejsce dotyku... Leith nie miał nic do gadania, a jednak uczył się, przyswajał informacje. Tylko czy naprawdę tego chciał? Zostać chłopcem do zabaw wysoko postawionych Skrzydlatych? Ich sposobem na nudę? Patrząc wstecz na swój żywot, ten stan rzeczy nie wydawał się przynajmniej obecnie jakoś niemiły. “Surowość” Kornelli była “urocza” w porównaniu z ludźmi jakich spotkał w dzieciństwie, wojskiem, wojną czy obozem. Do tego, choć Skrzydlata była oczywiście kolejnym potworem, to przynajmniej należała bo bestii pięknych i do tego ładnie pachnących. Tak, nawet Leith rozumiał, że przypisany jest mu los kociej zabawki. Jednak świadomie czy też nie, Skrzydlaci pozwalali mu się uczyć, a bękart był niczym gąbka na wiedzę. To zdobywanie wiedzy o potworach pozwalało na przetrwanie w tym okropnym świecie, a Leith zamierzał przetrwać wszystko, wszędzie i wszystkich. Tylko tyle.
Przynajmniej na razie.

Mira 02-10-2018 10:01

Około południa, gdy drzemał po całonocnym “treningu” ktoś zapukał do drzwi pokoju bękarta. Była to w sumie nowość - miał drzwi, do których ktoś pukał - nie wchodził z buta, nie zamykał go i otwierał, kiedy uznał za słuszne. To Leith decydował czy i kiedy drzwi otworzy. Doprawdy niebywałe! mężczyzna miał sen lekki, że zbudziło by go trzepotanie motylich skrzydeł. Leith zeskoczył z łoża i delikatnie opadł na podłogę, tak by powodować jak najmniej hałasu. Doprawdy, jeśli za drzwiami znajdowałby się człowiek, nie miałby nawet cienia szansu zrozumieć, że bękart skrada się już z drugiej ich strony.
Oczywiście, było mało prawdopodobne, by w drzwi pukał człowiek, a zmysły Skrzydlatych mogły przecież być magiczne. Leith nie widział żadnego racjonalnego powodu by w ogóle się skradać, działał zupełnie instynktownie. Postanowił przylgnąć do ściany po stronie klamki i czekać aż gość wejdzie do środka.
Pukanie powtórzyło się. Chwila ciszy. Potem jeszcze raz. Dopiero po trzech razach ktoś nacisnął na klamkę. Do pokoju niepewnie weszła kobieta. Leith rozpoznał Mrru. Zauważył ją też wcześniej, niż ona zobaczyła jego, toteż dokładnie się jej przyjrzał. Posługując się ludzkimi kategoriami estetycznymi, wszyscy Skrzydlaci, a w szczególności oczywiście kobiety, były piękne. Leith nie zamierzał się z tym kłócić, jednak z racji iż ostatniemi czasy przebywał między niebezpiecznie dużą ilością “Szlachetnych” musiał jakoś sam dla siebie nazwać urodę poszczególnych osób. Wydedukował więc, że Mrru jest piękna inaczej niż Kornell i jeszcze inaczej niż Esmeralda. Mężczyzna wykorzystywał każdy moment jaki pozostawał mu nim kobieta zauważy jego obecność, to była jedyna okazja na wiele rzeczy: Na zobaczenie opanowanej aktorki wtedy gdy nie spodziewa się, że ktoś na nią patrzy, czy choćby wybadanie jak trudno jest zakraść się za Skrzydlatą. Bo to właśnie Leith robił, a że nie miał na sobie jeszcze ubrania, nic nie stopowało jego ruchów. Bękart nie zamierzał kusić szczęścia za bardzo - gdy tylko udało mu się stanąć za plecami Mrru, mężczyzna pchnął nielotnym skrzydłem znajdujące się z kolei za nim drzwi do pokoju, tym sposobem je zatrzaskując. Dziewczyna obejrzała się i spojrzała na niego ze strachem. Błyskawicznie, w mgnieniu oka też dobyła noża, który miała ukryty w fałdach sukni, jak się okazało. Nie zaatakowała jednak. Patrzyła szeroko otwartymi oczami, próbując ocenić zamiary bękarta. Przy całym zajściu nie padł też z jej ust ani jeden dźwięk. Leith wydedukował, że kobieta nie przyszła go zasztyletować, bo gdyby miało tak być, zapewne by nie pukała. Mężczyzna założył nawet, że Mrru się boi, ale to bynajmniej nie zmieniało teraz sytuacji. Stała naprzeciw niego z nożem w ręce, Leith zastygł jak kamień, nie mrugał nawet. Gotowy na unik i atak w każdym momencie.
Bardzo powoli, nie spuszczając oczu z bękarta Mrru schowała nóż, po czym ręką wskazała korytarz. Tak zastygła, by Leith mógł zrozumieć wiadomość, z którą przyszła. Leith nie tylko również nie spuszczał z Mrru oczu, on nie spuszczał nawet z oczu z oczu jej oczu. Wyciągnął powoli przed siebie dłoń i wycelował palcem w postać skrzydlatej, następnie przesunął nim na łóżko… tak gdzie leżały jego spodnie, wtedy bękart wykonał w powietrzu gest chwytania. Następnie znów wskazał kobietę by na końcu skierować, tym razem kciuk we własnym kierunku. W czasie całego tego migania twarz Leitha nawet się nie poruszyła.
Zmarszczyła brwi. Wiedziała przecież, że on potrafi mówić. Stała chwilę i patrzyła na Leitha, jednak kiedy ten się nie ruszył z westchnieniem podeszła do łóżka, by zabrać z niego spodnie. Następnie przyniosła je mężczyźnie z miną bez wyrazu. Który bez wyrazu je przyjął. W tym momencie Leith miał powody przypuszczać, iż Mrru nie umie mówić, to jednak w żaden sposób nie mogło zmienić jego podejścia. Bękart osobiście nie miał potrzeby mówienia, większość zwierząt tego nie robiło, dlaczego on by miał to robić, skoro nie było takiej potrzeby? Jeśli Mrru nie mówiła, nie mogła mu przekazać żadnej skomplikowanej informacji więc wszystko co mogła, musiało polegać na pokazywaniu. On też tak potrafił.
Leith wcisnął się w spodnie wciąż przyglądając się kobiecie, przecież nie powiedziała, by tego na przykład nie robił…
Wyglądała na lekko poirytowaną albo... rozczarowaną takim rozwojem wydarzeń? Gdy Leith ubrał spodnie, otworzyłą drzwi i znów postawą dała znać, by za nią poszedł. Uczynił to bez słowa, starając się przewidzieć dokąd zmierzają. Szybko zorientował się, że Mrru prowadzi go na zewnątrz budynku, lecz nie od strony głównego wejścia, lecz zaplecza. Minęli pomieszczenie kuchenne, składzik i przez koksownię wyszli na zewnątrz, gdzie oczy Leitha znów poraziło jasne słońce.
- A oto i pan gladiator. Proszę, proszę - usłyszał niedaleko czyjś głos. Póki co widział tylko sylwetkę. Nie był w stanie dostrzec twarzy, choć głos wydawał się męski. Delikatna dłoń Mrru ujęła go pod ramię i pociągnęła w tym kierunku.
- Dwie bronie, nie przekraczające ceną 10 złotych koron. Taki mamy limit, myślę jednak że bez problemu pan znajdzie
Na szczęście zmysł wzroku wracał do Leitha, wystarczyło zamrugać kilka razy, by zobaczyć, iż stoi przed nim skrzydlaty handlarz bronią, wskazując ręką w stronę znajdującego się nieopodal wozu. Leith skupił wzrok na handlarzu, poniekąd by unikać promieni słońca, następnie zbliżył się do kramu i zaczął oglądać asortyment. Mężczyzna najlepiej czuł się z wielkim mieczem jednak wybrał nie największy jakim sklepikarz dysponował, na upartego można by go nazwać, podobnie jak Leitha, “bękartem”... Powodem było to, że walka jeden na jeden mogła przybrać różny obrót. Skrzydlaci byli diablo szybcy i jeśli do tego zaopatrzeni w dwie bronie… Leith nie miałby szans. Dlatego mężczyzna dobrał jeszcze młot bojowy ze stalowym styliskiem.
- Nooo panie - westchnął z udawanym zmartwieniem kupiec o wielkich, brązowych skrzydłach, którymi co rusz potrząsał - Ten młot, to porządna robota. On cały kosztuje 10 złociszy. A i to już ze zniżką pana Rhysanda. To by trzeba ten miecz...
Umilkł, bo malutka dłoń Mrru spoczęła na jego przedramieniu. Dziewczyna spojrzała mu w twarz, palcem pokazując na miecz, potem na siebie.
- Ty zapłacisz za miecz? - zdziwił się handlarz - No w sumie... dawnom nie tego... a co mi tam, niech będzie. Zabieraj pan młot i miecz. - zwrócił się do Leitha, nie spuszczając wygłodniałego wzroku z wykrojenia sukienki, którą miała na sobie Mrru.
Leith zrozumiał sytuację jako “my dziwki musimy trzymać się razem”. Mężczyzna spojrzał na Mrru i kiwnął głową. Kobieta najwyraźniej wiedziała co robi i prawdopodobnie robiła to lepiej niż on… Handlarz wręczył mu obie bronie po czym uprzejmie, acz stanowczo wyprosił ze swojego wozu. Zostając sam na sam z jasnowłosą. Leitha całkowicie zajęły “nowe zabawki”, skoro je dostał oznaczało to, że miał ich niedługo używać. Mężczyzna ważył przedmioty w dłoniach i machał nimi na próbę zmierzając do swojej komnatygo pokoju. Akurat miał czas, by przyjrzeć się sprzętowi, którym prawdopodobnie przyjdzie mu stoczyć walkę gladiatorską, gdy do drzwi znów rozległo się pukanie. Leith znów podszedł bardzo cicho do drzwi jednak tym razem sam je otworzył. Tym razem stała w nich wysoka, szczupła kobieta o szpiczastych uszach i nosie. Kobieta uśmiechnęła się zmysłowo.
- Koniec odpoczynku, skarbie. Rhysand kazał sprawdzić twoją kondycję i umiejętność dostosowania się. Masz co pół godziny zaspokoić inną panienkę. Ja jestem pierwsza i wierz mi, chętnie skorzystam z rozgrzewki przed wieczornym kurwidołkiem. Jak tam twój język?
Leith wystawił wspomniany organ i zatrzepotał nim mokro.
- Długi. Powiedz mi, co byś chciała? - zapytał jak uczyła go Konel.
Kobieta uśmiechnęła się dziwkarsko.
- Wyjaśnię ci to... w mowie ciała.
... i popchnęła Leitha do środka jego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Takich “klientek” tego popołudnia i wczesnego wieczoru bękart miał dziesięć. Dziesięć wymagających zaspokojenia kochanek w ciągu pięciu godzin. Jeśli wcześniej nie czuł się prawdziwą prostytutką - teraz z pewnością miał ku temu powody.

Po tych pięciu godzinach natomiast pojawiła się Mrru, niosąc kolację z prawdziwym piwem. Kiedy Leith zapełnił żołądek, dziewczyna znów się pojawiła, tym razem by zaprowadzić mężczyznę do pokoju kąpielowego. Tam czekała na niego już balia z parującą, gorącą wodą.
Leith nie czuł potrzeby mycia się, nie robił więc tego dla wygody własnej ale dla klientek. Zupełnie zawodowo…
Tak jak obiecywała Tula, praca nie była bynajmniej niewdzięczna, jak na razie była tylko fajna. Dla kogoś katowanego całe życie dostać pejczem droższym niż ludzkie miasto od pięknej Kornel, czy zostać ukutym kobiecymi pazurami, nie było problemem. Mężczyzna wymył się tak dobrze jak umiał i już miał wychodzić gdy zawahał się i spojrzał na Mrru. Skąd on miał wiedzieć ile mycia jest dość na standardy skrzydlatych kobiet? Bękart rozłożył szeroko ręce szukając aprobaty w oczach Mrru. Spojrzała nań pytająco, nie rozumiejąc chyba o co mu chodzi.
Leith wskazał palcem swoją skórę na ramieniu, udzie, a potem odwrócił się i wskazał własne plecy, po czym odkręcił głowę i pytająco pokazywał na przemian dłoń z kciukiem ku górze i ku dołowi.Chyba wreszcie dziewczyna zrozumiała o co mu chodzi, bo westchnęła bezgłośnie i podeszła bliżej. Obejrzała mężczyznę, obchodząc powoli dookoła, po czym skinęła głową na znak aprobaty.

Kiedy Leith wyszedł już z kąpieli i ubrał się, został poprowadzony przez Mrru na dół, do głównej sali. Tam znów ucztował Rhysand - sam, jak zwykle miał w zwyczaju. Piękny, jasnowłosy Skrzydlaty ni wskazał Bękartowi miejsca, by ten usiadł, ale dał znać ręką, że ma się zbliżyć.
- To już jutro. Pojedziesz na Dwór Wiatru. Wieczorem rozpoczną się eliminację, a następnego dnia walki na prawdziwej arenie i.... zaproszenia na pokoje szlachetnych dam. Wiesz, że na ciebie liczę, prawda? Nawet jeśli nikt nic nie powie, wielu będzie wiedziało, kto się tobą zajmował, gdy zostałeś sprowadzony przez Księżną. Twoja reputacja to teraz też moja reputacja, dlatego muszę być pewien, że podołasz każdemu zadaniu, dlatego... przygotowałem dla ciebie jeszcze jeden trening - westchnął, jakby nie był zadowolony z tego, co przecież sam zaplanował. Upił łyk wina, po czym mówił dalej - Ale zanim do tego przejdziemy, chciałbym wiedzieć jak ci się u nas podobało?
Bękart nie musiał się długo zastanawiać nad odpowiedzią:
- To najlepszy czas w moim życiu. - stwierdził.
- Miło mi to słyszeć. A która dziewczyna wydała ci się najmilsza? Którą najbardziej polubiłeś? - tym razem Leith zawahał się chwilę. Wszystkie kobiety były jednymi z niewielu jakie w ogóle poznał, z którymi, rozmawiał, których dotknął i… każda była pierwszą w swoim rodzaju, z którą się kochał.
- Najlepiej rozmawiało mi się z Mrru.
Rhysand uśmiechnął się, choć chyba uznał zestawienie słów Leitha za przypadkowe.
- Cieszę się. Zatem zostało ci ostatnie szkolenie dziś w nocy. Zjedz kolację, odpocznij a po północy zejdź do piwnicy. Strażnik cię przepuści.
Leith pokiwał głową, choć nie umknęło mu, że ma udać się nocą do lochu. Nie brzmiało to dobrze. Bękartowi co prawda nie wydawało się, by ktoś miał go tu teraz nagle skatować, ale przecież po skrzydlatych można się było spodziewać wszystkiego. Dlatego właśnie Leith najadł się tego wieczoru do syta, a potem nawet zasnął na trochę.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:17.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172