13-08-2018, 23:11 | #11 |
Reputacja: 1 | - No - zaczęła Rota skinąwszy głową. Zanim jednak powiedziała kolejne słowo na jej barku pojawiła się łapa Diego, która jednocześnie przerwała kobiecie jak i odsunęła ją nieco w tył. |
15-08-2018, 11:09 | #12 |
Reputacja: 1 | Piwny Rycerz zmierzył wzrokiem rodzicieli Marithy, jej ojciec wyglądał na twardo stąpającego po ziemi i mocno związanego z wojennym rzemiosłem. Na szczęście najprawdopodobniej nie było im dane się spotkać, bo wtedy pobyt Zeva w domu Marithy mógłby stanąć pod dużym znakiem zapytania. Wojskowi nigdy szczególnie nie przepadali za najemnikami, nawet jeśli Ci im pomagali. Zevran zawsze to sobie tłumaczył honorem i tym, że dla wielu żołnierzy niepojętym było jak można w jednej chwili zmienić stronę jakiegoś konfliktu tylko dlatego, że ta druga strona płaciła więcej. Zevran z tego typu dylematami nie miał większych problemów, zwłaszcza, że w tych rejonach był z dala od ojczyzny, więc z nikim z potencjalnych współpracowników nie czuł się szczególnie związany. Niemniej teraz należało zrobić dobre pierwsze wrażenie, zwłaszcza, że trafił do najbliższej rodziny samego barona Rademunda. - Witam serdecznie, to zaszczyt gościć w tak pięknym domu- podjął szybko Zevran, zwracając się do matki Marithe.- Nazywam się Zevran de Molen i rodem pochodzę z odległego Toussaint.- Dodał od razu kłaniając się głęboko. - Jeśli lubujecie się Państwo w winie to jest całkiem spora szansa, że kosztowaliście tych pochodzących właśnie z winnic należących do mojej rodziny, a co do mojego rynsztunku…- tutaj Zev zwrócił się już bezpośrednio do ojca Marithe - …to owszem miecze te nie są tylko dla ozdoby, jednakże nie jestem rycerzem, choć zdarza mi się współpracować z temerskim wojskiem przy różnych okazjach. Jak mniemam szanowny pan z kręgów wojskowych się wywodzi? - No ze mną panie pewnikiem nie współpracowaliście, bo jako szwagier i chorąży barona zwykłem pamiętać twarze swoich żołnierzy, zwłaszcza, jeśli przybyliby z tak daleka. Odparł lekko naburmuszony ojciec Marithy. Znacznie przychylniej na Zevrana zdawała się patrzeć jej lekko uśmiechnięta matka. Przynajmniej od momentu, w którym Piwny Rycerz wspomniał o rodzinnych winnicach. - A tam będziecie w przededniu uczty o tych waszych bijatykach rozprawiać - zaśmiała się lekko do męża, po czym zwróciła się do Zevrana. - Opowiedz może chłopcze o tych waszych winnicach? Rozległe one? A może jakąś nazwę macie, to może skojarzę, czyśmy kosztowali waszych trunków? Piwny Rycerz uśmiechnął się lekko do ojca Marithy - Taka postawa cechuje dobrego dowódcę.- Odpowiedział krótko skinając lekko głowę, po czym zwrócił się do matki - Ach, nasze winnice należą do najpiękniejszych i najobfitszych w winogrona w całym Toussaint! Gwarantuję, że wystarczy chwila, aby zakochać się w tamtych terenach bez pamięci. Co do wina, to jednym z naszych najznamienitszych win jest Saint Gregoire, białe, półwytrawne cenione zarówno na południu jak i na północy. Nazwa pochodzi od patrona naszej pierwszej winnicy, świętego Grzegorza, który jak głosi legenda przed wiekami, gdy na nasze ziemie spadła zaraza niszcząca winorośla, gorącymi modłami ocalił ten szczep winorośli z którego do dziś produkujemy to wino. - Zaczął wywód, gestykulujac lekko dłonią i zbliżając się nieco w jej stronę. - To doprawdy ciekawa historia, nieprawdaż mój mężu?! - zaangażowanie zwróciła się matka Marithy do ciągle niezadowolonego mężczyzny. - A Saint Gregoire, Saint Gregoire… coś mi ta nazwa mówi. Chyba w zeszłym roku na uczcie baronessa częstowała nas w zaciszu jawiąc, że takiego trunku, to aż nie wypada do kotleta przy stole podawać, acz rozkoszować się w spokoju przy… - A przestań Sagitha. Ja żadnej takiej nazwy, ani sytuacji nie pamiętam. - Te wojsko już ci rozum zniszczyło, tylko byś wódkę, bimber i spirytus… - Mamo, tato! - krzyknęła Maritha, niezadowolona z kłótni rodziców przy jej gościu, którego teraz kurczowo chwyciła za ramię. - Widzicie, że pan Zevran z bardzo dobrej rodziny. Spytalibyście raczej, jakich to wygód nasz gość potrzebuje, a nie kłócicie się… - No pewnie, jeszcze pościel w groszki i róże, by szanowny pan z Toussaint nie czuł się urażony. - Gromko odpowiedział ojciec. - Że też ci nie wstyd tak przy gościu! - wkroczyła Sagitha. - Jak trzeba będzie, to i w groszki, róże i krokusy zdobędę pościel, jeśli tylko pan Zevran sobie takiej zażyczy. Czy jeszcze jakieś upodobania, panie Zevranie z Toussaint? - Ależ drodzy Państwo żadnych wygód nie wymagam! Już samo przebywanie w tak znamienitym domu i możliwość towarzyszenia waszej pięknej córce na uczcie u barona jest dla mnie wielkim honorem.- tu Zevran znów ukłonił się lekko zwracając się głównie do matki Marithy. -Gdyby tylko jeszcze znalazła się dla mnie izba z łóżkiem, w której mógłbym przygotować się do uroczystości moje potrzeby byłyby w pełni zaspokojone, pościel w groszki róże i krokusy nie jest wcale wymagana.- dodał zerkając na swoją towarzyszkę i puszczając jej ukradkiem oko. - No to izba na piętrze jak znalazł - odparł ojciec Marithy. - Ale tato, na dole… - Bez gadania! Zaprowadź pana Zevrana i daj mu odpocząć, pewnie po długiej podróży. W końcu przyjechał aż z Toussaint! Ostatnie słowo mężczyzna szczególnie mocno zaakcentował, ponownie wyrażając lekką dezaprobatę. Skruszona dziewczyna zaprowadziła Piwnego Rycerza do izby na piętrze. Był to dość ładny, choć mały pokoik z pojedynczym łóżkiem z gotową pościelą, szafką i stolikiem wraz z krzesłem. Na ścianach widniały jakieś pojedyncze, średniej klasy obrazy batalistyczne. - Tuż obok jest sypialnia rodziców. Na dole mamy jeszcze jeden wolny pokój, ale tata… no pewnie wiesz, o co mu chodzi. Ale mama widać, że cię polubiła! Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, jak to wyszło… - zakończyła zasmucona, nerwowo pocierając ręce w oczekiwaniu na odpowiedź. Zevran spojrzał na swoją wybrankę, młodą i jeszcze tak niewinną. Podszedł do niej i chwycił jej dłonie całując je lekko. - Moja droga, przecież zechciałaś abym towarzyszył Ci na dzisiejszej uczcie. To, że jeszcze udało Ci się znaleźć mi przytulną Izbę gdzie będę mógł odpocząć tylko sprawia, że jestem Ci jeszcze bardziej wdzięczny, nawet jeśli to pokój tuż obok sypialni szanownych Państwa.- powiedział spoglądając jej w oczy i uśmiechając się zawadiacko. - Ile mamy czasu moja droga? Nie ukrywam, że muszę chwilę poświęcić na przygotowanie się do uczty, aby nie przynieść Ci wstydu swoim zakurzonym odzieniem! Z chęcią też porozmawiałbym z Tobą jeszcze o Twoim wuju, choć wierzę, że będziemy mieli na to czas już podczas uczty. - Uczta jest jutro - odparła dziewczyna. - Mama to siostra wujka, to znaczy barona, więc on na pewno będzie chciał, żebyśmy byli trochę wcześniej. Normalnie się rozkręca, jak zaczyna się zmierzchać, więc gdzieś godzinę, dwie wcześniej. Jeśli to oczywiście nie problem! Maritha wykrzyknęła, wbijając wzrok w podłogę. - T-teraz będę musiała pomóc mamie z obiadem. Pan Zevran zje z nami? -Ależ to żaden problem, zatem będę gotów na jutro! A co do obiadu to z wielką chęcią zjem obiad z wami, jeśli mogę czuć się zaproszony.- odpowiedział szybko całując raz jeszcze dłoń Marithy - I proszę Cię, mów mi po imieniu.- dodał po chwili z uśmiechem - Dobrze, Zevranie - z lekkim trudem odpowiedziała Maritha. - To będzie zaszczyt, że pa…, że zjesz z nami, Zevranie. To ja biegnę, rozgość się. Jak będziesz czegoś potrzebował, to powiedz mi lub mamie, to znaczy Sagitcie. Ukłoniła się, po czym szybko przebierając nogami zeszła na dół. Zevran odetchnął głęboko gdy tylko drzwi do pokoju zatrzasnęły się za młodą dziewczyną. Zerknął na swoje ubranie i ocenił, że musi nad nim popracować do jutrzejszej uczty, lekkie przemycie i natarcie specjalną maścią dającą połysk powinny wystarczyć. Przebrał się w bardziej swobodny strój, który zawsze woził w osobnych jukach. Przed obiadem postanowił jeszcze zdrzemnąć się chwilę, po czym udał się na obiad. |
23-08-2018, 00:42 | #13 |
Reputacja: 1 | Wilhelm Po tym, jak mały Redwald źle się poczuł, baron postanowił zostać na jakiś czas z dzieciakiem i jego matką. Rozmawiali jeszcze dłuższą chwilę o tym, kto ma się pojawić wśród ponad setki gości jutrzejszej uczty, ale wszelkie wypowiadane imiona i nazwiska Wilhelmowi nic nie mówiły. Dalsza pogawędka, przerywana co chwila na sprawdzanie stanu zdrowia dziecka, upłynęła na rozmowie o przygotowaniach w sali, wystroju, podawanych daniach i wszelkich innych rzeczach, które z czasem zdawały się być nudne nawet dla samych rozmówców. Z relacji jednak wynikało, że Vinga jest zaufaną służką na dworze barona, a do jej zadań należało doglądanie porządku podczas prowadzonej uczty. Gdy już w końcu wydawało się, że Rademud opuści pomieszczenie i łucznik będzie mógł przystąpić do ponownej realizacji planu, baron zawrócił i rzekł do kobiety, chwytając chłopca za ramię. - Wiesz, właściwie, to musisz porządnie wypocząć przed jutrem. Musisz być gotowa do wielu zadań, nawet mimo, że też jesteś gościem. Zabieram chłopaka do siebie. - Mam zostawić Redwalda, gdy jest chory? - odpowiedziała oburzonym głosem. - Właśnie z samej troski o niego, wezmę go do medyków - mówił spokojnie baron. - Oni jako jedyni teraz jeszcze nie mają roboty, więc jak najbardziej mogą go porządnie zbadać. A później położę go pod ich pieczą lub w sypialni u Hormuda. Jeśli tylko coś z nim będzie nie tak, natychmiast poślę do ciebie posłańca. Zabieram go. Bez dyskusji. Zakończył, unosząc rękę w górę. Wilhelm dostrzegał złość na twarzy Vingi, ale kobieta nie zamierzała się przeciwstawić. Baron wyszedł wraz z dzieciakiem, kierując się w stronę pałacu. Gdy wyszli z pomieszczenia, przechodząc blisko ukrytego Wilhelma, wprawili medalion w jeszcze mocniejsze drgania. Podczas dotychczasowego pobytu na dworze Lewengrove, łucznik bardzo rzadko widział barona bez obstawy. Zawsze ktoś mu towarzyszył. Niekoniecznie jakiś zbrojny, ale zawsze zdawał się mieć wsparcie. Jednak nawet mimo pozornego odkrycia się barona, byłoby ryzykowne próbować naruszyć cielesność pana na tutejszych ziemiach. W przypadku niepowodzenia, złapanego Wilhelma mógłby spotkać zły los. Im bliżej pałacu, rosła również liczba strażników, która w przeddzień uczty urosła już do rozmiarów małego oddziału wojskowego. To zwiększało ryzyko wykrycia jego podchodów. Isak i Moran - Nosz kurwa! Po wykrzyczanych z bólem słowach przez najbliższego zbira Moran mógł stwierdzić, że wystrzelony pocisk z procy sięgnął celu. Na razie chowający się mężczyzna nie wychylał się, więc niemożliwe było stwierdzenie czegokolwiek więcej. Widząc jednak krwawiącą kobietę, zdecydował się do niej ruszyć, nie zważając na osobników skulonych przy wozie. W kilku szybkich krokach ich wyprzedził, pozbywając się zagrożenia ataku bronią wręcz. Miał także sojusznika w walce w postaci Isaka, który posiadał dużą wprawę w strzelaniu z kuszy i gdy nieznajomy zbir próbował wycelować w medyka, Isak znacznie szybciej wystrzelił w jego głowę, nieświadomie wychyloną zza wozu. Momentalnie kusznik padł na ziemię. Moran dobiegł już do kobiety, rozpoczynając tamowanie krwi za pomocą wyciągniętych z torby bandaży. Profesjonalny ucisk spowodował, że samo krwawienie praktycznie ustąpiło, natomiast kobieta wyglądała na mocno osłabioną, a jej oddech znacząco przyspieszył. Chwila obserwacji twarzy i zachowania pozwalała również stwierdzić, że pojawiły się już zawroty głowy i lekka dezorientacja. Potrzebujący krótkiej chwili na otrząśnięcie się po stracie kolejnego towarzysza, pozostali napastnicy przystąpili do ataku na Morana. Pierwszy, z mieczem został ugodzony w bark pociskiem z procy, natomiast drugi, z pałką nabijaną ćwiekami był jeszcze w pełni sprawny i prędko dotarł do medyka, zatrzymując się na odległość wystarczającą na bezpośrednie uderzenie. By zacząć się bronić, Moran musiałby puścić ranę, co wiązałoby się ze wznowieniem krwawienia. Isak nie zdążył jeszcze ponownie załadować kuszy. Wiedział też, że zaraz i drugi z napastników doskoczy do Morana. Parov znajdował się kilkanaście metrów od głównego zamieszania, a drogę zagradzał mu jeszcze wóz. Jednak morale i chęć do walki przeciwników było już dość niskie i stojący z bronią nad Moranem, mimo pozornego zdobycia kontroli nad sytuacją. trzęsąc się zaproponował: - Jak zajmiesz się naszymi, to pozwolimy ci dokończyć leczenie! - krzyknął, zerkając w stronę swoich dwóch trafionych z kuszy przez Isaka towarzyszy. Moran co prawda podczas intensywnej walki mógł tylko na nich rzucić okiem, ale nie wydawało się, by którykolwiek chociaż dotrwał do tej chwili. - A ty odrzuć kuszę, bo rozwalimy łeb twojemu kompanowi! - napastnik z mieczem odważniej ryknął w stronę Isaka. Dopiero teraz wszyscy zauważyli, że z karczmy wyskoczyła jakaś grupka ludzi i ostrożnie zbliżała się w ich stronę. Na teraz jednak znajdowali się kilkadziesiąt metrów od całego zamieszania. Rogar Mimo, że słońce już zaszło, okolice pałacu rozświetlone były niczym w dzień. Póki co nikomu w głowie nie był sen, zarówno lokalnej służbie, jak i gościom. Pierwsi pilnie wykonywali swoje obowiązki w ramach przygotowań uczty, drudzy, podobnie jak Rogar, głównie zajmowali się szykowaniem swych strojów. Dodatkowo wszędzie nosił się hałas cichszych lub głośniejszych rozmów, wyłapywanych przez czujne ucho głowy rodziny Zeldanów. Nietrudno było mu zauważyć, że pałacowe ściany nie należały do najgrubszych. Gdyby przodkowie barona Rademuda dysponowali podobnym umysłem do swego potomka, liczenie na przypadek z pewnością byłoby naiwne. Z opowieści oraz zapisanych notatek poprzednich głów rodu Zeldanów wynikało, że rodzina mocno wzbogaciła się za panowania w Temerii królowej Bienvenu La Louve, gdy w jakiś sposób zapobiegli narastającym konfliktom z bliskim ich ziemiom Brokilonem. Niektóre wzmianki mówiły, że nazwa Lewengrove początkowo zapisywana była jako Louvengrove, jakoby będąc nadanym tytułem szlacheckim właśnie przez władczynię Temerii, czerpiąc nawet nazwę od jej przydomku “La Louve”, oznaczającego wilczycę. Według wiedzy rodu Zeldanów, informacja jednak była bardzo wątpliwa, bo obecność rodziny o nazwisku podobnie brzmiącym do Lewengrove znajdowała swe wzmianki w kronikach co najmniej pół wieku przed panowaniem królowej Bienvenu. Aczkolwiek to właśnie za jej czasów zbudowany został okazały pałac, czasowo rozrastając również okoliczną zabudowę i tworząc miasteczko, jakie z okien swojego pokoju gościnnego mógł teraz oglądać Rogar. Podczas ostatnich przymiarek stroju przed jutrzejszą ucztą i wzajemnych uwag wymienianych z własną służbą, Rogar usłyszał niepokojące dźwięki, dochodzące od sufitu, przy oknie jego pokoju. Człowiecze stęknięcie, połączone z przedziwnym szuraniem, następnie odgłosy jakby walki, zakończone piskiem jakiegoś gryzonia i ciszą. Mógłby uznać, że to służba polująca na szczura w komnacie znajdującej się piętro powyżej Rogara, ale niemożliwym było, aby dźwięk tak roznosił się po przestrzennych pokojach, jakie zapewniał gościom baron. Bardziej brzmiało to na ciasną pomieszczenie. Dodatkowo, czego Zeldan pochłonięty intrygującymi rozmowami z temerską szlachtą wcześniej nie zauważył, choć pokój był szeroki, to jednak bardzo niski. Co nie pasowało również z zewnętrznym wyglądem pałacu. Rota - To wynocha - nieprzyjemnie burknął dowódca. - Mam jeszcze w cholerę roboty, chociażby dać zadania pozostałej trójce. Czekać na zewnątrz, zaraz kogoś do was przyślę, żeby was zaprowadził do tych waszych łaźni- nie łaźni. Dosłownie chwilę czekali na zewnątrz. Szybko przed ich oczami pojawił się młody, wychudzony chłopak, ubrany w strój wskazujący na przynależność do służby. - Dzi-dzień dobry - lekko się pokłonił, jakby byli co najmniej gośćmi. - J-ja zaprowadzę. Po czym zawstydzony ruszył szybkim tempem. Oddalając się od miejscowej strażnicy, po mniej niż minucie dotarli do składziku, gdzie zostały wydane im szerokie i długie płaszcze, pozwalające na okrycie nim większości swojego pancerza. Nie był to najwyższej jakości materiał, ale odzienie wręcz śmierdziało nowością, zapewne od zastosowanego ciemnozielonego barwnika, który nie zdążył jeszcze zwietrzeć. Następnie kawałek dalej od razu pokazano im budynek, stanowiący bazę wypadową. Okazało się, że część sypialna dzieliła się na dwie duże izby po kilkanaście miejsc sypialnych. Szybko jednak dostrzegli, że wszystkie łóżka były już zajęte, pozostały im jedynie dość obficie wypchane sienniki. Ale patrząc na stan drewnianych łóżek, nie było szczególnie czego żałować, bo szczególnie pod masywnym Diegiem łóżka mogły się załamać. W budynku znajdowała się jeszcze jadalnia, w której stały miski z owocami, pieczywem i mięsiwem oraz karafki z wodą. Jadło wyglądało na odrzuty z tego, co zostało zarezerwowane na samą ucztę, ale i tak jak na najemniczy fach nie było najgorzej. Dostali chwilę, by się posilić, po czym dzieciak ciągnął ich dalej w drogę. - No, to tutaj was zostawiam - odpowiedział zdyszany. - Jak nie będziecie wiedzieć, co gdzie jest, to możecie spokojnie tu pytać, ale lepiej służby, nie gości. Po czym odbiegł, zostawiając ich w przedsionku dość ładnie wyglądającego budynku, stanowiącego łaźnię. Akurat przy wejściu minęło ich kilka nieźle wyglądających kobiet, które z niezadowolonymi minami opuszczały budynek. Jeśli jednak Hans i Diego liczyli na to, że w środku będą mieli do czynienia z podobnymi, to odźwierny szybko zgasił ich zapał. - To nie jest łaźnia ko-edu-ka-cyjna - wyraźnie zaznaczył ostatnie słowo, ale wciąż widząc niezrozumienie na twarzach gości, dodał. - To znaczy, że panowie osobno, panie osobno. Panów zapraszam do szatni za prawymi drzwiami, panie za lewymi. Rota, udając się do wskazanego pomieszczenia, zobaczyła znów dość ładne pomieszczenie ze starannie wykonanymi szafkami na zdejmowane ubrania. W środku napotkała jeszcze dwie kobiety, które kończyły się ubierać i prawie od razu po jej pojawieniu się wyszły z szatni. Z około dwudziestu półek, poza tą, którą zajęła dla siebie Rota, tylko jedna była zajęta. Wchodząc już do samego całkiem sporego basenu, w środku znajdowała się tylko jedna kobieta, odwrócona do niej plecami. Wyglądała na trochę młodszą od Roty, miała krótkie, czarne włosy, jasną karnację skóry i choć ciężko było dostrzec ją dokładnie z drugiego końca basenu, to posiadała dość obfite kształty. - Służba! - zawołała praktycznie od razu po wejściu Roty do ciepłej wody. - Tak jest, pani Lynatto? - odparła przesadnie służalczo młoda dziewczyna w tunice, która bardzo szybko wyłoniła się zza jednego z filarów. - Miałam być sama w łaźni! - wypaliła głośno. - M-my myśleliśmy, że to ochrona pani Lynatty - przerażona dziewczyna odpowiadała, z nerwów pocierając swoje dłonie i przestępując z nogi na nogę. - Miała na sobie zbroję, nie chcieliśmy pytać. Jak najszybciej wyprosimy… - Jak już weszła, to niech zostanie. - Dobrodusznie, acz niezbyt przyjemnym tonem czarnowłosa zezwoliła na pobyt Roty w łaźni. - Jak sobie pani życzy - pokłoniła się służka, nawet mimo tego, że owa Lynatta nie zachwyciła jej swoim spojrzeniem. - Czy jeszcze coś sobie pani życzy? - Hmm… woda jest zimna - stwierdziła równie nieprzyjemnie. - Ale sama ją podgrzeję. Powiedziała, po czym Rota czuła, jak woda bez dolewania do niej wiader z wrzątkiem przez obsługę, czy grzania w piecu, dość szybko zwiększała temperaturę. Zevran Z drzemki Piwnego Rycerza wyrwało nieśmiałe pukanie do jego drzwi. Od razu mógł być pewien, że jego autorem będzie wyłaniająca się po chwili zza drzwi w roboczym fartuchu Maritha, oznajmiająca, że obiad jest gotowy. Natychmiast zrobiło jej się głupio, gdy spostrzegła, że nie zdjęła z siebie zabrudzonego okrycia, zamykając i zbiegając na dół. Od samego początku, gdy Zevran zjawił się na parterze domu, był czujnie obserwowany przez ojca Marithy. Pod żadnym pozorem jednak nie mógł uznać, że gościna jej rodziny jest nieuprzejma, a tym bardziej biedna. Stół został nakryty z wielką starannością, prawdopodobnie używając najlepszej możliwej zastawy, a sama rodzina również ubrana była w dość bogate stroje. Na obiad najpierw Maritha przyniosła gęstą zupę warzywną z pajdami świeżego pieczywa, następnie gęsinę w sosie z dodatkiem wina. Zevran, mający duże doświadczenie z winami z racji swego pochodzenia, wyczuł, że było całkiem nieźle i bogato dobrane, jak na wina wykorzystywane do gotowania. Ostatni na stole wylądował deser w postaci lekkiego ciasta marchwiowego, stanowiącego przeciwwagę dla tłustej gęsiny. Sagitha, matka Marithy, również obserwowała uważnie Piwnego Rycerza, gdy ten próbował poszczególnych dań, ale po jej minie można było rozpoznać, że chodziło raczej o próbę rozpoznania, czy gościowi smakuje jedzenie. Po posiłku, gdy Maritha pozbierała naczynia ze stołu, jej ojciec chrząknął, po czym patrząc głęboko Zevranowi w oczy, rozpoczął swą mowę, od samego początku brzmiącą od samego początku, jakby nauczył się jej na pamięć. - Chłopcze, przybywasz tu z dalekiego Toussaint, od razu zauraczając tamtejszą “bajeczną” aurą nasze temerskie piękne kobiety, tym razem trafiając na moją Marithę - spojrzał na dziewczynę, która oblała się sporym rumieńcem. - Nie mam nic do tego, skąd jesteś, sam swą małżonkę poznałem w Vengerbergu. Natomiast jako szwagier barona, mam pewne dojścia na tutejszym dworze, a z racji, że przebywa tu wielu gości na jutrzejszą ucztę, zasięgnąć języka jest dużo łatwiej, niż zazwyczaj. Może nic by mi się nie udało dowiedzieć, gdyby nie tak duże, obecne możliwości. Ale wiedziony własną chęcią poznania, cóż to za żołnierz wkroczył w me progi oraz wiedziony ciekawością mojej małżonki Sagithy, cóż to za bogaty ród z Toussaint może połączyć się z naszą rodziną… - Oj, Ed… - spróbowała się wtrącić Sagitha, ale szybko przerwał jej małżonek. - Zrobiłem pewien wywiad w czasie, gdy kobiety gotowały, a ty odpoczywałeś w gościnnym pokoju. Chcesz, bym ja mówił, czy może sam przedstawisz mnie i mojej małżonce, co takiego mogłem odkryć? Sagitha wyglądała na mocno zdziwioną, Maritha na lekko przerażoną. Widocznie obie nie miały pojęcia, co takiego ujawnili o Zevranie informatorzy, ale wszyscy trzej członkowie rodziny byli tego niezmiernie ciekawi. |
25-08-2018, 20:01 | #14 |
Reputacja: 1 | Isak pogratulował sobie kolejnego trafienia, które nie było wcale łatwe. Z biegiem czasu Isak stawał się coraz lepszym kusznikiem, a kusza jaką dysponował ciskała bełty z dużą siłą. Gdyby tak przeładowania tych piekielnych urządzeń było tak sprawne jak przeładowanie łuku, Isak już teraz miałby na koncie więcej ofiar. Ale Ci dopadli do kompana i spróbowali Isakowi rozkazywać, by ten rzucił kuszę. Nikt tak jak Parov nie wiedział że kompania raz jest taka, a raz inna i czasem po prostu się umiera. Mimo wszystko w ostatniej chwili skończył przeładowywać kuszę, aczkolwiek nie wymierzył w bandytów. Isak nie tylko umiał się bić, znał się jak mało kto na zastraszaniu i dyplomacji, aczkolwiek rzadko wykorzystywał swoje umiejętności. Po pierwsze był wojownikiem, a wojownik napierw upuszcza krwi, potem zaś pertraktuje. - Jeżeli rozwalicie mu łeb, nic mnie nie powstrzyma żeby zrobić z waszych czaszek przyciski do papieru. - odpowiedział Isak swoim niskim, basowym głosem starając się przesycić wypowiedź realną groźbą. - Poddajcie się, wy rzućcie broń, a więcej krwi się tu nie poleje. - zakomunikował Isak wychylając się zza tarczy i konia za którymi się skrył. - Możecie zabić mojego towarzysza, ale wtedy podzielicie los swoich kolegów, a postaram się byście umierali jak najdłużej i w męczarniach. To jak, sprawicie staremu wojownikowi trochę przyjemności i dacie się pozabijać czy okażecie się rozsądniejsi niż wyglądacie?
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść. Po prostu być, urzeczywistniać sny. Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć. Po prostu być, po prostu być. |
25-08-2018, 20:30 | #15 |
Administrator Reputacja: 1 | Przede wszystkim nie szkodzić. Takie światłe motto przyświecało medykom. Nie wszystkim. Moran zwykle się do tego stosował. Z małą poprawką - życie medyka było cenniejsze, niż życie pacjenta. W końcu medyk mógł uratować jeszcze setki innych osób, prawda? W tym przypadku tak bardzo o swoje życie się nie obawiał. Isak miał, nie da się ukryć, siłę przekonywania. I argumenty, którym mało kto potrafił się oprzeć. O sile tych argumentów świadczyli dwaj ranni, za których życie w tym momencie Moran nie dałby nawet grosza. Podobnie jak nie dałby ani grosza za życie pozostałej dwójki. Gdyby, oczywiście, coś mu się stało. - Prawdę mówi - powiedział, na moment odrywając wzrok od pacjentki i przenosząc spojrzenie na stojącego obok draba. - Rzućcie broń, a ujdziecie cało i zdrowo - zapewnił, kontynuując opatrywanie nogi, z której powoli przestawało uchodzić życie. - Tamtych też opatrzę - dodał. |
28-08-2018, 23:28 | #16 |
Reputacja: 1 | Piwny Rycerz uśmiechnął się uprzejmie, wytrzymując spojrzenie ojca Marithy. Po chwili przeniósł wzrok na Sagithę. – Pani, uczta była naprawdę wyborna i szczerze wątpię, czy jutro u Barona Rademunda będzie można skosztować dań tak dobrych jak te dzisiejsze.- powiedział elegancko skłaniając głowę. - A co do Pańskich odkryć…- tutaj równie spokojnie wrócił wzrokiem na Eda -...to wierzę, że mogłeś Panie usłyszeć wiele na mój temat, niekoniecznie pochlebnych rzeczy i z chęcią dowiem się jakich. Jednak wpierw chciałbym sprostować kilka niedomówień, które jak widać wkradły się między nas od momentu, w którym przekroczyłem próg tego domu.- rozpoczął wycierając palce w chusteczkę położoną obok. - A zatem po pierwsze, to nie przybywam tutaj prosto z Toussaint, po prawdzie to nie widziałem swojej ojczyzny od dobrych kilku lat. Cztery lata spędziłem na południu, natomiast od roku przebywam na północy. Po drugie, jestem tutaj tylko i wyłącznie dla towarzystwa waszej nadobnej córce podczas uczty u barona. Miałem akurat opuszczać rezydencję, kiedy to panienka Maritha podeszła i zaproponowała mi możliwość wzięcia udziału w uczcie u jej boku. Nie była to od razu oferta wzięcia ślubu jak mniemam…- tutaj zerknął na swoja towarzyszkę. - Biorąc pod uwagę, jak szybko się zaznajomiliście, to nie wykluczam, że pojutrze już mogłoby dojść do zaręczyn! - odezwał się niemiło w stronę Marithy. - Nie wiem, co ci przyszło do głowy, by ledwo poznanego mężczyznę zaprosić na ucztę do wuja. Ale porozmawiamy o tym później, na osobności. Dziewczyna zbladła na te słowa, mimo, że chwilę wcześniej z dużym zaciekawieniem słuchała, jak Zevran o sobie opowiadał. Jej ojciec jednak kontynuował, tym razem zwracając się bezpośrednio do Piwnego Rycerza. - Jak powiedziałeś, baron cię zna i nawet zadowolony był, że pojawisz się na uczcie. Będzie chciał zamienić z tobą słowo. Jednak co się tyczy twojego pochodzenia, to spotkałem osobę bywałą i obeznaną w Toussaint. Z jej słów wynika, że sam raczej nie masz tam wiele do szukania. Zevran oparł się rękoma o stół przybliżając się nieco do ojca Marithy. - Cóż to prawda. Zostałem wygnany z mojej ojczyzny za zbyt bliskie kontakty z przeciwnikiem rodziny książęcej. Nie twierdzę, że jestem z tego powodu dumny, to było nierozsądne i szczeniackie zachowanie, jednakże zostałem ukarany, pokutuję cały czas i uznaję ten rozdział w moim życiu za zamknięty. - Czyli całe te wasze winnice… - matka Marithy zaczęła rozczarowanym tonem. - Nie masz w nich żadnego udziału? - Mamo! - zdenerwowała się Maritha. - To cały czas byłaś miła tylko dlatego, że pan Zev… po prostu Zevran ma rodzinne winnice? - Widzisz, ja już długo z nią tak muszę wytrzymać - odparł ojciec, nie zrażając się nienawistnym spojrzeniem żony. [i]- Ale, córeczko, ojciec również świat postrzega dość prosto i być może teraz we mnie znajdziesz sojusznika. Jeśli pan Zevran znalazł uznanie w oczach barona, to coś musi z niego być. Tylko szwagier raczej się zaśmiał, gdy zapytałem, czy poznał cię przy współpracy z temerskim wojskiem. Więc jak z tą wojaczką?[i] [i]- Z ciężkim sercem ale muszę potwierdzić Twoje przypuszczenia Pani. Z ojczyzną rozstałem się w złych stosunkach, a z rodziną w jeszcze gorszych.- odpowiedział Sagithcie zamyślajac się na chwilę, wracając wspomnieniami do przeszłości, jednak szybko otrząsnął się z tych sentymentalnych wybiegów do Toussaint. - Mówiąc o służbie w temerskim wojsku miałem na myśli innego rodzaju służbę, niż ta regularna. Zdarza mi się współpracować z wojskiem z doskoku i wykonywać dla niego zlecenia, które nie do końca są do wykonania przez regularnego żołnierza, zdarzało mi się też uczestniczyć w walkach jako klasyczny najemnik. Jednakże nie ukrywam, że częściej współpracuję z włodarzami miejskimi, czy ludźmi pokroju Pańskiego szwagra. Z baronem spotkaliśmy się kilka miesięcy temu podczas obławy na bandytów, a dziś przybyłem aby odebrać umówiona zapłatę. - No tak, jak się spodziewałem, najemnik… - ostatnie słowo ojciec Marithy wypowiedział z mocną pogardą. - Powalczyć dla tego, kto zapłaci więcej, czy tego, kto ma większe siły. Jak będzie groźnie, to uciec, w końcu dezercja nie grozi. Zresztą za kogo miałbyś niby walczyć, jak z krajem i rodziną już nic cię nie łączy. Ale lepszy pod dachem najemnik, niż jakaś zdradziecka łajza, których jak się jutro pewnie przekonasz, tu na dworze nie brakuje. Na koniec słowa zabrzmiały jak ostateczna zgoda ojca Marithy na to, by Zevran towarzyszył jego córce. Ona sama lekko uśmiechnęła się do Piwnego Rycerza, choć na jej twarzy gościło również poczucie wstydu, które potęgowało się w trakcie kolejnych słów wypowiadanych przez jej rodziców. Zevran wysłuchał uważnie słów ojca Marithy, zerkając co jakiś czas na nią. - Przyjmuję te słowa z pokorą i dziękuję za zaakceptowanie mojej osoby. Obiecuję, że Państwa córka będzie się dobrze bawić na jutrzejszej uczcie i nie przyniosę zarówno jej jak i Wam wstydu.- odpowiedział spoglądając na wszystkich po kolei. - A do polityki staram się nie mieszać...nie skończyło się to dla mnie dobrze w Toussaint, tak więc mam nadzieję, że nie będzie mi mimo wszystko dane spotkać tych osobników, o których Pan wspominał.- dodał tylko i odwzajemnił Marithcie uśmiech. - Żeby ich nie spotkać, to musiałbyś nie iść na ucztę - zaśmiał się, nawet nieco przyjaźnie, ojciec Marithy. - A już raczej nie masz wyjścia. Ostrzegam cię też, że wielu będzie próbowało zdobyć przychylność twojej partnerki, jako że siostrzenica barona za żonę, to dla wielu okazja, by zdobyć jego przychylność. Ale jak zdążyłeś poznać, nie takiego typu kawalerowie jej w głowie. - Tato… - odparła cicho Maritha. - Skoro tak to będę się trzymał się na baczności i strzegł Twej córki.- odpowiedział wyprostowują się w krześle Zevran uśmiechając się lekko - Mogę zapewnić, iż Twa córka ma wyśmienity wręcz gust, jeśli o kawalerów chodzi.- dodał od razu, ukradkiem puszczając oko do Marithy. - Wolałbym, aby wybierała ich skromniejszych - odparł nieco zgryźliwie. Mężczyzna zdawał się coraz bardziej rozluźniać, w czym zapewne pomagała mu także wiśniowa nalewka podana do stołu po obiedzie. - Ale nasza Mari też będzie musiała pilnować swego partnera - dodała nieco naburmuszona Sagitha. - Zwłaszcza, jak do swojej prezencji doda opowieści o rodzinnych winnicach w Toussaint… - Pilnować, to ona będzie musiała swojego brzucha. Żeby jej kawaler czasem nie zostawił niespodzianki i nie wyruszył w najemniczy świat dalszych przygód ha ha. - Tato! Mam dość! - obruszyła się mocno Maritha, bez pożegnania odbiegając od stołu do jednego z pokoi na parterze, trzaskając za sobą drzwiami. Zevran powiódł za nią wzrokiem. - Proszę się nie obawiać, jak wspominałem moim celem jest nie przynieść wstydu waszej córce i słowa mam zamiar dotrzymać.- odpowiedział, ustosunkowując się z grubsza do obu podniesionych względem niego zarzutów. - A teraz, jeśli Państwo wybaczą, to również się oddalę do swojej izby, dzień był to jednak męczący i pełen wrażeń. W razie czego, jestem przekonany, że będzie nam dane zamienić jeszcze kilka słów.- powiedział kłaniając się grzecznie i wstając od stołu, po czym udał się do swojej izby. |
31-08-2018, 19:47 | #17 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | - Juźka, skocz no do kuchni i skombinuj trochę miodu, albo wina. Trzeba by jakoś umilić ten wieczór - stwierdził Rogar siadając przy niewielkim stole. - W ostateczności może być piwo. Weź też trochę dla was. |
01-09-2018, 20:37 | #18 |
Reputacja: 1 | Wytargowana łaźna spełniała oczekiwania. Wyższy standard szatni łechtał nieco materialistyczne podejście, choć kultywowanie pieczołowitości zakłócało piźnięcie w nieładzie swoich ubrań do szafki. Woń siarki została znacznie zmniejszona przez zanurzenie w wodzie. Zapach pozostawał jeszcze na niezbyt ułożonych piórach na głowie. Ulokowanie się na skraju basenu, oparcie o jego krawędź i rozłożenie ramion było zwieńczeniem ceremonii. Jęczenie niezadowolonej baby nie mogło tego zepsuć. Natomiast woda... Dysonans poznawczy skonfundował najemniczkę do tego stopnia, że jej skrupulatnie układany nastrój prysł. Jej wyraz twarzy skrzywił się w obrzydzeniu a głowa nie mogła się zdecydować, w którą stronę się odsunąć. |
12-09-2018, 21:56 | #19 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Gladin : 12-09-2018 o 22:03. |
23-09-2018, 22:33 | #20 |
Reputacja: 1 | Isak i Moran - Być może rzeczywiście skurwielu masz przewagę - powiedział mężczyzna, wciąż niebezpiecznie blisko głowy Morana trzymając drżącą ręką broń. Być może myślał, co odpowiedzieć dalej, być może napawał się ostatnim momentem poczucia przewagi sytuacji. Sekundę później medyk przestał już czuć bliskość drewniano-metalowej broni, która znalazła się na ziemi. - Co ty kurwa!? - krzyknął drugi z przeciwników. - Mogłeś go zajebać! Stchórzyłeś jak świnia! - Rzuć broń debilu! - niewybrednie odparł jego kompan, choć po inwektywach trudno było uznać, czy długo nim pozostanie. - Nie umrę przez to, że jakaś dziwka kiedyś cię oszukała! Już dość mamy strat, a ja nawet nie jestem wojakiem! - Z taką boidupą… - odpowiedział rzucając miecz. Dalsza akcja dla Isaka zwolniła, jako że bez adrenaliny związanej z walką, mógł uspokoić wzburzoną krew. Moran jednak musiał uwijać się jak w ukropie, gdy w końcu niezagrożony atakiem, mógł zająć się ostatecznym zatamowaniem rany, a następnie rzeczywistym leczeniem. Chociaż przypadek kobiety był już ciężki, to stanowił dość podstawowe zagadnienie. Rana po strzale z łuku lub kuszy dla medyka stanowiła dość częsty przypadek, postępował wręcz machinalnie. Isak mógł obserwować, jak od strony karczmy, zachęceni ustaniem walki, podchodzą już śmiało gapie. W tym sam gospodarz miejsca, co zawsze dało się rozpoznać po typowym fartuchu. Sędziwy, ale wciąż żwawy mężczyzna od razu delegował dwójkę idącym za nich do udzielenia pomocy Moranowi w czynnościach medycznych. Gdy te się zakończyły i stwierdzono nieodwracalne zgony dwóch pozostałych trafionych z kuszy, przeszło do wyjaśnień. - Skurwysyny nas zaatakowały! - rozpoczął ten, który poddał się jako ostatni. - Zajebali dwóch naszych! Widzicie trupy! Tak się traktuje handlarzy! Tuż przy karczmie! - Powiedzcie mnie jeno wtedy, co z panienką Tahrą? - odparł karczmarz. - Widziano was z okien, że to wy ją pierwszą otoczyliście. A ona u nas płatnie przebywała, nikomu nie wadziła, jedynie transportu do Cintry szukała. A teraz ledwo żywa. - Ta złodziejska kurwa! To wszystko przez nią! - Uspokój się, idioto! - strofował go drugi pozostały przy życiu “handlarz”. - Na nią może i wskutek dawnych porachunków, żeśmy naskoczyli. Nawet, gdybyśmy mieli chęć ją skrzywdzić, to nawet jej nie drasnęliśmy, a ci już nas zaatakowali! Ale od razu też mówię, że nic złego jej zrobić nie chcieliśmy! - Tak się składa, że prawie ona by zgona dokonała, gdyby nie pan medyk - odparł jeden z ludzi, który pomagał Moranowi w leczeniu i sądząc po znajomości medykamentów, musiał mieć jakieś podstawowe pojęcie w fachu. - Trzeba ją będzie zabrać do środka, żeby siły odzyskała. Teraz, to już na pewno do Cintry szybko nie zajedzie. Szkoda dziewczyny… - Złodziejki wam szkoda?! Przeszukajcie ją lepiej porządnie, czy i wam czego nie ukradła. A tych morderców wydajcie ludziom barona! Naszych znajomków tak... - nie dawał za wygraną krzykiem agresor, teraz włączając w to również płacz. - A co wy odpowiecie na zarzuty, żeście mordercami? - zapytał karczmarz, który zdecydowanie przychylniej zdawał się patrzeć na Morana, jednak spoglądając na dwa zabite ciała, nie miał wyjścia, jak również wyjaśnić tą sprawę. - Wszak prawdziwe te dwa trupy, nawet mimo, że widać po was panie, że i medycznym fachem dobrze się paracie… Rota Zerkając na półkę z rzeczami czarodziejki, wszystko wydawało się na wyciągnięcie ręki. Fioletowa suknia z aksamitnego materiału, pod nią starannie plecione sandały, błyszcząca się biżuteria i jakieś inne przedmioty schowane pod materiałem ubrania. Jednak sięgnięcie do nich wywołały dziwne uczucie w dłoni, na początku podobne do ukłucia lub uszczypnięcia, nasilające się, im bliżej znajdowała się fantów. Na kilka centymetrów przed znajdowało się coś w rodzaju bariery, co nawet kogoś, kto byłby w stanie znieść wiele bólu, nie dopuściło do dotknięcia rzeczy. Dalszą obserwację przerwało wejście służki, która przed chwilą myła plecy Rocie. Dziewczyna ukłoniła się i starała się nie zwracać większej uwagi na to, co robiła najemniczka, ale dalsze trzymanie się przy rzeczach czarodziejki było już nie na miejscu. Zmuszona przebrać się i wyjść na zewnątrz, spotkała tam narzekających kompanów. Udała się do bazy, a po chwili za nią dotarli również jej kompani, odbijając się od ściany w łaźni przy próbie spotkania czarodziejki. Odźwierny poinformował ich, że nawet, gdyby jakimś wielkim cudem kobieta zgodziła się na ich obecność przy kąpieli, to ich wizyta musiałaby zostać przełożona na później, jako że i ona opuściła już łaźnię. W bazie czekał na nich posiłek, w postaci podawanej z wielkiego gara brei składającej się z trudnej do zidentyfikowania warzyw i typowych resztek z mięsa. Do tego dowolna ilość lekko przypieczonego chleba oraz nawet trochę rozwodnionego wina. Nikt nie przewidział dla nich dalszych obowiązków tego wieczora, więc zmęczeni mogli udać się na spoczynek do wspólnej sali. Prawie wszystkie miejsca były już zajęte przez innych zatrudnionych do ochrony mężczyzn. Rota była jedyną kobietą wśród ponad dziesiątki osób. Nawet jednemu z ochroniarzy musiała się spodobać, bo zaczął do niej podchodzić z wyrazem twarzy jaśnie wskazującym na to, co ma na myśli. Widząc jednak, że jej znajomym jest barczysty Diego, zrezygnował z wieczornych amorów. Obudzeni następnego dnia, mogli już zdecydowanie mocniej poczuć atmosferę zdenerwowania przed ucztą. Wszyscy dookoła się plątali ze zdenerwowaniem zakładając pancerze, ostrząc oręż, wymieniając uwagi. Przed najwolniej zbierającą się trójką straży, pojawił się nagle dowódca. - Kurwa! - zaczął typowo dla swojego fachu. [/i]- Od kwadransa macie ogarniać salę balową! Macie znać jej kurwa każdy zakątek! Nic ma dla was nie być zaskoczeniem! Za chwilę was tam widzę![/i] Niezależnie od tego, jak szybko zdecydowali się zastosować do słów dowódcy, który natychmiast zniknął im z oczu, by przejść do opierdalania innej grupy osób, w końcu dotarli do głównej sali na ucztę. Zwłaszcza przebywając głównie w Mahakamie, nie mieli do czynienia z tak wielką ilością stół i krzeseł, które wypełniały ogromne, prostokątne pomieszczenie, w którym liczne kolumny podtrzymujące dach, dzieliły go na naturalne trzy części. Przy tej najbliższej przestronnych okien i drzwi prowadzących na taras, znajdowały się jedynie stoły pod przekąski i napitki. Środek sali był głównym miejscem do siedzenia, gdzie na prawym końcu względem wejścia do sali od strony budynku, znajdowały się najbogatsze krzesła, zapewne przeznaczone do gospodarzy. Pod długą ścianą naprzeciw okien, znajdował się ogrom trofeów zwierzęcych, a pod nią znajdowały się drzwi, z których co chwilę wyłaniał się jakiś przedstawiciel służby, czy to donoszący jakieś przedmioty, czy zamiatający ostatnie, brudzące ziarenka. Całość zdawała się wręcz lśnić czystością. - Za chwilę podejdzie do was szef - zza ich pleców wyłonił się dzieciak, jakiego poznali już wcześniej, gdy ten oprowadzał ich po bazie. - Jak macie jakieś pytania, to będziecie mieć chwilę, by je zadać. A później możecie tu chodzić, tylko nie przeszkadzajcie za bardzo służbie. Zevran Wieczór minął już nieco spokojniej. Jedynym elementem mącącym spokój, były krzyki matki Marithy na swego męża. Najpierw z powodu jego niemiłych słów wobec córki i ciągłego pouczania o tym, że powinien inaczej się do niej odzywać. Wojskowy tłumaczył się jednak, że chciał ją jedynie z dobrej woli przestrzec. Z czasem kłótnia powoli się uspokoiła, dając nawet się zdrzemnąć Piwnemu Rycerzowi. Ponownie jednak zbudził go krzyk, gdy Sagitha uznała, że jej córka zbyt długo nie wraca. Nakazała szukanie Edowi. Ten początkowo nie miał na to żadnych chęci, a gdy jazgot małżonki doprowadzał go już do szału i zdecydował się na posłuszeństwo, w trakcie przygotowywania swego ubioru do wyjścia, Maritha wróciła. Wciąż była zła. Prawie nie odzywała się do rodziców, a do Zevrana zawitała jedynie z krótkim pytaniem, czy czegoś jeszcze nie potrzebuje, po czym zamknęła się w swoim pokoju na parterze. W nocy, gdy ucichły zarówno dźwięki dobiegające z szykującej się do uczty okolicy, jak i te wewnątrz samego domu, swe źródło znajdujące w rodzinnych sporach, zdawałoby się, że nadeszła najlepsza pora na niezmącony hałasami sen. Niepokojący dla najemnika jednak okazał się być dźwięk cichszy od chrapania pana Eda, stłumionego przez dzielącą ich ścianę. Ale ten dźwięk to było otwarcie klamki i bardzo ciche kroki w stronę łóżka. W ciemnościach Zevran dostrzegł kobiecą sylwetkę, która na jego ruch stanęła w miejscu i unosząc ręce do góry, odezwała się cichym szeptem. - Ciii, nie zbudźmy nikogo… - odezwał się znajomy z dzisiaj głos, jednak szept nie pozwolił go od razu zidentyfikować. Na pewno mógł odrzucić Marithę i Sagithę. Po chwili kobieta dodała. - Postanowiłam dać ci jeszcze jedną szansę. A już teraz nie pożałujesz, jak to mi będziesz towarzyszyć. Gdy wzrok Piwnego Rycerza powoli zaczynał przyzwyczajać się do małej dawki światła pochodzącej od gwiazd i znajdującego się w pierwszej kwadrze księżyca, dostrzegł twarz i ciemne włosy. Ciała tym razem tak dobrze nie mógł poznać, bo osłonięte było długimi spodniami i kurtką, które choć dość ciasno przylegały do kobiety, to nie pozwalały na tak dokładne obejrzenie jej wdzięków, jak podczas jego pierwszego spotkania z Jolene. Rogar Służba Rogara zgodnie z dyspozycją zajęła się organizacją spotkania z baronem. Przez najbliższe kilkadziesiąt minut szlachcic mógł się nieco wynudzić lub wreszcie odpocząć, zależnie od własnej oceny sytuacji. Nie dosłyszał żadnych intrygujących rozmów, ani dźwięków, zarówno zza ściany, jak i spod sufitu. Gdy jednak z każdym kolejnym mijającym kwadransem coraz dziwniejsza stawała się długa nieobecność Juźki, do jego pokoju rozległo się pukanie. Po potwierdzeniu możliwości wejścia, do środka zawitała młoda służka, która mimo wyjątkowo wysportowanej sylwetki, z trudem starała się ukryć lekkie zasapanie. W dłoniach trzymała dużą tacę z przekąskami i winem. - Uff, zdążyłam… - najpierw zerknęła po wnętrzu pokoju Zeldana, jednak szybko zdała sobie sprawę ze swojej gafy i pokłoniła się mocno w geście przeprosin. Z całą tacą, gdzie ciężko było stwierdzić, czy w wyniku jej umiejętności, czy szczęścia, nic się nie wysypało, ani nie wylało. - Prze-przepraszam szlachetny panie Zeldanie. Pan baron zaraz u pana będzie i zostałam wysłana z poczęstunkiem. Przepraszam, ucieszyłam się tylko, że zdążyłam przed rozpoczęciem... Następnie na stoliku w pokoju zaczęła rozkładać naczynia. Chwilę później Rogar dosłyszał z korytarza znajome mu kroki Juźki oraz dwóch innych osób, z czego jedne brzmiały na tyle dostojnie, że zdecydowanie musiały należeć do kogoś wysoko postawionego. - Witaj Rogarze. - Z uśmiechem odezwał się baron Lewengrove, pojawiając się w progu pokoju. Młoda służka szybko się ulotniła z pomieszczenia. Juźka czekała na dyspozycję, a pozostałym uczestnikiem rozmowy był młody mężczyzna, słabo kojarzony przez Zeldana z roli jakiegoś zaufanego człowieka barona. - Wybacz to nagłe najście, ale wszyscy próbują ze mną się umówić na jutro, kiedy nie wiem, gdzie ręce włożyć, a wieczór przed mam jeszcze chwilę spokoju, gdy to moja służba ma najwięcej obowiązków. A z kim mogłoby mi zależeć najbardziej na spotkaniu, jak nie z samym Rogarem Zeldanem, który mimo tragedii osobistej, nie odmówił mi przybycia na tak błahą ucztę. W słowach barona nie dało się wyczuć ironii, a raczej dość rzeczywistą wdzięczność. Rogar nigdy nie poznał wybitnej aktorskich zdolności Rademuda, więc albo objawiły się one obecnie, albo rzeczywiście miejscowy władca cieszył się z jego obecności. - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tych okoliczności, ale są one właściwie tylko przypadkowe, bo wezwałbym ciebie niezależnie od nich do pewnej sprawy. Chociaż nie powiem, są one również na pewien sposób korzystne, bo unikamy podejrzeń osób, które widziałyby twoją nietypową wizytę w moich stronach. Bo zdecydowanie za rzadko wzajemnie się widujemy. Natomiast zanim zacznę, to wypada mi wysłuchać ciebie, w jakiej to sprawie sam za pomocą swojej znamienitej służby chciałeś naszego spotkania? Czy coś dodatkowego cię trwoży? Zakończył baron, z pewnością siebie spoglądając na Rogara. Wilhelm Kobieta wyglądała jedynie na lekko wstrząśniętą. Dość czujnym wzrokiem rozejrzała się po okolicy, gdzie zbierało się sporo gapiów. Dwór barona w przeddzień uczty stawał się mocno zatłoczonym miejscem, więc nie dziwota była, że z każdego okolicznego budynku wychodziło coraz to nowe osoby, zaciekawione bójką. - Dziękuję, nie trzeba mnie odprowadzać, już jest bezpiecznie… - odpowiedziała Vinga, jednak widząc dookoła spore zamieszanie wywołane bójką w następnej chwili dodała. - Albo jeśli już się zaoferowaliście, to podejdźmy do mnie, niepotrzebne mi to zbiegowisko... Następnie idąc przy łuczniku, udała się w stronę dobrze już znanego przez Wilhelma budynku. Z naprzeciwka minął ich z agresywnym wyrazem twarzy jeden z miejscowych strażników, w biegu zbliżający się do podnoszących się z ziemi. Już za swoimi plecami łucznik dosłyszał uderzenie i głośny krzyk bólu. - Ja wam kurwa dam rozboje dzień przez ucztą! Tak skopię dupy, że się odechce pajacować na mojej warcie - po następujących po wypowiedzi strażnika głośnych jękach i krzykach bez obawy można było stwierdzić, że nie w głowie wartownika było wyjaśnianie sprawy, w tym zbieranie zeznań od świadków. Również samej Vindze na tym szczególnie nie zależało. Sam fakt okładania zbójów zdawał się być dla niej wystarczający, bo każde kolejne jęknięcie kwitowała drobnym, szelmowskim uśmiechem. - To zaraz tutaj - kobieta wskazała na budynek, nieświadoma, że łucznik doskonale zna jego lokalizację. Zbliżając się już do progu domu, dodała. - Jeszcze raz wam dziękuję. Nie pierwszyzna to, że któremu od wódki w głowie odbija, ale było ich na tyle dużo, że całe szczęście, że też są tacy jak wy, co zareagują. Nie mogę nie zapytać, czy czegoś może nie potrzebujecie, panie? Nie kojarzę was z dworu barona. Jesteście gościem na uczcie? |