Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-11-2018, 23:26   #11
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Szalupa po raz drugi obróciła na statek i z powrotem. Na mokry jasny piasek zeskoczył bosman i razem z żelaznymi wyciągnął szalupę na brzeg i przywiązał ją do wystających korzeni. Byli w komplecie. Kapitan z Wroną, która za grosz nie wyobrażała sobie, że zostawią ją na statku, dołączył do nich wysiadający również Alchemik. Dzikus stał już na krawędzi lasu i pochylony wąchał liście. Obok niego stał Aulies z strzałą założoną na cięciwie i przypatrywał się czerni lasu. Caledorne dyskutował o czymś zawzięcie ze Steinem. Znając ich na pewno się zakładali, kto z nich ubije więcej wrogów. Żelaźni wyciągali plecaki z zapasami. Bosman z mnichem i dziewczyną podeszli do kapitana, który przypatrywał się małemu oddziałowi. Sami zaprawieni w bojach wojownicy, z którymi nie raz stawał ramię w ramię. Tylko to wilki morskie. Nie wiele znające się na lądzie poza tym, jak trafić do najbliższej gospody.

- Ruszajmy jak najszybciej kapitanie - powiedział mnich obracając cały czas w lewej ręce swoje koraliki, prawą trzymając swój kij. - Wolałbym się nie błąkać po ciemku w tej dżungli.

Uwagę wszystkich przykuł jednak dzikus, który nagle się poderwał i począł tłumaczyć coś zawzięcie łucznikowi. Ten tylko odwrócił się w kierunku głównej grupy i rozłożył ręce w geście bezradności. Z jego blekotu niewiele można było wywnioskować. W kółko powtarzał:
- wald... stinkg… - Słowa które wplatał pomiędzy te brzmiały jak mało wyszukane przekleństwa.

Wrona dobyła broń i powiedziała.
- Jesteśmy w komplecie idziemy. Mamy jakiś plan? czy po prostu idziemy za Lhobańczykiem i dziewczyną?

- Zaraza i wszyscy mroczni bogowie na twój ród, przeklęty keldzie - warknął Zaraan. - Nauczyłbyś się w końcu gadać po ludzku. Cóżeś tam wypatrzył? - zapytał nie bardzo jednak wierząc, że odpowiedź zrozumie, nie mówiąc już nawet że zadowoli.

Widząc brak zrozumienia Dzikus urwał liść i podstawił pod nos łucznikowi. Ten odskoczył przekonany, że dzikus będzie chciał dołączyć jego głowę do swojej kolekcji.

Zaraan podszedł do obu sadząc wielkie kroki.
- Co wy, kurwa, odpierdalacie za szopki? - zapytał - Co jest Dzikus?

W odpowiedzi dzikus podsunął liść pod nos Zaraana. Liść wyglądał normalnie tak jak wszystkie inne. Zaraan zaciągnął się domyślając się intencji Kaleda. Liść pachniał.. jak cały ten przeklęty las obok. Intensywnie, był to zapach drzewny lekko słodki, pełny wilgoci. Dzikus nie widząc efektu potarł liść w dłoni mnąc go tak by puścił soki. Wtedy Zaraan to począł. Smród… delikatny zapach zgnilizny i trupa…
Widząc minę bosmana Kaled się uśmiechnął, swoimi nierównymi żółtymi zębami. Po czym ruszył przed siebie mamrocząc coś co Zarran mógłby przysiądz zabrzmiało jak:
- “Nauczyłbyś się w końcu gadać po ludzku...”
Ale raczej mu się wydawało…

- To wyspa martwych - mruknął bosman - też żeś odkrycie zrobił.

- To postarajmy się do nich nie dołączyć. Zaraan wyznacz szpicę, tylną straż i zwiadowców po bokach. - Dario rozejrzał się po lesie.

- Gówno z tego będzie, poza Dzikusem reszta lasu niezwyczajna. Tylko się pogubią, albo do jakiej jamy wlecą. - Odparł bosman. - Idźmy jeden za drugim, lżej przez las się będzie szło. A w razie ataku w kupie będziemy.

- Bosman gada dobrze, wyspa to jedna z takich, gdzie ktoś odejdzie na parę chwil i już nie wraca. Niech Dzikus i Huai Ren prowadzą, Aulies na tyłach. Czuj duch, konfraternia. Nie żreć niczego, bo zejdziecie. Dobrze, żeśmy zapasy wzięli ze statku. Woda na tej wyspie pewnie zatruta będzie.

- Wrona, przy mnie, bez pierdolenia. Huai, prowadź. Idziemy czym prędzej.


Po czym podążył za mnichem, rozglądając się. Nie lubił schodzić na ląd. Trzymał rękę na głowni szabli, węsząc niebezpieczeństwo.



Zagłębili się w gęsty las. Dookoła nich zapadła niemal natychmiast ciemność. Przez skłębione powykręcane konary koron drzew przebijało się niewiele światła. Było duszno i gorąco. Każdy krok grzązł w gęstej ściółce. Długie kolczaste pędy łapały się nóg i ubrania. Było duszno, pot pozlepiał im włosy. Po pół godzinie marszu w takich warunkach zaczynali odczuwać zmęczenie. Mieli wrażenie, że ten las wydziera im z każdym oddechem cząstkę życia. Uczucie potęgował brak odgłosów. Nie raz byli na tropikalnych wyspach. Zawsze towarzyszyło im piszczenie małp i odgłosy ptaków. Tutaj było aż za cicho.
Dzikus szedł czujnie, za nim mnich, obaj wydawali się najmniej przytłoczeni tym niegościnnym miejscem.
Zeszli właśnie z dość stromego wzniesienia i mieli się już wspinać na następne. Gdy do odgłosów towarzyszących ich zdyszanym oddechom dołączył inny. Zupełnie jakby coś szurało po gruncie i ocierało się o omszałe kamienie. Odruchowo część załogi przystanęła wyczulona. Nagle ciszę przerwał wrzask Auliesa, którego ciało pofrunęło do góry. Wszyscy poza totalnie zaskoczonymi Kapitanem i Zaranem rzucili się w bok.
Z ciemności wyłowili ruch. Jedno z drzew się poruszało. Jego skręcone martwe głęzie wiły się teraz wokół nich, a nad nimi pochylała się przerażająca na wpół ludzka na wpół roślinna martwa poczwara, spróchniała, obrośnięta lianami i porostami. Jej kora się rozwarła ukazując gardziel ociekającą dziwnym zielonym śluzem i warknęła.
To była jednak załoga Morskiej Wiedźmy. Zaprawieni w bojach piraci nie boją się niczego! Zareagowali błyskawicznie. Aulies mimo przerażenia malującego się na jego twarzy upuścił łuk i wyszarpnął sztylet próbując się odciąć, jednak ostrze ześlizgnęło się twardej korze..
Obaj żelaźni ruszyli z podniesionymi tarczami atakując krótkimi ostrzami. Jednak grunt był zdraliwy. Pierwszy potknął się o gałąź i upadł. Drugi zatrzymał się w pół kroku osłonił go tarczą i pomagał towarzyszowi wstać.
Wrona ruszyła biegiem w las starając się zajść wroga z drugiej strony. Stein z Caledornem rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia i bez jakiejkolwiek taktyki rzucili się do straceńczego ataku wymachując toporami. Jednak ich uderzenia nie robiły na potworze żadnego wrażenia. Raz za razem odbijając się od twardej jak kamień kory.
Nawigator dostrzegł. Jak Dzikus z przerażeniem cofa się gąszcz mamrocząc coś pod nosem i drżącymi rękami wyszukuje jeden z talizmanów, którymi był obwieszony.

Nad wyraz czujny mnich momentalnie złapał swoją towarzyszkę i zaczął ją odciągać z dala od potwora.
 
Mike jest offline  
Stary 19-11-2018, 15:57   #12
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
- Żryj stal - syknął Heist, dobywając szabli. - Dalej, hurmem na niego!

Po czym pospieszył, aby zadać potworowi ból.

Dario ruszył na poczwarę ze sztyletem. Wybrał najopowiedniejszy moent zachodząc od boku, którego potwór nie obserwował i zatopił sztylet oburęcznie w potwora. Żywy czy martwy nie spotkaj jeszcze istoty, która przetrwałaby działanie jego trucizny.

Dario ruszył. Wywinął się spod pnącza i trzymając oburęcznie sztylet ugodził w pień bestii. Jednak ostrze ześlizgnęło się po twardej korze nawet jej nie zarysowując.

Rozsierdzony stwór machnął swoją pazurzastą łapą calując w Steina, który szalał u jego stóp. Szpony bestii wbiły się w pierś i szarpnąły wojownikiem. Potężna siła wyrzuciła Steina w powietrze, zawirował rozbryzgując dookoła swoją krew i uderzył z chrzęstem łamanych kości o oddalone o 5 metrów drzewo. Kat opadł na ziemię harkocząc i plując krwią. Rana była paskudna, sięgała przez całą pierś i obojczyk, a jeden z pazurów zahaczył również o szyję i twarz Steina, wszędzie było pełno krwi.

Wściekły kapitan dopadł besti i ciął z zamachu i uderzył z całej siły. Szabla uderzyła w twardy pień. Potężny cios jedynie zarysował korę, mimo że drgania ostrza spowodowały że ramię kapitała zabolało od siły uderzenia.

A w tym czasie zza drzew wyłoniła się wrona. Trzymała w zębach swój długi zakrzywiony sztylet. Niczym upiorny uśmiech. Dopadła stwora i w kilku zwinnych susach znalazła się na jego grzbiecie. Jedną ręką podtrzymując się gałęzi złapała za rękojeść sztyletu. Odbiła się oboma nogami od sęku wywinęła się w powietrzu i wbiła sztylet w okolicę łba potwora. Bestie przeszedł spazm. Jej paszcza się otwarła i wyrwał się z niej przerażający ryk bólu i zaskoczenia. Najwyraźniej im wyżej tym skorupa pokrywająca bestię była miększa.

Caledorn widząc zaszlachtowanego kompana wpadł w szał zawył i uderzył z przerażającą siłą w bestię jego topór unosił się i opadał z przerażającą siłą dookoła zaczęły fruwać kawałki bestii. Kapitan zdążył w ostatniej chwili odskoczyć. Zaskoczony Berch nie zdążył. Potężny zamach Caledorna rozdarł korę bestii i ugrzązł w ramieniu żelaznego. Barbarzyńca wyrwał topór unosząc go do kolejnego ataku. Przed zaskoczynym Berchem natychmiast wyrósł Ferus osłaniając ich tarczą i przymierzając się do pchnięcia swoim krótkim ostrzem.

Liana oplatająca Auliusa rozluźniła się. Zaś łucznik z wysokości prawie 4 metrów runął na ziemię. Miękka ściółka jednak chyba zamortyzowała upadek. Bo Aulies z trudem, ale zaczął się niemrawo podnosić.
Bestia z przerażającym skrzypieniem zaczęłą się walić w dół, niczym ścięte drzewo. Wrona w ostatniej chwili zeskoczyła wyrywając swój sztylet.

Gdzieś z boku wyłonił się Dzikus pochylony machał na swoich kompanów dobytym kościanym sztyletem, nakazując podążanie za sobą. Mamrotał coś w swoim dziwnym języku. Twarz miał skupioną i zaciętą.

Zaraan już przymierzał się do ataku na stwora. Gdy zza bestią dostrzegł ruch. Zobaczył co najmniej kilkanaście postaci sunących z trudem przez las. Były poszarpane, na wpół przegniłe. W ich pustych oczodołach czaił się mrok czarniejszy niż cienie, z których wypełzały. Zaran był przekonany, że dzikus też ich widzi, oraz że zapatrzony w potwora alchemik, stanął plecami do zbliżających się przeciwników i na pewno ich nie zauważył.


Mnicha i dziewczyny nigdzie nie było widać.

- Uwaga! - wydarł się Zaraan - kolejne stwory. Za tobą nawigatorze!
Doskoczył do Auliusa stawiając go na nogi, wepchnął mu w ręce podniesiony łuk.
- Zarabiaj, kurwa, na swoje srebrne zęby.

- Wycofać się! Krzyknął Dario wycofując się bezpiecznie z starcia, w tym czasie odroczył miksturę ognistego wybuchy i cisnął w największą zbieraninę potworów.

- Wrona, dobij bestię! - ryknął kapitan. - Dobra robota. Caeldorne! Poniechaj jej, do diabła. Przestańcie walczyć między sobą, cholerne durnie! Nadchodzą! Jak mi kto bić się będzie, tego na wyspie zostawię!

- Wysunąć front, przyjmijmy uderzenie! - krzyknął kapitan, wyjmując łuk i wypuszczając strzałę w kierunku zombie.

Zaaran wyjął oba miecze i zajął miejsce w środku szyku.
- Pilnujcie mi boków - powiedział do Żelaznych.

Alchemik obrócił się dobywając z pasa miksturę wziął zamach i korzystając z siły obrotu rzucił miksturę przed siebie. Ta wzniosła się w powietrze i uderzyła prosto w pierś jednego z zbliżających się żywych trupów. Dario mógłby przysiądz, że mikstura wbiła się w pierś wyłamując i wtedy dopiero wybuchła w spektakularny sposób rozrywając na strzępy ciało wroga rozsiewając pożogę i szczątki wroga.
Stojącemu najbliżej podmuch urwał głowę, kolejnego cofnęło. Inni mimo płomieni szli do przodu z wytrwałością godną żelaznych falang.

Caledorn w ostatnim momencie przejrzał przez opary szaleństwa i cofnął topór. Widząc nowego wroga bez słowa odwrócił się w stronę nowego niebezpieczeństwa.
Aulies podniósł się trzymając w ręce łuk wciśnięty tam przez Zaraana oparł się o zwalone truchło potwora, który go pochwycił przed paroma chwilami i walczył z falą mdłości.

Na czoło formującej się do obrony drużyny wysunął się bosman z obnażonymi zakrzywionymi mieczami. Po jego obu stronach wyrośli żelaźni z podniesionymi tarczami. Po ręce Barcha spływała krew. Jednak był to zaprawiony wojownik zawsze gotów do walki.

Teraz widzieli ich wyraźnie. Obszarpani na wpół przegnici z pustymi oczodołami. Poruszali się pociągając za sobą nogami jednak nie brakowało im siły i wytrwałości. Niektórzy mieli połamane powykrzywiane kończyny. Kilku trzymało w dłoniach zardzewiałą broń. Na nogach pozostało 15 potworów zbliżających się bezładnym szeregiem z ich gardeł dobywał się niski harkot.

Zaraan atakuje, jeśli pierwszy cios powalił zombiaka to w kolejnego, jeśli ma taką szansę. Jeśli nie to obydwa w jednego. Żelaźni osłaniają i w razie czego dobijają. Jeśli to możliwe to najpierw tych w szoku atakuję, o ile nie jest to jakieś karkołomne i wymagające wejścia w gromadę zombich.

Barbarzyński bosman wybił się do przodu z okrzykiem bojowym swojego plemienia. W kilku krokach dopadł najbliższego potwora i czystym cięciem pozbawił stwora głowy, która potoczyła się po ściółce. Wywinął się w szybkim piruecie i celując w kolejnego. Jednak długie ostrze zatrzymało się na drzewie.

Natychmiast koło niego pojawili się żelaźni. Schowani za tarczami uderzyli ich krótkie miecze jednak nie wyrządziły przeciwnikom żadnej szkody.

Caeldorne wyprzedził ich unosząc swój topór uderzył w najbliższego. Widać było że gniew który w nim zapłonął jeszcze nie wygasł. Jego topór opadł z głuchym trzaskiem łamiąc kości i rozrywając ciało. Przeciwnik, który przed nim stanął niemal zapadł się w sobie od potężnego uderzenia oszalałego barda.
Wrona w tym czasie podeszła do powalonego drzewoluda obróciła swój długi sztylet ostrzem w dół i z całej siły wbiła go w otwór który za pewne był oczodołem bestii.

Dzikus widząc, że jego działania nie przynoszą zamierzonego efektu zaklął w swoim dziwnym językiem i rzucił się biegiem w kierunku wrogów. Jednak trafił na dość sprytnego przeciwnika, ten bowiem zdążył się uchylić zanim ostrze kościanego sztyletu miało nawet szansę go dosięgnąć.

Potwory nie pozostały dłużne. Stojący najbliżej Zaraana zamachnął się jednak jego ruchy były zbyt wolne jak dla doświadczonego wojownika. Zaraan z łatwością uskoczył od nieporadnego ataku.

Berch z Ferusem z wprawą zasłonili się tarczami uniemożliwiając atak swoim przeciwnikom. Caeldorn który wybił się do przodu niemiał tyle szczęścia. Podchodzący z boku przeciwnik uderzył go w pierś. Caeldorn niemal tego nie zauważył. Z drugiej strony naciągał na niego kolejny przeciwnik. Również i jego cios nie zrobił wrażenia na oszalałym wojowniku. Nawet gdy przed nim wyłonił się 3 unoszący do góry wyszczerbioną zardzewiałą szablę bard się nie cofnął. Nawet nie zauważył w ferworze walki, gdy szabla uderzyła go w bark. Unosił swój topór do kolejnego uderzenia.

Na żelaznych napierała coraz większa fala wrogów. Pomiędzy tarczami wsunął się zakrzywiony sztylet, który drasnął go w ramię. Na moment opuścił tarczę, jednak Berch szybko wspomógł kompana.

Dzikus jak zwierzę dziko wyjąc wywinął się dwóm przeciwnikom.

Dario wyszarpnął kolejna miksturę, cofająca się.
- Nie wyłazić przede mnie i ochraniać mi boki
Po tych słowach odroczył kolejną miksturę ognistego wybuchu, wybrał największe skupisko nieumarłych, lecz takie gdzie wybuch nie objąłby towarzyszy.

Flakonik zawirował w powietrzu zachaczył o gałąź odbił się i uderzył o ziemię między grupą Caledorna a Zaraana. Ekslpozja rozdarła sie echem w powietrzu, zaś fala płomieni rozlała się w każdą stronę. Caledorn w szale bojowym poczuł to niczym ciepłą bryzę mimo, że stojącego obok niego przeciwnika pochłonęły na mrugnięcie okiem płomienie.

Berch nie zaraagował wystarczająco szybko i mimo, że tarcza osłoniła go przed główną falą wybuchu to i tak został oślepiony i stracił brwi. Zombi stojący przed nim nie zareagowali na uderzenie płomieni w przeciwieństwie do walczącego z Ferchem, którego fala płomieni powaliła na ziemię i pochłonęła.

Wybuch nie powstrzymał potworów które rzuciły się do ataku. Zakłębiły się nad Caledornem. Ferus zaś nie zdążył się uchylić i dostał szponiastą dłonią w twarz. Był to jednak zaprawiony w walce wojownik i nie cofnął się nawet o krok.

Atak, oboma mieczami.

Zaraan uderzył, Cios z zamachu pozbawił łba pierwszego z napastników. Jednak gdy ciął na odwrót drugim mieczem zombi zastawił się rękami i ostrze zatrzymało się na kościach. Stwór przekrzywił przegnity łeb i zawarczał w zwierzęcy sposób odpychając ostrze Barbarzyńcy.

Dario cofając się z osłaniającymi go piratami odczepia trzecią miksturę wybuchu. Wybiera znów cel tak by zdał wrogom jak największe obrażenia a nie objął swoich.

Kolejna mikstura pofrunęła w powietrze tym razem przefrunęła idealnie nad kłębiącym się motłochem nad Caledornem. Eksplozja ponownie wstrząsnęła całym otaczającym ich lasem. A gorący podmuch zrzucił wszystkich Przeciwników Caledorna, ich zwęglone zwłoki potoczyły się po ściółce. A wściekły Caledorn poderwał się do góry gotów do dalszej walki.

- Plugastwo! - wykrzyknął Heist i wycelował łukiem w jednego z zombie otaczających Caeldorne.

Kolejna szybko wypuszczona strzała kapitana przecięła powietrze i z mlaśnięciem zagłębiła się w pierś przeciwnika. Siła uderzenia cofnęła go do tyłu jednak nie powstrzymała.

Z coraz silniej kłębiącego się dymu wyłonił się Caledorn jego oczy płonęły szałem z wyskoku rąbnął swoim toporem jednego z Zombich stojących koło Bercha. Cios powalił stwora na ziemię z głośnym łomotem gruchocząc jego kości..

Berch cofnał się o krok osłaniając się tarczą i próbował przecierać oczy w tym czasie Ferus uderzył na swojego przeciwników. Jednak źle wymierzył i cios nie dosięgnął celu.

Dzikus w tym czasie doskoczył do swoich przeciwników i w trzewiach jednego z zombie zatopił swój kościany sztylet. Gdzieś za jego plecami nagle wyrosła Wrona i cięciem sztyletu bardziej na pokaz machnęła przed nosem drugiego z napastników atakujących Dzikusa.

Aulies nagle jakby się otrząsnął poderwał swój łuk do góry. Cięciwa ledwo dotknęła policzka a strzała z zdumiewającą precyzją pomknęła do przodu minęła o włos głowę Wrony i zagłębiła się w oczodole stojącego przed nią zombie. Siła uderzenia rzuciła go do tyłu i przybiła jego bezwładne ciało do drzewa.

Dzikus wyszarpał sztylet z bebechów bestii i szybkim pchnięciem poprawił w podbródek. Tak że na jego rękę popłynęła czarna śmierdząca krew, a zombie umarł ponownie.

Wrona ruszyła w paru krokach, wybiła się od zwalonego pnia ujęła w obie dłonie sztylet i uderzyła w kark jednego z zombich, którzy zachodzili Ferusa. Sztylet idealnie wszedł między kręgi. Wrona odbiła się butami od pleców swojego celu i saltem wylądowała gotowa do dalszej walki.

Żelaźni znowu zwrali tarcze jednak nie było nikogo w zasięgu.

Zombie byli otoczeni, stracili przewagę, a piraci byli gotowi wybić ich.

Wówczas Dario wypatrzył, w kłębach otaczającego ich pomału dymu jakiś ruch. A jego alchemiczna intuicja podpowiadała mu, że to jeszcze nie koniec.

Wówczas gdzieś zza ich plecami rozległ się głos mnicha

- Tutaj! Znalazłem!

 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 19-11-2018 o 16:00. Powód: *
Santorine jest offline  
Stary 19-11-2018, 16:05   #13
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Nie zwracajac uwagi na okrzyk mnicha, Zaraan natarł na zombi siekając oboma mieczami.

Mimo zaciekłego natarcia barbarzyńcy zombie uskoczył unikając trafienia rozpędzonymi kligami.

Kapitan odwrócił się, popatrzył w stronę, skąd dochodził krzyk. Zamierzał pozwolić załodze dokończyć zombie i zorientować się czym prędzej w sytuacji.

Widząc ruch Dario krzyknął.
- Zaran wycofywać się do mnicha. Pogoń ludzi. Coś jeszcze nadchodzi. Dwójka z pawężami do mnie, nie wchodzic przede mnie.
Krzyczał wycofują się i przygotowując kolejną miksturę, lecz zamierzał ją użyć dopiero, gdy będzie pewny tego co wychodzi z mgły, i tak by nie trafić swoich ludzi.

Wilhelm przeszedł nieco w bok z łukiem gotowym do strzału tak by przyjrzeć się zbliżającemu się niebezpieczeństwu. Jednak niewiele więcej widział przez rozwiewający się dym, mgłę i gęstość otaczającego ich lasu.

Na wpół przegniłe stwory jednak nie przejęły się utratą kompanów i nie przerywały swojego natarcia. Atak w dalszym ciągu był nieskuteczny.

Zaraan ruszył na kolejnego z zombich, z zakrzywionych mieczy ściekała gnijąca jucha. Przeskoczył nad jakimś truchłem i ciął z góry. Ostrze z chrzęstem przeszło przez obojczyk i ciało martwe ciało. Zatrzymało się dopiero na mostku. Bosman potężnym kopniakiem w biodro zrzucił z miecza truposza. Ten niczym wiązka chrustu rozpadł się na kawałki.
Kątem oka wyłowił ruch z boku. Zanurkował pod ciosem. Zębate, zardzewiałe ostrze przemknęło nad nim. Gdy tylko go minęło wystrzelił w górę niczym sprężyna, wkładając całą siłę w pchnięcie. Ostrze weszło pod brodę, przebiło podniebienie i wyszło wierzchem czerepu. Zgniłe mięśnie i ścięgna, podobnie jak zgniły kręgosłup nie wytrzymały takiego traktowania. Pękały z trzaskiem wysuszonej skóry. Bezgłowe ciało opadło bezwładnie w tył. Zaraan czubkiem drugiego miecza zrzucił czerep z ostrza i zaczął się wycofywać w kierunku głosu mnicha.

Wyglądało na to, że zombie wkrótce z powrotem przeniosą się do swojego stanu, w jakim powinny się znajdować. Do bycia martwym.

- Kończcie czym prędzej robotę - warknął w stronę maruderów, którzy dobijali ostatnie z zombie.

Po czym wytężył swój wzrok, próbując przebić mgłę.

- Gadałem przecież, że trzymamy się w jednej grupie - krzyknął w stronę, gdzie usłyszał mnicha.- Co znalazłeś, Huai Ren?

Trzask gałęzi gdzieś z boku zwrócił uwagę kapitana zobaczył jak przez gęste zarośla przetacza się kolejna grupa zombie. Byli daleko ale szybko się zbliżali. Odwrócił się ponownie w stronę mgły. Zobaczył teraz wyraźnie sylwetki kolejnych przeciwników. Przełknął ślinę. Było ich dużo… Za dużo…

Gdzieś za plecami rozległ się głos mnicha:
- Kapitanie! Znalazłem jaskinię! TUTAJ!

Wrona dopadła od tyłu ostatniego z potworów i szybkim cięciem niemal oddzieliła przegniły czerep od równie przejrzałego korpusu.

Reszta powoli wycofywała się w kierunku mnicha dołączając do kapitana i pierwszego formując półkole.

Dario poświęcił całą uwagę zbliżającej się hordzie. Do tego stopnia, że nie zauważył konaru tuż pod jego nogą. Potknął się i runął do tyłu. Uderzenie o twarde podłoże wybiło mu dech z piersi i odruchowo rozluźnił dłoń. Mikstura, którą trzymał wzbiła się do góry. Alchemik zaklął jak tylko prawdziwy żeglarz potrafi. Zwinął się, przetoczył i w ostatniej chwili złapał ją końcówkami palców tuż nad ostrym kamieniem. Niewiele brakło a wszyscy mogli zginąć przez jeden nieostrożny krok….

- Do jaskini, kurwa! - wrzasnął kapitan. - Prędzej, kmioty, bo zeżrą nas!

Po czym przewiesił łuk na ramię i sam zaczął biec w stronę jaskini, do której wołał mnich.

- Za mną! - zakomenderował.

Dario widząc rzesze wrogów, wybrał największą grupę, w odległości takiej by nie trafić wybuchem Wrony i Zaraana. Cisnął butelka z eliksirem i wycofał się za mnichem do jaskini.

Widząc, że wszyscy się wycofują chowając broń do pochew doskoczył do leżącego kata i warknął:
- Jeszcze, kurwa, nie skończyłeś wachty psie - kucnął złapał go za ramię i przerzucił sobie przez plecy, po czym ruszył biegiem do jaskini.

Kolejna wybuchowa mikstura pomknęła w kierunku wrogów. Kolejny wybuch strącił liście z drzew i rozrzucił zbliżajace się potwory. Tym razem jednak mikstura nie zgasła od razu, a ogień pomału zaczął się rozprzestrzeniać.

Gdy tylko Zarran uniósł kompana. CIałem Steina wstrząsnął potężny spazm, a z ust chlustnęła struga krwi oblewając pierś barbarzyńcy. Mimo to Zarran nie puszczał kompana i ruszył biegiem w kierunku z którego wołał mnich.

Teraz już wszyscy widzieli zbliżającą się hordę nieumarłych. Była ich chyba setka, niemal w każdym zakątku lasu i z każdej strony wyłaniały się kolejne na wpół przegniłe figury.

Huai Ren stał przy wejściu do niewielkiej jaskini uchylając kotarę z lian w środku skulona przy ścianie klęczała dziewczyna. Pierwszy do środka wpadł Dzikus mamrotając coś niezrozumiałego. Oczy miał rozbiegane a ręce drżące. Zaraz za nim reszta. Na końcu wejścia dopadł zdyszany Zaaran. Stain był bezwładny i ciężki.
Ren opuścił kotarę i schylając się wszedł do jaskini.

Jaskinia delikatnie opadała w dół. Przejście było dość szerokie oświetlone naturalnymi świetlikami.


Dalsza część jaskini skąpana była w całkowitej ciemności.

Żelaźni zajęli miejsce przy wejściu. Zaraz za nimi łucznik i kapitan z łukami w dłoniach. Jednak Zombie zatrzymali się jakieś 10 kroków od wejścia do jaskini i skłębili się zupełnie jakby trafili na niewidzialną barierę.

Zaraan delikatnie odłożył kata pod ścianę. Ten jednak nie dawał żadnych oznak życia. Jego zakrwawione poszarpane zwłoki leżały pod ścianą bez ruchu. Rozorana twarz była zastygła w wyrazie bólu i strachu. Wszędzie było pełno jego krwi.

- Ślicznie, kurwa, cudownie - zaklął Heist. - Ledwo co żeśmy zdążyli wpaść na wyspę, jeden z nas już gryzie piach. Zastanawiam się, ile głów jeszcze spadnie z ramion mojej załogi, zanim skończy się dzień?

Dając sobie spokój z narastającym w nim gniewem, Heist podszedł do mnicha.

- Ta banda nieumarłych skurwysynów dała sobie z nami spokój, przynajmniej na razie. To jest to miejsce, Huai? Mam nadzieję, do stu diabłów, że powetujemy sobie straty na skarbie, który obiecałeś. Prowadź do tego cholernego nekromanty, a osobiście włożę mu szablę w dupę.

- Dzielnie się sprawił - rzekł wstając z kucek - Ale bogowie mieli inne plany. Nie mitrężmy czasu, bo jeszcze się odwidzi truposzom czekanie i rusza kupa na nas.

- Jak na razie przynosisz nam same straty mnichu. Twoje życie i życie dziewki zależy od zysków i strat jaki poniesiemy. Za każdego niepowetowanej martwego będziesz cierpieć. Nie zwykłem rzucać gróźb na wiatr. Idziemy szykiem teraz możemy nadziać się na wrogów. Zwiadowca z przodu w razie problemów wycofuje się za pawężników. Pawężnicy przy mnie. Nie wyłazić przede mnie, nie wiązać się walką bezpośrednia wręcz. Pamiętajcie, iż toruje drogę miksturami wybuchu. Zaraan przydziel zadania zadania ludziom.
Pierwszy wydał jasne i jednoznaczne rozkazy.

Ruszyli w dół jaskini. Przejście opadało w dół. Po przejściu jakiś 20 kroków zapadła całkowita ciemność a korytarz ostro skręcił w prawo. Dzikus ruszył pierwszy blisko ściany na ugiętych nogach cały czas dotykał dłonią ściany a stopą delikatnie sprawdzał grunt przed sobą. Wszyscy poruszali się bardzo wolno z obnażoną bronią próbujac przebić otaczającą ich duszną i stęchłą ciemność. Po kolejnych 30 krokach korytarz skręcał znowu w prawo. Musieli już zejść poniżej gruntu. Tutaj gdzieś z przestrzeni nad nimi przebijało się nikłe rozproszone światło. Wydawało się, że jaskinia się skończyła. Mimo to prowadzący Dizkus podszedł do ściany i zamachał na resztę ręką. Gdy podeszli ostrożnie zobaczyli, że w ścianie wykute jest niewielkie przejście skąpane w gęstej ciemności, prowadzące dalej… Najbardziej przerażające było jednak to, że dookoła otworu znajdowały się setki czaszek na wpół wtopionych w skałę. Cała ta ściana wydawała się ulepiona z kości wokół których wyrosła skała...



- Znaleźliśmy! - Powiedział do siebie Huai Ren i ruszył by jako pierwszy wcisnąć się na czworakach w wąskie przejście. Otępiała dziewczyna ruszyła zaraz za nim…

- Idźmy dalej - cicho rzekł Heist, którego nie opuszczał nieufny wyraz twarzy.

- Ano idźmy - powiedział Zaran - za tobą choćby do piekła kapitanie.

- Twoje życzenie zapewne wkrótce spełni się - mruknął Heist, patrząc na czaszki i kości.
- Jakże słodko, wejście do siedziby demona i czaszki. I to ma nas niby wystraszyć. - Dario wybuchnął śmiechem. - Zacząłbym się bać gdyby witały nas gołe hurys lub rzeźbione girlandy kwiatów.

Nie czując strachu zagłębili się wszyscy w mrok wąskiego korytarza…
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline  
Stary 02-01-2019, 13:03   #14
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Tunel był ciemny i wąski. Opadał delikatnie w dół. Poruszali się jeden za drugim na czworakach. Dłonie ślizgały się na wilgotnej skale. Powietrze było stęchłe, a im schodzili niżej tym było bardziej wilgotno, duszno. W niektórych przejściach tarcze musiały być przepychane niemal na siłę.

Po paru minutach przeciskania się wąskim tunelem zaczął się on rozszerzać by wyprowadzić wszystkich do obszernej pieczary.

Było to wysoko sklepione pomieszczenie. Gdzieś w szczycie był naturalny świetlik dość dobrze oświetlający jeziorko na którym stał przycumowany stary okręt. Jego żagle zgniły i rozpadły się. Deski zbutwiały a liny. pokryły się porostami.



- Statek Karchedona! - Powiedział Ren wychylając się by rzucić okiem w dół z półki na którą wyszli.

W pieczarze panowała cisza. Zakłócana tylko przyspieszonymi oddechami załogantów. Reszta ruszyła za Mnichem rozglądając się po pieczarze.. Na dole pod ścianą jaskini stała niewielka sterta beczek i skrzyń zbutwiałych i spróchniałych. Nigdzie nie było widać hałd złota i drogich kamieni…

Mnich złapał za rękę dziewczynę i zaczął z nią schodzić wąską ścieżką w dół.

- Uważajcie - rzekł do swoich ludzi bosman - Skoro tam trupy chciały nas dopaść, tu też mogą być. I prośmy bogów by było ich mniej niż na górze.
Powiedziawszy to ruszył za mnichem.

- Cóż, okrytych złotem pałaców się nie spodziewałem - rzekł Heist, który z pogardą splunął w kierunku okrętu. - Czy to tutaj Karchedon ukrył swoje złoto, mnichu? Powinniśmy uważać… Okręt wygląda na jeden, co mają pułapki, jeśli wierzyć opowieściom o czarowniku…

- Tak jak rozkazałem pawężnicy przy mnie. Jeszcze parę wybuchowych niespodzianek mam. Zaran ktoś z naszych zna się na pułapkach, jeśli tak to go pogoń na szpicę. - Dario szybko przeliczył mikstury.

Zejście było strome i śliskie. Schodzili powoli ostrożnie stawiajac kroki. Jedynie mnich zdawał się być zniecierpliwiony. Dario domyślał, się, że wyczuwa zapewne demona, który zgodnie z opowieściami gdzieś w tym miejscu miał się kryć.

Z dołu statek robił jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. Spróchniałe deski straszyły. Pod linią wody kadłub porośnięty był skorupiakami, które na pewno przeżarły deski. Sterta potencjalnych skarbów w pod ścianą jaskini wydawała się jakaś taka mała.

Mnich przyśpieszył kroku kierując się w stronę przegniłego trapu. Powiedział:
- Skarb może być ukryty za jakimś tajnym przejściem lub iluzją. Część może być jeszcze na statku. Ja idę na pokład i spróbuję załatwić swoje sprawy..

W jaskini dalej panowała cisza, nie było widać, żadnego wroga.

- Nie rozłazić się na razie - powiedział rozglądając się - Jak mnich znajdzie demona to na pewno przyleci tutaj. Nie po pomoc rzecz jasna, tylko byśmy zajęli uwagę demona. Najlepiej się upewnić, że demon sczeźnie i dopiero wtedy szukać skarbów. Nic mam po zlocie, jak będziemy musieli uciekać z demonem na karku… wprost do lasu gdzie trupy czekają. Skoro skarb czekał tyle lat to i jeszcze chwilę może poczekać.

Heist pokiwał głową.

- Bosman dobrze gada. Odczekajmy nieco na Huai Ren, niech sprawdzi, czy są pułapki… Potem wejdziemy w paru ludzi na pokład.

- Ruszajmy tu i tak nic nie zrobimy. Zarzucić liny i wchodzimy. - Dario był coraz bardziej poirytowany obawa o los i zdrowie najbliższych.

Załoga zwlekała chwilę, zanim nawigator w obstawie dwóch tarczowników wyszedł na czoło i ruszył za mnichem. Mnich poruszał się pewnie i szybko. Nawigator nie wierzył zbutwiałym deskom trapu i był znacznie ostrożniejszy. Z bliska okręt wyglądał jeszcze gorzej. Był dziurawy jak sito. Musiał się wspierać na jakiś skałach pod wodą inaczej by się nie utrzymał na powierzchni.

Pokład był w nieco lepszym stanie niż trap, ale również porośnięty porostami i zbutwiały.

Było cicho, aż za cicho. Nie było wiatru, nie było słychać szumu morza. Mnich ruszył w kierunku dziobu wraku. Pokład skrzypiał przy każdym jego kroku. Cała załoga weszła na okręt stąpając ostrożnie. Trzymała się razem z bronią gotową rozglądali się czujnie, a z tego miejsca był widok na całą jaskinię.

Jezioro było wąskie i długie, a jego dalszy koniec tonął w mroku. Był to stary okręt z resztkami czarnych żagli. Zniszczonym olinowaniem i tylko jednym kasztelem z tyłu okrętu.

Mnich dotarł na miejsce rozpostarł szeroko ręce i rozpoczął zaśpiew w dziwnym języku, w którym rozmawiał z demonem już wcześniej. Jego głos rozlewał się po jaskini wzmacniany dziwną akustyką tego miejsca. Dziewczyna niemal bezwładnie upadła u jego stóp. Wszyscy zamarli na moment oczekując, że coś się wydarzy, jednak nic się nie stało. Aulies już miał wygłosić jakąś komiczną jego zdaniem uwagę. Gdy mnich nagle poderwał dziewczynę na nogi w jego ręce zalśniło krótkie, pofalowane zielonkawe ostrze, szybkim gestem poderżnął jej gardło po czym wychylił ją przez burtę by jej krew spływała do wody.
- Wzywam Cię o Briachridemusie. Władco czarnych odmętów. Zatapiający wyspy. Pożerający statki. Przyjmij tą ostatnią kroplę twojej krwi, którą ukradł ci przeklęty Karchadeon. Bądź wolny mój władco! Uwolnij się z okowów śmiertelnych i zadaj im cios! Panie mój!!! - kłos mnicha przeszedł w głośny charkot - DAAAAJ MI MOCC BYM MÓGŁ WALCZYĆ DLA CIEBIE!!!!!

Gdy tylko pierwsza kropla krwi dziewczyny dotknęła wody. Ruszył się potężny wiatr, a ziemia zdawała się drżeć w posadach. Trap rozpadł się w momencie a załoga zachwiała się na nogach.

Gdy tylko stało się jasne, że mnich zdradził. w momencie, gdy podrzynał gardło dziewczynie, Pierwszy cisnął alchemicznym flakonem wybuchu, tylko on jako jedyny z załogi nie wierzył zdradliwym mnichowi i zawsze miał baczenie na jego działania.

- Zapłacisz za to! - ryknął Heist, wyjmując łuk - Zadarłeś ze mną po raz ostatni!

Kapitan wypuścił strzałę w kierunku mnicha.

Ledwie śmignęła strzała z łuku kapitana, Zaraan z zakrzywionymi mieczami w dłoniach runął na zdradzieckiego mnicha.

- Caeldorne, reszta! - zakrzyknął kapitan. - Pilnować tyłów! Wrona, przy mnie. Zaaran, ostrożnie z bastardem! Weźmiemy go tylko ty, ja i pierwszy!
 
Mike jest offline  
Stary 04-01-2019, 17:21   #15
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Strzała kapitana pomknęła prosto do celu. Musnęła go jednak rozrywając rękaw jego szaty. Zaraz za miksturą poleciała mikstura alchemika. Uderzyła w pokład, szkło pękło i rozległ się huk eksplozji a płomienie ogarnęły mnicha. Ten jednak stał niewzruszony podnosząc ręce do góry i wołając w mrok jaskini.

- WŁADCO ODMĘTÓW ODDAJE CI ME CIAŁO A TY DAJ MI POTĘGĘ BYM ZNISZCZYŁ TWYCH NIEPRZYJACIÓŁ SIAŁ BÓL I ŚMIERĆ KTÓRE RADUJĄ TWÓJ LUD.

Płomień eksplozji jeszcze nie wygasł, gdy z bojowym okrzykiem przebił się przez niego czarnoskóry wojownik. W dłoniach miał długie ciężkie szable. Ciął pierwszą. Płasko w pierś mnicha. Ten jednak opadł nisko w przysiadzie tak, że ostrze zagwizdało tylko w powietrzu. Bosman nie czekał uderzył od góry drugą ręką. Mnich jakby to przeczuwając wywinął się półobrotem stając niemal tuż obok bosmana.

Dziewczyny nie było widać eksplozja musiała wyrzucić ją za pokład.

Auaulies naciągnął swój łuk i wzorem kapitana wypuścił strzałę. Strzała zmierzała prosto w głowę mnicha. Aulies widział, że trafi. Czuł, że to był dobry strzał, gdy łuk w luźnym nadgarstku delikatnie opadał. Wtedy ręka mnicha wyskoczyła do góry i w ostatniej chwili złapała strzałę tuż przed jego twarzą. Przed twarzą na której zagościł złowrogi wyraz tryumfu.

Pozostali zamarli…

Mnich cofnął nogę o krok i zamachał rękami jakby zagarniał powietrze, nagle wypchnął obie dłonie do przodu. A potężna siła uderzyła. Niczym najpotężniejszy podmuch sztormu jaki pamiętali. Bosman zaparł się nogami. Deski pokładu zaskrzypiały, ale ustał zasłaniając twarz ręką.
Kapitan chwycił się masztu i z trudem ustał. Reszta załogi została odrzucona uderzając z potężną siła w ścianę kasztelu.

Nawigator nie miał tyle szczęścia, czy to przez zawirowanie powietrza, czy wolę złego mnicha podmuch rzucił nim bardziej w bok za burtę okrętu prosto w czarne odmęty.

Wiatr momentalnie ustał, a mnich wyprostował się z triumfalnym uśmiechem na twarzy.

Zaraan gdy tylko poczuł, że nie musi przezwyciężać podmuchu wykorzystał napięcie mięśni i wystrzelił do przodu dźgając mnicha jednym mieczem. Mnich wyczekał do ostatniej chwili i nagłym skrętem ciała zszedł z linii ciosu. Drugiego ciosu nie mógł uniknąć… dlatego podbił ramię bosmana. Ostrze przeszło cal od jego twarzy.

- Każę cię przeciągnąć pod kilem, jeśli tylko przeżyjesz - warknął kapitan, wyciągając szablę. Nawet mnich nie będzie mógł uciec od ostrza bosmana i Heista.

Pierwszy szybko podpłynął i wygramolił się na brzeg. Mnich był śmiertelny i trucizna wyśle go w zaświaty. Wspinał się na pokład. Miał zamiar zatruć go.

Kapitan przeskoczył nad zwiniętą zmurszałą liną porośniętą dziwnym porostem dobywając jednocześnie swojej broni ciął znad głowy. Jednak szabla łukiem minęła mnicha, który bez trudu zszedł z jej toru ataku.

Nawigator z chlupotem wpadł do wody rozbryzgując dookoła pióropusze wody. Zaczął młócić rękami i nogami i z trudem wypłynął na powierzchnię. Było tutaj głębiej niż przypuszczał. Na dodatek ubranie momentalnie mu namokło stając się niemiłosiernie ciężkie. Z trudem utrzymywał się na powierzchni. Dobrze, że tutaj nie było prądu, bo źle by się to skończyło dla niego. Czuł narastające powoli zmęczenie, mimo to młócił rękami i nogami jak oszalały próbując dopłynąć do brzegu.

Reszta załogi na pokładzie nie może otrząsnąć się po potężnym podmuchu. Jedynie łucznik wstał wyciągnął jedną ze swoich lepszych strzał. Nałożył sobie na cięciwę i wymierzył. Mówiąc po cichu
- Dopadnę cię zdrajco…

Przycelował i czekał na dogodną okazję.

ając dotarł do burty okrętu. Nie była wysoka, deski były poluzowane było widać szpary i pęknięcia. Nabrał powietrza i przymierzył się do wspinaczki…

Mnich nie przejął się przewagą wrogów. Stanął na jednej nodze wygiął nienaturalnie rękę i ułożył dłoń w coś co przypominało głowę węża. Przechylił się niebezpiecznie na bok i uderzył błyskawicznie od dołu poniżej ręki bosmana prosto w jego pierś. Mnich przerzucił nogę i opadł gładko na deski pokładu cały czas w dziwnej bojowej postawie.

Uderzenie nie było silne. Jednak bosman cofnął się o krok. Czuł tylko chłód rozchodzący się po całym ciele. Już miał uderzyć gdy nagle całe ciało zapłonęło żywym bólem. Zupełnie jakby na raz ukłuło go tysiąc sztyletów. Tak przerażającego bólu nie czuł nigdy w życiu. Bosnam mimowolnie zawył, a Mnich uśmiechnął się niczym żmija. Uśmiech jednak mu zrzedł gdy zobaczył jak bosman stawia kolejny krok do przodu przełamując falę bólu. W jego oczach płonął gniew.

- Jak padniesz na kolana i zaczniesz błagać o litość - wysyczał Heist - to może nie każę cię obedrzeć ze skóry.

Wyrzykłszy groźbę, kapitan rzucił czapką w twarz mnicha i poprawił atakiem.

Bosman zaryczał niczym ranne zwierzę pryskając śliną i uderzył oburącz na krzyż rąbiąc w oba obojczyki.

Kapitan zamarkował atak, pochylił się i jakby od niechcenia rzucił czapką prosto w twarz mnicha. Ten uskoczył nie spodziewając się takiego ataku. Wtedy potężna czarnoskóra furia rzuciła się na mnicha. Ten zaskoczony cofnął się o krok zasłaniając rękami. Dwa potężne ciosy dosięgły celu. Jednak mnich musiał mieć jakieś stalowe karwasze. Bo uderzenie tylko zazgrzytało o metal a mnich został odrzucony do tyłu na burtę statku…

Na to czekał Aulies. To był ten moment wstrzymał oddech i delikatnie zwolnił cięciwę. Strzała pomknęła w stronę mnicha. Ten wychylił się instynktownie do tyłu, a strzała przemknęła centymetry od jego twarzy.

Magiczny atak mnicha potraktował jednak solidnie załogę, która z trudem podnosiła się na nogi. Caledorn oparłszy Bercha o ścianę, zaczął pomagać Ferusowi.

Oczy przypartego do burty mnicha pałały żądzą mordu. Jego twarz postarzała się i nabrała niezdrowego odcienia. Złapał się rękami za burtę podskoczył i zaparł się nogami po czym wystrzelił do przodu niczym pocisk z balisty prosto w bosmana. Upadli na ziemię i przetoczyli się. Mnich zaciskał ręce na gardle Bosmana. Czarnoskóry gladiator czuł, że ten dotyk niemal wydziera duszę z jego ciała. Zacisnął szczękające z zimna zęby gotów do walki… Mnich patrzył na niego rozszerzonymi ze strachu oczami. Nikt nie powinien tego przeżyć…

Kapitan, widząc, że to nie przelewki, podbiegł do mocującej się pary i spróbował wejść w zwarcie z mnichem - oby tylko do czasu, aż pierwszy przybędzie i będzie mógł użyć swoich trucizn, Jeśli tylko mu się uda, spróbuje mnichowi poderżnąć gardło szablą. Wiedział, że będzie to trudne, ale widząc, że obie ręce ma zajęte, Heist zgadywał, że nie tak szybko wykaraska się ze zwarcia z bosmanem.

- Sprzedałeś duszę za moc, która już dwa razy powinna mnie zabić - wycedził Zaraan napinając mięśnie szyi - Sprzedałeś się za nic. Za mrożonki i ułudy. A teraz czas na wieczność w piekle. Docisnął brodą palce mnicha na swej szyi i pchnął oboma mieczami celując pod pachy.

Nawigator z trudem podciągnął się i wspiął na burtę statku. Przerzucił nogi i z trudem upadł na pokład. Westchnął ciężko. Był wyczerpany. Przemoczone ubranie strasznie mu ciążyło. Gdyby nie wściekłość nie wyłaził by na ten przeklęty wrak. Poniósł się na nogi dobywając swojego sztyletu. Wtedy zobaczył jak kapitan dopada od tyłu duszącego bosmana mnicha. Podniósł go do góry oswobadzając wściekłą czarnoskórą furię, która momentalnie wbiła w pierś mnicha dwa potężne sztychy, swoich długich ciężkich szabli. W ciało wroga w tym samym momencie wbiła się strzała. Nawigator odwrócił wzrok i spostrzegł, że Aulies po raz pierwszy do czegoś się przyłożył, choć jego zaskoczona mina mówiła, że sam w swoje szczęście nie wierzy.

Aulies nagle poczuł się pewniej nim ktokolwiek się obejrzał dobył kolejną strzałę i niemal bez mierzenia wypuścił ją prosto w głowę mnicha.. Nie zważając, że tuż obok znajdowała się głowa kapitana. Mnich szarpnał się widząc nadlatującą strzałę. Ale ból w piersi i chwyt Heista był zbyt mocny. Przechylił w ostatnim momencie głowę. Strzała uderzyła tuż koło oka, odbijając się od kości, wyrywając spory kawałek ciała i niemal pozbawiając mnicha ucha. Odbita strzała przeleciała tuż koło głowy kapitana. Który jednak nie zamierzał zwlekać. Przyłożył do szyi mnicha swoją szablę i pociągnął z całej siły odpychając mnicha na bok. Ten zatoczył się i upadł na deski pokładu, a krew trysnęła z poderżniętego gardła.

Niemal wszyscy byli na nogach. jedynie Berh trzymał się za ranny bok, a Wrona dalej klęczała na pokładzie trzymając się zakrwawioną ręką za twarz.

Wówczas to pokład zatrząsł się, a woda wokół wraku zaczęła bulgotać.

Zaraan splunął na trupa i spojrzawszy na nawigatora z ukosa zapytał:
- Masz tam coś na moje zadrapania, bo coś mi mówi, że będziemy zaraz potrzebować wszystkich sił. A teraz uciekajmy z tego przeklętego statku zanim, demon go wciągnie w odmęty.

- Dalej, kurwy portowe, otrząsnąć mi się i wynocha z cholernego okrętu - zaryczał Heist, obryzgany krwią, który złapał trupa mnicha i zaczął go wlec ze sobą. - Zejść z pierdolonego okrętu na ląd, krypa się rozpadnie!

Dario był wściekły, podszedł do mnicha i przeciągnął zatrutym sztyletem po gardle zdrajcy. Żył nadzieją, jeśli trzeba będzie żył zemstą. Będzie zabija każdego kogo uzna za mnicha i z tego będzie czerpał pocieszenie.
- Nie leczę zabijam.
Szybko podszedł do Wrony podniósł ją na nogi.
- Zbieramy się z tego przeklętego statku. Nasi na pokładzie potrzebują Twojej pomocy
Kapitan ciągnął trupa przez pokład. Większośc załogi dotarła już do burty. Ci bardziej poszkowoani wspierali się na tych zdrowszych. Z każdą chwilą statek coraz bardziej chwiał się i trzeszczał. Heist widział jak blady, przemoczony i płonący furią Nawigator zbliżył się do jego ofiary i swoim sztyletem poprawił nacięcie, rozchlapując kolejną strugę krwi mnicha. Był to mocno niecodzienny widok. Nawigator odwrócił się i ruszył w kierunku burty.

Nagle gdzieś z tyłu coś zatrzeszczało, zaszumiało z tyłu i pod sklepienie wzniosła się kolumna wody. Wszyscy przypadli nisko z dobytą bronią. Spodziewając się najgorszego. W tem z kolumny wynurzyła się długa szeroka niczym dorosły mężczyzna macka i pomknęła w stronę statku. Kapitan i cała jego załoga rzucili się na boki schodząc potworności z drogi. Masa odnóża musiała być gigantyczna. Bez trudu połamała maszt i uderzyła w pokład, wybijając w nim dziurę. Dookoła fruwały połąmane kawałki desek. Statek niebezpiecznie się przechylił na bok. Tylko po to by po chwili szarpnąć w drugą stronę, gdy tylko potężna macka wzniosła się do góry. Owinięte w nią było ciało mnicha zupełnie niczym bezwładna lalka w dłoni dziecka.

Statek wyrównał przechył. Ale jego pokład mocno falował, zupełnie jakby uderzenie ściągnęło go ze skał, na których się wspierał, a prąd zaczął go znosić w stronę zaciemnionej części jaskini.

Kapitan poganiał, aby piraci wydostali się z pokładu, sam opuszczając go dopiero, kiedy ostatni z piratów z powrotem wrócili na stały ląd groty.

Statek skrzypiał i trzeszczał, zupełnie jakby miał się zaraz rozpaść. Po uderzeniu statek wyrównał pozycję, ale zdawał się nabierać wody i coraz bardziej pochylać. Załoga zebrała się na nogi i błyskawicznie dopadła burty i zaczęła zeskakiwać. Pierwszym udało się jeszcze tylko zamoczyć nogi. Ostatni trafili już w czarne odmęty. Ostatni zeskoczył kapitan i szybko dopłynął do brzegu. Większość załogi była przemoczona, a jaskinia zdała się chłodniejsza niż jeszcze chwilę wcześniej.

Wszyscy zbili się w jedną gromadę i powoli wycofywali od wody z dobytą bronią - nasłuchiwali. Nic się jednak nie działo. Dotarli wreszcie do sterty skrzyń i beczek pod ścianą. Beczki były zamknięte, podobnie kufry. Wszystko jednak wyglądało na stare i zniszczone podobnie jak statek. Który powoli tonąc ginął w mroku. Od sterty dochodził zapach zgnilizny.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline  
Stary 08-01-2019, 23:23   #16
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Bosman mimo odstręczającego zapachu miał ochotę się tej stercie śmieci przyjrzeć.

Woda w jeziorze była słona. Musiało więc być jakieś połączenie z otwartym morzem. Zapewne wylot jaskini krył się gdzieś w mroku.

- Miejmy się na baczności - powiedział bosman - coś za łatwo nam poszło. To bydle z wody zabrało tylko trupa. Może nabrać ochoty na więcej mięsa, bo mnich był żylasty.

- Przeprawa z powrotem na górę będzie forsowna - rzekł kapitan, przyglądając się stercie śmieci. - Odpocznijmy nieco i opatrzmy rany.

- Wrona do roboty.Opatrzyć rannych. Reszta przeszukać ostrożnie statek. - wydał rozkaz Pierwszy. Sam też ostrożnie ruszył na przeszukiwanie statków nasłuchując i obserwując niebezpieczeństwa.

Załoga sprawnie zaczęła się organizować. Bosman razem z Ferusem i Dzikusem ruszył w kierunku sterty śmieci. Podniósł pierwszą beczułkę. Była zbyt lekka. Potrząsnął ją przy uchu. Nic w środku nie chlupało. Rzucił ją na bok. Uderzyła w skałę i roztrzaskała się w drzazgi z głuchym hukiem. Była pusta.
Widząc miny towarzyszy bosman był pewny, że oni również nic nie znaleźli.

Kapitan widział, że załoga była wyczerpana, poobijana i zmęczona, a brak jakichkolwiek zarobków zrodzi na pewno frustrację. Pogoń za tym skarbem wyjątkowo się im nie udała. Kapitan opadł na mokry piach. Sam był przemoczony a na dodatek stracił kapelusz. Zaklął pod nosem i kopnął nogą piach.

Bosman przysadził się do dużej skrzyni spodziewał się, że będzie pusta. Jednak nie była, poczuł ból w przeciążonym barku. Ta skrzynia była cięższa. Gestem ręki zawołał kompanów. Dzikus wsadził sztylet pod wieko uderzył kilka razy i podważył spróchniałe wieko. Cała trójka momentalnie zaglądnęła do środka i chyba całą jaskinie przeszedł głośny jęk zawodu. Cała skrzynia wypełniona była gruzem.

- Sprawdźcie co pod kamieniami - zakomenderował bosman. - Może tylko dla niepoznaki po wierzchu jest to gówno.

Kapitan skinął głową na słowa bosmana. Sam zastanawiał się, jak wybrnąć z tej sytuacji, rozglądając się tu i ówdzie. Nie był do końca pewien, czy pozory ich nie myliły.

Marynarze niechętnie zabrali się za opróżnianie skrzyni. Była ona chyba największa z wszystkich jakie podstawione były pod ścianą. Gdy byli w połowie bosman zauważył, że poza stertą głazów, którą z mozołem wyrzucają jego kompani w jaskini nie wala się tyle gruzu. Frustracja w marynarzach rosła. Wizja, że może coś jest tylko przykryte tym gruzem znikała z każdą warstwą gruzu którą wyciągali.

Frustracja sięgnęła jednak zenitu, kiedy Caledorn wyciągnął ostatni większy głaz i zobaczyli dno skrzyni było puste. Wściekłość targnęła wojownikiem złapał pierwszą rzecz jaką miał pod ręką, a była to wielka pusta skrzynia i rzucił nią o skałę. Rozbryzła się na wióry w głośnym trzasku. Stojący dookoła skulili się w ostatniej chwili unikając zmiażdżenia. Caledorn oddychał ciężko, mięśnie miał napięte. Błysnęły ostrza dobywanych sztyletów.

Kapitan już miał wkroczyć do akcji i uspokoić towarzystwo. Gdy nagle zamarł. W ścianie jaskini w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała skrzynia znajdował się otwór a w nim coś złociście połyskiwało. Ignorując towarzystwo przypadł do otworu i przyglądał się mu. Otwór był niemal wielkości skrzyni. Mężczyzna mógł na klęczkach wejść do środka. Wyglądało na to, że ktoś wykuł przejście do mniejszej pieczary. Zaś gruz dla niepoznaki wpakował do wielkiej skrzyni zasłaniającej wejście. Idealna kryjówka!...
W środku było bardzo ciemno, jednak w bladym świetle wpadającym z jaskini coś tam w środku połyskiwało złociście.. Kapitan był pewny. Zmrużył oczy i przyglądnął się uważniej… To było coś niewielkiego okrągłego… MONETA! ZŁOTA MONETA!!

Dario przyglądał się poczynaniom kapitana.
- Kapitanie i jest tam coś wartościowego.

Heist wyciągnął szablę, pełen niepokoju.
- Idziemy - rzekł Heist. - To pewnie nie koniec niespodzianek, jakie ma ta przeklęta wyspa. Bądźcie uważni, komitywa! Choć błyszczy się jak złoto, kto wie, jakie pułapki może skrywać?

- Pierwszy, ze mną. Za nami Zaaran. Zrobimy rekonesans, jeśli będzie bezpiecznie, zwołamy resztę drużyny.


- Słyszeliście psy? Może jeszcze się obłowimy. Pilnujcie by nam nikt drogi nie odciął. - powiedział Bosman i wyciągnął jeden miecz gotując się do wejścia.
 
Mike jest offline  
Stary 23-01-2019, 18:37   #17
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Wejście było wąskie. Kapitan na czworakach z szablą w dłoni ruszył do przodu. Pozycja była niewygodna. Ale gdy tylko kapitan się zagłębił w jaskinię dostrzegł stertę niewielkich kufrów i beczułek oraz kilka zwojów na wierzchu, owiniętych w impregnowaną skórę - wyglądały na dobrze zabezpieczone mapy.
Przed nim rzeczywiście połyskiwało parę rozsypanych monet, które wypadły z sparciałego worka opierającego się o stos kuferków. Nie woreczka… ale WORKA, pełnego złotych monet! Ruszył szybciej.. Nie zauważył linki rozciągniętej tuż nad ziemią. Położył na niej rękę, wyczuł jednak opór. Zamarł bez ruchu…

Kapitan zawołał:
- Pułapka, kurwa! Nie podchodzić bliżej, psubraty!
Po czym rozejrzał się wokół powoli, próbując ocenić, czy pozostali piraci nie będą w stanie nastąpić na linkę i czy mógłby rozbroić rzecz sam.

Kapitan wychylił się do przodu i rozglądnął po pomieszczeniu do którego miał się właśnie wczołgać. W bladym świetle zobaczył nad swoją głową wielki głaz. Przełknął głośno ślinę. Cienka linka łączyła dwa kliny blokujące głaz nad głową. Wystarczyło szarpnąć linkę, a kliny by wypadły a głaz runąłby na tego, kto próbował by przejść. Ale z drugiej strony wystarczyło przeciąć linkę. Kapitan wycofał się do tyłu i przekręcił delikatnie ostrze, by naciągnięta linka oparła się o ostrą krawędź szabli. Kapitan zamknął oczy i zamarł… Oczekiwał huku… jednak nic się nie działo. Nieco przerażony zajrzał do środka. Kliny pozostały na miejscu. Głaz wydawał się zabezpieczony. Kapitan nabrał dużo powietrza i wczołgał się do środka. Pomieszczenie było niewielkie. Nie mógł w nim się wyprostować. Zaraz za nim do pomieszczenia w czołgali się pierwszy oficer i bosman. W pomieszczeniu zrobiło się tłoczno.

Kapitan wskazał wielki głaz i powiedział
- Ostrożnie. Ruszymy coś i możemy tu zostać na dłużej.

Zaczęli się rozglądać po ukrytym skarbcu. Worek z monetami był duży i ciężki. Ale rozpadał się w rękach. Monety trzeba było do czegoś przepakować.
Kuferki były wykonane z solidniejszego drewna. Było ich sześć. Wszystkie dość podobne. Były dość ciężkie i zamknięte. Nigdzie nie znaleźli kluczy.

Beczułki również były zabite i na pewno nie zawierały wody sądząc po ciężarze i metalicznym odgłosie jaki z siebie wydawały. Oprócz 4 ciężkich beczek było jeszcze 3 inne zdecydowanie za lekkie ale jednocześnie znacznie lepszej jakości, opatrzone jakimiś opisami, ale starł je czas i w tak marnym świetle ciężko było coś próbować odczytać.

Nawigator ostrożnie wziął tuby, zaglądnął do środka - w środku rzeczywiście były mapy. Choć było tutaj zdecydowanie zbyt mało miejsca, by choć próbować je wyciągnąć. .

Nagły huk przeszedł przez jaskinię, a wszyscy poczuli delikatny wstrząs. Ze ścian posypal się pył.

Cała trójka spojrzała w kierunku głazu. Kliny były na miejscu. Ale mogli przysiądz że drgnęły delikatnie…

- Sprawdźmy co to - powiedział bosman - nic nam po złocie jak się kamienie na łeb nam zwalą.
I ruszył do wyjścia, ostrożnie mijając pułapkę.

- Ruszmy się - rzekł kapitan. - Wyciągnijmy czym prędzej beczki, skrzynki i całą resztę.

Kapitan rozglądał się jeszcze przez pewien czas, nie będąc do końca pewnym, czy przejście, którym weszli do skarbca nie było jedynym, które do niego prowadziło. Nie chciał przegapić tej okazji, choć jeśli miało się okazać, że było inaczej, postanowił pomóc reszcie w wynoszeniu skrzyń.

- Ruszać się żwawiej nim wszystko zawali nam się na głowy, Zbierać dobytek przepatrzy się go na statku! - krzyknął Dario chowając do skawy tuby. oraz chwytając jedną ze skrzynek. rzucił też jeden ze worków, które zabrał ze sobą kapitanowi. -[i] Przyda się by wsadzić do niego ten worek ze złotem.

Bosman wypełzł na zewnątrz. Cała załoga była już na nogach czujnie obserwując otoczenie z dobytą bronią. Ziemia znowu się zatrzęsła. Zupełnie jakby coś z całej siły uderzyło o skałę jaskini - pomyślał bosman opierając się o skałę by utrzymać równowagę.

Kapitan omiótł jaskinię. Pomysł był naprawdę zacny. Skarbczyk przetrwał schowany wiele lat. Zapewne nikt nie zainteresowałby się śmieciami wywalonymi pod ścianą. Kolejny wstrząs przetoczył się po jaskini. Była to wykuta pieczara bez żadnego wyjścia, chyba, że za stertą skarbów znajdowało się kolejne wydrążone pomieszczenie... Wtedy w jego ręce wylądował worek podany przez nawigatora. Nim się obejrzał nawigator złapał kufer i z trudem przeciskał się już w wejściu próbując upchać zawadzające o wszystko tuby.

Kapitan założył rzucony od nawigatora worek od góry na sparciały worek z monetami i przewrócił go tak by nie uronić żadnej wysypującej się monety. Wzniósł się tuman kurzu, a ziemia zatrzęsła się ponownie. Kapitan widział, że jeden z klinów wysunął się o cal a wielki głaz zachwiał się niebezpiecznie. Kapitan zaczynał się zastanawiać czy uda mu się dopchać worek do wyjścia zanim głaz upadnie.

Bosman oderwał się od ściany, wzorem towarzystwa dobył broni i podszedł gotowy na walkę do linii wody. Wtedy zobaczył wzbierającą falę odskoczył i wtedy ziemia zatrzęsła się ponownie. Ze sklepienia posypały się głazy które z pluskiem wpadły w toń jeziora. Bosman mógłby przysiądz, że na sklepieniu pojawiły się głębokie pęknięcia.

- Pomóż mi kto z tym worem – kapitan rzekł, po czym zaklął siarczyście. - Skarb mus nam wynieść!

- Pomóż kapitanowi - rozkazał najbliższemu maryna zowi bosman. Obserwował w skupieniu strop.
- Czas nam się kończy, zaraz zacznie się to walić w diabły.

Nawigator z trudem wypełzł z tunelu Kapitan złapał mocno worek i rzucił nim do przejścia. Sam skoczył za nim. Zaraz za nawigatorem do tunelu wskoczyła Wrona i na spółkę z bratem wytargali na zewnątrz wór złota. W tym momencie jaskinia zatrzęsła się ponownie.

Sklepienie jaskini rozbłysło dziwnymi blado żółtymi symbolami. Wyglądały jak połączone wzory geometryczne opisane runami w jakimś dziwnym języku. Symbole zamigotały i zaczęły powoli gasnąć.

Nawigator przełknął ślinę. Domyślał się tylko, że jaskinia pełniła rolę magicznego więzienia a teraz magiczne kraty pękały zupełnie jak strop i skały jaskini.

Nagły łoskot odwrócił uwagę wszystkich. Wielki głaz spadł blokując przejście do skarbca.

Fala przekleństw rozeszła się wśród marynarzy. Jednak zagłuszył ją kolejny wstrząs. Wzory na sklepieniu rozbłysły jeszcze ostatni raz zostawiając powidoki po czym zgasły, a z sufitu zaczęły się sypać głazy wpadające do wód jeziora i wywołując wielkie gejzery. Z sekundy na sekundy pęknięcia się powiększały, a jaskinia zdawała się walić.

- Skryć się przy ścianie! - zawołał kapitan do reszty, sam szukając wnęki lub alkowy w grocie, gdzie mogliby się ukryć marynarze.
- Musimy przetrwać, do ścian. Nic po złocie gdy jesteś karma dla robaków - krzyknął Dario poszukując wzrokiem bezpiecznych kryjówek.
Zaaran także starał się ukryć w jakiejś wnęce przy ścianie.

Załoga przypadła do ściany. Cała jaskinia drżała w posadach, a pęknięcia na stropie rozprzestrzeniały się niczym na kruszejącym lodzie. Nagle z sufitu osunął się gigantyczny kawałek skały i runął wprost do jeziora. Podniosła się fala, która zalała całą jaskinię, nie pozostawiając suchej nitki na załodze.

Na chwilę wszystko ucichło, wszyscy odwracali twarze ociekające wodą. Jaskinia teraz była idealnie oświetlona przez wielką dziurę w suficie. Jezioro było znacznie większe aniżeli się wydawało w pierwszej chwili. Cała przeciwległa ściana pokryta była siatką pęknięć. Wody jeziora się uspokoiły, nikt nie oderwał się od ściany niepokój w sercach narastał. Nigdzie nie było widać wraku statku, musiał zatonąć.

Wody jeziora zafalowały, zupełnie jakby coś poruszało tuż pod jego powierzchnią. Nagle spod wody wystrzeliła jedna wielka macka, za nią kolejną i następna. Wszystkie uderzyły jednocześnie z potworną siłą w skałę. Zaraz za nimi z wody na wpół wynurzyło się potężne cielsko, które uderzyło z rozpędu w ścianę jaskini. Siłą uderzenia była tak olbrzymia, że ziemia niemal uciekła spod stóp załodze. Ściana zaś z łoskotem runęła w wodospadzie kamieni, skał pyłu i gruzu. Ponownie jaskinia wypełniła się potężną falą, tym razem ludzie nie ustali. Potężna fala rzuciła nimi o skały i rozrzuciła po całej jaskini.

Gdy tylko kurz i woda opadły, a załoga Wiedźmy doszła do siebie. Ujrzeli że Jaskinia otwarła się na wspaniały widok bezkresnego morza. W ścianie jaskini pojawiła się gigantyczna wyrwa o poszarpanych brzegach, przypominająca rozwarty pysk jakiejś bestii.

Uspokajająca się woda ponownie zafalowała tak jakby coś poruszało się tuż pod jej powierzchnią. Załoganci przygotowali się na widok mackowatej bestii, jednak ponownie zamarli w szoku gdy z odmętów wyłonił się wrak. Z jego poszarpanych przegniłych burt wylewała się strugami woda. Mimo poszarpanych przegniłych żagli i braku wioseł parł do przodu jakby ciągnięty niewidzialnym holem. Jednak najbardziej przerażająca była pojedyncza samotna postać stojąca na dziobie okrętu. Nawet z tej odległości niemal wszyscy poznali Mnicha…

Wtedy ponad nimi rozległ się na wpół zwierzęcy na wpół ludzki skowyt. Jako pierwszy wzrok tam skierował Bosman, w jednej z większych wyrw nad nimi pojawiła się paskudna przegniła gęba jakiegoś umarlaka. Od razu zrozumiał… to coś co powstrzymywało umarlaków przed wejściem do jaskini zniknęło…

Kapitan zaklął wyjątkowo szpetnie. Po czym wyjął szablę.

- Pierwszy, przy mnie - rzekł. - Wyrąbiemy sobie drogę przez dżunglę, jeśli będzie trzeba. Jaskinia spękała, niech ludzie przepatrują, czy gdzieś jeszcze nie ma. Niech ludzie wezmą wór ze złotem. Niech mnie wszyscy diabli wezmą, jeśli z tej wyspy nie uniosę chociaż złamanego szeląga. Płynąć nie możemy, wór zbyt ciężki, a i bestia w wodzie pożre nas. Musimy iść powierzchnią. Tymczasem, walczmy, do kurwy nędzy okrętowej!

Zwarli szyki, obici, odrapani i przemoczeni. Jako łup mieli dość ciężki wór złota niewielki kuferek oraz tuby z mapami. Niewielki zysk biorąc pod uwagę bogactwo jaskini, którą zostawili za sobą. Ruszyli w górę w kierunku wejścia. Byli już niemal na samej górze, zmęczeni i zrezygnowani. Wtedy kapitan obrócił się by ostatni raz spojrzeć na jaskinię i to przeklęte jezioro, choć teraz już otwarcie połączone z morzem. Wtedy to dostrzegł.. Żagle niedaleko dziury w ścianie. Znajome żagle… Na wszystkich przeklętych Tricarnijskich Bogów!! TO WIEDŹMA!!

Zaraan podążył wzrokiem za spojrzeniem kapitana i także dostrzegł Wiedźmę.
- Jeśli nas dostrzegą powinni dać radę tu wpłynąć. - Powiedział do kapitana.

- Odsuńcie się. Błysk wybuchu powinien zwrócić uwagę naszej załogi. - powiedział odtraczając flaszkę z miksturą wybuchu. Odczekał dłuższą chwilę, potem cisnął flaszką w miejsce, które wybrał, z którego będzie najlepiej widoczny, dla załogi będącej na “Wiedźmie”.
Eksplozja wstrząsnęła jaskinią. Nagły rozbłysk w zacienionej części musiał przyciągnąć uwagę załogi wiedźmy. Natychmiast z jej pokładu rozległ się przeciągły głos rogu, a dziób statku skierował się w stronę wyrwy. Wiosła opadły i zagarnęły wodę wznosząc za sobą białe pióropusze.

Morska Wiedźma zatrzymałą sie w połowie jeziora i spuścili na wodę szalupę. Jeden z marynarzy dziarsko wiosłował by szybko dobić do brzegu.

Wszyscy zeszli niżej. Morale załogi na widok ich statku od razu podskoczyło. Na twarzach zagościły uśmiechy. Nawigator zobaczył stojącą przy burcie Marice, była tam też Mamba za kołem sterowym. Wyglądały na zdrowe. Rozległy się znajome powitania.

Wtedy zza ich pleców rozległ się znajomy skowyt nieumarłych mieszkańców wyspy, zagłuszając radosne powitanie. Zobaczyli pierwszego zombie stojącego na szczycie przejścia. Musiał się przecisnąć przez wąskie przejście… Zaraz za jego plecami wyłonił się kolejny i ruszył w dół.

- Po moim trupie - wycedził kapitan przez zaciśnięte zęby. - Złoto trafia na Wiedźmę!

Po czym wypuścił pierwszą strzałę z łuku do zombie.

- Pierwsi idą najbardziej ranni, reszta odpiera. Do wody nie płynąć, któż wie, co tam czeka? Pierwszy ze mną, Zaaran - jeśli czujesz się na siłach. Kufer wędruje na statek razem z pierwszymi!

- Kto jeśli nie ja ma być na siłach, Kapitanie - odparł bosman. - Do łodzi wejdzie 6 osób, a nas dziewiątka. Trójka niech płynie ze skrzynią.

Dario przygotował kolejny eliksir wybuchowy.
- Wycofywać się. wybrał miejsce i cisnął tak by nie ranić swoich ludzi.

Na czoło wyłonił się alchemik podbiegł do przodu i rzucił z całych sił. Butelka z wybuchowym eliksirem wzniosła się za wysoko. Uderzyła w skałę za nadciągającym wrogiem. Jednak wybuch przyniósł nieoczekiwany skutek. potężna eksplozja odbita od ściany dosłownie zdmuchnęła dwa nadciągające stwory zrzucając ich płonące szczątki w dół.

Kapitan wymierzył z łuku i posłał strzał. Strzała uderzyła z ponurym chrupnięciem w czaszkę rozłupując ją. Umarlak potknął się o własne nogi i sturlał się po ścieżce.

Drugi z potworów był za daleko dla stojącego nieco dalej Auliesa pocisk uderzył pod nogi stwora, który tego nie zauważył zbiegając na dół. Zaraz za nim wyłoniły się kolejne dwie nieumarłe na wpół przegniłe poczwary zbiegające w dół.

Bosman rzucił okiem w tył. Szalupa już praktycznie dobijała do brzegu. Berch z Ferusem podnieśli już wór ze złotem i ruszyli w kierunku wody. Za nimi szedł Caledorn niosąc kufer.

- Wrona! Do szalupy, przygotujesz wszystko do wyruszenia jak tylko wrócimy na pokład. - Zawołał - Dzikus, Berch wy też. Bez dyskusji.
- Kapitanie, zdejmujesz pierwszego zombiego, Aulies drugiego. - komenderował - Ferus bierzesz podbiegających na tarczę, ja docinam. Nawigatorze cofnij się i rzucaj tak by trafić dwóch naraz. Jesli masz jakąś ognistą miksturę może rzucisz w tamto miejsce skąd wyłażą. Może spalą się zanim przejdą.

- Plan może być, ale jak zejdziesz, to twoje szable zabieram ja - mruknął kapitan i wypuścił kolejną strzałę. - Wrona, jak bosman gadał, na pokład. Aulies, szyjesz dalej. Jeśli przełamią blokadę, następny wejdę z szablą ja. Reszta, wynocha do szalupy.

- Została mi ostatnia! - zawołał pędząc do łodzi. - rzucę gdy już będziemy odpływali by ich zniechęcić do brodzenia w wodzie i wywrócenia szalupy. Podbiegł do Caledorna pomógł mu nieść kufer.
- Szybciej mamy jeszcze zemstę na parszywym mnichu! - krzyknął do niego.

Szalupa jeszcze nie dobiła do brzegu a na jej pokładzie wylądował wór ze złotem i kufer. Berch z pomocą Ferusa wdrapał się na pokład, podobnie Wrona, choć jej milczenie i złe spojrzenie nie wróżyło nikomu niczego dobrego. Wilhelm znał swoją siostrę i wiedział, że ostatnią rzeczą jaką zrobi jest przyjęcie opieki od kogokolwiek. Sama sobie ze wszystkim radzi i fakt, że Kapitan ją odesłał spowoduje, że Wrona na kimś się wyżyje… Dzikus wgramolił się ochoczo, zdecydowanie wolał się stąd zabrać na pokład wiedźmy. Nawigator stwierdził, że jak na dzikusa to ma najzdrowsze podejście do rzeczywistości.

Kapitan nie zwracał na to uwagi dobył kolejną strzałę. Przymierzył. Nabrał powietrza, zamarł i delikatnie spuścił cięciwę. Strzał z furkotem wystrzeliła do celu. Prosto w głowę potwora odrywając ją od korpusu.

Aulies próbował powtórzyć manewr swojego kapitana. Naciągnął łuk… chyba zbyt mocno bo cięciwa pękła, uderzając niczym bicz w policzek łucznika. Ten jęknął, a na jego twarzy wyrosła niemal momentalnie jasno czerwona pręga od szyi przez policzek aż po czoło. Aulies cofnął się do tyłu i złapał za twarz…
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline  
Stary 24-01-2019, 09:35   #18
 
Fenrir__'s Avatar
 
Reputacja: 1 Fenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputację
- Aulies! - wrzasnął kapitan. - Otrząśnij się, do używanej przez dwudziestu chłopa kurwy portowej! Wioślarz, jak będziesz płynąć z powrotem, przytachaj łuk!

Po czym wymierzył w najbliższego i wypuścił kolejną strzałę.

- Niech spieprza do łodzi - odrzekł Zaraan - nic tu po nim. Wróci z łukiem i będzie osłaniał nas, gdy szalupa będzie przybijać do brzegu.

Dario wyczekiwał aż nieumarli podejdą na odległość celnego rzutu. Potem dopiero miał zamiar rzucić bombę , lecz gdyby towarzyszom udało się powstrzymać na odległość nieumarłych do czasu wejścia do łodzi miał zmar cisnąć eliksirem wybuchu dopiero na samym końcu przy odpływaniu aby zniechęcić nieumarłych do zbliżania się do łodzi.*

Nawigator widząc nadciągająca czwórkę przeciwników, trzymali się razem, to była idealna okazja. Podbiegł ponownie do przodu wziął zamach i wyrzucił butelkę delikatnym łukiem. Upadła idealnie tam gdzie chciał. Potężna eksplozja wstrząsnęła jaskinią. To musiała być jakaś bardziej esencjonalna mikstura… Nawigator sam był zaskoczony, gdy zobaczył jak po wybuchu dwójka wrogów była niemal rozdarta na strzępy a pozostałe dwa płonęły jasnym płomieniem.
Kapitan miał już naciągnięty łuk, a teraz jego cel był ładnie oświetlony. Uśmiechnął się wypuszczając strzałę. Ta trafiła prosto w pierś stwora, ale najwyraźniej nie zrobiło to na nim wrażenia…

Aulies opadł na ziemię nie mogąc opanować bólu… Najwyraźniej uderzenie cięciwą było mocniejsze niż wydawało się wszystkim dookoła.

Wioślarz nie czekał kilkoma ruchami już zaczął odpływać od brzegu zawracając lekkim łukiem w stronę Wiedźmy.

Kapitan czuł, że w tym tempie wypuści jeszcze tylko parę strzał…

Nawigator cofnął się do tyłu i dobył swój sztylet.

Zombi biegli, ale ten najbliżej potknął się i runął płonąc mocniejszym światłem. Po jaskini rozszedł się już przerażający swąd palonego mięsa…

Kapitan ponownie naciągnął strzałę i wypuścił, ta ponownie zaświstala w powietrzu i wbiła się w korpus płonącego zombi. Ten zaś dalej niewzruszony brnął do przodu.

Aulies drżącymi rękami dobył z worka przy pasie zapasową cięciwę wstał i próbował naciągnąć łuk. Twarz mu spuchła, praktycznie nie widział na jedno oko. nagiął łuk docisnął go kolanem i z trudem naciągnął cięciwę. Sapnął ciężko. Widać było, że ta przygoda wiele go kosztowała.

Zombi rozpędzony nacierał szeroko rozkładając ręce. Ferus przygotował się i gdy płonący stwór był już blisko sam wyskoczył do przodu pochylając się i uderzając tarczą. Cios był potężny, Ferus zatrzymał się niemal w miejscu. Tarcza trafiła rozpędzonego Zombi prosto w twarz. Zombi odrzuciło do tyłu, a z jego głowy została wgnieciona do środka, zmiażdżona papka.

Zapadła na chwilę niczym nie zmącona cisza. Ferus stanął sam nie wierząc z jak wielką siłą uderzył stwora, którego ciało pochłaniały magiczne płomienie.

Spokój nie trwał długo. Z wrzaskiem wyłonił się kolejny stwór zbiegając na dół. Zarówno kapitan jak i Aulies strzelili ponownie. Obaj chybili, Ręce kapitana drżały już ze zmęczenia. Mimo to naciągnął ponownie łuk i strzała trafiła prosto w oko nieumarłego. Mrugnięcie oka później strzała Auliesa poprawiła w pierś potwora.

Nawigator spojrzał w tył i zobaczył jak szalupa dotarła do Wiedźmy i ludzie zaczynali się wspinać po drabinkach.

Nastała ponownie cisza...Szalupa odbija i już wracała. Wydawało się już że sprawa jest załatwiona. Gdy z otworu wylała się kolejna fala potworów.

Kapitan i Aulies ponownie unieśli łuki. Ale tym razem bogowie im nie sprzyjali. Jedna z poczwar przedarła się i uderzyła w Ferusa, który ponownie próbował swojej sztuczki. Ten jednak uskoczył przed uderzeniem tarczą i sam uderzył szponami w twarz Ferusa. Uderzenie było solidne. Były żołnierz cofnął się krok do tyłu pod impetem uderzenia a na twarzy pojawiły się 3 krwawiące linie.

Kapitan ryknął z wściekłości, po czym wyciągnął szablę i natarł na zombie.

Zaraan także nie pozwolił na siebie czekać. Oba zakrzywione miecze zatoczyły świetliste łuki.

Dario schylił się po kamienie podniósł od razu kilka. Skor nie mógł więcej na razie zrobić miał zamiar ukamienować wszystkie zombi w pobliżu.

Pierwszy z kamieni nawigatora skrzesał jedynie iskry na ścianie obok nadbiegających stworów. Kapitan w tym czasie doskoczył i ciął a głowa zombii poleciala łukiem w górę i wpadła z pluskiem do wody. Bosman spóźnił się dosłownie o mrugnięcie okiem ale stanął w równym rzędzie. Sekundę później dołączył do niego Caledorn z toporem. W drugiej linii pozostali Aulies ponownie naciągający łuk i Nawigator z kolejnym kamieniem w ręce.
 
Fenrir__ jest offline  
Stary 27-01-2019, 14:25   #19
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Kapitan z pomrukiem przypominający szkwał natarł ponownie na zombi.
Czasem i najlepszemu miotaczowi zdarza się spudłować. Dario trzymał się z tyłu i cisnął kolejny kamień i miał zamiar ciskać tak do czasu gdy znajdą się w łodzi.
Kapitan wyskoczył do przodu i uderzył, szabla z świstem przecięła powietrze uderzając w głowę zombie zatrzymała się na wysokości żuchwy. Potężnym kopnięciem kapitan zrzucił z ostrza stwora.

W tym czasie dno szalupy zaszurało o brzeg
- Kapitanie, jest łódź. Wycofujemy się - zawołał Zarraan chowając miecze, doskoczył do Ferusa i zaczął go taszczyć do łodzi.
- Wycofujemy się
Dario podniósł z ziemi jeszcze kamień i wskoczył do łodzi, miał dwa którymi mógł ostudzić zapędy martwiaków.
- Uciekajmy, nic tu po nas, kurwa! - zgodził -się -kapitan, sam wycofując się w stronę szalupy.

W tym momencie do kapitana dobiegły pierwsze zombii. Pierwszy zamachnął się szczerząc na wpół szczerbatą gębę śmierdzącą zgnilizną. Kapitan uskoczył. Jednak wpadł na uderzenie drugiego. Potężny cios wytrącił Kapitana z równowagi. Kurta wytrzymała i połamane pożółkłe pazury nie sięgnęły ciałą, mimo to trafił w czół miejsce i ból paraliżował całe lewe ramię Kapitana. Kapitan dostrzegł kolejną nadciągającą dwójkę.

Wszyscy wskakiwali do szalupy. Bosman wrzucił Ferusa do szalupy i obejrzał się za siebie dostrzegł kapitana, którego obskakiwały umarlaki, a kolejne zbiegały już z góry. To był prawdziwie odważny człowiek, poświęcił się by mogli odpłynąć. W szalupie byli już wszyscy oprócz bosmana i Caledorna, którzy szykowali się by odepchnąć szalupę i kapitana samotnie powstrzymującego nawałę wroga.

Zombi obskoczyli kapitana niemal z każdej strony. Padał cios za ciosem. Kapitan poczuł jak jak coś rozszarpało mu lewą dłoń, a ciepła krew zaczęła plamić rękaw kurty.

Z łodzi wyglądało to przerażająco. Wszyscy spojrzeli w stronę nawigatora. Nie wiedzieli, czy mieli rzucać się na pomoc kapitanowi, czy potraktować jego ofiarę jako poświęcenie godne bohatera…
- Na wszystkie demony piekieł - zawołał bosman - wysadź ich w cholerę, a my z Calderomem idziemy po kapitana.
Wyskoczył z łodzi zdobywając ostrzy.
Dario przyjrzał się dokładnie sytuacji, w końcu był nawigatorem. Znał zasady kątów wiatrów i inne potrzebne w nawigowaniu i prowadzeniu statków. Przeanalizował sytuację i cisnął ostatnią esencją wybuchu, tak by zadał jak najwięcej obrażeń nieumarłych a najmniej swoim.
Caledorn i Bosman rzucili się w kierunku kapitana dobywając broni. Nawigator rzucił z całych sił ostatnią miksturką. Przerzucił dość mocno, mimo to wybuch sięgnął dwóch ostatnich zombi. Kapitan poczuł tylko jak przypalają mu się końcówki brody.

Zarran stanął u boku kapitana siekając swoimi mieczami.
- Leżeć w ziemi jak bogowie przekazali skurwysyny - zawołał. - A nie uczciwym piratom zarobku odmawiacie.
Bosman dopadł do kapitana pierwszym ciosem ciął stojącego po lewej stronie. Potężne uderzenie odrzuciło w tył niemal rozpłatego na pół stwora. Czarnoskóry gladiator wykorzystując impet uderzenia obrócił się w piruecie i ciął na odlew stojącego po prawej stronie. Głowa zombi oddzieliła się od ciała, które runęło u nóg barbarzyńcy. Wyszczerzonego w grymasie tryumfu.
Kapitan skinął głową w geście uznania.
- Wynośmy się stąd czym prędzej - rzekł.

Mówiąc to uchylił się przed ciosem i zanurkował do tyłu uciekając. Caledorn minął się z nim i ciął przeciwnika obalając go na ziemię. Przycisnął butem i wydarł swój topór. Następny zombi biegł już w ich kierunku. Płonący zombii zachwiał się i upadł. Jeszcze się ruszał, choć płonął niczym żagiew skwiercząc i rozpościerając przerażający smród.

***

Rzucili się wszyscy do ucieczki korzystając z okazji. Biegł za nim pojedynczy osobnik. Jednak przypilony potężnym strzałem on również odpuścił.
Odbili od brzegu w pośpiechu. Gonieni porykiwaniem Zombi wybiegających u szczytu wejścia do jaskini. dobijali do brzegu Wiedźmy. Wiosła już się wynurzały z burt a łódź szykowała się do zwrotu. Wrona stała u steru. Na pokładzie znajdowały się wszystkie chore jeszcze przed chwilą kobiety. Wszystkie zajęte obowiązkami, wszystkie oprócz Marice, która rzuciła się nawigatorowi na szyję wpijając się w niego ustami, jak w ostatnie źródło życia na ziemi…

***

Po walce i powitaniach przyszedł czas na oszacowanie skarbu.
Wór złota oraz kufer zawierający klejnoty to równowartość 17 000 syrantyjskich księżyców.
Oprócz klejnotów w kufrze znajdowało się oko słonia. Wielki ametyst oprawiony w srebro. Symbol władzy gildii złodziejskiej w Hillias… A skoro oko jest tutaj, to kto i na jakiej podstawie miał prawo wydać wyrok na kapitana, skoro ma on w ręce teraz władzę nad złodziejami…

Dario długo ślęczał nad mapami. Było ich trzy. Były oznaczane w dziwny sposób. Nie potrafił ich odczytać. Dopiero po dłuższym czasie udało mu się jedną z nich dopasować. Boczna odnoga paluchów. W czerwone kółko ujęto jedną z wysp. Nad tą mapą nawigator spędził dłuższą chwilę. Wreszcie go olśniło. To mapa prowadząca do kolejnego skarbca Karchedona.

Dario przedstawił opcje załodze. Mogli udać się po towary z rozbitego okrętu, potem do portu by je spieniężyć, lub od razu ruszyć w wyścig po skarb Karchedona, gdyż wiedział, iż przeklęty demoniczny mnich może też jego pożądać lub jakiejś jego części. Przedstawił załodze, iż Wiedźma może się poruszać dwukrotnie szybciej niż normalnie przez niemal cały czas, bo będzie ciągle uzupełniał zużyte mikstury. Istniała opcja zawinięcia do portu w celu uzupełnienia zapasów, lecz tylko na kilka godzin. Sam najchętniej ruszył by w pościg, a zwinął do portu tylko jeśli droga prowadziła bardzo blisko jakiegoś, zapasy jedzenia i wody zawsze można uzupełnić na bezludnych wyspach lub niewielkich wioskach rybackich.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 27-01-2019 o 14:27.
Cedryk jest offline  
Stary 11-02-2019, 14:21   #20
 
Fenrir__'s Avatar
 
Reputacja: 1 Fenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputację


Byrteria - piękne miasto, piękny port i Sukces jakiego się kapitan nie spodziewał. W dwa dni udało mu się spieniężyć sporą część łupu i uzupełnić niemal całą załogę. Stał teraz na ksztelu rufowym koło koła sterowego o które. opierała się Wrona i patrzyli na uwijającą się załogę. Pierwszy stał na śród pokładzie i nadzorował załadunek, tuż koło jego stóp spała zwinięta w wielką,czarną futrzaną kulę Crrys, która ostatnio coraz śmielej sobie poczynała. Beczki z wodą i worki z prowiantem trafiały błyskawicznie pod pokład. Koło pierwszego stał Dveyer, poprawił okulary i notował coś w kajecie wykłócając się o coś zawzięcie z nawigatorem, najwyraźniej obandażowany bok przestał mu przeszkadzać.

Wzrok kapitana przesunął się na ich nowe nabytki. Oddział wojowniczek pod wodzą amazonki Jani. Ich spojrzenia się skrzyżowały



Miała blade bystre oczy, piękne umięśnione ciało wojowniczki nie stroniącej od przemocy. W jej ruchach było coś niebezpiecznego. Spojrzenie trwało zbyt długo i było w nim coś magnetycznego. Kapitan pokręcił głową i wtedy dotarły do niego słowa siostry, której mina rzedła z każdą chwilą obecności tych kobiet na pokładzie. Wrona śledziła cały czas wzrokiem Czarną Mambę oprowadzającą nowy narybek po pokładzie i tłumacząc co gdzie jest i jakie na pokładzie panują zasady.
- Ja wiem, że załoga nam jest potrzebna, ale powtarzam ci, że te baby to nic dobrego na pokładzie, szczególnie ta cała Amazonka. Jest w niej coś złego. - odezwała się nagle Sterniczka
- To dobrze wyszkoleni ludzie, którzy potrafią pływać i walczyć, a tego nam teraz trzeba - odpowiedział kapitan.
- Wiem... kurwa.. i to mnie najbardziej wkurwia! - Mruknęła Wrona odrywając się od steru. W tym czasie podszedł do nich pierwszy.
- Mamy już wszystko co było nam potrzeba. Załoga jest w komplecie brak tylko bosmana. Nie wiecie gdzie ten olbrzym polazł?
- Wczoraj w tawernie narzekał, że miał znajomą z areny w okolicy. No wiesz, może poszedł rozprostować kości, nie każdy ma tak dobrze jak niektórzy na tym statku - warknęła ewidentnie rozeźlona Wrona.
Koło nich z liny zsunęła się rudowłosa Kira obwieszona nożami. Zeskoczyła miękko na pokład podbiegla do rufy i wskazała w stronę portu.
- Tam coś się dzieje! - krzyknęła i oczy wszystkich momentalnie zwróciły się w tamtą stronę.

Ktoś wytoczył się zza rogu przekoziołkował i zatrzymał na samej krawędzi pomostu podrywając się do góry i unosząc broń. W tym momencie zza rogu wyłoniła się potężna figura bosmana. Który w dwóch susach doskoczył do jak się wydawało strażnika miejskiego i potężnym kopnięciem posłał go w przybrzeżne wody. Machnął ręką i ruszył biegiem w ich stronę. Zaraz za nim wyłoniły się dwie postacie. Jedna odziana w piękny niebieski płaszcz obszyty złotą nicią. Obok niej biegła odziana w skóry wojowniczka w biegu naciągając łuk. Zaraz za nimi wyłoniła się grupa strażników miejskich z obnażoną bronią.

Ubrana w skóry wojowniczka nagle wybiła się do przodu przetoczyła się przez ramię i wylądowała klęcząc na jedno kolano z napiętym łukiem i nie celując posłała strzałę prosto w strażników. Jeden z nich dostał w oko i runął tarasując drogę kolegom. Wojowniczka nie czekała nawet na to by strzała dosięgła celu ruszyła sprintem.

- Co za strzał... - szepnął z rozmarzeniem Aulies stojący ze swoim łukiem tuż przy Kirze.

Zaraan w tym czasie niczym taran rozbijał ludzi kłębiących się przy przystani. Jeden z chłopaków portowych potrącony przez Zarrana wywalił się na ziemię przewracając taczki i wywalając beczki pod nogi kobiet biegnących za gladiatorem. Ta odziana w skóry zgrabnie przeskoczyła nad beczkami. Ta druga zawahała się sekundę. Po czym skoczyła w stronę taczek. Odbiła się od nich przeskakując nad przerażonym chłopakiem. Podmuch wiatru zdarł z jej głowy kaptur, a fala rudych włosów rozlała się po jej ramionach okalając piękną twarz aureolą ognia. Kobieta odbiła się od straganu robiąc w powietrzu salto. w jej rękach nie wiadomo skąd pojawił się łuk i strzała pomknęła w stronę nadbiegających strażników. Jeden z nich dostał w gardło i osunął się na ziemię. A odziana w niebieskości łuczniczka zakończyła salto miękko lądując i ruszyła biegiem za towarzyszami.
- O ja… - szepnął Aulies z okrągłymi z podziwu oczami.

Kilku ze strażników miejskich też miało łuki i widząc, rannych towarzyszy wypuściły strzały. Te ominęły uciekających.

- NASZYCH BIJĄ! - wrzasnął kapitan a cała załoga stała już w gotowości przy burcie i ku największemu zdziwieniu kapitana pierwsze napięte łuki wystawiły wojowniczki Jani!

Gdzieś z tyłu odezwał się Kabo
- A mięso?
 
Fenrir__ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172