Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-05-2019, 10:45   #11
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Kobieta odebrała kluczyk i włożyła go do kieszeni. Następnie razem udałyście się ścieżką w kierunku wsi.

– Jak się czujesz z myślą, że idziesz do gospody? W towarzystwo ludzi tak różniących się od mnichów i zakonników?

- Do świątyni przychodzili zwykli ludzie - powiedziałam dając do zrozumienia, że ostatnich lat życia nie spędziłam w zupełnym odizolowaniu od świata zewnętrznego. - Coś tam też pamiętam z czasów zanim trafiłam do zakonu. Może nie będę się zachowywać jak dzikus... A jak będę to mnie po prostu ochrzań - dodałam i lekko się uśmiechnęłam.

– Ile miałaś lat gdy trafiłaś do zakonu? – Zapytała idąc powoli drogą.

- Dziesięć. Może mniej - odparłam patrząc przed siebie.

– Pamiętasz swoją rodzinę? Jacy byli? – Kontynuowała.

Wzruszyłam ramionami. Nie szczególnie lubiłam tego rodzaju pytania.
- Lepiej pamiętam piastunki wychowujące mnie i braci niż rodziców - odpowiedziałam. - Nie wiem czy gdybym teraz na ulicy minęła ojca czy matkę to którekolwiek bym poznała.

– Nie zastanawia cię czemu twój ojciec nie miał czasu by z wami być? Dlaczego wyjeżdżał na tak długo? Gdzie wtedy przebywał? – Zapytała z mieszaniną ciekawości i troski.

Spojrzałam na nią kątem oka, ale po chwili znów patrzyłam przed siebie. Moja rodzina była bardzo zamożna. Posiadali ziemie, na których uprawiano zboża, owoce i warzywa. Była też winnica, która otaczała mój dom rodzinny i lubiłam się ganiać z braćmi między winoroślami. Były też i łąki, na których wypasano liczne stada zwierząt hodowlanych.
- Pewnie doglądał swoich interesów, jak to możni i szlachetnie urodzeni tego świata mają w zwyczaju - odparłam bardziej zgadując niż faktycznie mając jakąś wiedzę o tym co konkretnie robił mój ojciec. - Nie wiem czym się zajmował, bo byłam za mała, żeby się tym interesować, a teraz nie obchodzi mnie to, bo już mnie nie dotyczy.

– Przykro mi. Ja nie znałam swoich rodziców, zginęli podczas najazdu khana gdy byłam mała. Moim "ojcem" był kapłan, który mnie przygarnął z sierocińca i wychował. Był starcem i potrzebował kogoś kto by mu pomagał. To nawet zabawne… byłam agresywna, nieposłuszna i bezczelna, a jednak wybrał właśnie mnie. W sumie, to nic niezwykłego, że poszłam w jego ślady, pokochałam tego starego piernika, który nigdy się na mnie nie wściekł, nawet gdy mu uciekłam razem z jego sakiewką.

- Haha, a to na mnie mój przeor narzeka - uśmiechnęłam się w końcu. W sumie to zazdrościłam jej, choć wiedziałam że to głupie i niepotrzebne odczucie. Sama wolałabym być przykładowo dzieckiem jakiś biedaków, którzy oddali mnie do zakonu, bo nie było ich stać na utrzymanie mnie. Ale przynajmniej żal do rodziców mogłam wykorzystywać do tego, by traktować ich jak obcych mi ludzi.
- Staram się jak mogę, żeby nie robić problemów, ale czasem niestety miewam własne zdanie i wtedy zaczyna się... - mruknęłam niepocieszona.

– Własne zdanie to dla kapłana najniebezpieczniejsze błogosławieństwo. Ci duchowni, którzy umieją spojrzeć ponad stare księgi i wczuć się w ludzi osiągają najwięcej, a ich mowa i czyny pociągają ku bogom całe rzesze, lecz i najczęściej zarzuca im się herezję. A jeśli chodzi o mnie… sumienie mnie gryzło, więc wróciłam… a potem nie miałam serca odejść.

- Sumienie ciebie gryzło, ale pewnie dopiero po tym jak już wydałaś całą zawartość sakiewki? - zapytałam Morrisanę z zadziornym uśmiechem. O ironio, choć co jakiś czas użalałam się nad straconymi wygodami jakie miałabym w rodzinnym domu, gdyby mnie nie oddano do zakonu, to akurat sama nigdy nie zwracałam uwagi na kosztowności i jeśli ktoś nieopatrznie upuścił monetę to ja ją podniosłam tylko po to, żeby oddać właścicielowi. - Ja gdy trafiłam do zakonu to długi czas czułam się niechciana. Ale Galadriel się mną zaopiekował. Dobrze wiedział kiedy jest mi źle, nawet jeśli mówiłam, że jest wszystko w porządku. Dla mnie on jest mi najbliższą osobą.

– Mamy chyba zatem wiele wspólnego no i szczęście. Dane nam było trafić na ludzi o szlachetnych sercach. To wielkie szczęście, które nie każdemu przypada w udziale. – uśmiechnęła się, jednak jakoś tak bez radości. – Jedna z najszlachetniejszych osób jakie poznałam, to mężczyzna, którego dobro jest równie wielkie jak podłość losu, która go spotkała. Zawdzięczam mu życie.

- Takie osoby są warte zapamiętania. Jak mu było na imię? - zapytałam. - Opowiesz mi o nim?

– Doktor Valior. Lekarz plagi… wiem, że twój zakon za nimi nie przepada, ze względu na ich "bezduszność" – weszłyście do wioski. Słyszałaś o lekarzach plagi, o ich metodach walki z zarazami. Znani byli z niebywałej wiedzy i oddania sprawie, lecz i z bezwzględności graniczącej z okrucieństwem. Potrafili ignorować błagania matek i płacz dzieci gdy selekcjonowali tych którzy mieli większe szanse na przeżycie od tych bardziej chorych, których szanse były mniejsze. Mówiło się, że ci zamaskowani medycy nie mają serc, a przesądni wierzyli nawet, że to sami lekarze sprowadzają plagi. – Jednak uznanie Valiora za pozbawionego uczuć byłoby okrutną niesprawiedliwością. Tak samo jak to co spotkało jego i jego żonę.

- Nie wiem czy chcę wiedzieć co ich spotkało - zawahałam się. - Miało to związek z tym jak zginęli twoi rodzice?

– Nie. Ich oprawcą był ludzki zabobon i chciwość. – Odparła.

Spuściłam wzrok. Mój mentor często powtarzał, że ludzka głupota była najgorszym z wrogów z jakimi przychodziło mu się mierzyć.
- Co im zrobili? - moja ciekawość przeważyła.

– Teraz chodźmy do gospody, potem ci o nich opowiem. – Rzeczywiście zbliżyliście się do dużej drewnianej budowli z dobudowaną doń stajnią, o czym świadczył unoszący się wokół zapach. Był wczesny wieczór więc ze środka nie było słychać jeszcze gwaru.

Potrząsnęłam głową na znak zgodzenia się z nią. Spoglądając na gospodę miałam nadzieję, że nic niespodziewanego się już tego dnia nie wydarzy, bo dla mnie było już za dużo wrażeń.
- A właśnie, zapomniałabym, bardzo smakowała mi twoja zupa - pochwaliłam.

Nie odpowiedziała, ale uśmiechnęła się, jakby spodziewała się usłyszeć te słowa, a następnie otworzyła drzwi gospody i weszła do środka.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 27-05-2019, 12:30   #12
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Odrobinę wahając się, w końcu podążyłam za Morrisaną, przekraczając próg. Od wejścia rozejrzałam się uważnie po wnętrzu.

Duża sala z twardym klepiskiem, na którym ustawione były ciężkie drewniane ławy i stoły, wydawała się niemal pusta. Pod sufitem wisiało kilka dużych świeczników, oświetlających większą część pomieszczenia, lecz wciąż pozwalających ukryć się w ciemnych kątach tym, którzy przybywali tu nie dla przyjemności, lecz we własnych ciemnych interesach. Po prawej stronie gospody były schody wiodące na piętro gdzie znajdowały się pokoje do wynajęcia dla zdrożonych wędrowców, którzy akurat tą wioskę wybierali na przystanek w swej podróży. Po lewej stronie zaś znajdował się szynkwas a za nim wejście na zaplecze, gdzie była kuchnia i magazyn. Po głównej sali uwijały się niewolnice, sprzątając i przygotowując się na przybycie bywalców, głównie tutejszych chłopów, którzy po skończeniu pracy w polu, zamiast do domów woleli spieszyć na jakiś napitek. W tej gospodzie nie pracowały wolne kobiety, gdyż żaden z mężów i ojców nie chciałby widzieć w tym miejscu swojej żony lub córki, a raczej, być widzianym przez nie.

Było to chyba najbardziej obskurne miejsce w jakim miałam okazję przebywać. Chata Morrisany teraz zaczęła mi się wydawać bardzo przytulna. Szczerze to w świątynnych piwnicach było przyjemniej niż w tej karczmie. Jednak nie zdecydowałam się na zwerbalizownie własnych przemyśleń i po prostu szłam za starszą kapłanką. Trochę żałowałam, że nie miałam ze sobą buzdyganu.
- Nie mam ze sobą pieniędzy - uprzedziłam Morrisanę. Sama tym faktem nie byłam zmartwiona, bo ani nie byłam głodna, ani tym bardziej miejsce nie zachęcało mnie by cokolwiek pić albo jeść.

– Nie szkodzi, jeśli będziesz mieć na coś ochotę ja stawiam. – Uśmiechnęła się a potem zasiadła przy jednej z ław. Gdy usiadłaś obok, zaraz podeszła jedna z dziewczyn.

– Witam Morrisano, jak miło cię widzieć – zaszczebiotała młoda niewolnica uśmiechając się. – To co zawsze?

– Będę wdzięczna. – Odparła kapłanka. – Jak się miewasz Elizo?

– O wiele lepiej odkąd "pomówiłaś" w mojej sprawie z tamtym mężczyzną. Dziękuję. Zawsze byłaś dobra dla nas… ale nie spodziewałam się tak wiele.

– To że nie jesteś wolna Elizo, nie czyni cię gorszą osobą – Uśmiechnęła się do niej. – A i ja jestem przecież niewolnicą boskiej woli.

– Szkoda, że inni tak nie myślą. – Nagle dziewczyna spojrzała na ciebie i zrobiło jej się głupio, tak zajęła się Morrisaną, że całkiem zapomniała o tym co przystoi a co nie.

– A jak tobie mogę służyć Pani? – Zapytała już bardziej w uniżony sposób. – Przepraszam za moje zachowanie…

Pokręciłam przecząco głową.
- Dla mnie na razie nic nie potrzeba - odparłam udając że nie zauważyłam tego dość niestosownego zachowania. Ale przypomniała mi ona o innej niewolnicy. Elfce, której obiecałam się pomodlić w jej intencji. - Długo już mieszkasz w tym miejscu? - zapytałam Morrisanę.

– Hymmm. Urodziłam się dwa dni drogi na północ od tej osady… teraz tamtego miejsca już nie ma, wojska chana je spaliły. Potem spędziłam kilka lat w sierocińcu, głębiej za granicami, jeszcze wtedy królestwa. Potem byłam uczennicą kapłana Alberta, a gdy osiągnęłam wiek dorosły dołączyłam do królewskiej armii jako kapelan i znów przybyłam tu walczyć z chanem, potem na tronie zasiadł Eric, i w ciągu dziesięciu lat uczynił Ballen cesarstwem, a to było już ze dwa lata temu. W tym czasie byłam w armii aż do zakończenia wojny z chanatem. Wojska się wycofały a ja zostałam. Z przerwą jednego roku, mieszkam tu zatem dziesięć lat. – Wyliczyła w końcu. – Tak… mam ponad czterdzieści lat. – uśmiechnęła się. W tym czasie dziewczyna zdążyła się już oddalić.

- Jej... Pewnie przy okazji poznałaś kawałek świata - byłam pod wrażeniem opowieści kapłanki. - Czemu po wojnie zdecydowałaś się osiedlić właśnie tu, a nie gdzieś... Po prostu gdzieś indziej?

– Może głupi sentyment… a może to, że mogłam pomóc po wojnie… może fakt, że pakt zawarty przez cesarza z obecnym chanem, był znamieniem pokoju, którego przez tyle lat szukałam, nawet nie zdając sobie sprawy. Sama nie wiem. Wiele krwi moich przyjaciół i wrogów wsiąknęło w tą ziemię i chyba bym chciała by, gdy nadejdzie mój czas i moja krew do nich dołączyła. Dlatego tu chcę umrzeć i zostać pogrzebana.

- Ja nie wybrałabym rodzinnych stron nawet na pochówek. Więc pasuje mi, że wywieziono mnie daleko od nich - stwierdziłam z przekonaniem w głosie. Rozsiadłam się wygodnie na ławie i oparłam łokciami o blat stołu. - A w życiu czekają mnie jedna z dwóch ścieżek: albo pozwolą mi ruszyć na pielgrzymkę i poznam trochę świata, albo zamkną na wieki w zakonie i skupię się na moich ziołach - wzruszyłam ramionami.

– A czego byś chciała, tak naprawdę, gdyby nie ciążył na tobie żaden obowiąze]k?

Spojrzałam kątem oka na Morrisanę zastanawiając się co odpowiedzieć.
- Gdyby nie ten obowiązek to nie miałabym co ze sobą zrobić - przyznałam.

– To nieprawda. Jest wiele rzeczy, które mogłabyś robić… zastanów się proszę. – Zachęciła.

- Wolę nie - pokręciłam głową. - Lepiej się skupić na tym co realne. A jak stanie się coś nieprzewidzianego... To wtedy będę się martwić.

– Jeśli zaczniesz przygotowywać się na to co nieprzewidywalne, gdy to już nastąpi, podejmiesz najgorsze z możliwych decyzji. – Odpowiedziała łagodnie. W tym czasie dziewczyna przyniosła masywny drewniany kufel wypełniony jakimś płynem i postawiła przed Morrisaną.

– Dziękuję ci – Powiedziała kobieta do niewolnicy, która ukłoniła się tylko, speszona twoją osobą i zaraz odeszła.

W tym czasie również, do gospody weszła pierwsza grupa tutejszych, głośna i od wejścia domagająca się napitku.

- No więc sama widzisz - uśmiechnęłam się lekko. - Mam swoje dwie ścieżki w życiu i mi wystarczą. Oby więc Toriel miał mnie w opiece żeby nie było konieczne wydarzyć się nic co sprawi, że będziesz musiała płacić głową za moje czyny - westchnęłam ciężko i przelotnie przyjrzałam się nowym gościom gospody.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 01-06-2019, 23:18   #13
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Morrisana zaczęła sączyć napój w milczeniu.

Nowo przybyli zaraz rozsiedli się i zaczęli głośno gadać o spędzonym dniu. Zaraz też podeszły dziewczęta zbierać zamówienia. Zauważyłaś jak jeden z chłopów już miał złapać za pupę dziewczynę, która wcześniej rozmawiała z Morrisaną, ale tak jakby jakaś niewidzialna siła powstrzymała jego rękę. Dlatego zamiast zrobić to co zamierzał, podrapał się nerwowo po głowie.

Zastanowiło mnie czy zachowanie tego mężczyzny ma związek z tym o czym rozmawiała kapłanka z niewolnicą. Tym bardziej zaciekawiło mnie co też musiałaby zrobić Morrisana by zostać tak dobitnie zrozumianą. Spojrzałam zaintrygowana na towarzyszkę.
- Tamte typy nie wyglądają by słownie dało im się cokolwiek wytłumaczyć - stwierdziłam.

Zaśmiała się melodyjnie.

– To zależy od słów, których użyjesz. Jeśli wydaje ci się, że pobiłam tamtego mężczyznę, aby zostawił ją w spokoju, to niestety się mylisz. Wiesz… – spojrzała na ciebie. – Dla niektórych wystarczy przypomnienie kim są… dla innych, czego się boją… a jeszcze dla innych zwyczajnie… – Uśmiechnęła się słodko – Drobna dezinformacja.

- Kłamstwo? - uniosłam brew, a na mojej twarzy pojawił się cień dezaprobaty.

– Jesteś medykiem, czy wiele bardzo bolesnych… męskich przypadłości nie bierze swego początku w rozwiązłości? To nie jest kłamstwo… Dezinformacją mogło być spostrzeżenie, że i tutejsze dziewczęta mogą być źródłem takowych boleści, jeśli kontakt z nimi będzie zbyt swawolny… wszak to może być prawda? Czyż nie? – Zaśmiała się.

- Ach... To chyba, że tak... - trochę się zaczerwieniłam. - A jako kapłanka mogłaś zabrzmieć dla nich wiarygodnie... - pokiwałam głową.

– Brzydziłabyś się mną gdybym skłamała aby kogoś ratować?

- Kłamstwo kłamstwu nierówne - wzruszyłam ramionami. - Czemu zaraz miałabym się brzydzić? Brzydzić mogę się zaropiałej rany przez którą kończyna kwalifikuje się do amputacji albo złamania otwartego. Po prostu w moim zakonie kłamstwo nie jest pochwalane. Praktykuje się za to niedomówienia lub brak informacji.

– Kłamstwo to niezwykła broń… im go mniej, tym groźniejsza – Powiedziała i wypiła kolejny łyk.

- Co masz na myśli? - zapytałam wyraźnie zainteresowana jej słowami.

– Jeśli powiedziałabym ci coś co jest wierutnym kłamstwem, od razu byś to dostrzegła i mi nie uwierzyła. Jednak jeśli jedną drobną fałszywą informację powiem ci w całym natłoku prawdziwych, o których prawdziwości jesteś przekonana, uwierzysz, również w to co prawdą nie jest. To jak z trucizną. Cały kubek pełen jadu można rozpoznać od razu, lecz jedna kropla w kubku wina nie będzie wyczuwalna, a może być równie zabójcza. – Wyjaśniła.

- No tak - pokiwałam głową ze zrozumieniem. - Pewnie też kłamstwo w ustach osoby zaufanej też tak działa.

Nagle dało się słyszeć dźwięk lutni. Odgłos odbił się niemal echem po całym pomieszczeniu, uciszając nawet gadających chłopów.

Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować jakaś niewielka, drobna postać wskoczyła na centralną ławę w samym środku sali i zrobiła na niej kilka fikołków na koniec lądując na samym końcu ławy na jednej dłoni i całe ciało unosząc w powietrzu. Była to wyjątkowo szczupła niziołka, ubrana w biały lekki strój.

W tym momencie wszystkie oczy spoczęły na niej. Jej długie włosy związane w końskie ogony zawirowały, gdy wybiła się z dłoni i wylądowała na czubkach palców stopy i zrobiła gładki piruet, jednocześnie wyjmując flet. W tym samym czasie na “scenie” pojawiła się druga postać. Wysoka, chuda kobieta w wysokich skórzanych butach i kamizelce, z krótko przyciętymi włosami i lutnią w dłoni. Jej krok na blacie był sprężysty ale nie tak lekki jak jej towarzyszki.

Kobieta zagrała kilka akordów, na chwilę odrywając wzrok wszystkich od jej towarzyszki.

– Witam wszystkich przybyłych. Evi i Gali pragną zabawić was muzyką, śpiewem i tańcem. – Rzuciła mocnym, głębokim głosem i ukłoniła się. Natychmiast wyprostowała się i uderzyła w struny z siłą gromu wydobywając z nich mocny, drżący dźwięk.

Zaraz potem zaczęła szarpać struny z siłą i gorliwością godną wojownika ścierającego się w boju z poczwarą z samego dna piekieł. Jej głos zabrzmiał niosąc sobą pieś w obcym języku… lecz nawet gdy słowa nie były ci znane czułaś jej siłę i podniosły nastrój jej ballady, która niemal rysowała obraz jakiejś straszliwej bitwy.

W tym samym czasie jej towarzyszka wykonywała niezwykłe akrobacje, tańcząc wokół wyższej bardki i przegrywając do rytmu na flecie. Choć lutniarka poruszała się mniej, jedynie czasem zmieniając pozycję, zauważyłaś, jak doskonale zgrane były te kobiety, mijając się niemal o włos. Choć wyglądało to jak delikatny ptak, krążący wokół ociężałego giganta, który próbuje go schwytać.

Chłopi patrzyli na widowisko jak zaklęci.

Dla mnie było to niewiele mniej intrygujące przedstawienie. Zdałam sobie sprawę, że ostatni raz popisy, do których przygrywano muzykę, oglądałam jeszcze w domu rodzinnym, podczas jednej z wielu zabaw w których organizowaniu lubowała się moja matka. To skojarzenie sprawiło, że odrobinę opadł mój entuzjazm.
- Tu zawsze ktoś występuje? - zapytałam Morrisanę.

– To niewielka wieś… ale z rzadka zdarzają się kuglarze, którzy będąc w trakcie wyprawy zatrzymują się by dorobić trochę miedziaków… – Patrzyła uważnie na popisy artystek. – Choć pierwszy raz od lat widzę taki kunszt.

- Tak? Czyli poziom występów nie jest taki jak teraz? - dopytałam, bo sama przywykłam najwidoczniej to tego wyższego standardu rozrywki.

– Ta kobieta ma głos, jakby uczyli ją mistrzowie muzyki z cesarskiego konserwatorium… a tańcząca dziewczyna… – Zapatrzyła się na wirującą w tańcu i akrobacjach niziołkę, która zdawała się jakby jej ciało nic nie ważyło i było elastyczne jak mokra glina.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 02-06-2019, 00:22   #14
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Że też komuś takiemu chce się występować w takim miejscu jak ta karczma... - pokręciłam głową w niedowierzaniu, kiedy patrzyłam na artystki. - Może zgubiły drogę do jakiegoś dworku?

Nagle drobna kobietka wykonała skok w powietrzu przeskakując na waszą ławę. Zdawało się niemal jakby leciała… Teraz rytm lutni stał się niemal nerwowy, jakby na coś czekał, czułaś narastające napięcie. Dziewczyna uśmiechnęła się do was, nachylając się, widziałaś to po jej oczach, bo dół jej twarzy zasłaniała woalka, przypięta do łańcuszków zaczynających się kolczykiem w jej nosie, a kończących kolczykami w uszach.

Schowała flet i wyjęła jaką pałeczkę, a potem podpaliła jej końce o stojącą obok was świecę. Na pałeczce pojawiły się dwa płomienie. Dziewczyna podrzuciła płonący przedmiot w górę wykonała salto w tył i złapała pałeczkę lądując znów na nogach. Lutnia jednak nie przestawała wybijać jednostajnego rytmu. Nagle dziewczyna wykonała kolejne salto wyrzucając przedmiot, tym razem gdy tylko jej stopy dotknęły blatu a dłoń chwyciła płonący obiekt, lutnia zagrała głośniejszy akord, akrobatka znów wybiła się w powietrze wyrzucając pałeczkę, tym razem jednak zrobiła obrót w powietrzu lądując nisko i łapiąc przedmiot za plecami, głośny akord, teraz dziewczyna przerzuciła pałeczkę między swoimi nogami i znów wyskoczyła w tył, tym razem jednak wykonując gwiazdę i znów łapiąc płonącą laskę w dłoń. Znów lutnia zawtórowała. Powoli kończył jej się blat. Nie czekała jednak już nawet sekundy ale znów posłała płomień wysoko w powietrze i wyrzuciła swoje ciało w tył, tym razem jednak lądując na dłoniach na samej krawędzi blatu.

Palący się przedmiot spadał na nią, gdy ona nagle pochwyciła go palcami prawej stopy. Lutnia znów zagrała głośno a potem ucichła.

Niziołka opadła na stopy jednocześnie przerzucając laskę w dłoń, a potem wykonała ukłon do wszystkich.

- O jej... - westchnęłam będąc pod ogromnym wrażeniem i mimowolnie zaczęłam klaskać, nagradzając ten występ brawami.

Chłopi również nagrodzili występy brawami, ale za chwilę zajęci byli już bardziej napitkami niż sztuką.

– Można? – Zapytała lutniarka podchodząc do was. – Z moją małą Gali wolę przy nich nie siadać… nie chciałabym problemów jakby któryś stracił rękę – Zajmowała się odnośnie, choć nawet jej rubaszny śmiech miał w sobie podźwięk jej aksamitnego głosu.

- Raczej tak - pokiwałam głową, ale szybko spojrzałam pytająco na Morrisanę, nieco speszona, że pozwoliłam sobie podjąć decyzję bez uprzedniego zapytania swojej towarzyszki o zdanie.

Bardka nie czekała na zgodę twej towarzyszki, tylko rozsiadła się obok ciebie i zarzuciła ci ramię na szyję, jakby była twoją starą przyjaciółką. Ruchem placów szybszym niż mgnienie oka wydobyła z rękawa podłużny zwitek liści jakiegoś zioła, szybko odgryzła i wypluła kawałek, a drugi podpaliła jej trzymaną w dłoni wciąż jeszcze dopalającą się pałeczką jej towarzyszka, która pojawiła się tuż obok.

Poczułaś unoszący się w powietrzu zapach palonych ziół. Kobieta włożyła do ust jeden koniec zwitka i wzięła głęboki oddech, a później wydmuchała aromatyczny dym nosem.

– Dobrze wam tu chyba… z mamusią w gospodzie siedzita, chłop do domu was nie gna. – Zagaiła wesoło.

Delikatnie, acz stanowczo odsunęłam od siebie artystkę, dając jednoznaczne do zrozumienia, że nie odpowiada mi jej spoufalanie się. Kojarzyłam że zioło które paliła działało leczniczo na gardło, zwalczając kaszel i kojąco wpływając na struny głosowe. Nic dziwnego że to podpalała po takim występie.
- Odpoczywamy po ciężkim dniu - powiedziałam do lutniarki zbywając jej insynuacje względem powiązania jakie jej zdaniem miałam z Morrisaną. - Jestem Marion - przedstawiłam się.

– Evelinne Lorane Darecco – Odpowiedziała z uśmiechem, nie bacząc na to, że ją odepchnęłaś. Morrisana skupiła się na swoim napitku, ukradkiem spoglądając jak sobie radzisz. – No to czym się trujesz młoda? – Zapytała ciebie. Jej towarzyszka wciąż stała obok, nie zajmując miejsca.

Kątem oka spojrzałam na starszą kapłankę. Odniosłam wrażenie, że ma ubaw z mojego zmieszania.
- Jeszcze nie zdecydowałam - odpowiedziałam zachowawczo. - Jesteście tu przejazdem? - zmieniłam temat zainteresowania na jej osobę.

– A i owszem… wszędzie gdzie nas wiatr poniesie, jesteśmy tylko przejazdem, bo z nas takie wagabundy… a skoroś się nie zdecydowała dziewczyno, to ja zdecyduje za ciebie, bo tak gadać w gospodzie na sucho, to jest bezbożnie… – Rzuciła wesoło i zaraz uniosła dłoń by zwrócić uwagę karczemnych dziewcząt – No chyba, że mamcia się nie zgodzi. – Spojrzała na Morrisanę.

– Jest dorosła – Odparła kapłanka z uśmiechem.

- Dziękuję, ale nic nie chcę - odparłam stanowczym tonem. To jak Evelinne była otwarta i bezpośrednia, w jakiś sposób mnie peszyło.

– Nawet mamusia coś pije, a ty nic? Co ty do zakonu idziesz młoda? – W tym samym czasie zdążyła podejść do was inna posługaczka.

– No dziewko, przynieś zaraz na jednej nodze cały gąsior czego tu macie najlepszego i trzy kubki, dla małej, przynieś bukłak mleka – wskazała na swoją towarzyszkę. – A tu masz no na zachętę – Położyła na trzymanej przez niewolnicę tacy kilkanaście miedziaków, czyli tyle co kosztowałby cały wieczór picia. Dziewczyna aż zaniemówiła. Ale zaraz poszła w kierunku szynkwasu.

Kobieta znów zaciągnęła się ziołami.
– Dobra, moje panie… z was chyba żadne chłopki… przyjemniej z ciebie młoda. Masz zbyt dworskie maniery i powściągliwość zakonnicy.

- Trafne spostrzeżenie - pokiwałam głową i sięgnęłam ręką do dekoltu. Spod ubrania wyciągnęłam na wierzch medalion z symbolem Toriela. - Niech więc będzie mleko - zgodziłam się.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 03-06-2019, 22:19   #15
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– No patrzcie państwo. Czyli będziesz się musiała Gali podzielić – Rzuciła, a niziołka zrobiła kwaśną minę. Zauważyłaś, że mała kobietka nie siada i cały czas milczy.

- Ona tak będzie stać i się patrzeć? - zapytałam, uznając za niesprawiedliwe, że niziołka tak sterczy.

– Tego ją nauczono, to niewolnica. – Odparła. – Zdobyłam ją w wyniku dość ciekawych okoliczności od pewnego łowcy niewolników z południa. Kosztowała mnie trochę wysiłku ale było warto.

- To chyba możesz rozkazać jej żeby usiadła i odpoczywała. Ten pokaz wyglądał na męczący - stwierdziłam.

– Móc… mogę, ale nie chcę. Ostatnia osoba, która wydała jej rozkaz skończyła z połamaną szczęką. Chcesz wiedzieć jak ją dostałam kapłaneczko? – Uśmiechnęła się.

Nie szczególnie miałam na to ochotę, ale przeczucie podpowiadało mi, że i tak się dowiem, więc przynajmniej wydam się odrobinę milsza.
- Mów - odparłam. - Ale miej na uwadze, że jestem Katem - przestrzegłam ją.

– Na dalekim południu prawo cesarstwa i kościoła nie sięga – Zaśmiała się bez cienia lęku. – Ale jak chcesz, możesz tam jechać i ich szukać. Poznałam ją podczas jednej z moich wypraw, była wtedy własnością Kaleda, łowcy niewolników. Była tancerką. Co nizioł robił w tamtych stronach… nie dowiem się nigdy, bo moja mała towarzyszka jest niema – Uśmiechnęła się do niej. – W każdym razie, była krnąbrna i agresywna. Złamała szczękę jednemu z towarzyszy Kaleda, gdy chciał jej sobie poużywać. Tam jak niewolnik się nie słucha, to się nim karmi dzikie psy dla uciechy gawiedzi, tam nie cesarz i jego miłosierne prawa. Spodobała mi się jej buta i zawziętość, ale nie miałam szans na jej kupno. Więc się z nim założyłam. Mieli jej rozwiązać nogi i wypuścić psy… zakład był prosty. Jak ona przeżyje, to ją biorę, jak umrze… to zabawiam bandę Kaleda. No cóż, zapomniałam wspomnieć, że mała Gali złamała szczękę wielkiemu, twardemu rozbójnikowi, jednym kopnięciem. – Niziołka zachichotała bezgłośnie na słowa swej towarzyszki. – Jej kopnięcia to śmierć. Jej zwinność to spryt diablika… psy ją pokiereszowały… blizny ma do dziś. Ale… że też nie dane wam było tego zobaczyć, jak kundle truchło wyleciało z ringu i trafiło jednego z bandytów prosto w kaprawą mordę. – Zrobiła gest uderzenia. – Nie wiem kto nauczył ją tak kopać, ale te małe stópki, mają twardość stali.

Gali uśmiechnęła się a potem usiadła na blacie i uniosła stopę na spodzie której Evi zgasiła niedopałek. Niziołka wciąż miała szelmowski uśmiech, jakby nic nie poczuła. Zaczęła tylko machać nogami wesoło.

– Zgodnie z prawem jest niewolnicą i jako taką wwiozłam ją do kraju, ale jak dla mnie wywalczyła swoją wolność jak nikt inny, więc traktuję ją jak wspólniczkę.

- Intrygujące - przyznałam będąc pod wrażeniem opowieści. Zastanawiałam się czy niziołka naprawdę jest tak zahartowana, czy zwyczajnie nie odczuwała żadnego bólu. Spojrzałam zaraz na Morrisanę, bo zainteresowało mnie czy Gali miałaby szansę w starciu z tą która zdradziła Cesarza dla swojego brata. Ale tą rozmowę przeprowadziłam z Garenem pod nieobecność kapłanki, a wspominanie o problemach władcy nie było rozważne przy osobach postronnych. O czym wyraźnie "pouczył" mnie przeor.

- Dokąd wybieracie się teraz? - zapytałam dla podtrzymania rozmowy.

– Tam gdzie da się zarobić, w tych okolicach sporo szlachty spoza cesarstwa… – Uśmiechnęła się. – Ale na oku mamy jedną szczególną osobistość. Lady Aithane Arachnea, ta drowka ponoć nigdy nie wypuściła na swój dwór mężczyzn, a my akurat jesteśmy kobietami. – Zaśmiała się gromko.

Do tej chwili Morrisana tylko się uśmiechała i słuchała, ale wspomnienie tego imienia zmieniło wyraz jej twarzy na bardziej pochmurny.

W tym samym czasie dziewczę służebne przyniosło zamówione napitki, odwracając uwagę bardki.

Sięgnęłam po napitek i kątem oka podpatrywałam zmianę w zachowaniu mojej mentorki.
- Życzę wam powodzenia. Jeśli się spodoba wasz występ to nie opędzicie się od szlachty, która za wszelką cenę będzie chciała mieć was jako rozrywkę na bankietach - zaczęłam wieszczyć im sukces.

– O ile przejdą przez pajęczy las – Mruknęła kapłanka. – Aithane sprowadziła tu ponoć pająki z samego królestwa drowów… a najmniejsze z nich potrafią pożreć człowieka w całości. Gwarantuję, że zwykłe kopniaki ich nie odpędzą.

– Nareszcie dłuższa wypowiedź – Zaśmiała się Evi. – Bard który nie umie dotrzeć do publiczności, to słaby bard – Postawiła na stole fiolę pełną karmazynowego, połyskującego płynu, co nawet na Morrisanie zrobiło wrażenie. W tym czasie artystka nalała sobie wina i uniosła kubek z triumfem.

- Nie lubię pająków - mruknęłam na słowa starszej kapłanki. - A martwy bard już nigdy nie wystąpi przed żadną widownią - skomentowałam przesadną pewność siebie jaką wykazywała Evelinne.

– To krew zmory Marion… – Odpowiedziała Morrsiana. – Zmory to konie Drowów… hodowane w najgłębszych ciemnościach, mięsożerne, jadowite i niespotykanie agresywne…

– A do tego… zapach ich krwi odstrasza pająki – Dokończyła Evi skosztowawszy wina.

– Jednak zdobycie krwi zmory, to dokonanie niemal porównywalne do przejścia przez pajęczy las. – Odpowiedziała Morrisana.

– Znawczyni. Trik z krwią zmory ponoć wykorzystał sam cesarz, gdy dostawał się do pałacu wielkiej matki. Ale zdobycie tej krwi to rzeczywiście było wyzwanie i ryzyko. – Zaśmiała się. – Zobaczymy zatem czy się opłaci, bo każda kropla w tej fiolce jest warta swej wagi w złocie.

– Albo waszego życia… Skąd jednak pewność, że Lady Aithane zechce was posłuchać, zamiast kazać swojej gwardii rozpruć wam brzuchy i powiesić za nadgarstki na drzewach, żeby ich zmory pożywiły się na waszych trzewiach, za wtargnięcie na jej ziemie? – Kapłanka jakby straciła swój spokój.

– Gdybym nie podejmowała ryzyka, dziś nie byłabym tym kim jestem – Bardka spojrzała kobiecie w oczy, poważniejąc.

Przez chwilę obie mierzyły się wzrokiem.

– Jesteś uczennicą Arlena…

– Teraz ja jestem pod wrażeniem, że znasz Profesora Arlena Argomira, Pieśniarza Gromów. – Uśmiech wrócił na twarz bardki. – Szkoda, że mu się zmarło.

– Owszem… szkoda… – Morrisana posmutniała. – Uczył cię jeszcze za czasów poprzedniego władcy…

– Słusznie. Wtedy niewielu było krasnoludów cieszących się takim szacunkiem jak on. Słyszałam, że był potem częstym gościem na cesarskim dworze.

– Wiesz… jak zginął?

– Ponoć wyruszył na jakąś tajemną wyprawę i z niej nie powrócił – Odparła ze spokojem artystka wracając do picia wina.

– A ty pchasz się w jego ślady…

– Być może… ale jeśli rzeczywiście znasz go nie tylko z opowieści, zapewne wiesz, że byłabym naprawdę marną uczennicą gdybym tego nie robiła. – Powiedziawszy to schowała fiolkę.

Popijałam mleko w milczeniu przysłuchując się rozmowie. Moje spojrzenie wędrowało zatrzymując się na osobie, która aktualnie mówiła. Chyba nigdy wcześniej nie czułam się większym żółtodziobem niż w tej chwili. Wolałam w tej chwili milczeć niż powiedzieć coś co okaże się głupie.

– Widzę, że peszy cię nasz rozmowa – Bardka zwróciła się do ciebie. – Ile ty masz lat?
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 03-06-2019, 22:49   #16
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Rozmawiajcie sobie - zachęciłam je. - Jestem po prostu zmęczona dzisiejszym dniem.

– No właśnie, my tu gadu, gadu, a nie za to nam gospodarz płaci. – Rzuciła bardka dopijając wino z kubka. – No dobra… skoro wy takie znawczynie, to wam z Gali pokażemy coś specjalnego, coś co zwykle tylko dobrze płacącym arystokratom płacimy. – Wstała z miejsca i zawołała jedną z dziewczyn.

– Przynieś no pięć jabłek. – Wydała polecenie. Niziołka uśmiechnęła się szeroko i zeskoczyła ze stołu, a potem zaczęła podskakiwać w miejscu dla rozgrzewki.

- Gospodarza stać na was? - zapytałam dosyć zdziwiona tym, bo zakładałam, że kobiety były tu przejazdem, a nie dla pracy.

– Nie, nie stać. Ale jak już gdzieś się zatrzymamy w podróży, to se dorabiamy. Może to niedużo ale zawsze – Poszła na środek sali. W czasie waszej rozmowy pomieszczenie zdążyło się zapełnić. Niziołka zaraz dołączyła do swojej pani, odebrawszy jabłka od służki.

- Ciekawe co zamierza zrobić z nimi - mruknęłam do Morrisany.

– Jeśli to naprawdę uczennica Arlena… zapewne coś ryzykownego.

– Moi drodzy. Zachwycone tutejszymi ziemiami i ludźmi, postanowiłyśmy pokazać wam coś niezwykłego… sztuka okupiona krwią i życiem wielu moich poprzednich służących! – Zawołała na cały głos Evi, zaś Gali zaczęła żonglować jabłkami. – Ostrzegam, że najmniejszy błąd z mojej strony, najmniejsze omsknięcie dłoni, zakończy jej życie, więc nie jest to sztuka dla o słabych sercach.

- Chyba wiem co zrobi - wyprostowałam się. - Jako dziecko widziałam pokaz. Położyli damie na głowie jabłko. I strzelili do niej. Znaczy nie w nią, tylko w jabłko z kuszy.

– Gali… jesteś, jabłonią… – Powiedziała wysoka kobieta i wyciągnęła pięć noży. W tym czasie niziołka przestała żonglować i stanęła na jednej dłoni, wyginając się tak, żeby nogi mieć nad głową. W zębach za ogonek trzymała jedno jabłko, palcami prawej stopy drugie tak by zwisało nad jej głową, trzecie jabłko położyła na spodzie lewej stopy i utrzymała, tak aby nie spadło. Czwarte jabłko chwyciła za ogonek dłonią i zamarła w tej pozycji. Piąte jabłko zostało na ziemi.

Evi ruszyła kilka kroków przed siebie. A potem bez ostrzeżenia odwróciła się i rzuciła nożem trafiając jabłko trzymane przez niziołkę w dłoni, nóż wraz z przebitym jabłkiem utkwił w ścianie, tłum zaczął bić brawo, ale zaraz ucichł. Kobieta znów stała tyłem do swojej partnerki, teraz jednak trzymała gotowe dwa noże.

Odwróciła się momentalnie, dwa noże niemal jednocześnie wbiły się w dwa jabłka na stopach Gali, a potem w ścianę.

Teraz Evi znów podrzucała w dłoni jeden nóż. Chwyciła go i odwróciła się gdy nagle jakiś dowcipniś wrzasnął, nóż jednak poleciał idealnie w kierunku jabłka trzymanego w zębach przez niziołkę.

Evi znów się odwróciła, a Gali stanęła na nogach i podbiła ostatnie jabłko nogą, chwyciła je w dłoń i się w nie wgryzła. W tym czasie wszyscy wiwatowali, tylko kilku cwaniaków marudziło, że nie polała się krew.

Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, bardka rzuciła ostatnim nożem, który trafił centralnie w jabłko jedzone przez dziewczynę, kładąc ją na ziemię.

Wszyscy zamarli. Niziołka przestała się ruszać, a bardka wyglądała na przerażoną.

Natychmiast poderwałam się z miejsca i niewiele myśląc pobiegłam do niziołki z nadzieją, że będę w stanie jej jakkolwiek pomóc.

Gdy tylko się zblizyłaś ujrzałaś, że dziewczyna żyje, była to tylko część występu, zaraz potem Gali usiadła unosząc nadgryzione jabłko z wbitym nożem w górę. Evi wybuchnęła śmiechem, a cała sala zaczęła na stojąco bić brawo. Bardka zaczęła się kłaniać publiczności. Niziołka uśmiechnęła się szeroko do ciebie i wstała.

Pokręciłam głową w dezaprobacie na to, że dałam się tak podpuścić. Odwróciłam się i wróciłam do stołu.
- Jeśli pozwolisz to wrócę do twojej chaty - powiedziałam do Morrisany i skierowałam się do wyjścia.

– Czujesz się ośmieszona? – Zapytała Morrisana z troską w głosie.

Zatrzymałam się wpół kroku.
- Już mówiłam. Jestem zmęczona - odpowiedziałam jej i poszłam dalej. Nie oglądając się wyszłam z karczmy. Skierowałam się prosto do chaty na uboczu, gdzie mieszkała starsza kapłanka.

Gdy do niej dotarłaś było już całkiem ciemno.

Przed chatą, przy ognisku siedział wilczy kieł. Spojrzał na ciebie pytająco.

– Nie spodobała ci się wizyta w gospodzie? – Zapytał. Zauważyłaś, że na ogniu opieka upolowanego zająca.

- Nie szczególnie przypadły mi do gustu tamtejsze rozrywki - przyznałam. - Idę spać. Dobrej nocy - dodałam i weszłam do chaty. Podeszłam do kąta gdzie leżały moje rzeczy i wyjęłam z plecaka zwijane posłanie. Rozłożyłam je i usiadłam na nim w klęczki. Złożyłam dłonie do modlitwy, trzymając między nimi medalion i zaczęłam szeptać słowa, kierując je do mojego boga. Po zmówieniu ogólnych modlitw, przeszłam do tych szczegółowych za konkretne osoby. Wpierw za pomyślność dla Cesarza, a po tym w intencji niewolnicy, która mnie o to prosiła tego dnia.

Nie pamiętałaś nawet kiedy zmorzył cię sen. Obudziła cię natomiast potrzeba ciała, na którą nie miałaś czasu w ciągu dnia. Oczywiście byłaś przyzwyczajona do skromnego życia, więc potrzebą tą nie był głód, mimo, że poszłaś spać bez kolacji.

W chacie było cicho i ciemno.

Powoli wstałam z posłania, w międzyczasie starając się przyzwyczaić wzrok do ciemności, żeby dostrzec w niej choćby kontury, które pozwolą mi poruszać się po chacie. Ostrożnie stawiałam kroki, kierując się do wyjścia.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 10-06-2019, 13:25   #17
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Udało ci się wydostać z chaty bez przewrócenia się czy nawet zawadzenia o cokolwiek. Zasnełaś w całym odzieniu, więc chłód nocy nie był tak dotkliwy. Ognisko Garrena było już zgaszone, a mężczyzny nie było nigdzie widać. Było dosyć jasno bo księżyc, bliski pełni, wisiał wysoko na niebie.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu wychodka. Nie dostrzegłam takiego więc poszłam szukać tego za chatą.

Nim jednak wyszłaś za budynek dojrzałaś blask ognia, a przy ognisku dwa wtulone w siebie nagie ciała. Rozpoznałaś w nich Morrisannę i Wilczego Kła. Ty jednak wciąż pozostawałaś poza ich wzrokiem, ukryta w cieniu. Usłyszałaś również urywek rozmowy.

– …Dlaczego jej tego nie powiesz?

– Chcę żeby to Eric jej to powiedział… ile zawdzięcza jej rodzinie.

– Przecież i tak by tu przybył, a tak się narażasz…

– Garren… nie chcę by ta rozmowa odbyła się pod okiem tego starca. Ona ma całe życie przed sobą.

– Rozumiem… a co z nami?

– Garren… ja… – Kapłanka nie umiała wydusić słowa.

– Za każdym razem gdy się spotykamy, przychodzisz do mnie i prosisz o to byśmy się kochali.

– I zawsze liczę, że mi odmówisz… że powiesz, że jesteś żonaty, że poznałeś jakąś orczycę która da ci miłość i lojalność, na która zaslugujesz.

– Nie pragnę żadnej innej kobiety, ani orczej, ani elfiej, ani ludzkiej… tylko ciebie – Pocałował ją.

– Wiesz, że ja nie mogę… – Powiedziała gdy zakończyli namiętny pocałunek.

– To co robisz nie przywróci im życia. Naprawdę wierzysz, że twój bóg chciałby, abyś sama rezygnowała z życia… z tego co możesz jeszcze zrobić?

– Wiesz… że ciągnęła się za mną śmierć dokądkolwiek poszłam… ta służba to moja pokuta. Wiesz o tym… tak jak twoja droga herosa… ale ty nigdy nie zbrukałeś się niewinną krwią… dlatego powinieneś mnie zostawić… odmówić mi…

– Nie proś mnie o to… kocham cię i przysiągłem ci lojalność. I jeśli mam czekać do śmierci… będę czekał – Powiedział stanowczo ork.

Odwróciłam się na pięcie i szybko cofnęłam się na front chaty. Zaczęłam chodzić w kółko przy drzwiach, zupełnie zapominając po co tak naprawdę wyszłam.
Zdecydowanie nie powinnam była tego widzieć ani słyszeć. W moim zakonie celibat obowiązywał wszystkich, bez wyjątku dlatego tak bardzo raziła mnie sytuacja w jakiej zastałam moja nową mentorkę i wojownika. Zupełnie nie miałam pojęcia jak to się miało do kapłanów innych bogów.
Coś mi jednak mówiło, że to co widziałam nie było największą rewelacją. To o czym rozmawiali sprawiło, że poczułam się jeszcze bardziej nieswojo. Czy na pewno chodziło o mnie? Może to tylko moje przewrażliwienie i wcale nie chodziło o mnie? Bo co niby Cesarz miałby zawdzięczać mojej rodzinie... Byli bogaci, ale nie jedną majętną rodzinę gościli na swoim dworku, więc wiedziałam że nie oni jedyni mieli znaczny majątek.

Od tego chodzenia zrobiło mi się zimno i zaraz przypomniało mi się czemu się obudziłam. Poszłam w najbliższe krzaki ulżyć swoim potrzebom fizjologicznym.

Teraz na twojej głowie pozostało co dalej. Mogłaś wrócić do snu i zostawić sprawy swojemu biegowi, mogłaś również podzielić się swoimi spostrzeżeniami z kimś innym… choćby z Galadrielem. Wiedziałaś, że starzec miał problemy ze snem i często spacerował po ogrodzie zielnym w środku nocy.

Ledwo powstrzymałam się, żeby nie ruszyć do zakonu. Rozsądek zatrzymał mnie w miejscu, bo szwendanie się samotnie po nocy nie było bezpieczne nawet dla kogoś kto nie był tak bezbronny na jakiego wyglądał.
Ze spuszczoną głową weszłam do chaty, wracając do swojego posłania. Na powrót umościłam się na nim i okryłam kocem aż po głowę. Nie mogłam zasnąć, bo w głowie kotłowało mi się ciągle to co usłyszałam. Może jednak powinnam wymknąć się i wrócić do zakonu? Tylko o czym miałabym mówić z Galadrielem? Do tej pory o niczym mi nie powiedział, więc albo nie wiedział, albo nie chciał mówić. W najlepszym razie skończyło by się na jakiś jałowych zapewnieniach, że nie mam się czym martwić. Szkoda było fatygi. I tak ma się to stać jasne nazajutrz, gdy dotrzemy do Cesarza.

Tej nocy coś ci się śniło. Znowu byłaś dzieckiem. Bawiłaś się w chowanego z braćmi. Schowałaś się w gabinecie ojca… miało go nie być jeszcze kilka dni. Pamiętałaś tamten dzień. Pamiętałaś jak wściekły wtargnął do pomieszczenia… jak zaczął kłócić się z matką, byłaś zbyt struchlała by skupić się na ich słowach… w tamtej chwili tylko modliłaś się by cię nie znaleźli… a jednak, teraz po latach, we śnie wyraźnie słyszałaś co oni mówili:

– A co z naszymi dziećmi?! – Krzyknęła matka.

– To wszystko… robimy dla nich… dla ich przyszłości! – Odpowiedział ojciec.

– Chcieli cię zabić… a co będzie jak przyjdą po nie… jak przyjdą po Marion?

– Nie wiem… na miłosierdzie Toriela… nie wiem… – Ojciec uderzył pięścią w blat biurka pod którym się chowałaś i dodał. – Ale znajdę wyjście… nie pozwolę by te gnidy was skrzywdziły.

Obudziłaś się gwałtownie. Mając wyraźnie w pamięci sen.

Gdy rzeczywistość zaczęła do ciebie docierać, poczułaś zapach świeżej jajecznicy.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 10-06-2019, 18:11   #18
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Usiadłam owijając się szczelnie kocem. Nie wiedziałam co myśleć o tym co mi się śniło. Mówiło się, że w snach przeżywa się na nowo to co dręczyło na jawie. Byłam skora uznać, że to tylko sen. Męczący i mieszający w głowie, ale tylko sen. Skołowana rozejrzałam się po chacie.

Morrisana krzątała się przy przygotowaniu śniadania, nie zauważyła jednak, że już się obudziłaś, w zamian za to, ty zauważyłaś, że poruszała się niemal tanecznym krokiem, weselsza niż gdy ją spotkałaś.

- Ktoś tu ma dobry nastrój - burknęłam do kapłanki, samej jasno dając do zrozumienia, że nie szczególnie dobrze wypoczęłam przez noc.

– Och… obudziłaś się? – Spojrzała na ciebie. – Pewnie jesteś głodna… wyglądasz jakbyś nie spała zbyt dobrze… czy to przez to, że spałaś poza swoim łóżkiem w zakonie?

- Rozważałam powrót. Nawet wyszłam z chaty - przyznałam, specjalnie wspominając, że nie spałam całej nocy. - Ale to pewnie na niewiele by się zdało - westchnęłam i odwróciłam od niej ponure spojrzenie.

– Wiesz… – Przyklęknęła przy twoim posłaniu. – Może za bardzo na ciebie naciskam… ja chciałabym zwyczajnie abyś nie zmarnowała szans, które ja zmarnowałam… ale jeśli coś cię niepokoi, chciałabym abyś była ze mną szczera. Wiem jak bardzo podziwiasz cesarza, Galadriel mi mówił i chciałabym abyś mogła go spotkać, chciałbym byś mogła być gotowa na wszystko co się wydarzy i abyś mogła wziąć w tym udział… ale wiem, że nie będę mogła cię niczego nauczyć, jeśli nie będzie między nami szczerości. Dlatego, proszę powiedz mi czy wszystko jest w porządku?

- Nic nie jest w porządku - spojrzałam na nią z pretensją. - Chcesz żebym była szczera? Rozumiem, że to tylko ma działać w jedną stronę.

– Nie… – Pochyliła głowę. – Nic już przed tobą nie zataję, jeśli będziesz chciała poznać prawdę. Garren uświadomił mi, że nie powinnam decydować co dla ciebie jest lepsze, zbyt długo już robili to inni.

- Skąd wiesz to co wiesz o mnie? - zapytałam. - Nie wiem czy chce wiedzieć, to pewnie i tak nie zmieni tego, że nie mi decydować o moim losie.

– Nie… już dłużej tak nie będzie. To co o tobie wiem, pochodzi z ust innych… twojego przeora, Galadriela… A to nie pokazuje jaka jesteś naprawdę. Chcę abyś mi zaufała… ale nie dlatego, że kazano ci mi zaufać. Chcę zasłużyć na twoje zaufanie, dlatego… o cokolwiek mnie zapytasz, odpowiem jak na spowiedzi. Koniec niedomówień.

- Dlatego przyjęłaś warunki przeora? Liczysz, że zrobię coś głupiego, za co ciebie zetną, bo chcesz mnie uwolnić od tego co mi zaplanowano? - prychnęłam.

– Nie. Ale wiem, że przeor dostał polecenie od twego ojca by cię chronić za wszelką cenę… i robi to zdecydowanie bardziej niż powinien. Masz prawo poznać prawdę o swojej rodzinie. Dlatego postawiłam wszystko na jedną kartę, abyś mogła spotkać się z cesarzem… miałam obawy, że gdy cesarz przybyłby do klasztoru przeor albo nie dopuściłby do waszej rozmowy, albo zataił to kim jesteś… by cię chronić. Masz prawo poznać prawdę o sobie i sama zdecydować.

Odechciało mi się jeść, bo z nerwów miałam ściśnięty żołądek.
- Co Cesarz niby zawdzięcza moim rodzicom? - zaczęłam w końcu ten ciężki temat.

– Jeśli chcesz… odpowiem ci na to pytanie. Ale możesz zaczekać i odpowie ci na nie on sam. Pozostawiam decyzję tobie.

- Nie. Jeśli mam z nim mówić osobiście to wolę się mentalnie do tego przygotować - stwierdziłam. - Mów - nakazałam.

– Wszyscy wiedzą, że cesarz postanowił poprowadzić swoje państwo w ten sposób dzięki naukom odebranym od swego najbardziej zaufanego nauczyciela… jedynego człowieka, który miał odwagę przeciwstawić się woli lordów i możnych, a nawet samego króla, ukierunkowując umysł młodego dziedzica tronu we właściwą stronę… jednak cesarz nigdy nie ujawnił imienia tego człowieka, aby chronić go przed wrogami… przed tymi, którzy uważają cesarza za obłąkanego. To twój ojciec był tym człowiekiem… dlatego tak często był poza domem… i dlatego oddał cię do zakonu tak daleko od domu. Jego wrogowie, którzy poznali jego tożsamość chcieli go zastraszyć… robili na niego zamachy. A Eric był wtedy zbyt młodym władcą aby chronić jego i jego rodzinę przed możnowładcami, dlatego twój ojciec na własną rękę zadbał o to by odsunąć was w bezpieczne miejsca… tam gdzie miał zaufanych przyjaciół, którym mógł powierzyć swoich najbliższych. Każde z was posłał w inną część państwa.

Zamarłam tak, że nawet przestałam oddychać. Wpatrywałam się Morrisanie prosto w oczy, doszukując się fałszu w jej słowach. To nie mogło być prawdą, bo czemu rodzice nie powiedzieliby mi tego, wyjaśnili czemu muszę wyjechać z domu. Zaczerpnęłam powietrza dopiero, gdy zakręciło mi się w głowie.
- Żartujesz sobie ze mnie... - syknęłam z rosnącą we mnie złością.

– A czemu miałabym? – Powiedziała całkowicie szczerze. – Jesteś córką człowieka, któremu wszyscy coś zawdzięczamy. Przeor chciał to przed tobą ukryć… abyś do końca życia nie opuszczała klasztoru, bezpieczna… ale ja nie mogłam na to pozwolić. Miałaś prawo do prawdy i do zdecydowania co chcesz zrobić ze swoim życiem. Trzymanie cię jako więźnia byłoby gorszym brakiem szacunku dla pracy twojego ojca niż danie ci wyboru. Jesteś teraz dorosła.

Poczułam się jakby ktoś oblał mnie wiadrem zimnej wody. Aż się wzdrygnęłam. Poczułam paniczną potrzebę ucieczki. Zacisnęłam mocno szczękę i raptownie wstałam. Wciąż owinięta kocem i bosa, ruszyłam do wyjścia niczym taran, szybko opuszczając chatę. Nawet raz nie obejrzałam się na Morrisanę. Z trzaskiem zamknęłam drzwi i ruszyłam przed siebie, byle dalej i nie zwracając na nic uwagi.

Zatrzymałam się dopiero przed strumieniem. Przykucnęłam przy nim i nabrałam wody w dłonie, obmywając twarz z łez, które nie wiadomo kiedy polały mi się po policzkach. Tylko za cholerę nie wiedziałam czemu płakałam.

Dopiero po chwili, gdy podniosłaś głowę ujrzałaś, że w pewnej odległości od ciebie, siedzi Garren. Mężczyzna milczał wpatrując się w płynący strumień.

- Nie musisz mnie pilnować i tak nie mam dokąd uciekać - rzuciłam do niego i znów nabrałam wody w dłonie, ochlapując twarz.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 12-06-2019, 11:18   #19
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Nie pilnuję. Sama wpadłaś na polanę, gdzie spędzałem noc… – Westchnął. – Uważam, że powinni powiedzieć ci wcześniej. Jednak nigdy chyba nie zrozumiem do końca ludzi. Gdy ja opuszczałem rodzinę wiedziałem dlaczego jest to konieczne i nigdy nie uważałem, że moi rodzice mnie nie kochali.

- Całe moje życie to kłamstwo... - jęknęłam. - I co, teraz mam się źle ze sobą czuć, bo myślałam najgorsze o mojej rodzinie? Nawet nie raczyli mi tego wytłumaczyć.

– Masz rację, to twoje życie. A skoro już znasz prawdę możesz z nim zrobić co chcesz. – Powiedział. – Czy wasi bogowie naprawdę chcieliby abyście oddawali im cześć bo ktoś wam to rozkazał? Czy chcieliby by cześć dla nich była wymuszona? Ja na ich miejscu nie chciałbym by czczono mnie z poczucia winy, z przymusu czy ze strachu…

Zaśmiałam się gorzko.
- Co niby miałabym z nim zrobić? Znam tylko życie w zakonie. Przeor ma rację, nie poradzę sobie poza nim... Z resztą jakby miało mi się udać? Nawet nie miałabym za co żyć... - kręciłam głową.

– Owszem. Nie jest łatwo. Radzić sobie samemu. Ale w przeciwieństwie do mnie kiedyś, ty nie wchodzisz w samodzielność sama, pozbawiona umiejętności i narzędzi. Ja byłem tylko dzieckiem, a jednak nim mnie znaleźli ludzie spędziłem sporo czasu sam. Wiesz dlaczego? Bo zwyczajnie pragnąłem żyć. Co więcej nie jesteś sama. Zarówno Morrisana i ja jesteśmy gotowi ci pomóc. I zrobimy to tylko jeśli tego zechcesz.

- Moja rodzina powinna się poczuwać do tego, a nie zupełnie obce mi osoby - burknęłam. - Ani moja matka ani ojciec nie odwiedzili mnie ani razu - usiadłam na dużym kamieniu i zanurzyłam stopy w strumieniu.

– Masz prawo być na nich zła. Bali się, że w ten sposób doprowadzą swoich wrogów do ciebie, ale nie dali ci możliwości podjęcia decyzji. Teraz nie jesteś już bezbronna, możesz sama siebie obronić, a my moglibyśmy nauczyć cię jeszcze więcej.

- Wpierw muszę z nimi pomówić - stwierdziłam z pełną stanowczością. - Wygarnę im wszystko...

– Oczywiście… a gdzie ich znajdziesz? Abyś mogła to zrobić, musisz być gotowa na długą podróż... – Stwierdził wstając i podchodząc do ciebie. Wyciągnął do ciebie rękę. – W takiej podróży, każda pomocna dłoń ci się przyda.

Chwilę w bezruchu patrzyłam na jego dłoń. Chciałam tu zostać sama. Ale jak nie ufałam Morrisanie, tak Garren wydał mi się pierwszą szczerą osobą.
Pokiwałam głową i wyciągnęłam do niego rękę, pozwalając pomóc sobie wstać.

– Pierwszy krok zawsze jest najtrudniejszy – Uśmiechnął się. – Ten jest już za tobą. A zatem córko niespokojnej drogi… co zamierzasz teraz?

Dziwne było określenie jakim mnie mianował, ale bardzo pasującym do mojej sytuacji. Nie przeszkadzało mi ono.
- Zjedzmy śniadanie i szykujmy się do drogi - odpowiedziałam ruszając nieśpiesznie w powrotną drogę do chaty kapłanki.

– Słusznie. Zamierzasz zatem spotkać się z synem złotego kręgu?

- Morrisana mocno się natrudziła, żeby do tego doprowadzić - westchnęłam uznając teraz, że nauki u niej były jedynie pretekstem do spotkania. - A ja od niego może się dowiem jak mogę spotkać się z rodziną.

– Rozsądnie. Chciałbym jednak poprosić abyś nie gniewała się zbyt mocno na nią. Dźwiga ona brzemię, które już dawno stało się dla niej aż nazbyt ciężkie.

- Miała nieszczęście być posłańcem. Niepotrzebnie tak przy niej się zachowałam - przyznałam mu rację. - Jednak jest kwestia, na którą nie pozostanę ślepa i będę nalegać, by ustąpiła z kapłaństwa.

– Wyczułem twój zapach w nocy… ale nie powiedziałem jej tego. Nie wiem co słyszałaś, ale sądzę, że domyślasz się prawdy. Kocham ją i chciałbym aby została moją żoną, ale ona uważa że nie zasługuje na szczęście i wolność, dlatego sama skazała się na tą banicję. Być może ty zdołasz do niej przemówić.

Popatrzyłam na niego kątem oka zastanawiając się co odpowiedzieć.
- Dobrze, postaram się przygotować do tej rozmowy, żeby nie wyszło gorzej niż jest - zapewniłam go.

– Chodziło mi raczej o to, że uzmysłowisz jej, że być może kapłaństwo nie jest najlepszą drogą dla niej… w końcu chcesz przekonać ją by ustąpiła za kapłaństwa. – Westchnął.

- Ktoś kto łamie śluby kapłańskie na pewno nie nadaje się na kapłana i tylko oszukuje siebie wraz z wiernymi - wyraziłam swoje zdanie.

– Powiedz jej to… wiem, że ją to zaboli. Ale chyba bardziej cierpi gdy tkwi w tym oszustwie. Wiem, że ona też mnie kocha, że kocha swoją religię i ludzi, którym może służyć jako kapłan… jednak wiem, że dobro może czynić nawet poza stanem kapłańskim, a trwanie w nim bez woli… to zadawanie sobie bólu, bez celu… gdybym tylko mógł sprawić aby przestała się obwiniać.

- Za co się tak karze? - zapytałam.

– Nie opowiadała ci, że była kapelanem? – Zapytał.

- Wspominała - skinęłam głową. - Ale tylko ogólnie o zatraceniu się i wypaleniu.

– Zatraciła się tak bardzo, że razem z wojskiem spalili kilka wiosek należących do chanatu… wraz z kobietami i dziećmi… dopiero wtedy gdy uświadomiła sobie ogrom rzezi jakiej dokonywali oni… nie różniąc się niczym od hordy chana, ale napędzając krąg zemsty i przemocy… wtedy przyszło wypalenie. I poczucie winy… Choć mówiąc, że przyszło, skłamałbym. Wtedy do niej wróciło… ona obwiniała się o śmierć rodziców, a potem swojego mistrza… nie wiem dlaczego, ale uznała, że ciąży na niej klątwa i przyciąga do siebie śmierć… uwierzyła, że tylko jej bóg jest w stanie trzymać ją od niej na dystans.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 13-06-2019, 10:01   #20
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Mój mentor mówił mi, że czyny żołnierzy nie można oceniać jak u pospolitego ludu i w pierwszej kolejności muszą iść pod osąd wojskowy - wspomniałam. - W każdym razie zauważyłam, że chce za bardzo zbawiać osoby ze swojego otoczenia i chyba nawet nie widzi, że i na mnie narzuca swoją wolę co sama uważa za dobre dla mnie.

– To prawda… – Skinął. – Dlatego być może ty… jako kapłanka zdołasz nią wstrząsnąć i pomożesz jej uporać się z przeszłością.

- Zobaczymy. Muszę wyczuć dobry moment na tą rozmowę. A ty jej nie uprzedzaj co ją czeka i że wiem - zaleciłam.

Tylko skinął głową.

Ledwo skończyliśmy rozmowę, a znaleźliśmy się nieopodal samotnej chaty.

Morrisana siedziała na progu, jej poranny dobry nastrój wyparował. Siedziała chowając twarz w dłoniach.]

Widząc ją w takim stanie ukuło mnie poczucie winy. Ale przecież nie powinnam.
- Szykujmy się do drogi. Nie wiadomo kiedy przyjdą moi bracia - odezwałam się do niej.

– Będą w południe… możemy zjeść śniadanie… i tak pewnie wystygło… – Powiedziała wstając i wchodząc do chaty.

Zapowiadało się kilka godzin milczenia. Bezgłośnie westchnęłam, po czym spojrzałam ostatni raz kątem oka na orka i wtedy weszłam za nią.

– Marion… wiem, że powinnam powiedzieć ci to od razu. Jesteś dorosła… a ja… ja wmawiałam sobie, że robię coś innego niż wszyscy, że chcę dać ci wolność i prawdę na którą zasługujesz… a jednocześnie… tak naprawdę nawet nie zapytałam czy sama tego chcesz – Powiedziała nakładając jajecznicy na drewniany talerz. Garren wszedł za tobą, jednak został przy drzwiach. – Tak naprawdę… niczym nie różniłam się od twojego ojca czy przeora… kolejna osoba, która próbuje chronić cię, układając ci życie. – Westchnęła. – Przepraszam i ciebie Wilczy Kle… miałeś rację od początku… próbuję wszystko naprawiać… a nie dostrzegam, że wszystko psuję…

– Tego nigdy nie powiedziałem – Powiedział stanowczo ork. – Powiedziałem tylko, że dziewczyna jest dorosła i powinna mieć wybór czy i jak chce poznać prawdę, a ty zbyt mocno się obciążasz.

- Przestań nadinterpretowywać wszystko - rzuciłam zbierając myśli, bo nie planowałam poruszać tego tematu już teraz. - Los i tak chciał, że się sama dowiedziałam dość by zdecydować się drążyć o co chodzi, a mój mentor mi świadkiem, że jak się na coś uprę to i nagana przeora mnie zniechęci.

– Marion… – Odwróciła się trzymając talerz w dłoni. – Czy jesteś pewna, że klasztor to miejsce dla ciebie? – Zapytała wprost.

- Ja niczego nie jestem pewna - wzruszyłam ramionami. - Nawet nie wiem co zdecyduję, bo na pewno nie zamierzam decyzji podejmować z dnia na dzień. Jedyne czego jestem pewna to tego, że chce spotkać moich rodziców i wykrzyczeć im w twarz wszystko co leży mi na sercu, bo każda inna osoba, która o tym wiedziała tylko wypełniała ich wolę.

– Próbowali cię chronić – Powiedziała stawiając talerz na blacie stołu.

- Przestań ich usprawiedliwiać - zmrużyłam oczy. - Jakoś nie wrócili po mnie gdy niedoświadczony król stał się wszechmocnym cesarzem.

– Nie jest wszechmocny… – Rzuciła ostro.

- Dla mnie jest. Sama mówiłaś, że ojciec oddał mnie bo wtedy, jeszcze jako król, nie miał wpływów, ale odkąd jest cesarzem już je ma, a jakoś nie widzę, żeby moja rodzina sobie o mnie przypomniała. Nie zrobili, więc tego dla mnie, tylko dla własnej wygody - wyrzuciłam z siebie z irytacją.

– Nie znasz ich… – Rzuciła, i dopiero wtedy dotarło do niej co powiedziała. Odruchowo zasłoniła usta dłonią.

- No właśnie nie znam, bo im nie zależało mnie znać - gniewnie się jej przyglądałam. - Nie broń ich, bo im się to nie należy.

Nic nie powiedziała. Położyła tylko chleb na stole i zasiadła do jedzenia. Wyraźnie widziałaś, że było jej głupio.

Miałam mówić dalej, ale głód dał o sobie znać, więc bez słowa zasiadłam przy stole i nałożyłam sobie jedzenia. Jajecznica faktycznie była już zimna, ale i tak smakowała mi. Popita mlekiem i zagryziona chlebem ze smalcem stanowiła doskonałe śniadanie przed trudami nowego dnia.

- Sądzę, że to zrządzenie Toriela, że tu się znalazłam - odezwałam się przerywając bardzo długą ciszę.

Kobieta spojrzała na ciebie pytająco. Garren zdążył usiąść na ziemi.

- Mój patron chciał, żebym dowiedziała się o sobie i chciał, żebym uświadomiła tobie, że żyjesz w błędzie - wyjaśniłam co mam na myśli.

– Co masz na myśli? – Spojrzała na ciebie uważnie.

- Dopiero co uświadomiłaś sobie, że robisz dokładnie to co wszyscy inni, że wiesz lepiej co dla mnie jest dobre - mówiąc to cały czas patrzyłam prosto w oczy Morrisany. - Masz to przeświadczenie, że wiesz najlepiej co jest dobre dla innych. Tak samo jak chciałaś decydować o moim losie, tak decydujesz o losie Garrena. Oszukujesz się, że tak jest lepiej. Ale nie jest. A co gorsze łamiesz śluby złożone przed bogiem, czego nie mogę zignorować. Tak, dziś w nocy obudziłam się akurat w takim momencie by wszystko zobaczyć i usłyszeć.

Morrisana nic nie powiedziała. Siedziała tylko w milczeniu patrząc ci w oczy.

- Wiesz dobrze, że musisz złożyć święte symbole i szaty obrzędowe, ustępując ze stanu kapłańskiego - stwierdziłam z pełnym przekonaniem.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172