lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [autorski] Tales of Ballen: Butcherbird (Sesja 18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/18394-autorski-tales-of-ballen-butcherbird-sesja-18-a.html)

Dedallot 18-06-2019 22:46

– Wiem… – westchnęła. – wiem… – Wstała i zebrała naczynia.

- Czemu to tak długo ciągniesz? - zapytałam, ale już łagodnym tonem.

– Wiesz ile śmierci się za mną ciągnie… boję się – Powiedziała nawet się do ciebie nie odwracając. – Boję się, że znów zaczną umierać wokół mnie osoby, które kocham… Mój opiekun, nie chciał bym szła w jego ślady… pragnął bym znalazła własną drogę. Uważał, że nie powinnam iść samotną drogą kapłana boga umarłych… nie posłuchałam go… – usłyszałaś jak płacze. – Tak bardzo bałam się, że znów śmierć przyjdzie do mnie… a najwięcej śmierci widziałam już jako kapłanka… na wojnie… – Padła na kolana wypuszczając naczynia z rąk. – bogowie… czemu jestem tak głupia… – Rozpłakała się.

- Nie jesteś sama, a odtrącając tych, którzy są ci bliscy nawet nie zauważasz że i oni cierpią równie bardzo - spojrzałam na Garrena i skinęłam mu głową by podszedł do Morrisany i ją pocieszył. Sama cofnęłam się do wyjścia i opuściłam chatę by dać im czas.

Odeszłam na pewną odległość od domostwa i tam usiadłam pod drzewem, opierając się o jego pień.

Minęło jakieś pół godziny, gdy Morrisana wyszła z chaty i podeszła do ciebie.

Kucnęła obok.

– Masz rację Marion… miałam cię nauczyć czegoś, a to ty nauczyłaś czegoś mnie – Uśmiechnęła się. – Zrzeknę się kapłaństwa, jednak aby to zrobić muszę udać się do świątyni… To długa droga, niemal przez cały kraj. Dlatego, jeśli się zgodzisz… do czasu spotkania z cesarzem będę ci towarzyszyć jeszcze jako kapłanka. Potem wraz z Garrenem, który chce mi towarzyszyć w podróży, udamy się dalej, a ty zostaniesz pod opieką kapłanki Barayi i cesarza. Obiecuję ci, że do końca trwania mej służby jako kapłanka, nie zbliżę się do Garrena by się z nim kochać. – Westchnęła. – Przepraszam cię… że musiałaś to widzieć. Że moja ludzka słabość okazała się dla ciebie zawodem. Kocham Wilczego kła… ocalił mi życie i zawsze mnie wspierał, podczas całej naszej wyprawy jego pierś była mi tarczą… a ja byłam słaba i uległam własnemu sercu… nie jego namowom, bo do niczego mnie nie namawiał… potem on, jak rycerz przyrzekł mi lojalną miłość… Zawiodłam ciebie… zawiodłam mojego boga… i zawiodłam Garrena… dzięki tobie będę miała wreszcie siły, aby to naprawić.

Uśmiechnęłam się przyjaźnie do niej.
- Cieszy mnie, że w końcu dałaś sobie to wytłumaczyć - powiedziałam i zamyśliłam się nad jej wyjaśnieniem. - Nie jestem w stanie traktować już ciebie jako kapłanki. Wolałabym, żebyś już teraz złożyła atrybuty kapłańskie, bo twoje spotkanie z twoimi przełożonymi jest wyłącznie formalnością - wyjaśniłam swój punkt widzenia.

– Niestety to nie jest tylko formalność. Jeśli złamałam śluby będąc kapłanką, przed trybunałem świątynnym muszę stanąć jako kapłanka. Wiem, że może to godzić w twoje poczucie sprawiedliwości, jednak teraz odwołuję się do twojego miłosierdzia. – Westchnęła. – Co więcej zobowiązałam się do czegoś w związku z tobą i załamanie tego zobowiązania jest grzechem cięższym niż niedochowanie ślubów czystości.

Nie byłam zadowolona z tego, ale skinęłam głową zgadzając się w końcu.
- Idę przygotować się do drogi - powiedziałam i wstałam.

Poszłam do chaty tylko po to by wziąć z niej swój plecak. Z nim poszłam nad strumień, żeby umyć się. Na miejscu znalazłam sobie ustronne miejsce, gdzie mogłam mieć poczucie, że nikt mnie nie podgląda. Ułożyłam świeże ubranie na gałęziach krzaków i rozebrałam się, nie zdejmując z siebie jedynie medalionu i amuletu. Kąpiel w zimnej wodzie była bardzo orzeźwiająca i miałam po niej gęsią skórkę nawet gdy już skończyłam się ubierać. Nim jednak wróciłam, przeszłam się po zagajniku, żeby przyjrzeć czy rosną w nim jakieś rośliny warte mojej uwagi.

Do południa nie rozmawiałaś już z Garrenem ani z Morrisaną. Niedługo potem dotarło do was jeszcze dziesięciu mnichów z twojego klasztoru. Widok orka co najmniej ich zaskoczył. Ciebie natomiast zaskoczyło, że nie posłano nikogo z większym doświadczeniem i stażem, ale ludzi, którzy byli niewiele starsi od ciebie.

Zbroję przywdziałam tuż przed przybyciem moich braci, by być z miejsca gotową do drogi. Wyszłam naprzeciw moim braciom, by ich przywitać. Patrząc po twarzach zastanawiałam się czemu nie było z nimi nikogo ze starszych kapłanów, bo wydawało mi się, że na taką ważną wyprawę powinien ktoś taki zostać oddelegowany. Może po prostu Morrisana była w tej roli? Chcąc nie chcąc, musiałam przełknąć to na co zgodziłam się w jej sprawie i na razie dalej traktować ją jak kapłankę boga śmierci.

Byłam najmłodsza i co za tym idzie najmniej doświadczoną osobą w tym towarzystwie, więc tylko spojrzałam na Morrisanę pytająco, bo chciałam wyruszać jak najszybciej.

Kobieta też wyglądała na zaskoczoną takim składem delegacji.

– Nie wyrusza z nami nikt… bardziej doświadczony? – Zapytała zaskoczona.

– Przeor zdecydował, że mamy wyruszyć my – Przemówił Kapłan Dariel, mężczyzna, który został kapłanem stosunkowo wcześnie, ponieważ nie skończył jeszcze trzydziestu lat. Znałaś go słabo, bo większość czasu spędzał w klasztornej bibliotece. – Uznał, że do szybkiej i całodziennej podróży przyda się bardziej młodość i siła niż doświadczenie, zwłaszcza, że być może prosto z marszu będziemy musieli zająć się rannymi. – Wyjaśnił. – Po drodze zabieramy konny powóz z zaopatrzeniem, który we wsi, wraz z włodarzem przygotowuje dla nas kwatermistrz.

– Rozumiem. – Skinęła Morrisanna wciąż niezbyt przekonana.

- Ruszajmy - wtrąciłam się, chcąc ukrócić dalsze rozważania co do słuszności takiej decyzji, bo skoro przeor tak zadecydował to już nie pora była dyskutować z jego osądami. Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do chaty gdzie pod ścianą czekał mój plecak, zapakowany na drogę.

Niedługo potem całą grupą dotarliście do osady, gdzie mieliście odebrać powóz, ku twojemu zaskoczeniu, oprócz kwatermistrza i włodarza z grupą knechtów, stał tam Galadriel, który utkwił wzrok w tobie, jakby tylko na ciebie czekał.

Mag 19-06-2019 22:14

Widząc kwatermistrza i mojego mentora uznałam, że to oni będą dowodzić w tej wyprawie. Przyjęłam to z ulgą, że jednak będzie z nami ktoś doświadczony i kogo stan kapłański nie był dla mnie sporną kwestią. Poza tym po prostu ucieszyłam się na widok Galadriela i od razu przyspieszyłam kroku by do niego podejść.

- Witaj mistrzu. Lepiej się dziś czujesz? - skinęłam głową wyrażając szacunek.

Starzec jedynie potarł brodę i spojrzał na ciebie uważniej.

– To dlaczego Morrisana prowadzi cię do cesarza jest sprawą dla mnie oczywistą… lecz czy tobie wyjawiła prawdę? – Zapytał. – Jeśli wiesz, jedynie potwierdź a jeśli nie, zaprzecz. Nic ponad to nie mów.

Choć spodziewałam się, że będzie to wiedział to i tak poczułam ukłucie żalu. Jednak jego jednego tłumaczyłam przed samą sobą, że przeor zakazał mi o tym mówić. Kątem oka spojrzałam na wspomnianą i znów popatrzyłam na starca.
- Tak - powiedziałam z powagą i skinęłam głową.

– Przepraszam… – Powiedział łagodniej. – Czy jesteś na to gotowa, by przed nim stanąć? By usłyszeć cokolwiek powie? – Zapytał kładąc ci dłoń na ramieniu.

Wzruszyłam ramionami i zrobiłam zbolałą minę.
- Chcę mieć już to za sobą - stwierdziłam cicho, tak że tylko on był w stanie mnie usłyszeć. - Obiecuję, że będę się zachowywać godnie i nie przyniosę wstydu - zapewniłam, żeby uspokoić go, że nie musi się martwić, że zrobię coś głupiego przed Cesarzem.

– Nie o to mi chodzi – ściszył głos. – Ta rozmowa może zmienić całe twoje życie i wszystko w co wierzysz… czy na to jesteś gotowa?

- Wczoraj miałam tego przedsmak, ale podołałam - stwierdziłam, choć zamierzałam przemilczeć to co działo się w międzyczasie ze mną, jak zezłościłam się chyba nie tylko na swoich rodziców, ale i na cały świat. - Z resztą żyłam z dala od prawdy o wiele lat za długo.

– To prawda… – westchnął. – I od lat czułem, że nie pasujesz do zakonnego życia… nie pochodząc z takiego rodu.

- Jeszcze nie podjęłam żadnej decyzji - odparłam z naciskiem na to, aby niczego z góry nie zakładał.

– Jeszcze – Podkreślił to słowo. – Jeszcze nie rozmawiałaś z cesarzem.

Zastanowiło mnie cóż takiego mógłby powiedzieć mi władca, skoro Galadriel, osoba która znała mnie najlepiej, zakładał takie a nie inne rozwiązanie sytuacji.
- Czas pokaże - doparłam zachowawczo. - Wyruszasz z nami? - zapytałam, żeby zmienić temat.

– Niestety nie… jestem zbyt stary na tak intensywną wyprawę… nie trzeba wam więcej chorych i martwych. Tam będzie ich nawet więcej niż trzeba. – Uśmiechnął się. – Pamiętaj… przez te lata uczyłem cię nie tylko sprawiedliwości, ale i miłosierdzia… nie zapominaj o tym drugim, bo nie ma ludzi doskonałych. Cesarz też nie jest bogiem, a jedynie człowiekiem.

Zmarszczyłam brwi zdziwiona. Czemu miałabym winić Cesarza o cokolwiek? To była decyzja mojego ojca i jego wymówki.
- Dobrze mistrzu, będę o tym pamiętać - zapewniłam go.

– Nie… nie masz o tym pamiętać… ty masz to zrozumieć. Masz zrozumieć, co oznacza miłosierdzie i jak może się ono przejawiać… a także… – zrobił dłuższą przerwę, wziął kilka oddechów. – Że nie my jedni wiemy czym ono jest i my też możemy się pomylić.

Westchnęłam przeciągle.
- Nie denerwuj się i nie martw o moje zachowanie - poprosiłam i złapałam go za dłoń. - Jesteś już na to za stary, a ja nie chcę, żebyś dostał przez to wszystko zawału. Bo dla mnie ty jesteś najważniejszą osobą i zawsze to ty będziesz dla mnie ojcem, który był przy mnie kiedy tego potrzebowałam - uśmiechnęła się ciepło do niego.

– I ty jesteś dla mnie jak córka… dlatego właśnie nalegałem, żebyś mogła wziąć udział w tej wyprawie, poznać prawdę i zacząć żyć po swojemu. Lepiej niż ktokolwiek inny znam twego ducha i wiem… wiem… – Westchnął. – Chcę żebyś odkryła własną drogę, bo ani ja ani zakon nic więcej już ci nie damy.

Oczy mi się zaszkliły, ale udało mi się powstrzymać łzy.
- Dziękuję. Za wszystko - powiedziałam i nie przejmując się widownią przytuliłam Galadriela.

Starzec natomiast się rozkleił. Widać było, że on nie zamierzał hamować łez.

– Byłaś wspaniałą uczennicą… ale teraz czas byś znalazła innych nauczycieli.

- Pamiętaj że niczego jeszcze nie zdecydowałam - powiedziałam po raz kolejny mu to przypominając i mocno go przytuliłąm. - Niedługo się zobaczymy. A nawet jeśli odejdę z zakonu - ton mojego głosu brzmiał tak, że zdradzał, że sama tego nie zakładałam. - To i tak muszę wrócić tu, do domu, żeby o tej decyzji was wszystkich poinformować.

Mężczyzna tylko się uśmiechnął i skinął.

– Do zobaczenia zatem – Powiedział i odsunął się.

W tym samym czasie reszta kapłanów dokończyła przygotowania i przegląd zapasów.

Włodarz, wysoki elf o białych, długich do pasa włosach rozmawiał z Morrisaną i Darielem.

- Do zobaczenia - uśmiechnęłam się na koniec i odeszłam od niego, kierując się do Morrisany.

Dedallot 21-07-2019 18:53

– Wyślę z wami kilku moich knechtów, by zapewniali wam ochronę. – Powiedział włodarz do dwójki swoich rozmówców. Przez ogólny ferwor przygotowań i fakt, że Morrisana schodziła ci z drogi, zauważyłaś dopiero teraz, że ma ona przy pasie dwie szerokie pochwy, z których wystają głownie, upiornych mieczy, które dzień wcześniej widziałaś w jej skrzyni.

– Każda pomoc się przyda - stwierdził Dariel - ale lepiej nie denerwować tubylców na stepie… więc chyba twoi rycerze panie, będą musieli wrócić, gdy opuścimy cywilizowane ziemie.

- Ale oni przydadzą się, gdy będzie trzeba przenieść rannych - wtrąciłam się.

– Armia cesarza nie została wybita, i wciąż się przemieszcza – Powiedział Dariel. – Więc tych kilku żołnierzy nie zrobi różnicy, a jak dzikie elfy zobaczą, że wkraczamy małą, ale ciężkozbrojną grupą na ich tereny, to nigdy nie dojdziemy na spotkanie cesarza.

- Jeśli będziemy się trzymać traktu to mamy szansę nie mieć z nimi problemu. Co innego bandyci, bo żeby ich odstraszyć to zbrojni są nam potrzebni - wyraziłam swoją opinię w tym temacie.

– Traktu? Na stepie? – Zaśmiał się. – Ostatnie bite trakty zarosły już lata temu, a dla dzikich nie ma czegoś takiego jak trakty. Tak czy siak wejdziemy na teren łowiecki jakiegoś plemienia. Więc musimy wyglądać jak najbardziej niegroźnie. Siostro… za dużo czasu spędziłaś w ogrodzie a za mało w bibliotece.

- Bardziej niegroźnie? - powtórzyłam po nim. - Przecież nosimy pancerze i mamy orka. Elfy i tak znajdą pretekst, żeby zaatakować, więc lepiej mieć dodatkową parę oczu i rąk dzierżących broń - nie ustępowałam.

– Jesteśmy kapłanami… z zapisów Jareda Wędrującego światła, wiem, że dzicy nie atakują duchownych… zaś co do orka… – Zawahał się.

Nagle do rozmowy wtrącił się Garren, włodarz natomiast, który był wyższy od orka, który i tak górował nad wami wzrostem, skrzyżował tylko ręce na piersi i z uśmiechem obserwował sytuację.

– Znam wodzów większości plemion północnej części stepu. O tej porze roku, najbardziej dzikie z plemion, które mogłyby pragnąć naszej krwi są teraz bliżej terenów kraju wschodzącego słońca… dlatego też cesarz wybrał ten czas na wyprawę. Uważam, że bez zbrojnych będziemy poruszać się szybciej, dlatego jeśli to ja miałbym wybierać, nie brałbym ich ze sobą już nawet z tego miejsca. Jeśli zaś o zbójców chodzi… mój miecz jest gotowy by napić się łotrzej juchy. – Powiedział. – A skoro węży już nie ma… niewielu będzie łotrów co mogliby nas zatrzymać.

– Garren “Wilczy Kieł”, Dziki heros wschodniego stepu… – Powiedział spokojnie elf. – Ponoć jesteś jedynym wojownikiem, który dzierży miecz wykonany ze smoczej kości… zaś legendy głoszą, że w twych żyłach płynie smocza krew. Powiedziałbym, że to zaszczyt poznać cię osobiście.

Smocza kość w jego mieczu, wydawała się być absurdem i bzdurą równie głupią co smocza krew w jego żyłach… smoki przecież wyginęły kilka wieków temu, o czym wiedziało nawet dziecko.

Jak Garrena polubiłam, tak nie wierzyłam ani trochę jeśli chodziło o smocze szczątki czy to w jego mieczu czy w korzeniach.
- Na szybkości nijak nie zyskamy bo... - poklepałam się po napierśniku. - ... I tak kapłani Toriela mają pancerze - przypomniałam. - Z resztą gdyby na czasie zależało to ruszyliśmy wczoraj, więc nie ma co pozbywać się dodatkowej ochrony. Bierzemy zbrojnych z nami i ruszajmy w końcu.

– Ostateczną decyzję i tak podejmie osoba wyznaczona do dowodzenia wyprawą. A zatem Darielu? – Zapytał włodarz.

– Nie trzeba nam żołnierzy na czas podróży przez step. Tak jak mówiłem. A skoro pan Garren zna watażków ze stepu, nie musimy się obawiać. – Rzucił pewnie kapłan. Morrisana nie brała udziału w dyskusji, zauwazyłaś, że ogółem trzyma się na uboczu.

Pokręciłam na to głową, ale już nie odezwałam się.

– A zatem postanowione… – Stwierdził elf i wrócił do orka. – A zatem… co z tymi legendami?

– Moja krew jest orcza… lecz miecz… – pokazał ostrze. – To prawda… dawno temu znalazłem… wraz… – Spojrzał przelotnie na Morrisanę – wraz z towarzyszami szkielet smoka… i zabrałem jedną z jego kości. – Wyjaśnił. Elf obejrzał ostrze z podziwem.

– Czy mogę? – Zapytał, a ork podał mu swój miecz.

– Ciężki… cięższy od stali – Stwierdził z trudem unosząc broń.

Nie szczególnie interesowałam się orężem Garrena, bo miałam okazję się napatrzeć poprzedniego dnia. Mój mentor mawiał, że broń jest tylko tak skuteczna jak osoba, która ją dzierży, więc zakładałam, że potencjał tej tej konkretnej w pełni potrafił wykorzystać tylko ten ork.

– Smocza kość, stal… żelazo – Mruknął Garren odbierając broń od elfa. – Tylko narzędzie w pracy wojownika. Lecz nie narzędzie czyni rzemieślnika, lecz to jak nim włada.

– Zdumiewające, że tak mądre słowa mogą pochodzić z ust orka – Stwierdził szlachcic.

– Wyrzeknę jeszcze mądrzejsze… – Powiedział stanowczo wojownik. – Czas ruszać.

Po tych słowach odszedł od wysokiego mężczyzny i gestem wskazał kierunek, grupie, która już zdążyła się sformować.

– Niezwykła będzie z was kompania – Powiedział do ciebie. – Trzymaj się blisko tego orka. Zajdziesz tak dalej niż zaprowadzą cię modły i klęczenie na kamiennej posadzce.

Tego mogłaś się spodziewać po wysokim elfie… ich rasa znana była z kwestionowania istot boskich, a nawet jedyną boginię, która łączyła religię wszystkich elfów, darzyli raczej szacunkiem niż czcią.

- Modły i klęczenie na tej kamiennej posadzce dają dłuższe życie - odparłam mu i skinęłam głową na pożegnanie, po czym podążyłam za Garrenem.

– Zaiste… ciekawa z ciebie osoba. – Zaśmiał się chłodno elf. – Pokora i łagodność mniszki to zaiste twe największe cnoty. – Rzucił za tobą,

Po prawdzie to przyzwyczajona byłam do życia w zakonnych murach i nie szczególnie przekonana byłam do tej całej wyprawy. Nikt mnie przecież o zdanie nie pytał. Owszem byłam jedną z lepszych jeśli chodziło o treningi fechtunku, ale myśl, że może pojawić się konieczność użycia tych umiejętności, żeby przeżyć była... Niepokojąca.
Tak więc zamierzałam skorzystać z rady włodarza, ale ze względów bezpieczeństwa.

Elf widząc, że zignorowałaś jego uwagę zwołał swoich ludzi i wydał im polecenie. Kilku z nich zaraz podeszło do waszej grupy i mogliście wyruszać. W ciągu kilkunastu minut opuściliscie osadę zwartym szeregiem kierując się na południe. Za wami toczył się wóz z zaopatrzeniem.

Podczas drogi na czele, której szedł ork i Morrisana podszedł do ciebie Dariel.

– Nie powinnaś tak ordynarnie zachowywać się wobec hrabiego. W końcu jest włodarzem naszych ziem z rozkazu cesarza – Powiedział stanowczo młody kapłan.

- Przepraszam, zamyśliłam się - odparłam na to, wyraźnie zaskoczona tym, że moje zachowanie mogło być uznane za niestosowne.

Mogłaś odczuć, że kapłan Dariel nie darzy cię sympatią, a raczej niechęcią. Trudno ci było wpaść na to dlaczego, zwłaszcza, że w klasztorze widywaliście się rzadko i nigdy nie wchodziliście sobie w drogę. A jednak czułaś, że ma on wobec ciebie jakąś osobistą gorycz.

Mocno korciło mnie, żeby tu i teraz skonfrontować się z żalami jakie do mnie miał kapłan. Wzięłam głęboki oddech i skupiłam się na patrzeniu w dal tak długo, aż mi przeszło i przekonałam siebie, że tak naprawdę mnie jego urazy nie interesują. Był przecież cień szansy - który zresztą wszyscy obstawiali - że zostawię zakon za sobą i nie będę już musiała z nim mieć do czynienia.

Nagle zauwazyłaś, jak z wolna, niby nieśmiało, a jednocześnie z impertynencką wręcz pewnością siebie do waszej wyprawy dołącza kryty powóz zaprzężony w jednego konia. Powóz wyjechał z bocznej drogi i usytuował się tuż za wami. Materiał, którym osłonięty był pojazd, był pstrokaty i uszyty z różnokolorowych łat, zaś na koźle, powożąc siedziała wysoka bardka, którą poznałaś zeszłego wieczoru. towarzyszący wam zakonnicy wymienili między sobą zdziwione spojrzenia, ale nie przerwali marszu.

Otworzyłam już usta, żeby wyrazić swoje... uwagi w związku z nowym towarzystwem, ale kiedy tylko mój wzrok spoczął na kapłanie dowodzącym to mi się odechciało dyskutowania z nim. W każdym razie tamte dwie z karczmy mówiły coś o podróży do królestwa drowiej lady, więc kierunek nie zgadzał. Więc co one tu wyprawiały?

Spuściłam spojrzenie i w milczeniu szłam dalej, czekając aż zrównam się z Morrisaną. Przynajmniej z nią mogłam omówić moje wątpliwości.
- Te dwie się chyba zgubiły - lekko skinęłam głową na wóz z tancerkami.

– Obawiam się, że nie. Wczoraj w gospodzie postarałam się przemówić im do rozsądku, że wtargnięcie do posiadłości Aithane bez rozsądnego powodu skończy się śmiercią… – Spojrzała w ich kierunku. – Chyba domyśliły się, że coś wiem na temat tej kobiety… jednak… to wciąż dziwne, że podróżują za nami, skoro nie wiedzą gdzie idziemy.

Mag 27-07-2019 20:41

- Nie będzie dobrze, gdy pojadą dalej za nami - stwierdziłam bez emocji. - Mogą być przecież szpiegami... Albo gorzej, zabójcami. Sama widziałaś co potrafią - skrzywiłam się.

– Chcesz z nimi pomówić? – Zapytała Morrisana półszeptem. – Jak na szpiegów są zbyt… widoczne.

- Niby tak - skinęłam głową. - Ale popatrz na to z innej strony. Możni chętnie mają na dworach takich zabawiaczy. Łatwo takim choćby zasłyszeć coś na biesiadach i przekazać dalej komuś zainteresowanemu. A te dwie, po pokazie jaki odstawiły, wyglądają na zdolne do wykonania zlecenia na zabójstwo.

– Masz słuszność… choć jeśli prawdą jest, że ta większa jest jego uczennicą, nigdy by się do tego nie posunęła… – Zamyśliła się. – Powinnyśmy z nimi porozmawiać.

- A równie dobrze to co mówiła może to prawdą nie być - pozostawałam nieufna. - Mogę z tobą podejść do nich, ale nie wiem co na to Dariel. On może być niezadowolony, że wychodzę przed szereg i przez to źle ocenić sytuację - dodałam jeszcze ciszej niż do tej pory rozmawiałyśmy.

– Siostro Marion… – Zawołał Dariel. – Może zechciałabyś przestać zajmować sobą czas czcigodnej siostrze Morrisanie i zorientowałabyś się czy ci podróżnicy w kolorowym powozie nie potrzebują czegoś… i jeśli nie to czy nie mogą ruszyć dalej przed siebie? – Powiedział, również wyraźnie niezadowolony z ich obecności i najwyraźniej celowo chcąc odciągnąć cię od Morrisany.

Bezgłośnie westchnęłam i zrobiłam kwaśną minę. A dopiero co próbowałam się z tego wymigać. Cóż, taka była właśnie przykrość bycia najmłodszym. Choć tu to raczej chodziło tylko o ów brak sympatii.
- Wybacz siostro - powiedziałam do Morrisany w taki sposób by kapłan dowodzący to usłyszał, a w moim tonie była prawie niewidoczna nuta ironii. Zatrzymałam się pozwalając by moi towarzysze mnie minęli i bez wysiłku znaleźć się przy wozie, który powoli do mnie dojechał. Mogłam się tylko łudzić, że te dwie mnie nie poznają, bo w końcu bez kapłańskich szat i pancerza, w chłopskiej tunice, byłam zupełnie do siebie nie podobna. Nie związałam też włosów w warkocz jak to miałam w zwyczaju i teraz swobodnie powiewały mi na lekkim wietrze. Kto wie, może ta drobna zmiana w moim wizerunku została przez Dariela uznana za skazę dla schludnego wizerunku? Pokręciłam głową ponownie wmawiając sobie, że mnie nie obchodzi co myśli kapłan. Skupiłam się na osobie trzymającej wodze.

- Cóż sprowadza was od sług Toriela? - uprzejmie zapytałam bardkę.

– No, no, no… niemal cię nie poznałam. – Zaśmiała się Evi. – Twoja starsza przyjaciółka poświęciła wczoraj sporo czasu by zniechęcić nas do niespodziewanej wizyty u Lady Aithane… Więc wzięłam sobie jej słowa do serca… – jechała powoli byś mogła iść równo z jej wozem. – Nie byłoby ci wygodniej jakbyś się dosiadła? – Zrobiła ci miejsce.

Pokręciłam przecząco głową na propozycję. Miałam przejść do przekazania jej, że nie są mile widziane w tym towarzystwie, ale równie dobrze mogłam wpierw wyciągnąć z nich coś więcej. Znaczy z Evi.
- I jakie wnioski wyciągnęłaś? - odparłam.

– Proste… uznałam, że wiecie więcej niż mówicie, więc wysłałam moją towarzyszkę by się czegoś dowiedziała… no cóż mnisi lubią pogadać. W końcu też ludzie. A jak się wydaje wczorajszym wydarzeniem dnia w zakonie było, jak jeden z zakonników obwieścił na środku dziedzińca, że cesarz przybywa do osady, a jego żołnierze są ranni. Skoro zatem nie mogę wystąpić przed Drowią właścicielką ziemską, wystąpimy przed samym cesarzem i jego ludźmi. Nasz wóz zapewne przyda się do transportu rannych, a nasze występy podniosą na duchu naszych dzielnych rycerzy. – Uśmiechnęła się szczerze.

Powinnam być z siebie dumna, że trafnie wydedukowałam w jaki sposób bardki dowiedziały się o wszystkim. Skrzywiłam się jednak na wspomnienie o drodze jaką przebyła ów uwieść. To tłumaczyło czemu Dariel na mnie fukał niczym wściekły kot. Ale to przecież nie moja wina, że kapłani nie potrafili trzymać języka za zębami. Bo na dziedzińcu byli tylko oni, a ja wcale głośno o tym nie obwieściłam.

- Dziękujemy za troskę, ale gdyby wóz był potrzebny to takowy byśmy mieli. Kapłan dowodzący nie wyraża zgody byście nam towarzyszyły - stwierdziłam. - Oczywiście możecie nie posłuchać i się za nami ciągnąć, ale niepotrzebnie się fatygujecie, bo po dotarciu do obozu odbijecie się tylko od straży. To nie miejsce dla grajków.

– Dziękuję ci za pozwolenie na ciągnięcie się za wami zacna kapłanko – Powiedziała szczerze, jakby z całej wypowiedzi usłyszała tylko to i uznała to za twoje poparcie. – Jeśli się odbijemy to trudno, jak mówiłam słaby to artysta co nie ryzykuje. – Zaśmiała się. – A zatem możesz poinformować kapłana dowodzącego, że mimo, że wstajemy przed świtem to nie będziemy gotować śniadań – Powiedziała z uśmiechem i zapaliła swoje zioła.

Pokręciłam głową. Ale ich wola. I problem Dariela. Nie mój.
- Przekażę to kapłanowi dowódcy - powiedziałam i przyspieszyłam kroku by dogonić głównego zainteresowanego.

- Nie zamierzają ustępować. Nasłuchały się plotek i teraz chcą zabawiać wojsko cesarza - złożyłam raport kapłanowi.

– Co takiego? – Mężczyzna aż się zatrzymał. – Skąd wiedzą?! Mówiłaś im coś? – Spojrzał na ciebie badawczo.

- Nic a nic. Ja nawet ich nie lubię - odparłam szczerze i tylko skrycie spojrzałam kątem oka na Morrisanę. - Ta mniejsza z nich zakradła się w okolice zakonu i posłuchała paplania braci.

– Paplania? O czym? Prawie nikt w zakonie nie wiedział o tym, że ma przybyć cesarz. Skąd niby mnisi by to wiedzieli? – Zdziwił się na poważnie.

Nie wiedziałam czy on to powiedział serio, czy może pod moją nieobecność nauczył się sztuki władania sarkazmem. Fakt że nie wiedział że kapłanka boga śmierci za bardzo chciała im wybić z głowy wizytę u pewnej drowki.
- Mnie nie słuchają - zmieniłam temat. - Ale może zadziała na nie autorytet Twój lub siostry Morrisany? - zaproponowałam.

Dedallot 05-08-2019 19:11

Pomarudził coś pod nosem i wrócił się na tyły do powozu. Tym czasem któryś z mnichów nachylił się do ciebie i szepnął ci do ucha.

– Brat Dariel nic nie wie co stało się na dziedzińcu… był wtedy w bibliotece.

Więc mogłam być spokojna, że kapłan dowodzący nie wyłapie jednak ironii. Zawsze to jakaś pociecha była.
- Problemem nie jest to co zostało wypowiedziane na dziedzińcu, tylko fakt, że nasi bracia i siostry nie potrafią ocenić o czym nie powinno się mówić - odparłam mu oschle. Winy u siebie nie widziałam, bo nawet przeor przeprosił mnie za swoją ostrą reakcję… Tuż przed tym jak znów się na mnie zapienił gdy namawiałam go do wyruszenia od razu. I jak widać po pstrokatym wozie, miałam rację z tym, bo nikt nie zdążył by się dowiedzieć o wyprawie.

Dariel po chwili wrócił i nic więcej już nie powiedział, tylko wyszedł na przód przed całą grupę. Wóz jak za wami jechał… tak jechał dalej.

Spuściłam na chwilę głowę by włosy zakryły mi twarz, chcąc ukryć uśmiech satysfakcji w jaki wykrzywiły się moje usta. Spojrzałam w górę, gdy udało mi się zachować obojętny grymas.
Wyraźnie nie było mi pozwolone rozmawiać, więc teraz podróż zapowiadała się na dużo dłuższą niż nieznośną, niż się to mogło wcześniej wydawać.

Szłaś powoli widząc przed sobą plecy orka, który parł przed siebie równym tempem. Podróż ciągnęła się z wolna, a krajobraz powoli się zmieniał, rzadkie lasy, które gdzieniegdzie porastały okolice twojej osady powoli przechodziły w małe zagajniki a w końcu wręcz zwyczajne krzaczory. Coraz więcej było tu trawiastych łąk.

Coraz mniej było też pól uprawnych a majaczące na horyzoncie wioski składały się zwykle z zaledwie kilku chałup, jedyna obecność ludzi w tych okolicach to byli pasterze otoczeni przez stada kóz.

Do swojego pierwszego przystanku dotarliście gdy słońce chowało się za widnokręgiem, zaś noc przejmowała władzę nad światem.

Ostatnia osada przed wejściem na step była niczym więcej jak trochę większą wioską. Była tam zaledwie jedna gospoda i posterunek straży, oraz kilka chałup. Gdy zbliżyliście się do osady ujrzeliście zbiegowisko chłopów z pochodniami, którzy krzyczeli i pomstowali, stojąc pod jakimś drzewem.

Szczerze zainteresowałam się zbiegowiskiem. Po całym dniu nudnej, pieszej podróży, powód dla którego chłopi wyklinali na drzewo, był dla mnie bardzo ciekawy. Wnet podeszłam do Dariela.
- Bracie, czy mam sprawdzić co się tam dzieje? - zaoferowałam mu siebie na ochotnika.

Spojrzał na zgrupowanie znudzonym wzrokiem i machnął tylko ręką.

A potem ruszył wraz z całą resztą mnichów do gospody. Morrisana i Wilczy Kieł pozostali z tobą, zaś dwie bardki zatrzymały wóz na obrzeżach osady i właśnie szły w waszą stronę.

Zbiegowisko pod drzewem brzmiało na coraz bardziej wzburzone.

Ucieszyłoby mnie, że kapłanka i zielonoskóry wojownik zostali. Nie zamierzałam czekać na artystki więc od razu żwawym krokiem ruszyłam zbadać co jest powodem niezadowolenia wieśniaków.
- Raczej nie chodzi o kota, który utknął na gałęzi - zażartowałam sobie, spoglądając na Garrena.

Mężczyzna milczał i wyglądał jakby nie zamierzał się zbliżać do wieśniaków.

Gdy podeszłaś bliżej zauważyłaś, że całej grupie przewodzi tutejszy szeryf. Gdy wcisnęłaś się w tłum zauwazyłaś, dwójkę nagich goblinów otoczonych przez pomstujący ku nim tłum. Zielonoskóry mężczyzna miał pętlę na szyi. Zaś strażnik trzymał drugi koniec sznura i wskazywał na gałąź. Goblinka natomiast łkała i coś mówiła, jednak gawiedź ją zagłuszała.

Zawahałam się. Zrozumiałam czemu ork nie zbliżył się do zbiegowiska.
- Co się dzieje? - zapytałam zwracając się do wieśniaczki, stojącej najbliżej mnie.

– Wieszamy trucicieli! Chcieli zatruć studnię! – Zawołała nawet nie patrząc na ciebie.

Gobliny nie wydawały mi się być na tyle inteligentne by wpaść na pomysł z trucizną. Co innego gdyby ktoś im dał truciznę i powiedział co zrobić. Wzburzony tłum raczej myślał prostolinijnie, gdy złapał kogoś za rękę. To co przyszło mi do głowy na pewno nie ucieszy Dariela.
Bez zwłoki przepchnęłam się przez gawiedź dalej, do strażnika trzymającego sznur przywiązany go gobliniego samca.
- Wstrzymajcie samosąd - powiedziałam idąc wyprostowana. - Wydanie wyroku pozostawicie w rękach Toriela i jego sług. Tylko tak nie ściągnięcie na siebie gniewu bożego.

Tłum uspokoił się na widok kapłanki, ale tylko nieco.

– Pani Kapłanko, to nie samosąd! My ich sądzilim, kapitan straży na wsi miano sędziego otrzymał i po śledztwie wyrok wydał! – Powiedział broniąc się strażnik. – Wszystko zgodno z prawem i ludzkim i boskiem. – Powiedział.

- Rozumiem - odparłam. - Ale skazanym należy się ostatnia posługa niezależnie od wagi ich win zanim wykonacie wyrok - wytłumaczyłam mu w czym jest problem. - Wstrzymajcie się, a ja pójdę po kapłana który może tego dokonać.

Ludzie zaczęli buczeć niezadowoleni, ale strażnik zaczął ich uspokajać. Ty gdy odchodziłaś poczułaś na dłoni czyjś dotyk. Goblinka złapała cię za rękę i korzystając z nieuwagi zebranych powiedziała szybko.

– Ocal mojego męża, kapłanko… jest niewinny.

Popatrzyłam na nią i nieznacznie skinęłam jej głową.
- Módl się do Toriela - powiedziałam i odeszłam.

Nie oglądając się za siebie wyszłam z tłumu i idąc w kierunku karczmy rozglądałam się za Garrenem i Morrisaną.

Dwójka stała nieopodal i jakby czekała na ciebie. Inaczej było z bardkami. One gdzieś zniknęły.

- Wieszają ich za próbę zatrucia studni - powiedziałam gdy zbliżyłam się do nich. Nie zatrzymywałam się tylko machnęłam ręką na znak by szli za mną. - Przemówiłam im do rozsądku, że nie mogą ich powiesić dopóki nie wyspowiada ich kapłan - wyjaśniłam po drodze na czym stanęło. - Goblinka mnie zaczepiła, twierdzi, że są niewinni. Potrzebuję znaleźć szybko Dariela.

– Wątpię czy będzie on chętny do tego zadania – Powiedział Garren sceptycznie. Ruszyli za tobą.

Idąc do gospody musieliście przejść obok studni.

- Chęci nie mają tu nic do czynienia - odparłam mu. - Jego obowiązkiem jest wysłuchać skazanych przed śmiercią. Wierzę, że Dariel postąpi słusznie - dodałam, przelotnie przyglądając się studni, która mijałam.

– Skoro tak mówisz… – Powiedział ork.

Studnia jak studnia, dół w ziemi obłożony murkiem z kamieni, taka sama jak ta znajdująca się na dziedzińcu twojego klasztoru.

– Sądzisz, że są niewinni? – Zapytała Morrisana.

Popatrzyłam na nią i wzruszyłam ramionami.
- To wie tylko Toriel - odpowiedziałam i przyspieszyłam kroku idąc do gospody. - Ja mogę zrobić tylko tyle... ile mogę - dodałam

Na wejściu do gospody niemal zderzyłaś się z Darielem.

– Wyszedłem zobaczyć czy nie spowodowałaś jakichś kłopotów – Mruknął.

Mag 05-08-2019 22:51

Ugryzłam się w język, żeby nie powiedzieć czegoś co mogłoby zabrzmieć nieodpowiednio.
- Będą wieszać skazańców - od razu przeszłam do sedna. - Któryś z braci musi dać im ostatnie namaszczenie.

– Czy lokalny sędzia dał im na to pozwolenie? – Powiedział chłodno. – Jeśli są to niebezpieczni zbrodniarze mogli nie otrzymać zgody na spotkanie z kapłanem. Możesz o tym nie wiedzieć... – Mruknął. – Jasne, że nie wiesz… bo zamiast czytać książki wolałaś zbierać ziółka… – Przeczesał włosy palcami. – Gdybyśmy byli tutejsi mógłbym wnieść o to u sędziego albo, gdybyśmy to my ujęli zbrodniarzy. A poza tym… to nie jest twoja sprawa. Nawet nie masz święceń kapłańskich… a jutro mamy wyruszyć przed wschodem słońca więc powinnaś się wyspać, by być choć w najmniejszym stopniu przydatna, gdy jutro wieczorem dotrzemy do miejsca gdzie zatrzyma się cesarz.

- Każdy musi dostać szansę na odkupienie, niezależnie od wagi zbrodni - odparłam niezrażona. - Wiem że nie mogę tego zrobić, dlatego proszę o to ciebie bracie.

Spojrzał na ciebie surowo, a potem chwycił cię za ramię i pociągnął za gospodę, poza widok Morrisany i Garrena.

Czułaś, że niewiele mu brakuje by zaczął dyszeć ze złości.

– Co ty o sobie uważasz… – warknął. – Zawsze dostajesz to czego chcesz… ja całe lata uczyłem się i starałem żeby osiągnąć to kim jestem… modliłem się i uczyłem całymi nocami… i marzyłem, że brat Galadriel zostanie moim mentorem… ale ty… bez żadnego starania, nie przejmując się nauką, spędzając cały czas na grzebaniu się w ziemi, zostałaś przez niego wybrana… Przez kogoś tak wybitnego… – Zacisnął pięści. – Cały zakon się nad tobą trząsł i pozwalał ci na wszystko… a potem jeszcze wysłano… ciebie… na szkolenie do siostry Morrisany… legendy całych wolnych ziem… Ja też zostałem oddany do zakonu jako dziecko i całe życie walczyłem by być godnym sługą Toriela… a ty dostałaś wszystko o czym ja marzyłem, nawet się nie starając… to ma być sprawiedliwość? Nawet podczas tej wyprawy, dostałem nakaz by cię za wszelką cenę chronić… od przeora. – Z oczu popłynęły mu łzy. – Gdybyś tylko powiedziała, że chcesz dostać święcenia, pewnie zaraz by ci je dano, gdy inni, musieli sobie na nie zasłużyć… Będę modlił się do Toriela by mi to wybaczył, ale nieznoszę cię… i gdybym mógł porzuciłbym cię w tej wsi… A teraz jeszcze chcesz mnie… nauczać co powinienem robić jako kapłan?! – Powiedział tracąc nad sobą panowanie. – Jesteś pod moim dowództwem, więc teraz zgodnie z tym co powiedziałem zostawisz tą sprawę lokalnym władzom a sama udasz się na spoczynek – Wycedził przez zęby.

Po tej tyradzie byłam w szoku. Choć nie oddawało to w pełni tego co czułam. Zadziałał instynkt i cała spięłam się w sobie, szykując się do odparcia uderzenia jakiego spodziewałam się od niego otrzymać. Nie spuściłam wzroku z jego twarzy. Czułam, że się we mnie aż zagotowało.

- Tam - skinęłam głową w kierunki gdzie jarzyły się pochodnie. - Są dwie istoty, które błagają o ostatnią spowiedź - syknęłam. - A ty nie chcesz im okazać miłosierdzia... bo mnie nie cierpisz?!

– Za dużo sobie przypisujesz. Nie idę tam, bo to nie jest sprawa naszego zakonu. Nie idę tam, bo i tak nie ocalę życia tych dwóch istot, a nasza misja jest ważniejsza. – Powiedział stanowczo. – Nie mamy czasu na to żeby spierać się z tutejszym kapitanem i sędzią o oddalanie nieuniknionego… uważasz, że przedłużanie ich oczekiwania na śmierć to miłosierdzie?

- To tymi przypisujesz. Dopiero co wylałeś na mnie wiadro pomyj, że jestem winna wszystkiemu co złe w twoim życiu - rozłożyłam ręce zirytowana.- Wiesz co nie jest miłosierdziem? Odwracanie wzroku! Może to nic nie da, ale z góry zakładając porażkę niczego się nie osiągnie.

– Dobrze… daję ci wolną rękę w tej sprawie. Skoro masz lepszą znajomość prawa, zasad naszej religii i większe poczucie sprawiedliwości i miłosierdzia… rób jak uważasz. – Powiedział i zakończył rozmowę.

Ręce mi opadły. Sama nie mogłam nic zrobić.
- Wspaniale! Nic nie rób! Nic dziwnego, że Galadriel wolał mnie! - rzuciłam te słowa w plecy kapłana i odwróciłam się na pięcie. Marszowym krokiem poszłam do orka i starszej kapłanki.

Nic nie skomentowali, czekali na to co powiesz ty.

- Ma to gdzieś i nie kiwnie palcem - powiedziałam mocno skracając całą tą burzliwą wymianę zdań. - Ja sama nic nie mogę zrobić - wzruszyłam bezradnie rękami.

– Możesz – Powiedziała dziewczyna w barwnych fatałaszkach, która wynurzyła się z ciemności. – Możesz zatrzymać egzekucję jeśli udowodnisz ich niewinność – Powiedziała podchodząc bliżej. – Robiłam już coś takiego, egzekucję można odsunąć do najbliższego poranku… Wystarczy, że powołasz się na Cesarskie rozporządzenie numer 75, podpunkt 12. Tylko czy chcesz to zrobić? Jeśli ci się nie uda będziesz musiała zapłacić karę za wstrzymywanie postępowania albo odsiedzieć kilka dni w areszcie, tylko wtedy raczej nie pojedziesz dalej… – Zaśmiała się Evi. – No i strasznie zdenerwujesz tutejszych wieśniaków.

– Ona ma rację – potwierdziła Morrisana. – Tyle tylko, że zostało bardzo mało czasu i będziemy musieli zawalić noc… a jeśli naprawdę są winni… no cóż… ja pójdę za ciebie do aresztu.

- No tak, odpowiadasz za mnie... - skrzywiłam się, bo zupełnie mi ten fakt wyparował z głowy. Teraz czułam się z tego powodu winna. Jednak przeczucie nie dawało mi spokoju, jakby sam Toriel pokazywał mi palcem, że coś tu jest nie tak. - Ja bym to sprawdziła… - dodałam nieco niepewnie, bo źle się czułam, że naraziłam tym nie siebie, a Morrisanę.

– Pomożemy ci – powiedział Garren.

– I na nas możesz liczyć – Stwierdziła Evi.

– Tłum zaczyna się burzyć i krzyczeć – Zwróciła uwagę Morrisana.

- To będzie długa noc - skomentowałam. - Zacznę od wkroczenia w sam środek tego zamieszkania - po tych słowach ruszyłam szybkim krokiem we wspomnianym kierunku. Udowodnienie ich niewinności w jedną noc było trudnym zadaniem, ale ze wsparciem miałam przynajmniej cień szansy by tego dokonać.

- Ja, Marion z zakonu Toriela, powołuję się na Cesarskie rozporządzenie numer 75, podpunkt 12 - powiedziałam do strażnika, po tym jak w końcu dopchałam się do niego. - Domagam się odsunięcia egzekucji do poranku.

Dedallot 06-08-2019 22:17

– Na co? – Zapytał zaskoczony żołnierz.

– Co ona gada? – Zapytał jakiś wieśniak.

– Powiesić go – Wszyscy zaczęli nacierać, tłum był już zniecierpliwiony i zbyt znudzony by dłużej czekać. Kilku chłopów chwyciło za linę a jakieś dłonie przytrzymały ciebie. Ciało goblina uniosło się w górę, zaś strażnik był zbyt zaskoczony by zareagować.

Nagle jednak goblin spadł na ziemię, a chłopi ciągnący za linę, którzy najwyraźniej nazbyt się do tego przyłożyli się powywracali.

Tłum zamarł.

W pniu drzewa tkwił nóż.

– Nie wolno przerywać egzekucji! – Zawołał wojak, który dopiero teraz odzyskał głos,

Jakiś nadgorliwy chłop pobiegł do Evi, która rzuciła nożem, ale nim do niej dopadł, z ciemności wyskoczyła drobna kobietka i kopnięciem powaliła go na ziemię.

– Kapłanka ze Świątyni Toriela powołując się na cesarski dekret postawiła własną wolność by zbadać winę tej dwójki! – Wrzasnęła bardka. – A wy! WY! Nie znający prawa ani ludzkiego ani boskiego nie okazaliście szacunku – Wskazała palcem na tłum. – Ale wzgardziliście prawem miłościwie nam panującego i miłosierdziem boskim!

Chłopstwo zadrżało i zaczęło się wycofywać. Łapy które przycisnęły cię do ziemi, nagle się cofnęły.

Strażnik podrapał się po łbie, nie znał przepisów, był tylko zwykłym wieśniakiem, którego ubrano w kolczugę.

– Biegnij po kapitana! – Powiedziała Morrisana korzystając z jego konsternacji i tym samym oszczędzając wam czas, który byłby konieczny nim wojak sam by na to wpadł. Chłopi za to zaczęli czmychać do swoich chat… z jakiegoś powodu słowa bardki przeraziły ich bardziej niż to kim byłaś.

Podnosiłam się z ziemi i zaczęłam otrzepywać piach ze swojego pancerza. Nienajlepiej się to zaczęło, ale przynajmniej efekt był zadowalający.
Korzystając z zamieszania podeszłam do goblinów. Sięgnęłam do swojego plecaka i wyciągnęłam z niego koc podałam go by się okryli. Przyklęknęłam

- Dlaczego was oskarżyli? - zapytałam goblinią kobietę. - Opowiedz po kolei jak to było.

– Dziękuję! Dziękuję! Czcigodna kapłanko! – Kobieta padła i zaczęła całować twoje buty. Mężczyzna zdjął już z siebie sznur, ale wciąż miał opuchnięte gardło.

– Jestem lekarzem… – Powiedział ochrypłym głosem.

W tym czasie podeszła do ciebie Morrisana.

Nim jednak zdążył powiedzieć coś więcej, znów zrobił się harmider. Ku wam w obstawie dziesięciu zbrojnych szedł tutejszy kapitan. Wyglądał na wściekłego.

Zaskoczył mnie wyuczony przez goblina zawód. Tym bardziej dziwiło mnie czemu miałoby służyć mi zatrucie studni. Zemsta może? Ale skąd by wiedzieli że to chciał zrobić?
Wyprostowałam się i skierowałam w kierunku zbliżających się do nas tłumu. Szykowała nam się tu niezła awantura, a ja właśnie ją zaczęłam. Oby było warto, bo jak nie, to będzie to tylko najszczęśliwszy dzień w życiu Dariela.

– CO TO DO KU… MA ZNACZYĆ! – Zaryczał kapitan na cały głos. – Był ubrany w nocną koszulę i tylko po hełmie można było rozpoznać jaki stopień zajmuje. – Powiesić gobliny i tą co przerwała egzekucję, resztę wtrącić do lochu – Zarządził i odwrócił się na pięcie by odejść.

Żołnierze już ruszyli w waszą stronę, ale na drodze stanął im Wilczy kieł. Sama jego aparycja i postawa wystarczyły by wojacy się zatrzymali i cofnęli o krok.

– Powołujemy się na Cesarskie rozporządzenie numer 75, podpunkt 12! – Zawołała Morrisana.

– A ty to kto? – Warknął kapitan spod wąsa.

– Kapłanka Morrisana Trey, Kapelan X dywizji piechoty królewskiej, potem cesarskiej w randze kapitana, w stanie spoczynku – Powiedziała stanowczym głosem, pozbawionym tej łagodności, którą znałaś.

Mężczyzna zamarł, a potem odwrócił się powoli.

– I chcecie się mieszać w sprawę dwójki trucicieli, kapitanie? Ryzykujecie swoją opinią.

– Jak wspomnieliście kapitanie, to moja opinia i ja biorę odpowiedzialność za całą akcję.

– Dobrze zatem! – Powiedział niemal wesoło. – Macie jednak czas tylko do poranku kapitanie! Jak tylko się wyśpię z chęcią zobaczę nie dwie egzekucje a trzy! – Zawołał. – Bo osoba, która rzuciła ten nóż, też jutro zatańczy na sznurze.

– Nie ma problemu – Powiedziała Evi, szturchając go ramieniem. – Dla Pana z przyjemnością zatańczę nawet na ostrzu noża… – Rzuciła przejeżdżając mu sztyletem przed twarzą i poszła dalej.

Mężczyzna rzucił jakimś przekleństwem ale uspokoił się.

– Dobrze… droga wolna… ale gobliny ten czas spędzą w areszcie, a wam nie wolno z nimi gadać – Rzucił stanowczo. – W innym wypadku rozkażę was aresztować za grożenie oficerowi, stawienie oporu straży – Spojrzał na orka, – Wzbudzanie zamieszek, – Tu posłał wrogie spojrzenie tobie. – I pobicie… – Powiedział patrząc na szeroko uśmiechniętą niziołkę. Najwyraźniej strażnik zdał mu dość dokładną relację. – A z lochu chyba nie zdołacie udowodnić ich niewinności.

Mag 08-08-2019 10:36

- Nie może stawiać takiego warunku! To utrudnianie badania tego co zaszło jak nie znamy ich wersji! - wzburzyłam się ale spojrzałam pytająco na Morrisanę szukając u niej potwierdzenia.

– A zatem wolicie prowadzić swoje absurdalne śledztwo z aresztu? Będziecie mogli ich pytać tam do woli – Spojrzał w twoją stronę surowo.

Morrisana pokręciła głową. Niestety ale tutejszy kapitan miał przewagę liczebną i władzę, być może bylibyście w stanie pokonać jego żołnierzy, ale byłoby to znacznie bardziej brzemienne w skutkach niż byście tego chcieli.

– Zgodzimy się na ten warunek. Ale i my mamy jeden, kapitanie. – Rzuciła stanowczo.

– Jeszcze macie jakieś warunki? – Mruknął.

– Pańscy ludzie nie będą nam utrudniać. I będziemy mogli porozmawiać ze świadkami wydarzenia.

Zacisnąłam szczękę, aż zgrzytnęłam nieprzyjemnie zębami. Powstrzymywałam się z całych sił, żeby nie powiedzieć co myślę o tej niesprawiedliwości. Rozpętałam zamieszanie i jedyne co teraz mogłam robić to zdać się na doświadczenie starszych, bo sama niczego tu nie osiągnę.

– Dobra… moi ludzie nie będą się angażować. – Rzucił. – A świadka znajdźcie sobie sami. Możecie z nim gadać ile chcecie. – Dodał. – Brać gobliny i wracamy do bazy – Zarządził, a potem wraz z więźniami i swoimi żołnierzami ruszył w kierunku posterunku.

Zostaliście sami na pustym placu.

– No to co teraz? – Zapytała bardka. – Robimy coś, czy mam ćwiczyć taniec na sznurze?

- Beznadziejna sytuacja... - mruknęłam z iście wisielczym nastawieniem. - Nawet nie wiemy nawet skąd ten pomysł o truciźnie... - marudziłam, ale przy okazji myślałam co robić. - Może zaczniemy od ich domu? Jeśli go jeszcze nie ograbiono.

– Nie są tutejsi, na obrzeżach osady stoi spalony wóz – Powiedziała Evi. – Poszłyśmy zobaczyć.

– Ja zacząłbym od zapytania wieśniaków, co rzeczywiście widzieli. – Powiedział Garren

– Warto by też sprawdzić samą studnię. – Rzuciła Morrisana.

- Przejazdem tu byli? - zmarszczyłam brwi w zamyśleniu. - Mamy mało czasu, więc warto się podzielić to więcej domów obejdziemy przepytując mieszkańców... Ale najpierw obejrzmy tą cholerną studnię.

Gdy podeszłaś do studni poczułaś słaby, ale znajomy ci zapach unoszący się w powietrzu. Kojarzył ci się z czymś co znałaś z zakonnej studni. Gdyby tylko było jaśniej i mogłabyś zajrzeć do studni.

- Mamy jakąś lampę? Pochodnię? - zapytałam wysilając wzrok, gdy wpatrywałam się w ciemność dna studni i bardziej pochyliłam. - Jak nie to wezmę świecznik z gospody. Coś mi tu nie pasuje, ale nie widzę co.

Garren przyniósł jedną z pochodni upuszczonych przez chłopów i zapalił ją za pomocą krzemieni. Gdy spojrzałaś w dół studni wszystko zrozumiałaś. Zapach i wygląd kamieni od razu uświadomił ci, że studnia została zaatakowana przez glewnik… pleśń, który wywoływał wymioty, biegunkę i bóle brzucha. To wskazywało zatem na dwie możliwości, goblin, mógł wlać do studni wodę z glewnikiem i zainfekować studnię… ale musiałoby to się wydarzyć co najmniej trzy dni temu, aby grzyb tak się rozrósł, albo próbował zwalczyć grzyba wlewając do studni wywar z rumianku, ogrzego ziela i mięty… co było skuteczną metodą zwalczania szkodliwego pasożyta, oraz uzdatniania wody. Jeśli to drugie, goblin był niewinny i chciał pomóc całej osadzie.

Wyprostowałam się i od razu uśmiechnęłam.
- Musimy pytać o to kiedy gobliny przyjechały - powiedziałam patrząc po swoich kompanach. - I czy tutejsi nie mieli wcześniej objawów zatrucia pleśnią… Albo nadal mają - dodałam zadowolona, że jestem bardziej przydatna niż się spodziewałam.

– Czyli ze studnią coś było nie tak już wcześniej? – Zaciekawiła się Morrisana.

– Ja zaraz znajdę kogoś chętnego do rozmowy… może niech Pan “duży”... – Evi wskazała na Garrena. – ...zostanie tutaj z tobą.

- Mocno rozpanoszył się tu glewnik. Owszem mogło się zdarzyć, że ktoś wlał nieco wody z nim, dla celowego zatrucia studni, ale żeby doszło do takiego stanu to potrzeba czasu - po cichu wyjaśniłam starszej kapłance. - Jeśli goblin jest lekarzem to mógł to zauważyć tak samo szybko co i ja. I tak jak ja, wie jak można to zwalczyć. Lekarstwo na to ma specyficzny zapach, więc jakby tak znaleźć naczynie, które chciał tu wrzucić... Dlatego ważne jest ustalić kiedy gobliny tu przybyły, czy objawy zatrucia były zanim przyjechały i gdzie jest naczynie z rzekomą trucizną.

– To dość pospolity pasożyt i od zatrucia nim się nie umiera – Stwierdziła kapłanka. – Dowiedzmy się co tu zaszło.

Garren i Gali zostali przy studni, a bardka i Morrisana poszły w kierunku chat.

Nie zamierzałam zostawać przy studni, więc podążyłam za kobietami.

Chłopi nie byli skłonni wam otwierać, a gdy jednak otworzyli natychmiast zamykali drzwi, posyłając wam jedynie kilka inwektyw.

- Trzeba nam było zabrać Garrena, przynajmniej byliby zbyt wystraszeni, żeby zamknąć nam drzwi przed nosem... - mruknęłam niezadowolona. - Może karczmarz będzie bardziej rozmowny? - zaproponowałam Morrisianie.

Nagle usłyszałyście jakąś szamotaninę.

Evi prowadziła w waszą stronę poirytowaną starowinkę, która wyjątkowo walecznie jak na swój wiek, próbowała wyrwać się z chwytu młodszej kobiety.

Miałam ochotę zganić bardkę za takie traktowanie starszych, ale jedynie w milczeniu wbiłam w nią pytające spojrzenie.

Dedallot 21-08-2019 15:28

Na widok kapłanek staruszka się uspokoiła, nieco.

– Mówiłam, że sprowadzę wam kogoś chętnego do rozmowy… jej się usta nie zamykają – Powiedziała Evi puszczając jej kubrak.

- Kiedy gobliny przyjechały do waszej wioski? - zapytałam kobietę, z miejsca przechodząc do rzeczy.

– Te przebrzydłe paskudy przyjechały trzy dni temu! Chcieli jakie świnostwa nam sprzedawać aleśmy ich psami szczuli i plwali na nich, bo te zielone ochydy powinny w stepie siedzieć a nie do nas się pchać. – Pomstowała starowinka.

Niestety czas na upartego mógłby pasować. Motyw zarobkowy też odpowiadał: zatruć studnię i sprzedawać leki... Ale nie, od razu by objawów nie było.
- Co chcieli sprzedać? - dopytywałam.

– A co może takie paskudztwo sprzedawać! Szczyny pewno albo trucizny! – Zawołała niemal się nie opluwając ze złości.

– Takie realia – Powiedziała Evi z rezygnacją. – Dla nich gobliny to paskudy, orkowie to bestie, elfy to uchate demony…

– A żebyśta wiedzieli! – Podnieciła się starowinka. – Nic tylko szkody przez nich! Od miesięcy naszą wioskę żyglucza klątwa nawiedza! Od miesięcy i wszystko przez te czarownice i dzikusy ze stepu! – Staruszka krzyczała coraz głośniej.

Klątwą żygluczą wieśniacy nazywali właśnie typowe dla zatrucia Glewnikiem objawy… no i zatrucia wieloma innymi rzeczami, jeśli utrzymywały się dłużej niż kilka dni… Słowem wszystko, co wywoływało utrzymujące się wymioty i biegunkę. Niestety jednak mimo nauk kościołów siedmiu, wciąż zabobonne chłopstwo przypisywano to demonom i czarownikom.

Przewróciłam oczami poirytowana gdy wieśniaczka zaczęła swoją tyradę. Ale kiedy wspomniała o klątwie to od razu się zainteresowałam. Spojrzałam wymownie na Morrisanę, a później znów na wieśniaczkę.
- To jest wasza jedyna studnia? Tylko z niej bierzecie wodę? - pytałam dalej.

– Nasze dziady ją wykopały, a kapłani pobłogosławili, pewno, że z niej, rzek blisko nie ma żadnych.

Chciałam powiedzieć, że błogosławieństwo kapłanów powinno się przynajmniej raz na rok nad studnią odprawiać, ale darowałam sobie.
- Jak pachniał ten specyfik co zieloni chcieli sprzedawać? - zadałam chyba ostatnie potrzebne mi pytanie.

– Nikt tego nie wąchał! Niech mnie bogowie bronią! – Zawołała. – Ale jak ich Incek zobaczył, że chcą co do studni wlewać, zaraz mu to z łap wytrącił i straże wezwał. Mówił, że to zielskiem jakim pachniło co rozlał, aleśmy ziemią przysypali a cebro spalili, żeby się trucizną nie struć – Wyjaśniła.

- Teraz wszystko jasne - mruknęłam i spojrzałam na Morrisanę. - Czy coś jeszcze potrzebujemy?

– Obawiam się, że to nie będzie takie proste… ale chyba już nic więcej się nie dowiemy – Stwierdziła. – Dziękujemy ci za pomoc – Powiedziała delikatnie skłaniając głowę przed staruszką. – Chodźmy do kapitana.

Pokiwałam jej głową. Rozumiałam obawy starszej kapłanki co do kapitana straży, bo był on wybitnie oporny na rozmowę. Również lekko skłoniłam się chłopce, która nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że swoim gadaniem pomogła goblinom.
Bez gadania ruszyłam prosto do domu z którego nie tak dawno wybiegł tutejszy kapitan.

Evi również ukłoniła się staruszce, jednak znacznie głębszym i bardziej dostojnym ukłonem, co chyba z jej strony było przejawem sarkazmu, a potem ruszyła za wami.

Posterunek był tu jedyną murowaną budowlą i przypominał pojedynczą basztę z oknami do prowadzenia ostrzału i masywną, kutą bramą. Gdyby jednak wziąć pod uwagę jak zawzięci potrafili być wojownicy ze stepów, to gdyby tylko chcieli, mogliby zburzyć tą wierzę w zaledwie jednym natarciu… gdyby oczywiście ktoś ich zorganizował i poprowadził.

Gdy szłyście w kierunku posterunku, zauważyłaś, że Evi zrobiła sobie pętlę szubieniczną z czerwonej wstążki i założyła na swoją szyję.

– I jak wyglądam? – Uniosła koniec wstążki w górę i pociągnęła, równocześnie robiąc minę jakby się dusiła. – Pasuje mi taki szal? – Zaśmiała się.

- Jeszcze za wcześnie na takie żarty... - skomentowałam patrząc na nią kątem oka. - Musimy najpierw wyciągnąć ich zza krat... A mamy na drodze do tego durnia, który wyprze się wszystkiego, żeby nie przyznać do błędu…

– Właśnie dlatego teraz jest idealny czas na żarty – Powiedziała poważniejszym tonem. – Może się nie domyślasz kapłanko, ale nie chcę zawisnąć. Żarty pozwalają mi poradzić sobie ze strachem… zawsze to robię i zawsze działa. Robiłam tak gdy zaufałam, że Gali sobie poradzi, świadoma, że jeśli nie, to zostanę zgwałcona przez kilkunastu mężczyzn i zaufałam, że ty sobie poradzisz… więc… moja mała prośba… nie spieprz tego.

- To masz jeszcze czas uciec zanim przyjdzie świt - odparłam jej tonem, który nie zdradzał czy mówię poważnie czy, że był to tylko sarkazm z mojej strony.

– Wtedy powiesiliby kogoś innego… Któraś z was się pisze? – Zapytała.

- Na pewno kogoś unieszczęśliwiłaś sprawiając, że nie mi to przypadnie - skomentowałam w ponurym wydźwięku. Martwiło mnie to czy uda się uwolnić gobliny i gotowało się we mnie, że zostały skazane przez głupców za to, że okazali dobrą wolę oraz troskę o zupełnie obce im osoby.

– Dowiodłaś niezwykłej odwagi… jeśli nam się nie uda, będę ci towarzyszyć jako duchowe wsparcie w ostatniej drodze – Powiedziała Morrisana kładąc jej dłoń na ramieniu. – Powinnaś jednak bardziej szanować własne życie… choćby ze względu na tego, kto cię uczył.

– Jeśli rzeczywiście go znasz… wiesz, że to on nauczył mnie ryzykować własnym życiem aby pomagać innym. – Odpowiedziała.

Kapłanka boga umarłych zamilkła.

Dotarłyście do posterunku przed, którym stał jeden wartownik. Spojrzał na was z niezadowoleniem. Był jednym z tych, którzy towarzyszyli kapitanowi gdy do was wyszedł.

Zaskakujące było to jak bardzo mój własny pesymizm udzielił się moim starszym towarzyszkom. Nie wtrącałam się w ich rozmowę milcząc aż dotarłyśmy na miejsce.
- Zakończyliśmy sprawdzać co zaszło i chcemy już pomówić z kapitanem - powiedziałam uprzejmym tonem do wartownika.

– Czeka na was – Powiedział ponuro i wpuścił was do budynku.

Inny żołnierz kazał wam iść za sobą i poprowadził was dwa piętra w górę do obszernego pomieszczenia ze stołem do narad. Za nim, z kielichem wina w dłoni, wciąż w nocnej koszuli zasiadał kapitan. Mężczyzna wyglądał jakby drzemał, zaś kielich tylko cudem jeszcze nie wypadł mu z ręki.

Pomieszczenie oświetlał ogień w kominku. Podłogę wyłożono dywanem a ściany zdobiły gobeliny i herby cesarskie.

"Wóz albo przewóz..." pomyślałam patrząc na kapitana straży. Podeszłam do biurka i zastukałam w jego blat jakby to były drzwi, żeby obudzić mężczyznę.

Człowiek otworzył oczy.

– A zatem? Macie jakieś dowody? - zapytał bez ogródek.

Mag 02-09-2019 21:46

- Owszem - odparłam. - Lecz najpierw niech pan sobie przypomni jak długo mieszkańcy tej osady męczą się już z czymś co nazywają klątwą żygluczą. Nie, nie oczekuje odpowiedzi, bo już ja znamy - dodałam nim zdążył coś powiedzieć. - Jest to najważniejszy fakt tej sprawie. Było to na długo przed przybyciem goblinów. A teraz właściwe pytanie jakie mam do pana, kapitanie. Czy wiesz jaki zawód ma wyuczony ten goblini mężczyzna?

Mężczyzna tylko ziewnął.

– Jest medykiem… pokazał papier. A osada męczy się glewnikiem już dobre kilka miesięcy… a teraz ja zadam pytanie tobie. Czy wiesz jak rozumują wieśniacy? Czy wiesz, że gdyby w osadzie pojawił się szarlatan, który pomachałby nad studnią rękami, a byłby człowiekiem bardziej by mu wierzono, niż gobliniemu lekarzowi? – Spojrzał ci prosto w oczy. – Mówisz że macie dowody? Proszę zatem wyłożyć je tu na stół. Udało wam się z popiołu poskładać to cebro? A może wykopać wywar, który chłopi wylali? A może z tego spalonego wozu coś znaleźliście? Nie… Jaka szkoda. Zapewniam was, że nie ma ani jednego materialnego dowodu ich niewinności, którego ta banda ciemniaków nie puściła z dymem. Mam za to aż do nadmiaru świadków, którzy na życie własnych dzieci i dziadków zaklinają się, że gobliny chciały zatruć studnię. Wyobrażacie sobie co by się stało, gdybym teraz wyszedł i powiedział, że cała wiocha się myli i te gobliny… jak oni to mówią, paskudy przebrzydłe… chciały im pomóc? Mnie i moją wieżę spalono by ogniem, a w najlepszym wypadku obsada mojego posterunku musiałaby kupować żywność ze cztery osady dalej, bo wieść by się rozeszła. Nie aresztowałem nikogo z was, bo liczyłem, że sobie odpuścicie i dacie nogę z osady… i to byłoby najlepsze co moglibyście zrobić.

– A gdzie Pański honor kapitanie – Zapytała Morrisana.

– Pyta mnie o to Rzeźniczka Północy… Martwi Panią śmierć dwójki goblinów? A gdy paliła Pani osady pełne dzieci, kobiet i starców podczas wojny, jakoś nie godziło to w Pani honor.

– Wojna się skończyła… – Powiedziała z bólem.

– Nie dla tych chłopów… oni ciągle żyją stereotypami z czasów wojny. Wciąż pamiętają orków rozrywających brzemienne kobiety na strzępy i goblinich sabotażystów, którzy wlewali trupi jad do studni i cystern, a nasi żołnierze konali w męczarniach.

- Świadkowie dobrze widzieli. Gobliny które chciały coś wlać do studni - nie ustępowałam. - To coś miało charakterystyczny zapach, który każde z tych które było blisko kiedy wylano to z naczynia, na pewno pozna gdyby ponownie dać im to powąchać. Ja jestem w stanie zrobić wywar na wytrucie glewnika - stwierdziłam. - Łatwo jest zrzucać na głupotę wieśniaków niż choćby spróbować podjąć próbę zrobienia to co słuszne. Więc nie dość, że skazałeś niewinnych, to jeszcze pozwalasz, żeby wieśniacy nadal truli się wodą z tej studni.

– Wzywałem medyka dla wieśniaków już dawno temu… ale jak widać wasz zakon miał ważniejsze sprawy na głowie. – Westchnął. – Jestem w stanie pójść wam na rękę. Nie pociągnę was do odpowiedzialności za chaos jaki wywołaliście w mojej osadzie i nawet odpuszczę jej – Wskazał na Evi. – I jeśli rzeczywiście przygotujesz lekarstwo na pleśń w studni wypuszczę goblinkę… niech idzie z wami i tak wieśniacy spalili wszystko co do niej należało. Jednak goblin musi jutro zawisnąć bo inaczej chłopi nie wypuszczą was z osady i sami go zlinczują… chyba że chcecie, żeby ten wasz ork ich pozabijał, ale wątpię czy spodoba się to cesarstwu. To wszystko co mogę wam zapewnić. Bo jeśli chodzi o ten wywar, chłopi i tak nie przyznają, że to to samo i będą upierać się, że gobliny to truciciele, a jeśli uprzecie się, że to to samo to i was zaczną oskarżać… i wtedy nawet szaty kapłańskie wam nie pomogą. To moje ostatnie słowo.

- Nie ma mowy. Oba gobliny są niewinne więc oba muszą odzyskać wolność - pozostawałam nieugięta w tej kwestii. - Ale jeśli potrzebujesz odstawić cyrk przed wieśniakami to możemy zgodzić się tylko na taki w którym przekazujesz więźniów kapłanom na dalsze przesłuchiwania. I tak, przygotuję lekarstwo do oczyszczenia studni.

– Możemy również wrócić do planu pierwszego. Ty, Pani kapitan, ork i niziołka idziecie pod klucz, a bardka i gobliny na szafot. Oczywiście będziemy musieli również wstrzymać resztę kapłanów by sprawdzić dokładnie czy się nie podszyli pod duchownych i czy nie brali udziału w spisku… chłopi domagają się krwi za “klątwę” więc nikogo nie będą słuchać – Powiedział uśmiechając się szeroko. – No chyba, że masz namacalne dowody ich niewinności, które przekonają pospólstwo. A wiesz jak jest z chłopami? Jak tylko zaczął się problem z Glewikiem, zgodnie z zaleceniami Cesarskiego medyka z rozporządzenia cesarskiego numer 3, wykopaliśmy nową studnię a tą zamknęliśmy… na drugi dzień chłopi zakopali zapasową studnię, bo nie była pobłogosławiona, więc z niej na pewno zła woda będzie, a tą zakażoną odplombowali… Dlatego wykopaliśmy własną studnię w piwnicy i z niej bierze wodę cały garnizon. Dlatego nie ma na tym świecie nic co przemówi tym ludziom do rozsądku.

Zdałam sobie sprawę, że pewnie nie byłoby tego problemu, gdybyśmy dotarli w to miejsce dzień wcześniej. Ale przynajmniej gobliny jeszcze są żywe. Przybyliśmy w ostatniej chwili. Na pewno było to zrządzenie z woli Toriela.
- Nigdy nie waż się mówić źle o kapłanach Toriela parszywy kłamco - zmrużyłam gniewnie oczy. - Nie byłoby tego bagna, gdyby od razu zaprzestano samosądowi wieśniaków. Prawo cesarskie mówi, że sędzia skazujący niewinnego sam powinien otrzymać karę, którą zasądził. Możesz nas zamknąć, ale tylko bardziej się pogrążysz. Zakończ więc tą farsę i przekaż gobliny kapłanom Toriela. Jeśli tak boisz się wieśniaków - podkreśliłam to ostatnie by wyraźne było, że mam go za tchórza. - To kajdany zdejmiemy goblinom dopiero gdy zniknie nam ta osada z oczu.

– Czemu ja w ogóle z tobą rozmawiam dziecko… ty nawet nie jesteś kapłanką… umiem odróżnić ubiór zakonnika od ubioru kapłana, do tego jak dawno opuściłaś klasztor? Tydzień temu? Wcale nie znasz życia. Cesarz i Bogowie są wspaniali a ich prawa takie doskonałe… ale Cesarz jest w stolicy a bogowie w świątyniach… tu są zwykli ludzie… nie rozumiejący prawa, którymi kieruje strach, przesądy i ciemnota. Ale właśnie na takich ludziach i ich pracy zbudowane są imperia, więc czy tego chcesz czy nie, musimy nieraz się do nich dostosować… Jak chcesz możemy wezwać kapłana Toriela… bo ponoć jakiś szedł na czele waszej grupy i zapytamy go co zrobić. Bez dowodów ich niewinności… wobec zgodnego świadectwa całej wioski. A tak naprawdę nie wiesz co było w tym wiadrze… to, że jest lekarzem potwierdza papier, który można podrobić. Przykro mi dziewczyno, ale to, że cię słucham to tylko zbytek mojej łaski, a nie twoje prawo. Bawi mnie twoje zaangażowanie… ale jesteś jak ten goblin. Ostrzegałem go, że wieśniacy go nie przyjmą, a potem nawet kazałem straży go wygnać, ale był upartym idealistą jak ty… i zobacz jak to się dla niego skończyło. Przemyśl to sobie.

Nie wiem co bardziej mnie złościło w jego osobie, to, że właśnie przyznał się że o wszystkim wiedział i zataił to, czy że naśmiewał się ze mnie za to, że w przeciwieństwie do niego nie godziłam się z takim jawnym brakiem poszanowania prawa i życia drugiej istoty.
- Gdyby cesarza się o tym dowiedział... - fuknęłam będąc na granicy trzymania złości na wodzy. - Wydaj nam więźniów, a my odkazimy i pobłogosławimy studnię w wiosce. Gobliny i wieśniacy będą wtedy naszym, a nie twoim problemem.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:07.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172