Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2019, 23:09   #41
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Ja unikam alkoholu… choć może wydać ci się to dziwne – Bardka mówiła w przerwach między kęsami. – Zwłaszcza, że jestem bywalcem każdej niemal gospody… ale taniec na chyboczącej się ławie będąc pijaną to najskuteczniejsza metoda na złamanie ręki… a bard, który złamał rękę nie będzie już nigdy dobry w swojej sztuce.

- Słusznie, bo złamanie można nastawić, ale najczęściej kończyna nie odzyskuje już takiej sprawności jak dawniej - zauważyłam.

– Dawno nie widziałam tej wiedźmy – Stwierdziła Eveline zmieniając temat.

Spochmurniałam na to wspomnienie. Za moją decyzją o udaniu się do tej "druidki" tyle rzeczy mogło pójść źle, tym bardziej, że region był wrogi dla ludzi mojego pokroju.
- Skąd ją znasz? - zapytałam.

– Jedyna osoba na stepie, która nie jest nomadem… pomijam oczywiście twierdze orków, bo to są dosłownie miasta, ale ta kobieta zamieszkała w starym schronisku kupieckim, które ponad dwadzieścia lat temu postawili jacyś kupcy… albo i kłusownicy. Nikt w sumie nie wie. Chata stoi na terytorium plemienia czarnych stóp, tylko kilka godzin od twierdzy i dzień drogi od granicy z cesarstwem, więc zawsze ma z kim robić interesy. Jest zielarką i uzdrowicielką, więc dobrze ją znać. Powiem szczerze… każdy, kto choć raz przebywał step, powinien wiedzieć gdzie ona mieszka i ją znać. Co więcej nikt jej tu nie rusza… ci co są jej wrodzy się jej boją, reszta woli mieć ją blisko. – Wzruszyła ramionami. – Kiedyś, jeszcze zanim poznałam Gali, musiałam kupić trochę ziół i tak ją poznałam.

Odrobinę uspokoiło mnie dowiedzenie się czegoś o tej tajemniczej personie. Nadal jednak stresowałam się przed tą wyprawą, która była dla mnie jak skok na głęboką wodę bez umiejętności pływania… Coraz bardziej tęskniłam za zimnymi murami zakonu. Ale tak trzeba było zrobić.
- Będę się tylko modlić, żeby goblin przetrwał drogę do niej - mruknęłam.

– A ja miast modlitw postaram się dobrze prowadzić wóz. – Powiedziała. – Może ten wspólny wysiłek coś da.

- Położę się... - odparłam na to i powoli osunęłam się po burcie na podłogę. Z żołądkiem zapchanym sucharami, wodą i mięsem, żywiłam nadzieję, że się prześpię.

Tym razem zapadłaś w sen, jednak twoja drzemka nie trwała długo. Po niej czułaś się już znacznie lepiej. Obudził cię Dariel.

Mnisi właśnie układali rannego lekarza na posłaniu zrobionym w wozie bardki. Nie musiałaś nawet zbytnio się przesuwać.

Goblin majaczył.

– Zaopiekuj się nim – Powiedział Dariel.

Dotarło do mnie, że był to ostatni moment na zmianę zdania...
- Zrobię wszystko co w mojej mocy - zapewniłam go pozostając przy swojej pierwszej decyzji i uśmiechnęłam się blado.

Dariel skinął.
– Niech Toriel cię prowadzi i do zobaczenia moja siostro – Powiedział.

Zaraz potem na wóz wsiadła goblinka. Wciąż miała na sobie sukienkę od ciebie.

Dariel wrócił do mnichów. Do wozu podeszła Morrisana.

– Mnisi zapakowali wam prowiant na drogę i wszystkie medykamenty jakie mogą ci się przydać w drodze i na miejscu. – Powiedziała starsza kapłanka. – Marion… działaj z tą siłą z jaką działałaś zeszłej nocy, a nikt i nic cię nie zatrzyma. Nie trać otuchy co by się nie zdarzyło. – Uśmiechnęła się.

"No chyba, że będą mieli kamienie" pomyślałam ironicznie.
- Zrobię co w mojej mocy - zapewniłam ją. Niepewna jednak byłam czy moja wiedza pozwoli mi pomóc rannemu. Czułam się też źle z tym, że to całe zamieszanie uszczupli zapasy medykamentów jakie miały trafić do wojska Cesarza. - Dołączę do was jak tylko mu się poprawi.

– Wierzę w ciebie. – Powiedziała i zasłoniła tył wozu. Goblinka usiadła obok swojego męża i chwyciła go za dłoń.

Chciałam coś jej powiedzieć, ale nie miałam słów, które mogłyby pocieszyć. Zbliżyłam się więc do toreb z lekami, chcąc sprawdzić jaki arsenał leków mam do dyspozycji, żeby wiedzieć czym mogę działać gdy goblinów się pogorszy.

Były tam głównie medykamenty na zbijanie gorączki i przeciw zakażeniom. Były też jakieś uśmierzacze bólu, oraz mikstura, która pomagała tamować krwawienie, oraz kilka innych, które, jak oceniłaś mogłyby okazać się pomocne gdyby trzeba było ustabilizować stan pacjenta.

To było pocieszające i od razu wróciła mi nadzieja. Usiadłam przy lekach i spojrzałam na gobliny.
- Wyjdzie z tego. Ma w sobie dość uporu by tak się stało - zapewniłam jego żonę.

– To właśnie ten upór go do tego doprowadził… – Westchnęła z bólem. Poczułaś, że wóz ruszył.

- Tak, święta prawda... - zgodziłam się z nią. - Jak tylko się przebudzi to zrobię mu o tym kazanie - dodałam przyjaznym tonem.

– Ale nie umiem być za to na niego zła… ja byłam zwykłą wieśniaczką… nikim więcej jak dojarką, a on… lekarz, który skończył jako pierwszy z naszej rasy akademię cesarską, chciał mnie wziąć za żonę… – Uśmiechnęła się. – Uważałam, że nie zasługuję na to… ale był uparty i mnie przekonał. Kocham go, za jego dobre serce.

Opowieść była niczym baśnie jakie opowiadała mi w dzieciństwie opiekunki.
- Takiej historii o miłości nawet Evi nie potrafiłaby stworzyć w swoich balladach - uśmiechnęłam się do niej.

– No cóż… ojciec sugerował mi, że wziął mnie dlatego, że byłam małym wyzwaniem… – Westchnęła. – No i posag musiał dać za mnie niewielki… Ale ja wiem, że po prostu mnie pokochał. Odbywał praktykę lekarską na niewielkiej wsi blisko stolicy, którą cesarz oddał pod opiekę goblinom, którzy przez lata, nim został cesarzem pracowali jako służący. Poznaliśmy się tam… codziennie przynosiłam mu świeże warzywa. Rozmawiał ze mną, nie jak z głupią wiejską dziewką, ale jak z damą… – Pocałowała jego dłoń.

W tym momencie zainteresowało mnie wspomnienie o Cesarzu. Zaciekawiło mnie czy decyzję jakie podejmował były efektem rad jakie dawał mu mój ojciec, czy robił to wbrew jego naukom...
- Długo jesteście już małżeństwem? - spytałam.

– Niecały rok.

- Zajedziemy wkrótce w spokojne miejsce i tam twój mąż dojdzie do siebie - zapewniłam ją. Przysunęłam się do nich i przyjrzałam goblinowi, by ocenić czy coś zmienia się w jego stanie.

Dalsza droga mijała wam spokojnie. Pacjent był w kiepskim stanie ale wszystko wskazywało na to, że mu się nie pogarsza.

Minęła jakaś godzina, gdy usłyszałaś głos Evi.

– Już prawie jesteśmy, miniemy jeszcze jedne chaszcze i będzie widać jej chatę. Oby tylko była w domu.

- Jak jej nie będzie to rozbijemy namiot obok i będziemy siedzieć aż się pojawi - powiedziałam z uporem.

– Chowaj się… ktoś idzie – Powiedziała nagle, tracąc dobry nastrój. – O cholera… to nie są czarne stopy. – Rzuciła już do siebie i zatrzymała wóz.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 28-10-2019, 01:16   #42
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Na te słowa poczułam jak zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Schowałam się tak jak kazała Evi. Na wszelki wypadek usiadłam blisko tobołka, pod którym miałam skryty buzdygan, była jednak to ostateczność bo zdecydowanie nie byłam w stanie teraz walczyć.
- Spokojnie, będzie dobrze - powiedziałam do goblinki, widząc strach w jej oczach.

Nagle usłyszałaś rozrywający krzyk kruka. A potem odezwały się jakieś głosy w nieznanym języku.

Evi choć zapewne znała tutejszy język zaczęła grać głupią.

– Niestety nie rozumiem… wojowniku, zechciej do mnie mówić w języku ludzi. – Powiedziała z pokorą.

Słyszałaś jakieś wyrazy niezadowolenia, ale potem jeden z głosów przemówił.

– Wy tu źle widziani! – Powiedział łamanym Balleńskim.

– Evi, bardka jestem przyjacielem wszystkich dzieci Seres. A udaję się do druidki.

– Wiedźmy… – syknął głos. – Nie pójdziecie dalej. To już nie ziemia czarne stopy, to ziemia krwawe znamię… nie lubić człowiek ani mieszaniec.

– Cholera… – Syknęła. – Dobrze… zatem odejdziemy.

– Ty zostawić, półczłowiek, my głodni, i zostawić to co masz w wóz. – Powiedział głos ostro. A potem usłyszałaś śmiechy.

– Nie mam wiele… a mojej towarzyszki wam nie oddam. Występuję razem z nią… może pokażemy wam co potrafimy a wtedy zdecydujecie co z nami zrobicie. – Zaproponowała.

– Nie! My jeść, teraz… Dać nam półczłek, albo sama zostać pieczeń! – Powiedział głos.

Goblinka drżała ze strachu.

Bałam się nie mniej jak ona, ale przynajmniej starałam się być dzielna. Rozmowa brzmiała groźnie więc nie wahałam się i chwyciłam rękojeść buzdyganu by dodać sobie otuchy. Czekałam co będzie dalej, ale miałam zamiar walnąć pierwszy łeb, który zajrzy do wnętrza wozu.

– Zachowajmy spokój – Powiedziała Evi.

Głos wydał jakieś ostre polecenie i nagle płachta zasłaniająca tył wozu się odsunęła. Ujrzałaś młodą, najwyżej kilkunastoletnią dziewczynę, której jeszcze nawet nie zdążyły dobrze urosnąć piersi. Elfka miała przy sobie kościany nóż. Na twój widok zamarła.

Gdyby to była głowa dorosłego mężczyzny to już bym ją roztrzaskała, ale dziecięca buźka skutecznie nie przed tym czynem powstrzymała. Siedziałam nieruchomo i nie byłam w stanie nic powiedzieć.

Dziewczyna pierwsza odzyskała kontrolę nad sobą i wrzasnęła z wściekłością. Kilkanaście rąk chwyciło za płachtę pokrywającą wóz i zdarło ją, odsłaniając was. Byliście otoczeni przez kilkunastu wojowników, choć najstarszy z nich zdawał się być w twoim wieku.

Dzikie elfy patrzyły na was z gniewem i dzikością, godną drapieżnych zwierząt. Evi stała na ziemi przed wozem, a Gali na koźle.

Agresywna reakcja ze strony elfki rozbudziła mój instynkt przetrwania. Cofnęłam się do goblinów, by z buzdyganem gotowym do użycia chronić bezbronne gobliny.

Najstarszy z elfów wykonał gest wskazując was, ale nim zdążył wydać rozkaz w gardle utkwił mu sztylet. Mężczyzna chwycił się za krtań z której jak fontanna tryskała krew i upadł na kolana zaczął rzęzić.

Bardka trzymała już kolejny nóż, gotowa do rzutu i mierzyła wzrokiem pozostałych wojowników.

– Tylko się ruszcie… – Warknęła.

Z zacięta miną uniosłam wyżej swoją broń, licząc że elfy założą, że jestem równie biegła w jego używaniu co moja towarzyszka we władaniu nożami. Czujnie rozglądałam się by nie dać się zaskoczyć przez agresorów.

Gdybyście miały do czynienia z doświadczonymi wojownikami, być może dotarłoby do nich, że jesteście zbyt mało warte, by ryzykować, zapewne by się wycofali i ponowili atak lepiej przygotowani… ale to była młodzież szukająca zaczepki. Uzbrojona dzieciarnia, którą głód i chęć popisania się prowadziły na złamanie karku naprzód.

Wojownicy zaatakowali. Dziewczyna, której nie roztrzaskałaś głowy wskoczyła na wóz i rzuciła się na ciebie z nożem.

W tym czasie dwóch chłopaków ze skórzanymi tarczami ruszyło na Evi, która tym razem nie była w stanie zdjąć ich pojedyńczymi rzutami. Jakaś dziewczyna z długim warkoczem doskoczyła do niziołki, jednak nim zdążyła cokolwiek więcej zrobić, ta kopnęła ją w brzuch, a potem przeskoczyła nad nią, stanęła na rękach a nogi oplotła wokół szyi napastniczki i z całej siły wykonała obrót w bok. Co zaowocowało głośnym chrzęstem. Dzika elfka momentalnie zwiotczała. Jednak zaraz potem kolejni wojownicy ruszyli w kierunku niziołki, która niestety już nie miała elementu zaskoczenia.

Jako że wciąż byłam nisko na podłodze wozu, nie miałam innego wyjścia jak wykonać zamach w nogi elfki. Wyczekałam, aż zbliży się dość do mnie i wycelowałam w jej kolano od boku.

Usłyszałaś chrupnięcie, potem wrzask bólu i dziewczyna zwaliła się na deski wozu. Obejmowała złamaną kończynę i wiła się z bólu. Nagle do twoich uszu dobiegł ryk i z pobliskich zarośli wyskoczył niedźwiedź. Bestia dopadła jednego z dwóch tarczowników, którzy osaczyli Evi i zmiażdżyła mu głowę ciosem łapy.

Pojawienie się zwierzęcia wywołało chaos, który Evi i Gali wykorzystały bez cienia litości. Bardka zaraz dopadła drugiego, zdezorientowanego elfa i poderżnęła mu gardło, a zaraz potem zakrwawiony wciąż nóż posłała w kierunku dziewczyny z włócznią.

W tym czasie Gali uniknęła ciosu nożem i kopnęła napastnika w krocze by zaraz potem wykonać fikołka i wybijając się z ziemi kopnąć w twarz kolejną wojowniczkę.

W tym czasie niedźwiedź skupił na sobie uwagę reszty.

W ferworze walki, z pragnieniem przetrwania, zdałam się w pełni na wyuczone odruchy. Spuściłam elfce na głowę buzdygan nie bacząc na to ile siły w to wkładam, bo zależało mi na skutecznym obezwładnieniu wroga.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 30-10-2019, 10:34   #43
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Upuściłaś broń z siłą która powaliła by dorosłego mężczyznę… teraz jednak okazała się wystarczająca by rozłupać dziewczynie czaszkę. krew i kawałki jej mózgu opryskały twoją szatę, twarz i goblińską kobietę.

W tamtej chwili pierwszy raz w życiu zabiłaś inną osobę.

Poczucie zagrożenia życia nie pozwoliło mi na rozmyślania o tym co się właśnie wydarzyło. Moją uwagę w pełni pochłonęło poczucie odpowiedzialności za życie goblinów i bronienie ich i siebie przed pozostałymi napastnikami.

Jak się okazało niedźwiedź i dwie kobiety uporały się z większością napastników. Zauważyłaś jednak, jak jedna z elfek, próbuje uciec, nim jednak zdążyła się oddalić, z zarośli wyszła kobieta, która zdzieliła dziewczynę pięścią w gardło, a gdy ta osunęła się na kolana, kobieta chwyciła sierp, który miała przy pasie i poderżnęła elfce gardło.

Nowo przybyła miała na sobie żółtą koszulę i niebieskie spodnie. Jej ręce niemal do łokci były pokryte niebieskim barwnikiem, a może był to tylko tatuaż. Po uszach zauważyłaś, że była to półelfka.

Kobieta znów przywiesiła sierp do pasa i ruszyła w waszą stronę. Evi właśnie zakończyła żywot ostatniego trzymającego się na nogach wojownika i oparła się o burtę wozu. Oddychała ciężko. W tym czasie niedźwiedź wyszarpywał kawałki mięsa z jeszcze żywego elfa, który wrzeszczał w niebogłosy. Niziołka padła na trawę i leżała wymęczona walką.

Pozostałe żywe elfy były zbyt ranne by się ruszyć, albo nieprzytomne. Walka się zakończyła.

Po rozejrzeniu się w koło, moje spojrzenie spoczęło na elfce która nam pomogła. Opuściłam rękę z buzdyganem, ale pozostawałam nieufna.

Kobieta zagwizdała a niedźwiedź puścił konającego wojownika.

– Druidka… jak dobrze cię widzieć…

– Ze wszystkich szkodników na stepie, akurat musiało przywiać tu krwawe znamię. – Odparła półelfka.

– Co z czarnymi stopami?

– Wybici, albo wzięci w niewolę – Rzuciła gładząc łeb niedźwiedzia. – Po co was tu niesie?

– Mamy rannego. Potrzebuje pomocy.

– Rannego… – Mruknęła. – Trzeba najpierw podobijać tych tu rannych – Powiedziała stając jednej z elfek, której niedźwiedź pogruchotał nogi, na plecach. Dziewczyna zaczęła się szarpać i próbowała odpełznąć, ale bez skutku. Druidka ponownie chwyciła swój sierp i mimo błagań i skomleń wbiła jej go w plecy. – Inaczej któryś doczołga się do swojej wioski i przybędą tu prawdziwi wojownicy. Głupie młodziki, wcale nie szanują życia, że też step ich nosi, a Seres jeszcze moru na nich nie zesłała.

Patrzyłam na to co robi druidka, czując jak krew buzuje mi w żyłach. Nie miałam zadyszki tak jak Evi, ale poczułam, że zaczyna mi się robić słabo. Oparłam się o burtę wozu i usiadłam zanim nogi same się pode mną ugną. Odłożyłam buzdygan i wbiłam spojrzenie w roztrzaskaną głowę elfki. Zbliżyłam się do niej na czworaka i próbowałam zepchnąć z wozu.

Gdy ruszyłaś truchło on drgnęło lekko, nie była to jednak oznaka życia a jedynie skutek podrażnienia zniszczonego mózgu.

– A kto tam z wami jedzie? – Zapytała nagle Druidka podchodząc. – Kapłanka Toriela? Mniszka raczej. I dwa gobliny… jeden mocno dostał po głowie… na szczęście słabiej niż ta tutaj - chwyciła martwą elfkę za nogę i ściągnęła z wozu zostawiając tylko rozmazaną krew. – No dobrze… Bardko przewieź rannego pod moją chatę, a ty kapłanko razem z niziołką podobijajcie elfy, powinnyście szybko się uwinąć.

Emocje powoli opadały, a mi zaczęło kręcić się w głowie i robić niedobrze z wysiłku...
- Nie dam rady... - syknęłam i złapałam się za głowę.

– Jesteś ze świątyni Toriela, a ci tutaj napadli pokojowo usposobione plemię, zabijając i paląc, a potem zaatakowali was. – Stwierdziła. – jeśli dobrze rozumiem założenia tej religii, to twój obowiązek by wymierzyć im sprawiedliwą karę. Nie uwierzę również, że brak ci sił, zważywszy na to jak rozłupałaś łeb tej dziewczynie… masz jej mózg na swojej twarzy, więc nie wiem w czym dostrzegasz problem. – Spojrzała na bandaże na twojej głowie. – Chyba, że uważasz się za zbyt chorą do tego zadania, to wtedy zajmie się tym Bronte… ale on nie zabija bezboleśnie. – Rzuciła spojrzenie na niedźwiedzia, który siedział z zadowoleniem wymalowanym na okrwawionym pysku.

Wszystko co do tej pory zjadłam podeszło mi do gardła.
- Nie dam rady... - wydusiłam z siebie przez zaciśnięte zęby.

Kobieta prychnęła.

– Daj jej spokój – Powiedziała stanowczo Evi prostując się. – Ty możesz mieć swoje żale do kapłanów, ale Marion odpuść. Przeszła swoje. To ona uratowała tą dwójkę.

– Chyba nie wystarczająco dobrze – Mruknęła. – Niziołka… dasz radę zająć się niedobitkami?

Gali podeszła i skinęła. Wykonała gest jakby skręcała komuś kark.

– No i choć ktoś tu wie jak się postępuje na stepie.

Skuliłam się na wozie i zamknęłam oczy. Pragnęłam, żeby się to już skończyło.

– Boję się – Powiedziała goblinka, gdy Druidka się oddaliła, a wóz ruszył dalej.

Spojrzałam na nią spod przymrużonych oczu.
- Nie musisz się już bać. Ci którzy chcieli naszej śmierci już nas nie skrzywdzą - odparłam jej. Sięgnęłam po jakaś w miarę czystą ścierkę i wytarłam w nią dłonie które kleiły mi się od krwi.

Zauważyłaś przy okazji, że twoja biała szata była teraz zbrukana krwią.

Z owiniętą głową i zakrwawionym ubraniem wyglądałam dokładnie tak jak się czułam. Ale pomimo potwornego przemęczenia i mdłości to czułam się szczęśliwa, że nie ja leżę martwa na ziemi.

Dotarliście do chaty druidki, obok niej znajdowała się zabezpieczona studnia, zaś sama chata wyglądała raczej jak barak. Na ramieniu półelfki wylądował duży kruk. Jej niedźwiedź położył się zaraz obok chaty.

Półkrwista znów do ciebie podeszła.

– Co dokładnie mu się stało? – Zapytała bezpardonowo.

Po drodze sączyłam powoli wodę z bukłaka i udało mi się zapanować nad mdłościami. Wróciło mi też odrobinę sił.

- Oberwał w głowę sporym kamieniem i ma rozłupaną czaszkę - odpowiedziałam nie podnosząc spojrzenia na druidkę. - Jest z nim źle, ale jego stan jest w miarę stabilny i dostaje medykamenty by tak pozostało. Jeśli tylko nie dostanie obrzęku to ma szansę z tego się wylizać - opowiedziałam w skrócie. - Po drodze budził się kilka razy na krótko, majacząc.

– Hym… nie jestem czarodziejem. Nie wiem co mogę zdziałać, jeśli wam się nie udało. Sprawdzaliście, czy czaszka jest tylko pęknięta, czy odłamki nie powbijały się w mózg? – Zapytała całkiem fachowo.

- Na pewno został dokładnie opatrzony - odparłam z wiarą w profesjonalizm Dariela jako medyka. - Mam ze sobą wszystkie potrzebne leki i jedynie potrzebujemy kąta, żeby w spokoju mógł dojść do siebie, bo droga po wertepach mocno mu nie służy.

– Tak… – Powiedziała. – Trzeba go przenieść, weźmiemy nosze. Pomożesz mi. – Zarządziła i poszła do chaty. Kobieta była piękna z wyglądu. Elfie cechy łagodziły ludzkie, nadając jej twarzy iście boskiego piękna. Jej delikatne rysy i smukła budowa kontrastowały jednak z jej zimnym spojrzeniem niebieskich jak niebo oczu i surowym tonem. Zauważyłaś również precyzyjny tatuaż na lewej części jej twarzy, który do tej pory skrywały pukle jej długich, złotych włosów. Z jednej strony kobieta ta przywodziła ci na myśl jakąś damę, arystokratkę, na której słowo padają na kolana rzesze… a z drugiej, drapieżną dzikuskę, gotową rzucić się ci do gardła i gołymi rękoma wycisnąć z ciebie życie. Swą aurą budziła niewypowiedziany respekt.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 30-10-2019, 12:34   #44
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Spojrzałam na Evi prosząco. Odkąd dostałam po głowie to nawet nie stałam jeszcze o własnych siłach, więc co dopiero nieść nieprzytomnego. Zagadką dla mnie było to czemu druidka usilnie starała się mnie aktywizować do działania, choć wyraźnie było po mnie widać, że daleko mi do pełni sił. Pewnie gdybym nie miała wiedzy medycznej to bym spięła się w sobie i próbowała działać, a tak wiedziałam, że takie zachowanie w moim stanie może się wrednie zemścić.
- Nie dam rady go przenieść - powiedziałam do Bardki, gdy druidka zniknęła w swojej chacie. - Nie wiem nawet czy sama przejdę ten kawałek od wozu do jej domu.

– Ela! – Zawołała za nią Evi – Może ja ci pomogę… wiesz, Marion też dostała kamieniem i wciąż źle się czuje – Powiedział bardka wesoło idąc w kierunku chaty. Nie zdążyła jednak do niej wejść gdy druidka z niej wyszła niosąc zwinięte nosze, oparte na ramieniu. Bez słowa ominęła zaskoczoną kobietę i podeszła do ciebie. Oparła nosze o wóz i chwyciła cię za głowę, spojrzała ci głęboko w oczy. Jej dotyk był pełen siły ale i delikatności, z dziwnego powodu poczułaś, że ona dokładnie wie co robi. – Spójrz na mój palec – Powiedziała pokazując ci palec cały dokładnie wytatuowany na niebiesko. – Suń za nim oczyma.

Zrobiłam się mocno spięta, kiedy druidka bez ostrzeżenia zbliżyła się tak bardzo do mnie.
Ale wykonałam jej polecenie.

– Dobrze. Oczy reagują prawidłowo… – Powiedziała i zdjęła ci z głowy bandaż, jej ruchy były pewne i zdecydowane, jakby robiła to już setki razy.Obejrzała siniak i dotknęła palcami miejsca gdzie trafił kamień. Poczułaś ból, ale był on znośny. Po chwili kobieta cię puściła. – Uderzenie jedynie cię przygłuszyło, wszystko jest w porządku, tylko masz tendencje do użalania się nad sobą. Dziewczynę, którą zabiłaś, wykończyłaś jednym uderzeniem, zamieniając jej czaszkę w kałużę krwi, więc nie brak ci siły. Zauważyłam, też, że miała zgruchotane kolano, a raczej nie stała jak kołek, kiedy jej to robiłaś, więc z niewygodnej pozycji trafiłaś idealnie w ruchomy cel… koordynacja ruchowa też jest zatem w porządku. Słowem… nic ci nie jest, jedynie… jak mogę przypuszczać, pierwszy raz dostałaś poważne lanie i pierwszy raz kogoś zabiłaś… więc masz dwie opcje… siedzieć tu i pogrążać się w beznadziei, co tylko pogorszy sytuację i twój stan, albo ruszyć się z miejsca, otrząsnąć i zacząć działać. Zaś jeśli chodzi o ciebie – Zwróciła się do Evi. – Wyglądasz jak ostatnie nieszczęście… przyznaj uczciwie, nie spałaś nawet chwili od wczorajszego poranka, do tego jesteś po ciężkiej walce o własne życie.

– Ja…

– Ty masz odpocząć i się przespać, do momentu do którego nie odpoczniesz, nie masz prawa się do mnie odzywać. Ani tym bardziej próbować komukolwiek pomagać… cudem jest, że tu dotarliście, nie zdziwiłabym się, że gdyby ta droga jeszcze potrwała, spadłabyś z kozła i rozjechałby cię twój własny wóz. – Zarządziła, na co bardka odpowiedziała tylko skinieniem. Teraz dopiero dostrzegłaś, jak bardzo Evi była wykończona, zauważyłaś, nawet, że jej nogi i dłonie drżą. Druidka znów spojrzała na ciebie. – Więc pomożesz mi zająć się chorym, jak na Torielitkę przystało, czy dalej będziesz siedzieć na świątobliwym, błogosławionym tyłku i czekać, aż sam Toriel zsstąpi uzdrowić chorego? – Skrzyżowała ręce na piersi. Poczułaś jak coś w jej postawie i sposobie mówienia chwyciło cię za gardło. Pierwszy raz poczułaś coś takiego, jakby dziwny skurcz w brzuchu.

"Uwzięła się na mnie" przeszło mi przez myśl, gdy patrzyłam jej w oczy. Ale też poczułam wstyd, że nie zwróciłam uwagi na stan Bardki. Spuściłam spojrzenie nie chcąc swoją postawą drażnić druidki.
Powoli się podniosłam i podeszłam do noszy.
- Weź proszę torby z lekami - poleciłam goblince.

– Oczywiście. – Powiedziała żona rannego, chwytając torbę.

Półelfka rozłożyła nosze.

– Widzisz… jesteś w stanie się ruszyć. – Powiedziała Druidka ale bez cienia złośliwości, czy nawet tryumfu. – Szkolono cię byś zniosła znacznie więcej niż to. Masz dość siły i wytrzymałości, brakuje ci tylko hartu ducha, a tutaj jak nie masz woli przetrwania, giniesz marnie. – Położyliście mężczyznę na noszach. Okazało się, że był dla ciebie całkiem lekki. – Od razu widać po tobie potencjał… a ja nie mogę patrzeć jak go marnujesz na użalanie się.

Byłam skonsternowana jej zachowaniem. Najpierw łaja mnie, a teraz niejako prawiła komplementy... Nie odpowiedziałam jednak nic na to tylko potulnie wykonywałam jej polecenia i całą uwagę skupiłam na tym, żeby jak najostrożniej przenieść rannego.

– Dobrze – Uniosłyście razem nosze. – Położyłaś po sobie uszy… nikt cię nigdy porządnie nie złajał, co? Może mi nie uwierzysz, ale znam się trochę na ludziach. Mimo mieszkania na odludziu, nie jestem pustelnikiem. I jak patrzę na bardkę widzę kogoś z wielkim sercem i szerokim horyzontem, ale równocześnie kogoś, kto za mało dba o własne życie i zdrowie. Gdy patrzę na ciebie widzę kogoś o nieprzeciętnym potencjale… to jak broniłaś tej dwójki, ale równocześnie kogoś komu brakuje wiary we własne możliwości. A uwierz mi, że nikt nie irytuje mnie bardziej, niż ktoś kto marnuje własne możliwości… jak te głupie dzieciaki. Mogli być myśliwymi, założyć rodziny i żyć długo wydając na świat dzieci… ale zamiast tego woleli wejść wam w drogę, i teraz jedyne co mogą z siebie dać, to pożywienie dla zwierząt i nawóz dla ziemi. – Rzuciła oschle idąc przodem. – Masz zatem znowu dwie opcje. Nauczysz się przyjmować zarówno pochwały jak i połajanki i będziesz szła z podniesionym czołem, albo będziesz zgrywać obrażoną, czy tam zasmuconą damulkę, i życie kiedyś wejdzie ci w rzyć, bez litości. A w praktyce, otrząśniesz się i zaczniesz zachowywać jak wojowniczka, albo dalej będziesz mnie irytować. – W żadnym jej słowie nie wyczułaś żartu, ale również złośliwości. Mówiła stanowczo i z miażdżącą powagą.

Broniłam się przed wszelkimi chęciami wejścia w dyskusję z nią, a tym bardziej tłumaczenia się z własnego zachowania. Nie po tym co widziałam, że potrafi zrobić, ani tym bardziej wiedząc, że ma niedźwiedzia tresowanego do zabijania na komendę. Bo po wydarzeniach ostatniej doby zauważyłam, że zdecydowanie zależy mi na własnym życiu, a przynajmniej w chwilach kiedy mam czas na myślenie o kwestiach egzystencjalnych.
Przyjmując na siebie krytykę zmieszaną z pochwałami, starałam się nie zatopić za mocno we własnych przemyśleniach, by nie rozzłościć druidki.

– Boisz się mnie? – Zapytała nagle, jakby rzeczywiście czytała ci w myślach. – Myślisz, że każę Bronte cię rozszarpać, albo Karet, wydziobać ci oczy? – Pierwszy raz jej ton zmienił się na lżejszy. Nogą popchnęła drzwi do chaty. W środku wszystko było uporządkowane i miało swoje miejsce. Na środku stał czysty stół. – Jesteś jednak zabawną osobą. Powiedz mi, jaki miałabym powód by cię zabić? – Rzuciła gdy układałyście nosze z rannym na stole.

Jej podejrzenia wybiły mnie z tropu. Niepewnie podniosłam na nią spojrzenie.
- Raczej nie daję ku temu powodów - odparłam wymijająco. Gdy goblin spoczął na miejscu, od razu sprawdziłam czy jego stan nie uległ zmianie w trakcie przenoszenia.

– Dokładnie. Twoja niepewność jest irytująca, ale nie mam najmniejszych powodów, żeby coś ci robić. – Uśmiechnęła się wreszcie. – Zabijam tylko gdy to absolutnie niezbędne.

Oględziny chorego wykazały, że żyje i jego stan nie uległ zmianie.

W odpowiedzi nieznacznie się uśmiechnęłam. Wciąż czułam się przy niej niepewnie, ale przynajmniej nie byłam już tak bardzo spięta jak na początku. Po całym tym wysiłku głowa znów mnie zaczęła boleć. Z przymrużonymi oczami wzięłam od goblinki torby i położyłam je pod ścianą, by nikt się o nie nie potknął, ale żeby ich zawartość była dla mnie łatwo dostępna. Usiadłam w klęczki przed lekami i zaczęłam je przeglądać.
- Może lepiej położyć go na podłodze, żeby nie spadł gdyby zaczął się wybudzać - zaproponowałam.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 31-10-2019, 11:24   #45
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Najpierw muszę sprawdzić co dokładnie stało się z jego czaszką. – Powiedziała odwjając uważnie bandaże. – Jeśli odłamki kości powbijały się w mózg, trzeba będzie naciąć skórę i je usunąć. Módl się, jednak żeby tak nie było, bo to bardzo niebezpieczna operacja i we dwie możemy nie dać rady… jeśli jednak kość nie rozpadła się na kawałki, a tylko pękła, to jego życie będzie zależeć tylko od tego czy do mózgu nie wylała się krew. Jeśli tak… to lepiej go będzie dobić, bo nie przeżyje nocy. Jeśli jednak przeżyje noc, to znaczy, że powinien się obudzić. – Zaczęła obmacywać jego czaszkę. Robiła to powoli i bardzo dokładnie… takie ruchy widziałas tylko w wykonaniu starszych szpitalników ze swojego zakonu. – Ma szczęście… trochę niżej i byłoby po nim, jest pęknięcie ale kość się nie pokruszyła. – Rozszerzyła mu oczy i przyświeciła w nie, zbliżając jedną z oliwnych latarenek wiszących pod sufitem. – Oczy reagują na światło… dobrze… – Powiedziała i podeszła do ciebie. – Masz tam korzeń forniku? – Zapytała o składnik z którego robiło się napary na migreny, wywołane zbyt szybkim krążeniem krwi.

- Tak mam - potwierdziłam i sięgnęłam do torby. Bez zawahania wyciągnęłam fiolkę i ją odkorkowałam. Powąchałam zawartość i utwierdzona w swoim wyborze podałam napar druidce.

– Już gotowy napar… – mruknęła. – Torielici… nie umiecie myśleć poza ustalonymi ramami. Gdybym mu go teraz podała w tak skoncentrowanej formie, jego serce by spowolniło zbyt mocno i mógłby się już nie obudzić, bo za mało krwi popłynęło by do mózgu. Mi chodzi o ustabilizowanie pulsowania krwi. – Powiedziała i poszła do jednej ze skrzyń. Wyjęła za niego świeży jeszcze korzeń. – Pokażę ci metodę, której nauczyłam się od tutejszych. – Kobieta wzięła nóż i obrała korzeń, a potem pokroiła go na kawałki, zaś kawałki wrzuciła do moździerza i wycisnęła z niego oleisty sok. Następnie masę przecisnęła przez materiał, do drewnianej miski, do której dolała oliwy. Całość wymieszała i przelała do glinianej miseczki, którą następnie ustawiła na niewielkiej lampie oliwnej. Po chwili poczułaś w powietrzu ziemisty, a jednoczesnie kojący, zapach. Lampę wraz z miseczką ustawiła na stole obok goblina. Po kilku chwilach jego oddech się uspokoił a on zdawało się, że z pełnego majaków półsnu zapadł w kojący leczniczy sen. Goblinka, która do tej pory w milczeniu obserwowała wszystko, powoli podeszła do swojego ukochanego i zaczęła się modlić.

– No to teraz pozostało nam tylko czekać. – Stwierdziła odchodząc od stołu i wracając po chwili z pledem. Okryła nim szczelnie mężczyznę i stanęła obok ciebie.

Z zainteresowaniem przyglądałam się temu co robiła druidka. Był to ciekawy, a nawet wręcz osobliwy sposob na wykorzystanie korzenia.
- Używamy silnie skondensowanych wyciągów żeby zajmowały jak najmniej miejsca gdy jesteśmy w drodze - powiedziałam w tonie wyjaśnienia na wcześniejsze uwagi półelfki. - Można je wtedy użyć zarówno do wcierania w skórę jak i napój o różnym stopniu rozcieńczenia w wodzie - dodałam. - Ale nadal uważam, że lepiej będzie jak położymy go na ziemi.

– Skoro takie jest twoje zalecenie, to chwytaj za nosze – Stwierdziła. – A ty – Zwróciła się do goblinki. – Weź kadzidło.

Po chwili ułożyliście rannego w bezpiecznym, ciepłym kącie. Teraz mogłaś lepiej przyjrzeć się chacie. Znajdowaliście się w głównej izbie, w której była kuchnia i palenisko, oraz komin. Po prawej i po lewej znajdowały się drzwi do innych pomieszczeń.

Po chwili do chaty weszły kuglarki.

– Zbierałyśmy płachtę, którą nam zdarli z wozu… – Powiedziała tłumacząc się, Evi. – Już idę spać… – Powiedziała, nie czekając na reakcję półelfki i zaraz czmychnęła do jednego z pomieszczeń po lewej stronie. Gali natomiast podeszła do was.

– Ilu żyło? – Zapytała druidka.

Niziołka pokazała pięć palców.

– Zabiłaś każdego?

Gali skinęła, a potem pokazała gestem, jakby skręcała kark.

– Bezsensowne marnowanie czasu. Mogłaś wziąć nóż jednego z nich, albo włócznię.

Niziołka stanowczo pokręciła głową. I wykonała gest obejmując swoją szyję dłońmi.

– No tak… jesteś “niewolnicą” i nie wolno ci dotykać broni.

Gali tylko się uśmiechnęła szeroko i poszła do pomieszczenia, w którym zniknęła jej towarzyszka.

– No dobrze… pacjent zadbany najlepiej jak się dało. Bardka poszła spać… No to teraz czas zmyć ci z twarzy tą dziewczynkę, której rozsmarowałaś mózg – powiedziała spoglądając na ciebie. Dopiero teraz do ciebie dotarło, że wciąż masz na twarzy zaschniętą krew.

Spojrzałam na swoje dłonie i później na swoją szatę. Skrzywiłam się, gdy przed oczami znów zobaczyłam ten moment gdy zakończyłam życie tamtej elfki. Potrząsnęłam głową nie chcąc pozwolić sobie by myśli poszły za daleko w tamtym kierunku i zaraz zaczęłam się nie do końca obecnym spojrzeniem rozglądać za wiadrem z wodą.
- Gdzie mogę się... Umyć - zapytałam.

– I uprać szatę – Dodała. – Chodź. – Powiedziała i zdjęła metalowy kocioł wiszący nad paleniskiem. Potem poszła do jednego z pomieszczeń po prawej stronie.

Już zrobiłam krok żeby za nią podążyć, ale przypomniałam sobie że muszę się w coś przebrać, więc cofnęłam się po swoją torbę. Dopiero wtedy poszłam tam gdzie zniknęła mi z oczu druidka.

Gdy wyszłaś po torbę do wozu, mogłaś raz jeszcze ujrzeć pobojowisko i trupy elfów, oświetlane przez blask zachodzącego słońca.

W pomieszczeniu, w którym czekała półelfka znajdowała się balia z wodą, w której normalnie mogłabyś się wykąpać. Oraz mniejsza, z tarą do prania.

Położyłam na podłodze swoje rzeczy.
- Nie zajmie mi to długo - zapewniłam.

– Nie zostawię cię tu samej. – Rzuciła stanowczo nalewając wody z kotła do balii, w której było już trochę chłodnej wody. Resztę wody z kotła nalała do miski do prania. – Poza tym kiedy ty się będziesz myć, ja wypiorę twoje ubranie.

Już miałam temu oponować, ale nie miałam na to siły, więc tym bardziej z praniem bym sobie nie poradziła. Pokiwałam jej głową. Zrozumiałam przy okazji, że kobieta nie opuści pomieszczenia, więc stanęłam przed balią, tyłem do niej i powoli zaczęłam się rozbierać. Brudne szaty położyłam na ziemi i mając już na sobie wyłącznie medalion z symbolem Toriela oraz wisior ze szkarłatnym klejnotem, weszłam do wody.

Druidka chwyciła twoją szatę i wrzuciła ją do stojącego obok wiadra z zimną wodą. Potem podeszła do skrzyni stojącej pod ścianą i wyjęła z niej kilka rzeczy.

– To delikatny ług – Pokazała ci butelkę. – Wywabi krew i nie zniszczy szaty. A tu mam mydło, mojej własnej produkcji. – Pokazała ci szary kawałek mydła. Potem wlała ług do wiadra z szatą i podeszła do ciebie z mydłem i kawałkiem jakiejś tkaniny. Podała ci je.

Wzięłam od niej to i zmoczydłam oba, by później namydlić materiał i użyć go do wyszorowania skóry.
- Czy mam rozcięcie na głowie? - zapytałam zanim podjęłam decyzję czy zanurzyć głowę pod wodę.

– Niewielkie… Twoja śliczna główka już zaczęła się goić – Powiedziała i oparła się o ścianę krzyżując ręce.

Chwilę wahałam się, aż uznałam że lepiej jak porządnie się umyję, nawet kosztem rozmoczenia świeżych strupów. Zanurzyłam cała głowę i wstrzymując oddech zaczęłam wymywać z twarzy brud. Trochę zapiekła mnie rana od mydlin, ale nie było najgorzej.
W końcu wyprostowałam się i złapałam oddech gdy głową znalazła się nad wodą. Kąpiel była zawsze przyjemnym doznaniem, a już szczególnie po długiej i żmudnej wędrówce. Nawet uśmiechnęłam się z ulgą.

– Chyba długo już się nie kąpałaś. – Powiedziała podchodząc bliżej. – Umyję ci plecy. Mniszka na służbie u najwyższych powinna być czysta.

- Nie - tym razem stanowczo odmówiłam propozycji pomocy. - Poradzę sobie - dodałam nie schodząc z tonu.

– Chętnie popatrzę jak myjesz sobie plecy – Powiedziała wracając do poprzedniej pozycji. – Akurat w byciu samym, właśnie mycie pleców jest kluczową trudnością.

Bardzo niekomfortowo czułam się będąc obserwowana nago. Ale starałam się udawać, że jest mi wszystko jedno. Po chylilam się nieco w przód i zademonstrowałam jej jak sprawnie sięgam dłońmi do własnych pleców.

- W zakonie tylko obłożnie chorzy mogą liczyć na mycie pleców - skomentowałam.

– Prawie jak akrobatka… – Zaśmiała się. – Jesteś ładna… może jako akrobatka sprawdziłabyś się lepiej. W tamtym zawodzie nie trzeba zabijać. – Powiedziała niby mimochodem.

- Czemu wciąż mi to wypominasz? - zapytałam wprost.

Przykucnęła.

– Zadam ci jedno proste pytanie… co zrobiłaś na tym wozie? – Spojrzała ci prosto w oczy.

Zaprzestałam mycia się. Nie odwróciłam spojrzenia.
- Chroniłam siebie i gobliny - odparłam na to.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie… – Powiedziała nie odwracając wzroku. Wiedziałaś co chce usłyszeć.

- Dostałaś już odpowiedź - powiedziałam i nawet nie zauważyłam, że wyszło mi to dość oschle.

– I właśnie to pokazuje, że nie nadajesz się aby podążać tą drogą… nawet nie chce ci to przejść przez gardło. Boisz się to nazwać? Czy może boisz się tego czym to cię czyni?

- Wcale nie zamierzam się z tym kłócić - stwierdziłam na odczepne zmęczonym głosem i opuściłam spojrzenie, powracając do szorowania się.

– Z czym nie zamierzasz się kłócić? Z tym, że się boisz, czy z tym, że się nie nadajesz do bycia kapłanką? – Zapytała stając i spoglądając na ciebie z góry.

- A czemu się tak mną interesujesz? - przekrzywiłam głowę. - Naprawdę jedyne co mi teraz potrzeba do szczęścia to ta balia i czyste ubrania oraz cichy kąt do spania. Nic więcej.

– Czemu się tobą interesuję? – Zapytała krzyżując ręce na piersi. – Mniszka Toriela, która pierwszy raz w życiu trafia na step, która nigdy wcześniej nie walczyła na poważnie… więc zapewne dopiero co opuściła mury zakonu, przybywa do mnie z najbardziej nieprzewidywalnym duetem artystycznym, jaki widziano nie tylko na stepie, ale być może i w całym cesarstwie, oraz z dwójką goblinów, z których jeden jest ofiarą kamienowania… tak samo zresztą jak mniszka… Jakby to ująć, brzmi na interesującą historię. Zwłaszcza, że Mniszka zdaje się jeszcze nie rozumieć, że droga którą obrała będzie ociekać krwią i udręką, i nie zawsze da się podjąć dobrą decyzję. Do szczęścia potrzeba ci tak niewiele? To dlaczego nie zostałaś w bezpiecznym klasztorze. Dlaczego dałaś się kamienować w obronie jakiegoś goblina? Dlaczego podróżujesz z tą dwójką? – Pokręciła głową. – Nie… tobie do szczęścia potrzeba znacznie więcej, choć ty być może jeszcze sama nie wiesz czego.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 31-10-2019, 11:43   #46
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Żałuj więc, że nie widziałaś mojej nowej mentorki... - sarknęłam. Miałam nic więcej nie mówić, ale miałam przeczucie, że druidka i tak będzie dalej mnie ciągnąć za język i snuć swoje teorie co do mojej osoby. Irytowały mnie osoby twierdzące, że wiedzą lepiej co dla mnie jest dobre i czego potrzebuję, choć widziały mnie pierwszy raz w życiu. - Jeśli myślisz, że w zakonie jedynie siedzę w ogrodzie i oglądam motylki to się mylisz. Mój mentor zadbał o moją edukację bardzo dobrze. Medycyny i anatomii nie uczyłam się wyłącznie z ksiąg i miałam okazję zabrudzić ręce we krwi. Zajmowałam się poważnie ranionymi, asystowałam przy amputacjach i sekcjach… Byłam już świadkiem śmierci zarówno nagłej jak i będącej zwieńczeniem wielu tygodni cierpienia... Trochę to dało mi czasu na oswojenie się z widokiem wnętrzności na wierzchu. Czy dziś po raz pierwszy zakończyłam czyjeś życie? Nie wiem, bo może jakiemuś nieszczęśnikowi przyspieszyłam spotkanie z bogami, gdy uczyłam się podstaw alchemii i medycyny - wzruszyłam ramionami.

Druidka uśmiechnęła się, jakby usatysfakcjonowana i bez słowa poszła prać twoją szatę. Z jakiegoś powodu wydawało ci się, że twoja reakcja była dokładnie odpowiedzią jakiej oczekiwała.

Ucieszyło mnie to, bo mogłam w końcu na spokojnie się wyszorować. Siedziałam więc w balii odwrócona plecami do półelfki, nadal skrępowana jej obecnością. Po kilku chwilach byłam umyta i sięgnęłam po wiadro czystej wody, którą się opłukałam z mydlin. Przetarłam twarz z wody i rozejrzałam się za czymś do wytarcia.

Kobieta rzuciła ci ręcznik.

– Jesteś jednak twardsza niż to pokazujesz… – Zaśmiała się. – ...Jak mówiłam, masz potencjał.

Złapałam ręcznik w locie, co mnie zaskoczyło, że tak szybko wracała mi koordynacja ruchowa. Owinęłam się i zaczęłam wycierać.
- Można to też nazwać zbyt pochopnym ocenianiem innych - odparłam na jej komentarz, gdy byłam już sucha i zaczęłam się ubierać.

– Nie lubisz mnie – Rzuciła. – I w sumie mam to gdzieś… i tak zapewne jutro się stąd wyniesiecie. Jednak skoro mnie nie lubisz, nie muszę próbować być delikatna. – Powiedziała wyciskając twoją szatę. – Powinnaś podziękować tej małej… dziś mogłaś dzięki niej posmakować boskości – Powiedziała. – Bo czyż nie boskim prawem jest decydować o życiu i śmierci, oraz być sędziom nad śmiertelnikami? A czy ty nie osądziłaś, że, być może gasnące, życie tego goblina jest więcej warte niż dopiero co rozkwitające życie tamtej elfki, która była jeszcze zbyt młoda by odróżniać dobro od zła? Nie miało znaczenia, że jej matka może teraz z lękiem czeka powrotu swej ukochanej córeczki… której ciałem żywią się teraz zwierzęta nocy. – Spojrzała ci w oczy. – Mówisz, że być może jakiś pacjent szybciej ujrzał bogów z powodu twego błędu… a ja mówię, że jest to co innego, niż gdy sama, świadomie zadajesz śmierć… jest to jak utrata dziewictwa, coś czego już nie odwrócisz. Grzech zabójstwa, nawet uzasdanionego na zawsze będzie już cię brukał… wspomnieli ci o tym w zakonie? – Uśmiechnęła się i zawiesiła szatę, która jakimś cudem odzyskała dawną biel na sznurze rozwieszonym pod sufitem. – A może wcale nie broniłaś goblina… może w tamtej chwili ważne było dla ciebie tylko twoje życie? A może i nawet to nie miało znaczenia… nie ma większej i bardziej perwersyjnej rozkoszy wśród śmiertelnych, niż władza nad życiem innych… Może moc, jaką dawało ci prawo do odebrania życia dała ci rozkosz, której nigdy wcześniej nie zaznałaś… może dlatego twoja ręka okazała się cięższa niż było to konieczne… Bo cios, który zadałaś, wystarczyłby aby powalić konia...

"A mogłam siedzieć cicho. Ostatni raz dałam się tak wrobić samej sobie" pomyślałam zła na samą siebie. Wywód kobiety dał mi jednoznacznie do zrozumienia, że nie tylko lubi oceniać innych, ale też jak wielką jest ona hipokrytką. Jak wcześniej nic do niej nie miałam, tak teraz mocno się zraziłam. Nie zamierzałam jednak okazywać swojego zdania, bo była gospodarzem. Gdy więc prowadziła swój monolog, ja szybko się ubrałam.
- Żywię głęboką nadzieję, że goblinowi prędko się poprawi - powiedziałam, nie podejmując tematu jakim nakręcała się kobieta. - Dziękuję za upranie mi szat i za możliwość wykąpania się. Wrócę teraz do rannego - dodałam i wyszłam z pomieszczenia.

– Obraziłaś się – Zaśmiała się. – Jak słodko… widać, że urodziłaś się w domu arystokraty. Z jednej strony widać w tobie ogień… gniew… a z drugiej tak mocno trzymasz się “przyzwoitości” – Rzuciła z jadem w głosie.

Bezradnie pokręciłam głową. Zachowanie druidki straszliwie mnie irytowało, ale obiecałam sobie nie dać się więcej sprowokować, bo wyraźnie miała z tego dobrą rozrywkę. Idąc do nieprzytomnego goblina wzięłam kilka głębokich oddechów by stłumić w sobie złość. Przy rannym lekarzu cały czas siedziała jego żona.
- Jak się czujesz? - zapytałam ją z troską, gdy się zbliżyłam. - Prześpij się teraz, ja przy nim będę teraz czuwać.

– Dziękuję… – Powiedziała. – Jego oddech jest spokojny… więc chyba mogę chwilę się przespać. – Powiedziała.

– Możesz zająć pomieszczenie na wprost – Zaraz powiedziała Druidka, wchodząc do głównej izby.

– Dziękuję… – Powiedziała Goblinka, raz jeszcze ucałowała dłoń ukochanego i poszła do sypialni.

Powiodłam spojrzeniem za nią i gry zniknęła za drzwiami, zainteresowałam się gdzie jest moja torba. Szybko ją namierzyłam i wyciągnęłam z niej śpiwór. Ułożyłam go obok pacjenta i usiadłam przy goblinie. Wnikliwie oceniłam jego obecny stan i nie widząc by cokolwiek uległo zmianie, sięgnęłam do toreb z lekami. Oglądając każdą, jak na egzaminie, w myślach przypominałam sobie spektrum działania każdej z fiolek. To pozwoliło mi zająć myśli czymś konstruktywnym.

– Taką samą torbę miał kapłan, któremu zawdzięczam życie – Powiedziała Druidka, również przyglądając się pacjentowi. – Zapewne myślisz, że mam jakiś uraz do Torielitów… ale bardzo się mylisz.

Westchnęłam przeciągle. Musiałam uznać że to wszystko zesłał na mnie Toriela, by sprawdzić czy podołam jego próbom.
- Opowiedz o tym - odezwałam się neutralnym tonem, powracając wzrokiem do medykamentów. Jak o sobie mówić nie zamierzałam, tak wysłuchać byłam skora każdego.

– Ponad czterdzieści lat temu… – Powiedziała. – Do pewnej wioski przybył misjonarz Toriela. Leczył chorych i uczył ich nauk miłosiernego Pana. Jedną z jego najbardziej oddanych słuchaczek była moja matka. No cóż… jednej nocy nadmiar wina sprawił, że sytuacja obu tych osób bardzo się zmieniła… a ja zostałam poczęta.

Uniosłam brew, gdy niedowierzanie pojawiło się na krótką chwilę na moim obliczu, ale szybko je zgasiłam. Po pierwsze druidka znów mnie mogła podpuszczać, po drugie... Chyba nakrycie Morrisany i Garrena było zrządzeniem, które miało mi dać do zrozumienia, że kapłani też są śmiertelnikami narażonymi na pokusy.
- Skoro pamiętasz torby to wnioskuję, że znałaś swojego ojca - powiedziałam nie zmieniając tonu.

– Owszem… moją matkę wygnano z plemienia. Mój ojciec, ona i ja od dnia swych narodzin podróżowaliśmy po stepie wzdłuż i wszerz razem z karawanami. Ojciec był kaznodzieją i uzdrowicielem a matka wprawiła się w alchemii i zielarstwie. Oczywiście publicznie nie mogłam mówić do niego tato… – Zaśmiała się. – Pamiętam nie tylko torby… wiele mnie nauczył… o medycynie, o bogach… o świecie. – Jej oczy się zaszkliły, a ona przerwała opowieść, jakby zatapiając się we wspomnieniach.

Lekko kowalami głową wyrażając zrozumienie. Z jednej strony kapłan złamał śluby celibatu, ale zachował się i wziął odpowiedzialność za swoje... czyny.
- Miałaś więc dobre dzieciństwo - skomentowałam.

– Przez piętnaście lat… niezgorsze. Ale jednej nocy mój ojciec odszedł, bez pożegnania. Musiał wrócić do świątyni, a nie było tam miejsca na kobietę, z którą sypiał i bękarta. – Uśmiechnęła się. – Nie myśl jednak, że mam do niego żal… kocham go i chciałabym wiedzieć jak mu się wiedzie. Wiem tylko, że wciąż jest kapłanem w zakonie na terenie wolnych ziem. – Powiedziała, wspominając nieświadomie o twoim zakonie.

W tej opowieści nie pasowało mi coś. Skoro odszedł bez słowa to skąd wiedziała, że wrócił do zakonu?
- Jak się nazywał? - zapytałam z nadzieją, że nie znam tej osoby.

– Imię mojego ojca… – Powiedziała. – Niemal już go nie pamiętam… Z twojego tonu głosu wnoszę, że ty też wychowałaś się właśnie w tym zakonie, zostawię zatem ten szczegół na koniec… – Uśmiechnęła się złośliwie. – Jeśli chodzi o moją matkę, podróżowaliśmy dalej, wiele razy pytałam mamę czemu tata odszedł… a ona tłumaczyła mi, że tak musiało się stać. Już gdy nastało cesarstwo pytałam podróżników o tego kapłana i mówili mi, jak mu się wiedzie. Znów jednak mówię o ojcu… a miała powiedzieć ci o matce. No cóż… to były czasy gdy na stepie każdy robił co chciał… więc nie brakowało i bandytów napadających na karawany. Moja mama stanęła w mojej obronie i została przebita mieczem… tego dnia straciłam matkę i swoją czystość, bo widząc co się dzieje wbiłam nóż w gardło bandyty. Nasza karawana przetrwała, choć okupiona krwią części z nas… i mojej ukochanej matki. Takie były jednak czasy i nikt nie zamierzał rospaczać nad umarłymi… ani nikt nie zamierzał opiekować się małą półkrwistą, króra płakała po nocach wspominając śmierć rodzicielki i uczucie krwi bandyty tryskającej na jej twarz… Nikt nie powiedział mi co to znaczy nieść na sobie brzemię śmierci, aż sama się tego nauczyłam. Jestem dzieckiem stepu… i nauczyłam się żyć według jego zasad. Znam zasady bogów imperium i bogini elfów… Znam zasady całej ósemki… ale znam i zasady stepu. – Powiedziała podchodząc do paleniska i dorzucając do niego drewna.

Razem ze mną w zakonie przebywało wielu moich rówieśników jak i młodszych dzieciaków przyuczajacych się, tak jak i ja, by w przyszłości pełnić posługę kapłańską. Wiele z tych dzieciaków było sierotami, które w różnych tragicznych sytuacjach utraciły swoje rodziny. Albo te które zostały oddane do zakonu z powodu skrajnego ubóstwa. Choć wiedziałam, że to głupie to trochę im zazdrościłam.
Teraz przynajmniej wiedziałam czemu ta kobieta jest tak zafiksowana na punkcie poczucia winy.
- Rozumiem - powiedziałam i wyciągnęłam fiolkę z ekstraktem złocienia. Jedna kropla pod język i powinnam zapobiec nawrotowi migreny.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 19-11-2019, 17:40   #47
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Nic nie rozumiesz… – Rzuciła wciąż grzebiąc w palenisku. – Tylko ci się wydaje, że rozumiesz. Mój ojciec jest pewnie teraz starym człowiekiem… pewnie ma już ponad osiemdziesiąt lat, a może nawet już nie żyje… od kilku lat nie pytam już o niego. Może zwyczajnie boję się dowiedzieć, że umarł, a ja nie mogłam nawet się z nim pożegnać. I teraz boję się zapytać…

Przewróciłam oczami. Na pewno nie zamierzałam dociekać. Odkorkowałam fiolkę i spuściłam jedna krople na swoją dłoń, a następnie ją zlizałam. Nieco cierpki posmak objął mój język.
- W takim razie nie pytaj - odparłam i schowałam naczynie.

– Ty nie masz takich dylematów… ty pewnie wolałabyś, żeby twoi rodzice nie żyli… – Rzuciła oschle. – Czy mój ojciec… człowiek, który dał mi życie i wskazał kierunek… kapłan Galadriel, wciąż żyje i jest zdrowy? – Wydusiła z siebie.

Tak czułam w głębi duszy, że wypowie imię mojego mentora. Jakiś tak odkąd opuściłam zakonne mury, odnosiłam wrażenie, że nic przy mnie nie działo się przypadkiem... Ale wolałabym, żeby robiła sobie teraz durne żarty. Głowa znów mnie zaczęła boleć.
- Ma się dobrze. Jak na starca - powiedziałam zachowawczo, nie patrząc na nią. Po tym co już mi zaprezentowała jak reaguje uznałam, że nie będę wspominać, że jest on moim mentorem od samego początku mojego pobytu w zakonie.

– Zabawne… – Rzuciła. – Chciałam usłyszeć, że żyje… ale jednocześnie gdyby zmarł… nie musiałabym się już o niego martwić… – Podeszła. – Dobrze go znałaś? – Zapytała szczerze.

"Na tyle, żeby wiedzieć, że tego swojego parszywego charakteru na pewno nie masz po nim" pomyślałam z ironią.
- Wszyscy szanują go za wiedzę i umiejętność jej przekazywania - odparłam niby od niechcenia.

– Tak… – Uśmiechnęła się. – Dziękuję… – Powiedziała i położyła rękę na twoim ramieniu. – Prześpij się, ja popilnuję pacjenta… Przepraszam jeśli cię uraziłam… chyba zwyczajnie źle cię oceniłam.

- Nie trzeba - odsunęłam się by zdjęła ze mnie swoją rękę. - Spałam w drodze więc i tak nie zasnę - dodałam w tonie wyjaśnienia.

– No to chyba dziś, żadna z nas nie zaśnie… – Powiedziała i usiadła pod ścianą. – Mam nadzieję, że nie zaczniesz pogardzać Galadrielem, za błędy dawnych czasów…

- Czas pokaże - stwierdziłam tylko. Nie chciałam wierzyć, że to prawda. Galadriel był mi najbliższą osobą, troszczył się o mnie w najtrudniejszych dla mnie chwilach i nie wyobrażałam sobie, że mógłby tak się zachować. Teraz czułam, że Toriel zdecydowanie za dużo rzucił mi na barki.

Druidka nie wracała już do rozmowy. Zamiast tego zajęła się krzątaniem po izbie. Przygotowywała jakieś wywary i leki, co jakiś czas podchodząc do chorego i przyglądając się, czy w jego stanie nie następują jakieś zmiany.

Czułam się fatalnie. Sama nie wiedziałam co najbardziej na mnie wpłynęło: zmęczenie, uraz głowy, walka o życie, czy rewelacje na temat mojego mentora. Głowa mi pękała i chyba jedynym moim pocieszeniem było to, że już na wstępie wyglądałam jak stygnący trup, więc róznica między mną przed wyznaniem druidki, a mną po tym wyznaniu, była nieznaczna szczególnie, że zdążyła mnie porządnie zirytować chwilę wcześniej. Z własnej woli nie podejmowałam rozmów.

Większość czasu spędzałam na modlitwach do Toriela. Uspokajały mnie i pozwalały odzyskać skupienie na tym co było teraz najważniejsze. Co jakiś czas podawałam lekarzowi wywary, które miały stabilizować jego stan i pomóc mu zawrócić z drogi do bogów.

Mimochodem zwracałaś uwagę na ruchy i metody przygotowania leków przez półelfkę i niemal w każdym z nich zauważałaś ruchy swojego mentora… To jak mieszała mikstury unosząc je lekko ponad poziom oczu i wpatrując się w nie od dołu. To jak miażdżyła składniki w moździerzu układając dłonie w tak charakterystyczny sposób.

Ale najbardziej rzucało się to charakterystyczne podchodzenie do pacjenta… sposób w jaki sprawdzała czy nie ma gorączki, nawet to z której strony podchodziła… jej stanowczość połączona z niekłamaną troską… i marudzenie pod nosem... to był Galadriel jakiego pamiętałaś…

Było to dziwacznym zrządzeniem losu. Za dużo tego wszystkiego spadło na mnie w jednej chwili. Nawet nie wiedziałam czy chce konfrontować z mentorem nowe informacje o nim. Miałam wrażenie, jakbym z każdym stawianym poza murami zakonu krokiem gubiła się coraz bardziej. Ale za to chyba lepiej zaczynałam rozumieć czemu Galadriel zaopiekował się mną i czemu tak dobrze się z nim rozumiałam. Bo miał córkę i wychował ją nim miał okazję zająć się mną.

W toku burzliwych rozmyślań, które starałam się okiełznać modlitwami, mogłam przynajmniej stwierdzić, że Galadriel nigdy nie wyraził się opinią, która by teraz mogła zostać uznana za hipokryzję. Zastanawiałam się, jak wielu kapłanów niedochowało ślubów celibatu, bo sama w krótkim czasie dowiedziałam się o zbyt wielu przypadkach. Po co więc była ta farsa z przyrzekaniem tego?!

Z tego wszystkiego zaczęłam przyjmować wersję przeora, że nie powinnam opuszczać zakonu. Aż strach zaczynał mnie oblatywać o to o czym zamierzał ze mną rozmawiać sam Cesarz. Koniecznie musiałam sobie wziąć krople na uspokojenie... Ale tak by druidka tego nie widziała.

*** *** ***

– Napijesz się herbaty? – Zapytała w końcu kobieta. – Mam melisę… chyba każdej z nas przyda się chwila wyciszenia…

Po tym jak zaaplikowałam sobie dość spora dawkę kropli na ukojenie nerwów, wypicie herbatki z melisy ululało by mnie na stojąco.
- Nie dziękuję - pokręciłam głową, ale widząc, że kobieta stara się być miła to nie mogłam jej dalej ignorować. - Ale przyda mi się wrzątek do suszu złocienia - poprosiłam.

– Nie radzę ci łączyć złocienia z tymi kroplami… – Rzuciła. – Wyczułam w nich zapach żurawiny… zapewne sok z owocu dodano ze względu na dużą dostępność w waszym regionie i szerokie zastosowania zdrowotne dodany dla wzbogacenia właściwej mieszanki… jeśli zmieszasz sok z żurawiny z wywarem ze złocienia, to obniżysz sobie krzepliwość krwi i rana na głowie może ci się znowu otworzyć…

Gdybym wzięła minimalną dawkę to mogłabym zbyć jej uwagę, jednak nie pożałowałam sobie... No i zachodziłam w głowę jak zauważyła, że je w ogóle wzięłam. Czyżby półelfy miały czulszy węch? Zaprzeczać nie zamierzałam, a nawet zawahałam się po jej uwadze.
Ale wzięłam w końcu woreczek z suszem.

- Choć siebie nie widziałam, to podejrzewam, że oprócz rozcięcia mam też porządny krwiak - zauważyłam. - W takim wypadku nawet lepiej wyjdzie jak rozrzedzę sobie w ten sposób krew.

– Jak wolisz… ale pamiętaj, że znajdujesz się na terenie plemienia krwawego znaku a jutro gdy będziecie odchodzić nie wiesz czy nie przyjdzie wam znowu z nimi walczyć, wtedy zapewne wolałabyś się nie wykrwawić od byle rany. – Zauważyła podchodząc z metalowym wiaderkiem pełnym parującej wody.

- I tak nie daję sobie obecnie wielkich szans w walce z wprawionymi wojownikami i myśliwymi - wzruszyłam ramionami. - A tak przynajmniej mam pewność, że nie dostanę udaru - uśmiechnęłam się nieznacznie.

– Nie dajesz sobie szans? – Nalała wrzątku do glinianego kubka i podała abyś mogła wrzucić doń zioła. – Masz tak słabe zdanie o sobie?

Rozsupłałam woreczek i wzięłam szczyptę suszu w palce, a następnie sprószyłam nimi gorącą wodę.
- Jedno nie ma z drugim większego znaczenia - odparłam, gdy starannie wiązałam sznureczki sakiewki ze złocieniem. - Dożyłam do teraz, więc raczej Toriel trzyma nade mną pieczę

– Może i tak… – Usiadła obok z kubkiem melisy i pogrążyła się w myślach, z wolna sącząc herbatę.

- Jak ci na imię ? - zapytałam ją, wpatrując się jak fusy idą na dno mojego kubka.

– Nie lubię używania imion… nic o nas nie mówią a mogą tylko wprowadzić w błąd. – Rzuciła. – W końcu każde imię coś znaczy… i gdy nazwą cię imieniem, które oznacza wielkiego wojownika, zaś ty zostajesz uzdrowicielem, imię jest niczym więcej jak kłamstwem…

- Skoro tak wolisz - nie naciskałam, bo najwyżej dowiem się od Garadiela jeśli to wszystko było prawdą... Tak, krople zadziałały doskonale i w cudowny sposób wzięły moje nerwy na krótką smycz, przez co przestałam się irytować tym tematem.

Poczekałam aż napar mi trochę ostygnie i dopiero zaczęłam go sączyć małymi łykami.

– Jak trafiłaś na te dwie? – Zapytała rzucając spojrzenie w kierunku drzwi za którymi spała bardka.

- Przyczepiły się do mnie - odpowiedziałam. - Nie zadziałały na nie prośby by tego nie robiły.

– Siłą na wóz cię nie wsadziły… – Stwierdziła.

- Nie, bo wóz prowadziły za mną i grupą kapłanów - wyjaśniłam. - Kilka problemów później znaleźliśmy się tu.

– Chyba problemy lubią się ciebie trzymać… – Rzuciła z uśmiechem. – Tak naprawdę chyba źle zaczęłyśmy… Wszystkich kapłanów porównuję z moim ojcem… więc jak zobaczyłam ciebie na tym wozie, siedzącą jak przerażona pokraka nad tym truchłem, pomyślałam jedno… “po kiego taką sierotę wysłali na step” – Westchnęła. – Przepraszam… mój ojciec wydawał mi się innym kapłanem, takim co zawsze zachowywał zimną krew i wiedział kiedy użyć broni, a kiedy medykamentu czy dobrego słowa. Przez to, każdy kto taki nie jest wydaje mi się być kpiną z Toriela… ale widzę teraz, że to było cholernie niesprawiedliwe, bo jesteś całkiem w porządku.

Zaśmiałam się lekko.
- Oh, czyli się przyznajesz, że lubisz oceniać innych bez poznawania ich? - miałam swoją odrobinę satysfakcji z tego jej przyznania się. - Tak się składa, że mój wiek to nawet nie ćwierć tego co ma na karku Galadriel? - sarknęłam. - Byłoby przesadą, gdybym była już taka zaradna jak on... - westchnęłam. - No i zapominasz, że oberwałam po głowie kamieniem. Ciężko wtedy nie wyglądać jak… Przerażona pokraka - mrugnęłam do niej.

– Faktycznie… przerzucasz się jak smarkula… – Szturchnęła cię łokciem. – Mojego ojca ostatni raz widziałam dwadzieścia pięć lat temu… już wtedy był niemłody. Tu mnie masz… ale wciąż uważam, że ten kamień to żadna wymówka.

- Jestem gotowa bardzo się z tym nie zgodzić - powiedziałam i napiłam się swoich ziółek. - Najwidoczniej jestem delikatnym kwiatkiem, który przysycha jeśli tylko jego warunki bytowe ulegną drobnej zmianie - mruknęłam.

– Eeee tam… gadanie. – Rzuciła. – Człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego. Ja zaś uparcie twierdzę, że masz cholernie duży potencjał… czemu? Bo gdy akurat się ze sobą nie pieścisz masz postawę jak zdobywca świata. Gdybyś była takim kwiatkiem… cały czas byś chodziła jak skulone dziewczątko. Założę się, że sama rzuciłaś się na pomoc tym goblinom, jak jakieś wsiuny chciały ich zabijać. Stąd ten kamień… i założę się, że nie raz dałaś się we znaki w tym twoim zakonie… pewnie ciągle chodzisz własnymi ścieżkami i wolisz coś robić niż ślęczeć z nosem w księgach. Mówisz, że oceniam ludzi po pozorach… a za to ty specjalnie tworzysz pozory słabości.

- Lepiej się nie zakładaj - powiedziałam z rozbawieniem. - Jak się to wszystko skończy to wrócę do moich roślin i pracowni alchemicznej - dodałam z tęsknotą.

– Czyli cały świat i to co ma on do zaoferowania cię nie interesuje? – Zapytała.

- Ktoś musi odkrywać nowe leki - stwierdziłam. - Nigdy nie myślałam o podróżach - przyznałam.

– Nowe leki… ale żeby poznać coś nowego, nie można siedzieć w znanym sobie miejscu… – Stwierdziła.

- Ciężko nosić pracownię alchemiczną wszędzie ze sobą - zaśmiałam się.

– Pracownie można znaleźć w każdym większym mieście… wędrowni uzdrowiciele mi mówili. Ale rzadkich ziół nie znajdziesz tylko w jednym miejscu.

- I od tego mogą być wędrowni kapłani, będą mi przynosić swoje znaleziska - odparłam.

– Jak mówiłam… ukrywasz się pod maską… albo marnujesz potencjał… ale zrobisz jak sama uznasz. To twoje życie – Stwierdziła i dopiła zawartość swojego kubka.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 19-11-2019, 20:25   #48
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Robię to czego się ode mnie oczekuje - mruknęłam, ale nie było w tym żadnego negatywnego wydźwięku. "I staram się jakoś radzić z tym co nieprzewidywalne". - Ale nie masz racji że ściągam problemy. Po prostu Toriel kieruje mnie tam gdzie trzeba interweniować.

– Wygodne… wszystko zrzucić na bogów – Powiedziała, również bez cienia sarkazmu.

- Możesz zaprzeczać, ale taka jest prawda - wzruszyłam ramionami i dalej sączyłam swój napar.

– Mnie ojciec nauczył brać odpowiedzialność… matka w sumie też. – Westchnęła, patrząc w pusty kubek. – Bogowie pomagają śmiałym… tak mawiali.

- Widocznie ominęła mnie ta lekcja, z braku rodziców - powiedziałam beznamiętnie i wstałam. Zbliżyłam się do goblina i uważnie go zaczęłam oglądać.

Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na ciebie półprzytomnie.
– Kapłanko? – Wymówił słabo. Wyraźnie zaschło mu w gardle.

Uśmiechnęłam się ciepło do niego. Miałam nadzieję że to oznaka poprawy, a nie kolejne jego majaki.
- Spokojnie - położyłam mu dłoń na piersi by zapobiec jego próbie podniesienia się. - Jesteśmy bezpieczni, twoja żona właśnie śpi. Zaraz dam ci wody - mówiłam powoli i spokojnym tonem. Drugą ręką sięgnęłam po duża drewnianą łyżkę i nabrałam do niej wody. Następnie podsunęłam łyżkę do jego ust i bardzo powoli pozwoliłam mu się napić kilka kropli. Nie mógł podnosić głowy więc musiał pić naprawdę małe porcje by się nie zakrztusić.

– Dziękuję… – Powiedział znacznie wyraźniej. W tym czasie stanęła nad nim druidka, mężczyzna na jej widok rozszerzył oczy i gdyby nie twoja ręka zapewne by się zerwał z miejsca. – Druidka!

– Owszem doktorze – Odparła z uśmiechem.

– Dzięki bogom za was kapłani… i za ciebie… – Odetchnął z ulgą i zamknął oczy. – Dzięki bogom…

- Mocno oberwałeś - powiedziałam bez ogródek, by przypadkiem nie próbował się podnosić. - Teraz najważniejsze, żebyś odpoczywał. Jesteśmy w bezpiecznym miejscu. Jak ogólnie się czujesz? Zawroty głowy? Mrowienie? Mdłości?

– Jest mi słabo, ale czuję się dość dobrze… choć pulsuje mi głowa… raczej oczywisty objaw – Wyjaśnił.

- Rosół by się przydał tobie teraz... - powiedziałam i spojrzałam na druidkę pytająco.

– Zajmę się tym – Powiedziała i poszła do paleniska.

– Wybaczcie za zmartwienie, którego wam przydałem – Powiedział mężczyzna.

- Jedyną osobę, którą musisz przepraszać i to na kolanach to twoja żona - odparłam mu na to w pouczeniu. - Ale to dopiero gdy ci się polepszy.

– Głupi jestem – Rzucił. – A przez to naraziłem ją… Naprawdę wierzyłem, że można było coś zmienić… Cesarz tyle zmienił… A do tego mój mentor… człowiek, który we mnie uwierzył…

– Profesor – Rzuciła druidka. – Co u niego?

– Rozstaliśmy się lata temu… gdy poszedłem do cesarskiej akademii…

– No proszę… czyli to “doktor” stało się prawdą. – Zaśmiała się. – Zawsze byłeś ambitny, a ja mówiłam ci, że przez nadmiar ambicji zarobisz po łbie… i co?

– Po latach się spełniło… – Posmutniał. – A do tego wciągnąłem w to moją ukochaną Gori…

Nie, po tym całym ciągu wydarzeń jakie doprowadziły mnie właśnie w to miejsce, zupełnie nie zdziwiłam się, że goblin znał się z druidką.
- Jeśli wyciągniesz wnioski to całe to cierpienie nie pójdzie wam na marne - wtrąciłam się.

– Czyli świata nie da się zmienić? – Zapytał z żalem.

- Da się, ale małymi krokami - odparłam mu. - Bo wszyscy boją się zmian, szczególnie tych nagłych.

– Nie każdy może być imperatorem… – Westchnął.

Pokiwałam głową. Ważne żeby zrozumiał, że nie może się zachowywać tak nieodpowiedzialnie.
- Najważniejsze, żebyś na przyszłość myślał najpierw o swojej żonie, a dopiero później o innych sprawach - powiedziałam dla podkreślenia jakie powinien mieć w życiu priorytety.

Mężczyzna nic więcej nie powiedział tylko zamknął oczy.

- Obudzimy ciebie jak rosół będzie gotowy - powiedziałam i poklepałam go lekko po ramieniu dla dodania mu otuchy.

– No to pacjent uratowany – Rzuciła wesoło Druidka.

Chciałam być tak pozytywnie nastawiona. Niestety jeszcze dla mnie robota nie była skończona. Skrzyżowałam ręce przed sobą.
- Chyba się przejdę - stwierdziłam.

– Uważaj na siebie – Powiedziała. – Bronte dobrze pilnuje terenu, więc nie odchodź za daleko.

Zawahałam się.
- I nie zaatakuje mnie ? - zapytałam.

– Zna twój zapach – Rzuciła. – Byłaś przy mnie. Nie zaatakuje bez rozkazu, warczy na obcych co zwykle wystarczy, żeby trzymać nieproszonych gości na dystans.

- Dobrze... - mruknęłam niepewnie, ale skierowałam się do wyjścia.

Gdy wyszłaś na zewnątrz zobaczyłaś śpiącego niedźwiedzia, który leżał obok wejścia. Zwierzę gdy tylko cię wyczuło, obudziło się, ale zaraz znów ułożyło się do snu.

Step niknął w ciemnościach, ale nad twoją głową świeciły miliardy gwiazd, zapierając dech w piersiach swą urodą, tym wyraźniejszą, że nigdzie blisko nie było żadnych ziemskich świateł.

Uniosłam spojrzenie na gwiazdy i wzięłam głęboki oddech. Powietrze było świeże i rześkie. Nareszcie mogłam odspanąć od problemów. Naprawdę cieszyło mnie, że szło ku dobremu. Jeśli rankiem będzie dobrze, to będę mogła wrócić do moich braci. Choć skoro goblin zna się z druidką to nawet było lepiej bo nie będzie musiał ze mną wyruszać.
- Szkoda, że nie będzie jak dawniej - mruknęłam pod nosem, bo to czego się dowiedziałam w międzyczasie na pewno zmieni teraz dla mnie to jak postrzegam swojego mentora... A może tylko wyolbrzymiam problem, który nie istnieje? Chciałabym.

Usiadłam sobie na trawie w klęczki, nie odrywając wzroku od czarnego nieba. Wsłuchiwałam się w otoczenie, chcąc wyciszyć się tą samotnością. Na pewno krople, które wzięłam teraz sporo w tym mi pomagały.

Błogość spłynęła na ciebie powoli, jakby opuszczał cię ciężar całego dnia, wraz z tym twój umysł osunął się w lekką drzemkę. Nic nie przerywało cykania świerszczy ukrytych w trawie i zaroślach, które ukryte były w ciemności.

Nagle zdawało ci się, że usłyszałaś cichy szmer.

Nagły przypływ emocji sprawił że senność szybko mi przeminęła. Powoli podniosłam się i rozejrzałam, próbując dostrzec co to było.

Nagle zobaczyłaś przemykający cień, a potem poczułaś lekkie ukłucie w szyję. Momentalnie zaczęła ogarniać cię senność.

Odruchowo złapałam się za szyję. Spanikowałam i chciałam jak najszybciej wrócić do chaty.

Poczułaś jak wiotczeją ci nogi. Pod palcami wyczułaś jakieś piórka. Odkryłaś, że nawet nie jesteś w stanie dźwignąć się na nogi.

Musiałam dostać się do budynku! Ta myśl kołatała mi się w głowie i nic innego nie było teraz ważniejsze. Całą siłą woli próbowałam zmusić ciało do posłuszeństwa. Skoro nie byłam w stanie iść na nogach to zaczęłam przemieszczać się na czworaka, na kolanach i rękach.

Zobaczyłaś jak niedźwiedź się podniósł i zaryczał. Zaraz jednak w jego stronę popędziła włócznia, która wbiła się w jego ciało. Z chaty wyskoczyła Druidka ale ledwo zdążyła uniknąć kolejnej włóczni, cofając się do budynku. Ranny niedźwiedź zaryczał raz jeszcze i ruszył w twoją stronę. Jednak ktoś wskoczył przed ciebie. zaś twoje ciało czyjeś ręce szarpnęły w tył. Ostatnie co widziałaś, to jak niedźwiedź ciosem łapy rozpruwa stojącego przed tobą elfa, zaraz jednak straciłaś przytomność.

*** *** ***
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 24-11-2019, 20:41   #49
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Obudziłaś się gwałtownie, od razu poczułaś, że masz skrępowane nogi w kostkach i ręce w nadgarstkach. Byłaś naga i leżałaś na klepisku w jakimś dużym skórzanym namiocie.
Ogarnęła mnie paraliżująca panika. Bałam się straszliwie i nawet głos uwiązł mi w gardle.

Po chwili do namiotu weszła jakaś leśna elfka ubrana w płócienną tunikę. Kobieta miała zawiązaną pętlę na szyi co sugerowała, że najprawdopodobniej była niewolnicą. Uklękła przy tobie.

– Przyniosłam wodę – Powiedziała. – To dobrze, że już nie śpisz.

Skuliłam się starając zasłonić się przed kobietą. W milczeniu patrzyłam na nią, gdy we mnie gotował się gniew przemieszany ze strachem. Błagałam w myślach Toriela by był to tylko koszmar, z którego zaraz się przebudzę.

– Napij się – Powiedziała podsuwając bukłak. Uśmiechnęła się łagodnie. – Jestem niewolnicą jak ty.

Nie miałam zamiaru brać od niej niczego. Z nerwów zaczęła znów okropnie boleć mnie głowa.

– Nie bój się… wódz zdecydował, że nikt nie ma ci robić krzywdy więc nie zostaniesz zjedzona – Powiedziała znów łagodnie się uśmiechając – Poza tym plemię ostatnio zatrzymało karawanę goblinów, więc nie zabiją cię tak prędko. – Napij się… po jadzie z korzenia uke, zawsze wysycha gardło.

Byłam zbyt zajęta strachem i bólem głowy by odczuwać cokolwiek innego, więc nie dałam się namówić na wypicie wody.

– Jak wolisz. – Powiedziała drobna kobieta i usiadła obok ciebie. Mimochodem zauważyłaś jak niesamowicie chuda ona była. Wyglądała jakby od dawna ją głodzono.

Na język przychodziło mi pytanie o to gdzie jestem, ale przecież odpowiedź na nie niczego nie zmieni. Zostałam porwana i mogłam liczyć tylko na pomoc ...
W miarę jak bardzo powoli oswajałam się że swoją beznadziejną sytuacja, próbowałam jakoś uwolnić się z więzów, starając się palcami wybadać czy uda mi się rozplątać sznur.

– I tak nie masz gdzie uciec – Powiedziała elfka widząc twoje starania. – Jesteś w samym centrum osady… jak dasz radę jakoś uciec łowcom, dopadną cię włócznicy. Przykro mi. Mogę rozwiązać twoje więzy, jeśli obiecasz, że nie zrobisz nic głupiego, bo wtedy obie stracimy dziś życie.

Słowa, że nie ma szans na ucieczkę sprawiły, że zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Mogłam się miotać, ale niczego tym nie wskóram, więc zdecydowałam się na ugodę.
- Nie ucieknę - powiedziałam. - Gdzie są moje szaty? - syknęłam.

Dziewczyna rozwiązała ci ręce.
– Nie wiem… pewnie wziął wojownik, który cię schwytał. Łupy zawsze należą do łowcy, który schwytał niewolnika… – Wyjaśniła. – Gdyby nie to, że wódz zażyczył sobie ludzkiej kobiety, pewnie łowca by cię zarżnął i ucztował na tobie razem z żoną i dziećmi.

Usiadłam skulona i zaczęłam sobie rozcierać otarcia od sznura. Ponuro pomyślałam, że skoro dopiero teraz odzyskałam przytomność to nawet bym się nie zauważyła przed śmiercią tego wszystkiego o czym powiedziała.
- Dasz mi cokolwiek do okrycia? - zapytałam.

– Nie mogę bez pozwolenia swojego właściciela – Powiedziała rozwiązując ci sznur na kostkach. – W sumie powinnaś się przyzwyczajać do chodzenia nago, jeśli cię nie zabiją, tak właśnie teraz będziesz chodzić… mi dali ubrania bo jestem elfem, jak oni.

Posłałam jej gniewne spojrzenie.
- Kto ma moje rzeczy? - powiedziałam.

Dziewczyna aż odskoczyła.
– Nie wiem… sprowadzili cię w nocy. Ja tylko dostałam rozkaz aby dać ci wody i zdjąć więzy – Wyjaśniła.

Skrzyżowałam ręce przed sobą by zakryć swoje piersi. Czułam się straszliwie upokorzona własną nagością. Przesunęłam się w najdalsza od wejścia część namiotu i zaczęłam rozglądać się za czymkolwiek co mogliśmy użyć do okrycia się.

W namiocie nic jednak nie było, zaś skóry, które stanowiły tropik, były dokładnie pozszywane. Elfka ukucnęła i patrzyła na to co robisz bez wyrazu.

Wbiłam spojrzenie w szczyt namiotu. Czy naprawdę mogłam liczyć na ratunek? Czy ktokolwiek mnie tu znajdzie? Dlaczego tak się stało? Byłam tak blisko, żeby się uratować...Zacisnęłam dłonie w pięści i gniewnie zazgrzytałam zębami.

– Czemu się tak martwisz brakiem ubrania? Masz przecież ładne ciało… nie to co ja… – Dodała smutno.

Na jej komentarz tylko bardziej się wściekłam. Lewą ręką przeczesałam włosy, które rozplecione sięgały mi do połowy pleców i wtedy zauważyłam, że nie mam opatrunku, a zamiast niego jest duży strup sklejajacy włosy, a pod nim był krwiak. W tym tempie umrę na zakażenie. Ułożyłam włosy tak by zakryć piersi. Przyjrzałam się konstrukcji namiotu, zastanawiając się jak mogłabym zrobić z niego broń.

– Co robisz? – Zapytała dziewczyna bawiąc się bukłakiem.

Namiot był bardzo solidnie skonstruowany. Jego stelaż stanowiły długie, grube paliki związane u szczytu, ponad trzy metry nad ziemią.

- Nic - rzuciłam od niechcenia i skuliłam się, chowając głowę we własnych ramionach.

– Nie załamuj się… będziesz posłuszna, to nie stanie ci się krzywda. – Powiedziała dziewczyna próbując cię pocieszyć.

Prychnęłam z pogardą.

Nagle do namiotu weszła dzika elfka. Kobieta miała na sobie skórzane spodnie, a przy pasie kościany nóż. Miała też krótką włócznię w dłoniach.

Leśna elfka natychmiast wstała i pochyliła głowę, nie powstrzymało to jednak wojowniczki od uderzenia jej w tył głowy.

Powiedziała coś w nieznanym ci języku.

– Ona mówi, że masz z nią iść – Powiedziała niewolnica nie podnosząc głowy.

Na pojawienie się nowej osoby zareagowałam podniesieniem głowy i nerwowym spięciem się, szykując się do odparcia ataku.
- Nie ruszę się stąd póki nie dostanę ubrania - warknęłam. Jeśli ktokolwiek spróbuje mnie tknąć…

Elfka z drżącym głosem przetłumaczyła twoje słowa. Na twarz dzikuski wpełzł grymas wściekłości. Podeszła do ciebie i spróbował chwycić cię za włosy.

Jej reakcja wyzwoliła we mnie cały pokład gniewu i żalu jaki we mnie kipił. Byłam niczym dzikie zwierze zagonione pod ścianę, które zrobi wszystko by nie dać się pojmać żywcem. Przechyliłam się w bok cofając głowę w chwili, gdy jej dłoń była blisko mnie i ręką, którą do tej pory zasłaniałam piersi, wystrzeliłam do nadgarstka dzikiej elfki z zamiarem wykręcenia jej ręki, którą chciała mnie złapać. Jednocześnie nogą kopnęłam od boku w jej kolano. Czujnie pilnowałam tego co robiła przeciwniczka z drugą ręką, w której trzymała broń.

Twoja nagła reakcja zaskoczyła wojowniczkę. Udało ci się chwycić i wykręcić jej rękę, a ona w odpowiedzi odrzuciła włócznię i wyszarpnęła zza pasa kościany nóż, a potem próbowała cię nim ugodzić.

Trzymałam jej rękę w żelaznym uścisku osoby walczącej o życie. Wygięłam jej mocniej rękę by przestała się szarpać i przymusić ją do pochylenia się. Zaszłam ją od tyłu i kopnęłam ją w zgięcie kolana, żeby ją powalić na ziemię. Jednocześnie wolną ręką asekurowałam się, żeby sprobować złapać rękę z nożem, którą wymachiwała na oślep.

Kobieta próbowała się siłować ale z marnym efektem, chwyciłaś jej drugą rękę i zmusiłaś by wypuściła nóż. Element zaskoczenia i trening w klasztorze dały ci przewagę, którą wykorzystałaś bezwzględnie, twoja przeciwniczka natomiast zaczęła z wściekłością wykrzykiwać jakieś obelgi w swoim języku. Co ciekawe jednak, byłaś prawie pewna, że nie wzywała pomocy.

Z jakiegoś powodu… być może na skutek działania pierwotnego instynktu, nagle poczułaś się bardzo, bardzo dobrze. Stałaś nago, miażdżąc znacznie silniejszą przeciwniczkę i czułaś się zwyczajnie dobrze… jak zwycięzca walki o przetrwanie. Jak lepszy gatunek… Było to uczucie tak naturalne, tak zwierzęce i jednocześnie… tak bezbożne. Czułaś, że przykładając odrobinę więcej siły, mogłabyś z łatwością połamać jej ręce i zmusić do czołgania się pod twoimi stopami.

Jakiś głos wewnętrzny głos namawiał cię abyś to zrobiła.

Zauważyłaś kątem oka co robi leśna elfka. Kobieta stała przy wyjściu z namiotu z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Patrzyła na to co zrobiłaś i drżała.

Byłam bliska by pozwolić sobie wyżyć się na obezwładnionej elfce, którą dodatkowo przydusiłam do ziemi kolanem. Z satysfakcją patrzyłam jak wije się z bólu jaki czuła teraz w rękach i barkach. Wystarczyło, że mocniej przyduszę... Potrząsnęłam głową i wzięłam głęboki oddech. Musiałam się stąd wydostać. To było najważniejsze.
- Bierz sznury i zwiąż ją - warknęłam do niewolnicy.

– Zabiją mnie… – Powiedziała w desperacji. – Nie pomogę ci… – powiedziała, gotowa by wybiec z namiotu. W tym czasie dzika elfka, próbowała się szarpać.

Mocniej wygięłam rękę obezwładnionej za karę, że się ruszała i w przestrodze, że jak się nie uspokoi to zaraz jej się bark wygnie w nienaturalny sposób.
- Albo ją zwiążesz, albo ja ją zabiję - rzuciłam do niewolnicy licząc, że przestraszy się, że przez to jeszcze gorsze konsekwencje ją dotkną.

Dziewczyna pokręciła głową nerwowo i wybiegła z namiotu. Elfka pod twoim kolanem, mimo bólu nie zaczęła wołać o pomoc do swoich pobratymców. Miałaś wrażenie, że wojowniczka albo wciąż się ciebie nie boii, albo jest zbyt pyszna by wołać o pomoc… albo zwyczajnie, przegrać z tobą byłoby dla niej zbyt wielką hańbą, by mogła sobie pozwolić na to by ktoś ją zobaczył w tej sytuacji.

Jej zachowanie dawało mi do myślenia, ale nie byłam w dobrej pozycji do spokojnych dywagacji. Rozejrzałam się za swoim sznurem.

Leżał na środku namiotu, mogłabyś go sięgnąć, ale kosztem rozluźnienia chwytu na rękach wojowniczki.

Rozluźnienie uchwytu na rękach elfki byłoby w tej sytuacji dla mnie śmiercionośnie. Nie namyślając się, spróbowałam sięgnąć po linę stopą, którą skoro byłam naga, mogłam pochwycić sznur, ale ostrożnie, by nie stracić równowagi.

Udało ci się zahaczyć o linę palcami, ale w tym momencie elfka bardziej się szarpnęła i rzuciła coś pod nosem. Musiałaś zatem znów ustabilizować pozycję by cię nie zrzuciła.

Priorytetem było nie pozwolenie jej się wyrwać, więc kiedy się szarpnęła to odruchowo pociągnęłam jej ręce tak by mocno ją zabolało.
- Jeszcze raz a wyrwę ci je ze stawów - syknęłam jej do ucha, nie przejmując się tym, że może mnie nie rozumieć. W sumie to chciałam, żeby dała mi pretekst by to zrobić. Jeszcze raz spróbowałam sięgnąć po linę w ten sam sposób co wcześniej. W głowie ułożyłam sobie zapasowy plan na okoliczność, gdyby zaraz miałby się ktoś pojawić w namiocie, a w nim zamierzałam jedną rękę puścić i chwycić kościany nóż, który leżał przy mnie, po czym przystawiając do szyi leżącej elfki grożąc zabiciem jej.

Kobieta wierzgnęła nogami, próbując cię strącić z siebie, co znów sprawiło, że nie udało ci się przyciągnąć liny w zasięg twojej ręki.

- Sama tego chciałaś... - to był właśnie koniec mojej cierpliwości jak i resztek tego co można by uznać za dobre intencje. Stanęłam na plecach elfki i pociągnęłam jej ręce w tył, chcąc wyrwać je z barków, tym samym jej górne kończyny nieużytecznymi, przynajmniej póki sprawny medyk jej nie “naprawi”.

Kobieta nie dała rady powstrzymać stłumionego krzyku. Usłyszałaś głośne satysfakcjonujące chrupnięcie. Twoja przeciwniczka była teraz całkowicie bezbronna. Oddychała z trudem, powstrzymując łzy bólu.

Teraz byłam prawie pewna, że ktoś zaraz wskoczy do namiotu, no chyba że pomyślą, że to moje krzyki. Wykorzystałam to, że elfka była sparaliżowana bólem i doskoczyłam do liny. Kiedy miała ją w dłoniach to wróciłam do obezwładnionej i zaczęłam wiązać jej ręce z tyłu pleców. Tak "zapakowaną" mogłam wykorzystać na dwa sposoby: czekać aż ktoś tu do nas przyjdzie albo z nożem przy jej syi, wyjść i wykorzystać tą jedyną szansę na opuszczenie tego koszmarnego miejsca. Wzięłam nóż w dłoń i ustawiłam się przodem do wejścia do namiotu. Przyjrzałam się jej ubiorowi w ocenie czy coś z tego nadawałoby się dla mnie na okrycie.

Kobieta miała na sobie tylko spodnie ze skóry i przepaskę, związaną rzemieniem. Elfka widząc co robisz, z bólem wyrzekła dwa słowa, które zrozumiałaś.

– Zabij mnie… – Powiedziała przez zęby.

- Chciałabyś - prychnęłam i włożyłam sobie rękojeść kościanego noża w zęby. Zaczęłam ją rozbierać, by mieć dla siebie ubranie.

– Zabij mnie! Ja… Ja krzyczeć! – Powiedziała niemal ze łzami. – Zawołać… zawołać… inni… zabij mnie… prosić… ja… – Powiedziała jakieś słowo, którego nie zrozumiałaś. Zauważyłaś, że zaczęła płakać, gdy uwolniłaś ją z jej odzienia. Przy okazji zauważyłaś również coś jeszcze… kobieta była obrzezana. W miejscu jej części intymnych była blizna od noża.

- Krzycz. Tylko głośno, żeby cię słyszeli - warknęłam ubierając na siebie jej ubranie. To że niewolnica uciekła mocno mi pokrzyżowało plany, bo nie rozumiałam mowy tych dzikusów. Ale jej sprawa. Ja w przeciwieństwie do niej wolałam zginąć w walce próbując się wydostać, niż dać się upodlić jak ona.

– Zabij! Ja… Zabij mnie… – Kobieta zalała się łzami.

- Wstawaj. Wyprowadzisz mnie stąd - nakazałam ostrym tonem. - Zaprowadzisz mnie do moich.

– Nie… nie… inni nie puścić… ja… już nie żyć… zabij… – Powiedziała nie zmieniając pozycji.

– Wie co mówi… – Powiedział elf stojący w wejściu do namiotu. Nawet nie usłyszałaś jego kroków, a musiał pojawić się w czasie, gdy ty zajęta byłaś ubieraniem się. – Jest pohańbiona i do tego nie może walczyć… – Powiedział. – Jest teraz mniej ważna niż niewolnica. Jeśli jej nie zabijesz, zostanie wyrzucona z wioski i umrze z głodu na stepie. – Powiedział mężczyzna. Zauważyłaś, że nie ma przy sobie broni. Był ubrany w skórzane spodnie, ale na szyji miał naszyjnik z piór i kości a na głowie pióropusz.

Jak tylko się odezwał to znów cała spięłam się w sobie, gotując się do kolejnej walki o życie. Nóż natychmiast znalazł się w mojej dłoni, w gotowości do obrony. Pomiędzy mną a nim była tylko leżąca na klepisku elfka.
- Uzdrowiciel, od którego mnie porwaliście, uleczy jej ręce - powiedziałam do mężczyzny. Sama co prawda też posiadałam umiejętności by to zrobić, ale w tym momencie nie zamierzałam odkrywać swoich kart. - Odprowadzi mnie do druidki i sprawie, że nie zostanie zjedzona przez jej zwierzęta, tylko wyleczona.

– Dała się ci pokonać… rany na jej honorze nic nie wyleczy. – Stwierdził krzyżując ręce na piersi. – Sama jej zapytaj. A jeśli chodzi o tą półkrwistą czarownicę… niedługo zrobimy z nią porządek. – Powiedział z uśmiechem. – Co do ciebie natomiast… zabicie tej… – Spojrzał na elfkę. – Jest jedyną szansą na wyjście stąd żywą… bo tylko z wojownikiem będę gotów negocjować.

Zawahałam się, bo jeśli zabiję ją to stracę możliwość szantażowania, ale patrząc na postawę tego, który wydawał się być tu szefem oraz zachowanie pokonanej to zaczynałam rozumieć jakie tu panują zasady.

- Jeśli tak stawiasz warunki - mruknęłam i pochyliłam się nad elfką. Patrząc w oczy widzowi, jednym wprawnym ruchem wyrobionym na zajęciach sekcji martwych ciał, przeciągnęłam ostrzem kościanego noża, zatapiając je głęboko w szyję elfki.

Poczułaś jak ciepła posoka trysnęła ci na dłonie. Zabiłaś drugi raz… i tym razem było inaczej. Nie była to zwykła obrona własna, lecz świadome odebranie życia bezbronnej osobie. Czułaś jak ciepła, lepka krew spływa po twoich palcach. Czułaś jak jej ciało przez chwilę drży, a potem uspokaja się, gdy uchodzi z niego życie.

Wiedziałaś jedno… właśnie złamałaś jedną z najważniejszych reguł swojego zakonu.

– Jesteś wojowniczką. – Powiedział elf. – Bezbronna, byłaś w stanie pokonać i zabić uzbrojoną przeciwniczkę. Winszuję, zgodnie z naszym prawem, oddałaś jej krew ziemi, z której powstała i ocaliłaś ją przed hańbą.

Powoli wyprostowałam się, mając spojrzenie cały czas wbite w wodza dzikusów. Kątem oka tylko na krótko zerknęłam na przeciwniczkę. Kałuża krwi pode mną rozrastała się niczym zaraza w zaludnionym mieście. Cofnęłam się by szkarłat nie sięgnął moich stóp. Jeden mógłby w tym widzieć odrazę do krwi, ktoś inny niechęć e zamoczyć stopy w śliskiej mazi co utrudniałoby utrzymanie równowagi.

- Czemu nie zabito mnie, gdy byłam nieprzytomna? - zapytałam. - Po co mnie porwaliście?

– Doskonałe pytanie. – Uśmiechnął się. – Wysłałem grupę wojowników, wraz z grupą nowicjuszy. Ich zdaniem było zrobić porządek z czarownicą. Mieli zabić jej niedźwiedzia a ją spalić wraz z tą chatą żywcem. – Powiedział podchodząc i chwytając umarłą za krwawiące gardło. – W grupie nowicjuszy była moja córka. – Wstał i obejrzał pokrytą krwią dłoń. – Jak wyjaśnili moi wojownicy, młodzież miała tylko zrobić zwiad. a w nocy miała rozpocząć się akcja… jednak zwiad nie powrócił, więc wojownicy w nocy wyruszyli zobaczyć co się stało… i znaleźli rzeź. Część młodzieży została rozszarpana przez niedźwiedzia, część zadźgano nożami, części połamano karki… ale mojej córce rozbito głowę. – Uśmiechnął się. – Kiedy moi łowcy zobaczyli cię przed chatą uznali, że jesteś przybyszem, który szukał pomocy u wiedźmy, i że możesz wiedzieć co stało się z naszą młodzieżą, więc zrezygnowali z wykonania zadania i sprowadzili cię tutaj. Żyjesz, bo mam do ciebie kilka pytań… Pierwsze brzmi… czy moja córka umarła jak wojownik, czy jak tchórz?

Moje usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. Zaczynałam myśleć, że jestem w jakiś sposób przeklęta, że ściągam te rzeczy na siebie. Uniosłam wyżej głowę, w dumnym wyrazie.

- Co będę miała z odpowiadania na te pytania? - zadałam własne, zanim mógł liczyć na jakąkolwiek odpowiedź z mojej strony.

– Odważne słowa… godne wojownika. – Podszedł do ciebie, wcale nie bojąc się noże, który masz w dłoni. – Gdy chciałem cię pytać dziś rano, odpowiadając na moje pytania, otrzymałabyś życie… nie zabilibyśmy cię, ale mogłabyś zostać moją niewolnicą… teraz jednak, gdy dowiodłaś ducha wojownika, nie zamierzam czynić cię niewolnicą. Jednak… jeśli odpowiesz na moje pytania pozwolę ci żyć, jeśli odmówisz, będziesz musiała stoczyć honorowy pojedynek z każdym, kto sobie tego zażyczy, a w plemieniu mam znacznie więcej umiejętnych wojowników, którym Elire, którą zabiłaś nie dorównałaby przez całe życie.

Prychnęłam. Skrzywiłam się z odrazą, gdy mówił o zrobieniu ze mnie niewolnicy. W tej całej beznadziei mojej sytuacji paradoksalnie ucieszyła mnie opcja, że mogę bez większego proszenia się zginąć w walce. Wolałam to, niż "łaskę" stania się niewolnikiem. Może i byłam małym dzieckiem kiedy oddano mnie do zakonu, ale dumę osoby szlachetnie urodzonej miałam wrodzoną i nauki Torielitów nie były w stanie jej zgasić.

- Odpowiem i puścicie mnie wolno? - rozwinęłam jego wypowiedź, która była dla mnie niesatysfakcjonująca.

– Odpowiesz i będziesz żywa i wolna… – Odpowiedział.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 24-11-2019, 21:47   #50
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Jakoś nie chciałam wierzyć, że dotrzyma słowa, ale nie miałam wyjścia. Tylko czy powinnam mówić prawdę czy zmyślić historię, która będzie mu najlepiej w uchu dźwięczeć? Nie miałam pewności, że jakiś zwiadowca jednak uciekł, bo siedział dalej w krzakach i w ten sposób stracę przewagę bycia okrzykniętą wojownikiem. Wzięłam głęboki oddech. Zdenerwowanie dawało mi się we znaki.

- Dobrze więc - skinęłam lekko głową. Przełknęłam ślinę, czując przy tym jak sucho mam w gardle. - Wasz zwiad natrafił na wóz jadący do chaty uzdrowicielki. Niestety dla nich jechało nim kilkoro osób potrafiących się bronić. Gdy walka się zaczęła, usłyszała to druidka i dołączyła do nas. Wspólnie pokonaliśmy wszystkich, a po wszystkim dobiliśmy rannych. Twoja córka zginęła szybko. Mogę to zapewnić, bo zginęła z mojej ręki, próbując mnie zaatakować.

– Czyli umarła jako wojowniczka, z ręki wojowniczki… – Skinął. – Brakowało jej rozsądku, lecz na szczęście nie odwagi. A resztę pozostawiam Seres. – Uśmiechnął się. – Dziękuję ci za szczerość. Jak mówiłem. Nie zniewolę cię, i nie zabiję. A zgodnie z prawem mego ludu, otrzymasz zaszczyt stania się jedną z nas – Powiedział i odcisnął ci krwawy odcisk dłoni na wysokości mostka. – Jeśli zechcesz… możesz odejść, nikt z plemienia krwawego znamienia cię nie ruszy, tak długo jak będziesz nosić ten znak… jednak, odejść pozwolę ci dopiero jutro o poranku. Dziś w nocy moi wojownicy muszą skończyć to czego nie zrobili, a nie chcę byś ostrzegła wiedźmę.

Nie cofnęłam się przed naznaczeniem mnie krwistym znakiem tylko dlatego, że za plecami miałam już tylko materiał namiotu. Zmrużyłam oczy doszukując się podstępu. Ale chyba tak jak honor był dla niego najważniejszy, tak samo dane przez niego słowo było wiarygodne.

- Jaki macie sens z zabijaniu jej? - zapytałam go.

– Jest półkrwista… i zwodzi innych… – Rzucił. – To ona ściąga na te tereny przybyszów, ona sprawiła, że tutejsi stali się słabi… my tacy nie jesteśmy i nie pozwolimy by jej czary odebrały nam ducha… nie daliśmy się wybić ludziom z motoii i krwawemu wężowi, więc nie pozwolimy, by przez zaklęcia czarownicy nasz duch wojownika upadł. – Cofnął się.

Wciąż piekło mnie wspomnienie o tym jak druidka pozwoliła im mnie pojmać, choć byłam tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki... Ale jeśli ją zaatakują tak jak planują to życie może stracić nie tylko ona ale też Gali, Evi oraz para goblinów.

- Więc dla was atak doświadczonych wojowników z zaskoczenia na samotną kobietę i rannych których ma pod opieką jest honorowy? - ciągnęłam dalej, powołując się na jego dumę.

– Samotną kobietą nazywasz wiedźmę, która nasyła bestie na moich wojowników? Ona nie staje do walki, lecz magią przewodzi dzikiemu zwierzęciu… jej praktyki są hańbą dla tej ziemi i bluźnierstwem dla bogini. – Powiedział wódz. – A ranni… twoi towarzysze, jeśli się poddadzą zostaną niewolnikami, jeśli będą walczyć, zginą jak wojownicy. – Powiedział i odwrócił się do wyjścia z namiotu.

- Boisz się, że jak do niej wrócę i ją ostrzegę to nie poradzicie sobie z nią? - rzuciłam do jego pleców.

– Nie… – Odwrócił się i uśmiechnął. – Zwyczajnie nie chcę by uciekła, albo przygotowała kolejne czary. – Na jego plecach zauważyłaś plątaninę blizn po bacie.

I co ja niby mogłam zrobić? Sama to nawet nie wiedziałabym w którym kierunku się udać, żeby dotrzeć do chaty druidki. A czy one wogóle mnie szukały?
- Ilu już twoich zginęło? - Spojrzałam na zwłoki pod sobą. - Jak do niej wrócę to owszem namówię ją by odeszła wraz ze swoimi czarami, które was drażnią.

– Seres chce jej krwi… i my ją jej damy. A my nie boimy się umrzeć i oddać naszą krew tej ziemi. – Powiedział i wyszedł.

Zmarszczyłam brwi. Czy mogłam cokolwiek zrobić, żeby pomóc swoim? Na razie nie miałam pomysłu.
- Moje rzeczy! - rzuciłam jeszcze za wodzem i ruszyłam za nim. - Chcę by moje rzeczy zostały mi zwrócone - powiedziałam wychodząc na zewnątrz.

– Twoją tunikę spalono… a wisiorki? Możesz znaleźć wojownika, który je wziął i walczyć z nim o nie – Krzyknął już spoza namiotu. Gdy wyszłaś za nim ujrzałaś obozowisko, w którym musiało mieszkać może i ponad setkę dzikich elfów. Wszędzie panował ruch. Między namiotami biegały dzieciaki, a wokoło wybudowany był ostrokół. Kobiety przygotowywały posiłki w glinianych kociołkach, a wojownicy i wojowniczki przechadzali się między namiotami. Wódz stał na zewnątrz i czekał, chyba tylko po to aby zobaczyć jak zareagujesz.

Faktycznie tak jak mówiła niewolnica, namiot w którym mnie więziono znajdował się w samym centrum. Nie miałabym szans wydostać się przy próbie ucieczki. To samo tyczyło się sytuacji w której ktoś chciałby mnie ratować. Nawet Garren nie miałby jak mnie stąd wyciągnąć. A teraz... Przypadkiem stałam się członkiem tego plemienia dzikusów. Przynajmniej mogłam swobodnie się poruszać. Skrzywiłam się na wieść, że moje ubranie zostało zniszczone. Natomiast przywłaszczenie moich medalionów złościło mnie. W całym moim życiu te dwa wisiory były jedynym co kiedykolwiek posiadałam na własność i darzyłam sentymentem.

- Więc zgodnie z waszymi zasadami rzeczy tamtej należą teraz do mnie? - próbowałam połapać się w nowej sytuacji.

– Zaczynasz łapać… – Powiedział mężczyzna. – No cóż… gdyby miała męża albo dzieci, mielibyśmy problem… ale tak nie było. – Uśmiechnął się szeroko. – Rzeczy mojej córki ci nie oddam, przez sentyment i dlatego, że zgodnie z naszym prawem, do czasu osiągnięcia dorosłości, wszystko należało do głowy rodziny… czy wskazać ci twój namiot? – Zapytał niemal usłużnie. Inni tutejsi patrzyli na ciebie z wrogością, ale wódz wydawał się dosłownie cieszyć z twojej obecności… w jego zachowaniu zauważałaś jednak jakby… znamiona szaleństwa.

Teraz stało się dla mnie wszystko zrozumiałe. Tylko szaleniec mógł ustanowić takie chore zasady. Jednak w tej konkretnej chwili nie mogłam być na nie utyskiwać, bo uratowały mi życie.

- Wskaż mi jej... Mój namiot - odparłam do niego.

Mężczyzna ukłonił się i ruszył przed siebie. Zasady być może były chore… jednak widziałaś, z jak wielkim szacunkiem tubylcy patrzą na swego wodza. Z drugiej strony skoro byli oni w stanie oprzeć się bandzie krwawego węża, która nie bała się zaatakować cesarskiej armii, coś musiało być na rzeczy.

Idąc za nim miałam spojrzenie wbite w jego plecy. Blizny jakie tam miał przywodziły mi na myśl jedne z najcięższych kar dla nieposłusznych niewolników. Nie każdemu przychodziło łatwo zaakceptowanie bycia nikim. Byli tacy co się bronili. Jak ja.

Zagryzłam zęby, aż rozbolała mnie szczęka. Na mijane elfy spoglądałam przelotnie i tylko kątem oka. Zastanawiałam się czy nie rzucają się mi do gardła tylko dlatego, że szłam za ich wodzem. A ja mogłabym teraz rzucić się na niego i uciąć głowę klanu. Zabiliby mnie, ale nie byłoby już ataku na moich kompanów. Nie, czułam, że to się by nie udało. Może dlatego tak się zachowywał? Może prowokował mnie? Może liczył, że to zrobię i będzie miał powód by mnie zabić. Serce mi waliło, a ciało miałam spięte, bo nie wierzyłam, że jestem bezpieczna. Nie póki nie opuszczę tego miejsca.

Mężczyzna wskazał ci namiot. Był w takim samym stylu jak pozostałe.

– Broń, łupy, żywność, narzędzia, skóry i niewolnica są twoje. – Powiedział. – Jeśli będziesz jutro chciała nas opuścić, możesz zabrać wszystko, albo wymienić z kimś… może uda ci się odzyskać twoje amulety bez walki – Stwierdził. – Dziś, to jest twój dom, więc rozgość się. Ah… zapomniałbym, ktoś z przyjaciół twojej ofiary, może chcieć się z tobą pojedynkować na śmierć i życie. Możesz oczywiście odmówić, ale to byłby dyshonor, zrobisz jednak jak uznasz. Jeśli chodzi o nasz język, niewolnica, powinna znać język ludzi, więc może służyć ci za tłumacza. – Wyjaśnił. – Wieczorem, przed tym jak wyruszą wojownicy, będziemy mieli ucztę… czuj się zaproszona. Jeśli czegoś byś nie wiedziała, pytaj… zawsze to lepsze niż kogoś urazić… czyż nie? – Uśmiechnął się szeroko.

Skinęłam głową. W przeciwieństwie do niego, na mojej twarzy próżno było dostrzec jakikolwiek grymas. Nie uśmiechałam się, a gniew kryłam głęboko w sobie. Lata spędzone na doskonaleniu ukrywania swoich emocji teraz się do czegoś przydawały.

- Będę na uczcie - powiedziałam i weszłam do namiotu.

W środku klęczała blondwłosa niziołka, która natychmiast wstała i się ukłoniła. Gdy jednak zauważyła, że nie jesteś jej Panią zamarła. W namiocie było mnóstwo świeżo wyprawionych skór, kilka włóczni opartych o bok namiotu oraz miejsce na rozpalenie ognia na środku. Na kołkach przymocowanych do palików wisiały bukłaki oraz suszyło się mięso.

Zauważyłaś, również, mnóstwo niewielkich rzeźb wykonanych z kości. W namiocie było jedno posłanie.

Po zakończeniu rozglądania się po namiocie, moje spojrzenie spoczęło na niziołce. To wszystko było dla mnie niczym szalony sen osoby konającej w gorączce.
- Teraz należysz do mnie - powiedziałam do niej i weszłam do środka. - Jak ci na imię? - zapytałam, podchodząc do posłania, na którym usiadłam w klęczki.

– Ja… Tak, Pani… Możesz nadać mi imię jakie chcesz Pani – Powiedziała kłaniając się z szacunkiem.

Już otworzyłam usta, żeby jej wyjaśnić, że nie o to mi chodziło, ale darowałam sobie. Teraz musiałam się skupić... A raczej ochłonąć, żeby móc trzeźwo myśleć o tym co dalej.

- Przynieś mi wodę i jedzenie - nakazałam niziołce i po raz pierwszy odłożyłam nóż, kładąc go obok siebie na posłaniu.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172