Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2020, 22:34   #71
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Nie, dziękuję… z mojej strony to chyba wszystko. – Powiedział Dariel. – Chyba będę zatem się zbierał zrobić obchód między rannymi, przed wieczerzą. – Powiedział, skinął ci i ruszył korytarzem.

– Oczywiście – skinęła mu orczyca. – A co do ciebie mniszko. – Spojrzała na ciebie. - Jako protegowanej cesarza, przyjaciela wielkiego wodza, nasz Pan przydzielił ci pięć niewolnic do posług. Jeśli, któraś ci się spodoba możesz ją zatrzymać. W komnacie masz przygotowaną ciepłą kąpiel, pachnidła oraz łoże, w którym możesz się przespać. Cesarz obecnie jest zajęty ustaleniami co do dalszej podróży z wodzem, więc przyjmie cię za dwie godziny, potem uroczysta wieczerza u wodza. Jeśli potrzebujesz czegoś, niewolnice ci to zapewnią, jeśli jednak miałabyś życzenia, których dziewczęta nie są w stanie spełnić, poślij którąś do mnie, a ja zajmę się sprawą. Powiedz, że ma iść do zarządczyni domu. – Wyjaśniła. – Mogę ci jeszcze w czymś pomóc?

"Protegowanej Cesarza" powtórzyłam w myślach po niej. Byłam zaskoczona przywilejami jakie mi tu zapewniono.
- Nie, na razie to będzie wszystko - odpowiedziałam orczycy i lekko skinęłam głową nim weszłam do komnaty.

– Dobrze – Powiedziała i poszła w swoją stronę.

Komnata była przestronna, dobrze oświetlona i ogrzana przez ogień w kominku. Na środku stała duża wanna wykuta w kamieniu, pod ścianami stały masywne szafy wykonane z drewna a na wprost za wanną stało olbrzymie, niemal królewskie łoże… wszystko jednak miało typowo orczy charakter, który już zdążyłaś zaobserwować. Było tu dużo skór i futer zwierzęcych, wszystko było masywne i ciężkie, a do tego gdzie się tylko dało jako motyw ozdobny używano zwierzęcych czaszek, rogów i poroży. W komnacie czekało wspomniane pięć dziewcząt. Były to naprawdę śliczne młode dziewczęta, które dopiero osiągnęły dorosłość. Były ludźmi. Stały ubrane w lekkie tuniki przewiązane sznurkiem w pasie. Tuniki składały się właściwie z pasu płótna z otworem na głowie, który gdy się go ubrało sięgał do kolan ale nie osłaniał boków.

– Witaj Pani – Powiedziały churem pochylając głowy. – Jak możemy ci służyć?

Miałam dziwne uczucie jakbym znalazła się u siebie. Chyba przypomniały mi się czasy wczesnego dzieciństwa, kiedy mi usługiwano, natomiast potężne mury zamczyska kojarzyły mi się z bezpieczeństwem jakie czułam w zakonie Toriela. Jednak czułam przepych tego miejsca.
- Kąpiel dla mnie jest już gotowa? - zapytałam i weszłam w głąb komnaty. - Gdzie znajdę swoje rzeczy?

– Kąpiel gotowa moja Pani – Odpowiedziała jedna.

– A ubrania są schowane w szafie – Dodała zaraz inna.

– Czy pomóc ci się rozebrać Pani? – Zapytała następna.

- Nie - odparłam do tej, która pytała czy potrzebuję pomocy przy rozbieraniu. Szczerze to wychowanie zakonne sprawiło, że byłam samodzielna i ciężko było mi teraz korzystać z pomocy służby. Skierowałam się do wanny i włożyłam dłoń do wody. Była przyjemnie ciepła. Tyłem do niewolnic i rozebrałam się. Weszłam do wanny i zanurzyłam się cała. Poczułam się niesamowicie błogo. Teraz pod pretekstem odmaczania brudu z siebie, zamierzałam dłuższą chwilę po prostu wylegiwać się w wodzie. - Upierzcie proszę to ubranie - powiedziałam do niewolnic wskazując na mój dotychczasowy, skórzany ubiór, bo nigdy nie wiadomo kiedy może jeszcze mi się przydać.

– Tak Pani – Odparła ostatnia z piątki, potem wzięła twoje odzienie i wyszła z nim z komnaty. Szybko zrozumiałaś dlaczego woda w kamiennej wannie wciąż była ciepła. Kamień długo trzymał temperaturę, a służki co jakiś czas wyjmowały jedno z płonących polan z kominka i podkładały w specjalne wyżłobienie w boku wanny, by ono nagrzewało zarówno wannę jaki i wodę. Kamień na rancie pokryto grubą, garbowaną skórą, aby uniknąć poparzenia. W miejscu zaś gdzie mogłaś oprzeć głowę było zrobione miękkie wybrzuszenie, ze skóry i jak się domyśliłaś, wełny, którą umieszczono wewnątrz tej specyficznej poduszki. Było to zatem naprawdę przemyślane rozwiązanie. Jedna z młodych kobiet podała ci mydło.

Wzięłam je od niej i położyłam na brzegu wanny, a sama wygodnie ułożyłam się zanurzona w wodzie aż po brodę. Zamknęłam oczy i po prostu relaksowałam się w przyjemnym cieple.

Dopiero po dłużej chwili zanurzyłam się cała, mocząc dokładnie włosy i sięgnęłam w końcu po mydło. Zaczęłam się niespiesznie szorować, zaczynając od twarzy i włosów, później barki, ramiona i ręce, przechodząc w dół.
- Niech któraś umyje mi plecy - poleciłam wyciągając dłoń z mydłem.

– Tak Pani – Powiedziała jedyna brunetka z grupy i zajęła się dokładnym myciem pleców, połączonym z przyjemnym masażem.

– Czy wyczesać ci włosy? – Zapytała inna, podchodząc z grzebieniem.

- Tak, poproszę - zgodziłam się, bo gdy ostatnio Falris to robił to okazało się to być przyjemne.

Dziewczyna zajęła się twoimi włosami. Teraz naprawdę czułaś się rozpieszczana jak księżniczka. Wszystko co cię spotkało, mimo, że nie zawsze było łatwe w pewnym sensie nadawało ci rolę wybrańca… sam cesarz chciał się z tobą spotkać, potężne byty z innego świata, które niewiele różniłyby się w oczach zwykłych śmiertelników od bogów, udzielały ci rad. Choć nie chciałaś tego przyznać… słowa Jedynki znów zabrzmiały ci w uszach: “Jesteś najważniejszą z możliwych osób”.

– Czy zająć się umyciem i wymasowaniem ci stóp moja Pani? – Zapytała jedna z dziewczyn, gdy pierwsza skończyła myć twoje plecy.

– Ja w tym czasie mogę zająć się dłońmi – Szybko dodała kolejna. Cztery niewolnice dosłownie prześcigały się w usługiwaniu ci.

– Może zechcesz się czegoś napić Pani? – Zapytała ta, która zajmowała się twoimi plecami.

Chwilę wahałam się, co odpowiedzieć, bo przecież byłam samodzielna i sama mogłam to wszystko zrobić, ale przetłumaczyłam sobie że po tym co się wydarzyło należy mi się chwila luksusu.
- Tak, poproszę - odparłam w odpowiedzi na pytania spoglądając kolejno po każdej z trzech niewolnic.

Dziewczęta natychmiast wzięły się do pracy. Po chwili czułaś jak pod wpływem masażu twoje ciało się rozluźnia. Jedna z dziewcząt uklękła przy tobie z tacą, na której stała butla i kubek z korzennym winem. Jak się okazało tutejsze szafy skrywały wiele ciekawych sekretów. Dziewczyna podała ci kubek do wolnej ręki. Jak na orczą twierdzę, poziom zapewnianego ci luksusu naprawdę przekroczył najśmielsze oczekiwania. Gdy byłaś w zakonie, z opisów z czasów wojen z chanem, orkowie zdawali się ludem półnagich, dzikich brutali, którzy nie znają litości, a jakakolwiek cywilizacja czy sztuka są im całkowicie obce, teraz jednak widziałaś, że choć orkowie byli bardziej toporni i nieokrzesani w swojej architekturze i obyciu, tak samo cenili komfort, elegancję i piękno jak ludzie… choć rządzili się innymi zasadami.

Dziewczyna, która akurat nie była zajęta rozpieszczaniem ciebie, wyjęła jakiś rodzaj fletu i zaczęła cicho przygrywać, jakąś łagodną i relaksującą melodię.

Popijając wino, stwierdziłam w duchu, że najchętniej zostałabym już na zawsze w tej wannie, otoczona rozpieszczającymi mnie niewolnicami. Jednak choć starałam się o niczym nie myśleć, to z tyłu głowy siedziała mi myśl, że powinnam wkrótce, jeszcze przed spotkaniem z Cesarzem, sprawdzić co u moich kompanów. Na pewno Morrisana, mimo że już pewnie jej powiedziano, że wróciłam, to i tak będzie się o mnie martwić póki mnie nie zobaczy. Falris i Amelia z pewnością czują się zagubieni w otoczeniu obcych, podobnie Druidka, choć ona na pewno nie przyzna się do tego. Również moim braciom zakonnym potrzeba była pomoc, bo przecież też nie odpoczywali odkąd tu dotarli.

Więc na razie trzymałam się jedynie wymówki, że ogarnę się i zaraz wrócę do obowiązków, ale nie będę się z tym szczególnie spieszyć.

Po kilkunastu minutach leżenia w ciepłej wodzie i relaksu usłyszałaś pukanie do drzwi.

– Czy mam powiedzieć, że jesteś zajęta Pani? – Zapytała dziewczyna, która przerwała granie na flecie.

Udawana idylla prysnęła niczym bańka mydlana, gdy muzyka umilkła. Wyprostowałam się nagle i spojrzałam w kierunku drzwi, bo pukanie zabrzmiało dla mnie jakby moje obowiązki zechciały o sobie przypomnieć.
- Na razie zapytaj w jakim celu ten ktoś przyszedł - poleciłam.

Dziewczyna udała się do drzwi i otworzyła je lekko.

– Pani wypoczywa, pyta w jakim celu jest wizyta – Powiedziała niewolnica.

– Powiedz jej, że Morrisana przyszła zobaczyć jak się miewa. – Odpowiedział znajomy, kobiecy głos.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 14-04-2020, 18:19   #72
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Ucieszyłam się słysząc ją. Zdecydowałam natychmiast zakończyć ten krótki czas relaksu.
- Morrisano, poczekaj chwilę, tylko się ubiorę - rzuciłam w kierunku drzwi, bo nie mogłam jej przyjąć będąc w kąpieli i pospieszyłam niewolnice by prędko opłukały mnie z mydlin, podały ręcznik i wyciągnęły moje szaty.

Wyszłam z wanny, choć nie było to łatwe gdy obudziłam w sobie lenistwo. Osuszyłam ciało ręcznikiem i z pomocą niewolnicy ubrałam na siebie pachnąca świeżością szatę, a wciąż mokre włosy owinęła suchym ręcznikiem.
- Zaproście mojego gościa i wyjdźcie - powiedziałam na koniec do niewolnic.

Znów mogłaś ubrać swój biały habit. Był wyprany i wręcz błyszczał bielą. Niewolnice uwinęły się szybko, wpuściły Morrisanę i wyszły zamykając za sobą drzwi.

– Cieszysz się na mój widok Marion? – Powiedziała przyjemnie zaskoczona. – To ja się cieszę, że jesteś cała i zdrowa. Garren też pragnął się z tobą zobaczyć, ale wódz i cesarz nalegali, aby wziął udział w naradzie.

Usiadłam na brzegu wielkiego łóżka i wskazałam Morrisanie by spoczęła na fotelu przy kominku.
- Czemu miałabym się nie cieszyć? - zapytałam ją zdziwiona jej słowami. - Wyobrażam sobie, że musieliście się wszyscy bardzo zamartwiać.

– Wiesz… nie minął nawet tydzień odkąd zawiodłam twoje oczekiwania wobec mnie. – Westchnęła.

- Jeśli winisz się za to co się stało to niepotrzebnie - pokręciłam głową. - Świadomie i samodzielnie podjęłam decyzję by odłączyć się od reszty i udać do Druidki.

– Miałam na myśli mnie i Garenna. – Odparła. – Sporo o tym myślałam, zwłaszcza gdy ciebie nie było.

To było dziwnie zabawne, że kiedy ja byłam w niewoli to ona myślała o tym, że przyłapałam ją z orczym wojownikiem. Ale było to i tak lepsze niż pytania o to co działo się u dzikich.
- I doszłaś do jakiś wniosków? - wstałam i podeszłam do szafki, z której wcześniej niewolnica wyciągnęła wino. Oczywiście stało tam wraz z kielichami. Nalałam do jednego i podałam Morrisanie.

– Pomyślałam… że gdybyś nie wróciła. Nikt inny nie wiedział o mojej tajemnicy. Garren milczał by jak zawsze. – Westchnęła. – A potem pomyślałam, że chcę całym sercem abyś wróciła, że chodź czeka mnie trudne spotkanie z kapłanami z mojej świątyni, pragę być pewna, że jesteś bezpieczna. I choć wiedziałam, że będę musiała porzucić swoją drogę kapłanki, modliłam się o twój bezpieczny powrót, choć wiedziałam, że jesteś na mnie oburzona, i że masz prawo mi nie wybaczyć tego, że cię zawiodłam, choć miałam być twoją mentorką… właśnie to mnie uderzyło, świadomość jak bardzo musiałaś tamtej nocy poczuć się oszukana.

Uderzyła mnie jej szczerość. Usiadłam obejmując w dłoniach główkę kieliszka. Cokolwiek nie powiem, to skończy się rozmową o moim porwaniu... Ale może tak lepiej, może Dariel ma rację i powinnam o tym porozmawiać z kimś nim stanę przed obliczem Cesarza.

- Kochasz Garrena? - zapytałam ją.

– Wśród śmiertelników nie ma mężczyzny, któremu zawdzięczam więcej i dla którego, zrobiłabym więcej. Gdy jest daleko, w nocy śni mi się jego dotyk… gdy jest blisko czuję jak moje serce bije szybciej… Pragnę widzieć uśmiech na jego twarzy. To chyba jest miłość. – Powiedziała. – A jeśli nie… to nie wiem co innego nią jest.

Nie miałam pojęcia jak to jest ale chyba do bycia spowiednikiem tego nie potrzebowałam, bo właśnie tak się czułam pod wpływem jej zwierzeń.
- To zrób tak żeby go uszczęśliwić... Bo wtedy chyba a ty będziesz najbardziej zadowolona - zasugerowałam. - Bo co ci po posłudze jeśli oboje przez to będziecie nieszczęśliwi.

– A powinność? Wobec bogów? – Zapytała patrząc ci w oczy. – Mówisz bym poszła za głosem serca… a co z powinnością? Wiem, że w mojej świątyni dadzą mi wybór. Gdy stanę przed trybunałem będę mogła albo zrzec się kapłaństwa… albo oddać pokucie i wrócić do posługi… – Powiedziała. – Nie powiedziałam ci tego wcześniej, aby cię nie rozpraszać przed spotkaniem z Cesarzem, ale to prawda…

Wiedziałam już, że kapłani którzy złamali przysięgi mogli zostać poddani pokucie więc słyszeć to z ust Morrisany nie było już dla mnie żadnym zaskoczeniem.
- A może zrobiłaś już dość dla swojej posługi? Może należy ci się odpoczynek? - zapytałam ją.

– Bardzo zmieniłaś się przez te dwa dni… – Uśmiechnęła się.

Wbiłam spojrzenie w zawartość swojego kielicha.
- Odchodzę z zakonu Toriela - oznajmiłam jej wprost.

– Jesteś pewna? – Spojrzała ci w oczy. – Dlaczego się na to zdecydowałaś?

- Bo straciłam wiarę w bogów - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem i napiłam się. - Wiem, niewdzięczne to jest, bo zakon dał mi dom i wykształcenie, ale nie mogę teraz inaczej postąpić.

– Czy… możesz mi o tym więcej opowiedzieć… co się stało? – Zapytała lekko zaniepokojona.

- To już bez znaczenia - odparłam na to ze wzruszeniem ramion, ale nie było we mnie zrezygnowania, które powinno być u kogoś czującego się ofiarą, po prostu stwierdziłam fakt.

– Marion… wiem, że mogę nie być do tego najlepszą osobą, ale jeśli potrzebujesz coś z siebie zrzucić, chętnie cię posłucham i postaram się pomóc najlepiej jak będę mogła.

- Nie, jest w porządku - pokręciłam głową. - Po tym wszystkim i podejmując tą decyzję, czuję się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej - wyznałam. Chyba to była kwestia zrelaksowania się i wina, że tak łatwo przychodziło mi o tym mówić.

– Nie będę naciskać. – Powiedziała. – A jak poradziłaś sobie u elfów? Było ciężko?

- Było ciężko, bardzo - pokiwałam głową. - Myślałam że przez swój upór zginę, co na tamtą chwilę mi nie przeszkadzało, ale okazało się, że walecznością tylko zaskarbiłam sobie szacunek u wodza. Nie wszystkim się to spodobało, ale udało mi się wybronić przed tymi, którzy chcieli mojej śmierci.

– A jak opanowałaś w sobie ten ogień, który pozwolił ci przetrwać? – Zapytała z troską. – Bo wiem, że potrafi on być bardzo niszczycielski.

- Chyba to jak z karmieniem dzikiego zwierzęcia. Jak zaspokoi głód to pójdzie spać w kąt - uniosłam spojrzenie na jej twarz i uśmiechnęłam się lekko.

– Ten rodzaj dzikiej bestii jeśli nie zostanie oswojony, będzie chciał coraz więcej, a nawet zacznie kąsać rękę, która go karmi. – Powiedziała.

- Będę się tym martwić jak będzie ku temu powód - odstawiłam pusty kielich na stolik.

– Masz jeszcze godzinę do spotkania z cesarzem. Chcesz jeszcze trochę odpocząć? – Zapytała.

- Nie, muszę się zobaczyć z Falrisem, Amelia i Druidką, sprawdzić czy mają gdzie się podziać... - opowiedziałam o swoich najbliższych planach. - Głupio mi, że ja jestem tu - rozłożyłam ręce wskazując na wygodną komnatę. - A resztą pewnie będzie nocować w namiotach.

– Wódz zdecydował, że twoim towarzyszom też mają zostać przydzielone komnaty. Kobieta zwana druidką odmówiła, zaś niziołka powiedziała, że jesteś jej Panią, więc zapewne teraz czeka przed twoją komnatą. Elf z którym przyszłaś też chciał cię odwiedzić. Jak tylko Dariel poinformował z kim przyszłaś, a nowina została dostarczona do wodza, ten przerwał spotkanie z cesarzem i kazał ugościć również twoich towarzyszy. Tak naprawdę wódz okazał gościnność nam wszystkim, bo każdemu kapłanowi i mnichowi kazał przydzielić komnatę, goblinom też. Tylko Garen i bardki nie chcieli skorzystać. Dziewczyny jednak wkręciły się na dzisiejszą ucztę i chcą wystąpić. Tak naprawdę wszyscy się o ciebie martwili, a jak dotarło do nas, że jesteś bezpieczna, odetchnęliśmy z ulgą.

- Od razu mi lepiej - Ucieszyłam się. I tak zamierzałam zaraz wyjść, żeby przynajmniej zobaczyć się z Falrisem... Nagle przypomniałam sobie, że obiecałam mu powiedzieć o co chodziło z jego matką i zwątpiłam, że teraz chce ten temat poruszyć. On na pewno o tym wspomni.

– To chcesz odpocząć czy dać znać, żeby elf cię odwiedził? – Zapytała.

- Niech przyjdzie - odparłam bez zawahania. - Morrisano, ja też niezmiernie się cieszę, że w końcu jestem już z wami - uśmiechnęłam się promiennie.

– Jasne – Powiedziała kapłanka i wstała. – Czas na mnie, dam znać zarządczyni, żeby zaprosiła do ciebie elfa. – Powiedziała.

Wstałam z łóżka i odprowadziłam Morrisanę do drzwi.
- Jeśli będę potrzebna przy rannych to proszę pamiętajcie, że zawsze jestem chętna pomóc - powiedziałam do niej nim otworzyła drzwi.

– Dobrze. Przekażę Darielowi – Powiedziała i wyszła, a potem do komnaty “wsypały” się niewolnice prześcigając się w pytaniach jak mogą ci służyć, wraz z nimi weszła Amelia, odziana tak jak one. Ona jednak zachowywała ciszę, czekając na to, aż sama wydasz jej polecenie.

Nie byłam przyzwyczajona do posiadania niewolników i wysługiwania się nimi, więc usłużność dziewcząt bardziej mnie irytowała, niż mi się do czegoś przydawała.
- Możesz zagrać coś - powiedziałam do tej co wcześniej grała mi na flecie. - Możecie opróżnić już wannę - skierowałam do pozostałych.

Znów rozległa się piękna muzyka, natomiast dziewczęta wyjęły korek w boku wanny, który pozwolił spuścić wodę do wiader, które następnie zostały wyniesione przez niewolnice.

Mając jeszcze chwilę nim znów będę miała gościa, rozejrzałam się po komnacie, a dokładniej przeszukać szafy, żeby sprawdzić gdzie są moje rzeczy.

Już w pierwszej otwartej natrafiłaś na cały rynsztunek i twoje ubrania na zmianę. Były również buty.

Od razu sięgnęłam po te ostatnie i ubrałam.
Naszła mnie refleksja na temat tego jak bardzo moja sytuacja zmieniła się w ostatnich dniach. Mogłam już mieć tylko nadzieję że najgorsze było za mną. Choć byłam bardzo świadoma tego, że mogło się to dla mnie znacznie gorzej skończyć i to gorzej niż śmierć... Zbroja za to przypominała mi jak z Garadielem szliśmy na ostatnie namaszczenie umierającego. Buzdygan o dziwo nie przywodził mi pierwszej osoby, którą zabiłam, to było moja drugą myślą, tylko sparing z Morrisaną w jej chacie.
Wiedziałam że odchodząc z zakonu będę musiała je oddać, ale nie było innego wyjścia. Jakoś będę musiała sobie poradzić sama. Tak po prawdzie to za sprawą istot ze snu już tak bardzo się tego nie bałam. Miałam w końcu wyuczony zawód, z którego powinnam dać radę się utrzymać. Może nawet najmę się do cesarskiej armii...

Szybko… a dokładnie po pierwszym kroku poczułaś, jak buty są strasznie niewygodne i jak cię uwierają. Czułaś się jakbyś, miała je na sobie pierwszy raz i były do tego źle wykonane.

Ściągnęłam jeden but i sprawdziłam czy nie ma w nim nic co mogłoby mnie uwierać, ale wiedziałam że to ma związek z darem od Dedala. Nie znajdując nic w bucie musiałam przyjąć że potrzebuje na nowo przyzwyczai się do nich. Bo na pewno nie zamierzałam chodzić boso jak jakiś dzikus.

Tym razem nie rozległo się pukanie, a zwyczajnie drzwi się otwarły.

– Witaj Marion – Powiedział Falris wchodząc do pomieszczenia.

Z początku się zdziwiłam tym, ale zaraz mi się przypomniało, że elf nie zna zasad które dla mnie były oczywiste.
- Będziemy musieli popracować nad twoimi manierami - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie i wskazałam mu fotel, na którym wcześniej siedziała Morrisana. - Jak się masz? - zapytałam.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 23-04-2020, 14:21   #73
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Ubrany był teraz w szatę medyka wojskowego. To było aż zaskakujące, że Amelii udało się tak szybko przerobić dla niego strój. Szata sięgała do kolan, miał na sobie również spodnie pasujące do szaty, ale co oczywiste, był na boso.

– Świetnie. Przydzielono mi nawet komnatę… Pierwszy raz w życiu jestem wewnątrz budowli… i od razu dostałem komnatę. Tylko nie wiem czy dam radę spać na łóżku. Jakoś mi na nim niestabilnie… – Stwierdził. – Ale ogółem jest naprawdę świetnie. Pasuje ci ta szata, ładnie ci w niej… ale czemu jesteś w jednym bucie?

- Dziękuję za komplement - zaczęłam i założyłam brakujący but, przemilczając ten temat. - Do wielu nowych rzeczy będziesz musiał się przyzwyczaić - dodałam w odniesieniu do jego nieprzekonana co do łóżka. - Ale jeśli lubisz się wiercić podczas spania to nie obejdzie się bez kilku nagłych pobudek po spadnięciu na podłogę - stwierdziłam rozbawiona. - Na razie najważniejsze jest żebyś pamiętał żeby pukać w drzwi i czekać na zaproszenie nim wejdziesz do środka. Szczególnie jeśli przychodzisz do kobiety - podpowiedziałam mu. - Będę ci musiała tyle opowiedzieć o zasadach dobrego wychowania - dodałam, ale już bardziej do siebie.

– No tak… wiesz, że z drzwiami innymi niż opisu w książce mam do czynienia też pierwszy raz? – Zapytał.

- Tak wiem, dlatego zdziwiłam się, że umiałeś je otworzyć - mrugnęłam do niego, żartując. - Za jakąś godzinę mam się stawić u Cesarza, ale po tym jak wrócę to opowiem ci o wszystkim co musisz wiedzieć, żebyś przypadkiem kogoś nie urazić, dobrze?

– Tak… a o tym jak otwierać drzwi powiedziała mi orczyca… no i nie jestem kompletnym idiotą. – Stwierdził trochę oburzony. – Masz się spotkać z cesarzem?

- Przepraszam jeśli zabrzmiało to dla ciebie jak obraza. - przyznałam, że faktycznie nie był ten komentarz na miejscu. - Tak z Cesarzem - nie zdziwiłam się że dopytuje bo sama również gdy pierwszy raz to usłyszałam to miałam wrażenie że się przesłyszałam. - I ubiegnę twoje pytanie, nie, nie wiem czemu mnie wezwał do siebie.

– Jasne. A co zamierzasz potem? Wrócić do swojego zakonu? – Zapytał.

- Akurat tego nie mam w swoich planach - przyznałam. - Po kolacji przekażę mojemu przełożonemu, że odchodzę z zakonu.

– Czyli wtedy… – Podszedł bliżej i podniósł jedną z czaszek, którymi ozdobiony był blat niskiej komody. – ...będziesz mogła znaleźć sobie męża?

Uniosłam brwi w zdziwieniu, że akurat o to pyta.
- Tak, już mnie nie będą ograniczać zasady jakie muszą przyjmować kapłani - wzruszyłam ramionami obojętnie.

– Dziwnie mi o tym mówić… – Westchnął odkładając czaszkę. – ...Nigdy nie zakochałem się w żadnej kobiecie z mojego plemienia… – Uśmiechnął się. – ...i nie tylko dla tego, że żadna nie chciałaby kogoś takiego jak ja, bo można być zakochanym bez wzajemności. Tak naprawdę byłem przekonany, że do końca życia będę sam i na mnie ród mojej matki się zakończy, jako, że rodu ojca już i tak nie miałem możliwości ocalić… – Westchnął. – A potem pojawiłaś się ty… jak zrządzenie losu od łaskawego boga. Pomściłaś mojego ojca, co przecież ja powinienem zrobić i przeciwstawiłaś się mojej matce… a potem dałaś mi wolność, której sam nie miałem siły sobie wywalczyć. Jeśli dla jakiejkolwiek kobiety moje serce zagrało pieśń miłości… to tylko dla ciebie, ale wiem, że nie mam nic co mogłoby uczynić mnie godnym twojego uczucia. Nie jestem ani wojownikiem, ani bogaczem, nie mam nadzwyczajnej urody ani wielkiej sławy… nie mam nic. Ty natomiast masz uznanie Pana całego świata, a bogowie mają cię na oku… w walce nikt nie może się z tobą równać, a do tego masz szlachetność i prawość. Gdybym zatem prosił cię o rękę, zwyczajnie bym tym uwłaczał twojej wielkości… dlatego jedyne o co proszę, to abym mógł ci towarzyszyć gdziekolwiek pójdziesz jako towarzysz i przyjaciel. Do zakonu by mnie nie wpuścili, ale skoro tam nie wracasz to jestem gotów udać się gdziekolwiek.

Zatkało mnie po jego wyznaniu, a mówił przecież o tym tak pięknie...
- Oh... - wydusiłam z siebie dopiero po dłuższej chwili przedłużającego się milczenia. - Falris... Ja o tym... Ten temat nigdy nie zaprzątał moich myśli i ja... To nie tak że ciebie nie lubię, bo to nie prawda... Jesteś bardzo miły i jesteś chyba pierwszą osobą, która ma mnie za kogoś dobrego a nie widzi we mnie problemu... - nie potrafiłam się wysłowić i tym właśnie zaczynałam się irytować. - Eh... To nie chodzi o to czy chciałabym być z tobą czy nie, tylko... Tylko dopiero co się wydostałeś z miejsca, w którym nie miałeś szans rozwinąć skrzydeł... Rozumiem, że jesteś mi wdzięczny, ale to co wtedy zrobiłam, zrobiłam przede wszystkim dla siebie i nie chcę, żebyś czuł się w powinności, że jesteś mi coś winien... Jednak tak czy inaczej... - westchnęłam i lekko się uśmiechnęłam. - Pomogę ci jak będę mogła odnaleźć się w tym wszystkim, zawsze będziesz mógł na mnie liczyć.

– Coś nas zatem łączy… bo i ty opuściłaś miejsce, w którym nie mogłaś rozwinąć skrzydeł. – Uśmiechnął się.

- To prawda. Wiele nas łączy i cieszę się, że ciebie spotkałam - powiedziałam szczerze. - Bo choć nadal nie wiem co los dalej szykuje to czuję się pewniej wiedząc że nie będę w tym sama - podeszłam do niego i nie zważając na obecność niewolnic, go przytuliłam, obejmując go ramionami za szyję.

– Możesz na mnie liczyć – Uśmiechnął się też cię obejmując. Nawet przez szatę czułaś bicie jego serca i jego ciepło. – Twój mąż będzie kiedyś najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.

- Same kłopoty za sobą ciągnę - odparłam na to i go puściłam. - Ale jak cię to nie odstrasza to będziesz pierwszy na mojej liście, gdy dojrzeję do zamążpójścia - powiedziałam na koniec w żartobliwym tonie.

– Ty mnie nie odstraszasz… jedynie to czy ja byłbym ciebie godny – Powiedział.

- Jesteś wart znacznie więcej niż ci się wydaje, Falrisie - złapała jego dłoń w ręce. - Ale nie martwisz się, że ludzie i elfy nie... Nie miewają razem dzieci? Bo przecież to jest sensem małżeństwa…

– Tak mówisz? Moja matka i ojciec mieli razem dziecko… lecz czy to sprawiło, że byli udanym małżeństwem? – Zapytał.

Nie mogłam się z nim nie zgodzić.
- A co z tym, że elfy żyją dłużej od ludzi? - wyciągnęłam kolejny argument konieczny do omówienia.

– To ja powiedziałem, że nie dorównuje ci i nie jestem godny, żeby być twoim mężem… a teraz omawiasz wszystko jakbyś była pewna, że to ja nim zostanę. – Uśmiechnął się. – Jeśli opisy z ksiąg są prawdziwe wy żyjecie do stu lat… my rzadko dożywamy do dwustu, a ja już mam ponad sześćdziesiąt. A zatem, jeśli byśmy się pobrali to zważywszy, że jesteś młodą kobietą czekało by nas jeszcze około osiemdziesiąt wspólnych lat, a mnie potem najwyżej sześćdziesiąt samotnych. Tyle już przeżyłem, więc tyle też przeżyć dam radę.

Zaskoczyło mnie, gdy przyznał się do swojego wieku, bo jakoś tak podświadomie zakładałam, że ma dużo niższy wiek. A tak się okazywało że był ode mnie starszy o całe 40 lat. Wcześniej nie miałam do czynienia z innymi rasami, więc ciężko było mi przywyknąć, że niektóre z nich żyją znacznie dłużej, ale przez to potrzebują więcej czasu by dorosnąć.
- Ja ledwo skończyłam 18… - mruknęłam bardziej do siebie niż do niego. Ale choć dla mnie wydawało się to być zbyt nagłe, to przecież normalnym było, że dziewczęta w moim wieku wychodziły za mąż. - Pozwól mi się oswoić z tą myślą - poprosiłam go.

– Marion… ja na nic nie nalegam – Uśmiechnął się. – Pokochałem cię, to prawda, ale nie zamierzam cię do czegoś zmuszać.

Ulżyło mi, że nie naciskał, nie mniej zdałam sobie sprawę, że na jego wyznanie zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Lubię w tobie to, że jesteś ze mną szczery i taki bezpośredni - przyznałam i zauważyłam, że cały czas trzymam w rękach jego dłoń. Westchnęłam i niechętnie puściłam go.

– Czemu miałbym nie być szczery? Moja matka wykorzystała pokłady nieuczciwości za całą moją rodzinę aż do dziesiątego pokolenia. – Zaśmiał się.

- To fakt - pokiwałam głową, lekko się uśmiechając na jego dowcip. - Dziękuję, że szczerze sobie porozmawialiśmy. Sama bym się na to nie zebrała…

– Pani – Powiedziała jedna z niewolnic. – Już czas abyś spotkała się z władcą ludzi.

Słowa niewolnicy sprowadziły mnie na ziemię. Obowiązki najpierw. Trema mnie naszła na myśl, że już teraz mam się spotkać z Cesarzem, osobą która od zawsze idealizowałam.
- Dobrze już się zbieram - po czym podeszłam do lustra sprawdzić czy mój wygląd jest nienaganny. - Trzymaj kciuki, żebym się nie zbłaźniła przed władcą - powiedziałam do Falrisa chcąc zabrzmieć żartobliwie, ale nie do końca mi wyszło. - Prowadź mnie - rzuciłam do niewolnicy idąc ku drzwiom.


Znów poczułaś jak każdy krok sprawia ci ból. Czułaś jak za ciasne buty gniotą cię niemiłosiernie, a przy każdym kroku materiał, z którego je wykonano ociera i szarpie twoje pięty i kostki.

Irytowało mnie to strasznie, ale byłam uparta. Nie zamierzałam chodzić boso... Jak jakiś dzikus. Zagryzłam zęby i myśląc o tym, że sprawię sobie wygodniejsze obuwie przy najbliższej okazji, z całej siły woli starałam się ignorować ten dyskomfort.

Za drzwiami czekała zarządczyni.

– Za mną Pani – Powiedziała i powiodła cię korytarzem. Falris wyszedł z komnaty za tobą i pomachał ci, posyłając krzepiący uśmiech. Szło ci się paskudnie, ale ekscytacja na myśl o spotkaniu pozwalała ci o tym nie myśleć.

Po kilku minutach stanęłaś przed drzwiami, które niczym nie różniły się od pozostałych drzwi w korytarzu.

– To tutaj – Powiedziała zarządczyni i poszła dalej.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 23-04-2020, 18:34   #74
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Zawahałam się chwilę z niepewności, aż w końcu zmusiłam się do uniesienia ręki i zapukania, nim wpadnę na jakiś głupi pomysł, jak choćby ucieczka. Nawet nie wiem czemu mi taka myśl przyszła do głowy. Pewnie przez tremę przed rozmową z najważniejszą osobą całego cesarstwa.
Zastukałam w drzwi i czekałam na wezwanie.

Tylko refleks otrzymany w darze od tajemniczych istot ze snu uchronił cię przed potężnym guzem i upadkiem na ziemię, gdy drzwi otwarły się z hukiem, omal nie wylatując z framugi.

– Jesteś idiotą Ericu Leadenrock! – Wrzasnęła wychodząca kobieta. Była to masywnej budowy krasnoludka z zasłoniętą większą częścią twarzy. Usta i nos zasłaniała chusta, zaś lewe oko opaska. Nawet w tym ułamku chwili zdążyłaś zauważyć, złotą płytkę z godłem cesarstwa przymocowaną do opaski. Kobieta miała na sobie również generalski mundur.

– Wiem, moja droga Rogano – Odpowiedział rozbawiony głos z wnętrza. – Garen mi już to powiedział.

Krasnoludka dopiero teraz cię zauważyła.

– Wybacz mała… cesarz oczekuje na ciebie – Powiedziała oficjalnym tonem. – Potem wygarbuję mu skórę, podczas treningu – Powiedziała uderzając pięścią w otwartą dłoń i poszła w swoją stronę, zostawiając drzwi otwarte.

Byłam w szoku że ktoś mógł mówić takim tonem do Cesarza. To mi się po prostu w głowie nie mieściło. Powiodłam spojrzeniem za krasnoludką i znów złapałam się na tym, że mam ochotę uciekać.
Westchnęłam bezgłośnie i wzięłam się w garść. Powoli ruszyłam do wnętrza komnaty Cesarza, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Byłam tak spięta, że nawet uwierające buty przestały mi przeszkadzać. Miałam tylko nadzieję że zawiasy nie puszczą po tamtym trzaśnięciu, bo jeszcze na mnie spadnie wina za zniszczenie drzwi...

- Witaj Panie - odezwałam się pokornym tonem i pokłoniłam przed Cesarzem tak jak nakazywała etykieta.

Cesarz również wstał ze skórzanej sofy. Był ubrany zwyczajnie… aż nazbyt zwyczajnie. Zwykła lniana koszula i skórzane spodnie a do tego wysokie buty jeździeckie.

– Nie musisz się kłaniać, nie jesteśmy w pałacu. Marion… bogowie… kiedy cię ostatnio widziałem byłaś taka malutka, a teraz wyrosłaś na piękną kobietę. – Uśmiechnął się. – Zechciej usiąść na sofie, tutejsi rzemieślnicy są naprawdę świetni w meblarstwie.

- Dziękuję - mruknęłam nieśmiało i zajęłam wskazane przez niego miejsce. Pobierznie rozejrzałam się po komnacie.

Była trochę większa od twojej. Oprócz łóżka i szaf było miejsce jeszcze na sofę i niewielki stół. Wanna stała pod ścianą. Nie było tu żadnej służby.

Sam cesarz wysunął spod stołu niewielki zydel i usiadł naprzeciwko ciebie. W tej pozycji był niżej niż ty i to ty patrzyłaś na niego z góry.

Uśmiechnął się.

– Ja… chciałbym cię przeprosić – Zaczął.

Zbaraniałam nie rozumiejąc o co może mu chodzić. Zmarszczyłam brwi kierując na Cesarza pytające spojrzenie.

– Mam na myśli sytuaję z twoim ojcem. Wiem, że Morrisana ci powiedziała, czuję się odpowiedzialny, za to, że nie mogłaś dorastać z nimi. – Powiedział.

Spuściłam wzrok. Byłam zmieszana.
- Panie, nie masz powodu by mnie przepraszać za cokolwiek... - odpowiedziałam nieśmiało.

– Mam, Marion. Twój ojciec zrobił wszystko co mógł, żeby z tego kraju uczynić lepsze miejsce, by młodzi jak ty mogli żyć w lepszym świecie niż przyszło żyć jemu… aby kobiety nie były traktowane jak własność mężczyzn, zaś inne rasy niż ludzie jak zwierzęta. Był mi bliższy niż mój własny ojciec, a ja nie umiałem ochronić jego rodziny przed ludźmi nad którymi miałem panować. To było to w czym ja zawiodłem jako władca i uczeń. – Westchnął. – Teraz sytuacja trochę się zmieniła. Arystokraci wciąż szemrają przeciw mnie, a wielu z nich chciałoby widzieć moją głowę równo oddzieloną od ciała. W drodze tutaj się o tym przekonałem. Jednak teraz ich uwaga skupiła się na mnie a twoi rodzice i bracia, stracili ich zainteresowanie.

Nie podniosłam na niego spojrzenia, bo jego osoba mnie onieśmielała.
- Nie ma w tym twojej winy Panie, więc nie masz za co mnie przepraszać - powtórzyłam i pokręciłam głową. Nie wiedziałam co mu Morrisana powiedziała że uważał inaczej, ale ja naprawdę nie uważałam, że był mi winen przeprosiny czy tłumaczyć się przede mną. Na pewno nie Cesarz.

– Marion, proszę, spójrz na mnie, ja też jestem tylko człowiekiem – Powiedział łagodnie.

Zdałam sobie sprawę, że gdybym bez ociągania przyjęła przeprosiny to nie wmanewrowałabym się w to. Że też nie potrafię po prostu zrobić to co się ode mnie oczekuje...
Uniosłam spojrzenie i nawet trochę się wyprostowałam.
- Tak to prawda, ale też jesteś wielce ponad to i ponad inne rasy, Panie. Jesteś Cesarzem, który kształtuje swoim słowem i czynem teraźniejszość oraz przyszłość wszystkich swych poddanych - odparłam mu, starając się nie zająknąć.

– Mylisz się. – Powiedział z rozbrajającą szczerością. – Jestem człowiekiem takim jak ty, to nie moja zasługa, że urodziłem się jako syn króla. Władza to tylko narzędzie, które pozwala wykonać pracę. Moją pracą jest rządzenie i staram się wykonywać tą pracę najlepiej jak umiem, nie czyni mnie to ani równym bogom, ani lepszym od kogokolwiek, bo pewny jestem, że na świecie są lepsi ode mnie, a którym przypadek dał inne narzędzia, i dlatego są kupcami albo rolnikami… albo nawet niewolnikami.

- Panie, to że urodziłeś się dziedzicem tronu nie umniejsza twojej wielkości - nie zgodziłam się z jego zdaniem. - To jak Cesarstwo rozrasta się świadczy tylko o tym, że jesteś stworzony do pełnienia tej funkcji.

– Rozrost cesarstwa jest wynikiem pracy wszystkich jego mieszkańców a nie tylko władcy – Odpowiedział. – Uważam, że zbyt wiele wielkości mi przypisujesz, i mów mi proszę po imieniu. Jestem Eric. Zważywszy na to kim był twój ojciec jesteś mi jak siostra.

Uśmiechnęłam się niepewnie, bo dziwnie mi było słyszeć taką prośbę od samego Cesarza.
- Dobrze Pa... Ericu - odpowiedziałam nieśmiało.

– A zatem Marion… czego potrzebujesz? Czym mogę cię wesprzeć i jak mogę ci pomóc?

- Oh... - zaskoczył mnie tym pytaniem. - Raczej nie potrzebuję niczego od ciebie… Chociaż... - żachnęłam się. - Chciałabym dołączyć do cesarskiego wojska.

– Rozumiem zatem, że już nie chcesz być kapłanką? – Spojrzał ci w oczy.

Powoli pokręciłam głową na potwierdzenie jego przypuszczeń.

– Znając twoją rodzinę… nie widziałbym ciebie spędzającej całe życie w murach zakonu. Jeden z twoich braci jest jednym z moich zaufanych oficerów i bierze udział w oblężeniu Srebrzystej Grani, a drugi jest moim ambasadorem u Sułtana na dalekim południu… niestety od dość dawna nie mam od niego żadnych wieści… – Zamyślił się. – ...Tak właściwie chciałem tam kogoś posłać, a ty chciałabyś dołączyć do mojej armii, może zatem zamiast roli szeregowego żołnierza zechciałabyś udać się do sułtanatu w moim imieniu. Twój brat ma naprawdę dobre stosunki z tamtejszym władcą, więc przyjmą cię jak księżniczkę. Oczywiście jeśli chcesz możesz wrócić z nami do wolnych ziem, będziesz miała możliwość ostatni raz odwiedzić swój klasztor. Mam się tam spotkać z moją bliską przyjaciółką i wybranką mojego serca, Lady Aithane Arahnea, i dopiero potem udać się w drogę na południe. Możesz również jeśli jednak wolisz bardziej zwyczajne zajęcia dołaczyć do twego brata, który stacjonuje na Srebrzystej Grani, choć tam nie trzeba więcej żołnierzy, dlatego byłaby to raczej formalność… Cokolwiek wybierzesz zapewnię ci wszystko co potrzebne i każde możliwe wsparcie.

Przytłoczyła mnie ta masa informacji. Przed chwilą nie wiedziałam nic o swoich braciach, a teraz nawet wiedziałam kim była kochanka Cesarza... Choć to akurat już mi zapowiedziała przez przypadek Morrisana.
- A co z moimi rodzicami? - zapytałam o to zanim się zastanowiłam czy powinnam akurat jego o to pytać.

– Żyją i mają się dobrze, ale niestety nie wiem gdzie mieszkają. Twój ojciec po tym jak przeszedł w stan spoczynku sprzedał rodową posiadłość i osiedlił się gdzieś, gdzie nikt go nie zna. Zmienił również nazwisko. Dowiedziałem się o tym w liście, który dostarczył twój najstarszy brat. Zrobił to dla bezpieczeństwa twojej matki. Słowem, tylko twoi bracia wiedzą gdzie teraz mieszkają twoi rodzice i jak ich znaleźć. Przykro mi. – Powiedział trochę smutno.

Z ust samego Cesarza dostałam potwierdzenie tego co już sama wcześniej założyłam. Nawet nie zdenerwowałam się z tego powodu. Chyba wydarzenia ostatnich dni uczyniły mnie bardziej nieczułą na tym punkcie. Ale do tego, że nie mam rodziców miałam już czas przywyknąć. Za to myśl o możliwości spotkania swoich braci cieszyła mnie, bo to za nimi tęskniłam przez te lata. Jednak wypadało bym najpierw wróciła do miejsca które jeszcze do niedawna uważałam za swój dom, żeby osobiście przekazać im swoją decyzję. Pewnie list przekazany Darielowi by wystarczył, ale czy nie byłam winna Galadrielowi powiedzieć o tym osobiście? Chyba nawet mu to obiecałam... Ciężko było mi podjąć decyzję.- Czy mogę prosić o czas na przemyślenie? - zapytałam Cesarza.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 28-04-2020, 10:57   #75
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Oczywiście. To tylko propozycja. Jeśli chcesz możesz udać się w swoją stronę. Możesz osiedlić się gdzie chcesz w cesarstwie, a ja zapewnię ci wszystko co może być ci potrzebne. – Powiedział. – Możemy zrobić również tak… choć to tylko propozycja, że teraz udasz się ze mną i moją świtą na wolne ziemie, będziesz mogła odwiedzić swój klasztor, a do tego czasu podejmiesz decyzję co dalej. Wiem, że Morrisana i Garren chcą podróżować przez ziemie niziołków do cesarstwa, ale mogę poprosić, żeby wrócili się z nami na wolne ziemie i później podprowadzili cię przez step. Wtedy jeśli zechcesz wyruszyć w stronę cesarstwa pójdziesz dalej z nimi, jeśli zechcesz wędrować na południe, przydzielę ci oddział. Marion, zrobię co mogę aby ci pomóc.

Zdałam sobie sprawę, że Cesarz naprawdę czuł się w powinności by mi wynagrodzić.
- Dziękuję... To bardzo chojne... - odpowiedziałam zamyślona nad jego słowami. - Faktycznie twoja propozycja by na razie dołączyć do twojej świty wydaje mi się najrozsądniejsza - zgodziłam się, ale też nie chciałam żeby z mojego powodu plany Morrisany i Garrena uległy zmianie, bo podejrzewałam, że tam gdzie idą będą potrzebowali czasu na podjęcie ważnej dla nich decyzji.

– A zatem chcesz poznać kobietę, której zamierzam złożyć propozycję ślubu? – Zapytał z uśmiechem.

- Oh... - aż wyprostowałam się gdy to powiedział. Przez Falrisa zrobiłam się uczulona na ten temat. - Nie chciałabym przeszkadzać - miałam ochotę wycofać się z tego co powiedziałam.

– Nie przeszkadzasz. Poznałaś już dwie osoby z mojej zaufanej drużyny i dziedziczkę trzeciej. Lady Aithane jest czwarta, może to i dobrze gdybyś ją poznała. Czy Morrisana albo Garren wspominali o drużynie? – Zapytał z zaciekawieniem.

Zmarszczyłam brwi w gorączkowej próbie przypomnienia sobie.
- Chyba tylko wspomniała, że oboje byli twoimi towarzyszami - odpowiedziałam niepewnie.

– Rycerz, Barbarzyńca, Kapłanka, Bard, Medyk, Zwiadowczyni, Alchemiczka i Mistrzyni miecza – Wymienił. – Barbarzyńcę, Kapłankę i uczennicę barda już znasz, dziś poznałaś rycerza – Wyjaśnił.

Teraz skojarzyłam wcześniejszą rozmowę między Morrisaną a Evi.
- Kim są pozostałe osoby? - mimochodem zainteresowałam się.

– Opowiedzieć ze szczegółami? – Zapytał.

- Jeśli masz na to czas - odparłam bo nie chciałam się mu narzucać.

– Morrisana mówiła, że wspomniała ci o Valiorze i Elverin, jego żona… Doktor plagi i jego żona. Mistrz medycyny, mężczyzna, któremu powierzyłbym własne życie i życie każdego kogo kocham… jednak z pewnych przyczyn nie mógł wyruszyć z nami na tą wyprawę. Co już o nich wiesz od Morrisany?

- Tylko tyle że był lekarzem plagi i oboje ucierpieli z powodu zabobonów i ludzkiej chciwości - odpowiedziałam.

– Co wiesz o samych lekarzach plagi? – Pochylił się do ciebie.

- Nic konkretnego - wzruszyłam bezradnie ramionami.

– W całym cesarstwie jest tylko jedna szkoła, która uczy lekarzy plagi. Zapewne wiesz z ksiąg, że w dawnych czasach plagi i zarazy potrafiły zdziesiątkować całe miasta, a nawet królestwa. W związku z tym najlepsi, ale zarazem najbardziej oddani medycynie i ratowaniu zdrowia uczą się jak walczyć z plagami. Jak zapewne się domyślasz, wejście do miasta w którym panuje zaraza wymaga ogromnej odwagi i poświęcenia. Lekarze plagi to jedni z najszlachetniejszych i najbardziej odważnych ludzi jakich znam… a jednak wielu zwykłych obywateli cesarstwa czuje wobec nich strach i niechęć. Czy domyślasz się dlaczego?

- Bo są tam gdzie choroba i ich kojarzą z zarazą, więc idąc dedukcją prostego ludu oni są jej winni - odpowiedziałam z niezadowoleniem w głosie, bo przecież niedawno taki głupi motłoch próbował mnie ukamienować za to, że nie pozwoliłam im zabić niewinnego goblina za to, że jest goblinem.

– To jeden z powodów. Jednak jest jeszcze jeden. Gdyby chora matka z konającym na jej rękach dzieckiem padła ci do kolan błagając o ratunek dla dziecka… a ty wiedziałabyś, że dla dziecka jest już za późno, a dla matki jest to może ostatnia chwila by ocalić jej życie… komu byś pomogła? – Zapytał.

Chwilę się zastanowiłam nad tym co powiedzieć.
- Oszukałabym ją, że leczę jej dziecko, a tak naprawdę bym swoje działania skupiła na niej - odpowiedziałam.

– Oni nawet na to nie mogą sobie pozwolić. Gdy panuje zaraza, muszą być całkowicie skupieni na zadaniu… bo nie prosi ich o ratunek jedna matka, ale setki. Setki dzieci, kobiet i starców błaga o pomoc, a oni mogą pomóc tylko części z nich, resztę ignorując. Lekarze plagi nie są pozbawieni uczuć, ale muszą się ich wyprzeć w walce z zarazą bo ocalić jak najwięcej osób. Wymaga to od nich ogromnej wytrzymałości i opanowania… bo pamiętaj Marion, że samo zostanie lekarzem plagi to dowód na to, że darzą oni innych większą miłością niż sami siebie, bo niejeden z nich w trakcie swej misji zmarł od chorób, z którymi walczył. Czy rozumiesz z czym tak naprawdę wiąże się ich praca? – Upewnił się.

- To ogromne poświęcenie z ich strony... - powiedziałam z powagą.

– Valior jest jednym z najwybitniejszych lekarzy jakich znam. To on wraz z towarzyszami brał udział w opanowaniu plagi w Calden. Pomór dotknął niemal wszystkich mieszkańców i miasto zostało zamknięte. Mój ojciec wysłał armię by nikogo nie wypuszczali. Lekarze walczyli pół roku by ocalić jak najwięcej ludzi. Niestety w końcu zaraził się i włodarz miasta. Arystokrata… zażądał aby leczył go najlepszy lekarz, więc wysłano Valiora. Okazało się jednak, że rokowania włodarza były bardzo dobre i nie potrzebował ciągłej opieki… on był jednak innego zdania i trzymał Valiora cały czas blisko siebie. Pomór trupiej twarzy… słyszałaś o tej zarazie? – Zapytał. A ty przypomniałaś sobie z ksiąg, skąd pochodzi jej nazwa. Zaraza powoduje powstawanie dużych, ropnych obrzęków na całym ciele, jednak najbardziej widać to po twarzy chorego. Nawet gdy ktoś powróci do zdrowia, jego twarz często po wszystkim szpecą duże blizny i deformacje po obrzękach. Zaraza bardzo trudna do wyleczenia i szybko przenosząca się przez dotyk. Choremu należało między innymi odprowadzać ropę z obrzęków, w innym wypadku obrzęki na szyi mogłyby go udusić, oraz kąpać w wodzie z dodatkiem olejku żewnego i innych leków. Wody należało się po tym pozbyć wlewając do głębokiego dołu, ponieważ sama też mogła być źródłem zakażenia.

- Tak, czytałam o tym... Okropna choroba - odpowiedziałam.

– Gdy zaraza się kończyła arystokrata, którego imienia nie wymienię, również wracał do zdrowia, gdy już mógł wychodzić z łoża, spojrzał w lustro… Domyślasz się co zobaczył?

- Oszpeconą przez chorobę twarz…

– Ponoć gdy ten arystokrata poczuł się dobrze i zaczął zdrowieć, przysiągł, że wpłaci sto tysięcy sztuk złota na szkołę lekarzy… zaś samego Valiora obsypie srebrem… W chwili gdy ujrzał swoją twarz, jego wdzięczność zastąpiła ślepa furia… zapewne domyślasz się na kogo ją wylał? – Spojrzał ci w oczy.

- Co mu zrobił? - skrzywiłam się.

– Kazał zedrzeć z niego szaty i wrzucić go do dołu kloacznego, do którego wlewano skażoną wodę.

Zrobiło mi się niedobrze na samo wspomnienie o tym.

– Jego towarzysze go wyciągnęli… ale jak się domyślasz, zachorował. Bradzo, bardzo poważnie… oczywiście gdy tylko zaraza się skończyła włodarz kazał przepędzić lekarzy, nie bacząc na to, że wszyscy zajmowali się leczeniem Valiora. Jego stan był naprawdę poważny. Sam Valior przyznał, że często namawiał jego kolegów, by zaprzestali leczenia, bo był daleko poza granicą, po której pacjenta uważało się za straconego. Gdyby zaraza wciąż trwała… umarłby, bo lekarze musieliby zająć się lepiej rokującymi. Tak czy siak wypędzenie ich z miasta wszystko skomplikowało. Zwłaszcza, że Valior był nosicielem zarazy. Słowem, cała grupa na kolejne trzy miesiące oddaliła się o wszelkiej cywilizacji… Valior przeżył. Oszpecony bardziej niż jakikolwiek inny z chodzących po świecie, którzy przeżyli chorobę. Właśnie dlatego nigdy przy innych nie zdejmuje szat i maski lekarza. Jednak to nie był najstraszniejszy cios jaki spadł na Valiora...

- Też się pochorowała? - skuliłam się w miejscu gdzie siedziałam.

– Nie. Jego żona jest elfem. To były czasy gdy elfy na ziemiach królestwa były tolerowane… ale nie lubiane. Ona jest alchemikiem... a konkretnie aptekarką. On lekarz, ona aptekarka, gdy akurat nie walczył z zarazą wraz z nią w małym miasteczku prowadził lecznicę. Jednak mimo, że pacjenci odnosili wiele korzyści z jego obecności nie byli przychylni jego żonie. Gdy do miasteczka dotarła plotka, o jego śmierci, jego zajadły rywal, miejscowy balwierz, który więcej wiedział o kuglarstwie niż medycynie, zdołał namówić kilkunastu próżniaków i zwykłych łajdaków, by oskarżyli ją o szarlataństwo. Balwierz liczył, że wygnają elfkę, a zamiast tego skazano ją na śmierć. Jak się jednak okazało ów balwierz nie był tak podłym łotrem jak się wydawało. Jedyną możliwością by ocalić kobietę było jej kupno jako niewolnicy. Balwierz zrobił to, lecz dobroci nie wystarczyło mu by być dla niej łaskawym. Brał ją zatem jak swoją własność i zmuszał do pracy ponad siły. Po kolejnych miesiącach Valior powrócił dając kłam plotkom… jednak jego żona była już własnością innego mężczyzny. Jego dom sprzedano a pieniądze wzięła rada miasta. Nie miał nic, oprócz królewskiej wypłaty za pracę w Calden. Wypłaty, za którą wraz z przysięgą opuszczenia miasta na zawsze, zapłacił balwierzowi za swoją żonę. Jako niewolnica z wyrokiem śmierci, nie mogła zostać uwolniona ani ułaskawiona. Dlatego dla wszystkich wokół są Panem i niewolnicą… ale na bogów… jak oni się kochają.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 28-04-2020, 12:37   #76
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- To okropne... - byłam przerażona tym co mi opowiedział Cesarz. - Czy ktokolwiek odpowiedział za to co spotkało tego lekarza? Te arystokrata za znęcanie się? Balwierz za kłamstwo? Rada miasta za przywłaszczenie jego mienia?

– Jedynie los, żadnych wyroków. Arystokrata jest teraz samotnym starcem, który własny pałac uczynił swym więzieniem. Balwierz bez dobrej aptekarki szybko zubożał, a teraz pewnie jeździ po kraju za lichym zarobkiem… a rada miasta? – Zaśmiał się ponuro. – Żaden lekarz nie chce rezydować w ich mieście, więc mnóstwo ludzi się wyprowadziło i miasto niemal zniknęło z map, stając się ponurą, rozpadającą wsią. Valior nigdy nikogo nie pozwał.

- Powinien był, bo wątpię by ktokolwiek z tych co zawinili zreflektował się sam z siebie co też uczynili i jakie dało to konsekwencje - powiedziałam wciąż oburzona tym co spotkało lekarza.

– Nie chciałem go do niczego zmuszać… poza tym to były czasy królestwa. Inne czasy. – Powiedział.

Milczałam, bo nie mogłam powiedzieć, że rozumiem. Ta skrajna niesprawiedliwość przypomniała mi o innym okropieństwie. O kapłanie którego spowiadał Galadriel, w dniu kiedy mnie odesłano do Morrisany.
- I nadal nie można uniewinnić żony Valiora? - zapytałam. - Elfy żyją dłużej od ludzi i jeśli jego zabraknie to ona znów trafi ... nie wiadomo gdzie i do kogo.

– Valior nie jest człowiekiem, jest elfem, który przyciął sobie uszy aby udawać człowieka. – Odpowiedział. – I niestety jeśli chodzi o uniewinnienie jej… zmiana praw królestwa to praca na lata, ale zmiana praw “boskich”, starożytnego kodeksu ludzi z czasów nim zjednoczyliśmy się aby stworzyć królestwa, to kwestia na całą epokę. Jeśli ruszyłbym te prawa, zapewne długo nie byłbym już cesarzem, a nawet gdyby armia mnie nie opuściła to wojna domowa dosłownie wykrwawiłaby cesarstwo. Nie wiem co musiałoby się stać aby w ciągu najbliższej dekady zlikwidować niewolnictwo, albo zmienić całe prawo sądowe pozbywając się z niego wszystkich niesprawiedliwych przepisów.

- Nie mówię o zmianie całego ustroju w cesarstwie - pokręciłam głową. - Jedynie o tym konkretnym przypadku żony Valiora, przypadku kiedy do zniewolenia doszło bądź co bądź przez krzywoprzysięstwo.

– Chciałbym, ale jeśli uwolniłbym ją z niewoli, miałaby na sobie karę śmierci. Aby zdjąć wyrok trzebaby powołać sąd i na nowo przeprowadzić śledztwo. Jednak jeśli nie znalazłoby się dość dowodów przemawiających za jej niewinnością, nawet ja nie miałbym władzy jej ocalić. Poza tym, na odwołanie od wyroku był czas, który już dawno został przekroczony. W takim wypadku status niewolnika jest dożywotni. Dawni ludzie zadbali o to, żeby niewolnicy nie mogli z łatwością odzyskać wolności. Sprawa Elverin gdyby nawet udało się to odkręcić, stałaby się prawnym precedensem, który byłby kolejnym argumentem w ustach arystokratów, którzy czekają tylko aby podważyć moją poczytalność i tym samym prawo do sprawowania władzy. Nawet cesarz nie jest wszechwładny. Muszę zatem ciągle balansować na granicy tego co jest właściwe, a tego co dozwalają przyzwyczajenia i tradycje. Każda zmiana jaką wprowadziłem wywołała rewolucję ale nie uderzała w “boskie prawo”, albo robiła to nie bezpośrednio, co gwarantowało mi poparcie społeczeństwa, ale jednocześnie przydawało wrogów wśród możnowładców. Lordowie i arystokraci mimo, że przysięgali mi posłuszeństwo przy koronacji wciąż utrzymują swoje armie i mają olbrzymie wpływy. Nie trzeba wiele, by kilku skrzyknęło się i wypowiedziało mi posłuszeństwo powołując się na moje rzekome szaleństwo. A wtedy wybuchnie wojna domowa i poleje się mnóstwo niewinnej krwi. A teraz zamierzam zrobić coś co znowu wstrząśnie cesarstwem. Zamierzam oświadczyć się mrocznej elfce. Zamierzam uczynić cesarzową kobietę, która nie jest człowiekiem. Po tym może stać się wszystko… ale to jedyna droga by ostatecznie zamknąć usta wszystkim zwolennikom starego porządku i wyższości ludzi. Niestety ale teraz moim priorytetem jest walka o równość wszystkich ras, dla niewolników zrobiłem co mogłem. W ten sposób też umocnię swoją współpracę z elfami… a poza tym… Aithane to moja miłość. Jedyna kobieta na myśl o której moje serce skacze.

Dopiero teraz dobitnie do mnie dotarło, że wybranka Cesarza nie jest człowiekiem. Nawet ja wiedziałam, że to jest problematyczne... Jeszcze gdyby była zwykłą elfką, ale mroczne były chyba nielubiane przez wszystkie rasy po równo.
- Czy w takim razie drowka jako cesarzowa nie będzie większym pretekstem dla tych samych lordów i arystokratów by rozpocząć wojnę domową niż uniewinnienie niewinnej? - zapytałam z rosnącą obawą o to jak to się może skończyć, bo z takim argumentem możni cesarstwa bez problemu mogli podburzyć zwykły lud przeciw cesarzowi.

– Wbrew temu co ci się wydaje – Uśmiechnął się. – I tak i nie. Lordowie nie obalili mnie tylko dlatego, że kosztem reform bardzo wzmocniłem stabilność granic cesarstwa. Mam sojuszników z każdej niemal strony. Jedynie srebrne elfy sprzeciwiają się mi. Otaczają nas państwa należące do innych ras niż ludzie. Jak na razie mam z nimi naprawdę dobre relacje… ale zarówno w cesarstwie zdarzają się akty niechęci wobec innych ras jak i w sąsiednich królestwach obywatele są nieufni wobec zmiany nastawienia ludzi wobec nich. Zwłaszcza elfy są pełne wątpliwości. Orkowie po tym jak zawarłem pakt z chanem są mi wierni jak moja straż przyboczna… ale mroczne elfy i elfy wysokie, nacje tak potężne, że mało kto miał odwagę w dziejach stawić im czoła są na skraju niepewności… Ten ślub będzie dla nich sygnałem, że cesarstwo się zmieniło… że stulecia niechęci ludzi wobec innych ras nareszcie dobiegły końca. Rozmawiałem o tej kwestii ze archontami i królową. Zapewnili mnie o poparciu. Ten ślub rozdrażni lordów… to bardziej niż pewne, ale sprawi, że w moich rękach spocznie siła, której będą się bać. Teraz w wypadku wojny domowej mogę liczyć na swoją armię, która nie koniecznie chciałaby zabijać swoich pobratymców, więc przy najlepszych wiatrach jakaś kwarta armii zdezerteruje albo odmówi walki… Lordowie to wiedzą i dlatego nic ich nie powstrzyma jeśli dam im pretekst. Ale po tym ślubie sytuacja się zmieni. Lordowie będą mieć świadomość, że jeśli zechcą mnie obalić to będą mieć do czynienia z trzema armiami, moją, nawet jeśli pomniejszoną o dezerterów, i dwiema armiami elfów. Tego nawet najbardziej hardy z nich nie odważy się zaryzykować.

- Mam nadzieję, że masz rację co do tego ... - odpowiedziałam tylko odrobinę spokojniejsza, bo jego słowa niewiele mnie przekonały, że to się dobrze skończy. - A co w związku z brakiem dziedzica tronu?

– To już sprawa na inny dzień. Miałem ci powiedzieć o reszcie drużyny. Czyż nie? – Uśmiechnął się.

Nie skomentowałam jego zmiany tematu, bo choć był on bardzo osobisty to jednak potomek władcy był sprawą wagi państwowej.

- Tak - odpowiedziałam. - Wiem już że towarzyszyli ci twoja wybranka, Morrisana, Garren, mistrz bardki Darecco, doktor Valior z żoną - podsumowałam. - ...i Yoriko - wspomnienie o mistrzu miecza skojarzyło mi się z nią, ale niepewnie wypowiedziałam imię tej, która zdradziła.

– Gdybym miał setkę takich jak Yoriko… twoja rodzina nigdy nie zostałaby rozdzielona. Co już o niej wiesz? – Zapytał.

- Garren opowiedział mi o niej, o jej przeszłości. Wytłumaczył mi dlaczego zrobiła to... To co zrobiła - odpowiedziałam Cesarzowi.

– I co o tym myślisz?

- To przykre, że mimo wszystko ostatecznie zadziałała przeciw swoim kompanom… Zapewne gdyby nie jej zdrada to nie byłoby tylu ofiar…

– Zabiła w naszej armii pięć osób i ze stu bandytów. – Powiedział. – Garren pewnie wspomniał, że ona zawsze walczyła z nagą piersią i nigdy nie nosiła miecza w pochwie. Jak myślisz, dlaczego?

- Nie wiem, ja bym tak nie zrobiła - odparłam szczerze.

– Spróbuj sobie to wyobrazić… dlaczego niewidoma kobieta walczy niemal nago… bez osłony, walczy tak, że nawet chwila najmniejszej nieuwagi to śmierć. Co może nią kierować? – Pochylił się do ciebie.

- Nie zależy jej na własnym życiu? Prosiła się o śmierć? - zgadywałam.

– A dlaczego prosiła się o śmierć? – Dopytywał. – Dlaczego dosłownie chciała umrzeć? Dlaczego uważała się za tak pohańbioną, że była cały czas gotowa na przyjęcie śmiertelnego ciosu?

- Nie wiem, nie znałam jej - dla mnie coś takiego było nie do pomyślenia. Sama niedawno wolałam zginąć niż dać się zhańbić prowadzeniem mnie nago przez obozowisko dzikich elfów.

– Ona była uczona, że nie ma większej hańby niż zbrukać tradycje przodków. Dla Motoiów powinność to rzecz najświętsza. Jej brat, dziedzic nazwiska rodu zbrukał tradycję, zhańbił cały swój ród i wzgardził powinnością. Ona zamierzała zgodnie z zasadami swego ludu dochować wierności wszystkim ich obyczajom, pokutując za winy brata. Jako druga, miała chronić pierworodnego, dziedzica nazwiska za cenę własnego życia. Yoriko każdego dnia czekała na śmierć by nie zhańbić przodków a jednocześnie, nigdy nie musieć stanąć w obronie brata, bo tylko śmierć uwalniała ją od powinności. Gdy on był w Motoii ona poszła do Ballen by być daleko od niego, nie chciał jej towarzystwa więc mogła to zrobić… a i tak czekała na śmierć by zachowując honor nie musieć bronić zbrodniarza. Jak jednak widać, los okazał się dla nas okrutny stawiając tego potwora na naszej drodze. Yoriko nie była zdrajczynią, zwyczajnie wypełniła swój przykry obowiązek, okazała się bardziej lojalna wobec przodków i swej powinności, niż mnie i cesarstwu, a przecież jako Motoika nigdy nie była mi jej winna. Jedynymi winnymi był jej brat i ja… bo popełniłem błąd nie zabijając go od razu. Gdybym to zrobił Yoriko musiałaby go pomścić a wtedy tylko jedno z nas zginęłoby w pojedynku, jednak naiwnie pozostawiłem go przy życiu, by mógł zostać stracony w tym mieście… dlatego zginęły moje dowódczynie… Mogłem też wydać rozkaz by nie stawały na drodze Yoriko. – Westchnął. – To ja popełniłem błąd. Biedna kobieta… mimo wszystko.

Milczałam, bo nie wiedziałam co o tym myśleć. Fakt, Cesarz był winny śmierci tych kobiet które zabiła Yoriko, ale ona sama przecież nie była bezmyślnym zwierzęciem. Zrzucanie winy na tradycje było dla mnie obłudą, a skoro chciała śmierci to mogła rzucić się w nurt rzeki.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 29-04-2020, 12:42   #77
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Trudno ci się z tym zgodzić czyż nie? – Uśmiechnął się smutno. – Proszę, wyjaw mi swoje myśli.

- Garren opowiadał mi o tym jak tradycją ma duże znaczenie dla Motojów. Mimo to nie jestem w stanie zrozumieć ani tym bardziej tłumaczyć jej zachowania - pokręciłam głową. - Każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje decyzje, wszystko inne to nic innego jak wymówki... Lecz co ja mogę o tym wiedzieć, ja nie czuje żadnego przywiązania do rodu, z którego się wywodzę - dodałam odwracając spojrzenie od niego.

– Masz rację. Każdy jest odpowiedzialny za siebie i swoje decyzje. Dlatego Yoriko dała się zabić Barai. Aby potem Baraia mogła zabić jej brata. Właśnie z powodu odpowiedzialności, za siebie, za honor rodu, który na niej i jej bracie się zakończył, za brata, za którego od dnia jej narodzin nakazano być odpowiedzialnej, właśnie dlatego zrobiła to wszystko… a wszystko inne. Czy to przyjaźń, czy poczucie własnej wartości, które dzięki nam zyskała, czy własne dobro… to były dla niej tylko wymówki. Dla każdego co innego będzie odpowiedzialnością, a co innego wymówką.

- Przykre, że nie zdobyła się na to by samej go zabić... Oszczędziło by to życie tych biednych kobiet które stanęły na jej drodze - stwierdziłam ze smutkiem.

– Gdyby mogła, zrobiłaby to – Powiedział smutno. – To moim obowiązkiem jest chronić moich ludzi i wymierzać sprawiedliwość złoczyńcom. – Westchnął. – A także dźwigać na sobie konsekwencje tych wszystkich działań. Chcesz jeszcze coś o niej wiedzieć?

- Rozumiem, że Baraia zakończyła życie Yoriko i jej brata? - zapytałam dla upewnienia się.

– Tak. Yoriko stanęła jej na drodze ale dała się zabić. Odashi uciekał jak tchórz i wpadł do wilczego dołu jednego z tutejszych plemion… znalazła go i dobiła… oczywiście jeśli by tego nie zrobiła, elfy, które by go znalazły zrobiłyby mu niewypowiedziane piekło przed śmiercią… takie jakie on robił im… ale jako kapłanka Toriela musiała okazać miłosierdzie… czyż nie? – Zapytał z powagą.

Zamyśliłam się chwilę nad tym pytaniem.
- Niedawno mój mentor miał podobny przypadek. Był to obłożnie chory leciwy mężczyzna, kapłan, bardzo cierpiący powodu swojego stanu i było kwestią czasu kiedy na zawsze zamknie oczy. Przed śmiercią chciał się wyspowiadać z tego co miał na sumieniu. A okazało się, że w swoim życiu robił okrutne rzeczy. Złamanie celibatu było w jego przypadku najlżejszym z grzechów - skrzywiłam się. W ostatnich dniach zaczęłam odnosić wrażenie, że tych to nikt nie utrzymuje. - On i jego kochanka robili coś znacznie gorszego. Pastwili się nad jej niewolnicą, która była jeszcze dzieckiem, w niewyobrażalny sposób. Ale ofiara w końcu się przełamała i zabiła jego kochankę... Ale mniejsza o to - pokręciłam głową. - Ten mężczyzna wyznał swoje grzechy tylko po to by mój mentor zakończył jego cierpienie. Wtedy myślałam, że to niesprawiedliwe. Ale teraz? Uważam, że ważne, że już go nie ma na tym świecie, bo znęcanie się nad nim jedynie brukałoby osobę dokonującą takiej zemsty. A on nie był tego wart. Tak samo brat Yoriko. Ważne, że mamy pewność, że nie żyje.

– A ta niewolnica? To dręczone dziecko, które zabiło osobę, która się nad nią pastwiła… czy zasługuje na śmierć według ciebie? – Zapytał z zaciekawieniem.

- Nie, nie zasługuje - odparłam bez zawahania. - Tak, mówię to świadoma, że prawo stanowi, że niewolnik, który zabije swojego pana nie podlega ułaskawieniu.

– To dziecko, to Lady Aithane Arahnea – Powiedział. – Ona mi wyznała całą prawdę. Nikt inny na świecie nie wiedział kim była jako dziecko. Ani jak… mała, bezbronna niewolnica, drowka, przebyła cały step i część królestwa by dotrzeć do swojego kraju. Nie zdarza się zbyt często by kobiety mrocznych elfów adoptowały dzieci, ale jej wytrwałość poruszyła Lilith Arahnea, która przyjęła ją jako swoją córkę, obdarzając nazwiskiem. Ilość blizn jakie nosi na sobie Aithane jest świadectwem ludzkiego bestialstwa i jej nieopisanego hartu ducha.

Ta informacja pewnie powinna mnie zaskoczyć bardziej, może nawet Cesarz tego oczekiwał, ale w mojej przywatnej ocenie nie było to tak szokujące jak dowiedzieć się, że Druidka jest córką mojego mentora. Zdecydowanie to zdarzenie było na szczycie mojej klasyfikacji niemożliwych zbiegów przypadku.
- Okrucieństwo nie jest wyłącznie ludzką cechą - pokręciłam głową. - Amelia, niziołka która ze mną przybyła, będąc w niewoli u dzikich kazano jej oprawiać ciała swoich pobratymców na mięso. A jej właścicielka nazywała ją "Mięso". Co do ofiary tego kapłana, lady Aithane, dobrze że los uszykował jej choćby namiastkę zadośćuczynienie za krzywdy.

– Tak naprawdę… bałem się ci o tym powiedzieć. Bo nie wiedziałem jak zareagujesz. Świat pełen jest okrucieństwa, jednak to nie los dał Aithane zadośćuczynienie za krzywdy. Ona sama sobie na to zapracowała własnym bólem i trudem. Czy jednak to ona zabiła Lady Karien, ona sama nie jest tego pewna. Jak mi wyznała, po wielu zabawach Lady nie pamiętała nic co się działo, często podawano jej środki odurzające. Tej nocy jak wyjawiła z transu wybudził ją dotyk kapłana… mężczyzna siedział obok niej na zakrwawionym łożu, i ją i jego pokrywała krew, mężczyzna trzymał jej dłoń na ramieniu i powiedział: “Teraz możesz odejść, odejdź”. To wszystko. Jak mi powiedziała, spojrzała na swoją Panią, której z gardła wystawał nóż i zwyczajnie wyszła… tego była nauczona, wykonywać polecenia, więc wykonała i to. Dopiero poranne powietrze ocuciło ją całkowicie i wtedy, gdy uświadomiła sobie, że jest wolna uciekła do pobliskiego lasu. Co było dalej to długa historia… oficjalnie powiedziano, że niewolnica zabiła swoją panią i zbiegła. Kapłan jednak twierdził, że śmiertelnie ją zranił gdy zorientował się co się dzieje i dlatego nakazał zaniechać pościgu. To wszystko.

- To czy Talarian tak zrobił żeby zakończyć cierpienia Aithane czy po prostu pozbyć się tamtej Lady nie ma już znaczenia. On i tak już nie żyje - wzruszyłam ramionami. - Jeśli ty albo Aithane chcecie wiedzieć co wyznał w spowiedzi to możecie próbować rozmawiać z Galadrielem. W każdym razie o tym, że była niewolnikiem już Talarian nie powie nikomu. A dla mnie pokrzepiająca jest świadomość, że tak okropna historia jaką miała może mieć szczęśliwe zakończenie, warte całego tego wysiłku, cierpienia i bólu.

– Wiesz dlaczego podąża z nami Baraia i tylu medyków? – Zapytał.

- Nie jest mi to wiadome - odpowiedziałam. - Jedynie mogę zakładać że to zabezpieczenie dla wojsk na wypadek tego co się wydarzyło.

– Tylko sami bogowie mogli przewidzieć incydenty z Odashim. Aithane jako elf, radzi sobie lepiej z ranami ciała i dlatego żyje aż do dziś, jednak jej stan, nawet mimo tego co po sobie pokazuje, jest bardzo odległy od zadowalającego. A z wiekiem bardzo się pogarsza. Ci wszyscy medycy, mają spróbować coś zmienić. Aithane nie da się dotknąć żadnemu mężczyźnie oprócz mnie. Valior badał ją podczas naszej wyprawy i stwierdził, że Aithane nie dożyje wieku sześćdziesięciu lat, bez leczenia. Wtedy jednak nie było ani czasu ani okazji aby zająć się jej zdrowiem, potem rozstaliśmy się, a Aithane nie chciała poddać się leczeniu u Valiora. Dlatego to ja przywiozę szpital do niej. – Powiedział.

- Czyli to jest powodem tej wyprawy... - mruknęłam pod nosem. - Myślę, że w tej sytuacji Druidka może być pomocna. Ma ogromną wiedzę z różnych stron świata i równie dużą praktykę. Może nawet Falris coś pomoże, dużo czyta więc może natknął się na coś pomocnego.

– Na teren posiadłości Aithane może wejść tylko dwóch mężczyzn, ja i Mistrz Barnaba, architekt i wynalazca, krasnoludzkiego pochodzenia, który zaprojektował jej posiadłość. Twój przyjaciel nie może wejść nawet do lasu, który otacza jej dom.

- Ma dziwne wymagania - pokręciłam głową. - Czy ona napewno chce być leczona? - zapytałam .

– Ona boi się mężczyzn. – Odpowiedział szczerze.

- Czemu? - zapytałam. Jeśli miało chodzić o wspomnianą wcześniej przeszłość, to jakby nie patrzeć kobieta równie bardzo ją krzywdziła co i mężczyzna, więc nie wiedziałam skąd miałaby ta wybiórczość się brać. - Skoro zrobiła wyjątek dla ciebie i tego mistrza to tym bardziej powinna dla lekarza. Kobietom które wstydzą się przyjść do kapłana po leczenie tylko dlatego, że jest mężczyzną, Galadriel zawsze powtarzał, że gdy zajmuje się chorymi to nie jest się ani mężczyzną ani kobietą, tylko osobą która ma zadbać o zdrowie.

– Jak mówiłem, to jak dotarła poprzez step do ziem mrocznych elfów, pozostaje tajemnicą, jak również to co wtedy ją spotkało i co musiała zrobić by przeżyć – Powiedział spokojnie, ale stanowczo.

- A ja mówię, że skoro zrobiła już wyjątek dla dwóch mężczyzn to niech zrobi dla trzeciego, czy czwartego jeśli ten ma zadbać o jej zdrowie. Jednak jeśli współczucie jej jest ważniejsze od zapewnienia jej dobrego lekarza - rozłożyłam bezradnie ręce. - To pozostaje ci tylko się modlić, że któraś z zebranych kobiet będzie tym dobrym lekarzem.

– Słyszałaś o komforcie ducha pacjenta? – Zapytał. – Valior opisał tą kwestię. Nawet on uznał, że lepiej wybrać wybitnego medyka płci żeńskiej i jeszcze go doszkolić, aby zajął się ranną. A ja wziąłem ze sobą dwie takie wybitne lekarki. Poznasz je wieczorem podczas wieczerzy. Nie wątpię w umiejętności Falrisa, jednak te dwie kobiety miały rekomendacje najlepszych medyków i przeszkolił je Valior, więc sądzę, że można połączyć wolę pacjenta z jakością leczenia. – Uśmiechnął się.

- Ciekawe jaki komfort ducha osiągnie w grobie.... - burknęłam. - Najlepiej by było, gdyby sam Valior ją badał - odparłam, nie zamierzałam dalej przystawać na swoim, bo Cesarz już miał swoje plany. - Spróbuję więc namówić Druidkę by do was dołączyła - dodałam.

– To dobry pomysł. – Przyznał. – A Valior nie uważa siebie za najlepszego medyka świata. Jest świetny, to fakt, ale liczy się ze zdaniem swoich kolegów i sam wskazał jedną z dwóch wybitnych lekarek, które z nami podróżują. Chyba, że uważasz, że kobiety nie mogą dorównać mężczyznom w takiej dziedzinie jak medycyna. – Zaśmiał się.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 29-04-2020, 20:37   #78
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Jedynie stwierdzam, że pośród lekarzy i medyków czy kapłanów leczących jest znacznie więcej mężczyzn, więc jest też i większa szansa, że wybitny będzie pośród nich - odpowiedziałam bez urazy.

– Co do wpuszczania mężczyzn na teren posiadłości to jedno, ale z tego co wiem, odkąd przyjęła nazwisko Arachnea byłem jedynym mężczyzną, który mógł jej dotknąć… i uwierz mi, gdy zrobiłem to po raz pierwszy omal nie straciłem ręki. – Uśmiechnął się. – Wielu uważa mnie za szaleńca, skoro zakochałem się w oszpeconej, okaleczonej drowce, która agresją reaguje na dotyk każdego mężczyzny… i może mają rację. Moja generał nazwała mnie idiotą, jak sama słyszałaś… ale wiesz co. Nauczyłem się, że sięgając tylko po to co jest w zasięgu ręki, nie ruszę się z miejsca. Gdy obejmowałem tron nad Ballen, uważano, że Państwo jest zbyt słabe by móc prowadzić wojnę… a podbiłem niemal cały kontynent. Gdy chciałem zawrzeć sojusze ze wszystkimi ościennymi państwami, uważano, że Mrocznych elfów i Chanatu nie da się przekonać do rozmów o pokoju… a teraz zarówno Chan jak i Wielka pajęcza matka, są mi przychylni. Ja sięgam po to, po co nikt wcześniej nie miał odwagi sięgnąć i to zdobywam. Prawa regulujące niewolnictwo, równość dla płci i ras, obłożenie podatkami najbogatszych i ulżenie w podatkach najbiedniejszym… te reformy uważano za niemożliwe do wprowadzenia… a teraz są powszechnie obowiązującymi prawami. – Westchnął. – Jeśli Aithane mi odmówi, trudno, ale ja nie zamierzam ze strachu przed tym, powstrzymać się od wyciągnięcia do niej ręki.

Uśmiechnęłam się wesoło, chyba po raz pierwszy odkąd weszłam do komnaty Cesarza, bo to co mówił przypomniało mi jak Falris mnie pocałował, a ja byłam bliska by skręcić mu kark.

- Będę ci życzyć powodzenia w twoich staraniach - odparłam na to.

– Czy wciąż czujesz się jakbyś rozmawiała z “Wielkim władcą”? – Zaśmiał się.

- Oczywiście - odpowiedziała, ale byłam już nieco mniej spięta przy nim.

– Czyli muszę się jeszcze postarać. Gdy ktoś ze mną rozmawia jak z wielkim władcą mam małe szanse na dowiedzenie się tego co naprawdę myśli. A tylko szczere spostrzeżenia są coś warte. A zatem wiesz już coś o lekarzu, alchemiczce, mistrzyni miecza, barbarzyńcy, kapłance i zwiadowczyni… bo już chyba rozumiesz, że Aithane była zwiadowcą w mojej drużynie. Ktoś kto umiał przedostać się przez step jako dziecko naprawdę musiał mieć talenty w zwiadzie i rozpoznaniu… czyli został jeszcze bard. Czy o nim już coś wiesz? – Zapytał.

Pokręciłam głową na znak, że nic.

– To, że wyszkolił twoją znajomą, że nie żyje, i że był krasnoludem chyba wiesz. A czy wiesz, że był jednym z pierwszych nie ludzi jacy otrzymali tytuł profesora w Ballen? – Zapytał.

- Niestety w zakonie na peryferiach cesarstwa nie uczą o tym - odparłam.

– Muzyk o doskonałym słuchu, to były jeszcze czasy królestwa. Królewskie konserwatorium przyjmowało tylko najwybitniejszych muzyków. Jak być może wiesz, krasnoludy nie słyną z wielkich osiągnięć muzycznych, bo jak sami twierdzą, najlepszą muzyką są odgłosy ciężkiej pracy – Uśmiechnął się. – Dlatego tak wybitny talent muzyczny nie znalazł u siebie miejsca na rozwój. Kraj krasnoludów nigdy nie miał z nikim konfliktu, więc stosunkowo łatwo było przekroczyć mu granicę i znaleźć pracę karczemnego grajka w Ballen. Pieniądze były słabe, jednak wielka ambicja i typowa dla krasnoluda pracowitość sprawiły, że znosił rasistowskie odzywki i walczył o swoje miejsce w świecie. Z czasem nawet jeden z lordów zaproponował mu miejsce swojego osobistego grajka i błazna. Uwierz mi… gdyby to był ktokolwiek inny poszedł by na to i żył w dostatku… jednak nie on. Jego cel był daleko wyżej. On chciał wstąpić do królewskiego konserwatorium, i zapewne nigdy nie miałby na to szans gdyby nie zorganizowany przez mojego dziadka, konkurs muzyczny dla bardów z całego królestwa. Tylko najlepszy z nich mógł otrzymać prawo do bezpłatnych studiów w tej akademii, a tylko dziesięciu najlepszych miało otrzymać prawo wstąpienia do konserwatorium za opłatą, ale bez względu na stan… bo w tamtych czasach do tej akademii przyjmowano tylko ludzi o szlacheckim pochodzeniu. By jednak wziąć udział w konkursie trzeba było dotrzeć do stolicy… a mieszkający na peryferiach kraju lokalnego grajka nie było na to stać. Jak mówiłem pracowitość i ambicja. Ponoć bardzo wtedy schudł gromadząc każdy miedziak i odejmując sobie nawet strawy od ust, ale dotarł do miasta na czas. Oczywiście nikt nie chciał wpuścić krasnoluda na królewski konkurs muzyczny. To również go nie powstrzymało. Jak opowiadał mi dziadek, po którymś z kolei występie, krasnolud dosłownie włamał się na arenę, gdzie trwał konkurs i zagrał swój utwór, oczywiście po kilku chwilach przerwała mu straż i do końca przesiedział w zimnej, mokrej celi, ale mój dziadek usłyszał jego nutę i nie dawała mu ona spokoju. Oczywiście konkursu nie wygrał. Ale król zdecydował się, go ułaskawić i zapłacić za jego studia, pod warunkiem, że będzie występował przed królem… Jako dziecko nieraz słuchałem tego wirtuoza… a gdy zasiadłem na tronie, on już nie był studentem, lecz sam uczył innych jako profesor muzyki. Bardzo liczyłem się z jego radami i determinacją, którą umiał wlewać w innych. Jego muzyka potrafiła postawić na nogi niemal zmarłego, a inspirowała do najodważniejszych działań. Wyruszył z nami z własnej woli i nieraz służył naszej drużynie radą i zachętą… Umarł ze swoją lutnią w dłoni. A dokładniej… poświęcił się za naszą drużynę odwracając uwagę pościgu i wciągając ich w pułapkę. Był odważny… szlachetny i utalentowany, a jego mądrość nie miała sobie równych. Profesor Arlen na zawsze pozostanie w sercach nas wszystkich… i wszystkich jego studentów.

- Przykro mi - zastanowiło mnie czy uczennica tego krasnoluda przypominała go w swoim sposobie bycia.

– Wielka strata dla całego cesarstwa – westchnął.

Nic nie odpowiedziałam, bo nie znałam się na tym, choć na pewno Cesarza bolała ta strata osobiście, bo życie stracił ktoś mu bliski.

– Czy chciałabyś wiedzieć coś jeszcze? – Zapytał.

- O Morrisanie i Garrenie nie musisz mi opowiadać bo sami już to zrobili, więc nie, nie mam więcej pytań.

– A czy ja mogę zadać pytanie?

Pokiwałam głową.

– Ten elf… bo kiedy wspomniałem o dotknięciu Aithane, ty zareagowałaś inaczej. Tak pomyślałem… opuściłaś mury klasztoru zaledwie kilka dni temu, potem pojmali cię tutejsi i wróciłaś z jednym z nich. Już dotarła do mnie wieść, że cię szukał… Czy między tobą a nim jest coś podobnego, jak między mną i Aithane? – Zapytał z zaciekawieniem.

Zaczerwieniłam się, gdy użył tego porównania.
- Zaprzyjaźniliśmy się po tym jak mi pomógł u dzikich... Chciał odejść z klanu to zgodziłam się by wyruszył ze mną - odparłam wymijająco.

– Jak myślisz, dlaczego wybrałem akurat te osoby do swojej drużyny? – Zapytał jakby zmieniając temat. – Było wielu innych równie dobrych lekarzy, wielu wojowników, którzy walczyli nie gorzej niż Garren, i wielu zwiadowców o większym doświadczeniu… dlaczego do tej grupy wybrałem właśnie taki skład, nawet jeśli większość z nich musiałem przekonywać?

Pokręciłam głową.

– Każde z nich miało odwagę aby się nie poddać, ale sięgać poza to co blisko. Każde z nich było zdeterminowane aby nie pozwolić aby to z góry narzucone warunki, czy los decydowały o ich życiu. Nie godzili się na narzucone im role ale decydowali sami o tym kim będą i jacy będą. Tylko z takimi osobami mogłem dokonać rzeczy niemożliwych… rzeczy, które teraz opisują historycy. Twój przyjaciel i ty chyba również należycie do takiego rodzaju osób, czyż nie?

- Falris na pewno ... - mruknęłam, jednak co do siebie to nie byłam pewna czy aby na pewno zaliczałam się do tej grupy.

– Marion, jak widzę, brak ci pewności siebie. Mów śmiało o tym co ci leży na sercu.

- W zakonie posiadanie własnego zdania nie było czymś pożądanym - odparłam na to. - Czego ty ode mnie oczekujesz? - zapytałam go.

– Nie jesteś już w zakonie i jak mówiłaś nie zamierzasz być. A zatem ja oczekuję twojego własnego zdania. Czy naprawdę chcesz, żeby to inni dyktowali ci jak ma wyglądać twoje życie?

Bądź co bądź, ale porwanie nauczyło mnie jednego...
- Sama o siebie zadbam i będę decydować o swoim losie - powiedziałam z determinacją.

– Słusznie. – Uśmiechnął się. – A wracając do Falrisa. Jeśli ten młody mężczyzna jest wybrankiem twojego serca, a nie zamierzasz pozostawać w zakonie… mogę udzielić wam ślubu. Jako cesarz mam takie prawo. Ale to tylko propozycja, znacie się dość krótko.

- Nie przyjmę teraz jego zaręczyn - odparłam stanowczym tonem. - Nie kiedy jest ode mnie zależny, bo to by było wykorzystaniem jego słabości. Nie chcę, żeby się ze mną żenił z wdzięczności.

– Mądre słowa. Byłem ciekaw jak zareagujesz na moją propozycję, a ty okazałaś opanowanie i rozsądek. – Uśmiechnął się. – Kieruj się tym, nigdy nie rezygnując ze swoich marzeń a zajdziesz daleko.Mamy jeszcze chwilkę, więc jeśli chcesz o czymś jeszcze porozmawiać, mów śmiało.

- Ty chyba lubisz prowadzać rozmówcę w zakłopotanie... - burknęłam.

– Wybacz… Nie miałem tego na celu. Po prostu chciałbym cię dobrze poznać. – Westchnął. – Tak naprawdę nie chcę kończyć tej rozmowy, bo wiem, że jeśli każde z nas pójdzie dalej, być może nie spotkamy się przez całe lata. Twój ojciec jest moim przyjacielem, a ja czuję się winny, że przeze mnie twoja rodzina została rozdzielona, naprawdę, naprawdę chciałbym ci to jakoś wynagrodzić – Wyraźnie było mu głupio.

Przez dobrą chwilę przyglądałam mu się w milczeniu.
- Nie czuj się winny. To nie była twoja decyzja - stwierdziłam z naciskiem. - Ale jeśli mimo to nadal chcesz mi wynagrodzić wybory mojego ojca to nadaj mi tytuł szlachecki, który powinien był mi on dać i przydziel zadanie jakie miałabym dla ciebie i cesarstwa wykonać. Bo obawiam się, że nie dołączę do ciebie u lady Aithane, bo nie zostawię Falrisa samego. Chyba, że przebierze się on za kobietę i nie będzie wtedy zwracał na siebie uwagi - to ostatnie powiedziałam w żarcie.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 11-05-2020, 12:38   #79
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Myślałem raczej o zostawieniu Falrisa w osadzie opodal w towarzystwie Garrena. – Uśmiechnął się. – I tak spędziłabyś u Aithane tylko kilka dni. Ale jak wolisz. Co do tytułu szlacheckiego należy ci się on z urodzenia, więc nie muszę ci go nadawać… no chyba, że chcesz sobie zmienić nazwisko. Co do zadania, to najbardziej zależałoby mi na wiadomościach z południa. Chcę wiedzieć jak Jonathanowi idzie w negocjacjach z sułtanem. Pakt handlowy z południem mógłby zagwarantować cesarstwu spore zyski i zamknąć usta kilku moim przeciwnikom.

- Oh, zrozumiałam, że Morrisana i Garren od razu idą w swoją stronę... Ale skoro ork tam będzie to zmienia to sytuację i będę spokojna o bezpieczeństwo Falrisa - darzyłam Garrena dużym zaufaniem i wiedziałam że w jego obecności elfowi nie stanie się żadna krzywda.

– A zatem poprosić Morrisanę i Garrena aby udali się z nami w drogę powrotną, wtedy odwiedzimy Aithane i po tym ty wraz z Falrisem, Garrenem i Morrsianą wyruszycie na południe? – Zapytał.

Widziałam, że Cesarzowi zależało, żebym spędziła z nim czas, poznali się i bym poznała jego wybrankę, co było zaszczytem skoro miała zostać cesarzową... Ale wtedy musiałabym wtrącić się w plany Morrisany i Garrena, co o ile chwilę wcześniej nie chciałam robić tak teraz gdy chodziło o bezpieczeństwo Falrisa to już było zupełnie inaczej. Milczałam więc dłuższą chwilę rozważając te opcje, uznając, że proszenie o czas na przemyślenia i tak mi w niczym nie pomoże.

- Zatem zróbmy tak, jeśli Morrisana i Garren zgodzą się iść z nami, to udam się z tobą do Aithane. Później z ludźmi przez ciebie wyznaczonymi skieruję się do mojego brata, by dowiedzieć się jak mu idzie - odpowiedziałam w końcu.

– Świetnie – Uśmiechnął się. – Pojutrze rano zamierzam wyruszyć dalej, najbardziej potrzebujący opieki i kapłani zostaną na miejscu aby mogli dojść do siebie. Zabiorę ze sobą tylko część armii, wódz zapewni nam niezbędne wsparcie i wtedy szybko przebędziemy resztę trasy. Jeśli zechcesz będziesz mogła po drodze wstąpić do swojego klasztoru. O ile nie masz żadnych powodów by nie chcieć tego robić.

- Tak, będę chciała osobiście poinformować przełożonych o mojej decyzji i oddać to co należy do zakonu - tu miałam na myśli rynsztunek który do tej pory używałam, a teraz po prostu był mi zbędny.

– Oczywiście. Już niedługo wieczorna uczta, może chcesz się jeszcze jakoś przygotować? – Zapytał.

- Raczej nie... - pokręciłam głową, bo nie miałam się w co stroić.

– Przesłać ci jakieś kosmetyki i suknię? – Zapytał. – Pani Pułkownik Felicien, to strojnisia, na pewno wzięła ze sobą jakieś damskie ozdoby.

- Nie, nie, nie trzeba - aż uniosłam ręce w geście poddania. - Rozumiem jednak, że ty potrzebujesz chwilę odpoczynku przed, w końcu dopiero co skończyłeś naradę i przez rozmowę ze mną nie miałeś czasu dla siebie - mówiąc to wstałam ze swojego miejsca, z zamiarem wyjścia.

– Do zobaczenia na uczcie – Powiedział wstając, potem podszedł i otworzył ci drzwi, lekko się kłaniając.

Skinęłam mu głową z szacunkiem i wyszłam z jego komnaty. Z racji tego, że przyszłam tu prowadzona i byłam mocno zestresowana przed spotkaniem, to nie pamiętałam w którym kierunku miałam iść, ale bez ociągania skierowałam się tam, gdzie wydawało mi się, że jest właściwy korytarz prowadzący do mojego lokum.

Idąc przed siebie trafiłaś na młodą, wyjątkowo smukłą orczycę, która chowała się za rogiem. Dziewczyna zareagowała zaskoczeniem na twój widok. Zauważyłaś, że jej strój… a dokładniej spódnica i biżuteria jaką miała na sobie, wyglądają na bardzo wysokiej jakości. Na nadgarstkach i kostkach miała złote bransolety, na szyi naszyjnik z dużym klejnotem a we włosy wplecione miała złote spinki. Spódnica wyglądała na wyszywaną złotą nicią, a do tego wykonana była prawdopodobnie z pajęczego jedwabiu… czyli najdroższego materiału krawieckiego, produkowanego tylko przez mroczne elfy. Dziewczyna przy pasie miała również sztylet w inkrustowanej pochwie.

– Ja… – Zacięła się.

Zatrzymałam się przed nią, przyglądając się jej z góry. Założyłam po jej ubiorze, że jest córką kogoś ważnego.
- Jestem Marion, a ty? - zwróciłam się do niej.

– Garoga… – Odpowiedziała mocno speszona. – Księżniczka Garoga. – Zauważyłaś, że jak na szesnastolatkę, bo tyle najwyżej byś jej dała, wyglądała na aż nazbyt skrępowaną.

- Miło mi ciebie poznać księżniczko - odpowiedziałam z uśmiechem i ruszyłam dalej.

– Poczekaj… rozmawiałaś z nim… z cesarzem ludzi… jaki on jest? – Wyprzedziła cię i złożyła błagalnie dłonie. – Opowiedz… proszę.

Zatrzymałam się i lekko przekrzywiłam głowę w zdziwieniu, że o niego pyta. Krótko zastanowiłam się jak powinnam go opisać.
- Mężny, godny zaufania i inteligentny - odpowiedziałam jej. - Na uczcie na pewno będziesz miała okazję go poznać.

– Będzie rozmawiał tylko z moim tatą… – Rzuciła. – Mój tata każe mi się zachowywać jak księżniczka… mówić jak księżniczka i być księżniczką… kiedyś córki wodzów brały udział w rajdach, w polowaniach… a ja mam tylko być dostojna i poważna… A on… spojrzała w kierunku drzwi do komnaty… on jest władcą, a mimo to jest bohaterem… ponoć sam wyzwał na pojedynek królową Drowów… Przeczytałam o nim każdą książkę jaką udało mi się kupić od wędrownych kupców… mam o nim spisaną każdą balladę i piosenkę jaką udało mi się znaleźć… Chciałabym być taka jak, albo choć ktoś z jego drużyny… jak Garren… on też tu jest! Wiedziałaś?! – Ekscytowała się coraz bardziej. – Głupia ja… na pewno wiesz… widziałaś się z cesarzem twarzą w twarz… ja tylko mogłam mu dygnąć a potem stać przy tacie jak z nim rozmawiał… to takie niesprawiedliwe…

Wyglądało na to, że Cesarz zaskarbił sobie fana w postaci tej orczycy. Nie dziwiło mnie to ani trochę, bo i sama zawsze myślałam o nim tylko w pozytywny sposób.
- Jeśli zadasz mu pytanie w trakcie uczty to na pewno ci odpowie - poradziłam jej. - Cesarz bardzo lubi opowiadać historie.

– To nie jest takie proste… – Oparła się plecami o ścianę i usiadła na podłodze. – Mój tata może by mi nawet pozwolił się odezwać… ale nie moja mama… jej pasuje ta cała… dostojność i powaga. – Westchnęła. – Ciągle czyta książki o etykiecie ludzi… o zwyczajach arystokracji… kazała nawet sprowadzić zestawy sztućców… Całe zestawy… Ona chciała nawet zmienić nasze stroje, żeby zasłaniały piersi… Chyba spaliłabym się ze wstydu, gdyby ktoś zobaczył mnie w koszuli albo sukni… to byłoby wypięcie się na tradycje przodków, na ich odwagę, poświęcenie i honor. Dobrze, że tata ją powstrzymał. Czuję się w tym zamku jak w lochu… Nawet, żeby móc tu teraz z tobą porozmawiać, musiałam uciec swojej piastunce… która tylko ze strachu nie doniosła o tym mojej mamie i dlatego jeszcze nie szuka mnie cała straż ojca… – Westchnęła. – A żebyś wiedziała jak zareagowali moi rodzice jak złapali mnie na całowaniu się z Bertą, moją ulubioną niewolnicą… Matka omal nie zemdlała… A ojciec powiedział, że nie będzie tolerował drowich zwyczajów w zamku… ją odesłali do służby poza zamkiem, a mnie zamknęli na tydzień w mojej komnacie… ale co ja mogę, że nie podoba mi się żaden mężczyzna… oprócz cesarza oczywiście – Aż się zarumieniła.

Uśmiechnęłam się rozbawiona jej rozterkami. W jej wieku daleka byłam od myślenia o takich rzeczach gdy myśli miałam skupione na nauce… I użalaniu się nad sobą. Po prawdzie to teraz nic się w tym temacie nie zmieniło.
- Może jeszcze nie spotkałaś tego odpowiedniego? - zapytałam ją. - W końcu jesteś jeszcze bardzo młoda i masz na to czas.

– A jeśli naprawdę jak mroczne elfki wolę jednak… – Zająknęła się. – ...inne kobiety… czy to znaczy, że jestem zła? – Zapytała. – Jak ja bym chciała opuścić ten zamek… uciec stąd i żyć po swojemu. Garren był młodszy ode mnie gdy zabił swojego pierwszego bandytę. A gdy był w moim wieku już zaczął być znany na stepie… A ja… kiedyś umrę jako księżniczka, o której nikt nigdy nie słyszał.

Nie miałam pojęcia co powiedzieć odnośnie jej preferencji. To co było albo nie było dziwne, zależało od tego co było w danym społeczeństwie uznawane za akceptowalne. Za to co było naturalne a co nie to już inna kwestia... Wolałam przemilczeć ten temat.
- Nie musisz być wojownikiem, żeby zapisać się na kartach historii - pocieszyłam ją. - Porównywanie się do innych ci w niczym nie pomoże. Musisz znaleźć dla siebie własną drogę.

– Ciekawe jak… tkwiąc w tych murach. – Westchnęła i zaczęła chlipać. – Z całego świata cesarz… osoba, którą podziwiam najbardziej na świecie wybrała twierdzę mojego ojca… a ja wstydzę się z nim porozmawiać… cały czas tylko słucham się rodziców… Jestem beznadziejna.

- Przestaniesz myśleć tak o sobie tylko jeśli się przełamiesz i porozmawiasz z nim kiedy masz okazję - powiedziałam. - A za murami twierdzy wcale nie jest tak przyjemnie jak piszą w balladach. Można spotkać dzikie elfy, które cię zjedzą przy pierwszej okazji - ostrzegłam ją. - I dziękuj swoim bogom za swój los, bo zawsze mogłaś urodzić się niewolnikiem a nie księżniczką.

– Nie jesteś księżniczką… bycie niewolnikiem niewiele się od tego różni… mnie też mogą oddać na własność jakiemuś mężczyźnie, który będzie odpowiednio bogaty albo wsławiony, a on będzie mógł ze mną robić co będzie chciał, po tym jak mój tata otrzyma opłatę zaślubinową… Muszę robić co mi każą, zawsze muszę się pilnować aby nie zrobić czegoś źle i mam niekończącą się listę obowiązków… nie mogę się odzywać niepytana… bycie niewolnikiem różni się tylko tym jak mnie ubierają i czym mnie karmią… – Westchnęła. – To już bym chyba wolała bycie zjedzoną.

Patrząc na nią zaczynałam szczerze współczuć Galadrielowi, że musiał mnie znosić z podobnymi jękami. W końcu doceniałam jego opanowanie i cierpliwości jakie miał do mnie.
- Nie jestem księżniczką, ale mnie, gdy byłam małym dzieckiem, rodzice oddali do zakonu, bo im przeszkadzałam w politycznych planach - odparłam na to bez emocji. - Z tego co mówisz twoja matka ma wiele do powiedzenia na dworze, więc nie masz podstaw myśleć, że z tobą będzie inaczej.

– Oddali cię? – Zapytała zaciekawiona.

Wyciągnęłam medalion Toriela spod, bądź co bądź, kapłańskiej szaty na potwierdzenie swoich słów.

– Ale w końcu udało ci się wyjść z zakonu… a ja boję się, że utknę tu na zawsze. – Wstała wycierając łzy. – Boję się, że ojciec zmusi mnie do ślubu z jakimś nie wiadomo kim…

Przewróciłam oczami i poszłam dalej.

Dziewczyna ruszyła za tobą.

– Co mam zrobić? – Zapytała.

- Zacznij czytać sobie jakieś mądre księgi zamiast ballad bardów - odparłam nie zwalniając kroku.

– Zbywasz mnie tak jak wszyscy! Dobrze ci tak, że rodzice cię zostawili! Może byłaś wrednym, samolubnym dzieciakiem i dlatego mama i tata cię nie kochali! – Wrzasnęła za tobą.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 11-05-2020, 20:47   #80
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Ucz się na błędach innych - rzuciłam beznamiętnie w odpowiedzi, nie odwracając się.

Dziewczyna nic nie dodała a ty byłaś wciąż tak samo zagubiona w zamku jak byłaś wcześniej.

Szłam dalej korytarzami by oddalić się od księżniczki i licząc, że w końcu natrafię na jakiegoś sługę, którego zapytam gdzie jest moja gościnna komnata.

Natrafiłaś, a raczej wpadłaś na rozgorączkowaną, starszą kobietę.

– Wybacz Pani… czy widziałaś może księżniczkę, to młoda orcza dziewczynka. Ubrana jest po królewsku…. – Tłumaczyła kobieta drżącym głosem.

- Tak - pokiwałam głową. - Tam była i chyba poszła w przeciwnym kierunku niż ja tu - odpowiedziałam jej, starając się być pomocna.

– Same z nią utrapienia. Jej ojciec ściągnął mnie z cesarstwa i płaci krocie za opiekę nad nią… ale i tak dziewczyna jest nie do opanowania. – Westchnęła. – Tylko jakieś bzdury i przygody jej w głowie. – Powiedziała i ruszyła tam gdzie rozstałaś się z księżniczką. – Dziękuję.

- Którędy do komnat gości? - zapytałam ją nim odeszła.

– Dalej korytarzem prosto, a potem w lewo – Odpowiedziała.

- Dziękuję - odparłam i ulżyło mi, że wcale tak bardzo się nie zgubiłam jak początkowo myślałam. Poszłam tak jak mnie skierowała.

Gdy dotarłaś do celu zobaczyłaś Falrisa opartego o twoje drzwi.

– Hej… i jak poszło? – Zapytał na twój widok.

- Dobrze - odpowiedziałam z uśmiechem i zadowoleniem. - Wejdź, mam jeszcze chyba czas żeby opowiedzieć ci na czym stoimy.

– Jasne – Uśmiechnął się, a potem weszliście do komnaty. Niewolnice wraz z Amelią stanęły na baczność gotowe na rozkazy.

- Wyjdźcie - powiedziałam do niewolnic i usiadłam na brzegu swojego łóżka. - Nie, ty zostań - powstrzymała przed tym niziołkę. Elfowi wskazałam by zajął fotel. - Same dobre wieści. Odzyskam tytuł szlachecki. Będziemy wykonywać zadania na rzecz Cesarstwa, czyli dużo podróżować.

Amelia zgodnie z poleceniem wróciła na miejsce. A Falris usiadł w fotelu.

– Świetnie! – Zawołał wysłuchawszy twoich słów. Do ciebie natomiast, gdy opadło pierwsze wrażenie wywołane wizytą u władcy, dotarło jak strasznie piją cię buty, które masz na sobie. Czułaś, że całe stopy masz poobcierane. – Mówił coś jeszcze? – Zapytał zaciekawiony elf. Mimochodem spojrzałaś na jego wolne od obuwia… i uporczywego ścisku, który cię męczył nogi.

Ściągnęłam buty i w końcu zrozumiałam czemu są takie niewygodne. Były to nowe buty, których nie miałam okazji rozchodzić. Te które miałam wcześniej zostały spalone gdy mnie porwano razem z resztą ubrań jakie wtedy miałam.
- Wpierw udamy się w podróż na ziemię drowów. Po drodze odwiedzę swój zakon i poinformuje ich o swojej decyzji - mówiąc o tym zaczęłam sobie dłonią rozmasowywać bolącą stopę. - Amelio powiedz tamtym niewolnicom, żeby przyprowadziły mi dobrego szewca.

– Tu może być o to trudno… Orkowie zwykle nie noszą obuwia. Chyba, że armia cesarza… oni powinni mieć kogoś od tego. – Powiedziała i natychmiast wyszła.

– Po co się z tym męczysz? – Uśmiechnął się Falris i pomachał bosymi nogami. – Masz naprawdę śliczne stopy. – Po chwili jednak dotarło do niego co powiedziałaś. – Drowów… ale jak? Przecież mroczne elfy mieszkają daleko na południu, a ty jak dobrze zrozumiałem jesteś z północy? Więc jakbyśmy szli na ziemie Drowów nie mogłabyś odwiedzić swojego zakonu… Chyba, że masz na myśli, że jakiś drowi włodarz ma ziemię, w wolnych ziemiach na północy… – Podrapał się w brodę, a potem palnął w czoło. – No tak, oczywiście, wolne ziemie, cesarz pooddawał tam terytoria arystokratom z innych nacji. Czytałem o tym w jednej z ksiąg.

- Dokładnie - skinęłam głową na jego przemyślenia. - Po tym wybierzemy się, że wsparciem od Cesarza żeby spotkać się z moim najstarszym bratem, który prowadzi negocjacje z sułtanem. Wieści od niego dostarczymy prosto do Cesarza... Ach i wracając do tematu drowów, to na kilka dni będziemy musieli się rozdzielić, ale w tym czasie mój orczy przyjaciel zaopiekuje się tobą i przeczekacie ten czas w gospodzie na trasie do włości tej drowiej lady. A buty będę nosić, choćby dlatego, że chronią stopy przed skaleczeniami - dodałam na koniec.

– Sułtan… władca z południa… Dobra. Pamiętam. Ale kawał drogi przed nami… i orczy przyjaciel… jasne, mam nadzieję, że nie utrąci mi łba… z tego co o drowach wiem, to się domyślam, że nie chce widzieć innych elfich mężczyzn, ale już zapewniam, że będę tęsknił… a jeśli chodzi o buty… biegliśmy przez step, w nocy i ani razu się nie skaleczyłaś. Ja w życiu nie nosiłem butów i nawet jako dziecko nigdy się nie skaleczyłem. Wy ludzie macie mniej przystosowane stopy, bardziej miękkie, dlatego byłem lekko zaskoczony, że tak sprawnie poruszałaś się boso… no i nawet jak walczyłaś z, sama wiesz kim… więc myślałem, że to dla ciebie naturalne. Poza tym widzę, jak strasznie męczy cię chodzenie w obuwiu, ale się na to upierasz… a zatem to od tych bytów z twojego snu, ciekawe co jeszcze zmienili w twoim ciele… – Pochylił się do ciebie zaciekawiony.

- Zyskałam pamięć mięśniową jakbym dziesiątkami lat trenowała walkę w stylu dzikich elfów - powiedziałam próbując to mu wyjaśnić. I sobie też, bo nadal do mnie to w pełni nie docierało. - Wiem jednak, że mogę te umiejętności wykorzystać również w sposób nieco zmieniony, z orężem bardziej wyszukanym niż włócznia i lepiej przystosowanym do szybkich ataków - dodałam zastanawiając się skąd wezmę rapier. - Chyba będę musiała prosić o wykonanie tej broni na zamówienie, specjalnie pod moje umiejętności. A buty potrzebuję po prostu wygodniejsze i będzie dobrze. Tobie też polecam zacząć nosić - stwierdziłam, ale bez przymusu. - Garren, bo tak ma na imię ten ork z którym zostaniesz, to możesz go jeszcze znać jako Wilczy Kieł, Dziki heros stepów, a nawet jako Obrońca bezbronnych, wyzwoliciel zniewolonych, pogromca wyniosłych i niszczyciel podłych - zaśmiałam się z rozbawieniem, że to wszystko spamiętałam.

– To sporo wyjaśnia jeśli chodzi o twoje zdolności… ale ja za buty podziękuję. Czułbym się niepewnie nie czując po czym chodzę, w końcu “grunt to podstawa” – Zaśmiał się z własnego żartu. – A co do Wilczego Kła… wiem o nim sporo, bo to jedyny ork, który mógłby wejść na ziemie krwawego znamienia i przyjęto by go gościnnie. A do tych przydomków mogę jeszcze dodać… Zguba krwawych węży, Ostrze słusznego gniewu i Brat wszystkiej krwi – Uśmiechnął się.

- Widzisz, nie musisz się go obawiać - ucieszyłam się, że wiedział o kim była mowa. - A buty przydadzą ci się niezmiernie gdy przyjdzie nam chodzić po rozgrzanym bruku albo w rejonach gdzie jest niska temperatura.

– Czyli coś w stylu stepu latem i zimą? – Uśmiechnął się. – Latem na kamieniach można smażyć jaja, zimą na ziemi zamarza woda.

- Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała ci mówić "a nie mówiłam" - podsumowałam swoje bezowocne starania przekonania go do swojego zdania.

– W zamian za to, ja mógłbym cię przekonywać do chodzenia bez butów, bo masz ładne zdrowe stopy i nie powinnaś ich chować – Zaśmiał się. – W każdym razie, chciałem zapytać, jaki ten cesarz jest… taki jak opisują go w opowieściach?

- Odrobinę bardziej ludzki - odparłam na to z rozbawieniem. - Jest bardzo rozmowny, wydaje się być szczery... I odnoszę wrażenie, że za punkt honoru sobie postawił, żeby wynagrodzić mi to, że jego zdaniem przez niego spędziłam dzieciństwo w zakonie - westchnęłam. - A nie pomyślałeś, że mam ładne i zdrowe stopy właśnie dlatego że zawsze chodziłam w butach? - wykorzystałam jego słowa przeciw niemu.

– Naprawdę chcesz tyle uwagi poświęcać tematowi noszenia butów? – Zapytał. – A szczery władca to skarb dla jego ludu. Chciałbym móc go poznać… a kończąc temat butów i stóp, każdy może chodzić jak chce, ja przez całe swoje życie przyzwyczaiłem się do tego, żeby czuć ziemię i jest mi z tym dobrze. Ty jeśli będziesz chciała chodzić w butach, będziesz, a jeśli stwierdzisz, że elfie przyzwyczajenia jakie ci zaszczepiły istoty ze snu nie dadzą ci swobodnie poruszać się i walczyć obutej, to zmienisz zdanie. To twoja sprawa a nie sprawa na dysputę… – Uśmiechnął się, szczerze rozbawiony tą przekomarzanką na tak błahy temat. – Ale jeśli jeszcze raz wspomnisz o stopach, to cię za nie chwycę i zacznę łaskotać bez opamiętania. – Rzucił ci wyzywające spojrzenie.]

- O! I to jest kolejny powód żeby nosić buty! A ja nie zamierzam poddawać się niewoli elfich przyzwyczajeń i będę je nosić! - roześmiałam się. - A na razie owinę nogi płótnem do bandaży i to powinno powstrzymać obcieranie ich przez te buty - popatrzyłam z niechęcią na niewygodną parę. - Pójdziesz ze mną na ucztę. Będziesz miał okazję przynajmniej zobaczyć Cesarza.

Falris westchnął głęboko, a potem z chyżością, której się po nim nie spodziewałaś, dopadł do ciebie, chwycił twoją stopę i przejechał po niej palcami. Jak się okazało, nie byłaś szczególnie łaskotliwa, a do tego, szybko dotarło do ciebie, że mogłabyś z łatwością wywinąć mu się, a potem go obezwładnić gdybyś tylko chciała, w przeciwieństwie do niego ty znałaś wszelkie elfie metody walki. Tak czy siak jego dotyk był przyjemny i zamiast łaskotek poczułaś raczej relaks, ale to od ciebie zależało, co za moment poczuje elf.

- Na twoje nieszczęście pozbawiono mnie łaskotek! - Roześmiałam się i nie ruszyłam. Przy nim nie potrzebowałam wiele, żeby dobrze się czuć. - Ale mimo to chyba powinnam się jakoś zemścić za ten atak - dodałam rozbawiona.

– Choroba… – Rzucił. – Mogłem się domyślić, że skoro masz ciało elfiego wojownika, to nie będziesz czuć łaskotek… Muszę zatem zmienić taktykę. – Powiedział i zaczął masować twoją stopę zamiast, bezskutecznie próbować cię łaskotać. – Nowa taktyka, skoro jesteś ode mnie szybsza, silniejsza i wytrzymalsza to zamiast próbować z tobą walczyć spodziewając się odwetu, spróbuję cię oswoić swoim magicznym dotykiem i nieprzeciętnym rozumem. – Powiedział i ścisnął odpowiednie miejsce na twojej stopie a ty poczułaś jakby twoje mięśnie całkowicie się rozluźniły… poczułaś jakby z pleców spadł ci jakiś okropny balast, a zastąpiła go fala relaksu… choć byłaś pewna, że po kąpieli i rozmowie z cesarzem jesteś już całkiem rozluźniona. – Niezłe nie? – Zapytał. – Tak jakoś wpadła mi w ręce książka będąca tłumaczeniem motoiskiego podręcznika masażu i relaksu. Jakbym miał jeszcze odpowiednie olejki i kadzidła to tak bym cię załatwił, że kolejny tydzień byś mówiła do mnie “mój Panie, Falrisie, dawco rozkoszy” – Rzucił z tryumfem widząc jak reaguje twoje ciało. – Wiedza i spryt zawsze wygra z siłą i wytrzymałością.

Miałam ochotę go kopnąć za takie gadanie, ale to wiązało by się z przerwaniem mu tego co robił. Więc się nie ruszałam.
- Jeszcze chwilę temu mówiłeś że jesteś mnie nie wart a teraz chcesz żebym zwracała się do ciebie per "panie"? - zaśmiałam się. - Zdecyduj się panie Falrisie - dodałam z rozbawieniem.

– Najpierw igrasz z moją męską dumą, a potem łapiesz mnie za słowa… sztukę flirtu masz opanowaną na niezwykle wysokim poziomie jak na mniszkę – Zaśmiał się. – Ale zdziwiłabyś się ile różnych rzeczy wiem z samych książek… a matka zgromadziła ich dokładnie dwieście sześćdziesiąt cztery, i pomijając powtórki… bo samej “Współczesnej historii Ballen” miałem chyba z pięć egzemplarzy, to były tam podręczniki matematyki, geografii, medycyny, języka, astrologii, kowalstwa i tak dalej, a do tego powieści, wiersze… no i kilka prawdziwych unikatów, jak choćby ta o relaksie. Było tłumaczenie z oryginałem w języku motojów, dlatego przy okazji nauki masażu liznąłem trochę ich pisma… niestety to tłumaczenie to chyba jedyna kopia… bo tłumacz chyba wylądował na jakimś rożnie… szkoda. W każdym razie matka miała sporą bibliotekę… swoją drogą… – nie przerywał masażu. – Miałaś mi opowiedzieć o spotkaniu z nią.

Wiedziałam, że od tego nie ucieknę i chciałam mu powiedzieć, ale w tej chwili nie był odpowiedni moment.
- Teraz jest na to za mało czasu, wkrótce zaproszą nas na ucztę, a ja nie chciałabym musieć przerywać gdy już zacznę opowiadać - odpowiedziałam.

Przerwał masaż.

– Unikasz tematu… co ona ci powiedziała? – Powiedział stanowczo.

Westchnęłam ciężko.
- To twoja matka, więc jak możesz się spodziewać nie było to nic przyjemnego... Proszę, poczekajmy z tym do po wieczerzy... Obiecuję że po niej opowiem ci wszystko, odpowiem na każde pytanie, choćby świt miałby nas zastać - popatrzyłam na niego prosząco.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172