Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-05-2019, 12:49   #1
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
[autorski] Tales of Ballen: Butcherbird (Sesja 18+)

Już od dawna nie opuszczałaś murów klasztoru, pamiętałaś, że kiedyś jako dziecko brałaś udział jako pomoc do mszy, którą prowadził jeden z zakonników, podczas gdy lokalny kapłan zaniemógł.
Teraz byłaś już dorosła, a nawet więcej, sama już mogłaś ubiegać się o przywilej kapłaństwa.
Dziś jednak towarzyszyłaś swojemu opiekunowi, steranemu wiekiem i dość ponuremu duchownemu, który jak lubił sam to określać “wiedział na czym świat stoi”. Starzec wspinał się kamienistą ścieżką w kierunku samotnej chaty stojącej na wzgórzu nieopodal wsi.

Tereny wolnych ziem były dość sielskim regionem o umiarkowanym klimacie, choć była to chyba najbardziej zaludniona przez “nieludzi” część całego cesarstwa, dlatego też na znajdujących się wokoło polach częściej widać było krasnoludów, czy nawet elfów, niż przedstawicieli twojego gatunku.

Miałaś doskonały widok na jego łysą, pokrytą przebarwieniami głowę i zgarbiony, okryty białym jak śnieg habitem grzbiet… i choć starzec ten zdawało się, ledwie trzymał się na własnych nogach, wiedziałaś, że nie miał sobie równych w walce buławą i berdyszem.

– I jak ci się podoba na zewnątrz? – Zapytał nagle, pomiędzy stęknięciami.

- Ciepło i słonecznie. Przyjemna odmiana od zimnych korytarzy zakonu - skomentowałam dostosowując tempo swojego kroku do idącego przede mną mężczyzny. - Choć pewnie zmieniłabym zdanie, gdybym miała na sobie pancerz - dodałam, spoglądając na krótką chwilę w kierunku słońca, wystawiając twarz na jego promienie.

– I tak większą część czasu spędzasz w ogrodzie zielnym albo na placu treningowym – Zaśmiał się. – Trudno cię zagnać do sali operacyjnej albo do doglądania pacjentów… Tak czy siak… dużo myślałem o tobie ostatnio i rozmawiałem na twój temat z przeorem – Zaczął myśl, ale nie dokończył, jakby celowo trzymając cię w niepewności, musiałaś przyznać, że mistrz Galadriel był w wyjątkowo dobrym nastroju.

Uśmiechnęłam się słysząc komentarz mentora, który najwyraźniej cały czas miał mnie na oku, skoro był świadom jak wyglądał mój typowy dzień. Wbiłam spojrzenie w jego plecy, gdy wspomniał o rozmowie z przeorem.
- Żywię głęboką nadzieję, że oznacza to dla mnie jakąś pozytywną zmianę w monotonii życia zakonnego - odparłam oceniając to po sposobie w jaki o tym wspomniał.

– Zastanawiasz się może gdzie idziemy? – Zmienił - temat.

- Do rodzącej raczej nie idziemy, bo wtedy mielibyśmy szybsze tempo - skomentowałam, skreślając jedną z możliwości.

– Jest w pewnym sensie całkowicie odwrotnie… choć nie do końca. – Powiedział niezbyt jasno. – Jak zapewne wiesz, nasza religia składa się z oddawania czci siódemce bogów… opiekunów wszystkich żywych istot i praw świata. My jesteśmy wykonawcami woli Toriela, Pana miłosierdzia i sprawiedliwości… choć mówienie ci tego jest powtarzaniem oczywistości… o pozostałych bogach możesz nie wiedzieć jednak zbyt wiele i to jest oczywiste, bo jako zakonnicy nasze życie poświęcamy całkowicie bogu, któremu służymy. W tej chwili idziemy spotkać się z kapłanką Eldrasa, boga śmierci i zapamiętania. Razem z nią udamy się potem do pewnego starszego wiekiem mężczyzny, który przed śmiercią prosił o spotkanie z kapłanami Toriela. Oczywiście zgodnie z obrządkiem musi być z nami strażnik spokojnej wędrówki, jak nazywają kapłanów Eldrasa – Wyjaśniał co jakiś czas gubiąc oddech. Mogłaś jednak dostrzec, że chata, do której było wam coraz bliżej nie prezentowała się jak miejsce dla duchownego, a raczej jak chałupa jakieś wiedźmy czy pustelnika.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Popatrzyłam też ze współczuciem na Galadriela.
- Może zatrzymamy się na chwilę? - zaproponowałam. - Bo chyba kamień mi wpadł do buta i teraz uwiera - dodałam naprędce, że to niby wcale nie z jego powodu mielibyśmy zrobić przerwę we wspinaniu się na wzgórze.

– Dobrze… – Starzec zatrzymał się i wziął kilka głębszych oddechów. – Ale nie musisz się nade mną litować… Toriel daje mi jeszcze siły i jeszcze niejedno zamierzam dla jego chwały zrobić – Rzucił, a potem wykorzystał chwilę by przysiąść na jednym z przydrożnych głazów. – Jeśli chodzi o kapłanów Eldrasa… to wiedz, że nie są tacy jak większość duchownych… unikają tłumów, nie tworzą klasztorów, miast tego wolą osiedlić się niedaleko jakiejś osady i służyć, gdy trzeba kogoś poprowadzić ku łasce bogów. Są cisi i łagodni. Zawsze zamyśleni i… niemożliwe wręcz cierpliwi. Ponoć kiedyś jeden z nich czuwał przy umierającym przez dwa miesiące, nie odstępując od jego łóżka… choć to może być tylko legenda. Tak samo jak to, że nasza siostra Waleria z zachodu miała uzdrawiający dotyk, a jej łzy wskrzeszały umarłych – Zaśmiał się, ale jego śmiech zamienił się zaraz w kaszel. Po chwili uspokoił oddech. – To bzdury… ani człek, ani elf ani żaden śmiertelny tego nie potrafi. Tylko bogowie! – Uderzył się otwartą dłonią w kolano i wstał. – Chodźmy, bo nam zdąży nasz wierny umrzeć nim do niego doczłapiemy.

- Albo ktoś mu jeszcze zechce dotrzymać towarzystwa w jego drodze - powiedziałam z przekąsem, niejako w komentarzu do jego zadyszki. Nieśpiesznie skończyłam swoje przedstawienie z szukaniem kamienia w bucie, po czym założyłam go z powrotem na nogę. - Chodźmy zatem - skinęłam na niego głową, gdy stanęłam na obu nogach i się wyprostowałam.

– Nie kłopoczcie się… – Usłyszeliście nagle głos od strony chaty. Drogą w waszym kierunku podążała kobieta o dość potężnej budowie ciała, ubrana w czarny habit z kapturem, kaptur zaś połączony był z białą maską w kształcie czaszki, która osłaniała jej twarz. – Miło cię widzieć ojcze Galadrielu. – Powiedziała łagodnym, choć jakby nieobecnym głosem kobieta. – Widzę, że zabrałeś ze sobą uczennicę. Czy to o niej mi opowiadałeś ostatnio?

– Nic nie umknie twojej uwadze siostro Morrisano. – Powiedział uśmiechając się do niej. – Nie mogłaś się nas doczekać?

Kobieta nic nie skomentowała, tylko podeszła do ciebie.
– Marion… Tak? – Kapłanka górowała nad tobą wzrostem.

Pokiwałam głową i spojrzałam pytająco na swojego mentora, zastanawiając się co takiego ten mógł dla mnie szykować przy okazji wypełniania ostatniej woli konającego.

– Zapewne nie powiedziano ci dlaczego zależało twojemu zakonowi, abyś się ze mną spotkała… – Pokiwała głową. – Nie szkodzi. Po tym jak wypełnimy naszą misję, będziemy mogły w spokoju porozmawiać. – Dodała i ruszyła w dół ścieżki. Twój mistrz spojrzał na ciebie z szelmowskim uśmiechem i ruszył za ubraną na czarno kapłanką.

Droga do wsi mijała wam w ciszy, obecność Morrisany, budziła jakieś takie uczucie melancholii i sprawiała, że wolało się wybrać milczenie nad rozmowę. Nawet wieśniacy widząc trójkę kapłanów pochylali głowy i zdejmowali kapelusze, choć miałaś raczej wrażenie, że jest to reakcja na pojawienie się strażniczki spokojnej wędrówki.
Mogłaś łatwo dostrzec, że ciało Morrisany ledwie mieściło się w jej stroju, jakby nie należało do łagodnej kapłanki, a do zaprawionej w bojach wojowniczki, którą tylko przebrano w zakonne odzienie.

Po kilku chwilach wasza trójka dotarła do niewielkiego dworku, zapewne należącego do najbogatszego z tutejszych. Budowla miała przed wejściem dwie kolumienki z drewna, a przed wejściem czekała elfia niewolnica, która gięła się w pokłonach wpuszczając was do środka.

W sieni jednak czekało na ciebie niemałe zaskoczenie, ponieważ zamiast, jak się tego spodziewałaś, wejść by zobaczyć się z umierającym, twój mistrz odwrócił się do ciebie i rzekł.

– Proszę cię, abyś pozostała tutaj i zaczekała na nas. Podczas rozmowy z gospodarzem tego domu musimy pozostać sami. – Powiedział starzec, a później wraz z odzianą na czarno weszli w głąb domu.
Pozostałaś w sieni wraz z niewolnicą. Młodsza od ciebie elfka stała zesztywniała jakby czekając na rozkaz, z twojej strony.

Co chwilę zerkałam na drzwi, za którymi zniknęli moi towarzysze. W końcu jej skupiłam uwagę na osobie niewolnicy.
- Przynieś jakiegoś napitku - nakazałam jej.

– Tak proszę Pani. – Skłoniła się dziewczyna, była ubrana prosto, w strój posługaczki, złożony z płóciennej sukienki, fartucha, i czepka na głowie, jak większość wieśniaków była bosa. O jej stanie świadczyło to, że na policzku miała wypalone znamię. – Czego chcesz się napić wielebna? – Zapytała zaraz.

- Cokolwiek byle szybko - odparłam i odwróciłam spojrzenie od niewolnicy, znów interesując się zamkniętymi drzwiami.

Dziewczyna szybko czmychnęła wejściem do kuchni, by po chwili wrócić z pełnym kubkiem.
– Nasz Pan kazał podjąć was najlepszym co tylko mamy… szkoda, że kapłan i kapłanka niczego sobie nie zażyczyli. – Powiedziała usłużnie młoda kobieta podając ci naczynie.

- Weźmiemy na drogę - odparłam i wzięłam do ręki kubek. Powąchałam zawartość zanim zdecydowałam się napić.

Ciecz okazała się winem, a zapach wskazywał, że stosunkowo dobrym, być może nawet porównywalnym z tym z klasztornych piwnic.

– Oczywiście… – Powiedziała elfka – ... Mój Pan… – zaczęła a potem przełknęła ślinę i kontynuowała. – Mój Pan gdy tylko wynajęty medyk powiedział mu, że nie dożyje jesieni, natychmiast zaczął zabiegać, aby spotkać się z wami wielebni… nikt ze służby nie wie dlaczego… – westchnęła. – ...tak naprawdę martwię się co czeka nas potem… co czeka mnie… wiem, że zostanę sprzedana… ale tak bardzo się boję, że trafię do burdelu… albo… jeszcze gorzej. – Stan kapłański Marion skutecznie ośmielił niewolnicę, być może była to najdłuższa wypowiedź na jaką elfka do tej pory zdobyła się przy osobie wolnej.

Młoda kapłanka słuchała tej wypowiedzi z nieprzeniknionym obliczem. Popijała w tym czasie wino, które faktycznie było dobre. Pozwoliła wygadać się niewolnicy i nie było po niej widać by jakkolwiek złościło ją to, że zawraca jej głowę. A mogła przecież spokojnie ją pogonić.

- To udowodnij, że jesteś warta więcej - odezwałam się w końcu. Mówiłam tonem mędrca, takim który sprawiał, że wieśniacy uznawali mówcę za wszechwiedzącego. - Nikomu nie opłaci się oddać do burdelu na przykład zręcznej kucharki.

– Mój Pan nie ma dziedziców… jeśli umrze, jego włości i wszystko co do niego należy zostanie sprzedane podczas licytacji… wiem to… – Westchnęła. – Jestem tylko zwykłą posługaczką, do tego młodą i niedoświadczoną… nie mogę liczyć na wiele… ja… ja chciałam tylko prosić o modlitwę w mojej intencji, wielebna. – Powiedziała błagalnie.

- Pan miłosierdzia i sprawiedliwości sprzyja nam wszystkim. Pomodlę się za ciebie po powrocie do zakonu - odparłam nie chcąc dalej pouczać elfki, bo jeśli faktycznie były to już ostatnie dni nim jej pan wyzionie ducha, to było już mocno za późno uczyć się przydatnego fachu. Oddałam też zaraz niewolnicy pusty kubek.

– Dziękuję ci Pani – Oczy dziewczyny rozbłysły jakby wlaną w nią nadzieją. Było to o tyle zaskakujące, że elfy w większości czciły swoją jedną boginię i tylko do niej kierowały modły. No cóż, zgodnie z nowymi prawami cesarza nie było już nowych niewolników z łapanek, więc można było się domyślić, że ta tutaj urodziła się w niewoli. Dziewczyna odebrała naczynie i zaraz zapytała. – Czymś jeszcze mogę ci służyć, pani? Może przyniosę choć zydel, byś mogła sobie usiąść?

- Tak, to dobry pomysł - skinęłam głową, chwaląc pomysł niewolnicy.

Nim dziewczyna zdążyła jednak wykonać posługę, drzwi otwarły się. Stanął w nich mistrz młodej kapłanki. Jego dłonie drżały, a twarz miał bladą. Wyglądał teraz bardziej ponuro niż kiedykolwiek, jego poranny, dobry nastrój był jak dawno zapomniany sen. Starzec zachwiał się i oparł dłonią o framugę drzwi. Mogłaś zauważyć, że prawa ręka mężczyzny ocieka krwią.

Zamarłam. Pierwszym moim odruchem było sięgnięcie dłonią do pasa, do rękojeści miecza który zawsze miałam przy sobie.
- Co się stało?! - syknęłam i doskoczyłam do mężczyzny, gdy początkowe zszokowanie mi minęło, chcąć pomóc mu ustać. Od razu zaczęłam przyglądać się gdzie mógł zostać raniony mój mentor.

– To nie moja krew… – Rzucił szorstko. – Talarian nie żyje. – Mruknął.

Na te słowa niewolnicy gliniany kubek wypadł z dłoni i rozbił się o klepisko.

– Zanim zabrałaby go choroba chciał wyznać swoje grzechy i oczyścić się przed bogami… – Oparł się plecami o framugę. – Udzieliłem mu miłosierdzia i sprawiedliwości Toriela… przez tyle lat… tyle lat… – warknął i ruszył do wyjścia z chaty.

Wyjaśnienie do kogo należała krew zaraz mnie uspokoiło. Natychmiast zabrałam dłoń od miecza i spojrzałam na niewolnicę.
- Przynieś butelkę z winem. Już! - powiedziałam, dodając na koniec ponaglenie ostrym tonem.

Dziewczyna była w takim szoku, że nie zdołała się ruszyć, dopiero twój ton ją ocucił i natychmiast pobiegła spełnić żądanie.

Starzec stał teraz przed chatą oparty o jedną z jej ścian. Smutny i wściekły jednocześnie.

Zmarszczyłam brwi, bo cokolwiek wprawiło, tego starego prawie jak świat człowieka, w taki stan nie mogło być zwykłym przewinieniem. Podeszłam do niego, ale gdy zatrzymała się przed nim, nie odezwałam się, wyłącznie patrzyłam na niego pytająco.

– Oszukiwał nas wszystkich przez tyle lat… – Westchnął. – Był nadwornym kapłanem hrabiny Karien… nie znasz jej, była władczynią tych ziem nim się urodziłaś… została ona zabita przez swoją niewolnicę… – Walnął pięścią w deski. – ... Niewolnicę, nad którą, razem się pastwili… pastwili się nad dzieckiem… gwałcili ją i katowali… Ten… ten… – Powstrzymał się. – Zbrukał swoje kapłaństwo… dopuścił się potwornych czynów… i ukrywał to przez tyle lat… a teraz… teraz żeby nie zdychać w męczarniach choroby… wykorzystał miłosierdzie Toriela… – Spojrzał ci w oczy. – Wyciągnij lekcję… tacy bywają ludzie… i to nawet, nawet pośród nas… – Przygryzł zęby. – Teraz niech bogowie go sądzą… wierzę w ich rozsądek. Ale strzeż się… strzeż się, aby nigdy nie dać się zwieść złu… bo nawet kapłan nie jest na nie odporny.

Dziewczyna zaraz przybiegła z butelką wina i kubkami. Kapłan odebrał je od niej i skinął z podziekowaniem.

– Właśnie dlatego… oprócz broni, nosimy też bandaże… by nie dać się pochłonąć ciemności… broń… – Mówiło mu się coraz ciężej, – Broń daje władzę… a władza nas psuje… Zapamiętaj to. – Musiał na chwilę zamilknąć by odzyskać oddech, potem nalał sobie wina i opróżnił kubek jednym ciągiem.

Kiwałam tylko głową na słowa wypowiadane przez Galadriela. Bo cóż miałabym powiedzieć? Byłam zbyt młoda i niedoświadczona, żeby z nim dyskutować. To było okrutne o czym opowiedział, ale niestety nasza posługa taka właśnie była. Mieliśmy karać, ale musieliśmy okazywać miłosierdzie nawet takim zwyrodnialcom, zapewniając im szybką śmierć. Tak po prawdzie jeszcze do końca nie docierała do mnie waga zbrodni ukaranego.
- Gdy wrócimy zaparzę coś na twoje nerwy - powiedziałam cicho, dość nieporadnie starając się zmienić temat. Żałowałam teraz, że nie zabrałam ze sobą jakiś suszonych ziół na drogę. - Co teraz będzie z jego majątkiem? Jego sługami? - zapytałam mentora.

– Nie wiem… – Westchnął. – A ty nie wracasz ze mną dziś do klasztoru.

– Dziś pójdziesz ze mną siostro Marion – Powiedziała wychodząc z chaty Morrisana. – Przeor nalegał abym na jakiś czas wzięła cię do siebie. Jeśli zaś chodzi o majątek i sług naszego brata, który bardzo zbłądził, zostaną sprzedane. Porozmawiam jednak w tej sprawie z włodarzem. Jak sądzę, po tym wyznaniu, i przeor waszego klasztoru uzna za słuszne zabrać głos w tej sprawie. Jednak to sprawa dnia jutrzejszego. A teraz – Zwróciła się do starca. – Poradzisz sobie z powrotem?

– Jestem stary, nie kaleki – mruknął i nalał sobie kolejny kubek wina. – Przepraszam, że nieświadomie wciągnąłem cię w tak paskudną sprawę Marion – Powiedział do swej uczennicy – Nie tego się spodziewałem idąc tutaj... Na pewno nie tego…

– A zatem… zechciej iść za mną moja siostro – Powiedziała wysoka kapłanka i ruszyła przez wieś, miała szybki krok, ale wyraźnie pozwalała młodszej z kobiet się dogonić.

Byłam skołowana tym wszystkim. Wpierw wizyta u umierającego, który okazał się być zboczeńcem chcącym oszukać swoje przeznaczenie konania w bólach, przez wyznanie swych grzechów kapłanowi, który nie mógł pozostawić tego bez reakcji. A teraz bez uprzedzenia, miałam iść z zupełnie obcą mi kobietą.
- Mogłeś uprzedzić, żebym spakowała się... - mruknęłam do mentora, starając się z całych sił ukryć w głosie pretensję. Chwilę wahałam się, przez co miałam kawałek by nadgonić Morrisanę. Szybkim krokiem udałam się w jej ślad, zgrzytając zębami w niezadowoleniu. Starałam się nie patrzeć za siebie.

– Złość? – Zapytała łagodnym, ale pełnym opanowania głosem ubrana na czarno i zamaskowana kobieta. – Teraz z przyjemnością odpowiem na twoje pytania. – W jej głosie zagrała nuta wesołości. – Bo jak domyślam się masz ich sporo.

- Raczej konsternacja... - odparłam z kwaśną miną, na pytanie kapłanki Eldrasa. - Tak mam pytania. Będę wdzięczna za odpowiedzi - powiedziałam z szacunkiem. Niepewnie spojrzałam przez ramię, tam gdzie został jej mentor. - Czemu idę z tobą, siostro?

– Najbardziej oczywiste pytanie. Przeor twojego klasztoru uważa, że płonie w tobie ogień… ogień gorliwości, zaiste szlachetny u samych swych podstaw, jednak… nieokiełznany. Z tego co mi o tobie powiedziano jesteś wychowanką klasztoru od najmłodszych lat. A jednak, twoje wybory i decyzje dowodzą, że bycie zamkniętą za murami nie leży w twojej naturze, z drugiej jednak strony wypuszczenie cię abyś pielgrzymowała też uważają za nadmierne ryzyko, sądzą że zbyt szybko mogłabyś zobaczyć na drogę gniewu i zemsty. A zatem masz spędzić kilka dni pod moimi skrzydłami, a ja mam nauczyć cię kilku rzeczy, które wiem, na temat właściwego ukierunkowywania tego ognia. – Mówiła nie zatrzymując się. – Czy rozumiesz już dlaczego idziesz ze mną?

Milczałam, rozważając co powinnam odpowiedzieć. Do tej pory wydawało mi się, że całkiem dobrze się nie ujawniałam z tym co ostatecznie sprawiło, że znalazłam się tu i teraz, podążając w ślad za kapłanką w czerni. Wręcz zaniepokoiło mnie stwierdzenie o obawach zakonu, które blokowały mnie przed wyruszeniem w pielgrzymkę. Czyżby to miała być jakaś moja ostatnia szansa? Chyba powinnam być wdzięczna, że przełożeni szukali dla mnie rozwiązania zamiast zastosować drastyczne środki. Nawet nie chciałam myśleć jakie mogły one być.

- Bo masz w tym doświadczenie? – odparłam bardzo zachowawczo.

– Nie często kapelanem zostaje kapłan boga umarłych. Mimo, że nie my przenosimy śmierć, aż nazbyt jesteśmy jej bliscy i wielu czuje przy nas lęk. A przesądni uważają nas za zły omen. A jednak mi przypadł ten obowiązek. Byłam wtedy młodsza od ciebie. Nie były to czasy cesarza, a chan orków z północy często wysyłał oddziały grabieżcze w te regiony. Przelewałam krew… dużo krwi.- Powiedziała odrobinę nieobecna. – Poznałam śmierć. Nie taką jak ta, która jest wolą mojego pana, łagodna i cicha, w otoczeniu bliskich umierającego, który nie zostaje zapomniany. Nie. Widziałam śmierć brutalną, okrutną i łapczywą, taką która pożera nawet wspomnienia. Mój ogień wtedy niemal zgasł. Twój zakon nie chce by stało się to i tobie, lecz nie chce też by zamienił się w niszczycielski pożar, jak to kiedyś było ze mną.

Przyglądałam się starszej siostrze w posłudze bogom. Jej spokój i opanowanie sprawiało, że trudno było uwierzyć, że mogłaby ona kiedyś stracić nad sobą kontrolę. Ale mimo to po jej opowieści wydawało mi się, że może faktycznie była ona właściwą osobą by pomóc mi zapanować nad tym co czasem gotowało we mnie.
- I zaledwie kilka dni miałoby mi pomóc? - spytałam, starając się nie brzmieć zbyt sceptycznie.

– Byłaby to naiwność tak sądzić. Ja mam przygotować cię do drogi, którą potem będziesz iść sama. Powiem ci tylko jak uniknąć pułapek w które ja wpadłam. – Wieś pozostała już za waszymi plecami i teraz szłyście przez pola w kierunku wzgórza, na którym stała chatka kapłanki. – Powiedz mi, szczerze, co pragniesz robić jako osoba duchowna?

Westchnęłam przeciągle.
- Chce jak najlepiej wypełniać swoją rolę - odpowiedziałam. - Nie wiem jakie obawy względem mnie ma mój zakon, bo niestety nikt ze mną o tym nie rozmawiał - dodałam, niezbyt dobrze kryjąc w tej wypowiedzi pretensję o to. - Ale zapewniam, że jest moim celem przestrzegać zasad, które zostały mi wpojone przez te lata.

– Nie podważam tego, jednak interesuje mnie co ciebie osobiście motywuje do tego aby żyć zgodnie z tymi zasadami. Dlaczego chcesz ich przestrzegać? – Spojrzała na swoją towarzyszkę, a ty mogłaś zobaczyć dwoje zielonych, łagodnych oczu, spoglądających wprost z oczodołów porcelanowej czaszki.

- Ta droga została wybrana za mnie - zaczęłam. - Nie będę kłamać, że nie zdarza mi się zazdrościć, gdy pomyślę, że moi bracia opływają w dostatek i luksusy. Ale to mi mija, jak tylko przypomnę sobie czemu służy nasza rola. Naprawdę wierzę w naszą misję. - Kara musi dosięgać winnych, żeby zwyrodnialcy nie czuli się bezkarni.

– I uważasz, że to właśnie jest misja twojego zakonu i wola twojego boga? – Zapytała, w jej głosie nie było sarkazmu ani krytyki, tylko szczere, dociekliwe pytanie. – Usiądźmy tutaj przy drodze – Wskazała ci trawiasty wzgórek znajdujący się na skraju jednego z pól.

- To jest na pewno ta część, która najbardziej do mnie przemawia - odpowiedziałam. - Zapewne zostałaś już uprzedzona, że nie jestem dobra we wszystkich aspektach posługi dla mojego boga - kontynuowałam, gdy usiadłyśmy przy drodze.

Kobieta zsunęła buty i zdjęła maskę. Jej twarz nie była surowa jak mogłoby się wydawać. Miała delikatne rysy twarzy i jedyną poważną skazą była długa blizna ciągnąca się od czoła, przez nos aż po podbródek. Zsunęła kaptur ukazując długie włosy w kolorze jesiennych liści.

– Uważa się, że my jako kapłani boga śmierci chcemy by ludzie umierali… że nasz pan chce śmierci… – przeczesała włosy palcami rozpuszczając je na wietrze. – Nasz pan nie chce by ktokolwiek umierał… ale gdy już po kogoś przychodzi śmierć, on jest blisko by go przyjąć do swej krainy pamięci. Tak samo my… nie pragniemy patrzeć na śmierć, ale gdy ktoś odchodzi, chcemy być blisko by w tej ostatniej chwili nie był sam… Pragniesz karać złych… ale gdy ten zły kona, nasz Pan tak samo przychodzi mu towarzyszyć. Karać… złych… – Powtórzyła te słowa jakby ważąc na języku każde z nich, ich ciężar. – Lecz każdego z nich najpierw zawsze zachęcacie do okazania skruchy? Czy zastanawiałaś się nad tym dlaczego? Dlaczego tak zależy waszemu Panu na skrusze grzesznika, jeśli ona i tak nie ocali jego życia?
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...

Ostatnio edytowane przez Dedallot : 10-05-2019 o 10:57.
Dedallot jest offline  
Stary 10-05-2019, 20:26   #2
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Okazanie skruchy oznacza, że osoba zrozumiała, że źle postępowała. Wtedy kara przynosi zamierzony skutek, a przyjęcie jej pozwala oczyścić grzesznika przed obliczem bogów - odpowiedziałam z przekonaniem w głosie. - Czego powinnam się spodziewać, gdy dotrzemy do twojej chaty? - zapytałam.

– To zależy czego będziesz chciała… my nie żyjemy wedle klasztornych zasad, a czasy spędzone w wojsku mam już za sobą. – Powiedziała znacznie weselej im bliżej chałupy byłyście.

Chata okazała się niewielka, jednoizbowa i kryta strzechą. Za nią rósł niewielki zagajnik. Było to skromne miejsce, jednak w trakcie dnia wspaniale nasłonecznione. Obok chaty był malutki ogródek warzywny.

– Witaj w moich skromnych progach – Powiedziała otwierając drzwi. W środku w chacie było niewielkie palenisko, nad którym znajdował się otwór w dachu, skórzany śpiwór oraz kilka skromnych, prostych mebli. Jedynym co nie pasowało do tego miejsca była jedna jedyna solidna szafa zamykana na klucz. Po wejściu do środka, kobieta natychmiast zdjęła z siebie swoją szatę do posługi, pozostając jedynie w lekkiej lnianej tunice. Szatę złożyła równo i włożyła do jednej ze zwyczajnych drewnianych skrzyń. – Rozgość się. Jeśli potrzebujesz się przebrać, mam trochę odzienia na zmianę, chyba nie warto, abyś pobrudziła ten śnieżnobiały habit.

- Będę wdzięczna - odpowiedziałam. - Zawsze mnie zaskakuje kto uznał, że biała szata jest dobrym pomysłem dla posługi w imię Toriela. Krew ciężko spiera się - skomentowałam i po zamknięciu za sobą drzwi, również zdjęłam wierzchnie odzienie. Następnie dokładnie złożyła swój kapłański strój.

– Właśnie dlatego, że krew ciężko się spiera wybrano biel – Uśmiechnęła się. Potem podeszła do masywnej szafy, spod tuniki wyjęła kluczyk, który miała zawieszony na szyi i otworzyła drzwi szafy – Buzdygan? Prawda? – Powiedziawszy to wyjęła masywną broń i zważyła ją w dłoni. – Ciekawy wybór. – Stwierdziła i podała ci broń. – Poćwicz z nim trochę, przyjrzę się twojemu stylowi i przy okazji znajdę ci jakieś odzienie wierzchnie.

Wzięła do ręki broń i od razu poprawił mi się nastrój. Nie była to broń wymagająca takiej wprawy jak miecz, ale przy niej też warto było umiejętnie celować w swojego przeciwnika. Niesamowitym atutem byzdyganu było to, że łatwiej było nim obezwładnić przeciwnika, nawet dobrze opancerzonego.
Potrząsnęłam kilka razy ręką trzymającą broń, dla sprawdzenia jej ciężaru i wyważenia.
- Też tym walczysz? Znaczy walczyłaś - poprawiłam na koniec swoje pytanie skierowane do starszej kapłanki.

– Nie… wolałam coś bardziej… – zamyśliła się przeszukując skrzynie. – Bardziej eleganckiego – Po chwili wyjęła prostą płócienną sukienkę, godną raczej zwykłej chłopki. – To się nada jak będziemy szły do wsi wieczorem. – Powiedziała kładąc ubranie na wieku skrzyni.

- Nie będę się kłócić, w walce buzdyganem wielkiej finezji nie ma - przyznałam z rozbawieniem. - Ot duży tłuczek do mięsa - dodałam i zamachałam tak jakbym miała rozbijać schab na kotlety. Następnie zgodnie z poleceniem Morrisany zaczęłam wykonywać podstawowe ruchy walki tym orężem.

Starsza kapłanka zaczęła okrążać swoją towarzyszkę bacznie obserwując twoje ruchy.

– Nie brak ci zaangażowania… – stwierdziła. – Widać, że wkładasz w to całą siebie.

- Dziękuję za pochwałę - powiedziałam, nie przerywając tego co robiłam. - Cóż więc za elegancki oręż leżał w twojej ręce? - dopytałam.

– Czy jesteś gotowa by zabić? – Zapytała nagle nie odpowiadając na pytanie ćwiczącej.

Robiąc właśnie kolejny pozorowany zamach buzdyganem znieruchomiałam.
- Nie - odparłam szczerze, opuszczając ręce po sobie.

– Mądra odpowiedź. Żołnierzowi może spowszednieć zabijanie… jeśli ktoś je pokocha… stanie się mordercą. Ty, jako kapłanka nie możesz pójść w żadną z tych stron, nie możesz traktować zabijania jak czegoś nic nie znaczącego, nie możesz też zacząć tego lubić… a niestety władza jaką daje możliwość odebrania komuś życia, naprawdę potrafi odebrać rozum. – Powiedziała dalej obserwując twoje ruchy. – Tak naprawdę, nigdy nie powinnaś być gotowa by zabić, nawet gdy musisz… powinnaś pamiętać, że to brzemię które w zaufaniu powierzył ci bóg, a nie twoja władza, twoje prawo. – Nagle wykonała jeden szybki ruch uderzając cię w nadgarstek. Twoja broń dosłownie wyleciała ci z ręki i gruchnęła o klepisko.

– Jesteś zaangażowana… ale zbyt sztywna… – Powiedziała podnosząc buzdygan. – Uderzasz, jakbyś próbowała powalić mur… ale nie z murami przyjdzie ci się mierzyć. Musisz umieć wykorzystać siłę z jaką ziemia przyciąga przedmioty… lecz nie oprzeć na niej całej swej taktyki, bo wtedy jeden cios zburzy całą twoją przewagę… elastyczność… – Podkreśliła. – Tylko te drzewa, które umieją się ugiąć, przetrwają huragan. – Podała ci buzdygan i zachęciła do dalszych ćwiczeń.

Przejęłam na powrót buzdygan.
- W zakonie jestem w stanie nauczyć się tylko tyle ile mogą przekazać mi nauczyciele - stwierdziłam po uwagach Morrisany. - Chętnie nauczę się czegoś nowego - powiedziałam i przyjęłam postawę do rozpoczęcia walki.

– Zdejmij buty – Powiedziała kapłanka. – Abyś mogła być elastyczna musisz nauczyć się czuć swoją postawę, całe ciało musi być luźne… im bardziej będziesz miała napięte mięśnie, tym łatwiej będzie zburzyć twoją postawę… a utrata właściwej postawy w walce to śmierć. Źle postawisz stopę i stracisz równowagę, dlatego zaczniemy od nauczenia cię, jak stawiać stopy… – Podeszła do masywnej szafy i wyjęła z niej dwa krótkie, drewniane miecze.

Skinęłam głową po poleceniach jakie wydała mi nowa mentorka. Tak jak kazała, zdjęłam buty i stanęłam boso na przyjemnie chłodnym klepisku.
- Postaram się do tego zastosować - powiedziałam i wyciągnęłam rękę z buzdyganem, by go oddać i w zamian wziąć ćwiczebny oręż

– Nie… ty zachowaj buzdygan… – Uśmiechnęła się. – To moja broń. Proszę, zaatakuj mnie. Proszę abyś mi zaufała i atakowała tak gorliwie jak wtedy gdy ćwiczyłaś sama. Podkreślam, że nie zamierzam uczyć cię walczyć, bo to zrobił twój zakon, jednak przyjrzenie się twojemu stylowi dużo mi o tobie powie, a do tego mogę pomóc ci zwrócić uwagę na to co jeszcze można poprawić. Jak na razie widzę że masz trochę zbyt sztywną postawę i ruchy, a przy broni o takim wyważeniu jak obuchy, może to być z czasem poważny problem.

- Postaram się sobie nie zrobić krzywdy - odparłam, nie mając najmniejszych złudzeń co do umiejętności starszej siostry. Poprawiłam chwyt na swojej broni i starając się mieć baczenie na to co tamta wypunktowała jako moje słabe strony, ruszyłam na Morrisanę. Atak na nią wyprowadziłam od dołu, celując w biodra, ale nie nadawałam temu pełni swoich sił, nie chcąc jej jakkolwiek zranić.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 10-05-2019, 23:33   #3
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Widząc wahanie w ataku przeciwniczki kobieta nawet nie zrobiła uniku pozwalając się uderzyć. Cios musiał być bardzo bolesny, bo na twarz tamtej wystąpił grymas, jednak młodsza z kobiet mogła zauważyć coś niezwykłego. Kobieta przyjęła uderzenie, lecz nie postawiła mu żadnego oporu, ugięła się pod nim wyhamowując jego pęd i zmniejszając tym samym szkody, które mógł spowodować.

– Nie ufasz mi… – Stwierdziła spokojnie, choć wyraz bólu nie zniknął z jej twarzy.

Przyglądałam się starszej w zdumieniu.
- Nie masz na sobie żadnego pancerza, a mi każesz atakować prawdziwą bronią - zaczęłam się tłumaczyć. - Nie chciałam ci zrobić krzywdy.

– Wiem. Jednak jeśli będziesz się powstrzymywać, jak zdołam poznać twój prawdziwy potencjał? – Uśmiechnęła się. – Nie bój się, tylko mi zaufaj. To nie jest pojedynek ani trening walki, walcz zatem z całego serca tak by pokazać w nim jaka jesteś. Jeśli będziesz się wahać ja nie będę się bronić i naprawdę zrobisz mi krzywdę.

- To jest szantaż - wytknęłam jej. - I skąd niby masz wiedzieć czy wykorzystuję pełnię sił? Przecież nigdy nie widziałaś jak walczę.

– Widziałam jak ćwiczyłaś – Uśmiechnęła się. – Myślisz, że dlaczego poprosiłam cię najpierw abyś poćwiczyła sama?

Zdawać by się mogło, że również i to stwierdzenie starszej siostry poddam pod wątpliwość, ale tak się nie stało.
- Jak wolisz, ale ostrzegam, że nastawianie kości nie wychodzi mi najlepiej - powiedziałam i z niechęcią skinęłam głową, co miało znaczyć, że ostatecznie zgadzam się na narzucone zasady.

Cofnęłam się nieco, przyjęłam wyuczoną postawę do rozpoczęcia walki przy czym widać było po mnie cały czas wahanie. W końcu zebrałam się w sobie i zaatakowałam, tak jak tego sobie życzyła Morrisana, z pełnym zaangażowaniem. Cios wyprowadzałam od boku, celując wysoko, w mostek starszej kapłanki.

Kapłanka boga śmierci w ostatniej chwili odchyliła się tak, że buzdygan minął ją o milimetry. Uśmiechnęła się i uderzyła drewnianym mieczem tuż za głownią obuchu, nadając jej dodatkową masę i przekierowując jej pęd w dół. Skutek był taki, że twoje, wciąż przyzwyczajone do dość sztywnych ruchów ciało, zostało pociągnięte za bronią, momentalnie poczułaś, że zaczynasz tracić równowagę.

Byłam tak przekonana, że zrobię jej krzywdę, że zupełnie się nie spodziewałam tego co zrobiła Morrisana. Próbowałam ratować się przed upadkiem, przez zrobienie kroku w kierunku, w którym pociągnęło mnie to zaburzenie środka ciężkości. Na ten moment nawet nie myślałam o wyprowadzaniu kolejnego ataku.

Poczułaś nagle mocne ramię, na którym udało ci się wesprzeć. Starsza kapłanka pomogła ci ustabilizować pozycję.

– Broń obuchowa ma inne wyważenie niż miecze. To ciężar na wydłużonym ramieniu, jeśli nadasz mu pęd i połączysz go z siłą ziemi, która go ciągnie zadasz straszliwy cios… jednak jeśli nie zapanujesz nad tymi siłami stanie się to twoją słabością… Właśnie dlatego oprócz gorliwości potrzebna jest elastyczność i gotowość do szybkiej zmiany pozycji, aby nie stracić kontroli nad pędem, lecz prowadzić obuch podług swojej woli. Jeśli dasz ponieść się emocjom stracisz kontrolę, jeśli zaś nie okażesz ich, twoje ataki będą zbyt przewidywalne… do tego potrzebna jest równowaga… Tych dwóch rzeczy brak również w twoim życiu… elastyczności i równowagi.

- Dzięki - powiedziałam, wdzięczna za utrzymanie mnie w pionie. Po wykładzie starszej kapłanki, zmieszałam się, bo to co powiedziała było tak bardzo trafne.
- I jak niby miałabym to w sobie zmienić? - zapytałam.

– Na pewno nie przez jeden trening. Jednak uświadomienie sobie swojej słabości to najważniejszy krok w jej pokonaniu. Aby nabrać elastyczności trzeba nauczyć się słuchać siebie i innych… i być gotowym dostosować się do zmian. Nie bać się ich. Aby zaś zachowywać równowagę, trzeba dobrze poznać samego siebie… swoje uczucia i emocje a potem oswoić się z nimi. Frustracja, żal i uraza, prowadzą do niekontrolowanego gniewu, zaś on… odbiera wszelką równowagę. – Uśmiechnęła się. – Zjedzmy coś, przygotuję posiłek, a ty przemyśl sobie w spokoju to co powiedziałam.

Szczerze przejęłam się tym co wyjaśniła mi starsza siostra. Faktycznie gdy emocje stawały się nie do zniesienia to potrafiłam zrobić coś nierozważnego. Oddałam Morrisanie buzdygan.
- Czy jakoś mogę ci w tym pomóc? - zaproponowałam.

– Jesteś moim gościem, pozwól mi być gospodarzem… pozostań chwilę sama ze swoimi myślami. Możesz pójść do zagajniku za chatą, to dobre miejsce do rozmyślań.

- Jeśli tak wolisz - nie upierałam się, tym bardziej, że propozycja kapłanki co w tym czasie mogę robić, bardzo przypadła mi do gustu. - Przejdę się w takim razie.

Zagajnik za chatą okazał się być zaiste urokliwym miejscem. Był to niewielki fragment niegdyś dużego lasu, który zredukowała ludzka ekspansja. Jednak to miejsce pozostało nienaruszone, i dlatego prastare drzewa wciąż jeszcze obrastały tą część wzgórza. W koronach drzew gnieździły się ptaki, zaś po pniach hasały wiewiórki. Zaraz po wejściu kapłanka dostrzegła niewielką polankę ze źródełkiem, które dawało początek niewielkiemu strumykowi, ginącemu następnie pośród drzew.

Chwilę poświęciłam na przyglądanie się tej spokojnej scenerii. Lubiłam kontakt z naturą, nawet jeśli był to tylko ogród z ziołami na terenie zakonu. Skierowałam swoje kroki do źródła, by umyć ręce i twarz po dzisiejszych atrakcjach.

Woda była chłodna i czysta. Po tym zabiegu poczułaś się świeżo.

Klęcząc przy strumieniu zdecydowałam się, że nie będę iść już nigdzie indziej i przy nim zostanę. Podeszłam do większego kamienia i usiadłam na nim. Cichy szmer plusku wody miał w sobie coś uspokajającego. W samotności, otoczona tą spokojną okolicą mogłam faktycznie przemyśleć wydarzenia z tego dnia. Przede wszystkim miałam nadzieję, że mój mentor ma się dobrze, bo stan w jakim był kiedy kazał mi iść, nie wróżył w jego wieku niczego dobrego. Zdecydowanie powinien się bardziej oszczędzać. Niestety skupienie się na nim nie było w stanie pomóc mi w zagłuszaniu własnych emocji. Byłam poirytowana. Czemu Galadriel nie rozmówił się wpierw ze mną, tylko posłał mnie do kobiety w czerni? Czyżby nie radził sobie już ze mną?

Zmrużyłam gniewnie oczy. Dałabym wiele, żeby nigdy nie musieć być w sytuacji, której się znalazłam. Tak byłoby łatwiej. Chociaż, gdy tak spokój polany zaczynał mi się coraz mocniej udzielać, dochodziło do mnie, że przecież lubiłam treningi walki, lubiłam też uczyć się niektórych rzeczy. Nie przepadałam za naukami medycznymi, ale tak naprawdę tylko w momentach gdy trzeba było kogoś połatać, czy nastawić kości, bo uważałam, że ktoś inny zrobi to lepiej ode mnie, a sama nie chciałam, żeby przez moje działania leczony miał mieć powikłania.
Zdecydowanie moje życie byłoby łatwiejsze, gdyby nie oddano mnie do zakonu. Losu, choć mojego to wybranego przez innych, nie mogłam zmienić, nawet gdybym chciała. Mogłam więc nic w sobie nie zmieniać i zostać wydalona z zakonu. Nie miałam pojęcia co miałabym wtedy ze sobą zrobić... Albo mogłam przełknąć uwagi mentorów i wziąć się w garść. Wtedy moja przyszłość mogłaby się rysować w jasnych barwach. Przynajmniej miałabym jakąś pewną przyszłość.

- Wypadałoby się postarać, skoro im zależy - mruknęłam pod nosem. Zakon w końcu nie tylko przyjął mnie do siebie, karmiąc i ubierając, ale dał mi również edukację i stabilność. Mało kto w tych czasach mógł aż tyle dostać. Postanowiłam, że spróbuję przyłożyć się do nauk Morrisany, żeby jak najwięcej z nich wyciągnąć dla siebie.

Nagle spokój tego sanktuarium został brutalnie zakłócony. Twoim oczom ukazał się potężny, połnagi wojownik orkowskiego pochodzenia, który wyszedł zza drzew. Mężczyzna miał na sobie tylko wilcze skóry i wilczy łeb jako nakrycie głowy.

Jak wszyscy nieludzie, ten również wywoływał u mnie nieufność. Nie ruszyłam się ze swojego miejsca i w milczeniu uważnie przyglądałam się obcemu. Mój medalion znajdował się na widoku, wskazując na stan kapłański, więc tylko ktoś niespełna rozumu chciałby mnie atakować.

Mężczyzna spojrzał na ciebie pełnym dzikości spojrzeniem, by zaraz się uspokoić i opaść na kolana. Zachrypłym głosem wypowiedział tylko jedno słowo.

– Morrisana… – A potem upadł na twarz i straci przytomność.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...

Ostatnio edytowane przez Dedallot : 10-05-2019 o 23:35.
Dedallot jest offline  
Stary 12-05-2019, 10:26   #4
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Natychmiast wstałam i doskoczyłam do nieznajomego. W pierwszym odruchu zaczęłam go dokładnie oglądać go by doszukać się powodu jego utraty przytomności. Wyczerpanie? Rany?

Ork wyglądał na wymęczonego, choć na jego ciele widać było kilka starych, gojących się już ran.

Przez krótką chwilę, która dla mnie zdawała się nie mieć końca, próbowałam podjąć decyzję. Rozważałam zostawienie go tu i pobiegnięcie po starą kapłankę, ale też pod uwagę brałam próbę zaniesienia go tam, bo przecież sił miałam do tego dość. W końcu pochyliłam się i spróbowałam tej drugiej opcji, łapiąc go pod rękę i zarzucając ją sobie za szyję, starając się go podnieść.

Ork okazał się wyjątkowo ciężki, jednak gdy go podparłaś, trochę się przebudził i pomógł ci się nieść. Z trudem powłóczył nogami, gdy prowadziłaś go do chaty.
– Dziękuję… – Powiedział słabo.

- Jeszcze kawałeczek... - stęknęłam, z trudem unosząc go na własnych barkach. W końcu dotarliśmy pod same drzwi domu kapłanki. Rozważałam zostawienie go pod domem, ale męśnie bolały mnie tak, że wątpiłam w możliwość ponownego uniesienia go.
- Morrisa! Pomóż - krzyknęłam i kopnęłam w drzwi.

Kapłanka wyszła z chaty i zamarła, po chwili jednak przyszła ci z pomocą i we dwie wprowadziłyście orka do budowli.

– Wilczy kle! – Zawołała cucąc go.

– Morrisano… jak dobrze cię widzieć – Powiedział.

– Jak długo biegłeś? Gdzie twój miecz?

– Ze stepu… od rzeki wijącego się węża. Miecz ukryłem w lesie, nie chciałem wystraszyć wieśniaków – Oparł się o ścianę.

– Na bogów… przecież to prawie dwa dni drogi… odpocznij… dam ci jeść. – Poszła ku palenisku.

- Przyniosę wody - zaproponowałam i rozejrzałam się za naczyniem w którym mogłabym jej nabrać. - Masz studnie czy mam iść do strumienia? - zapytałam kapłankę, biorąc do ręki puste drewniane wiadro.

– Dziękuję ci dziewczę, ale nim przyszłaś zdążyłem już się napić ze strumienia. Tak długo jak kierował mną duch dzikości siły mnie nie opuszczły, lecz gdy zobaczyłem, że jesteś z domu miłosierdzia, ułagodziłem ducha. – Mówił łagodnym i spokojnym głosem, a jego oddech uspokoił się. – Teraz są jednak ważniejsze sprawy niż mój głód i pragnienie. A obecność tu niewiasty z domu miłosierdzia, to najbardziej fortunne zarządzenie.

Zrobiłam zmieszaną minę, nie rozumiejąc na co w tej sytuacji mogę się przydać. Odstawiłam wiadro tam gdzie ono wcześniej stało i wyprostowałam się.
- To mów w takim razie o co chodzi i nie każ się domyślać - ponagliłam go.

– Uczennica, córko wiecznego kurka? – Uśmiechnął się do Morrisany.

– Mam jej pomóc osiągnąć jej prawdziwy potencjał i uchronić przed błędną drogą – Odparła. – A teraz opowiadaj przyjacielu.

– Przybywam od Syna złotego kręgu. Przybywa tu przez step.

Kobieta aż się cofnęła.

– Idzie do Aithane… aż tak mu prędko. Dlaczego jesteś tu a nie z nim?

– Zaatakował go krwawy wąż którego ścigałem. Razem walczyliśmy i pokonaliśmy węża.

Na te słowa odetchnęła z ulgą.

Patrzyłam to na mężczyznę, to na starszą siostrę, marszcząc coraz bardziej brwi, nic a nic nie jrozumiejąc o czym rozmawiają.
- Ja rozumiem, że wy się znacie i odnajdujecie w tych niedopowiedzeniach - sarknęłam - ale mi potrzebne są dokładniejsze objaśnienia.

– Cesarz, wraz ze swoją armią jedzie tu przez step. Zostali zaatakowani przez bandytów Odashiego Obcinacza Głów, ale wygrali. – Wyjaśniła krótko.

Po tej odpowiedzi poczułam się jeszcze bardziej skonsternowana niż wcześnie. Aż ręce mi opadły.
- Ale jak Cesarz?! - zaraz zmartwiłam się, a może nawet trochę spanikowałam.

– Syn złotego kręgu wraz z armią niewiast i inną córką z domu miłosierdzia chce spotkać się z córką pajęczej sieci. Krwawy wąż skrwawił armię ale musiał się poddać. Uciekł z pomocą Śpiewającego nagiego miecza… – Ostatnie słowa powiedział z niekrytym bólem. – Śpiewający nagi miecz… zabiła cztery zbrojne niewiasty.

– O bogowie… – Morrisana osunęła się na kolana.

Znów wypowiedź była dla mnie mało zrozumiała, ale mniej więcej połapałam się w tym na tyle, żeby wiedzieć, że ktoś został ranny, a ktoś inny stracił życie. Teraz przynajmniej moja rola zdawała się klarować w tym wszystkim.
- Powinnam zawiadomić mój zakon - stwierdziłam, patrząc na starszą siostrę.

– Wstrzymaj się chwilę… – Powiedziała Morrisana, – Chcesz mi powiedzieć… że Nagi Miecz… kobieta, której zawierzyłabym życie… zamordowała cztery dowódczynie armii cesarskiej, żeby ratować Odashiego… tego… zbrodniarza? Dlaczego…

– Ich krew miała ten sam zapach… – Odparł ponuro.

– Rodzeństwo… Na bogów… czemu nie mogli się nad nią ulitować choć ten raz. Zabiłeś ją?

– Nie zdołałbym podnieść na nią ręki… Wyruszyła za nią córka domu miłosierdzia, z którą się zaprzyjaźniła… Nie wiem, która z nich umrze. Armia została zdziesiątkowana… wiele niewiast zostało rannych, dlatego syn złotego kręgu posłał mnie przodem, bym zawiadomił tutejszy dom miłosierdzia… wraz z rannymi przybędą tu za trzy, cztery dni… ja biegłem cały dzień i noc by tu dotrzeć i opowiedzieć o tym co się stało… Teraz pewnie dotarli do Wyrwanego rogu, tamtejszy wódz to mój brat krwi więc przyjmie ich gościnnie, jednak pasterze ducha nie zdołają zająć się nimi wszystkimi… dom miłosierdzia musi być gotowy – Opowiedział i odetchnął.

Tyle wiedzy mi wystarczyło. Złapałam za swoją kapłańską szatę i czym prędzej ją na siebie ubrałam.
- Biegnę ich ostrzec - rzuciłam na odchodne i ruszyłam do drzwi.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 12-05-2019, 20:57   #5
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Morrisana odprowadziła cię wzrokiem. Wypadłaś z chaty bosa i z narzuconym na siebie habitem.

O swoim niedopatrzeniu zorientowałam się po kilku krokach. Zatrzymałam się w miejscu i wróciłam po resztę swojego odzienia, bo drogę miałam przed sobą długą. Dorwałam buty i szybko je ubrałam. Zaraz też przypasałam miecz. Szczęście moje w tym wszystkim było takie, że z domu Morrisany miałam dosłownie z górki. Tym razem wybiegłam z jej domu, ze wszystkim tym co ze sobą miałam gdy do niej przyszłam.

Po kilkunastu minutach stałaś już pod bramą klasztoru. Mnisi natychmiast wpuścili cię do środka.

– Co się stało moja córko? – Zapytał przeor, który akurat wraz z grupką kapłanów stał na dziedzińcu.

Skierowałam się ku niemu, gdy tylko go zauważyłam.
- Cesarz... - zaczęłam, łapiąc oddech. - Cesarz przybywa do nas. Zostali zaatakowani przez Odashiego. Mają wielu rannych, musimy się przygotować na nich. Będą za dwa dni - streściłam jednym tchem.

Przeor nie wyglądał na tak zaskoczonego jak byś się tego spodziewała, wyglądał raczej na zdenerwowanego. Większość oczu była teraz zwrócona na ciebie, bo twoje nagłe przybycie wszystkich zaciekawiło.

– Za mną – rozkazał surowo i powiódł cię samą do wnętrza klasztornej piwnicy.

– Jak mogłaś wykrzyczeć coś takiego, nierozsądna dziewczyno! Pocztowcy cesarscy już miesiąc temu dotarli z nowiną o przybyciu jego ekscelencji, ale było to tajne. Jedynie rada klasztorna miała prawo o tym wiedzieć! Nie rozumiesz ilu cesarz ma wrogów!? Ile węży czeka by go ukąsić?! – Westchnął i trochę się uspokoił. – Skąd o tym wiesz? Kto ci powiedział?

Choć przeor mnie zganił za zachowanie to nie czułam się winna. Nie było też najmniejszego sensu tłumaczyć się z tego. Odczekałam aż przestanie mówić i dopiero po krótkiej chwili milczenia zabrałam głos.
- Wysłannik Cesarza przybył do chaty kapłanki, u której miałam pobierać nauki. Był wycieńczony. Opowiedział co się stało. Mówił że brał udział w tej walce, wspierając Cesarza. Wspominał też o jakiejś kobiecie zwanej Nagim Mieczem, która zdradziła pomagając Odashiemu. W pościg za nią ruszyła ponoć kapłanka naszego boga.

– Nie znam tej, którą nazwano nagim mieczem, ale jeśli ruszyła za nią Siostra Barayia, to jest to rzecz ważka. Wybacz za mój gniew. Dobrze żeś od razu do mnie z tym przybyła. Zmobilizuję klasztor by na przyjęcie rannych się przygotować. Dobrym by też było by powołać grupę co im wyjdą na spotkanie. Emisariusz i Siostra Morrisana to na pewno… hymmm. – Zamyslił się. – Ty też z nimi pójdziesz, chcę abyś odebrała od brata kwatermistrza swój rynsztunek i wróciła z nim do Morrisany, ja przygotuję dla was wsparcie. Ale do dnia przybycia cesarza ani słowa o tym poza murami klasztoru. Rozumiemy się? – Łysy, chudy starzec spojrzał na ciebie surowo.

Zaskoczył mnie tym przydziałem. Nie byłam w stanie odpowiedzieć od razu, więc chwilę ze sobą walczyłam, jedynie kiwając głową, że przyjęłam do wiadomości jego polecenie.
- To... Dla mnie zaszczyt - wydusiłam z siebie w końcu. - Ruszę od razu.

– Pamiętaj co ci powiedziałem. To poważne zadanie więc zachowuj się odpowiedzialnie. – Przykazał.

- Zrobię co w mojej mocy - odparłam. Pokłoniłam się przed przeorem i odeszłam, kierując się prosto do kwatermistrza.

Gdy opuściłaś piwnice inni mnisi wiedli za tobą wzrokiem. Słyszałaś jak coś szeptali między sobą. Wyraźnie byli poruszeni tą sceną jaką ujrzeli a może i słowami, które zasłyszeli ci co stali najbliżej a zdążyli już powiedzieć pozostałym.

Nie reagowałam na te zachowania, udając, że nie widzę tego zainteresowania jakie budziła moja osoba. Z resztą było to bardzo dziwne uczucie. Starałam się tylko nie mieć poważnej miny, choć sama nie wierzyłam, że to w czymś pomoże. Potrząsnęłam w końcu głową, bo martwienie się tym co inni myśleli za bardzo mnie rozpraszało. Musiałam się skupić, żeby wziąć to co najpotrzebniejsze. Poza kwatermistrzem, zamierzałam również zatrzymać się w składziku z lekarstwami, ziołami i bandażami, bo te mogły się bardzo przydać przy rannych.

– No proszę, proszę! – Zawołał brat Kaleb na twój widok, kwatermistrz był dość opasłym człowiekiem, który sprawował pieczę nad uzbrojeniem i zaopatrzeniem zakonników. To on chadzał ze sprzętem do kowala gdy był uszkodzony i nosił habity do krawców gdy się podarły. Był człowiekiem o miłym usposobieniu, który jednak znany był z tego, że wino i jadło były w jego życiu równie ważne co modlitwy. – Aleś nowiny przyniosła… mam nadzieję że ojciec Bonifacy nie nakrzyczał na ciebie za bardzo. Młódź już wszystkim rozgadała. – Uśmiechnął się. – Prawda to?

Zdecydowanie rozmowa z przeorem była nietypowa. Wpierw się na mnwydarł, a później nawet przeprosił. A rozdzielając się z Galadrielem myślałam, że już nic więcej mnie w tym dniu niespodziewanego nie spotka. A tu proszę, biegam jak kot z pęcherzem i zaraz będę w drodze na spotkanie z samym Cesarzem. Może jednak to wszystko to tylko dziwny sen z którego się lada chwila przebudzę? Pokręciłam głową.

- Nie mogę nic mówić - odparłam i zrobiłam zbolałą minę. - Ale teraz potrzebuję cały rynsztunek. Na już... Znaczy mogę wrócić za chwilę, bo muszę skompletować jeszcze parę rzeczy - wyjaśniłam. - Ah, a czy mogłabym dostać konia? Mogłabym zabrać więcej przydatnych rzeczy.

– Rozumiem. O nic nie pytam. – Uśmiechnął się. – Za chwilę wszystko ci przygotuję ostatnio dałem do wzmocnienia łączeń w twojej zbroi. Z koniem może być problem. Mogę sporo załatwić od tutejszych, ale po konia to musiałbym iść do włodarza a on niechętnie pożycza swoje wierzchowce… bo jak sądzę nie o szkapę pociągową ci chodzi – Uśmiechnął się odsłaniając zęby.

Pokręciłam głową.
- Po prawdzie to wystarczy mi nawet muł. Chciałabym wziąć parę rzeczy, ale jak się obładuję to za długo droga mi się zejdzie, a takie zwierze odciąży mnie. Więc w sumie pociągowe zwierze też chętnie przyjmę - wyjaśniłam.

– To muszę mieć czas do jutra, powiedz co ci trzeba to sam go objuczę i jutro odbierzesz napojonego i gotowego do drogi. A zbroję i buzdygan możesz brać od razu. Chyba, że coś ci jeszcze na teraz potrzebne.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 13-05-2019, 13:27   #6
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- A nie da się szybciej? - nalegałam. - To bardzo ważne żebym wyruszyła jak najszybciej. Nie będę przecież tego zwierzęcia pędzić na złamanie karku, więc nie musi być wychuchane przed drogą.

– Jak zwykle nadgorliwa – Usłyszałaś głos przeora za sobą. – Dziś nie wyruszycie tak czy siak, zamierzam jeszcze spotkać się z Morrisaną i wciąż jeszcze nie przygotowałem grupy. Marion, miałaś tylko wziąć rynsztunek, a nie planować już całą wyprawę. Powinnaś znać swoje miejsce w szeregu. – Chudy starzec był nieubłagany a jego pomarszczona twarz wyrażała dezaprobatę.

Prawie wzdrygnęłam się słysząc reprymendę i natychmiast odwróciłam się na pięcie.
- Myślałam... Przeor tak to powiedział i nie oponował, gdy stwierdziłam, że wyruszę od razu, że sądziłam, że mam ruszać jak najszybciej... - zaczęłam się tłumaczyć, zagubiona w tym.

– Do tego nie słuchasz. Mówiłem, że masz tylko zabrać rynsztunek i iść do Morrisany. Mówiłem, że muszę przygotować wsparcie, a ty sama mówiłaś, że emisariusz jest wyczerpany… – wyliczał. Westchnął. – Może jednak Galadriel się co do ciebie mylił. Może nie jesteś gotowa opuścić klasztor.

Zagryzam szczęki, żeby nie powiedzieć czegoś co w późniejszym czasie mogłoby sprawić, że pożałuje że się urodziłam. Milczałam przez jedna krótką litanię zmówioną w myślach, by zdusić w sobie poirytowanie.
- Czy więc przeor zleca mi udanie się po siostrę Morrisanę, by móc z nią wedle swojego życzenia pomówić? - zapytałam.

– Samemu chciałem się tam udać wieczorem. Jednak teraz wolałbym porozmawiać z nią sam na sam. Weź swój rynsztunek, udaj się do niej i poproś w moim imieniu aby się ze mną spotkała. Przy okazji raz jeszcze zastanowimy się czy powinnaś w najbliższym czasie wyruszać z klasztoru. A teraz pośpiesz się bo muszę omówić z bratem kwatermistrzem sprawę przygotowania wyprawy by powitać jego ekscelencję.

Gruby mnich położył twoją broń i pancerz na blacie i spojrzał na ciebie ze współczuciem.

Czym prędzej zabrałam to co moje i oddaliłam się od przeora, żeby zniknąć mu z oczu. Udałam się do swojej kwatery, gdzie mogłam się w spokoju przygotować do wyjścia.

Twoja kwatera była jedna z wielu zakonnych cel w dużym dormitorium wspólnym dla wszystkich mnichów. Miałaś tam niewielkie pojedyncze łóżko z siennikiem, niewielkie biurko i skrzynię na swoje ubrania i drobiazgi. Na ścianie wisiał symbol Toriela, miecz owinięty przez pnącą się po nim lilię.

To co miałam w rękach rzuciłam na swoje posłanie i chwilę przyglądałam się tej stercie rzeczy, które definiowały to kim byłam.
"Nawet mi przecież nie zależy na pielgrzymce" pomyślałam zirytowana reprymendą od przeora. Zupełnie gubiłam się w tym czego ode mnie chce czy nie chce. Zdecydowanie żadna była ze mnie wieszczka.

Po chwili spędzonej na ochłonięcie, zaczęłam szykować się do wyjścia. Ściągnęłam kapłańskie szaty, które starannie złożyłam i ułożyłam na brzegu łóżka i przebrałam się. Zapakowałam torbę podróżną z rzeczami dla siebie na dwa dni.
Rozstawilam elementy pancerza w kolejności i zaczęłam je na siebie przywdziewać.

Po chwili byłaś już gotowa do drogi. Pancerz przyjemnie ciążył dając poczucie siły i stabilności. Gdy już miałaś wychodzić zawadziłaś butem o jakiś drobiazg. Zapewne upadł gdy wyjmowałaś rzeczy ze skrzyni. Poznałaś go od razu… choć dawno o nim zapomniałaś.

Była to pamiątka, którą dał ci jeden z twoich starszych braci gdy żegnałaś się z nim przed przekroczeniem bram klasztoru.

Sięgnęłam po to i wzięłam w dłoń. Był to wisior z jakimś starannie wyszlifowanym fioletowymi kamieniem, na srebrnym łańcuszku. Wedle słów mojego brata należał do mojej rodziny od pokoleń. Był jego, a ja dostałam go od niego w prezencie w dniu, gdy mnie wyprawiono z domu. Nie winiłam braci za to co mnie spotkało. Nadal ich kochałam. To rodziców wyłącznie obwiniałam za ich decyzję.

Zważyłam w dłoni tą błyskotkę. Czasem miałam ochotę wyrzucić ją do okolicznej rzeki. Ale sentyment wygrywał. Tak jak teraz. Założyłam go na szyję i schowałam go pod koszulą. Dokończyłam szykowanie się i po narzuceniu torby na plecy, skierowałam się do wyjścia.

Teraz niż nikt nie stawał ci na drodze, nikt nic więcej do ciebie nie mówił. Do chaty Morrisany dotarłaś gdy słońce wciąż jeszcze stało wysoko.

Wtedy też poczułaś jak bardzo jesteś głodna.

Przed chatą siedział ork, teraz mając na sobie tylko futrzaną przepaskę i zajęty był ostrzeniem potężnego dwuręcznego miecza zrobionego z czegoś czego nigdy wcześniej nie widziałaś, ostrze było doskonale Kwyrzeźbione a klingę zdobiły tajemnicze runy.

Wojownik zdawał się jeszcze cię nie dostrzec.

Miałam zamiar się nie odzywać, ale pomyślałam że Morrisana mogła gdzieś wybyć a wtedy pukanie do drzwi byłoby bezcelowe.
- Siostra jest u siebie? - zapytałam więc mężczyznę.

– Owszem córko domu miłosierdzia. Z twego głosu i postawy odczytuję, że spotkała cię jakaś przykrość.

Popatrzyłam na niego, ale przemilczałam temat.
Zapukałam do drzwi.

– Wejdź, chodź zjesz polewki. – Zawołała z wnętrza kobieta. Gdy otworzyłaś doszedł cię piękny zapach domowej kuchni.

Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Weszłam do środka i od razu skierowałam się tam gdzie wiódł mnie zapach.
- Nie sądziłam że jestem tak bardzo głodna - powiedziałam.

– Dziś miałaś sporo wrażeń. Zdejmij zbroję i siadaj. – Powiedziała Morrisana uśmiechając się łagodnie. Po jej oczach widziałaś jednak, że chwilę wcześniej płakała.

Zastanawiałam się nad tym żeby zapytać ja o powód, ale ten chyba był oczywisty. Znała zdrajczynię, ufała jej. Zdecydowanie lepszy to był powód do użalania się niż ten, który sama miałam.
- Mój przeor chce z tobą mówić - oznajmiłam jej. - Będzie pewnie dużo na mnie narzekał, ale to nic nowego - dodałam, siląc się na żartobliwy ton.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 15-05-2019, 00:51   #7
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Rozumiem, nie martw się o nic, porozmawiam z nim. – Podała ci miskę pełną parującej zupy z warzyw, kawałek świeżego chleba oraz drewnianą łyżkę. – Rozgość się a ja pójdę tam od razu, nie lubię nieporozumień. – Powiedziała i poszła i ubrać swoją szatę i buty.

Przyjęłam posiłek z wdzięcznością. Usiadłam sobie na stołku i zaczęłam jeść.
- Przeor chce omówić przywitanie Cesarza - uprzedziłam ją. - A jak będzie mówił, że nie nadaję się by puścić mnie na pielgrzymkę, to po prostu przyznaj mu rację, szybciej wtedy cię wypuści - powiedziałam z pełnymi ustami.

– Powiem co uznam za najbardziej właściwe. Ale najpierw wysłucham co ma do powiedzenia. – Uśmiechnęła się i wyszła z chaty.

Skinęłam jej głową na pożegnanie i skupiłam się na jedzeniu. Było tak dobre, a ja tak głodna, że gdy skończyłam swoją porcję to ośmieliłam się wziąć sobie dokładkę.

– Niewiele osób tak bardzo lubuje się w tym daniu. Syn złotego kręgu był jedynym, którego znałem… – Powiedział Wilczy Kieł, który zaraz po wejściu do pomieszczenia zauważył ciebie nakładającą sobie dokładkę.

Popatrzyłam na niego zaskoczona tą uwagą, że mam gust niczym cesarz, a następnie wróciłam spojrzeniem na miskę z zupą. Pomyślałam sobie, że gdyby dodać wędzonego boczku to byłaby wręcz idealna. Chociaż po zakonnej kuchni to wszystko inne wydawało się smaczne.
- Zdecydowanie zapytam Morrisanę o przepis - odparłam i wróciłam na stołek. - I jakie zioła tu zamieszała. Bo wydaje mi się że wyczuwam kilka.

– To wie tylko ona – Zaśmiał się i usiadł na ziemi. Palcami przeczesał brodę. – Gdy razem podróżowaliśmy Eric zawsze chciał żeby Morrisana gotowała. Kiedyś nawet się z nim o to pobiłem. – Uśmiechnął się do własnych wspomnień. – Minęło już kilka lat od tamtych dni.

Słuchałam tego zajadając się zupą. Była to ciekawa opowieść, dopóki nie zorientowałam się o kim jest mowa.
- Podniosłeś rękę na Cesarza i nikt ci jej nie odrąbał? - byłam pod wrażeniem. Popatrzyłam na niego podejrzliwie. - Osobiście znacie się z Cesarzem?

– Chyba nie za dobrze znasz swojego władcę. – Zaśmiał się donośnie. – Podniosłem! I to nie raz. Eric był mi najwierniejszym przyjacielem i mym bratem. Ja, syn złotego kręgu, córka wiecznego kruka, córka pajęczych sieci, syn zranionego ptaka, córka czułego łańcucha, śpewający nagi miecz i syn nieprzebrzmiałej pieśni… To była nasz drużyna. Razem wdarliśmy się do komnat córki pajęczej matki. Razem dokonaliśmy wielu rzeczy… ale potem. Potem musieliśmy się rozstać. – Dodał smutno.

Na mojej twarzy wykwitło jeszcze większe zdumienie. Było dla mnie nie do pojęcia to co się dowiedziałam.
- Czemu miałbyś podnosić rękę na Cesarza? - zadałam jedyne pytanie jakie przyszło mi do głowy.

– Bo miewał głupie pomysły – Odparł jak gdyby nigdy nic. – Czasami palnięcie w łeb od przyjaciela to najlepszy z doradców.

Pokręciłam głową w niedowierzaniu. Zwracanie się w takim tonie o Cesarzu było blisko granicy ubliżania władcy, a to było już co najmniej niestosowne, a nawet kwalifikowało się jako czyn karalny. Byłam jednak zbyt skonsternowana by choćby próbować upominać wojownika.
- Aha... - odparłam tylko i wbiłam spojrzenie w swoją miskę.

– On nie jest jak dawni władcy Ballen. Jest od nich wszystkich mądrzejszy i bardziej szlachetny. Umie słuchać. – Stwierdził z powagą. – Zaś rozsądek to jego najpotężniejsza broń. Szanuje tych, którzy umieją wytknąć mu błąd i liczy się z tymi którzy udzielają mu rad. Niewielu znam władców, którzy jako dzieci udawaliby świniopasa, by wraz z parobkami bawić się na rynku.

- Nie wierzę - wymsknęło mi się. - Znaczy... - zaczerwieniłam się, bo źle to zabrzmiało w kontekście całej wypowiedzi wojownika. - Nie podważam w żadnym razie że Cesarz jest wspaniałym władca. Bo jest najwspanialszym - podkreśliłam gorliwie. - Ale nie wierzę, że mógłby udawać świniopasa i bawić się z plebsem. Nie pozwolono by mu na to, dla jego bezpieczeństwa.

– Tak samo jak nie pozwolono by mu wyruszyć na wyprawę z bandą dziwaków by stawić czoła w pojedynku władczyni elfów cienia… – Zaśmiał się. – Gdyby ten człowiek robił tylko to na co mu pozwalano… to dziś byłby królem, nie cesarzem.

Milczałam, analizując to co powiedział.
- Tak... To ma nawet sens - stwierdziłam kiwając głową i zaczęłam wycierać chlebem wnętrze miski z resztek zupy. - Jak to się stało, że byłeś towarzyszem Cesarza? - zapytałam i zjadłam umoczony kawałek pieczywa.

– Szukał szaleńców, którzy mieliby odwagę pójść do samych czeluści ciemności w królestwie elfów cienia… A przedstawił zaiste godziwe argumenty… koniec zatruwaniem studni i zbiorników wody, koniec z rozsiewaniem zarazy, koniec z nocnymi rzeziami… koniec z przelewem krwi. – Powiedział. – Ja jestem Garren, Wilczy Kieł! Dziki heros stepów! Obrońca bezbronnych, wyzwoliciel zniewolonych, pogromca wyniosłych i niszczyciel podłych! – Zawołał unosząc pięści w górę. – Mój honor nie pozwoliłby mi odmówić. A wtedy nawet nie wiedziałem, że to wasz władca. Podał się za zwykłego łowcę przygód i awanturnika… – Zaśmiał się donośnie.

Garren, Dziki heros… słyszałaś kiedyś jak jeden z bardów którzy byli w waszym szpitalu klasztornym śpiewał innym pacjentom pieśń o nim. Lecz nie wiedziałaś, że był orkiem, zwłaszcza, że Garren to typowo ludzkie imię.

Korciło mnie, żeby dopytać dokładniej o jego pochodzenie, ale uznałam, że to nie na miejscu. Mieszańce nigdy nie mieli szczęśliwego dzieciństwa.
- I Morrisana też wtedy z wami była? - zmieniłam nieco temat.

– Tak. Wsławiła się w kilku bitwach, więc Eric i ją namówił na udział w wyprawie. Może tego po niej nie widać, ale ona potrafi być naprawdę sprawną wojowniczką… tylko gotować nie umie. – Zaśmiał się. – A do tego po nauce u Yoriko stała się niemal niepokonana… nawet ja miałem problem w pojedynku z nią… a kiedyś sam zatrzymałem szarżę dwudziestu jeźdźców.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 16-05-2019, 16:58   #8
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Pokiwałam głową. Miałam okazję poznać tylko drobną cząstkę umiejętności starszej kapłanki, ale mi wystarczyło, żebym była pod wrażeniem.
- Chciałabym, żeby mnie uczyła - przyznałam z obawa że przeor cofnie zgodę na ten pomysł Galadriela bym tu była.

– Jak widzę umiesz walczyć… – Uśmiechnął się pod wąsem. – Może chcesz się spróbować?

- Jedynie widzisz, że mam zbroję i buzdygan - odparłam na to. - To na pewno nie świadczy, że umiem tego używać.

– Żart się ciebie trzyma. Nie lękaj się. Zawsze lepiej poznać przyszłego towarzysza w boju – Rzekł wstając.

Kusiło, owszem. Ale to nie był mój dzień, więc wolałam nie kusić losu
- Poczekamy na powrót Morrisany - stwierdziłam tonem oznajmiającym, że to jest moje ostateczne zdanie. - Jeszcze możliwe że ktoś pójdzie z wami w moje zastępstwo - dodałam i wstałam, żeby zmyć naczynia.

Zauważyłaś, że nie bardzo jest gdzie je myć, no chyba, że w strumieniu poza chatą.

– Jeśli ona zechce byś poszła… to pójdziesz. – Skrzyżował ręce na piersi. – Widzę po tobie, że sporo rzeczy cię ciekawi w moich opowieściach, ale jakbyś bała się pytać. Pytaj a ja z radością odpowiem. – Oparł się o ścianę chaty plecami.

Zawahałam się czy nie pójść po wodę, żeby mieć w czym posprzątać po sobie. Odstawiłam miskę, decydując, że zrobię to później. Zastanowiło mnie czy wojownik był tak próżny, czy faktycznie było tak bardzo po mnie widać ciekawość. Ale faktycznie rozmowa mogła teraz umilić nam obojgu czas oczekiwania na powrót kapłanki.
- Ta która zdradziła Cesarza... Jest niebezpieczna? - zapytałam.

– To nie do końca tak. – Westchnął. Ten temat nie był mu miły. – To najłagodniejsza i najszlachetniejsza osoba jaką znam… nawet bardziej niż Morrisana. Jednak… to kobieta ze wschodu, z Motoii. Motojowie… to lud dla którego honor i rodzina to najważniejsze wartości. Ona nie mogła pozwolić zabić swego starszego brata nie ważne kim był. Jej obowiązkiem było nawet umrzeć w jego obronie, w obronie rodziny… Podłość czerwonego węża nie mogła powstrzymywać jej lojalności, dlatego targnęła się na swe towarzyszki, na swe przyjaciółki. Mam nadzieję… że dane jej będzie zaznać honorowej śmierci… bo tak dobra osoba nie mogłaby żyć z brzmieniem zbrodni…

- Uh, przesrane - pokręciłam głową. Nie do końca jednak rozumiałam, jak można było chronić kogoś kto zaatakował Cesarza. Nawet gdy to był własny brat. Może po prostu pojęcie lojalności względem rodziny było mi obce, bo znałam jedynie wierność swojej wierze i zakonowi. - Wiadomo chociaż czemu jej brat wystąpił przeciw Cesarzowi?

– Czerwony wąż? Bo to bezlitosny, okrutny bydlak, który zasłynął z tego, że we własnym kraju dokonywał rzezi i grabieży, a kiedy wreszcie wojska cesarza Motojów przepędziły jego i jego okrutną bandę, zaczął szerzyć terror i mord na całym wschodnim stepie… zostawiając jeno krew i zgliszcza za sobą. Dlatego wyruszyłem by go znaleźć i zabić… Gdy ten wąż dowiedział się, że syn złotego kręgu podróżuje z zaledwie kilkoma setkami żołnierzy zasadził się by go zgładzić… dlaczego? Zapewne tylko dla swej potwornej sławy, którą zdążył się już okryć. Ręce tego człowieka ociekały krwią tylu, że można by nią zapełnić morze… Jednak nie patrz surowo na Yoriko… ona nie popierała swojego brata… uciekała jak najdalej od niego, by nigdy nie musieć stanąć w jego obronie, lecz tego dnia przypadek sprawił, że honor motojów i powinność, którą jej zaszczepiano od dnia narodzin, powinność, że jej obowiązkiem jest zawsze stawać w obronie pierworodnego i jedynego dziedzica rodu… stały się jej klątwą. – Wyjaśniał ponuro, – Przez niego straciła oczy, straciła swą godność… to ona nosiła na sobie brzemię jego grzechów i znak hańby za jego czyny… a teraz… teraz straciła i przyjaciół, musząc obrócić swe ostrze przeciw tym, których pokochała… Kocham ją jak siostrę… tak jak ork zawsze walczyła z nagą piersią, zawsze gotowa przyjąć śmiertelny cios – Uderzył się w pierś. – Lecz życzę jej śmierci… życzę jej śmierci z całej duszy, by jej droga udręki nareszcie się zakończyła. Lecz jej ręka i miecz są szybsze niż promień słońca, zaś lekkość jej ruchów, niż powiew wiatru… nie wiem czy twoja siostra, córka domu miłosierdzia zdoła ją zabić… lecz mam nadzieję, że tak się stanie… bo wiem, że choć będzie walczyć jak motojowie, z całego serca, również z całego serca pragnie umrzeć…

Jak przez cały czas, gdy mówił Garren patrzyłam na niego z żywym zaciekawieniem, tak odwróciłam spojrzenie gdy zamilkł. Po tej opowieści poczułam się okropnie z tym, że użalam się nad sobą. Zdecydowanie nie miałam najmniejszych nawet ku temu podstaw.
- Kompletne dno - mogłam jedynie tyle powiedzieć.

– Nigdy nikomu tego nie powiedziała… znaczy swojej historii. Opowiedziała ją mi jeszcze zanim zrobiła to co zrobiła… Wtedy nie wiedziałem jeszcze dlaczego mi to mówi… wiesz… zawsze mówiła wierszem… zawsze… tylko tą historię opowiedziała mi zwykłymi słowami… o tym jak jej rodzinę, rodzinę arystokratów wymordowano, zrobił to inny ród, który nasłał zabójców, w dniu gdy obchodzono szesnaste urodziny jej brata… ona była młodsza o dwa lata. Był środek zimy. Uratowali się tylko oni, schowali się w pomieszczeniu z niebiańskimi ogniami… jeden z nich wybuchł. Gdyby Yoriko nie zasłoniła brata samą sobą… tak jak uczyli ją rodzice, to on straciłby oczy, lecz stało się inaczej, ona oślepła a na jego twarzy została tylko blizna. Porzucił ją… nie chciał kaleki, był zbyt dumny… umarłaby z głodu i zimna, gdyby nie przygarnął jej mistrz miecza. Pół legendarny przyboczny cesarza Motoii, który został okaleczony w walce i stracił swoje stanowisko. Też był wyrzutkiem. Lecz to on nauczył ją techniki wschodzącego słońca i siedmiu ścieżek wiatru… technik walki, przy których moja siła i duch dzikości musiały chylić czoła.

- Można by pomyśleć, że po takich przejściach powinna już wyzbyć się wyuczonych nawyków i sama chcieć odpłacić się bratu za to, że ją porzucił na śmierć - skomentowałam zanim przemyślałam to co mówię.

– Nie poznałaś nigdy żadnego Motoja, czyż nie? – Uśmiechnął się. – Choć to ludzie, to nieraz mam wrażenie, że bliżej Motojom do nas orków. Wierność wobec rodziny i u nas jest tak wielka, że gdy panuje głód, najsłabsze w rodzinie dobrowolnie odchodzi na step by tam umrzeć i nie być darmozjadem. Tak właśnie trafiłem na ludzi. Byłem za młody by otrzymać imię, więc to ludzie mi je nadali.

Pokręciłam głową przecząco, na pytanie o Motojów, a zaraz po tym uniosłam brwi w zaskoczeniu, gdy Garren wyjaśnił swoje pochodzenie. Był orkiem, ale wychowanym przez ludzi. Co prawda ja ze swoimi przypuszczeniami spodziewałabym się, że silniejsze orki zjadają słabsze, a nie oczekują od nich odejścia z klanu.
- Cóż... Teraz jasne zrobiło się, czemu wydawałeś mi się być mieszańcem. Wydajesz się być bardziej ludzki niż orkowie - przyznałam się. - A Yoriko po prostu nie jestem w stanie zrozumieć - pokręciłam głową. - Mogę jej jedynie życzyć szybkiej śmierci z ręki mojej siostry.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 16-05-2019, 23:45   #9
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– I ja jej tego życzę. Jeśli jest wciąż coś co cię ciekawi to chętnie odpowiem, jeśli nie, udam się trochę potrenować. – Powiedział mężczyzna, przeciągając się.

- Trenować? Powinieneś wypoczywać, nadal jesteś wyczerpany - powiedziałam tonem pouczenia, spoglądając na wojownika.

– Wypocznę jak przyjdzie po mnie śmierć. Ale jak chcesz abym wypoczywał, możemy jeszcze porozmawiać. – Rozsiadł się wygodnie.

- To nie pozostawiasz mi innego wyboru - westchnęłam i uśmiechnęłam się do niego. - Opowiesz mi o Cesarzu? - poprosiłam.

– O synu złotego kręgu? – Uśmiechnął się. – Czy wasi pieśniarze nie dość o nim opowiedzieli? – Zaśmiał się. – A tak już z powagą, co dokładnie chcesz o nim wiedzieć?

- W zakonie raczej nie uświadczysz pieśniarzy. Zresztą mówi się, że oni lubią coś przeinaczyć, a ty tam byłeś. Walczyłeś z nim ramię w ramię - powiedziałam. - Jaka twoim zdaniem była najważniejsza walka jaką przy jego boku stoczyłeś?

Zamyślił się.

– To bardzo mądre pytanie… zapewne dla wodzów byłaby to bitwa na przełęczy "Pękniętych kości" gdzie razem z jego armią złamaliśmy trzon armii chana i dzięki temu te ziemie są wolnymi ziemiami… historia może uzna, że był to szturm na pałac władczyni mrocznych elfów… ale dla mnie… była to walka "pod pękniętym dzbanem", nie szukaj tego miejsca w pamięci… to nie region, ale niewielka tawerna w Żelaznej kaźni – wspomniał o mieście portowym na najbardziej wysuniętym na południowy wschód krańcu imperium. Miejscu które znajduje się między dwoma państwami drowów, słynącym z piratów i wszelkiej maści łajdaków. – Tam poszliśmy w ukryciu dowiedzieć się o trakcie prowadzącym do stolicy mrocznych… no i za moją zieloną skórę napadli nas jacyś pijacy. Tam on stanął w mojej obronie i dał sobie wbić nóż w ramię, aby mnie zasłonić… potem ich pobiliśmy, ale po tej walce nasza przyjaźń stała się faktem… a my zawarliśmy więź braterstwa. Ta walka pokazała, kim jest człowiek będący waszym władcą, że nie boi się stracić krwi dla innych.

Opowieść zrobiła na mnie wrażenie co objawiło się jako zdumienie na mojej twarzy. Dzisiejszego dnia dowiedziałam się rzeczy o swoim Cesarzu, których nie spodziewałabym się po dziedzicu korony, który zjednoczył królestwa w znane mi Imperium.
- Waszym władcą? - powtórzyłam po nim. - Czyżbyś po tym wszystkim nie uznawał go za swojego władcę?

– Ni bogów, ni władców nie uznaję, tylko tylko wielkiego ducha co tchnieniem życia jest w każdym ciele. – Odparł. – Syn złotego kręgu jest mi bratem i przyjacielem, może być mi wodzem w bitwie… lecz nie jest mym panem.

Uniosłam brew nie znajdując zrozumienia dla takiej postawy. Pokręciłam nieznacznie głową.
- Orkowie nie wierzą w bogów? - zapytałam go, upatrując w tym powody jego bezbożności.

– Zaiste. Wierzymy tylko w wielkiego ducha natury. Tchnienie życia, które spaja wszystko i wszystkich. – Odparł spokojnie jakby objaśniał coś dziecku.

- Oddajecie temu jakoś cześć? Składacie ofiary? - pytałam dalej, zainteresowana zwyczajami jego ludu.

- To zależy od plemienia, lecz najczystszą formą naszej religii jest szacunek do wszystkiego co żyje, zabijanie tylko w obronie, albo by zdobyć pożywienie. Naszymi ofiarami jest to, że część każdej naszej zdobyczy oddajemy ziemi. By duch wciąż krążył.

- A czy po tym jak ludzie cię wychowali to dołączyłeś do jakiegoś orczego plemienia? - zdecydowałam się zadać osobiste pytanie, zachęcona otwartością Garrena.

- Nie. Co nie znaczy że nie mam plemienia. Dla mnie plemieniem są wszyscy prawi i szlachetni. Każdy kto ma honor i odwagę walczyć o to co słuszne, ten jest mi bratem i siostrą. Taka jest przecież natura wielkiego ducha. Jednoczy wszystkich… nie dzieli.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 18-05-2019, 22:09   #10
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Im dłużej rozmawialiśmy i im więcej dowiadywałam się o orku to tym większą sympatią zaczynałam go darzyć. A było to dla mnie niespodziewane spostrzeżenie bo uważałam orki za niezdolne do przyjmowania takiej postawy. Ale szybko uznałam, że pewnie wychowanie go przez ludzi musiało go tak zmienić.
- Nadal należysz do świty Cesarza? - pytałam dalej.

– Nie. Każde z nas poszło w swoją stronę. – Powiedział smutniejąc. – Każde z nas miało swoje brzemię do dźwigania. On, koronę, ja krwawego węża i… inne rzeczy. Jestem herosem… więc nie mogę zostać dworzaninem, osiąść gdzieś… żyję po to by walczyć tam gdzie potrzeba mego miecza… a trzeba go w tak wielu miejscach… świat jest tak duży. – Westchnął głęboko.

- Nie ma wielu takich herosów jak ty więc tym bardziej powinieneś teraz wypocząć - wypomniałam mu. - Proszę - dodałam prawie błagalnym tonem.

Nie zdążył odpowiedzieć gdy drzwi do chatki otworzyły się.

– Wszyscy powinniśmy wypocząć – Powiedziała Morrisana, która jak się zdawała usłyszała twoje słowa. – Rozmówiłam się z przeorem… jutro w południe wyruszymy razem z grupą mnichów i kapłanów z twojego klasztoru. Wilczy kle, z pokorą proszę, abyś nas poprowadził drogą, którą planował ruszyć cesarz, abyśmy spotkali się z nim w połowie drogi.

– Oczywiście. Jeśli wyruszymy jutro o zenicie, spotkamy się z nimi w osadzie pustego dzbanu. – Odparł Ork.

– A ty Marion. Przeor zgodnie z tym co mi mówiłaś oponował za tym abyś z nami wyruszyła i nawet nalegania twego mistrza nie były dla niego argumentem… – Spojrzała ci w oczy. – Zgodził się dopiero gdy powiedziałam, że wezmę za ciebie pełną odpowiedzialność. Oznacza to, że jeśli w jakikolwiek sposób złamiesz zasady swojego kościoła podczas naszej wyprawy, zostaniesz wydalona z zakonu i będziesz mogła odejść wolno, a ja poniosę za to konsekwencje. Zapewne nie słyszałaś o tym starym zapisie w świętych księgach. Jest to tak zwany wers ofiarnej krwi. Można go zastosować tylko raz wobec grzesznika. Kapłan dowolnego kościoła może oddać swoje życie w zamian za jego życie, oczyszczając go z wszelkich win, przed obliczem bogów. – Powiedziała stanowczo.

Garren spojrzał na Morrisanę z tajemniczym wyrazem twarzy, z którego nie mogłaś wyczytać czy ją poparł, czy się temu sprzeciwił.

- Ja... - zaniemówiłam zszokowana tym co powiedziała. Byłam dla niej zupełnie obcą osobą, a ona nie dość, że wstawiła się za mną u przeora to jeszcze położyła na szali własne życie. Czyżby tak wierzyła we mnie, czy tak bardzo ufała mojemu mentorowi, Galadrielowi? Nie miałam pojęcia jak powinnam zareagować.
- Przepraszam... - wydusiłam w końcu z siebie.

– Nie masz za co. – Zdjęła swoją maskę i uśmiechnęła się. – Potraktuj to jako lekcję odpowiedzialności. Teraz odpowiadasz za życie i bezpieczeństwo kogoś jeszcze. Co więcej nie sądzę abyśmy natrafili na sytuacje, w których uczynisz coś co wiązałoby się z tak poważnymi konsekwencjami. Powołałam się na ten wers aby pokazać, że nie zamierzam ustąpić i pozwolić by znów na lata zamknięto cię w klasztorze, bo to nic nie da. Biorąc udział w tej wyprawie nauczysz się więcej niż nauczył cię klasztor i niż ja zdołałabym ci przekazać przez te kilka dni. – Odparła łagodnie. – A teraz czas byśmy trochę wypoczęli od niepokojów tego dnia. Chciałabym się wraz z wami udać do tutejszej gospody na wieczerzę i napitek, czy zechcecie mi towarzyszyć?

Nie byłam do końca przekonana jej zapewnieniami. Z resztą mówiłam jej że nie będę rozpaczać jeśli przeor uzna tak jak uznał, a mimo to uparła się na swoim. Westchnęłam lekko i pokiwałam głową w odpowiedzi na propozycje Morrisany.
- Tylko się z tego przebiorę... - powiedziałam i zaczęłam rozwiązywać rzemienie trzymające naramienniki.

– Ja zostanę na miejscu… – Powiedział Garren – Wieśniacy tu źle reagują na kolor mej skóry a i moja nowa przyjaciółka zaleciła mi odpoczynek, zatem udam się teraz nad strumień i skorzystam z jej rady – Mężczyzna uśmiechnął się i opuścił pomieszczenie.

Morrisana zdjęła swoje odzienia kapłańskie i przebrała się w prostą wiejską sukienkę, zaś długie włosy związała w kok.

Powiodlam spojrzeniem za orkiem, nie wiedząc czy sobie ze mnie żartuje czy faktycznie zmierza mnie posłuchać. Tak czy inaczej kontynuowałam mozolne i czasochłonne zdejmowanie z siebie elementów zbroi. Na koniec wszystko schludnie złożyłam w kącie domu i zajrzałam do torby, wyciągając z niej swoje codzienne odzienie, które od razu na siebie założyłam.
- Jestem gotowa - oznajmiłam.

– Nie jesteś… – Uśmiechnęła się starsza od ciebie kobieta. – Wciąż wyglądasz jak zakonnica. Mój przyjaciel Garren nie chce straszyć swą aparycją… lecz to kapłańskie odzienie potrafi budzić największą grozę w tych co nie mają idealnie czystych serc… a przecież tacy są właśnie ludzie. – Podała ci zwykłą sukienkę godną wieśniaczki albo posługaczki. – To pierwszy raz jak udajesz się do gospody, więc zechciej mi zaufać. – Powiedziała. W tym stroju wyglądała jak wiejska dziewucha, a nie kapłanka, która niegdyś towarzyszyła samemu imperatorowi.

Wzięłam od niej sukienkę i przyjrzałam się jej bez przekonania. W coś takiego jeszcze nigdy się nie ubierałam, ale nie narzekałam przez wzgląd na to co Morrisana dla mnie robiła.
- No dobrze, to się przebiorę - powiedziałam i przystąpiłam do działania. Na koniec złożyłam swoje szaty i odłożyłam je w kąt, który już sobie przywłaszczyłam kładąc w nim swój pancerz.
Podeszłam do kapłanki i wyprostowałam się.
- Czy mogę schować swoje bronie do twojego kufra? - zapytałam jej.

– Oczywiście – Powiedziała i otworzyła ci skrzynię a następnie ruszyła do wyjścia. – Gdy będziesz już gotowa, dołącz do mnie na zewnątrz – rzuciła i wyszła zostawiając cię sam na sam z kufrem, jego zawartością i kluczem tkwiącym w jego zamku.

Gdy do niego zajrzałaś twoim oczom ukazała się kolekcja krótkiej broni godnej wojownika, nie kapłana, ujrzałaś nawet buławę ozdobioną klejnotami, jednak z niewiadomej przyczyny najbardziej twój wzrok przykuły dwa krótkie, szerokie miecze z jelcami rzeźbionymi tak by, gdy się na nie patrzyło od boku przypominały czaszki. Ostrza były nierówne, jakby stworzone do szarpania ciała. Te dwa miecze miały wokół siebie jakąś dziwną, niepokojącą aurę, jakby sama śmierć dotknęła ich ostrzy swoją kościstą dłonią. Broń uwodziła mroczną potęgą, robiąc wrażenie jakby każdy kto ją dzierży stawał się niepokonany, a równocześnie zdawało się, że wyszczerzone zębiska czaszek tylko czekają by zatopić się w dłoni która ich tknie.

Przyglądałam się z zafascynowaniem całej kolekcji i miałam wielką ochotę dotknąć każdej broni po kolei, a szczególnie tych o dziwnej aurze. W ostatniej chwili powstrzymałam się przed sięgnięciem po nie. Po chwili wahania ułożyłam swój buzdygan i miecz, tak by w miarę nie stykały się z krótkimi mieczami z symbolami czaszek.
Zamknęłam wieko i przekręciłam klucz, który zabrałam ze sobą. Poprawiłam sukienkę i schowałam medalion wraz z wisiorkiem pod ubraniem. Byłam gotowa wyjść z chaty.

- Proszę - podałam Morrisanie klucz gdy dołączyłam do niej.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172