Obóz Zachodniej Bruzdy
Jeźdźcy z Zachodniej Bruzdy z wielką ciekawością przy wieczornym ogniu podczas posiłku, pytali o wydarzenia z Zachodniej Marchii. Wieść niczym płomień po suchych trawach rozeszła się od Helmowego Jaru po Królewską Fałdę o porwaniu pani Esfeld.
Opowiedzcie Mildryd Tarczowniczko, czy to klan Chiséala, czy Wulfringowie pogranicze we krwi chcą zanurzyć? - zachęcał Ashgar.
Cóż ja nie rzeknę, to wam lepiej Zwinnoręki opowie. - odrzekła córka Galwyna wskazując na towarzyszącego jej Leśnego Człowieka.
Niełatwo mi dać odpowiedź na twoje, panie, pytanie. - Zwinnoręki obrócił wzrok najpierw na Mildryd, a następnie na Ashagara. - Obcy jestem w waszym kraju, i wiele z tego co się tu dzieje, nie rozumiem. O Wulfringach zanadto nie wiem, tyle, co z opowieści naszego towarzysza, Cadoca Rogacza. Co do owych Żelaznych Ludzi, z którymi przyszło nam mieć sprawę, to jak rozumiem, para ich wodzów zamiar podjęła o owym porwaniu pani Esfeld. A może tylko tego Casweluna to był pomysł? Z tego co dane nam było usłyszeć, wyrozumiałem, że chciał krew swojego plemienia z możnym rodem Rohanu siłą połączyć. Zamiary tego człeka jego własnej siostrze na ostatku musiały zdać się szalonymi, bo gdy sprawy zły obrót przybrały, jednym ciosem go ogłuszyła, a nam panią marszałkową wydała, zadowalając się okupem jedynie.
Huh. - żachnął się Eorling. - Szaleniec. Ale czego po tych barbarzyńcach się spodziewać lepszego… - skrzywił się.
Zwinnoręki milczał przez chwilę, wspominając słowa wypowiedziane kiedyś przez Rogacza.
- Nie wiem, czy barbarzyńcami trzeba ich nazywać… choć z tego co słyszałem, wiele zatargów i krwi przelanej między nimi a waszym ludem było, to taki pan Rogacz, mimo że z dunlandzkiego plemienia się wywodzi, to przecież głowy nadstawiał, i to nie jeden raz, gdy pani Esfeld ruszyliśmy z pomocą. Trudne to sprawy i ponure. Tak może i lepiej o czymś weselszym przy ogniu byłoby pogwarzyć? - zapytał, mając nadzieję, że rozmowa zboczy z niezbyt pewnego dlań tematu.
- Eh, może i rację masz, co nam po dumaniu, dlaczego i po co… - potaknął Rohirrim - Uciesz lepiej uszy wojowników opowieścią o waszych czynach, o tym jak żeście się z nimi sprawili. Tego ciekawim!. Twoje zdrowie! - wzniósł kubek, a słowa toastu zagłuszyły okrzyki i gromkie pomruki siedzących wokół ognia jeźdźców, domagających się opowieści. Dzbany z trunkiem poczęły żywo krążyć między zgromadzonymi. Leśny Człowiek rozpoczął opowieść, z początku nieśmiało, w miarę jednak ubywania trunku w jego kubku - który to ubytek był zresztą niezwłocznie uzupełniany przez siedzącego obok wąsatego Eorlinga - coraz żywiej i barwniej, mimo, że co i rusz opowieść przerywana była żywymi reakcjami słuchaczy: raz to okrzykami gniewu i trzaskaniem bronią, to znów pomrukami aprobaty i toastami na cześć bractwa.
- No, to gracko żeście się sprawili - podsumował Ashagar, głosem już nieco bełkotliwym - ale ja na waszym miejscu… my wszyscy, jak tu jesteśmy - potoczył wzrokiem wokoło - byśmy tych psich synów żywych nie puścili! Dobrze mówię?
Odpowiedzią był huragan okrzyków oraz łoskot uderzanego żelaza i drewna.
- A ty, młody… cudzoziemcze… - Eorling pochylił się w stronę Zwinnorękiego. - pokazałeś dziś, żeś w języku obrotny i dowcipu ci nie brak. Opowiadasz pięknie… a i wychodzi, że niezły ciebie zwiadowca, skoroś dunlandczyków po stepach i lasach tropił. A, że pojedynki jak się pokazało, lubisz, to cię do gry zapraszamy, tyle że nie na słowa, a na chyżość nóg. I na mocną głowę - roześmiał się gromko. - Kto z was, młodych, chce się z naszym gościem zmierzyć? Czterech, nie więcej, Czterech mówię! - krzyknął, gdy siedzący wokół poczęli się zrywać, jeden po drugim.
- Holdfa, Fastbrand, Baldred, Léofara! - przedstawiał po kolei jasnowłosych jeźdźców, którzy podchodząc witali się ze Zwinnorekim krzepkimi uściskami ramion.
- A zabawa jest taka - zwrócił się znów do Leśnego Człowieka - że na mój znak każdy kufel piwa wychyla do dna i biegnie co tchu tam - wskazał odległe o jakieś sto kroków miejsce, oświetlone blaskiem kolejnego ogniska, gdzie jeden z Rohirrimów zatykał właśnie w ziemię włócznę - obiega to drzewce w koło i wraca. Kto przybiegnie ostatni, ten z zabawy odpada, aż dwóch zostanie. A wtedy to już trochę inaczej będzie - rozciągnął usta w szerokim uśmiechu - bo ten, co przybiegnie drugi, to jeszcze jedno piwo wlać w siebie musi. I tak długo, aż jeden z nich już dalej nie pobiegnie. No, to stawajcie, waleczni! - zawołał gromko, wskazując linię wyrytą na ziemi końcem włóczni, na której już ustawiali się pomocnicy, każdy trzymający napełniony kufel.
Zwinnoręki odpiął zapinkę płaszcza, odrzucił go na bok, by nie zawadzał i ruszył w stronę linii. W głowie szumiało mu lekko, miał jednak nadzieję, że jego rywale też nie żałowali sobie trunku. Stanął lekko pochylony, naprężając mięśnie nóg.
- Ræs! - krzyknął Ashagar.
Zwinnoreki chwycił kufel i wychylil do dna, czując jak strugi trunku spływają po policzkach. Cisnął w bok opróżnione naczynie i nie oglądając na boki ruszył biegiem w stronę majaczącego w migotliwym blasku ognia drzewca. Z obu stron dobiegał go tupot nóg i odgłos zdyszanych oddechów rywali. Do wyznaczającej półmetek włóczni dobiegli niemal równocześnie, toteż okrążając ją zaczęli wpadać na siebie i potrącać, wszystko to przy akompaniamencie wybuchów śmiechu i radosnych okrzyków dopingujących ich widzów. Zwinnoreki poczuł jak na jego rękawie zaciska się dłoń jednego z rywali. Wyszarpnął ramię, okręcając się równocześnie wokół przeciwnika i dodatkowo wytrącając go z równowagi. Ruszył biegiem z powrotem, słysząc za sobą przekleństwa podnoszącego się z ziemi biegacza, który właśnie stracił szansę na dalszy udział w wyścigu. Runda po rundzie odpadali kolejni zawodnicy. Jako ostatni na placu boju pozostali: Zwinnoręki i wysoki, chudy jak szczapa Fastbrand. Obaj chwiejnie stali na szeroko rozstawionych nogach, wspierając dłonie na udach i łapczywie chwytając w płuca powietrze. Lewy rękaw kaftana Leśnego Człowieka wisiał w strzępach, na żebrach czuł pulsujący ból w miejscu, gdzie trafił go łokieć jednego z przeciwników. Młodemu Rohirrimowi po brodzie kapała krew z rozciętej wargi.
- No, gotowi? - roześmiana twarz Ashagara pojawiła się w polu widzenia Zwinnorękiego. - Stawajcie! - Objął zawodników ramionami, popychając w kierunku linii. - Pędźcie, jak sam Felaróf! - dokończył pośród wybuchów gromkiego śmiechu. - Ræs!
Rywale znów ruszyli przed siebie, jednak tempo w jakim się poruszali było już dalekie od tego, co prezentowali na początku zawodów. Zwinnoreki kilkukrotni czuł, jak ziemia wybiega mu na spotkanie, w ostatnim momencie łapiąc równowagę. W dwóch pierwszych rundach sprzyjało mu szczęście, którego brakło jego przeciwnikowi. Jednak w kolejnym biegu Rohirrim pozbierał się jakoś i dobiegł do mety jako pierwszy. Obaj już ledwo trzymali się na nogach, mimo to ruszyli do dalszej walki. I znów Zwinnoręki wyprzedził rywala tylko po to, by w następnym biegu paść jak długi w połowie drogi, uderzając kolanem o kamień. Zaciskając zęby dokuśtykał do mety, gdzie czekał na niego znienawidzony już widok trunku lanego do kubka. Drążąca ręką przechylił naczynie do ust i dobywają ostatnich sił stanął na linii obok Fastbranda, który także z trudem utrzymywał pionową postawę. Gdy zabrzmiał sygnał, zrobił kilka chwiejnych kroków naprzód, ale zatrzymał go odgłos padającego ciała. Obrócił się - jego przeciwnik leżał rozciągnięty na ziemi, ledwo krok za linią startu. Zwinnoręki zawrócił, z trudem łapiąc równowagę, przeszedł kilka kroków dzielących go od mety i ciężko klapnął na ziemię obok swojego rywala. Rozlegające się wokoło okrzyki, śmiechy i oklaski dochodziły od jego uszu stłumione, jakby trzymał głowę pod wodą. Uśmiechnął się smutno i powoli osunął na zrytą butami, wilgotną od wieczornej rosy trawę.
Później młodzieniec, gdy ustała fala śmiechu, gratulacji, poklepywań po ramionach i przyjacielskim czochraniu głowy, spróbował wstać na równe nogi. A świat zawirował, jakby nagle na rozbujanej łodzi był a nie stałym lądzie. Zrobił kilka chwiejnych kroków nim zwalił się, a gdy przymknął oczy świat pod powiekami kręcił się jak napędzane wiatrem skrzydło wiatraka. Czuł jak wiele rąk ujęło go i poniosło, a złożony w posłanie miękkie i wygodnie odpływając w sen, słyszał pieśń kobiecego głosu. Mocny i silny z buńczuczną nadziei nutą przypominał ten Mildryd, lecz przed oczami stała mu Gléowyn. I zdał sobie rzewnie sprawę, jak bardzo już za nią tęskni jego serce.
Nie, nie wiem dokąd idę
Ale dobrze wiem gdzie byłam
Chwytając się obietnic
Z piosenek wczorajszego dnia
I już postanowiłam
Nie zmarnuję już ani chwili
Oto idę znów!
Jedyną drogą, jaką znam
Jak włóczęga urodziłam się by iść samotnie
I już postanowiłam
Nie zmarnuję już ani chwili
Jestem kolejnym sercem czekającym na ratunek
Czekającym na słodką jałmużnę miłości
I będę się trzymała
Do końca moich dni
Bo wiem co to znaczy
Podążać samotną drogą marzeń
I oto idę znów całkiem sama
Jedyną drogą, jaką znam
Jak włóczęga urodziłam się by iść samotnie
I już postanowiłam
Nie zmarnuję już ani chwili
Rankiem obudził go gwar zwijanego obozu. Nieopodal siedziała gotowa do drogi Mildryd witając go uśmiechem lekko rozbawionym spojrzeniem. Przy swoich rzeczach znalazł piękny grzebień, który ktoś mu podarował. Choć domyślał się, że dłużył do przerywania końskiej grzywy, to doskonale przydał się do rozczesania jego długich włosów.
Zimna woda pomoże - zagadnęła Tarczowniczka mrużąc oczy pod wschodzącymi promieniami słońca.
Zewinnoręki czuł palące go w gardle pragnienie a błyszczące fale brodu zapraszały do zmycia trudów podróży i wczorajszej nocy.