Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-02-2021, 20:49   #51
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację

Eiliandis z uwagą przysłuchiwała się wypowiedziom królewskich gości.
Gdy Cadoc skończył mówić uzdrowicielka uznał, że teraz ona zabierze głos. Zwilżyła gardło winem i odezwała się tymi słowy:

- Pytasz panie o najważniejszą cnotę. Taką, która będzie solidnym wsparciem. Na której zbudować będzie można coś solidnego. Odwrócić zatem można to zagadnienie. Która z cnót jest najmniej ważna? Bez której tak władca, wojownik czy zwykły człek obejść się może ? Tu ci od razu odpowiem, że bez żadnej. Czyż odważny wódz, ale taki pozbawiony mądrości nie powiedzie swych wojów na pewną zgubę? A mędrzec, który nie ma w sobie prawość nie zbłądzi? - Tu Gondoryjka zrobiła krótką przerwę i spojrzał po swych towarzyszach z bractwa, panią Yaraldiel i Cadoca zwanego Rogaczem. - W swej pogoni za bestią mój pani - swój wzrok przeniósła ponownie na królewskiego syna - widzieliśmy aż nadto, że pozbawione choć jednej, nawet tej najsilniejszej podpory domostwa poddanych tego ojca nie wytrzymywały i zawalały się.
Człek roztropny swe życie na wielu cnotach opierać powinien, gdyż równomiernie rozłożony ciężar, a takowy wszak jest władza, lepiej jest dzigać.


 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17-02-2021, 13:08   #52
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację

Yáraldiel wysłuchała w ciszy słów swoich poprzedników. Nie mogła nie zgodzić się z rzeczami, które opowiadali, ale wciąż zastanawiało ją jedno. Czemu każde z nich skupiało się na jednej cnocie, kiedy tak po prawdzie niemożebnym było wybrać najważniejszą? Wszystkie stały na tym samym miejscu, będąc na równi ważnymi i wszystkie razem współgrały ze sobą w harmonii.

Te myśli towarzyszyły elfce do momentu, w którym głos zabrała Eiliandis. Yáraldiel uśmiechnęła się, słysząc słowa Gondoryjki.
- Przyszła i na mnie kolej, a choć uraczeni zostaliśmy pięknymi pieśniami oraz opowieściami, prawda kryje się w prostych słowach pani Eiliandis Eadweardiel. Nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się z tym, co powiedziała, bowiem każda z cnót jest równa sobie i żadna z nich nie stoi na piedestale wyżej od pozostałych.

Yáraldiel uśmiechnęła się do Eiliandis, po czym zwróciła wzrok do królewskiej pary, a na koniec spojrzała na chłopca. Skinęła do niego głową i obdarzyła uśmiechem.


 
Pan Elf jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-02-2021, 06:24   #53
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Thengel upił wina i patrzył w ogień ważąc wysłuchane słowa gości.

- To piękna historia panie Zwinnoręki i słuszna pieśń córko Gleomera. - potem zwrócił się do postałych pań. - Elfy, a za nimi Ludzie Zachodu, zawsze mierzyli harmonią ideału niemal na miarę Nieśmiertelnych Krain, której cieniem jest Śródziemie, a której osiągnąć nie sposób. W rozważaniach wszystkich jest wiele prawdy, i jak mawia królowa słowem ostrzeżenia - obrócił twarz ku żonie otaczając jej twarz serdecznym spojrzeniem - cnoty należy roztropnie dozować do miary okoliczności, ja jednak w mowie Cadoca znajduję najwięcej cnoty z krwi i kości.

Król wzniósł złoty kielich patrząc z uznaniem na wojownika.
- Dobrze powiedziane panie Rogaczu z Doliny Czarodzieja! Zaiste mądrość naszego przyjaciela Sarumana Białego echem w twych słowach rozbrzmiewa. - i przechylił naczynie wypijając do dna jego zawartość.

Potem Thengel przeniósł wzrok na syna.
- A ty Theodenie, którą wartość znajdujesz wyższą ponad inne?
Zamyślony dotąd chłopiec poprawił się na fotelu.
- Matka zawsze uczyła mnie, że uczciwość króluje, gdyż to prawda strzeże pozostałych cnót człowieka godnego.- zerknął na Gleowyn. - A mimo to, od ciebie ojcze nauczyłem się, że to lojalność łączy jeźdźca z królem, króla z jeźdźcem. Bez lojalności nie byłoby Eorlingów, ani żadnych cnót, które czynią ich wielkimi. Czyż i nie o tym mówił pan Cadoc, w słowach którego, tyle wiernego oddania swemu władcy słyszeliśmy?

Tym razem król zadumał się nad mową królewicza. Zapatrzył się w ogień pogrążony w zamyśleniu na dłuższą chwilę. Następnie poważnie popatrzył wpierw na Theodena, a potem na pozostałych gości.
- Również dobrze powiedziane synu. Jednak o ile nie wątpię w wierność ludzi Rohanu, lecz czasami duma zwycięża i zaćmiewa tych, których pozycja wymaga bycia przykładem dla reszty…

Król opowiedział o martwiącej go zaciętej waśni między jego dwoma prawymi rękami, czyli Drugim i Trzecim Marszałkiem Marchii, a która to pamięta jeszcze czasy panowania jego ojca Fengela. Rywalizacja Cenrica ze Wschodniej Bruzdy i Eogara z Zachodniej, jeszcze bardziej zaostrzyła się po objęciu tronu przez Thengela. Marszałkowie gardzą sobą nawzajem, a ich rodziny i wierne klany niosą konflikt jak Rohan długi i szeroki. Ludzie z obu frakcji nie spuszczają się z oka mając na baczności, a niekiedy dochodzi do rękoczynów. Wyzwiska latają poprzez Bród Entów lub na zgromadzeniach i festiwalach, a krew polała się nie jeden raz, gdy szyderstwa przebrały miarę. Przez lata płynął pieniądz krwi opłacany złotem zadośćuczynienia, inni zbiegli wybrawszy banicję wyjętych spod prawa.

- To już zaszło wystarczająco daleko. - rzekł król. - Może nadejdzie czas, gdy będzie trzeba siłą poskromić Marszałków, lecz wolałbym poprowadzić do ich pojednania mądrością. Cenric i Eogar są wielkimi wojami, srogimi i potężnymi. Marchia potrzebuje ich siły, nieustraszonej i niezłamanej.
- Nadal jest nadzieja, że mają szansę na pokój z honorem. - dodała Morwena.

Thengel spojrzeniem zachęcił królową do dalsze elaboracji.
- Wiele lat temu, Mildryd i Esmund, choć niespokrewnieni więzami krwi, wychowywali się nierozłączni jak brat i siostra, gdyż ich rodziny łączyła wielka przyjaźń. Pozostawali blisko dojrzewając do dorosłości i wielu wróżyło im wspólną przyszłość myśląc, że braterskie więzi przemienią się romantyczne. Jednak młodzi zaskoczyli wszystkich, gdy Esmund idąc za radą ojca poślubił panienkę z potężnego rodu Wchodniej Bruzdy, a Mildryd wyszła za dzielnego woja z Zachodniej. Oboje żyli szczęśliwie, i zapewne nadal by tak było, gdyby nie los, który zgotował całkiem inne przeznaczenie tym związkom. Nie tak dawno, żona Esmunda zmarła nosząc ich pierwsze dziecko w łonie, a mąż i dzieci Mildryd zginęły podczas dunlandzkiego rajdu klka lat temu.

Morwen zmarszczyła czoło i położyła dłoń na ręce męża.
- Dzisiaj - kontynuował historię Thengel - Esmund jest dzielnym kapitanem i mimo przeklętego przeznaczenia, które go doświadczyło, jest powszechnie szanowanymi i kochanym przez cały lud Wschodniej Bruzdy. Nigdy nie był przyjacielem Cenrica i kto wie, może i miałby powód do waśni z Trzecim Marszałkiem, lecz zamiast tego jego lojalność obudziła w starym zwierzchniku głęboki szacunek do młodego kapitana.

Thengel patrzył w zacięty taniec ogni paleniska.
- Midryd szukała spokoju na polu bitewnym. Podjęła tarczą i włócznie stając się wojowniczką, której bezwzględność przyniosła jej sławę, jeśli nie utopienie w rzece krwi bólu po utracie bliskich. Teraz jest jednym z głównych oficerów w służbie Eogara, kapitanem jego osobistego eoredu.

Król zwrócił się twarzą do gości.
- Wszyscy widzicie doąd ta opowieść nas przywiodła. Czyż nici życia tych obojga razem splecione może uleczyć ducha i naprawić rozłam, który zazdrość i złość wykopały między mieszkańcami obu Bruzd Marchii?



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 06-03-2021 o 12:28.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10-03-2021, 07:44   #54
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Gondoryjska uczona z uwagą słuchała słów nowego władcy Rohanu. Problem, ważki problem jaki wyłożył władca i gospodarz w jednej osobie, doskonale wpisywał się w dywagacje na temat cnót jakim oddawali się przy posiłku. Gdy Thengel skończył mówić, odezwała się.
– Czy wiesz panie co legło u podstaw tak poważnego konfliktu? – Wszak najpoważniejsze spory mogły mieć błahe powody. A ich polubowne rozwiązanie było niemożliwe bez poznania ich początku.
– To są długie lata ich wzajemnej wrogości. Ani pierwszej, ani jedynej kości niezgody próżno dzisiaj szukać. Mój ojciec niestety prowadził politykę dzielenia i rządzenia, znacznie częściej niźli jednania i budowania. Éogar wybranym był szybko prawą ręka mego ojca, kiedy ja opuściłem Rohan za Gondorem. To bezwzględny i wielce lojalny dowódca, który w ciągłym napięciu politykę przygraniczną, przeciw plemionom Dunlandu, z rozkazu mego ojca skrupulatnie prowadził. Król Fengel… – zamyślił się na dłuższy moment. – Cenric nie po ojcu, lecz swym wuju został Trzecim Marszałkiem – zmienił temat w kierunku drugiej Bruzdy – i, jak powiadają, zawsze zazdrościł Drugiemu Marszałkowi jego pozycji przy królu. Podobno nawet starał się usunąć rywala z dworu dawno, dawno temu… Musisz wiedzieć pani Eiliandis, za panowania króla Fengela intrygi wielkie piętno odcisnęło na Rohanie. Dołóż do tego konfliktu dziesięciolecia wzajemnie wyrządzanych krzywd i zniewag, a zobaczysz przepaść między Marszałkami, którą mam żywą nadzieję uda się jeszcze zakopać dla dobra Marchii.
– Zaiste skomplikowany to problem, którego początki ukryte są wśród zawiłych splotów owej sprawy – powiedziała Eiliandis. – Usunięcie chorej tkanki, które niejeden uzdrowiciel zalecił by przy takiej infekcji nie jest możliwe gdyż chodzi o witalne organy. Tutaj trzeba zaaplikować zatem lekarstwo, które okazać się może gorzkie i ciężkie do przełknięcia dla pacjenta mój panie.
– Owszem, mógłbym rozkazać swym marszałkom, aby swe spory uregulowali. Aby różnice wyjaśnili, weregildy wypłacili i przyjęli. Lecz to upokorzyłoby ich dumę, oraz lojalnych im ludzi. – westchnął król.
– Małżeństwo mogłoby dać im pretekst do pojednania bez utraty honoru. – zauważyła królowa Morwen. – Ożenek między dwoma domami ułatwić zakopać spór bez poczucia hańby. Mildred i Esmund mają wolną wolę, lecz warto spróbować ich wyswatać, gdyż może się to okazać zaiste o wiele bardziej proste, niźli zbliżenie ich zwierzchników.
– Z tego powodu – rzekł Thengel. – prosimy was, abyście zostali posłańcami naszej rady do klanów. Nie byłby to rozkaz, ani żadna oficjalna misja dyplomatyczna. Wasze słowa nie miałby za sobą królewskiego autorytetu, ani żadnej władzy. Delikatne to zadanie, z którego jeśli wywiazalibyście się pomyślnie, my byśmy byli wam wielce wdzięczni i wynagrodzili. – zapewnił. – Chcielibyśmy, aby owymi doradcami były osoby niezwiązane z żadnym z klanów, ani moim dworem. Bez obecności córki Gleomera szanse waszej kompani byłyby znikome jako samych cudzoziemców. Gléowyn na dodatek z królewskich ziem pochodzi i zapewne wie wiele o konflikcie obu marszałków, o którym cały Rohan szemrze. – wytłumaczył.

– Mości królu… To zaszczyt – Głos Rogacza jednak nie brzmiał, jakby radował się z onego wyróżnienia – Ale… nie pewniej by było gdybyś Panie posłał po oboje marszałków tutaj? Gdyśmy się z bratem za łby brali, ojciec nam zwykle pracę tęgą zadawał. A taką, że pod koniec już nie pamiętaliśmy o co szło. Gdybyś Panie posłał obu swych marszałków samych z jakąś trudną misją…
– Gdyby to tylko było takie proste jak to przyrównałeś. – król uśmiechnął się smutno i odsunął kielich, którym się bawił słuchając Cadoca.
– Gdyby król nie potrzebował was, nie prosiłby o nic. – rzekła grzecznie królowa uważnie przejrzawszy się Dunlandczykowi.

– Jak rzekł mój zacny towarzysz pani, zaszczyt to będzie dla nas móc się jego wysokość przysłużyć w zażegnaniu takiego sporu. Podzielam jednak sceptycyzm jego. Jako że innych cnót niż męstwo użyć trzeba by bądź co bądź brak cnót pokonać – rzekła Gondoryjka nawiązując do wcześniej rozmowy.

Cadoc słysząc królową spuścił szybko wzrok wbijając go w stół.
– Wybacz Pani – rzekł tylko, zmitygowany.

Królowa lekko uśmiechnęła się skinawszy głową.
– Marszałkowie mają więcej zalet, aniżeli wad. Dlatego potrzebni są Rohanowi zjednoczeni. – odrzekł król do Eiliandis. – Będziecie mieli okazję poznać obu i rozeznać. Inną formą męstwa jest wybaczenie winowajcy mimo otwartej rany, która wciąż jest rozdrapywana. Czas zacząć leczyć ten ból w inny sposób niźli wyrównywaniem rachunków prawa rodowej zemsty.

Gléowyn przysłuchiwała się rozmowie uważnie. Znała historię sporów obu marszałków doskonale. Będąc dzieckiem jeszcze i mieszkając na Złotym Dworze, często słyszała jak służba o tym plotkowała. W domu dziadka również, wspominano o tym wieloletnim sporze. Westchnęła cicho i włączyła się do rozmowy.
– Nie będzie łatwo przemówić obu marszałkom do rozsądku. Obydwaj już dawno zatracili się w tej waśni, pielęgnując wszystkie urazy. Ten spór pochłonął już wiele ofiar. Kilka lat temu bratanek Cenrica zabił kuzyna Éogara w walce o kobietę. Rodzina Éogara oskarżyła go o morderstwo. Rodzina Cenrica stanęła w jego obronie, twierdząc, że zabójca został zaatakowany jako pierwszy i dlatego odmówiła płacenia weregildu. Bratanek ukrył się w wiosce w Folde, ale w następnym roku został złapany na drodze przez jeźdźców z Zachodniej Bruzdy i zabity, a niewiasta, która była przyczyną sporu, mimo wszystko, wyszła za mąż za kogoś z rodziny Éogara. Za śmierć bratanka zaoferowano odszkodowanie, ale Cenric odmówił, mówiąc, że wystarczy sama krew. Sami widzicie, że w ich sercach nagromadziło się wiele urazy. Nie będzie łatwo. – Powtórzyła wcześniejsze swoje słowa. – Nie będzie łatwo odmienić ich zatwardziałe serca.
Nie chciała jednak, by jej słowa zniechęciły jej towarzyszy do działania. Uśmiechnęła się więc do nich serdecznie.
– Nie znaczy to, że jest to niemożliwe. Zarówno Esmund jak i Mildryd cieszą się szacunkiem i poważaniem u swoich dowódców. Zarówno przykładem jak i słowem mogli by przekonać ich do pojednania. Być może miłość tych dwojga mogła by zmiękczyć twarde serca marszałków, a być może oni obaj też już są zmęczeni tym sporem i z ulgą przyjmą pretekst by go zakończyć, nie tracąc przy tym twarzy. O ile faktycznie Mildryd i Esmund obdarzą się uczuciem i będę chcieli zawrzeć związek małżeński.

Zwinnoręki przysłuchiwał się rozmowie, ale jego nieobecny wzrok błądził po sali, czasem tylko zatrzymując się na twarzach kolejnych mówców. Marszczył przy tym czoło, jakby ważąc coś w głowie. Wreszcie pochylił się do Cadoca i szepnął – Panie Rogaczu... pozwolisz dołączyć do kompanii? Do godzenia zwaśnionych i swatania to się nie przydam. Ale jakby do czego złego w drodze przyszło, to pomogę chronić... ee... innych. Z łuku strzelam dobrze. A jak będzie trzeba, to i toporkiem zdzielić potrafię. Mogę tropić, polować. Na postojach oporządzać koo...nie. – chłopak pochylił nagle głowę i w desperacji z rozmachem palnął pięścią w czoło, czemu zawtórowało stłumione syknięcie, jakby trafił w obolałe miejsce. – Toż ja przecież konia nie mam! Ażeby to wszystkie... – zakrył dłonią usta, spostrzegłszy, że jego zachowanie stało się nazbyt głośne. Wyprostował się na krześle i wbił wzrok w stół, w nadziei, że jego niezręczność nie ściągnie nań nadmiernej uwagi pozostałych.

– Zatem dwóch nas jest bezkonnych. I nieswatnych Panie Zwinnoręki – zaśmiał się Rogacz – A do kompanii owszem. Radzim cię powitać. Sęk w tym, że… – Dunlandczyk na powrót zasępił się i podrapał po czuprynie niepewnie zerkając na królową, która jakąś obawę swym spokojem i majestatem w nim zbudziła. – To nie swatów nam tu trzeba. Ani uczuć rozbudzania. Jeśli dobrze rozumiem. A rozumiem swym osądem o klanach wiedzy. To i Mildryd i Esmund wasalami swych suwerenów są. Marszałków to jest. I im winni posłuszeństwo. Ponadto nie są oboje najpierwszej młodości i kochliwości. Łacniej ich to do ożenku racją stanu przekonamy. Ale i to za mało jak marszałki okoniem staną. A z tego co o nich prawi pani Gléowyn to staną na pewno. Potrzebny nam fortel. Albo zwyczaj jaki stary, niechby i zapomniany którego marszałki nie godzą się podeptać.

Zwinnoręki rzucił Rogaczowi krótkie spojrzenie, skinieniem głowy dziękując za aprobatę. Po czym rzekł cicho – Bezkonny? Jakże, to... wszakże na Koniożercę pieszo nie wyruszyliście? Ale nie czas teraz chyba na pytania. – zmitygował się – A co do zwyczaju jakiego – dobrze by panią Gléowyn zapytać. Ona wszak stąd, obyczaje znać powinna, choćby i stare. A może pieśń jaką przypomni sobie, w której pomysł jak temu utrapieniu zaradzić by się znalazł?

Młoda Rohirrimka słysząc wymianę zdań Roderica i Cadoca, zwróciła twarz ku nim.
– Starym obyczajem ślub cementuje i umacnia więzi, jak sojusz podczas wojny na boczny tor odsuwa spory i niesnaski. Esmund jest siostrzeńcem swego marszałka. Mildryd kapitanem przybocznego eoredu Eogara i wdową po członku jego rodziny. Oboje cieszą się zaufaniem i szacunkiem swoich dowódców, dlatego istnieje szansa, nawet spora, że obaj marszałkowie wyrażą zgodę na ślub i uszanują tradycję naszego ludu, zakopując topór wojenny. Jego Wysokość, nie prosił by nas o to, jeżeli nie widziałby szansy na powodzenie całego przedsięwzięcia. Kluczem jest tutaj przekonanie potencjalnych małżonków, że związkiem swoim przerwą dalszy rozlew krwi między klanami, a oni znając dobrze swoich pryncypałów, będę wiedzieć jak do sprawy podejść odpowiednio, by zgodę na zaślubiny uzyskać. Dodam jeszcze, że Cenric przez lata bardzo się wzbogacił dzięki handlowi Marchii z Gondorem, przez co może przychylniej na panią Eiliandis spoglądać i jej łacniej słuchać.

Następnie zwróciła się do króla Thengela.
– Zaszczytem będzie dla mnie służyć Ci pomocą, mój królu, jak i udzielić wsparcia Bractwu Skaczącego Konia. – Jej oczy powędrowały ku Zwinnorękiemu, a usta rozszerzyły się w serdecznym uśmiechu. – Rada bym była, jeżeli pan Roderic, również zdecydowałby się nam towarzyszyć. Odważne serce i wprawione ramię w strzelaniu z łuku, w podróży zawsze jest mile widziane. Być może Jego Wysokość udzieliłby swojej łaski i użyczył obu szlachetnym panom wierzchowców do tej jakże chwalebnej misji ze swojej królewskiej stajni?
–Kto potrzebuje, ten użyczonego będzie miał konia, oraz królewską monetę. – odpowiedział Thengel.

Rogacz zmarszczył brwi w zamyśleniu i sapnął wyraźnie nad czymś się zastanawiając. Odezwał się po chwili.
– Nic po mnie w domu marszałka Marchii Zachodniej. Więcej szkody by mogła moja obecność tam wyrządzić niźli korzyści. Bardziej zdam się na wschodzie.

Gléowyn przytaknęła Rogaczowi ze smutkiem.
– Uraza, jaką pielęgnuje w sercu Mildryd do Dunlanczyków nie ułatwi nam zadania. Sam Éogar toczy z nimi boje od wielu lat. Więc słusznie zauważyłeś panie Cadoc, że mógłbyś mieć problem z komunikacją w Zachodniej Marchii. Dobrze było by nam narodzić się przed wyruszeniem w drogę, a i po dotarciu na miejsce, najpierw zrobić rozeznanie, zanim podejmiemy próby nawiązania kontaktu. Rohirrimowie to dumny naród i honorowy, pamiętają, komu winni wdzięczność, ale i długo chowają urazy w sercach. Są też uparci i nieufni wobec obcych, więc moja obecność, tak jak zauważył Jego Wysokość, może nam otworzyć niejedne drzwi.

Cadoc pierwszy raz spojrzał na Rohirrimkę iście ponuro, a wszelkie objawy wesołości czy biesiadnej beztroski zniknęły z jego oblicza.
– Dumny i honorowy Pani Gleowyn – powtórzył przez zęby – Nie z troski o dumę marszałka Eogara wolę w tej misji nie być u niego na dworze. Tylko w obawie o to co ja mógłbym uczynić. W obliczu tak zapiekłej nienawiści do mych krajan.
Wyglądał jakby jakieś większe słowa chciały z niego wybuchnąć. Sięgnął po karafkę. Nalał sobie pełen puchar, który opróżnił tak energicznie, że aż trunek pociekł mu po brodzie. Wstał z głośnym szurnięciem krzesła i… stał tak dobrą chwilę wpatrzony w stół przed sobą.

Gléowyn również podniosła się z krzesła i z wyraźnym smutkiem w głosie zwróciła się do dunlandczyka.
– A ja nie z troski o jego dumę wspomniałam o tym, tylko świadoma zacietrzewienia i uprzedzeń mojego ludu, obawiam się, czy by kto panu nie uchybił, albo nastawał na życie nawet na ziemiach drugiego marszałka. Jeśli w jakiś sposób obraziłam pana, zapewniam, że nie było to moim zamiarem i proszę o wybaczenie.

Szczęka Dunlandczyka ledwo widocznie drżała pod zarostem, gdy Gléowyn ponownie zabrała głos. I tak jak wcześniej mógł słuchać jej pieśni nad strumieniem, czy tej, która rozbrzmiała w hali jadalnej, z przyjemnością i poczuciem lanego na niespokojne serce miodu, tak teraz jej słowa… drażniły go, jak szturchnięcia kijem.
– Panie. Pani. – rzekł w końcu, unosząc wzrok na królewską parę. Wyraźnie szukał dobrych słów, ale nie znalazłszy w nich sobie znów spuścił oczy i opuścił salę biesiadną.

Thengel kiwnął głową na słowa Cadoca, a później przez chwilę omiatał go niewzruszonym wzrokiem.
– Oboje zapominacie, iż za niczym prowokowany afront posłańcowi z Meduseld samemu królowi policzek się wymierza i przed nim później rozlicza. – powiedziała spokojnie Morwen. – Jak w zgodzie królestwo z sąsiadami próbować żyć może, kiedy wewnętrze skłócone stoi?
Król pokiwał głową.
–Cenrica szukajcie we Wschodnim Emnecie, gdzie wizytuje swe stada i końskie straże. – rzekł władca Rohanu. – Wedle raportów będzie tam i Esmund ze swymi ludźmi. Miejcie baczenie na Gálmóda, pasierba i doradcę Cenrica.
Później dodał.
– A Éogar powinien być u Brodów na Isenie przygotowując się do wiosny i lata. Z Helmowego Jaru Mildred strzeże Wrót Rohanu. Często towarzyszy marszałkowi, którego traktuje jak przybranego ojca.
– W rozmowie z nim, pomóc może zdobycie aprobaty jego żony Esfled. – podpowiedziała królowa po czym obróciła się do elfki.
– Pani Yáraldiel milczy ważąc nasze słowa, czy swoje? – zapytała z uśmiechem w języku elfów.

Zwinnoręki przez dłuższą chwilę siedział nieruchomo, spoglądając na drzwi, za którymi znikł Cadoc. Po słowach wypowiedzianych przez królewską parę obrócił się ponownie do stołu i przebiegł wzrokiem po twarzach zgromadzonych. Spojrzawszy na posmutniałą Gleowyn, otworzył usta, jakby chciał coś rzec, ale zamiast tego wykonał jakiś niezrozumiały gest ręką i, nim zagadnięta przez królową elfka zdążyła odpowiedzieć, powstał. – Wybaczcie, królu i pani królowo. Pójdę… pójdę za panem Rogaczem. Głos mój tu przy radzie na niewiele się zda, a może jego na powrót tu sprowadzić zdołam... Wiem, że gdy samemu ze strapieniem jakim przyjdzie się zmagać, to latwo rzecz taką zrobić, co jej później żałować można. – skłonił głowę przed królewską parą i spiesznie, jakby w obawie, że go kto spŕobuje zatrzymać, podążył śladem Rogacza.

Król skinął ręką. –Jak mawia moja królowa, gdy duma rośnie, mądrość często zanika. – rzekł Thengel spokojnie. – Z tym problemem, właśnie się zmagamy. Kto go pokona, temu łatwiej. Czasem lepiej być uprzejmym niż mieć rację.

Yáraldiel, do tej pory faktycznie milcząca i wydawałoby się nieobecna, odwzajemniła życzliwy uśmiech królowej. Słysząc rodzimy język poczuła się nieco mniej obco i jakby bardziej pokrzepiona.
– Szukam idealnego rozwiązania, droga królowo Morwen – odparła również w języku elfów. – Obawiam się jednak, że droga do celu jest raczej wyboista i pełna przeszkód – dodała, odprowadzając wzrokiem Zwinnorękiego, który podążył za Rogaczem.

– Czasem najprostsze rozwiązania są tymi najtrudniejszymi do odkrycia. – uśmiechnęła się Morwen. – Ufamy, że zrobicie wszystko, aby przybliżyć nas do celu, aniżeli oddalić.

– Sama druga do celu wydaje się słuszna . Tylko czy odpowiednie osoby zostały do tego wybrane?– Eiliandis zaczęła myśleć na głos tym samym starając się nie dać po sobie poznać, że wyjście Cadoca ją poruszyło. I chociaż bardzo chciał za nim podążyć, to nie wypadało ot tak opuszczać królewski obiad, zwłaszcza że gospodarze byli jeszcze obecni. – Co stanęło na przeszkodzie do zawarcia małżeństwa przez Mildred i Esmunda?

– Jeszcze się okaże czy jesteśmy dobrymi sędziami charakterów. – odarł król. – Miej nadzieję pani Eiliandis. – Dumny, acz rozważny wojownik o krwi dunlandzkiej w służbie Sarumana Białego i wybraniec Pierwszego Marszałka wiele do myślenia może dać mym poddanym, <a więcej osiąga się mądrym szukaniem pojednania niż upartym trwaniem w podziałach. – odpowiedział na refleksję Gondoryjki. – Nie było żadnej wiadomej nam przeszkody, chyba, że namowę ojca Esmunda, czy też w lojalności tamtego do rodziciela szukać należy powodów.

– A my dobrymi swatami – powiedziała z cierpkim humorem w głosie Gondoryjka. – Wszak ciężko zachwalać walory małżeństwa, nie wiedząc o czym mowa.

– Nie nastawiajmy się od razu na porażkę, gdyż wtedy taką zapewne poniesiemy. Skoro zarówno król jak i królowa wierzą, że jesteśmy w stanie zdziałać coś w tej delikatnej w swej naturze sprawie, dlaczego nam samym ma brakować tej wiary? – Elfka spojrzała na Eiliandis i uśmiechnęła się łagodnie, a potem przeniosła wzrok na królewską parę. – Chyba rozsądnym będzie, jeśli pójdziemy nieco załagodzić temperament pana Cadoca. Nie będę się jednak mylić, jeśli powiem, że żadne z nas nie zamierza odwrócić się plecami od powierzonego nam zadania. Wszak jesteśmy Bractwem Skaczącego Konia.

Gléowyn nie mogła się już skupić na dalszej rozmowie. Co jakiś czas uciekała wzrokiem w stronę wyjścia z sali, w którym zniknął najpierw Cadoc, a potem Zwinnoręki. Było jej bardzo przykro z powodu zaistniałej sytuacji. Karciła się w duchu, za to, że rozsądniej nie dobrała słów w swojej wypowiedzi. Konflikt na początku znajomości nie wróżył dobrze ani ich misji, ani przyszłym relacjom z dunlandczykiem. Westchnęła cicho. Miała nadzieję, że kiedy emocje u obojga już opadną, będzie mogła porozmawiać z Rogaczem i złagodzić ich spięcie. Jeżeli nie będzie potrafiła się z nim porozumieć, nie podoła również misji, jaką powierzył im król.

Królewska para wstała a w ślad za nimi ich syn.
– Eorlingów łączy lojalność. Trzyma przy przysięgach, zatrzymuje przy krewnych. – rzekł Thengel. – Podobnie jest pośród innych wolnych ludzi Śródziemia.
– Zarazem, nie warto lojalności zbyt swobodnie przysięgać. – dodała królowa Morwen. – Choć jednak nikt nie może być przyjacielem każdego, mądre serce wie, którą drogę wybrać, gdy ścieżka jest niejasna. – spojrzała na wrota, za którymi zniknęli mężczyźni.
– Dziękujemy za wspólny posiłek oraz podjęcie zadania. – powiedział pogodnie król. – Rządca dopilnuje wszelkich formalności, czego potrzebujecie.

***

Z tarasu przed wrotami Złotego Dworu Roderic zobaczył w dole swego towarzysza, zstępującego z ostatnich stopni schodów. Zbiegł spiesznie w ślad za nim.
– Panie Rogaczu – zawołał – czekaj! Rzec coś ci chcę!
Dopędził idącego mężczyznę, i krocząc obok niego, począł mówić.
– Powiesz mi pewnie, żem szczeniak i wiele życia nie widziałem. I to będzie prawda. Ale jako z dobrych rzeczy złe mogą wyniknąć, tak i ze złych dobre. Takich złych, jak waśnie rodowe. Albo i inne. Bo niby źle, że pomiędzy mną a Baldakiem zwada wynikła, krew się rozlała i przez to dom przyszło mi opuścić. Ale w tym dobre znajduję, iż zobaczyłem, że jest świat poza Leśnym Grodem i Mroczną Puszczą. I ludzie inni. A i kompanię dobrą znalazłem. To może i z całej tej sprawy co dobrego wyniknie dla dunlandzkich klanów, jakby po królewskiej woli problem udało się rozwiązać przy twojej pomocy, panie Rogaczu? – umilkł, a po chwili dodał – Wierzę, że pani Gléowyn uchybić ci nie chciała. Może byś tedy urazy poniechał i wrócił do królewskiego stołu?

Słuchając słów Zwinnorękiego, Rogacz minę miał niezmiennie zaciętą. Nie wbijał jednak gniewnego spojrzenia w nowego kompana. Raczej mierzył je z jakimś innym wewnętrznym przeciwnikiem, którego skrywać miał niby roztaczający się stąd widok na rohirrimskie miasto. W miarę kolejnych jednak słów napięcie pchające go na dół ze dworu, jakby słabło aż w końcu gdy Zwinnoręki zadał pytanie, z rogaczowych ust dobiegło niechętne, acz szczere, westchnienie uspokojonej buty.
– Kroplą jej słowa były. Acz tą ostatnią. I niezamierzoną. Wiem to – rzekł w końcu – Wrócę.


 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-03-2021, 05:32   #55
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Karczma z daleka zapraszająca dymem z dachu i muzyką od progu, tradycyjnym drewnianym długim domem była. Starym, lecz solidnym i umyślnie wzmocnionym. Nie straszne były Domowi Cépa żadne awantury i bijatyki. Przybytek prosperował doskonale. Gdzie jak nie tam można było napić się przedniego miodu i łychę zatopić w gęstym gulaszu? Opowieści z dalekich stron posłuchać i tych zza oknem w trawie piszczących. Miejscowi i przyjezdni, stali i nowi bywalcy.

Głośno było w karczmie w myśl spełniającej się zasady, że gdzie czas się znajdzie, aby dobrze zjeść i wypić, tam ciszy próżno szukać tak przy szynkwasie, jak między ławami. Śmiech i krzyk, śpiew i gwar, a nawet płacz.

Bogaty kupiec przy ladzie siedzący za kołnierz nie wylewał. Przyglądał się każdemu i nikomu zarazem, a zwłaszcza stołowi pełnemu cudzoziemców, co z meduseldowego obiadu w skromniejsze progi zawitali. Słuchał wszystkiego, i niczego, i tego co mu z dzbana miód do niego tylko słodko szeptał. Karczmarka usługiwała zaś mu ze żwawym respektem.

Przyjezdni za właścicielkę gospody zazwyczaj ową Rohirrimkę brali i opaczne Cépą nazywali. Z owej omyłki ona z uśmiechem nigdy nie wyprowadzała. Niemłoda jasnowłosa kobieta starą również jeszcze nie była, a wraz z niebrzydką córką razem szczerze pracowitymi były, aż miło popatrzeć, bo dbały o gości, oraz samo miejsce, jako o swoje.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 12-03-2021 o 05:35.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-03-2021, 17:33   #56
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Wróciwszy do sali obrad, Rogacz nie strapił się tym, że królewskiej pary i księcia już nie było. Bez słowa zasiadł do stołu i zakończył posiłek, albowiem zły nastrój jeno wzmagał w nim apetyt. Bez żalu też dolał sobie do pełna trunku i tak jak wcześniej wychylił puchar. Otarłszy brodę w końcu odezwał się.
– Do karczmy wróćmy. Mamy trochę do ustalenia.

***

U Cepy ustalili niezwłocznie spotkać się w sali głównej. Cadoc do swojego pokoju nawet nie zajrzał, tylko od razu zasiadł przy wielkiej ławie. Piwa tym razem jednak nie zamówił, choć właśnie nim zwykł się raczyć w edorasskiej karczmie. Widać nadal coś mu leżało kamieniem na duszy, bo przeciwnie o gorzałkę zawołał. A gdy wszyscy się zebrali, odezwał się jako pierwszy.
– Dwóch Panów po dwóch stronach królestwa. Gdy z jednym sprawę domkniemy przyjdzie tygodnie czekać na to samo z drugim. A ten pierwszy w tym czasie może pożałować dobrej woli i zmienić zdanie. Myślę, czy by się nie rozdzielić. Ale z drugiej strony… Trolla usiekliśmy tylko dlatego, że wszyscy razem na niego uderzyli. Co Wy na to?

Mówił do nikogo z osobna ale i nie unikał spojrzeń. A i bez wrogości w głosie. Może nieco tych “Panów” wycedził, ale nic ponadto. Nie wyglądało na to jakby miał zamiar wracać do opuszczenia królewskiego stołu.
– Nie powinnyśmy się rozdzielać – powiedziała Gondoryjka. – Choć muszę przyznać, że argument o zaoszczędzeniu czasu jest trafny. Podróżując jednak wspólnie będziemy mieli dodatkowy czas na omówienie tej sprawy. Bo nie ukrywam, iż nie do końca jestem przekonana co do królewskiego wyboru.
Eiliandis poprosiła o miód. Cięższe trunki jej zdaniem nie sprzyjały rozważaniom nad ważkimi problemami. Ale to było tylko jej zdanie i nie wypowiedziała go na głos.

Gléowyn dołączyła do towarzystwa jako ostatnia. Już jak wychodzili ze Złotego Dworu, oddzieliła się od grupy, przepraszając i krótko wyjaśniając, że musi coś jeszcze załatwić, nim wróci do karczmy. Teraz siedziała pomiędzy Zwinnorękim i Yáraldiel, przysłuchując się rozmowie. Obok niej, na ławie, leżał średni pakunek, obwiązany starannie sznurkiem. Nie zamówiła niczego do picia. W końcu zabrała głos.
– Zgadzam się z panią Eiliandis, że nie powinniśmy się rozdzielać. Działając razem jesteśmy silniejsi. Każde z nas ma inne doświadczenia i spojrzenie, a w tak delikatnych sprawach różny punkt widzenia, może być bardzo pomocny. Nie martwiłbym się tak upływem czasu, spędzonym na podróżach. Ten konflikt przetrwał lata, kilka tygodni nie zrobi mu zbytniej różnicy. – Podniosła wzrok na Rogacza. – Ja wiem, że moi rodacy mają wiele przywar, ale nie są niesłowni. Jeżeli ułożymy się z jedną ze stron, to dotrzymają umowy. – Przeniosła spojrzenie na Gondoryjkę. – Ja także mam mieszane uczucia co do tej sprawy. Jak już mówiłam podczas biesiady, nie sądzę, by Jego Wysokość prosił nas o niemożliwe, ale mam wątpliwości, czy aranżowane małżeństwo, rzeczywiście będzie dobrym rozwiązaniem tego konfliktu. Chyba, że pani Eiliandis miała co innego na myśli. – Przez chwilę zastanowiła się nad sensem ostatniego zdania wypowiedzianego przez Gondoryjkę. – Czy może chodziło o wybór nas do tego zadania? – Spytała towarzyszkę.

– Za tym by się nie rozdzielać i to jeszcze przemawia, że obecność pani Gléowyn miałaby nam drzwi, a może i serca otwierać. – Zwinnoręki obrócił głowę w stronę sąsiadki – A przecież we dwóch Bruzdach naraz być nie zdołasz? – wtrącił żartobliwie. Ustąpienie napięcia, jakie towarzyszyło mu podczas wizyty na królewskim dworze, po którym karczma u Cepy zdawała się być jak przyjazny dom, towarzystwo, perspektywa rychłej wyprawy, a pewnie i na wpół opróżniony kufel wprawiły go widocznie w dobry nastrój i przydały śmiałości. – Tak tylko myślę – ciągnął, już poważnym tonem – czy dobrze, by ten, do którego wpierw przybędziemy, wiedział, że drugiego myślimy odwiedzić; a i ten drugi, żeśmy wcześniej u pierwszego byli. Czy nie pomyśli, jeden z drugim, że coś przeciw niemu mącimy?

Yáraldiel, dumna elfka z Lothlórien, przysłuchiwała się z uwagą wszystkim wypowiedziom swoich towarzyszy, cały czas bacznie obserwując Cadoca, choć w spojrzeniu tym najwięcej było życzliwej troski.
– Czas dla nas, elfów, płynie nieco inaczej, jeśli mogę to tak ująć – powiedziała w końcu swoim spokojnym, melodyjnym głosem. I choć nie starała się nikogo przekrzyczeć, to wszyscy przy stole doskonale mogli usłyszeć jej słowa, jakby trochę wybrzmiewały ponad gwar panujący w karczmie. Choć mogło to być tylko złudzenie. – Dlatego też, drogi Rogaczu, widzę dużo więcej mądrości w połączeniu naszych sił i wspólnej podróży, kosztem czasu, który moglibyśmy zaoszczędzić, dzieląc się na dwie grupy.
Elfka zamilkła na chwilę, objęła dłońmi kufel z miodem i utkwiła wzrok w złocistym napoju.
– Jednak im dłużej przebywam wśród was, ludzi, tym bardziej zaczynam rozumieć skąd ten charakteryzujący was pośpiech i niecierpliwość. Mądrość więc znajduję też w twoim pierwszym pomyśle, Cadocu.

Yáraldiel wyglądała przez ułamek sekundy, jakby posmutniała. Gdy podniosła wzrok i spojrzała po pozostałych, wrażenie to zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, zastąpione delikatnym uśmiechem.
– Obawiam się, że marny ze mnie doradca w tej kwestii, kiedy patrzę na sytuację z dwóch perspektyw, widząc sens zarówno w rozdzieleniu się, jak i w pozostaniu razem – dodała na koniec, nieco weselej.

– Chodzi mi o wybór osób do ożenku, pani Gléowyn – sprecyzowała uzdrowicielka. – Nie sądzę by wybór wdowy, która nie przebolała swej straty, był najlepszym. Nie znajduję odpowiednich argumentów, by przekonać ją że powinna zapomnieć o przeszłości w imię tego, że dwóch starych capów niczym dzieci nie potrafi dojść do porozumienia.

Rogaczową twarz rozjaśnił chwilowy uśmiech na wzmiankę o capach. Spojrzał też w kierunku Gondoryjki z sympatią. Polał gorzałki sobie i Zwinnorękiemu po czym zabrał głos:
– Tedy rozdzielać się nie będziemy. Pierwsza rzecz postanowiona. Drugą z kolei będzie wybór... capa. I tym razem. Sam go podejmę. Pana Marchii Zachodniej odwiedzimy najsampierw. Trudniejszym widzę go wyzwaniem to i wkład pracy mniejszy będzie jeśli misja nieudaną się okaże. A teraz. Jak samkę podejść? Wdowę wściekłą? I czy iście innej kandydatki szukać? – Co rzekłszy opróżnił kubek, który pusty spoczął obok tego Zwinnorękiego.

– Uczciwie uprzedzam, że nie zamierzam się uciekać do podstępów i forteli, a z Myldrid i Eogarem szczerze pragnę rozmawiać, zostawiając im wybór, czy na małżeństwo się zgodzą, czy też nie. Oboje bliskimi sobie niegdyś byli i wysoce jest prawdopodobne, że nadal przyjaźnią się darzą i może gdyby porozmawiali ze sobą, odnowiliby dawną zażyłość. I tym najpewniej się kierował król Thengel, wskazując na tych dwoje. – Gléowyn mówiła spokojnie i łagodnie, choć brakowało w jej oczach tej radości, którą emanowała wcześniej. – Nikt nie sugerował, że wdowa powinna zapomnieć swoich utraconych bliskich pani Eiliandis. Ponowne wyjście za mąż, nie oznacza, że porzuca się pamięć o zmarłych. – Skaldka wzięła głęboki oddech i podniosła wzrok na towarzyszy. – Moją matkę zabili Dunlandczycy, ojca straciłam wkrótce potem, umarł z żalu po zmarłej żonie. Nieustanne walki miedzy Rohirrimami i dunlandzkim ludem uczyniły mnie i mojego brata sierotami. Ja wtedy, choć dzieckiem byłam jeszcze, również chciałam chwycić za miecz i iść śladami matki, drogą wojowniczki, by walczyć, tak jak Myldrid mści się za śmierć męża i dzieci. Ale to nie przyniosłoby ukojenia mojemu zranionemu sercu. Żadna przelana krew, żadna jej ilość nie zwróci mi rodziców, ani mi, ani nikomu innemu, po żadnej ze stron. Ja swej zemsty poniechałam, nie znaczy to, że zapomniałam o moich bliskich. Chcę rzec, że to, że Myldrid wyszła by ponownie za mąż, nie oznacza, że ma zapomnieć o swoich przeszłym życiu i utraconej rodzinie. Być może Eogar pomógł by jej się z tym pogodzić i pójść dalej, a nawet być znowu szczęśliwą. Oboje stracili bliskich, oboje być może czują pustkę w sercach po utraconej miłości, którą mogliby zapełnić. To nie są obcy sobie ludzie i uważam, że mogliby, pomimo już dojrzałego wieku się pokochać, choć nie od razu i nie była by już to miłość żarliwa, tak jak to się zdarza młodym. – Zrobiła krótką pauzę jakby speszona nieco swoją wylewnością. – Myślę, że zanim porozmawiamy z samą Myldrid, powinniśmy dowiedzieć się więcej o niej samej i jej przeszłych relacjach z Eogarem. Im więcej informacji o nich i o marszałkach zdobędziemy, tym lepiej. Być może udałoby się znaleźć inny sposób na pogodzenie tych dwóch.

– Fortel tyczył się samych marszałków. To ich zatwardziałe serca i umysły trzeba podejść by sprawę rozwiązać – powiedziała Eiliandis. – A co do szczerej rozmowy. Tego się właśnie boję. Rozdrapywanie niezabliźnionych ran nie przyniesie pożytku.

– Prawdę można przekazać w sposób delikatny i taktowny, nie trzeba od razu walić prosto między oczy. – Uśmiechnęła się łagodnie do Gondoryjki. – Ale i ja mam obawy czy nasza interwencja nie zraniła by tej niewiasty Przyznam, że bardzo jej współczuję i jej los leży mi na sercu, pewnie z powodu moich osobistych doświadczeń. Chciałabym jej pomóc poradzić sobie z jej bólem. Natomiast nie mam zamiaru się jej narzucać. Jak już wspomniałam, pomysł ze swataniem na siłę niezbyt mi się podoba. Inaczej by było jakby coś do siebie czuli, ale z dawnego sentymentu mogło nic już nie pozostać. Co do samego konfliktu, to zgadzam się, że lepiej zająć się samymi marszałkami. Poszukać sposobu, by pogodzić tych starych uparciuchów bez mieszania w to osób trzecich. Nadal jednak podtrzymuję deklarację, że nie zamierzam kłamać. Prawda i szczerość jest cnotą bliską memu sercu i nie zamierzam łamać swoich zasad. Jeżeli jednak postanowicie zastosować fortel, to możecie liczyć na moją dyskrecję i pomogę najlepiej jak będę mogła w tych aspektach, które nie wymagają mijania się z prawdą.

Rogacz zmarszczył brwi wpatrując się płomyk kaganka oświetlającego karczemny stół. Miał on w sobie coś hipnotycznego. Coś co tym razem bardzo dobrze wpasowywało się w ton wypowiedzi minstrelki. Ton podobny do tego w królewskiej sali. A jednak zupełnie inny. Bo Rohirrimka umiała głosem człeka zapędzić gdzieś w głąb siebie. Raz tylko podniósł wzrok na nią gdy wspomniała o swej matce i zdawać się mogło, że żal przez jego ciemne oczy się przebił. Zaraz jednak spłukał go łykiem gorzałki.
– Zatem postanowione – ozwał się tonem wciąż mocnym i jasnym acz niepozbawionym tembru trunku – Powiemy Myldrid o niemej woli króla i tym co dobrego przynieść może spełnienie jej. Fortel wszak nie koziołek. Nie czmychnie. Sprawa kolejna zatem. Zawitanie na dziedzinie marszałka oznacza konieczność przedstawienia się. I wyjawienie celu. Królewskiego posłania nie mamy. Możemy wyjawić mu prawdę, że król sobie życzy zgody i daje do zgody pretekst. Ale kompromisy dla dumnych panów zawsze są zgniłe i może się nie zgodzić. Albo zrobić co innego co dumni panowie zwykli czynić. Możemy też i tu użyć fortelu i nie podać mu prawdziwego powodu i celu. Przekonać najpierw Myldrid. I niechaj ona wyrazi chęć ożenku suwerenowi. Tedy król zostałby niezamieszany w sprawę. I nie wisiałoby nad dworem marszałka widmo przymusu. Co Wy na to?

Bardka słuchała słów Rogacza uważnie, bezwiednie przegryzając wargę i wtem, nowa myśl jej do głowy przyszła, którą się zaraz z towarzystwem podzieliła.
– Możliwe, że miałabym powód, dla którego moglibyśmy zawitać w marszałkowskich progach. Powód, który nie fortelem, a prawdą okazać się może, a jednocześnie rolę owego fortelu wypełnić. Wyruszyłam z domu, by odszukać brata, który opuścił mnie jakiś czas temu i na swoją wyprawę ruszył, poznać rohańskie ziemie. Co nadal moim jest celem i mam nadzieję, że podczas misji dla króla, uda mi się wieści o Gárulfie usłyszeć. Rada bym była, jeżeli Bractwo Skaczącego Konia by mi w tym pomogło i wdzięczna ogromnie, a przy okazji mielibyśmy wytłumaczenie, dla marszałka, czemu po jego ziemiach podróżujemy.

– Pomysł pani Gléowyn dobrym się wydaje. – Zwinnoręki przesunął wzrokiem po twarzach towarzyszy, wyglądając aprobaty i zatrzymując go na koniec na Rogaczu. – Nie trzeba by od razu powodu ni celu ujawniać, nim wybadamy jak sprawy stoją. A jakbyśmy przy tym Gárulfa odnaleźli, to… – urwał, gdy blat stołu zadrżał nagle, aż naczynia zadźwięczały a nad głowami siedzących rozległ się tubalny głos.

– Bądźcie pozdrowieni! – rzekł bogato odziany Rohirrim, siedzący dotychczas przy szynkwasie. Na kupca bardziej, niźli woja, wyglądał, choć postury był ogromnej, że niejeden koń wolałby go na wozie, aniżeli w siodle. Postawił na ich stole wielki dzban wina.

– Jestem Goldred! – zagrzmiał ponad zgiełk karczemny. – Jakie wieści z Meduseld przynosicie? – dosiadł się na ławie zajmując wolne miejsce. – Jak zdrowie miłościwie panującej królewskiej pary? Jakie potrawy serwowane tymi dniami na dworskim stole? – świecił w blasku świec nalanymi policzkami.
– Ano na stół zawitał pieczony cośpa – Rogacz zmarszczył brwi przyglądając się nowo przybyłemu. Wielki Rohirrim i jego jowialność nie przypadły mu do gustu. Nie miał nic przeciw pytaniom, ale otrzymana od króla misja jakoś nie dawała kredytu uprzejmości nowym znajomością z Rohirrimami. – Coś pan taki ciekawski Panie Goldred? Zaliż do majordoma każdy zajść może i o dwór się wywiedzieć.

– Ich wysokość mają się dobrze i zdrowie im dopisuje mości panie Goldred – odpowiedziała uprzejmie Gondoryjka. Trochę niefortunnie złożyło się, że ów Rohirrim dosiadł się do nich w trakcie ważnej rozmowy.

– Dobrze, dobrze! Dobrze, że im dopisuje. Czasu i zdrowia kupić nie można. – wzniósł kufel zalawszy sobie po brzegi i wychylił duszkiem. – Was pytam, boście tam w gościnie byli. – wzruszył ramionami i spojrzał na ciemnowłosego na krócej niż mrugnięcie powiekami, po czym sprawnie nalał miodu w kubek Glèowyn. Potem mężczyzna po pięćdziesiątce zrobił kilka ciężkich oddechów, jakby zmęczył się piciem, mówieniem lub myśleniem.
– Zatem choć powiedzcie staremu kupcowi, który cały Rohan i Gondor jak długi i szeroki zjeździł za młodu, jakie wieści z waszych krain niesiecie? Zawszem ciekaw nowin z daleka. – klepnął się po pękatym brzuszysku. – Z Dzikich Krajów – puścił oko do Zwinnorękiego – I tajemniczych królestw – uśmiechnął się do elfki – tudzież gondorskich – skinął głową ku Eiliandis. – Poznać imiona wasze chciałbym również. W kościach czuję, że niejeden raz jeszcze o was usłyszę.

Gléowyn podniosła wzrok na przybysza i lekko zmarszczyła brwi. Co mogła dobrego pomyśleć o człowieku, który najpierw dosiada się do towarzystwa, nawet nie zapytawszy, czy jest na to zgoda, a potem zasypuje ich pytaniami, nie mówiąc wpierw czego chce. Była jednak tak wychowana, by nie zawstydzać publicznie kogoś, kto popełnił nietakt, więc zachowała milczenie. Na kubek z miodem nawet nie spojrzała, ale z uwagą i zainteresowaniem obserwowała dalszy rozwój wypadków.

Roderic obrócił wzrok na kupca, którego tak niespodziewanie pojawienie się przerwało mu wypowiedź. W jego niechętnym początkowo spojrzeniu, po ostatnich słowach wypowiedzianych przez Goldreda, pojawił się wyraz zainteresowania. – Zwą mnie Zwinnorękim – skinął w stronę kupca. – Zbieracie panie wieści? A czy, w jak to rzekliście... Dzikich Krajach… w górze rzeki… bywacie?

– Bywałem nie jeden raz. Teraz to już ludzi tylko wysyłam i z domu pilnuję mych operacji. Szykować będziemy się do kraju Beorna wkrótce i dalej do miasta na Jeziorze. Pierwszy raz po odbudowie zgliszcz. Przeto wiedzieć dobrze jak szlaki wyglądają, czy mniej dzika dolina jak dwadzieścia lat temu. – pokiwał głową.

– Wiele pomóc nie zdołam, mieszkałem w Leśnym Grodzie i do kraju Beorna się nie zapuszczałem. Com widział, to opowiedzieć mogę… ale chyba nie czas teraz na to? – Zwinnoręki popatrzył po towarzyszach.

– Panie Goldred – Rogacz w tonie nie zamierzał ukrywać zniecierpliwienia – Możeś pan nie zauważył, aleś pan przerwał nam ważką rozmowę. Jeśli jakąś sprawę masz, to wyłuszcz żeż miast o wieści z czterech stron świata wypytywać.

Rohirrim wstał. Rozlał miód w kielich każdego, kto raczył się tym rodzajem trunku omijając Cadoca.
– O, przepraszam. Nie wiedziałem. – rzekł ponuro.
Odszedł na miejsce, które uprzednio zajmował nie zwracając więcej wzrokiem uwagi na stół zajmowany przez bractwo.

– Chyba nierozsądnie o ważnych sprawach w publicznej izbie poczęliśmy prawić –Eiliandis odprowadziła wzrokiem kupca, który został odprawiony stanowczy, acz odbiegającym od zasad jej wpojonym słowem Cadoca. Kobieta poczuła nawet pewną ulgę z tego powodu. Jak i wdzięczność Rogaczowi, że na siebie przyjął przegonienie natręta.

Dunlandczyk odprowadził wyraźnie urażonego Rohirrima wzrokiem. Jakby jego miód czy tam wino go miało ubóść… Sapnął rozdrażniony, ale uchwyciwszy spojrzenie Eiliandis poczuł błogą ulgę. Której oczywiście po sobie postarał się nie pokazać, ale za to wyraźnie odetchnął.
– Nim znów się ktoś napatoczy. Postanowione. Jedziemy rysią do Marchii Zachodniej. Gleowyn mówi jako rzekła. My słuchamy. Potakujemy aż się sprawa ułoży. Albo zły obrót obierze.

Jak widać Rogacz nie miała tyle cierpliwości, ani ogłady i bez pardonu przegonił gadatliwego kupca. Co skaldka przyjęła z ulgą. Pani Eilandis miała rację, na przyszłość muszę być ostrożniejsi.
– Dobrze, niechaj będzie jako rzecze pan Cadoc. – Przytaknęła Rogaczowi.

Zwinnoręki wiercił się przez chwilę na ławie, słuchając wprawdzie słów Rogacza, ale jakby bijąc się z jakąś myślą. Wreszcie wstał. – Wracam zaraz. – rzucił i z kubkiem w dłoni podszedł do kupca. – Wybaczcie, towarzysz mój prędki jest w języku. A, że nie w czas trafiliście, panie, to prawda. Ale jakbyście jutro tu jeszcze rankiem byli, to opowiem, co wiem. A i ja bym wtedy o przysługę poprosił. – spojrzał pytająco na Rohirrima.

– Zwinnoręki z Leśnego Grodu. – kupiec uśmiechnął się. – Widziałem takich prędkich w języku nie jeden raz. I prawie każdy marnie kończył. Kto języka poskromić nie umie, temu i ręka często świerzbi, lub zbiera co zasiał nawet kiedy już milczy. – rozgadał się jak nakręcony. – No… – rzucił niecierpliwie. – ale jutro to tutaj będę, u siebie jestem. – potoczył wzrokiem po przybytku. – Zależy o co prosić będziesz młodzieńcze. I jakie wieści przyniesiesz z doliny Wielkiej Rzeki. Czasem informacja droższa od złota.

Zwinnoręki uniósł lekko kubek w geście podziękowania i, z niezbyt tęga miną, wrócił do stołu. – Jeśli do Beorna idą, to może po drodze wiadomość mogą zanieść. Dałbym znak stryjowi, że żyję. – mruknął, nie podnosząc wzroku.

– Oczywiście – Gondoryjka uśmiechnęła się do Zwinnorękiego. – Nikt tu nikomu zabraniać nie będzie kontaktu z rodziną. Zwłaszcza, że następna okazja do przekazania wiadomości może szybko nie powtórzyć się.

***

Nad Edoras dawno zapadł już zmrok, a i karczma Cépy zaczęła zaczęła powoli pustoszeć, gdy Bractwo Skaczącego Konia, ustaliwszy plan działania, zakończyło obrady.


 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-03-2021, 00:34   #57
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
Post stworzony wspólnie z sieneq

Kiedy Bractwo Skaczącego Konia zakończyło naradę i poczęło się rozchodzić do swoich pokoi. Młoda Rohirrimka zatrzymała przy stole Zwinnorękiego, delikatnie kładąc mu ręką na ramieniu i z niezwykłą dla niej nieśmiałością zapytała go, cichym, miękkim głosem.
- Rodericu, czy mogłabym ci zająć jeszcze chwilę, zanim udasz się na spoczynek? Chciałam z tobą porozmawiać. Mogę mówić do ciebie po imieniu, czy wolisz miano Zwinnorekiego? - Spojrzała na niego lekko zakłopotana. Pakunek, który przez całą naradę leżał obok niej na ławie, teraz trzymała pod ramieniem, przyciskając go do boku.

Zwinnoręki drgnął pod dotknięciem. Czując, jak ponownie opuszcza go pewność siebie, wysiłkiem woli powstrzymał się przed odwróceniem wzroku. Jednak, ośmielony ciepłym spojrzeniem dziewczyny, odezwał się, lekko zacinając. – Pani… to jest… jeśli… jeśli pozwolisz, tak po prostu… Gléowyn – wyrzekł w końcu imię Rohirrimki, co chyba przełamało w nim skrępowanie, bo pewniejszym już głosem dokończył – zdecyduj sama. Miano Zwinnorękiego lubię, jako jedyne chyba spośród tych, które mi nadawano... ale Roderic ci będzie chyba krócej i wygodniej. – w jego głosie pojawiła się wesoła nuta a na ustach pokazał lekki uśmiech.

Gléowyn odpowiedziała mu delikatnym uśmiechem. Ona również się rozluźniła.
- Roderic to ładne imię, podoba mi się i … cieszę się, że wypowiedziałeś moje imię, kiedy wszyscy mówią do mnie pani, czuję się trochę skrępowana. W domu dziadka nikt tak do mnie nie mówił, byłam albo Gléowyn, albo Iskrą - Uśmiechnęła się łobuzersko. - Szczególnie mój brat, Gárulf upodobał sobie to drugie miano. - Rozejrzała się po głównej izbie karczmy. - Może wyjdźmy na zewnątrz? Z boku gospody jest ława, moglibyśmy tam usiąść i spokojnie porozmawiać, tu jest zbyt dużo ludzi i zaczynają nam się przypatrywać. Niebo jest dziś czyste, a wieczór dość ciepły. Będzie dobrze widać gwiazdy. - Dodała zachęcającym tonem.

- Gléowyn, Iskra. Któreż wybrać? - powiedział z uśmiechem. A co do wyjścia, to dobry pomysł jest. Gorąco tu... - otarł o kubrak zwilgotniałe niespodzianie dłonie. - Chodźmy tedy. - Ruszył między ławy, wiodąc swą towarzyszkę w stronę drzwi.

Zatrzymali się tuż za progiem. Po jasno oświetlonym wnętrzu gospody, ciemność przed drzwiami zdawała się być nieprzenikniona. I choć przecinały ją smugi blasku wydobywające się z okienek gospody, w dali połyskiwały światła domów, a na czarnym niebie, zgodnie z zapowiedzią Gléowyn, migotały gwiazdy, Zwinnoręki nie widział swej towarzyszki, mimo że stała tak blisko, że mógł usłyszeć jej oddech.
- Gdzież zatem ta ława? - rzucił pytanie w mrok.

Dziewczyna jedną ręką przytrzymywała swój pakunek, drugą zaś ujeła dłoń Zwinnorękiego i poprowadziła go kawałek za budynek gospody. Szła ostrożnie, powoli przyzwyczajając oczy do ciemności. Na szczęście gwiazdy na niebie i księżyc świeciły mocno, dając im trochę światła. Przy bocznej ścianie domu, faktycznie była szeroka ława. Usiedli obok siebie i Rohirrimka położyła tobołek na swoich kolanach, drugą dłoń nadal trzymając w jego dłoni.

Gléowyn uniosła głowę w górę zachwycona, spoglądając w nocne niebo i podziwiając srebrzystą tarczę księżyca.
- Jak pięknie. Od dziecka uwielbiałam oglądać gwiazdy. Są jak srebrzyste klejnoty, połyskujące na granatowym nieboskłonie. - Zwróciła twarz ku młodzieńcowi. Powoli wysunęła dłoń z jego ręki i objęła swój pakunek i zaczęła bawić się sznurkiem. - Prawda, że dziś świecą naprawdę jasno? Wygląda na to, że jutro będziemy mieć dobrą pogodę. - Uśmiechnęła się do Rodericka, ale potem spoważniała. - Ja… chciałam ci podziękować. Wyszedłeś za panem Cadocem, kiedy uraziły go moje słowa, nie wiem o czym rozmawialiście, ale wygląda na to, że udało ci się go skłonić do powrotu. Bardzo ci dziękuję. - Westchnęła cicho. - Kiepska ze mnie będzie orędowniczka pokoju, skoro już przy pierwszej rozmowie, uraziłam gościa króla. - W jej głosie słychać było przygnębienie.

Roderic odchylił głowę, by objąć spojrzeniem rozgwieżdżone niebo. - Tak, przypominają mi pierwszą noc na łodzi, na Wielkiej Rzece. Były w górze i w dole, odbite w wodzie. Prąd niósł łódź, a gdzieś tam, w ciemności, uciekały brzegi. Mój dawny świat. A ja byłem wolny. -
Obrócił się do Gléowyn, wyczuwając smutek w jej głosie.
- Nie masz za co dziękować. Sam nie wiem, czemu wtedy poszedłem za Rogaczem. Czułem, że nie powinien wyjść sam. A kiedy go dogoniłem... myślałem, że i tak nie będzie słuchał. Na strasznie zaciętego wyglądał. Ale jednak posłuchał - uśmiechnął się - Nie chował już urazy do ciebie. Zdaje się, że bardzo nie widziała mu się królewska misja, albo sposób, w jaki ma być wykonana. Albo jedno i drugie. Nie trap się, Gléowyn - powiedział cicho. - Wszak mówiłaś, że w domu Iskrą cię nazywano. Wiadomo, że od małej iskierki nieraz cały las zapłonąć może, a w panu Rogaczu pożar szybko udało się zagasić. - dokończył weselszym tonem.

Słowa młodzieńca wyraźnie poprawiły jej nastrój.
- Chyba wszystkim nam niezbyt podoba się to zadanie, budzi wiele wątpliwości. Ale nie mówmy już więcej o tym, dość jużeśmy dziś nad tym rozprawiali. - Znów spojrzała w górę. - Kiedy patrzę w nocne niebo, myślę o moich rodzicach. bardzo za nimi tęsknię. - Przez chwilę milczała, a potem znów zwróciła twarz ku Rodericowi. - Mówiłeś, że byłeś wolny. Teraz nie jesteś? Tęsknisz za domem? - Zapytała łagodnym tonem, by po chwili dodać zmieszana. - Przepraszam, nie powinnam była zadawać tak osobistych pytań. Nie musisz odpowiadać. - Policzki ją paliły, na szczęście było ciemno i Zwinnoręki nie mógł tego dostrzec.

- W każdym razie jestem ci bardzo wdzięczna, Rodericu. I za wstawienie się u pana Cadoca i za dzisiejszą opowieść o Mrocznej Puszczy. - Zmieniła szybko temat. - Od dziecka byłam karmiona opowieściami ojca o różnych niesamowitych miejscach. I odkąd pamiętam, marzę, by je wszystkie zobaczyć. Kiedy mówiłeś o swoim domu, to jakbys mi podarował kawałek tego świata, o którym opowiadał ojciec. I dlatego chciałam ci podziękować. - Spuściła głowę jeszcze bardziej zawstydzona, kiedy położyła pakunek na kolanach Roderica. - Proszę przyjmij ten podarek, jako wyraz mojej wdzięczności. - Nie śmiała podnieść wzroku na młodzieńca. Mimo, że jej intencje były szczere i czyste, bała się, że mogłaby go tym prezentem urazić. Bądź co bądź dopiero co się poznali i taki podarunek mógł go zawstydzić. Jej wzrok padł na zniszczone buty chłopaka, co sprawiło, że zaczerwieniła się jeszcze bardziej, dziękując sobie w duchu, że zaproponowała wyjście na zewnątrz i rozmowę pod osłoną nocy. - Mam nadzieję, że będą pasowały. - Dodała cicho.

Pomimo ciemności, bystre oczy Roderica dostrzegły zakłopotanie Gléowyn. Starając się jak najlepiej ukryć własne zmieszanie, odpowiedział z uśmiechem. – Powiadają, że podarunek ze szczerego serca zawsze jest miły – przez chwilę ważył pakunek w rękach, po czym zdecydowanym ruchem rozwiązał sznurek i rozwinął tkaninę. Zapachniało skórą i woskiem. Na kolanach Zwinnorękiego spoczywała para butów. Obrócił je w rękach, przyglądając się z niedowierzaniem. Wreszcie znowu przeniósł wzrok na Gléowyn. – To dla... mnie? – Dziewczyna odpowiedziała mu ledwie dostrzegalnym, nieśmiałym skinieniem głowy.
Schyliwszy się, postawił podarunek przed sobą na ziemi i przez chwilę manipulował przy swoim obuwiu, walcząc z zasupłanymi, poskręcanymi rzemieniami; jeden z nich, mocno szarpnięty, pękł. Roderic zręcznym kopnięciem posłał stare buty w ciemność pod ławą, a następnie powoli wsunął stopy w nowe. Zapiął brązowe klamry, czując, jak miękko wyprawiona skóra delikatnie opina mu kostki. Wstał, tupnął kilka razy, podskoczył. – Wspaniałe! – niemal wykrzyknął, uradowany. – Buty dla wędrowca… Nie wiem, jak ci dziękować... – Usiadł z powrotem na ławie i po chwili rzekł – Nie obawiaj się zadawać pytań, Gléowyn. Dzięki nim przestaję być Rodericem Bez Języka, jak mnie czasem nazywano. – roześmiał się. Zamilkł na chwilę, jakby coś rozważając, po czym ciągnął, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi. – Nie tak powiedzieć chciałem. Wolny poczułem się wtedy, w łodzi, na rzece. I tak jest dalej. A czy tęsknię za domem? Tak… ale za tym pierwszym, prawdziwym. Ale… dość na dziś o smutnych wspomnień. Opowiedz mi którymś z tych miejsc, które chciałabyś zobaczyć. Albo o takim, które już widziałaś. A może o… kiedy wędrowałem przez twój kraj, usłyszałem raz o miejscu w twoim kraju, które nazywa się Fangorn. Czy wiesz, co to za miejsce? Słyszałaś o nim?

Twarz dziewczyny się rozjaśniła, widząc, że podarek jej towarzyszowi się spodobał. Uśmiechnęła się do niego szeroko, a w jej oczach zatańczyły radosne iskierki.
- Niezmiernie się cieszę, że mój prezent przypadł ci do gustu. Mam nadzieję, że będą ci dobrze służyły i przejdziesz w nich wiele szlaków i dróg.

Po ostatnim pytaniu, pokręciła przecząco głową.
- Ja niewiele widziałam. Mój dziadek, z obawy, że coś nam się stanie, mnie i mojemu bratu, trzymał nas w domu. Jedynie do Edoras na targ podróżowaliśmy i do okolicznych farm. Nie widziałam wiele, ale od małego słyszałam opowieści. Tym bardziej doceniam tą którą ty mi podarowałeś, Rodericu. - Zamyśliła się nad ostatnim pytaniem młodzieńca. - Fangorn jest lasem położonym pod południowo-wschodnim zboczem Gór Mglistych. My, Rohirrimowie, nazywamy go Lasem Entów. Nasze stare legendy opowiadają, że las żyje. Że jest domem dla ostatnich Entów i Huornów właśnie. Musi być to niesamowite miejsce. - Dodała z entuzjazmem. - Ja prawdziwie wolna czuję się w podróży. Nigdy nie umiałam usiedzieć długo w jednym miejscu. Życie w stadninie koni, należącej do mojej rodziny, czasem było naprawdę trudne. Nie zrozum mnie źle, kocham konie i kocham moją rodzinę, ale zawsze mnie ciągnęło na szlak i u dziadka czułam się jak w klatce. Dla mnie dom, to nie miejsce, to ludzie, których kocham i jest tu, po prostu tutaj. - Mówiąc to położyła swoją lewą otwartą dłoń na piersi Roderica, w miejscu, gdzie biło jego serce, a prawą na swojej.
Rodericowi zdało się, że gwiazdy, księżyc, odległe światła domów, wszystko na co właśnie patrzył zawirowało nagle. Zacisnął mocno powieki. Miał wrażenie, że serce wali mu mocniej niż po najbardziej wyczerpującym biegu, mocniej niż podczas rozprawy z Baldakiem, mocniej niż wtedy, gdy z toporem w ręku stał naprzeciw jeźdźców Hamy, a długa rohirrimska włócznia wbijała się w ziemię u jego stóp. Nie znalazłszy żadnych słów, którymi mógłby odpowiedzieć, powtórzył gest Gléowyn, najdelikatniej jak potrafił kładąc swoje dłonie na dłoniach dziewczyny.
Córka Gléomera również milczała. Przymknęła powieki i wsłuchiwała się we wspólny rytm bicia ich serc. Dziwna rzecz, że ani dotyk jego dłoni, ani wspólne milczenie nie krępowały jej. Wręcz przeciwnie, czuła z tym młodym mężczyzną więź, której nie umiała nazwać ani wyjaśnić. Ona po prostu była, a Roderic, mimo, że dziś dopiero poznany, wydawał jej się bliski.
Ruchem tak powolnym, że niemal niezauważalnym, Roderic cofnął dłonie.
– Wkrótce wyruszamy w drogę. Będziemy więc wolni. – odezwał się i uśmiechnął w ciemność, w której skrywała się teraz twarz Gléowyn. – Zobaczysz miejsca z opowieści i takie, o których jeszcze nie słyszałaś. Będziesz pisać o nich pieśni…
Dziewczyna odpowiedziała mu uśmiechem i cofnąwszy także swoje dłonie, usiadła tuż obok niego, z twarzą skierowaną ku niebu.
- Miejsca, nad którymi również świecą te gwiazdy i księżyc. Chciałabym odwiedzić je wszystkie… razem z tobą, Rodericu… - Położyła mu głowę na ramieniu i jeszcze jakiś czas wspólnie patrzyli w niebo.

***
Długo siedział nieruchomo, wyprostowany, ze wzrokiem utkwionym w gwiaździstą kopułę nieba, której obrót odmierzał godziny upływającej z wolna nocy. Wsłuchiwał się w regularny, cichy oddech Gléowyn, śpiącej z głową wspartą o jego ramię. Gdy wreszcie sam zapadł w sen, Księżyc dawno już skrył się za ramieniem Białych Gór. Za nim podążył na spoczynek Menelmacar, Szermierz Nieba. Nad szczytami odległych Gór Mglistych chwilę płonął jeszcze czerwony Borgil, ale w końcu i on przekroczył krawędź świata i zgasł. Wschodni skraj nieba zaczął jaśnieć. Pochłodniało. Od wschodu, znad skrytych w mgłach dolin Wschodniej Bruzdy, lekki podmuch niósł zapach wilgotnych łąk.

Nad Rohanem wstawał świt nowego dnia, w który nieświadomie, śniąc swoje sny, wchodzili Iskra Gléowyn, córka Gléomera i Roderic zwany Zwinnorękim.
 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...
Lua Nova jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-04-2021, 19:43   #58
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Lua Nova i Campo Viejo


Zwinnorękiego zbudził chłód i promienie niskiego słońca, które, choć ledwie wzniesione ponad morze mgieł zaścielających doliny, już raziło wzrok. Krople rosy, lśniące niczym kryształy, pokrywały ławę i płaszcz, pod którym kuliła się Gléowyn. Kosmyki jasnych włosów, które wysunęły się spod kaptura, przysłaniały jej twarz. Niezgrabnie, pokonując opór zdrętwiałego ciała, wyciągnął rękę, jakby chcąc je odgarnąć, ale w ostatniej chwili cofnął dłoń. Śpiąca, wyczuwszy zapewne ruch, drgnęła i otworzyła oczy.

Dziewczyna poruszyła się odrobinę i rzucając w stronę Roderica pół przytomne spojrzenie spod długich rzęs, podniosła głowę, tak, że kaptur zsunął jej się na ramiona. Jej złote włosy okalały twarz niczym aureola, a kropelki rosy, które osiadły na nich, mieniły się jak klejnoty w blasku porannych promieni. Te same smugi światła zmusiły ją do przymrużenia oczu. Kiedy spojrzała na chłopaka ponownie, była już przytomna, a na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec zawstydzenia, który przykryła uśmiechem.
– Wygląda na to, że nam się trochę przysnęło na tej ławie. – Roztarła o siebie zmarznięte dłonie. – Powinniśmy wejść do środka i napić się czegoś ciepłego na rozgrzanie. Może uda nam się podczas śniadania złapać jeszcze tego kupca z wczorajszego wieczora. Zdaje się, chciałeś z nim porozmawiać Rodericu, a i ja mam do niego kilka pytań.

– Ano, przysnęło – odpowiedział, starając się uśmiechem przykryć zakłopotanie, jakie naszło go na myśl, że jego gest, który dziewczyna mogła uznać za zbyt śmiały, mógł zostać przez nią zauważony. – Chodźmy zatem zobaczyć, czy w Domu Cepy dostaniemy co o tak wczesnej porze. – rzucił raźno. Nim jednak wstał, wydobył spod ławy stare buty, które tam wcześniej wrzucił i starannie zawinął w tobołek – Wyrzucać szkoda.

***

Goldred siedział przy szynkwasie, w pustym jeszcze od gości „Domie Cépa”, twarzą zwrócony ku wejściu. Słońce ledwie wzeszło i przez otwarte na oścież drzwi jasnym snopem wpadało do środka.
Kupiec ubrany elegancko niespiesznie popijał dymiący z kubka napój. Nie wyglądał na zaspanego, a wręcz przeciwnie, poranek musiał mu służyć. Przed nim stał puste talerze po skończonym śniadaniu oraz koszyk z chlebem i misa z olejkiem.
Na stołach stały odwrócone krzesła i taborety, a ławy odsunięte pod ściany. Przybytek z wigorem zamiatała młoda dziewczyna.

Zwinnoręki, masując zesztywniały kark, zbliżył się do siedzącego mężczyzny.
– Pozwolicie się dosiąść, panie... Goldred? – zapytał, wskazując równocześnie gestem na swoją towarzyszkę.

Gléowyn szła za Rodericem, a kiedy podeszli do kupca, uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
– Dzień dobry, panie Goldred, poranek taki piękny, ufam, że dobrze spał pan dzisiejszej nocy. Zwą mnie Gléowyn, córka Gléomera. – Przedstawiła się kupcowi, a następnie dołączyła do pytania Zwinnorękiego. – Czy nie będzie pan miał nic przeciwko, jeżeli razem z Rodericem się do pana przysiądziemy?

– Dzień dobry. Oczywiście. – odrzekł niemal pogodnie, choć krytyczny wzrok dziwnie kontrastował ze słowami. – W niczym mi nie przeszkadzacie. Czekałem na ciebie Zwinnoręki. Słowny jestem. O czym rozmawiać chciałeś? – dodał zniecierpliwiony.

Ton, który wybrzmiał w głosie kupca, odebrał Zwinnorękiemu sporo pewności siebie.
– Chcialbym... to znaczy ty, panie, chciałeś wszak poznać wieści z mych stron. A ja... proszę o przysługę. Znaczy... jeśli do Beorningów wyruszacie, to Leśny Gród po drodze niemal. Niedaleko. Chciałbym wiadomość stryjowi przesłać. Znak dać, że żyję. – Sięgnął do sakiewki u pasa i na wyciągniętej dłoni pokazał rzeźbioną w drewnie figurkę przedstawiającą pająka. – Jakby kto z twoich ludzi wziął to, stryjowi memu dał i powiedział, że Roderic ma się dobrze. Albo i nic mówic nie musi. Stryj zwie się Audovald, Zielarz na niego wołają. Bo w leczeniu i ziołach biegły jest. Jakby co złego się komu z was w drodze przytrafiło, to pomocy nie odmówi. Weźmiecie? – położył figurkę na blacie.

– Hmm… Planowaliśmy nieco inaczej, ale może zmienimy trasę… Może… To sam zrobiłeś? – wziął w palce rękodzieło.

Gléowyn przez chwilę przysłuchiwała się rozmowie kupca i swojego towarzysza. Goldred wydawał się nie być zadowolony ze spotkania z nimi. Możliwe, że nadal zadrą mu było obcesowe zachowanie Cadoca wczorajszego wieczoru. Żeby zatrzeć tamto przykre wrażenie, na powitanie kupca, odpowiedziała ciepłym uśmiechem. Wczoraj wyszło niezręcznie, ale przecież, ten człowiek mógł mieć jak najlepsze intencje.

Kiedy Roderic wyciągnął figurkę pająka, spojrzała na nią z podziwem i odezwała się do obu pogodnym głosem.
– Nie wiedziałam, Rodericu, że jesteś tak utalentowany. Teraz rozumiem już, dlaczego zwą cię Zwinnorękim. – Następnie zwróciła się do kupca. – Niech pan spojrzy na to misterne wykonanie, Roderic musiał w to włożyć sporo serca. – Spojrzała na mężczyznę, a jej głos przybrał bardziej poważny ton. – Ja rozumiem, że wczorajszy incydent przy stole był dla pana przykry. Przyszedł pan do nas z sercem właśnie, ale pora była nie najlepsza na rozmowy, moi towarzysze strudzeni i w nie najlepszych humorach. Jestem pewna, że nikt panu celowo uchybić nie chciał, stało się, że trudy tamtego dnia dały się we znaki. Proszę więc przyjąć w moim imieniu i moich towarzyszy, szczere przeprosiny. – W jej spojrzeniu wyczytać można było, że autentycznie jest jej przykro. – Mam nadzieję, że nie będzie pan chował do nas urazy i przychylnie rozpatrzy prośbę Roderica. Będziemy panu oboje zobowiązani.

– Tak, sam. – odpowiedział kupcowi, ale spojrzenie, pełne wdzięczności za wsparcie, obrócił na Gléowyn. – Od małego lubiłem bawić się drewnem, jak dzieciakom innym robiłem zabawki, to pozwalały mi się bawić ze sobą. Tu, w Rohanie, gdy wędrowałem do Edoras, na utrzymanie nawet tym zarabiałem. Tylko zamiast pająków musiałem nauczyć się rzeźbić konie. – uśmiechnął się lekko, a w jego głosie dało się odczuć nieco dumy.

– Znam się na takich wyrobach. Sprzedawałem podobne nie jeden raz. – obracał figurkę. – Słyszałem, że Mroczna Puszcza nadal nie jest bardziej bezpieczna. A niektórzy nawet mawiają, że mniej. Zbliżać się do ognia, to ryzykować blizny. – rzekł i posapał chwilę. – Opowiedz jakie wieści z regionu, a ja obiecuję się zgodzić, jeśli one warte tego będą, bym towarem i ludźmi ryzykował odstąpienie od Wielkiej Rzeki.

– To prawda, Mroczna Puszcza to nie jest bezpieczne miejsce. Wiem o tym aż nadto dobrze, panie Goldred. – Bolesny grymas pojawił się na twarzy Roderica, a leżąca na stole dłoń mimowolnie zacisnęła w pięść. – Ale i w dolinie Wielkiej Rzeki nie czujcie się nadto bezpiecznie, chociaż lud Beorna swoich ziem strzeże i od podróżnych myto pobiera. Nie wiem, jak tam za dawnych czasów było, ale teraz różne wieści dochodzą. Nie dalej jak pół roku temu, na rzece zginęło dwóch znacznych Beorningów, zaufanych samego Zmiennoskórego. Ponoć przez orków zabici. Ale niedługo potem banda banitów na wioskę Kamienny Bród napadła, ta ledwie się obroniła. A dziwnie wieści potem chodziły, że przed tym napadem to mieszkańców Brodu Brodu jacyś obcy ostrzegli. I w walce pomogli. Niby najemnicy Beorna. Był tam pono jakiś krasnolud, był wojownik z południa i trzech co przybyli zza Gór Mglistych. O tych to mówią, że mali byli niby dzieci, a butów żaden nie nosił. Ale bić się umieli. Jeden w tej bitwie nawet ranny został. I nie pierwsi to tacy, co w dolinę Rzeki zawitali. Lat temu kilka rodzina tych małoludów gospodę na północ od domu Beorna założyła, co się zwie Ostatni Zajazd na Wschodzie. Nie byłem tam nigdy, ale słyszałem, że dużo podróżnych się tam zatrzymuje i że karmią tam dobrze.
A co do podróży przez Mroczną Puszczę... Elfią Ścieżką chcecie pójść, czy Starą Leśną Drogą? Bo w tę drugą, chociaż może i krótsza, to lepiej się nie zapuszczać. A jeszcze inna droga jest, nowa. Z Rhosgobel, znad Czarnego Stawu wytyczona, do Wschodniej Wycinki. Stamtąd już wschodnim skrajem Puszczy iść można. Zwą ją Jagodowym Szlakiem. Tylko przewodnika trzeba by wynająć, bo Puszcza niechętna jest wędrowcom i drogę zgubić łatwo. Pytajcie o... – Zwinnoręki zagłębił się w szczegółowe objaśnienia.

Goldred ożywił się słuchając słów młodzieńca. Ręką zawołał dziewkę, która posłusznie przybliżyła się. Kupiec wzrokiem pokazał jej co ma robić. Obok nich wkrótce stanął dzban z ciepłym dymiącym mlekiem i kubki. Gléowyn po zapachu i wyglądzie płynu od razu rozpoznała końskie mleko.

– Nowy szlak powiadasz? Dwa lata temu jedna moja karawana nie wróciła z doliny. Widziano ją ostatni raz na ziemiach Beorna. Na Ścieżkę Elfów podobno nie dotarli a połamany wóz znaleziono przy Północnym Brodzie… Nowy szlak pomóc by mógł czasu też zaoszczędzić, tylko te Długie Bagna…
Kupiec zastanowił się.
– Wezmę i ludzie moi twego krewnego odnajdą. Mam też propozycje. Ruszamy za sześć tygodni. Jeżeli do tego czasu zrobisz takie cudeńka tylko Eorlingów na koniach, to na targu w Dalii owe zabawki spróbuje sprzedać i czwartą część zysku potem dostaniesz. Zgoda? – wyciągnął wielką dłoń niecierpliwie.

– Dziękuję, panie Goldred. – W głosie Zwinnorekiego dało się odczuć ulgę. – A co się tyczy propozycji... Nam w drogę wkrótce ruszać trzeba. Ale liczę, że na czas wrócić zdołam i owe figurki dostarczę. – Uścisnął dłoń kupca. Sięgnął następnie po dzban i rozlał do kubków parujący napój. Jeden podsunął Gléowyn, drugi spiesznie uniósł do ust; gdy opadło napięcie, poczuł jak bardzo jest głodny.
– Pożegnać się nam zaraz trzeba – otarł usta grzbietem dłoni – do drogi szykować.

– Ja również dziękuję, że nas pan wysłuchał. – Rohirrimka uśmiechnęła się do kupca, popijając ciepłe mleko. – Ale czas już na nas. Niech się panu darzy. – Skinęła głową na znak pożegnania.

– Wiesz gdzie mnie znaleźć Zwinnoręki. – pokiwał głową. – A gdzie wam tak się od wczoraj spieszy? – zapytał. – Już wczoraj o wyprawie wspomniałeś młodzieńcze. Nikt ode mnie lepiej nie zna Rohanu. Nie jeden trakt przemierzyłem.

– Jedziemy do Zachodniej Bruzdy, przynajmniej na początek. – Odpowiedziała kupcowi rohirrimka. – Poszukuję brata, a moi kompani mi w tym towarzyszą.

– Do Zachodniej? A co z bratem się stało? W służbie tamtejszego marszałka służy? Czy może ma to związek z pobratymcami tego człeka co go Rogaczem zowią, z którym to wczoraj jakieś ważne sprawy żeście tak skrycie omawiali? A może u króla o sytuacji brata jakie ważkie wieści wypłynęły? – dopytywał. – Nie jeden Rohirrim zaginął. Nie jeden raz. I jak mu na imię jest? Bratu twemu, panienko Gléowyn córko Gléomera? – niecierpliwie stukał palcem o kubek skupionym wzrokiem po jej twarzy wodząc. – Znałem niegdyś Gléomera syna Gléo… Gléo… – powtarzał póki co nadaremnie szukając w pamięci imienia.

Zwinnoręki obrócił na chwilę spojrzenie na Gléowyn, po czym, starając się zachować obojętny wyraz twarzy, ponownie zawiesił wzrok na twarzy Goldreda. Mimo wdzięczności za zgodę na przekonanie wiadomości, nie w smak mu była natarczywość, z jaką kupiec zadawał pytania. Rad by uciąć tę rozmowę i przejść z towarzyszką do innego stołu. Jednak jeśli Gléowyn dowiedziałaby się z niej jakiejś wskazówki co do losu brata… może warto jeszcze trochę zdzierżyć tę nachalność rozmówcy, póki nie zacznie dopytywać się o sprawy, w które obcego wtajemniczać nie można, a co prawdomówną Rohirrimkę mogłoby postawić w niezręcznej sytuacji – pomyślał, nie odzywając się.

Dziewczynę zaskoczyła ilość pytań, którymi zasypał ją kupiec. Lecz zaraz pośpieszyła z wyjaśnieniem.
– Nic się nie stało, a przynajmniej mam taką nadzieję. Z domu wyruszył kraj zobaczyć i kawałek świata, bo włóczykij z niego straszny. Czy gdzieś na służbę się zaciągnął, tego nie wiem. Mam nadzieję, że może po drodze coś o nim usłyszę. Myślałam, że może pan coś o nim słyszał. Zwą go Gárulf. Nasz ojciec, Gléomer syn Gléothaina, był minstrelem na dworze króla Fengela. A do Zachodniej jedziemy w pierwszej kolejności, ponieważ mamy tam także inne sprawy do załatwienia, o których rozmawiać nie mogę, gdyż nie dotyczą tylko mojej osoby, więc proszę mi wybaczyć, ale wolałabym się skupić na poszukiwaniach brata. Pan był w podróży, może go spotkał, albo słyszał coś? Po śmierci rodziców, brat mi jest najbliższy, wyruszyć z nim nie mogłam, bo dzieckiem jeszcze byłam, ale bardzo za nim tęsknię i pragnę go odnaleźć.

Goldred powoli pokręcił przecząco głową.
– Nie słyszałem o Gárulfie nic. – rozłożył ręce. – Znaczy to, że albo nic mu się złego nie przytrafiło, a wyprawa za nim z takim towarzystwem cudzoziemskim jak szukanie mearas w Rohanie. Wszędzie być może i nigdzie. I lepiej to rokuje, żem nie słyszał, bo ja nie jedno słyszę od niejednego. – westchnął przeciągle głębokim oddechem. – Gdyby kim ważnym był na stanowisku, to bym też pewno jego imię kojarzył, bo choć te sprzed lat umykają mi, jak twego dziada Glèothaina, to pamięć ostrą nadal mam jak miecz. Ale… jeśli do Grimslade zawitać planujecie, to list polecający dać mogę. Znamy się z Lordem Grimbornem. To ci dziecko pomóc może szybko sprawdzić, w którym eoredzie służy. – zaproponował.

– Bardzo wdzięczna bym była za list polecający, To bardzo miło z pana strony, panie Goldred, że chce mi pan w tym pomóc. Zdaję sobie sprawę, że upłynęło sporo czasu odkąd mój brat opuścił dom rodzinny i szukanie go, to jak szukanie igły w stogu siana, ale nie mogę się poddać. Ktoś o nim na pewno słyszał, musiał spotkać. – Westchnęła cicho.

– Zaczekajcie. Pójdę i napiszę.

Gléowyn skinęła głową kupcowi na znak potwierdzenia i krótkie pożegnanie. Przez chwilę obserwowała jak odchodzi, a następnie, usiadła przy innym stoliku, razem z Rodericiem, coby już kupcowi się nie naprzykrzać i poprosiła dziewczynę krzątającą się po izbie o przyniesienie śniadania, coby się pokrzepili przed podróżą.
– Po posiłku możemy zabrać już swoje rzeczy, a potem, jeżeli chcesz, pokażę ci jak wyszykować konia przed długą podróżą i jak go pielęgnować w drodze. Jeździłeś już kiedyś konno? – Spojrzała na Zwinnorękiego z wesołymi iskierkami w oczach. Widać było, że humor jej się bardzo poprawił od dnia wczorajszego.

Dobry nastrój udzielił się też Rodericowi i pozwolił mu zapomnieć o niejakich obawach, jakie odczuwał dotąd w związku ze zbliżającą się podróżą.
– Nie, w domu koni nie było. Ale w drodze przez Rohan zdarzyło mi się kilka razy w gospodarstwach pomagać przy koni oporządzaniu. Nauczyłem się, z której strony do konia nie podchodzić. – roześmiał się – Kilka razy na grzbiet siadłem i ledwie parę mil przejechałem. To i chętnie się więcej nauczę. A pewnie im szybciej, tym lepiej? – mrużąc wesoło oczy patrzył znad trzymanego oburącz kubka na siedząca naprzeciw niego dziewczynę.

Kiedy skończyli posiłek i szykowali się do odejścia, powrócił kupiec z zapieczętowanym listem informując skaldkę, że pismo zaadresowane jest do rąk własnych Grimborna. Dziewczyna przyjęła list i podziękowała Goldredowi, pożegnawszy się z nim, jeszcze raz życzyła mu pomyślności.

***

Po szybkim i skromnym śniadaniu, oboje udali się na górę, po swoje rzeczy. Gléowyn umówiła się ze Zwinnorękim, że spotkają się za około pół godziny w stajni, gdy już się odświeży, i przygotuje do podróży.

Rodericowi przygotowanie do podróży nie zajęło wiele czasu. Przerzuciwszy przez ramię płaszcz, niewielki worek, mieszczący jego skromny dobytek, długi łuk owinięty kawałkiem płótna okręconym rzemieniem i kołczan ze strzałami, wolną ręką chwycił topór o długim stylisku i zszedł po schodach gospody. Jako że umówiony czas nie nadszedł jeszcze, przysiadł na chwilę na ławie na tyłach domu, wystawiając twarz do słońca. Oczy miał przymknięte, jakby drzemał, a na jego ustach błąkał się uśmiech. W końcu wstał i ruszył w kierunku stajni.

Po upływie wyznaczonego czasu, Roderic stawił się na umówionym miejscu. Gléowyn jeszcze nie było, za to przy jego, koniku, wypożyczonym ze stajni królewskich, stała wojowniczka. Miała na sobie skórzany kaftan i hełm na głowie, na plecach zaś okrągłą tarczę i miecz. Głaskała wierzchowca po nosie i coś mu szeptała.

Po rozświetlonym słońcem podwórcu, we wnętrzu stajni zdawał się panować mrok, poprzecinany tylko padającymi z umieszczonych wysoko okienek wąskimi, skośnymi smugami światła, w których igrały unoszące się w powietrzu drobiny. Wśród tych świateł i cieni, w perspektywie szpaleru rzeźbionych filarów, zza których tu i tam wysuwały się końskie głowy, dostrzegł jakąś postać.
– Czyżby któryś z wojów z Edoras? – pomyślał, dostrzegając zarys okrągłej tarczy i odblask światła na jasnej stali hełmu. – Bądź pozdrowiony, panie… – odezwał się, podchodząc, ale w tym momencie głos mu zamarł, a oczy rozszerzyły ze zdumienia – zbrojna postać była kobietą. Gdy obróciła się ku niemu, światło zagrało na złocistych kosmykach włosów, niesfornie wysuwających się spod opadającej na kark kolczej plecionki, a na dolnej części twarzy, której nie skrywał cień hełmu, dostrzegł uśmiech… który już znał.
– Gléowyn? To... ty? – podszedł jeszcze bliżej, zatrzymując się na kilka kroków przed znajomą, a jakże odmienioną osobą. Nie… – zająknął się – nie spodziewałem się ujrzeć cię tak uszykowaną... jak do bitwy.

– Nie do bitwy, lecz do podróży. – odpowiedziała młodzieńcowi ze śmiechem. – A w podróży różnie bywa, trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. – Pogłaskała czule konika po nosie raz jeszcze i zwróciła się już przodem do Zwinnorękiego, oglądając jego łuk. – Dobrze strzelasz? Ja tylko trochę, bardziej by coś upolować, niż w prawdziwej walce. – Wskazała swój łuk i kołczan, które stały oparte o drzwi boksu, w którym stał gniady rumak. Zwierzę przyglądało się chłopakowi uważnie, choć Rodericowi zdało się przez chwilę, że nawet odrobinę wrogo. – Chciałabym ci przedstawić Jego Wysokość, Księciunia, mojego wiernego towarzysza i wierzchowca. Ale radzę na niego uważać, to złośliwa i mściwa bestia, może ugryźć. – Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Widać było, że Gléowyn cieszy się na czekającą ich podróż, a może cieszyła się tak na widok Zwinnorękiego.

– Nie wiedziałem, że zadajesz się ze złośliwymi i mściwymi bestiami. – odparł z udawanym zdziwieniem. Najwidoczniej odzyskał rezon widząc, że Gleowyn okryta bojowym oporządzeniem jest jednak tą samą, z którą niedawno rozmawiał. Obejrzał rumaka, zachowując jednak pełen respektu dystans.
– Może w drodze się lepiej poznamy z Jego Wysokością? A ty, jak widzę, poznałaś się już z Rimforstem… jak mi go przedstawiono. Podobno znaczy to Szron. I chyba pasuje do niego. – Poklepał po szyi niewysokiego konika, którego ciemnoszara sierść przyprószona była na grzbiecie i karku drobnymi, jaśniejszymi plamkami, jak kamienie w mroźny poranek. – Mam nadzieję, że ty nie jesteś złośliwy, co?
Wierzchowiec odwrócił kształtną głowę i dotknął nosem ramienia Roderica, dmuchając mu w ucho ciepłym powietrzem.
– A łukiem niezgorzej sobie radzę, dużo polowałem... może zmierzymy się, jak czas będzie na jakimś popasie? – rzucił Rohirrimce żartobliwe wyzwanie. A teraz… chyba czas przygotować konie do drogi?

Gléowyn roześmiała się serdecznie słysząc wyzwanie młodzieńca..
– Czemu nie, jeżeli będzie na to czas w drodze, ale obawiam się że przegram z kretesem. Miecz mi lepiej w dłoni leży niźli łuk. A Rimforst to bardzo dobrze ułożony konik, Księciunio mógłby brać z niego przykład. – Na słowa skaldki, jej rumak wydał z siebie pogardliwe parsknięcie. – Ale czas na nas. Pokaże ci jak oporządzić konia przed podróżą. – Mówiąc to, powoli zaczęła wyprowadzać konia z boksu.

Roderic obserwował Gléowyn czyszczącą swojego konia. Jej ruchy były pewne i zdecydowane, a przy tym delikatne, wręcz pieszczotliwe. To jak się z nim obchodziła, wyrażało uczucie, które miał okazję już obserwować, przebywając wśród Rohirrimów – miłość do wspaniałych zwierząt, koło których rodzili się, żyli i umierali. Naśladował wykonywane przez nią czynności, jak potrafił. Wkrótce i jego wierzchowiec, czysty i lśniący, był osiodłany i gotowy do drogi. Pozostało im tylko czekać na przybycie reszty Bractwa.

 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-04-2021, 08:58   #59
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Post współautorstwa Lua Nova




W drodze do Zachodniej Bruzdy, Bractwo Skaczącego Konia odwiedziło, oddaloną jakieś pół dnia drogi od Edoras, stadninę koni należącą do rodziny Gléowyn, zwaną Stajnie Starego Dębu. Nazwa wzięła się od wiekowego drzewa, wokół którego zbudowano długi dom, a parter tego domu stanowiła pierwsza stajnia właśnie. Dom, którego fundamentem były częściowo jakieś zapomniane kamienie warownego budynku, setki lat wcześniej tam stojącego. Minęły lata, a stary dąb nadal był sercem tego domu, wieczny jak miłość Rohańczyków do koni, choć stajnia na dole już nieobecna, bo dawno zostały pobudowane budynki gospodarcze. W domu tym mieszkała od pokoleń cała rodzina Gléowyn, której głową był obecnie dziadek dziewczyny, Éoman. Razem z nimi mieszkała także ciotka rohirrimki, siostra jej zmarłej matki, Holdwyn, wraz z mężem, Éoheortem i gromadką dzieci, których to Gléowyn z radością przedstawiła swoim towarzyszom.

Gospodarstwo składało się z dużego domu, kilku budynków gospodarczych, obory, stodoły, kurnika i chlewu i oczywiście stajni. Éoman posiadał kilkanaście dorosłych koni i kilka źrebaków. Za stajnią znajdowała się również kuźnia, gdzie niepodzielnie władał Éoheort. Całe obejście sprawiało miłe wrażenie, panował tu porządek i dostatek. Nestor rodu był dość surowym i powściągliwym człowiekiem, ale swoich gości traktował z szacunkiem. Pozostała część rodziny bardki, była bardzo ciepła i serdeczna. Od razu widać było skąd u Gléowyn tyle otwartości i serdeczności do innych.

Éoman był mężczyzną średniego wzrostu i szczupłej postury, który mimo słusznego wieku nadal prosto w siodle się trzymał i dawał radę z pomocą zięcia we wszystkich obowiązkach prowadzenia gospodarstwa, którego był patronem od czterdziestu lat jako jedyne dziecko swych rodziców. Żona, którą stracił w młodości przez chorobę dała mu dwie córki. Przeznaczenie zabrało mu znowu jedną, gdy niewiele starszą była od swej matki, zaś obdarzył dwójką wnucząt, które po dobie zostawiła. Gléowyn, urodą swą, w czystej tafli wspomnień Eorlinga, przypominała mu Éohild. Wojowniczą córkę, którą wychował jak syna, którego się nigdy nie doczekał.

Los doświadczał dumnego Rohirrima nie oszczędzając, a on bez skargi, jak ten stary dąb, trwał cierpliwie wokół zmieniającego się świata. Stracił zięcia Gléomera syna Gléothiana, którego pokochał jak syna. Starszy brat Gléowyn wyruszył w świat pięć lat przed siostrą i słuch po nim zaginął. Oba odejścia nie przeszły obojętnie obok Éomana. To, jak się cieszył z powrotu wnuczki w rodzinne progi, widać było w blasku odmłodzonych oczu starego człowieka, oraz drobnych gestach, którego surowe i powściągliwe oblicze skądinąd niełatwo zdradzało emocje w postrzeganiu tych, którzy go dobrze nie znali.

Córka Holdwyn z zięciem Éoheortem miała trójkę potomstwa. Bliźniakom, co zauważyła Gléowyn, wąs już zaczynał się sypać. Zaś najmłodsza z rodu, wiecznie roześmiana złotowłosa dziewczynka, była niemal o głowę wyższa, niż kiedy widziała ją ostatnim razem, lub może jaką w pamięci nosiła.
Mała Rohirrimka, gdy wreszcie nacieszyła się pierwszym szczęściem z powrotu kuzynki, nie mogła wzroku oderwać od Yaraldiel i Eiliandis. Chętnie kręciła się przy nich, choć bez natręctwa typowego źle wychowanym dzieciom.

Bliźniacy zaś szybko odnaleźli wspólny język i zajęcia ze Zwinnorękim. Przed kolacją Holdwyn musiała upomnieć urwisów, aby dali w końcu odpocząć po podróży dla gościa, który faktycznie w nogach i pośladkach nieco odczuwał pierwszą tak długą, podróż w końskim siodle.

Rogacz, mimo gościnnej serdeczności, odczuł kontrolowany dystans wobec siebie ze strony domowników Stajni. Raz, że zdążył się do tego już przyzwyczaić, ba, doświadczył niejednokrotnie o wiele mniej życzliwości od tego ludu. Dwa, rozumiał, że zapewne mniej by znalazł jej Rohirrim w byle wiosce Dunlandu. A wszak gościnnymi jego rodacy być również potrafili, zwłaszcza wobec tych, z którymi coś ich łączyło innego niż wieki pielęgnowanej nienawiści. Na przykład krasnoludzkich tułaczy.

Podczas, kiedy Éoman zabrał Cadoca do stajni, by ten wybrał sobie wierzchowca, skaldka oprowadziła resztę kompanów po gospodarstwie i opowiedziała im historię powstania stadniny. A gdy Rogacz już wybrał dla siebie konia i wynegocjował odpowiednią cenę, Holdwyn zaprosiła ich na wieczerzę. Spędzili miło wieczór na pieśniach i muzykowaniu, a także na graniu w zagadki. W dalszą drogę mieli wyruszyć nazajutrz z samego rana.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=im5CIpMFo4Q[/MEDIA]


Noc już na dobre rozgościła się w Stajniach Wielkiego Dębu. Gléowyn znalazła nestora rodu przy czyszczeniu koni swoich gości, których przywiodła wnuczka. W odróżnieniu od swej córki i zięcia, on nie pytał kim byli i dlaczego akurat ona była ich przewodnikiem po Marchii. Gdy dowiedział się na jak krótko Gléowyn zawitała w domu, dostrzegła w jego oczach nieumiejętnie ukryty zawód. Lecz również dumę. Opowieść o przysłudze, którą bractwo uczyniło pobratymcom u podnóża Gór Białych musiała mu wystarczyć wraz z uzdą konia Zwinnorękiego. Ze starannie wypolerowanym symbolem Skaczącego Konia na nachrapniku, srebrzyście lśniła na prominentnym kołku w złotym blasku latarni.

Éoman wysłuchał dziewczyny w sprawie drugiego i trzeciego marszałka oraz Esmunda i Mildryd Tarczowniczki. Nie skomentował jej prośby o brak pytań o powody ich wyprawy do Zachodniej Bruzdy. I uszanował. Nie dowiedziała się ze słów starego Rohirrima więcej, nadto co sama już znała o konflikcie między zwaśnionymi klanami. Wiedziała też, że był ostatnim z tych, którzy powtarzali plotki. Zwykł mówiać tylko to, co uważał za warte wypowiadania na głos.

Natomiast nową i nieoczekiwaną wieścią był rajd na w głąb Dunlandu, który miał miejsce lata temu. Odwet za grabieżczą napaść dunlandzką na stado, gdzie życie stracił między wielu innymi Galwyn, ojciec Mildryd. To wtedy zginęła Éohild córka Éomana. Podczas owej kampanii zemsty z rozkazu króla Fengela. Po jednej z potyczek. W niewoli. W samotności i poniżeniu. Jej ciało, które zwróciła Isena, nosiło ślady tortur. Za panowania króla Fenegla krew niczym górski potok wartko płynęła po obu stronach pogranicza.

Tej nocy, Gléowyn, po latach, usłyszała szczegóły okoliczności śmierci matki. Na ten bolesny temat dorośli nie rozmawiali z dziećmi w domu, a Gléomer żadną pieśnią bynajmniej wydarzenie upamiętnił. Teraz mogła zrozumieć co zabiło jej wrażliwego ojca, który miast miecza wybrał drogę lutni. Żony nie pomścił.

Tej nocy, pierwszy raz w życiu, usłyszała w tonie głosu Éomana, jak wiele wciąż nieukojonego bólu i stalowej zadry gniewu cierpliwie nosił przez te wszystkie lata. Przed nienawiścią i chęcią zemsty swe wnuki w wychowaniu uchronił, a przynajmniej się starał.

- Każdego dnia, gdy oczy otwieram z rana, i zamykam wieczorem, boję się, że twój brat poznał prawdę. Przeto mówię tobie, abyś z cieniami przeszłości nie walczyła.

Na opowieść o spotkaniu Gléowyn i młodego Leśnego Człowieka z Goldredem, oraz pytania o relacje Grimborna z Éogarem. Ich ewentualne prywatne konflikty lub zażyłości, dziadek odpowiedział długim milczeniem. W końcu, gdy znalazł odpowiednie słowa rzekł wnuczce surowym tonem, który równoważył troskliwy wzrok seniora.

- Najlepiej zrobisz, jeśli ostrożnie będziesz wokół Goldreda stąpać. To bardzo potężny i wciąż wpływowy człowiek, który miast włócznią i mieczem, to złotem i informacją operuje w Rohanie i nie tylko. Przed laty blisko dworu był i ucho króla Fengela miał. Stamtąd zapewne imiona ojca twego i ojca jego Gléothiana pamięta. W Edoras i całym Folde nie miał on żadnej prawdziwej konkurencji przez wiele lat. U następcy tronu poklasku jednak, ani nie znalazł, ani nie kupił. To człek tak bezwzględny w handlu, jak wobec swych przeciwników. Wielu fortunę przy nim znalazło. Wielu straciło. Tak jak synowie Cèpy, którzy się zadłużyli i dzidzictwo ojca roztrwonili, a karczma w posiadanie Goldreda weszła. Kupiec ten tylko tymi się otacza, którzy korzyść mu przynieść mogą. Nie był on nigdy znany z bezinteresownej hojności. Pomoc niesie tym, którzy jeszcze większą korzyć mu zwrócić mogą z nawiązką. Inwestuje w wybranych ludzi jak ja w rozpłodowe konie. - pogładził między oczami strzegącego wesoło uszami wierzchowca, którego sprzedał Cadocowi Rogaczowi. - Takie moje zdanie na temat jego jest.

- Grimborn jest śmiertelnie niebezpiecznym. Swym wrogom. Zapytaj o niego byle kogo w Dunlandzie. Ich nienawiść, lub strach, będzie miarodajny. Jego éored mógł widzieć więcej bitwy niż wszystkie inne ze Wschodniej razem wzięte. Jest wasalem Éogara i nie moim miejscem jest wątpienie w jego lojalność wobec Drugiego Marszałka. - skarcił Gléowyn. - Ani twoim.

Cóż, mogło po tych słowach przyjść bardce do głowy, że zasadniczy dziadek niekoniecznie był odpowiednim źródłem spekulacji na polityczne relacje Zachodniej Bruzdy.
Po chwili jednak dodał nieco łagodniej patrząc jej w oczy.

- Grimborn jest synem tej ziemi i lękać się go nie musisz, tak samo jak Éogara, bo serce masz przecie jasne i czyste córko. Cokolwiek tam robić będziesz w tej wyprawie, jeśli kiedy przed obliczem ich staniesz, to bądź sobą. Taką, jakąśmy cię wychowali.

Idąc ku wyjściu podał ramię Gléowyn.

- Lord Grimslade ma jedno z największych stad w Rohanie. - uśmiechnął się po raz pierwszy podczas tej rozmowy w stajni. - Kto wie, może nawet jest bogatszy od statego Goldreda. I choć młodzieńcem od dawna on już nie jest, to ożenionym nadal tylko z siodłem. - zauważył z przekąsem.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11-04-2021, 21:02   #60
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację



Zwinnoręki spędził popołudnie w towarzystwie synów Éoheorta: Déora i Freca. Towarzyszył bliźniakom w przy ich obowiązkach w stajni, poznając przy okazji imiona wszystkich znajdujących się tam koni i przeróżne historie na ich temat, zarówno te brzmiące prawdopodobnie jak i te zapewne zmyślone. Po skończonej pracy chłopcy chwilę strzelali z długiego łuku Roderica, radośnie szpikując strzałami wypchany słomą worek, zawieszony na tylnej ścianie zabudowań gospodarczych, a następnie zaprowadzili swojego gościa łąki, gdzie pasło się kilka koni. Zwinnoręki, wyciągnięty na trawie, z plecami wygodnie wpartymi o płot, z podziwem (niepozbawionym pewnej dozy zazdrości) obserwował popisy chłopaków, którzy wychodzili z siebie, aby zaprezentować gościowi swoje umiejętności jeździeckie.

W oddali dostrzegł drobną sylwetkę Hild, młodszej siostry bliźniaków. Zbliżała się, idąc przez łąkę i plotąc wianek z kwiatów i ziół, po które schylała się co chwila. W jej dłoni połyskiwał w blasku słońca nieduży sierp.

Ej, Hild! – zawołał Déor do siostry – Ile to razy matka ci mówiła, żebyś nie ruszała sierpa? Oj, niech tylko się dowie!

- Nie dowie się, jeśli ty jej nie powiesz, paplo! – odcięła się dziewczynka i pokazała bratu język. Zauważywszy leżącego w trawie Zwinnorękiego, speszyła się chyba nieco, bo obróciła w miejscu i przykucnęła, wracając do zbierania kwiatów. W niedługą chwilę później do uszu Roderica dobiegł bolesny pisk – odwróciwszy się, ujrzał małą Rohirrimkę, wsuwającą palec do ust wykrzywionych w bolesnym grymasie. Zebrane wcześniej kwiaty leżały u jej stóp.

Co, dziabnęłaś się? – rzucił Déor, podchodząc do płotu. Dziewcznka, nie wyjmując palca z buzi, pokiwała smutno głową.

– Pokaż, obejrzę czy mocno skaleczone… – zaczął mówić Zwinnoręki, wstając, ale Hild pokręciła stanowczo głową, po czym, zebrawszy szybko rozsypane kwiaty, pobiegła przez łąkę w stronę domu.

– Nic jej nie będzie – rzekł jej brat, machając ręką – to przecież nie pierwszy raz. Hej, Freca! – krzyknął – złaź z Arufella! Teraz moja kolej!

***

Wieczór upływał Zwinnorękiemu równie miło jak popołudnie. Po wieczerzy, gdy uprzątnięto stoły, siedział zasłuchany w pieśni śpiewane przez Gleowyn, opowieści gospodarzy i towarzyszy z Bractwa. W pewnej chwili jego wzrok, błądzący leniwie po sali, zatrzymał się na Hild. Dziewczynka, wcześniej wesoła i rozśpiewana, teraz jakby przycichła. Siedziała, lekko skulona, chowając pod prawym ramieniem lewą dłoń. W tej właśnie chwili wstała, strącając leżący na kolanach wianek. Podeszła do Holdwyn, zapewne mówiąc o udaniu się na spoczynek, bo ta nachyliła się i złożyła pocałunek na głowie córki, która wolnym, jakby ospałym krokiem, opuściła salę.
– Późna pora – pomyślał, starajac skupić się na kolejnej opowieści, czując że jego powieki zaczęły robić się jakby cięższe.

***

Zwinnorękiego zbudziły pierwsze promienie słońca, stojącego nisko nad dachami zabudowań. Jak przystało na rohirrimskiego jeźdźca (ideał, do którego zamierzał dążyć), pierwsze kroki skierował do stajni. Szron powitał go raźnym parskaniem. Wyciągał szyję, jakby chcąc ją podstawić pod czułe poklepywania, i niecierpliwie grzebał kopytem w ściółce.

– Tak, tak, niedługo znów będziesz biegał. Wkrótce wyruszamy. No, masz. – Zwinnoręki sięgnął do wypchanej kieszeni i wyciągnąwszy dorodne jabłko, które zachował po wieczerzy, podsunął konikowi pod miękkie, ruchliwe wargi. – Jedz.

Słysząc za plecami krótkie parsknięcie, obrócił się. Koń Gléowyn, zajmujący miejsce po przeciwnej stronie, łypnął na niego okiem i odwrócił głowę.

– Też byś chciał, co? Pani nie patrzy, to może się dogadamy? Tylko mi ręki nie odgryź, Wasza Wysokość. – Sięgnął po drugi owoc i ostrożnie podał na wyprostowanej dłoni. Koń wstrząsnął kilka razy kształtną głową, po czym powoli, jakby od niechcenia zbliżył pysk do dłoni Zwinnorękiego i zadziwiająco delikatnie wziął jabłko. – No, to smacznego. Na mnie czas. Trzeba do drogi się szykować. – Chłopak odwrócił się i powoli ruszył w stronę wyjścia ze stajni. Poczuł nagle, jak na podekscytowanie czekającą go przygodą nakłada się żal związany z bliskim rozstaniem z tym ciepłym i gościnnym domem. Przed oczami stanęło mu wczorajsze popołudnie i wieczór, figle bliźniaków i ich przekomarzania z Hild, czuły pocałunek Holdwyn złożony na głowie córki na dobranoc. Czując, jak wzbiera w nim żal na los, który pozbawił go tych radości dzieciństwa, a pod powiekami zbiera się podejrzana wilgoć, trzepnął pięścią w słup podtrzymujący dach stajni. – No, tylko się tu nie rozklejaj! – zganił sam siebie. Opuściwszy stajnię, ruszył w stronę domu, zatrzymując się na chwilę przy studni, by ochlapać lodowatą wodą twarz, zmyć resztki snu i smutnych myśli. Skierował kroki do halli, gdzie miała miejsce wieczerza, licząc, że będzie tam już Gléowyn – poprzedniego wieczora chciał jej powiedzieć, jak bardzo podobały mu się śpiewane przez nią pieśni, ale bardka gdzieś wtedy zniknęła. Teraz też jej nie zastał, w były tam tylko Holdwyn i Eliandis, rozmawiające przyciszonymi głosami.

Zwinnoręki podszedł do stołu, chcąc sięgnąć po stojący na nim dzban. Pod nogą poczuł coś miękkiego – schyliwszy się, podniósł z podłogi wianek, upuszczony wieczorem przez Hild. Kwiaty już przywiędły, smętnie zwisając na zwiotczałych łodyżkach. – Całkiem jak ta mała, wczoraj, po wieczerzy. – niespodziewanie przyszła mu na myśl zwieszona głowa dziewczynki, dziwnie kontrastująca z wcześniejszą energią rozpierająca małą Rohirrimkę.

Odłożywszy wianek na stół, poczuł, że skóra na palcach klei się, jakby pobrudzona czymś lepkim. Podniósł odruchowo dłoń do twarzy, poruszył palcami przed nosem. Poczuł słaby zapach, dziwny, ale skądś znany. Powąchał dłoń jeszcze raz, po czym uważnie ją obejrzał, podnosząc do światła. Coś w jego głowie zaczęło nawoływać alarmująco. Chwycił ponownie odłożony wcześniej wianek i szybkim ruchem rozerwał, rozsypując po stole. Spośród źdźbeł traw i łodyg kwiatów sterczały dwa równo ścięte końce czerwonawo zabarwionych pędów, na których połyskiwały lekko zaschnięte, białawe krople. Zbliżywszy je do nosa, poczuł ten sam zapach, lekko kwaśny, drapiący. Przed oczami zamigotały mu obrazy: wnętrze chaty w Leśnym Grodzie, ze ścianami obwieszonymi pękami ziół, stryj Audovald, pokazujący ostrożnie trzymane w rękach czerwonawe łodygi; łąka, Hild z sierpem w ręku, Hild trzymająca w ustach skaleczony palec; osowiały wzrok dziewczynki pod koniec wieczerzy, jej dłoń skryta pod ramieniem…

Obrócił się, z impetem wpadając na ławę, i szybkim krokiem podszedł do kobiet, które, przerwawszy rozmowę, patrzyły w jego stronę.

– Pani Holdwyn, pani Eliandis… Hild, wczoraj na łące, skaleczyła dłoń… ścinając kwiaty… i to ziele – pokazał trzymane w dłoni łodygi – To jest zła roślina. Naprawdę zła. A Hild… wczoraj wieczorem chyba nie czuła się dobrze.

 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 13-04-2021 o 07:11.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172