03-03-2021, 11:41 | #71 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
03-03-2021, 13:15 | #72 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 03-03-2021 o 13:18. |
03-03-2021, 16:03 | #73 |
Reputacja: 1 | - To postanowione - powiedział ork zwijając mapę - ruszajmy. Nie ma co marnować czasu. Tropiciele z przodu w zasięgu wzroku. We dwóch powinni być bezpieczni, jeńcy byli związani i spali jak ich coś zżerało. Reszta za nimi. |
06-03-2021, 15:37 | #74 |
Reputacja: 1 | Uzgodniwszy szyk i kierunek marszu, ruszyli. Śladem tych, którzy gdy nie powiodła się im zasadzka, rzucili się do ucieczki. Jarem, którego dnem płynął strumień. Wartki. Na tyle by wyoblić solidne głazy, które poodrywały się od skalnej ściany leśnego wąwozu. Szum wody głuszył ciche rozmowy, ale zagospodarowywał ciszę, która na dłuższą metę stawała się nie do wytrzymania. Ten las miał w sobie coś odrażającego, choć kipiał zielenią, pachniał świeżym igliwiem i świeżą wodą strumienia. Mchami i paprociami. Słodkawym zapachem leśnego kwiecia. Gęste chmury nie dopuszczały słońca, zapowiadały deszcz. Nawet jednak gdyby udało się promykom słońca przebić się przez brunatną pierzynę podniebnych obłoków gęstwina koron drzew gwarantowała bezpieczny półmrok. idealne warunki na zasadzkę… Aleen i Kethrys szli wysunięci do przodu. Przepatrywali oba brzegi strumienia idąc w odległości kilkudziesięciu kroków przed resztą oddziału. Wciąż jednak pozostawali w zasięgu ch wzroku a i sami od czasu do czasu celowo się pokazywali kompanom by upewnić ich, że wszystko jest w porządku. I było. Ślady uciekinierów na początku były bardzo wyraźne, uciekali przecież w popłochu i nie zawracali sobie głowy zacieraniem śladów. Jednak i później szli prosto wąwozem w dół strumienia znacząc drogę połamanymi gałęziami, odciskami butów w podmokłej ziemi czy mchu, pozrywanymi liśćmi. Zresztą brzegiem wąwozu po obu jego stronach, biegła wydeptana ścieżka jasno wskazując, że ten skrót do miejsca zasadzki był uczęszczany. Ślady, które znalazł elf i półork, były zarówno świeże, jak i starsze. Najstarsze sprzed wielu tygodni. To pasowało do opowieści w stanicy o tym, że od dłuższego czasu mają miejsce napady. Czyżby zbójcy byli już aż tak bezczelni, że nawet nie zacierali po sobie śladów? Na to pytanie odpowiedzieć musiała przyszłość, póki co nie sposób było niczego więcej wywnioskować z samych odcisków buciorów. no, poza tym, że szlakiem łącznie szło w obie strony dobrych kilkadziesiąt różnych osób. *** Bestia podążała krok w krok za swymi niedoszłymi ofiarami. Zła. Zaskoczona. Zwykle jej pożywienie uciekało, szukając ocalenia w dobrze utrzymanym trakcie. To tam Macierz skierowała zgromadzone zasoby wojowników odcinając im drogi ucieczki. Jednak oni nie uciekli! Więcej nawet - ruszyli prosto do serca istnienia Macierzy, która teraz na gwałt próbowała przywołać swoje rozdrobnione, rozesłane w różne części lasu, byty. Musiała zabezpieczyć swą egzystencję, bo zbyt długo była na uwięzi. I choć dziś jeszcze istniał Pan, któremu zdawało się że włada jej istotą, nie wiedział jeszcze, że żyje bo mu na to pozwala. Bo on i jego humanoidalni podwładni są Jej użyteczni. Przyjdzie czas a zostanie wchłonięty jak inni, włączony do potęgi wszechrzeczy. Połączony jedną, doskonałą jaźnią, świadomością dalece bardziej doskonałą niż to, co reprezentował sobą on sam. Na razie likwidowała jego sługi w miarę jak okazywali się nieprzydatni, nieposłuszni czy zwykle niedbali. Tak jak ci, którzy tak nieudolnie przeprowadzili napad a później dali się złapać, czy też salwowali się ucieczką. Uporała się z nimi wszystkimi wchłaniając ich życiodajne ciała, zwiększając swą masę i potencjał. Poznając nowe wzory. Wzory, które musiała nieustanni kopiować i powtarzać, by nie uległy zatraceniu i zapomnieniu. Tak wiele rzeczy zapomniała, że cierpiała na samą myśl o utraconym potencjale. Teraz już na to nie pozwoli. Teraz kopiuje w trybie ciągłym. Tworząc nowe istoty, i nowe wersje starych istot. Coraz doskonalszych. I połączonych jedną potrzebą nadrzędną - służbie Macierzy. Jedności! Jaźni! Tak samo będzie z tymi, którzy ją zaskoczyli i teraz parli przez jar ku Dziurawej Twierdzy. Póki co ich tylko obserwowała z odległości. Czytając, ucząc się, ale i trzymając na dystansie wystarczającym do tego, by pozostała niezauważona. Trochę martwiło ją, że idąc tą drogą mogą trafić do miejsca nad którym póki co nie miała kontroli, ale to miało znaczenie drugorzędne. Ona co prawda nie miała tam możliwości wejścia, ale już jej byty nie miały z tym problemu. Jeśli będzie trzeba wywlecze się ich sztuka po sztuce. Na myśl, że mogli by próbować stawiać jej opór poczuła dreszcz dawno nie znanego uczucia. Miły, niepokojący i … *** Ciała trzech zbrojnych, którzy uciekli po nieudanym napadzie, znaleźli na rozstaju ścieżki, której odnoga odbiegała od głównego traktu wiodącego wzdłuż wąwozu dalej, na zachód. Widać chcieli odetchnąć po kilku godzinach ucieczki, bo cała trójka siedziała wsparta plecami o wielki, zwalony, omszały pień. I tak jak z jeńców po nocnym wtargnięciu leśnego żarłacza, tak i z tych pozostały jedynie szkielety odziane w odzienie i pancerz. Skryta w pochwach broń w postaci długich kordów, noży, sztyletów i łuków żywotnie dowodziła, że zginęli zaskoczeni przez tego samego bezlitosnego łowcę. Na skórzanej przeszwanicach nie było świeżych śladów walki a ten kto ich pozbawił ciała najwidoczniej uznał, że łup w postaci łańcuszka srebrnego z jakimś medalikiem, żelazne pierścienie, sakiewki z dosyć obfitą garścią monet czy ładnie zdobiona tarcza z wyrysowanym wilczym pyskiem nie jest wart jego uwagi. Jeden z nich miał nawet solidne buty z łosiowej skóry zdobiony jakimś zmyślnym haftem a każdy nosił jakę z wilczym pyskiem i szponem na purpurowym tle. Widać od razu, że należeli do jednego oddziału. Nim zdecydowali o podziale łupu doszedł ich zapach dymu i słodki zapach gotującego się rosołu. Coś zupełnie niespodziewanego w tym dziwnym lesie. Wiatr zawiewał od miejsca do którego wiodła ścieżka idąca wgłąb lasu. Wiedzieli, że nie mogą sobie pozwolić na pozostawienie za plecami nie zbadanego miejsca, więc uporawszy się z tym co zostało ze zbrojnych, ostrożnie i w szyku ruszyli w kierunku wabiącego ich ku sobie zapachu. Pierw usłyszeli ptaki, co samo w sobie było tak nagłe, że zdali sobie z tego sprawę dopiero po chwili. Wśród drzew uwijała się para sójek. Później dołączyły do nich wróble a nawet udało im się spłoszyć solidnego puchacza. Gdzieś na pniu szedł rząd mrówek mozolnie dźwigając na garbie zapasy na zimę. I wszystko to sprawiło całej ich piątce niewysłowioną wręcz radość. Nawet komar, który napił się szlachetnej krwi Tan Ingdanu nie wzbudził niczyjej złości. A potem ich oczom ukazała się nekropolia. Dziesiątki nagrobków porośniętych wiekowym dywanem mchu, pozarastane krzakami i trawami, poprzechylane przez bezlitosny czas. A na środku tej nekropoli stała mała chatka z której komina snuł się niebieski dym kładąc się na wietrze i przyzywając obietnicą ciepła. I strawy. I odpoczynku. .
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |
07-03-2021, 09:23 | #75 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
08-03-2021, 10:36 | #76 |
Reputacja: 1 | Elf wzruszył ramionami i rzekł - Skoro tak się boisz to mogę iść... - następnie wzmagając czujność ruszył ku chacie, aby sprawdzić co się dzieje w jej wnętrzu.
__________________ Szukam tajemnic i sekretów. |
08-03-2021, 21:07 | #77 |
Reputacja: 1 | - El Kethrys osłaniaj go - powiedział tan Ingdanu - nie wiadomo kto tu mieszka. Musimy być gotowi na wszystko. Nawet na to, że tu mieszka, ktoś powiązany z tym stworem. A my trzej osłaniajmy zwiadowców. |
09-03-2021, 03:29 | #78 |
Reputacja: 1 | To był spacer. Gerard szedł bez pośpiechu z górną parą dłoni na rękojeściach szabel, dolną dzierżąc tarcze. Niczym żywa forteca parł naprzód tratując kwiaty i zioła, zajedno. Spacer. Malauk był w całkiem dobrym nastroju i nie zdołała tego zepsuć żadna upiorna chatka wśród żalnika. Sam żalnik też niczego sobie. Stary, zarośnięty, zapomniany przez śmiertelnych i ghule. Z wyjątkiem dozorcy cmentarza, tak to wyglądało. I pachniało. Całkiem smakowicie. Rosół, obiad mistrzów. Wszystkie cztery żołądki malauka zaburczały z zachwytem. Nie uszło uwagi Aelinsara, że Kethrys okazał zaniepokojenie. Giermek dobrodusznie poklepał go po ramieniu. - Stań za nami - zadudnił z głębi hełmu- i łuk miej narychtowany. W razie czego osłaniać nas będziesz. Aleen w tym czasie zdołał juz dotrzeć do drzwi chatki. Reszta grupy była czujna. Oby tak dalej.
__________________ Myśląc nigdy nie doszedłem do żadnych wniosków. Ale to nie powód by nie myśleć. Zdrajca, obciąć mu jajca! Tchórz, wsadzić mu nóż! Kiep, pałą przez łeb! Hejt? Kijem przez grzbiet. |
09-03-2021, 08:04 | #79 |
Reputacja: 1 | Pół-olbrzym był zadowolony że nie zgubili tropu, jednak poczuł rozczarowanie kiedy znaleźli pozostałych zbójów również pożartych przez tajemniczego potwora. I tyle z szansy na pozyskanie kolejnych jeńców dla informacji. Kiedy dotarli do dziwnej nekropolii zgrzytnął zębami i rozejrzał się czujnie dookoła. --Dziwne, las jest tutaj bardziej żywy niż gdzie indziej, dużo odgłosów zwierząt. Ale czemu wokół nekropolii i kto ma chatę w środku takiego miejsca? Sprawdźmy to, ale strzeżmy się pułapki. Ruszył w stronę chatki za Aleenem i Kethrysem, jednocześnie co jakiś czas patrząc do tyłu jakby spodziewał się że za chwilę coś mialo im wyskoczyć za plecami. |
10-03-2021, 06:48 | #80 |
Reputacja: 1 | Decyzja została podjęta, choć Aleen nie mógł pozbyć się wrażeniu, że towarzysze wysłali go by szedł przodem na stracenie. Ku zbitej z bali chacie sterczącej pośrodku żalnika. Obawa przed wszystkim co obce narastała w każdym z nich na inny sposób, ale jeden mianownik był wspólny - nikt już nie chciał się wychylać. Nikt nie miał w sobie chęci samodzielnego działania. Jakby leśny żarłacz poza ciałami pożerał również wolę. Odwagę. Po trochu zjadając każdego z nich. Elf ruszył w kierunku chatki z najwyższą czujnością na jaką było go stać. Jego śladem, w szyku bojowym i z obnażonym żelazem, szła reszta. Miał świadomość tego jak wielką siłą bojową dysponują uruk i pozostali, ale miał również pewność, że jeśli cokolwiek stanie się jemu, oni przybędą na pomoc za późno. Za późno, by go ocalić. Za późno, by… Dalsze rozmyślania przerwał mu widok kota leniwie wylegującego się w słonku poranka na dębowej ławie przy ścianie chatki. Jakby świat cały nie istniał, zwierzak leżał z brzuchem do góry przeciągając łapki raz w jedną, raz w drugą stronę. Pies, którego wielka głowa wystawała z budy, drzemał nie zwracając uwagi ani na wybryki kota, ani na skradających się przybyszy. Elf wiedział, że zwierzęta powinny były go usłyszeć i wyczuć. Ale nie reagowały, jakby było im to zupełnie obojętne kto nachodzi gospodarza w tej kniei. Albo jakby czuły się zupełnie bezpiecznie. Był już na tyle blisko, by dostrzec obejście w którym kręciło się kilka kur i kaczek a dwie kozy na postronku wyżerały resztki trawy spomiędzy lichych szczebelków płotka z patyków. By dostrzec suszące się na tym płocie gliniane garnki i by… Drewniane drzwi chatki uchyliły się nagle i stanął w nich … elf. Stary nawet jak na elfa, siwowłosy, o długich włosach rozpuszczonych na chude ramiona. Odziany w jakąś lnianą sukmanę, która zupełnie nie kryła chudej konstrukcji gospodarza. Dłonie, najlepszy znacznik wieku, miał bladosine, usiane plamkami starości. Jednak wzrok, przenikliwe niebieskie oczy, służył mu dobrze bowiem od razu dostrzegł skradającego się zwiadowcę a wnet i postępujących jego śladem pozostałych. Przez chwilę zdawało się, że mierzy ich uważnym spojrzeniem, po czym jego starą twarz rozjaśnił uśmiech ukazujący równe, zadbane uzębienie. - Witajcie w imię Dagonina! Mój dom waszym domem! Jesteście tu bezpieczni! Zapraszam, czym chata bogata, tym gościom miłym rada! - odezwał się głośno, by usłyszeli go wszyscy. Pies uniósł łeb i profilaktycznie, służbowo warknął, ale nie włożył w ten manifest ni krztyny wrogości. Kury rozbiegły się na boki, pod płotek, do kózek. A kot, jak się przeciągał i lizał sobie jaja, tak lizał sobie dalej, za nic mając wymogi elementarnej gościnności… .
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |