Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-10-2021, 14:29   #1
 
Fenrir__'s Avatar
 
Reputacja: 1 Fenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputację
Ostatnich zeżrą zombie! [Kompania Ostrzy 18+ ] - Most na Trigerii

Pierwsza misja legionu...

Sesja oryginalnie prowadzona na gdoc. Aktualne poczynania graczy i ustalenia mechaniczne możecie śledzić na:

https://docs.google.com/document/d/1...it?usp=sharing

------------------

Deszcz padał od godziny. Przemoczeni dotarliście do linii drzew. W butach wam chlupało. Niebo przeszyła błyskawica, rozświetlając szybko nadciągający zmierzch. Huk rozległ się niemal natychmiast. Głośny i chrapliwy, od którego włosy stawały dęba. Burza zdawała się trwać w najlepsze i nie miała zamiaru przechodzić. Moglibyście przysiąc, że gdzieś w tle słychać było bębny pogrzebowe.

Most wyglądał tak, jak zostawiliście go parę godzin temu. Wsparta na czterech, potężnych, kamiennych kolumnach konstrukcja wznosząca się nad rwącą rzeką. W tym miejscu rzeka miała ponad 100 metrów szerokości, a jej nurt był rwący, szczególnie po ostatnich burzach. Most był pełen prowizorycznych barykad, beczek, i powywracanych wozów, których koła obracały się targane wiatrem.

Wasz oddział zamarł na chwile lustrując przeciwny brzeg rzeki… Zwiadowca pochylony ruszył jako pierwszy. Szybko przebiegł przez otwarty teren, zbliżając się do pierwszego z wozów. Śmierdzące i spuchnięte truchło konia straszyło poszarpanymi przez drapieżniki ranami.

Kolejna błyskawica rozorała niebo, pozostawiając po sobie dziwny czerwony poblask, zupełnie jakby coś chłostało rzeczywistość zostawiając na niej czerwone pręgi…

Zwiadowca dał znać i wszyscy wyskoczyliście z ukrycia ruszając za nim. Ten poruszał się powoli z napiętym łukiem. Reszta oddziału szybko do niego dołączyła. Jeszcze parę dni temu zielonych jak wiosenna trawa, teraz niemal weteranów będących świadkiem upadku legionu. Na ich twarzach widać było determinację i skupienie. Zdawali sobie sprawę z tego, że od tej misji zależy przyszłość legionu. Poruszali się więc sprawnie, mimo długiego marszu. Ciężkie szklane tuby z ładunkami alchemicznymi wisiały im u pasa. Wymyślone do kruszenia murów i rozrywania bram… Ostatnie sztuki, jakie znalazł kwatermistrz… Każdy z tych pojemników był teraz cenniejszy niż całe złoto i klejnoty królestwa.

Deszcz jakby na moment zelżał. Bruk jakim był wyłożony most był, śliski, a kroki podkutych butów rozbrzmiewały ponurym echem.

Oddział wbiegł między wozy i beczki. Klucząc między porozrzucanymi resztkami po dobytku uciekających tędy ludzi.

Oddział zatrzymał się przy pierwszych filarach szerokiego prawie na 3 wozy mostu. Zwiadowca ruszył do przodu, podczas gdy jego oddział został z tyłu ściągając liny i ładunki. Zastanawiając się od czego zacząć. Cynobrowy Wiatr wyszedł na szpicę chcąc się przyjrzeć linii drzew po drugiej stronie.

Dotarł do dużego wozu, ze złamaną osią przewróconego na bok i tarasującego ponad połowę przejścia. Wokół niego leżało mnóstwo rozrzuconych rzeczy. Namoknięte ubrania, zwinięte w tobołki. jakieś narzędzia, i zabawki… Cynobrowy zatrzymał się i podniósł do góry porcelanową lalkę. Musiała być ubrana w piękna suknię, teraz wybrudzona i podeptana przypominała zużytą szmatę. Kiedyś pięknie wytapirowane włosy sklejone w stronki oblepiały trupio bladą główkę lalki… Najbardziej przerażające jednak w niej było to, że lewa połowa główki była rozbita i wgnieciona do środka, a cała reszta była popękana i wyglądała jak wysuszona martwa gleba… Lalka wpatrywała się swym jedynym okiem prosto w cynobrowego… Kropla deszczu spadła prosto w oko i spłynęła po popękanym bladym obliczu lalki niczym łza…

Rżenie koni wyrwało Cynobrowego z zadumy. Doskoczył jednym susem do wozu i wyglądnął na zewnątrz. Zobaczył jak zza linii drzew wyłania się wroga kolumna. Najpierw zobaczył trójkę jeźdźców. Nie byli sami. Wokół nich coś się kłębiło… Kolejna błyskawica przecięła niebo… Cynobrowy dostrzegł teraz wszystko jak w dzień, a wolałby tego nie widzieć…Obraz jednak wypalił się mu w oczach. Z lasu wyłaniała się trójka zakutych w czarną stal rycerzy. Przewodził nim blondyn o długich rozwianych włosach, jego twarz przykuwała wzrok niezwykłą delikatnością, symetrią i urodą, z którą kontrastowały dwa gnijące czerepy nadziana na kolce wystające jego naramienników. Tuż za nim na potężnym wierzchowcu znajdował się olbrzymi rycerz dzierżący w ręku chorągiew z kolczastą różą skrzyżowaną z czarnym mieczem. Obok niego jechał trzeci, którego Cynobrowy nie widział dokładnie, ale wydawał się nie posiadać prawej ręki, zamiast której na długim łańcuchu zwisał kolec.

Wokół rycerzy kłębiły się wychudzone sylwetki nieumarłych. Powłóczyły nogami i poruszały się w dziwny nieskoordynowany sposób. Poblask pioruna utrwalił się na metalowych blachach, jakimi były naszpikowane ich wychudzone ciała. Zapadłe policzki i wyłupiaste oczy, patrzyły w nieokreśloną stronę.

Cynobrowy wiedział, że nie zostało im już dużo czasu… A raczej nie został im wcale! Rycerze czarnego Dębu! Przeklęci po tysiąckroć! Zdrajcy…*
 
Fenrir__ jest offline  
Stary 09-11-2021, 15:20   #2
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Misja - Most na Trigerii

Cynobrowy zaklął cicho. A potem się uśmiechnął. Byli tu pierwsi. Niedobrze, gdy na polu bitwy to Twój przeciwnik może się do niej przygotować.
- Już tu są - powiadomił kolegów - Zdobędę nam trochę czasu.
Wyjął lunetę. Burza utrudniała obserwację, ale także praktycznie uniemożliwiała dostrzeżenie samego zwiadowcy. Poświęcił chwilę na ocenę liczebności, uzbrojenia i opancerzenia wroga, by i o tym zawiadomić dowódcę. Cynobrowego kusiła okazja do strzelenia do blondyna, ale warunki nie sprzyjały. Zastanowił się, co słyszał o rycerzu dowodzącym nieumarłymi. I mając te informacje postanowił przygotować “małą niespodziankę” dla odwiedzających. Ot, gdyby napotkali na barykadę to pewnie by ją rozmontowali. Ale wąskie przejście między tarasującym drogę wozem a barierką może ich skłonić by tamtędy przejść, wyciągnięcie spod koła owego wozu bloczka, nomen omen, blokującego go mogło kilku zepchnąć poza krawędź. A resztę nauczyć ostrożności. O to zresztą chodziło. Im więcej czasu wróg zmarnuje tutaj tym więcej będą mieli kompani na zaminowanie filarów.

Wajcha nie oglądał sterty rzeczy pozostawionych na moście. To nawet lepiej, większy ciężar więc powinien działać na ich korzyść, jak tylko uszkodzą filary. Podszedł do słupka barierki i zaczął przywiązywać do niego linę. Nie patrzył, czy wrogowie się czają czy nie. On miał robotę do wykonania, i to on był w niej najlepszy. Reszta była tylko pomocnikami i ochroną.
Przywołał gestem pozostałych Do przewróconego wozu i nożem szybko narysował na nim schemat postu.
- Musimy umieścić ładunki tutaj i tutaj. - zrobił nożem 10 nacięć. - Jak wywali podpory to wtedy most złoży się sam. To nie będzie łatwe, przy deszczu ciężko będzie wejść…

Dłuższą chwilę zajęło Dymitrowi podjęcie decyzji, czy zostanie w grupie, której praktycznie wcześniej nawet nie doglądał, czy ruszy za znajomą mu wizją cichego rozpoznania terenu. Z jednej strony kusił los nie trzymaniem się rozkazu, z drugiej gdyby nie on, to dowódca nie wiedziałby nawet, że Cynobrowy wysyłał im świetlny znak. Nim się zorientował co zrobił zastygł już w połowie drogi za pierwotną szpicą oddziału i począł spisywać zaszyfrowany cynk do powtórki towarzyszom. Odległość nie była imponująca, ale wystarczała do nawiązania kontaktu z jedną i drugą grupą.
“P-O-M-O-C-C-I-T-A-M” - nadał wiadomość na front pochodu.

Szkarłatny Tańczący Płomień ciskał przekleństwami pod nosem gdy się rozpadało, zły nastrój jednak minął gdy dotarli w końcu do celu swojego podróży. Z ulgą przyjął fakt, że most jest pusty, że pierwsza fala hordy nieumarłych nie dotarła tu jeszcze i wciąż mają czas. Wciąż może się im udać.
Ale musieli się pośpieszyć.
Dał pracować zwiadowcom, a sam zajął rozładowaniem ładunków.
- Pomóż mi – rzucił do jednego z bliźniaków Arani i chociaż sam mógłby się wszystkim zająć chciał żeby chłopak nie stał bezczynnie rozmyślając o trupach i spaczonych. Niektórzy rekruci wciąż byli świeży jak wiosna, ale to niedługo się zmieni, wojna nie bierze jeńców, każdy w końcu traci dziewictwo i musi przelać krew.

Wajcha założył uprząż wspinaczkową i przyczepił się do liny. Wsunął do sakw dwa ładunki i przeszedł przez barierkę.
- Jak dam zna spuścisz mi na lnie kolejne ładunki, żebym nie wyłaził na gore niepotrzebnie - powiedział do kolejnego rekruta. W mundurach, wyglądający niczym zmokłe kury wszyscy wyglądali tak samo.

Wajcha przerzucił nogi przez barierkę. Ręce ślizgały się mu na mokrej linie. Skoczył, lina niemal wyślizgnęła mu się z rąk, już widział kłębiące się odmęty wody u podnóża filara. W ostatniej chwili zacisnął dłonie na sznurze. Dłonie zapiekły, ale wytrzymał i z zaciśniętymi zębami uderzył o kolumnę. Wymacał nogami wąską półkę… Było mokro i ślisko... Ale miał jak stanąć… Było blisko… Przeklinał jak mógł na swoich kompanów, ale przez szum wody i deszczu pewno niewiele słyszeli… Tyle dobrego, że kamienie kolumn były chłodne, przyłożył do nich zaczerwienione dłonie… Ulga była natychmiastowa. Wajcha nie zdawał sobie sprawy z tego, że na górze zaczyna się robić nieciekawie…

Ciężkozbrojny rozładowując sprzęt zauważył, że Wajcha przeszedł przez barierki. Splunął siarczyście pod nogi po czym zwrócił do bliźniaka.
- Zajmij się resztą ładunku, ja idę pomóc przy filarze.
Wszedł na most i spojrzał w przepaść. Zobaczył, że rekrut zsunął się za nisko niż powinien, niebezpiecznie blisko rwącego nurtu rzeki. Wielkolud złapał linę w swoje potężne łapska i zaczął podciągać go w górę, próbując asekurować towarzysza broni.
- Trzymaj się Wajcha – rzucił - I bez popisywania się.

Cynobrowy rozłożył lunetę i przyjrzał się nadciągającemu wrogowi. Teraz dokładniej widział. Umarlaki były strasznie wychudzone. Ich ciała były niemal nagie i nosiły ślady brutalnych tortur. W przeciwieństwie do rycerzy siedzących na koniach. Blondyn dumnie prężył stalową pierś z emaliowanym herbem, tym samym co na sztandarze. Twarz miał bladą, ale nad wyraz urodziwą, choć nieco wymizerowaną. Stanowiła kontrast do dwóch gnijących czerepów na jego naramiennikach. Zbroja z takimi ozdobami musiała ważyć tonę. Ale temu rycerzowi zdawało się to nie przeszkadzać. Wtedy dostrzegł wiszący u siodła długi katowski miecz oburęczny. To musiał być łamacz karków - przeklęta broń ofiarowana przez spaczonego jednemu ze swoich poruczników za zasługi… Tak więc ten blondyn to Wolfgang Birte, zwany czerepem. Znany z tego, że otaczał się wypaczonymi sługami, by podkreślać swoją urodę, na której był przeczulony. Lewą ręką trzymał uzdę, w prawej trzymał w garści długie smycze, na których końcu znajdowały się ogary… Cynobrowy przełknął jeszcze raz ślinę… Te bestie wyczują ich… Wywąchają ich oddechy, to tylko kwestia czasu… Czasu, którego mieli coraz mniej… Zawiadowca szybko przeliczył. Było około 20 chudzielców, 3 konnych i 4 ogary. Wrócił na chwilę do konnych. Ten wielkolud dzierżący sztandar był wręcz nienaturalnie wielki, zapewne była to góra mięsa napędzana krwią popielnego króla… Jadący tuż obok niego mniejszy z rycerzy emanował mroczną aurą.. Hak zwisający na łańcuchu był rudy od zastygłej krwi i wyszczerbiony. Ewidentnie osobnik ten nie był czymś, co należy spotkać na otwartej przestrzeni. Cynobrowy widział oczami wyobraźni, jak jeździec w pełnym galopie zarzuca swój hak i ciągnie ofiarę przez pole bitwy. Domyślał się finału, jaki czekał takiego nieszczęśnika. Wiedział, że dla kogoś takiego śmierć byłaby wybawieniem wobec mąk, jakie czekały nieszczęśnika w ramionach rozpruwacza…
Odsunął od oczu lunetę i spojrzał po ludziach, jakich prowadził. Jeden z rekrutów robił za łącznik, pozostali krzątali się z linami i sprzętem. Dostrzegł jak barczysty specjalista dobiega do barierki i łapie za osuwającą się linę. Cynobrowy otarł deszcz z twarzy i przymierzył się do przygotowania pułapki. Nie miał wiele czasu.
Wajcha poczuł się lepiej jak lina się naprężyła i usłyszał głos z góry. Sięgnął do pasa, gdzie wisiała alchemiczna tuba z materiałem wybuchowym. Pora ją przytwierdzić w odpowiednim miejscu.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 09-11-2021 o 21:27.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 10-11-2021, 08:58   #3
 
Fenrir__'s Avatar
 
Reputacja: 1 Fenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputację
Wajcha wychylił się nieco, korzystając w wsparcia silnych ramion ciężkozbrojnego trzymającego linę. sięgając po solidny kolec i młotek, jaki miał zamiar wbić w zaprawę i powiesić na tym ładunek. Przyjrzał się niemal idealnie spasowanym kamieniom mostu. Przyłożyłraz cofną rękę po czym przyłożył drugi raz w dość cienką szparę podłużnego kamienia. Uderzył raz lekko i poprawił z całych sił. Kolec wszedł w zaprawę ledwo centymetr, ale Wajcha uderzył ponownie. Zachwiał się i noga obsunęła się mu ale napięta lina go utrzymała. Zaklął cicho patrząc w kłębiąca się bystrą strugę ledwo pod jego nogami. Złapał się za wbity do połowy koleci omal nie spadł gdy kolec obruszył się i wypadł ciągnąc za sobą obluzowany kamień. Wajcha zaklął w ostatniej chwili uchylając się gdy kamień odbił się od skały przecinając powietrze, gdzie jeszcze ułamek sekundy wcześniej znajdowała się jego głowa. Zawisł na linie ale po chwili wrócił na półkę i przyjżał się niszy… BYŁA IDEALNA. Wyciągnął ładunek i bez problemu umieścił go w środku klinując. Miał przeczucie graniczące z pewnością, że ten ładunek powinien wystarczyć, by poradzić sobie z tą kolumną!. Wajcha spojrzał w bok na drugą kolumnę, parę metrów dalej, oddzielała go przepaść kotłującej się czarnej wody!. Wspinaczka do góry po mokrej linie na pewno nie będzie należała do łatwych.

Gdy rekrut nie doczekał się odpowiedzi ani z jednej, ani z drugiej strony, zwyczajnie uznał, że jest zbędny z tyłu, a z przodu kolega po fachu, choć nie tym bandyckim, może mieć kłopoty. Ruszył cichcem na szpicę pochodu żeby upewnić się, że już zjebał albo, że wszystko jeszcze przed nim. Cynobrowego zastał gdzieś między porzuconymi pakunkami z zapasowymi gaciami, a dwukółką z narzędziami rolniczymi. Błysnął mu w twarz uśmiechem i podłapał jego pomysł z zastawieniem prowizorycznych sideł na zbliżające się wynaturzenia. Im bliżej był umarlaków tym mniej myślał, o tym czy zrobił źle lub jeszcze gorzej olewając słowa Wajhy, który ponoć dowodził tą akcją.*

Żeby wóz się przesunął trzeba czymś go podstawić by ruszył do przodu. Cynobrowy błyskawicznie wygrzebał skądś ułamany dyszel i niewielką skrzynkę, którą podstawiłby pod koło tak by jak tylko wyciągnie się blokujący bloczek wóz ruszył. Przysadził się i dźwignął delikatnie wóz… I byłby mu się usunął i narobił sporo hałasu gdyby nie rekrut… To był Dymitr, ten awanturnik z Jeleni… Doskoczył i pomógł przytrzymać wóz, a gdy udało się go im ustawić, wsunęli pod koło skrzynkę. Wóz, aż skrzypnął od naprężenia. Jeśli tylko usunie się bloczek blokujący przednie koło, wóz pojedzie z solidnym impetem.

To była świetna robota i uwinęli się z tym błyskawicznie. Oboje wyglądnęli zza osłony wozu. Wróg zbliżał się powoli. Cynobrowy widział wyraźnie, jak człekokształtne sylwetki ogarów zaczynają się szarpać… Wyczuwały co, ale może krew i trupy, które były na moście… Może jeszcze nie ich… Blondyn ściągnął krócej smycze, wyraźnie poirytowany. Najbardziej rozentuzjazmowany ogar upadł na plecy, wyjąc w tak bardzo ludzki sposób, że słyszący to legioniści aż się wzdrygnęli…

Ogary, ludzie, którym zaszyto oczy, pojono popielną krwią i karmiono ludzkim mięsem… Zdziczały w zagrodach rozpruwacza. Usunięto im wargi i spiłowano zęby, by gryzły mocniej i mogły rozszarpywać zdobycz… Ich ciała przykuto do łańcuchów. Kości, obojczyki, kręgosłup łączyły grube pordzewiałe łańcuchy, spięte do długich smyczy… Wyczuwały ludzi oddech. Szkolone do polowań za uciekającym żywym…

Tymczasem przy barierce mostu Szkarłatny Płomień szarpał się z liną. Most był śliski lina nasiąknięta wodą. Mimo, że zapierał się o barierkę i ciągnął z całych sił. Nie mógł ruszyć Wajchy… Ten rekrut za dużo waży - pomyślał, i jeszcze raz zaparł się, ciągnąc z całych sił. Nogi ślizgały się na bruku, a lina boleśnie wgryzała się w ramiona. Ciężkozbrojny podniósł wzrok. Widział jak rodzeństwo Arani kończy przywiązywać linę z drugiej strony, zaś Zemijka zebrała pozostałe ładunki przy barierce i patrzy pytająco na Szkarłatnego, niepewna co powinna teraz robić. Ewidentnie bliskość legionu nie dodawała im otuchy… Jelenie działały sprawnie, ale widać było, że mają problemy z wiązaniem węzłów, ręce im drżały, a mokra lina wcale im nie ułatwiała zadania.*

- Zabierajmy się, bo więcej nie ugramy. - szepnął do pomysłodawcy zgrabnie przeprowadzonej dywersji i odwrócił na pięcie do sprintu z powrotem. Ewidentnie widok, którym poczęstował go los nie był tym co chciałby poznać na własnej skórze. Ogary go przerażały, a ich zasadnicza bliskość mogła go doprowadzić do paniki. Znał siebie i wierzył w zupełnie inny koniec własnej drogi niż ten, który chwilę temu roztaczał się przed nim zapachem zgniłych ciał.*

Wajcha czując, że tam na górze brak krzepy, widać śniadania nie jedli, zaczął pomagać, próbując się wspinać po wsporniku. *[czyli pomoc chyba?]
*Szkarłatny nie chciał wywoływać zamieszania, wydając chaotyczne rozkazy, każdy miał swoje zadanie, także on. Musiał wciągnąć tą pieprzoną linę, choćby mięśnie miały go palić żywym ogniem przez kolejny miesiąc. Przegryzł wargi do krwi, jeszcze mocniej zacisnął dłonie na sznurze a potem napiął muskuły do granic możliwości.*


Wajcha siłował się z liną próbując się wspinać opierając o śliski filar mostu. Gdy nagle poczuł szarpnięcie. Szkarłatny płomień zacisnął zęby i z cichym sykiem postawił pierwszy krok.. Potem następny i następny. Po chwili przeszedł cały most na szerokość a Wajcha z trudem przesadził barierkę. Obaj opadli na mokry bruk i wystawiali twarz na krople zimnego letniego deszczu. Musieliście złapać chwilę oddechu.

Zaya podbiegła do Wajhy. Zaciągnęła się do legionu mniej więcej w tym samym czasie co on. Podała mu rękę. Dziewczyna była twarda, lojalna i odrobinę zuchwała. Wajha złapał ją za przedramię, a ta szarpnięciem postawiła go na nogi.

- Dałeś radę? Możemy ci jakoś pomóc? - Zamachała na rodzeństwo Bartan. Ci natychmiast podbiegli ze sznurem. Wajcha nie zdążył nawet nabrać oddechu solidnie, a Zaya wymieniała mu już sznur. - Truposze już niemal tu są… - powiedziała ciągnąć go do przeciwnej barierki i Karoj stał tam już z ładunkiem alchemicznym, który sprawnie przypiął technikowi do pasa. Wajcha spojrzał w dół w szalejącą kipiel, aż zakręciło mu się w głowie. Wtedy usłyszeli ten przeciągły jęk, mrożący krew w żyłach. *
 
Fenrir__ jest offline  
Stary 18-11-2021, 22:08   #4
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Wspólna praca wszystkich graczy i MG, moja tylko redakcja i jedno zdanie.

Wróg stał u bram...

Szkarłatny nie miał czasu złapać tchu, odpocząć. Słowa rekrutki go zmroziły. Podniósł się szybko z kolan, przecierając ręką spływające z twarzy krople.

- Karoj, Madit, Zaya, Dymitr idziecie ze mną – wydał rozkaz. Spojrzał na młode twarze żołnierzy niemal z żalem. Odwracając się, zwrócił się do Wajchy.

- Przyślę ci do pomocy Cynobrowego. Staraj się nie wpaść do rzeki.
Ruszył biegiem w kierunku barykad starając się robić to jak najciszej, chociaż wiedział, że kwestią czasu jest aż zostaną wykryci. Każda chwila gdy wciąż działali w cieniu, za kurtyną mroku była na wagę złota. Na wagę zwycięstwa. Rekruci podążali za nim. W końcu doszedł do wozu, przy którym Cynobrowy coś majstrował.

- Musisz wrócić i pomóc Wajsze – zakomenderował - Jeden filar już zaminował. Staramy się wam kupić trochę czasu, kiedy już tu dotrą.

- 20 chudzielców, 3 konnych i 4 ogary. Dowodzi Wolfgang Birte. Czerep - Cynobrowy przekazał dowódcy skrócony raport z obserwacji.

- Jak będą przy wozie, pociągnąć tę linkę - wyjaśnił zasadę działania pułapki. Trochę żałował, że nie zobaczy efektu, ale cóż było robić - Nie masz wytchnienia grzesznikowi - westchnął i ruszył przypilnować Wajchy. Rozkaz to rozkaz, a każdy pociągał za sobą kolejny:

- Pomóżcie mi opuścić się na dół, tam jest kurewsko ślisko – odparł Wajcha gotując się do zejścia. - Potem stabilizuj linę żebym się nie bujał. I nie upuście mnie.

Na te słowa zwiadowca profesjonalnie owinął liną rekruta, przepuścił ją jeszcze pod jego pachami tworząc stabilną i bezpieczną "kołyskę". Drugi koniec przywiązał do balustrady.

- Wbij haki tam i tam, będziesz miał jak oprzeć stopy i pozycję utrzymasz nawet jakby nas tu usiekli - podzielił się swoim doświadczeniem Cynobrowy.
Wtedy Wajcha nabrał powietrza i ujął mocniej linę. Cynobrowy zaparł się mocno pomagając schodzić rekrutowi, który dotarł do kolumny chwiejąc się mocno. Ręce go już bolały, mimo to sięgnął po hak, by wbić go w kolumnę i przywiązać do niego linę. Uderzył.. ręka omusnęła się i poślizgnął się na mokrym gzymsie, na którym stał. Lina pociągnęła go w bok szarpiąc stojącego u szczytu zwiadowcę. Wajcha w ostatniej chwili złapał się za krawędź półki wcześniej robiącej za jego podparcie. Uderzył mocno w kolumnę i chwilę machał nogami szukając oparcia na śliskich kamieniach pod nim. Udało mu się. Po kilku ciągnących się w nieskończoność chwilach i przy pomocy Cynobrowego wdrapał się w końcu na kolumnę. Serce waliło mu jak oszalałe. Kipiel pod nim zdawała się nabierać siły. Jeśli wpadłby z tej strony mogło by go wciągnąć pod wodę.

Szkarłatny płomień widział teraz zza wozu jak oddział zbliża się do mostu. Ogary szarpały się na swoich smyczach, już pewnie, wyczuwając ludzi. Ciężkozbrojny nie był pewien, ale mógłby niemal przysiąc, że sam blondyn siedzący na koniu zaczął węszyć marszcząc nos. Odwrócił się w stronę olbrzyma, którego miał za plecami. Coś mu powiedział. Kolos podał proporzec zakutemu w stal kompanowi bez ręki, a sam zeskoczył z siodła, wydobywając swój olbrzymi topór z juków.

Wielkolud warknął coś na chudzielców, a Wolfgang w tym samym czasie spuścił smycze. Ludzkie wycie rozeszło się echem zagłuszając huk wody. Ogary skoczyły do przodu. Jedne wskakiwały na wozy i beczki, inne lawirowały między nimi, co chwila przystając i wyjąc obdartymi z warg ustami w niebo, z którego nieustannie padał deszcz.

Szkarłatny nie zamierzał marnować pułapki zastawionej przez Cynobrowego na piekielne kundle, czy też raczej ludzi, którzy w obliczu jeżących włosy na głowie, odrażających praktyk stali się wynaturzonymi potworami przypominającymi zwierzęta. Tym nieszczęśnikom należała się szybka i łaskawa śmierć. Słuszny gniew pozostawił dla Spaczonych - dla Wolfganta Birte i jego dwóch przeklętych towarzyszy.

- Biorę dwa ogary na siebie, pozostałe dwa zostawiam wam! – rzucił do czwórki rekrutów.- Musimy je ubić zanim Czerep tu dotrze z resztą towarzystwa. Skurwysyny dostaną to na co zasłużyli.

Ciężkozbrojny podnosząc swój potężny młot zawołał:

- Żołnierze umierają, Legion żyje. Do broni!

Stanęli w pewnej odległości od siebie, zwarci i gotowi żeby przyjąć atak bestii. Ćwiczyli to dziesiątki razy. Codziennie na placu manewrowym, lecz tym razem treningowe miecze zastąpiły prawdziwe ostrza, a ich przeciwnikami nie byli towarzysze broni lecz wynaturzone stworzenia łaknące ich krwi. Kiedy ogary dostrzegły żołnierzy, zaczęły zajadle ujadać tocząc pianę ze zdeformowanych pysków. Po kolei wskakiwały na wóz a potem biegiem ruszały do przodu. Most był szeroki, ale i tak za wąski by stwory mogły otoczyć legionistów jak to miały w zwyczaju. To dawało Srebrnym Jeleniom dodatkową przewagę. Szkarłatny Tańczący Płomień wyszedł ogarom na spotkanie próbując swoją potężną sylwetką skupić na sobie ich uwagę. Do góry wzniósł swój ciężki młot i kiedy pierwsza z bestii skoczyła mu do gardła zrobił zamach, a żelazny obuch strzaskał jej czaszkę rozbryzgując wkoło krew, mózg i kości.
Rekruci korzystając z okazji, że ogary skupiły się na Ciężkozbrojnym, rzucili się do ataku na piekielne stwory. Bliźniacy Arani wzięli w kleszcze jednego, Dymitr i Zaya drugiego. Szkarłatny ruszył na trzeciego, który próbował wejść wojownikowi w nogi, pozbawić równowagi i sprowadzić walkę do parteru, gdzie szanse by się wyrównały, a legionista nie miałby możliwości użyć bojowego młota. Panjar wykonał unik. Bestia była jednak szybka i zajadła, nie bała się śmierci, nie bała losu jaki spotkał jej pobratymca. Pozostałe ogary również nic nie robiły sobie z tego, że ich przeciwnicy mają miecze i są w przewadze. Atakowały z pasją mimo, że ostrza co chwile chlastały ich po cielskach. Bestia walcząca z Dymitrem i Zayą, w pewnym momencie zmieniła taktykę, rzucając się nagle na bliźniaków. To zaskoczyło Madita, który przestraszony cofnął się o krok żeby uniknąć zębów ogara. Potknął się, omal nie tracąc równowagi, przestał trzymać miecz w gardzie. W tym samym czasie Szkarłatny wymierzał swojemu przeciwnikowi straszliwy cios, kolejna czaszka rozprysła się jak mocno dojrzały melon. Ciężkozbrojny dostrzegł jak Madit znalazł się tuż za nim, omal nie wpadając plecami na swojego dowódcę. Dojrzał także ogara, który unikając miecza Karaja, rzucił się na drugiego z bliźniaków atakując nieodsłonięte gardło. To była chwila, moment, jedno uderzenie serca. Szkarłatny zrobił ruch, odpychając lekko Madita a samemu przyjmując na siebie atak bestii. Żółte zębiska zazgrzytały o metal pancerza, osłaniającego obojczyk wojownika zakutego w stal. Szkarłatny chwycił ogara w niedźwiedzi uścisk a Madit doskoczył i wykonując szybkie pchnięcie przeszył mieczem kark zdziczałej istoty. Dymitr i Zaya dobijali w tym czasie ostatniego z wynaturzonych psów gończych. Nieludzkie powarkiwania nagle dobiegły końca i nastała cisza przerywana uderzeniami kropel deszczu i szumem wzburzonej wody płynącej pod mostem.

- Z powrotem na barykady – wydał rozkaz ciężkozbrojny, wiedząc, że to dopiero początek, że najgorsze dopiero przed nimi. Jeśli wyjdą z tego żywi, przyjdzie czas na pochwały i świętowanie.
Wajcha tymczasem starając się ignorować odgłosy walki przymierzał się do założenia kolejnego ładunku. W zasadzie walka nawet mu pomagała, bo zagłuszała stukanie młotka w dłuto i jedyne co go martwiło to śmierć tych tam na górze. No bo, w tego, kto by go wyciągnął? Niby mógł wysadzić cały most razem ze sobą, co by pasowało do legionu, ale… wolał nie wpisywać się aż tak w tradycję.

Krzyki i wrzaski z piętra powyżej rozlegały się coraz bliżej i głośniej. Mimowolnie dłonie Wajchy drżały. Bał się, że w każdej chwili może stać się coś niedobrego. Strach sprawiał, że nie tylko ręce mu się trzęsły, kołysała mu się cała przestrzeń kolejnej kolumny, na której, na domiar złego, nie znalazł takiego miejsca jak na poprzedniej. Uderzał młotkiem w płaską powierzchnię aż ręka mu zdrętwiała i ledwo wykuł mały fragment, by podstawić ładunek. Układał go w niszy, gdy nagle ten cenny kwatermistrzowski skarb… wypadł mu z ręki. W oczach Wajchy pojawiło się przerażenie… Na szczęście stare nawyki były szybsze, odruchowo puścił się jedną ręką i wyciągnął dłoń w dół. Ładunek spadał powoli, a strach gęstniał w żyłach legionisty. Wyciągnął po niego rękę. Jego ręka poruszała się jeszcze wolniej niż ładunek. Wajcha czuł się jakby pogrążył się w jakiejś lepkiej mazi… Niespodzianie poczuł palcami znajomy kształt i zacisnął dłoń. Złapał ładunek w ostatniej chwili. Spłynęła na niego ulga, podniósł się i umocował ładunek na miejscu.

W podobnym czasie na moście legioniści dopadli barykad. Ich miecze spływały popielną krwią. W ich oczach czaił się strach, ale i pewność. Wiedzieli, że od tego czy wytrzymają tutaj wystarczająco długo zależeć będzie czy legion w ogóle przetrwa.

Wróg był już na moście. Chudzielcy poruszali się wolno poganiani wymachami potężnego topora rycerza kraczącego za nimi.

Niebo przecięła kolejna błyskawica. Widzieliście wyraźnie ich blade wychudzone ciała, wyglądały jak szkielety obciągnięte skórą nabitą metalowymi płytami. Poruszali się wolniej, bo blachy blokowały im ruchy. Widać było jednak, że to tylko pozory słabości. Nieumarli nie okazywali swojej nadludzkiej siły wprost, ale nie dało się jej ignorować, gdy jeden z nich wymachem ręki wywrócił beczkę pełną wody.

Szkarłatny płomień przesunął się na przód i warknął:

- DO BRONI!! - Żołnierze słysząc jego głos skoczyli do barykady i sięgnęli po muszkiety. Wszyscy sprawdzili ładunki i wychylili lufy za linię okopu wspierając je na pace wozu. - CZEKAĆ!!! - Warknął ponownie, a jego głos rozszedł się wokół i zapadła cisza…

Wojownik pochylił się do przodu zaciskając ręce na rękojeści młota. Patrzył w stronę wroga. Zombiaki przyśpieszały. Zobaczyli go i to ewidentnie je ożywiło. Poruszały się szybciej. Deszcz, mrok i prowizoryczne barykady osłaniały niezorganizowaną falangę. Wielki rycerz szedł z tyłu i powoli obracał w ręku swój topór.

- Czekać ! - powtórzył już nieco ciszej Szkarłatny Płomień. Dłonie Jeleni drżały i lufy kołysały się w takt tych ruchów. Żołnierze przełykali głośno ślinę i oddychali coraz szybciej. Wróg przewyższał liczebnie ich wielokrotnie i nie czuł żadnego strachu.

- Czekaj na znak dowódcy! - Dymitr szturchnął Zayę, która już ściągała spustu. Widać było, że nerwy dają się jej we znaki.

Wróg był coraz bliżej, choć przeszkody terenowe rozproszyły go na mniejsze grupy. Już było widać ich wyraźnie… ich nienaturalne wychudzone twarze wykrzywione w grymasie bólu, liczne rany na wykrzywionych ciałach. Niektórzy z nich zamiast dłoni posiadali długie szpony lub inną broń. Innym z twarzy wystawały rdzewiejące kolce.

- Czekać... - powtórzył Szkarłatny jeszcze ciszej…

Wtedy do jego uszu dotarł ich chrapliwy zagłuszony przez deszcz jęk.. Byli już niemal na wysunięcie ręki…

- OGNIA!!! - Krzyknął, a oddział, napięty niczym struna, wystrzelił jeszcze zanim wybrzmiała ostatnia głoska rozkazu.

Ogień sięgnął bezbłędnie. Dymitr trafił pierwszego prosto w głowę. Zaya następnego w bark, odrywając wychudzoną rękę. Dym i huk zlał się z echem grzmotu. Szkarłatny skoczył do przodu i potężnym wymachem zbił jednego z chudzielców z taką siłą, że ten przeleciał za barierkę. Korzystając z zamachu zakręcił młotem nad sobą i następnego truposza wgniótł w bruk łamiąc mu bark i kręgosłup, które ustąpiły z głośnym chrupnięciem.

Żołnierze błyskawicznie przeładowywali broń, jak na setkach prób wcześniej. Wszyscy niemal w tym samym momencie wychylili się i jeszcze raz wypalili powalając kolejnych. Nieprzyjaciół jednak było coraz więcej.

Wajcha kończył mocować lont, gdy nagły huk oderwał jego uwagę od kolumny. Zobaczył jak jakiś cień przeleciał przez barierkę i runął w czarną skłębioną toń. Jego towarzysze rozpoczęli walkę. Kolejna salwa jasno mówiła, że czas się kończył.

Szkarłatny Tańczący Płomień w pełni zasługiwał na swoje miano. Zawinął szeroki łuk swoim obuchem trafiając dwóch zbliżających się truposzy i posyłając ich na trzeciego. Rzucił się tuż za nimi taranując kolejnych i dociskając ich chuderlawe ciała do starego przewróconego na bok wózka. Słychać było odgłos gruchotanych żeber, a impet uderzenia był tak potężny, że przewrócona dwukółka zazgrzytała o mokry bruk, przesuwając się dobre pół metra w tył. Jakiś trup próbował zaskoczyć go od boku, ale wyczulone zmysły Panjara zarejestrowały ruch i w ostatniej chwili, ciężkozbrojny dźgnął trzonkiem w bok, prosto w miękkie podbrzusze przeciwnika, który natychmiast nadział się na sąsiadujące ostrze. Szkarłatny uniósł go nad ziemię i potężnym zamachem przerzucił przez barierkę mostu. Pozostała już tylko garstka truposzy i kroczący za nimi olbrzym. Dwaj pozostali rycerze zatrzymali się już u początku mostu uspokajając spłoszone wierzchowce.

Salwa pozostałej części oddziału Jeleni zapoczątkowana przez Dymitra głośno wołającego “OGNIA” sięgnęła linii truposzy powalając kolejnych ożywieńców na bruk. Pozostali byli już niemal na wyciągnięcie ręki. Dymitr zeskoczył z wozu razem z resztą ekipy, nawet nie próbując już przeładowywać. Wróg był już zbyt blisko.

Wajcha wpadł na genialny pomysł. Odciął lont i zwinął go. Rozkołysał się na linie niemało obciążając zwiadowcę stojącego na szczycie mostu, ale też zgrabnie przedostał się na drugą stronę. Uciął fragment lontu i obwiązał nim ładunek przytwierdzając go do skały. Teraz pozostał mu najgorszy fragment - musiał ponownie scalić lont. Samo związanie ich mogło nie być wystarczająco skuteczne. Trzeba było nadtopić obie końcówki, a jakakolwiek zabawa z materiałami alchemicznymi mogła być niebezpieczna. Jedno tylko szczęście, że dzisiaj tak potwornie lało. Cały w nerwach sięgnął do przyciemnionej latarni u pasa i podpalił nią części lontu. Gdy zapłonęły przyłożył je szybko do siebie i docisnął palcem. Zaskwierczało, a Wajcha aż syknął! Za to lont był scalony.

Dwukrotnie szarpnął za linę dając znać Cynobrowemu. Zwiadowca zmienił uchwyt i pociągnął rekruta. Niestety nogi podjechały mu na mokrym bruku. Zaparł się i postąpił krok w bok by nie upaść. Wajcha zawisł na końcu sznura bujając się nad wartkim nurtem. Gdyby nie solidne węzły Cynobrowego mogło się to źle skończyć. Kolejne truchła runęły do wody. Wajcha mógłby przysiąc, że tym razem były dużo bliżej. Znów poczuł jak bardzo kurczy się im czas.
Cynobrowy zacisnął zęby, ryzykując otarcie, owinął linę wokół przedramienia i zaparł się nogami. Krok po kroku odzyskiwał teren, czuł jak lniana wiązka zaczyna wżynać się w jego ciało, na razie powodując jedynie ból, ale za chwilę mogąc zrobić mu znacznie większą krzywdę. Pozostawało jedynie pytanie czy wcześniej zdąży wyciągnąć towarzysza.

Szkarłarny wpadł w bitewny szał. Czuł, że to jego dzień, że dzięki swojej sile, wytrwałości, morderczemu treningowi jest w stanie kłaść trupem całe stada nieumarłych, walczyć niestrudzenie, miażdżyć młotem kolejne czerepy. Nie był jednak głupcem, ani tym bardziej samobójcą. Znał swoje ograniczenia więc kiedy zobaczył zbliżającego się opancerzonego rycerza zaczął wycofywać się z powrotem w stronę barykady. Przedarł się przez wozy. Słony pot lał mu się po czole, szyi i ramionach.

- Wycofajcie się i sprawdźcie czy Wajcha i Cynobrowy potrzebują pomocy! – rozkazał rekrutom ciężko dysząc – Dymitr, pomóż mi przygotować pułapkę.

Ludzie zeskoczyli z wozu. Dymitr dopadł liny i ciągnął z całej siły próbując wyrwać klin mocujący wóz. Widział jak olbrzym jednym machnięciem odepchnął kulejącego zombiaka blokującego mu przejście. Chudzielec odleciał dobrych parę metrów zanim upadł na bruk i zatrzymał się na barierce. Szkarłatny widząc problemy Dymitra, nawet na moment się nie zastanawiał, doskoczył i rąbnął swoim młotem wybijając prowizoryczną blokadę pułapki. Wóz z łoskotem runął w dół. Koła zaskrzypiały, a bezwładna już masa z impetem uderzył w rycerza i ostatnich ożywieńców na moście. Wóz był ciężki, a jego impet rozerwał barierkę i zsunął ich w dół.

Oddział dobiegł do Cynobrowego, który z trudem ciągle jeszcze wyciągał Wajchę ze zwisu. Na jego dłoniach pojawiły się już pęcherze, a bark piekł nawet mimo coraz zimniejszego deszczu. W momencie, gdy żołnierze mieli już rzucić mu się do pomocy nad barierką pojawiła się głowa Wajchy. Był blady jak ściana i zmęczony, ale zadowolony.

Dymitr i Szkarłatny spojrzeli w stronę pozostałej dwójki rycerzy, którzy ewidentnie zaczęli kierować konie by wjechać na most. Największa przeszkoda jaka stała na ich drodze właśnie runęła w przepaść. Nie było czasu, musieli wysadzać ten most zanim rycerze ich dopadną.

Ledwo ruszyli w kierunku reszty oddziału usłyszeli za sobą zgrzyt. Odwrócili się i w świetle błyskawicy, która nagle przecięła niebo zobaczyli jak przez uszczerbioną krawędź mostu wdrapuje się olbrzym. Jego napierśnik był solidnie wgnieciony, hełm zdarty, twarz wykrzywiona w grymasie bólu i furii. Spod naramiennika spływała mu krew, a ta w obecnym świetle była równie czarna, co jego cała zbroja. Nie miał przy sobie topora, ale był gotów rozszarpać ich nawet zębami. Jakim cudem przeżył coś takiego nie wiedział nikt.

Wajcha wczołgał się na most. Siedząc zebrał w garść lonty i podpalił od latarni.
- Czas się zbierać…

- Chyba Cię nie usłyszeli - powiedział Cynobrowy do Wajchy. A do reszty zakrzyknął:

- Wycofajcie się do drugiej linii obrony! Jest już gotowa! Skończyliśmy naszą pracę tutaj! - zakrzyknął, pamiętając, że legioniści pamiętają, że żadnej drugiej linii obrony nie ma, ale nieumarli nie mają o tym pojęcia.

- Strzelcy na drugiej linii przygotować się do strzału! - miał nadzieję, że to spowolni ewentualną szarżę rycerzy. Ponownie, to, że nie ma żadnej drugiej linii strzelców było oczywiste tylko dla “naszych”. Krzyczenie zajmowało jego gardło, podczas kiedy oczy i ręce przeszukiwały okolicę. Udało mu się wypatrzyć porzucony ekwipunek Legionu. Skrzynia, sądząc po oznaczeniach, pełna “Szponów Kruka”. Te małe zadziory byłyby genialne na ogary i lekkozbrojnych. Niestety, w aktualnej sytuacji, ich przydatność byłaby ograniczona. Westchnął. Było ciemno, mokro, a most był zagracony. Beczka z oliwą stojąca na przekrzywionym wozie była mniej eleganckim rozwiązaniem niż ślicznie wypolerowane kolce, ale śliska nawierzchnia powinna wystarczająco spowolnić wrogi pościg i uniemożliwić mu rozminowanie mostu. Zwiadowca zasadził się przy swoim prostackim znalezisku i cierpliwie czekał by rozlać jego zawartość, gdy tylko drużyna Srebrnych Jeleni przebiegnie obok.

- Wycofujemy się! – krzyknął Szkarłatny do Dymitra dostrzegając, że Wajcha wdrapał się z powrotem na most, a Cynobrowy wydaje rekrutom komendy. Nie mógł uwierzyć, że przeklęty rycerz wciąż stoi na nogach. Tego nie miała szans przeżyć żadna istota ludzka…co znaczyło, że ich przeciwnikiem nie jest już człowiekiem lecz czymś znacznie gorszym i potężniejszym.

Legioniści ruszyli biegiem wycofując się do pozostałych żołnierzy. Ci zaś zerwali się do biegu. Niemal wszystkie nogi wybijały zgodny rytm po śliskim bruku mostu. Żołnierze gnali jakby ich sam Popielny Król gonił… Potężny, czarny rycerz warknął i ruszył za nimi łapiąc po drodze jakiś ułamany dyszel i unosząc go do góry niczym olbrzymią maczugę. Dymitr dostrzegł to jako pierwszy i przyśpieszył jeszcze bardziej, a za nim wszyscy przyłożyli się wszyscy inni.

Wajcha dopadł drugiego lontu i podpalił go od swojej latarni. Ognie tryskając i skrząca się błękitną łuną pomknęły wzdłuż alchemicznego sznurka, który palił się nawet w deszczu. Mieli niewiele czasu zanim most runie razem z nimi.

Dymitr minął Cynobrowego jako pierwszy, gdy ten właśnie podważał wieko, cudem wygrzebanej, beczki swoim nożem. Po sekundzie minęli go pozostali. Zwiadowca ze stęknięciem pchnął beczkę. Oliwa wylewała się już sama, gdy Cynobrowy, wycofując się, zobaczył jak potężna sylwetka Czarnego Rycerza zbliżając się bierze zamach. Nagle olbrzym runął jak podcięty, a ostatni z legionistów na moście zobaczył jeszcze jak upadając Kolos uderza w stemplowaną skrzynię łamiąc ją w drzazgi. Wtedy przepatrywać odwrócił się z impetem i ruszył biegiem za resztą.

- Chodu! - ponaglił towarzyszy Wajcha samemu prąc na przód ile sił w nogach. Wojak był z niego słaby, więc nie dziwne, że nie pchał się tam gdzie trup ścielił się gęsto.

Ruszyliście ostrym tempem nie oglądając się za siebie. Ledwo ostatni z was zeskoczył z mostu, a huk eksplozji rozdarł nocne powietrze zagłuszając odgłosy burzy. Jak na komendę cały oddział zamarł, kilku legionistów aż poślizgnęło się i upadło. Obróciliście się i zobaczyliście jak pogruchotany w wielu miejscach most zapada się do środka. Całe przęsło mostu zachwiało się i runęło we wzburzoną toń rzeki. Przerażający Olbrzym, który był już niemal na waszej stronie, ponownie osunął się na śliskim bruku i spadł w dół ginąc w spienionych odmętach. Daliście radę dostrzec również, jak Wolfgang Birte, wraz z zakutym w stal rycerzem, powstrzymuje konie. Warknął coś i błyskawicznie popędził wierzchowce z powrotem. Byliście pewni, że Rozpruwacz na pewno Go nie pogłaszcze za pozwolenie na zniszczenie tego mostu.

***

Dotarliście miedzy drzewa i opadliście zmordowani na mokrą trawę. Byliście przemoczeni i wyczerpani. Burza za to jakby ustawała, a pioruny przestały uderzać…

Zaya odezwała się jako pierwsza:

- Jedno mnie bardzo niepokoi - zaczęła niepewnie - Bo wiecie u mnie w wiosce mówili, że piorun dwa razy w jedno miejsce nie uderza… A dzisiaj cały czas zdawało się, że bije w to samo miejsce… To było przerażające… - powiedziała unosząc wzrok i napotykając oczy pochylonego nad nią Dymitra.

- Jeśli jest w stanie przerazić Ciebie tylko błysk pioruna Zaya to zdecydowanie tamta strona mostu zabrała Ci rozsądek! Mam tylko nadzieję, że uspokoiła też twój…- szepnął tylko jej do ucha - palec kładziony na spust – i dokończył głośno – nienasycony bojowy szał. Żyjemy! LEGION ŻYJE!
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172