Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-03-2022, 10:38   #1
 
Fenrir__'s Avatar
 
Reputacja: 1 Fenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputację
Ostatnich zeżrą zombie! [Kompania Ostrzy 18+ ] - Krwawa Przeprawa

Druga misja legionu...

Sesja oryginalnie prowadzona na gdoc. Aktualne poczynania graczy i ustalenia mechaniczne możecie śledzić na: https://docs.google.com/document/d/1...it?usp=sharing

Wyruszyliście jeszcze tego samego dnia. Każda godzina miała znaczenie, bo to kolejne oddziały popielnego króla po tej stronie rzeki. Mijaliście zniszczone zagrody, spalone pola. Wszędzie unosił się zapach dymu i grobowa cisza. Popędziliście konie do galopu pozostawiając za sobą ruiny dobrze znanej wam cywilizacji.

***

Czas naglił. Konie biegły już kolejną godzinę. Ich boki spływały potem. Minęli kolejny zagajnik, których było tutaj coraz więcej. Zaczynało zmierzchać, gdy wjechaliście na niewielkie wzniesienie i dostrzegliście zakole rzeki. Po przeciwnej stronie jej szerokiego koryta ciągnęły hordy Popielnego Króla. Ponura kawalkada ludzi i koni poruszająca się chybotliwym rytmem. Snajper uniósł do oczu lunetę swojej broni i spojrzał w kierunku wroga. Zobaczył chordy chudzielców, z rzadka pojawiali się odziani w czerń rycerze utrzymujący szyk. W klatkach ciągnące przez wychudzone do granic konie znajdowali się ludzie. Tumany much unoszące się nad nimi świadczyły, że nie wszystkie zawierały żywych jeńców. Za nimi ciągnięto wozy z wyposażeniem i zapasami. Część z nich robiła przerażające wrażenie. Potężne kadzie, rury i flasze z gęstą mazią. Służące potwornym praktykom Rozpruwacza. Horda poruszała się w sposób nieuporządkowany bez niezbędnej organizacji i bardzo powoli, ale nieubłaganie do przodu… Nie było czasu...

Popędzilście konie zjeżdżając w dół. Skoro horda podąża w tę stronę, to znaczy, że i wy zmierzacie w stronę swojego celu… Jeszcze rano wyjeżdżaliście z wypalonych równin, pełnych ruin domostw i tragedii przegranej wojny. Tutaj gdzie ludzi było mniej wojny niemal nie było widać. Większość terenów zajmowały lasy i puste łąki. Od dłuższego czasu nie widzieliście też żadnego domostwa. jedyna gospoda, jaką minęliście po drodze, była wypaloną skorupą, z na wpół zawalonym stropem i rozwleczonymi po podwórzu trupami zwierząt domowych. Ominęliście tamto miejsce łukiem. Felczer obozowy ostrzegał przed morowym powietrzem, jakie mogło się zbierać w takich miejscach.

Minęliście łukiem też grupę chudzielców, która dopadła jakąś zbłąkaną krowę. Lepiej było nie wdawać się w przepychanki przed dotarciem do przeprawy. Śladów bytności hordy było tutaj więcej. Trafialiście na truchła chudzielców lub ogarów. Charakterystyczne ślady przemarszu umarłych i wiele innych dowodów, że znaleźliście się daleko za linią frontu. Tutaj już poruszaliście się ostrożnie.

Zwolniliście gdy zaczęło zmierzchać. Nagle na drogę przed wami wypadł młody chłopak. Może miał 14 lat. Był brudny, jego ubranie było poszarpane. W jego oczach czaiło się szaleństwo, a łzy wytyczyły na jego twarzy blade bruzdy… Przebiegł może dwa metry, wybiegając na środek traktu, rozpostarł szeroko ręce, próbując was zatrzymać. Po czym padł na kolana i złożył ręce w błagalnym geście.

Zwolniliście jeszcze bardziej z bronią gotową do ataku. Chłopak zaś nie podnosząc się z kolan panicznym, szarpanym łkaniem bełkotał.

- Pomóżcie… Oni mają moją rodzinę… Pomóżcie… Tam przy przeprawie… Oni zmuszają… Zabili… Oni mordują… Pomóżcie!!. - złożył ręce jak do modlitwy i pochylił głowę. Jego ciałem szarpały spazmy płaczu. - Pomóżcie!!! - Widok zbrojnych rozkleił go ostatecznie.

To był odruch. Maleksei każdego obcego traktował jak potencjalne zagrożenie, więc kiedy w polu widzenia pojawił się ten chłopak, kilka uderzeń serca później rekrut już napinał cięciwę łuku. Nie wypuścił strzały tylko dlatego, że nie usłyszał rozkazu, wystarczyło jednak słowo centuriona by stalowy grot przeszył szyję nieznajomego.

Gdy dzieciak zaczął kwilić i wspomniał o rodzinie, Zemijczyk poczuł nieprzyjemne ukłucie, wróciły stare wspomnienia, wciąż niezabliźnione, świeże jak szramy, którymi oznaczał kolejnych ukatrupionych wrogów. W milczeniu przyglądał się wyrostkowi nie spuszczając go z celu.
Widząc, że kompan bacznie obserwuje dzieciaka, sam zaczął lustrować okolicę. Młody mógł po obietnicy uwolnienia rodziców, ściągać w pułapkę nieumarłych wszystkich których spotkał po drodze.
Wstrzymany koń największego ze zbrojnych lekko zatańczył na wydeptanym trakcie jakby nie czując żadnego zmęczenia. Bieg zaplanowanych czynności jednak musiał dopaść swego końca. Byli tuż przed celem. Czas było podjąć działanie i udowodnić Widmowym Sowom czemu właśnie monstrualnej postury okutego w zdobny pancerz Centuriona Tasseme wyznaczono na dowódcę tej szczególnie istotnej misji. Ruchem ręki pohamował zapędy oddziału. Nie schodząc z wierzchu odezwał się do chłopaka rozpiętego na drodze:

- Przybyliśmy walczyć z zastępami Popielnego Króla. Mów co wiesz młokosie- liczebność jeńców i ich katów? Zabezpieczenia obozu przy przeprawie? Odległość? Sprzęt? Siła przeciwnika?

Patrząc na dzieciaka z góry i kierując do niego wyważone kwestie Nabe mógł uchodzić za ciemiężcę lecz ton jego głosu podpowiadał słuchającym, że stawiał siebie w roli obrońcy… Którym w istocie wcale nie miał być i pewnie nie będzie. Za dobrze zrozumiał zadanie i w jaki sposób ma je przeprowadzić. Do tego był przekonany, że nie tylko żołnierze potrzebowali wzoru, ale także ludność cywilna musi poznać z czym się zderzy wybierając podłe życie niewolnika w służbie martwych zamiast chwalebnej śmierci w ostatniej walce o wolność.*

- Oni przyszli w nocy. Rycerze w czarnych zbrojach i nieumarli.. Horda… Całe tuziny
- chłopak machał rękami ukazując ogrom armii jaki napadł na nich. - Zabili Starego Goba i jego żonę…Ludzie rzucili się do obrony swoich domów. Każdego, kto podniósł na nich rękę zabijali, jego żonę zabierali a dzieci rzucili ożywieńcom by je pożarły…My się poddali… Było ich zbyt wielu… Cieślę Flina i jego dwóch czeladników zagnali do budowania trwat, a Rudego Joffa i Jego syna Tytusa w sensie naszych drwali posłali by rąbali pnie razem z każdym, kto był w stanie unieść siekierę. Pierwszego dnia zginęło nas tam tylu, że palców mi u rąk brakło… Zostaliśmy w 3 ja i Joff z Tytusem. Udałem że padłem trupem to mnie zostawili… Uciekłem tutaj… Przeprawiają truposzy na 2 tratwach… Ale Flin kończy trzecią. Ma już drew na czwartą… Zaprzęgli konie i ciągną tratwy mimo, że nurt jest mocny. Katują te zwierzęta aż z pysków pianę toczą. Raz za razem…W jednej tratwie zaprzęgli już kobiety, ale one też już padają… Już setki truposzy przewieźli, ale tam na drugim brzegu jest ich jak mrówek w mrowisku…- Chłopak bełkotał i skakał z tematu na temat.

- Ilu jest czarnych! - Warknął Sierżant

- Sześciu Panie… - Wydukał pokornie kłaniając się chłopak

- A truposzy? - nie spuszczał z tonu

- Nie wiem.. Coraz więcej… Ale rozpełzają się po okolicy. Wszędzie ich teraz już pełno! Tyle, że nie ciągną tratw w nocy, bo się liny poplątały i tratwa się przewróciła pierwsza co ją puścili… Potopiło się ich wtedy co do sztuki, a i tratwa się zerwała. Dlatego nowe kazali budować… - chłopak zaczynał bełkotać.
Okolica była cicha… Jednak wieś nie mogła być już daleko, a sądząc z opowieści chłopaka sytuacja była dramatyczna.

Tessema z uwagą przysłuchiwał się relacji chłopca, próbując zapamiętać i przeanalizować każdy istotny szczegół. Jako Bartianin na pierwszym miejscu stawiający zawsze rodzinę nie mógł pozostać obojętny wobec historii młodego ocaleńca. Współczuł mu, ale schował to uczucie w głąb siebie, jego twarz pozostawała maską nieustępliwego, surowego dowódcy skupionego na tym by wykonać misję.

- Dajcie chłopcu coś do jedzenia i picia – zwrócił się z rozkazem do rekrutów a potem zszedł z wierzchowca i wziął Zardiniego na stronę, żeby się naradzić.

- Musimy natychmiast przerwać budowę tratw, dlatego naszym celem powinien stać się w pierwszej kolejności cieśla Flinn i jego czeladnicy. Mam jednak mieszane uczucia czy powinniśmy go eliminować. Wydaje się, że człowiek o takich umiejętnościach przysłużyłby się dla naszej sprawy, brakuje nam dobrych rzemieślników, dlatego najpierw przeprowadźmy zwiad, oceńmy siły wroga. Jeśli pojawi się okazja i sposobność, spróbujemy uwolnić Flinna i jego ludzi. Jeśli okaże się to zbyt ryzykowne, zdejmiemy ich z bezpiecznego dystansu. *


- Dobrze, rozejrzyjmy się najpierw - odpał snajper nie pokazując czy sprawia mu różnicę uwolnienie zamiast zastrzelenia cywila. - Ale samo uwolnienie cieśli nic nie zmieni, wciąż mają innych do budowy tratw. Jeśli uwolnimy cieślę, trzeba go będzie prowadzić do obozu, będzie opóźniał. Rekonesans przyda się tak czy tak…

Nie dodał, że i tak skończy się na wybiciu robotników.*
Centurion skinął zgadzając się ze zdaniem żołnierza.

- Na razie niczego nie zakładajmy, oceńmy sytuację. Weź któregoś z rekrutów i zróbcie rekonesans. *
 

Ostatnio edytowane przez Fenrir__ : 03-03-2022 o 10:41.
Fenrir__ jest offline  
Stary 03-03-2022, 11:23   #2
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Anjika podeszła do chłopaka i podniosła go na nogi. Ten podniósł wzrok i popatrzył w jej piękne duże oczy w kształcie migdałów i aż zamarł. Dziewczyna uśmiechnęła się czarująco. Lapario zebrał konie i odprowadził je bez słowa w kierunku wysokich zarośli tak by nie było ich widać z drogi.

Do Snajpera podszedł Daniaevich, z wyrazem niemego pytania na twarzy dotknął swojej piersi, wskazał na oficera i w kierunku, w jakim powinna znaleźć się oaza. SNajper spojrzał w kierunku niskiego mężczyzny w stroju podróżnym z łukiem i kołczanem przerzuconymi przez plecy. Znał Malekseiego wiedział, że zna się na rzeczy, podobnie jak większość sów, przetrwał pogrom tylko dzięki swoim umiejętnością skradania się. Zaridini również skinął głową i oboje ruszyli w kierunku wioski.

Już po kilkudziesięciu krokach znaleźliście pierwsze ślady. Zwalone pnie i sterty obciętych gałęzi. Bez problemu przeskakiwaliście coraz to bardziej wydłużających się cieniach. Alchemiczne oko sprawiało, żę świat wydawał sie nieco bardziej wyraźny, a krawędzie przedmiotów wyraźniejsze.

Szum rzeki stawał się wyraźniejszy, zwiadowcy zwolnili i poruszali się powoli. Nagle usłyszeli przerażający krzyk i odruchowo przyśpieszyli.

Dotarli na krawędź wsi. Wypalona na wpół zawalona ruina domu do której się podkradli była idealną kryjówką. Weszli razem do środka. W dłoniach towarzyszącego snajperowi zwiadowcy pojawił się łuk z naciągniętą cięciwą. Zardini również miał broń w pogotowiu. Ściana wychodziła na centrum wsi, skąd dochodziły przerażające odgłosy.

Zobaczyli w centrum wsi na udeptanym placu tuż obok studni z długim żurawiem wbito w ziemię solidny pal do którego przywiązano kobietę. Za nią odziany w czerwoną stal mężczyzna raz po raz uderzał w jej plecy biczem z roztrojoną końcówką z pazurami. Bicz ten nazywaną szponami demona miały być ponoć używane przez ludzi z pustkowi kości do tresury bestii. Zardini widział to kiedyś na bazarze… Teraz nie był pewien. czy akurat do tego celu ten bicz był przeznaczony. Każdy cios pozostawiał głębokie bruzdy w plecach kobiety. Suknia leżała w strzępach u stóp kobiety. Po jej drżących nogach spływały szerokie strugi jasnej krwi z pleców, które zamieniły się w krwawą miazgę. Wokół słupa zgromadziła się chyba cała wieś. Wymizerowani, wychudzeni mężczyźni z twarzami wykrzywionymi w grymasie przerażenia, obszarpane brudne kobiety i dzieci chowające twarze w ich spódnicach. Kobiet było więcej niż mężczyzn. Za zebranymi stali rycerze zakuci w czarną stal.

Opraca obrócił się w ich stronę twarzą i wtedy go poznali to musiał być jeden z popielnych gwardzistów. Ich oczy były zalane ognistą czerwienią a na twarzy wokół oczu wystąpiły grube czarne żyły. Był wielki i potężny. Ozdobna czerwona zbroja mówiła, że najprawdopodobniej mają do czynienia z popielnym komendantem. czyli dowódcą grupy gwardzistów…

Mężczyzna uderzył po raz ostatni i kobieta zwiotczała zawisając na rękach. Jej ciałem wstrząsały drgawki.

- TAK SIĘ KOŃCZY!! - wrzasnął oprawca - TAK SIĘ KOŃCZY NIEPOSŁUSZEŃSTWO! Zamiast głosić chwałę popielnego króla i z radością poświęcać się jego świętej misji zjednoczenia świata i usunięcia z niego herezji. Wy knujecie! Oszukujecie!... Mnie!! Waszego dobroczyńcę! Jedynego, który stoi między wami a hordami nieumarłych… Inni mogli by was już dawno poddać próbie albo przeznaczyć na karmę dla ogarów… - gestem ręki machnął biczem, strącając kropelki krwi prosto na zebranych. Wszyscy się wzdgrygnęli i skulili. Odziany w czerwień kontynuował - Ale nie ja.. Jako jedyny daje wam niepowtarzalną szansę, takim kozim bobkom jak wy by obmyć się w chwale i potędze popielnego króla. Wy dalej nie rozumiecie, że takie ucieczki nic nie dadzą. Jeszcze dzisiaj ruszą tropem tego tchórza ogary. Wyślę te które pożywią się truchłem Tessy - wskazał na drgający ochłap przywiązany do słupa
- Tak by były najedzone i bawiły się dłużej swoją zdobyczą… - ściszył głos i dodał niemal szeptem, ale tak mrocznym, że aż powiało chłodem - Przypatrzcie się dobrze, bo wystarczy jeden gest by kolejna kobieta zawisła na słupie i stała się karmą dla ogarów.
Zwrócił się w kierunku niewielkiej może 6 letniej dziewczynki i powiedział z uśmiechem
- Ty będziesz następna…

Matka natychmiast wyrwała się i rzuciła się do przodu ale odziany w czerwień jednym uderzeniem powalił kobietę na ziemię i wdusił jej twarz w ubitą ziemię podwórza ciężkim pancernym butem . Złapał dziecko i rzucił go jednemu oddzianemu w czerń rycerzowi . Ten bez słowa ruszył i przywiązał dziecko do słupa obok zakrwawionego strzępu.

- DO PRACY!!! - wrzasnął komendant - Jeszcze przed zmrokiem chcę by barka dotarła na drugi brzeg!

Zardini spojrzał uważniej w kierunku cywilów. Widział wielkiego barczystego osiłka o sinej twarzy i łudząco podobnego do niego młodzieńca z krzywym nosem utykającego na nogę. To musieli być ostatni drwale. Finna z jego dwoma czeladnikami nie trudno było też zobaczyć. Wyglądali najlepiej z mężczyzn. Oprócz nich było tam jeszcze 3 młodych chłopaków góra 15 letnich. Brudnych i wymizerowanych. Kobiet było koło 10 dzieci 5. Czarnych gwardzistów było sześciu. W samej wsi nie widać było umarłych. Ale w tym momencie na ryneczek weszło dwóch zakutych w czerwoną stal popielnych gwardzistów. Poruszali się w dziwny nienaturalny sposób. Prowadzili na smyczach 10 ogarów. Które szarpały się i wyrywały widząc ochłap przywiązany do słupa…

Przywołał bliżej Daniaevitcha gestem i rzekł cicho:
- Pójdę i spróbuję pozbyć się cieślów, a ty wracaj i ostrzeż naszych przed ogarami.

Maleksei tylko skinął głową i zniknął w cieniach zachodzącego słońca. Snajper rozejrzał się zaś uważnie i opuścił bezpieczną kryjówkę.

***


Tassema patrzył jak jego ludzie skrzętnie uwinęli się chowają konie w takim miejscu, że mogły swobodnie odsapnąć i poskubać trawy. Zajęli się też przerażonym chłopakiem, który wzroku nie odrywał od Anjiki. Miał przeczucie, że nic z tego dobrego nie wyjdzie. Czekanie było tym, co na wojnie przychodziło najtrudniej. Żołnierze czuli wroga blisko, nie odkładali broni nawet na moment. Tessema był spokojniejszy. W akademii wpoili mu niezłomność i cierpliwość, które muszą cechować każdego dowódcę. Szczególnie w takim zadaniu jak dzisiaj.

Nagle krzewy się poruszyły kilka karabinów podskoczyło do góry, ale zaraz opadły gdy spomiędzy chaszczy wyłoniła się znajoma sylwetka Malekseiego. Zwiadowca podkradł się do dowódcy i w krótkich słowach przekazał raport.
- Wioska pod okupacją. Dowodzi dziwny rycerz odziany w czerwoną zbroję, Jest też oddział Czarnych. Nieustalona liczba truposzy. Cywili ponad dwudziestu. Większość to kobiety i dzieci. Zastraszeni i kolaborujący. Zakatowali dziewczynę na oczach całej wsi, przez niego - wskazał głową na chłopaka pijącego łapczywie z manierki. - Zaraz spuszczą ze smyczy ogary mające na niego polować.

Dowódca po wysłuchaniu raportu spojrzał na młodego uciekiniera. Jego obecność mogła pokrzyżować im plany i ujawnić ich obecność, jeśli faktycznie ogary zostaną spuszczone za chwilę ze smyczy. Z drugiej strony w łatwy sposób mogli pozbyć się kreatur na jakiś czas i ułatwić sobie zadanie.
- Maleksei – zwrócił się do rekruta – Zabierz stąd chłopaka i postaraj się odciągnąć te bestie jak najdalej od nas. Niech przez jakiś czas łapią wasz trop, potem spróbuj je zgubić. Spotkamy się równo o północy na rozdrożu gdy będzie już po wszystkim.

Rekrut skinął głową. Wiedział, że to nie będzie łatwe, ale nie zwykł dyskutować z rozkazami, z resztą w w ogóle nie lubił dyskutować. Podszedł do chłopaka i na migi przekazał mu by ruszył za nim. Ten w odpowiedzi zaczął się zarzekać. Ale wtedy Anijka podeszła do swojego konia i z juków wyjęła prosty, krótki miecz i podała go rękojeściom w stronę chłopa. Ten nie mógł odmówić swojej pięknej wybawicielce i okazać się tchórzem. Chłopak niepewnie ujął broń i zwarzył ją w ręce, po czym ruszył w stronę traktu.

Centurion wiedział, że i oni muszą się ruszyć. Chłopak za długo tu siedział, na pewno ogary tutaj się pojawią.

Rekrut skinął do młodzieńca, nakazując mu iść za nim. Chłopak mu im się przysłuży, a jak bogowie pozwolą to może i zachowa życie. Choć nie będzie to łatwe, Maleksei wiedział jak niebezpiecznymi przeciwnikami są ogary. Zrobi jednak wszystko by wykonać powierzone mu zadanie.
Weszli w gęsty las i ruszyli biegiem przed siebie, Bartianin nie znał topografi, więc liczył na pomoc młodego zbiega.
- Biegnijmy w stronę rzeki. Lub jakiegoś potoku. Tam spróbujemy zgubić trop – zarządził. Czasem ludzie brali go za niemowę, lecz Maleksei nie stracił daru mowy. Wymawiał słowa tak cicho, że czasem trudno było je zrozumieć. Chłopak jednak usłyszał polecenie.
W tym czasie Centurion wraz z resztą rekrutów oddalili się z miejsca, gdzie ścieżki żołnierzy przecięły się z młodym uciekinierem. Ruszyli w przeciwnym kierunku niż Maleksei, szukając odpowiedniej kryjówki, z której będą mieli dobry widok na drogę. Tassema nakazał zachować bezwzględną ciszę, oddział wypatrywał powrotu Zardiniego.
Grupa szybko zebrała swoje prowizoryczne obozowisko i bez dyskusji ruszyła w przeciwną stronę. Centurion zaczął się zastanawiać czy podzielenie sił było dobrym rozwiązaniem. Z miejsca gdzie się znalazł nie zdąży udzielić wsparcia ani jednemu ani drugiemu towarzyszowi.

Maleksei poruszał się sprawnie i szybko jak przystało na zwiadowcę. Chłopak dotrzymywał mu kroku był on przyzwyczajony do poruszania się po lesie i znał te tereny.

Chłopak wskazał mniej więcej stronę. Chłopak nie pytał czemu uciekacie i oddzieliście od obozu ale widać było że rośnie w nim niepokój. Minęliście duże osuwisko i zsunęliście nad brzeg jednego z dopływów okolicznych rzek. To nie był strumyk a prawdziwa dość rwąca rzeka. W pobliżu biegła ścieżka prowadząca do mostu. Most był jednak zniszczony. Pozostały po nim sterczące z rwącego nurtu, na wpół przegniłe bale. Przeskok po nim czy próba przepłynięcia wpław nurtu będzie dość ryzykownym zadaniem, a wystające gdzieniegdzie skały nie wróżą łatwej przeprawy. Z drugiej strony można pójść w górę albo w dół strumienia przy tym brzegu. Tak by ogary zgubiły trop. Zwiadowca jednak wiedział, że to połowiczne rozwiązanie.

Maleksei z powątpiewaniem przyglądał się przegniłym balom oceniając swoje szanse. O ile sam był gotowy zaryzykować, nie miał przekonania czy jego młody towarzysz podoła zadaniu. Spojrzał na niego a potem wskazał na przeszkodę dając do zrozumienia co zamierza zrobić.
- Damy radę – szepnął choć miał świadomość, że nie brzmi zbyt przekonująco. Starał się jednak sprawiać wrażenie pewnego siebie i tchnąć w dzieciaka nieco odwagi.
Chłopak popatrzył na zwiadowcę z przerażeniem, ale ruszył za nim. Czuł, że dzieje się coś niedobrego skoro jego przewodnik zdecydował się na tak karkołomne wyzwanie. Pale były dość spore, ale zmurszałe i nadpalone, śliskie od wody i porostów. Były jednak dość blisko siebie i Maleksei radził sobie sprawnie. Był już blisko końca gdy towarzyszący mu chłopak poślizgnął się, zwiadowca w ostatniej chwili złapał go za rękę, ten z impetem uderzył w słup, na którym stał zwiadowca, mocząc sobie nogi w wartkim strumieniu. Zwiadowca wyciągnął go i wspólnie dotarli na drugą stronę. Młody drwal był ewidentnie wykończony. Dyszał ciężko. Przeprawa nie była najłatwiejsza i dała mu mocno w kość. Nagle nad lasem rozległo się echo wystrzału a zaraz po nim skowyt bestii wyruszających na łowy. Ogary były na tropie i wydawało się, że legion rozpoczął walkę bez niego. On miał jednak swoje rozkazy. Porwał chłopaka i ruszył w górę strumienia. Woda omywała im nogi. Kamienne podłoże ułatwiało szybki marsz. Pozostawali na widoku ale rzeka, szybko zaczęła meandrować i na pewno zniknęli z oczu potencjalnemu pościgowi. Nagły chlupot spowodował, że zwiadowca się obrócił. Chłopak, który mu towarzyszył, opadł na kolana. Dyszał ciężko Próbował dotrzymać kroku zaprawionemu zwiadowcy, ale nie dał rady.

- Musimy odpocząć - wysapał - nie dam rady… Czemu tak uciekamy? Gdzie idziemy? Co się stało?

Maleksei gestem dłoni uciszył chłopca nasłuchując w napięciu. To był pojedynczy strzał, nie salwa, walkę rozpoczął jeden człowiek, nie oddział. Ogary mogły, ale nie musiały zaniechać pościgu. Rekrut nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Wykona rozkaz bez względu na wszystko. Zza pazuchy wyciągnął manierkę z wodą i podał ją młodemu uciekinierowi.
- Odpoczniemy chwilę i ruszamy dalej – mruknął. Nie należał do zbyt rozmownych, więc nie zamierzał chłopakowi niczego wyjaśniać ani tłumaczyć. Mogło by mu się nie spodobać, że robi za przynętę. Plan był taki by wydostać się z lasu na trakt i tam, na rozstaju dróg zaczekać na oddział. Na razie nie szło najgorzej, choć wiedział, że bestie są nieustępliwe i trudno będzie je zgubić.
- Słuchaj się mnie to przeżyjesz. Na razie idzie dobrze, mamy przewagę.
Po chwili wahania położył mu niedbale dłoń na ramieniu próbując dodać nieco otuchy.
Chłopak z wdzięcznością przyjął bukłak i usiadł na brzegu. Był wyczerpany wszystko w co się wpakował mocno się nad nim odbijało. Zwiadowca też przysiadł bo cała ta eskapada też już zaczynała mu doskwierać. Reszta oddziału miała okazję odsapnąć, on był cały czas w ruchu. Mógł sie tylko domyślać że strzał to szalony snajper, który sam postanowił rozpętać wojnę.

Kiedy już odpoczęli Maleksei nie starał się ukryć śladów ich obecności, ogary musiały dotrzeć w to miejsce a potem ruszyć dalej ich tropem. Byle odciągnąć bestie dalej od oddziału i zwiększyć szanse na wykonanie misji. Rekrut mocnym chwytem pomógł wstać chłopcu z ziemi.
- Idziemy wzdłuż rzeki – zadecydował. Nie zamierzał robić więcej postojów, stracili wystarczająco wiele czasu a przeciwnik był zajadły i nieustępliwy. Miał nadzieję, że dzieciak jest twardszy niż wygląda i wytrzyma tempo marszu. Chłopiec tego dnia stracił dom i rodzinę, ale jeśli przeżyje będzie miał szansę tak jak Maleksei zacząć wszystko od nowa. Stać się częścią czegoś większego niż on sam.

Ruszyli szybko, droga kluczyła. Robiło się coraz ciemniej. Dla Ogarów nie stanowiło to problemu. Tylko czy będą w stanie ich wywąchać. Woda powinna wystarczyć. Pasowało tylko znaleźć kryjówkę. Skowyty rozlegały się dookoła. Bestie się rozdzieliły. Większość chyba została po tamtej stronie rzeki. Część była po tej i niektóre blisko. Ale ewidentnie nie złapały tropu. Szukały. Jeśli tylko nie zrobią nic głupiego. Być może przetrwają…
- Nie ociągaj się – rzucił oschle do chłopaka Maleksei, ale widząc, jak ten bez słowa sprzeciwu forsuje, nieco złagodniał – Niedługo będzie po wszystkim chłopcze.

Cały czas trzymali się blisko wody, starali brodzić w rzece, tuż przy brzegu, tam gdzie nurt był na tyle płytki, by mogli poruszać się pieszo, nie zostawiając śladów ani zapachu. Rekrut uważnie obserwował tarczę słońca, wiedział że w ciemnościach stracą przewagę. Zaczął rozglądać się za kryjówką, gdzie przeczekają pościg.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 04-03-2022, 12:15   #3
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Kiedy sierżant Tassema usłyszał echo wystrzału dał swoim żołnierzom nakaz zachowania absolutnej ciszy. Nie zamierzał wykonywać żadnych nerwowych manewrów, pośpiech nigdy nie jest wskazany, zwłaszcza, że nie mieli rozeznania w sytuacji. Miał pewność, że strzał oddał ich snajper i musiał mieć ku temu ważny powód. Zardini był doświadczonym żołnierzem i nie zdradziłby swojej pozycji w bezmyślny sposób niwecząc wysiłki drużyny.
- Zostajemy na pozycjach. Zaczekamy pół godziny, wypatrujcie Zardiniego. Przygotujcie broń i bądźcie w gotowości, gdyby w polu widzenia pojawił się wróg – rozkazał. *
Byli nieco bliżej wioski i jak przystało na sowy błyskawicznie znaleźli miejsca i ukryli się niemal znikając centurionowi z oczu. Ogary minęły ich z boku, szły za tropem chłopaka. Oby rekrut dał sobie z młodym radę.
Sierżant czekał, ale zagrożenie nie nadeszło. Tak jak przypuszczał, ogary skupiły się na młodym zbiegu, dzięki czemu oddział pozostawał niewidzialny. W końcu Tassema zawolał dwóch rekrutów, Księżycową Szalejącą Bestię i Akrama Ageo, których miał za całkiem niezłych tropicieli i zwiadowców.
-Myślę, że ogary na razie nie stanowią zagrożenia, dlatego Księżycowa podkradnie się do miejsca, gdzie Zardini odłączył się od oddziału i tam na niego zaczeka gdyby się pojawił w okolicy. Ty Akram podejdź do wioski, chcę wiedzieć co tam się dzieje, spróbuj ustalić jak najwięcej szczegółów, ale nie daj się złapać, zachowaj bezwględną ostrożność. Wrócisz za godzinę i zdasz raport.

*

Zardini poruszał się obrzeżem wsi, przeskakując przez niskie płotki i przemykając po zarośniętych chwastami grządkach. Przyczaił się za wygódką, widząc przed sobą szeroki plac tuż nad brzegiem rzeki. Widział tam kilka zwalonych pni i niemal ukończoną tratwę, do której właśnie podchodziła trójka mężczyzn. Kobiet nigdzie nie widział. Rozejrzał się dookoła za dobrym miejscem. Znajdował się na tyłach jednej z wiekszych chałup. Od strony wody osłaniała go wygódka i niski płot. Ale od tyłu każdy mógł go wypatrzyć. Również zapach dochodzący zaa krzywo zbitych desek świadczył, że miejscowi korzystają z tego ustronia. Jego wzrok padł na stojące niedaleko wysokie drzewo, aż dziw bierze, że nikt go jeszcze nie ściął. Na jednym z jego grubych konarów znajdował się domek. Najprawdopodobniej cieśla zbudował go dla swoich dzieci. Była by to idealna kryjówka. Z drugiej strony niemal odcinała ona drogę ucieczki. Nigdzie nie widział truposzy. Razem z cieślami pojawił się tylko jeden z czarnych rycerzy. Jego naramienniki ozdobione były ludzkimi zębami. U pasa wisiała niewielka wypolerowana czaszka. Wieś była bardzo duża, musiało w niej mieszkać przynajmniej setka ludzi jak nie dwie, teraz została ledwie garstka.

Kryjówka była idealna, ale zbyt oczywista. Rozejrzał się po dachach chałup, dzieć może dało się schować za kominem, albo ze strychu rozciągał się dobry widok…
Hmm, ostatecznie jakby miał długa linę to mógłby użyć jej do szybkiej ewakuacji z drzewa…

Chałupy stały w dość dużym rozstawieniu od siebie. Na pewno z jednej na drugą nie przeskoczy. Kominy i strzechy były liche, ale powinny wytrzymać jego ciężar. W ostateczności mógłby zsunąć się z dachu. Na pewno łatwiej uciec, tyle, że będzie na widoku. Szczególnie, z wyżej położonych części wioski. Na pewno będzie miał tam mniej czasu na działanie.

Zardini odłożył karabin i zaczął odwijać linę, która zawinął wokół pasa. Jeden koniec przywiązał do belkowania dachy chałupy i chyłkiem podbiegł do domku na drzewie, przerzucił drugi koniec przez konar i wspiął się po drabince. Przywiązał linę, naprężając ją mocno. Tak by w razie czego mógł zjechać po niej aż pod sąsiednią chałupę. Na przedramieniu lużno zawiązał chustę, którą zazwyczaj nosił na głowie. Po zjeździe będzie do niczego, ale przynajmniej nie porani sobie rąk. Dawało mu to choć trochę szans na ucieczkę w razie wykrycia. Wszedł do domku i zaczął szykować stanowisko… *

Działał sprawnie Kolejna lina do drzewa nie powinna budzić niczyjej uwagi. Sprawne ręce działały bardzo szybko i po chwili pomknął w kierunku domku szybko wspiął się i przywiązał swoją linę. Prowizoryczna tyrolka była skonstruowana. Lina naprężona. Powinna wytrzymać. Uśmiechnął się i wszedł przez niski otwór do domku. Natychmiast wstrząsnał nim smród. Jego alchemiczne oko rozbłysło na moment blaskiem i wtedy usłyszał zduszony pisk. W kącie dostrzegł ruch… Mała najwyżej 6 letnia dziewczynka wbiła się w kont i zagryzała rękę by nie wydać z siebie głośniejszego odgłosu. Wpatrywała się w intruza z przerażeniem jakiego Zardini jeszcze w życiu nie widział. Wystarczył rzut oka by domyśleć się, że domek jest kryjówką dziecka od dłuższego czasu. Diecko było brudne, wychudzone, i rozczochrane.*

- Spokojnie, jestem żołnierzem. - starał się mówić spokojnie - Chcę pokonać te potwory. Pewnie złapały twoich rodziców?*


Widzisz plac dość dobrze i widzisz tam pracowników

Jeśli chcesz trafić więcej niż 1 osobę jednym strzałem musisz wydać celowanie. Dwie osoby jednym strzałem to 1 celowanie 3 to 2 celowania.

Dziewczynka wbiła się głębiej w kąt, a Zardini wyglądnął przez okno. Okienko było niewielkie zaś gałęzie w pobliżu idealnie maskowały jego obecność. Miał z tej strony doskonałe pole widzenia na plac. Widział krzątających się ludzi kończących budować tratwę. Miał stąd idealne pole obstrzału. Przymierzył się i poprawił ułożenie kolby gdy usłyszał z tyłu.

- Zabijesz potwory? - głos dziewczynki był słaby i piskliwy. Sporo ją kosztował ale słychać w nim było desperację.

- Postaram się sprawić by potwory dalej już nie poszły - odparł regulując lunetę. - Zatkaj uszy i zamknij oczy. Gdy będę strzelał będzie duży huk.

Dziewczynka wbiła się w ciemny kont i zasłoniła uszy. Zardini pochylił się nad przyrządami. Widział dwóch czeladników i mistrza. Wziełi oni ostatnią belkę z trudem ją podnieśli a mistrz stał z młotem by wbić klin. Zardini wypuścił powietrze i nabrał go pełno do płuc. Świat jakby zwolnił a czeladnicy poruszali się jakby broczyli po pas w smole. Pierwszy z nich pochylił się drugi był jeszcze wyprostowany a mistrz postąpił krok do przodu. Wszyscy znaleźli się w jednej linii. Jak planety w koniunkcji… Zardini powoli ściągnął spust. Karabin szarpnął huk poniósł się daleki a pocisk z niewyobrażalną prędkością pomknął na spotkanie swojego przeznaczenia. Pierwszego trafił w szyję, niemal odrywając głowę, pochylonego trafił w unoszoną właśnie głowę. pocisk zboaczył delikatnie po zderzeniu z kością czołową ale i tak trafił w pierś pochylonego mistrza. Belka z hukiem spadła na ziemię, cała trójka cywilów upadła, a rozbryzg krwi ochlapał stojącego tuż obok nich czarnego rycerza.

- TAAAAATOO!!!!! - krzyk dziewczynki wyrwał Zardiniego z głębokiej koncentracji. Natychmiast rzucił okiem w stronę dziewczynki, która stała przy drugim oknie. Wychylała się i krzyczała. Już drugi raz.

Dostrzegł ją też rycerz, który momentalnie spojrzał w ich stronę. Kryjówka była spalona.

- Trzeba było zamknąć oczy - warknał Zardini zarzucając karabin na plecy. Zerwał z ramienia chustę i wypadł na zewnątrz domku, sekundę później sunął już w dół po linie, zasłaniany przez drzewo przed rycerzem. Jak tylko wylądował ruszył biegiem, uciekając z wioski.

Zardini odtrącił dziewczynę i w mgnieniu oka znalazł się przy swojej linie wyskoczył przerzucając zgrabnie chustę nad liną. Obciążył ją, ta wygięła się, ale wytrzymała. Pomknął w dół nabierając prędkości. Zobaczyl tylko że okuty w czarną stal rycerz biegnie w jego stronę. Puścił linę tuż przed lądowaniem pęd zmusił go by przebiegł jeszcze parę kroków. Gdy zobaczył jak spomiędzy budynków wybiega kolejny odziany w czerń. Ten był barczysty i o głowę wyższy od Snajpera. Cała jego zbroja usiana była setkami niewielkich kolców, zmieniając go w połączenie jeża i człowieka. W rękach dzierżył szeroki obustronny topór, z solidną szczerbą. Jego hełm zakrywał tylko górną połowę twarzy. Dolna zakryta była gęstą ciemną pokiklaną brodą. Rycerz za nim potrzebował jeszcze chwilę czasu. Ale Zardini słyszał nawoływania w mieście, a zaraz po nich rozległ się skowyt ogarów ruszających na łowy. Poczuł, że pot spływa mu po karku.

Zardini widząc, że drogę ma odciętą rzucił się biegiem na lewo (patrząc na obrazek). Liczył, że po podtopionej łące nie będą go gonić konno. Jedynie ogary wzbudziły jego niepokój, ci pobiegną po wszystkim…*

Snajper ruszył jakby go całe piekło goniło… Choć może w rzeczywistości tak właśnie było. Połykał metr za metrem sadząc długie susy. Ryk za nim jasno mówił, że pogoń ruszyła. Zaryzykował żeby obrócić się za siebie i zobaczył, że do pogodni dołączyło jeszcze 2 rycerzy. Na razie nie było żadnych konnych ani truposzy. Wpadł w wysoką trawę, omal się nie przewrócił, zacisnął jednak zęby i ruszył szybciej. Wysoka trawa czepiała się jego nóg i spowalniała. Sadzący dużymi susami zakuci w stal wojownicy zdawali się być napędzani jakąś dziwną siłą. Bo zdawali się go doganiać. Jeśli nic nie wymyśli, to go dopadną zanim osiągnie linię drzew.

Zardini w ostatniej chwili uchylił się przed zamachem topora i przeskoczył nad niewielkim ukrytym zwalonym pniem przetaczając się poderwał się i przyśpieszył jeszcze bardziej. Biegnący za nim kolczasty olbrzym zahaczył nogą o pień i runął. Dopiero biegnący za nim drugi odziany w czerń rycerz rączym susem przesadził pień. W rękach trzymał dwa szerokie tasaki.

Zardini widział przed sobą już linię drzew. Ledwo minął pierwsze, skręcił ostro, próbując zniknąć między drzewami. Wtedy usłyszał świst, a w drzewo przed nim z impetem wbiła się strzała o czarnych lotkach. Zanurkował pod nią i ruszył przed siebie, przeskakując nad konarami. Nie było czasu, żeby nawet się rozglądnąć. W płucach zaczynało już palić… Do pościgu na pewno dołączają kolejni… Gdzieś przed nim rozległo się niemal ludzkie wycie ogarów.

Udało się odsadzić pościg… cudem. Ale ile takich cudów po drodze będzie potrzebował? Kluczył między drzewami, liczył, że choć rycerze będą mieli problem z nadążaniem za nim. Odbił trochę w bok by nie biec wprost na odgłos ogarów.

Zardini zobaczył w ostatniej chwili jak kolejna strzała mknie pomiędzy drzewami w ostatniej chwili zasłonił się ręką strzała uderzyła z potworną siła, ale zrykoszetowała zostawiając tylko głębokie rozcięcie na policzku. Wybiło go to z rytmu. Uderzył w drzewo. Odepchnął się od niego i zatoczył. Zobaczył, jak potężny wojownik zbliża się z uniesionym toporem. Uderzył, a Zardini uchylił się w ostatniej chwili. Topór wbił się w pobliskie drzewo. Zardini skoczył do przodu, ponownie przyśpieszając.

Snajper biegł omijając drzewo za drzewem. Sytuacja była dramatyczna dwóch czarnych rycerzy było tuż za nim. Oni się zdawali nie męczyć on zaś już ledwo dyszał. Między drzewami majaczyły mu już pierwsze zabudowania wioski. Ponad połowę drogi już przebiegł. Nie słyszał już ogarów, nie wiedział tylko, czy to z powodu szumu krwi w uszach, czy ogary się gdzieś nie czają po drodze.

Zardini dawał z siebie wszystko. Jednak desperacja doganiała go chyba szybciej niż te dwa pomioty popielnego króla, które go goniły. Wpadł na miejsce, gdzie obozował jeszcze przed chwilą jego oddział… Ale było tu pusto… Do cholery!! Ryk jednego z czarnych rycerzy wybił go z rytmu. Potknał się i omal nie przewrócił. A olbrzymi tasak zawirował w powietrzu tuż nad jego głową i wbił się w drzewo po drugiej stronie polany. Cudem uszedł z życiem po raz kolejny.

Zardini biegł jak szalony, gdzieś udało mu się zgubić większość pościgu. Poza jednym. Rycerz nieubłaganie podążał za nim. Siły skończyły mu się już dawno, teraz tylko siła woli trzymała go na nogach. Omijał drzewa, ale rycerz nie wpadł na żadne z nich, był za zwinny. Przebiegając koło powalonego drzewa złapał za złamany konar ciągnąc go całym sobą, a potem puścił. Dopadający go już umarlak nadział się piersią na złamaną gałąź. Ta ześlizgnęła się po napierśniku i trafiła w zagłębiania między piersią a ramieniem. Rana nie była śmiertelna, ale masa i prędkość nadziały rycerza na gałąź i zatrzymały w miejscu. Zanim ułamał gałąź i uwolnił się Zardini był już daleko.

Snajper wypadł na polaną i wrył się piętami w murawę, patrzył w wyloty kilku luf. Chciał powiedzieć coś zabawnego… ale tylko stęknął z wysiłku i zwalił się na ziemię ciężko dysząc. Zanim odzyskał oddech minęło dużo czasu. A w tym czasie uświadomił sobie, czyja to była wina. Gdyby wykończył tamtą gówniarę, to nie krzyknęła by. A to by mu dało cenne sekundy na ucieczkę zanim by odkryli, że był w domku na drzewie. Taak, to był właśnie ten błąd, który niemal kosztował go życie. Błąd którego już nie popełni więcej.
 
Mike jest offline  
Stary 07-03-2022, 12:29   #4
 
Fenrir__'s Avatar
 
Reputacja: 1 Fenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputacjęFenrir__ ma wspaniałą reputację
Księżycowa i Ageo już mieli ruszać w drogę. Gdy nagły trzask gałęzi sprawił, że wszyscy sięgnęli po broń, na polanę przy której zaczaił się oddział dowodzony przez Tesseme wpadł Zardini. Blady rozczochrany. Jego jedyne prawdziwe oko rozszerzone było w panicznym przerażeniu. Zaraz za nim na polane wtargnął olbrzymi czarny rycerz z wielkim toporem. Zardini postąpił jeszcze parę kroków, zatrzymał się i nagle zupełnie jakby mu ktoś odciął sznurki, padł na ziemię.*
Legioniści nie mieli czasu ani sposobności zająć się nieprzytomnym towarzyszem. Ledwo snajper padł bez życia na ziemię, zauważyli okute w zbroje monstrum dzierżące topór. Szkarłatny i Wajcha opowiadali przy ognisku jak spotkali jednego z takich na moście. Wiedział z kim…z czym….się mierzą, dlatego nie było czasu na sentymenty. Centurion pozostawał niewzruszony, a przynajmniej takie wrażenie sprawiał. Jego głos był mocny, silny, pewny podobnie jak postawa, jaką przyjął w obliczu zagrożenia. Nie mógł przy swoich żołnierzach okazać słabości.

- Załadować broń. Zająć pozycję. – *rozkazał po czym sam sięgnął po swój wysłużony karabin.*


Na rozkaz Tassemy padła palba z 5 luf. Olbrzymi czarny rycerz zamarł na moment z uniesionym toporem. Postąpił krok do tyłu. Zachwiał się, zakaszlał, a na jego napierśnik bryznęła czerwona krew. Padł na kolano, zupełnie jakby chciał się podnieść. Ale ciężar własnego umierającego ciała był zbyt wielki. Padł w konwulsjach. W tym momencie na polanę wbiegł uzbrojony w szerokie tasaki drugi rycerz.

Na ciemnych skroniach sierżanta wystąpiły krople potu, przez chwilę miał pewność, że kule nie są w stanie zatrzymać demona w zbroi. Ostatecznie przeciwnik okazał się jedynie człowiekiem. Przerażającym i budzącym grozę, ale jednak człowiekiem. Był dumny ze swojego oddziału, ale na pochwały przyjdzie jeszcze czas. O ile przeżyją.
Zardini wciąż leżał omdlały, mogli próbować go nieść uciekając przez drugim rycerzem, albo podjąć walkę. Na podjęcie decyzji dowódca miał ułamek czasu.
Tassema wyciągnął z pochwy miecz.

- To jest nasza chwila prawdy żołnierze! Spuśćmy krew z tego czarciego pomiotu! Do ataku! – zakrzyknął i ruszył przodem na spotkanie z wrogiem zakutym w pancerz. *

Nie było czasu do stracenia olbrzymi sierżant dobył broni i rzucił się do szarży, a za nim reszta jego oddziału. To w końcu był tylko jeden wściekły odziany w czerń zdrajca!

Był to jednak cholernie szybki. Uchylił się przed ciosem Tessemy, Lapario pchnął swoim krótkim rapierem, jednak odziany w czerń rycerz sparował cios i ciął szalejącą bestię. Tassema był o krok i widział, że bestia ją dorwie…

Wiedział, że rekrutka w starciu z tak potężnym przeciwnikiem, nawet rannym nie ma większych szans i wystarczy jeden cios by pozbawić Panjarkę życia. Sierżant niewiele myśląc sparował jego uderzenie na siebie. *


Tassema przyjął uderzenie na naramiennik, który aż wgiął się pod potężnym uderzeniem. Odepchnął przeciwnika i zwarł się z nim łapiąc go za ręce. Zamarli na moment siłując się. Ale Tessema wreszcie przełamał opór wroga, uniósł jego ręce do góry i wtedy z boku wyłonił się Ageo i swą krótką włócznię wraził w pachę wroga, sięgając głęboko, aż do serca wroga. Mimo to ten dalej walczył, choć słabł. Kolejny członek oddziału doskoczył i wbił krótki nóż w plecy wojownika. Dopiero wtedy sierżantowi udało się powalić i dobić wroga.

Na polanie nagle wszystko ucichło. U ich stóp leżał Zardini.Blady i przepocony, mamrotał coś o jakimś dziecku i zaciskał pięści. Anijka uklęknęła przy nim, pomogła mu usiąść i podała bukłak z wodą. Szaleństwo w oku snajpera powoli gasło. Pił łapczywie, nie zdawał sobie nawet sprawy z tego jak bardzo był spragniony.

Cisza nie trwała jednak długo. Od strony miasta niosło się nawoływanie i krzyki. Jeszcze niezrozumiałe. Ale Tessema zrozumiał, że zaraz do wsi nadciągną posiłki. Jeśli mieli działać to szybko. Niedługo zaroi się tu od hordy nieumarłych.
-Zardini, słyszysz mnie!? - krzyknął Centurion potrząsając mocno żołnierzem - Co się stało? Skąd ten strzał? Udało ci się namierzyć cieślę i resztę pomocników? *

- Cieśla i 2 pomocników nie żyje - powiedział prychając wodą - Trzech jedną kulą! Szkoda, że nikt nie widział. Piękny strzał… Ale gówniara krzyknęła i za szybko ściągnęła uwagę wroga na mnie, potem uciekałem… Jeśli pozbędziecie się gotowej tratwy przycumowanej przy brzegu, można wracać do obozu na obiad…, bo ja swoje zrobiłem.*
- Pozbyliśmy się ogarów, przynajmniej na jakiś czas, więc dalej możemy działać względnie po cichu
– stwierdził sierżant – A to że narobiłeś zamieszania Zardini też nam może pomóc, jeśli reszta tych kanalii skupi się na naszych poszukiwaniach a tratwy nie będą odpowiednio pilnowane
*Odwrócił się i zwrócił do reszty swojego oddziału, młodych, ale już doświadczonych przez życie rekrutów*
- Doskonale się spisaliście, osobiście dopilnuję żeby wasze imiona jutrzejszej nocy złotymi zgłoskami zostały zapisane w księgach naszego Kronikarza. Ale słyszeliście, to jeszcze nie koniec, została ostatnia przeszkoda jaką musimy pokonać by nasz trud się opłacił. Ruszamy nad rzekę, tam gdzie wodują tratwy. Jeśli potrzebujecie chwili wytchnienia, jeśli jesteście głodni lub spragnieni, zróbcie co macie zrobić teraz bo za niedługo zjawią się tu posiłki. Nie zatrzymujemy się, dopóki nie dotrzemy do tratw. *


Sprawnie się przegrupowali i ruszyli. Zardini kroczył z tyłu, zmęczony i wściekły. Nie miał czasu odpocząć gdy dotarli do linii drzew, przed nimi znajdowała się wioska, ciemności zapadały coraz szybciej. We wsi widać było poruszenie. Słychać było krzyki dochodzące z rynku. najprawdopodobniej mieszkańcy ponownie zostali zebrani, by ich ukarać… Przypadli nisko, gdy dwójka jeźdźców w czerni pomknęła w las kilkadziesiąt metrów dalej. Gnali galopem, nie szczędząc swoich na wpółmartwych wierzchowców.

Ledwo minęło parę chwil, a dwójka rekrutów oderwała się od szczątkowego już oddziału i ruszyła w głąb wioski. Tessema wypuścił Bestie i Lapario. W odwodzie pozostała ich czwórka Ageo Anijka i sierżant i nieco nieobecny Snajper.

Bestia i bard przemykali bardzo sprawnie od budynku do budynku. Chowając się to za studią to za krzewem róż. Ominęli rynek szerokim łukiem. Widzieli, że zebrała się tam większa grupa i sądząć po opowieściach zwiadowców urządzali tam kaźń. Starając się nie słyszeć błagań i okrzyków bólu dotarli do sporej szopy, mogącej zmieścić łódź albo duży wóz. Obeszli ją i dojrzeli plarzę. Do ociasnego pala wbitego głęboko w brzeg przywiązana była lina rozciągnięta nad wartką rzeką. Lina była przywiązana zapewne do drugiego takiego słupa po drugiej stronie rzeki. Lina przeciągnięta była przez metalowe kolucho przy tratwie, która była ciągnięta drugą liną przez kobiety zebrane na brzegu. Te raz za razem szarpały napiętą linę przyciągając tratwę. Oboje zwiadowcy widzieli, że tratwa wypełniona była truposzami, które kiwały się niemrawo próbując złapać rytm fal. Kobiety szarpały za linę z całych sił. Sznur był czerwony od krwi. Ale stojący obok nich dwaj rycerze w czarnych zbrojach nie zwracali na to najmniejszej uwagi.

Obok na brzegu znajdowała się niemal ukończona tratwa i drugi pal wbity głęboko w brzeg. Jednak nie było dowiązanego do niego liny. Być może nadpływająca tratwa wiozła drugi koniec liny… A to oznaczało, że jeśli nie powstrzymają ich szybko to zaraz oddziały popielnego króla wyruszą ze zdwojoną liczbą.

Rycerze byli zakuci w czarną stal jeden z nich niższy utykał na nogę, w ręku trzymał bicz zakończony kolczastą gwiazdką. Niektóre z kobiet miały podarte zakrwawione suknie na plecach. Chodził tam i spowrotem nieustannie ponaglając i wrzeszcząc na kobiety. Których twarze oblepione przepoconymi włosami, wykrzywiały się w grymasach bólu i niewyobrażalnego wyczerpania.

Drugi stał z rękami na piersi. Był wysoki i barczysty niczym posąg znad jego ramienia wystawała długa włócznia.

Lina była gruba, choć naprężona przez barkę ciągniętą silnym prądem. Na pewno trzeba będzie więcej niż jeden ruch*

Na widok dręczonych kobiet, oczy Księżycowej Szalejącej Bestii zaszkliły się, dłonie zacisnęła w pięści, raniąc skórę wilczymi pazurami. Wydała z siebie mroczny, zwierzęcy pomruk brzmiący jak obietnica zemsty. Gdyby nie godziny treningów i musztrowania, gdyby nie dyscyplina wojskowa którą jej wpajano każdego dnia, dzikuska rzuciłaby się pewnie na oprawców i próbowała rozszarpać ich na strzępy. Zamiast tego kucała przyczajona w cieniu, nieruchoma jak liście w bezwietrzny dzień, obserwowała. W końcu spojrzała w kierunku fircyka. Tak złośliwie nazywała Blasa, choć niechętnie musiała przyznać, że towarzysz broni, wcale nie jest wymoczkiem, jak inni jemu podobni pięknoduchy brzdąkający na lutni i chędożący damy dworu, wieśniaczki albo młodych chłopców.
- Nie przekradniemy się, trzeba odwrócić uwagę tych dwóch kurwich synów – warknęła wskazując na czarnych rycerzy - Może zaśpiewaj im jedną ze swoich ballad to będą cię ścigać aż do Wisielczej Przełęczy a ja w tym czasie odetnę liny.

Uśmiechnęła się paskudnie. Lubiła mu dogryzać i miała wrażenie, że on też to lubi choć nigdy się nie przyzna.

-Chyba, że masz jakiś inny pomysł. *
- Pomysł nie jest zły…
- odparł chrapliwym szeptem - zaczaj się z dala ode mnie. Ja strzelę do jednego i będę uciekał. Mam nadzieję, że pobiegną na mną… i, że w tym wyścigu będę miał tyle farta co Zardini.

Powoli wycelował w udo tego z włócznią. Może będzie miał fart kula rozerwie mu tętnice. Albo przynajmniej go spowolni.*

- Nie daj się zabić Laprio. Niech Rogata ci sprzyja a Nyx ma w swej opiece– rzuciła na odchodne, posyłając mu jeszcze krótkie spojrzenie po czym skulona ruszyła po cichu między drzewami, żeby zmienić kryjówkę.*
 
Fenrir__ jest offline  
Stary 07-03-2022, 14:30   #5
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Oboje rozdzielili się. Bestia skryta w cieniu była gotowa by wyskoczyć i rzucić się do liny. Widziała, jak jej kompan poprawia się i podnosi do góry lufę swojego muszkietu. Baronet przymierzył. Końcówka lufy zataczała coraz to mniejsze kręgi… Wreszcie złapała cel zamarła i wtedy ściągnął spust. Potężny huk poniósł się echem. Rozległ się pisk i wrzask przerażenia. Pierwsza kobieta na czele upadła z głową rozłupaną jak świeży melon, zaś pozostałe wrzeszczały w przerażeniu obryzgane krwią. Czarni rycerze wymienili tylko spojrzenie i barczysty rzucił się do szarży w kierunku Baroneta. Drugi został na miejscu, wymierzając razy spanikowanym kobietom. Wystrzał ewidentnie zaalarmował mieszkańców. Bo z centrum wsi dochodziły jakieś okrzyki.

Baronet rzucił się do panicznej ucieczki. Ewidentnie wychodziło mu to lepiej niż strzelanie. Przesadził niski płotek, nawet nie zwalniając. Róże zaczepiły się o jego kurtę, jednak szarpnął się mocno, wyrywając niemal nie zwalniając tempa. Wyskoczył na niski kamienny murek, przebiegł po nim kawałek i zeskoczył. Czarny rycerz biegł za nim spokojnym równym tempem. Baronet wiedział, że zyskuje powoli nad nim przewagę. Nagle zza budynku jednak wyłoniło się dwóch odzianych w czerwień. Wysocy z wąskimi wizjerami, za których nie widać było oczu. Poruszali się dziwnie. Zupełnie jakby części ich ciała poruszały się niezależnie, obco, jakby ich stawy miały większy zakres ruchu. Lapario słyszał opowieści o takich jak oni… To była popielna gwardia. Sługusy samego popielnego króla… Uzbrojeni w krótkie włócznie i tarcze zbliżali się do Baroneta… On sam wiedział, że reszta oddziału jest już niedaleko… Tylko czy ściągnie na nich popielną gwardię?

Blas widząc nowych członków pościgu ruszył szerokim łukiem, omijając pozycje towarzyszki, by dotrzeć do rzeki. Chciał ją przepłynąć, gdy już na drugim brzegu nie będzie wrogich oddziałów, by zgubić ciężko opancerzonych wrogów. Pamiętał, jak Zardini opowiadał, że w biegu pancerz praktycznie ich nie spowalniał. Biegli niesieni piekielną mocą.*

***

Bestia widziała, że drugi z czarnych skupiony jest na maltretowaniu kobiet… To była jej chwila…

Plan udał się w połowie. A właściwie w jednej trzeciej, bo tylko jeden rycerz ruszył w pościg za Laprio, a muzykant fatalnie spudłował zamiast skurwysyna w zbroi zabijając jedną z tych biednych wieśniaczek. Bestia słysząc rozpaczliwy lament dziewcząt, ciosy kolejnych uderzeń bezdusznego sadysty, zacisnęła mocniej dłoń na kolbie karabinu. Dzikie pragnienie mordu, krwawej wendetty próbowało wydostać się z niej niczym wilk złapany w sidła. Żelazne wnyki stanowiło posłuszeństwo i dyscyplina wpajane przez oficerów, rekrutka resztkami woli poskromiła swoją naturę. Zamiast oddać strzał z karabinu, wyciągnęła zza pasa pracę, zrobioną i podarowaną przez ojca w lepszych, pogodniejszych czasach gdy Popielny Król był tylko budzącą strach plotką przekazywaną przez wędrowców odwiedzających panjarskie puszcze. W skórzaną miseczkę włożyła śrut a potem naciągnęła twardy rzemień i wystrzeliła pocisk celując w jedno z drzew nieopodal miejsca gdzie jeszcze przed chwilą krył się Blas. Liczyła że zakute w stal bydle zainteresuje się hałasem a ona wtedy przemknie niezauważona i dostanie do tych cholernych lin.


Bestia minęła przerażone kobiety wpatrujace się w miejsce, gdzie uderzył pocisk z procy. Dopadła do liny i cięła. Nóż w jej dłoni poruszał się tam i z powrotem piłując grube zwoje liny. Rycerz momentalnie zoriętował się, żę coś się dzieje. Odwrócił się i ruszył biegiem, gestem rozprostowując swój bicz i szykując się do uderzenia.

Panjarka widziała, jak kolejne włókna ustępują pod jej ostrym nożem. Lina była mocno naprężona przez obciążoną barkę… Jeśli tylko przetnie jeszcze kawałek… Świst bicza zwiastował atak wroga.

***

Lapario gnał jak oszalały. Serce mu waliło. Czół presję.. Domyślił się jak blisko jest śmierci. Ruszył szerokim łukiem oddalając się od brzegu. Pościg ruszył za nim ku jego przerażeniu w milczeniu. Minął wysokie krzewy i wyskoczył już niemal na brzeg. Potknął się o kawałek wususzonego konara i runął na ziemię. Bolesnie uderzając o grunt. Przetoczył się i spostrzegł, zbliżającą się włócznie. Przetoczył się ponownie unikając trafienia i poderwał się. Odziany w czarną zbroję wojownik cofnął broń i rzucił się w pogoń. Ból w prawym łokciu świadczył, że upadek był poważniejszy niż zdał sobie sprawę. Ręka chyba nie była złamana. Ale musiał sobie coś nadszarpnąć. Bo ból przy poruszaniu ręką stawał się coraz bardziej dotkliwy. Wrogowie byli tuż za nim. On zaś widział tuż przed sobą rwący nurt rzeki…


Im bliżej podchodził potwór w zbroi, tym szybciej Szalejąca Księżycowa Bestia cięła linę. Każdy twardy mięsień jej ramienia, w którym trzymała nóż prężył się i napinał, krople potu spływały po skroni i czole. Nie zamierzała się ruszyć dopóki nie wykona zadania. Nastroszyła się i warknęła wściekle cedząc najpaskudniejsze przekleństwa, nieprzystające nawet zdziczałym panjarkim niewiastom.
- No dalej kurwa – sapnęła, kątem oka obserwując zbliżający się cień. *
Lina ustępowała włókno po włóknie… Pierwszego smagnięcia nie poczuła… Jedynie ciepłą wilgoć sunącą wzdłuż boku… Dopiero drugie trafienie wyrywające ochłap mięsa z jej ramienia przeszył ją nieopisanym bólem. Mocniej szarpnęła ostrzem i ostatni pęk włókien strzelił ,nie wytrzymując naprężenia pełnej tratwy. Przez moment na twarzy Bestii zagościł uśmiech triumfu… Ułamek sekundy później gruba lina uderzyła w nią z siłą kowalskiego młota i powaliła ją na ziemię. Świat zawirował i po chwili zalały go ciemność
Lapario skoczył w nurt, który błyskawicznie go porwał. Ciśnięta przez rycerza włócznia zanurzyła się tuż przed twarzą wojownika, ale kilkoma szybkimi ruchami rąk wpadł w ostry nurt, który szarpnął i wciągnął go pod wodę. Z trudem złapał oddech i wynurzył się na moment. Obróciło go i tylko dzięki temu dostrzegł zbliżającą się tratwę. Bestii się udało… - pomyślał… Ale w tym momencie dostrzegł, że podskakując na falach tratwa wypełniona skłębioną ciżbą truposzy mknie prosto na niego. Nabrał powietrza i zanurkował w ostatniej chwili. Świat wirował gdy prąd szarpał go tam i z powrotem. Stracił orientację gdzie jest góra, gdzie dół. Odbiła się w ostatniej chwili gdy płuca już paliły i potężne uderzenie w tył głowy odrzuciło go zanurzając w podwodnych odmętach. Świat zgasł jak zdmuchnięta świeca. Nagły ból wyrwał go otępienia. Zachłysnął się wodą, zakasłał i zorientował się, że zatrzymał się na skale. Wyczuł pod nogą twardy grunt oparł się i nabrał powietrza. Obraz przed oczami falował. Wszystko wydawało się podwójne… Dotknął tyłu głowy. Cała dłoń była czerwona. Dotarcie na brzeg zajęło mu zdecydowanie więcej czasu niż planował.
Przysiadł na kamieniu i oderwał rękaw, z którego zrobił prowizoryczny opatrunek na głowę. Potem ze stęknięciem wstał i ruszył na miejsce zbiórki…

Specjaliści z ponurymi minami obserwowali jak w mieście rozpoczyna się chaos. Zobaczyli jak Lapario wynurza się spomiędzy chałup a za nim z boku wyłania się pogoń. Zniknął im jednak z oczu gdy ruszył ponownie w kierunku rzeki. Krzyki i wrzaski jednak się tylko nasiliły.
Centurion nie miał pewności jak udał się atak. Ale na pewno wprowadził niemałe zamieszanie. Po chwili znad rzeki wracała grupa 2 czerwonych gwardzistów. Nie wlekli ze sobą ciała Lapario więc albo zostawili jego truchło nad rzeką albo cwaniak im uciekł.
Tassema wiedział, że nic już więcej nie mogą zrobić. Wróg odkrył ich obecność, był w liczebnej przewadze i nie da się zwieść na żadne nowe sztuczki. Mogli zostać, walczyć i bezsensownie zginąć lub ewakuować się i ocalić życie. Uznał, że ta garstka żołnierzy i rekrutów jest zbyt cenna dla Legionu. Najwyżej odpowie za to stanowiskiem. Zwrócił się do oddziału.
- Nic tu po nas żołnierze. Zrobiliśmy co mogliśmy, niech bogowie mają Laprio i Bestię w swojej opiece, oby przetrwali tą próbę. Zarządzam odwrót, ruszamy na miejsce zbiórki
 
Mike jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172