![]() | ![]() |
![]() |
|
Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni. |
![]() |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
![]() | #1 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | [Discworld Gurps 3ed] Straż pożarna STRAŻ POŻARNA ![]() Płonęła już cała biedniejsza część Morpork. Bogatsi, godniejsi mieszkańcy Ankh, na drugim brzegu rzeki, reagowali na sytuację z bezprzykładną odwagą, gorączkowo burząc mosty. Ale w dokach Morpork gorzały już wesoło statki wyładowane ziarnem, bawełną, drewnem i uszczelniane smołą. Cumy spłonęły na popiół, a statki na fali odpływu ruszały przez rzekę Ankh i niby tonące świetliki spływały ku morzu, podpalając po drodze nadbrzeżne pałace i altany. Zresztą i tak iskry żeglowały z wiatrem i opadały daleko za rzeką, w cichych ogrodach i wśród stogów siana. Dym z tego ogromnego, wspaniałego pożaru unosił się na całe mile w górę, rzeźbioną wiatrem czarną kolumną, widoczną w najdalszych zakątkach dysku. (...) Podwójne miasto złożone z dumnego Ankh i zapowietrzonego Morpork, którego odbiciami zaledwie są wszystkie inne miasta w czasie i przestrzeni, w swej długiej i ciekawej historii przetrwało już wiele klęsk. Zawsze powstawało, by rozkwitnąć na nowo. Podobnie pożar i wkrótce po nim powódź, która zniszczyła wszystko, co pozostało niepalnego, dodając przy tym ocaleńcom do licznych uciążliwości szczególnie przenikliwy fetor, w żadnym razie nie oznaczały końca metropolii. Były raczej ognistym znakiem przestankowym, węglowym przecinkiem czy salamandrowym średnikiem w nieprzerwanej opowieści. Kolor Magii, T.Pratchett Jednak pożary były regularnym wydarzeniem w życiu miasta, które zawsze gorliwie i pracowicie odbudowywano. Używano przy tym tradycyjnych miejscowych materiałów: suchego drewna i słomy uszczelnianej słomą. Blask fantastyczny (s.76), T.Pratchett ![]() Patrycjusz spoglądał z okna swojego gabinetu na odbudowujące się z pożogi miasto. Na biurku za jego plecami leżał raport, z którym niedawno się zapoznał. Dalej, czujny i czekający, stał Lupin Wonse. - Miasto przeżyło wiele pożarów i pożóg - odezwał się po dłuższej chwili patrycjusz. - To dość pożyteczne zjawisko. Nie tylko oczyszcza okolicę i zapewnia odpowiedni standard sanitarny. Stymuluje również gospodarkę oraz redystrybucję dóbr - ciągnął. - Jednakże... - zabębnił palcami po parapecie - jednakże ostatnie wydarzenia zaburzyły nieco równowagę w mieście - zbliżył się do krzesła, po czym usiadł za biurkiem i złożył dłonie w piramidkę przed swoją twarzą. - Miastu potrzebni są ludzie, którzy będą dbali o to, by zapobiegać pożarom, znajdywać winnych ich powstania, oraz dusić ich zarzewia w zarodku. - Wonse, znajdź mi pół tuzina ludzi, którzy się tym zajmą. Znajdź im posterunek i wytłumacz, czym mają się zająć. Po pierwsze, niech ustalą przyczyny i winnych ostatniego pożaru. Wonse uniósł nieznacznie brew i spojrzał na raport leżący na biurku. - Po drugie. Mają odtąd badać i wyjaśniać przyczyny nowych pożarów. Z każdego dochodzenia mają powstawać raportu. I po trzecie, mają opracować program prewencji i skutecznego zwalczania pożarów. - A, i jeszcze jedno. W lochach oczekuje skazany za podpalenia... Ronald Batel, zdaje się. Chcę z nim porozmawiać. - Spodziewałem się, że będzie pan chciał z nim porozmawiać. Oczekuje pod strażą za drzwiami. - Wonse, jak ty mnie zaimponowałeś w tej chwili (1) - tym razem to patrycjusz uniósł nieznacznie brew, wyrażając swoją pochwałę. __________ Przypisy: (1) Pewne idee są niezmienne i uniwersalne. Dążą do zamanifestowania się niezależnie od uniwersum czy czasu. |
![]() | ![]() |
![]() | #2 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | - Instruktor? Znaczy szkoli w walce? - Zapytał Wonse. Spoglądał przez kraty na rosłego mężczyznę, który oczekiwał w korytarzu na przesłuchanie. Choć określenie “oczekiwał” było mocno nad wyraz. Stał przed jednym z gwardzistów i przeglądał się w jego nienagannie błyszczącym napierśniku co ewidentnie wprawiało rzeczonego gwardzistę w konsternację. W normalnych okolicznościach zapewne osadzony otrzymałby zwyczajowy kopniak, ale w tym konkretnym przypadku mowa była o Braveronie. Mierzącym przeszło 2 metry szerokobarczystym barbarzyńcy, który choć skuty, zapewne nadal mógł srogo poturbować kilku ludzi. No i był Braveronem. Przejrzawszy się w napierśniku, wyszczerzył się wyraźnie zadowolony i wykonał kilka mniej lub bardziej groźnych póz. Zdaniem Wonsa raczej bardziej głupich niż groźnych. Jego podkomendny spojrzał jeszcze raz w papiery i wyłuskawszy coś co straż otrzymała od osadzonego jako zezwolenie na pracę odczytał powoli: - “Profesjonalny Fit-miecz, Cross-axe, Spiżing. Pierwsze zajęcia za darmo. We wtorki i czwartki zawsze za pół ceny. Nie bądź puzonem, ćwicz z Braveronem.” Nie jestem pewien, proszę pana czy to walka. Wonse westchnął. - Każ go wpuścić. *** - Braveron, syn Viagora i Libidii… lat 35… - Wonse spojrzał na wyraźnie zadowolonego z siebie barbarzyńcę rozwalonego na niewygodnym krześle jakby był panem na swoim tronie. Był bodaj pierwszym barbarzyńcą, który zamiast śmierdzieć baranicą, potem, starą zupą i krwią, pachniał olejkiem lawendowym i oliwką z drzewa sandałowego. Połyskliwa skóra barbarzyńcy i jedwabiste włosy potwierdzały poczynione przez nos odkrycie - Tu macie dokument. - Co rzekłszy podsunął mu pismo warunkowego ułaskawienia. - Kara 2 lat więzienia zostanie wam wymazana jeśli podpiszecie i zgodzicie się zostać szeregowym ogniomistrzem nowo powołanej z woli Patrycjusza Ankh-Morporskiej Straży Pożarnej na okres 6 miesięcy. Praca dla Pałacu. Nie przysługuje jednak karta mundurowa, ani renta wdowia - odchrząknął i odczytał już z pamięci warunki umowy spoglądając na swego rozmówcę, który nie wydawał się niczym zaskoczony, ani w żaden sposób podejrzliwy. Przeciwnie sprawiał wrażenie tym faktem uszczęśliwionego. - Pewnie, że się zgadzam! - odparł Braveron. Odkąd dotarł do Ankh-Morpork nauczył się, że wszystko warto brać za dobrą monetę i traktować jak okazję. A każde przecież wyjście z więzienia jest okazją by pokazać się ludziom i zaskarbić sobie ich podziw. Podziw, którego Braveron był bardzo łasy. Bez mrugnięcia okiem podpisał dokument nawet nie czytając zawartych w nim paragrafów - A co się robi w Straży Pożarnej? - Strażuje. Na okoliczność pożaru. I gasi go. - odparł rzeczowo Wonse. - Ha! Zgaszę więcej pożarów niż zdążycie ich zaprószyć! Jakiś mundurek będzie? Zapytał rozważając najważniejsze kwestie. Oczami zaś wyobraźni wynosił już dziewice z płonących wież wsłuchując się w skandowane ze wzruszenia lamenty kobiet “Braveron! Braveron!” Odpowiedzi Wonse już nie dosłyszał.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
![]() | ![]() |
![]() | #3 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Ankh-Morpork jeszcze nie wiedziało co go czeka. A czekała je wizyta forpoczty Nac Mac Feeglów. Spychani przez inne klany musieli szukać alternatyw. I taką alternatywę w ankh-Morpork wypatrzyła Kelda. Grupa dowodzona przez Jejsikę, córkę Keldy, dotarła do miasta. Niestety niefortunnym zbiegiem okoliczności część Nac Mac Feeglów zawieruszyła się po drodze. Rzecz jasna próbowali znaleźć resztę, ale było tu tyle wspaniałych rzeczy do ukradzenia i tyle alkoholu do wypicia, że szukanie reszty zeszło na drugi, albo nawet siódmy plan. CiutBobby i Duncan (uczący się na gonagiela) zupełnym przypadkiem trafili na ogłoszenie. - Łojzicku, CiutBobby, zes to cytoł? - Łotwo ci godać, jo cytoć ni umim. - Tempoku jeden, jak umis cytoć toć, żadno stuka przecytoć. - Nie fanzol ino godej, bo jak cie ciepne bez leb to ci copka spodnie. Co łon tu napisoł? - Gruboryba, napisoł coby zgłoszali się some ludziska do strazy pozornej. - Ło chłystek, cymoj mnie, bo zaraz mu zasadze kopa. - Cekoj, tza po dobroci. Napisoł co ni umi mechaniki innych ros. - Pitolenie, zadana stuka jak się umi. - Zrywoj łogłoszenie, nikt ni przylizie to nos weznie. - Ty to mos łeb. Mimo skrupulatnego zrywania ogłoszeń, niestety Nac Mac Feegle nie byli jedynymi chętnymi. Ale nie ubiegamy faktów. Zgodnie z instrukcją dotarli do pałacu. Patrycjusz właśnie skończył czytać raport, gdy usłyszał jakieś dziwne głosy dobiegające zza biurka. To była rozmowa prowadzona niezbyt cichym szeptem, dobiegała z okolic podłogi. Po cichu wychylił się z spojrzał. - Godom ci, co my źle skręcili - powiedział osobnik o wzroście kilku cali. Jego ciało pokrywały niebieskie tatuaże, odziany był w przepaskę biodrową, a na ogniście rudej głowie niczym hełm nosił szczurzą czaszkę. Do tego na plecach miał miecz dorównujący mu wzrostem. - Łoj tam, łoj tam - odparł jego towarzysz, podobnego wzrostu, także rudy niczym płomień. Odziany był w futrzaną kamizelkę z kreta i takież spodnie. Oprócz miecza na plecach miał też jakiś skórzany wór. - W życ se wsać łoj tam, godołem przeca, co my ni wszystkie łogłoszenia naleźli. Mus nam śpieszyć. - Hmmm - chrząknął znacząco Patrycjusz. Obaj Nac Mac Feegle spojrzeli powoli w górę. Ich twarze rozjaśniły szczere słowiańskie uśmiechy. - Pewnikiem, zostanawiasz się co my tu robim? - Zagadnął ten z worem na plecach. - Łoj tam, a moze się łon nie zastanawio? - wtrącił drugi - My do strozy pozornej, tyś jest ta grubo ryba co to łogoszenia roziwszoł? - To nie ja - odparł Patrycjusz - ale wiem kto to. - A powis nom? To w podzience domy ci takie cudo - ten z worem sięgnął do niego i wyjął sporą muszlę, taką jaką można spotkać w tropikalnych morzach. - Srogi to musiał być ślimok, ale nie bój się, już go niema w środku. Sprawdzilim. Muszla nawet spodobała się Patrycjuszowi, miałby drugą taką do kompletu, używał jej jako przycisk do papieru. Zerknął na tą swoją i… jakoś nie mógł jej dostrzec. - Czy nietaktem z mojej strony byłoby zapytać skąd macie tę muszlę? - Łoj tak, nawet nie wis jak bardzo. - Odparł ten ze szczurzą czaszką. - Dobrze więc, nie zapytam. Ale powiem wam, że jeśli w tym worze jest coś co było w tym pokoju, to sprawię, że wrócicie z raju do zwykłego życia. - Łoj, wis kto my som? - Wiem, Nac Mac Feegle. I wiem czym się zajmujecie… nie przeszkadza mi to dopóki to robicie poza tym gabinetem. - A ktoś ty jest? - Jestem Patrycjuszem. - Łoj, najgrubszo ryba w mieście. To my ten worek położymy tutoj. - Będę zobowiązany, a teraz nie pozwólcie mi się zatrzymywać. Ten którego szukacie jest w gabinecie obok. |
![]() | ![]() |
![]() | #4 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
__________________ If you Rock and Stone you're never alone! Ostatnio edytowane przez Stalowy : 04-09-2024 o 21:50. |
![]() | ![]() |
![]() | #5 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Był to dzień olśnienia. Kapitan Straży Dziennej, nie lubił gdy jego podwładni nic nie robili. Jego podwładni, a przynajmniej Ryan nie lubił kapitana za to, ale Ryan nic z tym nie robił. W ten sposób się odgryzał. To była już trzecia godzina nieustannego polerowania bruku na patrolu przed komisariatem. Ryan wierzył, że przełożeni wszelkiej maści bali się zostawić swoich podwładnych samych sobie, więc wymyślali takie bezsensowne czynności jak pocieranie szmatką o kamień. Pewnie bali się, że gdy usiądą zaczną myśleć. To zaś mogłoby ich zaprowadzić do pewnych konkluzji, a to dość trudne słowo i nie każdy wie co z nim zrobić. Ryan Fredrick był dość inteligentny, by być w stanie myśleć i przecierać szmatką bruk przed komisariatem jednocześnie. Rzecz jasna robił obie te rzeczy tylko, gdy kapitan patrzył, ale za to myślał bezustannie... a konkluzja tylko czyhała na najgorszy możliwy moment. Wielki A'Tuin przedryfował już wystarczający kawałek kosmosu, by pożarowe chmury przesunęły się względem dysku. Wychylające się zza nich mdłe Słońce odbiło się od wyczyszczonego już (przez innych strażników) olśniewającego bruku. Fredrick zmrużył oczy i odwrócił wzrok. Doszedł do wniosku, co go razi. Raziło go to, że Kapitan "Majonez" Quirke siedział teraz w gabinecie, a oni pocierali bruk. A przecież to Quirke wpadł na ten pomysł. Tak dalej być nie mogło. Taka była konkluzja. Czasem trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, żeby móc wpychać je innym. Myśląc o tym, akurat dostrzegł osobę mocującą ogłoszenie. Ryan wyprostowałby się, gdyby był zajęty pracą i rzuciłby szmatkę na ziemię, ale akurat w tym konkretnym przypadku po prostu rzucił szmatkę i podszedł przeczytać co też tam napisano w wielkim mieście. Myślał, że nadchodzący spacer będzie dobrą inwestycją. Ostatnio edytowane przez Rewik : 04-09-2024 o 19:51. |
![]() | ![]() |
![]() | #6 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Budynek, w którym umieszczono posterunek Straży Pożarnej, był starą kamienną konstrukcją. Ze swoim jednym tylko piętrem ponad parterem był dość niski. Wszystkie okoliczne domy spoglądały na niego z góry chociaż efekt ten psuły widoczne tu i ówdzie nadpalone belki wystające spomiędzy poszycia. Były to jednak niewielkie skazy - mieszkańcy tej części miasta dostatecznie szybko zburzyli mosty, by zatrzymać pożar po drugiej stronie Ankh. Jedynie nieliczne iskry niesione wiatrem znalazły strawę dla swego apetytu na dachach po tej stronie rzeki. Na ogół jednak służba uzbrojona w wodę, koce i piasek nie dopuszczały, aby powstały większe szkody. Siedziba strażaków znajdowała się bowiem przy ulicy zamieszkanej głównie przez zamożnych mieszczan. Braveron wcale by się nie zdziwił, gdyby spotkał tu kilka swoich klientek. Niektórzy z rekrutów zmierzając w tę stronę, minęli ulicznego sprzedawcę. - Kiełbaski! Gorące kiełbaski w bułce! - zachwalał swój tradycyjny towar GSP Dibbler. - Niezawodne wykrywacze pożarów! Wystarczy umieścić w dowolnym pomieszczeniu, a ostrzegą głośnym dźwiękiem o pożarze! Dożywotnia gwarancja! - zachwalał trochę mniej typowy towar, ale Dibbler był człowiekiem, który zawsze starał się podążać za rynkiem. A w chwili obecnej rynek kręcił się wokół ostatniego pożaru. Po dotarciu na miejsce dostrzegli rozpartego na fotelu siwowłosego mężczyznę. Palił cygaro i puszczał kółka z dymu, obserwując ich lot. Lekko przekrzywił głowę spoglądając na przybywających rekrutów. - Nazywam się Ronald Bartel - oznajmił nie wstając z fotela. - I zostałem mianowany waszym brygadierem. A tam, za mną, to będzie nasz posterunek - wskazał kciukiem za siebie. Nad wejściem wisiały dwa numerki, dające liczbę „13”. Jaśniejszy ślad na kamieniu wskazywał, że kiedyś z przodu była jeszcze jedna „1”, ale musiała odpaść już jakiś czas temu, bo nie było po niej ani śladu na podłożu. - Przedstawcie się i wchodźcie do środka. Spróbujcie sobie wygospodarować trochę miejsca, bo od teraz to będzie wasz dom. Będziecie tu spali, jedli i... właściwie jeszcze nie wiem, czy jest tu miejsce do srania, więc z tym się możecie wstrzymać. Dołączę do was, gdy skończę palić - kąciki ust drgnęły mu w delikatnym uśmiechu. |
![]() | ![]() |
![]() | #7 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | - Kiełbaski! Gorące kiełbaski w bułce! - zachwalał swój tradycyjny towar GSP Dibbler. Nagle poczuł szarpnięcie za nogawkę, gdy spojrzał w dół… zobaczył tylko brudny i nieciekawy bruk. Gdy wrócił wzrokiem na tacę, nudę oglądania bruku urozmaicił mu brak dwóch kiełbasek w bułkach. Tymczasem parę metrów dalej za beczką CiutBobby wyrażał swoją opinię: - To chłystek i bałamutnik! Gorąca kiełboska godał. Wystygły wrzuntek tyż przedajesz? - wrzasnął wychylając się zza beczki. - Nie rozpajrzoj się tok, bo ci kiełbasa uciknie. Jo żem swojo musiołech cupnąć, coby przestało się na mnie bocyć. - Duncan z namaszczeniem wytarł miecz o swój płaszcz. - Zwady sukos chłystku! - CiutBobby wrzasnął na kiełbasę, która unikała kontaktu wzrokowego. Po skończonym posiłku stanęli w końcu pod remizą. - Co to za ciul tom se siednał - zapytał CiutBobby. - To musi być jakoś grubo ryba, pac jakie kurzy papiyrusy. Zobacz, na tych czech, łoni chyba tyż do strazy pozornej idom. - Czyli my nie sycikie łogłoszenia naleźli - powiedział markotnie CiutBobby. Gdyby chciało się pozostałym strażakom zerknąć niżej ujrzeliby dwa 6 calowe ludziki, oba niebieskie od tatuaży plemiennych, i z wielkimi mieczami na plecach. Jedne odziany w przepaskę biodrową i czaszkę szczura zamiast hełmu, drugi w nie pierwszej świeżości kamizelkę z kreta i takież spodnie. Gdy Ronald zaprosił do przedstawienia się CiutBobby wyrwał się pierwszy. - My są CiutBobby i Duncan, w tajnej misji dla naszego klanu, ale łotym godać ni możemy. - Ty lepiej goń do dum i jako śwarną izbe nam zajmij, tylko zębów na podgrudce nie wybij. Nie słuchajta go panie Bartel, zodnej misji nimo. Trza było mu tak powiedzieć coby się za robote wzion. Z domu rozległ się łomot, trzask i rozpaczliwe miauczenie, a potem donośny okrzyk: - Mysów ci się zachciało, chłystku jeden? Co jo jak mys wyglundam? |
![]() | ![]() |
![]() | #8 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Przechodnie rozstępowali się przed dumnie kroczącym ulicą Braveronem. Wielki, imponująco umięśniony barbarzyńca nie był częstym widokiem w zamożnej dzielnicy. Tym bardziej gdy z śnieżnobiałym uśmiechem pozdrawiał i tych mniej i tych bardziej zainteresowanych interakcją z jego osobą. Mały chłopiec z gilem u nosa był jednym z tych, którzy nie zeszli z drogi z barbarzyńcy. Ściskając w dłoniach obwarzanek z szeroko otwartymi ustami nad których dolną wargą kołysała się zielonkawa faja z nosa, patrzył na Braverona jak na największe dziwo jakie dane mu było zobaczyć. Barbarzyńca przystanął przed chłopaczkiem i kucnął. - Jak ci na imię mistrzu? - zapytał. Z zagilonych ust dobył się dźwięk, który jednak nie brzmiał jak żadne cywilizowane imię. - Zatem mały Yyyym - rzekł barbarzyńca i pogrzebał w swej torbie - Masz tu odznakę Posępnego Czerepu. Co powiedziawszy wyciągnął papierowy kotylion w kształcie wyszczerzonej czaszki i przypiął go chłopcu do kubraczka. - Wielkie czyny przed tobą! - Synek! Synuś! Ach tu jesteś! Odziana klasycznie po miejsku niewiasta w białym czepku doskoczyła do chłopca w matczynym odruchu obracając ku sobie jego twarz i wycierając (albo raczej wcierając) gila w brudną twarz nie wiadomo skąd wyciągniętą chusteczką. - Wszystko w porządku psze pani - zapewnił barbarzyńca - Chłopak dobrze trafił. Straż pożarna czuwa! - Co? - kobieta uniosła na niego spojrzenie i gwałtownie rozpromieniała - Och! To pan Braveron! Och ależ przypadek! Tuż pod moim domem! - No ba! - Odparł bynajmniej nie rozpoznając kursantki, co w niczym nie przeszkadzało mu w dalszej konwersacji. - Na prośbę Patrycjusza będę niszczył i gromił teraz pożary! - Och jej! - mieszczka wydawała się iście pod wrażeniem, ale Braveron pogroził jej palcem. - Nie ma “och jej”. Nie ma więcej “o jejku”. Jest teraz “Na Kroma!” - zawołał donośnie ostatnie słowa przybierając prężącą muskuły pozę. - “Na Kroma!” - odpowiedziała wiernie naśladując i przybierając tę samą pozę co barbarzyńca mieszczka zapatrzona w barbarzyńcę jak w obrazek. - No. Ale teraz. Obowiązki! *** - Jam jest Braveron - oznajmił brygadierowi. Po czym uścisnął mu dłoń i dziarsko wkroczył do posterunku w momencie gdy w środku wybuchł miaukliwy rozgardiasz. Kocur sycząc minął jego nogi, ale nie wyglądało by w środku był ktoś jeszcze. Właściwie to pomieszczenie w ogóle nie wyglądało. A jeśli już musiało wyglądać to jak nieśmieszny dowcip. A jednak ktoś tu był i gadał i stojącemu w wejściu Braveronowi trochę zajęło nim wypatrzył małego niebieskiego stworka otrzepującego się z kociej sierści. - Oooooo!!! Opiekuńcze skrzaty! - błysnął wiedzą z dziedziny folkloru.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
![]() | ![]() |
![]() | #9 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | W głowie Ryana coś zachlupało i myśli popłynęły strumieniem, jak zawsze gdy miał trochę chwili do rozmyślań. Ogłoszenie, które przeczytał skrupulatnie literkę po literce odebrał jako uśmiech losu. Rzecz jasna nie chciało mu się pisać i zanosić do rekruterów odpowiedzi... eee... do tego całego CV, lecz od ostatniego przebłysku geniuszu, coś zmieniło się w Ryanie Fredrick'u. Odczuwał coś dziwnego. Jakąś siłę, która skłaniała go do działania mimo braku chęci. Jeszcze nie wiedział co to takiego, ale przyjdzie czas i na tę zagadkę. - ...a ta cała straż wcale nie jest tak daleko - pomyślał. Ryan skończywszy czytać, wrócił do posterunku, by rozwikłać zagadkę z ogłoszenia. Na początek jego pióro starannie nakreśliło koślawe literki - CV. Młodzieniec rozsiadł się w w fotelu i zastanowił się co dalej napisać. Już po chwili uśmiechnął się do siebie drapieżnie i ponownie zanurzył pióro w kałamarzu. Pióro zaskrobało i już po chwili Ryan dumny z siebie uniósł kawałek pergaminu po światło okienne. - To było łatwe - przyznał z uznaniem dla siebie, wpatrując się w swoją odpowiedź. Ryan przygotował kopertę i podpisał ją swoim imieniem i nazwiskiem, nie omieszkając dodać, że dotychczas był posterunkowym w Straży Dziennej i że szuka nowych wyzwań w dynamicznym zespole. Nie omieszkał napomknąć także kapitanowi o ogłoszeniu i powołaniu do życia Straży Pożarnej. Miał w tym swój chytry plan. Kolejny spacer był jakby przyjemny. Zaniósł swoje rozwiązanie do rekruterów i ściskając kciuki (1) oczekiwał kolejne dni na odpowiedź, choć doskonale wiedział, że zostanie wybrany. Ryan, chyba słusznie zakładał, że nawet jeśli będą ślepi na jego intelekt, to jego szef Quirke nie omieszka o nim napomknąć gdzie trzeba. Z pewnością będzie chciał się go pozbyć. Ryan był zbyt bystry, by nie stanowić dla niego zagrożenia. ![]() Nasz młodzieniec zignorował kiełbaski w bułce. Nie musiało to koniecznie oznaczać, że kiełbaski zrobiły to samo. Ryan doskonale wiedział, że nie należy patrzeć w tamtą stronę. Zbyt długo żył w Ankh-Morpork by nie wystrzegać się takich zagrożeń. Za to z wielkim zainteresowaniem obserwował ich nowego szefa. Mężczyzna liczący już swoje lata zrobił na Ryanie wrażenie. - Ktoś w tym wieku, w tym zawodzie musiał być szalenie uzdolniony, może nawet niebezpieczny. - pomyślał, czując coś na granicy zazdrości i ekscytacji. - Ryan Fredrick - przedstawił się Ryan Frederick, gdy przyszła jego kolej - dotychczas posterunkowy w Straży Dziennej, ale z pewnością nadam się do czegoś wymagającego większego intelektu - dodał z całkiem wyraźną pewnością siebie - Cieszę się, że będziemy mogli razem rozwiązywać zagadkę częstych pożarów oraz obmyślać strategie ich zwalczania. - jakby chcąc podkreślić swój entuzjazm, młodzieniec uniósł obie dłonie z zaciśniętymi kciukami w geście... entuzjazmu. - I was miło mi poznać. Fredrick już analizował swoich, jak mniemał przyszłych podwładnych. - Silny gość, mały gość i krasnolud. Szeroki wachlarz umiejętności i potencjału do wykorzystania, jak mniemał. No i sam jeszczeszef - zdaje się doskonały przykład szkoły Shear Locks'a i na pierwszy rzut oka bardzo doświadczony w zawodzie. - Słyszał Pan na pewno o metodzie dedukcji? Nie chwaląc się, jestem jej zwolennikiem. - ponownie zwrócił się do jeszczeszefa. - Wierzę, że połączenie naszych umysłów i pracy pozostałych strażników pożarów da wyjątkowe rezultaty! 1) Ryan często tak robił. Trzymanie kciuków skutecznie uniemożliwiało niektóre prace. Ostatnio edytowane przez Rewik : 07-09-2024 o 19:32. |
![]() | ![]() |
![]() | #10 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
__________________ If you Rock and Stone you're never alone! |
![]() | ![]() |