![]() | ![]() |
![]() |
|
Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni. |
![]() |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
![]() | #1 | |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | [Ironsworn] Szpon Zimy Szpon Zimy Ironsworn ![]() Słońce koloru krwi zachodziło nad twierdzą Havrholt, a ostatnie z promieni lśniły jeszcze na ośnieżonych wzgórzach i brach znajdującym się przed zamkiem. Na blankach i dziedzińcu, jedna po drugiej jaśniały lampy olejowe, które odpierały gęstniejącą ciemność.
__________________ Evil never sleeps, it power naps! | |
![]() | ![]() |
![]() | #2 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | W komnacie narad zapadła cisza, gdy Gudrik zapytał o ochotników. Powietrze, ciężkie od dymu pochodni i gorącego oddechu zgromadzonych, zdawało się gęstnieć z każdą chwilą. Veleska stała w najdalszym kącie, ledwie widoczna za plecami strażników i wojowników. Widziała jednak wszystko - jak Hrothgar wystąpił naprzód z pewną, niezachwianą postawą, jak uniósł swój topór w geście przysięgi. Czuła na sobie badawcze spojrzenie babki, której zmęczone oczy zawsze potrafiły ją znaleźć, nawet w najgęstszym tłumie. Lodowate palce strachu i ekscytacji jednocześnie zacisnęły się na jej sercu. Bagna Terron. Legendarne trzęsawiska, gdzie zginęło tylu ludzi. I tam, pośród zdradzieckich wód i gnijących drzew, miał spoczywać Szpon Zimy - ostrze, które mogło ocalić ich wszystkich. Veleska wyczuła, jak wewnątrz niej porusza się obecność Ragny - jej duch zafalował niczym woda w studni poruszona kamieniem. Siostra chce, żebym poszła. Czuje, że tam znajdziemy... nie wiedziała co, ale była pewna, że to ważne. Nim zdążyła przemyśleć konsekwencje, jej ciało już się poruszało. Przecisnęła się przez zgromadzonych wojowników, którzy rozstępowali się niechętnie przed młodą szeptuchą. Metaliczne amulety na jej szyi i nadgarstkach zadźwięczały cicho, jakby wtórując biciu jej serca. - Pójdę z nim - powiedziała, a jej głos, choć młody, brzmiał z nieoczekiwaną stanowczością. - Znam zioła i rytuały, które chronią przed złudzeniami bagien. Umiem czytać znaki, które zwodzą nieostrożnych wędrowców. Jej słowa wywołały szmer wśród zgromadzonych. - Dziecko - głos Morany, ostry jak mróz na szybie, przeciął powietrze. - Nie wiesz, o czym mówisz. Stara szeptucha wystąpiła naprzód. Jej plecy, zgarbione od wieku i trosk, teraz wyprostowały się, dłoń zacisnęła na kiju, jakby chciała złoić skórę młódki, a pomarszczona twarz zastygła w masce chłodnej dezaprobaty. Veleska znała to spojrzenie - widziała je setki razy, gdy popełniała błędy w przygotowaniu lekarstw, gdy źle interpretowała znaki, gdy... Gdy wróciłam z martwą Ragną na ramionach. - Wiem dokładnie, o czym mówię, babko - odpowiedziała, a jej dwukolorowe oczy zabłysły w świetle pochodni. - Szpon Zimy to nie tylko kawał metalu. To artefakt mocy. Trzeba kogoś, kto rozumie takie przedmioty. Morana podeszła bliżej, a skraj jej ciemnej szaty musnął kamienną posadzkę. Pochyliła się nad wnuczką, tak blisko, że Veleska poczuła znajomy zapach ziół i dymu ofiarnego. Stare, wysuszone usta znalazły się tuż przy jej uchu. Szeptucha wyszeptała kilka słów - krótkich, ostrych jak odłamki krzemienia, słów których nikt poza nimi nie usłyszał. Veleska zadrżała. Jej dwukolorowe oczy rozszerzyły się, a dłonie, mimo woli, zacisnęły się w pięści. Cokolwiek usłyszała, dotknęło ją do żywego - jej twarz pobladła, a na czoło wystąpiły kropelki potu. - Właśnie dlatego - szepnęła Veleska, a jej głos stał się nagle miękki, niemal błagalny. - Właśnie dlatego muszę iść. Pozwól mi złożyć nową przysięgę, silniejszą, przy wszystkich. Pozwól mi... - Naprawić to, co zniszczyłam. - dodała bezgłośnie, jedynie spojrzeniem. Morana studiowała jej twarz długą, napiętą chwilę. Wokół nich wojownicy i radni przestępowali z nogi na nogę, niezręcznie świadkowie rodzinnego sporu, którego znaczenia nie rozumieli. Gudrik odchrząknął, lecz nie odważył się przerwać niemego pojedynku woli między starą a młodą szeptuchą. - Idź więc - powiedziała w końcu stara kobieta, a jej głos brzmiał jak zgrzyt kamieni. - Idź, jeśli musisz. Ale najpierw złóż przysięgę. Nie mnie. Nie Gudrikowi. Złóż ją żelazu. Veleska poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Przysięga złożona żelazu była najświętszą z przysiąg - nie można jej było złamać bez konsekwencji. Bez wahania sięgnęła do szyi i wyciągnęła wisiorek, który zawsze nosiła ukryty pod ubraniem - mały, żelazny symbol w kształcie filaru. Uklękła na zimnej, kamiennej posadzce. Przycisnęła wisiorek do czoła, a potem do ust, aż poczuła jego lodowaty, metaliczny smak na języku. Gdy przemówiła, jej głos brzmiał inaczej - głębiej, starzej, jakby należał do kogoś, kto widział więcej świata niż dziewiętnastoletnia dziewczyna. - Przysięgam na żelazo, na krew moją i mojej siostry, na duchy moich przodków i na cienie, które noszę w sobie. Przysięgam odnaleźć Szpon Zimy i powrócić z nim do Havrholtu. Niech żelazo będzie moim świadkiem, niech przeklnie mnie, jeśli złamię tę przysięgę, niech zabierze mi wszystko, co pozostało mi drogie. - Wstań, głupia dziewczyno - syknęła Morana, lecz w jej słowach nie było już wcześniejszej surowości. - Wstań i pamiętaj, co przyrzekłaś. Veleska spojrzała babce prosto w oczy i zobaczyła coś, co rzadko się w nich pojawiało - dumę, starannie ukrytą pod maską gniewu i troski. Była to chropowata, szorstka duma starej kobiety, która straciła zbyt wiele, by otwarcie przyznać, jak bardzo kocha ostatnią wnuczkę, która jej pozostała. - Pamiętam każdą złożoną przysięgę - odparła cicho Veleska. - I każdą złamaną. Nie zawiodę cię tym razem, babko. Morana prychnęła, puszczając jej ramię. |
![]() | ![]() |
![]() | #3 | |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | – Czy ktoś jeszcze? – zapytał Gudrik.Jednak po jego pytaniu zapadła jeno martwa cisza. Hrothgar i Veleska stali przez parę dłuższych chwil w centrum kręgu, gdzie obradowali woje.
__________________ Evil never sleeps, it power naps! | |
![]() | ![]() |
![]() | #4 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Veleska rozglądała się niepewnie po komnacie, gdy echo słów Gudrika powoli zamierało pod kamiennym sklepieniem. Jej dwukolorowe oczy - jedno zielone, drugie bursztynowe - przeskakiwały od twarzy do twarzy, szukając kogoś, kto dołączyłby do ich wyprawy. Wojownicy, których znała od lat, nagle znajdowali coś ciekawego w swoich butach, pucharach czy ostrzach mieczy - wszystkim, byle nie spojrzeć jej w oczy. Widziała to w ich twarzach. Dla nich była już martwa. Nikt z nich nie wieżył, by mogła wrócić z tej wyprawy. Hrothgar - masywny, przerażający berserker, którego sława szła przed nim niczym mroźny podmuch - byłby budzącym grozę towarzyszem dla każdego. Tym bardziej Dla Veleski, drobnej szamanki, która ledwie sięgała mu do ramienia. W miarę jak cisza w komnacie przeciągała się, zaczęła żałować swojej impulsywnej przysięgi. Gdyby tylko jeszcze ktoś się zgłosił. Ktokolwiek.Veleska zagryzła dolną wargę. Perspektywa spędzenia kilku dni w podróży z tym mężczyzną napawała j lękiem. Z drugiej strony, złamni za murami byli gorsi. Co ona sobie myślała... - Wyruszamy - rzekł w końcu Hrothgar, przerywając niezręczną ciszę. Morana, jej babka, obserwowała ją wzrokiem, w którym pod maską surowości czaiła się nieugięta wiara. Stara szeptucha znała moc swojej wnuczki lepiej niż ktokolwiek inny - wiedziała, że jeśli ktoś może przeżyć tę wyprawę, to właśnie ona. Ta pewność lśniła w jej oczach jak stal - zimna, twarda, ale niezachwiana. *** Chłód zaatakował jej płuca natychmiast, gdy przekroczyli próg głównej hali. Nocne powietrze było ostre jak nóż, a każdy oddech zdawał się ciąć gardło od wewnątrz. Veleska szła kilka kroków za Hrothgarem, jej buty zagłębiały się w świeżym śniegu z charakterystycznym skrzypieniem - dźwiękiem tak znajomym w Havrholt, że stał się niemal pocieszający. Krych, krych, krych - jak gdyby sam lód szeptał pod jej stopami. Nad głowami, na tle granatowego nieba, przemknął cień. Iskra, jej młody wywern, przeskakiwał zwinnie z dachu na dach, jego kobaltowe łuski niemal niewidoczne w mroku. Tylko oczy bestii - bursztynowe, z pionowymi źrenicami - połyskiwały czasem w blasku pochodni, gdy zerkał w dół, śledząc swoją panią. Kilku strażników na murach zamarło, dostrzegając skrzydlaty kształt, ale nikt nie podniósł alarmu - w Havrholt znano już Iskrę, choć niewielu było takich, którzy nie kręcili się niespokojnie w jego obecności. Dotarli na dziedziniec, gdzie Hrothgar zatrzymał się na moment, sięgając za pazuchę. Wyciągnął bukłak z miodem pitnym i odkorkował go jednym, wprawnym ruchem. - Jednego na odwagę? - zapytał berserker. Veleska wyprostowała się, unosząc podbródek. Jej amulety zabrzęczały cicho przy tym ruchu. - Jeśli potrzebujesz, weź dwa. Ja łyka wezmę jeno dla rozgrzania się - odparła z hardością, której nie czuła. Chwyciła jednak wyciągnięty ku niej bukłak i przechyliła go do ust. Miód pitny rozlał się w jej gardle płomienną falą, rozgrzewając ją od środka. Przełknęła, oddając naczynie, i przez moment wydawało się, że jej oczy błysnęły jednocześnie - zielone i bursztynowe - w blasku pochodni. Sięgnęła do torby przy pasie i wyciągnęła mały, kryształowy flakonik wypełniony płynem o barwie ciemnego bursztynu. - To dla ciebie - powiedziała, podając mu eliksir. Da ci siłę i wytrzymałość, gdy będą najbardziej potrzebne. Sama wyciągnęła inną fiolkę, tym razem z gęstą, zieloną cieczą, która zdawała się mieć konsystencję oleju. Odkręciła korek i jednym haustem opróżniła zawartość. Natychmiast jej twarz wykrzywiła się w grymasie. Mikstura była gorzka jak zgniłe zioła, metaliczna jak krew i paliła gardło silniej niż najostrzejszy bimber. Przełknęła z trudem, czując, jak eliksir spływa do żołądka i rozprzestrzenia się po jej żyłach niczym lodowaty ogień. *** Studnia przy wschodnich barakach ziała ku nim jak rozwarte gardło zarżniętego olbrzyma. Czarna, głęboka, zapomniana. Hrothgar przywiązał linę, szarpnął ją kilka razy dla pewności i spojrzał pytająco na Veleskę. Odpowiedział mu skrzek z góry. Iskra zatoczył koło i wylądował na krawędzi cembrowiny, zginając swoje skrzydłopodobne kończyny. Wywern przechylił osadzoną na długiej podobnej do węża szyji głowę, patrząc to na swoją panią, to w głąb studni, jakby oceniał wyzwanie. - Iskra... czekaj - szepnęła Veleska, ale było już za późno. Wywern zeskoczył do środka studni, ale zamiast spadać, jego potężne szpony wbiły się w kamienie cembrowiny. Zwinnie jak ogromny pająk zaczął schodzić w dół, znajdując zaczepienie tam, gdzie ludzkie oko dostrzegłoby jedynie gładki kamień. Jego łuski ocierały się o ściany z cichym, metalicznym dźwiękiem, który niósł się echem w głąb studni. Veleska wskoczyła na cembrowinę i przykucnęła na jej krawędzi. Przez chwilę patrzyła w dół, w ciemność tak gęstą, że zdawała się materialna. W jej oczach odbijał się strach pomieszany z determinacją. Dłoń Veleski, drobna i pokryta subtelnymi tatuażami, powędrowała do szyi. Uniosła jeden z wiszących tam amuletów - żelazny symbol przypominający filar - i przycisnęła go do ust w czułym pocałunku, szepcząc słowa tak ciche, że nawet Hrothgar stojący obok nie mógł ich usłyszeć. - Idę - powiedziała w końcu, bardziej do siebie niż do towarzysza. Chwyciła linę i spuściła się w dół, zwinnie znajdując oparcie dla stóp na nierównościach kamiennej studni. Początkowo szło jej dobrze - lata spędzone na zbieraniu ziół na stromych zboczach i wspinaniu się na drzewa w poszukiwaniu rzadkich grzybów sprawiły, że jej ciało było silniejsze, niż wskazywałaby na to jej drobna postura. Jednak studnia wydawała się nie mieć końca. Wąski cylinder czerni pochłaniał światło z góry, aż w końcu Veleska znalazła się otoczona niemal zupełnym mrokiem. Stare mury studni były pokryte mchem i wilgocią. Kamienie, wygładzone przez wieki, stawały się zdradliwe. Jej ręce, początkowo pewne, zaczęły drżeć z wysiłku. Palce, zaciśnięte na linie, paliły bólem, a każdy oddech stawał się płytszy i trudniejszy w wilgotnym, stęchłym powietrzu. Jej stopa ześlizgnęła się nagle, zostawiając ją wiszącą tylko na rękach. Zduszone przekleństwo wyrwało się z jej ust, gdy desperacko szukała oparcia. Przez moment wydawało się, że spadnie, ale jej stopa znalazła w końcu szczelinę między kamieniami. Veleska dotarła w końcu do wody i zatrzymała się, wisząc tuż nad jej powierzchnią. Czarna tafla wody lśniła niczym wypolerowany obsydian. Nieruchoma, ciemna, złowieszcza. Iskra czekał już przy wodzie, uczepiony kamieni tuż nad jej powierzchnią. Wywern patrzył na nią pytająco, jego łeb przechylony w znajomym geście ciekawości. Chciała zawołać w górę, że to ślepa uliczka, że dalej nie ma drogi. Ale coś ją powstrzymało. Babka nie wysłałaby ich tędy, gdyby nie było przejścia. - Ragna - wyszeptała, a imię jej zmarłej siostry zawisło w powietrzu niczym modlitwa. Natychmiast poczuła dotkliwy chłód, jakby ktoś otworzył drzwi do zimowej nocy tuż przy jej skórze. Obecność siostry, zwykle ciepła i kojąca, teraz opuszczała ją, pozostawiając pustkę trudną do zniesienia. Veleska zadrżała, czując, jak duch Ragny zanurza się pod wodę, jak bada głębię, jak przemyka przez ciemność z łatwością, której żywa istota nigdy by nie zaznała. Przez oczy siostry zobaczyła labirynt podwodnych tuneli. Liczne rozgałęzienia, ślepe zaułki, pułapki dla nieostrożnych. I jedną drogę - wąską, długą, wiodącą w głąb ziemi, do podziemnego jeziora skrytego w starożytnej krypcie. Krypcie pełnej kości i zardzewiałych łańcuchów. Wiedziała już, którędy iść. Spuściła się niżej, aż jej stopy zanurzyły się w wodzie. Lodowaty chłód natychmiast przeszył jej ciało, wyrywając z gardła stłumiony jęk. Zęby zaczęły jej dzwonić, gdy powoli zanurzała się głębiej. Woda wspinała się po jej ciele niczym żywa istota - oplątywała najpierw kostki, potem łydki, kolana, uda. Gdy dotarła do pasa, Veleska musiała zacisnąć zęby, by nie krzyknąć. Każdy cal jej skóry krzyczał w proteście, gdy lodowata ciecz przesiąkała przez ubranie, przywierając do ciała jak druga skóra z lodu. Czekała tak, dygocząc z zimna, aż usłyszała plusk oznaczający, że Hrothgar dołączył do niej. Jego masywna sylwetka pojawiła się obok, a on sam wydawał się niewzruszony temperaturą wody - albo po prostu lepiej to ukrywał. - Jest tunel - wyszeptała, gdyż bała się, że jak otworzy buzię bardziej, Hrodgar usłyszy szczękanie jej zębów, jej głos był drżący i napięty. - Na głębokości trzech mężów. Prowadzi przez labirynt do jeziora w starej krypcie, pełnej kości i łańcuchów. Podała Hrodgarowi koniec liny, który wcześniej owinęła wokół własnej talii. - Podążaj za mną - rzekła i, biorąc głęboki oddech, zanurkowała pod wodę. Ciemność i zimno otuliły ją całkowicie. Lodowate szpony wody zacisnęły się na jej piersi, wyciskając powietrze z płuc. Płynęła na oślep, kierowana jedynie wizją, którą dzieliła z duchem siostry. Tunel był wąski - tak wąski, że miejscami musiała się przeciskać, czując, jak jej ramiona ocierają się o szorstkie kamienie po bokach. Z każdą sekundą jej kończyny stawały się cięższe, coraz bardziej obce. Najpierw palce u rąk odmawiały posłuszeństwa, zdrętwiałe i niezgrabne. Potem ramiona, które z trudem uderzały o wodę. W końcu nogi, które z każdym ruchem wydawały się bardziej jak kłody drewna niż części jej ciała. Płuca paliły żywym ogniem, domagając się oddechu. Czerwone plamki zaczęły tańczyć przed jej oczami, a w uszach narastał szum krwi. Ostatnim wysiłkiem woli pchnęła swoje odrętwiałe ciało naprzód. Świat zwęził się do pojedynczej myśli: *jeszcze tylko kawałek, jeszcze trochę*. A potem przebiła taflę wody i jej płuca eksplodowały desperacką potrzebą powietrza. Łapczywie zaczerpnęła tchu, krztusząc się i kaszląc. Obok niej coś wyskoczyło z wody - Iskra, który jakimś cudem płynął tuż za nią, teraz wzbił się w powietrze na mokrych skrzydłach i przysiadł na złamanym, marmurowym filarze nieopodal brzegu jeziora. W krypcie panował absolutny mrok, głębszy nawet niż w studni. Nie widziała zupełnie nic. nie musiała. W jej umyśle nadal żyła wizja odebrana od swej siostry.Zarysy ogromnej, podziemnej komnaty. Filary wspierające sklepienie, niektóre złamane, inne wciąż dumnie podtrzymujące ciężar ziemi nad nimi. Brzeg jeziora, wyłożony dawno spękanymi płytami. I wszędzie - na ziemi, pod ścianami, nawet częściowo zanurzone w wodzie - kości. Setki, tysiące kości. Veleska czuła obecność Ragny, która prowadziła ją ku brzegowi. Powoli, z trudem poruszając zdrętwiałymi kończynami, podpłynęła do krawędzi jeziora i wyczołgała się na gładką marmurową podłogę. Trzęsąc się z zimna, sięgnęła do swojego podróżnego worka, zaimpregnowanego tak, by ochronił wrażliwe zioła nawet przy pełnym zanurzeniu. Wyciągnęła z niego dziwny przedmiot - lampę naftową, artefakt ze starego świata, jeden z niewielu, które przetrwały Prawdziwy Koniec. Jej palce, sine i sztywne z zimna, próbowały operować mechanizmem lampy. Bezskutecznie. Nie mogła złapać krzesiwa, nie mogła przekręcić pokrętła. W krypcie panowała głucha cisza, przerywana jedynie kapaniem wody z ich przemoczonych ubrań i ich urywanymi oddechami. A potem pojawiło się coś jeszcze. Szmer. Cichy, ledwie słyszalny. Jakby coś poruszało się wśród kości na drugim końcu komnaty. Potem dźwięk łańcuchów - dzwonienie metalu o metal, powolne, rytmiczne. I trzaski - jak łamane gałęzie, jak kości przestawiane w nienaturalne pozycje. Iskra syknął ostrzegawczo z wysokości filaru, jego syk odbił się echem po kamiennych ścianach. Wywern wyczuwał zagrożenie - jego ciało napięło się, gotowe do skoku, a ogon z jadowitym kolcem kołysał się niebezpiecznie. Odgłosy nasilały się. Cokolwiek było w mroku, zbliżało się. Veleska walczyła z lampą, ale jej palce, pozbawione czucia, odmówiły współpracy. Mechanizm wyślizgiwał się z jej dłoni, krzesiwo nie chciało zaiskrzyć. Poczuła, jak ogarnia ją panika - pierwotny, zwierzęcy strach przed tym, co czai się w ciemności. - Pomóż mi - szepnęła do Hrothgara, a jej głos drżał zarówno z zimna, jak i z przerażenia. - On się budzi... |
![]() | ![]() |
![]() | #5 | |||
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Hrothgar golnął miód ze swego bukłaka. Czując, jak przyjmne ciepło rozlewa się po jego ciele, sięgnął po eliksir, który zaproponowała mu Veleska.
__________________ Evil never sleeps, it power naps! Ostatnio edytowane przez Santorine : 14-06-2025 o 07:34. | |||
![]() | ![]() |
![]() | #6 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Kościane monstrum upadło pod ciosami Hrothgara, rozpadając się na części pod furią jego topora. Veleska obserwowała z mieszaniną przerażenia i podziwu, jak berserker zmienił się w uosobienie śmierci – każdy jego cios był precyzyjny i niszczycielski zarazem, każdy ruch pełen pierwotnej, mrocznej gracji. Nigdy nie widziała nikogo walczącego z taką zajadłością, z taką surową, brutalną skutecznością. Przez moment zapomniała nawet o zimnie, które przenikało jej przemoczone ubranie. Rozrzucone fragmenty pancerza i kości zaczęły się poruszać, łącząc się na nowo. Martwe oblicza znów zwróciły się ku napastnikom, gdy strażnik powoli podnosił się na nogi, niezrażony potwornym okaleczeniem. Lodowata fala strachu zalała wnętrzności Veleski. Jej ręce zadrżały, a gardło zacisnęło się tak mocno, że niemal nie mogła oddychać. Gdyby była sama, mogłaby uciec, schować się w ciemności. Ale nie mogła tego zrobić – nie przed Hrothgarem. Nie mogła pokazać słabości przed tym wojownikiem, który rzucał się na wroga bez cienia wahania. Zacisnęła zęby tak mocno, że jej szczęka zabolała. Zmusiła się, by wyprostować plecy, by chwycić rękojeść miecza pewniej. Maska odwagi, którą nałożyła na twarz, była krucha jak cienki lód na jeziorze, ale musiała wystarczyć. - Spójrz! - usłyszała wołanie Hrothgara. - To bracia moi! Walczyli razem ze mną! Veleska zamarła, wpatrując się w potwora. Teraz, gdy skupiła wzrok, rozpoznała twarze. Wojownicy z Havrholt, których znała z widzenia. Lodowaty dreszcz przeszył jej kręgosłup. Jej babka. Jej własna babka stworzyła to... plugastwo. Spojrzała na Hrothgara, ale natychmiast odwróciła wzrok, nie mogąc znieść jego spojrzenia. Jak miała mu spojrzeć w oczy? Co miała powiedzieć? Odraza i wstyd zapiekły ją w gardle. "Pokażę mu, że jestem warta walki u jego boku," pomyślała, dobywając krótkiego miecza. Iskra, jej wywern, zeskoczył z filaru jednym płynnym ruchem, wyczuwając jej desperacką determinację. Działali jak dobrze zgrany tandem - ona z boku, wywern z góry. Miecz Veleski uderzył w kość z głuchym łoskotem, a szpony i kły wbiły się w pozostałości pancerza z przeraźliwym zgrzytem. Jednak żadne z nich nie wyrządziło strażnikowi prawdziwej szkody. Strażnik był szybszy, niż sugerowała jego pokraczna budowa. Obrócił się gwałtownie, szarpiąc łańcuchami oplecionymi wokół zbutwiałego ciała. Włócznia świsnęła w powietrzu, trafiając Iskrę z siłą, która odrzuciła wyverna na ścianę krypty. Bestia uderzyła w wilgotny kamień z mokrym łoskotem i osunęła się na posadzkę, sycząc z bólu i wściekłej furii. - Iskra! - Veleska poczuła, jak gniew zalewa ją gorącą falą. Porzuciła ostrożność. Rzuciła się na strażnika z uniesionym mieczem, krzycząc jak dzika. Szał zaślepił ją. To był błąd. Blade, kościste ręce chwyciły ją za kark i ramię, unosząc nad ziemię. Veleska kopała nogami w powietrzu, dławiąc się. Zimne palce zaciskały się wokół jej gardła, a trupie twarze zbliżyły się do jej oblicza. Z bliska widziała każdy szczegół - puste oczodoły, resztki zaschniętej skóry, fragmenty zarostu wciąż przyczepione do żuchwy. Wojownicy, żywi niegdyś mężczyźni. Trupie tchnienie uderzyło w jej nozdrza - woń rozkładu, stęchlizny i starożytnego zła. - Puść... mnie... - wycharczała, desperacko wbijając miecz między żebra strażnika. Ostrze świsnęło, smagając żebra strażnika raz za razem. Stal odbijała się od kości z jałowym brzękiem, nie wyrządzając prawdziwej szkody. Czarne plamy tańczyły jej przed oczami, gdy próbowała zaczerpnąć tchu. Palce strażnika zaciskały się, miażdżąc jej gardło. Żelazny smak krwi wypełnił jej usta. Gdzieś tam na pograniczu pola widzenia widziała opadający topór Hrodgara, czuła impet ciosów przenoszony przez trzymające ją kościane ramie. Nie, to nie mogło tak się skończyć. Dziewczyna zagryzła zęby zmuszając się do działania. Veleska szarpnęła się gwałtownie, obracając miecz w dłoni. Jednym płynnym ruchem wbiła ostrze między kości nadgarstka strażnika i przekręciła z całej siły. Zbutwiałe stawy i ścięgna nie wytrzymały nacisku – rozległ się suchy trzask łamanych kości. Uścisk zelżał. Veleska natychmiast wykorzystała moment, wyślizgując się spomiędzy kościstych palców. Odepchnęła się od pancerza strażnika i wygięła ciało w powietrzu. Wylądowała na ugiętych kolanach, nisko przy ziemi, miecz wciąż w dłoni. Przeturlała się w bok jednym płynnym ruchem, zanim strażnik zdążył po nią sięgnąć. Przylgnęła do ziemi, zwinięta, napięta, gotowa do skoku. Łapczywie wciągnęła powietrze w płuca, kaszląc i spluwając krwią. |
![]() | ![]() |
![]() | #7 | |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Hrothgar, napadłszy wcześniej na monstrum z furią, zbierał teraz swe siły, aby dokończyć sprawę. Widział, jak Veleska i jej wywern uderzają w nieumarłego stwora. “Dobrze!” - pomyślał, sam krążąc wokół kościanego strażnika, szukając łatwego przystępu. Kiedy Veleska odstąpiła, Hrothgar wykorzystał jego skupienie na kobiecie i natarł z flanki. Ciął od prawej, horyzontalnie, celując na kręgosłup odsłonięty przez resztki zardzewiałego pancerza. Trafił! Topór z trzaskiem wgryzł się w kręgi, druzgocząc je! Strażnik zachwiał się, nagle pozbawiony oparcia, a Hrothgar natarł ramieniem, przewracając nieumarłego po raz wtóry. Zbroja runęła na kamienną posadzkę z hukiem, a wraz z nią podążył topór Hrothgara, który uderzył jeszcze parę razy. Trzask, trzask, trzask. Żelazne ostrze przepoławiało kości i kruszyło zardzewiały pancerz. Cytat:
Wszak istota ani nie myślała wstawać ponownie, choć, Hrothgar złapał się na myśli, czy w istocie rzecz, z którą starli się, miała jakieś myśli? Stwór wydawał się być niewątpliwie manifestacją czyjejś woli, guseł, które przemieniły bezwolne trupy w masę poruszającą się jeno siłą woli, jako że mięśnie przegniły i sczerniały już dawno. Wojownik odetchnął i wsparł się przez parę chwil na stylisku swego topora. Wygrali! I to raczej małym kosztem! – Dobra bitka, dobra – Hrothgar zawołał do Veleski. – Hmm… Hrothgar powstał i omiótł wzrokiem ciemną kryptę, oświetlaną jedynie przez lampę Veleski. Mimo woli, w jego umyśle powstawały przemyślenia - co do Morany. Rozumiał, że kościany strażnik był jakimś testem, który wyznaczyła im stara kobieta, jednak… Dlaczegóż nadgniłe trupy były dawnymi wojownikami w oblężeniu? Dumając, ściągnął z jednej ze ścian krypty pochodnię, którą odpalił od lampy Veleski. Nagle zdał sobie sprawę z tego, jak chłodno było tutaj, nawet pod ziemią. Mokre odzienie wierzchnie ziębiło wojownika, a resztki wody chlupały w butach. Jeśli kiedykolwiek odnajdą wyjście z podziemi, będą potrzebowali w jakiś sposób osuszyć się. Wyjście na zewnątrz, gdzie hulał wiatr, zdało się Hrothgarowi bitwą jeszcze gorszą, niż ta, którą stoczyli. ~ – Wszystko w porządku? – zapytał Veleskę. – Powinniśmy przeć przed siebie… Któż wie, czy więcej jemu podobnych nie czai się więcej w mroku. Komora, w której się znajdowali, zdawała się być szeroka na jakieś pięćdziesiąt stóp. Elementy dawnej architektury, zmurszałe, zdawały się pękać i oddawać coraz więcej naturze. Małe stosy kości zostały ułożone pod filarami. Centralna ścieżka kończyła się i otwierała na uskok, który wiódł w dół. Zapewne tam wiodła ich droga? Nagle, pochodnia Hrothgara oświetliła najbardziej wysunięty i pogrążoną wcześniej w mroku część komnaty. Trupy. Dwa tuziny, zdawało się. Świeże, bowiem gnijące i cuchnące jeszcze. Ciała ułożone byle jak, razem ze śmieciami - pozostałościami ubrań, nadgniłym jedzeniem i zwyczajnymi kamieniami. Kobiety i mężczyźni w różnych stadiach rozkładu i w różnych stadiach rozczłonkowania. “Zapewne żer dla strażnika?” - myślał Hrothgar. “Lub też pozostałości po magii, która stworzyła monstrum?” Poniechał jednak pytań. – Hmh – Hrothgar potrząsnął brodą. – Powinniśmy odejść stąd, Velesko. Hrothgar skinął głową w stronę wyjścia z komnaty. Zapewne tam, gdzieś w głębi ciemnego korytarza, było wyjście ze wzniesienia, na którym zbudowany był Havrholt. ![]()
__________________ Evil never sleeps, it power naps! Ostatnio edytowane przez Santorine : 16-06-2025 o 10:51. | |
![]() | ![]() |
![]() | #8 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Veleska patrzyła, jak Hrothgar dokańcza dzieło zniszczenia. Jego topór błyskał w świetle pochodni niczym srebrna błyskawica, opadając raz za razem na nieszczęsnego strażnika. Każde uderzenie kruszyło kości z trzaskiem, który odbijał się echem od starożytnych murów. Fragmenty czaszek, żeber i zardzewiałej zbroi rozpadały się pod furią berserka jak skorupka jajka pod młotem kowala. "A ja..." – pomyślała gorzko, dotykając odruchowo obolałego gardła, na którym już formowały się siniaki po uścisku kościanego strażnika – "prawie dałam się zabić jak niedoświadczona dzierlatka." Zacisnęła dłoń na rękojeści swego niewielkiego miecza, czując palące upokorzenie. Wywern leżał teraz skulony przy jej nogach, liżąc rany zadane przez włócznię strażnika. – Dobra bitka, dobra – Hrothgar zawołał do Veleski. – Hmm... Veleska wyprostowała się. Jej mokre ubranie kleiło się do ciała, nieprzyjemnie zimne i ciężkie. Pojedyncze strużki wody spływały wzdłuż jej kręgosłupa, wywołując dreszcze. – Niezła jatka! – wypaliła z wymuszonym entuzjazmem, próbując ukryć swoje zawstydzenie. – Widziałam kiedyś niedźwiedzia rozszarpującego wilka, ale ty... ty jesteś jak... jak dziesięć niedźwiedzi w jednym! Natychmiast poczuła, jak gorący rumieniec wypełza na jej policzki. "Dziesięć niedźwiedzi? Serio, Veleska? Co za idiotyzm. Pewnie myśli, że jestem kompletną kretynką." Spuściła wzrok, udając, że sprawdza stan Iskry, by ukryć płonącą twarz. – Wszystko w porządku? – zapytał Veleskę. – Powinniśmy przeć przed siebie… Któż wie, czy więcej jemu podobnych nie czai się więcej w mroku. – Ze mną wszystko dobrze – odpowiedziała, walcząc z chęcią dotknięcia siniaków na szyi. – Ale Iskra oberwał. Nic poważnego, ale... – jej głos złagodniał, gdy przyklękła i pogłaskała łuskowaty łeb wyverna. Wywern wydał z siebie cichy, gardłowy dźwięk, pół warknięcie, pół mruczenie. Jego bursztynowe oczy, tak podobne do jednego z jej własnych, obserwowały Hrothgara z mieszaniną respektu i nieufności. – Nikogo więcej tu nie ma – dodała pewnym głosem, rozglądając się po krypcie. – Czuję to. Ale... Veleska wstała, otrzepując przemoczone ubranie. Woda kapała z jej jasnych włosów, teraz ciemniejszych i przylegających do twarzy i szyi niczym blade węże. Jej tunika, niegdyś ciemnoczerwona, przybrała barwę zakrzepłej krwi i przylegała do jej ciała jak druga skóra, podkreślając każdy zarys, każdy ruch, każdy oddech. – Daj mi chwilę, zbadam to miejsce – powiedziała, a jej głos nabrał dziwnej głębi. Ukucnęła pośrodku komnaty, zamykając oczy. Jej usta zaczęły poruszać się w bezgłośnej inkantacji. Drobne dłonie, pokryte subtelnymi, niebieskawymi tatuażami, spoczęły płasko na lodowatej posadzce. Jej plecy wyprostowały się, a głowa przechyliła lekko do tyłu. – Ragna, siostro moja, przewodniczko cieni... – wyszeptała, a jej głos brzmiał teraz jak dwa głosów mówiących jednocześnie. – Pokaż mi, co ukryte przed żywymi oczami... Choć Hrothgar nie mógł tego zobaczyć, z ciała Veleski wyłoniła się blada, półprzezroczysta sylwetka – kobieta podobna do niej, lecz nieco starsza, o smutnych oczach i włosach splecionych w skomplikowane warkocze. Duch Ragny unosił się przez moment nad skuloną postacią siostry, po czym odpłynął w głąb krypty, przenikając przez ściany i badając zakamarki, których żaden żywy człowiek nie mógłby dostrzec. Oczy Veleski wywróciły się, ukazując jedynie białka. Jej ciało zaczęło delikatnie drżeć, a szept przeszedł w niezrozumiałe mamrotanie. Pojedyncze słowa wyłaniały się z potoku dźwięków – "kości", "runa", "krew", "zasłona". Nagle jej ciało napięło się jak struna. Głowa odrzuciła się do tyłu, a plecy wygięły w łuk tak ostry, że wydawało się, iż jej kręgosłup pęknie. Z jej gardła wydobył się stłumiony jęk – nie ból, a raczej dźwięk kogoś, kto niesie zbyt ciężki ładunek. Równie nagle napięcie opuściło jej ciało. Veleska opadła do przodu, podpierając się drżącymi rękoma. Jej oddech był płytki i szybki, a na czole lśniły kropelki potu, mieszając się z wodą ściekającą z mokrych włosów. Po chwili podniosła się chwiejnie na nogi. Jej dwukolorowe oczy – jedno zielone, drugie bursztynowe – wydawały się patrzeć na świat z nową intensywnością. Spod szerokiego pasa wyciągnęła niezwykły nóż – jego ostrze zakrzywiało się w dół jak ptasi dziób, a rękojeść była opleciona wyblakłymi runami wyrytymi w kości. Z dziwną pewnością siebie podeszła do resztek pokonanego strażnika i zaczęła przeszukiwać rumowisko kości i metalu. Jej ruchy były precyzyjne, jakby kierowała nimi niewidzialna ręka. Co jakiś czas zatrzymywała się, by wydobyć coś z plątaniny szczątków – tu fragment żelaznej runy osadzonej w połamanym żebrze, tam kawałek pancerza z wyrytym, ledwo widocznym symbolem. Każdy znaleziony przedmiot ostrożnie zawijała w skrawki materiału i chowała do jednej z licznych sakiewek przy pasie. Mruczała przy tym cicho, jakby prowadziła rozmowę z kimś, kogo tylko ona mogła słyszeć. Następnie podeszła do sterty kości pod jednym z filarów. Z chirurgiczną precyzją wybrała kilka małych kosteczek – paliczki palców, tak małe, że mogłyby należeć do dziecka. Z każdą kością obchodziła się z dziwnym szacunkiem, niemal czułością, szepcząc coś, co mogło być modlitwą lub przeprosinami. Jej ostatnim przystankiem była ściana krypty. Rytualnym nożem zeskrobała porcję zielonkawej pleśni, która pulsowała słabym, fosforyzującym blaskiem. Jej twarz rozjaśnił uśmiech, gdy ostrożnie zbierała blask do małego, kryształowego flakonika. – Lumineshion – wyszeptała z niemal dziecięcym zachwytem. – Babka mówiła, że rośnie tylko tam, gdzie duchy są niespokojne. Idealna do... - urwała zerkając przez ramię na niespokojnego Hrodgara. - Zrobię z tego lepszy eliksir, zobaczysz. - uśmiechnęła się równocześnie przepraszająco i obiecująco. W końcu, kierowana niewidzialną obecnością Ragny, podeszła do stosu ciał, które Hrothgar odkrył wcześniej. Jej twarz, przed chwilą rozjaśniona, teraz ściągnęła się w wyrazie głębokiego niepokoju. Uklękła przy zwłokach, jej dłonie delikatnie badały rany, oczy wpatrywały się w twarze zmarłych z intensywnością, która wydawała się przenikać przez śmierć. – Oni się poddali – powiedziała cicho, jej głos był pełen zdumienia. – Dobrowolnie. Veleska ostrożnie odwróciła najbliższe ciało. Na plecach zmarłego, pokrywające całą powierzchnię skóry, widniały rytualne znaki – misternie wyrysowane w specyficznym, spiralnym wzorze. Znaki nie były jej obce – rozpoznała w nich styl swojej babki. – To runy ochronne – wyjaśniła, wodząc palcem tuż nad skórą, nie dotykając jej. – Ale nie chronią tych ludzi... chronią kogoś innego. To jakby... tarcza. Z mieszaniną szacunku i zaciekawienia badała kolejne ciała. Każde nosiło podobne oznaczenia, choć różniły się szczegółami. Niektóre miały runy namalowane krwią, inne wypalane, jeszcze inne wyryte drobnymi nacięciami, które dawno przestały krwawić. – Oni ofiarowali się – kontynuowała, bardziej mówiąc do siebie niż do Hrothgara. – Poświęcili swoje bezpieczeństwo, swoje życie... ale to było ledwie wystarczające. Veleska zatrzymała się przy ostatnim ciele – starszego mężczyzny o pooranych zmarszczkami dłoniach i surowym obliczu, nawet w śmierci zachowującym wyraz godności. – Ten człowiek... – szepnęła, pochylając się nad nim. – To druid z wioski, leżącej 3 dni w głąb lądu. Zniknął przed początkiem zimy. Ludzie mówili, że wyruszył na poszukiwanie lekarstw dla chorych. Podniosła się z kolan, a mokre ubranie ciężko opinało jej sylwetkę, przywierając do skóry. Twarz miała poważną, ale w jej oczach pojawił się błysk determinacji. – Oni dobrowolnie oddali swoje życie, by chronić Havrholt przed czymś... czymś, co ma związek ze Szponem Zimy. Ich ofiara była ledwie wystarczająca, ale dała nam czas. - Veleska zamilkła - tak myślę - dodała już mniej pewnie. Otrzepała dłonie, zbierając swoje rzeczy. Iskra, który odpoczywał w rogu, podniósł się na jej cichy gwizd i podszedł do swej pani. – Możemy iść dalej – zadecydowała, zarzucając ciężką torbę na ramię. – Ale najpierw potrzebujemy ogniska. Jeśli pójdziemy dalej przemoczeni, zimno nas wykończy szybciej niż jakikolwiek strażnik. Rozejrzała się po krypcie, oceniając możliwości. – Tam, przy tej wnęce – wskazała na małe zagłębienie w ścianie, gdzie sklepienie było nieco wyższe. – Dym będzie uchodził przez szczeliny w suficie. Jeśli użyjemy części tego złamanego filaru jako drewna, powinniśmy móc rozpalić ogień wystarczający, by wysuszyć ubrania przed dalszą drogą. Veleska spojrzała na Hrothgara z determinacją w oczach. – A potem znajdziemy Szpon Zimy i odkryjemy, czemu tyle osób było gotowych umrzeć, by go chronić... lub przed nim chronić innych. Veleska podniosła lampę wyżej, rzucając migotliwe światło na trzy tunele rozchodzące się z komnaty. Zawahała się tylko przez moment, po czym pewnie skierowała się w lewo. Tunel był niższy niż pozostałe, zmuszając Hrothgara do pochylenia masywnych ramion. – Ragna wskazuje drogę – wyjaśniła cicho, nie odwracając się. – Czuje chłodniejsze powietrze... z zewnątrz. Ściany tunelu zmieniały się w miarę ich posuwania się naprzód. Gładki kamień ustępował miejsca nieregularnym żyłom minerałów, które błyszczały w świetle lampy jak zamrożone gwiazdy. Iskra podążał za nimi, jego pazury stukały cicho o kamień, a mokre łuski pozostawiały ciemne ślady na posadzce. – To była kopalnia – zauważyła Veleska, gdy korytarz rozszerzył się w małą komorę. Dostrzegła zardzewiałe narzędzia porzucone na ziemi, stare, spróchniałe belki podpierające strop, i wąskie szyby wentylacyjne, z których sączyło się mroźne powietrze. – Dawno opuszczona. Może jeszcze przed Prawdziwym Końcem. Przeszli przez kolejną komorę, większą od poprzedniej, z pozostałościami drewnianych platform i podestów. Potem następny tunel, węższy, biegnący lekko w górę. Veleska czuła, jak powietrze staje się świeższe, ostrzejsze. I wtedy go zobaczyła – jaśniejszy punkt w oddali. Wyjście. Gdy podeszli bliżej, dostrzegli, że otwór był częściowo zasypany, a jego krawędzie porastały gęste, cierniste krzewy. Ich nagie, zimowe gałęzie tworzyły naturalną zasłonę, czyniąc wejście niemal niewidocznym z zewnątrz. – Dlatego Złamani go nie znaleźli – wyszeptała, przesuwając palce po lodowatej skale. – Natura sama je zamaskowała. Hrothgar przepchnął się obok niej i wyjrzał przez szczelinę. Zimny wiatr szarpnął jego wilgotnymi włosami, wywołując mimowolny dreszcz. – Jesteśmy daleko od twierdzy – mruknął, rozglądając się. – Za liniami oblężenia, ale wciąż w niebezpieczeństwie. Złamani mogą patrolować te tereny. Veleska wyjrzała również, jej dwukolorowe oczy badały zimowy krajobraz. Znajdowali się na zboczu wzgórza, wśród skał i rachitycznych drzew. W oddali majaczyły ciemne sylwetki lasów, a jeszcze dalej – szare, pokryte śniegiem równiny. Wiatr wył między skałami, niosąc ze sobą drobinki lodu i obietnicę śnieżycy. – Nie pójdziemy dalej dzisiaj – zadecydowała, cofając się do wnętrza tunelu. – Musimy się ogrzać i wysuszyć. Inaczej nie dotrzemy nawet do pierwszych drzew. Zawrócili, zbierając po drodze wszystko, co mogło posłużyć jako opał. Stare deski, fragmenty zniszczonych stempli. W małej komorze niedaleko wyjścia, która kiedyś musiała służyć za kuchnię, Veleska rozłożyła znaleziska w centralnym punkcie. Przygotowali ognisko, układając szczapy w mały szałas. Ciepło rozlało się po komorze, a cienie zatańczyły na ścianach. Światło ognia oświetliło ich twarze, wydobywając z mroku zmęczenie, napięcie i determinację. Veleska, stojąc przy ogniu, poczuła nagle przytłaczającą świadomość swojego stanu. Przemoczone ubranie kleiło się do jej ciała jak druga skóra, z włosów kapały pojedyncze krople, a każdy ruch wywoływał nieprzyjemne uczucie chłodu i wilgoci. Spojrzała na Hrothgara, który również ociekał wodą, choć Veleska miała wrażenie, że potężny mężczyzna zupełnie się tym nie przejmuje. – Musimy... – zaczęła, po czym odchrząknęła, czując, jak jej policzki mimowolnie płoną. – Musimy wysuszyć ubrania. Veleska stała przez moment, nie wiedząc, co zrobić. Jej dłoń powędrowała do mokrej tuniki, po czym zawahała się. Myśl o rozbieraniu się w obecności obcego mężczyzny sprawiła, że jej żołądek zacisnął się w ciasny węzeł. – Ja... pójdę tam – wskazała mały załom w ścianieza którym rozciągał się długi korytarz. - tam się rozbiorę... - zamilkła, jakby zaskoczona własnymi słowami.- Przebiorę się. - poprawiła się pośpiesznie, unosząc głos bardziej niż chciała - Znaczy, ściągnę mokre rzeczy. Żeby wyschły. Przy ogniu. Słowa wypadały z jej ust niezgrabnie, jakby głos nie chciał przecisnąć się przez jej zaciśnięte nagle gardło. Poczuła, jak jej policzki płoną jeszcze mocniej. – Ty zostań – dodała pospiesznie. – To znaczy... tu. Tu zostań. Nie czekając na odpowiedź, chwyciła z swojej torby jakieś zawiniądko i szybkim krokiem zniknęła za załomem skalnym. Jej serce biło tak głośno, że była pewna, iż Hrothgar musi je słyszeć nawet z drugiego końca komnaty. W małej, odizolowanej przestrzeni poczuła się nieco bezpieczniej, choć ciemność, która ją otaczała, była teraz gęstsza, bardziej namacalna. Postawiła lampę na ziemi, a jej drżące dłonie sięgnęły do pasa. "Głupia! Głupia ja! Kretynka... Jak smarkula jakaś się zachowałaś," pomyślała z irytacją, walcząc z mokrymi rzemieniami. Wreszcie pas ustąpił. Mokre sakiewki i pochwy odłożyła ostrożnie na bok. Następnie sięgnęła do krawędzi tuniki i zawahała się. A co, jeśli Hrothgar pójdzie za nią? Co, jeśli źle zrozumiał jej chaotyczne słowa i pomyślał, że to zaproszenie? Albo co, jeśli zrozumiał dokładnie i właśnie dlatego postanowił podążyć za nią – zakładając, że jego towarzystwo jest mile widziane? Veleska zadrżała, nie tylko z zimna. "Przysięgał na żelazo," przypomniała sobie. "Jest związany honorem. Nie zrobiłby..." Ale czy naprawdę wiedziała, czego by nie zrobił? Znała go zaledwie od kilku godzin. Wielki, przerażający wojownik o sile dziesięciu mężczyzn. Nie, dziesięciu niedźwiedzi – co za idiotyczne porównanie! Wciąż nie mogła uwierzyć, że to powiedziała na głos. Z cichym westchnieniem frustracji ściągnęła w końcu tunikę przez głowę. Mokry materiał stawiał opór, przylepiając się do jej skóry jak desperacki kochanek. Gdy w końcu go pokonała, poczuła ukłucie lodowatego powietrza na nagiej skórze. Ostatnie warstwy zdjęła już szybciej, nie dając sobie czasu na dalsze wahania. W końcu stała całkowicie naga, jej skóra pokryta gęsią skórką, drobne dreszcze wstrząsające całym ciałem. Odruchowo objęła się ramionami, czując się nagle mała i bezbronna. W tej samej chwili usłyszała to – ciche, ledwo słyszalne szuranie w głębi tunelu. Jak ostrze wleczone po skale. Zamarła. Oddech uwięziony w płucach, serce bijące tak głośno, że zagłuszało wszystkie inne dźwięki. Stała bez ruchu, z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w mrok poza kręgiem światła lampy. Szuranie ustało, a potem... znów. Bliżej. Powoli sięgnęła po swój miecz, czując, jak zimna rękojeść przylega do jej spoconej dłoni. "Ragna," wezwała w myślach. "Ragna, co to jest?" "Nic tu nie ma, siostrzyczko," usłyszała szept Ragny w swoim umyśle. "To tylko kamień osuwający się ze stropu. Stare kopalnie wciąż pracują, wciąż się poruszają." Veleska wypuściła powietrze, które nie wiedziała, że wstrzymuje. Jej ramiona opadły, a mięśnie, napięte do granic możliwości, rozluźniły się tak nagle, że niemal upadła. "Głupia," skarciła się w myślach. "Weź się w garść. Nie możesz podskakiwać przy każdym cieniu, jeśli masz dotrzeć do bagien Terron." Sięgnęła po długą, lnianą koszulę – prostą i grubą, przeznaczoną do spania w chłodne noce. Wciągnęła ją przez głowę, czując ulgę, gdy materiał otulił jej zmarznięte ciało. Koszula sięgała prawie do kolan, a szerokie rękawy były na nią za długie. Zebrała swoje mokre ubrania w kłębek, po czym zawahała się przy wejściu do komory z ogniskiem. Co pomyśli Hrothgar widząc ją tak... odsłoniętą? Z drugiej strony, czy miała wybór? Jej ubrania były przemoczone, a perspektywa włożenia ich z powrotem wydawała się gorsza niż pokazanie się towarzyszowi w samej koszuli. Z głębokim wdechem przekroczyła próg, wracając do głównej komory. Veleska przeszła cicho przez komorę, świadoma, jak cienka tkanina przylega do jej sylwetki w blasku ognia. Mokre ubrania trzymała przed sobą jak tarczę, w drugiej dłoni ściskając buty. Przycupnęła po przeciwnej stronie ogniska, układając przemoczone rzeczy na sterczących kamieniach tak, by ciepło mogło do nich dotrzeć. Krótki miecz położyła na kolanach, jego znajomy ciężar przynosił dziwne pocieszenie. Z determinacją unikała wzroku Hrothgara, skupiając się na swoich włosach – mokrych, splątanych, opadających ciężko na ramiona. Zaczęła wyżymać je powoli, strużka za strużką, czując, jak ciepło powoli wraca do jej ciała. Przez szczelinę wentylacyjną w suficie dochodziło wycie wiatru – teraz głośniejsze, bardziej rozpaczliwe. Śnieżyca przybierała na sile. Veleska pracowała nad włosami, zaczynając odtwarzać swoje skomplikowane warkocze. W ciszy przerywanej tylko trzaskiem ognia i zawodzeniem wiatru, jej palce poruszały się z precyzją i spokojem, którego nie odczuwała. Tutaj, w ciepłym blasku płomieni, w samej koszuli, z mieczem na kolanach, zdała sobie sprawę, że rozpoczęła podróż, z której może nie być powrotu. |
![]() | ![]() |
![]() | #9 | ||
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Rewelacje, które Hrothgar poznał, kiedy Veleska dokonała oględzin trupów, wprawiły go w ponury nastrój. “Tutaj?” – myślał. “W Havrholt, które broniliśmy naszymi toporami? Jakaś przeklęta magia?”.
__________________ Evil never sleeps, it power naps! | ||
![]() | ![]() |
![]() | #10 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Gdy Hrodgar przeszukiwał zaciemnione tunele opuszczonej kopalni, Veleska uklękła przy Iskrze w przyćmionym blasku ich prowizorycznego obozowiska. Wyvern leżał zwinięty na boku, jego kobaltowe łuski zmatowiały z bólu, jedno skrzydło częściowo rozpostarte, odsłaniające brzydkie rozcięcie w miejscu, gdzie uderzyła włócznia kościanego strażnika. — Leż spokojnie — wyszeptała, a jej różnokolorowe oczy — jedno leśnozielone, drugie bursztynowe — zwęziły się, gdy oceniała obrażenia. Rana nie była głęboka, ale nawet w słabym świetle widziała, jak krawędzie zaczynają czernieć. Cokolwiek ożywiało tamtego strażnika, wciąż trwało, zarażając żywe ciało. Iskra zasyczał, gdy jej palce badały okolicę rany, a jego kolczasty ogon uderzył ostrzegawczo. — Wiem, że to boli — mruknęła Veleska. — Wiem. Z torby wyciągnęła małe ceramiczne naczynie zapieczętowane woskiem pszczelim. Wosk pękł z satysfakcjonującym trzaskiem, gdy przekręciła wieczko. W środku znajdowała się pasta w kolorze zaschniętej krwi, pachnąca żelazem i rozgniecionym bagiennym rozmarynem. Nabrała hojną ilość na palce, po czym zawahała się. — To będzie piec — ostrzegła Iskrę, jakby stworzenie rozumiało jej słowa. Może rozumiało — jego bursztynowe oczy, tak podobne do jej własnego pożyczonego oka, utkwiły w jej twarzy z niepokojącą inteligencją. Pracując szybko, Veleska rozprowadziła pastę na ranie. Natychmiast ciało wywerna zesztywniało. Z jego gardła wydobył się dźwięk — pół syk, pół skowyt — a jego pazury zaszurały o kamień. Ale nie odsunął się. Ufał jej. Pasta zabulgotała przy kontakcie ze skażonym ciałem, uwalniając strużki gryzącego dymu, od którego łzawiły jej oczy. Mruczała pod nosem słowa, których nauczyła ją Morana, słowa starsze niż sam Havrholt. — Krew do krwi, ciało do ciała, trucizna w dym, rana w bliznę. — Krew do krwi, ciało do ciała, trucizna w dym, rana w bliznę. — Krew do krwi, ciało do ciała, trucizna w dym, rana w bliznę. Czerń cofnęła się z krawędzi rany. Veleska skinęła głową z ponurą satysfakcją, sięgając ponownie do torby po lnianą szmatkę. Wylała na nią trochę wody z bukłaka i poczęła oczyszczać ranę. — Gotowe — powiedziała, gdy skończyła, kładąc na moment dłoń na głowie Iskry. — Nie moja najlepsza robota, ale jest dobrze. Wyvern trącił głową jej rękę, po czym zwinął się ciaśniej, przyciskając zranione skrzydło do ciała. W ciągu kilku chwil jego oddech zwolnił, gdy zapadł w leczniczy sen. Veleska wstała, otrzepując kolana z kurzu. Uciekli strażnikowi, ale ich podróż dopiero się zaczęła. Myśl o stawieniu czoła terytorium Złamanych z niczym prócz rozumu i broni napełniała ją zimnym lękiem. Potrzebowali każdej możliwej przewagi. Podeszła do ogniska, które rozpalili, kucając przy płomieniach. Z pozornie bezdennej torby wyciągnęła płaskie metalowe naczynie, mały miedziany kociołek i kilka woreczków ze składnikami. Pracując metodycznie, ułożyła komponenty w precyzyjne wzory. Z jednego woreczka wyjęła suszone kapelusze grzybów o blaszkach koloru zachodu słońca. Z drugiego, skrystalizowaną żywicę, która w świetle ognia połyskiwała jak bursztyn. Trzeci zawierał to, co wyglądało na maleńkie suszone rybki, wciąż z nienaruszonymi srebrnymi łuskami. W czwartym znajdował się proszek, który iskrzył przy zetknięciu z metalem. Do miedzianego kociołka wlała czystą wodę z bukłaka, ustawiając go ostrożnie na brzegu ogniska, gdzie miał się powoli nagrzewać. Veleska zamknęła oczy, skupiając się. — Ragna — wyszeptała, przyzywając obecność, która mieszkała w niej. — użycz mi twej mocy, wesprzyj mą magię oddechem z zza zasłony. Chłód rozlał się przez jej palce, znajome uczucie, które już jej nie przerażało. Jej ruchy stały się bardziej płynne, pewniejsze, jakby inna para dłoni prowadziła jej własne. Kruszyła składniki między dłońmi, mrucząc słowa, które smakowały starożytnością na jej języku. Woda w kociołku zaczęła bulgotać, uwalniając parę pachnącą sosną i metalem. Veleska dodawała przygotowane składniki jeden po drugim, każdy powodował zmianę koloru płynu — z przezroczystego na bursztynowy, na głęboką karmazynową czerwień, by w końcu stać się bogatym indygo, które zdawało się pochłaniać światło ognia, zamiast je odbijać. Rozdzieliła miksturę między dwie małe kryształowe fiolki, zatykając je starannie. Eliksiry były gotowe, Iskra poruszył się niespokojnie we śnie, wydając drobne dźwięki niepokoju. Koszmary, być może. Albo ból przebijający się przez jego drzemkę. Veleska wróciła do jego boku, kładąc delikatnie dłoń na jego karku. Wyvern uspokoił się pod jej dotykiem. — Przejdziemy przez to — obiecała, choć czy Iskrze, czy sobie, nie potrafiła powiedzieć. — Zawsze dajemy radę. W oddali usłyszała ciężkie kroki wracającego Hrodgara, ale zaraz za nimi - lżejsze, skradające się stąpnięcia. Nie był sam. Oczy Iskry otworzyły się błyskawicznie, czujne nawet w jego zranionym stanie. Wyvern uniósł głowę, węsząc powietrze, a jego ogon zaczął kołysać się powoli - oznaka niepokoju. Twarz Veleski natychmiast stężała. Jej dwukolorowe oczy zwęziły się, brwi ściągnęły się nad nosem, a usta zacisnęły w wąską linię. Krew odpłynęła z jej twarzy, pozostawiając ją bladą jak pergamin. Nie spodziewała się innych ludzi w tych opuszczonych korytarzach. Instynktownie sięgnęła po miecz, który leżał na kamieniu obok niej. Jego znajoma rękojeść dodała jej otuchy, choć świadomość własnej bezbronności przeszywała ją jak lodowy sztylet. Miała na sobie tylko cienką, lnianą koszulę nocną, która ledwo sięgała kolan. Jej stopy były bose, a mokre włosy opadały ciężko na ramiona, pozostawiając wilgotne plamy na materiale. Zerwała się na równe nogi, jednocześnie nerwowo ciągnąc w dół dolną krawędź koszuli. Materiał nagle wydawał się jej skandalicznie krótki, jak gdyby skurczył się od ciepła ognia. Czuła, jak chłodne powietrze muska jej nagie łydki. Nigdy wcześniej nie czuła się tak odsłonięta, tak bezbronna. Z palącymi policzkami, ale zdeterminowanym spojrzeniem, stanęła twarzą do wejścia, gotowa stawić czoła każdemu zagrożeniu. Gdy Elstan wyłonił się z cieni, ręka Veleski poruszyła się instynktownie. Jej krótki miecz wysunął się częściowo z pochwy z szeptem stali trącej o skórę. Obok niej Iskra stanął na tylnych łapach, szczęki rozwarły się, odsłaniając rzędy ostrych jak igły zębów. Pokaz groźby wywerna zakończył się niskim, metalicznym sykiem, który nienaturalnie odbił się echem po komnacie. To nie był Złamany, tylko człowiek. Hrodgar wydawał się zaś go znać, a przynajmniej nie obawiać. Zmusiła się, by rozluźnić uścisk, choć jej serce wciąż waliło o żebra. Uśmiechnęła się nieśmiało na przywitanie. - Witaj, zacna pani - rzekł przybysz. — Bądź pozdrowiony, nieznajomy — powiedziała, głosem starannie neutralnym mimo adrenaliny wciąż pulsującej w jej żyłach. Miecz wsunął się z powrotem do pochwy, ale jej dłoń pozostała na rękojeści. Uśmiech Elstana był zbyt szeroki, zbyt wyćwiczony. Ukłonił się z teatralną przesadą, zakreślając ramieniem niski gest, który mógłby należeć do dworu szlacheckiego, a nie opuszczonej kopalni. - Wybacz, że nie spotykamy się w okolicznościach wina i dobrego jadła. Jeśli pozwolisz, ogrzeję się nieco przy tym ognisku. Nie lękaj się, nie poderżnę wam gardła we śnie, spać będę na swej pryczy w mym legowisku.— odpowiedział, głosem gładkim jak rzeczne kamienie. Coś w nim sprawiało, że skóra jej cierpła. Veleska spotkała wielu mężczyzn w Havrholt — wojowników, handlarzy, rzemieślników — ale żaden nie był jak Elstan. Poruszał się z wykalkulowaną gracją drapieżnika. *Lizus o żabim języku*, pomyślała, choć zachowała neutralny wyraz twarzy. — Jestem Veleska — powiedziała po prostu. — Służę jako uczennica Morany, Szeptuchy z Havrholt. — Ach! Kobieta mocy i tajemnicy — odpowiedział Elstan, robiąc krok bliżej. Jego oczy, zauważyła Veleska, nie pozostawały utkwione w jej twarzy. Wędrowały w dół jej sylwetki z nieśpiesznym uznaniem, zatrzymując się na krzywiznach odsłoniętych przez wciąż wilgotne ubranie. Gorąco zalało jej policzki — nie zażenowanie, ale oburzenie. Nie była karczemną dziewką, by ją tak oglądać. Była szeptuchą-w-szkoleniu, strażniczką świętej wiedzy, opiekunką życia i śmierci. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, Veleska sięgnęła do plecaka i wyciągnęła gruby futrzany płaszcz — ten sam, który starannie schowała przed ich podwodną podróżą. Zarzuciła go na ramiona z celową powolnością, jasny przekaz w tym działaniu. Jednak nawet gdy dyskomfort i nieufność kotłowały się w jej żołądku, coś innego poruszyło się pod spodem — uczucie tak obce, że zajęło jej chwilę, by je rozpoznać. Trzepoczące ciepło, przyciąganie do tego nieznajomego, które nie miało logicznego sensu. ~ Nie moje ~, uświadomiła sobie z wstrząsem. ~To nie są moje uczucia. ~ W jej wnętrzu duch Ragny poruszył się niespokojnie, jak fale zaburzające martwą taflę wody. Emocje zmarłej siostry przelewały się na nią, tworząc dezorientującą plątaninę pociągu i odrazy. Wstyd palił goręcej niż ogień w centrum ich obozu. Veleska czuła się obnażona, wystawiona na widok nie przez wędrujący wzrok Elstana, ale przez własną niezdolność do powstrzymania reakcji Ragny na niego. Odwróciła się gwałtownie, zajmując się sprawdzaniem rany Iskry, by ukryć konflikt rozgrywający się na jej twarzy. — Jesteś więc banitą — powiedziała, zmuszając się, by jej głos brzmiał stalowo. — Jaka zbrodnia zasługuje na wygnanie z fortecy? Elstan siedział już przy ognisku, blask płomieni tańczył na jego twarzy, nadając jej dziwnie teatralnego wyrazu. Dłonie wyciągnął w stronę ciepła, — Zbrodnia? Żadna zbrodnia, słodka pani — Elstan oparł się o ścianę, luźno skrzyżowawszy ręce. — Wygnali mnie, bom wdał się we zwadę rodową przeciwko jednemu ze starszych. Długa historia, zaiste! — Jego głos obniżył się, a oczy przybrały wyraz urażonej dumy. — Ale niesprawiedliwie mnie wygnali, tyle ci powiem. Oczy Veleski zwęziły się podejrzliwie. — A dokąd teraz zmierzasz? — naciskała. — Co na ciebie czeka tam? — Wykonała nieokreślony gest w kierunku wyjścia z kopalni. Elstan wzruszył ramionami z udawaną nonszalancją, a jego usta wykrzywiły się w półuśmiechu. — Gdzieś, gdzie mnie przyjmą. Człowiek jak ja zawsze znajdzie miejsce — odparł wymijająco, po czym nagle pochylił się w jej stronę, a jego oczy zalśniły w świetle ognia. — Choć muszę przyznać, że gdybym wiedział, że w tych tunelach spotkam tak uroczą towarzyszkę, rozważyłbym pozostanie w pobliżu. Szeptucha, powiadasz? — Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, wyraźnie delektując się widokiem. — Zawsze miałem słabość do kobiet, które potrafią... czarować. Veleska poczuła chłód, który nie miał nic wspólnego z jej wilgotnymi ubraniami. Zamknęła na chwilę oczy, sięgając do wewnątrz. ~ Ragna ~, zawołała bezgłośnie. ~Zobacz go. Zobacz prawdę jego duszy.~ Świat przesunął się, kolory zblakły, gdy percepcja jej siostry nałożyła się na jej własną. Przez oczy Ragny ludzie ukazywali się otoczeni aurami — wirującymi kolorami, które zdradzały intencję, emocję, a co najważniejsze, kłamstwa. Wprawny kłamca mógł kontrolować swój głos, twarz, nawet oddech — ale nie zdradzieckie zmiany w swojej duchowej esencji. Aura Elstana pulsowała bursztynem i karmazynem — ambicją, pożądaniem, przebiegłością. Ale chorobliwie zielone pasma, które wskazywałyby na kłamstwo, były nieobecne. Cokolwiek by o nim nie myśleć, mówił prawdę o swoim wygnaniu. Gdy percepcja Ragny zanikała, Veleska uchwyciła błysk... czegoś... od swojej siostry. Rozpoznanie? Wspomnienie? Zanim zdążyła to uchwycić, wrażenie zniknęło, pozostawiając tylko zdezorientowane echa. Veleska zignorowała słowa. — A ta droga, o której wspomniałeś — przez obszar, gdzie trzymają chorych. Czy naprawdę jest bezpieczniejsza? — Bezpieczniejsza? Nie — zaśmiał się Elstan. — Po prostu mniej strzeżona. Główne oddziały wojenne unikają jej, obawiając się zarażenia. Tylko dwóch strażników pilnuje ścieżki — Z twoimi umiejętnościami i siłą twojego przyjaciela... — Skinął głową w stronę Hrodgara. — z łatwością ich pokonamy. - obiecywał. Rozmowa toczyła się dalej, Elstan opowiadał o punktach orientacyjnych i wzorach patroli. Przez cały czas Veleska czuła, jak obecność Ragny staje się coraz bardziej niespokojna, coraz bardziej natarczywa, choć duch jej siostry nie dawał jasnego powodu swojego niepokoju i unikał odpowiedzi na zadawane w myślach pytania. Veleska była wdzięczna za obecność berserkera. Coś w Elstanie stawiało jej nerwy na baczność — głód w jego oczach, który nie miał nic wspólnego z jedzeniem, kalkulacja w jego ruchach, która sugerowała człowieka przyzwyczajonego do brania tego, czego chciał. Gdy noc się pogłębiała, a odpowiedzi Hrodgara stawały się krótsze, przerywane ziewnięciami, Veleska zasugerowała Elstanowi, iż czas już na odpoczynek. Czuła, że musi się pozbyć stąd tego mężczyzny jak najprędzej. Gdy Elstan w końcu życzył im dobrej nocy i wycofał się do własnej komnaty, Veleska wypuściła oddech, którego nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymywała. Ulga była natychmiastowa i głęboka, jak odstawienie ciężkiego ładunku po długim marszu. Sama z hrapiącym Hrodgarem i śpiącym Iskrą, zwróciła uwagę na eliksiry, które przygotowała wcześniej. Jeden był gotowy do użycia. Ostrożnie zdjęła go z ognia i odstawiła na bok, by ostygł. Sen ją omijał. Głęboki, rytmiczny oddech Hrodgara wypełniał komnatę, ale Veleska pozostawała rozbudzona, obserwując dogasające węgle ognia. Niepokój swędział pod jej skórą. Może mogłaby zebrać składniki, czekając na świt. Wilgotne środowisko kopalni prawdopodobnie sprzyjało grzybom i mchom przydatnym w jej alchemicznej pracy. Posiadanie celu, nawet niewielkiego, mogłoby ukoić niepokój kotłujący się w jej wnętrzu. Sięgając po gotowy eliksir, odkorkowała go i przełknęła zawartość jednym szybkim ruchem. Smak był obrzydliwy — gorzki i metaliczny, z podskórną słodyczą, która tylko pogarszała ogólny efekt, wzbudzając mdłości. Walczyła z odruchem wymiotnym, zmuszając płyn do przejścia przez gardło. Veleska wstała cicho i ruszyła w stronę tunelu. Im dalej odchodziła od obozowiska, tym bardziej coś wydawało się nie tak. Jej żołądek gwałtownie się skurczył, palący ból rozchodził się od jej trzewi. Wzrok jej się zamazał, ściany tunelu zdawały się falować i zniekształcać. Przycisnęła dłoń do chropowatej kamiennej ściany, by się ustabilizować. Palenie w żołądku nasiliło się, stając się ryczącym pożarem, który pochłaniał jej świadomość. Jej nogi się ugięły. Zsunęła się po ścianie, lądując twardo na zimnej ziemi. Przez mgłę bólu Veleska poczuła, jak obecność Ragny wzbiera, nie będąc już cichą towarzyszką, ale przytłaczającą siłą. Granice między nimi, zawsze kruche, całkowicie się rozpuściły. Była spychana na bok we własnym ciele, relegowana do odległego zakątka świadomości. Ogień w jej brzuchu przeniósł się w dół, zbierając się nisko w podbrzuszu. Ból przekształcił się, stając się czymś zupełnie innym — pulsującym, nalegającym żarem. — Nie — próbowała powiedzieć, ale jej usta nie słuchały już jej poleceń. Ragna przejęła kontrolę, a Veleska mogła tylko patrzeć, więzień we własnym ciele, jak jej ciało podnosi się z nowo odkrytym celem i zaczyna poruszać się cicho w kierunku komnaty Elstana. *** Komnata Elstana była aksamitną studnią ciemności, przeciętą jedynie tańczącym blaskiem kilku świec ustawionych w kręgu. Ich płomienie kołysały się jak tancerze w sennym transie, rzucając migotliwe cienie na surowe ściany wykute w skale. Veleska - nie, już nie Veleska - wślizgnęła się do środka z gracją nocnego drapieżnika. Jej ruchy były płynne, drapieżne, obce jej zwykłej nieśmiałej postawie. Ciało poruszało się jak instrument w rękach mistrza. Futra, które owinęła wokół siebie, opadły cicho na kamienną podłogę. Następnie koszula - jasny duch unoszący się w powietrzu przez ułamek sekundy, nim spłynął do stóp, tworząc bladą kałużę w miodowym świetle. Nagość jej ciała była jak obietnica i groźba jednocześnie - alabastrowa skóra znaczona subtelnymi tatuażami, które zdawały się poruszać, migotać, zmieniać kształt przy każdym ruchu płomieni. Blask świec obrysowywał jej sylwetkę miękkim złotem - wypukłość pełnych piersi, wklęsłość brzucha, łagodną krzywiznę bioder. Krople potu połyskiwały na jej skórze jak rosa, gdy przemierzała przestrzeń między drzwiami a posłaniem, na którym spoczywał Elstan. Jego oczy lśniły w półmroku, odbijając płomienie jak oczy wilka w lesie. |
![]() | ![]() |