Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2010, 22:07   #211
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
- Tam mówi szyld, to co teraz ty będziesz koniuszym a ja załatwiam pokoje i spotykamy się na piwie? – spytała jej partnera, a kiedy ten przytaknął głową weszła do środka zostawiając go z końmi. W środku panował gwar, strażnik przy bramie nie żartował kiedy powiedział ze tawerny pękają w szwach. Dziewczyna wyminęła ze trzy karczemne dziwki roznoszące trunki po wypełnionych stolikach. Koniec końców dotarła do karczmarza, na początku wyśmiał Zoi kiedy powiedziała ze chce u niego załatwić nocleg dla siedmiu osób, i chciał ją zbyć ale po tym jak dziewczyna przejęła inicjatywę rozmowy przytoczyła parę ciekawych argumentów, karczmarz dał do zrozumienia że da się coś dla nich zorganizować. Choć mogło to być równie dobrze spowodowane pojawieniem się Karanica za jej plecami.
Karanic wszedł do karczmy przepychając się przez mocno zatłoczone pomieszczenie. Zauważył iż tropicielka stoi przy szynkwasie i prowadzi ożywioną dyskusję z karczmarzem. Zwiadowca stanął za dziewczyną tak by karczmarz widział iż jest z nią po czym wbił w niego swój beznamiętny wzrok. Człowiek za barem był niechętny jednak po argumencie iż mag który jest w ich drużynie za nocleg zapłaci dużą ilością złota, najwyraźniej zmienił nieco zdanie i stwierdził iż zobaczy co się da zrobić.
- Dwa piwa - rzucił do karczmarza który akurat skończył rozmawiać z tropicielką i miał zamiar zająć się czym innym - tam - wskazał na stolik od którego akurat wstało kilku żołnierzy prawdopodobnie z miejskiego garnizonu.
Kilku z gości zamierzało zająć miejsca jednak zanim się obejrzeli tropicielka już siedziała na jednym ze stołków, a ich przytłumione protesty zakończył ostatecznie postawiony wymownie przez tropicielkę ogromny łuk i pojawienie się uzbrojonego po zęby Karanica.
- A więc teraz pozostaje nam czekać na resztę i delektować się tą wspaniała atmosferą miejskiego gwaru. – Zainicjowała rozmowę, która miała ich zająć do czasu przyniesienia ich trunków, co mogło potrwać zwłaszcza iż byli oficjalnie na końcu kolejki z tego co działo się w środki karczmy.
-Tak, znający życie pewnie trochę to potrwa, mag z kapłanem będą negocjować pobyt w mieście, zaś barbarzyńca z wojownikiem udadzą się na ratunek paru dziewicom, choć zapewne i karczemne dziewki by im wystarczyły, tylko nie wiem czy chcą być ratowane -rozejrzał się po karczmie - z pokojami mam nadzieję nie będzie problemu.
-Daj im spokój, jeśli będziemy wzajemnie negować swoją wartość dla drużyny poprzez kąśliwe komentarze do wyjazdu z miasta ta drużyna nie poradzi sobie nawet z chłopami uzbrojonymi w motyki.
– Powiedziała do wojownika. – I za nim zaczniesz. Nie matkuje ci a ni nie bawię się w moralizatora, po prostu chcę wrócić po mają nagrodę za ta robotę a doświadczyłam na własnej skórze że jest to trudne do osiągnięcia kiedy wzajemne animozje sprawiają, że nikt nie pilnuje ci pleców. – Skończyła swoją uwagę na ten temat.
-Właśnie dlatego staram się nie wtrącać i nie mówić zbyt wiele - spojrzał na barmana który postawił przed nimi po kuflu piwa - robię swoje ale wymagam też tego od innych. Na razie nie zapracowali sobie na uznanie w moich oczach, do profesjonalistów jeszcze dużo im brakuje, a ja sam jak to ujęłaś nie zamierzam matkować im - Karanic pociągnął krótki łyk z kufla - takie misje zabijają jeśli nie będziesz robić tego co należy. Durne szlachetne odruchy mogą cię tylko zabić i kto jak kto ale ty powinnaś wiedzieć to najlepiej.
Zwiadowca wpatrzył się w okno karczmy jakby coś zauważając po czym nagle przeniósł wzrok na tropicielkę jakby otrząsając się z jakichś myśli
- Rób wszystko by wykonać zadanie najlepiej jak potrafisz.... i nie daj się zabić.
Podczas jego odpowiedzi dziewczyna wyszperała w swojej torbie woreczek, wyjęła go, chwilę mocowała się z mocno zaciśniętym rzemykiem, ale akurat kiedy jej towarzysz na nowo na nią spojrzał w jej ręku znalazła się mała fajka która dziewczyna oczyściła z resztek stukając jej główka o krawędź stołu i napełniając ją świeżą dawką tytoniu. Przez kolejne słowa swojego partnera dziewczyna wstała na stołek i podpaliła kawałek patyka którym z kolei zażarzyła tytoń.
- Tak, tak znam to na pamięć, wierz mi. – Powiedziała po tym jak była pewna że tytoń jej nie zgaśnie.
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 03-02-2010 o 22:10.
Obca jest offline  
Stary 05-02-2010, 15:40   #212
 
Garzzakhz's Avatar
 
Reputacja: 1 Garzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znany
Grey na samym początku nie miał zamiaru wykonywać zadania powierzonego mu przez maga. Jadnak gdy zauważył że wszyscy bez wyjątków słuchają rozkazów Hessa, popatrzył na Blake'a i kiwnął do niego lekko głową. W końcu tuż po dostarczeniu rannych mogliby się zabawić tu i tam, bez nagabywań paru upierdliwych osób z ich drużyny.

- Czekoj dowiem się dokładnie gdzi ten lazaret,a ty pilnuj rannych. - zwrócił się do Blake'a, po czym podjechał do grupki ludzi z zamiarem uzyskania dokładnych namiarów. Po uzyskaniu odpowiedzi, wrócił do wojownika i powiedział jak jechać, a gdy reszty drużyny już nie było, podzielił się z Blake'm swoimi rozmyśleniami na temat ich czasu po dostarczeniu rannych. Oczywiście było tam duużo wzmianek na temat dziewek, alkoholu i jedzenia.
 
Garzzakhz jest offline  
Stary 05-02-2010, 15:50   #213
 
Joppcio's Avatar
 
Reputacja: 1 Joppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodze
Blake kiwnął tylko głową, gdy usłyszał jakie rozkazy ma dla wszystkich mag.
"Znalazł się...przywódca pi*rdolony...". Po chwili namyśłu stwierdził, że i tak nie ma nic lepszego do roboty, więc zawiezie rannych. Barbarzyńca poszedł spytać się o drogę. Reszta drużyny już odeszła i tylko oni zostali. Towarzysz podzielił się Blake'owi swoimi pomysłami.
- No jak dla mnie może być. Zawieźmy tych tu - wskazał ręka na rannych - do lazaretu i wio do karczmy. - powiedział Blake i ruszył w kierunku lazaretu.
 
Joppcio jest offline  
Stary 06-02-2010, 13:47   #214
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Wystarczyło podreptać kilka chwil główną drogą miejską, aby poczuć zewsząd dobiegający ohydny odór. Po dobrych kilku dniach podróży leśnym gościńcem wdychając świeże, kojące zmysły powietrze, odpoczynek w takowych warunkach prawdziwą katorgą się okazał. Meandrującą środkiem miasta ulicą maszerowały dziesiątki ludzi, jedni pchali się ku karczmie i zamtuzowi, inni właśnie opuszczali zapadające w sen targowisko ciągnąc za sobą niesprzedane bądź nabyte towary. Okolicę wypełniał koszmarny dla uszu gwar i wszechobecny zamęt. Zewsząd dochodziło rżenie tłuczonych nahajkami wierzchowców, odgłosy kłótni zwaśnionych chłopów i kobiet, rzucane klątwy, tłuczone szyby w przydrożnych budynkach, wrzaski przewracanych ludzi deptanych przez rozgniewany tłum i krzyki okradzionych kupców. O tak, kłębiący się handlarze byli idealnym celem dla krążących między nimi drobnych złodziejaszków, szybkimi ruchami odcinającymi kołyszące się u ich pasów mieszki wypełnione monetami. Chociaż kasztelan wymógł na gildiach opuszczenie cen, ta warstwa społeczna wciąż pozostawała najbardziej zamożna i sakiewki z reguły mieli pełne.
Po obu stronach drogi znajdowały się drewniane warsztaty rzemieślnicze skupiające wszystkich fachowców Grodu. Skrzypiące na wietrze szyldy reklamowały przednie usługi kowali, płatnerzy, garbarzy, łuczarzy, bednarzy, a nawet świecarzy i grawerów. Rzemieślnicy, a szczególnie ci co militarnym rzemiosłem się parali, znajdowali w wojnie wspaniały interes. Bojąc się buntu cechów i wyjawieniu prawdy o zagrożeniu elficką rebelią, Zakon płacił im niebotyczne sumy i wciąż zamawiał nowe towary. Co tydzień do miasta przybywał mocno chroniony konwój ze skrzyniami złota, tak więc Zakon co nakradł przez wiele lat wyzysku najuboższych warstw społecznych teraz musiał wydać na utrzymanie w ryzach rozległej krainy.
Ulice wciąż były zatłoczone, aż do momentu gdy oczom bohaterów potężna twierdza się ukazała. Chociaż wykonana była głównie z drewna, wrażenie robiły liczne baszty i łopoczące na nich sztandary. Otaczający twierdzę pierścień palisady nieustannie patrolowali żołnierze, lepiej wyekwipowani od zwykłej straży miejskiej pełniącej warty na zewnętrznych murach. Zapewne dziwnym się to wydaje, acz kasztelan równie, a może i bardziej obawiał się wybuchu zamieszek wewnątrz osady niźli szturmu elfickich wojowników. Miasto zamieszkiwało wielu ludzi, na pewno więcej niż powinno. Całą zachodnią część osady wypełniały namioty i lepianki, tu również rozwijał się hazard i prostytucja, a także co roku przesiewające ludność, szybko rozprzestrzeniające się zarazy. Zdecydowaną większość mieszkańców stanowił wszelki margines społeczny, złodzieje, mordercy, heretycy, którym udało się zbiec przed toporem kata lub widmem szubienicy. W Kamiennym Grodzie otrzymywali drugą szansę, możliwość odkupienia win wojując z nieprzyjacielem za wcale mały żołd wypłacany przez Zakon.
Nierzadko więc, gdy choć lekko popuściło się cugle owemu marginesowi, miastem wstrząsały pożary i rozboje. Między innymi dlatego gród nieustannie patrolowało tak wielu strażników co pochłaniało gigantyczne sumy z zakonnego skarbca.
Blake i Grey ruszyli ku lazaretowi. Nietrudno było znaleźć drogę ku temu miejscu, wszędzie rozstawione były drewniane tabliczki z wyrytymi napisami wskazujące gdzie winno się podążyć aby odnaleźć szukaną przez siebie budowlę. Postury wojowników skutecznie odstraszały ludzką ciżbę, dlatego stosunkowo łatwo przecisnęli się na plac przed twierdzą, centrum którego stanowił wskazujący niebiosa pręgierz.. Skręcili chyżo ku wielkiemu namiotowi o barwie śnieżnej bieli z wyszytym nad wejściem Słońcem swymi promieniami błogosławiącym cierpiących bądź konających wewnątrz.
Wojowników przywitał wychudzony chłopiec o kruczoczarnych włosach. Chwycił konie za uzdy i zaoferował przetrzymanie wierzchowców do momentu opuszczenia przez mężczyzn szpitala. Po chwili w progu stanął sędziwy kapłan, w poplamionej zakrzepłą już krwią szacie i rozpadających się sandałach. Skinął głową do wojowników i gestem rękoma wezwał do siebie dwóch potężnie zbudowany mężów, swą budową ustępujących jednak Greyowi. Pomogli zdjąć z wozu barda oraz krasnoluda i odprowadzili ich na wolne legowiska. Namiot wypełniały jęki rannych, kasłanie chorych i ryki operowanych. Zewsząd do nozdrzy wojowników dochodził metaliczny zapach świeżej krwi, aromatycznych ziół, wszelkich mikstur i medykamentów.
Starzec spojrzał na Mikhaila, widać było jak pogłębiają się jego zmarszczki na posiekanej nimi twarzy. Przejechał palcami dookoła rany, wypuścił powietrze z ust.
- Nie jestem pierwszym, który mu pomaga, prawda?
Sięgnął do kołyszącej się u jego pasa sakiewki i wyciągnął z niej flakonik zawierający cuchnącą, zieloną maść. Odkręcił korek, wsadził doń palec i począł wsmarowywać ją w ranę trubadura. Ten jęczał i kwiczał, a w powietrze uniósł się cuchnący odór.
Kapłan odwrócił się.
- Tam go połóżcie, kto inny się nim zajmie – zwrócił się do dwóch osiłków, którzy natychmiast spełnili żądanie i zabrali krasnoluda. – Panowie, - tym razem skierował wzrok ku Greyowi i Blake’owi. – Gdyby nie ingerencja życiodajnej magii mąż ów zapewne użyźniałby teraz glebę. Cóż, postaramy się pomóc ale pełna regeneracja sił nastąpi za tydzień, może nawet dwa. Pacjent do podróży się nie nadaje. Rana w każdej chwili może się otworzyć, a kolejna utrata krwi zabije młodziana. Pozwólcie mu zostać w lazarecie, pod czujnym okiem braci klasztornych na pewno wróci do zdrowia.
Starzec wstał, wyprostował szatę i spojrzał na obu wojowników. Wsadził palce do miseczki z wodą i wytarł je w leżącą obok szmatę. Wyraz twarzy wciąż miał posępny, nie spuszczał wzroku z barbarzyńcy.
- To jak będzie?

***

Strażnicy przy bramie prowadzącej do twierdzy i zarazem siedziby kasztelana byli bardziej dociekliwi. Z uporem maniaka wszelakich oznak zdrady doszukać się pragnęli. Jednakże, kiedy dokładnie dokumenty Hessa zbadali, schowali włócznie i pozwolili trzem mężczyznom przekroczyć palisadę. Wewnątrz znajdowało się kilka budynków, zapewne mieszkaniami bardziej zamożnych ludzi będącymi. Po ulicach spacerowali rycerze w niebieskich płaszczach z wyhaftowanymi złocistymi nićmi zakonnymi herbami, bogatsi kupcy oraz mężczyźni wyglądający na urzędników. Większość z nich kierowała się ku wrotom prowadzącym do siedziby kasztelana. Skrzydła owych wrót przedstawiały sceny z życia najemnika, gloryfikując przy tym wojowniczą uczciwość i poświęcenie dobru ogółu.
Tu nastąpiła kolejna kontrola, a prym wśród opryskliwych gwardzistów wiódł przysadzisty mężczyzna o bujnym wąsie i krzaczastych brwiach. Opierając się na swojej halabardzie zadawał głupie pytania jakby radując się każdą odpowiedzią trzech gości. Dokumenty czytał co chwila parskając śmiechem jakby nie dopuszczał do swej wiadomości, iż są prawdziwe.
Wewnątrz panował ład i spokój. Dało się jedynie słyszeć szelest przekładanych papierów i cichą muzykę, a właściwie delikatne nuty wypływające z lutni schludnie ubranego trubadura pogrążonego w swym świecie z lewej strony pomieszczenia.
Izbę zdobiły przeróżne zbroje i egzotyczny rynsztunek wojenny, ściany zaś obrazy przedstawiające krwawe bitwy, potyczki oraz myśliwskie trofea. Chociaż okna wydawały się dosyć małe i wąskie to pokój oświetlały lekko kołyszące się kandelabry.
Na wyższe piętro prowadziły wijące się schody, tam zapewne znajdowały się izby kasztelana, urzędników i kwatery służby. Jednakże sam włodarz urzędował na dole, uchylone drzwi pozwalały go ujrzeć już stojąc u progu głównej izby.
Mężczyzna był człowiekiem średniego wieku, o dostojnym wyrazie twarzy, starannie przystrzyżonym zaroście. Ubrany był w drogocenny kożuch, jego palce zaś zdobiły pierścienie połyskujące światłem rzucanym przez świece.
- Co was sprowadza, mości drużyno? – kasztelan odrzucił pióro, przesunął stos papierów. Klasnął w dłonie, a wnet pojawiła się służba niosąca jadło – Wybaczcie, panowie, ale nie poczęstuję was jadłem. Po prostu, choć zapewne plotki na ten temat krążą różne, pożywienia nie mamy w bród, a ja chociaż jestem żołnierzem nie potrafię stołować się starym chlebem, kapustą i solonym mięchem. Siadajcie.
Mężczyzna palcem wskazał fotele znajdujące się naprzeciw stołu i natychmiast rozpoczął ucztę. Faktycznie wybrednym był człekiem, gdyż na półmisku znajdowała się tłuściutka, pachnąca jagnięcina w aromatycznym sosie, owoce, świeże bułki, miseczka grzybów i pocięta na drobne kawałeczki wędzonka. Kasztelan jadł łapczywie i popijał z dzbanka, zawartością którego okazało się być wspaniały napój z winnic słonecznego Południa. Wieczerza tak pochłonęła włodarza, iż niemal zapomniał o siedzących w gabinecie kompanach.

***

Mroczna dzielnica miasta składała się w zasadzie z dziesiątek ledwo stojących lepianek i namiotów zamieszkiwanych przez wszelki margines grodowego społeczeństwa. Kwitł tu czarny handel, prostytucja i wszelkiego rodzaju zarazy. W powietrzu unosiła się ciężka woń potu i uryny, w ciemnych uliczkach leżeli pijani wojownicy, gdzieniegdzie przebiegł jakiś warczący kundel bądź pierzchający przed nim kot. Atmosfery tu panującej nie można było nazwać przyjazną. Kiedy tylko Zoi i Karanic znaleźli się w zasięgu wzroku pierwszych szumowin i rębajłów dało się słyszeć przemykające między alejkami szepty i szmery. Zapewne nawet strażnicy miejscy nie odważali się zapuszczać głęboko w tę dzielnicę, dlatego nie mając odpowiednich znajomości nietrudno było znaleźć się w miejskim rynsztoku ze sztyletem w piersi. Na szczęście, Karanica to nie dotyczyło.

***

Oberża składała się z przestrzennej izby, kilku bocznych pomieszczeń przeznaczonych do cielesnych uciech i z wypełnionego pokojami dla gości piętra drugiego. W powietrzu unosiła się ciężka woń pieczonego jadła, alkoholu i smrodu spoconych mężczyzn pijących na zabój. W obrębie izby głównej panował chaotyczny gwar składający się z awantur walkom o stoły towarzyszących, nieudolnym próbom zabrania karczemnych dziewek na siano, trzasku bitych naczyń, ryków mężczyzn tłukących się za miedziaki po twarzach, chóralnych śpiewów mocno podchmielonych rzemieślników i gromkich śmiechów dobiegających od stołu zajmowanego przez sporą grupę najemnych rzezimieszków.
Najwidoczniej wieści krążące po mieście nie kłamały, grubas ubrany w poplamiony tłuszczem fartuch ledwo nadążał z napełnianiem kufli złocistym trunkiem i wysyłaniem gościom butelek gorzałki.
W samym rogu izby, w pobliżu mniejszego paleniska stołowali się kupcy umilając sobie wieczór grą w kości. Z drugiej strony niewysoki cudzoziemiec organizował zawody w walce na pięści i gonitwie za warchlakiem w wypełnionym cuchnącym błotem pomieszczeniu.
Między stolikami zaś przemykał brudny na twarzy trubadur nieudolnie grający na dziwnej trąbce.
Gdyby Zoi i Karanic nie zajęli miejsca w tawernie, teraz zapewne musieliby się zadowolić biesiadowaniem na stojąco. Po zmroku ludzi wciąż przybywało, a że większą ich część ludzie w wojaczce obeznani stanowili, nikt szukać zwady nie zamierzał.
 
Kirholm jest offline  
Stary 11-02-2010, 17:06   #215
 
Duch's Avatar
 
Reputacja: 1 Duch wkrótce będzie znanyDuch wkrótce będzie znanyDuch wkrótce będzie znanyDuch wkrótce będzie znanyDuch wkrótce będzie znanyDuch wkrótce będzie znanyDuch wkrótce będzie znanyDuch wkrótce będzie znanyDuch wkrótce będzie znanyDuch wkrótce będzie znanyDuch wkrótce będzie znany
-więc sama powinnaś wiedzieć wydaje mi się - Karanic przyglądał się tropicielce jak ta odpala fajkę którą nota bene zawsze przypisywał nie wiedzieć czemu inteligentom i magom - jeden do drugiego nie ma zaufania choć udają, że się lubią. Ja nie lubię udawać - poprawił się na stołku po czym zerknął na sporego osiłka który trącił go nieświadomie przepychając się do szynkwasu.
Dziewczyna posmakowała w końcu dym z fajki, która nawiasem mówiąc wyciągała właściwie tylko w tawernach, smak tytoniu sprawiał bowiem, że piwo z tawern smakuje lepiej. Dziewczyna przyjęła do wiadomości odpowiedź wojownika.
- Szczery aż do bólu jak widzę. Też dobrze, choć to dziwne, że mimo tylu dni razem nie nawiązały się mocniejsze nici porozumienia i ze dopiero teraz nam wyłonił się dowódca grupy. -
-Może to i dobrze, że się nie nawiązały. Emocje nie zawsze pomagają w wykonywaniu zadań. Zresztą sama widziałaś jak zaaregował kupiec. Moim zdaniem zbyt emocjonalny zbędny dodatek do kompani który narobi spowoduje kogoś śmierć w najlepszym wypadku - wzruszył ramionami sięgając po kufel - nie pożyje długo.
- Nici porozumienia nie idą razem z emocjonalnym przywiązaniem Karanic, powinieneś to wiedzieć. ??? Zripostowała dziewczyna, i w końcu pociągnęła pierwszy łuk ze swojego kufla. Skrzywiła się na smak piwa na języku owszem tytoń pomógł trochę ale piwo nadal było na jednym z ostatnich miejsc jej listy pitnych trunków
- W wypadku większości idą - Karanic pociągnąl krótki łyk po czym odstawił kufel - niewiele osób potrafi utrzymać nić porozumienia, czerpać z niej obopólne korzyści i nie podchodzić do tego emocjonalnie - oparł głowę na dłoni po czym powoli przesuwał palcem po brodzie - chcesz może coś innego? - spytał widząc krzywiącą się tropicielkę.
- Mhm, tak wyższa szkoła wtajemniczenia. Ale myślę że nie będzie aż tak źle w końcu nadal wszyscy żyjemy- mniej lub bardziej. - Skończyła za niego. - Spokojnie, trzymajmy pozory że jesteśmy twardym towarzystwem które nie poddaje się takim fanaberiom jak wielka ochota wepchnięcia kufel z tym świństwem temu kto je serwuje. - Powiedziała spokojnie tropicielka. - Po za tym to..- pokazała mu fajkę bliżej - sprawia że smak jest znośny. Dlatego używam jej tylko w takim otoczeniu. Choć może zacznie działać za dłuższą chwilę. - wytłumaczyła i fajka znowu znalazła się w jej ustach bombardując smak tytoniu na kubkach smakowych.
Karanic skrzywił się lekko kiedy tropicielka podsunęła mu fajkę.
-Nigdy nie przepadałem za tym zapachem ale jak sądze tak samo ty nie przepadasz za smakiem tego czegoś co faktycznie ciężko nazwać dobrym piwem. Zapewne każdy smakosz już rozpocząłby tutaj burdę gdyby dostał takie piwo.
A czy nie jest źle
- weschnął - banda niewyszkolonych oprychów pozbawiła nas dwóch członków. Nie uznałbym tego za sukces - ponownie zaczął przyglądać się dziewczynie - przy takiej częstotliwości nie zdążymy zobaczyć elfów.
- Nie lubię smaku tytoniu ale wole go od smaku piwa.- Sprostowała Zoi. - Nie martwmy się na zapas przy dobrym obrocie nasi poszkodowani szybko wydobrzeją a reszta zaczerpie naukę z tego zdarzenia, czy inni nie powinni już do nas dołączyć? - Zmieniła temat nie chcąc wprowadzać rozmowy na niebezpieczne tory przydatności poszczególnych członków
drużyny.
- Powinni - przytaknął - mniemam jednak, że w tak dużym mieście jest parę trochę trwa zanim się dotrze na miejsce. Samo ono jak mniemam oferuje też zapewne różne ciekawe rozrywki, może nawet ciekawsze niż karczma.
 
__________________
Dziewięć kroków przed siebie obrót i strzał nie najlepszy moment na błąd matematyczny.
Duch jest offline  
Stary 12-02-2010, 23:26   #216
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kapłan cierpliwie odczekał aż żołnierz przyjrzy się dokładnie pismu, które mu przedstawili. Trwało to tak długo, jakby się bał, że literki zaraz zaczną biegać po pergaminie. Ew. liczył na to, że objawi mu się Wielkie Słońce i odczyta list, któremu on nie dawał rady.
Kawałek dalej trafił się następny taki mądrala. Z wybuchów śmiechu co pewien czas można było wnioskować, że czyta inne pismo, niż to które widział wcześniej Maldred. Najwidoczniej starania poprzedniego strażnika przyniosły efekty i literki rzeczywiście zmieniły miejsce. Na szczęście nie miało to wielkiego znaczenia, bo po kilku ziewnięciach kapłana i innych oznakach znużenia w końcu dał sobie spokój i przepuścił ich.
Siedziba kasztelana sprawiała wrażenie, szczególnie jak na drewniany budynek, z zewnątrz wyglądający na sklecony trochę niestarannie i w pośpiechu. Tylko z zewnątrz. W końcu trafili przed oblicze kasztelana.
- Witaj panie - rzekł Maldred. - Jestem Maldred, sługa Wielkiego Słońca, to zaś moi towarzysze: Hasvid i Theodore Hess. Przybywamy z misją zleconą nam przez Zakon, o której zapewne wiesz, panie. Mieliśmy otrzymać dalsze instrukcje w Wilczym Grodzie, lecz przy bramie powiedziano nam, że masz, panie, dla nas jakieś informacje. Czwórka naszych towarzyszy oczekuje na nas w karczmie, zaś jeden udał się do lazaretu, by się nim zaopiekowano. Planujemy jutrzejszy dzień poświęcić na odpoczynek i uzupełnienie zapasów, zaś pojutrze rankiem udamy się w dalszą drogę, jeśli nie będziesz miał, panie, nic przeciw.
Gdy mówił te słowa, korzystając z tego, że kasztelan bardziej zajęty jest posiłkiem niż jego przemową, porozumiewawczym spojrzeniem w stronę Hasvida dał mu znać, żeby nie protestował i nie zdradzał za wiele.
Chwilę patrzył na kasztelana pochłaniającego duże ilości jadła i wina. Przełknął ślinę, która napłynęła mu do ust na ten widok i odchrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę gospodarza.
- Chcielibyśmy zatem wysłuchać tych obiecanych instrukcji i nie zabierać panu więcej czasu niż to konieczne - rzekł uprzejmie i skłonił się lekko.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 16-02-2010, 21:53   #217
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Hasvid wraz z towarzyszami skierowali się przez cuchnące uliczki miasta ku siedzibie kasztelana. Twierdza, w której rezydował była dobrze strzeżona, wręcz za dobrze. Tak jakby władza w tym mieście nie dbała o ludzi mieszkających wokół a o swój własny tyłek.

Po przejściu dwóch posterunków, odpowiedzeniu na chyba setkę pytań i kilkunastokrotnym przedstawianiu dokumentów, w końcu wpuszczono ich do środka. Znaleźli się jakby w innym świecie. Kobierce, kandelabry, muzyka i światło. Najwyraźniej bardzo dbano tutaj o nastrój i dobitne pokazanie, kto trzyma rękę na pulsie wydarzeń. A ponoć wokół toczyła się wojna.

Hasvid nie mógł powstrzymać uśmiechu, w momencie gdy sam kasztelan przyjął ich w swoim gabinecie. Nie zaproponował jadła ani napitku, tłumacząc się brakami w zaopatrzeniu. A na stole leżało pieczone jagnię, świeży chleb, owoce i wyborne, sądząc po kolorze i aromacie, wino.

Hasvid skłonił się lekko, gdy kapłan Maldred przedstawiał obecnych. Jednak kasztelan nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, tak pochłonięty był pożywianiem się. Potem duchowny wyłuskał problem z jakim tu przybyli. Kasztelan nadal nie okazywał zainteresowania. Hasvid wolny czas wykorzystał na podziwianie zgromadzonych w gabinecie dzieł sztuki i precjozów. Oczywiście nie planował niczego stąd wynosić, ale miło było spojrzeć na rzeczy podobne do tych, z jakimi kiedyś miał do czynienia.

Chcąc przyciągnąć uwagę kasztelana, podniósł z masywnego kredensu, pozłacaną figurkę i zaczął się jej uważnie przyglądać, obracając niedbale w dłoniach.
 
xeper jest offline  
Stary 17-02-2010, 15:27   #218
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Kasztelan wytarł pajdą chleba sos z talerza i poklepał się po kolanach. Po chwili do gabinetu wszedł sługa i zabrał naczynia, pozostawił jedynie do połowy wypełniony puchar z winem.
- No tak...więc... – rozpoczął, najwyraźniej nie za bardzo mając ochotę gaworzyć z przybyszami, a niezadowolenie jego w końcu wzięło górę gdy patrząc na Hasvida lodowatym głosem rzekł – To drogie jest. – dobrych manier zapewne w koszarach nie uczono. Mężczyzna pociągnął łyk wina i ogarnął wzrokiem stos papierów. Wyciągnął zapieczętowany rulon, buteleczkę inkaustu i pióro. – Do Wilczego Grodu, powiadacie? Dobrze, choć nie ukrywam iż tamtejsza twierdza pod niemałym jest zagrożeniem. Sprawa ma się następująco. Zebrano tam sporo bitnego ludu, który pochłania sporo pieniędzy i pożywienia. Morale coraz niższym jest, a to dlatego, że chodzą plotki o elfickich magach szykujących jakieś niecne rytuały mające mury przed napastnikami otworzyć. W każdym razie wisi nad Grodem widmo oblężenia, a raczej śmierci głodowej – kasztelan beknął głośno wspaniale kwitując rozważania o głodzie w sąsiedzkiej twierdzy – Po drugiej stronie Mostu panują rebelianci. Palą wioski, ogólnie chaos się tam szerzy. Zapewne pomoglibyśmy naszym pobratymcom, ale wyraźne rozkazy mówią aby nie opuszczać miasta. Cóż, rozkaz to rozkaz. Mam nadzieję, że uda wam się tam dotrzeć bez szwanku, gdyż zbyt wiele dusz opuściło ostatnio ten świat.
Zapewne zapytacie jak bezpiecznie przedrzeć się przez elfickie ziemie? Otóż, radzę udać się do wiochy flisaków, na południe od miasta. Zapewne będą mieli interesujące was plotki, a poza tym za małą opłatą przerzucą was na drugi koniec Silei, być może tak, iż nie dostrzegą was bystre oczy Długouchych.

Kasztelan szybko napisał coś na pergaminie po czym zwinął go w rulon i podał Maldredowi.
- Ten świstek upoważni was do odebrania wszelkich potrzebności na dalszą wyprawę, wystarczy pokazać go kasztelanowi Wilczego Grodu. A ja, mam dla Was pieniądze, jak by nie było najprostszą część zadania już wypełniliście, teraz będzie zapewne coraz trudniej. Dlaczego? Otóż Wilczy Gród to ostatni bastion ludzi poddanych Cesarstwu. Dalej spotkacie jedynie elfy i buntowników, ci z kolei skorzy są do rozmowy jedynie widząc złote monety brzęczące w mieszkach. Gdzie jest komtur? Nie wiem, nikt nie wie. Jednakże zapewne ruszać musicie wciąż na Wschód, pytajcie tubylców. Może będą coś wiedzieć. – Kasztelan wyciągnął ze skrzyni mieszek złota i podał go kapłanowi. Po samym dotyku czuć było iż jest to wcale mała sumka. Zakonowi musiało wyraźnie zależeć na wykonaniu misji.
- Tymczasem bywajcie, chciałbym spożyć owoce w spokoju.
 
Kirholm jest offline  
Stary 17-02-2010, 19:57   #219
 
Joppcio's Avatar
 
Reputacja: 1 Joppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodze
Wolf nie lubił gdy współpracujący z nim ludzie byli ranni. Wolał upewnić się że medyk odpowiednio zaopiekuję się Mikhailem i krasnoludem. W tym celu złapał lekarza za kołnierz, zbliżył swoją twarz do twarzy mężczyzny
- Zaopiekuj się nimi dobrze..., bo nie chcesz mnie chyba rozczarować?
Starzec otworzył szeroko oczy, wypuścił z rak zawierajacy cuchnącą maśc flakonik i odrzekł przestraszonym głosem, dygocząc całym ciałem. Natychmiast oczy większości zjadaczy chleba przebywających w namiocie zwróciły się ku parze rosłych wojowników. Jeden ze sługusów kapłana położył dłoń na rękojeści miecza i sprawdził czy ten z łatwością wyjmuje się z pochwy. Kapłan spojrzał na swe sługi i uspokoił ich gestem ręką. Powoli wypuścił z ust powietrze i odrzekł wyraźnie by barbarzyńca dokładnie go usłyszał, lecz na tyle cicho by nie podważac swego autorytetu wśród innych medyków:
- Dobrze, o panie...
Wolf puścił medyka po czym zwrócił się do Blake'a:
- zanim się zabawim muszę urżnąć se te brodę, bo przy takiej pogodzie się w niej uwyndze.
Blake z uśmiechem na twarzy popatrzał na to co wyczynia Grey. Mężczyzna lubił "konkretnych" ludzi. Czuł że współpraca z barbarzyńcą będzie dobra. Jakoś przebywanie z "bardzo inteligentnymi" członkami drużyny nie sprzyjało Blake'owi.
Rozmyślanie przerwał mu Grey, który zwrócił się do niego. Blake odpowiedział:
- Jeśłi taka twoja wola... Tniesz sam czy chcesz do golibrody?
- Golibrody powiadasz..., a ile taki bierze złociszy? Wim że wy ludzie z miast dużo sobie za wszelakie usługi życzycie. - odpowiedział.
Blake podrapał się po głowie.
- Ja to też w miastach nie przesiaduje... Bo potwory raczej w miastach nie przesiadują. Ale wracając do tematu, golibroda to dużo nie będzie chciał za swoją robotę. A jak z nim odpowiednio - meżczyzna wskazał głowa na rękojeść miecza - porozmawiasz to zrobi to prawie za darmo.
I ruszyli w poszukiwaniu golibrody.
Przed namiotem wciąż panował gwar i wrzawa. Ludzie w pośpiechu pędzili ku bramom miasta, aby znaleźc się poza pierścieniem murów, przed zachodem słońca. Większośc rzemieślników i innych mężów świadczących usługi pracowało również do zmroku. Wtedy to zupełnie zamierał handel i miejski gwar przenosił się ku karczmie oraz zamtuzowi. Pilnujący wozu wojów chłopczyk z radością przekazał lejce wychodzącemu z namiotu Blake'owi. Natychmiast popuścił wodze wyobraźni przenosząc się w zupełnie inny świat, tak więc kiedy starszy kapłan zawołał go, by ten zebrał rozbity flakonik, chłopiec jedynie wbijał wzrok w swe rozpadające się sandały. Cugle wyobraźni wypadałoby teraz przenieśc na stołek i razy wymierzane mu przez starca.
Powoli słońce chowało się za horyzontem. Nietrudno było znaleźc drogę do domostwa będącego zarazem warsztatem pracy golibrody. Mężczyzna, który o dziwo nosił brodę sięgającą mostka, właśnie zamykał drzwi. Kiedy ujrzał zatrzymujący się wóz przecząco pokręcił głową i powiedział:
- Nie ma mowy, już słońce zniknęło za murami, a zresztą za dużo się dziś narobiłem. Zapraszam jutro!
Wolf szybko do niego doskoczył i powiedział - panie zgól mnie pan brodę szybko, bo jutro wyjeżdżom z tego miasta. Po chwili dodał poklepując się po bokach gdzie wisiały dwa potężne toporki - i nie radzę odmawiać.
Golibroda westchnął i pokręcił głową. Przygryzł wargi i dokładnie przyjrzał się dwóm wojownikom. Miał już swoje lata i rodzinę do utrzymania, a obecnej jego krzepie wiele brakowało do tej jaką dysponował w kwiecie wieku. Odwrócił się więc na pięcie, wsadził głowę do izby i krzyknął:
- Ej młody! Klienta jeszcze mam! Popilnuj wozu!
Po chwili wojakom ukazał się wysoki, piegowaty chłopak, który zapewne kilkanaście już wiosen oglądał. Pogłaskał wierzchowce po łbach i skinął głową w stronę mężczyzn, golibroda zaś domostwo swe przed nimi otworzył. Wewnątrz panowała cisza i spokój. Główną izbę stanowił pokaźny stół, na środku którego dzban taniego wina się znajdował, kilka pniaków i posłane łóżko. Uchylone drzwi zaś do warsztatu golibrody prowadziły. Tu z kolei pomieszczenie wypełniały liczne beczułki, stolik, krzesełko i lniane worki pełne kłębów włosów, mieniących się różnymi barwami. Ujrzawszy przybyszów, z pokoiku żona gospodarza wyszła, w ręku dzierżywszy miotłę.
Golibroda zaprosił Blake'a do stołu i nakazał swej kobiecie przyszykowac skromny posiłek, zaś Greya poprosił o zajęcie miejsca przy stoliku w małej izdebce. W pośpiechu, jakby obawiając się zirytowania barbarzyńcy, przyniósł jasną, długą koszulę ze śliskiego materiału.
- Załóż, paniczu.
Już po chwili więc trzymał w ręku nożyce, którymi pracował zręcznie, acz nerwy z pewnością się mu udzielały. Był człowiekiem, który w fachu swym był obeznany, przecież obsługiwał wszystkich mężów miejskich, którzy mieli mamonę, aby zapłacic za golenie. Dłonie trzęsły mu się nieco, lecz po dłuższej chwili broda Greya zniknęła. Wtem mężczyzna wyciągnął brzytwę i dokończył robotę, na tyle ostrożnie, aby nie skaleczyc barbarzyńcy, chociaż jego ciało, zapewne licznych ran w życiu swym doznawało.
Golibroda pomógł Greyowi zdjąc pełną włosów koszulę i zaprosił go na mały posiłek. W między czasie bąknął pod nosem, lecz tak by barbarzyńca usłyszał wypowiadane przezeń słowa:
- 9 srebrników się należy.
Blake zachłysnął się pitą właśnie wodą, gdy usłyszał cenę jaką golibroda chciał za swą usługę. "Toć to rozbój w biały dzień." - pomyślał.
Grey nie znając dobrze płac i znaczenia pieniądza wysypał, srebrniki na stół, odliczył powoli jak umiał i wyszczerzając z zadowolenia zęby podziękował golibrodzie już bez agresji oraz skinął Blake'owi na znak że czas iść się zabawić.
Golibroda kiwnął głową w podzięce i wsypał monety do sakiewki. Odprowadził mężów do wyjścia i pomachał na odchodne. Wojownicy wskoczyli na wóz i pędem ruszyli ku karczmie. Pijalnia jedna tylko w mieście występowała i łatwo trafic się tam dało. Tak więc już po krótkiej chwili wojowie znaleźli się pod drzwiami karczmy. Wierzchowcami zaopiekował się chłopczyk grzebiący w ziemi przed karczmą, należący zapewne do rodziny właściciela tawerny. Węwnątrz panował niesamowity gwar, słońce już zaszło i ku szynkwasowi pędziły tłumy. Wszystkie stoły były już zajęte, dlatego wielu biesiadników musiało zadowolic się zabawą na stojąco. Harmider i ścisk był tak wielki, że wojacy z trudem ujrzeli cmiącą fajkę Zoi i towarzyszącego jej Karanica.
 
Joppcio jest offline  
Stary 21-02-2010, 14:42   #220
 
Garzzakhz's Avatar
 
Reputacja: 1 Garzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znany
Zauważając dwójkę towarzyszy Grey skinął do nich głową po czym zwrócił się do Blake'a:

- Zakup nam piwko a jo poszukam jakich pniaków lub krzeseł by do naszych się dosiąść. Po tych słowach ruszył w stronę stolika Zoi i Kranica torując sobie drogę swym potężnym ciałem.
 
Garzzakhz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172